– Wyjdź stąd! Idź do ojca! – wrzeszczała matka. – Nie chcę cię dzisiaj więcej widzieć! Chłopiec, niewiele myśląc, uskoczył przed lecącą w jego stronę koszulą i wybiegł z matczynej komnaty. Zbiegając po zamkowych schodach, potknął się kilka razy, ale udało mu się utrzymać równowagę. Zdawał sobie sprawę, że postąpił niewłaściwie. Chciał sprzedać na targu brylantowy naszyjnik matki. Skąd mógł wiedzieć, że dostała go od ojca na prezent ślubny? Wszystko na nic. Cały misternie knuty od tygodnia plan, legł w gruzach.
„Ojciec złoi mi skórę, gdy się dowie” – myślał chłopak.
Wyszedł na wewnętrzny dziedziniec, gdzie jego rówieśnicy ćwiczyli się w walce. Kilku chłopców co raz upadało, by chwilę później podnieść się z ziemi. Echo uderzeń drewnianych mieczy odbijało się od ścian warowni otaczającej plac. Nad ową gromadą czuwał Gotard. Potężny wojownik, ubrany w łuskową zbroję, z ciężkim hełmem trzymanym na przedramieniu i lamparcią skórą rozpostartą na plecach. Jasne, długie włosy rozwiewane przez wiatr świadczyły o tym, że nikt nigdy nie pokonał owego woja w walce. Orli nos i to przenikliwe spojrzenie lodowato niebieskich oczu, oczu ludzi Północy. Ojciec nie był w nastroju do żartów, co chłopiec spostrzegł od razu. Mimo to, skierował się ku niemu.
– Witaj, ojcze – pozdrowił.
– Witaj, synu – odpowiedział dość oschle Gotard. – Zanim cię wysłucham, wiedz, że twoja matka powiedziała mi już wszystko. Kupiec Ashur również.
– Przepraszam. – Chłopiec schylił głowę na dowód pokory.
– Teraz to na nic twoje przeprosiny. Powinienem cię ukarać. Tak postąpiłby sprawiedliwy ojciec, ale znaj mą dobroć, synu. Dam ci szansę i wpierw cię wysłucham.
Zadowolony chłopiec, z promiennym uśmiechem na twarzy, spojrzał na Gotarda. Zaraz jednak pomiarkował, iż musi zachowywać pozory. Skoro ojciec zamiast podarować mu kilka batów, mówi o wysłuchaniu, znaczyło to jedno. Był uratowany.
– Po co były ci pieniądze za ten sprzedany naszyjnik? – zapytał Gotard. – Przecież z matką nie odmawiamy ci niczego.
Zawstydzony chłopak podniósł orzechowe oczy i popatrzył w krystalicznie niebieskie oczy ojca. Młodzieniec miał oczy swojej matki.
– Bastian powiedział mi, że aby stać się prawdziwym rycerzem, konieczne jest zgładzenie smoka…
– I ty, mój syn, uwierzyłeś w coś podobnego?
Chłopiec milczał.
– Owszem, zabicie bestii, i tyczy się to nie tylko smoka, przynosi chwałę i sławę. Czy myślisz, że gdyby smoki były łatwymi przeciwnikami, to stąpałyby nadal po naszej ziemi? – Śmiejąc się, pieszczotliwie pogłaskał syna po głowie.
–Ale ojcze, ja chciałem kupić smoka Bastianowi.
Gotard zaniemówił.
"Skąd w tym dziecku takie myśli?" – zastanawiał się.
– Chciałeś kupić smoka? Dla Bastiana? Ale po cóż? – dopytywał się.
– Żeby wreszcie przekonał się do nich. One nie są złe, ojcze. I wydaje mi się również, że zbyt bezbronne, aby je zabijać.
Słowa syna wprawiły Gotarda w osłupienie i niedowierzanie. O czym to dziecko bredziło?
– Czy każdy rycerz musi zabić smoka? Czy taki wojownik jak ty, musiał to zrobić?
– Nie, synu. To nie jest obowiązek. Przynajmniej na początku. Jeżeli jednak kiedyś taka bestia stanie ci na drodze wtedy, wtedy… nie ma odwrotu. Dla mnie nie było, wiele razy.
–To dobrze, że nie trzeba. – Syn do końca nie pojął znaczenia słów, chwilę wcześniej wypowiedzianych przez ojca. – Astaroth mówi, że nie chciałby rozstawać się ze mną, chociaż wie, iż nie ma innej możliwości. Czasami o tym rozmawiamy – ciągnął chłopak – i opowiada mi, że jego rodzice życzą sobie, aby w przyszłości jadał rycerzy. Bo mają dobre mięso. Mało tłuste, ale dobre. Ojcze, to prawda?
„Mój syn bredzi” – Pomyślał Gotard i zignorował irracjonalne pytanie swojego potomka.
– Astaroth obiecał, że mnie nigdy nie zje.
– O czym prawisz synu, bo nie pojmuję? Kim jest Astaroth? Magiem? Kuglarzem? Błaznem? – Zainteresowanie wojownika przybrało na sile.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że… ?
– Astaroth jest smokiem. Czasami siada mi na ramieniu i spacerujemy po okolicy, oczywiście z dala od zamku. Moi kompani za nim nie przepadają.
Gotard zamarł.
„Może kapłan Fertur ma jakieś lekarstwo na pomieszanie zmysłów?” – zastanawiał się gorączkowo.
– Jak to smok? Przecież żadna bestia nie pozwoli się do niej zbliżyć, choćby na sto kroków, a co mówić o siadaniu na ramieniu!
"Czy to dziecko całkowicie postradało rozum?”
– Nie możesz opowiadać takich rzeczy, rozumiesz? – wycharczał ojciec. Chorobę syna postanowił utrzymać w ukryciu. – Smoków nie nosi się gdziekolwiek. Nieważne czy to ramię, czy kieszeń! Zrozum – są olbrzymie, większe niż jesteś w stanie wyobrazić to sobie. Z błoniastymi skrzydłami. Sieją postrach i zabijają. I raz na zawsze to zapamiętaj. Zabijają! – Ostatnie słowo wyrzekł dokładnie. – Wybij sobie z głowy, te wymyślone historie!
W oczach słuchającego dziecka malowało się zdezorientowanie i niedowierzanie.
– Chcesz powiedzieć, że to nie jest smok? – zapytał syn.
Właśnie TO opuściło schronienie, jakim był skórzany kaptur chłopca i wzbiło się w powietrze. Zatrzepotało skrzydłami i zawisło naprzeciwko twarzy Gotarda. Syknęło. Smok wielkości dłoni dziecka. Z rozdrażnieniem, jakby urażony całą rozmową wypuścił z nozdrzy dwa słupki dymu. Wyszczerzył zęby ostre jak igiełki. Gotard patrzył i nie wierzył w to, co miał przed oczami. Próbował złapać bestyjkę gołą dłonią, lecz ta wykazała się zwinnością i prędko wzbiła w powietrze. W oddali dostrzegli z synem połyskujące złote łuski na tle pogodnego nieba.
– Jasny piorunie!… – Gotard bezwiednie opuścił pustą zaciśniętą pięść. Chłopiec zerknął na wojownika. Uśmiechnął się do niego i ujął jego dłoń.
– Spokojnie, ojcze. Astaroth i tak miał odlecieć. Ale obiecał, że wróci. To w końcu mój przyjaciel.
– Na bogów! Od dzisiaj to ja będę wybierał ci przyjaciół. Twoi zbyt szybko przemienią się we wrogów – zagrzmiał rycerz. – Lepiej zacznij zastanawiać się, jak ułagodzić matkę bo inaczej złoję ci skórę!
Chłopiec z błyskiem w oczach rzekł:
– Schowam się na zamku. W końcu kiedyś zacznie szukać swojego najmłodszego syna.
Po czym ulotnił się z dziedzińca w mgnieniu oka. Wstrząśnięty, ale i rozbawiony Gotard, zamyślił się.
„Mój syn okiełznał złotego smoka. Legendarnego złotego smoka”.
Wojownik ruszył w stronę wieży, trochę niepewnym krokiem.
Mój syn. Mój.