Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Snow

Tanatologia – nauka zajmująca się...?

{
Jedyną zaletą kiepskiej książki jest to,
że potem naprawdę docenimy tę dobrą.

Podróż Turila – piąta już odsłona Serii Nowej Fantastyki przywitała nas podwójną nowością. Po pierwsze, oryginał napisany jest po niemiecku i mam tu na myśli ten niemiecki ze stolicą w Wiedniu – czyli mało znana w Polsce literatura austriacka. Drugą nowością jest gatunek (i proszę mnie tu nie poprawiać! Jako recenzent mam pełne prawo stosować taką nomenklaturę, jaką chcę), czyli science-fiction, o średnio-niskim natężeniu science.

Michael Marcus Thurner, prawie półwieczny autor „Podróży" ma już na swoim koncie bogaty dorobek pisarski, ale to właśnie recenzowana powieść została okrzyknięta jego największym dziełem. Z twórczością Thurnera w naszym rodzimym języku mieliśmy okazję spotkać się w marcowcu ('11), jednak do znakomickiego opka temu dziełu trochę brakuje.

Przekład popełniła para świeżych w branży tłumaczy, Katarzyna i Michael Sowa.

Akcja toczy się w Łysym Worze (sic!), ściśle odizolowanym fragmencie kosmosu, wypełnionym olbrzymią ilością światów, zamieszkałych przez najróżniejsze istoty. Począwszy od najbardziej rozprzestrzenionych humanów, poprzez wszelkiego rodzaju insektoidy, pająkopodobne, zbiorowe świadomości, fungoidy, ptakoludzie aż do wszelkiego rodzaju sztucznych inteligencji.

Gdy Turil – jeden z grabarzy – realizuje standardowe zlecenie (zadbanie o prawidłowy przebieg obrządku rytualnej śmierci władcy Domiendranu), Kitarzy rozpoczynają swoją przepełnioną wściekłością i rządzą mordu batalie. Tajemniczy lud, który do tej pory trzymał się na obrzeżach znanego świata. Nie jest to pierwsze spotkanie Turila z Kitarami. Bezsilność wobec ich mocy oraz irytacja spowodowana niewiedzą zmuszają chłodnego i zwykle niemieszającego się w sprawy bezpośrednio go niedotyczące grabarza, do rozwiązania tajemnicy Kitarów.

Można odnieść wrażenie, że autor postawił sobie za cel nie zgrabne przeprowadzenie czytelnika przez fabułę, ale okraszenie swojej powieści jak największą ilością jak najbardziej udziwnionych istot. Niestety, żeby masowo tworzyć tego rodzaju obcych, należy mieć nieźle wyrobiony nadgarstek, ułatwiający tworzenie opisów na tyle plastycznych, żeby z łatwością można było sobie wyobrazić owe potworki. Natomiast u Thurner co parę stron trzeba zmieniać przygotowany w głowie obraz, ponieważ postanawia on dodać jakiś kolejny szczegół. Zamiast korzystać z naturalnych łańcuchów skojarzeń, autor raczył z lubością je przerywać. Dowiadujemy się, że istota ma korzenie, konary i koronę. Bah, każdy czytelnik ma w głowie enta, lecz zaraz się okazuje, że stworzenie potrzebuje dużo tlenu (więc jednak, nie roślina?), parę linijek dalej przeprowadza fotosyntezę, chwilę później okazuje się, że król tej rasy jest tłusty (konia z rzędem temu, kto potrafi sobie wyobrazić tłuste drzewo!), a mieszkańcy mają kulisty kształt. Czy innym razem o tym, że opisywana istota jest skrzydlatym robotem dowiadujemy się na długo po jej wprowadzeniu i pierwszym locie.

Chociaż przyznać autorowi trzeba, że gdy skończy opisywać swój świat i skupia się na fabule, to robi się dość ciekawie (po ok. stu stronach). Niestety, co jakiś czas dorzucana jest nowa rasa, przez co często miałem ochotę przerzucać całe rozdziały i z perspektywy przeczytania całej książki stwierdzam, że niczego bym nie stracił.

Bardzo wiele miejsca poświęconego jest budowaniu atmosfery tajemniczości, w pewnym momencie staje się to bardzo uciążliwe, gdy po raz kolejny zamiast zwykłej informacji dostajemy urwane w pół zdanie bez żadnej wyraźnej kontynuacji. Gdy po połowie książki dalej nie wiadomo na dobrą sprawę nic, a autor nie zadbał nawet o stworzenie pozorów tej wiedzy, czytelnika dopadają pewne charakterystyczne wątpliwości, które przytoczę parafrazując niejakiego Hamleta „to read, or not to read: that is a question".

Samo wykreowane uniwersum jest bardzo oryginalne, nie ma tam w zasadzie niczego, co moglibyśmy sobie odnieść do znanego nam świata. Pomysły i charakterystyka stosowanych rozwiązań przypominały mi „Powrót z gwiazd" Stanisława Lema, z tym wyjątkiem, że u Lema poznawaliśmy tę absolutnie nową rzeczywistość razem z bohaterem. Dla Turila zaś wszystkie napotykane sytuacje są chlebem powszednim.

Jeszcze kilka słów o protagoniście, Turilu. Ciężko napisać o jakimś profilu, bo postać wydała mi się wyjątkowo niespójna, nawet pomimo zamierzonego wewnętrznego rozdarcia. Turil w swoim postępowaniu nie kieruje się absolutnie niczym. Raz robi tak, a raz siak, mimo, że w międzyczasie żadne drastyczne zmiany nie nastąpiły. Zrozumiane jest, że bohater często mówi co innego niż myśli, ale bohaterowie, którzy myślą co innego niż myślą, to już jest niekonsekwencja. Inną ciekawostką jest nieprzeciętny szósty zmysł, intuicja i inteligencja, które pozwalały Turilowi dochodzić do właściwych wniosków posługując się szczątkowymi poszlakami (czytelnik, w przeciwieństwie do Turila, sytuację znał, bo była opisywana przez kilka rozdziałów). Odniosłem wrażenie, że tak skonstruowany bohater miał posłużyć jako spoiwo, dzięki któremu fabuła się nie posypie i zamknie w ładnej całości.

Trzeba jednak oddać autorowi honor, że zawarł w swojej książce kilka błyskotliwych pomysłów. Transport z powierzchni planety do orbitujących statków, czy podróże, które najłatwiej porównać do skoków FTL odbywają się za pomocą kautu – narkotyku o tak silnych właściwościach, że wyobrażenia i halucynacje stają się rzeczywistością.

Z przykrością, jednak wypełniając swój recenzencki obowiązek, jestem zmuszony wspomnieć o korekcie, której książka raczej nie przeszła. W zasadzie co kilka stron straszyły literówki, ordynarne powtórzenia, zgubione spacje, a rekordem było zdanie, w którym zabrakło orzeczenia.

Reasumując, książka nie przypadła mi do gustu i szczerze powiedziawszy, odrobina nurtujących wydarzeń i wartkiej akcji nie jest warta brnięcia przez nużące i skomplikowane opisy. Jedynym powodem przeczytania „Podróży Turila" mógłby być fakt, że po tej lekturze naprawdę docenicie dobrą książkę. Cytując znanego publicystę „Co nas nie zabije, nauczy nas kultury".

 

Tekst pierwotnie ukazał się w ramach Nieustającego Konkursu Serii Nowej Fantastyki 005 i zdobył nagrodę.

Komentarze

obserwuj

Zapraszam do lektury.

Jeśli gdzieś majaczy na horyzoncie dodruk, to w chwili słabości wynotowałem 15 błędów, jak ktoś zainteresowany, to prosze o kontakt ;)

Pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Ok, fajny tekst. Wyczerpujący:) ode mnie 5!

Zaznaczyłem 25 byków, do strony 128 włącznie.
Podzielam Twoje zdanie na tyle, na ile podzielać je można po przedarciu się przez niecałą jedną trzecią.

Bardzo dobra recenzja Snow! Podobało mi się! I wcale nie popełniłeś recenzenckiego błędu - To jest SF, ale z bardzo małych akcentem na "science". Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Recenzja zakwalifikowana do konkursu.

AdamKB, Snow - gdyby któryś z Was miał gotową listę wyłapanych błędów (przy czym prosiłbym tylko o ewidentne błędy, a nie przypadki dyskusyjne, które błędami mogą być, ale niekoniecznie), prosiłbym o przesłanie jej na mój adres mailowy, a ja przekażę ją władnym osobom z wydawnictwa, które na przyszłość mogłyby coś z tym fantem zrobić. Będę wdzięczny. :)

Systematyczne recenzowanie popłaca;) Kurcze, która to już książka ode mnie...?;) Adres chyba jeszcze gdzieś mam, więc "Synowie boga" niedługo dotrą.

Dziękuję za docenienie :). Powiedzmy, że pieniądze zainwestowane w 'Następców' już się zwróciły ;).

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Recenzja elegancka, co więcej podzielam twoje zdanie co do książki. Jednakże, i tak polecałbym ten tytuł, nawet za samą oryginalność, i "luźny styl".

Nowa Fantastyka