To jest opowiadanie na podstawie Metra ale nie opowiadające bezpośrednio o nim. Mam nadzieję że spodoba się wam ten koncept i liczę na jak najlepsze recenzje.
To jest opowiadanie na podstawie Metra ale nie opowiadające bezpośrednio o nim. Mam nadzieję że spodoba się wam ten koncept i liczę na jak najlepsze recenzje.
Wiatr pędził przez nieprzetarte ludzką ręką równiny Smoleńszczyzny i niósł ze sobą poszczepiane
kołtuny śniegu. Trawy, brodzące w puszystym pyle, powiewały na tym wietrze jak trzciny na
jeziorze, a nieruchome kontury ruin powojennych opierały sie dzielnie i nawet nie drgnęły.
Poszarpane zębem ogólnonarodowej armii, stały jak wryte w zlodowaciały grunt i nikt nie ośmielał
się ich odwiedzać. Nie wiadomo, co można było znaleść w ich spopielałych murach, zaś ci którzy
próbowali , kończyli przedwcześnie swój żywot, rozszarpywani przez niewiadomo jakie diabelstwa.
Od tych miejsc wiało grozą jak i fetorem gnijących zwłok, które to były pożywką dla licznych
padlinożerców, przeczesujących co jakiś czas te, opustoszałe rewiry.
W pobliżu takich ruin przebywał uciekinier – prawdopodobnie z metra, które było na granicy
apokalipsy i powoli zamieniało się w siedlisko dzikusów, walczących o jakikolwiek byt. Uciekinier
ubierał się w poszarpane łachy, prawdopodobnie wyniesione z czeluści kolei podziemnej. Jego,
poczerwieniała od mrozu, twarz pokryta była bliznami od oparzeń, ale i ran ciętych. Wszystko to
sprawiało, że dla przechodnia wydawał się słabowity, a co najmniej chory.
Siedział na uciętej beczce po ropie, przed ledwo tlącym się płomieniem ogniska, na którym
gotowało się coś w rodzaju zupy w skorodowanym garczku. Uciekinier wpatrywał się w niknący
płomyczek i podpychał patyczkiem węgle, by nie dopuścić do jego zgaśnięcia.
Wtem wśrod ciemności rozległ się gwałtowny szum. Powiał silniejszy strumień wiatru i zmusił
uciekiniera do desperackiej ochrony płomyka. Ów człowiek zasłonił go własnym ciałem, a wiatr
ustał po chwili. Wtedy uchodźca odetchnął z ulgą i ciężko usiadł na beczce, zaś jego pies, równie
potraktowany przez los jak on, położył się na jego stopach i słodko zasnął. Uciekinier widząc to
uśmiechnął się prawie niezauważalnie i począł mieszać mętny wywar. Od tego zapach "zupy"
zaczął rozchodzić się po okolicy, a to napełniło rozbitka pewnym spokojem, który towarzyszył mu
tylko i wyłącznie w takich chwilach. Ale ta chwila nie trwała długo. Z pobliskich ruin zadźwięczał
licznik Geighera, co poderwało na nogi zarówno psa jak i jego pana. Uciekinier spojrzał apatycznie
w tamtą stronę i klnąc pod nosem wygrzebał spod beczki wysłużony AK– 47. Załadował ze
szczękiem i ruszył zważając na każdy krok. Śnieg począł chrzęścić pod butami, a serce waliło mu
jak młot o stalową szynę w czasie alarmu na stacji. Pies miał podobne odczucia, ale wartko szedł
przed panem, węsząc po nosem w śniegu. Gdy obaj byli o krok od wyrwy w budynku, uciekinier
wyskoczył przed wyrwę i strzelił serią w nicość. Kule głucho zadudniły o osmolone mury, a pies
wyskoczył w tę stronę i począł szczekać. Dobiegł do niego pan i widząc klatkę z gęsto splecionego
drutu, szepnął do psa.
-Nu Wania! Spakoj!
Pies zamilkł, ale nadal pilnował obiektu, powarkukując pod nosem. Tymczasem uchodźca poprawił
na sobie poszarpaną koszulę i począł przyglądać się klatce. Wyglądała nieco dziwnie, co
zaciekawiło znalazcę, lecz w pewnym momencie poczuł na sobie czyjś wzrok. Zignorował to
jednak i nawet otworzył klatkę, ujawniając skomplikowaną aparaturę złożoną z diod, kabli oraz
pojemników z fosforyzującymi cieczami. Już zamykał ową klatkę, gdy poczuł na szyi ostrze, za
grube jak na sztylet lub nóż myśliwski. Rozejrzał się ostrożnie i zauważył obok barku co najmniej
półtorametrowe ostrze, błyszczące jak nawoskowane. Właściciel ostrza przybliżył sie do niego i
jednym ruchem odebrał mu karabin. Rozładował go i rzucił pod truchło, niedawno jeszcze żywego
psa. Następnie zbliżył twarz do ucha uchodźcy i szepnął mu.
-Współpracujesz czy mam cię wypatroszyć?
Uciekinier zawachał się z odpowiedzią, a przybysz dodał.
-Rozumiem, że wolisz współpracę.
Puścił go ale nadal pilnował jego każdego ruchu. Uciekinier, nieco sparaliżowany strachem, upadł
na ziemię i zebrał karabin. Następnie przeżegnał się nad ciałem kompana i wstał. Przybysz
wyciągnął miecz w stronę jego pleców i wyraźnie zakomenderował.
-Prowadź do ogniska! Omówimy wspołpracę!
Uśmiechnął się szyderczo, a uciekinier posłusznie poprowadził go do płomyka. Usiadł na swoje
miejsce, zaś przybysz schował bez pośpiechu miecz do sakwy za plecami i usiadł na samym śniegu.
Powąchał i stwierdził, już bez nuty władczości.
-Zupa!
-Taaaak. – odparł jękliwie uciekinier i zdziwił się, gdy przybysz poklepał go po ramieniu. Odwrócił
na niego twarz i zobaczył jasnowłosego młodzieńca, około 20-stki. Młodzieniec nagle podał mu
dłoń i rzekł.
-Percival Marlenmore jestem!
Uciekinier niepewnie uścisnął jego dłoń i odparł.
-Wasilij Białkow.
Zamilkł, ale po chwili niezręcznego milczenia dodał.
-Co to za klatka w ruinach?
Młodzieniec zaśmiał się i odparł mu.
-To wehikuł czasu…..– zaśmiał się znowu– Nie wiesz co to…….– spoważniał, ale dodał– w waszych
czasach takich rzeczy nie ma…..
Wasilij spojrzał na niego jak na głupka, a młodzieniec sprostował.
-Pochodzę z roku 2134.
– A więc jesteś podróżnikiem…? – zapytał z pewnym niedowierzaniem Wasilij.
Młodzieniec przytaknął i z irytacją odpowiedział.
-Dokładnie. – przełknął ślinę – A przybyłem tu by ratować cywilizację.
Wasilij zdziwił się i odparł.
-Tej cywilizacji nie da się uratować!
– Jest sposób.– napierał Percival spoglądając Rosjaninowi w oczy. On nie czuł w nim kłamstwa i
przez to zapytał.
-W takim razie jak mam ci pomóc?
Percival grzebnął nożem w garnczku i odpowiedział towarzyszowi.
-Pokaż mi tylko gdzie jest Moskwa.
Wasilij aż się zadławił własną śliną i nieco cynicznie rzekł mu.
-Na wschod!
Percival natychmiast wstał i dziarskim krokiem ruszył na wschód. Wasilij od razu chwycił go za
kubrak, który okazał się nabijany ćwiekami, ale przybysz wyszarpnął się z uścisku, i bez słowa
poszedł.
-Dokąd idziesz?! Czemu nie zostaniesz??! – krzyczał Rosjanin, ale Percival już dawno zniknął mu z
zasięgu wzroku. Na to uciekinier pochylił głowę i szepnął sam do siebie.
-Cywilizacji nie da się uratować! Jeszcze zrozumie to…. oby nie za późno…….
Musisz poprawić formatowanie tekstu.
I po co to było?
Przybysz z przyszłości chce ratować świat? Nawet niezły koncept. Tylko tyle można powiedzieć po przeczytaniu jednej scenki.
Więcej można powiedzieć o konieczności opanowania funkcji edytora przed pisaniem czegokolwiek. Już sam wygląd tekstu odrzuca… Nie widziałeś tego, Autorze?
Przeczytałem i nie skomentuję, bo to zagraża memu dobremu wychowaniu. Mam nadzieję, że autor jest młodym człowiekiem i ma czas, aby wiele się nauczyć. Nie podoba mi się natomiast poniewieranie określenia – science fiction. Pozdrawiam.
Jeżu, popraw formatowanie tekstu, bo tego się czytać nie da.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Skoro Autorowi kompletnie nie chciało się wykonać porządnej edycji tekstu, to IMO wystawienie jakiejkolwiek opinii, nie ma najmniejszego sensu. Tak więc, dbaj o czytelnika.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Przeczytałam z trudem – bo tekst w obecnym kształcie nie powinien ujrzeć światła dziennego – i cóż, mogę tylko powiedzieć, że nie bardzo wiem, o co tu chodzi.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Scenka wykonana byle jak. Formatowanie!
Przynoszę radość :)
Scenka wykonana byle jak. Formatowanie!
Przynoszę radość :)