- Opowiadanie: Tensza - Koniec końców

Koniec końców

Cóż, jest to opowiadanie zatrważająco długie w porównaniu z innymi, które w konkursie biorą udział. Ale i tak mam nadzieję, że ktoś zdoła przez nie przebrnąć i może nawet nie pożałuje. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Koniec końców

Kiedy czujesz się zmęczony i przerażony jednocześnie, kiedy twoje obolałe członki bez przerwy drżą z wycieńczenia, a umysł nieustannie nękają najczarniejsze z obaw, wtedy czeka na ciebie kilka ścieżek życia, które możesz obrać.

Pierwsza definitywnie owe życie zakańcza – mówię tutaj o ścieżce rezygnacji. Poddasz się to umrzesz, prosty rachunek.

Druga to ścieżka uporu i nadziei. Głupiego uporu oraz płonnych nadziei, moim zdaniem.

A trzecia prowadzi do szaleństwa. Nie wiem, czy szaleństwo pomaga w przetrwaniu, czy dokładnie na odwrót – raczej je uniemożliwia. Chociaż, zważywszy ilu już wariatów spotkałem na swojej drodze, chyba to pierwsze.

No, ale wracając do meritum… Poza tymi trzema podstawowymi ścieżkami, istnieje jeszcze inna – moja. Zdecydowanie najlepsza, śmiem twierdzić, ponieważ przemierzam ją pod ramię z wierną przyjaciółką zwaną Apatią, która już od wielu lat nie opuszcza mnie nawet na krok, sprawiając, że wciąż brnę dalej, choć nie dostrzegam w tym ani krztyny sensu. Apatia jako kochanka jest może trochę zimna, beznamiętna, ale jednak zsyła na mnie najprawdziwsze ukojenie.

A przecież czytałem kiedyś jakąś pseudoambitną książkę psychologiczną, w której mieli czelność napisać, że moja przyjaciółka jest zła do szpiku kości. Że stanowi objaw depresji. Że prowadzi do fizycznego osłabienia. Kompletny stek bzdur! Wszak, dopiero po przybyciu tej zimnej kochanki, zdołałem ruszyć cztery litery i przestać użalać się nad sobą. Uratowała mnie. Bez niej dawno już bym przepadł na ścieżce numer jeden. A tak, dzięki Apatii właśnie, cały zasrany wszechświat skrył się w ciemnych odmętach mojego dupska, umościł sobie tam ciepłe gniazdko i nawet nosa nie wyściubi. Dlatego też, już niewiele rzeczy robi na mnie wrażenie.

Rozedrgane ostrze nożyka, chyba obieraka do ziemniaków, wycelowane prosto w moją pierś, na pewno do nich nie należy.

– Oddaj to mały, tylko się pokaleczysz – mówię po polsku, wyciągając dłoń w stronę chłopaka.

Jego umorusana twarz zastyga w wyrazie parodii gniewu, ale ciemne oczka wypełnia głęboki strach. Obdartus robi, co może, żeby obronić swoje leże przed obcym, który jest większy i zdecydowanie lepiej uzbrojony. Trudno się dziwić, że mały przybiera akurat taką postawę. Tyle, że ja wcale nie mam zamiaru włazić do jego brudnej nory.

Wzdycham, ponieważ chłopak dalej celuje we mnie tą karykaturą broni, ściskaną oburącz, jakby miała co najmniej dwa metry, a nie tylko kilkanaście centymetrów.

– Do you speak English? – pytam spokojnie. – Gawarit pa ruski?

Drugie zdanie wypowiadam już dosyć nieudolnie, mój rosyjski jest – delikatnie rzecz ujmując – trochę zardzewiały. Ale to nie ma znaczenia. Chłopak i tak nie rozumie. W końcu biorę go za przedramię i starając się używać możliwie najmniej siły, wyciągam nóż spomiędzy jego zaciśniętych palców. Obdartus nie stawia zbytniego oporu, tylko patrzy na mnie z ogromnym wyrzutem. Na przekór, puściwszy chude przedramię, uśmiecham się i to chyba nawet nie jakoś wrednie.

– Jesteś głodny? Zresztą głupio pytam, na pewno jesteś.

Wracam do polskiego, bo chociaż wiem, że chłopak nic nie zrozumie, nachodzi mnie ochota by sobie pogadać. Przynajmniej mam do kogo.

Wyciągam z plecaka puszkę mielonki. Jednym ruchem, ciągnąc za metalowe uszko, otwieram konserwę i kładę ją ostrożnie na ziemi. Potem cofam się kilka kroków, unosząc dłonie, mam nadzieję w pokojowym geście, choć ciągle trzymam odebrany chłopakowi nóż.

Obdartus podpełza do puszki, używając zarówno rąk i nóg, zupełnie jak jakaś pokraczna małpka. Nieufnie obwąchuje zawartość konserwy, wtyka weń palec i upewniwszy się końcem języka, że to jednak zwykłe żarcie, a nie trucizna najsroższa z możliwych, rzuca się na mielonkę z zapałem godnym hieny dopadającej ciepłej jeszcze padliny.

W sumie nie wiem, czemu to zrobiłem. Zaraz uderza mnie myśl, czy aby na pewno, nie schodzę na ścieżkę numer trzy. Zapasy w Mieście są na wykończeniu, okazywanie altruizmu stanowi posunięcie z grubsza niemądre, jeśli wręcz nie szalone. Tylko, że miałem na poszukiwaniach nieziemskiego farta i chyba w ten sposób próbuję odpłacić  losowi za zesłany łut szczęścia… W sumie, puszka mielonki to jeszcze nie taka wielka strata, gdyby na jednej się skończyło. Przeczucie jednak podpowiada, że od tej chwili, obdartus uczepi się mnie, jak niemowlę nabrzmiałego cyca matki.

 

***

 

No i nie myliłem się. Obdartus polazł za mną. Żeby jeszcze stanowił miły widok. Żeby był piersiastą skąpo odzianą lasencją, chętną do odwdzięczenia się za nakarmienie, to bym chociaż poruchał. Ale nie… Trafia mi się chudy, spalony słońcem chłopak z brudną przepaską na biodrach i w dziurawym T-shircie. Wypisz, wymaluj dziecko apokalipsy. Nie żebym potrzebował przypomnienia w jakich czasach przychodzi mi żyć.

Wzdycham do własnych myśli. Są zbyt… emocjonalne. Obecność obdartusa najwyraźniej sprawiła, że Apatia obraziła się na mnie i poszła szukać wierniejszego kochanka. A przecież nie prosiłem się o nowego towarzysza podróży, a już szczególnie tak upierdliwego.

Chłopak robi krzywe okrążenia, znów na czterech kończynach, i wpatruje się we mnie z wyraźną nadzieją na kolejną konserwę. Od momentu naszego spotkania, słowa nie powie, tylko popiskuje zdecydowanie częściej niż sporadycznie.

– Uspokój się wreszcie. – Unoszę dłoń do zamachu, ale nie potrafię zmusić się do uderzenia obdartusa, choćby lekko. Na początku cofa się z przestrachem, ale po chwili dociera do niego, że jest bezpieczny i wraca do robienia tych cholernych wygibasów. – Ech, kurwa, głupieję na starość – zauważam gorzko. – Pamiętam jeszcze, jak ojciec prał mi dupę. Prewencyjnie, co bym głupot nie robił i wcale mi to na złe nie wyszło. A ty o lanie się wręcz prosisz…

Macham ręką.

– Dobra, skoro już łazisz za mną, to muszę się do ciebie jakoś zwracać. Masz może imię?

Oczywiście, nie odpowiada. Niemniej piszczy przeciągle.

– No to sam cię nazwę – stwierdzam. – Będziesz Rzep. Brudny Rzep.

Chłopak wyraźnie cieszy się na nowe imię, bo doskakuje do mnie, z gębą szeroko rozdziawioną i językiem na wierzchu, niczym stęskniony pies do powracającego z podróży właściciela. Tylko mu ogona brakuje, żeby zaczął nim merdać.

Wygrzebuję z kieszeni cukierka. Z wierzchu nie jest najczystszy, ale Brudnemu Rzepowi najwyraźniej to nie przeszkadza. Wyrywa mi smakołyk z dłoni i pochłania, zanim zdążę się obejrzeć.

– Ja jestem Michał – kontynuuję – ale wszyscy w Mieście nazywają mnie Misza. A Miasto nazywa się Miasto, bo już i tak nie ma innych…

Odchrząknąwszy, wracam do opowiadania o sobie:

 – Kiedyś byłem sieciowcem, w uproszczeniu, zsyłałem bliźnim cud Internetu. Aż dziw, że należę do tych nielicznych, którzy jeszcze chodzą po tym spalonym globie. Powiedzmy, że robota, którą uprawiałem za życia, miała niewiele wspólnego ze sztuką przetrwania w terenie.

Obdartus spogląda na mnie, przekrzywiając głowę na bok, niby w konsternacji.

– Termin „za życia” oznacza czas sprzed wojen, epidemii i całego tego cholerstwa – tłumaczę. – Bo teraz to już nie żadne życie, tylko wegetacja.

Ogólnie nasza cywilizacja zakończyła swój los bez większej finezji. Wszystko, co nastąpiło po rozwiązaniu skorumpowanych unii, upadku chwiejnych gospodarek i złamaniu grosza niewartych paktów, było naprawdę łatwe do przewidzenia, nawet dla osoby takiej jak ja, zupełnie nieobeznanej w dziedzinie futurologii. Wpierw doszło do zimnej wojny, po pewnym czasie solidnie ogrzanej przy pomocy ładunków wybuchowych, a na koniec ozdobionej grzybami atomówek. Do tego dodano szczyptę wszelkich choróbsk, rozsianych przez broń biologiczną, żeby tym, którzy przetrwali, nie wegetowało się za wygodnie. Prawda jest taka, że apokalipsa, choć dłużyła się niczym bitwa w skwarze, dobiegła końca już dawno temu. A my, mieszkańcy Miasta, stanowimy marne niedobitki.

Idziemy dalej. To znaczy, ja idę, bez pośpiechu, nie marnując sił w panującym ukropie, a Brudny Rzep, chociaż przestał piszczeć, skacze niczym pojebany. Nie daję mu wielkich szans na dotarcie do Miasta, skoro tak niefrasobliwie zużywa energię. W sumie, to jest zastanawiające, jak dotąd udawało się obdartusowi wyżyć w tej głuszy. Po chwili namysłu, dochodzę do wniosku, że wariactwo musi faktycznie stanowić jakiś magiczny klucz do przetrwania. Bo że Brudny Rzep jest czubkiem, wątpliwości nie żywię.

 

***

 

Z zaskoczeniem dostrzegam majaczący w oddali cień Miasta. Chyba mam zwidy. Brudny Rzep, na przekór moim przewidywaniom, w ogóle nie wygląda na zmęczonego. Przecież jest taki chudy, że w szoku żołądkowym, powinien już dawno zwrócić zjedzoną mielonkę! Aż mi głupio, że nie pomyślałem o tym, podsuwając mu puszkę.

No właśnie, tylko, że wbrew wszelkiej logice, chłopak ma się dobrze, wręcz wyśmienicie. Zdecydowanie lepiej ode mnie – starego durnia, któremu znowu zebrało się na próżne gadanie:

– Opowiadałem ci – zagajam tryskającego humorem Rzepa – że kiedyś byłem sieciowcem. Niestety, lata grzania dupska przed komputerem już dawno za mną. Teraz zostałem szperaczem. Szukam cudem ocalałych budynków, a tak dokładnie, ukrytych wewnątrz skarbów. Najlepiej żarcia lub leków. I powiem ci, że trafiłem wygrany los na loterii. Fabryka konserw, lepiej być nie mogło. Jak dotrę do Miasta to normalnie zesrają się ze szczęścia. O ile mają czym…

Jak się tak zastanowię, to w sumie nadzieja, że sobie porucham, jest jeszcze całkiem realna. I to dosłownie z Nadzieją.

 

***

 

Miasto wita mnie widokiem ściągniętych głodem twarzy. Głęboko osadzone oczy uważnie śledzą każdy mój ruch i ze zdziwieniem odkrywają obdartusa, podążającego za mną krok w krok. Kiedy słyszę szmer tłumu, wypełniony pytaniami o wynik poszukiwań, zdejmuję plecak i trochę na pokaz rzucam nim o ziemię. Metaliczny dźwięk bijących o siebie puszek rozbrzmiewa głośno w suchym powietrzu, rząd wygłodniałych ludzi, jak na komendę, zaczyna nerwowo oblizywać spierzchnięte wargi. Na szczęście, nauczyli się już, że rozszarpywanie między sobą żywności i chciwe pochłanianie wszystkiego, co wpadnie im w łapy, prowadzi do srogiej kary ze strony medyków i przyczynia się do jeszcze większej głodówki w przyszłości. Często wcale bliskiej, bo wielu wyrzygiwało zjedzone w pośpiechu zapasy, a za marnowanie pożywienia, tłum linczował bezlitośnie. Co stanowiło nawet gorszą karę, niż ta, wymierzana przez lekarzy.

Dlatego teraz, potulni niczym owieczki, wyczekują przyjścia medyków, którzy rozdzielą zaopatrzenie między najbardziej potrzebujących.

Nagle, przez tłum przedziera się wysoka blondynka w kombinezonie ochronnym. Nadzieja właśnie. Nie mam pojęcia, jakim cudem, potrafi wytrzymać panujące gorąco, nosząc ten worek w kształcie człowieka i wyglądać przy tym tak seksownie.

– I jak? – pyta, nie kryjąc napięcia w głosie.

– Fabryka konserw, obok magazyn. Pełny, prawie nienaruszony – oznajmiam zwięźle.

Błękitne oczy rozszerza radosne zdumienie. Śliczna Nadzieja rozpromienia się, rozciągając pełne usta w szczerym uśmiechu. Aż mi się w kroczu cieplej zrobiło.

– Jezu, Misza, to wspaniale. Trzeba tam niezwłocznie posłać samochodziarzy…

Krzywię się lekko, puszczając dalsze słowa lekarki mimo uszu. Nie przepadam za samochodziarzami, którzy przywożąc zapasy z odkrytych przez szperaczy miejsc, zagarniają lwią część należnej im chwały. Chociaż z żalem muszę przyznać, że ta banda złożona głównie z buców mechaników i jeszcze większych buców elektryków potrafi doprowadzić do jako takiego stanu używalności prawie każdy odnaleziony w polu rzęch. No i nie można zapomnieć, że samochodziarze trzymają łapę na zapasach paliwa, więc nikt im woli nie podskakiwać.

– …niech tylko Ordynator o tym usłyszy – Nadzieja dalej trajkocze w najlepsze – zaraz przestanie cię nazywać łapserdakiem, który ślini się na widok jego córki.

Ostatnie zdanie skutecznie przyciąga moją uwagę. Nie lubię Ordynatora, jak widać nie bez wzajemności, ale Nadzieja nigdy nie mówi o tym wprost. Spoglądam na nią, marszcząc lekko brwi. Lekarka naprawdę rzadko używa słów, które mogły być postrzegane za nieuprzejme. Widać radość zaostrza jej język. I cholera, to sprawia, że dziewczyna wydaje mi się jeszcze bardziej seksowna.

– Sorry, Misza – przeprasza bez większej skruchy. – Musiałam jakoś przywołać cię z powrotem na ziemię.

– Nie rozumiem – łżę niezgrabnie.

Nadzieja śmieje się perliście.

– Myślisz, że nie wiem, kiedy przestajesz mnie słuchać? Od razu masz takie puste spojrzenie i…

Urywa, zauważywszy w końcu Brudnego Rzepa, kręcącego się za moimi plecami.

– Kto to?

Wzdycham. Skończyły się pochwały, przyszedł czas na łajanki. Złamałem jedno z podstawowych praw Miasta. Przyprowadziłem obcego. Kilku szperaczy przede mną popełniło już ten błąd, chcąc pomóc odnalezionym nieszczęśnikom, przez co sprowadzili na nasze społeczeństwo marnych niedobitków kolejne choroby, jakby tych obecnych było za mało. Co gorsza, wielu obcych, na początku tak wdzięcznych za ratunek, okazywało się złodziejami i egoistami, którzy podkradali żarcie innym oraz nie potrafili dostosować się do panujących w Mieście zasad.

– To jest Brudny Rzep – odpowiadam z wymuszoną wesołością. – Przyczepił mi się do nogi.

Nadzieja natychmiast pochmurnieje.

– Misza, przecież wiesz…

– Wiem, wiem. Zrozum, śliczna, uwidziało mi się coś zielonego w oddali – przyznaję niechętnie – a jak podszedłem bliżej, zamiast cudu roślinności, odnalazłem to.

Dłonią wskazuję obdartusa, a raczej próbuję, bo on już skacze w innym miejscu niż przed sekundą.

– I to naprawdę nie chce się odczepić – dodaję poirytowany.

Wiem, że brzydko tak operować półprawdami. Przecież wcześniej jakoś niespecjalnie próbowałem przegonić Brudnego Rzepa, ale teraz nie mam najmniejszego zamiaru się do tego przyznawać.

– Ech, dobra. – Nadzieja macha ręką. – Młody jest i patrząc na to, co wyprawia, raczej zdrowy.

Na ciele, nie na umyśle – stwierdzam w duchu to, czego wolę głośno nie mówić.

– Może nawet dobrze wyszło – lekarka ciągnie dalej – przecież brakuje nam silnych ludzi w pełni zdrowia. Ale koniecznie muszę go zabrać do szpitala. A tam umyć i przebadać.

Brudny Rzep doskakuje nagle do Nadziei w kolejnej nieudolnej próbie przybrania groźnej postawy, podobnej do tej, gdy pierwszy raz go zobaczyłem. Minę stroi iście komiczną, ściągając mocno brwi i zaciskając usta w dziubek. Dziubek podobny do tych, które niegdyś robiły puste laski, strzelając sobie samojebki przed lustrem.

Chwytam obdartusa za ramię i przyciągam do siebie.

– On się tak tylko wita – tłumaczę.

Ale Nadzieja nie sprawia wrażenia przestraszonej. Raczej zaciekawionej. Pochylając się nad Brudnym Rzepem, uważnie studiuje jego twarz.

– Misza…

– Ta?

– Jak dla mnie to jest dziewczynka, nie chłopiec.

– Ale przecież ma krótkie włosy – zauważam niezbyt mądrze.

Czyli co? Brudny Rzep tak naprawdę jest Brudną Rzepą? Bez sensu… Obdartus w ogóle nie przypomina rzepy.

 

***

 

Dlaczego przyjaciółką moją od lat jest Apatia? Bo wiem, że ludzkość nie ma najmniejszych szans na przetrwanie. Sucha ziemia od lat już nie chce rodzić obfitych plonów, tak jak wymizerowane kobiety zdrowych dzieci. Niemowlaki często przychodzą na ten spalony świat zdeformowane, chore lub zwyczajnie martwe. A ja nie wierzę, w odróżnieniu do wielu religijnych fanatyków, że para kochanków z zawyżonym libido może odrodzić całą ludzkość.

– Gotowe – oznajmia Nadzieja, wychodząc z pokoju sanitarnego.

Wyrywa mnie tym samym z mrocznych rozmyślań o końcu świata. I dobrze. Zajeżdżały zbytnim pesymizmem. Lepiej skupić się na tym, co tu i teraz. Przykładowo, na krągłych piersiach Nadziei lekko wybrzuszających kombinezon ochronny.

– Niestety, musiałam zużyć sporo wody –  kontynuuje lekarka – nic nie chciało zejść na sucho.

Kiwam krótko głową. Woda, na początku będąca błękitnym złotem wymierającego ludu, z czasem stała się bezcenna.  Czerpiemy ją ze studni głębinowych, czasami zwozimy z odnalezionych lokacji. Na jak długo wystarczy, nikt nie potrafi przewidzieć. Dlatego trzeba oszczędzać. Sam nie wziąłem porządnej kąpieli od obrzydliwie długiego czasu. Stąd już dawno doszedłem do wniosku, że największym osiągnieciem naszej cywilizacji był prysznic.

– A właśnie! – woła Nadzieja, klasnąwszy wesoło w dłonie. – Miałam rację, przyczepiła ci się do nogi dziewczynka, nie żaden chłopiec.

Kurde, więc jednak będzie trzeba przemianować małe cholerstwo na Brudną Rzepę.

– A zdrowe to to chociaż? – pytam.

– Nie znalazłam na jej ciele śladów żadnej choroby. Skąd ty ją w ogóle wytrzasnąłeś? Ma się lepiej niż większość naszych.

– Z jakiegoś rowu. – Wzruszam ramionami. – Sam się zastanawiałem, jakim cudem przeżyła.

– Dobra, przyprowadzę ją.

Wstaję z krzesła, na którym dotychczas czekałem aż Nadzieja umyje i zbada moje znalezisko. Lekarka wraca do pokoju sanitarnego, gestem powstrzymując mnie przed podążaniem za nią. Nic dziwnego, jestem usmarowany piachem, jak świnia po kąpieli w błocku.

Słyszę przekleństwa. Wchodzę jednak do środka gabinetu, ubawiony po pachy, jak taki słodki kobiecy głos może rzucać mięsem, aż uszy więdną. Naprawdę, to zachowanie jest do Nadziei bardzo niepodobne.

Stojąc już w pokoju, rozumiem, skąd bierze się ten potok wulgaryzmów u mojej nimfy. Brudna Rzepa zniknęła, zostawiając malutkie okienko nad łóżkiem lekarskim uchylone. Tyle, że ani ja, ani Nadzieja, nie mamy szans się przez nie przecisnąć.

Walę w drzwi z rozmachem i wybiegam na korytarz szpitalny. Bladozielone ściany rozmywają mi się w oczach, własne kroki dudnią w uszach uderzeniami brudnych buciorów o spękaną podłogę. Do niskiego dum-dum, dołącza dźwięk łagodniejszy, ale bardziej nerwowy. Nadzieja biegnie z tyłu, zmuszona stawiać dwa kroki na jeden mój.

Już mam wypaść na zewnątrz, kiedy korytarzem wstrząsa kobiecy krzyk. Potem następny. Aż w końcu szpital wypełnia cała symfonia wrzasków.

 Zawracam w stronę, z której dobiega hałas. Chwilę później orientuję się, że zmierzam do oddziału położniczego. Wpadam tam, gotowy na wszystko. Przynajmniej tak mi się wydaję.

Scena, którą widzę, robi na mnie piorunujące wrażenie. A to – jak już zdarzyło mi się wspomnieć – bynajmniej nie jest rzeczą łatwą do osiągnięcia.

Matki, każda z karykaturalnie powykręcanym i chudym noworodkiem w ramionach, klękają przy Brudnej Rzepie, błagając ją o łaskę dla swojego potomstwa. Dziewczynka, golutka i uśmiechnięta, skacze od kobiety do kobiety, rozdając całusy trzymanym przez nie brzdącom. Jedna z matek podsuwa Rzepie dziecko, które według wszelkiej logiki, powinno być martwe. A jednak, wystarcza buziak, by maleństwo rozwrzeszczało się, łapczywie nabierając prawdopodobnie pierwszy od momentu swoich narodzin łyk powietrza.

To niezwykłe zjawisko wzburza tłum matek jeszcze bardziej. Zaczynają chwytać dziewczynkę za łydki i nadgarstki, wołać tym gorliwej o pomoc dla swoich bachorów. Muszę przerwać to szaleństwo. Bez namysłu skaczę w wir kobiecych ciał i wyrywam Brudną Rzepę z samego centrum.

 

***

 

Nazwali ją Gaja, pewnie nie chcąc nawiązywać do religii bardziej współczesnych, które obok polityki, też miały swój wkład w apokalipsę.

No, nieważne. Gaja – sam dalej nazywam ją Rzepą, tylko już nie Brudną, obecnie jest zdecydowanie czystsza ode mnie – posiada jeszcze inne ciekawe zdolności, poza leczeniem chorób, czy nawet śmierci. Gleba, na której zasypia, rozkwita niczym najżyźniejszy czarnoziem, jedzenie, którego tylko dotknie, przestaje trawić zepsucie. No i przegoniła Apatię z mojego życia na dobre. Jeszcze do niedawna miałem pewność, że to już kres ludzkości. Finito. The End. Tymczasem pojawienie się Rzepy sprawiło, że koniec końców nawet mnie dopadła nadzieja.

Czyżbym ocalił świat – dobra, może tylko Miasto – przy pomocy puszki mielonki?

To byłoby dobre.

 

 

Koniec

Komentarze

Baaardzo dobre. Dwie sprawy tylko – czy Gaja miała te umiejętności od początku? Jeśli tak, czemu wokół jej legowiska nie było zieleni i zdrowej ziemi?

Nadzieja – wszyscy żyją na granicy śmierci głodowej, a ona taka wypasiona?Pełne piersi itp? Hollywood pewnie zrobiłoby z niej cycatą blondynę i rozumiem, że była atrakcyjna w oczach szperacza, ale organizm chudnąc pozbywa się tkanki tłuszczowej najpierw tam, gdzie jest najmniej potrzebna. Piersi to niestety te rejony. To nigdy nie jest to miejsce, gdzie akurat chciałoby się schudnąć ;) Ale to drobiazg, czepiam się wiedząc, że to trochę na siłę.

https://www.martakrajewska.eu

Jak napisałaś – przebrnęłam i nie żałuję. Podobało mi się, szczególnie wewnętrzne rozważania głównego bohatera.

Wyrywa mi smakołyka – raczej smakołyk

Jeszcze ze dwa razy mignęly mi jakieś niedoróbki, ale nie chce mi się teraz przeczesywać tekstu pod tym katem.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Obu paniom dziękuję za przeczytanie :)

krejmar – jeśli chodzi o tą zieleń, to sama o tym sporo myślałam – doszłam do wniosku, że leż dziewczynka przykrywała jakąś szmatą, bo wcześniej ktoś splądrował jej poprzednie legowisko i porządnie się wystraszyła. Ale nie chciałm się zagłebiać w to wytłumaczenie, szczególnie, ze zastosowałam narracje pierwszoosobową.

Co do cyców Nadziei – może trochę mnie poniosło :P Uznałam, że córka Ordynatora/szefa Miasta będzie mimo wszystko jedną z lepiej wykarmionych osób. Poza tym, główny bohater bardzo chciał, żeby jej piersi były pełne oraz krągłe, więc nawet jeśli w rzeczywistości miały rozmiar A, i tak lśniły w oczach Miszy jak najpiękniejsze diamenty.

bemik – samokołyk poprawiony :) bardzo się cieszę, że nie żałujesz.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Fajny tekst podoba mi się nadzieja nawet w środku apokalipsy.

Gdzieś tam masz koniczynę zamiast kończyn. I komu należy się chwała; mi czy im?

Otagować, po wykonaniu zameldować.

Babska logika rządzi!

Podzielam odczucia przedmówczyń. Czytało się przyjemnie od początku do końca. Jesteś jedną z niewielu osób na portalu, która zdecydowała się skorzystać z narracji pierwszoosobowej, wykorzystując postać innej płci. Doceniam, bo osobiście miałbym z tym problem ;)

Perrux, bo jesteś mężczyzną. Gdybyś był babą i chciał napisać coś ciekawego fabularnie, to no cóż, zwykle to faceci mają przygody. W obydwu znaczeniach tego zwrotu. ;-)

Babska logika rządzi!

Kliknięcie tam na samej górze chyba wystarczająco wiele mówi o moim zdaniu na temat tekstu.

Zapewne przy “rewizji” znalazłbym coś do poprawienia, ale nie będę taki… :-)

Ojej, nawet nie wiecie, jak mi miło :) Nic, a nic, bardziej nie poprawiłoby humoru, podczas przeżywania tego najstraszniejszego z dni, czyli poniedziałku. Szczególnie, że to mój debiut tutaj i jednocześnie pierwsze ever opowiadanie, jakie napisałam w 1-os. 

Finklo – melduję, że otagowane. Poza tym poprawiłam “koniczyny” – literówki to moja zmora. Czasami, pisząc, chce chyba prześcignąć własne myśli. Co do “im” zostawiłam, jak było, bo podmiotem wydaje mi się być “szperaczy”, czyli im szperaczom. 

Perrux – muszę zgodzić się z Finklą. Kiedyś grałam w takie “pisane RPG”, przybierając różne postaci damskie, aż raz poważyłam się na męską i niesolidarnie wobec własnej płci, postać ta wyszła  mi najlepiej :P Poza tym, jestem kobietą z Politechniki, więcej w życiu mam do czynienia z facetami, niż kobietami. Nie brakuje mi przykładów zachowań męskiej części ludu.

AdamKB – nie pozostaje mi nic więcej, niż ślicznie podziękować!

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

;-) Pozostaje, pozostaje coś więcej… Napisanie drugiego, trzeciego, siódmego, co najmniej równego poziomem, tekstu. Co najmniej! :-)

Aha, poprzednio nie napisałem o czymś istotnym z mojego punktu widzenia – podoba mi się, że element fantastyczny, czyli sama Rzepa / Gaja, nie jest wyeksponowany na siłę, plus jeszcze bardziej to, iż odważyłaś się na happy end w apokalipsie. Trochę ten optymistyczny finał życzeniowy, ale istotniejsze jego istnienie wbrew standardom apokalips. { :-) }

Cóż, pomysłów na kolejne mi nie brakuje ;) raczej czasu. A poziom na pewno postaram się podnieść. W końcu, jest to jeden z powodów, dla których dołączyłam do grona zarejestrowanych.

A co do tego, jak potraktowałam temat apokalipsy – już się wcześniej zastanawiałam, czy ta przewrotność nie doprowadzi do wykluczenia opowiadania z konkursu, ale absolutnie nie potrafiłam się jej oprzeć. Widać, w życiu podążam ścieżką głupiego uporu i płonnych nadziei :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Moim zdaniem do wykluczenia nie ma prawa dojść. Tematu głównego się trzyma? Tak. Czy każda – pozostańmy przy tym słowie – apokalipsa, wbrew potocznemu rozumieniu, oznacza totalna zagładę? Nie musi. Tylko gdy dosłownie traktujemy temat, czyli dochowujemy wierności zapisom Biblii – ale wtedy nie ma o czym pisać i mówić, proroctwo i jego interpretacje mówią wszystko i definitywnie zamykają wrota przed próbami jakiejkolwiek kontynuacji. Ergo: “literacko” traktowana i rozumiana apokalipsa może być zjawiskiem lokalnym, okresowym, jak Wielkie Wymierania w historii życia na Ziemi. A może też być zjawiskiem, zdarzeniem, stanem indywidualnym, wręcz osobistym…

Nie brakuje Tobie pomysłów? Świetnie! A co do czasu… Hm, jakbym znał z autopsji; jak się zacznie coś nie tak układać, to nie daj Quetzalcotlu Złocistopióry…

Pewnie macie rację, kobietom łatwiej wczuć się w rolę faceta i na ogół są odważniejsze, by podjąć taką próbę ;)

Pozdrawiam koleżankę z uczelni technicznej :)

AdamKB – po namyśle doszłam do podobnego wniosku, ale zwyczajnie z powodu, iż jestem tu nowa, pewności nie miałam. 

No, a z czasem bywa różnie. Mój profesor dostałby apopleksji, wiedząc, że zamiast pisać dla niego obiecany artykuł naukowy bawię się w apokalipsę :P (studia już skończyłam, ale nie przeszkadza mu to wcale by dalej dręczyć moją biedną duszę).

Perrux – pozdrawiam kolegę z uczelni technicznej :P przynajmniej tak zrozumiałam.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

 To niezwykłe zjawisko rozjusza tłum matek jeszcze bardziej. Rozjuszyć = rozwścieczyć – nie bardzo pasuje do sytuacji. 

 

Całkiem, całkiem…

Smutna kobieta z ogórkiem.

Virginio – rozjuszyć kojarzy mi się z bandą zwierząt i taki obraz chciałam zasiać w głowie osoby czytającej. Nie kłócę się, że nie masz racji. Po prostu nie użyłam tego słowa bezmyślnie.

A za całkiem, całkiem to całkiem dziękuję ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Bardzo mi się podobało, choć też zdziwiły mnie kwestie wspomniane przez Krajemar. Duży plus za nieoczekiwany optymizm.

 

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Hm, rozumiem, że zdziwiły, ale czy moje wytłumaczenie wydaje się satysfakcjonujące? Tak z ciekawości pytam, by w przyszłości lepiej rozegrać takie wątki.

 

A! I dziękuję oczywiście za przeczytanie oraz punkcik :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Wytłumaczenie może być. Tyle, że lepiej, gdyby choćby wskazówki do niego były zawarte w tekście, a nie pod nim. Np. gdy narrator wspomina o nawozowej mocy Gai, mógłby napomknąć o tym, czemu wcześniej nie zwrócił uwagi na to cudne zjawisko. Albo choć się zdziwić.

Kwestia piersi mniej mnie frapowała – w końcu wszystko zależy od punktu odniesienia. Miałam kumpla, który nie nosił okularów, żeby wszystkie kobiety były piękne:)

Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Szczerze – odniesieniem miało być to, że Misza wspomina “uwidziało mi się coś zielonego”. Czyli zobaczył rąbek skrywanej przez Rzepę tajemnicy, ale zaaferowany, dalej nie szukał. Chyba trochę przegięłam z założeniem, że czytelnik sam się domyśli, co niestety już mi się zdarzało nieraz. 

A miałabym jeszcze jedno pytanko – bardziej niezwiązane stricte z tym opowiadaniem, ale mam nadzieję, że nie zostanę za to złajana. 

Jak to jest z trafianiem do biblioteki? Widzę, że niektórym opkom przyznawane są punkty, jak i mojemu, a w przypadku innych, przeniesienie do biblioteki zachodzi bardziej “z bomby”. I nie umiem odnaleźć w tym klucza (jakby co przeczytałam FAQ, ale nie odczułam, że odpowiada na tą kwestię wystarczająco). Nie zrozumcie mnie proszę źle – nie mam wrogich intencji. Po prostu wiadomo, że każdemu zależy na czytelnikach i zwyczajnie chciałabym wiedzieć :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Do Biblioteki trafiają teksty nagrodzone piórkiem i teksty zgłoszone przez pięciu bibliotekarzy. Raz się zdarzyło (a przynajmniej ja tak kojarzę), że ta piąteczka uzbierała się w ciągu godziny. Zwykle trwa znacznie dłużej. Kiedy się dorobisz “fanklubu”, to pewnie będziesz szybciej kolekcjonować punkty.

Babska logika rządzi!

Dziękuję ślicznie, Finklo, za szybką i rzeczową odpowiedź. Już wszystko wiem. To znaczy, wszystko,  co wiedzieć chciałam.

I kto mi dał piąty punkt, przyznać się? Albo i nie, jak nie chce – tak, czy siak, ja dziękować po stokroć.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Przeczytałam! ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Czarna Rzepa dobra jest :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

joseheim – przyjęto do wiadomości! Dziękować.

PsychoFish – jakbym nie chciała to nie rozumiem, więc skupię się na twojej ocenię i podziękować też podziękuję :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

W tenże lakoniczny spposób (albowiem osób kilka zwróciło mi już uwagę na barokowośc, barokowatość, a nawet czasem na barkowatość rozbudowanych, rozlazłych i dygresyjnych wypowiedzi moich – pozdrawiam cię mocno, Ryszardzie, I CIEBIE POZDRAWIAM – OCHO! :):) ) wyraziłem dwa uznania za jednym zamachem. Jedno moje, prywatne, dla rzepy czarnej, które to doskonale koreluje z uznaniem dla Czarnej Rzepy twojej, w twym opowiadaniu opisanej, twymi słowami odmalowanej, która to nader cudowne właściwości posiadła. I jest to chyba jedyne kalipsoliptyczne opowiadanie o tak pozytywnym dźwięku wewnątrz, jak pozytywny jest chlupot szklanicy napełnianej dobrym alkoholem tudzież kielicha dobrym winem, ewentualnie ciurkotanie zmrożonej wódeczki o dno kieliszeczka w miarę jego napełniania.

Zastanawiam się tylko, czy do wyrwania tej twojej Rzepy z gleby tez była potrzebna nielicha rodzinka, jak w wierszu owym, co to go sobie właśnie przypomniałem, więc natychmiast, bez zastanowienia, aluzje poczynić zamyśliłem aby wydać się oczytanym i o słoniowej pamięci, a w dodatku nie wstydzącym się lektur dziecięcych dobrej jakości, dzięki czemu podtrzymam imidż jakże elokwentnego i dowcipnego gościa… ;-)

Mam nadzieję, że rozumiesz jeszcze mniej i zamęt posiałem w głowie twej, a jeśli nie w głowie, to chociaż na ekranie, byś mogła uśmiechnąć się uprzejmie i nadal być wdzięczna za ocenę ;-)

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zgadza się, Psycho. Nie rozumiem, nic a nic. Ale uśmiech nie chce mi spełznąć z ust, więc nadal wdzięczna jestem :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

To może i ja doładuję Ci mentalną baterię jednoznacznie przychylnym komentarzem, minimalistycznym w treści, jednak bogatym w przekazie: Srogo.

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Jedno z ładniejszych opowiadań, które ostatnio przeczytałam. Takie spokojne i, jak już zauważyli inni, tchnące optymizmem. I mimo apokaliptyczności, chyba pogodne.

Debiut świetny. Jestem przekonana, że Twoje kolejne opowiadania będę czytać z równie wielką przyjemnością. ;-)

 

Obdartus robi, co może, żeby obronić swojego leża przed obcym…Obdartus robi co może, żeby obronić swoje leże przed obcym

Leże jest rodzaju nijakiego.

 

Gavarit pa ruski?Gawarit pa ruski?

 

– Ja jestem Michał – kontynuuję– ale… – Brak spacji przed ostatnia półpauzą.

 

Do tego dodano szczyptę wszelkiego choróbstwa, rozsianą przez broń biologiczną…Do tego dodano szczyptę wszelkich choróbsk, rozsianych przez broń biologiczną

 

Przecież wcześniej jakoś niespecjalnie próbowałem przegonić Brudnego Rzepa, ale teraz nie mam najmniejszego zamiaru się do tego nie przyznawać. – Czy tutaj nie powinno być: Przecież wcześniej jakoś niespecjalnie próbowałem przegonić Brudnego Rzepa, ale teraz nie mam najmniejszego zamiaru się do tego przyznawać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cień Burzy – srogo dziękuję :)

regulatorzy – dziękuję za przemiłe słowa i jeszcze mocniej dziękuję za wyłapanie błędów. Wszystkie poprawki wprowadziłam – trzecie zdanie w pierwotnej formie nawet tak wyglądało, ale Word uparcie podkreślał mi słowo “choróbsk” i zwątpiłam… Ale tobie ufam zdecydowanie bardziej niż Wordowi. Już nie pierwszy raz czytam jeden z twoich komentarzy i aż przeraża mnie, że ci się chce te wszystkie błędy wyłapywać ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Cieszę się, że mogłam pomóc . ;-)

Ano, chce mi się. Kiedyś postanowiłam, że będę robić tylko to, co lubię. I tak robię! ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

"jedzenie, które tylko [Rzepa] dotknie" – którego

“co by" w znaczeniu "żeby" – łącznie

 

Bardzo dobre. Bohater żywy, przekonujący. Postać Nadziei też, mimo że przecież poświęcasz jej niewiele miejsca. I styl taki potoczysty. Podobało mi się.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

jeroh – poprawione, pierwszy błąd oczywiście z serii “pierwotnie miałam, tak jak mówisz, ale po namyśle zmieniłam”. Fajtłapa ze mnie :P Dzięki śliczne za przeczytanie i pozytywną ocenę!

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Mniam, znakomite! Wykonanie dla mnie na 6 , bardzo zazdroszczę tej lekkości w prowadzeniu narracji.

Bardzo też przypadła mi do gustu zabawa z tytułem!

Mniam, dziękuję!

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

No, no… Super ;) Co można dodać? xD

Dziękuję, Miracle :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

No! I mamy pierwszego delikatnego faworyta (tylko co zrobię z faktem, że apokalipsę spotkała apokalipsa?).

Takie nic a jak ciekawie napisane to potrafi urzec :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Komentarz, takie niby nic, a jak się zarumieniałam :P Dziękuję DJu.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Ciekawie wymyśliłaś stawiając ludzkość pomiędzy wymuskaną do granic seksualności Nadzieją (ha, i jeszcze to jej imię) a Gają. Z drugiej strony, dostrzegam urok Gai jako stu procentowego żywiołu człowieczeństwa, nieokrzesania i bycia jak rzep. Przy okazji robi za lokalną maskotkę gdzieś na końcu świata.

Tylko związek bohatera z Apatią chyba podupadał ostatnio. Jest przyjacielsko cyniczny, ale nie apatyczny. Chyba można mu to wybaczyć, skoro w przeszłości niósł „cud Internetu”.

To że poduopadł to zauwazył od razu niemal :)

Dzięki za czytanie Pam.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Jestem strasznie do tyłu z tekstami, ale nie chciałam przegapić ;)

Wykonanie na bardzo przyzwoitym poziomie, fajny styl; krzta ironicznego humoru też była, co licuje ze światem przedstawionym.

Zasadnie ukazałaś ludzi, którzy w obliczu katastrofy tracą ludzką naturę i nabierają iście zwierzęcych instynktów (przykład Brudnej Rzepy).

Jednak nieco pobieżnie potraktowałaś prezentację większego wycinka rzeczywistości, skupiłaś się przede wszystkim na głównym bohaterze i Rzepie, ich spotkaniu i wędrówce. Końcówka odsłania nam trochę całościowy obraz żyjącej społeczności, ale może warto było to uczynić w szerszym zakresie.

Ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się.  

 

Cieszę się, że ci się podobało :) 

Szerszy zakres? Och, korciło mnie, nie powiem. Ale DJ napisał, że tekst im krótszy tym lepszy. A ja już i tak (na tle innych tekstów) całkiem długi machnęłam.

Dzięki za odwiedziny!

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Eh, czasami wymogi konkursowe dławią teksty z naprawdę sporym potencjałem :)

Potem cofam się kilka kroków, unosząc dłonie do góry…  – proszę, spróbuj unieść coś w dół.

 

Obecność obdartusa najwyraźniej sprawiła, że Apatia obraziła się na mnie i poszła szukać wierniejszego kochanka. – niezłe

 

Jak się tak zastanowię, to w sumie nadzieja, że sobie porucham, jest jeszcze całkiem realna. I to dosłownie z Nadzieję.– Niech będzie, że samczo-zabawne. Mi się podobało. ;) Lecz czy nie powinno być z Nadzieją?

 

Dlatego teraz, potulni niczym owieczki na haju – Wybacz, to porównanie jest chyba zbyt… dziecinne.

 

 

Chciałbym móc się poczepiać, ale wyszło na to, że przeczytałem całkiem fajny tekst ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Potem cofam się kilka kroków, unosząc dłonie do góry…  – proszę, spróbuj unieść coś w dół.

Poprawione.

 

Obecność obdartusa najwyraźniej sprawiła, że Apatia obraziła się na mnie i poszła szukać wierniejszego kochanka. – niezłe

Dziękuję :)

 

Jak się tak zastanowię, to w sumie nadzieja, że sobie porucham, jest jeszcze całkiem realna. I to dosłownie z Nadzieję.– Niech będzie, że samczo-zabawne. Mi się podobało. ;) Lecz czy nie powinno być z Nadzieją?

To widzę poprawnie O.o nie wiem czemu masz tam “ę”

 

Dlatego teraz, potulni niczym owieczki na haju – Wybacz, to porównanie jest chyba zbyt… dziecinne.

Próbowałam wymyślic inne, ale jak to już mi przyszło do głowy to nie mogłam z niej wyrzucić widoku nacpanych owiec. Młoda jestem, jeszcze mnie takie rzeczy bawią :P

 

Dzięki za czytanie. I za “fajny” :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każda uwaga niewłaściwie stosowana zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.

 

Wszak, dopiero po przybyciu tej zimnej kochanki

Przed chwilą była przyjaciółką. Kochanka może być przyjaciółką, ale jeśli wpierw określasz relacje jako przyjaźń, to później czytelnik może czuć się trochę oszukany.

 

A tak, dzięki Apatii właśnie, cały zasrany wszechświat skrył się w ciemnych odmętach mojego dupska, umościł sobie tam ciepłe gniazdko i nawet nosa nie wyściubi

Sam? W sensie że wszechświat sam sobie to zrobił, czy bohater to zrobił?

 

Tylko, że miałem na poszukiwaniach nieziemskiego farta i chyba w ten sposób próbuję odpłacić losowi za zesłany łut szczęścia…

Niepotrzebny wielokropek. Zresztą w innych miejscach jest podobnie.

 

Są zbyt… emocjonalne.

jw.

 

tylko popiskuje zdecydowanie częściej niż sporadycznie

Częściej niż sporadycznie? Zbyt szeroki zakres takiego sformułowania.

 

Wpierw doszło do zimnej wojny

Dlaczego "zimnej wojny”? W tekście nic na to nie wskazuje.

 

Bo że Brudny Rzep jest czubkiem, wątpliwości nie posiadam.

Czy wątpliwości można posiadać? Ja użyłbym tutaj "żywić" albo zwykłe "mieć".

 

w szoku żołądkowym

Co to jest szok żołądkowy?

 

I powiem ci, że trafiłem wygrany los na loterii. Fabryka konserw, lepiej być nie mogło. Jak dotrę do Miasta to normalnie zesrają się ze szczęścia. O ile mają czym…

Nie przekonuje mnie bohater. Przecież miał mieć wszystko w dupie, a tu nagle interesuje się innymi i myśli, co oni zrobią, jak im powie.

 

Jak się tak zastanowię, to w sumie nadzieja, że sobie porucham, jest jeszcze całkiem realna.

A tu okazuje się, że on ma nadzieję, a podobno nie wybrał tej ścieżki.

 

Lekarka naprawdę rzadko używa słów, które mogły być postrzegane za nieuprzejme

Niby się ślini na jej widok, niby mu się ciepło w kroczu robi, niby chce się z nią przespać i mówi o niej "lekarka"?

 

uwidziało mi coś zielonego w oddali

Zjedzone "się”

 

Dziubek podobny do tych, które niegdyś robiły puste laski, strzelając sobie samojebki przed lustrem.

:D

 

Czyli co? Brudny Rzep tak naprawdę jest Brudną Rzepą? Bez sensu… Obdartus w ogóle nie przypomina rzepy.

To też jest fajne :)

 

Dlaczego przyjaciółką moją od lat jest Apatia? Bo wiem, że ludzkość nie ma najmniejszych szans na przetrwanie

To bardziej przypomina pierwszą ścieżkę, czyli rezygnację niż apatię.

 

Zawracam w stronę hałasu

Skrót myślowy – w stronę, z której dobiega hałas.

 

A jednak, wystarcza buziak, by maleństwo rozwrzeszczało się, łapczywie nabierając prawdopodobnie pierwszy od momentu swoich narodzin łyk powietrza.

Tu zgrzytnęło w drugiej części zdania.

 

Bez namysłu skaczę w wir kobiecych ciał

Nie wiem, czy to jest dobre sformułowanie na oddziale położniczym. Tzn. nie jest niepoprawne, ale "wir kobiecych ciał' wywołuje konkretny obraz w wyobraźni. Przynajmniej męskiej ;)

 

 

Podoba mi się początek ze ścieżkami.

Bohater jest fajny, ale bardziej jako ironiczny, a nie apatyczny. On w ogóle nie jest apatyczny – myśli o innych i gada do Rzepa i Nadziei. To jest apatia?

Podoba mi się, jak go prowadzisz, bo wychodzi tak naturalnie. Jego przemyślenia o innych, celne uwagi. To się układa w całkiem fajny obraz. Natomiast do tego obrazu w ogóle nie pasuje mi to, co on sam o sobie myśli. Tzn. w niektórych tekstach o to chodzi, ale wydaje mi się, że nie tutaj.

Przy okazji głównego bohatera warto wspomnieć, że język jest naturalny, lekki i przyjemnie się czyta.

 

Wydaje mi się, że warto napisać o estetyce tego opka, bo niektóre rzeczy, które zgrzytałyby i wydawałyby mi się niespójne, tutaj są ok. Ja mam tak, że jak czytam, to uruchamia mi się musk (Serio!) i tworzy obrazy. Tutaj te obrazy były trochę jak z anime, a przez to biuściasta Nadzieja czy niektóre zachowania bohaterów nie przeszkadzały.

Ciekawe, czy ktoś oprócz mnie też tak to odebrał.

 

Co można powiedzieć o Nadziei? Biuściasta dziewczyna z anime ;)

 

Z Rzepem czy też Rzepą odczuwam pewne pokrewieństwo – głównie dlatego że sam często chodzę umorusany, ale też jakby pokrewieństwo charakterów i z tego powodu bardzo mi się spodobał(a).

 

W ogóle fajnie rozegrane motywy Rzep -> Rzepa, nadzieja i Nadzieja oraz koniec końców.

 

Przyczepię się trochę do pozostałych ludzi. Tzn w scenie, gdy Misza przyprowadza Rzepa do Miasta oni są, ale później jakby ich nie było i ja mam wrażenie, że oni tak stoją w miejscu jak zombie wokół trójki bohaterów i nawet się nie ruszają.

Druga rzecz to oddział położniczy i tam jest że "korytarzem wstrząsa kobiecy krzyk". Rozumiem, że tutaj chciałaś trochę zmylić czytelnika, żeby nie wiedział, jaki to krzyk, ale jednak zazwyczaj krzyk radości da się odróżnić od krzyku przerażenia, a to wstrząsanie sugeruje raczej to drugie. Tutaj nie poczułem się zmylony, ale raczej trochę oszukany.

 

O świecie za dużo nie można powiedzieć, bo w rzeczywistości niewiele o nim wiemy, ale akurat nie widzę w tym nic złego, bo w tym tekście ważniejsi są bohaterowie.

 

Historia samej apokalipsy wydała mi się trochę banalna i właściwie nie wiem, czy była ona potrzebna.

 

Zgadzam się z AdamemKB, że zakończenie jest całkowicie inne niż zazwyczaj w post-apo, a jednocześnie wyszło bardzo naturalnie.

Normalnie po tym opku zacząłbym przygarniać dzieci biegające po ulicach. Na szczęście moja niechęć do tego Zua znów przychodzi mi z pomocą, bo pewnie wsadziliby mnie do paki ;)

 

 

Pozdro!

B.A.

 

 

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

Szczerze powiedziawszy, ja celowałam w taki obraz kolesia, który gada sobie, że ma wszystko w dupie, ale wcale nie do końca tak jest. Poza tym sceny, które wypominasz jako pozbawione Apatii już znajdują po tekście, że sobie poszła ;)

Jeśli chodzi o granicę między apatią, a rezygnacją – starałam się ja postawić między “niby masz wszystko gdzieś, ale próbujesz coś do gęby włożyć”, a “już nawet na zdobywanie jedzenia nie starcza ci sił”. Sama apokalipsa miała być do bólu typowa – w końcu bohater przyznaje to bez bicia ;)

A być musiała, w końcu to koniec końców :D Naprawdę nie rozumiem, jak można by ten tekst obedrzeć z apokalipsy i jednocześnie zostawić ten sam sens.

Poprawki techniczne wprowadziłam. Ogólnie zdziwiona jestem wielce, że ktoś tu jeszcze zagląda.

To też jest fajne :)

Muszę przyznać, że motyw z Rzep/Rzepą jest moim ulubionym :P

 

Jeśli chodzi o skojarzenia z anime – jako spora fanka gatunku, nie ukrywam, że szczególnie te przerysowane części opowiadania, mogą być wynikiem mojej miłości do tychże japońskich cudeniek

 

No, a w ogóle to dzięki za odwiedziny i polecam się na przyszłość! :D

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Jak się jest szperaczem, to się zagląda w różne zakamarki. Czasami można zapuścić się w jakieś fajne miejsce, jak w tym wypadku :)

 

Poza tym sceny, które wypominasz jako pozbawione Apatii już znajdują po tekście, że sobie poszła ;)

Chodziło mi bardziej o jego wcześniejszą działalność – był szperaczem, czyli działał na korzyść społeczności. Mało to apatyczne.

 

Naprawdę nie rozumiem, jak można by ten tekst obedrzeć z apokalipsy i jednocześnie zostawić ten sam sens.

Nie! Źle mnie zrozumiałaś. Apokalipsa rzeczywiście musi być, bo ona daje właściwy wymiar opowiadaniu. Chodziło mi o samą historię, jak doszło do apokalipsy, bo ona niewiele wnosiła do tekstu. Równie dobrze można było napisać: "była wojna i idioci na stołkach rozpierdzielili wszystko atomówkami", bo ten schemat jest częsty w post-apo i nie potrzeba go tłumaczyć, chyba że dodaje się coś nowego.

 

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

Hm, zakładam, że został szperaczem zanim zaczał wyznawać wszystkowdupizm, ale juz sie bronic nie będę :P

A opis może nic nowego nie dodawał, ale miał na celu zaznaczenie, że wszyscy wiedzieli, co sie gotuje a i tak do tego dopuścili. Tak naprawdę wiele opisów można uznać za zbędne. Ale ja ten lubię i zostawię, choć wcale konieczny nie jest.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Nie wiem skąd się to bierze, ale – niech ktoś mnie poprawi, jeśli jestem w błędzie – w prozie pisanej przez mężczyzn: nieziemsko nadobnych, seksownych, cycatych-i-w-ogóle dziewczyn zazwyczaj jest jak na lekarstwo, podczas gdy w historiach, które wychodzą spod damskiego pióra, boginie seksu zdają się czaić na każdym rogu! Nie, oczywiście, że nie narzekam :P Zwyczajnie, po ludzku, się dziwię :)

Opowiadanie podobało mi się bardzo, bardzo. Mam słabość do historii post-apo (chyba dlatego, że przeczytałem ich jak dotąd stosunkowo niewiele). Brudny Rzep, no tak, ma sens, skoro się przyczepił, ale – Brudna Rzepa? :) DUŻY plus za gorzko-humorystyczne przemyślenia głównego bohatera i wiarygodnie nakreślone tło narracji. DUŻY minus za ilość znaków! 19416?! Powinno być: 194160 – co najmniej!!! :)

Pozdrawiam.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Ojej, co jak co, ale pod tym tekstem to się już nie spodziewałam komentarzy ;)

Widzisz z tymi cycatymi to jest taka – kobieta postrzega faceta jako świnie, które w kobietach widzi tylko cycki, więc jak pisze w narracji męskoosobowej to się wczuwa w świński klimat :P

Też mam słabość do historii postapo. Chyba najlepiej o tym świadczy fakt, że tworze kolejne opko w takim klimacie. I tam ilość znaków już jest większa. Wręcz za duża -.-

Fajnie, że wpadłeś!

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Skoro się nie spodziewałaś, to ja też napiszę, a co?:) Przeczytałam to opko dawno temu (znaczy się w czerwcu), ale nadal dobrze je pamiętam (czyli naprawdę dobre). Ujęłaś mnie postacją Rzepa/Rzepy – zbawiciel (wybraniec) wcale nie musi być supermanem z kilkoma habilitacjami, za to duuuży plus. Klimat świetny, równy, nic nie odstaje. Główny bohater nie dopuszcza do siebie myśli, że mu zależy – świetnie pokazane.  Nawet ten happy-end na końcu pasuje. Czekam na to kolejne opowiadanie (mini-powieść?) z niecierpliwością!

Miło mi, rooms, że jednak zdecydowałaś się dopisać :)

Opowiadania w tym uniwersum (jeśli to w ogóle można nazwać uniwersum) już raczej robić nie będę, ale jak już wspomniałam, mam postapo na warsztacie i w sumie już je prawie skończyłam. Potem tydzień odleżanki i dam je do bety, w która mam nadzieję cię wciągnąć :>

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

i dam je do bety, w która mam nadzieję cię wciągnąć :>

No, ja myślę:)

 

Z tym świńsko-męskim wzrokiem przylepiającym się wyłącznie do piersi kobiety to gruba przesada, względnie stereotyp zbudowany na micie – prawda jest taka, że kobieca pupa przyciąga nasze spojrzenia równie silnie jak piersi ;)

Też mam słabość do historii postapo. Chyba najlepiej o tym świadczy fakt, że tworze kolejne opko w takim klimacie.

:D

Czekam…

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

A ja za postapo nie przepadam, jednak ze to Twoje bedzie, to wymecze jakos. I objade ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Wiem, wiem, Bogusławie. Mój kumpel kiedyś zabił mnie określeniem “pupowy”. Powiedział, że jest pupowym człowiekiem, bo przedkłada kształtną pupę nad kształtne cycki :P

Seth – już się boję xD

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Mam tak samo – znaczy, 100%-towo pupowy ze mnie facet ;P Dzięki za wzbogacenie słownika! Nigdy nie lubiłem się plątać w tych wszystkich”bo, wiesz, ze mną to jest tak, że wolę…”.

Bo ja pupowy jestem – proste, a treściwe ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

A można być ryjnym?

Sorry, taki mamy klimat.

Jedno chyba nie wyklucza drugiego :) Można być pupowo-ryjnym, dla przykładu, albo jeszcze jakimś, mi chodziło raczej o pojedynek piersi vs pupa ;) Gdybym miał być szczegółowy to jestem ryjno-pupowo-ładnonogowo-wąskotaliowo-niskowzrostowym typem faceta :P

Przepraszam za offtop, już się wyłączam ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Dramat mężczyzn polega na tym, że żaden z nas nie jest charakterowy, więc potem mamy przerąbane.

Sorry, taki mamy klimat.

Ja tylko dodam, że wolałabym usłyszeć, że mam fajną pupę, a nawet dupę niż ryj. “Fajny ryj” to mogło uchodzić za komplementem chyba tylko w cyrku dziewiętnasowieczny -.-

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Tenszo, wtrącasz się w męskie pogaduszki, zupełnie jak gdybyś pisała komentarze pod własnym tekstem. Niedopuszczalne!

Sorry, taki mamy klimat.

Ojej, przepraszam, już sobie idę :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Skończyłem lekturę Twojego debiutu na stronie, Tenszo, a więc lecimy, nie śpimy! ;D

Wykonanie już na starcie świetne, a styl elegancki, dzięki czemu czyta się płynnie, akcja żywo staje przed oczami. :)

Historia przedstawiona fajnie, ale niestety taki Mesjasz w postapokaliptycznym świecie, to nic nowego. A zatem brakowało mi tu czegoś zaskakującego, innowacyjnego.. Ponadto, na co jak widzę zwrócili już uwagę inni, Nadzieja jest zbyt podrasowana, przez co sprawia wrażenie postaci “z zupełnie innej bajki” ale nie w sposób, w jaki widzi ją zapewne Misza ;P

Trochę mi się to opowiadanie skojarzyło z Mad Maxem (chyba głównie przez samochodziarzy i pojedyncze Miasto na pustkowiu).

Ostatnie, do czego chciałbym się przyczepić, to tytuł – jest taki sobie, jakoś nie zachęca do zapoznania się z treścią… To opowiadanie zdecydowanie zasługuje na lepszy ;)

 

Tak, czy inaczej, wysoko sobie cenię “Koniec końców”, bo stosunek długości do jakości jest idealny, a immersja stoi na odpowiednio wysokim poziomie.

No i olbrzymi plus za przekształcenie Brudny Rzep → Brudna Rzepa! Uśmiałem się do łez :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Motyw Rzepa->Rzepy jest moim ulubionym z tego tekstu, a resztę pewnie już zupełnie inaczej bym poprowadziła :) “Koniec końców” było taką wprawką, żeby zobaczyć, czy ludziom moje poczucie humoru pasuje. I czy w ogóle się na coś ta moja bazgranina nadaje.

Dzięki, że zajrzałeś. Byłam mile zaskoczona :D

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Wow. To był kawał dobrej historii. Z początku setup wyglądał na wstęp do dłuższej formy, toteż zdziwiłem się, że niecałe 20 tys. znaków, ale widzę, że wszystko ładnie spięłaś pod koniec. Motyw Rzepy też jak najbardziej na plus. Dostrzegłem za to jedną literówkę, która jakimś cudem przez te ponad trzy lata umknęła uwadze innych. Mianowicie: "Wyrwa mnie tym samym" zamiast wyrywa. Na pięć.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

O rety, pod tym tekstem to już naprawdę nie spodziewałam się komentarza! Dzięki, gnoomie. przyznam, że mam do “Końca końców” spory sentyment, jako że to mój pierwszy tekst portalowy. A literówka poprawiona – wytrwała, nie powiem, że się tyle uchowała :D

Fajnie, że mimo wieku tekst wciąż cieszy.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Apokalipsa nie apokaliptyczna. I bardzo dobrze. Z jakiegoś powodu (lepiej nie dociekać) rozpleniła się w fantastyce maniera przedstawiania przeróżnych okropności, jakie czekają ludzkość, bez żadnej nadziei. Odkurzam z przyjemnością tekst i piórko. Niech przyciągnie nowych czytelników.

Dzięki! ^^ Bardzo miło zobaczyć gwiazdkę pod tak starym tekstem.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Nowa Fantastyka