- Opowiadanie: Gordon Grey - Onfiner

Onfiner

Disclaimer: Autor nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne szkody czy przykre stany psychiczne odbiorcy wywołane poniższym tekstem, a związane z tym skargi i zażalenia wynikające np. z braku zdrowego rozsądku i umiejętności dedukcji u czytelnika będą ignorowane, co nie dotyczy jednak wszelkich pytań i wątpliwości.

Wiem, że powyższe zdanie może brzmieć arogancko, ale napisałem tylko to co wydaje się być oczywistością.
Zważywszy że dotąd nic na portalu nie publikowałem, mam cichą nadzieję, że tekst ten (zwłaszcza jego forma) nie zostanie jednak jakoś szczególnie źle przyjęty.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Onfiner

Od czego właściwie mam zacząć? Zapewne najlepiej od początku. Tak więc też zrobię.

Tytułem wstępu napiszę tylko, że nie jest to typowe opowiadanie. Właściwie ciężko byłoby je za takie uznać. W jakim zatem celu zamieszczam ten tekst? Do końca sam nie jestem pewien. Po części łudząc się pewnie, że jeśli opowiem o tym co mi się przydarzyło na portalu takim jak ten, gdzie jest szansa trafienia do użytkowników o potencjalnie bardziej otwartych umysłach, którzy raczej nie wyśmieją na dzień dobry, to w jakiś sposób mi to pomoże, zadziała jak swego rodzaju autoterapia. Przynajmniej taką mam nadzieję.

 

Wybaczcie ewentualny chaos w tekście i to, że nie będę przywiązywał aż takiej wagi do stylistyki, obszernych opisów czy zgrabnych określeń, ale nie to mi teraz w głowie. Ciągle jeszcze jestem pod dużym wpływem ostatnich wydarzeń, co jest związane z ogromnym stresem. Zauważyłem jednak, że pisząc o tym nieco się uspokajam i wyciszam, więc mam zamiar kontynuować i starać się to robić jak najprzystępniej.

 

Drugim powodem publikacji tych wypocin jest… No właśnie, chyba… chęć przestrogi. Jakaś wewnętrzna potrzeba zwrócenia waszej uwagi na pewne rzeczy. Konkurs na miejską legendę wydał mi się okazją na zwiększenie szans, aby jeszcze więcej osób przeczytało to, o czym chcę opowiedzieć. Przekonacie się, że bynajmniej nie w celu "wylansowania" kolejnej legendy. A na jakie rzeczy chcę zwrócić waszą uwagę? I w ogóle dlaczego? O tym za chwilę.

 

Osobiście uważam się za osobę bardzo racjonalną. Niektórzy twierdzą, że aż za bardzo. W związku z moją logiczną naturą, nie mam w zwyczaju dawać zbytniej wiary przeróżnym nadnaturalnym zjawiskom, ale ostanie dwa miesiące kazały mi się zastanowić. Do tej pory myślałem, że mój racjonalizm nie jest jedynie uosobieniem sceptycyzmu i przejawia się w dosyć uporządkowany sposób: niczego nie zakładałem z góry, ale też niczego nie wykluczałem. Tak sądziłem, jednak życie zweryfikowało moje mniemanie o sobie, gdzyż okazuje się, że w nietypowych okolicznościach ciężko jest przyjąć niektóre rzeczy do wiadomości, a charakterystyczny dla ludzi strach przed nieznanym najwyraźniej bierze wówczas górę.

 

Poświęciłem na powyższy akapit tyle miejsca, byście zrozumieli także mój stosunek do tematu różnych dziwnych historii. Moja nadawać by się mogła na opowiadanie z pod szyldu CreepyPasta, czyli – nie oszukując się – najczęściej tanią, banalną opowiastkę grozy. A jeśli jeszcze weźmie się pod uwagę przytaczaną przeze mnie tematykę, mogą się nasunąć skojarzenia z pastami typu 'dziwne pliki', jak np. 'Suicide Mouse.avi' czy 'Barbie.avi', ale wierzcie, to są tylko pozorne skojarzenia. Swoją drogą, rozważaliście kiedyś dlaczego ta tematyka cieszy się zarówno wśród autorów jak i odbiorców taką popularnością? Można tylko zgadywać, jednak wydaje mi się, że obydwie te grupy podświadomie mogą zdawać sobie sprawę z pewnego faktu. Faktu, że jeśli istnieją jakiekolwiek nieznane nam siły, dobre czy też nie, internet – bo często tego właśnie tematu owe historie dotyczą – zdaje się być wymarzonym miejscem i sposobem na rozprzestrzenianie się ich wpływu w nowoczesnym świecie. Dodatkowo okazuje się, że zazwyczaj z wielu zjawisk zwyczajnie nie zdajemy sobie sprawy, a gdy już to nastąpi, z reguły staramy się je negować, bo w ten sposób łatwiej nam jest przejść nad nimi do porządku dziennego i zachować wrażenie kontroli nad własnym życiem.

Piszę o tym nie bez powodu, gdzyż w moim przypadku także zaczęło się od internetu, a dokładnie od pewnej aplikacji. Czas zatem przejść do konkretów. Darujcie przydługie wprowadzenie będące najpewniej wynikiem wspomnianego chaosu tak w moim umyśle, jak i tym samym w tekście.

 

Jako że nie jestem fanem "płaskiego dźwięku" podczas słuchania muzyki, szukałem programiku dla urządzeń mobilnych zauważalnie podbijającego bass w utworach. Będąc użytkownikiem systemu Android jestem skazany na to co oferuje w tym temacie sklep Google Play, ponieważ staram się unikać instalowania aplikacji z niezaufanych źródeł. Słowo "skazany" wydaje się nie być nadużyciem, bo wspomniana oferta, choć całkiem pokaźna, nie spełniła moich oczekiwań. Zapewne App Store wypada na tym polu lepiej, jednak będąc zrażonym do iOS'a, wybrałem "andka" i niestety przekonałem się, że w owym temacie, w sklepie od Google po prostu "wieje nędzą". W większości apek różnica w dźwięku była ledwie zauważalna albo wcale. Zdecydowałem się nawet na skorzystanie z trzech płatnych programów, szybko jednak zniechęcając się do dalszych zakupów. Dwa z nich mimo, iż działały zadowalająco, były irytujące w obsłudze i czasem funkcjonalności, a trzeci… Cóż, szkoda gadać. I w tym właśnie momencie uznałem, że może warto darować sobie 'Android Market' i w celu znalezienia tego co mnie interesuje przeszukać czeluścia internetu. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek żałował jakiejś decyzji aż tak bardzo.

 

Zdaję sobie sprawę, że to, o czym napiszę dalej część z was może uznać – nawet jak na ten portal – za coś wyjątkowo nieprawdopodobnego i odrealnionego, a także, o ile jeszcze do tego nie doszło, zniechęcić do dalszego czytania. Nie martwcie się. Nie będziecie w tych ewentualnych refleksjach sami. Do tej pory zastanawiam się, czy to wszystko nie jest jedynie moją nadinterpretacją; czy sam się za bardzo nie nakręciłem; czy nie wmówiłem sobie niektórych rzeczy. Może po prostu z moją psychiką nie wszystko jest tak jak być powinno.

Nie ma sensu się teraz nad tym rozwodzić. Jak już pisałem, postanowiłem nie ograniczać się jedynie do sklepu dedykowanego Androidowi, co skutkowało bardziej owocnymi poszukiwaniami. Dosyć szybko trafiłem na kilka odpowiadających mi aplikacji, z których najciekawsza okazała się apka o nazwie 'Onfiner Bass Booster'. Pomyślałem: Nazwa jak nazwa, mająca być pewnie adekwatna, jednocześnie chwytliwa, może nawet się wyróżniać. Albo będąca kompletnie przypadkową. Nie ważne, byle działała. Po zainstalowaniu okazało się, że aplikacja sprawuje się nad wyraz dobrze, nawet lepiej niż się spodziewałem. Wspomnę może jeszcze tylko o stronie, z której ją ściągnąłem. Wcześniej nie przywiązywałem do tego wagi, ale witryna od początku sprawiała u mnie wrażenie wyjątkowo nietypowej. Funkcjonalna, dobrze zaprojektowana i o dziwo bez nachalnych reklam, ale z drugiej strony wyglądająca, jak gdyby jej autorom nie zależało na jej popularności. Cenię sobie stronki bez zbędnych wodotrysków, jednak tu nie można było mówić o typowym minimaliźmie, ona zwyczajnie zdawała się być nijaką. Jakby to miał być jakiś prototyp albo… eksperyment. I jeszcze ten design, ta kolorystka, autentycznie wprawiające w przygnębienie. Naprawdę ciężko ubrać w słowa to co mam na myśli, ale uwierzcie mi na słowo, gdybyście ją zobaczyli, odnieślibyście podobne wrażenie. Przejdę zatem do samej aplikacji.

 

Programik sprawdzał się na tyle dobrze, że nie potrafiłem już słuchać muzyki nie korzystając z niego. Wszystko mi się w nim podobało poza jedną rzeczą, z miejsca uznając ją za najzwyklejszą w świecie wadę techniczną, którą zapewne była. Cóż, nie ma ideałów. Mianowicie podczas przewijania utworu, oprócz charakterystycznych sampli typowych dla przeszukiwania ścieżki, miałem wrażenie, że słyszę coś jeszcze. Napisałem o ewentualnej wadzie jako próbie wyjaśnienia tego stanu rzeczy, gdyż ciężko było owo wrażenie odrzucać. Tym bardziej, że gdy przewijałem całą piosenkę ten pogłos zdawał się nasilać… Dzięki temu mogłem się bardziej wsłuchać i to co słyszałem zaczęło przypominać jakiś dziwny dialekt. Osoby z mojego otoczenia twierdzą, że mam talent lingwistyczny, a ja sam również uważam fakt opanowania jedynie języka angielskiego w stopniu komunikatywnym za wynik lenistwa i niedostatecznego zaangażowania. Bez pudła rozpoznaję wiele, nie tylko europejskich języków. Mimo to głos, który słyszałem przy korzystaniu z aplikacji nie kojarzył mi się z niczym.

 

Z opisanym powyżej zjawiskiem jest związany jeszcze jeden fakt. Mojej sąsiadce, która mieszka dokładnie nade mną urodziło się jakiś czas temu dziecko. Czasami słyszałem jak płacze, ale nie było to na tyle donośne, by przeszkadzało w jakichkolwiek czynnościach czy też śnie. Jednak od momentu zainstalowania apki jego płacz słyszałem zazwyczaj podczas słuchania muzyki przez słuchawki. Zastanawiające jest nie tylko to, dlaczego słyszałem płacz najczęściej wtedy, ale przede wszystkim jak to w ogóle było możliwe, zważywszy na fakt, że muzyki słucham dosyć głośno, a jak wspomniałem ów płacz nie był zbyt donośny. Jakieś pomysły? Ja nie mam żadnych. Przynajmniej zakładając, że nie były to tylko moje omamy słuchowe. No tak, cała sprawa może się wydawać intrygująca, jednak możliwe, że wyjaśnienie jest znacznie prostsze. Prawdopodobnie głos tego malucha słyszałem na tyle często, że z czasem – jak to się mawia – wbił mi się pod korę i tylko mi się zdawało, że go słyszę. Albo zdawało mi się tak dlatego, iż od głośnego słuchania muzyki nadszarpnąłem sobie narząd słuchu. Niemniej to właśnie w tamtym momencie zacząłem odczuwać pierwszy, duży niepokój.

 

Wypadałoby też przybliżyć wam postać mojego najlepszego przyjaciela, Marcina, ponieważ to właśnie jego osoba w dużym stopniu doprowadziła do tego, że postanowiłem napisać ten tekst. Z Marcinem znam się od dziecka, rozumiemy się bez słów i właściwie jesteśmy dla siebie jak bracia. Dodatkowym spoiwem naszej przyjaźni jest też zapewne to, że przeżyliśmy podobną tragedię. Kilka lat temu zginęła w wypadku moja mama, z kolei siostra Marcina, Daria brała udział w wypadku, który przeżyła, ale stało się tak chyba w wyniku jakiegoś cudu, bo lekarze nie dawali jej szans, a i tak nie było happy endu, gdyż dziewczyna straciła wzrok. Z Darią również od zawsze dobrze się dogadywałem, jednak nigdy tak dobrze jak z Marcinem, a po wypadku ów dystans tylko się pogłębił – zaczęła się nieco alienować, czego nie mam zamiaru jej wyrzucać. Biorąc pod uwagę fakt, że jakiś czas temu zakończyłem dosyć burzliwy związek, a po śmierci mamy nie mogę znaleźć z ojcem wspólnego języka, bo ten jest zbyt zajęty zaglądaniem do kieliszka, Marcin ostatnimi czasy stał się jedyną naprawdę bliską mi osobą.

 

Mój najlepszy przyjaciel także lubi słuchać muzyki "na pełnych bassach", więc od razu poleciłem mu używaną przeze mnie aplikację. Okazało się, że po wpisaniu nazwy strony nie można było odnaleźć jej adresu, jakby już nie istniała lub była zablokowana. Natomiast, jak twierdzi Marcin, po wpisaniu w wyszukiwarce nazwy samej aplikacji stało się coś dosyć dziwnego. Kilkanaście pierwszych wyników wyszukiwania było linkami do jednej i tej samej strony. Gdy Marcin podał mi jej nazwę nie miałem wątpliwości, że nie jest to ta, z której ja ściągnąłem swoją apkę. W każdym razie to właśnie z niej ściągnął swojego "bass booster", bo tego rodzaju programy były tam dostępne, z tym że jego miał inną nazwę, nie znalazł tego samego co mój, mimo, iż spora ilość linków do tej strony sugerowała duże na to szanse. Poprosiłem go potem, by pokazał mi tę stronkę, lecz stała się rzecz równie dziwna: jej adresu także nie można było odnaleźć. Najbardziej niepokojące było jednak stwierdzenie Marcina, że "Może to i lepiej, bo ta strona była jakaś dziwna"…

 

Cholera, myślałem, że dzielenie się z wami tym wszystkim będzie działać kojąco, ale przywoływanie niemiłych wspomnień daje jedynie odwrotny efekt i znowu czuję się nieswojo…

 

Wracając do tematu, spytałem Marcina co konkretnie ma na myśli określając stronkę jako dziwną. Jego wyjaśnienia brzmiały tak, jak gdyby nie potrafił odpowiednio wyartykuować swoich myśli, co mnie jakoś szczególnie nie zdziwiło, bo chyba podświadomie podejrzewałem o co mu chodzi.

Wszystko to miało miejsce kiedy jeszcze funkcjonowałem w miarę normalnie. Nawet wybrałem się z moją koleżanką na ślub znajomego. Zanim po nią pojechałem zjawił się Marcin, by – jak to określił – "zobaczyć mnie w gajerku, bo taka okazja może się szybko nie powtórzyć". To prawda, nie lubię formalnych strojów i unikam ich zakładania jak tylko mogę. Postanowił także zrobić mi w owym stroju zdjęcie, jak mówił: "dla potomności", jeszcze moim telefonem, bo jego akurat się rozładował. "Wyślesz mi potem fotkę blutem" – stwierdził. Ekstra. Ale chyba znowu odbiegam od tematu.

 

Czas najwyższy napisać co tak naprawdę sprawiło, że stałem się strzępkiem nerwów. Nie owijając w bawełnę, w głównej mierze były to… sny. Tak, po prostu sny. Lecz nie takie do końca zwyczajne. Domyślacie się pewnie o jakim rodzaju snów piszę. Zgadza się, o koszmarach. Jak każdemu, koszmary śniły mi się już wcześniej, jednak nigdy tego rodzaju. Wyobraźcie sobie sny, w których – mimo, iż w śnie ciężko o zachowanie świadomości – przeczuwacie, że stanie się coś złego, coś potwornego, i w których zawsze w końcu do tego dochodzi. Sny, które dodatkowo bazują na waszych najbardziej skrywanych lękach. Wyobraźcie sobie też to, że czasem, mimo uczucia, iż nic wam się przed chwilą nie śniło, w każdym razie żaden koszmar, ze snu wybudza was… przeraźliwy, trudny do opisania wrzask jak gdyby kilku osób naraz. Zdajecie sobie też pewnie sprawę, iż w snach pojawia się czasami swego rodzaju wrażenie wysiłku, na przykład gdy chcecie gdzieś dobiec, ale czujecie, że nie możecie. Zapewne każdy z was kojarzy choćby jedną taką sytuację. Ja mam tak co noc, z tym że w moim przypadku z reguły za każdym razem ma miejsce ten sam motyw: chęć przebudzenia się wynikająca z narastającego przerażenia. Dodatkowo ma to miejsce w momencie, gdy organizm powoli wychodzi ze stanu, w którym jest podczas snu, gdy zaczynam stopniowo odzyskiwać pełną świadomość, jakby chodziło o spotęgowania u mnie desperackiego pragnienia zakończenia koszmaru. Zazwyczaj próby te są bezcelowe, gdyż ów proces wydaje się ciągnąć w nieskończoność, choć w rzeczywistości tak nie jest. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że w przeciągu ostatniego miesiąca koszmary zdominowały treść moich snów i poza nimi praktycznie nic innego mi się nie śni. Spytacie zatem cóż takiego strasznego mi się śni. Nie będę przytaczał przykładów po części dla waszego dobra, czasami zbytnia ciekawość naprawdę potrafi być zgubna. Ujmę to za to w inny sposób. Gdyby autorom horrorów, literatom czy też filmowcom, kiedykolwiek zabrakło zupełnie pomysłów, mój umysł mógłby być niewyczerpanym źródłem inspiracji.

 

Oczywiście próbowałem dociekać podłoża treści moich snów. Szperanie w internecie nie przyniosło rezultatów. Wszystkie informacje okazały się zbyt ogólnikowe, zero konkretów. Tak samo jak w przypadku pomysłów Marcina. Były kompletnie nietrafione, choć widać było, że chce dobrze i stara się pomóc. Poddałem się zatem szeregowi badań, z których wyników można było wysnuć wniosek, że jestem okazem zdrowia. No, może poza lekkim przemęczeniem, które najpewniej było związane z tym, że z oczywistych względów nie sypiałem najlepiej. Właśnie, na wzmianki o wyjątkowo częstych i dokuczliwych koszmarach również nie otrzymywałem żadnych konkretów, a rady i sugestie co bardziej zorientowanych lekarzy zwyczajnie się nie sprawdzały.

 

Gdy tak dalej nad tym rozmyślałem, to doszedłem do wniosku, że owa przypadłość może być związana z "moją ulubioną apką". Nie miałem pewności, ale okres, w którym ją zainstalowałem dziwnie pokrywał mi się z okresem wystąpienia pierwszych koszmarów, przynajmniej tych wyjątkowo upiornych. Oczywiście jestem świadom tego, jak kuriozalnie ta teza brzmi, nawet ja częściowo nie chciałem zaakceptować faktu, że może być coś na rzeczy, dlatego też nie przedstawiałem mojej teorii na prawo i lewo. Długo nie wiedziałem co o tym myśleć. Raz sądziłem, że to tylko urojenia, a za chwilę, że może jednak nie. Ta sinusoida trwała aż do momentu, gdy zacząłem przychylać się do wersji o "nawiedzonej aplikacji". Jednakże na chwilę przed tym faktem znalazłem w internecie informacje, które nieco zmieniły mój pogląd na całą sprawę.

 

Przy okazji opisu stronki, z której ściągnąłem mój wzmacniacz bassu wspomniałem, że wydała mi się ona częścią jakiegoś eksperymentu. Początkowo sądziłem, że nawet jeśli tak jest, dotyczy on raczej sprawdzania wydajności serwera, liczby odwiedzin lub czegoś takiego, lecz natknąłem się na szereg informacji mogących mieć z tym związek w nieco innym kontekście. Nie wiem na ile te informacje były prawdziwe, może wcale, ale sugerowały one istnienie różnego rodzaju firm, instytucji i organizacji przeprowadzających w różnych celach i dla różnych podmiotów bardzo specyficzne "eksperymenty". Eksperymenty nierzadko testujące ludzką psychikę pod wieloma kątami, jak na przykład jej podatność na różnego rodzaju bodźce itd. Nie będę się zagłębiał w szczegóły, ale spróbujcie znaleźć na necie teorie odnośnie genezy filmiku dotyczącego przytoczonej przeze mnie creepypasty 'Suicide Mouse.avi'. Jedna z nich, przynajmniej w kontekście mojej historii może was zszokować równie mocno jak mnie, bo także traktuje o podobnym eksperymencie. Niektóre wzmianki na temat tego typu badań mówiły o tym, iż podobno nie zawsze wspomniane instytucje czy organizacje są pozarządowe, ale jak to zwykle w takich wypadkach bywa wszystko jest oczywiście ściśle tajne. Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, jednak zacząłem się zastanawiać. Po pierwsze nad tym o kogo konkretnie mogło chodzić. Zwłaszcza w przypadku instytucji działających legalnie. NSA? NASA? Z jakichś powodów DARPA? W tych strzępach informacji nie było żadnych nazw, jakby ludzie je zamieszczający bali się je publikować. Drugą kwestią, która nie dawała mi spokoju było w jaki niby sposób wyniki tych rzekomym eksperymentów miałyby dotrzeć do ich inicjatorów. Głęboka konspiracja np. z naszymi operatorami komórkowymi? Chodzi mi tu o treść naszych wiadomości czy rozmów telefonicznych. Wykorzystywanie w tym celu plików Cookies? A może rezultaty tych "badań" nie były wcale najważniejsze? Nie chcę popadać w paranoję, ale w kontekście nagle niedostępnych witrych, o których pisałem wcześniej, zacząłem myśleć, że może coś w tym jest. Zwłaszcza, że w przypadku zupełnej nielegalności tego typu działań jak i organizacji za nimi stojących, sprawa z tymi dwiema witrynami zdaje się to potwierdzać.

 

Biorąc pod uwagę fakt, że jestem osobą bardzo zawziętą postanowiłem nie poddawać się swojemu losowi i zrobić wszystko co w mojej mocy, by dotrzeć do informacji mogących w jakikolwiek sposób pomóc mi odzyskać zdrowie psychiczne, a nawet byłem gotów – o ile byłoby to konieczne – wypowiedzieć wojnę wszelkiego rodzaju instytucjom, korporacjom etc., przynajmniej do momentu, aż uznałbym, że jestem jednak bezsilny, bo czułem, że w konwencjonalny sposób tego nie załatwię. Z kolei do medytacji, hipnozy i medycyny alternatywnej nie jestem zbytnio przekonany, a sposoby na uporanie się z koszmarami oferowane przez medycynę konwencjonalną nie działają na każdego, czasami potrafiąc spotęgować ów przypadłość. Została mi więc walka i nadzieja na dotarcie do źródła w celu ewentualnego odwrócenia tego stanu rzeczy. Jednakże mój zapał został zgaszony przez jedną myśl. Mianowicie, że cała ta teoria o eksperymentach nie za bardzo pasuje mi do pewnych rzeczy, a konkretniej wydarzeń. Wydarzeń, o którym powinienem wspomnieć już wcześniej, ponieważ są aż nadto istotne, ale pewnie bałem się, że możecie nie być na to gotowi i miałem nadzieję przygotować was do tego dotychczasową treścią mojego tekstu.

 

Kilka akapitów wyżej pisałem o tym, jak Marcin zrobił mi zdjęcie moim smartfonem. Niby nic nadzwyczajnego, prawda? Błąd. Nie mam zielonego pojęcia czy jest to związane z moją zdewastowaną psychiką lub snami, może są to tylko urojenia, jednak po jakimś czasie, dokładnie w miejscu, w którym stałem podczas robienia tej fotki zacząłem zauważać dziwne zjawisko, które miało miejsce wyłącznie po zmroku. Za każdym razem, gdy zbliżałem się do tego miejsca, a jest to w salonie, wydawało mi się… Jakby to określić? Wydawało mi się, że czuję jakiś rodzaj… wibracji? Energii? Sam nie wiem. Jakby burczenie lub coś w rodzaju białego szumu, tylko że tego się nie słyszało, a czuło. Nikt, komu próbowałem to zasugerować nie odnosił w tamtym miejscu podobnego wrażenie, Marcin też nie. Było to wyjątkowo upiorne, a właściwie przerażające, gdyż im bardziej się do tego miejsca zbliżałem, tym bardziej to wrażenie się potęgowało. Jak w przypadku rozjuszonego psa, który komunikuje, by do niego nie podchodzić. Doszło do tego, że sprzęt RTV przeniosłem do sypialni, a salon zamknąłem na klucz i staram się do niego nie wchodzić.

 

Zastanawiałem się, czy apka Marcina ma na niego podobny wpływ. Jego zwierzenie praktycznie rozwiało moje wątpliwości. Powiedział: "Chyba mnie zaraziłeś tymi koszmarami", a ja poczułem ogromne wyrzuty sumienia, że ściągnąłem na niego ten sam los polecając mu te aplikacje. Ciekawi was pewnie czemu wcześniej nie powiedziałem mu o swoich podejrzeniach odnośnie tego programu. Jako że ufam mu w pełni miałem taki zamiar, jednak znając jego naturę i charakter wiedziałem, że tego nie kupi i będzie próbował wszystko zbagatelizować. W dobrej wierze, bym i ja się bardziej nie nakręcał. Uznałem zatem, że na razie nie ma to sensu. Jednak w tych okolicznościach postanowiłem o wszystkich mu opowiedzieć.

Chciałem najpierw jeszcze bardziej się upewnić i sprawdziłem, czy w galerii smartfona Marcina jest zdjęcie jego samego wykonane stosunkowo niedawno. Okazało się, że ktoś zrobił mu zdjęcie w parku przy fontannie, a data jego zrobienia wskazywała okres po zainstalowaniu przez Marcina jego wzmacniacza bassu. Wybrałem się tam wieczorem i… Muszę przyznać, że poczułem lekki zawód, gdy okazało się, iż nie czuję tam tego samego co u mnie w salonie. Tak przynajmniej wiedziałbym na czym stoję. Lecz nagle usłyszałem głos pewnego mężczyzny mówiącego do swojego psa: "I niby na co ty tam tak szczekasz, co?" Pies oczywiście szczekał w jakim kierunku? W kierunku fontanny. Jasnym jest, że mógł szczekać na cokolwiek, wcale nie na to co jak sądziłem było też u mnie w domu. W dalszym ciągu nie czując nic dziwnego nawet przy samej fontannie, postanowiłem, w celu zweryfikowania moich podejrzeń, wybrać się tam w dzień, ale… Do tej pory tam nie poszedłem. Nie wiem, czy bardziej bałem się potwierdzenia tych obaw, czy wręcz przeciwnie. Nie miałem sumienia ani odwagi powiedzieć Marcinowi o sytuacji w parku, zwłaszcza że tak czy owak, było już chyba po fakcie, a on i tak był w bardziej komfortowym położeniu niż ja z moim salonem.

 

Może was również zastanawiać fakt, dlaczego zwyczajnie nie odinstalowałem rzeczonej aplikacji. Zrobiłem tak, z tym że dopiero niedawno, bo chyba cały czas miałem nadzieję, iż coś jeszcze z niej wydedukuję, trafię na jakiś ślad. Jej odinstalowanie przebiegło bez problemów, a ja nie czułem żadnego żalu, że to robię. Niestety, choć w odtwarzaczu nie słyszałem już żadnych dodatkowych głosów, ani koszmary, ani to uczucie w moim salonie nie zniknęły. Zanim jednak pozbyłem się tej nieszczęsnej apki miało miejsce jeszcze jedno dziwaczne wydarzenie.

 

Chyba zaczynam się rozklejać, bo zmerzając do kulminacji tej opowieści, jej kontynuowanie sprawia mi naprawdę dużo trudności. Ale do rzeczy.

 

Niedawno Daria zaczęła dosyć mocno nalegać, bym ich odwiedził, a nawet został na noc. Twierdziła, że Marcin jest ostatnio jakiś nieswój, chodzi przygnębiony i ogólnie nieco się zmienił. Miała nadzieję, że rozmowa ze mną jakoś temu zaradzi. Czułem, że to wina tej cholernej apki. Przyjąłem zaproszenie uznając to za dobrą okoliczność do uświadomienia Marcina w wiadomej kwestii, z oczywistych względów chcąc także spędzić choć jedną noc poza moim domem.

Już u nich w domu, będąc chwilowo sam w pokoju postanowiłem srawdzić, czy i u Marcina moja aplikacja zachowuje się tak samo. Jakież było moje zdziwienie, gdy chwilę po jej uruchomieniu do pokoju wbiegła Daria pytając co oglądam. Domyślając się, że pyta o telewizję odpowiedziałem: "Nic takiego, a co?", więc ona na to: "A, pewnie mi się wydawało, od wypadku zdarzają mi się czasem przesłyszenia, ale lekarze twierdzą, że tak bywa, bo zmysły są bardziej wrażliwe". Zanim Daria straciła wzrok interesowała się kulturą arabską i uczyła się trochę jezyka hebrajskiego. Powiedziała mi, że usłyszała, jakby ktoś w tym właśnie języku mówił: "Nie wchodź w…" Nie rozpoznała ostatniego słowa, więc zapytałem, czy może nie zaczynało się na literę "o" kojarząc to z perwszym wyrazem nazwy mojej aplikacji: 'Onfiner Bass Booster'. Spytała skąd ten pomysł. Na szybkiego wymyśliłem tekst, że może jednak w telewizji leciało coś w podobnym języku i mimochodem to usłyszałem, tylko nie zdawałem sobie z tego sprawy skupiając się na odtwarzaczu muzyki. Stwierdziła: "Możliwe, ale nie jestem pewna." Wiem, że odpowiedź mogłem jej zasugerować, nie zmienia to faktu, że cała ta sytuacja sprawiła, iż robiłem co mogłem, by nie zorientowała się, że siedzę zlany zimnym potem. Tak na marginesie, jaka była szansa, że właśnie osoba kojarząca ten język, z wyczulonym słuchem, usłyszy to właśnie w tym momencie? Matematycy, osoby znające się na rachunku prawdopodobieństwa powiedzieliby pewnie, że bazując na logice całkiem duża. Jasne.

 

Skupiając się na nazwie aplikacji zauważyłem jeszcze jedną rzecz. Daria mogła źle zinterpretować usłyszane zdanie, zważywszy że porzuciła naukę wspomnianego języka. Według mnie mogło ono nie brzmieć "Nie wchodź w…", co kojarzyło mi się z nie wchodzeniem w aplikację, a "Nie wchodź DO…" Skąd ten wniosek? Choćby nie wiem jak niedorzecznie to brzmiało, nawet jeśli znowu szukałem sensu tam gdzie go brak, ciężko było negować fakt, iż pierwszy wyraz nazwy apki był… anagramem. Anagramem słowa… Inferno (!). Z miejsca uświadomiłem sobie też inny fakt. Moje koszmary wcale nie zaczeły się w momencie zainstalowania programu, tylko po zrobieniu tego zdjęcia w moim salonie, którego to właśnie wykonanie najprawdopodbniej otworzyło przysłowiową puszkę pandory. Cały czas źle mi się wydawało ze względu na niewielki odstęp czasowy między jednym a drugim. Nie wiedziałem też, że Marcin również odinstalował swoją aplikację, bo brakowało mu miejsca w pamięci. Przed odkryciem dotyczącym anagramu nie przywiązywałem wagi do jej nazwy, a i mój przyjaciel nie potrafił jej przytoczyć, lecz nie zdziwiłbym się gdyby także ona była anagramem tego samego słowa.

 

Nagle wszystko zaczęło się układać w spójną całość. Może wraz z instalacją aplikacji mój telefon został czymś "zainfekowany", ale ów "wirus" był uśpiony do momentu wykonania tej fotki, a głos w odtwarzaczu próbował mnie przed tym przestrzec, lecz z chwilą zrobienia zdjęcia ten wirus przeszedł na mnie, dlatego nie pomogło odinstalowanie programu. Może miejsca, w których ja i Marcin "pozowaliśmy" do naszych niefortunnych zdjęć są jedynie swego rodzaju pozostałością i śladem po tajemniczym, okropnym wydarzeniu, które nam się przydażyło. Kto mógłby chcieć mnie ostrzec? W jakim celu? Jak udało mu się przedrzeć przez potencjalne zło drzemiące w tej apce? I w końcu, dlaczego ostatnie słowo ostrzeżenia było w formie anagramu, dodatkowo w innym języku niż reszta komunikatu, który był po hebrajsku? Do dziś nie znalazłem odpowiedzi na te pytania.

 

Będąc człowiekiem ciekawym świata, oprócz różnego rodzaju "pierdół" jak Facebook, gry wideo itd., interesuję się też trochę nauką. Mechanika kwantowa wydawała mi się zbyt zawiła, aż do momentu odkrycia teorii wielowymiarowości wszechświata, co mnie akurat zaciekawiło. Zakłada ona istnienie równoległych rzeczywistości i tworzenie się kolejnych za każdym razem, gdy we wszechświecie pojawia się możliwość jakiegokolwiek wyboru. Taki stan nazywa się Superpozycją. W związku z powyższym, takie rzeczywistości powinny różnić się od siebie jedynie nieznacznie, ale może są we wszechświecie miejsca, w których nie panuje jeszcze względna równowaga i niektóre z nich mogą być zdominowane na przykład przez dobre siły, a inne przez złe. Istnienie tych drugich, w różych kulturach może być różnie – czasem mylnie – interpretowane i nazywane. Przykładowo, przez Biblię nazywane… piekłem. Możliwe także, iż o dziwo istnieją sposoby na wgląd w takie miejsca i choćby częściowe komunikowanie się z nimi, co może działać w obie strony. Od razu nasuwa się skojarzenie z moją aplikacją. Spradźcie też informacje odnośnie zjawiska E.V.P. (Electric Voice Phenomen). Będziecie zaskoczeni jak bardzo może się to z tym wiązać.

 

I to byłoby właściwie wszystko co chciałem wam przekazać. Wspominałem kilkukrotnie o powodach napisania tego tekstu. Podstawowym tak naprawdę jest to, iż mam niemal stuprocentową pewność, że Marcina nękają myśli samobójcze. Wszystkie obawy Darii zdają się potwierdzać, a Marcin coraz częściej podejmuje temat samobójstw. Niby mimochodem, w różnych kontekstach i z perspektywy innych osób, jednak jest to dla mnie poważny symptom. Dodatkowo, gdy go ostatnio odwiedziłem, otworzył mi wyglądając jakby przed chwilą płakał. Spytałem: "Ej, stary, co jest, płakałeś?" Widząc jak desperacko próbuje zapanować nad reakcjami swojego organizmu dodałem: "Wiesz, że możesz mi powiedzieć…" Słysząc to, zareagował bardzo szybko. Rzucił luźno: "Po**bało cię? Obiad robię i cebulę kroiłem." Z nas dwojga to ja jestem bardziej podatny na działanie substancji wydzielanych przez cebulę, u Marcina łzawienie wywołują wyłącznie specyficzne jej gatunki, więc nie wiem, czy właśnie taką cebulę kroił, czy mnie okłamał nie chcąc bym się martwił. Właśnie dlatego porzuciłem zamiar powiedzenia mu o "apkach z zaświatów" bojąc się pogorszenia jego stanu. Tylko nie wiem, czy dobrze zrobiłem.

 

Z tym wszystkim może być związana jeszcze jedna rzecz, o której najnormalniej nie wiem co myśleś. Starając się szukać jeszcze jakichkolwiek informacji w wiadomym temacie, trafiłem przypadkiem na jakieś niemieckie forum, na którym trwała dyskusja o pewnej dziewczynie. Nadmieniłem już wcześniej, że jedynie język angielski znam naprawdę dobrze, więc zdaję sobie sprawę, iż mogłem źle zrozumieć niektóre rzeczy. Pisano na tym forum, że dziewczyna ta rzekomo popełniła samobójstwo z powodu pewnej gry. Początkowo nie przykuło to nawet mojej uwagi, ale przeglądając dalej forum, trafiłem na posta, którego autor sugerował, iż nie do końca jest to prawda, gdyż biedaczka przed śmiercią nie skarżyła się na grę, a na jakąś konkretną aplikację… Już nawet darowałem sobie rozważania, czy są w ogóle podstawy, by można było wiązać jedno z drugim.

 

Pisałem też, że chciałbym zwrócić na coś waszą uwagę. Oprócz rewelacji i teorii przedstawionych powyżej, które mogą zmienić wasze podejście do pewnych spraw, chciałem chyba sprawić, byście byli nieco bardziej ostrożni. Może warto nie instalować w ciemno programów z poza Google Play, App Store czy z czego tam korzystacie. Przynajmniej tych, w przypadku których litery z nazwy mogą się w jakiś dziwny sposób składać na wiadomy wyraz. Nie jestem przedstawicielem wyżej wymienionych firm, nie o to chodzi, po prostu może teoria o tajemniczych eksperymentach ma jakieś uzasadnienie. A może rzeczywiście to, o czym tu pisałem jest wynikiem wyłącznie mojej nadinterpretacji i zwyczajnie mi odwaliło, szczególnie że miałem w rodzinie przypadek choroby psychicznej. Może jednak Marcin wcale nie chce się zabić, a jeśli tak jest, powody mogą być zupełnie inne. Jeśli z kolei to wszystko to prawda, nie darowałbym sobie, gdybym nie przekazał tego światu. Choć nie jest jeszcze ze mną tak źle jak z Marcinem – w końcu każdy ma inną konstrukcję psychiczną – nawet pisząc ten tekst nie czuję się lepiej. Właściwie jest gorzej. Telefon wyrzuciłem, a i tak nic to nie dało. Jeśli macie jakieś pomysły by nam pomóc, nie krępujcie się. Choć to zabrzmi egoistycznie, boję się skończyć tak jak Marcin lub w jakimś psychiatryku. Tym bardziej że, mimo iż nie chciałem o tym pisać, treść ostatnich koszmarów sprawia, że muszę o nich wspomnieć, bo będąc najokropniejszymi z dotychczasowych, również i mnie przyprawiają nierzadko o łzy. Nie wiem, czy ma to być przestroga, proroczy sen, czy też jest to wynik tego co mi od niedawna zaprząta umysł, w końcu częste rozmyślanie o czymś ma wpływ na treść snów, ale ostatnio śni mi się Marcin. Konkretnie jego bezwładne, zdrętwiałe ciało i martwy wyraz twarzy z… pętlą zaciśniętą wokół szyji. Mój najlepszy przyjaciel, któremu nie wiem jak pomóc, bo sam potrzebuję wsparcia, ale to właśnie on jest tym, na kogo zawsze mogłem liczyć…

 

 

 

Koniec

Komentarze

Ok, poczułem się w obowiązku napisać o moim "opowiadaniu" coś więcej, niż to co zamieściłem w przedmowie. Dotyczyć to będzie zwłaszcza disclaimera. Użytkownicy portalu, stali jego bywalcy nie będą raczej mieli problemu z zachowaniem odpowiedniego dystansu, ale w przypadku gości czy osób przypadkiem tu trafiających może to już nie być takie oczywiste i mogą sobie coś wkręcić, czego bym nie chciał. Przytoczę zatem znaną formułkę: "Wszelkie podobieństwa do prawdziwych osób, wydarzeń lub miejsc są przypadkowe". Rzeczywiście, cała historia została przeze mnie wyssana z palca, tak samo jak postaci czy owe intrygujące informacje znalezione przez bohatera, odnośnie których opierałem się jednak częściowo na faktach. Przyznaję, z premedytacją starałem się o osiągnięcie i ewentualne utrzymanie charakterystycznego wrażenia. Dla odpowiedniego efektu także i przedmowę napisałem w specyficzny sposób, lecz pisałem szczerze. Mam nadzieję, że te wyjaśnienia rozwieją zawczasu potencjalne wątpliwości i trochę mnie rozgrzeszą, gdyż chciałem jedynie opowiedzieć ciekawą historię i dostarczyć nieco emocji. Mam nadzieję, że choć jedno mi się udało.

Melduję, że byłam i w przyszłym tygodniu przystępuję do czytania wszystkich konkursowych tekstów ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Pomysł jest, ale tak strasznie przegadane, że czytelnik zaczyna przewijać w dół i przeskakiwać wzrokiem całe ustępy.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Pomysł i historia całkiem niezła, choć pierwsza połowa trochę przegadana. Z innych uwag:

– pisanie już na samym początku o "wypocinach", "chaosie" to może zniechęcić czytelnika

– jest kilka potknięć w przecinkach np. "mimo, iż" zamiast "mimo iż"; "nie wiedziałem co o tym myśleć" zamiast "nie wiedziałem, co o tym myśleć"; "do pokoju wbiegła Daria pytając co oglądam" zamiast "do pokoju wbiegła Daria, pytając, co oglądam"

– srawdzić – literówka, "nieważne" razem

– "Z nas dwojga to ja jestem bardziej podatny na działanie substancji wydzielanych przez cebulę, u Marcina łzawienie wywołują wyłącznie specyficzne jej gatunki, więc nie wiem, czy właśnie taką cebulę kroił, czy mnie okłamał nie chcąc bym się martwił." – nie dwojga, tylko dwóch, poza tym to zdanie wydało mi się niepasujące do całego tekstu przez swoją naiwność

Ale ogólnie na plus.

Z niemałą przykrością melduję posłusznie, że nie zdołałem przeczytać. Skapitulowałem po piątym akapicie, dalej "skanowałem" w poszukiwaniu czegoś, co może nie aż przykuje, ale chociaż przyciągnie uwagę – no i nic… Jedyny wniosek: nie do takich jak ja czytelników tekst adresowany.

Bywa.

Początek – jakieś pięć tysięcy znaków opisujących powód, dla którego powstało opowiadanie – znużył mnie okrutnie i tak po prawdzie niewiele zeń zrozumiałam. Kolejne akapity okazały się tyleż przegadane, co nudne i niczym nie zdołały zainteresować. A kiedy doszłam do fragmentu: Zdaję sobie sprawę, że to, o czym napiszę dalej część z was może uznać – nawet jak na ten portal – za coś wyjątkowo nieprawdopodobnego i odrealnionego, a także, o ile jeszcze do tego nie doszło, zniechęcić do dalszego czytania. Nie martwcie się. Nie będziecie w tych ewentualnych refleksjach sami. – odetchnęłam, poczułam się usprawiedliwiona i szybciutko doczytałam do końca, nic już nie usiłując rozumieć.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka