- Opowiadanie: -Sza- - Miasto Niczyje

Miasto Niczyje

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Miasto Niczyje

– Co za parszywa pogoda – pomyślała Silva, wciskając głowę między ramiona i ściągając poły swojej skórzanej kurtki.

Zabiegi te nie miały większego sensu, biorąc pod uwagę fakt, że pogoda postanowiła zamienić miasto w bajoro. Padało nieprzerwanie od trzech dni. Brak słońca, smog i wiatr także nie poprawiał nastroju.

W końcu dotarła do mieszkania. O ile tą przeklętą norę, która nawet nie należała do niej można było nazwać mieszkaniem. Weszła po trzeszczących schodach, którym towarzystwa dotrzymywały obdrapane ściany i zamarła. Była tego pewna, nie mogła się mylić– ktoś był w środku. Powoli i cicho wyjęła długi nóż i ostrożnie uchyliła drzwi, czemu towarzyszył nagły i nerwowy ruch w środku.

I wtedy poczuła to co tak dobrze znała. Najwierniejszy jej towarzysz, który nawet jeżeli gdzieś odchodził, to tylko na chwilkę. Niczym niewierny mąż zawsze wracał. Strach. Bardziej zwierzęcy niż ludzki, obezwładniający, nie pozwalający myśleć. I tak jak zwykle nie należał do niej, był jakby obcy poza nią, a mimo to prawie namacalny. Znała to uczucie tak dobrze, że nie mogła pomylić go z niczym innym.

Błyskawicznie odbiła się od podłogi i rzuciła do przodu. Ciemność nie stanowiła dla niej problemu, więc bez wysiłku zmieniła kierunek lotu, gdy cień próbował się wymknąć. Chwyciła, go nie dając szans na wyrwanie się, nie zostawiając złudzeń kto jest górą.

Niewielki rozmiar tego co pochwyciła, zaskoczył ją. Nagle poczuła przeszywający ból. Bez zastanowienia, mechanicznie odskoczyła unikając kuli ognia, która przetoczyła się tuż obok niej. Do jej nozdrzy dotarł smród przypalonych włosów ubrania i skóry. Usłyszała brzęk tłuczonego szkła– to ogień wysadził okno. Ale to nie miało teraz dla niej najmniejszego znaczenia, bo w blasku płomieni zobaczyła kim jest intruz.

Delikatne, pulsujące i ciepłe światło wypełniło pokój, wówczas dało się posłyszeć cichy, aczkolwiek wyraźny głos:

 

– Nie bój się, nie zrobię Ci krzywdy. Widzisz, przecież– jestem Aniołem, a one są dobre. – powiedziała, starając się go uspokoić. Wszystko wkóło drżało, przedmioty zaczynały się wznosić i krążyć po pokoju w zupełnie nieprzewidziany sposób.

Wypowiedziała słowa, głosem miękkim, ciepłym, lecz zarazem mocnym, nieznoszącym sprzeciwu. Sugerującym, że nie może się mylić. Był to głos, który każdy chciałby usłyszeć w chwili strachu i zwątpienia. Był obietnicą, a zarazem nadzieją. Gdyby tak przemawiała śmierć, jakże łatwiej byłoby umierać.

Nagle, zdała sobie sprawę z absurdalności tego, co mów. Nadal trzymała w dłoni swój długi nóż.

„ Eh, te stare przyzwyczajenia. „Choćby nie wiem, co, nie wypuszczaj broni, od tego zależy twoje życie"– Max byłby dumny." – uśmiechnęła się krzywo.

Przypomniawszy sobie w jakiej się znajduje sytuacji, przybrała najbardziej niewinny wyraz twarzy na jaki było ją tylko stać i pospiesznie schowała nóż. Wysiliła uwagę, ocieplając wysyłane przez siebie promienie, znów łagodnie przemawiając.

I trwali tak. Po jednej stronie skulony pod ścianą chłopiec. Mógł mieć najwyżej 6lat. Spod czarnego kaptura, zbyt obszernej bluzy, wyzierała brudna twarzyczka. Po dziecięcemu jeszcze lekko pyzata, z dużymi oczami, dodatkowo powiększonych strachem i zapewne głodem. Błądziły po pokoju, jak dwa bezmyślne, oszalałe zwierzątka. Oddychał szybko i urywanie. Ubranie i buzię miał lekko usmoloną. Dowód, że ogień nie oszczędza nikogo, nawet tego kto go stworzył. Na środku pokoju stała ona. Anioł. Wysłannik Boży. Nie można, było jej pomylić z nikim innym. Mimo to jeden rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że coś jest nie tak. Swoim wyglądem z całą pewnością nie spełniał podstawowych wymagań podręcznika religii. Z całą pewnością ten anioł nigdy nie doczekał się własnego świętego obrazka.

W ciężkich wojskowych butach, obcisłych czarnych spodniach i skórzanej kurtce, wyglądała bardziej jak najemnik. Najgorsze jednak były skrzydła. Jedno sterczało krótkim kikutem nad ramieniem. Drugie, choć duże, rozłożyste i sprawne, miało szarawy odcień z piórami gdzieniegdzie poszarpanymi. Jedna dłoń w grubej skórzanej rękawicy, dziwnie sztywna. Długie czarne włosy spięte w wysoki kucyk. Twarz zupełnie przeciętna, z blizną biegnącą przez lewy łuk brwiowy, deformując go nieco.

Nie, nie tego się spodziewasz mówiąc: Anioł. – Pomogę Ci– obiecała już chyba po raz setny. Zaczynała tracić cierpliwość, z której bynajmniej nie słynęła. Humoru nie poprawiał jej, także widok chaotycznych wzorów wypalonych gdzieniegdzie w deskach podłogi. Chłopak był bliski obłędu z przerażenia i zmęczenia ciągłą ucieczką.

Po jakimś czasie, w końcu się udało go trochę uspokoić. Wybuchnął płaczem, chowając głowę między kolana. Zaowocowało to gradem spadających przedmiotów. – Cholera, będziemy mieli towarzystwo – westchnęła w duchu.

Podeszła i przytuliła chłopca, siadając obok. Szarpnął się, ale chyba dla zachowania pozorów, bo wystarczyło lekkie wzmocnienie uścisku by przylgnął do niej.

– Super, i co teraz geniuszu? – wykpiła w myślach samą siebie. Nie miała doświadczenia w obchodzeniu się z dziećmi. Uczono ją walczyć i zabijać, a nie niańczyć dzieciaki. Do tego takie które mogą Cię w każdej chwili wysadzić w powietrze. Nie wiedziała co zrobić, choć nie czułą się bardzo zaskoczona, że spotkało to właśnie ją.

-Witaj w domu maleńka. A nad drzwiami zamiast „Witaj" widnieje „Masz problem"– westchnęła.

 

– Ok., jak masz na imię? – zapytała. – „Jezu, jakie to ma znaczenie? Jeżeli zaraz stąd nie wyjdziemy to nie będzie mu już nigdy więcej potrzebne."– pomyślała.

– Arne.

– Posłuchaj Arne, musimy się stąd wynosić. Niedługo zjawią się ONI, wiesz ko kim mówię, prawda?– wiedział. Szarpnął się i wcisnął w kąt. Znów uderzył w nią jego strach. Paskudny odór, ludzkiego przerażenia.

 

ONI– takie krótkie słowo, a tyle mówi– zero złudzeń co do zamiarów.

 

Uniosła jego twarz, by spojrzeć mu w oczy:

– Obronię Cie. Nic Ci nie grozi, tylko musisz być grzeczny. Bądź dużym chłopcem i rób co mówię, ok.? -wolno pokiwał głową.

Dobra trzeba się wziąć w garść i wiać. Zebrała broń i najpotrzebniejsze rzeczy.

– Chodź. I pamiętaj, rób co mówię, choćby nie wiem co. A przede wszystkim bądź cicho i nie korzystaj ze swoich mocy.– „Taak, brawo, właśnie prosisz wulkan, by nie wybuchł"– uśmiechnęła się do siebie, krzywo. Ostrożnie wyjrzała na korytarz. Pusto. Powoli zaczęli schodzić w dół.

„ Kurwa, czemu te cholerne schody tak skrzypią!? Tylko żeby udało się wyjść, chociaż tyle, potem dam rade."– modliła się w duchu, bacznie obserwując otoczenie. Słuch miała tak wyostrzony, że aż ją bolało ucho. Wreszcie udało się. Szczęście jej sprzyjało, pytanie tylko na jak długo….

Przemknęli pod obrywającym się murem, ściany pobliskiego budynku, idealnie zlani z ciemnością. Tylko, że to jest Miasto Niczyje, tu mrok nie stanowi ochrony.

Poczuła jak się cała napina. Po tylu latach instynkt jest szybszy, niż myśli. Pchnęła mocno chłopca, tak, że poleciał w stertę pudeł, desek i innych śmieci walających się w kącie.

„Ok., przedstawienie czas zacząć" Wyjęła nóż tak długi ,że przypominał wręcz miecz. Ze skórzanej rękawicy wysunęły się szpony. Stanęła w szerokim rozkroku, lekko przygarbiona, z nastroszonymi piórami, wyglądała naprawdę groźnie. Oczy, pełne przebiegających ogników, tańczących figlarnie w obwódkach tęczówek, by w końcu zginąć w otchłani ogromnych źrenic. Patrzyła czujnie. Uśmiechnęła się, a raczej wyszczerzyła zęby. Błyskawiczny obrót– by uniknąć noża– wykorzystała go by nadać ciału pęd. Lecąc prawie poziomo runęła z impetem na napastnika. Krótka wymiana pchnięć, cięć i parad. Zanurkowała pod jego ramieniem, by uniknąć cięcia wyprowadzonego przez drugiego napastnika. Przesunęła bronią po kręgosłupie, głupca który straciła koncentrację i płynność po zderzeniu z kumplem. Nóż wszedł zadziwiająco miękko– jak zawsze. Następnie zwrot, szpony wylądowały na oczach drugiego. Wycia zlały się w jedno. Zawtórował im śmiech, gardłowy, triumfalny, zarazem jak mruczenie kocicy. Z uśmiechem na ustach ruszyła ku trzeciemu napastnikowi.

Temu mina zdecydowanie zrzedła, wiedział jednak że lepsza jest śmierć i ta dzika anielica, niż to co go czeka gdy ucieknie. Wzdrygnął się i pokrzepiająco pociągnął nosem. By nie patrzeć w te szalone oczy, pełne jakiejś dziwnej, chorej rozkoszy, opuścił wzrok niżej. I zamarł.

„ O żesz kurwa!"– poczuł, że nogi mu miękną. Już wiedział, że nie może wyjść cały z tego starcia. – „ W co ja się do cholery wplątałem?! To miała być prosta robota, bierzemy dzieciaka i spadamy. Nikt nie mówił, że będzie tam agentka Anielskich Służb Specjalnych! Szkoda, że kurwa, nie sam Lucyfer!"

Wiele razy pragnął śmierci, nigdy aż tak. Wyczekiwał jej jak najpiękniejszej kurwy w budrelu. Chciał, by to się już skończyło. Uklęknął i spuścił głowę.

 

– Kończ.

 

Silva prychnęła z pogardą– nie znosiła tych, którzy nie umieją umierać z godnością. Runęła ku niemu. Minęła o włos. Tak, ona też wiedziała co go teraz czeka.

Zostawiła go, pociągnęła Arne i znów wtopiła w mrok. „ Poszło łatwo, ale to tylko szczury, z NIMI było by gorzej. Może się uda ICH ominąć"

 

ONI– krótkie słowo, które wywoływało w niej obrzydzenie. W Mieście działo się wiele złego. Sama widziała okrucieństwo w wielu postaciach, ale ONI, nawet ją poruszali.

Łowcy Darów. Dar taki jak piro, czy telekineza u dziecka w młodym wieku jest nieukształtowany, dziki. Wraz z upływem lat uczą się z nim obchodzić, a on się do niech dopasowywuje. Jest skażony, naznaczony osobowością właściciela. Dlatego tylko talent małego dziecka jest przydatny. ONI zabierając im moc, wzmacniając swoją. Nie jest to stan wieczny, bo obcy dar nie chce się trwale łączyć z ich własnym, ale działa przez jakiś czas. Jak bateria. Wyczuwają niekontrolowane użycie mocy, które u tak młodych osób zdarzają się dość często, znajdują dzieciaki i biorą co chcą. A potem odchodzą. A dzieci…. Nie, nie giną. Utraciwszy część siebie tracą powoli kontakt z rzeczywistością. Wpadają w obłęd, bo przyroda nie znosi pustki. W miejsce utraconego daru, wpełzają emocje bezpańsko wałęsające się po Mieście. A zważywszy na to, jakie to miejsce, nie jest to nic dobrego.

„ Brr" – wzdrygnęła się – „ To takie obrzydliwe."

 

Przemierzali jedną ulicę po drugiej. Starała się nie zwracać na siebie uwagi, dlatego szli żwawo, ale nie przemykali jak uciekinierzy. Mijali ludzi, zombi, anioły, demony, elfy, wilkołaki i inne osobniki, niektóre z racji licznych krzyżowań trudno była przypisać do konkretnej grupy. I choć nikt nie zwracał na nich uwagi mięsnie anielicy były przygotowane do skoku. Ręka w kieszeni spoczywała na zawsze gotowym do użycia nożu, a oczy nie przestawały obserwować.

W końcu dotarli na miejsce i minęli dużą kutą bramę. Szybko wspięli się po schodach i stanęli przed drzwiami, które same się otworzyły. Nie zdziwiło ją to. Bez wahania przestąpiła próg.

 

– Czy możesz mi wyjaśnić, w którym momencie otworzyłem przytułek dla sierot? – Głos był opanowany, stanowczy i lodowaty. A co najważniejsze zdecydowanie pasował do właściciela.

– Choć Arne, zaprowadzę Cię do pokoju, spróbujesz się przespać– Silva, zupełnie nie stropiona chłodnym powitaniem wzięła wciąż dyszącego chłopca, za rękę i poprowadziła w kierunku drugich drzwi. Ten spojrzał nieufnie na właściciela mieszkania, ale wreszcie z lekkim ociąganiem pozwolił się zaprowadzić.

Gdy tylko zamknęła za nim w końcu drzwi i wróciła do dużego pokoju, usłyszała prychnięcie.

– No proszę, sądzisz że jako wampir nie potrzebuję łóżka? Zawieszę się jak nietoperz pod sufitem? I naprawdę nie prosiłem o wylęgarnię bakterii. Ten mały brudas przywlókł ze sobą połowę syfu z ulic. – Wygiął ze wstrętem usta.

 

Choć jego głos pozostał nieprzyjemny, spojrzała na niego czule. Livier. Wampir i jej najlepszy przyjaciel. Cyniczny, oschły i do bólu szczery. Mimo to, to jedno z najlepszych stworzeń w Mieście. Za maską chłodu nie raz ukrywał troskę, zainteresowanie czy wręcz sympatię. Bardzo wysoki i chorobliwie chudy. Jego czujne małe oczy i lekko ściągnięte brwi nadawały mu wygląd jakby się nad czymś zastanawiał, bądź ciągle coś analizował. W połączeniu z mocno zarysowanymi kościami policzkowymi i wydatnym nosem dawało to ciekawy, choć gburowaty efekt. Ubrany był w ciemne proste spodnie, szary golf i brązowy żakiet. Bardzo wysoki kołnierz zasłaniał dolną część twarzy. I rękawiczki. Pomimo tego, że był u siebie, nosił materiałowe cienkie rękawiczki z małym haftem na mankiecie. Narażenie skóry na kontakt z otoczeniem ograniczone do minimum.

Stał oparty o ścianę niby niedbale. Wiedziała, że się o nią martwił.

 

– Livier, tylko dopóki nie znajdę Hurta. U Ciebie jest najbezpieczniej przecież wiesz.

 

To była zdecydowana prawda. Z łatwością wyczuwał nagłe zmiany energii. Dzięki temu, może wyczuć Łowców, gdyż z racji obcej części, ich moc tak jakby pulsuje, jest dynamiczna. Co ważniejsze ponury wampir potrafi blokować energię, co stanowi niebagatelną ochronę dla chłopca.

 

– Wiesz chociaż gdzie on jest? – zapytał, ostentacyjnie krzyżując ręce. Jakby całym sobą chciał powiedzieć: „wcale mnie to nie przekonuje"

– Nie wiem, ale nie sądzę by znalezienie go było trudne. Oboje wiemy, że istnieje niewiele osób, które są w stanie się przede mną ukryć – uśmiechnęła się figlarnie.

– Niech ci będzie, ale potem spadacie– prychną kryjąc twarz w kołnierzu, by ukryć uśmiech. – I niech zgadnę, mam niańczyć tego bachora?

– Przecież wiesz.

– Wiem. Nie mogłem sobie odmówić tej małej przyjemności. Powinienem pracować jako wróżka, zarobiłbym miliony– wyszczerzył z zadowoleniem kły. – Dobra zmykaj.

– Dzięki – ruszyła ku drzwiom, po drodze przytulając go krótko– wrócę jak najszybciej.

 

* * *

 

Po jej wyjściu zajrzał do dzieciaka. Po dniu pełnym wrażeń spał zwinięty w kłębek.

Wrócił do pokoju i otworzył okno i głęboko wciągnął powietrze. Nozdrza wypełnił mu charakterystyczny zapach. Ostry i trudny do opisania. Pomimo późnej pory miasto tętniło życiem. Nie wiedział czemu lubił na nie patrzeć, przecież nie było w nim nic ładnego. A mimo to kochał je.

Miasto Niczyje. Gdzie swój dom znaleźli wszyscy Ci dla których nie było miejsca na ziemi, w niebie, piekle i innych zakamarkach świata. Zbieranina wyrzutków. Elita dziwolągów. A przecież tworzyli spójną całość. Tu nie obowiązywało prawo, nikt nie sprawował władzy. Tylko niepisana zasada– to co należy do miasta, jest niczyje. A więc należy do wszystkich. Ci którzy się tu schronili byli bezpieczni. Po wyjściu z niego pościg zaczynał się na nowo, a za popełnione czyny czekała kara.

Było jak matka. Akceptuje swe dzieci i wszystko wybacza. Prawie wszystko.

 

Nagle poczuł drgania energii. Zmarszczył brwi i błyskawicznie postawił blokadę. Zaskoczył go opór, który poczuł gdzieś na granicy umysłu. Zwiększył koncentrację i ruszył w kierunku pokoju.

Złamane krzesło i stłuczony talerz leżały rozrzucone jak wyrzut sumienia.Szybkim ruchem, ściągnął rękawiczkę i mocno ścisnął małą rączkę. Obrazy przebiegały mu przed oczami. Twarze ludzi, urywki scen, strach, pragnienia, marzenia. Nie, nie tego szukał. Wytężył uwagę. W końcu dotarł do tego co chciał zobaczyć.

Moc pulsowała jasnym blaskiem, przelewając się chaotycznie, co i rusz zmieniając kształt. Zajrzał w nią. I od razu puścił rękę chłopca. Nagle zorientował się, że tamten krzyczy. Pierwszy raz przyjrzał mu się uważnie.

 

„ No proszę, Silva nawet nie wie co znalazła" – usta wygięły mu się w grymas, który miał być uśmiechem.– „ Zadziwiająco silny dar. Aż dziwne, że udało mu się przeżyć"

– Przestań płakać– rzucił ostro. Chłopiec od razu go posłuchał i zamilkł. Nie wiadomo czy ze strachu, czy stanowczość wampirzego tonu go uspokoiła.

– Miałem zły sen– powiedział, jakby tłumacząc całe zajście.

– Każdemu się zdarza– odparł sucho. – Jak chcesz posiedzę z Tobą – dodał z obojętną miną.

Chłopiec nie odpowiedział, tylko spojrzał na niego z ukosa, wrócił na łóżko i owinął się kocem.

Livier usiadł wygodnie na drugim ocalałym krześle. Myślał o tym co właśnie zobaczył. O mocy którą poczuł.

– Opowiedz mi bajkę – prośba niby tak prosta, a zupełni zbiła z tropu gbura siedzącego w kącie. Nagle cofnął się o kilkaset lat wstecz. Do kobiety która się nim zajmowała. Ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że on też kiedyś o to prosił.

Każdy zna jakąś bajkę. Tylko bajki różnych osób różnie się kończą. Więc opowiadał. Bardzo starając się by ta skończyła się dobrze.

 

* * *

 

– Odnalazłam Hurta– powiedziała anielica, układając na stole jedzenie które przyniosła.– Teraz trzeba tylko zaczekać na dobry moment.

– Wiesz kogo znalazłaś? Iskrę – spod lekko przymkniętych powiek obserwował jej reakcję.

Ręka która właśnie wyjmowała chleb zamarła w połowie ruchu.

– Żartujesz… – wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.

 

Iskrami nazywano dzieci obdarzone niezwykle wielką mocą. Była jakby uśpiona, dlatego trudno odróżnić iskrę od zwykłego dziecka obdarzonego darem. Niekontrolowane uwolnienie mocy powodowało ogromne zniszczenia.

 

– Hurt się ucieszy. W końcu sam był iskrą. Dobra muszę się przespać. Padam z nóg.

Otworzyła powoli drzwi by nie obudzić chłopca. Położyła się obok niego, przykrywając ich jej jedynym skrzydłem.

 

* * *

 

Obudził ją dźwięk otwieranych drzwi. Zerwała się gotowa do skoku. W drzwiach stał Arne. Wyciągnął do niej swoją małą rączkę, w której trzymał kawałek chleba z masłem.

 

– Proszę– podał jej go i usiadł obok. Gdy zaczęła jeść zapytał

– Co teraz będzie? – Pójdziesz do szkoły. Zaopiekują się tam Tobą.

– Szkoły? Czego będę się tam uczył? – Zawahał się– Nie chcę… – przywarł do jej boku– chcę zostać z Tobą.

Uniosła mu brodę, by spojrzeć w oczy. – Nie możesz. Posłuchaj, tam będzie Ci dobrze. Będziesz bezpieczny. Nauczą Cię kontrolować dar, by nie powtórzyła się już nigdy taka sytuacja, jak ta gdy się poznaliśmy. Rozumiesz? I poznasz wiele dzieci takich jak ty – poklepała go pokrzepiająco.

– Naprawdę? – W oczach zamigotało zaciekawienie. – Dużo jest takich jak ja?

– Oczywiście– odparła z uśmiechem.

Zapadło milczenie. Mały chyba trawiąc to co usłyszał, zajadał się jabłkiem.

– Silva, czemu masz tylko jedno skrzydło?– zapytał po chwili.

Skrzywiła się. To nie była historia dla dzieci.

– Byłam kiedyś żołnierzem Królestwa Niebieskiego.

– W niebie?– jego oczy zrobiły się duże z zaciekawienia.

– Tak, w niebie– uśmiechnęła się do siebie, pocierając bliznę nad okiem, ale uśmiech ten nie sięgnął oczu – Zostałam ranna w jednej z bitew.

– A o co walczyliście?– zapytał z dziecięcą naiwnością.

– O lepsze jutro, Arne. – od razu pomyślała: jak to głupio brzmi. – Koniec opowieści czas się przygotować do drogi.

 

* * *

 

Mieli już wychodzić, gdy chłopiec zatrzymał się miętosząc rękaw bluzy.

 

– Oni też mówili, że to dla mojego dobra, a potem nigdy nie wrócili. Nie chcę– łzy zaczęły mu płynąć po policzkach.

– Rodzice? – Płacz nasilił się, choć dźwięk bynajmniej nie zyskał na natężeniu.

Livier prychnął i udał zainteresowanie czymś za oknem. Silva westchnęła.

– Arne, zobaczysz będzie fajnie– nie przekonało go to. Cóż nigdy nie mówiła, że radzi sobie z dziećmi. Zupełnie nie widziała co zrobić. W końcu wypaliła:

– Nie zostawię Cię obiecuję. – „I w co ja się wpakowałam?!" pomyślała z desperacją.

 

Podbiegł do niej i się przytulił. Łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem. Zaczął opowiadać, ale ona nie słuchała. Zbyt dużo razy słyszała tą historię. Dziecko ze zwykłego domu, ze zwykłego miasta. Ku zmartwieniu rodziców zaczęło przejawiać dziwne zdolności, nasilające się z wiekiem. Przerażeni faktem, że coraz trudniej ukryć przed światem kłopotliwego potomka, w końcu zdesperowani zostawiają go tam gdzie wielu załatwia swoje sprawy. Oni nazywają to doliną. My pograniczem.

W końcu pociągnął noskiem i usiadł patrząc na nią.

 

– Będę dzielny. Tak jak ty. Tylko dotrzymaj obietnicy.

 

* * *

 

W końcu dotarli do „Siwej Czapli". Pomimo wczesnej pory, w środku znajdowało się dość dużo osób. Trudno określić czy kończyli, czy zaczynali pić.

Usiedli przy wolnym stoliku. Silva wzięła duży kufel piwa. Niedługo potem przysiadł się do nich niski mężczyzna, słusznej tuszy. Jego bystre oczka rozglądały się dyskretnie.

 

– Hej, to on? – Powiedział, gładząc kosmatą brodę, podczas gdy chłopiec przysunął się instynktownie do anielicy.

– Tak. Arne, to Hurt. On Ci pomoże. Miał kiedyś taki problem jak ty. Teraz jest… ee….dyrektorem szkoły do której będziesz chodził.

Słysząc to mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Jak to ładnie brzmi. Dyrektor szkoły. Tak naprawdę, z grupą przyjaciół prowadził azyl dla dzieciaków takich jak Arne. Przy okazji ucząc. O mocy, o możliwościach, o życiu.

– Teraz pójdziesz z Hurtem – drgnął. Oczy rozszerzyły mu się, usta otworzyły do protestu. – Arne, rób co mówię. Obiecuję, że będę Cię odwiedzać, ale teraz musisz iść. Uważaj na niego– poprosiła.

Przyjrzał jej się uważnie i powoli poszedł do tego niskiego Pana, który nawet budził w nim zaufanie. Co trochę oglądając się na anielicę ruszył z nim w kierunku drzwi.

 

Silva patrzyła za nimi sącząc piwo.

– Długo będziesz tam stał? – zapytała, patrząc wciąż w ten sam punkt. Livier usiadł naprzeciwko niej.

– Po co za mną poszedłeś? Jestem dużym aniołkiem– uśmiechnęła się do niego z przekąsem.

– W tym mieście nawet anioł potrzebuje stróża – w odpowiedzi wyszczerzył kły. – Czemu to zrobiłaś? Czemu się wplątałaś w sprawę tego dzieciaka? To nie w Twoim stylu. Dawno przestałaś zbawiać świat.

– Nie wiem– wzruszyła ramionami. Zajrzała do kufla i pociągnęła łyk – może po prostu chciałam uwierzyć w to lepsze jutro o które tak kiedyś walczyłam. Uwierzyć w to, że czasami na przekór wszystkiemu, po prostu się udaje.– Wstała i ruszyła ku drzwiom nie oglądając się za siebie. Wampir sięgnął po jej kufel i obracając go w dłoni, mruknął pod nosem: – Więc jesteś we właściwym miejscu, aniołku – uśmiechnął się i napił.

 

* * *

 

Pierwsze opowiadanie w życiu:)

-Sza-

Koniec

Komentarze

A myślałam, że nikt już nie pisze religijnej fantasy. Szkoda, że jest inaczej... No dobra. Bez uprzedzeń. :) Czyta się nienajgorzej. Czytałoby się lepiej gdyby nie było tak porwane. Gdyby stanowiło zwartą akcję. Nie wiem skąd ta maniera cykania króciutkimi scenkami, urywanymi fragmentami. To chyba jakaś skaza tego gatunku. :/

Czytałoby się jeszcze lepiej, gdyby nie pomyłki oraz błędy. Najprawdopodobniej w większości wynikłe z pośpiechu --- wtedy najłatwiej zapomnieć o nowym wierszu, kropce, spacji i temu podobnych "drobiazgach".
Temat walki o lepszy świat nienowy, ale zainteresować może wybór głównych postaci oraz ich charaktery. Jeśli rzeczywiście to Twoje pierwsze w życiu opowiadanie, -Sza-, nie jest źle. Dałbym cztery, z plusem na zachętę --- ale tylko dałbym, bo z zasady nie wstawiam ocen.
Więcej uwagi przy pisaniu, będzie lepiej. Powodzenia.

Ma temat, ma klimat, są błędy, ale to normalne, że są błędy. Jak mówi klasyk: w następnym sobie poprawisz. W następnym opowiadaniu, rzecz jasna. Ode mnie 4.
Pozdrawiam. 

Ojej, moim celem nie był temat walki o lepszy świat. Raczej to, że czasami każdy niezależnie od poglądów, wieku itd. potrzebuje uwierzyć w jakieś wyświechtane frazesy. Oszukać siebie, bo tak łatwiej się żyje. Może nie umiałam tego przekazać, ale taki był mój zamiar.

Tylko nie płacz, że nie udało Ci się przekazać tego, co miałaś zamiar przekazać. Udało Ci się napisać opowiadanie, które przyciąga uwagę --- a że na trochę inny temat, niż zamierzyłaś, to drobiazg w tym przypadku. Liczy się efekt końcowy.
Pisz dalej!

Nowa Fantastyka