Cześć! Nazywam się Zosia, mam dwanaście lat i jestem grubą świnią.
Chyba w ten sposób muszę się przedstawić, bo właśnie tak opisują mnie inni. No dobrze, trochę odwróciłam kolejność. Najpierw jest gruba świnia, potem dwanaście, a na samym końcu imię, ale przeważnie zmienione. Zosia jest zbyt zwyczajna, koledzy i koleżanki wolą Zosię-Prosię. Może powinnam być im wdzięczna? Świnki, wbrew temu, co się o nich uważa, to inteligentne i czyste zwierzątka. Istnieje mnóstwo bardziej obraźliwych przezwisk.
Nie wiem. Może.
Jestem taka duża, odkąd pamiętam. Tyle się teraz mówi o problemach z chormona gruczołami, o ge-ne-ty-ce, ale to takie pitu-pitu. Jestem duża, bo dużo jem. O. Niefajnie, jak ludzie obwiniają cały świat, jeśli doskonale wiedzą, że problem tkwi w nich samych. Mogę być Zosią-Prosią, ale nie Zosią-Kłamliwą Prosią.
Ważę ponad siedemdziesiąt kilo. Lubię jedzenie i nie umiem z niego zrezygnować. Próbowałam przejść na dietę, ale za późno się za to wzięłam. W gazetach piszą, że na efekty trzeba czekać miesiącami, a przecież nikt nie przestałby mnie wyzywać, nawet jakbym powiedziała, że się odchudzam. Wiem, jakie są dzieciaki. Nie mam tyle cierpliwości, by znosić zaczepki i w spokoju obserwować, jak wskazówka wagi pooowoooli zaczyna przesuwać się w lewo. Może jakbym zaszyła się w Himalajach, ale tu w mieście nie ma żadnych gór, tylko same haudy hałdy węgla. Jedząc leczę smutki. Smutki biorą się z tego, że jem. BŁĘDNE KOŁO! Przeczytałam o błędnym kole w jednej książce. To ciekawe, prawda?
Oprócz jedzenia lubię właśnie książki, dlatego wydaje mi się, że jestem trochę mądrzejsza od rówieśników. Książki rozwijają wyobraźnię. Kiedy nie masz przyjaciół, co innego zostaje? Telewizję oglądam rzadko, do gier czy internetu mnie nie ciągnie. Mamusia od najmłodszych lat podsuwała mi jakieś lektury. Gdyby na nich poprzestała, zamiast serwować też potrójną dokładkę obiadu, może wyglądałabym inaczej. Ale nie mam do niej pretensji. Chciała pewnie zrekompo zrekompensować śmierć taty, poświęcić mi całą uwagę. Pragnęła, żebym była szczęśliwa. Rozpromieniona buzia nad talerzem stanowiła dobry trop. „Jesteś wspaniałym kwiatuszkiem, wiesz?”, mówiła i gładziła moje włosy, kiedy pałaszowałam jedzonko. Blond włosy są chyba jedynym ładnym elementem Zosi-Prosi. Często słyszałam: „Słonecznik mamusi”.
Słonecznik to ładne przezwisko. Szkoda, że inni wolą grubą świnię.
Gdy podrosłam, sama już wybierałam sobie książki. Najbardziej lubię baśnie i FANTASY. Wygrałam nawet konkurs na szkolne opowiadanie. Pisałam o księżniczce zamienionej w żabę, którą pocałował rycerz i przywrócił jej prawdziwą postać. To było orginalne oryginalne, bo w bajkach to zawsze książę jest żabką. Dostałam dyplom i słownik ortograficzny. Słownik to niefajna nagroda, ale i tak się cieszyłam. Mamusia miała łzy w oczach i powiedziała, że jej słonecznik będzie kiedyś najlepszą pisarką na świecie. Obiecałam, że pierwszą książkę zadedu zadedykuję jej. Marcin stwierdził, że pewnie napiszę poradnik o hodowli świń. Klasa się śmiała i wszyscy zaczęli chrumkać. Chrum chrum chrum. Było mi przykro. Nie płakałam, bo przecież słoneczniki to takie kwiatki, co nie płaczą, tylko się uśmiechają.
Czasami zamykałam oczy i marzyłam, że jestem księżniczką z opowiadania, którą wiedźma zamieniła nie w żabę, a w brzydką Zosię-Prosię. Wystarczy, że przytuli mnie dzielny rycerz, słodko pocałuje (jak Robert Pattinson <3 ) i zły czar pryśnie. Zosia-Prosia zamieni się w Lady Zuzzi, będzie miała błękitną suknię i naszyjnik z pereł, i będzie piękniejsza niż Joanna Krupa (dziewczyny mówią, że to super modelka, ale mi się średnio podoba). Gdy zwierzyłam się z tego mamie, uśmiechnęła się, ale jakby trochę smutno. „Zosiu, ty jesteś piękna, masz piękne serduszko”. Tak powiedziała. „Liczy się, co mamy w środku. To jest najważniejsze, słoneczniku”.
Mamusię rok temu przejechał samochód. Bardzo płakałam i wyzywałam Pana Boga, że jak mógł to zrobić, jak mógł zabić najpierw tatę, potem mamę. To niesprawiedliwe! Inni są ładni i mają rodziców, a ja jestem brzydka i nie mam. Przygarnęła mnie ciocia. Chyba mnie za bardzo nie lubi, bo rzadko się odzywa i patrzy tak… no, zupełnie jak dzieciaki w klasie. Kuzynka Monika powiedziała nawet, że mama specjalnie rzuciła się pod auto, bo nie mogła patrzeć na takiego spaślaka jak ja. Przepłakałam wtedy cały tydzień. Mama nigdy nie nazwałaby mnie spaślakiem. Byłam jej kwiatuszkiem.
Przyszła do mnie w nocy, parę tygodni po pogrzebie. Usiadła przy łóżku, znowu gładziła moje włosy i szeptała na uszko, żebym się nie bała, że wszystko się ułoży, że jest jej teraz dobrze i z góry czuwa nad swoim kochanym słonecznikiem. Powiedziała, że widzi przyszłość, widzi, jak rośnie we mnie cudowny kwiat i kiedyś wszyscy będą go podziwiali. Chciałam ją objąć i już nigdy nie wypuścić, ale mamusia rozpłynęła się w powietrzu. To było dziwne, ale się nie bałam. Może tylko troszkę.
Czekałam, czekałam i nic. Minęło już tyle czasu, ale dalej jestem Zosią-Prosią, nie żadnym kwiatuszkiem. Już traciłam nadzieję, myślałam, że mama mnie okłamała, ale wczoraj wpadłam na pomysł. Jak się ucieszyłam! Kwiatki rosną przecież w ziemi. Pewnie jestem taką doniczką, w moim serduszku tkwi małe ziarenko i potrzebuje miejsca, żeby rozwinąć listki. Nie chcę go dłużej więzić.
Mama miała rację. Środek jest przecież najważniejszy.
Dlatego właśnie leżę na torach. Kiedy moja głowa oderwie się od szyi, kwiatuszek wewnątrz poczuje słoneczko i opuści brzydką skorupę. Zakwitnie. To będę prawdziwa ja. Proszę, zerwijcie mnie dopiero wtedy, kiedy urosnę duża i wspaniała. Potem zanieście na grób mamy. Nie chcę, żeby podziwiał mnie cały świat, trochę się wstydzę.
Chcę być słonecznikiem mamusi.
Zosia Majewska