- Opowiadanie: Tomasz_Fąs - Rozdziobią nas kaczki, kury

Rozdziobią nas kaczki, kury

Takie sobie post-apo. Ludziom się podobało to wrzucam, może spodoba się i Tobie.:D

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Rozdziobią nas kaczki, kury

 

Ani jeden żywy promień nie zdołał przebić powodzi bladoszarych dymów, gnanych przez wiatry od strony Wielkiej Elektrowni. Borski siedział przed swoim szałasem z blachy falistej, patrząc, jak przytłumione światło słońca ukazuje pobliskie rzędy ruin, zgliszczy i wraków – haniebnych pamiątek po czasach dawno już utraconej świetności.

 

Wszystko, co się rozwija, nieuchronnie dąży ku samozagładzie. Wszystko! Nieważne, czy chodzi o pąki kwiatów, rolkę papieru toaletowego, wojnę o niepodległość czy cały ten przeklęty postęp. Każdy byt, odarty z młodzieńczego wigoru, świadom swych rosnących ograniczeń, wcześniej czy później grzęźnie w mule – jedynej i ostatecznej naturze wszystkich rzeczy.

 

Ledwie ułożył kilka patyków przed szałasem i zaczął szukać zapałek, natychmiast zza którejś sterty śmieci wylazła para służbistów. Nie zdążyli się nawet odezwać, a już pierwszy z nich był w połowie wypisywania mandatu.

– Macie tam jakieś dokumenty?

Borski się rozpłakał. Było w tym płaczu coś z dziecka, któremu zabrano zabawkę; coś ze skazańca pozbawianego właśnie ostatniego posiłku; lecz także i coś odmiennego, czego niepodobna oddać inaczej, niźli tylko przez płacz sam w sobie.

– Dalibyście już spokój. Muszę przecież przegotować deszczówkę.

– Może pan musi, a może i nie, mandat się należy. Wie pan, jak jest. Potem by ktoś powiedział, że nie dopełniliśmy swoich obowiązków, albo że nas pan przekupił. Mielibyśmy wszyscy dużo poważniejsze problemy. Poza tym mówi się, że ogień przyciąga kury. Chyba nie chce pan tutaj kur, prawda?

Mimowolnie, w odruchu bezsilnej złości, złapał kamień leżący pod ręką. Przez chwilę siedział w bezruchu, jakby myślał, czy raczej coś sobie uświadamiał. Służbista spojrzał nań z politowaniem.

– No, więc tu mi pan podpisze, że akceptuje, a jak wszystko wróci do ładu, zapłaci pan te parę groszy i po kłopocie. Nikt nie będzie mógł powiedzieć, że państwo nie zdało egzaminu.

 

Ład, pokój, homeostaza – odwieczne marzenia ludzkości, niespełnione w żadnym miejscu ni czasie. Już się komuś wydaje, że wszystko ok, bo ciepła woda w kranie, tramwaj punktualnie o 8:24 do wcześniejszej emerytury i domek z ogródkiem działkowym, a raty dogodne, niedrogie. Aż jakiś pyłek, ziarenko piasku, dostanie się miedzy tryby cudownej machiny transportującej amerykański sen z ziemi włoskiej do Polski.

 

Borski przerzucał stertę starych ulotek propagandowych w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Już trzeci tydzień szwendał się między ruinami Toruńsko-Bydgoskiej Metropolii. Do ulotek dołączano czasami kilka sztuk żółtych pigułek. Gdyby je miał, mógłby przynajmniej z większym spokojem napić się deszczówki.

Rozległo się głośne gdakanie. Natychmiast wyrzucił wszystko z rąk i pognał w kierunku szałasu. Zdawało mu się przez chwilę, że daleko za plecami słyszy czyjeś kroki, był jednak zbyt przerażony, żeby spojrzeć. 

 

Wszystko przez kury – tak mu zawsze mówiono. Ponoć armia przekarmionych sterydami brojlerów wydostała się z jakiejś fermy, siejąc strach, spustoszenie i ptasią grypę. Raz jeden, dawno, dla żartu powtórzył głośno zdanie, wyczytane onegdaj na murze: Te kury to bzdury. Ojciec tak złoił mu skórę, że więcej już nie próbował. W głębi serca wciąż miewał wątpliwości, lecz lęk utrwalany latami na dobre wbił się w podświadomość.

 

Gdakanie nie ustawało. Borski leżał w swoim blaszanym schronieniu, ostrożnie wyglądając przez szczelinę. W polu widzenia pojawiła się niewysoka postać, a tuż obok kolejna i jeszcze jedna. Wszystkie ubrane w pierzaste stroje, a na ich szyjach wisiały głośniki – przypuszczalne źródło gdakania, coraz bardziej zagłuszanego przez warkot nadjeżdżających ciężarówek. Wyraźnie kierowali się w stronę pobliskiego składu węgla – bezużytecznego, odkąd zakazano rozpalania ognia.

Gdy hałasy przycichły, a ciekawość wzięła górę nad strachem, Borski wyczołgał się z szałasu i ostrożnie poszedł zobaczyć, co się dzieje. Na miejscu, przy wielkich, czarnych magazynach, stały już trzy tiry i koparka. Gromada przebranych za kury azjatów rozwieszała dookoła megafony, które gdakały coraz głośniej.

 

Pomysł z kurami był równie rozsądny, jak to, że grupa ortodoksyjnych Afgańczyków zagraża całemu światu i równie łatwo, przy odpowiedniej oprawie medialnej, dało się go sprzedać masom pracującym. W obliczu wojny z kurami, nikt rozsądny nie zaprzątał sobie głowy problemem Wielkiej Elektrowni.

 

Dym, niczym ogromny obłok nadal przesłaniał słońce, lecz mimo to robiło się coraz cieplej. Borski od godziny obserwował załadunek węgla i nadal niewiele rozumiał. Z braku lepszych pomysłów udał się do najlepiej zachowanego budynku w okolicy, gdzie zwykle można było znaleźć któregoś z służbistów.

– Chyba obywatel za długo przebywał na słońcu – usłyszał w odpowiedzi na swą dokładną relację. – Chińczycy z pióropuszami? Też coś. A może to byli Indianie? Dobrze radzę, niech obywatel nie rozsiewa takich bredni, bo nic dobrego z tego nie wyniknie.

Może gdyby Borski w tym momencie ugryzł się w język, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Jednak, gdy już się za coś zabierał, miał nieznośny zwyczaj stawiania na swoim. Po krótkiej pyskówce złożono mu, nieznoszącą sprzeciwu propozycję, by najbliższą noc spędził w piwnicy pod budynkiem funkcjonariuszy.

W porównaniu z blaszanym szałasem, piwnica stanowiła miłą chłodną alternatywę. Światło, dobiegające przez niewielkie okienko, było bardzo ograniczone, ale Borski już dawno przyzwyczaił się do ciemności. Jedynym mankamentem był wyraźnie znerwicowany współlokator. Szczupły, brodaty mężczyzna w wytartym garniturze. Ręce mu drżały a wzrok wędrował z jednego końca pomieszczenia na drugie.

– Znów dymi – wydukał na przywitanie. - Widziałeś? Dym. Jaki ma kolor?

– Bo ja wiem… Jasny, prawie biały.

– Na pewno już szukają.

– Szukają?

– Czegoś, co da się spalić. Co da się przerobić na prąd.

 

To miał być cud techniki. Wielka Elektrownia, na obszarze całego Żarnowca, istne perpetuum mobile, dzięki promieniowaniu tachjonowemu zdolne zaopatrzyć w prąd pół Europy. Niestety, coś poszło nie tak. Ktoś nie doszacował temperatury przemian w reaktorze, ktoś przyspał na nocnej zmianie a komuś innemu nie chciało się włączyć zabezpieczeń i dwa budynki dosłownie wyparowały. W ostatniej chwili udało się włączyć pole siłowe wokół całego kompleksu. Niestety, utrzymanie reakcji w ryzach, pochłania całą dostępną na kontynencie moc elektryczną. Ale to trudne problemy, nie każdy je rozumie. A jak ludzie nie rozumieją, gotowi reagować pochopnie.

 

– Kiedyś trochę się tym interesowałem – kończył swą opowieść brodacz. – Wygląda, że oni sami, nie do końca wiedzieli, co właściwie budują. Mimo pola siłowego, zaczęły pojawiać się dziwne choroby. Mówili, że to ptasia grypa, a jak ktoś miał inne zdanie, szybko się go pozbywali.

– Ile to już trwa?

– Dłużej, niż ja żyję. Gdyby wcześniej zaczęli coś robić, szukać innego sposobu… może byłby ratunek. Ale każdy się bał. Pewnie wyczerpali już całą ropę, skoro sięgają po węgiel. Nie zostało nam wiele czasu.

 

Borski wyjrzał przez lufcik, łapiąc ostatnie promienie zachodzącego słońca. Z oddali dało się jeszcze słyszeć cichnące odgłosy gdakania. Zorza szybko gasła. Zza świata szła noc, rozpacz i śmierć.

Tomasz Fąs

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł, nasuwa skojarzenia z Zajdlem. Podobało się.

Zgrzytnęła mi propozycja nieznosząca sprzeciwu. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że nie znosić sprzeciwu to może coś bardziej ludzkiego.

Babska logika rządzi!

Uniwersalny Słownik Języka Polskiego PWN podaje przykład: "fraz. Głos, ton nieznoszący sprzeciwu «głos, ton, sposób mówienia stanowczy, bezwzględny, ostry, apodyktyczny»". Czy ton jest bardziej ludzki, niż propozycja? 

W każdym razie bardzo dziękuję za uwagi i miłe słowa. Pozdrawiam.

Podany przez Kolegę przykład dotyczy głosu, ale nie propozycji.

Muszę przyznać się, że nie pojmuję, skąd wzięli się w byłej Toruńsko-Bydgoskiej Aglomeracji Azjaci przebrani za kury, dlaczego właśnie tam znajdował się skład węgla – i za nic mi się tekst nie kojarzy ze Zajdlem.

Głosu ani tomu bym się nie czepiała. Ale tak na logikę: gdyby ktoś jednak sprzeciwił się propozycji, to co ona może zrobić? W jaki sposób wyrazi dezaprobatę? Propozycja może być nie do odrzucenia.

Adamie, nie kojarzy się? Z "Wyjściem z cienia" też nie?

Babska logika rządzi!

Jeśli głos może nie znosić sprzeciwu, to równie dobrze może go nie znosić propozycja. Jedno i drugie jest personifikowane w analogiczny sposób. Słownik nie może być traktowany jako lista jedynie słusznych związków frazeologicznych, bo poezja wymarłaby szybciej, niż dinozaury.

W jaki sposób propozycja wyraża dezaprobatę? Poprzez argumenty, które stoją po jej stronie, zwłaszcza te, które narzucają się same z siebie, jeśli propozycja jest naprawdę dobra (lub przynajmniej stoi za nią mocny szantaż). A że sama ich nie wyrazi i muszą one być wyrażone poprzez myśli lub słowa? Tak samo głos sam z siebie się nie wydobędzie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Trudno jest mi traktować to opowiadanie poważnie, a ono chyba – przynajmniej w części – miało być pisane na poważnie. Cały pomysł opiera się właściwie na dwóch pomysłach, do których zaakceptowania trzeba by było odrzucić w kąt zbyt dużą porcję logiki, by to opowiadanie mogło mi się spodobać.

Naprawdę podoba mi się pomysł z kurami, ale wydaje mi się,  że całość jest za krótka.  Przydałoby się to trochę rozwinąć. Dobry materiał na zwariowane,  humorystyczne opowiadanie. 

Smutna kobieta z ogórkiem.

Niezłe, ale mogłoby znacznie zyskać po rozbudowaniu. A tak – na parodię ciut zbyt mało śmieszne, na poważny tekst – zbyt chaotyczne.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Ten tekst mnie nie zaciekawił. Zbyt krótki i dziwaczny, a przy tym raczej nudny. Pozdrawiam.

Byłem i nic nowego poza opiniami wyżej wyrażonymi nie dodam – w dłuższej formie tekst może nabrałby charakteru. Pomysł interesujący, ale brak mu opracowania.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Rozumiem, że podobało się Ludziom, ale ja zawsze miałam wrażenie, że jestem nieco inna. Pewnie dlatego nie mogę podzielić opinii Ludzi. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe, ale jak zauważyli poprzednicy, wymaga rozwinięcia – nie do pełnowymiarowego opowiadania, ale jednak warto by rozbudować o kilka dodatkowych scen.

Nowa Fantastyka