- Opowiadanie: Pas_Ratunkowy - Najprostsze rozwiązania są najlepsze

Najprostsze rozwiązania są najlepsze

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Najprostsze rozwiązania są najlepsze

– Wyborna pieczeń, panie gospodarzu! – zawołał z zachwytem w głosie rudy krasnolud. – Przekażcie wyrazy uznania szanownej małżonce.

Na wąsatej twarzy sołtysa odmalowała się duma.

– Wielce jestem rad, że waszmościom smakuje. To dla mnie zaszczyt, gościć tak szlachetne persony!

– I dla nas to zaszczyt, móc gościny tak znamienitej uświadczyć – odwzajemnił uprzejmość krasnolud.

Dalebor, sołtys wsi Pokrzywnica, uśmiechnął się zadowolony, choć jeszcze niedawno był w zgoła odmiennym nastroju. W osadzie, liczącej niewiele ponad trzydzieści domostw, nowiny rozchodziły się błyskawicznie, więc gdy tylko we wsi pojawiło się czterech podejrzanych osobników, wieść o tym prędko dotarła do uszu sołtysa. Jako, że nie należał on do najodważniejszych, w pierwszej chwili zapragnął zamknąć się w swojej chałupie i siedzieć w niej cicho jak mysz pod miotłą. Przedstawicielowi lokalnej społeczności nie wypadało się jednak tak bojaźliwie zachowywać, przywołał zatem swoich dwóch najstarszych, najroślejszych synów i pełen obaw ruszył w kierunku gospody, w której zatrzymali się obcy.

Na miejscu okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Nieznajomi byli wprawdzie uzbrojeni i budzili swoim wyglądem respekt, niemniej widać było, że są przyjaźnie nastawieni i nie szukają zwady z miejscową ludnością. Niestrudzenie pochłaniali kolejne potrawy, przynoszone im przez karczmarza, prowadząc przy tym ożywioną dyskusję i co chwila wybuchając gromkim śmiechem. Za wikt płacili bez ociągania i ku uciesze właściciela gospody, płacili hojnie, nie szczędząc pokaźnych napiwków. Nie ulegało wątpliwości, że nie żadni to gołodupcy, ale majętni panowie.

Sołtys, ujrzawszy to, odetchnął z ulgą. Podszedł do krępego krasnoluda, sprawiającego wrażenie przywódcy grupy, ukłonił się nisko i spytał, czy może się dosiąść. Krasnolud, który przedstawił się jako Fori, syn Feriego, skinął ochoczo głową i wskazał sołtysowi wolne miejsce przy stole. Razem z Forim, posiłek spożywali: potężny, jasnowłosy mężczyzna, przezywany przez swoich towarzyszy Ślicznym Tomem, smukły elf Arbathil oraz Kirk, niewielkiej postury jegomość z przenikliwym, świdrującym spojrzeniem.

Jak dowiedział się Dalebor, cała czwórka zmierzała do Alkoris, miasta oddalonego od Pokrzywnicy o kilkadziesiąt mil w linii prostej, będącego jednocześnie siedzibą królewskiego dworu i stolicą państwa. Mimo nalegań sołtysa, przybysze nie chcieli ujawnić zbyt wielu szczegółów swej podróży. Fori zdradził jedynie, że mają do wykonania niezwykle ważne zadanie oraz że muszą pilnie widzieć się z samym monarchą. Sołtys nie zadawał już więcej pytań, miarkując, że taki prosty człek jak on nie powinien mieszać się w sprawy rangi państwowej. Jednak z uwagi na fakt, że niecodziennie w Pokrzywnicy zjawiały się tak ważne osobistości, poczuł się w obowiązku zaproponować wędrowcom gościnę pod swoim dachem. Ci z ochotą przystali na jego propozycję, wywołując tym samym grymas niezadowolenia na twarzy szynkarza.

W taki oto sposób przybysze znaleźli się w przestronnej chacie sołtysa, racząc się potrawami, przygotowanymi przez jego żonę, popijając je zimnym piwem i rozprawiając wesoło.

– Wybaczą panowie zbytnią śmiałość – zagadnął Dalebor – ale nie mogę poskromić ciekawości. Wiem, że misja wasza owiana jest tajemnicą, ale zdradźcie chociaż, czym się zajmujecie? Wojakami jesteście? Najemnikami? Bo na kupców mi nie wyglądacie.

– Jesteśmy kompanią. Kompanią wolnych ludzi. Nieludzi zresztą też. – odparł krasnolud Fori, gładząc się po bujnej, rudej brodzie. – Jesteśmy specjalistami od spraw beznadziejnych. Podejmujemy się zadań, których inni podjąć się nie są w stanie, a które mogą przynieść nam godziwy zarobek. Jednak nie kierujemy się wyłącznie własnym interesem i chęcią osiągnięcia zysku. Na sercu leży nam również dobro kraju.

– Kompanią, powiadacie. – Sołtys zamyślił się. – Ostatnio przechodziła tędy pewna kompania, zabawili jakiś czas w sąsiedniej wsi. Jak się ona nazywała… Złota kompania? Biała kompania? A nie, już pamiętam. Czarna kompania. Tak na siebie wołali.

– Znam ich. – Do rozmowy włączył się Śliczny Tom. – Niegdyś proponowali mi nawet, żebym podpisał kontrakt i zasilił ich szeregi, ale ja odmówiłem. Jak na mój gust, brakowało im profesjonalizmu. Mieli poważne problemy egzystencjalne.

– Egcyste… Co mieli?

– Starali się odkryć swoją tożsamość, szukali jakichś zaginionych kronik. Długo by opowiadać.

– Rozumiem – odparł sołtys, niewiele rozumiejąc. – A powiedzcie jeszcze, jak chcecie dotrzeć do Alkoris? Zamierzacie ominąć Góry Siwe idąc na zachód, czy na północny wschód?

– W ogóle nie zamierzamy omijać pasma górskiego – powiedział Fori. – Zależy nam na czasie, a taki manewr wydłużyłby naszą trasę co najmniej dwukrotnie. Doszły nas słuchy, że jest jakieś przejście między górami, którym można całkiem wygodnie przejechać konno. Prawda to, panie gospodarzu?

Wyraz twarzy Dalebora zmienił się. Gospodarz wyraźnie się zasępił.

– Przejście jest, a i owszem. Ale jest strzeżone.

– A kto go strzeże, jeśli można wiedzieć?

– Sfinks.

Członkowie kompani popatrzyli na siebie zaskoczeni.

– Sfinks? – powtórzył z powątpiewaniem krasnolud. – Znaczy się, skrzydlata istota z ciałem lwa i głową baby?

– Otóż to – z całkowitą powagą odrzekł sołtys.

Fori wybuchnął gromkim śmiechem.

– Jak żyję, większych bredni nie słyszałem! – zawołał. – Przecież sfinksy są tylko w bajkach! Co to za bajdurzenie, panie sołtysie?

– Żadne tam bajdurzenie, panie krasnoludzie – obruszył się Dalebor. – Nie wiem jak inne sfinksy, ale nasz jest prawdziwy.

Milczący do tej pory elf Arbathil zabrał głos.

– Na twoim miejscu, Fori, nie wkładałbym tak pochopnie historii o sfinksie między bajki. Wielokrotnie słyszałem opowieści o tych stworzeniach i to z ust osób, których raczej nie posądziłbym o kłamstwo. Dziwi mnie tylko, że sfinks pojawił się w tych stronach. Z tego co mi wiadomo, spotyka się je raczej w odległych, zamorskich krainach.

– No dobrze – mruknął niechętnie krasnolud. – Przyjmijmy więc, że bestia faktycznie istnieje i zadomowiła się w okolicy. Skąd się ona u was, do kaduka, wzięła?

– Jest tu, u nas, od zawsze – odrzekł sołtys. – Znaczy się, od kiedy pamiętam. Dziadunio mój, kiedy jeszcze żył, opowiadał, że pewnego dnia sfinks po prostu się pojawił. I został po dziś dzień.

– Mówiliście, panie gospodarzu – wtrącił Arbathil – że sfinks strzeże górskiego przejścia. Czy to oznacza, że nie można się tamtędy w żaden sposób przedostać?

– Można, panie elfie, można. Ale dopiero wtedy, gdy odpowie się prawidłowo na zadaną przez sfinksa zagadkę.

– A jeśli odpowie się nieprawidłowo?

– Wtedy zostaje się przez sfinksa zabitym.

W izbie zapadła cisza.

– Cholera, Fori – przerwał milczenie Śliczny Tom. – Nie uśmiecha mi się zostać pożartym przez jakiegoś przerośniętego lwa. Może jednak nadłożymy drogi i pojedziemy bezpieczniejszą trasą?

– W żadnym wypadku, jesteśmy już wystarczająco spóźnieni! – zaprotestował krasnolud i zwrócił się do Dalebora: – Mości sołtysie, często udaje się rozwikłać tę nieszczęsną łamigłówkę sfinksa?

– Było kilku takich, którym się udało. Ale znacznie więcej było tych, którym się nie powiodło.

Krasnolud zaklął szpetnie pod nosem.

– Czemu nie zatrudnicie jakiegoś wiedźmaka? – spytał Śliczny Tom. – Sporo się teraz tych najemnych zabójców potworów po gościńcach kręci. Czasy ciężkie, więc każde zlecenie biorą. Sypnęlibyście groszem, to może by który bestię ubił.

Po minie Dalebora widać było, że rada niezbyt przypadała mu do gustu.

– Rzecz w tym, że sfinks nam w niczym nie wadzi – wytłumaczył. – Krzywdy żadnej nikomu nie czyni, a i pożytki z jego obecności płyną. Zdarza się nierzadko, że śmiałek jaki, zwabiony opowieściami, zjawi się we wsi i chce się zmierzyć z zagadką sfinksa. No i najczęściej jest to ostatnia zagadka, z którą przychodzi mu się w życiu mierzyć. Wtedy my takiego martwego nieszczęśnika zabieramy, zdejmujemy z niego odzienie, kosztowności, broń…

– Czyli, jednym słowem, grabicie trupy? – Śliczny Tom uśmiechnął się bezczelnie.

– Ależ co też waszmość mówi?! – oburzył się sołtys. – Przysługę tym biedakom jeno wyświadczamy, bacząc, co by godny pochówek mieli. A że dobra doczesne im się już nie przydadzą, to je zatrzymujemy. A co, zmarnować się mają?

Tom zignorował ostatnie pytanie Dalebora. Zwrócił się natomiast do krasnoluda:

– Fori, trzeba podjąć jakąś decyzję. Ty tu rządzisz, podporządkujemy się.

– Nie wiem, cholera jasna, nie wiem… Czas nas goni, ale nie możemy wejść prosto w objęcia tego monstrum…

Kirk, szczupły mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu, który milcząco przysłuchiwał się rozmowie, uśmiechnął się nieznacznie.

– Myślę, że wiem, jak przechytrzyć sfinksa – powiedział. – To my zadamy zagadkę jemu.

 

***

 

Odgłos końskich kopyt niósł się miarowo po górzystym terenie. Czterech jeźdźców zbliżało się do podnóża Gór Siwych, w milczeniu pokonując niewielki dystans między wsią a pasmem górskim. Nikt nie wiedział, czego tak naprawdę należy się spodziewać po spotkaniu ze sfinksem, jednak opowieści snute przez sołtysa nie napawały zbytnim optymizmem.

– Kirk, jesteś pewien, że twój plan się powiedzie? – przerwał ciszę Fori.

– Cóż, jeśli sfinks połknie haczyk, będziemy górą – odpowiedział wymijająco Kirk, który jednak, w porównaniu z resztą kompanii, wydawał się wyjątkowo spokojny. – Fortel, który chcę zastosować, wyjawił mi pewien niewysoki jegomość, poznany przeze mnie całkowicie zresztą przypadkowo. Wzrostu był nikczemnego, ale pomyślunek miał nad wyraz sprawny. Pamiętam, że poczęstował mnie wtedy lokalnym specjałem, niezwykle aromatycznym tytoniem. Muszę przyznać, że to ziele bardzo rozjaśniało umysł.

Kirk najwidoczniej pogrążył się w przyjemnych wspomnieniach, gdyż zamilkł z błogim uśmiechem na twarzy.

– A tak swoją drogą – wtrącił Arbathil – nie wydaje wam się, że jesteśmy dość sztampową kompanią? Krasnolud, elfi łucznik, wojownik z dwuręcznym mieczem u pasa i łotrzyk… Do kompletu brakuje nam tylko miotającego pioruny kuliste czarodzieja.

– Faktycznie – mruknął Fori zamyślony. – Przydałby się nam jakiś mag w drużynie. Przypomnijcie mi, żebym dał ogłoszenie w tej sprawie, gdy już będziemy w Alkoris.

Dalsze rozważania nad składem personalnym kompanii musiały jednak zostać odłożone w czasie, gdyż w oddali zamajaczyła niewyraźna sylwetka. Im bliżej tajemniczego kształtu znajdowali się wędrowcy, tym bardziej utwierdzali się w przekonaniu, że to, co usłyszeli od Dalebora, nie było wcale wyssane z palca. Zwaliste, lwie cielsko, wyrastające z tułowia skrzydła i twarz o ostrych, ale wyraźnie ludzkich rysach. Ogromny, mierzący jakieś siedem łokci sfinks był prawdziwy i zagradzał dalszą drogę.

Fori pierwszy zeskoczył z wierzchowca, a za jego przykładem poszła reszta drużyny. Prowadząc konie za uzdy, jeźdźcy ostrożnie zbliżyli się do sfinksa na odległość rzutu kamieniem. Monstrum zdawało się jednak zupełnie ignorować nadejście intruzów. Nieruchoma, spoczywająca na przednich łapach istota przypominała bardziej posąg wykuty w skale niż żywe stworzenie.

Krasnolud odchrząknął głośno. Nie spotkało się to z żadną reakcją ze strony sfinksa.

– Szanowny sfinksie – zaczął ostrożnie – jeśli nie masz nic przeciwko, chcielibyśmy przejechać szlakiem, którego strzeżesz.

Stwór otworzył oczy i bez pośpiechu skierował wzrok na Foriego.

– Znacie zasady? – spytał głębokim, męskim głosem, co kontrastowało z jego niewieścim obliczem. – Przepuszczę was, gdy rozwiążecie moją zagadkę. Jeżeli jednak nie uda wam się tego dokonać, zginiecie.

– Owszem, reguły są nam doskonale znane – powiedział Kirk – lecz chcielibyśmy je odrobinę zmienić. Pozwól, że to ja zadam tobie zagadkę. Jeśli nie będziesz w stanie jej rozwikłać, pozwolisz nam przejechać dalej.

Sfinks milczał przez chwilę, jak gdyby rozważając usłyszane słowa.

– Zgadzam się – odparł wreszcie. – Mów.

– Zagadka jest następująca: co mam w kieszeni?

Zapadła pełna napięcia cisza.

– Skrywasz tam złotą bransoletkę wysadzaną szafirami.

Kirk pobladł. Wyciągnął z kieszeni rękę, a na jego rozpostartej dłoni zalśniła ozdobna bransoletka. Dokładnie taka, jaką opisał sfinks.

– Wspaniale, po prostu wspaniale! – warknął Śliczny Tom. – Mamy jakiś plan awaryjny?

– Kompania! Uformować szyk bojowy! – wrzasnął Fori.

Sfinks poderwał się do skoku, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Potwór rzucił się na stojącego najbliżej Kirka, ten jednak zdążył odskoczyć, ratując się przed ciosem potężnych, uzbrojonych w pazury łap. Nie tracąc ani chwili, okrążył biegiem sfinksa i wdrapał się na jego grzbiet. W dłoni mężczyzny pojawił się niewielki puginał. Długo się nie zastanawiając, Kirk wbił sztylet w prawe oko stwora, z którego natychmiast popłynęła krew.

Sfinks zaryczał wściekle. Na wpół oślepiony, chciał zrzucić z siebie Kirka, lecz zwinny łotrzyk zdążył już zeskoczyć na ziemię. W powietrzu zatrzepotały lotki strzał wypuszczonych przez Arbathila. Każdy z pocisków dosięgnął swego celu, wbijając się głęboko w ciało sfinksa i raniąc go dotkliwie.

Rozjuszone zwierzę zaatakowało znów, tym razem Foriego. Krasnolud, w przeciwieństwie do swojego towarzysza, ani myślał salwować się ucieczką. Chwycił w dłonie ciężki, bojowy młot i gdy tylko sfinks znalazł się w zasięgu jego ramion, uderzył go z całej siły w głowę. Sfinks zachwiał się, oszołomiony potężnym ciosem, ale nie stracił równowagi.

Mimo poważnych obrażeń, stwór nie miał zamiaru się poddać. Omiótł wściekłym spojrzeniem swoich adwersarzy i rzucił się do kolejnego ataku. Kompania rozbiegła się we wszystkie strony, z wyjątkiem Ślicznego Toma, który nadal tkwił w miejscu. Gdy mężczyzna zorientował się, że został sam, zaklął głośno, jednak postanowił stawić czoła szarżującemu sfinksowi. Wojownik i bestia zwarli się w morderczym tańcu, na zmianę zadając ciosy i unikając ich. Kiedy zwierzę poderwało się na tylne łapy, szykując się do zadania śmiertelnego uderzenia, Tom wykorzystał okazję i wbił miecz niemal po samą rękojeść w odsłonięte podbrzusze. Sfinks wydał z siebie ostatni, rozpaczliwy ryk i runął na ziemię.

– No cóż – powiedział Śliczny Tom, spoglądając na leżące przed nim truchło. – Wygląda na to, że najprostsze rozwiązania bywają najlepsze.

Na miejsce niedawnej potyczki zaczęli schodzić się mieszkańcy Pokrzywnicy, zwabieni odgłosami walki. Szeptali między sobą i z niedowierzaniem wskazywali palcami martwego sfinksa. Gdy przez gęstniejący tłum przedarł się sołtys Dalebor, zamarł z przerażenia.

– Wy łotry! – wrzasnął. – Zabiliście go, zabiliście…!

Przez rosnącą z każdą chwilą zgraję gapiów przetoczyły się gniewne pomruki. Kamień, rzucony przez jednego z wieśniaków, przemknął tuż obok spiczastego ucha Arbathila. Elf już sięgał do kołczanu, ale Fori powstrzymał go stanowczym gestem.

­– Może by ich też usiec? – spytał Tom. – Akurat się rozgrzałem.

– Postradałeś rozum?! – krzyknął krasnolud. – Na koń! – zakomenderował.

Kompania dopadła wierzchowców i puściła się galopem, zostawiając w tyle rozwścieczoną gawiedź. Dopiero gdy wieśniacy zniknęli z pola widzenia, jeźdźcy odważyli się zwolnić tempo.

– Mało brakowało! – powiedział Fori. – Mam już serdecznie dość takich przygód. Bogom dzięki za to, że najbliższe dni będą spokojniejsze.

Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się mylił.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Są jakieś nowe elementy w starej koncepcji, ale jakoś mnie to nie przekonało. Ponadto, historia raczej nie wygląda na zamkniętą.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarz ; ) Dałem takie zakończenie, na wypadek gdyby w przyszłości naszła mnie ochota na napisanie jakiejś kontynuacji, ale nie jestem w sumie pewien, czy to był trafiony zabieg.

Może nie do końca mam rację, ale widzę, że posłużyłeś się stereotypami. Drużyna, karczma, stojący na przeszkodzie sfinks. Wydawało mi się przez pewien czas, że zamierzasz delikatnie pożartować z tychże schematów – żadnej awantury w karczmie, kpina z Czarnej Kompanii, zagadka dla sfinksa zamiast jego zagadki dla wędrowców – ale nie sprawdziło się. Zagadka była, hm, pozbawiona wyrafinowania, a chwilę później zaczęła się standardowa siekanina. Niestałość koncepcji, jej zmiana w trakcie pisania?

Językowo opowiadanie prezenteuje się ze wszech miar OK – czyta się płynnie i przyjemnie, nie dopatrzylem się żadnych uprzykrzających lekturę błędów czy niedociągnięć. Podobnie w porządku jest w warstwie fabularnej – poprawnie humorystyczne wykorzystanie schematów, z puszczaniem oka do czytelnika.

Niestety, opowiadanie wyszło jakieś takie niedookreślone i niezdecydowane: ani to szalona, skłaniająca do rechotu parodia, ani oryginalna, z powagą i rozmysłem sklecona historia. Moim zdaniem powinieneś mocniej zaszaleć, tak językowo jak i fabularnie.

na emeryturze

AdamKB, gary_joiner – zwrócę się do Was zbiorczo, bo w sumie odnieśliście się do tych samych kwestii. Owszem, zamysłem moim było, aby pobawić się konwencją fantasy, a wręcz się z niej nieco pośmiać – stąd nawiązania do innych utworów, elf narzekający, że jakoś mało innowacyjna ta kompania itp. Jednak czytając wasze komentarze odnoszę wrażenie, że zrobiłem to w sposób zbyt mało wyrazisty i przez to wyszła mi kolejna oklepana opowiastka w stylu heroic fantasy :)

W każdym razie dziękuję bardzo za podzielenie się ze mną swoimi przemyśleniami! ; )

Bardzo niedokończona opowiastka, ale domyślam się, że chyba nie ma na co czekać, bo skoro do dziś Autor nie zdobył się na kontynuację przygód kompanii, to i pewnie już się nie zdobędzie. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczne :)

Owszem, bazujące na znanych motywach, ale czyta się dobrze :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka