- Opowiadanie: feron - Sesja

Sesja

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Sesja

Sesja

 

Historia, która chcę wam opowiedzieć, zdarzyła się naprawdę, choć zapewne wielu z was w to nie uwierzy. Nie mam jednak nic do stracenia opowiadając wam o tym, a poza tym doszedłem do wniosku że muszę się z kimś podzielić tym, co wydarzyło się tego pięknego wiosennego popołudnia roku 1993 w moim gabinecie.

Byłem wtedy młodym, zaczynającym dopiero swoja karierę psychologiem. Mój gabinet mieścił się w jednym z pokoi mojego M-3 przy Forest Lane, a pieniędzy które zarobiłem dzięki pomaganiu ludziom w ich problemach, z trudem starczało na czynsz. Jako że nie byłem jeszcze znanym i zaufanym terapeutą, trudno było stawiać każdy następny krok na tym wbrew pozorom bardzo zamkniętym rynku. Z tego powodu właśnie przyjmowałem każdego kto przekroczył mój próg i każdego kto znalazł numer telefonu do mnie w jednej z miejscowych gazet, gdzie regularnie dawałem światu znać o swojej praktyce. Oj w jakim ja się wtedy babrałem gównie. Brałem pod swoje skrzydła wszystkich, od zestresowanych bankierów i właścicieli firm po rozwodników i alkoholików których męczyły myśli samobójcze.

Tego słonecznego dnia wiosną 1993, a dokładniej był to piątek, (pewnie do końca życia tego nie zapomnę), a swoja droga zabawne jakie rzeczy człowiek zapamiętuje. Zapominam daty urodzin moich najbliższych, ale tego dnia nigdy nie udało mi się wymazać z pamięci. Pamiętam nawet co jadłem tego cholernego popołudnia na obiad, frytki ze stekiem który był jak sądzę najbardziej żylastym kawałkiem mięsa jaki zna rodzaj ludzki. Ale wracając do tematu. Siedziałem tego popołudnia w gabinecie i z niecierpliwością czekałem kiedy zegar łaskawie wskaże godzinę szesnastą. Nie spieszyło mi się nigdzie, ale miałem za sobą naprawdę nieudany tydzień i chciałem go jak najszybciej zakończyć-Jeszcze tylko jedna sesja i będę mógł zacząć weekend. Pomyślałem wtedy nie wiedząc że będzie to bardzo wyjątkowa sesja.

Mój pacjent był bardzo oszczędny w słowach podczas rozmowy telefonicznej i ograniczył się tylko w zasadzie do podania imienia i nazwiska, oraz zapytał kiedy mam najbliższy wolny termin. Jak wam już wcześniej wspomniałem brałem wtedy wszystko co się nawinęło, a każda godzina płatna z góry była dla mnie na wagę złota.

Siedziałem przy swoim biurku ustawionym na środku gabinetu i z niecierpliwością oczekiwałem na dzwonek do drzwi. Nie lubiłem takich tajemniczych klientów ale cóż, mały wybór sprawia że i na bezrybiu rak ryba, jak mawiają gdzieś tam miejscowi ludzie. Oby tylko nie był to jakiś kolejny rozwodnik, który po dwóch tygodniach życia bez ciepłej szpary i gorącego obiadu, oczekuje ode mnie złotego środka na to jak przekonać jego żonę aby do niego wróciła, szantażując mnie przy tym że jeśli nie pomogę mu w rozwiązaniu jego problemów, to on na pewno popełni samobójstwo. O mój Boże nawet nie wiecie ile razy miałem ochotę im odpowiedzieć-Tak się składa że mam kawałek sznura w piwnicy, powinien świetnie się nadać, jeśli pan chce to chętnie pożyczę. A teraz zabieraj się stąd ty żałosny kutasie. Nigdy tego oczywiście nie zrobiłem, ale pokusa czasami bywała ogromna i zapewniam was że jeśli wasi psychologowie, sprawiają wrażenie najmilszych na świecie i wydaje się wam że tylko z waszymi problemami się utożsamiają, to przyjmijcie do wiadomości że to nie prawda. My do cholery też jesteśmy ludźmi i także w tej robocie człowiek ma czasem ochotę po prostu krzyknąć – Zabieraj pan swoje kłopoty i wypierdalaj z mojego gabinetu!

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Spojrzałem na zegar ścienny, właśnie dochodziła szesnasta.

-Punktualny – pomyślałem i poszedłem przywitać swojego nowego klienta. W progu ujrzałem mężczyznę w wieku nie więcej niż czterdziestu pięciu lat. Nienagannie ubranego. Markowy garnitur, dobrze dobrany krawat i eleganckie buty.

– Dzień dobry – przywitałem go – moje nazwisko Harris, Adam Harris. Wyciągnąłem rękę w powitalnym geście.

– Robert Ford. Miło mi pana poznać – odpowiedział i uścisnął moja dłoń.

– Zapraszam do gabinetu panie Ford. Wskazałem ręką otwarte drzwi na końcu korytarza po lewej. Pan Ford przekroczył próg, minął mnie i skierował się w stronę gabinetu. Pamiętam że roztaczał się wokół niego zapach jakby palonej gumy pomieszany z wonią rozlanej benzyny który da się wyczuć na każdej stacji benzynowej. Podążyłem korytarzem za moim gościem, zastanawiając się nad tym dziwnym zapachem który mu towarzyszył. Teraz po latach, wiem gdzie da się wyczuć taki zapach. Parę lat po wizycie mojego gościa mijałem na autostradzie wypadek samochodowy i woń która otaczała to miejsce, smród palonej gumy, rozlane paliwo i metaliczna woń, był dokładnie tym co czułem tamtego popołudnia w moim gabinecie.

Pan Ford nie był jednym z tych zakłopotanych pajaców, którzy po wejściu do gabinetu stali na środku pokoju ze spuszczoną głową i oczekiwali pozwolenia na zajęcie miejsca siedzącego. Zajął miejsce w fotelu naprzeciwko mojego biurka i wygodnie się rozsiadł, rozpinając przy tym guziki marynarki. Rzeczowy i konkretny – pomyślałem. Wie po co przyszedł i czego ode mnie oczekuje.

– Zanim zaczniemy rozmowę proponuję przejść na zwracanie się do siebie po imieniu – zaproponowałem. To znacznie ułatwi nam rozmowę i sprawi że obaj poczujemy się wobec siebie bardziej przyjacielsko. Standardowa gadka szmatka na początek ułatwiająca zbudowanie nici porozumienia i iluzji zrozumienia.

– Jeśli nie ma pan oczywiście nic przeciwko takiej formie panie Ford.

– Oczywiście że nie Adam – odparł

– Świetnie, więc w czym mogę pomóc?

Spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem, jakby trochę zawstydzony że jednak zdecydował się na pomoc psychologa. Wyłapałem to spojrzenie od razu. Widziałem je wiele razy. Człowiek decyduje się na pomoc psychologa, ale jak tylko znajdzie się w gabinecie, zaczyna się zastanawiać czy naprawdę zwariował do tego stopnia że potrzebuje mojej pomocy. Tak naprawdę każdy z nas jest wariatem, niektórzy tylko po prostu lepiej się maskują w społeczeństwie.

– Śmiało, nie krępuj się Rob – zachęciłem go z głupkowatym uśmiechem, który bezwarunkowo malował się na twarzy w takich chwilach. Wiecie takie zboczenie zawodowe.

– A wiec mój problem – zaczął mój rozmówca nieśmiało – polega na tym że niemal każdego dnia wydaje mi się że jest to mój ostatni dzień życia. Budzę się rankiem, z przeświadczeniem że na pewno zginę lub umrę tego dnia.

Popatrzyłem na niego udając zainteresowanie i dostrzegłem szczegół który do tej pory uszedł mojej uwadze. Zauważyłem że od guzika do kieszonki kamizelki zwisa łukiem drobny, złoty łańcuszek. Zapewne na jego końcu znajdował się zegarek. Jeden z tych jakie widuje się w filmach gangsterskich z lat czterdziestych. Pamiętam że pomyślałem wtedy że nikt już nie nosi takich zegarków, no chyba że chcesz zamanifestować całemu światu, jaki to jesteś stylowy i że nie podążasz za modą. Nie moja sprawa zresztą co kto lubi nosić.

– Proszę kontynuować Robercie – zachęcałem swojego rozmówce do dalszej opowieści – co sprawia że masz takie myśli? Masz problemy ze zdrowiem?

– Właśnie chodzi o to że nic mi nie dolega. Badam się regularnie i staram się prowadzić zdrowy tryb życia. Po prostu pewnego poranka obudziłem się z taką myślą i od tamtej chwili towarzyszy mi co dnia.

– Rozumiem – odparłem – a pamiętasz może w jakich okolicznościach pojawiły się te natrętne myśli o śmierci pierwszy raz?

– Tak, pamiętam. Około rok temu siedziałem w kuchni, nad poranna gazeta, czekając na śniadanie które przygotowywała żona a w salonie bawiła się córka. Pomyślałem wtedy – Boże ja to wszystko stracę któregoś dnia, a co jeśli ten dzień nastąpi jutro i nie zdążę się z nimi pożegnać i powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczą?

– Rozumiem – odparłem – czyli jest to swoistego rodzaju lęk przed utratą rodziny i tego co osiągnąłeś w życiu do tej pory tak?

– Można tak powiedzieć – przytaknął Rob

– Jak często nachodzą cię takie myśli? Może zauważyłeś jakieś typowe sytuacje po których to następuje?

– Najczęściej dzieje się to, gdy jestem poza, w podróżach służbowych. Leżę wieczorami sam w hotelu i myślę, że jeśli umrę podczas snu moja żona nawet nie będzie wiedziała że myślałem o niej w ostatniej chwili życia. Zaczynam wtedy strasznie panikować, pojawiają się napady duszności i myśli że za chwile umrę.

Znowu odpłynąłem myślami zastanawiając się kim tak naprawdę jest mój rozmówca. Zapatrzonym w siebie dupkiem ze szpanerskim złotym zegarkiem, czy facetem który zapędził się w swoje życie tak bardzo że zgubił ścieżkę powrotna do domu, i obawia się że gdy ją odnajdzie, na jej końcu zastanie już tylko budynek w którym nikt nie mieszka, a w pustych pomieszczeniach czuć zapach samotności.

– Czyli z tego co mówisz najczęściej przytrafia się to gdy jesteś sam, z dala od rodziny tak?

– Tak, najczęściej właśnie wtedy.

– Próbowałeś z tym jakoś walczyć? – zapytałem.

– Tak, próbowałem w tych chwilach dzwonić do żony choćby po to tylko aby usłyszeć jej głos, ale ona zawsze wyczuje że coś jest nie tak, wiec przestałem żeby jej nie martwić.

– Czasami rozmowa jest najlepszym lekarstwem – powiedziałem.

Chciałem jak najszybciej zakończyć tę wizytę, ale facet zapłacił z góry za całą godzinę, więc musiałem się jakoś przemęczyć. No i ten zapach który roztaczał, zdawał się już wypełniać cały gabinet. Spojrzałem przelotnie na zegar ścienny. Minęło dopiero piętnaście minut. Udawaj zainteresowanego, a jakoś to będzie – zmotywowałem się w myślach. Wysłuchaj go i na koniec powiesz mu że potrzebuje pomocy psychiatry, który najpewniej da mu jakieś ogłupiające psychotropy i sprawa załatwiona. Nigdy więcej go nie zobaczysz.

– Może jednak powinieneś porozmawiać z żoną o swoich problemach. Zawsze będzie ci raźniej jeśli się komuś wygadasz. Dlatego przecież przyszedłeś do mnie, aby się wygadać. Czasami tak niewiele wystarcza. Taka moja rada na początek. Powiedz mi proszę teraz czym się zajmujesz na co dzień i ile czasu spędzasz z rodziną?

– Jestem prezesem największego w kraju banku – odparł trochę z dumą w głosie.

– Rozumiem że masz więc sporo zajęć.

– O tak czasami mój dzień pracy trwa szesnaście godzin. Ale nie narzekam bo wszystko co mam osiągnąłem ciężką pracą.

Oj tak osiągnąłeś wiele, ale straciłeś zdrowie psychiczne, ty wypucowany dupku – pomyślałem.

– Myślę że to połowa problemu Robercie. Spędzasz tyle czasu w pracy że w domu jesteś gościem. Masz jednocześnie świadomość że wiele zyskujesz, ale jednocześnie tracisz coś na czym ci również zależy – kontakt z rodziną.

– Masz rację – odparł – ale ja nie potrafię zrezygnować z pracy. Za dużo dzięki niej zyskałem. Próbowałem kiedyś skracać godziny spędzone w biurze i ograniczyć do minimum wyjazdy służbowe. Nic z tego nie wyszło, skończyło się na przynoszeniu pracy do domu.

Znerwicowany dupek, a w dodatku pracoholik – pomyślałem. Ależ cudny klient na zakończenie tygodnia.

– Będę z tobą szczery Rob.

Podniósł na mnie wzrok jak by lekko przestraszony.

– To jest to co nazywacie diagnozą tak?

– Niekoniecznie, ale po tej kilkuzdaniowej rozmowie mogę już co nie co powiedzieć. Więc na pewno przez to że spędzasz tyle czasu w pracy, poświęcając czas spędzony z rodziną i mając tego świadomość, sam wpędziłeś się w nerwicę lekową. Najlepiej będzie jeśli udasz się do psychiatry i on przepisze ci odpowiednie środki, które pomogą ci wrócić na właściwy tor. Sądzę także że powinieneś jednak spróbować ograniczyć pracę. Musisz sam siebie przekonać że nie jest najważniejsza. Na pewno nie będzie to łatwe, ale tylko siłą woli możesz to zmienić. Ale przede wszystkim powinieneś się dzielić z żoną swoimi problemami.

Przekręcił się niecierpliwie w fotelu jakby zdenerwowany moimi radami, a jego ręka powędrowała do kieszonki kamizelki. Wyciągnął z niej zegarek i otwarł zgrabnym ruchem górną pokrywkę, sprawdzając która jest godzina. Zegarek był wykonany z czerwonego złota. Musiał kosztować fortunę, pomyślałem wtedy. Pomyślałem też że na pewno widział zegar wiszący na ścianie w gabinecie, ale oczywiście dupek jak on nie omieszka nie zaszpanować swoim drogim gadżetem. Zauważyłem też że górna klapka zegarka jest jak by osmolona i wgnieciona. Nie pasowało to do wizerunku który starał się stworzyć Rob. Choć jednocześnie podniszczona koperta zegarka dziwnie pasował do zapachu który roztaczał jego właściciel.

– Bardzo ładny zegarek – powiedziałem – bardzo stylowy.

– Dziękuję – odparł – też dzięki ciężkiej pracy.

– Domyślam się ale niestety nie można mieć wszystkiego. Jak sam powiedziałeś Robercie, boisz się że pewnego dnia wszystko stracisz i nie zdążysz się pożegnać z rodziną. Wyobraź sobie teraz że jesteś w pracy, siedzisz w swoim biurze zasypany papierami. Masz zawał którego nie uda ci się przetrwać. I co wtedy?

Pieniądze, pozycja w firmie i złoty zegarek nie będą w stanie uratować ci życia. Nie powiedzą też twojej żonie i córce jak bardzo je kochałeś i nie przytulą ich w chłodny zimowy wieczór. To wszystko rzeczy materialne, dziś je masz jutro możesz zostać bankrutem. Ty sam najlepiej powinieneś o tym wiedzieć Rob. Musisz się wziąć w garść i zdecydować co jest naprawdę dla ciebie ważne – praca czy rodzina i szczęście którego, nie można kupić.

Spuścił głowę i delikatnie przytaknął.

– Bardzo ciężka decyzja – powiedział i podniósł głowę. Zauważyłem wtedy łzę spływającą po policzku. Tylko tego mi brakowało pomyślałem. Rozklejającego się znerwicowanego, zestresowanego pracoholika. Kolejne ukradkowe zerkniecie na zegar. Jeszcze piętnaście minut, pocieszyłem się.

– Daj sobie miesiąc i jeśli uznasz że tego potrzebujesz wróć do mnie i opowiesz mi co zmieniłeś w swoim życiu i jak to na ciebie wpłynęło.

– Chyba masz rację Adam – odparł ocierając wierzchem dłoni mokry policzek. Boże, jestem takim zafajdanym materialistą. Tym razem wybuchnął płaczem. Ja naprawdę kocham swoją rodzinę i to ona jest dla mnie najważniejsza.

– Uspokój się Rob. Wszystko w porządku, daj upust swoim emocjom – powiedziałem starając się go pocieszyć i wyciągnąć z tego dołka, w który właśnie wpadł – łzy to nic złego, to sól naszej duszy, która czasami zostaje przesolona i jest jak zupa, której nie można za nic w świecie zjeść. Dzięki łzom pozbywamy się trochę tej niechcianej soli, i zupa znów zaczyna nam smakować, a z czasem staje się nawet bardzo smaczna.

Rob uspokoił się po chwili i jeszcze raz przeprosił mnie za takie emocjonalne zachowanie, po czym wstał z fotela zapinając guziki marynarki.

– Dziękuję za twoją pomoc Adamie i za poświęcony mi czas.

Nie ma za co – pomyślałem – sam mi zapłaciłeś żebym cię wysłuchał.

– Cieszę się że mogłem pomóc – odparłem

– Nareszcie odważyłem się z kimś o tym porozmawiać – dodał – naprawdę wiele to dla mnie znaczy. Teraz ktoś poza mną wie, jak bardzo kocham swoja rodzinę.

– Musisz sam im o tym powiedzieć Rob. Okazuj im miłość na każdym kroku, a oni odwdzięczą się tym samym i możesz być pewny, że zawsze będą pamiętać kto jest w ich życiu najważniejszy.

Nic nie odpowiedział, skinął tylko głową i posłał mi jedno z najdziwniejszych spojrzeń jakie kiedykolwiek widziałem. Jakby chciał powiedzieć – gdybym tylko miał szansę im powiedzieć jak bardzo je kocham, gdybym tylko miał szansę…

Wyciągnął rękę w geście pożegnania i wyszedł pewnym krokiem z gabinetu na korytarz, a potem na ulicę.

– Do zobaczenia – pożegnałem go. Pamiętaj co jest w życiu najważniejsze – dodałem ale nic nie odpowiedział. Skinął głową i przeszedł przez ulicę, do zaparkowanego po przeciwnej stronie BMW, a ja wróciłem do swojego gabinetu zapominając o nim już w przedpokoju.

Wieczorem tego dnia wyszedłem z domu na spacer, aby nareszcie odprężyć się po całym tygodniu słuchania życiowych nieudaczników, a także chciałem kupić gazetę której nie miałem czasu nabyć w ciągu dnia.

Mam ja do dzisiaj, leży obok mnie i właśnie na nią patrzę kiedy piszę te słowa. Strony już pożółkły i fotografie nie są już tak wyraźne, ale nadal z łatwością da się odczytać nagłówek na pierwszej stronie. Głosi on ,, Dyrektor największego w kraju banku zginął dziś nad ranem w wypadku samochodowym,,. Pod tłustymi grubymi literami krzyczącego nagłówka umieszczono fotografię z wypadku. Roztrzaskane srebrne BMW praktycznie wtopiło się w barierki ochronne przy zjeździe z autostrady. Mimo iż gazeta ma ponad pięćdziesiąt lat i fotografia wyblakła nadal można na niej dostrzec obok  zapikselowanego kształtu , zapewne ciała kierowcy, zegarek koloru rudawego a w zasadzie czerwonego. Jeden z tych które nosiło się w latach czterdziestych. Łańcuszek ciągle trzyma kopertę zegarka przypiętą do jego właściciela. Górna klapka ma wgniecenie zapewne powstałe w wyniku uderzenia ciała o kierownicę. W wyniku wstrząsu zegarek wysunął się z kieszonki kamizelki i leżał na siedzeniu pasażera, obok ręki właściciela.

Pamiętam że pomyślałem wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłem to zdjęcie, że na pewno pędził do domu aby powiedzieć żonie jak bardzo ją kocha. Ale skoro zginął nad ranem jakim cudem był u mnie po południu w gabinecie? Tego nigdy się nie dowiem, choć po latach domyślam się z kim, albo raczej z czym tamtego dnia rozmawiałem, a widok czerwonego zegarka do dziś nie pozwala mi zasnąć.

Koniec

Komentarze

 

Brakuje bardzo wielu przecinków.

Mój pacjent był bardzo skromny w słowach… raczej oszczędny w słowach.

ustawionym centralnie na środku gabinetu… jak można ustawić na środku, ale nie centralnie?

który po dwóch tygodniach życia bez ciepłej szpary… A teraz zabieraj się stąd ty żałosny kutasie. Zabieraj pan swoje kłopoty i wypierdalaj z mojego gabinetu! Kiepsko sobie radził ten terapeuta z własną tłumioną agresją… 

Niezły pomysł, ale nie rozumiem, czemu narrator musiał być takim irytującym dupkiem? Nie wróżę mu sukcesu w zawodzie.

Smutna kobieta z ogórkiem.

– straszny bajzel i interpunkcyjny, i składniowy. Spróbuj przeczytać tekst na głos, niektóre zdania trudno zrozumieć,

Pomysł nie jest nowy, ale w sumie całkiem fajnie zrealizowany fabułą. Szkoda, że język jest tak kulawy.

I po co to było?

Dziękuję za poświęcony czas na przeczytanie mojego tekstu. Jest to moja pierwsza próba pisarska i jestem bardzo wdzięczny za wszystkie uwagi które są niezwykle motywujące do dalszej pracy i rozwijania jezyka.

Rzeczywiście, bałagan w interpunkcji.

Zajrzyj sobie tutaj, do naszego portalowego poradnika. To pozwoli Ci poprawić zapis, jak choćby ten:

Jeszcze tylko jedna sesja i będę mógł zacząć weekend. Pomyślałem wtedy

Jak dla mnie, budujesz zbyt długie zdania. Z pewnością ludzie tak mówią i jeśli jest to zamierzony zabieg to rozumiem ideę, jednak czytelnikowi czasem trudno płynnie przejść przez takie konstrukcje.

Dobrym przykładem jest ten fragment:

Tego słonecznego dnia wiosną 1993, a dokładniej był to piątek, (pewnie do końca życia tego nie zapomnę) a swoja droga zabawne jakie rzeczy człowiek zapamiętuje

 Ćwicz, ucz się i powodzenia :)

https://www.martakrajewska.eu

Tego typu opowieści, o rozmowie z umarłym po jego śmierci, powstało już na pęczki. Niestety, w Twojej historii nie ma oryginalności. Praktycznie po kilku akapitach można domyślić się, jakie będzie zakończenie. Tym bardziej, że o psychologii i pracy psychologa masz raczej mgliste pojęcie.

Jeżeli do tego doda się:

– błędy interpunkcyjne, o których była mowa w poprzednich komentarzach

– brak stosowania zasad konstrukcji wypowiedzi

– niechlujność w pisaniu (”zjadanie” ogonków i kresek w polskich literach)

– błędne pisanie z “nie” (”nie prawda”, “nie udany”)

– błędy w odmianie wyrazów (”upust swoim emocją“)

 

pozostaje powtórzyć za krejmar: “Ćwicz, ucz się i powodzenia :)“

Niełatwo jest czytać opowiadanie napisane zdaniami tak pokrętnymi, że chwilami prawie nie sposób zorientować się, jaką treść zawierają, a ponieważ Autor poskąpił opowiadaniu przecinków, tym samym jeszcze utrudnił lekturę. Dodam, że w tekście popełniono  jeszcze wiele innych błędów, także ortograficznych.  

Ciekawi mnie, skąd Autorowi przyszło do głowy, by bohaterem opowiadania uczynić niesympatycznego bubka, który nie ma najmniejszych predyspozycji by być psychologiem.

 

 „…a po za tym doszedłem do wniosku…” – …poza tym doszedłem do wniosku

 

Mój gabinet mieścił się w jednym z pokoi mojego m3 przy Forest Lane…” – Powtórzenie.

W jaki sposób gabinet zmieścił się w pokoju bohatera, na jego metrze trzecim? ;-)

O mieszkaniu piszemy M-3.

 

„…ciężko było stawiać każdy następny krok…” – …trudno było stawiać każdy następny krok

 

„…miałem za sobą naprawdę nie udany tydzień…” – …miałem za sobą naprawdę nieudany tydzień

 

Nie nagannie ubranego”. Nienagannie ubranego.

 

„…zapach jak by palonej gumy…” – …zapach jakby palonej gumy

 

„Pan Ford nie był jednym z tych zakłopotanych pajacy…”Pan Ford nie był jednym z tych zakłopotanych pajaców

 

„Spojrzał na mnie nie pewnym wzrokiem jak by trochę zawstydzony…”Spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem, jakby trochę zawstydzony

 

„…zaczyna się zastanawiać czy na prawdę zwariował…” – …zaczyna się zastanawiać, czy naprawdę zwariował

 

„Najczęściej dzieje się to gdy jestem po za domem…” Najczęściej dzieje się to, gdy jestem poza domem

 

Leże wieczorami sam w hotelu…” – Literówka.

 

„…obawia się że gdy ja odnajdzie…” – Literówka.

 

„…próbowałem w tych chwilach dzwonić do żony choć by po to tylko…” –  …próbowałem w tych chwilach dzwonić do żony choćby po to tylko

 

Chciałem jak najszybciej zakończyć wizytę…”Chciałem jak najszybciej zakończyć wizytę

 

Nie koniecznie, ale po tej kilku zdaniowej rozmowie mogę już co nie co powiedzieć”.Niekoniecznie, ale po tej kilkuzdaniowej rozmowie mogę już co nieco powiedzieć.

 

„…wpędziłeś się w nerwice lekową”. – Literówka.

 

„Przekręcił się niecierpliwie w fotelu jak by zdenerwowany…”Przekręcił się niecierpliwie w fotelu, jakby zdenerwowany

 

„Wszystko w porządku daj upust swoim emocją…”Wszystko w porządku, daj upust swoim emocjom

 

„Teraz ktoś po za mną wie…”Teraz ktoś poza mną wie

 

Jak by chciał powiedzieć – gdy bym tylko miał szansę im powiedzieć jak bardzo ich kocham, gdy bym tylko miał szansę…”Jakby chciał powiedzieć – gdybym tylko miał szansę im powiedzieć jak bardzo je kocham, gdybym tylko miał szansę

 

„…a potem na ulice”. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję regulatorzy za pracę i czas włożony w poprawienie mojego tekstu . Poprawiłem wszystko co zostało zauważone i starałem się poprawić interpunkcję. Mam nadzieję, że teraz tekst jest trochę znośniejszy.

Jeśli chodzi o ,, niesympatycznego bubka,, to sam do końca nie potrafię powiedzieć skąd się wziął. Pojawił się pewnego dnia i takim jakim go zobaczyłem, takim go Wam przedstawiam. Zapewne gdzieś tam istnieją tacy ,,psychologowie,, choć mam nadzieję, że jest ich nie wielu, i nigdy nie staną na drodze któregoś z nas.

Jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas i wszystkie uwagi.

Początek trochę mnie znudził, dalej się poprawiło. Niestety zakończenie było przewidywalne, tak mniej więcej od połowy rozmowy. Ale całość (pomijając błędy techniczne) na plus.

Dziękuję homar za pozytywne słowa.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka