Długa przerwa. Jak zawsze wyjąłem śniadaniówkę, z niej kanapkę, a następnie otworzyłem podręcznik. Dzisiaj od fizyki. Sielankę przerwał nagły wstrząs, usuwający z pola widzenia wykres zależności natężenia prądu od długości przewodnika i zastępujący go czerwoną z podniecenia gębą Stefcia. A także zbliżający się do rekordu Guinnessa, na oko licząc, studwudziestodecybelowy krzyk.
– Wczoraj nad parkiem widziano UFO!!!
Wrzask nie wzbudził powszechnego zainteresowania. Przede wszystkim dlatego, że od rana wszyscy o tym gadali. Na każdej przerwie uczniowie i nauczyciele roztrząsali czym mógł być dziwny migający i poruszający się wbrew powszechnie znanym prawom fizyki obiekt. Właściwie, to widziano tylko migające światło, ale to i tak wystarczyło. Większość z marszu uznała to za wizytę obcych.
– To mogło być jakieś wyładowanie elektryczne w atmosferze. – Mruknąłem zerkając na wykres i charakterystykę powstawania piorunów. – Może piorun kulisty.
– Kretynie! Kiedy wreszcie uwierzysz że kosmici istnieją!?
Stefan miał bzika na punkcie kosmitów. Choć dzisiaj wszyscy chętnie go wysłuchiwali, zazwyczaj to na mnie spoczywał ciężar omawiania z nim kwestii cywilizacji pozaziemskich. Wszystko dlatego, że…
– Niestety, nie jestem i nigdy nie będę zdolny do wiary w istnienie inteligencji pozaziemskiej.
Rozległy się zbiorowe pomruki, nawet ci, którzy zwykle machnięciem ręki zbywali licznie przytaczane przez Stefana doniesienia o bliskich spotkaniach trzeciego stopnia i kręgach w zbożu, pokręcili głowami z lekkim niedowierzaniem. Niektórzy byli w parku, kiedy to się stało. Ćwiczyli sobie karate. Ze mną. Oczywiście za jakiś czas pewnie znowu będą go ignorować, ale dzisiaj wcale nie byli tacy pewni, czy nie wierzą w UFO… Co ja z nimi mam?
– Nadal nie wierzysz? – Ewa, zwykle całkowicie sceptyczna, tym razem nie potrafiła ukryć w głosie niedowierzania. – Po tym co widzieliśmy?
Ta ślicznotka była jedynym powodem, dla którego zdecydowałem się marnować czas na treningi karate. Sama nie trenowała, ale uwielbiała patrzeć na walki karate. Podobno miała pełną kolekcję Bruce'a Lee. Odkąd dołączyłem do klubu karate nawet zaczęła mnie dostrzegać. Cóż, jak dotąd nie przegrałem z nikim…
– Po prostu wiara w kosmitów jest dla mnie niedostępna. – Ponownie zasłoniłem się podstawami elektrostatyki. Wierzyć w kosmitów… To nie dla mnie. – Wierzę w Boga. – powiedziałem przewracając kartkę w książce. – Wierzę w diabły i anioły. Wierzę w syreny. Wierzę nawet w tego cholernego potwora z Loch Ness. Ale zwyczajnie nie mogę uwierzyć w kosmitów. Przykro mi. Wiem co widziałem. I nadal nie mogę powiedzieć, że wierzę w kosmitów.
Dzwonek. Ocalenie od dalszej dyskusji. I przekleństwo dla pustego żołądka, dzisiaj nie będzie już czasu na kanapkę z salami. Ani na przeglądanie nadprogramowego materiału z elektrostatyki. Cóż. I tak wyjdę z szóstką. Dla mnie szkoła jest banalnie prosta.
Następnego, sobotniego, ranka odpuściłem sobie karate po pięciu minutach. Gdy było jasne, że zamiast treningu rozgorzała dyskusja o kosmitach. Poszedłem do domu najkrótszą drogą, przez zaułek samobójców.
Nazywali go tak, bo banda zdegenerowanych nastolatków regularnie napadała tam samotnych przechodniów. Patrole policji były tam normalnością i pomagały. Dopóki gliniarze spacerowali po okolicy. Durne przepisy zabraniały im jednak zbyt długo przesiadywać w jednym miejscu. W rezultacie samotny spacer w okolicy był jak prośba o nóż w żebra, chyba że ktoś umie się bronić.
Cichy brzęk świadczył, że ktoś za moimi plecami właśnie szturchnął puszkę. Odwróciłem się ze stoickim spokojem.
Patrzyłem prosto na ponad trzymetrową postać, szerokie ramiona, potężne bicepsy, solidne nogi i sześciopak na klacie. A także pełen ostrych zębów pysk, oczy z pionowymi źrenicami, szczątkowy ogon i zielonkawą łuskę. W łapie trzymał coś w rodzaju kości Rubika, na stopach miał coś w rodzaju aluminiowych sandałów, unoszących się tuż nad ziemią. Westchnąłem.
Nie wierzę w kosmitów. Zwyczajnie nie wierzę. Nie da się wierzyć w coś, o czego istnieniu wie się od lat.
A ja wiem o nich od lat.
– Yxonmei. Czego chcesz?
– Niccczego. Nie ja. Złamany Kieł chcieć cię widzieć.
A niech to. Właściwie to nawet się nie dziwię. Płacą mi za pilnowanie tego rejonu, a jakiś nierejestrowany statek wczoraj urządził mi widowisko dosłownie przed nosem. Złamany Kieł nie będzie zadowolony. Formalnie jestem cywilem – nieletni nie może być Strażnikiem. Zazwyczaj.
Rodzice są ziemianami, urodziłem się na Ziemi. Ale rodzina od pokoleń pracuje w Straży Międzygalaktycznej. Wydziały istnieją na wszystkich planetach, na jakich istnieje jakakolwiek inteligentna cywilizacja. Te cywilizacje, które nie osiągnęły jeszcze technologii umożliwiającej swobodne podróże w obrębie własnego układu słonecznego mają wydziały zatajone, podstawowym zadaniem Straży jest na nich pilnowanie, by nic nie wpływało na rozwój cywilizacji i wyłapywanie wszelkich przestępców, którzy próbowali by ukryć się na takim galaktycznym zadupiu przed sprawiedliwością. Oczywiście pilnują też turystów, którzy po prostu chcą pooglądać sobie "prymitywne" cywilizacje na żywo. Niepisane prawo głosiło, że dopóki jakaś cywilizacja sama nie osiągnie poziomu pozwalającego na swobodne podróże w obrębie rodzinnego układu planetarnego nie ujawnia się im istnienia innych kosmicznych społeczności. Oczywiście na takich planetach dość trudno działać straży złożonej z mieszkańców innych planet. Zwłaszcza działać wśród rdzennej ludności. Dlatego werbuje się co bardziej obiecujących tubylców, którzy na co dzień żyją jak inni mieszkańcy planety, a przy okazji pełnią obowiązki w Straży. Często przez wiele pokoleń. Jak moja rodzina. Strażnicy międzygalaktyczni od tysiąc dwieście sześćdziesiątego trzeciego. Praprapraprapraicośtam dziadek został nawet skazany na dożywocie za wykorzystanie nanorobotów szpiegowskich do przekazywania Jagielle informacji o działaniach krzyżaków.
Nigdy nie wtrącać się do biegu historii i rozwoju techniki. Nawet jeśli oznacza to patrzenie jak ginie twój naród, lub wymiera cały gatunek. Podobno wiele razy się zdarzało, że cywilizacje podobnie, a nawet bardziej rozwinięte, niż ziemska były ścierane z powierzchni swoich planet przez komety i planetoidy na kursach kolizyjnych, a Straż pozwalała jedynie ocalić samych strażników.
Nigdy mi się to nie podobało.
– Włącz kamuflaż optyczny. Rzucasz się w oczy.
Jaszczur poskrobał pazurem po sześcianie, a chwilę później w jego miejscu stała na szczudłach całkiem zgrabna dziewczyna w kostiumie klauna. Tylko w ten sposób dla Yxonmei było możliwe zachowanie swoich normalnych wymiarów. Gdyby ktoś mrugnął światłem o odpowiedniej długości fali, na chwilę zobaczył prawdziwą postać gadziny, gdyby tym samym światłem oświetlił jej postać na stałe, program dostosowałby kamuflaż do nowych warunków środowiskowych. Pozaziemska technologia. Na kosmiczne warunki i tak jest prymitywna, ale dla oszukania ziemian wystarczy. Tutaj i tak nikt nie nosi przy sobie emiterów światła o ściśle regulowanych długościach fal. To samo urządzenie mogło uczynić obiekt niewidzialnym, a nawet niewykrywalnym dla podczerwieni.
Wystarczyło w takim przebraniu dotrzeć do domu, a potem wejść na dach i wsiąść do umieszczonego na nim statku. Potem to już tylko kwestia niwelacji szkodliwych efektów przyśpieszania w 0,000000000000000001 sekundy od zera do połowy prędkości światła. W ziemskich warunkach to praktycznie teleportacja.
Straszne marnotrawstwo energii, na przebycie niecałych osiemdziesięciu kilometrów.
Kwatera główna jak zawsze wyglądała dla mnie żałośnie. W każdym filmie baza kosmitów lub agencji ukrywającej ich istnienie jest wypchana kosmicznym sprzętem od płytek na podłodze, przez holobimy rejestrujące aktywność pozaziemskich pojazdów na orbicie. W rzeczywistości przypominała zwykłe biuro. Szafy pełne segregatorów z papierami. Biurka zawalone długopisami i aktualnymi notatkami. Komputery. Krzesła. Wszystko w normie. Na pierwszy rzut oka. Papiery w szafach zapisane były w zunifikowanym kodzie galaktycznym, który zupełnym przypadkiem przypominał pismo arabskie. Długopisy były dotykowymi mikrolaserami, trwale wypalającymi tekst lub rysunek w dowolnej powierzchni. Komputery wypchane były podzespołami z kosmosu – wydajność rzędu jednostek, jakich ziemska nauka jeszcze nie nazwała. Częstotliwość rzędu tera^teraHz i pamięć rzędu Jotta^terabitów. Jako awaryjne zasilanie dla całego wydziału wystarcza bateria 1,5V. To że coś jest wypchane kosmicznym sprzętem nie znaczy od razu, że musi to być widoczne na pierwszy rzut oka.
Złamany Kieł siedział za swoim biurkiem bez kamuflażu optycznego. Jak wszyscy uruchamiał go tylko, gdy ktoś przypadkiem zabłąkał się do biura. A na szesnaste piętro ekskluzywnego wieżowca rzadko kto wkracza przez przypadek. Wzrost człowieka, cztery ramiona – rzadkość wśród gatunków inteligentnych, zwykle mających jedną głowę i sumarycznie cztery kończyny – dwie nogi, blada skóra z szczątkową sierścią, dwoje oczu, bulwiasty nos, spiczaste uszy na czubku głowy. I kły jak u słonia. A w każdym razie kiedyś kły, teraz kieł i to co zostało z drugiego po jakiejś zapomnianej już akcji. Właściwie nazywał się Abbhrhrfadasf Ghrrr'saszc. Dla 99,9% inteligentnych gatunków dowolne słowo w jego rodzimym języku jest niemożliwe do wypowiedzenia więc musiał się pogodzić ze Złamanym Kłem.
Ciekawe jak go nazywali przed tamtą akcją.
– No chłopcze… Co masz mi do powiedzenia? – Podobnie jak Yxonmei, nie używał uniwersalnego translatora. Był na Ziemi już od czterdziestu lat. Nauczył się dwudziestu dziewięciu ziemskich języków, jako trzydziestego uczył się jakiegoś narzecza z południowej Afryki. – Słucham, o genialne dziecię.
Zawsze mnie tak nazywał, gdy był zły lub zdenerwowany. Doskonale wiedział, że nigdy nie mogłem o sobie powiedzieć "genialny", geniuszem się rodzisz, a nie zostajesz gdy przypadkiem twój układ nerwowy zsynchronizuje się z, na bieżąco ściągającym z dowolnej bazy danych we wszechświecie odpowiedzi na każde pytanie, systemem operacyjnym dziewięćmiliardletniego, przenośnego, nanoegzoszkieletu bojowego.
Ci z którymi się nie zsynchronizował kończyli z mózgiem rozgotowanym na budyń i skwarkami zamiast kości.
– Wolisz wersję oficjalną czy prawdziwą? – Zdziwiłem się, że jeszcze nie wrzeszczy.
– A jak myślisz?
– Myśliwiec Veliański ścigał pojazd osobowy do podróży międzyplanetarnych. Żaden z pojazdów nie prosił o zezwolenie na wejście w ziemską atmosferę, o zejściu poniżej stratosfery nie wspominając. Wkroczenie do akcji nie było możliwe ze względu na paragraf czwarty, ustęp szesnasty, punkty 2 do 7 kodeksu Straży Międzygalaktycznej. Najwyraźniej pilot osobówki starał się zgubić pościg nagle zwalniając do prędkości poddźwiekowej i wykonując kilka manewrów, do których myśliwce nie były projektowane, a następnie ponownie przyśpieszył do niskiej prędkości kosmicznej.
– W tej osobówce była księżniczka. Uciekła z domu i to skutecznie. Imperator żąda zlokalizowania jej i jak najszybszego odstawienia na Velię.
– Straż ma problem.
– Ty masz problem. To twój rewir.
– Nie mogę być Strażnikiem, jestem nieletni.
– Precedens nr 364452 z posiedzenia sądu najwyższego Imperium Veliańskiego. Starszy szeregowy, macie tydzień żeby ją znaleźć. Jej pojazd został przechwycony w okolicach San Francisco. Był pusty, podejrzewamy, że katapultowała, lub portowała się w czasie tych wymyślnych akrobacji.
Czyli zostałem strażnikiem, żeby móc jej oficjalnie szukać na konto Straży. Cóż… Jeżeli mają tylko podejrzenia, to znaczy, że nie umieją jej sami namierzyć. Właściwie nie ma sposobu umożliwiającego skuteczne wyśledzenie konkretnego osobnika, jeśli tylko uciekinier ma dostęp do odpowiednich informacji i sprzętu, choć oszukanie lub unieszkodliwienie niektórych pluskiew i nadajników, wymagałoby zakupów przekraczających kieszeń przeciętnego kosmity. Księżniczka pewnie szybko wykryła i zniszczyła, albo zablokowała wszystkie pluskwy jakie jej podłożyli. Lokalizator DNA też jest stosunkowo łatwy do oszukania, najłatwiejszy, ale najmniej skuteczny sposób to porozrzucać swoje świeże DNA na dużym obszarze. Skuteczniejsze sposoby wymagały już wprawdzie pewnej wiedzy specjalistycznej…
– Księżniczka jest niezwykle bystra, skończyła sześć fakultetów z kierunków humanistycznych i dwadzieścia trzy z kierunków ścisłych. Wszystko w ciągu czterech lat.
– Nieźle. To niecałe trzynaście ziemskich lat.
– Cztery lata ziemskie. Nie veliańskie.
Czyli ma więcej wiedzy specjalistycznej niż potrzebowała. Na pewno miała też dość środków, żeby zdobyć najlepsze części do dowolnego urządzenia. Do tego wygląda jak ziemianka, velian można rozpoznać dopiero w bieliźnie, a nawet wtedy mogą całkiem skutecznie wmawiać, że czarne paski na skórze pod żebrami to tatuaże. Tak… to zadanie dla Zero.
Nic dziwnego, że nie dostałem ochrzanu. Jeśli Imperator się wkurzy, zignoruje wszystkie konwencje międzygalaktyczne i zmieni Ziemię w chmurę kosmicznego pyłu, żeby tylko wymusić na córce ucieczkę z planety. W porównaniu z tym kilkuset ludzi widzących statek, no dobra, światło emitowane przez statek, wyraźnie, ale nie słyszących żadnych silników to fraszka. Podobnie jak przyjęcie cywilnego dzieciaka, któremu się skrycie zazdrości przypadkowego zdobycia kontroli nad najgroźniejszą bronią, jaką zna Straż.
– Zero. – Rzuciłem w przestrzeń. – Nagrałeś wczoraj całe zdarzenie?
– Tak jest. – Odezwał się mój zegarek. Po pewnym zdarzeniu zabroniłem Zero, po rozłączeniu, przekształcać się w smartfona. Kiedyś Karol próbował na nim sprawdzić w necie coś hodowli żółwi. Zero, najprawdopodobniej dla draki, pobrał informacje z jakiejś xerbańskiej bazy danych i zalecił karmienie żółwia czerwonolistną odmianą kapusty z Okiwany. Karol uznał to za literówkę i przez miesiąc szukał sklepu, w którym można dostać modrą kapustę z Okinawy. Na szczęście nie zwrócił uwagi na dopisek o trawie szerokolistnej z księżyca Torkast.
– Genialne dziecię. – Złamany Kieł, jak zawsze kiedy coś go martwiło gładził dolnymi dłońmi górne przedramiona. – Pod żadnym pozorem nie pozwól, żeby księżniczka dowiedziała się o Zero.
Spodziewałem się raczej usłyszeć jakie ultimatum dostał od Imperatora lub Najwyżej Rady Straży Międzygalaktycznej.
– Nie pozwolę. Zero.
– Tak?
– Pełna analiza nagrania, szacunkowe zmiany obciążenia osobówki na podstawie zmian w prędkości i zwrotności. Musimy postarać się wykryć kiedy opuściła statek. A przede wszystkim czy w ogóle w nim była.
– Wykonana. Z prawdopodobieństwem 99,9998% stwierdzam, że statek osobowy utracił część masy w trakcie całego zdarzenia. Z prawdopodobieństwem 98,97655% stwierdzam, że nastąpiło to w sekundzie siedemdziesiątej trzeciej, z prawdopodo…
– Streszczaj się.
– Są cztery momenty, w których mogła wyskoczyć. Jeśli miała krótkodystansowy porter.
– Lecimy. Zero, pełna synchronizacja.
Piętnaście minut później stałem już w niewielkim tłumie, który zebrał się w miejscu wczorajszego widowiska. Stefciu rozmawiający o czymś w podnieceniu z kilkoma innymi napaleńcami nie tylko nie poprawiał humoru. Przede wszystkim utrudniał robotę. Na szczęście kazałem Zero przerzucić się na pełną synchronizację, w tym trybie nie musiałem nic mówić, Zero w pewnym sensie zawsze czytał mi w myślach, a ja w jego, ale od tego bolała mnie głowa, więc zawarliśmy porozumienie – nie wpieprzamy się do swoich głów, jeśli to tylko możliwe rozmawiamy normalnie. W pełnej synchronizacji nie było bólu głowy – program Zero w jakiś sposób jednoczył się z mózgiem. To chyba jedyne pytanie na jakie nie mógł mi odpowiedzieć Zero – Jak on właściwie odbiera sygnały ludzkiego mózgu, przetwarza je i przesyła własne niemal nie zakłócając pracy systemu nerwowego. Pytany zawsze odpowiadał "dane zastrzeżone", a w głowie nigdy nie pojawiała się odpowiedź na to pytanie, choć potrafił mi przesłać wprost do mózgu schemat konstrukcyjny pancernika Ghar'stan, zdolnego w pół sekundy przerobić małą planetę w trochę kosmicznych śmieci. Zero sam siebie nazywał bardzo rozwiniętym SI, ale ja zawsze myślałem o nim jako prawdziwej osobowości. Obecnie żadna cywilizacja we wszechświecie nie potrafiła stworzyć SI tak dobrze udającego osobowość jak Zero. Nie chciał też zdradzić co się stało z cywilizacją, która go skonstruowała, a wiele wskazuje, że była pierwszą zdolną do lotów w kosmos cywilizacją wszechświata.
Problem z pełną synchronizacją polegał na tym, że po jakimś czasie można było zapomnieć, że jest się żywym człowiekiem, a nie maszyną na baterie słoneczno-magnetyczne. I na kilku innych jeszcze mniej przyjemnych sprawach, włączając w to przeciążenie organicznego, a przynajmniej ludzkiego, systemu nerwowego. Po przerwaniu synchronizacji zwykle lądowałem w krainie snów na długie godziny.
– Przyszedłeś! – Stefcio wybrał ten moment, na zauważenie mnie. – Zaczynasz wierzyć, co? – Pociągnął mnie w kierunku grupki maniakalnie podnieconych ludzi, w większości sporo starszych od nas. – Szanowni Państwo! Oto niedowiarek zaczyna się nawracać! Opowiadałem wam o nim, to ten, który za wszelką cenę nie chce uwierzyć!
– Przykro mi to mówić, ale nadal nie mogę powiedzieć, żebym wierzył w istnienie kosmitów.
Pełne niechęci spojrzenie padło na mnie ze strony jakiejś kobiety, wiek biologiczny według ziemskiej miary czasu 33 lata, 5 miesięcy, 12 dni z dokładnością do 12 godzin, wzrost 169,23679cm, masa 57,375kg z dokładnością do 0,25kg za ubranie i torebkę, długość fali świetlnej odbijana od powierzchni włosów 482,543121nm (blondynka) widmo fali świetlnej odbijane od oczu… właśnie dlatego po pełnej synchronizacji mózg wariuje do reszty i najlepiej się na dłużej położyć spać, Zero potrafi mówić zrozumiale, ale podaje dokładne dane fizyczne, które mózg zazwyczaj skraca do bardzo ogólnych, ale zrozumiałych terminów. Czasami mam wrażenie, że Zero robi to ze złośliwości.
– Więc co tu robisz? – Zapytała niechętnym głosem. Oszczędzę wam już natężenia dźwięku.
– No więc. – Po błyskawicznej konsultacji ustaliliśmy z prastarym programem odpowiedź najkorzystniejszą dla nas w tej sytuacji. – Pewien koleś z planety Kar'gaset, który nadzoruje bezpieczeństwo i praworządność wszystkich kosmitów, jacy tymczasowo znajdują się na terenie Eurazji kazał mi znaleźć księżniczkę z galaktycznego imperium Velia, która wczoraj urządziła tu mały pokaz, kiedy uciekała z domu i próbowała zgubić jednego z generałów w armii jej ojca. Motywy ucieczki są chwilowo nieznane.
Seria niechętnych spojrzeń i pogardliwych prychnięć wyraźnie świadczyła, że jeśli zamierzam sobie robić jaja z ich całkowicie poważnych badań i teorii, to mam spadać.
Tak też zrobiłem, nie miałem ani czasu ani ochoty na wysłuchiwanie, jak to wspaniałe rozwinięte technologicznie cywilizacje przybędą, by wesprzeć nasz rozwój i wciągnąć do galaktycznej społeczności. Gdyby tylko wiedzieli, ile przepisów zabrania tego typu działań.
Pomyślmy, przy tej prędkości, żeby pozostać niezauważoną i bezpiecznie wylądować nie mogła się portować na większą odległość niż 250m w linii prostej, leciała na wysokości 220-230m, przy tej prędkości nawet Zero nie może tego dokładnie określić… zatem stożek o tych wymiarach będzie miał podstawę o promieniu od 97,97958971 do 118,7434209 metra… hmmm… w jakich miejscach mogła lądować, żeby nie pojawić się nagle wśród grupy ludzi? Aha… chyba wiem. Zero, dzięki.
Spojrzałem na wysepkę na stawie. Zbyt małą, by opłacało się na nią płynąć. Dość dużą i zarośniętą, żeby się ukryć. Jedyne miejsce, które znajdowało się na właściwym obszarze we wszystkich czterech momentach, w których krótkodystansowa portacja pozostałaby niezauważona. Nie… to bez sensu. Wywołała taką sensację, że nie mogłaby potem niezauważona opuścić wysepki do wieczora… a w tym czasie na pewno latałyby nad okolicą sondy tak czułe, że nawet największy geniusz nie zdołałby ich oszukać bez sprzętu rozmiaru cegły. Zbyt nieporęcznego dla uciekiniera. Czyli to była pomyłka… Zero rzadko się myli, i zawsze ma alternatywną odpowiedź, jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby drugi wariant był błędny, a nawet jeśli to zwykle ma jeszcze odpowiedź trzecią i czwartą… banalnie proste, banalnie skuteczne. Narożnik w betonowym ogrodzeniu wokół placu zabaw. Kiedy wszyscy gapili się w niebo wystarczyło pojawić się kilka metrów za ich plecami, w stosunkowo zacienionym miejscu, podbiec i dziwić się razem z tłumem. Zanim przechwycili statek na innym kontynencie, zgłosili brak i wysłuchali reprymendy imperatora z pewnością minęło co najmniej pięć minut. Dostatecznie dużo, żeby co bardziej strachliwi zaczęli uciekać z parku po zniknięciu świateł.
Potrzebny będzie aktualny rysopis księżnicz… aha… dzięki, Zero. Analiza wczorajszych nagrań, tym razem pod kątem otoczenia… ech, z miejsca w którym stałem i tak nie zdołałby zbadać interesującego nas placu zabaw, ale może chociaż jej twarz mignie wśród odchodzących.
Jest… jedyna nieprzestraszona i niezszokowana… odchodzi nieco szybciej od pozostałych… w kierunku policji. Czyli jest tutaj. A przynajmniej wczoraj była. Hm… Jeśli tamten golf stoi tam przez przypadek, to ja jestem ksenomorfem.
Rąbnąłem pięścią w drzwi aż tynk poleciał znad framugi. W pełnej synchronizacji nie było to nic trudnego nawet w nowym domu, o starej, rozsypującej się kamienicy nie wspominając. Właściwie, to przy stanie tych tynków, mógł tego dokonać każdy, kto nie łapie zadyszki po jednej kondygnacji schodów, ale tego akurat nie czytaliście, zgoda? Drzwi uchyliły się lekko, tak żeby ujawnić kawałek piwnego oka czujnie sprawdzającego, jakie kłopoty niesie ze sobą dobijający się do drzwi osobnik. Widoczny wokół oka kawałek skóry na chwilę zbladł, ale kiedy drzwi otworzyły się szerzej facet w progu nie przejawiał żadnych objawów zdenerwowania.
Jeden z nielicznych kosmitów, którzy przeprowadzili się na Ziemię na stałe. Początkowo przybył tu prowadzić badania na studiach z socjologii. Potem w kolizji z meteorem zginęła cała jego rodzina i odmówił powrotu na rodzinną planetę. Był niski, drobnie zbudowany, piegowaty i z wąsikiem tak irytująco przystrzyżonym, że sam widok budził w człowieku chęć walnięcia jego posiadacza w długi nos.
– A to ty. – Powiedział z sztuczną wesołością. – Czego się tak dobijasz?
Nieproszony wszedłem do środka i dokładnie wymierzonym uderzeniem przebiłem ścianę w miejscu, w którym znajdowała niewielka sekretna skrytka, rozmiarów mniej więcej pudełka po butach. Obecnie była po brzegi wypchana diamentami. Część kamieni posypała się na podłogę, kilka chwyciłem w garść i dokładnie obejrzałem. Bez dwóch zdań powstały w naturalnych warunkach, analiza struktur fizycznej i chemicznej, pozwalała to rozpoznać, dzięki czemu naturalne klejnoty zachowały swoją wartość, a ich syntetyczne odpowiedniki były mniej więcej dwudziestokrotnie tańsze.
– Widzę, że płaciła za brak pytań. – Powiedziałem. – Ale powinieneś też zapytać, czemu aż tyle chce dać za brak pytań. Gdzie ją wysłałeś? Masz pół minuty.
– Eee, kogo?
– Dwadzieścia siedem sekund. – Skruszyłem w palcach jeden z diamentów. – Dwadzieścia sześć, dwadzieś…
– Poważnie pytam! Kogo!? Dwie były!
– Dwie? A to ciekawe… nieważne! Powinieneś się domyślić o którą pytam. Dwadzieścia sekund.
– Ale je pierwszy raz na oczy widziałem, znaczy się tą straszną drugi, bo tydzień temu przyszła i kazała wczoraj czekać w parku aż się skończy widowisko i je obie odebrać…
– Naprawdę jej nie poznałeś? Właściwie to ma sens….
Grax, jak miał naprawdę na imię, był prawdziwym tchórzem, jeśli tylko coś wyglądało na ryzykowne odmawiał, a jeśli wyniknęły choćby szczątkowe kłopoty łatwo było go skłonić do puszczenia farby. To jak długo wytrzymywał było wprost proporcjonalne do zapłaty. I odwrotnie proporcjonalne do grożących konsekwencji. Za pomoc w ucieczce nie groziło mu zbyt wiele, najwyżej pięć procent przeciętnej długości życia, więc zobaczenie kufra diamentów pewnie skłoniło go tylko do pytania czy wystawiono międzyplanetarny list gończy. Spędzenie kilku lat w więzieniu i tak by się zwróciło z nawiązką po sprzedaniu 168960 karatów naturalnych diamentów.
– Ekhem, czyli jednak poszukiwana międzygalaktycznym listem gończym za masowe morderstwo na tle gatunkowym? – Kolory ponownie odpłynęły z twarzy kosmity.
– Nie. O ile mi wiadomo najcięższą zbrodnią, jaką popełniła było wyjadanie cukierków pomimo ojcowskiego zakazu. No, a teraz uciekła z domu. Nie wiemy dlaczego, w każdym razie jej tatuś dał nam tydzień na jej odnalezienie. Nie powiedział co w przypadku porażki, ale raczej nie chcemy mu przekazywać, że nam się nie udało.
– A co? – Grax znowu odzyskał kolory. – Tatuś ze Straży? Zdegraduje generała? – szturchnął mnie porozumiewawczo pod żebra. – Przecież ty formalnie nie jesteś Strażnikiem. Tobie nic nie zrobią.
– Jej Tatuś nazywa się Cidilik va Velia.
Przez chwilę mózg kosmity próbował dopasować nazwisko do jakiejś znanej kosmicznej persony. Kiedy już dokonał tego wyczynu nie skończyło się na odpływie kolorów z twarzy, zaczął się pocić tak obficie, że niemal od razu całe ubranie miał przemoczone. Cecha gatunkowa, ułatwiająca przetrwanie, jego rodzaj potrafi usunąć z organizmu większość wody i w takiej zasuszonej postaci spędzić, w ziemskich jednostkach czasu, około dwóch miesięcy. Kiedyś ułatwiało im to przetrwanie okresowych susz – i wynikającego z nich głodu.
– Żartujesz, prawda? – To było niemal błaganie. – Chcesz mnie tylko postraszyć?
– Gdzie ją wysłałeś?
– Blondynkę czy rudą?
– Rudą.
– Miałem jej załatwić transport na jakieś wygwizdowo, w którym nikt jej nie znajdzie. Póki co wsadziłem ją w pociąg do Wrocławia, stamtąd miała jechać do Krakowa, a potem…
Nie czekałem na ciąg dalszy. Do Wrocławia mogła wyruszyć najwcześniej dzisiaj w rano. Wczoraj po lądowaniu już by nie zdążyła. W najgorszym wypadku jest teraz w pociągu do Krakowa. Złapię ją po drodze.
Wsiadłem na przystanku w Oławie, we Wrocławiu spóźniłem się dosłownie o włos, kiedy wbiegałem na peron pociąg już ruszał. Zdążyłem ją tam nawet przyuważyć – siedziała przy oknie. Z miną dziecka, które pierwszy raz wyjeżdża na wycieczkę i właśnie usłyszało, że po drodze zatrzymają się na hamburgera i lody. Prawdopodobnie dogoniłbym ją w Wrocławiu, gdyby na dworcu nie dorwał mnie nagły ból we wszystkich mięśniach – to pewnie skutek przeciążenia, jeszcze nigdy nie trzymałem pełnej synchronizacji tak długo jak dzisiaj, półtora godziny do Wrocławia i teraz następne dwadzieścia minut zanim wsiadłem w Oławie. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co będzie jak każę Zero przerwać synchronizacje. Gdyby nie to dziwne "Pod żadnym pozorem nie pozwól, żeby księżniczka dowiedziała się o Zero" już dawno bym przełączył pełną synchronizację na podłączenie.
Stanąłem na chwilę w przejściu między przedziałami i odetchnąłem głęboko, ból już dawno przeminął – Zero zmobilizował mój organizm do syntetyzowania naturalnych środków przeciwbólowych, tych samych jakie wydzielałby w przypadku nagłego wypadku. To dzięki takiej syntezie ludzie często twierdzą, że nie czuli bólu, choć zderzenie pogruchotało im wszystkie kości. Spojrzałem na swoje dłonie, drżenie przeminęło. Na razie. Zajrzałem do przedziału. Niewiele wyższa od przeciętnej ziemianki, typowej budowy, długie włosy, zadarty nosek. Ładna, nie piękna, po prostu ładna, w ten sam sposób, w jaki ładne są wszystkie dziewczyny. Jeszcze raz odetchnąłem i wszedłem do przedziału, szczęśliwie jeszcze siedziała sama.
– Można się dosiąść? – Spytałem.
– A… tak, proszę.
Translator uniwersalny. Głos brzmiał naturalnie, ale wsłuchując się uważnie, można było zorientować się, że czasami pojawiają się króciutkie chwile kompletnej ciszy, czasami na setne części sekundy, czasami na nieco dłużej. A gdyby patrzeć na usta, widać by było, że ich ruch nie zawsze jest doskonale zgrany z wypowiadanymi słowami. Te drobne różnice brały się z faktu, że translator, o ile ktoś nie wyłączył tej funkcji, wytwarzał niewielkie dźwiękochłonne pole wokół ust, pochłaniając naturalną mowę i po błyskawicznym przetłumaczeniu na żądany język emitował odpowiedź z nanogłośników. Zachowywał przy tym naturalną barwę głosu mówiącego. Typowy ziemianin by nie zauważył tych różnic, typowy kosmita też nie. Potrafią je wychwycić tylko ci, którzy często mają do czynienia z użytkownikami translatorów uniwersalnych: podróżnicy, dyplomaci, hotelarze, pracownicy agencji turystycznych, Strażnicy i tak dalej.
– Pani jedzie do Krakowa?
– Tak, chciałam zobaczyć zamek.
Czyli trochę się przygotowała. Ciekawe czy da się podpuścić na ulubiony numer dziadka, zawsze chciałem go wypróbować.
– Ja osobiście chcę zobaczyć smoka. Wie pani tak rzadki gatunek, niemal na wymarciu, ale na Wawelu ciągle trzymają jednego.
– O tak biologia takiego zwierzęcia może być niezwykle ciekawa.
Zareagowała absolutnie poważnie. Nie sądziłem, że ktokolwiek naprawdę może się na to nabrać. Wprawdzie na Velii nie mają legend o smokach, ani nawet słowa smok, ale podobno translator uniwersalny tłumaczy słowa nieobecne w jakimś języku na ich najbliższy odpowiednik. Uśmiechnąłem się.
– Smoki nie istnieją księżniczko. Proszę nie robić problemów i wysiąść na następnej stacji. Imperator Cidilik oczekuje twojego powrotu. I naprawdę proszę nie robić scen, dogonienie Pani, bez zatrzymywania pociągu i robienia sensacji było dostatecznie męczące.
Spuściła głowę. Nie odezwała się do końca drogi. Wysiedliśmy na następnej stacji, szybko opuściliśmy dworzec i ruszyliśmy na zachód. Dałem Straży znać, żeby przysłali na przedmieścia jakiś transport.
– Wygadał się? – Spytała smutno, gdy opuściliśmy gęstą zabudowę i weszliśmy w okolice ogródków działkowych. – Wyglądał, jakby nie chciał tego robić mimo…
– Nie wygadał się. Postraszyłem go żeby wydusić z niego informacje. Miała Pani po prostu pecha, że przyuważyłem jego samochód. Ale też niezbyt dobrze dobranego, nazwijmy to, wspólnika. Grax nie jest przestępcą, chociaż czasami sprzedaje syntetyczne kruszce w cenie prawdziwych. Ale nie nadaje się na przemytnika. To przede wszystkim tchórz. Gdyby Panią rozpoznał, odmówiłby ze strachu przed imperatorem i od razu nas wezwał, ale nie poznał. Podejrzewam, że kiedy zobaczył skrzynię diamentów chciał się wycofać, bo zapłata wydawała mu się o wiele zbyt duża na przeszmuglowanie niewinnej dziewczyny. I wtedy go czymś postraszyłyście.
– No… Cao potrafi wyglądać groźnie. Jeśli musi.
– Ale mimo wszystko zostawiłyście mu diamenty, i to go chyba trochę uspokoiło. Dobrze, tu zaczekamy. Przyjadą po nas samo…
Zmiana w ruchu powietrza, niemal niesłyszalny świst. Skoczyłem w bok, ciągnąc księżniczkę za sobą. Chwilę później w miejscu, w którym znajdowała się jej głowa przemknął nóż do rzutów typu czwartego. Kosmiczna broń z samonaprowadzaniem na ustalony cel. Nóż zawrócił jak bumerang i pomknął ku twarzy dziewczyny. Złapałem go za ostrze w ostatniej chwili.
Odwróciłem się powoli, żeby spojrzeć na miotacza. Kobieta. Cholernie dużo kosmitów wybiera ostatnio żeńskie kamuflaże, czy to optyczne czy syntetyczne. Niemal zawsze mają figurę modelki i biust sugerujący zużycie dużej liczby silikonu. Ta też tak wyglądała, miała czarne włosy, i założyła praktyczny strój. Nie krępujące ruchów krótkie spodnie i koszulkę napisem "boy's toy". Szybki skan pozwolił stwierdzić, że kamuflaż nie był holoprojekcją, ani innym skutkiem zakrzywiania światła. Inny zestaw mikrosensorów Zero wyczuł ruch łuszczącego się naskórka i kilka lotnych związków wydzielających się z skóry, wyizolowanie ich spośród oszałamiającej chmury zapachowych cząsteczek perfumów było dość trudne i nie pozwoliło na ocenienie, czy skóra jest naturalna czy sztuczna, ale cholernie dobrze zrobiona. Prześwietlenia nawet nie próbowano dokonać, od kilkuset tysięcy lat produkowane są kostiumy, które imitują także wewnętrzną budowę udawanego organizmu, Zero mógłby wprawdzie sobie z nimi łatwo poradzić, ale po tak długiej synchronizacji mózg mógłby nie wytrzymać zbyt wielu badań.
Czyli póki co nie mam pewności, czy jest humanoidką, czy po prostu miała rozmiar odpowiedni do wbicia się w kostium Homo sapiens terram. W tym drugim przypadku i tak musiała mieć budowę, przy której ludzki kostium nie ogranicza mobilności.
W delikatnej dłoni znajdował się już drugi nóż, ale srebrne oczy wyrażały zdumienie. Sam nie wiem, tym że złapałem pędzący 284km/h nóż, czy tym, że nie wyję z bólu pomimo głębokiego nacięcia i stałego porażenia prądem przez wmontowany do noża paralizator. Cóż, przy niektórych substancjach, jakie w odpowiednich warunkach syntetyzuje ludzki organizm, morfina jest jak placebo.
Puściłem nóż, przechwycony i tak zgubił cel, i spojrzałem na krwawiące palce. Zastanowiłem się chwilę i spojrzałem na niedoszłą morderczynię.
– Au. – Powiedziałem. – To będzie potem bolało.
Skoczyła, na ogromny dystans i z nieludzką prędkością, nie dość wielką, by Zero nie pozwolił mi za nią nadążyć, choć ani człowiek, ani Velianin w normalnych warunkach by nie zdążył. Ostrze śmignęło mi centymetr od twarzy, próbowałem złapać ją za nadgarstek, ale kosmitka była na to przygotowana, drugą dłonią już wyprowadzała cios w żołądek. Nożem który upuściłem na ziemię, nawet nie zauważyłem kiedy go podniosła. Odskoczyłem, po drodze przewracając księżniczkę, co uratowało ją przed rozpłataniem gardła. Velianka zaczęła uciekać na czworakach, szybko stanąłem przed nożowniczką. Księżniczka, wbrew moim nadziejom, odpełzła jedynie za niski murek, skąd zaczęła obserwować całe zajście. Właściwie to ma sens, gdyby znowu rzucono w nią nożem musiałaby tylko paść na ziemię, a samonaprowadzanie skierowałoby ostrze na mur. Gdyby zaczęła uciekać dalej odpowiednio mocny rzut mógłby trafić.
– Strażnik? Czy prywatny ochroniarz?
– A co za różnica?
– Za Strażników mi wypłacają premię.
– To próbuj sobie zarobić na nowe cycki.
No dobra, w pełnej synchronizacji poradziłbym sobie z nią w trymiga, gdybym tylko dopiero co ją uruchomił, po ponad dwóch godzinach Zero musiał znacznie więcej uwagi zużywać na utrzymanie prawidłowego funkcjonowania organizmu, a wydajność bojowa na tym cierpiała. Kolejne dwa cięcia ominąłem sprawnie, ale nagle złapał mnie skurcz i trzeciego ledwie uniknąłem padając na ziemię i odtaczając się na bok.
– Złamas! – Krzyknąłem, Zero zawsze funkcjonował jak komunikator. – Gdzie transport? Potrzebne wsparcie!
– Złamas? – Złamany Kieł brzmiał wściekle. – Jak ty się odzywasz do przełożonego!?
– Nie mam czasu! – Dzięki chwili wahania kosmitki (i nadal znacząco zwiększonej wydolności organizmu) udało mi się szybko zrobić świecę i przejść z niej do stania na rękach. Nie zdążyłem się odbić i stanąć na nogach – Potrzebne wsparcie! – Tańczyłem na rękach unikając cięć i już po drugiej próbie wyprowadziłem celne kopnięcie w nos. – Mam trudnego przeciwnika!
– Trudnego? Ty? – Udało mi się w końcu stanąć na nogach i odskoczyć na większy dystans. – W synchronizacji!?
– Zbyt długo już trwa. Wydajność synchronizacji spadła do połowy!
– Przecież kiedyś trzymałeś ją pięć dni bez przerwy!
– Mylisz synchronizację z podłączeniem szefie!
– Strażnicy dojadą w ciągu pięciu minut, statku i tak nie zdążymy wcześniej przygotować. Jak będziesz musiał podłączaj!
– A to całe "pod żadnym…" – Zacząłem, ale tylko dla formalności. Gdyby było naprawdę źle podłączyłbym się nawet bez jego rozkazu.
– Pieprzyć to! Jeśli mielibyśmy stracić pierwszego gospodarza od piętnastu tysięcy lat to łącz!
Na razie spróbuję jeszcze bez podłączania, pięć minut może wytrzymam. Szybko rzuciłem okiem po okolicy, wręcz niesamowite, że jeszcze nie słychać wrzasków… Zgoda, jest przed południem, na przedmieściach… ale żeby tak całkiem nikogo nigdzie nie było? Gdzie uczniowie, emeryci, ludzie na urlopach? Ktoś powinien już przecież dzwonić na policję… Z drugiej strony absolutna, i podejrzana, nieobecność ludzi była mi w tym momencie na rękę. Jednym susem doskoczyłem do chodnika, tuż obok zakazu parkowania.
– Dam ci pierwszą i ostatnią szansę, żebyś się grzecznie poddała. – Powiedziałem, lewą ręką łapiąc za rurę – I to nie jest żart. Zabawa się skończyła.
– Blefuj dalej. Za pięć minut będzie z was obu mielonka, a ja już będę przy orbicie.
Chwyciłem znak drugą ręką, na chwilę pozwoliłem Zero jeszcze bardziej zwiększyć wydajność mięśni, i bez wysiłku wyrwałem znak z ziemi. Płyty chodnikowe popękały a odłamki rozprysły się po okolicy. Wolę sobie nie wyobrażać co będzie jak zdejmę synchronizację, całe szczęście, że do machania takim znakiem potrzeba znacznie mniej siły niż do wyrwania go, Zero już ostrzegał przed pęknięciami włókien mięśniowych.
Zaszarżowałem i uderzyłem znakiem jak maczugą. Prawie zdążyła odskoczyć, dostała w kolano, zanim wylądowała strzelała już z pistoletu plazmowego. Broń wydawana tylko żołnierzom i strażnikom – jeden strzał potrafił przemienić dowolną żywą istotę w dobrze przysmażoną mielonkę. Nawet po DNA trudno potem zidentyfikować resztki trupa. Oczywiście już od dawna produkuje się osłony energetyczne, które rozpraszają energię dzięki czemu wyhamowują też materię, w większości wypadków całkowicie negując skutki trafienia plazmą, ale broń plazmowa i tak jest zarezerwowana wyłącznie dla służb mundurowych. A nawet w ich przypadku samo posiadanie takiej broni przy sobie poza służbą stanowi poważne naruszenie prawa.
Spojrzałem na to co zostało ze znaku. Dobra, teraz naprawdę skończyły się żarty.
– Zero! Podłączaj!
Widziałem kiedyś nagranie z podłączenia, rzecz jasna w zwolnionym tempie, bo cały proces, zależnie od dostępności pierwiastków i źródeł energii, zajmował od trzech do dwunastu biliardowych części sekundy. Zegarek rozkłada się na gęstą sieć mikrorurek, które pełzną po całym ciele i wbijają się przez skórę, mięśnie i kości aż do nerwów, zaraz po tym Zero wyciąga z najbliższej atmosfery cząsteczki zawierające węgiel i kilka innych pierwiastków, łącząc je w nowe, nie występujące w naturze cząsteczki. Najtwardszą strukturę molekularną w naturze mają diamenty – zbudowane z węgla. Węgiel w innych strukturach może być jeszcze twardszy a przy tym elastyczny, Zero pokrywa całe ciało warstwą jakiegoś elastycznego tworzywa, przy którym legendarne adamantium jest jak plastelina. Związek na bazie węgla z drobną domieszką wodoru i żelaza, od wyginięcia cywilizacji jego twórców, nikomu we wszechświecie nie udało się tego materiału odtworzyć.
Pół centymetra tego tworzywa potrafi przetrwać bezpośrednie trafienie bombą atomową i całkowicie powstrzymać szkodliwe efekty promieniowania. Zero dla bezpieczeństwa nakładał zawsze calową warstwę. A przy okazji wszystkie, ale to absolutnie wszystkie komórki nerwowe w moim ciele przebijał pikorurkami z tego samego tworzywa, w ten sposób przejmując wszystkie bodźce wchodzące i wychodzące z organizmu. Po podłączeniu jestem bardziej Zero, który trzyma gdzieś plik nazwany "gospodarz", niż człowiekiem z kosmicznym pseudoimplantem. Całe obciążenie przechodzi na Zero, więc w odróżnieniu od synchronizacji nie ma efektów ubocznych
– Podłączenie niemożliwe. – Odezwał się zegarek.
– Że co kurwa!?
– System nerwowy gospodarza uległ… Korzystając z zwykle stosowanego przez ciebie slangu: masz tak przegrzane nerwy, że jeśli spróbuję się teraz podłączyć na 99% usmażę ci mózg i przerobię neurony na konfetti, a z mięśni to będą mogli co najwyżej zrobić mielone ze skwarkami. Za długo trzymałeś synchronizację.
– Syntetyzuj miecz!
Ten sam materiał, pomimo elastyczności, nadaje się również na niezwykle ostrą broń. Pod warunkiem, że pokryje się nim szkielet z jakiegoś mniej elastycznego produktu. W przypadku Zero oznaczało to diamentowy trzon pokryty tym, o czym już dawno zacząłem myśleć jako "zerium".
Przez nanosekundę poczułem łaskotanie, gdy pikorurki z zegarka pełzły do dłoni i zaczęły syntetyzować broń zdolną rozciąć stal jak papier.
– Czy ja cię prosiłem o dwurak!?
Wrzasnąłem gdy w lewej dłoni pojawił mi się połyskujący, czarny flamberg. Z drugiej stroni piłopodobna głownia z zerium stanowiła pewnie jeszcze większe zagrożenie. Jeżeli, jakimś cudem, od razu nie przetnie czegoś na pół, jedno szarpnięcie powinno dokończyć dzieła. Jak dotąd jedyną rzeczą, jakiej nie dało się przepołowić jednym cięciem ostrza pokrytego zerium była tarcza z zerium. Jedyny w swoim rodzaju stop nie zawiódł i tym razem, wprawdzie kosmitka odskoczyła przed zabójczym cięciem, ale ostrze drasnęło jej dłoń. Ciekawe kiedy zauważy, że pierścionek jest już bezwartościowy.
– Żadnego oporu. – Powiedziałem z uśmiechem. – Nie chciało się brać osłony energetycznej?
– A po co? To cholerstwo strasznie się nagrzewa.
Najwyżej do sześciu stopni. Praktycznie niewyczuwalne dla większości gatunków. Ale przynajmniej wiem z kim mam do czynienia – sześć stopni uznaje za gorąco, ale się nie poci przy dwudziestu stopniach na słońcu. Czyli ma syntetyczny kostium, ale porusza się bez problemów, więc ma budowę bardzo podobną do ludzkiej, nie stosuje egzoszkieletu, Zero wykryłby to od razu, więc jej fizyczne wyczyny są skutkiem naturalnej wydolności organizmu. Memorozianin. Tak memorozianin, nie memorozianka – gatunek naturalnie obupłciowy, na marginesie obupłciowość jest najrzadziej spotykaną cechą ras inteligentnych we wszechświecie.
-Poddasz się? – Miałem już o to nie pytać, ale co tam. Jak tylko zdobyłem pewność z kim walczę, Zero przesłał wprost do mózgu wszystkie cechy gatunku. Włącznie z najbardziej wrażliwymi punktami i listą strategii na zwycięstwo. – Uprzedzam, jeśli nie złożysz broni, nie mogę zagwarantować że przeżyjesz.
Odpowiedział mi strzał plazmy, bardzo powolnej plazmy, pocisk nie leciał szybciej niż potrafi biec przeciętny człowiek, najwyraźniej zabezpieczył się w specjalny rodzaj amunicji, zwany straszakami. Niewielka kulka z odpowiednim generatorem sprawiała, że wystrzelona plazma wibrowała ze specyficzną częstotliwością, osłony energetyczne też wirują ze specyficzną częstotliwością, wokół straszaka powstawała więc specyficzna plazmowa anty-osłona, niestety nikt jeszcze nie znalazł sposobu, żeby przyspieszyć straszak, a próbowano od co najmniej dwustu tysięcy lat. Właśnie dlatego straszaki wyposażano w autonamierzanie celu – jaki byłby sens w tworzeniu pocisków przebijających się przez osłony energetyczne, jeśli połowa gatunków we wszechświecie potrafiłaby przed nimi z łatwością odskoczyć lub nawet biec szybciej od niego? Ale w odróżnieniu od istot żywych pocisk się nie męczy i będzie ścigał cel do końca, a stosunkowo niska szybkość i zestaw czujników pozwolą uniknąć większości przeszkód.
Westchnąłem.
– No trudno. – Uniosłem odwrócony płazem miecz jak kij bejsbolowy. – Próbowałem.
I odbiłem pocisk. A raczej odbiłem metalowy rdzeń, bo dla szeregu czujników nastąpiło trafienie w cel, systemy wytwarzające pole do podtrzymywania plazmy w postaci kuli wyłączyły się, a materia w czwartym stanie skupienia oddała całą zgromadzoną energię. Potworną energię. Spojrzałem na klingę i demonstracyjnie przetarłem palcem w miejscu kontaktu.
– No. Już się bałem że się zarysowało. Masz szczęście, że to tylko kurz.
W oczach memorozianina dostrzegłem panikę. Dowolny materiał, jaki potrafił sobie wyobrazić powinien, w najgorszym przypadku, się nadtopić lub pęknąć, o ile w ogóle przetrwałby trafienie.
Rzecz jasna nie traciłem czasu na podziwianie efektu, panikę w oczach przeciwnika obserwowałem już w biegu, tym razem też odskoczył. Mniej więcej. Jego prawa noga, od kolana w dół, leżała u moich stóp. Sam memorozianin, z rozciętą syntetyczną skórą i ledwie draśniętą naturalną, jakieś trzy metry dalej, wrzeszczał z bólu. Pomiędzy nami leżał pistolet plazmowy kosmity, nadal w prawej dłoni memorozianina, rzuciłem w niego flambergiem. Trafiłem prosto w generator. W normalnych warunkach oznaczałoby to wybuch o sporej sile, ale Zero też potrafił wywołać odpowiednie drgania rozpraszające energię, właściwie nie było to trudne, po obmyśleniu osłon energetycznych broń biała wróciła do łask – i nadal jest popularniejsza od broni palnej, właśnie dzięki temu, że kiedy już przebijesz osłonę energetyczną broń biała daje ci większe pole manewru od straszaka, który i tak w połowie wypadków tracił cały potencjał destrukcyjny na rozpraszanie osłony. Dobrze naostrzony nóż z generatorem antywibracji nie tracił energii, a nawet jeśli to łatwo było dostarczyć mu nową.
Wystarczy pchnąć.
– Nie drzyj się tak. Przyśpieszasz krwawienie.
O dziwo memorozianin się uspokoił, sam fakt, że w tej sytuacji zdołał się opanować zasługiwał na szacunek.
– Trombiny! – zawył przez zaciśnięte zęby. – Pigułka! Zastrzyk! Bandaż! Daj mi trombiny.
– Sorka, nie noszę przy sobie leków. – Podszedłem bliżej.
– Jesteś Strażnikiem! Musisz mieć trombinę.
– Sorka, Zero przyśpiesza metabolizm odpowiednich narządów i wymusza naturalny przyrost trombiny, kiedy jest to potrzebne. – Mówiłem spokojnie, przy okazji odrywając pasma z bluzki memorozianina i wykorzystując materiał jako bandaże. Krwawienie niemal ustało – Nie potrzebuję innych leków. Zero. Gdzie Strażnicy?
– Będą tu za trzydzieści siedem sekund.
– Słyszałeś? Zaraz dostaniesz swoje enzymy. A swoją drogą myślałem, że wasz gatunek nie wytwarza trombiny.
Wiedziałem, że był to skutek zastosowania uniwersalnego translatora – nie syntetyzowany przez żaden znany ziemski organizm enzym został "przetłumaczony" na jego odpowiednik u człowieka – typowego przedstawiciela posługującego się ustawionym językiem. Ale jakoś musiałem zabić czas….
– A właśnie. Księżniczko, gdyby była pani łaskawa tu przyjść…
Powiedziałem to dokładnie w momencie, w którym zaczęła się powoli odwracać. Zaskakujące, jak czułe są sensory zmian ruchu powietrza, jeśli tylko systemy Zero nie są zajęte bezpośrednim zagrożeniem. Daredevil się pewnie nie umywa. Dziewczyna westchnęła i podeszła. Cicho. Spokojnie. Jak na ścięcie.
– Nie będę dopytywał się o powody ucieczki, choć przychodzi mi do głowy co najmniej dziesięć wariantów, ale będę wdzięczny, jeśli następną ucieczkę wykona pani na planecie nie zamieszkanej.
Milczała, a może nie zdążyła odpowiedzieć, w każdym razie w tej samej chwili pojawili się Strażnicy. Przyjechali oplem. A w każdym razie oplokształtnym pojazdem wypchanym kosmiczną technologią. Tak jak w przypadku kwatery głównej – z wierzchu ziemskie, w działaniu – kosmiczne.
Przyśpieszenie od zera do dowolnej prędkości nie przekraczającej dźwięku w 0,00001 sekundy. Możliwość autopilota i kierowania głosem jako alternatywy dla ręcznego prowadzenia. Standard we wszechświecie. W ramach paliwa – woda, metan, amoniak lub dowolna inna, łatwo dostępna niskocząteczkowa substancja zawierająca dużo wodoru. Na Ziemi stosowano wodę w ramach spalin wydalając tlen. Bardzo ekologiczny system, niestety suma wszystkich samochodów Strażników na całej planecie jest trzycyfrowa. A litr wody wystarcza na przejechanie nie mniej niż 25 000km.
– Enzymy zakrzepowe i kajdanki dla tego czegoś. – Wskazałem palcem kosmitę bez nogi. – I przekażcie imperatorowi, że córeczka jest cała i zdrowa. A w kwaterze mają przygotować mi komorę regeneracyjną, Zero nie jest pewien czy po desynchronizacji się bez niej obędzie.
I tak się mniej więcej skończyła moja pierwsza oficjalna misja. Księżniczkę odstawili na Velię, memorozianina zamknęli na trzydzieści pięć procent średniej długości życia, pięć za posiadanie broni plazmowej bez zezwolenia, pięć za przebywanie na planecie bez zezwolenia, pięć za usiłowanie morderstwa i pięć za stawianie oporu przy aresztowaniu. Brakujące piętnaście dostał za dotychczasowych sześciu strażników. A ja?
Ja zasnąłem w komorze regeneracyjnej, ale obudziłem się w swoim łóżku. Po dziewięciu dniach.
…
……
………
…………
………
……
…
Nigdy wcześniej nie spodziewałem się, że za najstraszniejszy widok po obudzeniu się mógłbym uznać blond lolitkę w samych majtkach.