- Opowiadanie: admt - Opowieść Zimowa

Opowieść Zimowa

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Opowieść Zimowa

Ryk syren alarmowych w jednej chwili zbudził Lwowskiego, który zerwał się z łóżka i jeszcze na wpół świadomy popędził w stronę szafek ze sprzętem. Przy trzecim kroku zaczepił nogą o stare, drewniane krzesło. Przewracając się zdążył jeszcze tylko pomyśleć „Po co do diabła stare, drewniane krzesło na pokładzie okrętu powietrznego?”

Lwowski obudził się z twarzą w kałuży krzepnącej krwi. Powoli usiadł i delikatnie dotkną ręką nosa. ”Oby nie był złamany.” mrukną do siebie, poczym rozejrzał się wokół. Siedział na zimnej, twardej podłodze swojego mieszkania we wschodniej części Miasta. Tuż przed nim leżało połamane, drewniane krzesło. Spojrzał na zegarek stojący na biurku. Dochodziła czwarta dziesięć rano. Za oknami wstawał powoli ciężki, mglisty poranek. Wokół panowała nieznośna cisza, jeśliby nie liczyć dwóch kotów walczących ze sobą pod blokiem. „Znowu te cholerne sny, muszę w końcu kupić jakieś tabletki.” Popatrzył na łóżko, wiedział że już nie zaśnie. Podniósł się i sięgnął po paczkę papierosów „Gabinetowych” leżącą na szafce. Wyciągną jednego papierosa, odpalił go i spokojnie zaciągną się dymem. Sny tego typu męczyły go już od około trzech tygodni. W snach wciąż znajdował się w podobnych sytuacjach. Wydawało mu się, że jest mechanikiem na okręcie powietrznym i dochodziło do alarmu z jakiegoś nieznanego powodu. Zawsze miał bardzo dziwne wrażenie, że to właśnie on jest powodem całego zamieszania, jednak to co najbardziej go przerażało to dziwne przeczucie, że nie jest pewny czy tak naprawdę śpi. Niezależnie od rodzaju snu nigdy nie był w stanie ponownie po nich zasnąć. Początkowo jeszcze próbował kłaść się do łóżka i leżeć w bezruchu w oczekiwaniu na sen, lecz po tygodniu prób poddał się i postanowił spróbować spędzić ten czas w jakikolwiek inny sposób.

Z kieszeni spodni leżących na oparciu fotela wyją telefon, wcisną „1” na klawiaturze, a następnie wybrał „zadzwoń”. Opcja szybkiego wybierania natychmiast połączyła go z rozmówcą. Andrzej odebrał już po drugim sygnale i mimo wczesnej pory jego głos nie wydawał się być zmęczony, ani nie przejawiał oznak zaskoczenia. „Będę za pięć minut, zatrzymam się tam gdzie zawsze.” były to jedyne słowa, jakie wypowiedział. Andrzej był taksówkarzem, który przez ostatnie dwa tygodnie co noc woził Lwowskiego. Lwowski cenił Andrzeja za małomówność, cechę stosunkowo rzadko spotykaną u taksówkarzy. Zawsze denerwowało go poczucie, że wsiadając do taksówki, kierowca jest zobowiązany do rozmowy klientem. Zwłaszcza o czwartej nad ranem mało która trzeźwa osoba ma ochotę na pogawędkę z nieznajomym. Lwowski wyją z szafy swój czarny, skórzany płaszcz, założył ciężkie zimowe buty i nawet nie wiążąc ich powlókł się w stronę drzwi. Na ośnieżonym parkingu przed blokiem czekała już taksówka. Nie był to elegancki, luksusowy samochód, jak Warszawa, czy też Polonez produkcji FSO. Andrzej jeździł Mercedesem. Lwowski nigdy nie mógł go zrozumieć pod tym względem. Zamiast kupić jakiś krajowy, bezpieczny i niezawodny samochód, on wybrał produkt malutkiego koncernu z nic nieznaczącego państewka. Mercedesy czasem nawet nie mogły być zarejestrowane w Rzeczpospolitej, z powodu licznych usterek i wad produkcyjnych. Marka samochodu nie przeszkodziła jednak Andrzejowi w zostaniu świetnym kierowcą i nawet Lwowski musiał przyznać, że sam nie potrafiłby tak pewnie prowadzić auta.

Otwierając tylne drzwi już słyszał Andrzeja zadającego, jak co noc to samo pytanie:.

– Dokąd dzisiaj?

– Może jakiś bar? Ale taki, żeby można było też coś zjeść. – odparł Lwowski.

– Polecam „Radzymina."

– Nie przepadam za lokalami typu high–class, ci wszyscy ludzie… – przerwał mu Lwowski

– O tej porze powinno być w miarę pusto, a serwują tam najlepsze potrawy w Mieście, za naprawdę rozsądną cenę.

– Niech będzie, tylko jedź powoli. Nigdzie mi się nie śpieszy, a chciałbym jeszcze zapalić.

 

Mercedes ze zgrzytem silnika ruszył w stronę centrum. Lwowski palił spokojnie papierosa i spoglądał przez przyciemnianą szybę na mijane budynki i place. Miasto było niczym martwe. O tej porze nawet dostawcy i służby porządkowe nie zaczynały pracy. Jedynymi osobami pojawiającymi się sporadycznie na ulicach byli bywalcy barów i kasyn, chwiejnym krokiem podążający w sobie tylko znanych kierunkach. Taksówka z piskiem bębnowych hamulców zatrzymała się tuz przed wejściem do restauracji. Lwowski podał Andrzejowi 30 zł. i podziękował za kurs. Już przy jednym z pierwszych spotkań umówił się z Andrzejem na stałą opłatę, niezależnie od przejechanego dystansu. Czasem zyskiwał na tym on, lecz częściej taksówkarz, dzięki czemu Lwowski mógł liczyć na Andrzeja o każdej porze. Podchodząc do eleganckich, przeszklonych drzwi restauracji został nagle zatrzymany przez taksówkarza.

– Lepiej będzie jak wytrze pan krew spod nosa – powiedział Andrzej podając mu paczkę chusteczek higienicznych.

– Ma pan rację, dziękuję. – Odpowiedział Lwowski. – To właśnie dla tego nie lubię luksusowych knajp. W każdym innym barze nikt nawet nie zwróciłby na to uwagi, a tutaj od razu uznano by mnie za jakiegoś złodzieja, albo przestępcę. – Westchną z poirytowaniem, po czym wyrzucił poplamioną chusteczkę do srebrnego kosza stojącego przy drzwiach.

Wnętrze restauracji było idealnie dopasowane do standardu lokalu, a jednocześnie nie czuło się przepychu. Obsługa dbała o to, żeby panował nastrój odpowiednia dla określonej pory dnia i rodzaju klientów. Wieczorami, kiedy lokal zmieniał się w spokojny bar, przysłaniano okna ciężkimi ciemno – zielonymi kotarami, aby odgrodzić się od ciekawskich spojrzeń przechodniów. Kolorystyka i oświetlenie lokalu również podlegało tym prawom. W porze śniadania i obiadu, gdy zbierały się najważniejsze osobistości z Miasta, zapalano wszystkie możliwe lampy, żyrandole i świeczniki, dające jasne, ciepłe światło. Wraz z przysłonięciem okien gasły główne żyrandole, a jedynym źródłem światła stawały się dyskretnie umieszczone listwy w rogach sali, dające spokojne, zielone oświetlenie. Lwowski wybrał stolik nieco bardziej odsunięty od baru. Czekając na kelnera, spoglądał na zdobienia widniejące na ścianach i na łodygi bluszczu kurczowo trzymające się kolumn. Z zadumy wyrwał go niespodziewanie kelner, który pojawił się obok stolika.

– Czym mogę służyć? – Zapytał utrzymując profesjonalny ton głosu, pomimo zmęczenia malującego się na jego twarzy.

– Poproszę Orahovac na lodzie i kiełbaski jagnięce z sałatką grecką – odpowiedział natychmiast Lwowski.

– Już podaję. – Odparł kelner niezwłocznie udając się w stronę baru.

Lwowski był ciekaw, czy bar takiej klasy posiada nalewkę orzechową chorwackiej produkcji. Składając zamówienie nawet nie spojrzał na menu, po prostu zamówił to na co miał ochotę. Po niecałej minucie kelner rozwiał jego wątpliwości, stawiając przed nim szklankę wypełnioną trzema kostkami lodu i bursztynowym płynem. Lwowski upił mały łyk. Przyjemne ciepło i słodkawy smak w jednej chwili oprzytomniły go z porannego letargu. Uważniej rozejrzał się po wnętrzu restauracji. Mimo tak późnej, a może tak wczesnej pory było zaskakująco dużo klientów. Co dziwniejsze większość z nich tłoczyła się wokół baru, a dokładniej przed ekranem małego staromodnego telewizora. Zdawali się być bardzo zainteresowani, a zarazem poruszeni programem nadawanym przez stacje telewizyjną. W pierwszym momencie zaciekawiło to Lwowskiego, jednak talerz z jagnięcymi kiełbaskami, przyniesiony przez kelnera całkowicie pochłonął jego uwagę. Lwowski niespiesznie jadł swoje śniadanie, spoglądając co pewien czas na tłumek ludzi zgromadzonych wokół telewizora. Dopił resztkę swojego drinka i zaczął szukać kelnera, aby poprosić go o rachunek. Ku jego zdziwieniu na sali nie było nikogo z obsługi. Nie miał ochoty siedzieć w tym miejscu ani chwili dłużej, więc położył należną kwotę na stoliku i ruszył w stronę wyjścia. Wyszedł z restauracji i ruszył deptakiem w stronę Starego Miasta. Wyciągając paczkę „Gabinetowych” z kieszeni, kątem oka zauważył wielki plakat rozpostarty na całej długości budynku Poczty Polskiej. „150 lat Polskich sterowców” Głosił główny napis. Pod spodem zamieszczono olbrzymie zdjęcie najnowocześniejszego okrętu Marynarki Powietrznej Rzeczpospolitej, oraz informację o pierwszym locie, który miał się odbyć wczorajszego wieczoru. Lwowski od razu zrozumiał, co przykuło uwag eł gości lokalu. Zapewne oglądali transmisję z tego niecodziennego wydarzenia. Widok maszyny widniejącej na plakacie wydał mu się dziwnie znajomy. W oddali spostrzegł sklepikarza otwierającego mały kiosk. Lwowski nie rozumiał tej nowej mody na budowanie malutkich sklepików, w których można jedynie było kupić gazety i papierosy. Tak ograniczony asortyment nie mógł przynosić zysków, zupełnie jakby ktoś uważał, że ludzie codziennie rano, idąc do pracy będą kupowali aktualne gazety i paczkę papierosów. Mimo niechęci do działalności tego typu postanowił podejść do sprzedawcy i zapytać go o ten nowy sterowiec. Lwowski podszedł do sklepikarza, jednak ten nie wydawał się skory do jakiejkolwiek rozmowy.. Lwowski odchrząkną cicho, lecz to również nie wywołało żadnej zmiany w zachowaniu sklepikarza, który monotonnie układał gazety na półkach swojego kiosku.. Zdenerwowany brakiem jakiejkolwiek reakcji u sprzedawcy odwrócił się i ruszył w kierunku zaświeconego neonu oznajmiającego otwarcie sklepu monopolowego. Przechodząc przez drogę oddzielającą go od wyznaczonego celu usłyszał nagle przeraźliwie głośny warkot silnika. Samochód jadący ulicą przejechał dosłownie kilka centymetrów od niego, nawet nie zwalniając. Lwowski z niedowierzaniem spojrzał na siebie. Był całkowicie pewny tego, że kierowca musiał go zahaczyć, jednak nic na to nie wskazywało. Nawet jego czarny płaszcz nie był otarty w żadnym widocznym miejscu. Wciąż zaskoczony całym zajściem pchnął drzwi sklepu. Tak jak się spodziewał, w środku nie było nikogo poza młodą dziewczyną pracującą jako kasjerka. Bez słowa ruszył w stronę regału z wódką. Po chwili namysłu przeplatanego ciągłym czytaniem etykiet coraz to nowych produktów, w końcu zdecydował się na nowość na polskim rynku. Niewielką butelkę wypełniona jasnozielonym czeskim Absyntem.

-Osobiście nie polecam– skomentowała kasjerka, widząc wybór Lwowskiego. – podobno po Absyncie miewa się koszmary, a niektórzy nawet próbują popełnić samobójstwo – dodała ze strachem.

-Nie sądzę, żeby było to prawdą. To po prostu chwyt reklamowy, aby wzbudzić ciekawość nowym produktem. – odparł Lwowski wyciągając portfel – Ile płacę?

-15 złoty.

Lwowski schował butelkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyszedł z monopolowego na ulicę budzącego się Miasta. Przepełniało go dziwne uczucie lęku. Sam nie potrafił stwierdzić, co było jego przyczyną. Może to przez sytuacje z samochodem? Nie, on nigdy nie przejmował się specjalnie wydarzeniami tego typu, to była codzienność tego miasta. Więc skąd do cholery ten niepokój i obawa przed czymś, czego nie potrafi zdefiniować? Pogrążony w myślach nieświadomie odkręcił butelkę absyntu i pociągnął łyk. Moc 70 procentowego alkoholu natychmiast dała o sobie znać, wyrywając go z zamyślenia z siłą pędzącej lokomotywy. Pieczenie w gardle pojawiło się zanim końcówka płynu spłynęła w dół gardła. Rozkasłał się niemiłosiernie. Nie podejrzewał aż tak silnej reakcji u siebie, w końcu zdarzało mu się popić od czasu do czasu. „Od czasu do czasu” – myśl prawdziwego alkoholika, przyznał sam przed sobą. Z drugiej strony nie pił bardzo dużo. Nie więcej niż reszta społeczeństwa. Tocząc dyskusję z samym sobą upił kolejny łyk jasnozielonego alkoholu i wtedy uzmysłowił sobie skąd zna to uczucie lęku. Była to dokładnie ta sama obawa, która towarzyszyła mu w czasie snów! Teraz poczuł to z całą siłą. Pewien nieprzenikniony lęk, który sprawia że nie jest pewien czy śpi, czy jest na jawie. Nagle poczuł jakby zasypiał, a jego ciało opadało w bezdenną pustkę. Świat zaczął się kołysać przed jego oczami i jedynie co zobaczył, to zarys ogromnego, płonącego okrętu powietrznego sunącego po niebie nad miastem.

 

 

EPILOG

Lwowski powoli odzyskiwał przytomność. Wokoło pulsowały czerwone światła, obok niego ktoś co chwilę przebiegał z pośpiechem. Docierał do niego dziwny metaliczny dźwięk, tak jakby ktoś starał się zaryglować ciężkie, stalowe drzwi. Temperatura powietrza rosła w nieprawdopodobnym tempie. „Przecież nie może być tak gorąco w chłodny zimowy poranek” – pomyślał Lwowski.

Właściciel kiosku, jak każdego ranka odbierał od kuriera dostawę gazet. Powoli rozkładał je na półkach swojego sklepiku. Gdy rozpakowywał zawinięte w szary papier egzemplarze „Dziennika Miasta” jego oczom ukazał się nagłówek zamieszczony na pierwszej stronie dzisiejszego wydania. „Pożar na ORP Lwów – katastrofa okrętu powietrznego Rzeczpospolitej”

Koniec

Komentarze

Od cholery błędów, interpunkcja szaleje, składnia też miejscami poczyna sobie dość śmiało.

Ale ogólnie bardzo ciekawe. I interesujący klimat. Dowcip z Mercem też niczego sobie. Idę czytać teks "CHORSINA".

Infundybuła chronosynklastyczna

postaram się poprawić,  niestety jak sam sprawdzam tekst to nie zawsze wszystko wykryje, a co do interpunkcji to jestem świadomy, że nie jest najlepiej. Dzieki za komentarz:)

No ale widzę, że usunąłeś "CHORSINĘ". To opowiadanie mi się podobało, ale wymaga pracy. Poza tym poczekałbym na uwagi innych.

Infundybuła chronosynklastyczna

wyją, wcisną… ---> jacy oni wyją, jacy oni dopiero wcisną? :-) Jest tego więcej.

Liczebniki słownie. Po skrócie naszej waluty nie stawiamy kropki, poza tym w beletrystyce skróty wyglądają nieelegancko. Tak trudno nacisnąć jeszcze kilka klawiszy? Liczba mnoga od złotego to "złotych".

Interpunkcja – jeżu dubeltowo kolczasty…

Popieram przedpiśców. Do tego wydaje mi się, że podajesz dużo zbędnych szczegółów. Na przykład opis zadzwonienia do taksówkarza – co wcisnął, że go połączyło… A wystarczyło napisać "Zadzwonił do znajomego taksówkarza".

Czy nalewkę pije się szklankami?

Jesteś pewien, że to fantasy? Podpowiadasz czytelnikowi, że to historia alternatywna, ale nie dajesz żadnych informacji, czym się różni od naszej (oprócz jakości mercedesów oraz wielkości Polski i Niemiec), w którym momencie się rozdzieliły…

Babska logika rządzi!

Opowiadanie niezbyt przypadło mi do gustu, a żart o mercedesie i polonezie mnie nie rozbawił. Życzę autorowi lepszych pomysłów i poprawy literackiego warsztatu. Pozdrowienia.

Musisz znacznie więcej uwagi przykładać do odmiany czasowników: "wyjął" i tak dalej, do powtórzeń i składania akapitów; nie trzeba co zdanie powtarzać rzeczownika, można go zastąpić zaimkiem. O przecinkach możesz sobie poczytać – w internetach są poradniki. Ze względu na problemy formalne trudno się zagłębić w historię. 

I po co to było?

Już pierwszych parę zdań zdradza czego można się po tym tekście spodziewać. Weź sobie do serca powyższe opinie, bo bez warsztatu daleko nie zajedziesz.

W zasadzie wszystko, co chciałem napisać, znalazło się w poprzednich komentarzach. Dodam może jeszcze, że czasem używasz zbyt wielu zaimków w bliskim sąsiedztwie. I część przymiotników jest zbędna, cztery przymiotniki w zdaniach pojedynczych nie zawsze wyglądają dobrze. Niestety większość czytelników nie potrafi dobrze skupić się na treści, gdy tekst językowo kuleje. Na pocieszenie dodam, że ten portal widział już wiele znacznie gorszych tekstów i choc żaden ze mnie specjalista, myślę że w twoim przypadku braki są do nadrobienia ;)

Przykro mi to pisać, ale to jest bardzo słaby tekst. Źle się czyta. Masa różnych błędów. Ale trenuj, w końcu coś lepszego ci wyjdzie. Liczebniki, np. 30 zł, zapisujemy słownie. Pomysł (fabuła) nie przekonał mnie.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Trzy lata temu opowiadanie prezentowało się fatalnie i konstatuję, że do dzisiaj nic się nie zmieniło. Mnóstwo błędów utrudnia czytanie, a miałka treść nie pozwala doświadczyć choćby najmniejszej przyjemności z lektury. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Byłoby całkiem przyzwoite, gdyby nie wykonanie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka