- Opowiadanie: smk - Powrót do domu

Powrót do domu

Jedno z moich pierwszych opowiadań s-f. Konstruktywna krytyka mile widziana. Z góry dziękuję i życzę przyjemnej lektury. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Powrót do domu

Cztery pary oczu wpatrywały się z niedowierzaniem i fascynacją w migającą, czerwoną kontrolkę. Niemalże bali się mrugnąć by ten cudowny obraz nie zniknął nagle niczym fatamorgana na pustyni.

– Czy to możliwe? Teo powiedz mi, że to prawda. – Mężczyzna o ziemistej cerze i płowych, postrzępionych włosach sięgających ramion pierwszy przerwał ciszę trwającą od, wydawało by się, wieczności. Jego głos drżał jakby za chwilę miał się rozpłakać.

Teo zamrugał gwałtownie oczami i wypuścił powietrze z płuc z głośnym świstem, jakby wstrzymywał oddech od momentu, gdy ten mistyczny(w ich odczuciu) przycisk zaczął świecić.

-Jaa… nie wiem Hugo… procedury…– Język plątał mu się jak po paru głębszych. W głowie miał taki zamęt jakby wyżłopał całą butelkę Los Tres Toňos– swojej ulubionej tequili.

– Procedura mówi, że musimy wcisnąć to cholerstwo i wysłuchać komunikatu. – Słowa padają z ust jedynej w tym towarzystwie kobiety. Jej twarz jest szczupła i podłużna, a w chwili obecnej również biała niczym kreda. Wygląda jakby oznajmiała, że właśnie nadszedł koniec świata.

– Zrób to Sonia. Naciśnij– wyszeptał z przerażeniem w głosie trzeci mężczyzna. Właściwie bardziej wyglądał na chłopca z jasnymi, lekko kręconymi włosami i wielkimi błękitnymi oczami.

– Ja nie mogę Kris musi to zrobić główny oficer. Ja po prostu nie mogę.

Cztery pary oczu znów zwróciły się w stronę konsoli, jakby intensywne wpatrywanie się w nią mogło sprawić, że przycisk naciśnie się sam.

– Pieprzyć procedury.– Sonia wykonała ruch ręką, ale w połowie drogi jej nadgarstek został unieruchomiony przez Teo. Jego dłoń była zimna i wilgotna od potu.

– Eeeee… nie możesz… to muszę być ja… czytnik… no wiecie… odciski palców. Najwyższy rangą musi…

– Więc naciśnij wreszcie ten pierdolony guzik!- Z początku wyraźny krzyk Soni, szybko załamał się i przeszedł w wysoki pisk. Wpatrywała się w Teo swymi niemalże białymi oczami, w których widniała niema prośba. Mężczyzna skulił się jakby w oczekiwaniu na cios, po czym ledwie widocznie skinął głową. Tym razem oczy wszystkich utkwiły w jego palcu. Niczym w zwolnionym filmie patrzyli jak wędruje on w stronę czerwonego, pulsującego światła. Usta Krisa poruszały się jakby w bezgłośnym odliczaniu. Tak wielkiego stresu nie przeżyli od dnia, w którym się tu znaleźli. Cała czwórka wstrzymała oddech, gdy palec Teo zawisł milimetry od celu. W ostatniej chwili zawahał się, ale w końcu szybkim ruchem docisnął opuszek do przycisku. Natychmiast śmignęły pod nim cieniutkie, czerwone linie badające układ jego linii papilarnych. Z czterech gardeł wydobyły się westchnienia – ulgi i strachu.

– Identyfikacja– rozległ się kobiecy głos– Główny Oficer Stacji Kopernik– Kapitan Teo West. Komunikat zostanie wygłoszony za 10…9…8…7…6…

– O Boże spraw by to było to. Ja chyba nie przeżyję jakby miało…

– Zamknij się Kris.– Sonia uciszyła go gniewnym szeptem.

…2….1…0 Pomieszczenie wypełniły trzaski i szumy. Cała czwórka zamarła z przerażenia. Kiedy charyzmatyczny męski głos zastąpił kakofonię dźwięków złapali się za ręce. Wyglądali jak dzieci gotowe do zabawy w kółko graniaste.

Doktor Romert wita serdecznie Stację Kopernik. Minęło sporo czasu, gdy ostatni raz się widzieliśmy. Jeśli tego słuchacie to znaczy, że wykonaliście kawał dobrej roboty. Przetrwaliście, a wasze odkrycia zmienią Świat. Wasze bohaterstwo nie zostanie nigdy zapomniane. Każdy człowiek będzie znał nazwiska wielkiej czwórki odkrywców kosmosu. Z największą przyjemnością oznajmiam wam, że nadszedł kres tej misji. Moi drodzy – WRACACIE DO DOMU!

Kris opadł na podłogę z jękiem i zaczął szlochać. Teo rozglądał się dookoła jakby nie bardzo mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Hugo śmiał się histerycznie, a po jego policzkach płynęły strumienie łez. Jedynie Sonia nie ruszyła się z miejsca. Zamarła niczym woskowa figura, z zamkniętymi oczami i lekkim uśmiechem na twarzy.

Wiem, że ta wiadomość bardzo was ucieszy, dlatego też przekazanie jej należało do najlepszej części moich obowiązków. Ja was tam wysłałem i ja sprowadzę was z powrotem. Teraz trochę spraw organizacyjnych. Statek zostanie wystrzelony za 5 dni. W sterowni zostanie wyświetlony zegar odliczający czas. Waszym ostatnim zadaniem będzie umieszczenie wszelkich zdobytych informacji, próbek, wyników badań itp. w statku oraz zabezpieczenie Stacji. Zwierzęta laboratoryjne mają zostać poddane hibernacji na trzy dni przed wylotem. Roboty pokładowe należy przełączyć na tryb auto-podstawowy. Od tej chwili musicie również zacząć przyjmować dodatkową dawkę tabletek. To ochroni was przeciw skutkom ubocznym podróży. Nic, oprócz tego co wymieniłem nie może znaleźć się na pokładzie. Zostawicie wszystko na miejscu, dotyczy to również rzeczy osobistych. Zapewne wasi następcy ucieszą się na widok filmów, czy książek. Zacznijcie przygotowania jak najszybciej, by zdążyć i niczego nie pominąć. Powodzenia i do zobaczenia wkrótce na Ziemi.

Komunikat zamilkł, a na środku natychmiast pojawiła się jasna kula, w której widniał wyraźny obraz: 4 dni, 23 godziny, 59 minut. Na samym dole zaś pokazane były upływające sekundy. Teo, który chodził po pomieszczeniu we wszystkich możliwych kierunkach z wyrazem głębokiego szoku na twarzy nawet tego nie zauważył. Kiedy przeszedł przez zegar obraz zafalował przez moment, ale już po chwili był równie ostry jak na początku.

Gdyby ktoś teraz wszedł do sterowni śmiało mógłby pomyśleć, że znalazł się w pokoju pełnym wariatów, którzy mogą być niebezpieczni. Szczególnie Hugo sprawiał takie wrażenie, gdyż wciąż nie mógł opanować szalonego chichotu, który co jakiś czas dobywał się z jego gardła. Jednak ich reakcja była całkiem zrozumiała biorąc pod uwagę wiadomość, na którą czekali od dawna, nie umiejąc nawet określić jak wiele tak naprawdę upłynęło, dni, miesięcy, a może nawet lat. Kiedy wreszcie doszli do siebie wysłuchali przekazu po raz kolejny. Wciąż i wciąż od nowa upewniali się, że to nie jakaś zbiorowa halucynacja. Wreszcie wrócą do domu.

Kilka godzin później żadne z zadań do wykonania nie było nawet zaczęte. Byli w małej jadalni, przylegającej do sterowni. Zablokowali drzwi tak, by widzieć odliczający zegar. Stół zawalony był przekąskami. Sonia krzątała się wokoło, dostawiając wciąż nowe rzeczy. Teo nucił w kółko „ Home, home, where I wanted to go…” i ze skrytki wyjmował butelki. Tequilla, wódka, whisky, wino, kilka piw i oczywiście szampan. Mimo, iż nie raz kusiło ich by je opróżnić zawsze powstrzymywała ich myśl o tej właśnie chwili.

Kris z rozanieloną twarzą wyglądał przez szybę. Ciemność, która zawsze tak bardzo mu dokuczała teraz była o wiele bardzie przyjemnym widokiem, w końcu gdzieś tam jest Ziemia. Nie mógł doczekać się kiedy znów spojrzy nocą w niebo i zobaczy Wielką Niedźwiedzicę mając pod stopami wilgotną trawę. Zastanawiał się ile lat mają teraz jego rodzice i co się zmieniło. Ile fantastycznych filmów, będzie musiał obejrzeć, książek przeczytać, piosenek wysłuchać i kiedy znajdzie na to wszystko czas.

– Jak myślicie ile nas nie było?– Hugo jako pierwszy odważył się zadać pytanie, które nurtowało wszystkich.

– Stawiam, że dychę.– Zawołał Kris jakby licytowali się na aukcji.

– 10 miesięcy czy lat?

Lat oczywiście, jakby minęło tylko kilka miesięcy nie wariowali byśmy, aż tak.

– Tak Ci się tylko wydaje Młody. Pamiętasz, co nam mówił doktorek? – Teo zaczął recytować niczym wyuczoną lekcję. – „Skutki życia bez określania upływu czasu, szybko dadzą wam się we znaki. Stracicie poczucie upływu godzin i dni, co może doprowadzić do uczucia zagubienia i dezorientacji. Jednak na dłuższą metę pozwoli wam uniknąć depresji i innych przykrych dolegliwości.”

– Jasne, uniknąć depresji. Mało się tu nie pozabijaliśmy swego czasu.– Hugo roześmiał się tubalnie.

Teo dał im znak, żeby wstali, a Sonia rozdała kieliszki.

– Nie będę wygłaszał przemowy, bo wszyscy wiemy ile znaczy dla nas ta chwila. Cieszmy się nią. Kopernik – zwrócił się jakby do ścian – zapodaj nam odlatywacz.

Z hukiem wystrzelił korek, a z głośników popłynęły słowa piosenki.

I've paid my dues, time after time. I've done my sentence, but committed no crime And bad mistakes. I've made a few. I've had my share of sand kicked in my face. But I've come through And I need to go on and on and on” Gdy zaczął się refren wszyscy wtórowali Freddiemu.

We are the Champions – my friend. And we'll keep on fighting till the and. We are the Chamipons. We are the Champions. O time for losers cause we are the Champions of the world!!!”

Jednym haustem opróżnili kieliszki. Lider Queenu wciąż śpiewał, ale oni zajęli się już swoimi butelkami. Ich radości nic nie było w stanie zmącić. Nie ważne było, że czeka ich mnóstwo pracy, że sondy nie zdążą wrócić, że hibernacja i przeskok mogą pójść nie tak. Ważne było tylko jedno: już niedługo opuszczą tą przeklętą stację.

Kris obudził się z potężnym bólem głowy. W ustach czuł gorzki smak. Leżał na sofie w pokoju filmowym. Przed nim stał doktor Romert i uspokajającym głosem tłumaczył jak i gdzie mają wysyłać sondy, by były najbardziej efektywne. Krótki krzyk wyrwał się z gardła chłopaka. Zamilkł jednak z zawstydzeniem, gdy uświadomił sobie, że to przecież tylko hologram. Musiał przyjść tu po pijanemu i włączyć program treningowy.

– Kopernik wyłącz to. – Zwrócił się do komputera głównego. Obraz małego, tęgiego i porządnie wyłysiałego mężczyzny natychmiast zniknął. Kris wstał i powoli powlókł się do kuchni. W środku nie było nikogo. Z lodówki wziął butelkę pełną jasnozielonego płynu – koncentrat witamin, minerałów, białek i tłuszczy roślinnych. Już dawno odkryli, że nic tak nie działa na kaca. Pił powoli, jednocześnie idąc w stronę sterowni. Stacja była cicha, więc i on starał się nie hałasować. Ostrożnie wyminął stosy butelek walających się po podłodze. Stanął w drzwiach i zapatrzył się na zegar. Tym razem widniała na nim cyfra : 4 dni, 15 godzin i 27 minut.

Nieźle zabalowaliśmy.– Wymruczał sam do siebie.

Mimo, że stracili prawie całą dobę, nie przejął się tym. Zdążą z pewnością. Ci, którzy planowali ich wyprawę nie przewidzieli bardzo wielu sytuacji. Z 50 sond, którymi dysponowali na początku, teraz zostało ich zaledwie 15. Część została wciągnięta przez czarne dziury, kilka uległo poważnym awariom w czasie lotu i nigdy nie wróciło, a reszta po prostu przestała działać poprawnie, a im nie chciało się ich naprawiać. Z tych ocalałych 3 były teraz gdzieś tam, na zewnątrz i wątpliwym było by zdążyły powrócić. Większość danych była zebrana i gotowa do umieszczenia na statku. Od dawna dokładali wszelkich starań by tak właśnie było. Oczywiście trzeba uprzątnąć laboratorium i tam czeka na nich największe wyzwanie, przekładanie buteleczek, ampułek i probówek do waliz. Muszą też jak najszybciej zająć się zwierzakami. Ich populacja również poważnie się przerzedziła, ale i tak zostało ich sporo. Oprócz nich były one jedynymi istotami żyjącymi na stacji, dlatego też członkowie załogi przywiązali się do nich bardziej niż powinni. Każdemu szczurkowi i myszce nadali imiona, które kojarzyły się z domem, a ich śmierć przeżywali jakby tracili kogoś z rodziny.

Kris westchnął i wrócił do kuchni. Dolegliwości, które go dręczyły minęły zupełnie. Zawsze to jakaś zaleta. Nie musiał wprawdzie pić koktajlu, by poczuć się lepiej. Ich organizmy były przystosowane by radzić sobie z gorszymi rzeczami niż ból głowy, ale tak było po prostu szybciej. Zaczął zbierać butelki i resztę śmieci po czym wrzucał je do przetwornika. Nazywali go pieszczotliwie „Żarłoczną Marlin”, bo krótko po przylocie Hugo nakleił na niego plakat z Marilyn Monroe. Gdy nie zostało już nic zamknął pokrywę i włączył maszynę, która zaczęła pracę z delikatnym, równomiernym warkotem. Dzięki szeregowi reakcji chemicznych, dodatkowi polimerów i katalizatorów, już za kilka godzin uzyskają wspaniałą, wytrzymałą i jednocześnie łatwą w kształtowaniu masę, świetnie nadającą się do wyrabiania pewnych części zamiennych do stacji i sond. Ta genialna maszyna była tworem rąk Hugona Dewerta, podobnie jak wiele innych udoskonaleń na Koperniku. Hugo, był genialnym inżynierem i dlatego właśnie znalazł się w projekcie „Kolumb” i trafił na „Kopernika”– najnowocześniejszą stację kosmiczną, umieszczoną na obrzeżach Wielkiego Błękitu– galaktyki odkrytej przez polskiego astronoma Zenona Białkę na początku XXII wieku. Całą ich czwórkę umieszczono tutaj by odnaleźli inteligentne formy życia oraz planety podobne do Ziemi, które będzie można skolonizować. Najznamienitsze umysły latami szukali tego, co oni, ale zawsze rezultat był taki sam. Ostatnią nadzieją był właśnie Wielki Błękit.

Kris podskoczył jak oparzony gdy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.

– Odpłynąłeś nieco – powiedziała Sonia uśmiechając się do niego przyjaźnie.

– Myślałem o tym, co im powiemy jak już wrócimy.

– Daj spokój i nie dręcz się tym. – Zaczęła wyjmować produkty z szafek i szykować posiłek. – Wywiązaliśmy się ze zobowiązań. Szukaliśmy. To nie nasza wina, że nic tam nie ma. Poza tym przecież mamy Spes.

– Tak, to my. Wielcy odkrywcy nowego, lepszego świata, który już niedługo zaroi się od ludzi – zawołał Hugo unosząc ręce, niczym przywódca oczekujący na oklaski od swoich poddanych. – Mam nadzieję, że dostaniemy przynajmniej darmowe działki za nasze wysiłki. – Z lodówki wziął swoją porcję koktajlu i szybko ją opróżnił. – W końcu my tu sobie psyche ryliśmy i żyły wypruwaliśmy, gdy oni tam pierdzieli w stołki.

– Słyszałeś co powiedział doktorek. Będziemy bohaterami.– Teo zajął puste miejsce przy stole.

– Bohaterami, jasne. – W głosie Hugo brzmiała kpina. -Wybacz Kapitanie, ale szczerze w to wątpię. Oprócz techniki miałem też inne zainteresowania, na przykład historię, a ta wyraźnie mówi, że tacy jak my nie zostają bohaterami. Nasza podróż nie jest śledzona na żywo, nie kontaktujemy się z nimi opowiadając czego dokonaliśmy. Wie o tym wszystkim garstka naukowców, którzy to wymyślili i przywódców, którzy to zasponsorowali. Kto więc będzie nas podziwiał i czcił?– Jego słowa przepełnione są goryczą.

– Nie gadaj bzdur. – Teo zdaje się być zły.-Zobaczysz jaka fiesta zostanie wyprawiona na nasze powitanie. To normalne, że wcześniej nie informowali opinii publicznej, bo co by powiedzieli, jakby coś nie wyszło? Statek mógł ulec awarii, my mogliśmy zostać rozszczepieni na atomy, albo źle zareagować na terapie genetyczną i nigdy się nie wybudzić z hibernacji. Nie mówiąc już o tym, co mogłoby nas spotkać tutaj. Istnieje cała seria możliwości, które gdyby się nam przytrafiły, zabiły by. Mogliśmy nawet zwariować i popełnić grupowe samobójstwo. Więc po co rozgłaszać wszem i wobec o eksperymencie, który w każdej chwili może trafić szlak, a pieniądze topione w niego przez lata rozpłyną się w nicość? Uważasz może, że taka opcja przysporzyła by komuś popularności? Teraz jednak kiedy wiedzą, że żyjemy– ogłoszą swój wielki sukces, a nas zaprezentują niczym nikomu nieznane okazy, które przyczyniły się do tego sukcesu. Nie opędzisz się od dziennikarzy przez miesiące.

Sonia zaczęła podawać śniadanie. Jedli w ciszy. Atmosfera była dziwnie napięta. Teo co jakiś czas rzucał w stronę Hugo wyzywające spojrzenia, ale tamten ignorował go. Kris nie chciał się wtrącać, mimo, iż zgadzał się z Kapitanem. Przyglądał się z zainteresowaniem inżynierowi, jakby nagle stał się zupełnie kimś nowym. Nigdy wcześniej nie zachowywał się w taki sposób. Wręcz przeciwnie zawsze był wesoły. Jego pochmurna twarz i pesymizm zdawały się udzielać reszcie i wywoływać zaniepokojenie. Nie upłynęło wiele czasu gdy Hugo gwałtownie zerwał się z krzesła i przewrócił je do tyłu. Sonia i Kris natychmiast zrobili to samo by zapobiec ewentualnym rękoczynom, ale uspokoił ich niedbałym machnięciem dłoni. Wściekłość, która jeszcze przed momentem wykrzywiała jego twarz teraz zniknęła. Zastąpiło ją zmęczenie.

– Nie masz pojęcia o czym mówisz Teo– zaczął cicho.– My jesteśmy tylko czterema mutantami, dla których 10 lat to jak jeden dzień. Popatrz na nas. Widziałeś kiedyś tak żałosnych bohaterów? Chudzi, bladzi, zaniedbani, Bóg wie jak długo zostawieni sami sobie w odległej galaktyce. Nie jesteśmy kimś kogo chce się pokazać. Pamiętasz jak nas zwerbowali? He? Pamiętasz jak nam powiedzieli o Koperniku? O statku, którym przeskoczymy przez tunel czasoprzestrzenny? O ingerencji w genotyp dzięki, której się nie zestarzejemy? O całej reszcie dziwów, które zastaliśmy na tej pierdolonej stacji? Czy wcześniej o tym wiedziałeś? Ci którzy zbudowali Kopernika, umieścili w nim rośliny i roboty pielęgnujące je, czy kiedyś usłyszałeś nazwisko choć jednej z tych osób? Nie. Ani ty, ani nikt inny, bo to były tylko pionki, tak jak my. Ta planeta, którą znaleźliśmy. Zostanie natychmiast podzielona pomiędzy tych u władzy. Ludzie od zawsze patrzyli w gwiazdy, ale nie po to by pozachwycać się ich pięknem. Chcieli ich dosięgnąć, zacisnąć na nich palce, wykorzystać. Nie wystarczy nam urok, my chcemy od nich coś więcej. Nawet w bajkach dla dzieci gwiazdy spełniają marzenia. Teraz zrobimy to my. Damy im w końcu gwiazdę, na którą tak długo czekają. W zamian zaproponują nam fortunę i przykażą milczeć o naszej roli, jeśli się nie zgodzimy bez wahania nas zlikwidują, w końcu zrobiliśmy już to, co chcieli. A oni, gdy już zadecydują o przyszłości Spes, o tym ile można z niej wydobyć przed sprowadzeniem tam ludzi, znajdą kogoś kogo wyślą tam z pełną oprawą medialną. I znów padnie banał w stylu – „To mały krok dla człowieka, ale wielki dla ludzkości.” Tak właśnie tworzy się herosów, z pompą od początku do końca. Tak właśnie jest mój przyjacielu, tylko gwiazdy są godne zdobywać gwiazdy. – Zamilkł i potarł palcami skroń. Obdarzył ich smutnym uśmiechem i wyszedł.

Kolejne godziny spędzili na zabezpieczaniu stacji i sprzętu. Każdy zajmował się swoim działem. Nie rozmawiali o tym, co zdarzyło się przy śniadaniu, ale ich zasępione miny wskazywały wyraźnie, że myślą o słowach Hugo. Nie chcieli w nie wierzyć, ale w głębi każdego z nich narastały coraz większe wątpliwości. Kris często wyglądał przez okno i patrzył w ciemność upstrzoną gwiazdami. Przyglądał się Spes i zastanawiał się jak bardzo zmieni się po przybyciu ludzi. Oni sam oglądał nagrania z powierzchni z zapartym tchem. Była niesamowicie piękna. Soczysta zieleń traw i lazurowa woda przypominały mu wakacje sprzed wylotu, które spędził na wysepce Vai Lahi. Postanowił, że bez względu na wszystko, czy zostaną bohaterami czy nie, wróci tam. Porzuci badania i naukę na kilka miesięcy, a może nawet na zawsze i zaszyje się w głuszy. Zabierze ze sobą teleskop i co noc będzie chodził na plaże podziwiać niebo. Zaprosi też Ive na kolacje. Przez 3 lata była jego asystentką, podobała mu się i wiedział, że on jej również, ale nigdy nie znalazł czasu i odwagi by się z nią umówić. Może nawet pojedzie z nim na Vai Lahi. Chyba, że porzuciła stanowisko skoro jego nie było na miejscu, znalazła sobie miłego i przystojnego faceta( z przeciętną inteligencją – jeden geniusz już jej zniknął w gwiazdach, więc nie ma co ryzykować), wyszła za mąż i dorobiła się trójki wspaniałych dzieci. To stanowczo bardziej prawdopodobne niż wersja, że czeka na wstydliwego szefa– pracoholika.

– Kris wszystko ok?– Z zamyślenia wyrwał go głos Soni.

– Taa – wymruczał.

– Masz chwilę, potrzebuje pomocy z Kasjopeją i Bern. Zrobili się tacy niespokojni, że nie mogę podać im zastrzyku. Miotają się po całej klatce.

– Jasne – powiedział i ruszył za nią w stronę laboratorium.

Na miejscu przekonał się, że miała racje. Oba szympansy wyglądały na wyraźnie zdenerwowane i na sam ich widok zaczęły krzyczeć i rzucać się.

– Pewnie czują, że coś się dzieje – powiedział.– Nasze emocje wpływają tak na nie i tyle.

Podszedł do zwierząt i zaczął do nich mówić. Zawsze tak robił. Z nieznanego powodu, jego głos je uspokajał. – No Kasja, chodź do mnie maleńka. Nic złego się nie dzieje. Wracamy po prostu do domu. Taaak. Do domku. Dostaniesz tam same smakołyki. I nie będziesz musiała siedzieć w klatce. Zabiorę ciebie i Berna na Vai Lahi. Będziesz skakać po drzewach. No chodź do mnie. – Szympansica podała mu łapkę pełnym zaufania gestem. Jej towarzysz również wyraźnie się odprężył. Kris wziął ją na kolana, a ona zarzuciła mu ręce na szyje i bez problemu pozwoliła zrobić sobie zastrzyk. To samo powtórzyli z Bernem. Wkrótce obie małpki spały w najlepsze. Krsi i Sonia zanieśli je do komory hibernacyjnej i troskliwie, jakby były to małe dzieci, ułożyli w kapsułach.

– Co z nimi zrobią? – W głosie mężczyzny słychać było smutek.

– Nie wiem i chyba nie chcę. W każdym razie ja do tego reki nie przyłożę. Zawsze możemy mieć nadzieję, że wyniki im wystarczą i zostawią ich w spokoju. Wtedy zabierzesz je na tą swoją wyspę.– Ton jej głosu nie pozostawia złudzeń.

– Żałujesz, że tutaj przyleciałaś? – To pytanie z jego ust zaskakuje ją.

– Myślisz o tym co powiedział Hugo? Może wcale tak nie będzie.

– Nie, nie chodzi o to, a przynajmniej nie do końca. Tylko wiesz, gdyby nie ja, nigdy byśmy tu nie trafili. Żyli byśmy i pracowali normalnie, nie powstał by Kopernik, ani ten statek. Wiesz jak nazywa go Hugo? Mówi na niego „Lope de Aguirre” i ma rację. Jesteśmy niczym konkwistadorzy. Gdyby na Spes żyła jakaś cywilizacja, słabiej rozwinięta niż my, napadlibyśmy na nich, uczynili z nich niewolników, zabrali ich domy i ziemie. Każdy sprzeciw lub próbę obrony tłumilibyśmy krwawo aż do czasu gdy nie miałby kto walczyć. Wiesz czym miał się zajmować Teo? Dokładnie tym. Opowiedział mi o szkoleniu jakie przeszedł gdy mieliśmy okres depresji, jego głównym celem było odnalezienie metod na zniszczenie „wroga”, zebranie informacji o jego słabych i mocnych stronach i oszacowanie szans na wygranie wojny i czas jej trwania.

– Nie wiedziałam, myślałam, że tylko ja…..

– Że Ty?– Na twarzy Krisa maluje się szok.

– Nikomu nie powiedziałam.– Głos kobiety jest cichy, a w jej oczach błyszczy poczucie winy. – Oni mi kazali. To był warunek mojego udziału. Hugo się domyślił. Miałam opracować skuteczną

broń biologiczną, która w szybkim czasie będzie w stanie wyniszczyć większość gatunku. – Wstyd niemalże wylewa się z jej ust w raz ze słowami. – Zmusili mnie. Ja nie chciałam tego robić Kris, ale musiałam podpisać zgodę inaczej bym nie poleciała. Wiem, że na Hugo również coś wymusili, biorąc pod uwagę co kazali zrobić nam może chodzić o rodzaj broni. A Teo?On jest żołnierzem. Wojna to jego praca. Rozumiem go.

– Jak mogliście się zgodzić?! To barbarzyństwo. Dzięki Bogu, że do tego nie doszło. Przecież mogliście odmówić!

– Tobie to tak łatwo powiedzieć. Ty byłeś sławny. Najmłodszy zdobywca nagrody Nobla za „Teorię przeskoku czasowego i tworzenie tuneli czasoprzestrzennych”. Pracujący w najlepszych laboratoriach świata ze sławnymi naukowcami. Doceniany, szanowany, nie muszący nikogo prosić o pieniądze na badania. A my? Zastanów się trochę. Kim my byliśmy? Nikt nas nie znał, środowisko naukowe uważało nasze odkrycia za nic nie warte, a nas samych za szaleńców wierzących w mrzonki. Wiesz co mi powiedzieli jak zasugerowałam, że to o co mnie proszą jest nieetyczne? Stwierdzili, że mogą wziąć kogoś z mniejszym talentem i elastyczną moralnością, kto zaakceptuje wszystkie warunki i jeszcze będzie ich całował po dupach, że dali mu taką szanse. Dzięki pobycie na Koperniku miałam zostać niezależna finansowo, zająć się wreszcie tym nad czym chcę pracować, a co inni wyśmiewają. Wiem, że Hugo zgodził się z tego samego powodu. On też nie miał lekko…

– W porządku Sonia. Wystarczy.– Potok jej słów został przerwany prze Hugo. Podszedł do niej i objął ramieniem. – Już dobrze. Wracamy do domu i tak czy siak dostaniemy kasę, więc wykupimy sobie po maleńkiej działeczce na Spes i będziemy mogli robić dokładnie to, co będziemy chcieli. I to oni będą nas mogli pocałować w dupę.

– Przepraszam.– Tym razem to Kris nie patrzy im w oczy. – Nigdy o tym nie myślałem w taki sposób. Dla mnie jesteście genialni. Każde w swojej dziedzinie.

– Spoko młody. Ja też chciałem was przeprosić za mój wybuch po śniadaniu. To było niepotrzebne.– Podszedł do Krisa i wyciągnął dłoń. Chłopak uścisnął ją. – Nie potrzeba nam więcej stresów niż mamy. Jak już tu skończyliście to chciałbym żebyś pomógł mi z robotami. Trzeba wykasować im pamięć. Góra nie była by zadowolona, że załadowałem im program do gry w pokera i siłowania się na rękę. Nauka salsy też pewnie by ich nie rozbawiła.

Kris roześmiał się i podążył za resztą.

Godziny upływały im dość wolno mimo iż byli zajęci. Czas ciągnął się jak wyżuta guma. Niezdrowe podniecenie przerodziło się w pełne napięcia oczekiwanie. Nie rozmawiali dużo, przy posiłkach wymieniali kilka uwag i milkli. Mieli kłopoty ze snem. Na niecałą dobę przed odlotem prace były zakończone, a im pozostało już tylko czekanie. Kris wędrował po całej stacji i przyglądał się z pewnym zdziwieniem opuszczonym pomieszczeniom. W sali kinowej panowała cisza, a dyski zostały pochowane do pudeł. Sprzęt na siłowni został złożony i ustawiony pod ścianą. W laboratoriach panowała nienaturalna cisza i porządek. Jego gabinet nie był zawalony papierami, dokumentami i wykresami, wyglądał tak, jak w dniu kiedy postawili pierwsze kroki na Koperniku– sterylnie. Pracownia Hugo była pusta, zniknęły części i narzędzia. Nawet roboty stały się jakieś dziwne i obce. Hugo uczynił je bardziej ludzkie instalując im wszystkie te zabawowe funkcje, a teraz nadawały się tylko do pracy nad systemem hydroroślinnym. Inżynier chodził markotny i przybity od czasu gdy je przeinstalowali.

Kris sporo myślał o wszystkim co tutaj przeżyli. Początkowo byli niemalże ekstatycznie podekscytowani. Hugo bardzo szybko podrasował sondy, które pokonywały dystanse o wiele szybciej i wyposażył je w specjalny system kamer odpornych na wszelkie warunki klimatyczno–atmosferyczne oraz automatyczny przekaźnik danych do stacji, dzięki któremu, nawet jeśli ulegały zniszczeniu spełniały swoje zadanie. Na powrót każdej czekali z taką niecierpliwością jak dzieci na prezenty od Świętego Mikołaja. Pracowali po wiele godzin, robiąc niewiele przerw. Ledwie znajdywali czas żeby jeść. Każdą informację traktowali jak jakiś bajeczny skarb. Sonia, która odpowiadała za badania próbek organicznych i badania genetyczne na zwierzętach niemalże wcale nie opuszczała laboratorium. W tym okresie schudła tak bardzo, że Teo musiał interweniować by nie zrobiła sobie krzywdy. Hugo również działał na pełnych obrotach. Z jego pracowni ciągle dobiegały jakieś hałasy. Każdą nowinką dzieli się ze sobą przejętymi głosami, opowiadali jakie wspaniałe odkrycia jeszcze ich czekają, albo czego będzie można dokonać z tymi, które już mają. Byli szczęśliwi i radośni. W końcu wszystko szło tak dobrze. Przeskok się udał, terapia działała, a to co przynosiły ze sobą sondy było interesujące, obiecujące i niezwykłe. Kris zaczął pracę nad teleportacją i robił duże postępy.

Mieli wspólną misję, cel który na zawsze miał zmienić znany im świat. Odnalezienie dwóch rzeczy– inteligentnych form życia(mimo całego swego egoizmu rasa ludzka czuła wielką, przerażającą samotność i pragnęła mieć pewność, że gdzieś tam jest jeszcze ktoś) oraz planet nadających się do zamieszkania. Skolonizowano wprawdzie Księżyc i Mars, lecz koszty utrzymywania tamtejszych miast były tak ogromne, że trzeba było szukać innych rozwiązań, a najlepszym z nich było by odkrycie drugiej Ziemi. Dotychczasowe badania wykluczyły niemalże 80% znanych galaktyk i ich planet, co doprowadziło do desperackich kroków. Zbudowano stację Kopernik – umieszczono na niej skomplikowany system roślinno-wodny, który zaopatrywał stację w tlen i jednocześnie pożywienie. Stacja została wysłana tunelem czasoprzestrzennym i umieszczona w Wielkim Błękicie. Niestety potrzebny był ktoś do obsługi więc po raz pierwszy postanowiono wysłać tunelem ludzi. Statek do takiego zadania był gotowy od dawna. Jedna z teorii Krisa zakładała, że człowiek jest w stanie przeżyć przeskok bez skutków ubocznych, jeśli będzie pogrążony w stanie hibernacji i przez pewien okres będzie zażywał leki regeneracyjne, pobudzające produkcję blastemy. Dawkę należało podwoić na 5 dni przed poddaniem się hibernacji i po wybudzeniu z niej. Oczywiście nikt nie sprawdzał tego w praktyce do dnia, gdy powołano ich czwórkę.

Osiągnięcia żadnego z nich( z wyjątkiem Krisa) nie były w pełni doceniane. Każde miało również coś do udowodnienia światowi nauki i kolegom po fachu, którzy ich badania uważali za bezsensowne i nic nie warte. Dlatego, mimo ogromnego ryzyka zgodzili się. Mieli zostać bohaterami, wielkimi odkrywcami, którzy zmienią wszystko. Mieli podarować ludziom nowe planety i obce cywilizacje. Mieli otworzyć drogę do gwiazd.

Kris przypominał sobie to wszystko i w pewien sposób tęsknił za tamtymi dniami. Za dniami gdy wszystko był łatwe i możliwe. Teraz gdy patrzył w lustro czuł strach. Nie wiedzieli przecież jak dużo czasu minęło. W głowie brzmiały mu słowa Hugo, gdy nazwał ich „czterema mutantami dla których 10 lat to jak jeden dzień”. Miał rację. Nie zmienili się ani trochę.

Teo Morovicz– pilot, lekarz wojskowy i specjalista od strategi, liczący sobie 35 lat, wybrany by zająć stanowisko pierwszego oficera Stacji Kopernik wciąż był tym samym krzepkim mężczyzną z czarną czupryną, w której nie pojawił się nawet jeden siwy włos. 43-letni Hugo Dewret, genialny inżynier, informatyk i wynalazca nie zgarbił się, nie bolały go stawy, nie był ciągle zmęczony i nie miał kłopotów z pamięcią. A na twarzy Dr Sonii Adeyon – 34-letniej biolog, genetyk i biochemik, nie pojawiła się nawet jedna zmarszczka. On sam zaś wciąż był tym samym 26-letnim Kris Polowskim – astronomem i astrofizykiem, najmłodszym zdobywcą Nagrody Nobla(miał 22 lata) z jasnymi włosami, niebieskimi oczami i złocistymi piegami na nosie.

A wszystko dlatego, że tuż przed wylotem wszyscy zostali poddani innowacyjnej terapii. Niektóre z ich genów zostały wyłączone, inne zmutowane, obniżono temperatury ich ciał, odpowiednio zwiększono lub zmniejszono wytwarzanie pewnych enzymów i hormonów. Dzięki temu, niemalże całkowicie zatrzymano u nich procesy starzenia się. Oczywiście terapia była eksperymentalna i niebezpieczna, dlatego też regularnie musieli poddawać się badaniom kontrolnym, ale szybko okazało się, że działa perfekcyjnie. Teraz Kris uważał, że nawet za dobrze. Patrzenie w lustro sprawiało mu wręcz przykrość. Przeżyli tu w końcu tyle czasu, chwil dobrych i złych, a nie zostawiły one żadnego śladu na ich obliczach.

Po pierwszej fazie ekscytacji ich zapał szybko ostygł. Brak możliwości odmierzania czasu miał ich uchronić od depresji, a jednak spowodował zagubienie i dezorientację, a co za tym idzie rosnącą irytacje. W tamtym okresie Teo musiał wielokrotnie interweniować, łagodzić konflikty, rozdzielać walczących, izolować potencjalnych samobójców. Wkrótce jednak uspokoili się nieco i popadli w apatię. Kris pamiętał ten czas jak koszmarny sen. Snuli się jak cienie po stacji machinalnie wykonując pracę. Często w ogóle nic nie robili. Nie opuszczali swoich pokoi, nie jedli. Za to pili na umór. Pozwolono im bowiem zabrać pewne ilości alkoholu. Stosunki jakie między nimi panowały też były trudne i pełne napięć. Hugo i Teo ciągle wdawali się w utarczki słowne, które przeradzały się w bójki. Sonia wciąż chodziła z czerwonymi i spuchniętymi od płaczu oczami. Reagowała histerycznie za każdym razem gdy usłyszała słowo dom, Ziemia czy czas. Kris natomiast pierwszy raz w życiu nie miał ochoty patrzeć na gwiazdy, nie miał ochoty patrzeć na nic w ogóle. Chciał do domu, do swojej pracowni, do rodziców, do Ivy. Pragnął poczuć wiatr na twarzy i słońce na skórze. Chciał na Ziemię.

Przygnębienie i stagnacja trwały nieskończenie długo. Hugo wyznał mu w rozgoryczeniu prawdę o jego tajnym zadaniu. Teo po pijanemu spadł ze schodów i złamał nogę. A Sonia w jakimś dziwnym wybuchu rozpaczy ogoliła się na łyso. Kris porzucił wszelkie pracę nad teleportem i celowo zniszczył jedną z sond, jakby ten akt wandalizmu miał mu pomóc w pozbyciu się wszechogarniającej tęsknoty. Żadne z nich nie znalazło metody na pozbycie się tego uczucia pustki. Im dłużej w nim trwali tym było gorzej. Sytuacji nie poprawiał fakt, że ich poświęcenie nie przynosiło żadnych efektów. Wielki Błękit był piękną galaktyką, ale nie było w niej nic z tego co tak bardzo chcieli znaleźć. Brak osiągnięć i jakiegokolwiek postępu dawał im się we znaki bardziej niż wszystko inne. Mieli być odkrywcami, a zamiast tego otrzymywali jedynie nic nie warte próbki i dane. Nie rozmawiali już ze sobą i unikali się wzajemnie. Gdy mijali się, spuszczali wzrok, jakby wstydzili się porażki, którą przecież współdzielili. Nie mogli nawet skontaktować się z Ziemią, by powiedzieć im, że nic tu nie ma i że mogą wracać do domu, bo cała ta misja od początku była przegrana.

Wreszcie jednak nastąpił przełom. Kris doskonale pamiętał chwilę, w której przybyła sonda „Nieskończoność 0921” . Nie mógł uwierzyć gdy zobaczył migająca zieloną kontrolkę oznaczającą pozytywne próbki atmosfery. Przeglądał zdjęcia, które zrobiła i płakał jak dziecko. Później biegał po całej stacji rozrzucając je dookoła i krzycząc, że wreszcie się udało. Reszta podeszła do tych rewelacji z niepewnością i wahaniem. Nie chcieli rozbudzać w sobie nadziei, ale wyraz ich oczu świadczył, że zapłonęła w ich duszach z pełnym blaskiem. Trochę trwało nim dotarła do nich prawda. Znów dali ponieść się euforii. Znów niczym dzieci czekali na powroty sond. Tym razem jednak przynosiły one upragnione prezenty. Na planecie którą odkryli była woda, rośliny i proste organizmy zwierzęce, a jej gleba bogata była w minerały i złoża. Była nieco większa od Ziemi, posiadała prawie identyczną atmosferę i grawitację. Była idealna. Nazwali ją „Spes” co po łacinie oznacza „nadzieję”, bo dzięki niej ją odzyskali.

Wreszcie czas ruszył z miejsca, a oni wrócili do pracy. Sonia opracowała metodę na skuteczne radzenie sobie z wieloma ciężkimi schorzeniami między innymi z chorobą Parkinsona, czy stwardnieniem rozsianym dzięki modyfikacji terapii, której oni sami zostali poddani. Wyeliminowała przy tym efekty uboczne jakimi była niezdolność do reprodukcji. Hugo i Kris bez reszty oddali się pracy nad teleportem i niemalże czuli smak sukcesu. Udawało im się już przemieszczać małe przedmioty na niewielkie odległości i wkrótce planowali zacząć próby z żywymi organizmami. Teo zajął się uzupełnianiem dokumentacji do pełnego raportu na temat Spes i wymyślaniem najlepszych technik na porozumiewanie się z Obcymi, gdyż nie mieli już wątpliwości, że ich odnajdą. Tutaj jednak się pomylili, aż do ostatniego dnia nie dostali żadnej informacji wskazującej, że nie są sami we wszechświecie.

Teraz wreszcie mieli wrócić do domu. Kris przypomniał sobie te wszystkie chwile i zastanawiał się nad przyszłością. Co stanie się ze Spes, z ich Nadzieją? Do czego zostanie wykorzystany teleport i metoda Soni? Zaczną leczyć ludzi czy może stworzą super żołnierza? Czy Hugo miał rację i nawet jeśli gdzieś tam jest inteligentne życie, to powinno się cieszyć, że do niego nie dotarli? Czy wyeksploatują Spes tak jak zrobili to z Ziemią? Jeśli tak to gdzie pójdą dalej? Przecież mimo ogromu kosmosu nie znaleźli nic więcej. Owszem jest kilkanaście planet i księżyców, które będzie można skolonizować przy odpowiednio dużym nakładzie kosztów, ale kiedyś i to się skończy. Metoda na znaczne opóźnienie starzenia jest gotowa, ale jak ją wykorzystają Ci u władzy? Z pewnością nie puszczą jej w obieg, nie stanie się ona ogólnodostępna. Prawdopodobnie ten sam los podzieli terapia Soni. Tego nauczyła go cała przygoda z projektem „Kolumb” i życiem na stacji „Kopernik”. Uświadomił sobie jak cyniczny się stał i, że właściwie nic nie mógł na to poradzić. Może nawet nie chciał. Wiedział, że nie wróci do pracy dla rządu. Odda cały sprzęt jaki od nich dostał, sprzeda dom i pojedzie na tą wyspę. Jeśli wypłacą mu wystarczająco dużo kasy to kupi ją na własność. Tam w spokoju zajmie się tym na co będzie miał ochotę. A jeśli już coś odkryje to zostawi to dla siebie. Jak Hugo i Sonia będą chcieli to zamieszkają tam również, a wtedy zmienią jej nazwę na „Wyspę Trojga Szalonych Naukowców”. Teo nie uwzględniał w tych planach. Owszem teraz dzielił ich los, ale on był żołnierzem. Gdy wrócą ich drogi się rozejdą.

– Kris czas na nas.– Hugo ubrany był w biały podkoszulek i bokserki w tym samym kolorze. Zza jago pleców wyłoniła się Sonia mająca na sobie identyczny strój. Chłopak gwałtownie zamrugał powiekami. Nawet nie zauważył, że całkiem pochłonięty we wspomnieniach dotarł do centrum dowodzenia. Spojrzał na zegar. 30 minut. Liczba pulsowała na czerwono dając im znak, że czas się pospieszyć.

– Zamieszkacie ze mną na mojej Wyspie? – zapytał jakby nie do końca obudzony.– Na „Wyspie Trojga Szalonych Naukowców”?

Popatrzyli na niego z zaskoczeniem malującym się na twarzach. Sonia podeszła do niego i po matczynemu przytuliła. Hugo wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Pewnie, że tak. Zabierzemy ze sobą te małpiszony co tak cię kochają. Dopracujemy nasz teleport i dla czystej frajdy będziemy przeskakiwać po całej wyspie. A tak ogólnie to świetna nazwa, będzie pasowała do nas jak ulał.– Kris i Sonia roześmiali się. – Chodźcie. Spadajmy z tego burdelu.

Razem ruszyli w kierunku wejścia na statek. Na miejscu czekał już Teo. Kris szybko przebrał się i dołączył do pozostałej trójki. Kapitan zaczął krótką przemowę.

– Nadszedł wreszcie ten czas moi drodzy. Wracamy. Opuścimy Kopernika i udamy się tam gdzie oczekują nas z niecierpliwością. Spędziliśmy tutaj ze sobą trudne chwile, ale też chwile radosne. Dziękuję wam, za cały wysiłek i poświęcenie. Za wszystko. Cokolwiek wydarzy się po powrocie wiedźcie, że na zawsze pozostaniecie moimi przyjaciółmi. Kocham was.

Wzruszenie ścisnęło ich gardła. A w oczach mieli łzy. Miał rację. Cokolwiek się stanie oni będą połączeni na zawsze przez doświadczenia, których nikt inny nie będzie w stanie zrozumieć. Zapakowani i podnieceni zajęli miejsca w statku. Teo wystartował i ruszyli w kierunku miejsca przeskoku, na samym krańcu Wielkiego Błękitu. Po kilku godzinach lotu byli niemalże na miejscu. Kapitan ustawił autopilota i zaczęło się odliczanie, a oni udali się do komór hibernacyjnych. Zanim ułożyli się od snu wymienili się uściskami. Tylko tyle, bo od tej pory ich życie nie zależało już od nich. Ostatnią rzeczą, o której pomyślał Kris przed zaśnięciem było zdjęcie, które zrobili sobie na samym początku misji. „Wielka czwórka z Kopernika .Powinniśmy byli je zabrać.”

Obudzili się niemalże równocześnie. Lekko oszołomieni, z bólem głowy i uczuciem ściskania w żołądku wychodzili z komór. Powoli dochodzili do siebie. Sonia badała ich po kolei, sprawdzała odruchy i podstawowe reakcje. Byli zdrowi. Przeskok się udał. Powinni się przebrać, ale zamiast tego ruszyli do kokpitu sterowniczego. Widok, który ujrzeli zaparł im dech w piersiach i wycisnął z oczu łzy. Znajdowali się na orbicie błękitnej planety– ich wytęsknionej Matki Ziemi. Ku ich zaskoczeniu statek właśnie przygotowywał się do wejścia w atmosferę. Teo sprawdził przyrządy, ale nie mógł nic zrobić, wszystko działo się automatycznie.

– Czy nie powinniśmy nawiązać łączności z Ziemią? – zapytał Hugo. Oczy wszystkich zwrócił się na Kapitana.

– Powinniśmy. Instrukcja mówiła, że po przeskoku znajdziemy się gdzieś w okolicach Plutona. Tam mieliśmy uruchomić napęd na antymaterię. W połowie drogi powinniśmy wysunąć żagiel słoneczny, bo znajdziemy się w zasięgu wiatru. Wtedy mieliśmy nawiązać łączność. Nie wiem co się dzieje. – Rozłożył bezradnie ręce.

Hugo zaczął badać urządzenia, ale wszelkie próby zmuszenia komputera pokładowego do współpracy nie odnosiły rezultatu. Jedyne co osiągnął to wejście do historii lotu.

– Wszystko jest zblokowane. Mógłbym obejść zabezpieczenia, ale na to potrzeba wiele czasu, a my za chwilę będziemy lądować. W każdym razie według dziennika pokładowego przeskoczyliśmy zgodnie z planem. Napęd uruchomił się automatycznie, podobnie stało się z żaglem. W okolicach Księżyca przeszliśmy na napęd fotonowy. Teraz powinniśmy usiąść w fotelach i zapiąć pasy. Dopiero gdy to zrobimy statek wejdzie w atmosferę i wyląduje. Do tego czasu będziemy krążyć po orbicie.– Popatrzył na twarze towarzyszy i zobaczył na nich niepokój. Wiedział, że w jego oczach również go widać. Czuli, że coś jest nie tak, jednak nie umieli określić, co to takiego.

– Powinniśmy się ubrać i zrobić co trzeba – niespodziewanie przemówił Kris. – Co nam po tym, że będziemy tu stać i dyskutować. Jesteśmy prawie w domu, naprawdę chcecie to przedłużać? – Nikt mu nie odpowiedział, ale zmotywował ich wystarczająco by zmusić do działania. Sonia rzuciła tęskne spojrzenie w kierunku Ziemi, po czym odwróciła się i szybko wymaszerowała ze sterowni. Reszta ruszyła za nią.

Zajmowali miejsca powoli, z pewną dozą niepewności. Nie rozmawiali, nie bardzo było o czym. Wszystkich dręczyły te same pytania, ale żadne z nich i tak nie znało odpowiedzi. Gdy ostatnie pasy zostały zapięte uruchomiły się silniki i rozpoczęła się procedura lądowania. Szybko zaczęli odczuwać skutki przeciążenia. Sonia kurczowo zacisnęła powieki, a Hugo modlił się bezgłośnie. Teo jako jedyny był całkowicie skupiony na śledzeniu przebiegu poszczególnych faz. Mimo, iż nie mógł niczego zrobić wciąż liczył, że gdyby coś poszło nie tak mógłby ich ocalić. Kris odliczał w głowie minuty. Tak bardzo chciał już postawić stopę na Ziemi, że wiercił się nieprzerwanie. On jako jedyny wierzył też, że teraz już wszystko musi się udać. Dwa razy przeskoczyli tunelem czasoprzestrzennym, przez nie wiadomo jak długo mieszkali całkowicie odizolowani, bezczasowi, pozbawieni jakichkolwiek wiadomości, przeszli najgorszą depresję jaka może człowieka spotkać, terapia hormonalna ich nie zabiła i teraz mieli by się rozbić przy lądowaniu? To by było niedorzeczne. Dlatego wiedział, że będzie dobrze. Widok za oknem zmienił się diametralnie. Zamiast czerni nieba otoczyła ich mleczna biel. Byli w chmurach. Statek wciąż pędził i już po kilku chwilach zalało ich światło słoneczne. Niemalże poczuli jego ciepło. Sonia westchnęła, a z jej oczu popłynęły łzy. Lecieli nad Atlantykiem i zbliżali się do lądu. Ogrom barw i jasność światła raniła ich oczy, ale nie mogli patrzeć gdzie indziej.

Po kilkunastu minutach lotu nad ziemią statek zaczął wyraźnie zwalniać.

– To już…– wyszeptał zdrętwiałymi ustami Hugo.– Boże to naprawdę już.

Ku ich zdziwieniu przesłona przedniej szyby została zasunięta i znów ogarnął ich półmrok rozjaśniany jedynie przez pulsujące, pomarańczowe lampy awaryjne.

– Teo co się dzieje?– zapytała Sonia zmienionym głosem.

– Wszystko jest ok.– Teo starał się ją uspokoić, ale jego ton był zbyt niepewny.– To tylko taka procedura ochronna. Przynajmniej tak myślę. Startowaliśmy ze specjalnego pasa, ale z tego co wiem mieliśmy lądować tak, żeby nie wzbudzić sensacji. Tuż obok bazy budowali podziemne hangary. Być może będziemy dokowani właśnie w nich? Może zbudowali jakiś ogromne poziome wrota?Nie mam pojęcia, ale wkrótce się przekonamy. Według tego wykresu– wskazał palcem na jeden z monitorów– wylądujemy za 7 minut.

Kiedy umilkły silniki czworo ludzi pospiesznie zaczęło rozpinać pasy bezpieczeństwa. Ich dłonie były spocone i drżały z przejęcia. Ich serca biły szybko, a krew tętniła w ich żyłach. Ostrożnie, lekko speszeni podeszli do drzwi, które miały poprowadzić ich do świata którego nie widzieli od lat. Przez moment ogarnął ich irracjonalny strach, że jednak się nie udało, że kiedy przejście się otworzy zobaczą znienawidzone wnętrze Kopernika. Teo położył palec na czytnik. Śmignęły czerwone, laserowe nitki. Drzwi westchnęły i rozsunęły się. Zalało ich światło jarzeniówek tak silne, że poraziło ich oczy. To był wszystko. Nic więcej się nie wydarzyło. Żadnych wiwatów, okrzyków, powitań, fleszy, uścisków dłoni niczego. Kiedy wreszcie odzyskali możliwość widzenia niemalże cofnęli się do wnętrza statku. Rozglądali się wokoło z wyrazem bezgranicznego zdumienia na twarzach. Gdy wysunął się trap spojrzeli na niego jakby był najdziwniejszym urządzeniem na świecie.

– Gdzie oni są? – Z ust Soni wydobył się jedynie nieznaczny szept, ale w panującej dookoła ciszy usłyszeli ją bez problemu.

– Zapomnieli. Zapomnieli o nas.– Hugo roześmiał się histerycznie i jako pierwszy zbiegł po schodach. – Mały krok dla człowieka, a wielki dla ludzkości!!! – krzyczał rozkładając ręce nad głową. – Pierdole to wszystko. – Wychrypiał na koniec i położył się na ziemi.

Dopiero to obudziło pozostałych. Jedno po drugim dołączyli do inżyniera. Sonia uklękła obok by sprawdzić czy wszystko z nim dobrze, ale odepchnął jej dłonie. Teo pomaszerował do stanowiska komputerowego. Jego palce wściekle biegały po panelu dotykowym, a usta odczytywały niemo parametry. Kiedy w końcu oderwał się od urządzenia jego twarz była blada i spięta. Powoli wrócił do przyjaciół. Hugo usiadł i patrzył gdzieś w przestrzeń, w jego oczach była pustka.

– Nie było nas 25 lat– powiedział spokojnie – cały przebieg operacji, start, podróż, nagranie powitalne, szkolenie, nagranie kończące, lot powrotny, lądowanie– wszystko było zaprogramowane jeszcze zanim postawiliśmy pierwszy krok na tym cholernym statku. Nic nie można było zmienić w ustawieniach. Jak już raz je wprowadzono toczyły się same. Od 25 lat nie dotknął tego żaden człowiek. – Jego słowa zawisły w powietrzu i nie bardzo chciały odejść. Powoli torowały sobie drogę do ich mózgów. Wżerały się w nie jak robaki. Sonia opadła z westchnieniem obok Hugo.

– Co teraz? – cicho zapytał Kris.

– Powinniśmy stąd wyjść. Poszukać kogoś. Tak myślę.– Teo ogarnął pozostałych pytającym wzrokiem. – Nie będziemy tu chyba siedzieć i czekać?

Sonia powoli skinęła głową. To samo uczynił Kris. Jedynie Hugo zachował całkowitą obojętność.

– Róbcie co tam chcecie mi to zwisa szczerze mówiąc. Najważniejsze, że wreszcie wydostaliśmy się z tego cholernego Kopernika. Resztę mam w dupie.

Teo zlokalizował drzwi i zaczął je badać. Majstrował przy nich chwile i już po kilku sekundach był otwarte.

– Chodźmy– rzucił sucho kapitan.

Sonia ruszyła w jego kierunku, ale Kris został.

– Hugo powinniśmy trzymać się razem– powiedział cicho do przyjaciela.– Proszę.

Inżynier obrzucił go pustym spojrzeniem, ale skinął głowa i wstał. Razem dołączyli do reszty. Za drzwiami znajdował się długi biały korytarz, który skojarzył im się ze szpitalem. Na jego końcu była winda. Jej drzwi rozsunęły się niemalże natychmiast po naciśnięciu przycisku.

– Które piętro?– zapytał Teo.

– Ostatnie. Tam zazwyczaj są najważniejsze rzeczy – stwierdził Hugo.

Pozostali zgodzili się i winda ruszyła. Sunęła cicho i szybko. Już po chwili zatrzymała się i drzwi stanęły przed nimi otworem. Tym razem światło, które uderzyło ich w oczy było całkiem naturalne. Znaleźli się w dużym, przestronnym pomieszczeniu. Przez szyby, które zastępowały ściany wpadały promienie słońca. Czuli ich ciepło na skórze. W pokoju panował lekki rozgardiasz, ale nie bałagan. Biurka, a były ich cztery, usłane były dokumentami. Szafy na dyski z danymi były pootwierane, a część ich zawartości ułożona w równe stosiki znajdowała się na podłodze, jakby ktoś przygotował ją sobie do uporządkowania. Resztę przestrzeni zajmowało potężne centrum komputerowe. Ciszę wypełniał szum urządzeń i klimatyzacji. Nigdzie nie było żywej duszy.

– To jakaś paranoja – szepnęła Sonia.

– Sprawdzamy inne piętra?– zapytał cicho Kris.– Przecież gdzieś musi ktoś być. – W jego głosie brakło przekonania.

– Nie.-Teo również zdawał się być zdezorientowany.– Wygląda mi to na centrum dowodzenia. Sprawdzimy najpierw główny komputer, może uda nam się z kimś skontaktować. Hugo idziesz ze mną. Wy sprawdźcie resztę.

Rozdzielili się. Sonia podeszła do okna. Widok zaparł jej dech w piersi. Byli w wieżowcu pośrodku pustyni. Dookoła był tylko piach. Równie dobrze mogli znajdować się na jakiejś obcej planecie. Nagle dostrzegła cień na niebie.

– To ptak – szepnęła ledwie dosłyszalnie i uśmiechnęła się.

Kris również wyglądał na zewnątrz i nic nie mógł poradzić na strach oplatający go coraz ciaśniej swoimi mackami. Irracjonalne przeczucie, że stało się coś strasznego teraz zwielokrotniło swoją siłę. Po jego głowie wciąż uparcie tłukło się to samo -25 lat. W tym czasie mogło zdarzyć się wszystko.

Hugo i Teo zajęli się komputerem.

– Technologia sporo się zmieniła jak nas nie było. Zejdzie mi moment na ogarnięcie tego. – Inżynier zabrał się do pracy. Teo dostrzegł zapatrzoną w świat zewnętrzny dwójkę, ale nie przerwał im. Zamiast tego powiedział.

– Rób swoje. Ja się porozglądam tutaj i na kilku najbliższych pietrach. Może coś znajdę.

Minuty mijały. Każdy z nich znajdował się w swoim własnym świecie i nie szukał kontaktu z innymi. Odcięli się jakby się bali, że rozmowa, a nawet kontakt wzrokowy sprowadzą na nich szaleństwo. Wrócili do rzeczywistości dopiero gdy drzwi windy otworzyły się kolejny raz i przeszedł przez nie Teo. Stąpał ciężko jakby coś przygniotło go do ziemi. Pozostali wbili w niego wzrok.

– I jak?– Kapitan skierował się do Hugo.

– Wszedłem. To naprawdę odpicowany sprzęt. Tylku bajerów w jednym małym komputerze jeszcze nie widziałem. Jak u ciebie? – Kris i Sonia dołączyli do nich.

– Sprawdziłem 10 pięter pod nami. Wszystkie wyglądają tak jak te. Niedopite kubki kawy, niedojedzone pączki, dokumenty przygotowane do kopiowania, uruchomione nagrania, programy, włączone sprzęty. Z drugiej strony jest parking i droga dojazdowa. Stoją na nich samochody, niektóre maja otwarte drzwi. Zupełnie jakby wszyscy po prostu wyparowali w jednej chwili. Nie ma tu nikogo. – Ton jego głosu zmroził ich. Sonia roześmiała się krótko i urywanie. – Nie wiem co teraz. Możemy nawiązać z kimś łączność?

Hugo nie odpowiadał przez chwile. Czuł się tak jakby głęboko w gardle utknęła mu kulka flegmy, która uniemożliwia wypowiedzenie chociażby jednego słowa. Oczekiwanie w oczach przyjaciół i ich strach paraliżowały go jeszcze bardziej. Otrząsnął się dopiero na widok łez spływających z oczu Krisa.

– Jest stąd dostęp do satelitów umieszczonych na orbicie, jest ich kilkadziesiąt – zaczął cicho.– Próbowałem nawiązać kontakt, ale nikt nie odpowiedział. Wszędzie panuje cisza, nie wychwyciłem żadnych sygnałów, czy przekazów, które nie byłyby automatyczne.

– Co to znaczy?– zapytał Kapitan.

– Nie wiem, ale wiem co powinniśmy zrobić teraz. Komputer – skierował głos w przestrzeń. – Uruchom skanery biologiczne.

– Skanery biologiczne uruchomione – odpowiedział mu kobiecy głos upiornie podobny do tego z Kopernika. – Czy mam zainicjować połączenie z satelitami.

– Zainicjuj.– Wydawał komendy Hugo.

– Połączenie zostało nawiązane. Czy mam rozpocząć skanowanie?

– Rozpocznij skanowanie. Cel: ludzie.

– Skanowanie rozpoczęte. Może potrwać kilka minut.

Czworo ludzi stało niczym kamienne posagi i czekało. Nie mieli sobie już nic do powiedzenia. Interesował ich jedynie werdykt.

– Skanowanie zakończone. Rezultat: wykryte istoty ludzkie. Ilość: cztery.

 

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Na pewno do dopracowania językowego. Masz mnóstwo drobiazgów: pozjadane spacje, interpunkcja leży i nie ma siły kwiczeć (koniecznie przecinki przy wołaczach i w większości zdań złożonych: jeśli w zdaniu są dwa czasowniki, to trzeba mieć dobry powód, żeby nie wstawiać między nie przecinka), liczby słownie, czasami coś się nie zgadza z ogonkami przy polskich literach, chyba trochę za dużo zaimków.

Z innych rzeczy:

Jego głos drżał jakby za chwilę miał się rozpłakać.

W sumie, dlaczego głos nie mógłby sobie trochę popłakać… Przecinek po 'drżał'.

To ochroni was przeciw skutkom ubocznym podróży.

Co to zdanie miało oznaczać?

And we'll keep on fighting till the and. We are the Chamipons. We are the Champions. O time for losers cause we are the Champions of the world!!!”

Uch, Freddie przewraca się w grobie. Jeszcze gdzieś wcześniej był jeden friend zamiast mnogich.

Pomysł – wygląda na to, że ludzkość przygotowała drogi i skomplikowany program badawczy, zapięła go na ostatni guzik, po czym popełniła tajemnicze samobójstwo. To wydaje mi się mało wiarygodne.

Babska logika rządzi!

Na początek coś ze samego końca. "Ilość" odnosi się do tego, co może być ważone, mierzone, ale nie liczone. Do wody, kamieni, cukierków, ale nie do ludzi. Ich liczymy, więc do nich odnosi się "liczba". Dalej: trzyzdaniowa konstrukcja wypowiedzi komputera. Proponowałbym scalić zdanie drugie z trzecim z jednoczesną zmianą, wynikającą z wyżej opisanej stosowalności słów. >> Rezultat: wykryto istoty ludzkie w liczbie czterech << albo jeszcze zwięźlej >> Rezultat: wykryto cztery istoty ludzkie <<. Inna sprawa, że napisałbym jeszcze inaczej i prościej, bez tych "referatowych" ' istot'. Rezultat: wykryto czworo ludzi.

Przejrzyj tekst, są niedoróbki interpunkcyjne, literówki, brakuje spacji i chyba kilka błędnych zapisów dialogów też się znajdzie. Liczebniki należałoby zapisać słownie…

Wszystko pięknie, misja, nadzieje i obawy, problemy osobiste, zapowiedź czy raczej obietnica triumfalnego powrotu – i za diabła nie wiadomo, dlaczego Ziemia opustoszała. Ot tak sobie, na życzenie Autora, żeby dramat był na końcu? Nie kupuję tego.

Przeczytałem, ale nie do końca. Niestety tak opowiadań S. F. się nie pisze. Fabuła mnienie zainteresowała z uwagi na dyletantyzm autora w merytorycznych problemach podróży kosmicznej. Także opisy stanów emocjonalnych bohaterów napisane są drętwo i nieciekawie. Dywagacje pseudofilozoficzne napisane są chaotycznie i niespójnie. W sumie opowiadanie, pomijając stronę czysto techniczną, jest po prostu nudne. Może następnym razem będzie lepiej. Pozdrawiam.

Zaczęłam czytać i pierwsze, co mnie uderzyło, to nadprodukcja słowa "jakby".  Skorzystałam z opcji "wyszukaj" i otrzymałam wynik: 26! Jak na tak długi tekst pozornie nie jest to liczba porażająca, niestety, te łączniki występują seryjnie, w bliskim sąsiedztwie i nieprzyjemnie, przynajmniej mnie, "biją po uszach". 

Dziękuję wszystkim za komentarze i cenne uwagi, do których oczywiście postaram się zastosować. Głównie chciałam sprawdzić gdzie jestem z tą swoja pisaniną i cel osiągnęłam. Pozdrawiam serdecznie. 

Teo zamrugał gwałtownie oczami… – Mruga się powiekami, nie oczami.

 

Wpatrywała się w Teo swymi niemalże białymi oczami… – Czy mogła się wpatrywać cudzymi oczami?

 

Komunikat zostanie wygłoszony za 10…9…8…7…6…”– Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Minęło sporo czasu, gdy ostatni raz się widzieliśmy. – Minęło sporo czasu, od kiedy ostatni raz się widzieliśmy.

 

Mimo, iż nie raz kusiło ich by je opróżnić… Mimo, iż nieraz kusiło ich by je opróżnić

 

Nie ważne było, że czeka ich mnóstwo pracy…Nieważne było, że czeka ich mnóstwo pracy

 

…tłumaczył jak i gdzie mają wysyłać sondy… – …tłumaczył jak i dokąd mają wysyłać sondy

 

…koncentrat witamin, minerałów, białek i tłuszczy roślinnych. – …koncentrat witamin, minerałów, białek i tłuszczów roślinnych.

 

…w każdej chwili może trafić szlak, a pieniądze topione w niego przez lata – …w każdej chwili może trafić szlag, a pieniądze topione w nim przez lata

 

Wybacz Autorko, ale tu poległam. Tekst został napisany, delikatnie mówiąc, nie najlepiej, to i nie najlepiej się czyta. Popełniłeś ogromną ilość błędów, wszelkich możliwych, co zresztą zostało już wytknięte przez wcześniej komentujących.

Mam nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka