- Opowiadanie: Maxencius - Dzień, w którym ucichły głosy

Dzień, w którym ucichły głosy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzień, w którym ucichły głosy

-Jupikajej madafaka – przywitał się Świr, kiedy się obudziłem.

 

– No, patrzcie, królewicz wreszcie się wybudził – cierpko stwierdził Kwaśny. Temu facetowi nigdy nic się nie podobało.

 

– Może byś ruszył dupę, co? Chcesz spać do dwunastej? – Bazyl miał mentalność chłopa, co wstaje o brzasku i rusza do roboty w polu.

 

Nadal nie otwierałem oczu. Już dawno przyjąłem zasadę, że jeśli nastawiam budzik na dziewiątą, to z łóżka wstaje o dziewiątej. Życie przewiduje zbyt mało czasu na porządny sen, żeby zrywać się wcześnie bez wyraźnej potrzeby.

 

Oczywiście, o zaśnięciu nie było już mowy. Tamci rozgadali się już na całego.

 

– Zróbmy wreszcie coś sensownego – zaproponował Jurek. Jemu zawsze dużo się chciało, ale niewiele mu wychodziło.

 

– Morda w kubeł – rzucił PanB. Kiedyś życzył sobie nawet, aby go nazywać MisterB, ale wszyscy uznali, że przesadza z tym swoim upodobaniem do gangsterów z Harlemu. – Trzeba wymyślić coś git, żeby bracia gęby pootwierali.

 

Nie wytrzymałem – przewróciłem oczami skrytymi pod zamkniętymi powiekami.

 

– Masz jakieś wąty? – PanB się nastroszył.

 

Nie odpowiedziałem, nadal nie słyszałem budzika.

 

– On teraz tak będzie leżał i grzał dupę w łóżku. No, ruszże się, człowieku – Bazyl udawał, że mnie prosi.

 

– Dajcie chłopakowi spokój. Miał ciężki wieczór – Betty, jedyna kobieta w tym towarzystwie, miała złote serce i często się za mną wstawiała. Co nie przeszkadzało jej gderać, gdy miała gorszy nastrój.

 

– Taaa, wiemy. Schlał się – rzucił Kwaśny.

 

Wkurzający typ. Dobrze wiedział, że nie byłem pijany. Tyle, że on zawsze wszystko wyolbrzymiał, żeby mieć powód do wielkiego narzekania.

 

– A ja bym się napił – stwierdził milczący dotąd Szczurek. Ten z kolei to prawie alkoholik, który przejawiał jakąkolwiek aktywność po wypiciu paru kieliszków. Bez wódki był jedynie milczącym, kryjącym się po kątach wypłoszem.

 

– Pijak – rzucił Bazyl, który uwielbiał rozgrzebywać mniejsze lub większe przywary innych. Zapewne dlatego, że miał parę kwintali kompleksów, w sam raz, aby obsiać parę hektarów.

 

– Ćwok – za Szczurkiem ujął się Nowak.

 

– Sam jesteś ćwok – odparował Bazyl.

 

– Wiejski ćwok, onuce ci śmierdzą – Nowaka poznałem niedawno, ale już zauważyłem, że lubił prowokować awantury.

 

– Odpieprz się do mojego zioma – PanB zawsze przejawiał lojalność wobec swoich.

 

– A ty co się odzywasz, niedorobiony czarnuchu? – Nowak wyczuł, że szansa na awanturę rośnie.

 

– Chłopaki, uspokójcie się! – Betty postanowiła zadziałać dziewczęcym urokiem.

 

– Niech warczą, kłów sobie nie wybiją – skomentował Kwaśny.

 

– Kurde, mieliśmy zrobić coś sensowego, a tylko się kłócimy – rozczarowanie Jurka było niezmierne.

 

Zapikał budzik. Przeciągnąłem się, sięgnąłem do zegara i wyłączyłem go.

 

– Wstaję – złożyłem oświadczenie sobie i innym.

 

– Nie może być – Kwaśny spróbował ironii.

 

Wzruszyłem ramionami i poczłapałem do łazienki. Wlazłem pod prysznic i odkręciłem wodę. Jej szum zagłuszył głosy ich wszystkich. To było jak błogosławieństwo, więc myłem się wolno i dokładnie.

 

Gdy wyszedłem z kabiny, tamci rozjazgotali się jeszcze głośniej. Próbowałem to zignorować, długo wycierając się ręcznikiem. Bez skutku.

 

– Nie pieść się, tylko do roboty! – Bazyl nie panował nad zniecierpliwieniem.

 

– Ty, ekonom z Koziej Wólki, poganiasz go jakby był chłopem pańszczyźnianym – Nowak najwyraźniej nie zamierzał odpuścić.

 

– Przymknijcie się – rzuciłem.

 

Chwila ciszy, która po tym nastąpiła, była przesycona wyrzutami.

 

– A bo co? – zapytał Kwaśny.

 

– A bo chcę śniadanie zjeść w spokoju – odpowiedziałem.

 

– Dżemie, bułeczki, mleczko? Będziesz to ciamkał powoli, a my mamy jeszcze czekać? No, jak długo? – Jurek był od krok od histerii.

 

– Ile zechcę! – powiedziałem całkowicie bez sensu.

 

– Mówiłem, mówiłem, on ma nas w dupie! – Bazyl denerwował się po chłopsku, całą duszą, choć zwykle krótko.

 

– E tam, ten pajac nie ma nic do gadania – Nowak uznał, że lepiej będzie spróbować awantury ze mną.

 

– No, masz racje, człowieku, ma gówno do gadania – PanB przyłączył się do przedmówców.

 

– To ty… nas możesz… w dupę pocałować! – Szczurek, gdy był na głodzie alkoholowym, mówił piskliwym, urywanym głosem.

 

– Buahaha, madafaka! No, spróbuj nas pocałować – zaśmiał się Świr. To był cały jego wkład w dyskusję.

 

Wszyscy zarechotali zgodnie, tylko Betty uznała, że spróbuje na mnie zrobić wrażenie.

 

– Nie chcesz mnie? – spytała zalotnie. – Mnie, swojej Betulki?

 

Używała metod odpowiednich dla podlotków, ale była nieco starsza. Rezultat był taki, jakby próbowała nagabywać klienta.

 

– Dajcie mi zjeść – poprosiłem żałośnie, świadom, że nie wygram z nimi wszystkimi.

 

– Dobrze, jeśli potem wreszcie zaczniesz coś robić? – Bazyl zawsze był pierwszy do targów.

 

– Jak zjem, zacznę – obiecałem.

 

– Wczoraj mówiłeś to samo, a w końcu siadłeś na dupie i oglądałeś dvd – przypomniał mi Jurek.

 

– Kurde, wolne mam, mogę odpocząć – zirytowałem się.

 

– A by będziemy czekać i czekać? – Betty z podchodów przerzuciła się na gderanie. – No, ile mam czekać? Wiesz, jak to jest z wiekiem u kobiet? – spytała.

 

Zachciało mi się śmiać, ale powstrzymałem się.

 

– Dobra, już dobra. Zjem śniadanie i biorę się do roboty.

 

– Daj słowo – poprosił Jurek.

 

– Macie moje słowo – skapitulowałem.

 

– No dobra, brachu, ale wiesz – jak złamiesz obietnicę, masz przechlapane – ostrzegł ponuro PanB.

 

Posmarowałem kilka bułek dżemem i serem, wyjąłem z lodówki ostatni karton mleka i zacząłem jeść. Zamknęli się, ale czułem ich obecność. Odbierało mi to apetyt. Kwaśny nie wytrzymał i chrząknął. Betty zakasłała, a Szczurek pociągnął nosem.

 

– Naprawdę nie możecie być cicho – stwierdziłem z żalem i odstawiłem talerz z niedojedzoną bułką.

 

Dali mi odczuć, że uraziłem ich godność, ale żadne nie powiedziało ani słowa.

 

Przeszedłem do pokoju, włączyłem komputer i przyglądałem się, jak monitor zaczyna ożywać. Kliknąłem na ikonę Worda i pojawiła się biała plansza.

 

– No i co teraz? – spytałem.

 

– To ty nam powiedz – stwierdził Kwaśny, który podniecony wyzbywał się swojego malkontenctwa.

 

– No, kim będę? Nie rób ze mnie znowu śmiecia – poprosił Szczurek.

 

– Coś o miłości? – podsunęła Betty.

 

– Musiałbym mieć nową bohaterkę – odpaliłem, niewiele myśląc. Poczułem, że zrobiło się jej przykro. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał Świr.

 

– Człowieku, możesz zrobić wszystko, co zechcesz – entuzjazmował.

 

– Niby mogę, ale po co? To musi mieć sens – wyjaśniłem.

 

– Trzymasz się schematów, stary, zostaw je za sobą, bo się nie rozwiniesz – Świr był niepocieszony.

 

Znałem go najdłużej. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie posłuchać. Już zobaczyłem kosmos, w którym walczą dwie grupy okrętów. Błyski laserów i huk eksplozji wypełniał pustkę.

 

– Hmm, w kosmosie nie widać laserów i nie słychać dźwięków – odezwał się Kwaśny.

 

Kiwnąłem głową. Kwaśny był niczym bliźniak Świra, urodzony 30 sekund później. Był też jego przeciwieństwem. Gdy tamten entuzjazmował się wszystkim i namawiał mnie, abym próbował, czego tylko zechce, ten zawsze wtryniał swoje trzy gorzkie grosze, nie pozwalając mi oderwać się do ziemi.

 

Machnąłem ręką. Przypomniała mi się historia dwojga ludzi. Znali się od dawna, ale widywali się rzadko, raz na pół roku czy rok. A wtedy gadali na tematy, których nie poruszali w domu ani wśród znajomych, o żalu za utraconymi możliwościami i nadziejach nigdy nie spełnionych, o książkach, filmach i muzyce. Z jakiegoś powodu z nikim innym nie mówiło im się tak dobrze jak ze sobą. Potem kochali się, a gdy się rozstawali, każde czuło wyrzuty sumienia i obiecywało sobie, że już nigdy tego nie powtórzą, ale czas mijał i znowu nie mogli się powstrzymać przed spotkaniem. Kameralna, smutna historia.

 

Betty pisnęła z zadowoleniem, ale Bazyl się żachnął.

 

– A my co? Mamy losować czy jak? – powiedział rozdrażniony.

 

Nie zmieściłbym ich wszystkich w tej historii, większość musiałaby czekać na swoją kolej.

 

I wtedy zobaczyłem kobietę, która wraca do domu wcześniejszym autobusem. Była zadowolona, wręcz dumna z siebie, w garści ściskała teczkę na dokumenty. Wysiadła na przystanku przed miasteczkiem i wąską ścieżką między polami doszła do małego, zapuszczonego domku, przykrytą starą papą. Weszła do środka i stanęła przed ścianą, na której pod kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej wisiały oprawione w szkła zdjęcia dwójki dzieci. Uśmiechnęła się do nich.

 

– To ja? – z zaciekawieniem zapytała Betty?

 

Pokręciłem głową.

 

Kobieta z moich myśli miała smutne spojrzenie. Spoglądała na zdjęcia z żalem, a jednocześnie patrzyła na mnie z wyrzutem, że tak krótko pozwoliłem jej być. W następnej scenie leżała martwa w środku lasu, a wokół krzątali się policjanci. Dołączył do nich jeszcze jeden mężczyzna, o którym nie wiedziałem zbyt wiele. Miał jednak wyzywające spojrzenie człowieka, który za dużo przegrał, aby pozwolić sobie na kolejną porażkę.

 

Nowak natychmiast wpasował się w rolę.

 

I tak powoli każde z tych porannych krzykaczy trafiało do świata, który widziałem. Postarzyłem Bazyla, pozostawiając jego energię i pozytywne nastawienie do życia, i zrobiłem go komendantem miejscowego posterunku. PanB także dostał więcej lat, a także fabrykę, ale majątek nie zmienił jego bandyckiej mentalności, tylko sposób wypowiadania się. Szczurek nadal lubił wypić i pozostał przegrany, bo stracił wcześnie ojca. Jednak dostał szansę, aby zastąpić w roli syna PanaB swojego kuzyna, który uciekł do Niemiec, i uchwycił się jej z niepodobną do niego bezwzględnością. Jednym z jego kumpli został Jurek, jak zwykle skazany na niepowodzenie.

 

Pojawili się także inni, którzy znikali szybko, zostawiając ślad jedynie w komputerze. Wreszcie przyszedł czas na Betty, która dostała zgrabne ciało i nieprzystającą do niego twarz dziewczynki. I kiedy prawie wszystkich porwał wir, a ze mną pozostali jedynie Świr i Kwaśny, moi nieodłączni doradcy, zadzwonił telefon.

 

– Cześć kochanie – powiedziałem do żony

 

– Co robisz? Siedzisz nadal czy piszesz? – spytała.

 

– Piszę – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do monitora, na który przeniósł się gwar rozmów z mojej głowy.

Koniec

Komentarze

Ciekawa parabola. Spodobało mi się. Klasyczna opowieść o autorzę, który wymyśla świat opowieści.

Ale fatalnie napisane. To parada dialogów, bez świata w którym by się rozgrywały. Dla mnie kosz.

Hm. Nie jest złe. Można by nieco rzeczywiście ten świat jakoś wykreować, by to wszystko gdzieś i po coś sie działo. :)

Przyznam się, że trochę się zdziwiłem. Generalnie uważam, że nie należy dyskutować o własnych tekstach - bo albo się podobają, albo nie. Wyjaśnianie czegokolwiek jest bez sensu - z natury nie ma możliwości dotarcia do wszystkich ewentualnych czytelników, aby im wyjaśnić to i owo. Ale...
Ale co znaczy fatalnie napisane? Nie podoba Ci się Angoueleme, Twoje prawo. Ale jeśli piszesz, że fatalnie napisane, to wskaż proszę, co konkretnie. Błędy gramatyczne? Nielogiczności? Wyrzucasz tekst do kosza, bo nie ma świata? Jakiego świata, u licha? Te osobowości to jedynie głosy, które dopominają się o swoją historię. Ona - co wydaje mi się zostało dość jasno napisane potem - dopiero się tworzy. Za dużo dialogów? Może znasz jakąś technikę, aby przedstawić wypowiedzi przeróżnych głosów, nie używając dialogów czy to w wersji bezpośredniej, czy też w mowie zależnej. Jeśli znasz, napisz, szaleniem ciekawy. Jeśli nie znasz, nie czyń zarzutu z czegoś, co faktycznie jest sednem tekstu - owa parada dialogów, jak to określiłaś, jazgot wręcz, jest, bo ma tam być.
Jeszcze raz powtarzam - nie podoba Ci się, Twoje prawo. Ale jeśli chcesz cos wyrzucić do kosza, to wysil się i uzasadnij. Bycie członkiem Loży chyba do czegoś zobowiązuje.
Arlenne - co za różnica, gdzie facet słyszy te głosy? W domu? W hotelu nad morzem? Jakie to ma znaczenie dla opowieści? I wyjaśniam - to, co jest na początku, dzieje się dla tego, co jest na końcu.

Wow. Nie wiem czy to tylko ja tak odbieram, ale twoja odpowiedz jakoś tak strasznie negatywnie jest naładowana...
Dziękuje za wyjaśnienia i krytykę mego prywatnego zdania xD Może nie do końca chodziło mi o wskazanie konkretnego miejsca akcji, ale tłumaczyć nie będę, bo widzę, że masz konkretną wizję tego co napisałeś :)
"Te osobowości to jedynie głosy, które dopominają się o swoją historie" - to zdanie mi się jakoś spodobało....

Arlenne - przepraszam, ale rzeczywiście, zagrały negatywne emocje. Nie boli mnie, gdy ktoś pisze, że mu sie nie podoba, a gdy jeszcze dodaje, że mu się nie podoba bo to albo tamto, to wtedy nawet jestem szczęśliwy. Wiem, jaki jest odzew i mogę sie zastanowić, czy nie jestem w stanie czegoś poprawić. Ale gdy ktoś wyrzuca mi coś do kosza i ewidentnie widać, że robi to po Puchatkowemu, to trochę inna sprawa.
Więc przepraszam raz jeszcze i bardzo proszę, abyś wytłumaczyła, co miałas na myśli. Wtedy będę w stanie - jak napisałem - skonfrontować wizję tego, co chciałem napisać, z Twoim odbiorem - i mniej więcej się zorientować, co tak naprawdę napisałem (wbrew pozorom to pierwsze, drugie i trzecie nie są tożsame).

"Niezgodność krytyków między sobą świadczy o zgodności autora ze sobą." Oscar Wilde. Ode mnie 4.
Pozdrawiam. 

Sympatyczne i podobała mi się poranna awantura dlatego dam 4. Myślałam, że końcówka będzie się składała z opowiadanka, które bohater stworzy, a tu tylko kilka zdanek (a w końcu o to op. szła awantura).
Pozdrawiam

Wiktor - ta historia to na powieść jest, nie na opowiadanko. Ale masz rację  - może byłoby lepiej, gdyby ich wpleść w historię opisaną.

Wiesz co? Jeszcze nie wiesz, Maxenciusie, więc napiszę: To mi się spodobało po drugim przeczytaniu. Nie pytaj, dlaczego po drugim --- sam nie wiem.

Adam, dzięki. Czyli muszę bardziej się starać, aby podobało się od razu :)

Może to tylko kwestia "wczucia się" w misz-masz tych głosów.

Ej mi też się bardziej spodobało po drugim przeczytaniu xD Też nie wiem czemu.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia.
Pozdrawiam.

Domek, pliss, rzuć parę konkretów głodnemu. Jeśli poświęciłeś chwilę, by przeczytać, napisz, czego byś sobie życzył.
Albo - przeczytaj jeszcze raz :)

Przecież uzasadniłam. Opowiadanie składające się z samych dialogów, bez jakiegoś umieszczenia ich w czasie i przestrzeni, to dla ciebie może tajemniczy misz-masz, ale dla mnie niezrozumiały bełkot i błąd warsztatowy. Chcesz eksperymentować? Proszę bardzo. Ale większość redaktorów odpowiedzialnych za dobór tekstów umieszczanych w czasopismach dostaje białej gorączki na sam dźwięk słowa "eksperyment". I takie teksty kończą właśnie w redakcyjnym koszu.

Nie, no proszę... "bez jakiegokolwiek"?
"przywitał się, gdy się obudziłem" - to raz, drugi raz jest o budziku; ergo jest godzina dziewiąta. Rozumiem, że dla ciebie lepiej byłoby "Obudziłem się o godzinie dziewiątej w swoim mieszkaniu w centrum Warszawy". Ale po co? To równie dobrze mógłby być Honduras albo Timbuktu, zero znaczenia dla tekstu, stąd brak informacji.
Jestem też święcie przekonany, że w tym opowiadaniu są nie tylko dialogi, ale rzeczywiście - one przeważają. Jeszcze raz spytam - czy jak chcesz napisać, co mówą głosy, to używasz opisów? To dopiero byłby eksperyment, o którym piszesz.
"Tajemniczy misz-masz". To było niezłe - jedyna tajemnicza rzecz w tym wszystkim to - mam nadzieję - co to za ludzie i o czym tak niezbyt mądrze gadają. Żeby nie było tajemniczo, powinienem napisać "Obudziłem się i usłyszałem głosy postaci z mojego nie napisanego jeszcze opowiadania". To byłby czad, no nie, i na dodatek znakomite rozwiązanie pod względem warsztatowym. Wszystko da się streścić w jednym zdaniu, więc po co się rozpisywać?
ZDziwić mógł tu jedynie fakt, że ich posiadacz nie był wcale wampirem a wilkołakiem i zarazem najlepszym, jeśli nie jedynym przyjacielem Firka. Tylko on zawsze mu pomagał, i w miarę swoich likantropich możliwości, ratował jego dupę, którą miał w zwyczaju nazywać wątłą.
Że niezrozumiały, to się domyśliłem od razu.
A co do redaktorów odpowiedzialnych za dobór tekstów - to zawsze było fascynujące rozwiązanie retoryczne - zasłanianie się autorytetami, których się naprędce wymyśliło.

Daj spokój. Nie ma nic bardziej żałosnego niż autor wykłócający się z krytykami o swój tekst. Możesz uważać mnie za kretynkę, skoro się na nim nie poznałam, ale, na miłość boską, nie rób tego publicznie, bo bardziej zaszkodzisz sobie niż mi. Poza tym nie zwykłam dyskutować o swoich komentarzach. Nie zrozumiałeś o co mi chodzi - wyjaśniłam. A w żadne przepychanki nie dam się wciągnąć. Ode mnie to wszystko na temat tego tekstu.

O kurczaki - do mojego postu wkleił się kawałek innego tekstu. Sorry za bałagan.

Co do autora i krytyków - niezły tekst. Ja autor, ty krytyk. Czy raczej Krytyk.
Ale tak bardziej poważnie - zwróciłem tylko uwagę, że jak oceniasz, że coś jest kiepskie, to po prostu napisz dlaczego. Dla Krytyków to spore uproszczenie - a dla czytajacych recenzję - największy fun i ubaw, gdy krytyk zjedzie zły tekst. Zrecenzować dobry - a jeszcze bardziej skrytykować - jest trudniej. Więc proszę - po prostu proszę - napisz, co Ci się nie podoba, a nie wyrzucaj tak prosto z mostu, dwoma zdaniami do kosza.
I jeszcze jeden drobiazg "Możesz uważać mnie za kretynkę, (...) ale, na litość boską, nie rób tego publicznie." Czy da się cokolwiek publicznie uważać?
Powodzenia, Krytyku.

Maxencius, cóż ja mogę sobie życzyć? Chyba tylko dobrych opowiadań :)
Styl jakiego użyłeś w powyższym tekście, wyrażenia którymi się posługujesz i ogólnie dialogi zupełnie mi się nie podobają. Jeżeli już tak bardzo skupiłeś się na kwestiach wypowiadanych przez postaci to mogłyby one być nieco ambitniejsze i lepiej skonstruowane. Niestety na samych dialogach fabuły i świata nie zbudujesz. Jedyne za co należy Ci się pochwała to za pomysł, gdyż może po przemodelowaniu opko to wyrośnie na bardzo interesujący utwór :)
Pozdrawiam

Oj ubawiłam się. Jeśli chodzi o op. złożone z samych lub prawie samych dialogów to przecież też istnieją i taki styl nie jest niczym nagannym. Oczywiście, że zawsze można coś poprawić, dopełnić, podszyć emocją i sprawić, że całosc wyda się pełniejsza.  Najlepszym przykładem jest Resnik, który pisze tak "slapstikowo". Prawie same dialogi i jakoś nikt się go nie czepia, wręcz przeciwnie. Myślę, że jurorka ma zbyt subiektywne kryteria lub co bardziej prawdopodobne nie wie o wielu rzeczach. Z drugiej strony podejmowanie konwencji i sprawiedliwe ocenianie to bardzo trudna sprawa.

Trochę pobronię Maxenciusa.
Czy te "głosy" muszą być "dopieszczone" już w chwili, gdy w głowie autora rodzi się pomysł? Sądzę, że nie; więcej, uważam to "niedopieszczenie" za pozytyw, bo wątpliwym mi się wydaje, by przychodził komuś do głowy pomysł od razu gotowy do przeniesienia na papier czy ekran, "czysty i wykrystalizowany".

"Jeśli chodzi o op. złożone z samych lub prawie samych dialogów to przecież też istnieją i taki styl nie jest niczym nagannym."
Istnieją również książki złożone z samych okładek zawierających puste strony. Jeżeli ktoś lubi takie eksperymenty to nikt mu nie broni pozachwycać się tu nimi. Ja nie lubię. A sugerowanie mi niedouczenia jest co najmniej mało eleganckie. Jeżeli celem tych komentarzy ma być stworzenie sobie kółka wzajemnej adoracji to czarno to widzę.

Mało eleganckie to jest nierzetelne, niekonkretne i nieobiektywne ocenianie oraz wystawianie komentarzy niezrozumiałych dla innych:)
Pozdrawiam

Jak np. ten pod twoim tekstem?

Angoueleme - daruj sobie, zajmij się miodem. To, co wypisałaś na temat książek z pustymi stronami, było żenujące, podobnie jak całą reszta. Wracaj do Stumilowego Lasu, Puchatku.

Chciałabym zaznaczyć, że posty na tej stronie powinny dotyczyć tekstu powyżej.
 Angoueleme odczytuje twoje komentarze jako zadziorne, niekonkretne i niegrzeczne. Jedyna znana mi książka z pustymi stronami to :" Co mężczyźni wiedzą o kobietach";) (i to jest własnie konkret).
Ja pozwolę sobie zrezygnować z konwersacji z tobą, chyba, że konstruktywny dialog o opowiadaniach stanie się na porót możliwy.
Pozdrawiam

tiaa...faktycznie  słabe, oprócz tego masa dziwacznych konstrukcji. Przykład: "Nie wytrzymałem - przewróciłem oczami skrytymi pod zamkniętymi powiekami." - co to za stylistyczny koszmarek?  Szukać dalej? Proszę bardzo:
"Znali się od dawna, ale widywali się rzadko, raz na pół roku czy rok. A wtedy gadali na tematy, których nie poruszali w domu ani wśród znajomych, o żalu za utraconymi możliwościami i nadziejach nigdy nie spełnionych, o książkach, filmach i muzyce. Z jakiegoś powodu z nikim innym nie mówiło im się tak dobrze jak ze sobą. Potem kochali się, a gdy się rozstawali, każde czuło wyrzuty sumienia i obiecywało sobie, że już nigdy tego nie powtórzą, ale czas mijał i znowu nie mogli się powstrzymać przed spotkaniem. Kameralna, smutna historia."
Boldem - orto, oprócz tego narracja do bani, przeczytaj ten frag na głos, tragiczny, infantylny i bez sensu.



Baazyl, dzięki za wskazówki. Z tymi oczami skrytymi pod powiekami zamkniętymi masz rację.

Nie jestem pewien co do orto - być może masz rację, to nie kłopot. Co do infantylności fragmentu - Twoja opinia, masz do niej prawo. Czy bez sensu - to uważam inaczej, ale mówię, Twoja opinia, przyjmuję ją.

Ty napisałes konkretnie, co ci się nie podoba - i dzięki.

Wiktor - przykro mi, że trafiło Cię rykoszetem, ale chyba nie ma sensu kontynuować debaty z Puchatkiem. Ona ma prawo zarówno do swoich opinii, a do tego, żeby krytykować, a nie wyrzucac do kosza, jej nie zmusimy. Więc chyba po prostu warto odpuścić.

Opowiadanie rzeczywiście nie wymaga wielkiej kreacji świata i tak jak napisałeś może odbywać się gdziekolwiek, nie musi być wskazane żadne konkretne miejsce. Jednak same dialogi nie wnoszą nic nowego i nic dobrego. Szerszy opis jest tu potrzebny. Bohater słyszy głosy, które są praktycznie bezosobowe, wiemy jedynie, że jeden jest zakręcony, jakaś tam kobieta jest ładna i coś tam coś tam. A przecież są to jego postacie, które tworzy! Jakby nic o nich nie wiedział. Fajne zakończenie. W zasadzie podobało mi się.

Pozdro.

Dzięki - generalnie wychodzi, że nie "domyśliłem" tego do końca. Mea culpa.

=> baazyl, maxencius. Błąd wytknięty błędem być nie musi. Po pierwsze: niech autor powie, czy chodzi o imiesłów czasownikowy, czy przymiotnikowy. Potem obaj uważnie przeczytajcie odnośną uchwałę RJP.

Adam - też o tym myślałem, ale byłoby lepiej, gdyby wyleciało słowo nigdy - dlatego się nie spieram. Aczkolwiek nie napisałbym "nigdy niespełnionych", nie pasuje mi wizualnie :)

Pierwsze linijki opowiadania nie zachęciły mnie do czytania wcale, ale komentarze pod nim - owszem. Masz pretensje, że w komentarzach nie ma konkretów? Spróbuję obronić tezę, że napisałeś swój tekst niestarannie. Kilka przykładów: "-Jupikajej madafaka - przywitał się Świr, kiedy się obudziłem." Jeśli Świr wrzeszczy, daj na końcu wykrzyknik. Między obydwa słowa rozsądek każe wcisnąć przecinek. W opisie niezręczność stylistyczna w postaci powtórzenia „się”. Proponuję inny kształt tego fragmentu:

- Jupi jaj jej, madafaka! – przywitał mnie Świr, kiedy się obudziłem.

„Wszyscy zarechotali zgodnie”, a może raczej „Wszyscy zarechotali zgodnym chórem”?

„Posmarowałem kilka bułek dżemem i serem, wyjąłem z lodówki ostatni karton mleka i zacząłem jeść. Zamknęli się, ale czułem ich obecność. Odbierało mi to apetyt.” A może zmienić tak, żeby nie trzeba było smarować sera, gryźć kartonów mleka i walczyć z czymś nieokreślonym, co odbiera apetyt, kiedy wszyscy się gdzieś zamknęli? Spróbujmy tak:

„Posmarowałem kilka bułek dżemem i położyłem na nich plastry sera. Wyjąłem z lodówki karton mleka, napełniłem szklankę i zacząłem jeść śniadanie. Wszyscy się zamknęli, ale czułem ich obecność, co odbierało mi apetyt.”

Chyba nie ma sensu wymieniać wszystkich potknięć stylistycznych. Musisz bardziej uważać na wymyślane metafory, porównania i użycie frazeologizmów – niektórych nie wolno traktować jak tu: „wtryniał swoje trzy gorzkie grosze”. Poza tym obecność bardzo potocznego języka młodzieżowego w całym tekście raczej zniechęca, a nie cieszy. Zostaw go dla dialogów konkretnych postaci, żeby je zróżnicować. Sam pisarz wydaje się niezbyt autentyczny, kiedy posługuje się żargonem szkolnym. Nie widać wyraźnego budowania napięcia, a zamysł kompozycyjny jest ujawniony na tyle wcześnie, że zakończenie jest oczywiste. Konkluzja: warto kilka razy przeczytać swój tekst przed pokazaniem go innym. A kiedy się już na to decydujemy, weźmy krytykę na klatę.

=> maxencius. Pełna zgoda co do "nigdy". Czasami pasuje takie "nigdy nie coś tam coś tam", ale tutaj wystarczy "nie spełnionych" bez "nigdy" (z racji czasu przeszłego).

Dzięki, Erreth.

Powiem wprost - Twoje sugestie poprawek są dobre, masz rację. Nie zgadzam się z trzema groszami - nie wydaje mi się, abym używając w ten sposób tego związku wypaczył jego znaczenie. Nie jestem też pewien do końca, o co chodzi z tym bardzo potocznym, młodzieżowym językiem - przeczytałem tekst raz jeszcze, żeby to znaleźć, ale najwyraźniej moje wyczucie językowe w tej sprawie jest gorsze od Twojego.

I na zakończenie - co do brania krytyki na klatę. Mianowicie autorowi trudno jest dostrzec błędy, pomyłki itd, które trafiają sie w tekście. I ten problem mają ludzie, którzy z językim pisanym pracują od lat, choćby dziennikarze. Po to są redaktorzy.

Jasne, że można powiedzieć - to jest złe, wyrzućmy to. Ale wskazanie błędów jest znacznie lepsze, bo POMAGA. Ty pokazując błędy i wydając opinię, POMAGASZ mi. To jest krytyka. Co innego zaś stwierdzić - do kosza z tym. To jest wyrok. A wyroków, jak pokazują filmy, na klatę przyjąć nie jest łatwo. A przecież nawet one mają uzasadnienie.

Nie chodzi o wypaczenie, lecz rozerwanie. Wtrącił swoje gorzkie trzy grosze --- i już lepiej. Trzy grosze są "rdzeniem" tej utrwalonej frazy i lepiej jej nie rozbijać. Tak uważam.

No i chyba właśnie o to chodzi, żebyśmy sobie w kulturalny sposób wskazali niedociągnięcia. O guście też czasem można podyskutować. Co do języka młodzieżowego, to czasem wystarczy kontekst wypowiedzi, żeby cos wyglądało na slangowe, albo lepiej 'cyberpunkowe' ;). Jeśli Twój autor to ktoś z popkultury i w niej tworzący, to w opisach możesz walić dowolnym srogim slangiem. Jednak jeśli wolisz zrobić z niego jakiegoś poważnego pisarza, który zmaga się tylko z głosami i indywidualny język zostawisz dla tych głosów, to unikaj w opisach takich słów i zwrotów jak: facet, wkurzający typ, wypłosz, wlazłem... Ale wiesz, może jestem przewrażliwiony.

Jezus Maria, ale bełkot. Tekst, ma się rozumieć.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A mnie się podoba. Kilka niedociągnięć stylistycznych (wszystkie już wymieniono, więc nie będę się powtarzać), ale poza tym świetne. :) Kiedyś, jak byłam młodsza i pisałam opowiadania, to robiłam w wyobraźni zebrania ze wszystkimi bohaterami. Jedyną różnicą jest to, że to oni opowiadali mi swoje historie, a ja tylko notowałam :) Koncepcje są podobne, autora rozumiem i popieram. :)

Nowa Fantastyka