- Opowiadanie: Bauaser-kun - Strażnik

Strażnik

Ostatnio zdecydowałem, że zamiast na siłę kontynuować ciąg chronologicznych opowiadań, lepiej pisać to na co akurat przyszła wena. Skutek? W dwa tygodnie zacząłem około 10 różnych opowiadań (znaczna większość z nich utknęła na wczesnym etapie XD). Pomysł na to konkretne od jakiegoś czasu siedział mi w głowie, kopał meble, terroryzował wenę, i nokautował wszystkie inne projekty, czasami korzystając z pomocy chwytów niedozwolonych. Samo opowiadanie powstało w ciągu dwóch dni, ale następne dwa tygodnie nie mogłem wymyślić dla niego sensownego tytułu i leżało na dysku jako "Nowe cuś".

Liczę na szczere opinie, rady, oceny. W miarę możliwości mniej dotyczące gramatycznej strony opowiadania, a bardziej samej jego treści.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Strażnik

Długa prze­rwa. Jak za­wsze wy­ją­łem śnia­da­niów­kę, z niej ka­nap­kę, a na­stęp­nie otwo­rzy­łem pod­ręcz­nik. Dzi­siaj od fi­zy­ki. Sie­lan­kę prze­rwał nagły wstrząs, usu­wa­ją­cy z pola wi­dze­nia wy­kres za­leż­no­ści na­tę­że­nia prądu od dłu­go­ści prze­wod­ni­ka i za­stę­pu­ją­cy go czer­wo­ną z pod­nie­ce­nia gębą Stef­cia. A także zbli­ża­ją­cy się do re­kor­du Gu­in­nes­sa, na oko li­cząc, stu­dwu­dzie­sto­de­cy­be­lo­wy krzyk.

– Wczo­raj nad par­kiem wi­dzia­no UFO!!!

Wrzask nie wzbu­dził po­wszech­ne­go za­in­te­re­so­wa­nia. Przede wszyst­kim dla­te­go, że od rana wszy­scy o tym ga­da­li. Na każ­dej prze­rwie ucznio­wie i na­uczy­cie­le roz­trzą­sa­li czym mógł być dziw­ny mi­ga­ją­cy i po­ru­sza­ją­cy się wbrew powszechnie znanym pra­wom fi­zy­ki obiekt. Wła­ści­wie, to wi­dzia­no tylko mi­ga­ją­ce świa­tło, ale to i tak wy­star­czy­ło. Więk­szość z mar­szu uzna­ła to za wi­zy­tę ob­cych.

– To mogło być ja­kieś wy­ła­do­wa­nie elek­trycz­ne w at­mos­fe­rze. – Mruk­ną­łem zer­ka­jąc na wy­kres i cha­rak­te­ry­sty­kę po­wsta­wa­nia pio­ru­nów. – Może pio­run ku­li­sty.

– Kre­ty­nie! Kiedy wresz­cie uwie­rzysz że ko­smi­ci ist­nie­ją!?

Ste­fan miał bzika na punk­cie ko­smi­tów. Choć dzi­siaj wszy­scy chęt­nie go wy­słu­chi­wa­li, za­zwy­czaj to na mnie spo­czy­wał cię­żar oma­wia­nia z nim kwe­stii cy­wi­li­za­cji po­za­ziem­skich. Wszyst­ko dla­te­go, że…

– Nie­ste­ty, nie je­stem i nigdy nie będę zdol­ny do wiary w ist­nie­nie in­te­li­gen­cji po­za­ziem­skiej.

Roz­le­gły się zbio­ro­we po­mru­ki, nawet ci, któ­rzy zwy­kle mach­nię­ciem ręki zby­wa­li licz­nie przy­ta­cza­ne przez Ste­fa­na do­nie­sie­nia o bli­skich spo­tka­niach trze­cie­go stop­nia i krę­gach w zbożu, po­krę­ci­li gło­wa­mi z lek­kim nie­do­wie­rza­niem. Nie­któ­rzy byli w parku, kiedy to się stało. Ćwi­czy­li sobie ka­ra­te. Ze mną. Oczy­wi­ście za jakiś czas pew­nie znowu będą go igno­ro­wać, ale dzi­siaj wcale nie byli tacy pewni, czy nie wie­rzą w UFO… Co ja z nimi mam?

– Nadal nie wie­rzysz? – Ewa, zwy­kle cał­ko­wi­cie scep­tycz­na, tym razem nie po­tra­fi­ła ukryć w gło­sie nie­do­wie­rza­nia. – Po tym co wi­dzie­li­śmy?

Ta ślicz­not­ka była je­dy­nym po­wo­dem, dla któ­re­go zde­cy­do­wa­łem się mar­no­wać czas na tre­nin­gi ka­ra­te. Sama nie tre­no­wa­ła, ale uwiel­bia­ła pa­trzeć na walki ka­ra­te. Po­dob­no miała pełną ko­lek­cję Bruce'a Lee. Odkąd do­łą­czy­łem do klubu ka­ra­te nawet za­czę­ła mnie do­strze­gać. Cóż, jak dotąd nie prze­gra­łem z nikim…

– Po pro­stu wiara w ko­smi­tów jest dla mnie nie­do­stęp­na. – Po­now­nie za­sło­ni­łem się pod­sta­wa­mi elek­tro­sta­ty­ki. Wie­rzyć w ko­smi­tów… To nie dla mnie. – Wie­rzę w Boga. – po­wie­dzia­łem prze­wra­ca­jąc kart­kę w książ­ce. – Wie­rzę w dia­bły i anio­ły. Wie­rzę w sy­re­ny. Wie­rzę nawet w tego cho­ler­ne­go po­two­ra z Loch Ness. Ale zwy­czaj­nie nie mogę uwie­rzyć w ko­smi­tów. Przy­kro mi. Wiem co wi­dzia­łem. I nadal nie mogę po­wie­dzieć, że wie­rzę w ko­smi­tów.

Dzwo­nek. Oca­le­nie od dal­szej dys­ku­sji. I prze­kleń­stwo dla pu­ste­go żo­łąd­ka, dzi­siaj nie bę­dzie już czasu na ka­nap­kę z sa­la­mi. Ani na prze­glą­da­nie nad­pro­gra­mo­we­go ma­te­ria­łu z elek­tro­sta­ty­ki. Cóż. I tak wyjdę z szóst­ką. Dla mnie szko­ła jest ba­nal­nie pro­sta.

 

Na­stęp­ne­go, so­bot­nie­go, ranka od­pu­ści­łem sobie ka­ra­te po pię­ciu mi­nu­tach. Gdy było jasne, że za­miast tre­nin­gu roz­go­rza­ła dys­ku­sja o ko­smi­tach. Po­sze­dłem do domu naj­krót­szą drogą, przez za­ułek sa­mo­bój­ców.

Na­zy­wa­li go tak, bo banda zde­ge­ne­ro­wa­nych na­sto­lat­ków re­gu­lar­nie na­pa­da­ła tam sa­mot­nych prze­chod­niów. Pa­tro­le po­li­cji były tam nor­mal­no­ścią i po­ma­ga­ły. Do­pó­ki gli­nia­rze spa­ce­ro­wa­li po oko­li­cy. Durne prze­pi­sy za­bra­nia­ły im jed­nak zbyt długo prze­sia­dy­wać w jed­nym miej­scu. W re­zul­ta­cie sa­mot­ny spa­cer w oko­li­cy był jak proś­ba o nóż w żebra, chyba że ktoś umie się bro­nić.

Cichy brzęk świad­czył, że ktoś za moimi ple­ca­mi wła­śnie szturch­nął pusz­kę. Od­wró­ci­łem się ze sto­ic­kim spo­ko­jem.

Pa­trzy­łem pro­sto na ponad trzy­me­tro­wą po­stać, sze­ro­kie ra­mio­na, po­tęż­ne bi­cep­sy, so­lid­ne nogi i sze­ścio­pak na kla­cie. A także pełen ostrych zębów pysk, oczy z pio­no­wy­mi źre­ni­ca­mi, szcząt­ko­wy ogon i zie­lon­ka­wą łuskę. W łapie trzy­mał coś w ro­dza­ju kości Ru­bi­ka, na sto­pach miał coś w ro­dza­ju alu­mi­nio­wych san­da­łów, uno­szą­cych się tuż nad zie­mią. Wes­tchną­łem.

Nie wie­rzę w ko­smi­tów. Zwy­czaj­nie nie wie­rzę. Nie da się wie­rzyć w coś, o czego ist­nie­niu wie się od lat.

A ja wiem o nich od lat.

– Yxon­mei. Czego chcesz?

– Nicc­cze­go. Nie ja. Zła­ma­ny Kieł chcieć cię wi­dzieć.

A niech to. Wła­ści­wie to nawet się nie dzi­wię. Płacą mi za pil­no­wa­nie tego re­jo­nu, a jakiś nie­re­je­stro­wa­ny sta­tek wczo­raj urzą­dził mi wi­do­wi­sko do­słow­nie przed nosem. Zła­ma­ny Kieł nie bę­dzie za­do­wo­lo­ny. For­mal­nie je­stem cy­wi­lem – nie­let­ni nie może być Straż­ni­kiem. Za­zwy­czaj.

Ro­dzi­ce są zie­mia­na­mi, uro­dzi­łem się na Ziemi. Ale ro­dzi­na od po­ko­leń pra­cu­je w Stra­ży Mię­dzy­ga­lak­tycz­nej. Wy­dzia­ły ist­nie­ją na wszyst­kich pla­ne­tach, na ja­kich ist­nie­je ja­ka­kol­wiek in­te­li­gent­na cy­wi­li­za­cja. Te cy­wi­li­za­cje, które nie osią­gnę­ły jesz­cze tech­no­lo­gii umoż­li­wia­ją­cej swo­bod­ne po­dró­że w ob­rę­bie wła­sne­go ukła­du sło­necz­ne­go mają wy­dzia­ły za­ta­jo­ne, pod­sta­wo­wym za­da­niem Stra­ży jest na nich pil­no­wa­nie, by nic nie wpły­wa­ło na roz­wój cy­wi­li­za­cji i wy­ła­py­wa­nie wszel­kich prze­stęp­ców, któ­rzy pró­bo­wa­li by ukryć się na takim ga­lak­tycz­nym za­du­piu przed spra­wie­dli­wo­ścią. Oczy­wi­ście pil­nu­ją też tu­ry­stów, któ­rzy po pro­stu chcą po­oglą­dać sobie "pry­mi­tyw­ne" cy­wi­li­za­cje na żywo. Nie­pi­sa­ne prawo gło­si­ło, że do­pó­ki jakaś cy­wi­li­za­cja sama nie osią­gnie po­zio­mu po­zwa­la­ją­ce­go na swo­bod­ne po­dró­że w ob­rę­bie ro­dzin­ne­go ukła­du pla­ne­tar­ne­go nie ujaw­nia się im ist­nie­nia in­nych ko­smicz­nych spo­łecz­no­ści. Oczy­wi­ście na ta­kich pla­ne­tach dość trud­no dzia­łać stra­ży zło­żo­nej z miesz­kań­ców in­nych pla­net. Zwłasz­cza dzia­łać wśród rdzen­nej lud­no­ści. Dla­te­go wer­bu­je się co bar­dziej obie­cu­ją­cych tu­byl­ców, któ­rzy na co dzień żyją jak inni miesz­kań­cy pla­ne­ty, a przy oka­zji peł­nią obo­wiąz­ki w Stra­ży. Czę­sto przez wiele po­ko­leń. Jak moja ro­dzi­na. Straż­ni­cy mię­dzy­ga­lak­tycz­ni od ty­siąc dwie­ście sześć­dzie­sią­te­go trze­cie­go. Pra­pra­pra­pra­pra­icoś­tam dzia­dek zo­stał nawet ska­za­ny na do­ży­wo­cie za wy­ko­rzy­sta­nie na­no­ro­bo­tów szpie­gow­skich do prze­ka­zy­wa­nia Ja­giel­le in­for­ma­cji o dzia­ła­niach krzy­ża­ków.

Nigdy nie wtrą­cać się do biegu hi­sto­rii i roz­wo­ju tech­ni­ki. Nawet jeśli ozna­cza to pa­trze­nie jak ginie twój naród, lub wy­mie­ra cały ga­tu­nek. Po­dob­no wiele razy się zda­rza­ło, że cy­wi­li­za­cje po­dob­nie, a nawet bar­dziej roz­wi­nię­te, niż ziem­ska były ście­ra­ne z po­wierzch­ni swo­ich pla­net przez ko­me­ty i pla­ne­to­idy na kur­sach ko­li­zyj­nych, a Straż po­zwa­la­ła je­dy­nie oca­lić sa­mych straż­ni­ków.

Nigdy mi się to nie po­do­ba­ło.

– Włącz ka­mu­flaż optycz­ny. Rzu­casz się w oczy.

Jasz­czur po­skro­bał pa­zu­rem po sze­ścia­nie, a chwi­lę póź­niej w jego miej­scu stała na szczu­dłach cał­kiem zgrab­na dziew­czy­na w ko­stiu­mie klau­na. Tylko w ten spo­sób dla Yxon­mei było moż­li­we za­cho­wa­nie swo­ich nor­mal­nych wy­mia­rów. Gdyby ktoś mru­gnął świa­tłem o od­po­wied­niej dłu­go­ści fali, na chwi­lę zo­ba­czył praw­dzi­wą po­stać ga­dzi­ny, gdyby tym samym świa­tłem oświe­tlił jej po­stać na stałe, pro­gram do­sto­so­wał­by ka­mu­flaż do no­wych wa­run­ków śro­do­wi­sko­wych. Po­za­ziem­ska tech­no­lo­gia. Na ko­smicz­ne wa­run­ki i tak jest pry­mi­tyw­na, ale dla oszu­ka­nia zie­mian wy­star­czy. Tutaj i tak nikt nie nosi przy sobie emi­te­rów świa­tła o ści­śle re­gu­lo­wa­nych dłu­go­ściach fal. To samo urzą­dze­nie mogło uczy­nić obiekt nie­wi­dzial­nym, a nawet nie­wy­kry­wal­nym dla pod­czer­wie­ni.

Wy­star­czy­ło w takim prze­bra­niu do­trzeć do domu, a potem wejść na dach i wsiąść do umiesz­czo­ne­go na nim stat­ku. Potem to już tylko kwe­stia ni­we­la­cji szko­dli­wych efek­tów przy­śpie­sza­nia w 0,000000000000000001 se­kun­dy od zera do po­ło­wy pręd­ko­ści świa­tła. W ziem­skich wa­run­kach to prak­tycz­nie te­le­por­ta­cja.

Strasz­ne mar­no­traw­stwo ener­gii, na prze­by­cie nie­ca­łych osiem­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów.

Kwa­te­ra głów­na jak za­wsze wy­glą­da­ła dla mnie ża­ło­śnie. W każ­dym fil­mie baza ko­smi­tów lub agen­cji ukry­wa­ją­cej ich ist­nie­nie jest wy­pcha­na ko­smicz­nym sprzę­tem od pły­tek na pod­ło­dze, przez ho­lo­bi­my re­je­stru­ją­ce ak­tyw­ność po­za­ziem­skich po­jaz­dów na or­bi­cie. W rze­czy­wi­sto­ści przy­po­mi­na­ła zwy­kłe biuro. Szafy pełne se­gre­ga­to­rów z pa­pie­ra­mi. Biur­ka za­wa­lo­ne dłu­go­pi­sa­mi i ak­tu­al­ny­mi no­tat­ka­mi. Kom­pu­te­ry. Krze­sła. Wszyst­ko w nor­mie. Na pierw­szy rzut oka. Pa­pie­ry w sza­fach za­pi­sa­ne były w zu­ni­fi­ko­wa­nym ko­dzie ga­lak­tycz­nym, który zu­peł­nym przy­pad­kiem przy­po­mi­nał pismo arab­skie. Dłu­go­pi­sy były do­ty­ko­wy­mi mi­kro­la­se­ra­mi, trwa­le wy­pa­la­ją­cy­mi tekst lub ry­su­nek w do­wol­nej po­wierzch­ni. Kom­pu­te­ry wy­pcha­ne były pod­ze­spo­ła­mi z ko­smo­su – wy­daj­ność  rzędu jed­no­stek, ja­kich ziem­ska nauka jesz­cze nie na­zwa­ła. Czę­sto­tli­wość rzędu tera^te­raHz i pa­mięć rzędu Jotta^te­ra­bi­tów. Jako awa­ryj­ne za­si­la­nie dla ca­łe­go wy­dzia­łu wy­star­cza ba­te­ria 1,5V. To że coś jest wy­pcha­ne ko­smicz­nym sprzę­tem nie zna­czy od razu, że musi to być wi­docz­ne na pierw­szy rzut oka.

Zła­ma­ny Kieł sie­dział za swoim biur­kiem bez ka­mu­fla­żu optycz­ne­go. Jak wszy­scy uru­cha­miał go tylko, gdy ktoś przy­pad­kiem za­błą­kał się do biura. A na szes­na­ste pię­tro eks­klu­zyw­ne­go wie­żow­ca rzad­ko kto wkra­cza przez przy­pa­dek. Wzrost czło­wie­ka, czte­ry ra­mio­na – rzad­kość wśród ga­tun­ków in­te­li­gent­nych, zwy­kle ma­ją­cych jedną głowę i su­ma­rycz­nie czte­ry koń­czy­ny – dwie nogi, blada skóra z szcząt­ko­wą sier­ścią, dwoje oczu, bul­wia­sty nos, spi­cza­ste uszy na czub­ku głowy. I kły jak u sło­nia. A w każ­dym razie kie­dyś kły, teraz kieł i to co zo­sta­ło z dru­gie­go po ja­kiejś za­po­mnia­nej już akcji. Wła­ści­wie na­zy­wał się Ab­bhrhr­fa­dasf Ghrrr'saszc. Dla 99,9% in­te­li­gent­nych ga­tun­ków do­wol­ne słowo w jego ro­dzi­mym ję­zy­ku jest nie­moż­li­we do wy­po­wie­dze­nia więc mu­siał się po­go­dzić ze Zła­ma­nym Kłem.

Cie­ka­we jak go na­zy­wa­li przed tamtą akcją.

– No chłop­cze… Co masz mi do po­wie­dze­nia? – Po­dob­nie jak Yxon­mei, nie uży­wał uni­wer­sal­ne­go trans­la­to­ra. Był na Ziemi już od czter­dzie­stu lat. Na­uczył się dwu­dzie­stu dzie­wię­ciu ziem­skich ję­zy­ków, jako trzy­dzie­ste­go uczył się ja­kie­goś na­rze­cza z po­łu­dnio­wej Afry­ki. – Słu­cham, o ge­nial­ne dzie­cię.

Za­wsze mnie tak na­zy­wał, gdy był zły lub zde­ner­wo­wa­ny. Do­sko­na­le wie­dział, że nigdy nie mo­głem o sobie po­wie­dzieć "ge­nial­ny", ge­niu­szem się ro­dzisz, a nie zo­sta­jesz gdy przy­pad­kiem twój układ ner­wo­wy zsyn­chro­ni­zu­je się z, na bie­żą­co ścią­ga­ją­cym z do­wol­nej bazy da­nych we wszech­świe­cie od­po­wie­dzi na każde py­ta­nie, sys­te­mem ope­ra­cyj­nym dzie­więć­mi­liar­dlet­nie­go, prze­no­śne­go, na­no­eg­zosz­kie­le­tu bo­jo­we­go.

Ci z któ­ry­mi się nie zsyn­chro­ni­zo­wał koń­czy­li z mó­zgiem roz­go­to­wa­nym na budyń i skwar­ka­mi za­miast kości.

– Wo­lisz wer­sję ofi­cjal­ną czy praw­dzi­wą? – Zdzi­wi­łem się, że jesz­cze nie wrzesz­czy.

– A jak my­ślisz?

– My­śli­wiec Ve­liań­ski ści­gał po­jazd oso­bo­wy do po­dró­ży mię­dzy­pla­ne­tar­nych. Żaden z po­jaz­dów nie pro­sił o ze­zwo­le­nie na wej­ście w ziem­ską at­mos­fe­rę, o zej­ściu po­ni­żej stra­tos­fe­ry nie wspo­mi­na­jąc. Wkro­cze­nie do akcji nie było moż­li­we ze wzglę­du na pa­ra­graf czwar­ty, ustęp szes­na­sty, punk­ty 2 do 7 ko­dek­su Stra­ży Mię­dzy­ga­lak­tycz­nej. Naj­wy­raź­niej pilot oso­bów­ki sta­rał się zgu­bić po­ścig nagle zwal­nia­jąc do pręd­ko­ści pod­dźwie­ko­wej i wy­ko­nu­jąc kilka ma­new­rów, do któ­rych my­śliw­ce nie były pro­jek­to­wa­ne, a na­stęp­nie po­now­nie przy­śpie­szył do ni­skiej pręd­ko­ści ko­smicz­nej.

– W tej oso­bów­ce była księż­nicz­ka. Ucie­kła z domu i to sku­tecz­nie. Im­pe­ra­tor żąda zlo­ka­li­zo­wa­nia jej i jak naj­szyb­sze­go od­sta­wie­nia na Velię.

– Straż ma pro­blem.

– Ty masz pro­blem. To twój rewir.

– Nie mogę być Straż­ni­kiem, je­stem nie­let­ni.

– Pre­ce­dens nr 364452 z po­sie­dze­nia sądu naj­wyż­sze­go Im­pe­rium Ve­liań­skie­go. Star­szy sze­re­go­wy, macie ty­dzień żeby ją zna­leźć. Jej po­jazd zo­stał prze­chwy­co­ny w oko­li­cach San Fran­ci­sco. Był pusty, po­dej­rze­wa­my, że ka­ta­pul­to­wa­ła, lub por­to­wa­ła się w cza­sie tych wy­myśl­nych akro­ba­cji.

Czyli zo­sta­łem straż­ni­kiem, żeby móc jej ofi­cjal­nie szu­kać na konto Stra­ży. Cóż… Je­że­li mają tylko po­dej­rze­nia, to zna­czy, że nie umie­ją jej sami na­mie­rzyć. Wła­ści­wie nie ma spo­so­bu umożliwiającego sku­tecz­ne wy­śle­dze­nie kon­kret­ne­go osob­ni­ka, jeśli tylko uciekinier ma do­stęp do od­po­wied­nich in­for­ma­cji i sprzę­tu, choć oszu­ka­nie lub uniesz­ko­dli­wie­nie nie­któ­rych plu­skiew i na­daj­ni­ków, wy­ma­ga­ło­by za­ku­pów prze­kra­cza­ją­cych kie­szeń prze­cięt­ne­go ko­smi­ty. Księż­nicz­ka pew­nie szyb­ko wy­kry­ła i znisz­czy­ła, albo za­blo­ko­wa­ła wszyst­kie plu­skwy jakie jej pod­ło­ży­li. Lo­ka­li­za­tor DNA też jest sto­sun­ko­wo łatwy do oszu­ka­nia, naj­ła­twiej­szy, ale naj­mniej sku­tecz­ny spo­sób to po­roz­rzu­cać swoje świe­że DNA na dużym ob­sza­rze. Sku­tecz­niej­sze spo­so­by wy­ma­ga­ły już wpraw­dzie pew­nej wie­dzy spe­cja­li­stycz­nej…

– Księż­nicz­ka jest nie­zwy­kle by­stra, skoń­czy­ła sześć fa­kul­te­tów z kie­run­ków hu­ma­ni­stycz­nych i dwa­dzie­ścia trzy z kie­run­ków ści­słych. Wszyst­ko w ciągu czte­rech lat.

– Nie­źle. To nie­ca­łe trzy­na­ście ziem­skich lat.

– Czte­ry lata ziem­skie. Nie ve­liań­skie.

Czyli ma wię­cej wie­dzy spe­cja­li­stycz­nej niż po­trze­bo­wa­ła. Na pewno miała też dość środ­ków, żeby zdo­być naj­lep­sze czę­ści do do­wol­ne­go urzą­dze­nia. Do tego wy­glą­da jak zie­mian­ka, ve­lian można roz­po­znać do­pie­ro w bie­liź­nie, a nawet wtedy mogą cał­kiem sku­tecz­nie wma­wiać, że czar­ne paski na skó­rze pod że­bra­mi to ta­tu­aże. Tak… to za­da­nie dla Zero.

Nic dziw­ne­go, że nie do­sta­łem ochrza­nu. Jeśli Im­pe­ra­tor się wku­rzy, zi­gno­ru­je wszyst­kie kon­wen­cje mię­dzy­ga­lak­tycz­ne i zmie­ni Zie­mię w chmu­rę ko­smicz­ne­go pyłu, żeby tylko wy­mu­sić na córce uciecz­kę z pla­ne­ty. W po­rów­na­niu z tym kil­ku­set ludzi wi­dzą­cych sta­tek, no dobra, świa­tło emi­to­wa­ne przez sta­tek, wy­raź­nie, ale nie sły­szą­cych żad­nych sil­ni­ków to frasz­ka. Po­dob­nie jak przy­ję­cie cy­wil­ne­go dzie­cia­ka, któ­re­mu się skry­cie za­zdro­ści przy­pad­ko­we­go zdo­by­cia kon­tro­li nad naj­groź­niej­szą bro­nią, jaką zna Straż.

– Zero. – Rzu­ci­łem w prze­strzeń. – Na­gra­łeś wczo­raj całe zda­rze­nie?

– Tak jest. – Ode­zwał się mój ze­ga­rek. Po pew­nym zda­rze­niu za­bro­ni­łem Zero, po roz­łą­cze­niu, prze­kształ­cać się w smart­fo­na. Kie­dyś Karol pró­bo­wał na nim spraw­dzić w necie coś ho­dow­li żółwi. Zero, najprawdopodobniej dla draki, po­brał in­for­ma­cje z ja­kiejś xer­bań­skiej bazy da­nych i za­le­cił kar­mie­nie żół­wia czer­wo­no­list­ną od­mia­ną ka­pu­sty z Oki­wa­ny. Karol uznał to za li­te­rów­kę i przez mie­siąc szu­kał skle­pu, w któ­rym można do­stać modrą ka­pu­stę z Oki­na­wy. Na szczę­ście nie zwró­cił uwagi na do­pi­sek o tra­wie sze­ro­ko­list­nej z księ­ży­ca Tor­kast.

– Ge­nial­ne dzie­cię. – Zła­ma­ny Kieł, jak za­wsze kiedy coś go mar­twi­ło gła­dził dol­ny­mi dłoń­mi górne przed­ra­mio­na. – Pod żad­nym po­zo­rem nie po­zwól, żeby księż­nicz­ka do­wie­dzia­ła się o Zero.

Spo­dzie­wa­łem się ra­czej usły­szeć jakie ul­ti­ma­tum do­stał od Im­pe­ra­to­ra lub Naj­wy­żej Rady Stra­ży Mię­dzy­ga­lak­tycz­nej.

– Nie po­zwo­lę. Zero.

– Tak?

– Pełna ana­li­za na­gra­nia, sza­cun­ko­we zmia­ny ob­cią­że­nia oso­bów­ki na pod­sta­wie zmian w pręd­ko­ści i zwrot­no­ści. Mu­si­my po­sta­rać się wy­kryć kiedy opu­ści­ła sta­tek. A przede wszyst­kim czy w ogóle w nim była.

– Wy­ko­na­na. Z praw­do­po­do­bień­stwem 99,9998% stwier­dzam, że sta­tek oso­bo­wy utra­cił część masy w trak­cie ca­łe­go zda­rze­nia. Z praw­do­po­do­bień­stwem 98,97655% stwier­dzam, że na­stą­pi­ło to w se­kun­dzie sie­dem­dzie­sią­tej trze­ciej, z praw­do­po­do…

– Stresz­czaj się.

– Są czte­ry mo­men­ty, w któ­rych mogła wy­sko­czyć. Jeśli miała krót­ko­dy­stan­so­wy por­ter.

– Le­ci­my. Zero, pełna syn­chro­ni­za­cja.

 

Pięt­na­ście minut póź­niej sta­łem już w nie­wiel­kim tłu­mie, który ze­brał się w miej­scu wczo­raj­sze­go wi­do­wi­ska. Stef­ciu roz­ma­wia­ją­cy o czymś w pod­nie­ce­niu z kil­ko­ma in­ny­mi na­pa­leń­ca­mi nie tylko nie po­pra­wiał hu­mo­ru. Przede wszyst­kim utrud­niał ro­bo­tę. Na szczę­ście ka­za­łem Zero prze­rzu­cić się na pełną syn­chro­ni­za­cję, w tym try­bie nie mu­sia­łem nic mówić, Zero w pew­nym sen­sie za­wsze czy­tał mi w my­ślach, a ja w jego, ale od tego bo­la­ła mnie głowa, więc za­war­li­śmy po­ro­zu­mie­nie – nie wpie­prza­my się do swo­ich głów, jeśli to tylko moż­li­we roz­ma­wia­my nor­mal­nie. W peł­nej syn­chro­ni­za­cji nie było bólu głowy – pro­gram Zero w jakiś spo­sób jed­no­czył się z mó­zgiem. To chyba je­dy­ne py­ta­nie na jakie nie mógł mi od­po­wie­dzieć Zero – Jak on wła­ści­wie od­bie­ra sy­gna­ły ludz­kie­go mózgu, prze­twa­rza je i prze­sy­ła wła­sne nie­mal nie za­kłó­ca­jąc pracy sys­te­mu ner­wo­we­go. Py­ta­ny za­wsze od­po­wia­dał "dane za­strze­żo­ne", a w gło­wie nigdy nie po­ja­wia­ła się od­po­wiedź na to py­ta­nie, choć po­tra­fił mi prze­słać wprost do mózgu sche­mat kon­struk­cyj­ny pan­cer­ni­ka Ghar'stan, zdol­ne­go w pół se­kun­dy prze­ro­bić małą pla­ne­tę w tro­chę ko­smicz­nych śmie­ci. Zero sam sie­bie na­zy­wał bar­dzo roz­wi­nię­tym SI, ale ja za­wsze my­śla­łem o nim jako praw­dzi­wej oso­bo­wo­ści. Obec­nie żadna cy­wi­li­za­cja we wszech­świe­cie nie po­tra­fi­ła stwo­rzyć SI tak do­brze uda­ją­ce­go oso­bo­wość jak Zero. Nie chciał też zdra­dzić co się stało z cy­wi­li­za­cją, która go skon­stru­owa­ła, a wiele wska­zu­je, że była pierw­szą zdol­ną do lotów w ko­smos cy­wi­li­za­cją wszech­świa­ta.

 Pro­blem z pełną syn­chro­ni­za­cją po­le­gał na tym, że po ja­kimś cza­sie można było za­po­mnieć, że jest się żywym czło­wie­kiem, a nie ma­szy­ną na ba­te­rie sło­necz­no-ma­gne­tycz­ne. I na kilku in­nych jesz­cze mniej przy­jem­nych spra­wach, włą­cza­jąc w to prze­cią­że­nie or­ga­nicz­ne­go, a przy­naj­mniej ludz­kie­go, sys­te­mu ner­wo­we­go. Po prze­rwa­niu syn­chro­ni­za­cji zwy­kle lą­do­wa­łem w kra­inie snów na dłu­gie go­dzi­ny.

– Przy­sze­dłeś! – Stef­cio wy­brał ten mo­ment, na za­uwa­że­nie mnie. – Za­czy­nasz wie­rzyć, co? – Po­cią­gnął mnie w kie­run­ku grup­ki ma­nia­kal­nie pod­nie­co­nych ludzi, w więk­szo­ści sporo star­szych od nas. – Sza­now­ni Pań­stwo! Oto nie­do­wia­rek za­czy­na się na­wra­cać! Opo­wia­da­łem wam o nim, to ten, który za wszel­ką cenę nie chce uwie­rzyć!

– Przy­kro mi to mówić, ale nadal nie mogę po­wie­dzieć, żebym wie­rzył w ist­nie­nie ko­smi­tów.

Pełne nie­chę­ci spoj­rze­nie padło na mnie ze stro­ny ja­kiejś ko­bie­ty, wiek bio­lo­gicz­ny we­dług ziem­skiej miary czasu 33 lata, 5 mie­się­cy, 12 dni z do­kład­no­ścią do 12 go­dzin, wzrost 169,23679cm, masa 57,375kg z do­kład­no­ścią do 0,25kg za ubra­nie i to­reb­kę, dłu­gość fali świetl­nej od­bi­ja­na od po­wierzch­ni wło­sów 482,543121nm (blon­dyn­ka) widmo fali świetl­nej od­bi­ja­ne od oczu… wła­śnie dla­te­go po peł­nej syn­chro­ni­za­cji mózg wa­riu­je do resz­ty i naj­le­piej się na dłu­żej po­ło­żyć spać, Zero po­tra­fi mówić zro­zu­mia­le, ale po­da­je do­kład­ne dane fi­zycz­ne, które mózg za­zwy­czaj skra­ca do bar­dzo ogól­nych, ale zro­zu­mia­łych ter­mi­nów. Cza­sa­mi mam wra­że­nie, że Zero robi to ze zło­śli­wo­ści.

– Więc co tu ro­bisz? – Za­py­ta­ła nie­chęt­nym gło­sem. Oszczę­dzę wam już na­tę­że­nia dźwię­ku.

– No więc. – Po bły­ska­wicz­nej kon­sul­ta­cji usta­li­li­śmy z pra­sta­rym pro­gra­mem od­po­wiedź naj­ko­rzyst­niej­szą dla nas w tej sy­tu­acji. – Pe­wien koleś z pla­ne­ty Kar'gaset, który nad­zo­ru­je bez­pie­czeń­stwo i pra­wo­rząd­ność wszyst­kich ko­smi­tów, jacy tym­cza­so­wo znaj­du­ją się na te­re­nie Eu­ra­zji kazał mi zna­leźć księż­nicz­kę z ga­lak­tycz­ne­go im­pe­rium Velia, która wczo­raj urzą­dzi­ła tu mały pokaz, kiedy ucie­ka­ła z domu i pró­bo­wa­ła zgu­bić jed­ne­go z ge­ne­ra­łów w armii jej ojca. Mo­ty­wy uciecz­ki są chwi­lo­wo nie­zna­ne.

Seria nie­chęt­nych spoj­rzeń i po­gar­dli­wych prych­nięć wy­raź­nie świad­czy­ła, że jeśli za­mie­rzam sobie robić jaja z ich cał­ko­wi­cie po­waż­nych badań i teo­rii, to mam spa­dać.

Tak też zro­bi­łem, nie mia­łem ani czasu ani ocho­ty na wy­słu­chi­wa­nie, jak to wspa­nia­łe roz­wi­nię­te tech­no­lo­gicz­nie cy­wi­li­za­cje przy­bę­dą, by wes­przeć nasz roz­wój i wcią­gnąć do ga­lak­tycz­nej spo­łecz­no­ści. Gdyby tylko wie­dzie­li, ile prze­pi­sów za­bra­nia tego typu dzia­łań.

Po­myśl­my, przy tej pręd­ko­ści, żeby po­zo­stać nie­zau­wa­żo­ną i bez­piecz­nie wy­lą­do­wać nie mogła się por­to­wać na więk­szą od­le­głość niż 250m w linii pro­stej, le­cia­ła na wy­so­ko­ści 220-230m, przy tej pręd­ko­ści nawet Zero nie może tego do­kład­nie okre­ślić… zatem sto­żek o tych wy­mia­rach bę­dzie miał pod­sta­wę o pro­mie­niu od 97,97958971 do 118,7434209 metra… hmmm… w ja­kich miej­scach mogła lą­do­wać, żeby nie po­ja­wić się nagle wśród grupy ludzi? Aha… chyba wiem. Zero, dzię­ki.

Spoj­rza­łem na wy­sep­kę na sta­wie. Zbyt małą, by opła­ca­ło się na nią pły­nąć. Dość dużą i za­ro­śnię­tą, żeby się ukryć. Je­dy­ne miej­sce, które znaj­do­wa­ło się na wła­ści­wym ob­sza­rze we wszyst­kich czte­rech mo­men­tach, w któ­rych krót­ko­dy­stan­so­wa por­ta­cja po­zo­sta­ła­by nie­zau­wa­żo­na. Nie… to bez sensu. Wy­wo­ła­ła taką sen­sa­cję, że nie mo­gła­by potem nie­zau­wa­żo­na opu­ścić wy­sep­ki do wie­czo­ra… a w tym cza­sie na pewno la­ta­ły­by nad oko­li­cą sondy tak czułe, że nawet naj­więk­szy ge­niusz nie zdo­łał­by ich oszu­kać bez sprzę­tu roz­mia­ru cegły. Zbyt nie­po­ręcz­ne­go dla ucie­ki­nie­ra. Czyli to była po­mył­ka… Zero rzad­ko się myli, i za­wsze ma al­ter­na­tyw­ną od­po­wiedź, jesz­cze nigdy się nie zda­rzy­ło, żeby drugi wa­riant był błęd­ny, a nawet jeśli to zwy­kle ma jesz­cze od­po­wiedź trze­cią i czwar­tą… ba­nal­nie pro­ste, ba­nal­nie sku­tecz­ne. Na­roż­nik w be­to­no­wym ogro­dze­niu wokół placu zabaw. Kiedy wszy­scy ga­pi­li się w niebo wy­star­czy­ło po­ja­wić się kilka me­trów za ich ple­ca­mi, w sto­sun­ko­wo za­cie­nio­nym miej­scu, pod­biec i dzi­wić się razem z tłu­mem. Zanim prze­chwy­ci­li sta­tek na innym kon­ty­nen­cie, zgło­si­li brak i wy­słu­cha­li re­pry­men­dy im­pe­ra­to­ra z pew­no­ścią mi­nę­ło co naj­mniej pięć minut. Do­sta­tecz­nie dużo, żeby co bar­dziej stra­chli­wi za­czę­li ucie­kać z parku po znik­nię­ciu świa­teł.

Po­trzeb­ny bę­dzie ak­tu­al­ny ry­so­pis księż­nicz… aha… dzię­ki, Zero. Ana­li­za wczo­raj­szych na­grań, tym razem pod kątem oto­cze­nia… ech, z miej­sca w któ­rym sta­łem i tak nie zdo­łał­by zba­dać in­te­re­su­ją­ce­go nas placu zabaw, ale może cho­ciaż jej twarz mi­gnie wśród od­cho­dzą­cych.

Jest… je­dy­na nie­prze­stra­szo­na i nie­zszo­ko­wa­na… od­cho­dzi nieco szyb­ciej od po­zo­sta­łych… w kie­run­ku po­li­cji. Czyli jest tutaj. A przy­naj­mniej wczo­raj była. Hm… Jeśli tam­ten golf stoi tam przez przy­pa­dek, to ja je­stem kse­no­mor­fem.

 

Rąb­ną­łem pię­ścią w drzwi aż tynk po­le­ciał znad fra­mu­gi. W peł­nej syn­chro­ni­za­cji nie było to nic trud­ne­go nawet w nowym domu, o sta­rej, roz­sy­pu­ją­cej się ka­mie­ni­cy nie wspo­mi­na­jąc. Wła­ści­wie, to przy sta­nie tych tyn­ków, mógł tego do­ko­nać każdy, kto nie łapie za­dysz­ki po jed­nej kon­dy­gna­cji scho­dów, ale tego aku­rat nie czy­ta­li­ście, zgoda? Drzwi uchy­li­ły się lekko, tak żeby ujaw­nić ka­wa­łek piw­ne­go oka czuj­nie spraw­dza­ją­ce­go, jakie kło­po­ty nie­sie ze sobą do­bi­ja­ją­cy się do drzwi osob­nik. Wi­docz­ny wokół oka ka­wa­łek skóry na chwi­lę zbladł, ale kiedy drzwi otwo­rzy­ły się sze­rzej facet w progu nie prze­ja­wiał żad­nych ob­ja­wów zde­ner­wo­wa­nia.

Jeden z nie­licz­nych ko­smi­tów, któ­rzy prze­pro­wa­dzi­li się na Zie­mię na stałe. Po­cząt­ko­wo przy­był tu pro­wa­dzić ba­da­nia na stu­diach z so­cjo­lo­gii. Potem w ko­li­zji z me­te­orem zgi­nę­ła cała jego ro­dzi­na i od­mó­wił po­wro­tu na ro­dzin­ną pla­ne­tę. Był niski, drob­nie zbu­do­wa­ny, pie­go­wa­ty i z wą­si­kiem tak iry­tu­ją­co przy­strzy­żo­nym, że sam widok bu­dził w czło­wie­ku chęć wal­nię­cia jego po­sia­da­cza w długi nos.

– A to ty. – Po­wie­dział z sztucz­ną we­so­ło­ścią. – Czego się tak do­bi­jasz?

Nie­pro­szo­ny wsze­dłem do środ­ka i do­kład­nie wy­mie­rzo­nym ude­rze­niem prze­bi­łem ścia­nę w miej­scu, w któ­rym znaj­do­wa­ła nie­wiel­ka se­kret­na skryt­ka, roz­mia­rów mniej wię­cej pu­deł­ka po bu­tach. Obec­nie była po brze­gi wy­pcha­na dia­men­ta­mi. Część ka­mie­ni po­sy­pa­ła się na pod­ło­gę, kilka chwy­ci­łem w garść i do­kład­nie obej­rza­łem. Bez dwóch zdań po­wsta­ły w na­tu­ral­nych wa­run­kach, ana­li­za struk­tur fi­zycz­nej i che­micz­nej, po­zwa­la­ła to roz­po­znać, dzię­ki czemu na­tu­ral­ne klej­no­ty za­cho­wa­ły swoją war­tość, a ich syn­te­tycz­ne od­po­wied­ni­ki były mniej wię­cej dwu­dzie­sto­krot­nie tań­sze.

– Widzę, że pła­ci­ła za brak pytań. – Po­wie­dzia­łem. – Ale po­wi­nie­neś też za­py­tać, czemu aż tyle chce dać za brak pytań. Gdzie ją wy­sła­łeś? Masz pół mi­nu­ty.

– Eee, kogo?

– Dwa­dzie­ścia sie­dem se­kund. – Skru­szy­łem w pal­cach jeden z dia­men­tów. – Dwa­dzie­ścia sześć, dwa­dzieś…

– Po­waż­nie pytam! Kogo!? Dwie były!

– Dwie? A to cie­ka­we… nie­waż­ne! Po­wi­nie­neś się do­my­ślić o którą pytam. Dwa­dzie­ścia se­kund.

– Ale je pierw­szy raz na oczy wi­dzia­łem, zna­czy się tą strasz­ną drugi, bo ty­dzień temu przy­szła i ka­za­ła wczo­raj cze­kać w parku aż się skoń­czy wi­do­wi­sko i je obie ode­brać…

– Na­praw­dę jej nie po­zna­łeś? Wła­ści­wie to ma sens….

Grax, jak miał na­praw­dę na imię, był praw­dzi­wym tchó­rzem, jeśli tylko coś wy­glą­da­ło na ry­zy­kow­ne od­ma­wiał, a jeśli wy­nik­nę­ły choć­by szcząt­ko­we kło­po­ty łatwo było go skło­nić do pusz­cze­nia farby. To jak długo wy­trzy­my­wał było wprost pro­por­cjo­nal­ne do za­pła­ty. I od­wrot­nie pro­por­cjo­nal­ne do gro­żą­cych kon­se­kwen­cji. Za pomoc w uciecz­ce nie gro­zi­ło mu zbyt wiele, naj­wy­żej pięć pro­cent prze­cięt­nej dłu­go­ści życia, więc zo­ba­cze­nie kufra dia­men­tów pew­nie skło­ni­ło go tylko do py­ta­nia czy wy­sta­wio­no mię­dzy­pla­ne­tar­ny list goń­czy. Spę­dze­nie kilku lat w wię­zie­niu i tak by się zwró­ci­ło z na­wiąz­ką po sprze­da­niu 168960 ka­ra­tów na­tu­ral­nych dia­men­tów.

– Ekhem, czyli jed­nak po­szu­ki­wa­na mię­dzy­ga­lak­tycz­nym li­stem goń­czym za ma­so­we mor­der­stwo na tle ga­tun­ko­wym? – Ko­lo­ry po­now­nie od­pły­nę­ły z twa­rzy ko­smi­ty.

– Nie. O ile mi wia­do­mo naj­cięż­szą zbrod­nią, jaką po­peł­ni­ła było wy­ja­da­nie cu­kier­ków po­mi­mo oj­cow­skie­go za­ka­zu. No, a teraz ucie­kła z domu. Nie wiemy dla­cze­go, w każ­dym razie jej tatuś dał nam ty­dzień na jej od­na­le­zie­nie. Nie po­wie­dział co w przy­pad­ku po­raż­ki, ale ra­czej nie chce­my mu prze­ka­zy­wać, że nam się nie udało.

– A co? – Grax znowu od­zy­skał ko­lo­ry. – Tatuś ze Stra­ży? Zde­gra­du­je ge­ne­ra­ła? – szturch­nął mnie po­ro­zu­mie­waw­czo pod żebra. – Prze­cież ty for­mal­nie nie je­steś Straż­ni­kiem. Tobie nic nie zro­bią.

– Jej Tatuś na­zy­wa się Ci­di­lik va Velia.

Przez chwi­lę mózg ko­smi­ty pró­bo­wał do­pa­so­wać na­zwi­sko do ja­kiejś zna­nej ko­smicz­nej per­so­ny. Kiedy już do­ko­nał tego wy­czy­nu nie skoń­czy­ło się na od­pły­wie ko­lo­rów z twa­rzy, za­czął się pocić tak ob­fi­cie, że nie­mal od razu całe ubra­nie miał prze­mo­czo­ne. Cecha ga­tun­ko­wa, uła­twia­ją­ca prze­trwa­nie, jego ro­dzaj po­tra­fi usu­nąć z or­ga­ni­zmu więk­szość wody i w ta­kiej za­su­szo­nej po­sta­ci spę­dzić, w ziem­skich jed­nost­kach czasu, około dwóch mie­się­cy. Kie­dyś uła­twia­ło im to prze­trwa­nie okre­so­wych susz – i wy­ni­ka­ją­ce­go z nich głodu.

– Żar­tu­jesz, praw­da? – To było nie­mal bła­ga­nie. – Chcesz mnie tylko po­stra­szyć?

– Gdzie ją wy­sła­łeś?

– Blon­dyn­kę czy rudą?

– Rudą.

– Mia­łem jej za­ła­twić trans­port na ja­kieś wy­gwiz­do­wo, w któ­rym nikt jej nie znaj­dzie. Póki co wsa­dzi­łem ją w po­ciąg do Wro­cła­wia, stam­tąd miała je­chać do Kra­ko­wa, a potem…

Nie cze­ka­łem na ciąg dal­szy. Do Wro­cła­wia mogła wy­ru­szyć naj­wcze­śniej dzi­siaj w rano. Wczo­raj po lą­do­wa­niu już by nie zdą­ży­ła. W naj­gor­szym wy­pad­ku jest teraz w po­cią­gu do Kra­ko­wa. Zła­pię ją po dro­dze.

 

Wsia­dłem na przy­stan­ku w Oła­wie, we Wro­cła­wiu spóź­ni­łem się do­słow­nie o włos, kiedy wbie­ga­łem na peron po­ciąg już ru­szał. Zdą­ży­łem ją tam nawet przy­uwa­żyć – sie­dzia­ła przy oknie. Z miną dziec­ka, które pierw­szy raz wy­jeż­dża na wy­ciecz­kę i wła­śnie usły­sza­ło, że po dro­dze za­trzy­ma­ją się na ham­bur­ge­ra i lody. Praw­do­po­dob­nie do­go­nił­bym ją w Wro­cła­wiu, gdyby na dwor­cu nie do­rwał mnie nagły ból we wszyst­kich mię­śniach – to pew­nie sku­tek prze­cią­że­nia, jesz­cze nigdy nie trzy­ma­łem peł­nej syn­chro­ni­za­cji tak długo jak dzi­siaj, pół­to­ra go­dzi­ny do Wro­cła­wia i teraz na­stęp­ne dwa­dzie­ścia minut zanim wsia­dłem w Oła­wie. Nawet nie chcę sobie wy­obra­żać, co bę­dzie jak każę Zero prze­rwać syn­chro­ni­za­cje. Gdyby nie to dziw­ne "Pod żad­nym po­zo­rem nie po­zwól, żeby księż­nicz­ka do­wie­dzia­ła się o Zero" już dawno bym prze­łą­czył pełną syn­chro­ni­za­cję na pod­łą­cze­nie.

Sta­ną­łem na chwi­lę w przej­ściu mię­dzy prze­dzia­ła­mi i ode­tchną­łem głę­bo­ko, ból już dawno prze­mi­nął – Zero zmo­bi­li­zo­wał mój or­ga­nizm do syn­te­ty­zo­wa­nia na­tu­ral­nych środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych, tych sa­mych jakie wy­dzie­lał­by w przy­pad­ku na­głe­go wy­pad­ku. To dzię­ki ta­kiej syn­te­zie lu­dzie czę­sto twier­dzą, że nie czuli bólu, choć zde­rze­nie po­gru­cho­ta­ło im wszyst­kie kości. Spoj­rza­łem na swoje dło­nie, drże­nie prze­mi­nę­ło. Na razie. Zaj­rza­łem do prze­dzia­łu. Nie­wie­le wyż­sza od prze­cięt­nej zie­mian­ki, ty­po­wej bu­do­wy, dłu­gie włosy, za­dar­ty nosek. Ładna, nie pięk­na, po pro­stu ładna, w ten sam spo­sób, w jaki ładne są wszyst­kie dziew­czy­ny. Jesz­cze raz ode­tchną­łem i wsze­dłem do prze­dzia­łu, szczę­śli­wie jesz­cze sie­dzia­ła sama.

– Można się do­siąść? – Spy­ta­łem.

– A… tak, pro­szę.

Trans­la­tor uni­wer­sal­ny. Głos brzmiał na­tu­ral­nie, ale wsłu­chu­jąc się uważ­nie, można było zo­rien­to­wać się, że cza­sa­mi po­ja­wia­ją się kró­ciut­kie chwi­le kom­plet­nej ciszy, cza­sa­mi na setne czę­ści se­kun­dy, cza­sa­mi na nieco dłu­żej. A gdyby pa­trzeć na usta, widać by było, że ich ruch nie za­wsze jest do­sko­na­le zgra­ny z wy­po­wia­da­ny­mi sło­wa­mi. Te drob­ne róż­ni­ce brały się z faktu, że trans­la­tor, o ile ktoś nie wy­łą­czył tej funk­cji, wy­twa­rzał nie­wiel­kie dźwię­ko­chłon­ne pole wokół ust, po­chła­nia­jąc na­tu­ral­ną mowę i po bły­ska­wicz­nym prze­tłu­ma­cze­niu na żą­da­ny język emi­to­wał od­po­wiedź z na­no­gło­śni­ków. Za­cho­wy­wał przy tym na­tu­ral­ną barwę głosu mó­wią­ce­go. Ty­po­wy zie­mia­nin by nie za­uwa­żył tych róż­nic, ty­po­wy ko­smi­ta też nie. Po­tra­fią je wy­chwy­cić tylko ci, któ­rzy czę­sto mają do czy­nie­nia z użyt­kow­ni­ka­mi trans­la­to­rów uni­wer­sal­nych: po­dróż­ni­cy, dy­plo­ma­ci, ho­te­la­rze, pra­cow­ni­cy agen­cji tu­ry­stycz­nych, Straż­ni­cy i tak dalej.

– Pani je­dzie do Kra­ko­wa?

– Tak, chcia­łam zo­ba­czyć zamek.

Czyli tro­chę się przy­go­to­wa­ła. Cie­ka­we czy da się pod­pu­ścić na ulu­bio­ny numer dziad­ka, za­wsze chcia­łem go wy­pró­bo­wać.

– Ja oso­bi­ście chcę zo­ba­czyć smoka. Wie pani tak rzad­ki ga­tu­nek, nie­mal na wy­mar­ciu, ale na Wa­we­lu cią­gle trzy­ma­ją jed­ne­go.

– O tak bio­lo­gia ta­kie­go zwie­rzę­cia może być nie­zwy­kle cie­ka­wa.

Za­re­ago­wa­ła ab­so­lut­nie po­waż­nie. Nie są­dzi­łem, że kto­kol­wiek na­praw­dę może się na to na­brać. Wpraw­dzie na Velii nie mają le­gend o smo­kach, ani nawet słowa smok, ale po­dob­no trans­la­tor uni­wer­sal­ny tłu­ma­czy słowa nie­obec­ne w ja­kimś ję­zy­ku na ich naj­bliż­szy od­po­wied­nik. Uśmiech­ną­łem się.

– Smoki nie ist­nie­ją księż­nicz­ko. Pro­szę nie robić pro­ble­mów i wy­siąść na na­stęp­nej sta­cji. Im­pe­ra­tor Ci­di­lik ocze­ku­je two­je­go po­wro­tu. I na­praw­dę pro­szę nie robić scen, do­go­nie­nie Pani, bez za­trzy­my­wa­nia po­cią­gu i ro­bie­nia sen­sa­cji było do­sta­tecz­nie mę­czą­ce.

Spu­ści­ła głowę. Nie ode­zwa­ła się do końca drogi. Wy­sie­dli­śmy na na­stęp­nej sta­cji, szyb­ko opu­ści­li­śmy dwo­rzec i ru­szy­li­śmy na za­chód. Dałem Stra­ży znać, żeby przy­sła­li na przed­mie­ścia jakiś trans­port.

– Wy­ga­dał się? – Spy­ta­ła smut­no, gdy opu­ści­li­śmy gęstą za­bu­do­wę i we­szli­śmy w oko­li­ce ogród­ków dział­ko­wych. – Wy­glą­dał, jakby nie chciał tego robić mimo…

– Nie wy­ga­dał się. Po­stra­szy­łem go żeby wy­du­sić z niego in­for­ma­cje. Miała Pani po pro­stu pecha, że przy­uwa­ży­łem jego sa­mo­chód. Ale też nie­zbyt do­brze do­bra­ne­go, na­zwij­my to, wspól­ni­ka. Grax nie jest prze­stęp­cą, cho­ciaż cza­sa­mi sprze­da­je syn­te­tycz­ne krusz­ce w cenie praw­dzi­wych. Ale nie na­da­je się na prze­myt­ni­ka. To przede wszyst­kim tchórz. Gdyby Panią roz­po­znał, od­mó­wił­by ze stra­chu przed im­pe­ra­to­rem i od razu nas we­zwał, ale nie po­znał. Po­dej­rze­wam, że kiedy zo­ba­czył skrzy­nię dia­men­tów chciał się wy­co­fać, bo za­pła­ta wy­da­wa­ła mu się o wiele zbyt duża na prze­szmu­glo­wa­nie nie­win­nej dziew­czy­ny. I wtedy go czymś po­stra­szy­ły­ście.

– No… Cao po­tra­fi wy­glą­dać groź­nie. Jeśli musi.

– Ale mimo wszyst­ko zo­sta­wi­ły­ście mu dia­men­ty, i to go chyba tro­chę uspo­ko­iło. Do­brze, tu za­cze­ka­my. Przy­ja­dą po nas samo…

Zmia­na w ruchu po­wie­trza, nie­mal nie­sły­szal­ny świst. Sko­czy­łem w bok, cią­gnąc księż­nicz­kę za sobą. Chwi­lę póź­niej w miej­scu, w któ­rym znaj­do­wa­ła się jej głowa prze­mknął nóż do rzu­tów typu czwar­te­go. Ko­smicz­na broń z sa­mo­na­pro­wa­dza­niem na usta­lo­ny cel. Nóż za­wró­cił jak bu­me­rang i po­mknął ku twa­rzy dziew­czy­ny. Zła­pa­łem go za ostrze w ostat­niej chwi­li.

Od­wró­ci­łem się po­wo­li, żeby spoj­rzeć na mio­ta­cza. Ko­bie­ta. Cho­ler­nie dużo ko­smi­tów wy­bie­ra ostat­nio żeń­skie ka­mu­fla­że, czy to optycz­ne czy syn­te­tycz­ne. Nie­mal za­wsze mają fi­gu­rę mo­del­ki i biust su­ge­ru­ją­cy zu­ży­cie dużej licz­by si­li­ko­nu. Ta też tak wy­glą­da­ła, miała czar­ne włosy, i za­ło­ży­ła prak­tycz­ny strój. Nie krę­pu­ją­ce ru­chów krót­kie spodnie i ko­szul­kę na­pi­sem "boy's toy". Szyb­ki skan po­zwo­lił stwier­dzić, że ka­mu­flaż nie był ho­lo­pro­jek­cją, ani innym skut­kiem za­krzy­wia­nia świa­tła. Inny ze­staw mi­kro­sen­so­rów Zero wy­czuł ruch łusz­czą­ce­go się na­skór­ka i kilka lot­nych związ­ków wy­dzie­la­ją­cych się z skóry, wy­izo­lo­wa­nie ich spo­śród osza­ła­mia­ją­cej chmu­ry za­pa­cho­wych czą­ste­czek per­fu­mów było dość trud­ne i nie po­zwo­li­ło na oce­nie­nie, czy skóra jest na­tu­ral­na czy sztucz­na, ale cho­ler­nie do­brze zro­bio­na. Prze­świe­tle­nia nawet nie pró­bo­wa­no do­ko­nać, od kil­ku­set ty­się­cy lat pro­du­ko­wa­ne są ko­stiu­my, które imi­tu­ją także we­wnętrz­ną bu­do­wę uda­wa­ne­go or­ga­ni­zmu, Zero mógł­by wpraw­dzie sobie z nimi łatwo po­ra­dzić, ale po tak dłu­giej syn­chro­ni­za­cji mózg mógł­by nie wy­trzy­mać zbyt wielu badań.

Czyli póki co nie mam pew­no­ści, czy jest hu­ma­no­id­ką, czy po pro­stu miała roz­miar od­po­wied­ni do wbi­cia się w ko­stium Homo sa­piens ter­ram. W tym dru­gim przy­pad­ku i tak mu­sia­ła mieć bu­do­wę, przy któ­rej ludz­ki ko­stium nie ogra­ni­cza mo­bil­no­ści.

W de­li­kat­nej dłoni znaj­do­wał się już drugi nóż, ale srebr­ne oczy wy­ra­ża­ły zdu­mie­nie. Sam nie wiem, tym że zła­pa­łem pę­dzą­cy 284km/h nóż, czy tym, że nie wyję z bólu po­mi­mo głę­bo­kie­go na­cię­cia i sta­łe­go po­ra­że­nia prą­dem przez wmon­to­wa­ny do noża pa­ra­li­za­tor. Cóż, przy nie­któ­rych sub­stan­cjach, jakie w od­po­wied­nich wa­run­kach syn­te­ty­zu­je ludz­ki or­ga­nizm, mor­fi­na jest jak pla­ce­bo.

Pu­ści­łem nóż, prze­chwy­co­ny i tak zgu­bił cel, i spoj­rza­łem na krwa­wią­ce palce. Za­sta­no­wi­łem się chwi­lę i spoj­rza­łem na nie­do­szłą mor­der­czy­nię.

– Au. – Po­wie­dzia­łem. – To bę­dzie potem bo­la­ło.

Sko­czy­ła, na ogrom­ny dy­stans i z nie­ludz­ką pręd­ko­ścią, nie dość wiel­ką, by Zero nie po­zwo­lił mi za nią na­dą­żyć, choć ani czło­wiek, ani Ve­lia­nin w nor­mal­nych wa­run­kach by nie zdą­żył. Ostrze śmi­gnę­ło mi cen­ty­metr od twa­rzy, pró­bo­wa­łem zła­pać ją za nad­gar­stek, ale ko­smit­ka była na to przy­go­to­wa­na, drugą dło­nią już wy­pro­wa­dza­ła cios w żo­łą­dek. Nożem który upu­ści­łem na zie­mię, nawet nie za­uwa­ży­łem kiedy go pod­nio­sła. Od­sko­czy­łem, po dro­dze prze­wra­ca­jąc księż­nicz­kę, co ura­to­wa­ło ją przed roz­pła­ta­niem gar­dła. Ve­lian­ka za­czę­ła ucie­kać na czwo­ra­kach, szyb­ko sta­ną­łem przed no­żow­nicz­ką. Księż­nicz­ka, wbrew moim na­dzie­jom, od­peł­zła je­dy­nie za niski murek, skąd za­czę­ła ob­ser­wo­wać całe zaj­ście. Wła­ści­wie to ma sens, gdyby znowu rzu­co­no w nią nożem mu­sia­ła­by tylko paść na zie­mię, a sa­mo­na­pro­wa­dza­nie skie­ro­wa­ło­by ostrze na mur. Gdyby za­czę­ła ucie­kać dalej od­po­wied­nio mocny rzut mógł­by tra­fić.

– Straż­nik? Czy pry­wat­ny ochro­niarz?

– A co za róż­ni­ca?

– Za Straż­ni­ków mi wy­pła­ca­ją pre­mię.

– To pró­buj sobie za­ro­bić na nowe cycki.

No dobra, w peł­nej syn­chro­ni­za­cji po­ra­dził­bym sobie z nią w try­mi­ga, gdy­bym tylko do­pie­ro co ją uru­cho­mił, po ponad dwóch go­dzi­nach Zero mu­siał znacz­nie wię­cej uwagi zu­ży­wać na utrzy­ma­nie pra­wi­dło­we­go funk­cjo­no­wa­nia or­ga­ni­zmu, a wy­daj­ność bo­jo­wa na tym cier­pia­ła. Ko­lej­ne dwa cię­cia omi­ną­łem spraw­nie, ale nagle zła­pał mnie skurcz i trze­cie­go le­d­wie unik­ną­łem pa­da­jąc na zie­mię i od­ta­cza­jąc się na bok.

– Zła­mas! – Krzyk­ną­łem, Zero za­wsze funk­cjo­no­wał jak ko­mu­ni­ka­tor. – Gdzie trans­port? Po­trzeb­ne wspar­cie!

– Zła­mas? – Zła­ma­ny Kieł brzmiał wście­kle. – Jak ty się od­zy­wasz do prze­ło­żo­ne­go!?

– Nie mam czasu! – Dzię­ki chwi­li wa­ha­nia ko­smit­ki (i nadal zna­czą­co zwięk­szo­nej wy­dol­no­ści or­ga­ni­zmu) udało mi się szyb­ko zro­bić świe­cę i przejść z niej do sta­nia na rę­kach. Nie zdą­ży­łem się odbić i sta­nąć na no­gach – Po­trzeb­ne wspar­cie! – Tań­czy­łem na rę­kach uni­ka­jąc cięć i już po dru­giej pró­bie wy­pro­wa­dzi­łem celne kop­nię­cie w nos. – Mam trud­ne­go prze­ciw­ni­ka!

– Trud­ne­go? Ty? – Udało mi się w końcu sta­nąć na no­gach i od­sko­czyć na więk­szy dy­stans. – W syn­chro­ni­za­cji!?

– Zbyt długo już trwa. Wy­daj­ność syn­chro­ni­za­cji spa­dła do po­ło­wy!

– Prze­cież kie­dyś trzy­ma­łeś ją pięć dni bez prze­rwy!

– My­lisz syn­chro­ni­za­cję z pod­łą­cze­niem sze­fie!

– Straż­ni­cy do­ja­dą w ciągu pię­ciu minut, stat­ku i tak nie zdą­ży­my wcze­śniej przy­go­to­wać. Jak bę­dziesz mu­siał pod­łą­czaj!

– A to całe "pod żad­nym…" – Za­czą­łem, ale tylko dla for­mal­no­ści. Gdyby było na­praw­dę źle pod­łą­czył­bym się nawet bez jego roz­ka­zu.

– Pie­przyć to! Jeśli mie­li­by­śmy stra­cić pierw­sze­go go­spo­da­rza od pięt­na­stu ty­się­cy lat to łącz!

Na razie spró­bu­ję jesz­cze bez pod­łą­cza­nia, pięć minut może wy­trzy­mam. Szyb­ko rzu­ci­łem okiem po oko­li­cy, wręcz nie­sa­mo­wi­te, że jesz­cze nie sły­chać wrza­sków… Zgoda, jest przed po­łu­dniem, na przed­mie­ściach… ale żeby tak cał­kiem ni­ko­go ni­g­dzie nie było? Gdzie ucznio­wie, eme­ry­ci, lu­dzie na urlo­pach? Ktoś po­wi­nien już prze­cież dzwo­nić na po­li­cję… Z dru­giej stro­ny ab­so­lut­na, i po­dej­rza­na, nie­obec­ność ludzi była mi w tym mo­men­cie na rękę. Jed­nym susem do­sko­czy­łem do chod­ni­ka, tuż obok za­ka­zu par­ko­wa­nia.

– Dam ci pierw­szą i ostat­nią szan­sę, żebyś się grzecz­nie pod­da­ła. – Po­wie­dzia­łem, lewą ręką ła­piąc za rurę – I to nie jest żart. Za­ba­wa się skoń­czy­ła.

– Ble­fuj dalej. Za pięć minut bę­dzie z was obu mie­lon­ka, a ja już będę przy or­bi­cie.

Chwy­ci­łem znak drugą ręką, na chwi­lę po­zwo­li­łem Zero jesz­cze bar­dziej zwięk­szyć wy­daj­ność mię­śni, i bez wy­sił­ku wy­rwa­łem znak z ziemi. Płyty chod­ni­ko­we po­pę­ka­ły a odłam­ki roz­pry­sły się po oko­li­cy. Wolę sobie nie wy­obra­żać co bę­dzie jak zdej­mę syn­chro­ni­za­cję, całe szczę­ście, że do ma­cha­nia takim zna­kiem po­trze­ba znacz­nie mniej siły niż do wy­rwa­nia go, Zero już ostrze­gał przed pęk­nię­cia­mi włó­kien mię­śnio­wych.

Za­szar­żo­wa­łem i ude­rzy­łem zna­kiem jak ma­czu­gą. Pra­wie zdą­ży­ła od­sko­czyć, do­sta­ła w ko­la­no, zanim wy­lą­do­wa­ła strze­la­ła już z pi­sto­le­tu pla­zmo­we­go. Broń wy­da­wa­na tylko żoł­nie­rzom i straż­ni­kom – jeden strzał po­tra­fił prze­mie­nić do­wol­ną żywą isto­tę w do­brze przy­sma­żo­ną mie­lon­kę. Nawet po DNA trud­no potem zi­den­ty­fi­ko­wać reszt­ki trupa. Oczy­wi­ście już od dawna pro­du­ku­je się osło­ny ener­ge­tycz­ne, które roz­pra­sza­ją ener­gię dzię­ki czemu wy­ha­mo­wu­ją też ma­te­rię, w więk­szo­ści wy­pad­ków cał­ko­wi­cie ne­gu­jąc skut­ki tra­fie­nia pla­zmą, ale broń pla­zmo­wa i tak jest za­re­zer­wo­wa­na wy­łącz­nie dla służb mun­du­ro­wych. A nawet w ich przy­pad­ku samo po­sia­da­nie ta­kiej broni przy sobie poza służ­bą sta­no­wi po­waż­ne na­ru­sze­nie prawa.

Spoj­rza­łem na to co zo­sta­ło ze znaku. Dobra, teraz na­praw­dę skoń­czy­ły się żarty.

– Zero! Pod­łą­czaj!

Wi­dzia­łem kie­dyś na­gra­nie z pod­łą­cze­nia, rzecz jasna w zwol­nio­nym tem­pie, bo cały pro­ces, za­leż­nie od do­stęp­no­ści pier­wiast­ków i źró­deł ener­gii, zaj­mo­wał od trzech do dwu­na­stu bi­liar­do­wych czę­ści se­kun­dy. Ze­ga­rek roz­kła­da się na gęstą sieć mi­kro­ru­rek, które peł­zną po całym ciele i wbi­ja­ją się przez skórę, mię­śnie i kości aż do ner­wów, zaraz po tym Zero wy­cią­ga z naj­bliż­szej at­mos­fe­ry czą­stecz­ki za­wie­ra­ją­ce wę­giel i kilka in­nych pier­wiast­ków, łą­cząc je w nowe, nie wy­stę­pu­ją­ce w na­tu­rze czą­stecz­ki. Naj­tward­szą struk­tu­rę mo­le­ku­lar­ną w na­tu­rze mają dia­men­ty – zbu­do­wa­ne z węgla. Wę­giel w in­nych struk­tu­rach może być jesz­cze tward­szy a przy tym ela­stycz­ny, Zero po­kry­wa całe ciało war­stwą ja­kie­goś ela­stycz­ne­go two­rzy­wa, przy któ­rym le­gen­dar­ne ada­man­tium jest jak pla­ste­li­na. Zwią­zek na bazie węgla z drob­ną do­miesz­ką wo­do­ru i że­la­za, od wy­gi­nię­cia cy­wi­li­za­cji jego twór­ców, ni­ko­mu we wszech­świe­cie nie udało się tego ma­te­ria­łu od­two­rzyć.

Pół cen­ty­me­tra tego two­rzy­wa po­tra­fi prze­trwać bez­po­śred­nie tra­fie­nie bombą ato­mo­wą i cał­ko­wi­cie po­wstrzy­mać szko­dli­we efek­ty pro­mie­nio­wa­nia. Zero dla bez­pie­czeń­stwa na­kła­dał za­wsze ca­lo­wą war­stwę. A przy oka­zji wszyst­kie, ale to ab­so­lut­nie wszyst­kie ko­mór­ki ner­wo­we w moim ciele prze­bi­jał pi­ko­rur­ka­mi z tego sa­me­go two­rzy­wa, w ten spo­sób przej­mu­jąc wszyst­kie bodź­ce wcho­dzą­ce i wy­cho­dzą­ce z or­ga­ni­zmu. Po pod­łą­cze­niu je­stem bar­dziej Zero, który trzy­ma gdzieś plik na­zwa­ny "go­spo­darz", niż czło­wie­kiem z ko­smicz­nym pseu­do­im­plan­tem. Całe ob­cią­że­nie prze­cho­dzi na Zero, więc w od­róż­nie­niu od syn­chro­ni­za­cji nie ma efek­tów ubocz­nych

– Pod­łą­cze­nie nie­moż­li­we. – Ode­zwał się ze­ga­rek.

– Że co kurwa!?

– Sys­tem ner­wo­wy go­spo­da­rza uległ… Ko­rzy­sta­jąc z zwy­kle sto­so­wa­ne­go przez cie­bie slan­gu: masz tak prze­grza­ne nerwy, że jeśli spró­bu­ję się teraz pod­łą­czyć na 99% usma­żę ci mózg i prze­ro­bię neu­ro­ny na kon­fet­ti, a z mię­śni to będą mogli co naj­wy­żej zro­bić mie­lo­ne ze skwar­ka­mi. Za długo trzy­ma­łeś syn­chro­ni­za­cję.

– Syn­te­ty­zuj miecz!

Ten sam ma­te­riał, po­mi­mo ela­stycz­no­ści, na­da­je się rów­nież na nie­zwy­kle ostrą broń. Pod wa­run­kiem, że po­kry­je się nim szkie­let z ja­kie­goś mniej ela­stycz­ne­go pro­duk­tu. W przy­pad­ku Zero ozna­cza­ło to dia­men­to­wy trzon po­kry­ty tym, o czym już dawno za­czą­łem my­śleć jako "ze­rium".

Przez na­no­se­kun­dę po­czu­łem ła­sko­ta­nie, gdy pi­ko­rur­ki z ze­gar­ka peł­zły do dłoni i za­czę­ły syn­te­ty­zo­wać broń zdol­ną roz­ciąć stal jak pa­pier.

– Czy ja cię pro­si­łem o dwu­rak!?

Wrza­sną­łem gdy w lewej dłoni po­ja­wił mi się po­ły­sku­ją­cy, czar­ny flam­berg. Z dru­giej stro­ni pi­ło­po­dob­na głow­nia z ze­rium sta­no­wi­ła pew­nie jesz­cze więk­sze za­gro­że­nie. Je­że­li, ja­kimś cudem, od razu nie prze­tnie cze­goś na pół, jedno szarp­nię­cie po­win­no do­koń­czyć dzie­ła. Jak dotąd je­dy­ną rze­czą, ja­kiej nie dało się prze­po­ło­wić jed­nym cię­ciem ostrza po­kry­te­go ze­rium była tar­cza z ze­rium. Je­dy­ny w swoim ro­dza­ju stop nie za­wiódł i tym razem, wpraw­dzie ko­smit­ka od­sko­czy­ła przed za­bój­czym cię­ciem, ale ostrze dra­snę­ło jej dłoń. Cie­ka­we kiedy za­uwa­ży, że pier­ścio­nek jest już bez­war­to­ścio­wy.

– Żad­ne­go oporu. – Po­wie­dzia­łem z uśmie­chem. – Nie chcia­ło się brać osło­ny ener­ge­tycz­nej?

– A po co? To cho­ler­stwo strasz­nie się na­grze­wa.

Naj­wy­żej do sze­ściu stop­ni. Prak­tycz­nie nie­wy­czu­wal­ne dla więk­szo­ści ga­tun­ków. Ale przy­naj­mniej wiem z kim mam do czy­nie­nia – sześć stop­ni uzna­je za go­rą­co, ale się nie poci przy dwu­dzie­stu stop­niach na słoń­cu. Czyli ma syn­te­tycz­ny ko­stium, ale po­ru­sza się bez pro­ble­mów, więc ma bu­do­wę bar­dzo po­dob­ną do ludz­kiej, nie sto­su­je eg­zosz­kie­le­tu, Zero wy­krył­by to od razu, więc jej fi­zycz­ne wy­czy­ny są skut­kiem na­tu­ral­nej wy­dol­no­ści or­ga­ni­zmu. Me­mo­ro­zia­nin. Tak me­mo­ro­zia­nin, nie me­mo­ro­zian­ka – ga­tu­nek na­tu­ral­nie obu­pł­cio­wy, na mar­gi­ne­sie obu­pł­cio­wość jest naj­rza­dziej spo­ty­ka­ną cechą ras in­te­li­gent­nych we wszech­świe­cie.

-Pod­dasz się? – Mia­łem już o to nie pytać, ale co tam. Jak tylko zdo­by­łem pew­ność z kim wal­czę, Zero prze­słał wprost do mózgu wszyst­kie cechy ga­tun­ku. Włącz­nie z naj­bar­dziej wraż­li­wy­mi punk­ta­mi i listą stra­te­gii na zwy­cię­stwo. – Uprze­dzam, jeśli nie zło­żysz broni, nie mogę za­gwa­ran­to­wać że prze­ży­jesz.

Od­po­wie­dział mi strzał pla­zmy, bar­dzo po­wol­nej pla­zmy, po­cisk nie le­ciał szyb­ciej niż po­tra­fi biec prze­cięt­ny czło­wiek, naj­wy­raź­niej za­bez­pie­czył się w spe­cjal­ny ro­dzaj amu­ni­cji, zwany stra­sza­ka­mi. Nie­wiel­ka kulka z od­po­wied­nim ge­ne­ra­to­rem spra­wia­ła, że wy­strze­lo­na pla­zma wi­bro­wa­ła ze spe­cy­ficz­ną czę­sto­tli­wo­ścią, osło­ny ener­ge­tycz­ne też wi­ru­ją ze spe­cy­ficz­ną czę­sto­tli­wo­ścią, wokół stra­sza­ka po­wsta­wa­ła więc spe­cy­ficz­na pla­zmo­wa an­ty-osło­na, nie­ste­ty nikt jesz­cze nie zna­lazł spo­so­bu, żeby przy­spie­szyć stra­szak, a pró­bo­wa­no od co naj­mniej dwu­stu ty­się­cy lat. Wła­śnie dla­te­go stra­sza­ki wy­po­sa­ża­no w au­to­na­mie­rza­nie celu – jaki byłby sens w two­rze­niu po­ci­sków prze­bi­ja­ją­cych się przez osło­ny ener­ge­tycz­ne, jeśli po­ło­wa ga­tun­ków we wszech­świe­cie po­tra­fi­ła­by przed nimi z ła­two­ścią od­sko­czyć lub nawet biec szyb­ciej od niego? Ale w od­róż­nie­niu od istot ży­wych po­cisk się nie męczy i bę­dzie ści­gał cel do końca, a sto­sun­ko­wo niska szyb­kość i ze­staw czuj­ni­ków po­zwo­lą unik­nąć więk­szo­ści prze­szkód.

Wes­tchną­łem.

– No trud­no. – Unio­słem od­wró­co­ny pła­zem miecz jak kij bejs­bo­lo­wy. – Pró­bo­wa­łem.

I od­bi­łem po­cisk. A ra­czej od­bi­łem me­ta­lo­wy rdzeń, bo dla sze­re­gu czuj­ni­ków na­stą­pi­ło tra­fie­nie w cel, sys­te­my wy­twa­rza­ją­ce pole do pod­trzy­my­wa­nia pla­zmy w po­sta­ci kuli wy­łą­czy­ły się, a ma­te­ria w czwar­tym sta­nie sku­pie­nia od­da­ła całą zgro­ma­dzo­ną ener­gię. Po­twor­ną ener­gię. Spoj­rza­łem na klin­gę i de­mon­stra­cyj­nie prze­tar­łem pal­cem w miej­scu kon­tak­tu.

– No. Już się bałem że się za­ry­so­wa­ło. Masz szczę­ście, że to tylko kurz.

W oczach me­mo­ro­zia­ni­na do­strze­głem pa­ni­kę. Do­wol­ny ma­te­riał, jaki po­tra­fił sobie wy­obra­zić po­wi­nien, w naj­gor­szym przy­pad­ku, się nad­to­pić lub pęk­nąć, o ile w ogóle prze­trwał­by tra­fie­nie.

Rzecz jasna nie tra­ci­łem czasu na po­dzi­wia­nie efek­tu, pa­ni­kę w oczach prze­ciw­ni­ka ob­ser­wo­wa­łem już w biegu, tym razem też od­sko­czył. Mniej wię­cej. Jego prawa noga, od ko­la­na w dół, le­ża­ła u moich stóp. Sam me­mo­ro­zia­nin, z roz­cię­tą syn­te­tycz­ną skórą i le­d­wie dra­śnię­tą na­tu­ral­ną, ja­kieś trzy metry dalej, wrzesz­czał z bólu. Po­mię­dzy nami leżał pi­sto­let pla­zmo­wy ko­smi­ty, nadal w pra­wej dłoni me­mo­ro­zia­ni­na, rzu­ci­łem w niego flam­ber­giem. Tra­fi­łem pro­sto w ge­ne­ra­tor. W nor­mal­nych wa­run­kach ozna­cza­ło­by to wy­buch o spo­rej sile, ale Zero też po­tra­fił wy­wo­łać od­po­wied­nie drga­nia roz­pra­sza­ją­ce ener­gię, wła­ści­wie nie było to trud­ne, po ob­my­śle­niu osłon ener­ge­tycz­nych broń biała wró­ci­ła do łask – i nadal jest po­pu­lar­niej­sza od broni pal­nej, wła­śnie dzię­ki temu, że kiedy już prze­bi­jesz osło­nę ener­ge­tycz­ną broń biała daje ci więk­sze pole ma­new­ru od stra­sza­ka, który i tak w po­ło­wie wy­pad­ków tra­cił cały po­ten­cjał de­struk­cyj­ny na roz­pra­sza­nie osło­ny. Do­brze na­ostrzo­ny nóż z ge­ne­ra­to­rem an­ty­wi­bra­cji nie tra­cił ener­gii, a nawet jeśli to łatwo było do­star­czyć mu nową.

Wy­star­czy pchnąć.

– Nie drzyj się tak. Przy­śpie­szasz krwa­wie­nie.

O dziwo me­mo­ro­zia­nin się uspo­ko­ił, sam fakt, że w tej sy­tu­acji zdo­łał się opa­no­wać za­słu­gi­wał na sza­cu­nek.

– Trom­bi­ny! – zawył przez za­ci­śnię­te zęby. – Pi­guł­ka! Za­strzyk! Ban­daż! Daj mi trom­bi­ny.

– Sorka, nie noszę przy sobie leków. – Pod­sze­dłem bli­żej.

– Je­steś Straż­ni­kiem! Mu­sisz mieć trom­bi­nę.

– Sorka, Zero przy­śpie­sza me­ta­bo­lizm od­po­wied­nich na­rzą­dów i wy­mu­sza na­tu­ral­ny przy­rost trom­bi­ny, kiedy jest to po­trzeb­ne. – Mó­wi­łem spo­koj­nie, przy oka­zji od­ry­wa­jąc pasma z bluz­ki me­mo­ro­zia­ni­na i wy­ko­rzy­stu­jąc ma­te­riał jako ban­da­że. Krwa­wie­nie nie­mal usta­ło – Nie po­trze­bu­ję in­nych leków. Zero. Gdzie Straż­ni­cy?

– Będą tu za trzy­dzie­ści sie­dem se­kund.

– Sły­sza­łeś? Zaraz do­sta­niesz swoje en­zy­my. A swoją drogą my­śla­łem, że wasz ga­tu­nek nie wy­twa­rza trom­bi­ny.

Wie­dzia­łem, że był to sku­tek za­sto­so­wa­nia uni­wer­sal­ne­go trans­la­to­ra – nie syn­te­ty­zo­wa­ny przez żaden znany ziem­ski or­ga­nizm enzym zo­stał "prze­tłu­ma­czo­ny" na jego od­po­wied­nik u czło­wie­ka – ty­po­we­go przed­sta­wi­cie­la po­słu­gu­ją­ce­go się usta­wio­nym ję­zy­kiem. Ale jakoś mu­sia­łem zabić czas….

– A wła­śnie. Księż­nicz­ko, gdyby była pani ła­ska­wa tu przyjść…

Po­wie­dzia­łem to do­kład­nie w mo­men­cie, w któ­rym za­czę­ła się po­wo­li od­wra­cać. Za­ska­ku­ją­ce, jak czułe są sen­so­ry zmian ruchu po­wie­trza, jeśli tylko sys­te­my Zero nie są za­ję­te bez­po­śred­nim za­gro­że­niem. Da­re­de­vil się pew­nie nie umywa. Dziew­czy­na wes­tchnę­ła i po­de­szła. Cicho. Spo­koj­nie. Jak na ścię­cie.

– Nie będę do­py­ty­wał się o po­wo­dy uciecz­ki, choć przy­cho­dzi mi do głowy co naj­mniej dzie­sięć wa­rian­tów, ale będę wdzięcz­ny, jeśli na­stęp­ną uciecz­kę wy­ko­na pani na pla­ne­cie nie za­miesz­ka­nej.

Mil­cza­ła, a może nie zdą­ży­ła od­po­wie­dzieć, w każ­dym razie w tej samej chwi­li po­ja­wi­li się Straż­ni­cy. Przy­je­cha­li oplem. A w każ­dym razie oplo­kształt­nym po­jaz­dem wy­pcha­nym ko­smicz­ną tech­no­lo­gią. Tak jak w przy­pad­ku kwa­te­ry głów­nej – z wierz­chu ziem­skie, w dzia­ła­niu – ko­smicz­ne.

Przy­śpie­sze­nie od zera do do­wol­nej pręd­ko­ści nie prze­kra­cza­ją­cej dźwię­ku w 0,00001 se­kun­dy. Moż­li­wość au­to­pi­lo­ta i kie­ro­wa­nia gło­sem jako al­ter­na­ty­wy dla ręcz­ne­go pro­wa­dze­nia. Stan­dard we wszech­świe­cie. W ra­mach pa­li­wa – woda, metan, amo­niak lub do­wol­na inna, łatwo do­stęp­na ni­sko­czą­tecz­ko­wa sub­stan­cja za­wie­ra­ją­ca dużo wo­do­ru. Na Ziemi sto­so­wa­no wodę w ra­mach spa­lin wy­da­la­jąc tlen. Bar­dzo eko­lo­gicz­ny sys­tem, nie­ste­ty suma wszyst­kich sa­mo­cho­dów Straż­ni­ków na całej pla­ne­cie jest trzy­cy­fro­wa. A litr wody wy­star­cza na prze­je­cha­nie nie mniej niż 25 000km.

– En­zy­my za­krze­po­we i kaj­dan­ki dla tego cze­goś. – Wska­za­łem pal­cem ko­smi­tę bez nogi. – I prze­każ­cie im­pe­ra­to­ro­wi, że có­recz­ka jest cała i zdro­wa. A w kwa­te­rze mają przy­go­to­wać mi ko­mo­rę re­ge­ne­ra­cyj­ną, Zero nie jest pe­wien czy po de­syn­chro­ni­za­cji się bez niej obę­dzie.

I tak się mniej wię­cej skoń­czy­ła moja pierw­sza ofi­cjal­na misja. Księż­nicz­kę od­sta­wi­li na Velię, me­mo­ro­zia­ni­na za­mknę­li na trzy­dzie­ści pięć pro­cent śred­niej dłu­go­ści życia, pięć za po­sia­da­nie broni pla­zmo­wej bez ze­zwo­le­nia, pięć za prze­by­wa­nie na pla­ne­cie bez ze­zwo­le­nia, pięć za usi­ło­wa­nie mor­der­stwa i pięć za sta­wia­nie oporu przy aresz­to­wa­niu. Bra­ku­ją­ce  pięt­na­ście do­stał za do­tych­cza­so­wych sze­ściu straż­ni­ków. A ja?

Ja za­sną­łem w ko­mo­rze re­ge­ne­ra­cyj­nej, ale obu­dzi­łem się w swoim łóżku. Po dzie­wię­ciu dniach.

……

………

…………

………

……

Nigdy wcze­śniej nie spo­dzie­wa­łem się, że za naj­strasz­niej­szy widok po obu­dze­niu się mógł­bym uznać blond lo­lit­kę w sa­mych majt­kach.

 

Koniec

Komentarze

Dlaczego wstawiłeś dwa niemal identyczne teksty? Wywal jeden, zanim Ci się zrobi bałagan z komentarzami.

Babska logika rządzi!

Wywal kropkę z tytułu!

Mee!

Właśnie. Który z tekstów jest tym właściwym, finalnym?

Ciekawy tekst, spodobał mi się. Ale można się czepić kilku rzeczy. Nie podoba mi się, że bohater mówi o sobie "człowiek", "ludzki" itp. Przecież to chyba nie jest Homo sapiens? Uwagi szczegółowe:

Zgrzytnęło mi uznawanie praw fizyki. Czy przed uznaniem one nie obowiązują?

To samo urządzenie mogło uczynić obiekt niewidzialnym, a nawet niewykrywalnym dla podczerwieni. Wystarczyło w takim przebraniu dotrzeć do domu, a potem wejść na dach i wsiąść do umieszczonego na nim statku.

Wydaje mi się, że te dwa zdania powinny być w różnych akapitach. Albo połącz je jakoś rozsądniej.

Właściwie nie ma sposobu na skuteczne wyśledzenie konkretnego osobnika, jeśli tylko masz dostęp do odpowiednich informacji i sprzętu, choć oszukanie lub unieszkodliwienie niektórych pluskiew i nadajników, wymagałoby zakupów przekraczających kieszeń przeciętnego kosmity.

Ale kto nie ma sposobu: straż na śledzenie czy śledzony na umknięcie?

Odezwał się mój zegarek, po pewnym zdarzeniu zabroniłem Zero, po rozłączeniu, przekształcać się w smartfona.

Rozbiłabym na dwa zdania. I tak związek między nimi słaby. Że niby domyślną postacią Zero jest komórka? Czytelnik o tym nie wie, więc nie trzeba mu tłumaczyć, skąd wzięła się inna opcja. A, i chyba powinien być zabezpieczony przed właśnie takim, przypadkowym użyciem przez osobę niepowołaną.

Pomyślmy, przy tej prędkości, żeby pozostać niezauważoną i bezpiecznie wylądować nie mogła się portować na większą odległość niż 250m w linii prostej, leciała na wysokości 220-230m, przy tej prędkości nawet Zero nie może tego dokładnie określić… zatem stożek o tych wymiarach będzie miał podstawę o promieniu od 97,97958971 do 118,7434209 metra…

Dla mnie ten fragment brzmi bardzo mętnie. Stożek o jakich wymiarach? Stożek o "takich" wymiarach i nie wiadomo, jaką dokładnie, jaką ma średnicę? OK, można się domyślić, że wysokość stożka wynosi 220-230 metrów, tworząca 250, a wtedy promień waha się w podanych przez Ciebie granicach. Ale nie powinieneś zmuszać czytelnika do takiej ciężkiej pracy. Spróbuj wyjaśnić precyzyjniej. I od kiedy tworząca stożka jest wymiarem? Poza tym, liczby raczej zapisujemy słownie. Chociaż, może dla takich długich ułamków można zrobić wyjątek. Nie wiem. Dlaczego ważne jest, że wyspę można było osiągnąć ze wszystkich czterech punktów? Według mnie liczy się suma zbiorów, a nie ich część wspólna.

Ale ogólnie, czytało się przyjemnie i zwroty akcji zaskakiwały.

Babska logika rządzi!

Ahahaha, dzięki że zwróciliście mi uwagę na drugie opowiadanie, nawet nie zauważyłem, że nie usunęło go z kopii roboczych. Byłaby kompletna kicha.

A teraz odpowiedź na kilka /pytań uwag Finkli:

Prawa fizyki obowiązują nieważne czy są uznane czy nie. Możliwe, że mi się nie udało, ale chciałem by stanowiło to subtelną aluzję, że prawa te nie są w pełni poznane, są raczej założonymi teoriami i tak naprawdę nie mamy pewności czy oparte na nich twierdzenia i obliczenia są słuszne.

bohater jest homo sapiens. W każdym razie z punktu widzenia biologii – zsynchronizowany z nim Zero powinien być traktowany jak sztuczna zastawka serca. Jeśli uważasz, ze ludzie z sztucznymi zastawkami nie są homo sapiens to wtedy przyznam ci rację.

I do twojej ostaniej uwagi – tu akurat miałem nadzieję, że czytelnicy odpuszczą kombonowanie o jaki stożek chodzi, chciałem żeby trochę wczuli się w bohatera, który musi użerać się z superstarym superkomputerem na siłę podającym bardzo niezrozumiałe terminy do spraw banalnie prostych.

Prawa fizyki: wstaw 'poznane' zamiast 'uznanych' i wszystko będzie w porządku.

Gatunek bohatera: hmmm, ja odniosłam wrażenie, że to humanoidalna rasa żyjąca na Ziemi. Jakim cudem zwykły Homo został strażnikiem, skoro połowa przepisów zabrania wtajemniczania słabo rozwiniętych cywilizacji w takie sprawy? Do synchronizacji z komputerem nic nie mam. Chociaż, trochę mnie ciekawi, jak mogło do tego dojść przez przypadek. Skoro nieudana próba wysmaża mózg, a udanych od dawna nie było, to rodzice powinni lepiej dzieciaka pilnować.

Stożek: w porządku, ale superkomputer powinien wyrażać się cholernie precyzyjnie.

Nigdy nie licz, że czytelnicy coś odpuszczą, że nikt nie zauważy. To są cholernie złośliwe bestie bardzo uważni ludzie.

Babska logika rządzi!

"Dlatego werbuje się co bardziej obiecujących tubylców, którzy na co dzień żyją jak inni mieszkańcy planety, a przy okazji pełnią obowiązki w Straży. Często przez wiele pokoleń. Jak moja rodzina."

"Nigdy nie wtrącać się do biegu historii i rozwoju techniki. Nawet jeśli oznacza to patrzenie jak ginie twój naród, lub wymiera cały gatunek."

 

Te słowa padły w opowiadaniu – stanowią podstawę umieszczenia gatunku homo sapiens terrans w szeregach Straży. Choć piszę to tylko, żeby do końca wyjaśnić wątek gatunku.

Aha. To mi umknęło. Nigdy nie twierdziłam, że mam zawsze rację. :-)

Babska logika rządzi!

0,000000000000000001 sekundy ---> czy już oficjalnie zabroniono zapisu typu: dziesięć do potęgi minus dwunastej?

Nie ruszyło mnie to opowiadanie. Sprawiło wrażenie przeznaczonego dla "młodzieży młodszej". Prawdopodobnie dlatego, że napompowany nieziemską wiedzą i wyposażony w nieziemski sprzęt młodzieniec i tak nie miałby szans – Jej Książęca Wysokość po tylu fakultetach powinna zrobić go w konia drgnieniem paluszka. Chyba że dyplomy dostała po znajomości…

Bardzo ładnie napisane – rażą tylko te cyfry i wyliczenia, nic nie znaczące dla czytelnika. A może zamienić je w określenia opisowe, typu "przyspieszenie tak ogromne, że z punktu widzenia osoby stojącej na ziemi była to praktycznie teleportacja"?

 

Natomiast treść zdecydowanie dla chłopców w przedziale wiekowym 10-13 ;) Najgrubszą dziurę wytknął Adam.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Muszę wam podziękować. Fakt, nie pomyślałem o tej "drobnej" różnicy intelektualnej. Ale dzięki temu, że mi ją wytknęliście, naszedł mnie pomysł na bezpośrednią kontynuację. 

 

Choć przez chwilę obowiązywała wersja "tak się nastawiła na konieczność uniknięcia superzaawansowanych metod tropienia, że zapomniała o prymitywnym śledzeniu na podstawie zwykłego nagrania. A poza tym Zero jest sprytniejszy". Ale szybko przestała obowiązywać – wypchnęło ją natchnienie.

Jeszcze raz dzięki.

0,000000000000000001 sekundy ---> czy już oficjalnie zabroniono zapisu typu: dziesięć do potęgi minus dwunastej?

Nie, nie zabroniono. Po prostu wydawało mi się, że zapis typu 10^-12s dla większości czytelników daje gorsze wyobrażenie o tym, jak niewielki jest to czas niż zapis typu 0,00000000001s. Może to być tylko moja opinia.

Bauaser-kunie, miałem na myśli zapis słowny. Całkowicie słowny. To beletrystyka i gdzie tylko można, warto obchodzić się bez symboli. Poza tym ujemną potęgą też nie musisz się posłużyć – istnieją zarówno przedrostki, określające podwielokrotności (piko, atto..), jak też liczebniki typu 'jedna dziesięciomiliardowa'.

"Natomiast treść zdecydowanie dla chłopców w przedziale wiekowym 10-13 ;) Najgrubszą dziurę wytknął Adam." – Nic dodać, nic ująć. Początek był nawet,nawet ale po 3/4 tekstu, kiedy opowiadanie zamieniło się w rąbankę a'la amerykański film akcji, straciłam zainteresowanie. Szkoda, bo niezła historia się zapowiadała. 

Nowa Fantastyka