- Opowiadanie: zefir15 - Mordercza Bezczynność

Mordercza Bezczynność

Kolejne opowiadanie na podstawie Metra.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Mordercza Bezczynność

Był rok 2035. Moskwa, skowana okowami śniegów i lodu, wionęła pustkami ulic i poszarpanych kamienic. Pośród porozrzucanych, chaotycznie cegieł, części żel-betowych i różnych innych szpargałów, prześlizgiwał się, bezszelestnie, śnieg i pokrywał coraz to nowe połacie upadłego miasta.Upadło ono pod wpływem ogromnej nienawiści, spowodowanej wygórowanymi ambicjami oraz wzajemną niechęcią, panującą pomiędzy ludźmi z odmiennych narodów i o odmiennych kulturach.

Ten sam los spotkał niedobitki ludności, które w obawie przed, wszechobecnym na powierzchni, promieniowaniem skryli się w podziemiach miasta w nadziei, że tam ominie ich straceńczy los. Stało się jednak inaczej. Tabuny Rosjan rozpoczęły walkę z czymś, przeciw czemu nie znano skutecznej broni. Było to wszędzie, nie pomijając nawet najgłębszych szybów i tuneli technicznych. Los ludzi pogarszały istoty, wywodzące się bezpośrednio z promieniowania. Zmutowane psy terroryzowały wejścia do Metra i sam wpływ strachu rozwijał w strażnikach panikę i schorzenia, nie znane wcześniej medycynie. To zaś rozszerzało swoje działanie na całe stacje i dalej linie, a władze musiały uporać się z szerzącym się zjawiskiem, zdolnym zmieść cywilizowane stacje i zrównać je z niemal kanibalami kultu Wielkiego Czerwia. Wobez tego zagrożenia wytoczono, możliwie najgroźniejsze, działa. Stalkerzy, sformowani w niewielkie oddziały, zaczęli szturmować te stacje, które poddały się psionicznemu działaniu wrogów. Zostały zaatakowane stacje połnocne : Botanicznyj Sad, WOGN, jak i stacje leżące na południu tj: Czertanowska, Warszawska. Poszło wiele magazynków oraz luszkich istnień, jednak w ostatecznym rozrachunku, ludzie ponownie zasiedlili owe stacje oraz zabezpieczyli je dużo lepiej niż przedtem, wykorzystując do tego to co znaleziono w tych opuszczonych tunelach. Sytuacja uspokoiła się, ale tylko na parę miesięcy, po których nastąpiły ponownie wielkie starcia ludzi z nieposkromioną i wrogą naturą. Padła stacja Dinamo oraz Aeroport. W odpowiedzi na to władze Hanzy wysłały oddziały wojsk z derezynami spalinowymi i mnóstwem amunicji. Ta ekspedycja dotarła i jak przypuszczano, przegoniła człekokształtne stwory z terenów stacji z powrotem na powierzchnię. Na czas zimy sytuacja znowu zelżała.

Jednym z bohaterów tamtych dni był Fiodor Siergiejewicz Czerniszow. Stary już stalker wegetował od czasu wojny na stacji Borowickiej, należącej do związku „ Polis”, a tam nie robił nic bardziej przydatnego od opowiadania młodym, otwartym na nowe rzeczy Rosjanom okrucieństw wynikających z używania jakiejkolwiek broni. Nie było to zbyt nużące, by stary Rosjanin przysypiał podczas wykonywania „ pracy”, niemniej jednak w kocu dopadała go monotonia rutyny, i męczyła go, dudniąc w żyłach, a potem w głowie. Wobec tego stalker sięgał po lekturę i czytając ją od deski do deski, zagłębiał się w zupełnie inne światy, oderwane swoimi nonsensami od twardego bytu w skażonej Moskwie. Rycerskie rysy Rolanda, czy groteskowe zachowania Raskolnikowa absorbowały jego uwagę. Otwierały mu oczy na świat poza tym plugawym piekłem metra i grozą tuneli. Strach wobec ciemnego środka szybu ustępował o wiele bardziej intrygującej chęci zagłębienia się w wnętrza zamków, w których bale trwały od samego rana, po poźne godziny nocne. Ogniska zbójców stawały się odskoczniami od krwawych pobudek we własnym łóżku. Miał bowiem wyjątkowo okrutne koszmary z mnóstwem pobladłych twarzy kobiecych, jak i męskich, mielonych w paszczach olbrzymich, mrówkopodobnych mutantów o przeszywającym spojrzeniu. Dalej widział poszarpane zwłoki, całe we krwi i kale, a nad nimi czarną masę, przypominającą ośmiornicę i gotową zjeść i jego, gdyby się zbliżył na zbyt małą odległość. Jednak to jest ledwie garstka z jego koszmarów.

Pewnego razu, gdy stary stalker czytał jedną ze swoich, zdobycznych ksiąg, do skorodowanej komórki wkroczył jegomość w skórzanym, poprzecieranym płaszczu. Spojrzał na siwogłowego starca i podając rękę, rzekł.

-Witaj Fiedia!

Starzec odłożył wysłużony wolumin na blaszaną szafkę i spokojnie odparł.

-Zdrastwuj Wołodia!

Rozmówca był średniego wzrostu i dość masywnej postury. Twarz miał śniadą, a oczy lekko skośne oraz czarne, krzaczaste brwi, koloru rdzy. Brodę miał przerzedzoną i nierówno wygoloną zaś policzek, przeorany blizną, długości około 5 centymetrów.

Starzec wstał ciężko z pryczy i wyciągnął spod stolika taboret. Podał go towarzyszowi, a ten od razu spoczął na nim i kontynuował wywód.

-To co tam diełasz kamracie?

-Nic…-westchnął stalker i wróciwszy na pryczę, sięgnął pod nią ręką. Grzebał chwilę z niemałym zakłopotaniem na twarzy, aż znalazł trunek w szklanej butelce po jakimś syropie. Wołodia uśmiechnął się na sam widok przeźroczystej cieczy i począł grzebać po kieszeniach płaszcza. Tymczasem stary ustawił na szafce butelkę i położył się na wznak. Towarzysz w końcu wytargał z najgłębszej kieszeni pogięty, blaszany kubek i stawiając go obok butelki, powiedział.

-Wiedziałem, że będziesz coś miał!

-To na specjalne okazje…– odparł starszy i po chwili milczenia, dodał.

-Przez dwa miesiące nie miałem dostaw i to jest ostatnia butelka…

Wołodia schował głowę w ręce i odparł mu.

-Ajajaaj…… co się dzieje na tym świecie…. – spojrzał znad rąk na towarzysza -Żeby zwykłe, dzikie zwierzęta niszczyły nas, ludzi!

-Fakt! – odpowiedział Fiodor i zgrabnym, jak na swój wiek , ruchem odkorkował butelkę. Wlał trochę do kubka i polecił.

-Bierz, jako gość możesz pić pierwszy.

Chcąc, niechcąc, Wołodia chwycił kubek za skorodowane ucho i wychylił cały kubek jednym haustem. Zacisnął zęby i nabierajac stopniowo rumieńców, odrzekł.

-Ile to ma? Z 50 %?

Fiodor wzniósł wzrok na towarzysza, właśnie trzymajacego kubek oburącz, i nieco chrypliwie odpowiedział.

-Niee! Ma tylko 40 %…. taka lura….

Wtedy Wołodia dał mu kubek, a stary, chwyciwszy butelkę w żelazny uścisk, nalał sobie nieco więcej. Wzniósł kubek na poziom głowy, a następnie przebadawszy mętny trunek węchem, wychylił całość. Wytrzepał ostatnie krople z kubka na posadzkę i spojrzał, zamyślając się, w stronę żelaznych drzwi. Wołodia zauważył to i natychmiast rzekł towarzyszowi.

-Coś taki markotny?

Fiodor polał sobie trunku, a następnie wychylił zowu, tym razem cały kubek. Wołodia, od razu, odebrał mu znalezisko i wstając z taboretu, powiedział do starego.

-Weź się przejdź i tyle nie pij….. to za dużo nawet dla takiego wiarusa jak ty!

Fiodor wstał i z pewną trudnością ruszył w stronę wrót. Otworzył je na ościerz i wyszedł do długiego korytarza, na końcu którego znajdowała się główna przestrzeń stacji, a za razem punkt dowodzenia. Towarzysz wyszedł za nim, przeszedł obok, równie zdezelowanych, kwater i zrównawszy się z starcem, rzekł mu.

-Poddajesz się?

-Nie…. – westchnął stary– Zwyczajnie, mam dość tej całej rzeczywistości….. Walczyłem z anarchistami….

Przerwał i doszedłwszy do granicy strefy prywatnej stacji, zatrzymał się i z gorzkim rozmarzeniem, mówił.

-Biłem się z faszystami, okultystami i sekciarzami…. i co mi zostało???!

Wołodia milczał, a stary dalej perorował.

-Nic….– zwiesił głowę i jakby w transie, poszedł na południowe tunele. Po kilku krokach, bezwiednie kopnął, rudą od rdzy i zanieczyszczonej wody, puszkę wprost na torowisko. Ruszył za nim Wołodia i chwyciwszy go mocno za ramiona, krzyknął.

-Postradałeś rozum?! Na Poliance czeka cię tylko śmierć!

Fiodor, nieobecnym wzrokiem, objął bogate ściany ukochanej stacji i odparł Wołodii.

-Włodzimierzu… mnie to przytłacza, a nawet oparcia żony nie mam….

-Alee…. – wtrącił Włodzimierz, ale przerwał mu stary.

-Nie rozumiesz……– poszedł dalej i ciężko zeskoczył na torowisko. Dalej powłóczył się tunelem do Polianki, szorując nogami po omszałych podkładach. Wołodia obserwował go jak omamiony. Nie miał siły go zatrzymać, a coś w środku wyrywało się, by jednak rzucić się za nim, i namawiać go do powrotu, choćby pod samą Polianką. Włodzimierz wiedział, co kryje się w ciemnościach Polianki, a co może tam naprawdę przebywać, nie przechodziło mu nawet przez myśl. Po chwili głębokiego zamyślenia, usłyszał przeraźliwy wizg i krzyk starca. Łza pociekła mu po policzku, ale nie zrobił ani kroku, ni w przód, ni z powrotem, by nie żałować…

 

Koniec

Komentarze

wionęła pustkami ulic – ?

Przecinki to były stawiane na chybił-trafił.

 

Ten tekst to fanfic do Metro 33?

 

Mieszanina słabego warsztatu i niezrozumiałych pojęć pokonała mnie.

 

Następnym razem spróbuj napisać opowiadanie nie w wymyślonym przez innego autora świecie, pełnym jego historii i kreatur – nieczytelnych bez znajomości pierwotnego utworu – ale coś swojego. No i poczytaj o stawianiu przecinków.

I po co to było?

Włodzimierz wiedział, co kryje się w ciemnościach Polianki, a co może tam naprawdę przebywać, nie przechodziło mu nawet przez myśl.

No to jak, wiedział czy nie wiedział?

Podpisuję się pod opinią syf.a.

Strasznie pogmatwane jest to opowiadanie, a do tego napisane w bardzo złym stylu. Bez pomysłu, o tak aby dopisać kolejny rozdział / historię ze świata Metra. Warsztatu tu w ogóle nie ma. Błędy językowe są w takiej ilości, że tego nie daje się nie tylko przeczytać, ale – co gorsza – zrozumieć.

Podpisuję się również pod komentarzem syf.a.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dziękuję za recenzje, może jednak powrócę do fantasy < tego typowego >

 

Mnie także opowiadanie zupełnie nie przypadło do gustu, a i wykonaniu można zarzucić bardzo wiele. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie porwało :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka