- Opowiadanie: Walerij Żyła - Konferencja

Konferencja

Witam was, Drodzy Czytelnicy :)

Przedstawiam drugie opowiadanie z piekielnej serii. Tym razem krótsze i mam nadzieję, bardziej spójne.

Jak za pierwszym razem, proszę o Wasze opinie.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Konferencja

Konferencja

 

Limuzyny jedna po drugiej zajeżdżały pod fontannę na Constitution Hill. Policja wymiotła z placu wszystkich odwiedzających na kilka godzin przez przybyciem delegacji. Znacznie trudniej poszło z usunięciem wielotysięcznej demonstracji, która tłoczyła się w parku świętego Jakuba i przylegających ulicach. Nie obyło się bez poturbowanych i ciężej rannych. Władze pogodził się z takim stanem rzeczy. Spotkanie musiało się odbyć i nawet ofiary śmiertelne nie mogły zniweczyć planów.

Padało.

Nierówne, przypominające ulepione z mgły postaci przesuwały się po szerokim placu w strugach deszczu. Krople lały się z ołowianego nieba nieprzerwaną ławą. Ulice zamieniały się w rwące potoki. Londyn dawno nie widział takiej nawałnicy. Tuż nad bryłą pałacu Buckingham unosiły się dwa helikoptery sił zbrojnych Zjednoczonego Królestwa. Siedzibę monarchy otaczała niemal setka operatorów SAS i dwa razy tyle funkcjonariuszy londyńskiej policji.

Chorągiewki na pojazdach oklapły namokłe od ciągłej ulewy. Czarne postaci z parasolkami stanęły przy tylnych drzwiach. Ochrona placu i obiektu stężała, teraz był doskonały moment. Jeśli jakiś fanatyk lub przerażony tłum chciał zaatakować, nie mógł wymarzyć lepszej okazji. Przywódcy największych światowych potęg w jednym miejscu, podobnie jak głowy wszystkich wielkich religii. Nie można było przepuścić takiej okazji.

Nic się nie stało.

Sznur prezydentów, premierów, prymasów i najwyższych duchowych przywódców w milczeniu minął szpaler brytyjskiej kompanii reprezentacyjnej i zniknął w ciemnych trzewiach pałacu.

To było trzeciego dnia. Siedemdziesiąt dwie godziny po tym jak świat pogrążył się w konflikcie, którego nie rozumiał i nie umiał powstrzymać.

 

***

 

Błękitna komnata nie skrzyła się milionami świetlnych refleksów. Nie migotała splendorem i przepychem. Tonęła w mroku i cieniu gregoriańskich płaskorzeźb i roślinnych motywów, które pięły się ku zaciemnionym głowicom kolumn.

Potężny, okrągły stół zajmował centralne miejsce sali. Wokół niego posągowe teraz postaci ustawiły dziesięć foteli z oparciami wykończonymi w orle łby. Ciężkie, czarne jak kir zasłony opadały fałdami na posadzkę. Kilka lamp sączyło do środka zawiesistą poświatę oblepiającą wnętrze komnaty.

Delegacje powoli opadły wygarbowaną na miękko skórę foteli. Drzwi do błękitnej komnaty zamknęły się z cichym trzaskiem. Amerykański prezydent złączył dłonie na polerowanej powierzchni stołu. Kunsztowna mozaika kilkunastu rodzajów rzadkiego drewna mieniła się ciemnymi mahoniami i jasnymi jak grejpfrut karłowatymi jodłami beshanzuensis.

– Wasza świątobliwość, siedzimy tu już kilka minut a milczenie nam nie pomaga. – Amerykanin chciał się uśmiechnąć. Nie wyszło, na jego twarzy pojawił się grymas z trudem ukrywanej irytacji.

– Czekamy na wyjaśnienia panie prezydencie. – Franciszek dotknął żylastą dłonią pozłacanego krzyża. Swoim zwyczajem zrezygnował z bogato wyszywanego pektorału.

– Wyjaśnienia? – zapytał Xi Jinping znad okularów.

– To nie pierwszy exodus w historii ludzkości. – odpowiedział papież. – Wiedzieliśmy, że prędzej czy później dojdzie do następnego.

– To było czterysta lat temu. – Władimir Putin mruknął spoglądając na Franciszka. Papież wytrzymał spojrzenie pełnych gniewu oczu.

– I przez te czterysta lat nie uczyniono nic, by zatrzymać cykl. – Szmuel Rabinowicz opiekun Ściany Płaczu pokiwał głową i spojrzał z wyrzutem na zebranych.

– To nie ma żadnego cyklu… Ostatnio czterysta lat, wcześniej ponad półtora tysiąca. – rzucił Barack Obama celując palcem w pierś rabina.

– Widać degenerujemy się coraz szybciej. – odparł papież. – Społeczeństwo bez pasterza i silnego kręgosłupa moralnego samo sprowadziło na siebie to brzemię. Nie wspominając o prywacie i globalnej znieczulicy.

– Rozumiem, że Kościół, jako ostatni sprawiedliwy czuwał nad pobożnym życiem? – parsknął Xi Jinping.

– Nie my wszczynaliśmy wojny i mordowaliśmy niewinnych na całym świecie. – rabin syknął patrząc na Obamę.

Rosjanin uśmiechnął się pod nosem. Przez chwilę w przytłaczającej ogromem sali zapanowała całkowita cisza. Głowy kościołów rzucały gromy w stronę polityków, ci odpowiadali wymownym milczeniem. Nie zawsze się zgadzali, niemniej teraz należało przyznać rację religii. Ludzie sami zgotowali sobie ten los.

– Nie udało wam się uciec przed skandalami. Przysłużyliście się piekłu tak samo jak my wszyscy. Każdy z nas ma brudne ręce, nie ważne jak białe będziemy nosić gacie. Wszyscy jesteśmy umoczeni. – Benjamin Netanjahu odezwał się po raz pierwszy. Jego kraj już niemal w całości zamienił się w morze ruin. Exodus z Jerozolimy rozlał się po całym kraju w kilkadziesiąt godzin. Demony osiągnęły Ejlat i przedzierały się przez egipską granicę na południu. Wzgórza Golan pustoszały w zastraszającym tempie wymiatane przez niezliczone rzesze monstrów.

– Bluźnierstwo! – poderwał się zza stołu patriarcha Wszechrusi Cyryl I, fotel odjechał z wyraźnym jękiem do tyłu. Postaci w głębi pomieszczenia drgnęły.

– Proszę o wybaczenie, ale czyją winą był exodus będą się zajmować historycy, jeśli jacyś przeżyją. Teraz zwalczajmy skutki, bo według ostatnich szacunków biega ich świecie pięć milionów.

– Legioniści zareagowali pierwsi… – Franciszek wiercił się na swoim miejscu. Wciąż bawił się złoconym krzyżem na piersi.

– Do dzisiaj zdrapujemy ich z asfaltu. – parsknął Netanjahu.

– Nigdy nie zanotowano exodusu na taką skalę i w tylu miejscach jednocześnie. – Szmuel Rabinowicz obruszył się wyraźnie.

Pamiętał pierwsze chwile, przechadzał się wówczas szerokim placem przy zachodnim murze, Ścianie płaczu. Wstrząs nadszedł nagle niczym eksplozja bomby. Ludzie zrobili się niespokojni ale zachowywali zdrowy rozsądek. Zamachy w Jerozolimie nie były rzadkością, choć tak blisko religijnego centrum miasta się ich nie spotykało. Słup dymu wyrósł nad Wzgórzem Świątynnym niespełna pięć minut później. To było sygnałem dla reszty, ludzie zaczęli uciekać byle dalej od zagrożonego terenu. Rabinowicz złapał się za głowę widząc, że znaczna część młodych Izraelitów zamiast brać nogi za pas wyciągała telefony i nagrywała filmy.

Wojskowe śmigłowce zawisły nad wzgórzem rozwiewając potężną kolumnę czarnego jak smoła dymu. Rabin unikał tłumu, wykorzystał pierwszą lepszą okazję i zniknął w bocznej uliczce. Krzyki były coraz głośniejsze, przed sobą usłyszał charakterystyczny dźwięk wysokoprężnego silnika. Wylot uliczki mignął kanciastymi, czarnymi kształtami. Szmuel zatrzymał się jak rażony piorunem. Siły Obrony Izraela nie używały wozów w czarnych barwach. Nie oznaczało to jednak, że Rabinowicz nie znał ich pochodzenia. Chwilę później Wzgórzem Świątynnym targnęła rozrywająca bębenki kanonada.

– Wielu rzeczy się nie spodziewaliście. – mruknął Obama.

– Teraz nie ma to najmniejszego znaczenia. Byliśmy ślepi jak kocięta. – wtrącił Żyd i rozłożył ręce. – Legion jest w rozsypce, nasze i zakładam wasze siły zbrojne robią, co mogą żeby zatrzymać exodus. Jeśli nie wychodzi nam, to wam z pewnością również nie wróżę sukcesów.

Legion. Strażnicy Miejsc Wyjścia, od dziecka szkoleni by służyć jedynemu celowi – powstrzymaniu demonów. Bestie nie zawsze dotrzymywały warunków Pierwszego Przymierza. Odbierani rodzicom, znajdowani w spelunach największych miast świata. Selekcjonowani jak bydło, tylko nieliczni mieli zaszczyt dostąpienia miana Legionisty. Znali swoje rzemiosło jak mało kto, Nauczyciele wiedzieli jak wyłuskać z nich odpowiedni materiał. Pomyłki zdarzały się rzadko ale potrafiono sobie z nimi radzić. Zbędny urobek wracał tam skąd został zabrany, do rynsztoka.

Przez komnatę przefrunął zduszony szmer.

Nikt nie zaprotestował.

– Co możemy zrobić? – zapytał Franciszek. – Bez waszej pomocy walka jest z góry skazana na porażkę.

– Przede wszystkim, co powiemy ludziom? Jak długo będzie można ich okłamywać? – Putin pochylił się nad blatem i potoczył uważnym spojrzeniem.

– Raczej nie uwierzą, że po świecie biegają demony a nasze śmigłowce są strącane przez skrzydlate bestie prosto z piekła. – Netanjahu zaśmiał się histerycznie i skrzyżował ramiona na piersi.

– Po tym, co od trzech dni oglądają na własne oczy dalsze ukrywanie prawdy nie ma sensu. Poważnie myślicie, że mobilizowalibyśmy armie do walki z terrorystami, nawet wykorzystującymi broń biologiczną? Nie przerzucamy jednostek specjalnych tylko całe dywizje! – Barack Obama uderzył zaciśniętą w kułak pięścią w blat stołu. Drewno nie zatrzeszczało, przyjęło impet.

– Im dłużej będziemy trzymać to, co się dzieje w tajemnicy, tym bardziej nieufne będzie społeczeństwo. – Putin przyjął linię Amerykanina. Netanjahu wydawał się rozbawiony całą sytuacją. Izraelska armia w ciągu niespełna czterdziestu ośmiu godzin skoncentrowała się wokół Tel-Awiwu tworząc póki, co nieprzerwany pierścień obrony wokół miasta.

– Zaczną się oskarżenia. Dlaczego nie reagowaliśmy? Dlaczego nie przeciwdziałaliśmy? To nam nie pomoże. – Obama pomasował czoło. Sytuacja wymykała się spod kontroli już od pierwszych godzin. Każda kolejna przynosiła nowe ofiary i milionowe straty.

– Byłoby dziwnym, gdyby się nie pojawiły. Swoją drogą, te oskarżenia będą całkiem na miejscu. Zaniechaliśmy działań, mogliśmy wyciągnąć konsekwencje. – Xi Jinping zastygł w fotelu i powoli cedził słowa. Jego angielski był czysty i zrozumiały, niemniej chiński przywódca wydawał się przytłoczony każdym słowem, jakie wypływały z jego ust.

– Stworzyliśmy Legion, utrzymywaliśmy w każdym kraju pięciotysięczną kohortę. Robiliśmy wszystko według zaleceń Starszej Rady. Legion pochłaniał sporą część budżetu, gdyby nie oni mielibyśmy znacznie więcej ofiar. – Obama nie dawał za wygraną. Bronił się jak mógł, wiedział o działaniach amerykańskiej kohorty i laboratoriach. Co prawda zmienił nieco ich kompetencje, niemniej w sporze ze Starszą Radą, to właśnie Amerykanie usadzali staruchów na miejscu. USA wydawały na swoją kohortę trzy razy więcej niż pozostałe kraje.

– Legionu już nie ma. – Franciszek zwiesił głowę, dłoń opadła bezsilnie na białą sutannę.

Martwa cisza okrzepła jeszcze bardziej niż kilka chwil temu. Strach rósł w żołądkach niczym tsunami zbliżające się do brzegu. Czuli, że jeszcze chwila a zacznie się wylewać strumieniami z każdego otworu ich ciał.

– Jak to nie ma? – zapytał Putin nerwowo sięgając po telefon.

Franciszek przesunął tablet w stronę siedzącego po lewej Amerykanina. Barack Obama spojrzał na ekran, jego oczy rozszerzyły. Białka oczu kontrastowały z hebanowym odcieniem skóry.

– Mój Boże… – wyszeptał

– Co się dzieje do cholery?! – wrzasnął Putin klikając kciukiem w ekran zbiorczy smartfona.

– Nie mamy już nikogo w Rzymie. Askalony były przed chwilą widziane w Tivoli i Monterotondo. Straciliśmy kontakt z ostatnimi oddziałami w mieście. – Obama czytał raport linijka po linijce. Chwilę później matryce przed głową każdego z przywódców zajaśniały ukazując te same liczby.

– Oblegli Hajfę, Ejlat padł. – Netanjahu przełknął ślinę, obrona Tel Awiwu nie miała ani chwili wytchnienia. Demony przejęły główne bazy powietrzne jeszcze pierwszego dnia. Na szybko przebazowane myśliwce tłoczyły się teraz na niewielkim pasie startowym tuż przy wybrzeżu i na płycie międzynarodowego lotniska Ben Guriona. Nazwany imieniem izraelskiego bohatera port lotniczy od rana tkwił na linii frontu. – Jordańczycy wdali się z walki z pełzakami na granicy. Bronią Morza Martwego.

– Straciliśmy kontakt z garnizonem Szannan. Askalony lecą w stronę Butanu. Kierują się ku tamtejszym świątyniom. – Xi Jinping przeleciał wzrokiem przez chiński raport.

– Kończy nam się czas, oni przejmują nasz dom. – Obama podał dalej tablet. Sięgnął po swój telefon, wibracje oznaczały raport z frontu domowego. – Baltimore, są już Baltimore.

Władimir Putin wstał zza stołu. Odrzucił telefon na stół. Urządzenie uderzyło w ciemny blat z głuchym hukiem i przejechało aż do przeciwnej krawędzi. Rosyjski prezydent podszedł do zasłon i musnął je wierzchem dłoni. Kilkanaście par oczu śledziło każdy jego ruch. Wreszcie chwycił ciężki materiał w dłonie i rozrzucił na boki wpuszczając do pomieszczenia blade światło. Całun chmur nadal wisiał nad Londynem. Rzęsisty deszcz zniekształcał budynki i postaci. Putin włożył dłonie w kieszenie i przyglądał się miastu.

– Dowództwo chce uderzyć na Moskwę bronią atomową. – wycedził przez zęby by po chwili się uśmiechnąć.

– Jest aż tak źle? – zapytał Cyryl.

– Broni się już tylko załoga Kremla i Szeremietowo. Jeszcze dzień, góra dwa i Moskwa będzie przypominała pogorzelisko. Pożary opanowały połowę miasta.

Wszyscy zebrani pokiwali głowami, Rosja pogrążała się w chaosie tak samo jak reszta świata. Spodziewali się, że prędzej czy później któryś z twardogłowych generałów poczuje zew nuklearnej pożogi. Rosjanie byli pierwsi w kolejce.

– Zatwierdzi pan atak? – zapytał Franciszek. – Zginą dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy cywilów.

– Przy obecnych stratach to kropla w morzu. – Putin uśmiechnął się cierpko. Informacje o porażającej liczbie ofiar moskiewskiej ewakuacji obiegły świat w kilka chwil. Ćwierć miliona pierwszego dnia.

– To może wywołać reakcję łańcuchową. Jeśli uda się w Moskwie, wojskowi w Stanach, Izraelu lub Chinach mogą pomyśleć podobnie. – Obama postukał palcem wskazującym w blat stołu.

– Jeśli się nie uda, obrócimy własne stolice w kupy radioaktywnego gruzu. – przypomniał Netanjahu.

– Nie stać nas na takie ryzyko. – papież pokręcił głową.

– To coś wymyślcie! Wy wiedzieliście o wszystkim na tysiące lat wstecz! Kto jak nie wy miał nas bronić?! – Obama nie wytrzymał, nadął się jak gotowy do skoku bawół.

– Nie mogliśmy przewidzieć takiej skali, przygotowań nie udałoby się ukryć. – Szmuel Rabinowicz pokręcił przecząco głową.

– Kurwa mać, musiały być jakieś znaki. Musieliście coś widzieć! – Amerykanin sapał i świszczał jak kowalski miech. Jego kraj obrywał równie mocno jak reszta świata. Najdoskonalsza machina wojenna świata przegrywała.

– Nie było żadnych znaków, tego nie da się przewidzieć. – Franciszek starał się używać pojednawczego tonu. Delikatne gesty dłonią miały uspokoić Obamę. Podziałały jak płachta na byka.

– Ile lat kryliśmy wasze dupy? Ile wynaturzonych potworów wyhodowaliście na łonie tego waszego Kościoła? Teraz się dziwicie, że zamiast w księgi patrzyliście w kutasa?!

– Musimy to zrobić. – Putin mierzył krokami salę, skórzane podeszwy bezszelestnie dotykały drewnianej posadzki. Postaci w rogach pomieszczenia wodziły wzrokiem za rosyjskim przywódcą.

– Zatwierdzi pan atak atomowy na własną stolicę? – zapytał Netanjahu z wyraźnym niedowierzaniem.

– Moskwa nie jest już stolicą. Rząd zainstalował się w Petersburgu. Moskwa jest stracona. Ewakuowaliśmy większość wojska z miasta. Zostało tam najwyżej kilka mniejszych jednostek. Musimy spróbować.

– To błąd.– Franciszek wciąż siedział z opuszczoną głową. Patriarcha Cyryl poszedł w jego ślady. Obaj przypominali biblijne słupy soli, przestali reagować na bodźce z zewnątrz.

– To w tej chwili jedyne wyjście. Jeśli pozwolimy im się rozplenić na większym rejonie nie opanujemy sytuacji. Będą zajmować miasto po mieście i będą coraz liczniejsi. Dobrze o tym wiecie. Czytaliście o tym.

Czytali.

Wszyscy wraz z początkiem swojej kadencji lub pontyfikatu zapoznawali się czerwona teczką opatrzoną pieczęcią Świątyni Salomona. Wszyscy podpisywali dokument potwierdzający obecność Legionu na ich ziemiach. Znali najmniejszy szczegół każdego z exodusów, wszystkie fakty i to jak zostały przekłamane w historii ludzkości. Znali zagrożenie od pierwszych chwil swojego urzędowania. Po kilku bezsennych nocach zwykle odrzucali możliwość piekielnej inwazji na śmietnik pamięci. Pech chciał, że demony postanowiły odwiedzić Ziemię na ich wachcie.

Nie każdy ma tyle szczęścia by przeczekać w spokoju. Nie mieli go Rzymianie podczas okupacji Palestyny i powstania Żydowskiego. Właśnie wtedy w morzu ognia zniknęła Świątynia Salomona a piekielna horda ruszyła przez pustynię zarzynając całe miasta, jedno po drugim. Dopiero rzymskie kohorty i żydowskie bojówki zatrzymały diabelski pochód pod Megiddo.

Setki lat później ludzka niegodziwość doprowadziła do drugiego exodusu. Fala śmierci i ognia przelała się przez Europę zbierając krwawe żniwo od francuskich brzegów kanału La Manche aż po węgierskie równiny i stepy wschodu. Czarna śmierć wcale nie była taka czarna…

– Pójdziecie za naszym przykładem. To musi się udać. – Putin wrócił do stołu i podniósł smartfona. Kciukiem wystukał kod dostępu i odpowiedni numer. Chwilę później Rosjanin wymienił kilka zdań z osobą po drugiej stronie linii.

– To wszystko? Ot tak sięgniemy po największe przekleństwo, jakie stworzył ludzki umysł? – Franciszek ukrył twarz w dłoniach. Cicho zapłakał. – Chcecie zło zwalczać złem? Najgorszym jakie wyszło spod naszych rąk?

– Czas dobroci minął. – mruknął Obama. – Atak nuklearny to mniejsze zło, jestem w stanie ponieść jego konsekwencje.

– Oni nie będą czekać. Lamentowanie i moralność nam nie pomogą. Nie tym razem. – Putin podniósł tablet Chińczyka, na którym wciąż wyświetlały się dane ostatniego raportu.

Chwilę później, rosyjski prezydent opuścił błękitną komnatę. Przeciął korytarze pałacu Buckingham i w asyście ochroniarzy wyszedł na plac. Deszcz nie ustępował ani na sekundę. Operatorzy SAS leniwie przechadzali się po brukowanych ulicach. Władimir Putin zatrzymał się na chwilę nasłuchując przyspieszonych kroków z wnętrza pałacu. Stukot obcasów nasilał się z każdą sekundą. Putin uśmiechnął się ironicznie. Patriarcha Cyryl biegł ile sił w nogach powiewając na wszystkie strony połami ornamentowanej szaty. Wielka czapa podskakiwała mu na głowie niczym małpiatka w amazońskiej dżungli. Prezydent nie czekał, ruszył ku swojej limuzynie. Kątem oka zobaczył, że Cyryl ciężko dyszy. Jeszcze w drodze po niskich schodkach rugał swojego pomocnika, który nie potrafił jednocześnie utrzymać parasola i ostrożnie stawiać stopy na śliskich stopniach.

Władimir Putin wybrał z listy następny numer. Po dwóch sygnałach odezwał się ciężki, męski głos.

– Proszę przygotować kody.

– Judasz wejdzie w życie?

– Tak.

– Kiedy panie prezydencie?

– Jak tylko dotrzemy do Petersburga.

 

***

 

Aleja leningradzka przypominała rzekę pełną ludzi. Masy stłoczonych mieszkańców rosyjskiej stolicy parły w stronę zbawczego mostu. Obrona stolicy nie miała większego sensu, dzielnice padały jedna po drugiej. Armia nie nadążała z bombardowaniem kolejnych kwartałów. Pożary otulały budynki ognistymi jęzorami od fundamentów aż po ostatnie piętra. Był ranek, jednak nad Moskwą zapadała wieczna noc. Dym i popiół przesłoniły wznoszącą się nad budynkami złocistą tarczę. Na niebie nie królowały potężne myśliwce i helikoptery a skrzydlate bestie, które z potępieńczym jękiem pikowały na swoje ofiary.

Swieta próbowała się obrócić, gdzieś tam w tyle została jej matka. Zniknęła w tłumie, gdy rozdzielił ich wojskowy konwój. Armia miała pierwszeństwo przy przekraczaniu rzeki i nikt nie próbował podważać tej kwestii. Minęli właśnie wysokie wieżowce strzelające w brunatne niebo stalowymi iglicami. Biznes park przy Rejonie Lewobrzeżnym powstał ledwie kilka miesięcy wcześniej. Teraz okopcone świątynie wolnego rynku świeciły pustką okien i modernistycznych, metalowych szkieletów.

Swieta nie miała szans zobaczyć matki. Została daleko w tyle a przeciśnięcie się przez morze stłoczonych w przerażeniu ciał uznała za niemożliwe. Mogła tylko dać się ponieść tłumowi i mieć nadzieję, że po przekroczeniu rzeki znajdzie starszą kobietę. Wystrzały były coraz wyraźniejsze. Swieta pomyślała, że albo wojsko zaczęło używać cięższej artylerii albo wojsko się cofało. Serce zabiło jej mocniej w niewielkiej, kilkunastoletniej piersi. Pamiętała paradę zwycięstwa, pamiętała tysiące żołnierzy i kolumny pojazdów ciągnących się aż po horyzont. Nie można było z nimi wygrać. Do dzisiaj.

Poczuła uderzenie w żebra. Zajęczała, nogi się pod nią ugięły, ale nie upadła. Stłamszona przez tłum płynęła razem z nim nawet nie dotykając nogami asfaltu. Most był nie więcej niż sto metrów przed nią, kolejne transportery opancerzone mijały tłum. Ludzie starali się wdrapywać na pancerze, ale siedzący na zewnątrz desant raz za razem zrzucał nieszczęśników prosto pod tysiące butów. Jeden z mężczyzn trącony kolbą karabiny wpadł pod wielkie koło BTRa. Brzuch pękł mu jak bańka mydlana. Ulica zabarwiła się na czerwono, strzępy narządów wewnętrznych wystrzeliły jak z katapulty. Swieta zwymiotowała prosto przed siebie. Nie mogła złapać tchu. Ilość uciekającego wojska zaniepokoiła nie tylko ją.

– Tchórze! – krzyki przybierały na sile.

– Wracajcie! Pomocy! – cienkie zawodzenia kilku kobiet ginęły w ryku rozwścieczonych mężczyzn. Kostka brukowa, cegły, nawet butelki pofrunęły w stronę kolumny kołowych transporterów. Żołnierze kulili się na pancerzach i zasłaniali karabinami. Kilku zeskoczyło i kryło się między kadłubem pojazdu a barierką odgradzającą aleję i most od nurtu Moskwy.

– Dajcie nam broń! Sami się obronimy! Kurwie syny! Swołocz!

– Mamo! – krzyczało jakieś dziecko. Swieta zobaczyła je w ostatniej chwili. Nadludzkim wysiłkiem poderwała ciało z tłuszczy i przycisnęła do piersi. Jej słomiane włosy wpadały do oczu i uszu dziewczynki.

– Spokojnie, już dobrze. Będzie dobrze. – poczuła grunt pod nogami. Była na moście. Ocalała, koszmar został za nią, teraz musiała znaleźć dwie matki. Uśmiechnęła się do brudnej i przerażonej dziewczynki.

– Ja chcę do mamy! – wrzeszczała na całe gardło. Grochy płynęły jej po policzkach rzeźbiąc jaśniejsze koryta w umorusanej sadzą twarzy.

– Zaraz ją znajdziemy. Spokojnie, będzie dobrze.

Nad głowami przefrunęły im śmigłowce. Kłęby dymu nawiewane z centrum zawijały się w strugach rozgrzanego przez silniki powietrza. Swieta kwiknęła, za nimi usłyszała ten dźwięk. Straszliwy, przenikający do szpiku kości trupi syk. Skrzydlate demony były nad mostem, Swieta odwróciła głowę na tyle ile pozwalał jej coraz bardziej oszalały tłum.

Bestia wpiła się pazurami w jeden z wieżowców, łypała białymi jak rozgrzane węgle ślepiami na płynącą w dole ludzką rzekę Huk wystrzałów rozdzwonił się w uszach Swiety. Mała dziewczynka darła się ile sił w płucach. WKMy obramowały monstrum celnymi seriami pocisków kaliber czternaście i poł milimetra. Szkło posypało się z rozbitych okien a kratownice strzeliły jak zapałki. Kule szarpały ciało stwora wyrywając strzępy parującego mięsa. Demon starał się poderwać, trzepnął skrzydłami, w które cały czas trafiały celnie ulokowane serie. Broń ręczna zaterkotała w tle wielkokalibrowych działek. Siła ognia była zabójcza. Kilka pocisków wbiło się w czarną jak smoła czaszkę i oderwało czerep od tułowia. Strugi rozgrzanego do białości metalu rozlały się po wieżowcu. Szyby pękały w zetknięciu z żarem stali. Cielsko demona zwaliło się między drzewa parku wyrastającego u stóp parku biznesowego. Drzewa oblepione rozżarzoną posoką zajęły się żywym ogniem. Gałęzie trzaskały trawione płomieniami. Okrzyki zwycięstwa wyrwały się z setek piersi, karabiny waliły w powietrze na wiwat.

Euforia umilkła chwile później. Jeden po drugim, demony lądowały na szczytach wieżowców. Tumult tysięcy monstrów docierał do stłoczonych na moście ludzi niczym powiew odległej jeszcze śmierci. Panika eksplodowała wśród ludzi ze zdwojoną siłą. Swieta cudem uniknęła stratowania i zadeptania przez ciągnącą na drugi brzeg ciżbę. Działka i karabiny dzwoniły długimi seriami. Setki pocisków rozrywało się na szklanych taflach i podrywających się do lotu demonach.

– Patrz. Spadająca gwiazda. – Chinka wyciągnęła brudną rączkę i wskazała palcem pikujący ku ziemi świetlisty punkt.

Swieta nie czuła jak po policzkach ściekają jej łzy.

Chwilę później nie widziała już nic. Błysk eksplozji nuklearnej wypalił jej siatkówki tak samo jak kilku tysiącom osób patrzących na rakietę.

W tym samym momencie w Moskwie doszło do czterech detonacji. Trzeci Rzym umarł.

 

Koniec

Komentarze

Witam kolegę w sobotni poranek.

Tym razem doczytałem do końca. :)

I starłem się to robić tak, jakbym nic nie wiedział o poprzedniej części. Odrobiłeś lekcję, jest lepiej jeśli chodzi o styl i fabułę, ale dalej przewijają się kwestie techniczne typu przecinki.

Osobiście dorzuciłbym kilka zdań na temat Legionu, jak tylko nim wspominasz w opowiadaniu. Trochę mogło by to pomóc w zrozumieniu kolejnych treści.

 

A teraz takie tam, co mi zazgrzytało:

 

Delegacje powoli opadły na miękką, garbowaną skórę foteli. –  Może: opadły na wygarbowaną na miękko skórę foteli

Chuj bombki strzelił jak to mówią. – nie pasuje mi ten kolokwializm. Za bardzo polski

Sytuacja wymykała się spod kontroli już od pierwszych godzin. Każda godzina przynosiła nowe ofiary i milionowe straty. –  powtórzenie, dwa zdania, dwa razy godzina

Chwilę później matryce przed głową każdego z przywódców pojawiły się te same liczby. – bełkot. Może: Chwilę później matryce przed głową każdego z przywódców wyświetliły się te same liczby.

Na szybko przebazowane myśliwce tłoczyły się teraz na niewielkim lotnisku tuż przy wybrzeżu i na płycie międzynarodowego portu Ben Guriona. Lotnisko było od rana na linii frontu. – Jordańczycy wdali się z walki z pełzakami na granicy. Znów powtórzenia i niejasne podmioty. Które lotnisko było na linii frontu?

zapytał Netanjahu z nieukrywanym niedowierzaniem. – może lepiej: z wyraźnym niedowierzaniem?

Patriarcha Cyryl biegł ile sił w nogach powiewając na wszystkie strony złotymi ornamentami. – da się powiewać ornamentem? Może: powiewał połami ornamentowanej szaty?

Ludzie starali się wdrapywać na pancerze, ale siedzący na zewnątrz desant – może desantowcy? Albo komandosi

Swieta zobaczyła je w ostatniej chwili (kropka) chwyciła malutką Chinkę w jasne dłonie i przycisnęła do piersi.

Strugi gorącego powietrza zawijały kłęby dymu nawiewanego z centrum przez rozgrzane podmuchy wiatru. Jak dla mnie zadanie totalnie niezrozumiałe, nawet nie będę proponował zamiennika, bo nie wiem o chodzi.

WKMy obramowały monstrum celnymi seriami czternasto i pół milimetrowych pocisków. Może: WKMy pokryły monstrum celnymi seriami pocisków kaliber czternaście i poł milimetra.

Demon starał się poderwać, trzepnął skrzydłami, w które cały czas trafiały kilkunabojowe serie. Nabojem ładuje się bron. :) Trafić w niego mogły pociski.

Pozdrawiam.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Zelth, dziękuję za zwrócenie uwagi na poprawki :)

Zostały naniesione, dobrze słuchać bardziej doświadczonych.

 

PS: Interpunkcja nigdy nie była moją mocną stronę, ale walczę z nią jak mogę :D

 

Walerij Żyła

Wielkokalibrowy karabin maszynowy – wkm; minuskułą, Kolego. Jeżeli chcesz uniknąć kłopotu, jak pisać końcówki fleksyjne akronimu złożonego małymi literami, pisz “fonetycznie”: wukaem. Też dobrze, a z końcówkami nie ma problemu – wukaemem, na przykład.

Interpunkcja kuleje na obie nogi. Zapis dialogów.

Jakim sposobem wiele matryc podaje te same cyfry przed jedną głową wielu delegacji? jak rozumiec owe “matryce”? Ty się nie spiesz, nie leć na skróty, pilnuj gramatyki… 

Autorze, w opisie tekstu napisałeś, że to opowiadanie science fiction. Skusiłem się i zacząłem czytać. Niestety w tym tekście jest tyle science, co alkoholu w kwaśnych jabłkach. Zajrzyj do słownika. Ponadto opowiadanie nie zaciekawia, typowa rąbanka jak w komputerowych grach. Pozdrawiam rozczarowany.

godzin przez przybyciem

przed

Władze pogodził się

pogodziły

nie mógł wymarzyć lepszej okazji. Przywódcy największych światowych potęg w jednym miejscu, podobnie jak głowy wszystkich wielkich religii. Nie można było przepuścić takiej okazji.

Powtarzasz się, moim zdaniem zbędnie.

jasnymi jak grejpfrut

Trochę nie przekonuje mnie to porównanie :P Wnętrze grejpfruta jest ciemne. A skórka taka ni ciemna, ni jasna.

Ostatnio czterysta lat, wcześniej ponad półtora tysiąca. – rzucił Barack Obama

– Widać degenerujemy się coraz szybciej. – odparł papież.

– Nie my wszczynaliśmy wojny i mordowaliśmy niewinnych na całym świecie. – rabin syknął patrząc na Obamę.

Zbędne kropki. Jest tego dużo więcej, ale chyba już sam zdołasz wyłapać ;)

I co do samej rozmowy – podjąłeś się zadania bardzo trudnego. Wczucia się w powszechnie znane postaci ze świata polityki. Moim zdaniem, na początek tak wysoko poprzeczki nie ustawiaj sobie. Ciężko stworzyć dialog, który w takim gronie będzie brzmiał wiarygodnie.

ręce, nie ważne jak

To "nieważne" to razem.

– Bluźnierstwo! – poderwał się zza stołu patriarcha Wszechrusi Cyryl I, fotel odjechał z wyraźnym jękiem do tyłu.

A tu z kolei duża litera.

biega ich świecie pięć milionów.

PO świecie.

zrobili się niespokojni ale zachowywali zdrowy rozsądek

W wielu miejscach brakuje oczywistych przecinków – jak tu, powinien być przed "ale".

Swieta pomyślała, że albo wojsko zaczęło używać cięższej artylerii albo wojsko

Wojsko wojsko.

Będzie dobrze. – poczuła grunt pod nogami.

Duża litera.

Ogólnie polecam ci ten poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Znajdziesz tam wszystko odnośnie poprawnego zapisu dialogów.

Co do samych wrażeń. Początek się ciągnął. Był po prostu nudnawy. Potem było lepiej, a potem znowu gorzej. Niektóre zdania budujesz nawet nieźle, inne strasznie kuleją. Tak jak AdamKB wspomniał – jakbyś leciał na skróty, na szybcika to pisał. Ale od pierwszego, które mgliście kojarzę, jest chyba lepsze.

 

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Hmmm. Jesteś pewien, że wizyta z piekła to tematyka SF?

Ot, najpierw kłótnie oficjeli, potem rąbanka.

Została kulejąca interpunkcja i błędy w zapisie dialogów, jakaś literówka też mi mignęła.

Zaskoczyło mnie, że w każdym kraju liczba legionistów jest taka sama. Monako równie łatwo obronić jak Kanadę?

Babska logika rządzi!

Bardzo rozczarowujący tekst. Początek mało ciekawy, a rozmowy polityków wręcz nużące. W bombardowaniu Moskwy i walce z udziałem skrzydlatych demonów zupełnie nie dopatrzyłam się choćby odrobiny SF.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka