- Opowiadanie: tempest13c - Merlin

Merlin

Witam :) To moje pierwsze wypociny więc proszę o wyrozumiałość. I oczywiście o konstruktywną krytykę.

Postaram się skorzystać z rad i poprawić opowiadanie.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Merlin

Fizyka .. Pamiętam jeszcze jak słowo to brzmiało dla mnie niczym magiczna inkantacja. Co z kolei jest całkiem na miejscu zważywszy, że dzięki mojej zaznajomości z prawami Fizyki jestem teraz traktowany niczym potężny Mag – z szacunkiem, zawiścią, wrogością itp. – mówiąc krótko, cały pakiet. Kto, by pomyślał, że za sprawą małego błędu przy wprowadzaniu w życie formuły, która była ukoronowaniem mojej kariery będę musiał spędzić resztę moich dni w miejscu, które uważa toaletę za cud techniki … nie ma to, jak szczęśliwy traf. Na domiar złego czuje się niczym w krainie Niziołków, dałbym sobie rękę uciąć, że średnia wzrostu wynosi tutaj metr pięćdziesiąt … a z moim metr osiemdziesiąt prezentuje się to dość komicznie.

Lord Pendragon jest gotowy przyjąć cię na audiencje – oznajmił sługus władcy, wyłaniając się z komnaty tronowej. Chociaż nie bardzo zasługiwała ona na to miano .. widziałem większe salony.

Wchodząc musiałem nieco zwolnić kroku, bo oświetlenie ograniczało się do pochodni na ścianach i małych, łatwych do obrony okien. Wnętrze komnaty było niemal jak żywcem wzięte ze średniowiecznego skansenu – pełno skór, mieczy, trofeów z polowań i oczywiście pełno zbrojnych strażników. Sługa zaprowadził mnie na środek komnaty, gdzie dwóch z nich stanęło po moich bokach. Najwidoczniej mieli oni za zadanie zniwelować jakiekolwiek zagrożenie z mojej strony, jeśli bym takowe okazał.

Uther Pendragon zasiadał w samym centrum na czymś co przypominało koszmar dekoratora wnętrz za moich czasów, natomiast tutaj był to tron godzien największego z władców (przynajmniej dla obecnych). No cóż, są gusta i guściki.

Witam cię magu w moich progach – oznajmił z tronu cierpki głos władcy. – Słuchy o twoich czynach dochodzą z moich włości niemal od zeszłych zbiorów. Myślę, że już czas żebyśmy się sobie przedstawili. Czyż nie? – uprzejmy ton króla sprawił, że ogarnęło mnie niemiłe przeczucie, że będę musiał obmyślać plan taktycznego odwrotu w najbliższej przyszłości.

Królu – odpowiedziałem, przyklękając na jedno kolano i wbiłem wzrok w swój skórzany but. Odrobina szacunku jeszcze nikomu nie zaszkodziła. – Gdybyś posłał po mnie wcześniej na pewno niezwłocznie bym się stawił przed twoje oblicze. Gdyby nie posłaniec, którego wysłałeś po mnie, nie wiedziałbym, że władca tych ziem jest mną zainteresowany.

Uther Pendragon w odpowiedzi podniósł się i zaczął się powoli zbliżać w moim kierunku. Był już stary jak na standardy tych czasów, dobrze po pięćdziesiątce, ale wyglądał, na co najmniej siedemdziesiąt. Mimo to krok miał pełen wigoru i widać w, nim było zacięcie zaprawionego w boju wojownika. Jeszcze lepiej było ono widoczne w ostrych rysach władcy, zwłaszcza w wydajnym i najpewniej złamanym nosie oraz w oczach, które mogły przyprawić o dreszcze. Najwidoczniej jednak nie poinformował on strażników o zamiarze bliskiej inspekcji mojej skromnej osoby co wywołało niemałe zamieszanie. Widocznie protokół audiencji nie zakładał takiego scenariusza, no, ale nie ma co się dziwić. Ludzie posiadający władzę zawsze wzbudzali zazdrość i zawiść, więc ostrożność była na miejscu. Przydzieleni mi strażnicy dobyli mieczy i podsunęli mi je pod gardło. Nie musieli nic mówić, wiedziałem, że najmniejsze drgnięcie z mojej strony spowoduje natychmiastową reakcję mającą na celu skrócenie mnie o głowę.

Pendragonowi najwyraźniej się to nie spodobało (znam to uczucie), więc odprawił straż, co z kolei, im się nie spodobało. Ale zaletą bycia charyzmatycznym przywódcą jest fakt, że nikt ci nie odmawia. Więc, kiedy król w końcu do mnie dotarł byliśmy sami pośrodku pomieszczenia a straż i służba obserwowali nas spod ścian.

Wstań – powiedział, więc wstałem co nieco zbiło go z tropu, bo pewnie jestem najwyższym człowiekiem jakiego widział. – Nie mam zamiaru prowadzić z tobą żadnych gier, sprowadziłem cię tutaj z konkretnego powodu – mówiąc to jego głos nabrał nowego, nieprzenikliwego tonu .– Chcę żebyś uratował życie mojego syna. Za wszelką cenę.

Oczywiście … mogłem się domyślić, że chodzi o ratowanie kogoś z objęć śmierci. Odkąd trafiłem do tej linii czasowej minęło ponad sto lat, ale na szczęście, zanim tutaj trafiłem odbyłem terapię unieśmiertelniającą. Dlatego teraz wyglądałem na góra trzydziestkę, gdy w rzeczywistości mam ponad półtora wieku na karku. Niestety, moja wiedza ograniczała się początkowo jedynie do Fizyki, ale, mimo to udało mi się niesamowicie dużo osiągnąć bazując jedynie na powierzchownej wiedzy z innych dziedzin, które w tych czasach były dużo bardziej pomocne. Medycyna nie była moim forte, jednak sam fakt, że wiedziałem o istnieniu mikroświata (bakterie, wirusy itp.) wystarczył, że byłem lata świetlne od tutejszych uzdrowicieli. Wiedziałem, że umiejętność leczenia innych może być ogromnie użyteczna w przyszłości dlatego dość sporą część ostatniego wieku poświęciłem na nauce tejże dziedziny. Ostatnio nawet udało mi się z sukcesem przeprowadzić operacje na mężczyźnie, który został postrzelony pięcioma strzałami. Jednak w dalszym ciągu znacząca większość umierała mimo mojej pomocy.

Panie – powiedziałem ostrożnie dobierając słowa .– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc, jednak nie mogę z całą pewnością zagwarantować sukcesu – zdawałem sobie z reakcji jaką może to wywołać, ale lepiej, żeby nie owijać w bawełnę w takiej sprawie.

Nie bądź taki skromny Merlinie – stwierdził władca, wyraźnie twardszym tonem. – Słyszałem opowieści o tym jak uzdrowiłeś ludzi, którzy nie mogli przeżyć, przynajmniej nie według najlepszych z moich uzdrowicieli – to, jak Pendragon wypluł ostatnie słowo wyraźnie sugerowało, że raczej się z nimi nie spotkam.

Dziękuje za te słowa uznania, jednak najwyraźniej opowieści te nie uwzględniają tych, którym nie zdołałem pomóc – mówiąc to, stwierdziłem po wyrazie twarzy, że mój gospodarz zaczyna poddawać się rosnącej fali emocji. Zresztą żaden rodzic nie chce słyszeć nawet o możliwości stracenia dziecka. – Czy mogę zobaczyć królewskiego potomka? – spytałem przechodzą do rzeczy, zanim ktoś spróbuje mnie sprowadzić bliżej do średniej wzrostu.

Chodź za mną – powiedział władca odchodząc , skinąwszy w międzyczasie na dwóch strażników, którzy przyłączyli się do nas. – Jak już powiedziałem wcześniej masz moje pozwolenie na stosowanie jakichkolwiek sztuczek, nie ważne diabelskie czy nie.

Świetnie, teraz już wiem, co się mówi w tych okolicach o mnie .. w sumie to zawsze się tak kończyło. Nie ma co się dziwić, moje metody wykraczają poza zrozumienie tutejszych ludzi. Dlatego, szczególnie podczas operacji, wymagam od moich „klientów”, żeby dali mi odrobinę prywatności. Nie raz zostałem oskarżony o mordowanie tych, których próbowałem ratować. Mam nadzieje, że tym razem obędzie się bez niespodzianek i sprintu przez tutejszy las. Może i jestem nieśmiertelny, ale nie niezniszczalny.

Król zaprowadził mnie do komnaty łączącej się bezpośrednio z tą, w której znajdował się tron. Była mniejsza, ale dużo lepiej umeblowana z dużym łożem pośrodku. Na, nim właśnie spoczywał drobny, może pięcioletni chłopiec. Od razu było widać, że jest w kiepskim stanie. Poruszał się niespokojnie pojękując żałośnie z bólu cały zalany potem, dodatkowo najwyraźniej był w delirce, bo co chwila bełkotał na wpół zrozumiałe słowa.

Mogę go obejrzeć z bliska? – spytałem, nie wiedząc jaką reakcje wzbudzę, jeśli bez ostrzeżenia zacznę zajmować się małym.

Po to tutaj jesteś. Idź i ulecz go! – słychać było w jego głosie silne emocje, w tym złość i cień paniki.

Podszedłem i zdjąłem z niego okrycie. Na pierwszy rzut oka zdawał być się cały, ale po chwili dojrzałem opatrunek na lewym udzie. Ostrożnie go zdjąłem pod czujnym okiem króla i ujrzałem źródło całego zamieszania. Rana, i to głęboka, prawie na całą długość uda. Więc to, co dolega młodemu to z pewnością zakażenie tejże rany. Mimo, że w opatrunku były ślady roślin zapobiegających zakażeniom doszło do niego, prawdopodobnie po prostu nie utrzymano odpowiedniej higieny rany co w tych czasach było na porządku dziennym. Dziw, że przeżył do tej pory, bo zakażenie dostało się już do krwi. Mam coś, co mogłoby pomóc, więc mam nadzieję, że mości władca dotrzyma słowa i pozwoli mi na to, co mam zamiar zrobić.

Muszę się udać natychmiast do mojego powozu – oznajmiłem i ruszyłem szybkim krokiem do wyjścia, oczywiście straż dobyła broni i zatrzymała mnie przy wyjściu. – Jeśli chcesz aby twój potomek przeżył musisz mi pozwolić działać i to natychmiast! Nie ma czasu na tłumaczenie, on może umrzeć lada chwila! – krzyknąłem do Pendragona odwracając się w jego stronę. – Każ zagotować wodę i niech po mnie poślą jak będzie gotowa. I wyprowadź wszystkich z komnaty oprócz chłopca, nikt nie może przebywać tutaj jak wrócę.

Widać było, że Uther nie był przyzwyczajony do takiego tonu, ale najwyraźniej troska o syna zwyciężyła nad dumą, bo skinął na strażników, żeby mnie wypuścili i rozkazał, im aby wyprowadzili resztę z pokoju. Biegnąc do powozu zastanawiałem się czy mam wszystko, co trzeba, by, choćby mieć szansę ocalić małego. Oczywiście brałem pod uwagę, że coś takiego może mieć miejsce, więc zawsze w powozie miałem podstawowe rzeczy do pomocy. Tylko czy przypadkiem nic nie zginęło lub nie zostało ukradzione? Nie ma co się zastanawiać, tylko skupić się na czekającym mnie zdaniu. Bo, jeśli mały nie przeżyje to mam przeczucie, że ja też nie.

W końcu dotarłem na plac przed zamkiem, gdzie znajdował się mój powóz. Skoczyłem na niego lekko płosząc moje dwie klacze i zacząłem szukać zestawu medycznego. Znalazłem go w górnym prawym rogu powozu. Na szczęście był w pełni wyposażony – igła, bandaż, nić, silny alkohol oraz zioła z właściwościami antyseptycznymi. Teraz został tylko jeden składnik potrzebny do uratowania małego pacjenta, pojemnik z płynem, który znacznie wyprzedzał swoje czasy. A mówiąc dokładniej wyciąg z pospolitej pleśni – penicylina. Bez niej prawie nie było szans na przeżycie małego. Ampułki z antybiotykiem były ostrożnie zapakowane w skrzyńce obłożonej sianem dla ochrony. Znajdowały się tam też dwie strzykawki – też produkt wyprzedzający swoje czasy, a były one owocem niemal pięćdziesięciu lat pracy i badań metalurgicznych. Wziąłem strzykawkę i ampułkę razem z zestawem medycznym i pobiegłem z powrotem do zamku. Gdy dobiegłem do komnaty chłopca było w, nim już tylko dwoje okupantów, oczywiście drugim był Król.

Proszę wyjść, trochę mi zajmie zajęcie się młodym księciem i potrzebuje do tego ciszy i samotności – powiedziałem dobiegając do małego i rozkładając przyniesione rzeczy na stoliku niedaleko łoża – nie mamy za wiele czasu, żeby mu pomóc.

Nie! Nie pozostawię jedynego syna z kimś, kto równie dobrze może go zabić – powiedział ostro władca, przy czym wyciągnął miecz. – Jeśli on umrze ty, razem z nim.

Moje metody mogą wydać się dziwne, ale działają. Jeśli ktoś mi przeszkodzi chłopak na pewno umrze, więc powstrzymaj się z działaniem, póki nie skończę – powiedziałem niecierpliwie, zapominając o manierach. Jak zwykle będę musiał pracować z mieczem na karku.

Sięgnąłem po alkohol i wymoczyłem starannie czystą chustę, jedną z dwóch, które wyjąłem z kieszeni. Najpierw trzeba zająć się raną, więc zacząłem obmywać ją alkoholem. Chłopak zaczął się rzucać i krzyczeć, władca było krok od rzucenia się w moją stronę, więc czując jego wzrok spojrzałem na niego i zapewniłem, że zaraz się uspokoi i nie ma się czym martwić. Szczerze mówiąc miałem nadzieje, że lada chwila młody zemdleje z bólu, bo i tak jest już słaby. I rzeczywiście krzyki ustały i mały przestał się ruszać. Dobrze, będzie łatwiej założyć szwy. Założyłem nitkę na igłę i obmyłem całość alkoholem, w tym ręce. Uther Pendragon z niedowierzaniem wpatrywał się, jak traktuje nogę jego syna niczym gospodyni traktuje dziurawe ubrania. Ale nie drgnął, zdawał sobie sprawę, że jestem jedyna szansa na uzdrowienie małego. Po założeniu szwów przygotowałem zioła i zaaplikowałem je na ranę, następnie całość owinąłem czystym bandażem. No to teraz został tylko zastrzyk. Ale najpierw muszę strzykawkę wysterylizować, a alkohol to za mało. Wziąłem strzykawkę i wybiegłem z pokoju sprawdzić czy woda została zagotowana. Strażnik zaprowadził mnie do kuchni, gdzie znajdował się kocioł z gotującą wodą. Kuchnia nie była duża, więc było dość dusznie. Rozłożyłem strzykawkę i wrzuciłem do wody. Króla nie było, więc pewnie został z synem. Asysty jednak nie brakowało, służba i strażnicy patrzyli się z zaciekawieniem co robię. Po paru minutach przygotowałem nową czystą ścierkę i zmoczyłem ją alkoholem, by przenieść w niej strzykawkę. Wyjąłem części strzykawki za pomocą drewnianej łyżki, która cały czas była w gotującej się wodzie i ułożyłem na ścierce. Wybiegłem z powrotem do komnaty małego uważając, żeby części strzykawki nie miały zbytniego kontaktu z powietrzem. Król stał nad małym wciąż ściskając miecz w jednym ręku, a drugie kładąc na piersi małego, jakby sprawdzając czy oddycha. Podszedłem do ampułki z penicyliną, złożyłem szybko strzykawkę i otworzyłem mały pojemniczek. Ampułka była mała i sterylna w środku dlatego spokojnie wyciągnąłem strzykawką zawartość. Władca zrobił mi miejsce uważnie obserwując każdy mój ruch i patrzył jak alkoholem obmywam ramię księcia. Znalazłem żyłę i wbiłem strzykawkę. Doskonale słyszałem cichy syk zaskoczenia zatroskanego ojca, ale na szczęście nie świst przecinającego powietrze ostrza, więc kontynuowałem. Opróżniłem zawartość strzykawki i ponownie przemyłem miejsce alkoholem. Teraz pozostawało jedynie czekać. Odwróciłem się do mojego niedoszłego kata.

Zrobiłem wszystko, co mogłem Panie, teraz musimy czekać i mieć nadzieje, że jest młody książę wystarczająco silny – powiedziałem, starając się przy tym brzmieć pozytywnie –, ale teraz przynajmniej jest szansa.

Nie wiem coś zrobił, ale, jeśli przeżyje to daruje ci życie. Jeśli nie, to sam będziesz błagał o śmierć – powiedział tonem co najmniej grobowym.

No cóż, chyba nie spodobały mu się moje praktyki uzdrawiające. Ale przynajmniej nie poczułem miecza między żebrami. Na razie.

 

***

 

Chłopak gorączkował jeszcze cały następny dzień. W dodatku byłem cały czas trzymany pod mieczem w razie jakby doszło do najgorszego. Ale na szczęście pod wieczór gorączka zelżała i rano był już w całkiem dobrym stanie. Początkowo bałem się, że wysoka temperatura może trwale uszkodzić mu mózg, ale obeszło się bez tego. Niema co, bliżej egzekucji chyba jeszcze nie byłem, ale jakoś się udało wyjść z tego bez szwanku. W dodatku dostałem niemałe wynagrodzenie od początkowo sceptycznego Pendragona na pewno się przyda podczas podróży do innych ziem. Ale szczerze mówiąc najbardziej zainteresował mnie młody książę, inteligentny i ciekawy świata, ale przede wszystkim otwarty na rzeczy nowe i niezwykłe. Szczególnie interesowało go to, jak zszyłem jego udo, nic dziwnego, ale za każdym razem jak o tym wspominał to jego ojciec wyglądał jakby dalej myślał o mojej egzekucji. Minie sporo czasu, zanim ludzie będą uważać moje praktyki za standardowe.

Dwa tygodnie po moim przyjeździe w końcu zdjąłem małemu szwy i postanowiłem dalej ruszać w drogę. Pendragon zaproponował mi pozycje nadwornego Maga/uzdrowiciela, ale odmówiłem, po paru latach i tak musiałbym uciekać, bo ludzie zaczęliby zauważać, że się nie zmieniam.

Masz moją dozgonną wdzięczność Merlinie – powiedział Władca. – Za twoją pomoc będziesz zawsze mile widziany w moim królestwie. Artur! – krzyknął do swojego syna. – Nie odprawisz swojego dobroczyńcy?

Młody książę wyłonił się z zamku odziany w zdobione szaty godne następcy tronu. Wciąż jeszcze nie mógł biegać, więc spokojnie podszedł do mojego powozu.

Magu – oznajmił z powagą – mam nadzieje, że jeszcze cię kiedyś zobaczę w naszych stronach – w jego głosie było słychać nutę nadziei.

Hm .., kiedy sam zasiądziesz na tronie to może przybędę, żeby złożyć ci osobiste gratulacje, ale nic nie obiecuje – powiedziałem wpatrując się w chłopca pełnego możliwości. – Kto wie może, wtedy zostanę na dłużej.

Odpowiedział mi wielkim uśmiechem i radosnym kłapnięciem w dłonie. I nie zwlekając udał się do zamku. Nie ma co ciekawy z niego młodzieniec. Może kiedyś się przekonam jaki jest z niego król.

Koniec

Komentarze

Brakuje mnóstwo przecinków. Doczytam później, może do tej pory coś zrobisz w tej materii, Drogi Autorze.

 

 

….wróciłem. Nic się nie zmieniło. Oprócz brakującej pewnie z setki przecinków, błędnie zapisujesz dialogi. Zapamiętaj też, że liczebniki zapisujemy słownie.

Opowiadanie słabowate. Kolejna historia o Merlinie, która niczym nie zaskakuje.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Jej, skończyłam po pierwszym akapicie. :/

Popraw błędy, jak radzi Bohdan, bo to naprawdę zniechęca czytelnika; może wtedy wrócę i przejrzę raz jeszcze.

 

PS. Tekst zawsze możesz podsyłać znajomym, druga osoba z pewnością zauważy, że coś jest nie tak.

Follow the White Rabbit!

Sporo powtórzeń. Brakuje tez wielu przecinków. Popraw proszę.

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Trudno nie zgodzić się z przedpiścami: powtórzenia, przecinki, literówki. Niektóre błędy sam edytor powinien Ci podkreślić. Dlaczego dialogi kursywą? To niepotrzebne.

odpowiedziałem klękając i wbiłem wzrok w swój skórzany but

Dość karkołomna pozycja. Ja bym zaznaczyła, że przyklęknął na jedno kolano. I przecinek po "odpowiedziałem".

w górnym prawym rogu powozu

Ale w przednim czy tylnym? Ta informacja nie wydaje mi się istotna dla opowieści, ale skoro ją zamieszczasz, to zrób to precyzyjnie.

Po założeniu szwów przygotowałem zioła i zaaplikowałem je do rany

Skoro zamierza coś wkładać do rany, dlaczego najpierw ją zaszył?

Bazujesz na znanym motywie. Tak znanym, że na podstawie samych imion gdzieś w pierwszej połowie można odgadnąć zakończenie.

Babska logika rządzi!

Ojejej… Praktycznie wszystko zostało powiedziane, w skrócie, ale tak. Nie będę mnożył bytów, czyli jednobrzmiących komentarzy.

Technicznie, owszem, klapa, ale da się przeczytać. Tylko, że to tekst pisany pod zakończenie. Zdaniem autora pewnie niesłychanie pomysłowe, moim już niekoniecznie ;) 

Niestety, nie spodobała mi się opowiastka o epizodzie z życia Merlina – fatalnie napisana i praktycznie sprowadzająca się do dość drobiazgowego przedstawienia czynności zmierzających do ratowania królewskiego syna. Przypuszczam, że miało być zabawnie i zaskakująco, ale cóż, nic mnie rozbawiło i nic nie zdołało zaskoczyć.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, nie czytało się zbyt dobrze :/

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka