- Opowiadanie: sathe - NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. 10

NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. 10

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. 10

X

– Nie żyje.

– Już…? Tak szybko…?

– Wolałbyś, żeby konała dłużej?

– Przecież wiesz, że nie, do cholery.

– I tak macie szczęście, że się ocknęła przed śmiercią. Mogliście się pożegnać i wysłuchać ostatniego życzenia. Od was zależy, co teraz z nim zrobicie.

Schubstolz zamknął powieki Lesato, ciężko westchnął i popatrzył na braci. Stali po obu stronach łóżka, tak bliscy matce, a tak dalecy sobie. Gapili się na nią z załzawionymi oczami. Żaden nie odezwał się do drugiego, żaden nie wyciągnął ręki na zgodę.

Cyrulik chrząknął:

– To ja już pójdę, tak? Zawiadomię Verna, żeby pogrzeb przyszykował.

– Tak. Dzięki, Schubstolz. – odpowiedział Aspen, zakrywając ręką twarz – Najlepiej na wieczór, jeśli możesz. Słońce ostro grzeje, a przecież…

– Wiem. Spróbuję, chociaż może być ciężko. – odparł gnom – Dzisiaj zaczyna się turniej.

Cyrulik wyszedł z domu i skierował się do świątyni Przeznaczenia. Trzeba przyszykować parę rzeczy na uroczystości żałobne. Może Vern ma jakąś zbyteczną łódeczkę, chociażby łupinkę, w której można złożyć ciało Lesato. Jeszcze pochodnie… Żagiel nie będzie potrzebny, przecież Szara Mgławica przyjmie ogrzycę z otwartymi ramionami. Śpieszmy się. Ze wszystkim należy się uwinąć do zmroku.

– Trzeba by ludzi powiadomić… – sapnął Hektor.

– Tak. Zajmę się tym. – odparł Aspen, po czym dodał z wahaniem – A może… może zrobimy to razem?

– Myślisz, że to wszystko załatwi? Że wystarczy, aby zapomnieć? – wybuchnął ogr.

Strażnik nie dał się sprowokować. Popatrzył na matkę, która teraz wyglądała spokojnie, wręcz pogodnie.

– Nie. – przyznał – Ale dobre i to na początek.

Wtem drzwi otworzyły się. Stanął w nich rozogniony strażnik, który – nie bacząc na powagę sytuacji – krzyknął w progu,:

– Kapitanie…! Kłopoty..!! Kasztelan…

Aspen drgnął. „Nie do wiary", pomyślał. „Właśnie teraz?" Hektor posłał mu zawiedzione spojrzenie i z rezygnacją pokręcił głową. Ogr, ku swojemu zdziwieniu, odparł:

– Nie mogę.

– Ale… Kasztelan… – zająknął się żołnierz, do którego dotarło, że dowódca opłakuje matkę.

– Niech kasztelan poprosi o pomoc Szarmacha. – syknął Aspen – No, co tak stoisz? Możesz mu to przekazać. Jako oficjalną odpowiedź.

Wojownik pomemłał coś pod nosem, po czym wyszedł z domu.

Hektor podszedł do brata, stanął naprzeciwko. Mierzyli się tak dłuższą chwilę, po czym rzucili się sobie w objęcia. Zdjęci bólem, szlochali jak płaczki, uwalniając złość i cierpienie, jakie nagromadziły się w nich przez długie lata.

***

– Czcigodni goście, bohaterowie i mężowie stanu!! – huknął Enhaim, gdy trębacz przestał rzęzić na swoim instrumencie. Elf stał na podeście, skleconym z rozlatujących się desek.

Doradca wyjął zrolowany pergamin i rozwinął go zamaszystym ruchem ręki.

Wokół niego zgromadziła się liczna gawiedź – uczestnicy turnieju, gapie z okolicznych miejscowości i cieniodębianie. Słuchali go z niemal nabożnym namaszczeniem, oczywiście poza dziećmi, które tradycyjnie zajęły się dłubaniem w nosie i pokazywaniem języków.

– Jako pierwsi swoje szyje na szafocie fortuny kładą smokobójcy z koczowniczych plemion Lotnych Piasków! – mówił doradca.

– Co? – dało się słyszeć zdezorientowany głos – Nie wiem, co on gada.

– Że my teraz idziemy, matole. – ktoś odpowiedział.

– Aha.

– Hmm… tak. – chrząknął Enhaim – Podejdźcie tu, śmiałkowie, aby otrzymać błogosławieństwo kasztelana i wywieźć je ze sobą niczym oręż przeciwko bestii!

– Co?

– Chodźże, debilu.

Tłum rozstąpił się, robiąc przejście zawodnikom. Gapie sapnęli ze zdziwienia i przerażenia. Pięciu rosłych mężczyzn szło dzielnie naprzód. Ubrani w skóry i kościane zbroje budzili autentyczny lęk. Zamiast złota i srebra nosili ozdoby wykonane z zębów ubitych potworów. Ich twarze pokrywały kanciaste tatuaże, a w nosach i uszach mieli kolczyki z wampirzych zębów. Obcy rozglądali się wokoło z wyższością, raz po raz unosząc harpuny i złowieszczo nimi potrząsając. Demonstrację sił kończyli głośnym HA!, podkreślonym uderzeniem w klatkę piersiową.

Mirobór, który zajął miejsce obok Enhaima, wzdrygnął się. Wyciągnął jednak ręce i nałożył je na głowę każdego smokobójcy.

– Pomyślności i powrotu wam życzę, wojowie. – dość niepewnie rzekł kasztelan – Bogactwo i moja córka już na was czekają…

– HA!

– Wracajcie do nas szybko…

– HA!

– Ze łbem smoka.

– HA!

– Skończyłem.

– HA! HA!

Nastąpiła chwila ciszy, podczas której nikt się nie poruszył. Smokobójcy popatrzyli na siebie pytająco, a ich przywódca wreszcie się odezwał:

– Eeee… To co, mamy już iść?

– Taaaak… – odparł Enhaim – Pa pa.

Mężczyźni jeszcze raz wnieśli wysoko broń i ryknęli tubalne „HA".

W momencie, w którym skierowali się ku Czerwonym Pazurom, pojawił się ON.

Wychylił się majestatycznie zza ciemnej linii lasu i głębokim cieniem przykrył polanę podgrodzia.

– Oooch… – jęknął tłum, a zawodnicy w chaotycznym pośpiechu rzucili się w poszukiwaniu oręża. Kasztelan zeskoczył z podestu i skrył się pod nim. Natomiast elf stał zauroczony i wzdychał z przejęciem.

Szum i pokrzykiwania rozpruły leniwą ciszę poranka, a smokobójcy błyskawicznie rozbiegli się, przyjmując odpowiednie pozycje do ataku.

– Co ty do cholery wyrabiasz?! – mruknęła cicho Sh'elala, która jako jedyna nie podjęła jakichkolwiek działań.

Przesłoniła ręką oko, obserwując lot niespodziewanego gościa, zataczającego kręgi nad kotłującymi się uczestnikami turnieju. Wiatr, jaki powstawał od ruchu błoniastych skrzydeł, zrywał czapki z głów i szumiał chłodną, majestatyczną grozą.

Słońce igrało na jego czarnych łuskach i rozświetlało je, pobłyskując srebrzystymi iskrami.

Morderczyni musiała przyznać jedno: smok był naprawdę piękny.

Wtedy bestia zabrała głos.

 

***

Szarmach wśliznął się do namiotu Wensley'a i czołobitnie się skłonił.

Książę leżał na obszernym łożu, zajadał soczyste jabłko i ze znudzoną miną słuchał minstrela, śpiewającego o miłości, zdradzie i poświęceniu. Gdy pojawił się mag, Wensley rzucił w truwenera ogryzkiem i rzucił beznamiętnie:

– Zmiataj.

Wnet zostali sami. Czarodziej przysiadł przy stole, a szlachcic odezwał się:

– I jak tam po uczcie?

– Panie, nie po to tutaj…

– Ach, powiem ci, że bawiłbym się setnie, gdyby dziewka nie przypomniała sobie o jakimś Semaine!!! – wrzasnął Wensley – I co ty na to?! Przecież wszystko miało być załatwione!!

– Ja… no cóż… nie potrafię tego wytłumaczyć, może to..

– Mój ojciec nie płaci ci za niewiedzę. – syknął książę, wykrzywiając usta – Lecz za skuteczność. Mam mu przekazać, że zawiodłeś?

– Nie! – mag krzyknął rozgorączkowany, po czym powstrzymał emocje i odchrząknął – To znaczy… nie, panie. Nie będzie to już potrzebne. Dziewczyna zapomni o wszystkim, bo zwiększyłem moc lubczyku… Tylko że mikstura wpłynie niekorzystnie na jej intelekt. Nie wiem, w jakim stopniu, ale domyślam się, że w znacznym. Już nawet mała dawka powodowała …

– Naprawdę myślisz, że obchodzi mnie jej intelekt? – przerwał Wensley, patrząc na swoje paznokcie – Dziewucha ma na czym usiąść i czym oddychać. To mi w zupełności wystarczy w tym, pożalcie się bogowie, małżeństwie.

Szarmach pomyślał, zresztą nie po raz pierwszy, że książę to wyjątkowo paskudny typ. Jednak zamiast oskarżać i upomnać, podchwycił temat ożenku i odezwał się przymilnie:

– A skoro przy tym jesteśmy… Musimy omówić sprawę. Wszak kasztelanównę dostanie ten, kto zwycięży smoka.

– Czyli ja. – wtrącił bezczelnie młodzieniec i wstał z łoża. Rozciągnął się, ziewając.

– Tak… tylko powinniśmy coś ustalić. Widzisz panie, mam plan, dzięki któremu…

– Niepotrzebnie. Wszystkim się zająłem, mówiłem ci. Ojciec dał mi zgodę, mówiąc, że nawet ty nie wydumasz niczego lepszego.

– Mogę spytać o szczegóły? – czarodziej zacisnął nerwowo usta.

– Pytać zawsze możesz. – prychnął książę i siadł naprzeciw, wykładając nogi na stół.

– Panie…

– No więc słuchaj. – Wensley zaplótł ręce za głową i chybotał się na krześle – Przyjechały ze mną trzy oddziały, a nie dwa. Ha, widzę twoją minę! Chcesz się zapytać: a gdzież ten trzeci oddział?! No to ja ci odpowiadam: pod Czerwonymi Pazurami, między gapiami i w samych górach. Jedni szpiegują leże smoka, drudzy szpiegują gapiów. A tak, tak…! Wytropili jamę bestii, trochę ich to zdrowia kosztowało, podobno straciłem paru wojów… Nieważne. „A dlaczego bestii nie zabiją", zapytasz znowu. Och, jakiś ty ciekawski, Szarmachu. No bo kto wtedy zgarnąłby nagrodę? Wszystko musi być zrobione tak, byśmy jawną nieuczciwością nie poplamili sobie łapek … Tak więc szpiedzy będą mi donosić o kolejnych zwycięstwach smoka, który w końcu zmęczy się codziennymi potyczkami, nie? Wówczas ja – silny i wypoczęty – stanę do walki i pokonam go bez trudu. Genialne, prawda?

Wensley zakończył rozradowany. Wyglądał teraz jak małe dziecko, podekscytowane nową zabawką. Mag pokiwał głową z uznaniem i wzniósł palec:

– Owszem, niezłe. Mam jednak dwa pytania.

– Łamigłówka! – zakpił książę – No, dalej, mów.

– Po pierwsze: co się stanie, jeżeli ktoś zdoła zabić smoka przed tobą?

– Nikt się o tym nie dowie, ponieważ moi ludzie dopadną go przed powrotem do Cieniodębu i zaświadczą, że to książę Wensley – zdjęty troską o lud Wielkiego Boru – potajemnie udał się w Czerwone Pazury i ubił potwora. Dlatego w dzień nie mam zamiaru opuszczać namiotu… A twoje drugie pytanie?

Szarmach zabębnił palcami w stół.

– A co będzie, jeżeli ktoś zabije smoka nie w górach, a pod górami, na jakimś polu? Tam, gdzie są ludzie, gapiący się na walkę? Co zrobisz?

– To pestka. – Wensley przestał kołysać na krześle i rozłożył ramiona, przeciągając się – Mówiłem ci przecież, że moi szpiedzy wmieszali się w tłum, prawda?

– Czy ty chcesz…? Ty naprawdę chcesz… – Szarmach otworzył szeroko oczy, nie wierząc własnym uszom – Ale jak..? Przecież będzie widać, że ktoś wymordował dziesiątki ludzi…

– Ach, to lubię!! – Wensley zatarł ręce, głośno się śmiejąc – Nie wątpisz w sens zabijania, lecz pytasz o skuteczne tego sposoby. Cudownie!!! Przecież wspominałem o tym, żeby nie brudzić sobie łapek. Pomyśl, drogi Szarmachu.

Czarodziej wreszcie zrozumiał. Pstryknął palcami i bardziej stwierdził, niż zapytał:

– Trucizna i lotki.

– Lepiej. – książę się wyszczerzył – Zatrute igły. Nie będzie po nich śladu. A że ludobójstwo? No cóż, bo to pierwsze albo ostatnie?

– Taaak… – czarodziej odpowiedział z pewnym ociąganiem – Przyznam, że to niezły pomysł… Przygotuję więc truciznę.

– Nie. – niespodziewanie zaoponował młodzieniec – Ty już lepiej daj sobie z nią spokój.

– Lecz przecież ja zawsze…

– Zawsze, zawsze. – przedrzeźnił go Wensley – Może i tak, ale na małą skalę. Smokowi jakoś nie dałeś rady, co? Masowe mordowanie zostaw mi. Zresztą, już mam odpowiednią miksturę. Tata załatwił.

– Nie rozumiem… – szepnął zaskoczony mag – Przecież…

– A co tu do rozumienia? – książę wzruszył ramionami i sięgnął po kolejne jabłko – Plus całej sytuacji jest taki, że poznałeś tu ludzi i Cieniodąb. Przydasz mi się po turnieju.

– Po turnieju? – powtórzył mechanicznie Szarmach.

Poczuł, jak jego żołądek się kurczy, a ręce zaciskają się pięści. Schował je pod stół i wbił paznokcie w uda, by się opanować. Czyżby Amriel zlekceważył swego najwierniejszego doradcę?! Czy władca Samopału uznał, że po tylu latach pracy i oddania, mag nie zasługuje na znaczną nagrodę?! Czy kasztelaństwo przejdzie pod skrzydła tego bezczelnego gnojka Wensley'a?! „Czy ja u licha śnię?!\" – spytał siebie i spojrzał na księcia. Szukał w jego oczach jakiegoś pocieszenia, ale znalazł jedynie wyższość i szyderstwo.

– No tak, po turnieju. – z sadystyczną satysfakcją powtórzył młodzieniec, gładząc zmierzwione włosy – Tatko chce, żebym przyuczał się do władzy… Więc da mi Wielki Bór na próbę, po tym jak uporam się ze smokiem i Miroborem. A widzę, że z tym nie będzie większych kłopotów.

Szarmach bladł i czerwieniał na zmianę. Przygryzł dolną wargę, żeby nie krzyczeć z wciekłości i rozczarowania.

– Jak wiesz… – ciągnął niewzruszenie Wensley, patrząc magowi w oczy – … nowy kasztelan będzie potrzebował sprawnego doradcy. I od razu pomyśleliśmy z tatusiem o tobie. Tyle lat nam służyłeś, knułeś w naszym imieniu, a niekiedy nawet i mordowałeś. Noooo, na pewno będziesz mi pomocny. Ale, ale.. Co się z tobą dzieje? Dobrze się czujesz? O co chodzi? Ach, rozumiem… Wzruszenie odebrało ci mowę?

Szarmach przełknął głośno ślinę, czując, że złość rozsadza go od środka. Skurwysyny. Wypuścił powietrze, policzył do trzech i odezwał się tak spokojnie, na ile mógł.

– Tak, książę. To ze wzruszenia. Twoje słowa wprost odebrały mi mowę. – wycedził.

– Cudownie! – zawołał Wensley z udawaną emfazą – Bo widzisz, przez chwilę myślałem, że jesteś zawiedziony. No, ale przecież nie spodziewałeś chyba, że dostaniesz Wielki Bór w prezencie, prawda?

– Prawda. – rzekł Szarmach przez zaciśnięte zęby. Miał ochotę spiec gówniarza żywym ogniem, ale powstrzymał się. Jeszcze przyjdzie na to czas.

– Wiedziałem, że można na ciebie liczyć. – uśmiechnął się Wensley.

Nagle na chwilę pociemniało. Po suficie namiotu prześliznęły się ogromne cienie. Wiatr zachybotał materiałem, a z podgrodzia dotarły do nich krzyki i dramatyczne nawoływania.

– Co jest…? – mruknął książę.

Razem z Szarmachem wyjrzeli na zewnątrz i zamarli.

Nad polaną szybował czarny smok.

– O niech mnie… – szepnął młodzieniec, cofając się. Czarodziej zrozumiał, że książę po raz pierwszy w życiu widzi taką bestię i najzwyczajniej w świecie się boi. Mag uśmiechnął się pod nosem. „To dopiero początek twoich kłopotów\", pomyślał.

Patrząc na majestatyczne monstrum, układał nowy plan.

„Zabij smoka, szczylu. Sam albo z pomocą twoich oddziałów. Obejmij kasztelaństwo w Cieniodębie. Upajaj się władzą i dziewką. Nawet nie zauważysz, kiedy do grodu wkroczą wojska Jesionnika Starego i Mokrych Czubów.

Strzeż się, Samopale. Strzeż się, Amrielu.

Mówią, że zemsta jest słodka, a ja… ja uwielbiam słodycze".

 

***

Smok zatoczył nad polaną koło, potem wzleciał ku słońcu i zupełnie je przesłanił. Przez moment zdawało się, że nastała noc. Po chwili bestia ostro zapikowała, układając skrzydła wzdłuż swego ciała. Tłum, wrzeszcząc i szlochając, rozbiegł się na wszystkie strony. Monstrum zatrzymało się tuż nad ziemią, wyprostowało i zawisło w powietrzu.

– Cha, cha, cha!!! – ryknęło gromkim śmiechem, aż zatrzęsła się ziemia. – Moi goście!! Tak długo na was czekałem, że postanowiłem wpaść z odwiedzinami. Gdzieście się podziewali??

Smok zakaszlał, a z nosa buchnęła mu zielona para.

– Szlag by to trafił. – zaklął i uniósł się nieco wyżej – Zapraszam czym prędzej na pole pod Czerwonymi Pazurami…

– A to się Świchwost ucieszy. – mruknął jeden z chłopów, chowających się pod drabiniastym wozem.

– Czemu? – spytał drugi.

– Bo to jego ziemia.

– Uuu… – skwitował trzeci, tarmosząc z nerwów wielki, słomkowy kapelusz.

Monstrum chrząknęło i wywinęło w powietrzu zgrabnego koziołka. Kątem oka spostrzegło Mirobora i syknęło ze złością:

– I jak, kasztelanie? Służy ci moje złoto??

Nagłą ciszę, która zapanowała po uwadze bestii, przerwały okrzyki smokobójców.

– HA! HA!!

Mężczyźni równocześnie rzucili w jaszczura harpunami.

– Zdychaj, potworze!

– Giń!

– Ty gadzie śmierdzący!!!

– HA!

Smok z wielką gracją uchylił się na boki, a drzewce spadły w tłum.

– Wykałaczkami we mnie rzucacie?! – ryknął rozwścieczony – Trochę honoru, panowie!!!

Potwór nabrał powietrza w płuca, napuchł, wyprężył szyję i zionął szmaragdowym ogniem. Płomienie ułożyły się nad jego głową, tworząc ognistą koronę.

– Eeee… – jęknęli skołowani smokobójcy, zerkając niepewnie na siebie.

Bestia przetoczyła wzrokiem po gapiach, dumnie potrząsnęła głową i rzekła:

– Czekam na was, śmiałkowie. A pospieszcie się, bo idzie pora obiadu, więc wielce głodnym!

To rzekłszy, zatoczył jeszcze raz koło i odleciał w stronę Czerwonych Pazurów.

Cisza trwała dość długo: tłum powyłaził ze swoich kryjówek i obserwował się wzajemnie, ciężko wzdychając. Enhaim, czując rosnącą niepewność i konsternację zgromadzonych, zabrał głos. Próbował wypaść przekonująco, ale – jak niegdyś zauważył Aspen – cienki był z niego aktor.

– Widzicie zatem, jaka bestia dręczy nasze ziemie! Wspomóżcie nas swoją potęgą! Dla was splendory, cześć i chwała! Dla Cieniodębu spokój, przyjaźń i dostatek! Mówię więc: do boju, dzielni rycerze, do boju!!

Parę osób przytaknęło, wśród nich jeden ze zbójców:

– Czyś ty zdurniał? – spytał Nabijacz.

– Nazwał mnie rycerzem. Tylko się odwdzięczam, żeby mu nie robić przykrości. – odparł czarownik.

– Matoł jesteś. – podsumowali.

Bandyci zachichotali, podczas gdy reszta uczestników nieśmiało odpowiedziała na odezwę Enhaima. „Hu, hu!", dodawali sobie wzajemnie otuchy i czuli przypływ odwagi.

Właściwie, cóż to jeden smok? Ot, przerośnięty gad po prostu. Kłapnął paszczą i myśli, że załatwił sprawę. Niedoczekanie jego!

– Co wy ta to, panowie?! – krzyknął elf, dając się ponieść oratorskiej wenie – Cóż mi odpowiecie?!

Tłum najeżył się mieczami, dzidami, łukami i kijami. Rozpoczął gniewne skandowanie, zamieniające się w radosny trans:

– Hu, hu!

– Na smoka! Bij, zabij!

– Na pohybel!

– Zmiażdżyć kurwiszona!!

– W mordę jeża!!

Enhaim uśmiechnął się i, przy aplauzie rozemocjonowanych turniejowiczów, zakrzyknął do smokobójców.

– A więc naprzód, lordowie śmierci! Przywleczcie nam łeb bestii na postronkach!

Koczownicy coś tam odmruknęli i – z wyjątkowo kwaśnymi minami – dosiedli wierzchowców. Kłaniali się na lewo i prawo, czasem nawet odmachali gapiom. Jechali wolno, wyprostowani tak, jakby zamiast kręgosłupów mieli kije. Przebrnęli jeszcze przez polanę, odprowadzani niknącym tupotem dziecięcych stóp, a potem wjechali we wschodnie ostępy Lasów Cienia.

 

Przebyli kawałek drogi, dopóki wrzawa obozu nie ucichła. Zatrzymali się jak jeden mąż, niespokojnie kręcąc się w siodłach. Przywódca odwrócił się, by sprawdzić, czy pomiędzy drzewami nie majaczy zarys Cieniodębu lub podgrodzia.

Nie. Przed nimi i za nimi rozpościerał się gęsty bór.

Mężczyzna wyjął zza pazuchy naszyjnik z kłów różnych zwierząt. Ujął jeden z zębów, ten największy, i mruknął:

– Pamiętacie? To był najgorszy gad, jakiego utłukliśmy.

– Ano, smok zielony spod Smoczych Koron. – odparł drugi.

– Noo, mam po nim pamiątkę od kwasu, którym nas obzygał. – dodał kolejny.

– Tamten przy tym, to jak komar przy koniu.

– Aha. – zgodził się dowódca.

– To co robimy?

– Powiem tak: niech się idioci cieszą z tego, że idą na smoka. Głupi są, na monstrach się nie znają. A my się znamy. Pal licho wpisowe. Jak ujrzałem tego gada, to od razu wiedziałem, że nikt z nim nie wygra. Tedy potraktujmy to nie jak tchórzostwo, a strategię uniku…

– Co on gada? Nie pojmuję. – wtrącił następny smokobójca.

– Ty nigdy nie pojmujesz, jak zdanie ma więcej niż trzy słowa.

– Co?

– Powiem prościej. – przerwał przywódca, kierując konia w ciemniejący las – Spierdalamy.

 

***

Tamaine widziała wszystko z okna. Miała wrażenie, że smok się na nią patrzy. Coś jej ten wzrok przypominał… Coś odległego i bezpowrotnie straconego, a jednocześnie bardzo, bardzo dobrego.

Drgnęła. Serce zabiło jej szybciej. Zacisnęła powieki aż do bólu.

Te oczy… usta… ręce… tak, widziała je coraz wyraźniej! Były blisko, niemal na wyciągnięcie ręki.

Pociągnęła łyk z kubka, który codziennie przynosił jej Szarmach. Obraz, jaki miała przez oczami, nagle się rozpierzchnął. Kasztelanówna zamrugała.

Co to było? Jak wstała? Jak się tu znalazła? Dlaczego podeszła do okna? Dziwne.

Dzisiaj turniej. Będą walczyć ze smokiem. Dla niej.

Och, żeby wygrał ukochany Wensley. Zmarszczyła brwi. Jakoś ten „ukochany" w ogóle nie pasował do Wensley'a.

Wcale a wcale.

Koniec

Komentarze

Witam, tak oto dobrnęłam do połowy tej historii.
W następnej części zaczyna się turniej. :) Zapraszam do lektury. Pozdrawiam Wszystkich, sathe.

Sathe, daj może ludziom ze dwa trzy dni na zapoznanie się z tym, co już wkleiłeś. W tym czasie wyczyść tekst reszty. Opłaci się w dwójnasób. :)
Pozdrówka.

dobrze :) w takim razie na chwilkę "zawieszam się" :) chyba wpadłam w jakiś trans, że codziennie wsadzałam po jednym rozdziale. obiecuję poprawę i zerkam krytycznie na część 11. Przy okazji przepraszam za literówki, staram się je przy n-tym czytaniu likwidować, ale niestety nigdy mi się to nie udaje do końca. może dam radę teraz? pozdrawiam!

Twoich prac jest tak dużo, a szkoda zaczynać od 10 rozdziału, który jest w polecanych.

sathe, może dla relaksu weź udział w WAMPIREZIE, NIE-KONKURSIE albo KONKURSIE PUBLICYSTYCZNYM. To Ci pozwoli nie wychodzić z transu, a ludzie oddech złapią nad tym, co już wrzuciłeś. No i wygrać coś możesz. :)
Pozdrawiam. 

ależ ja mam opowiadanie o wampirach, z tym że są dwa problemy. :) po pierwsze - opowiadanie kończy cykl siedmiu historii o mojej Sh'elali i definitywnie rozwiązuje pewne wątki, które przwijają się przez poprzednie nowelki (oczywiście rozpoczyna też nową serię niefortunnych zdarzeń). Po drugie - liczy sobie ponad 50 stron w Wordzie, więc znowu wklejałabym rozdział po rozdziale. Nie chcę się nikomu narażać :) Przyczaję się gdzieś z boku i zerknę na nie-konkurs/publicystykę... Pozdrawiam gorąco i bardzio dziękuję za posty.

staram się czytać regularnie, podoba mi się. ale faktycznie, nie nadążałem. :)

Komentarz + uzasadnienie w:” NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. XIII – XIV”

6/6

Nowa Fantastyka