Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Snow

Wilczy miot - literacki skowyt

{
Każdy pisarz ma na swoim koncie potknięcia, które nigdy nie powinny powstać. U Swanna jest to właśnie „Wilczy miot”.

Wilczy miot – trzeci tom z serii Nowej Fantastyki, pierwsza część cyklu osadzonego w średniowiecznej Europie Środkowej, w okresie dobrze znanym z lekcji historii każdemu Polakowi. Akcja ma miejsce w roku 1239, kilka lat po tym jak Konrad Mazowiecki sprowadził Zakon Krzyżacki do pomocy w chrystianizacji pogańskich Prus.

Książka autorstwa Stevena Swinarskiego, opublikowana pod pseudonimem S. A. Swann. W Polsce debiutował, niespełna kilka miesięcy przed wydaniem „Wilczego Miotu”, opowiadaniem „Śmierć w Bawarii” opublikowanym we wrześniowej NF. Jednak na swoim rodzinnym, amerykańskim rynku, udało mu się wydać aż dwadzieścia jeden powieści.

Przetłumaczona została przez Marka Pawelca, osobę z wieloletnim doświadczeniem i bogatym dorobkiem, ale do tego wrócę jeszcze później.

Fabuła toczy się, prawie w całości, na terenach dzisiejszej Polski, w okolicach Pisza. Jednak wtedy, prawie osiem wieków temu, były to świeżo ochrzczone tereny, zarządzane przez Zakon Krzyżacki. Kilka lat wcześniej, w Siedmiogrodzie, w ręce Krzyżaków wpada niesamowita broń, tytułowy wilczy miot. Zakonnicy szybko dostrzegają militarny potencjał wilkołaków, a jak wiadomo, szczenię wychowane za młodu, gdy dorośnie będzie wyjątkowo posłuszne. Okazuje się, że serię spektakularnych sukcesów w Krucjatach Północnych, Zakon zawdzięcza właśnie im. Niestety Krzyżacy popełnili jeden niewybaczalny błąd – nie zdali sobie na czas sprawy, z faktu, że potwory, które wykorzystywali do swojej świętej misji, są wyjątkowo ludzkie. A człowiek, jak wiadomo, często czerpie przyjemność z uczuć niekoniecznie akceptowalnych przez regułę Zakonu.

Kolejne rozdziały zostały nazwane odpowiednio od poszczególnych modlitw z liturgii godzin, co świetnie wpasowuje się w klimat książki, jednakże może przysporzyć sporej ilości problemów zwykłemu czytelnikowi. W Polsce niezbyt duży odsetek społeczeństwa może się pochwalić znajomością brewiarza, zwłaszcza takiego, w który wplątane są terminy muzyczne. Niewątpliwie dla ułatwienia sprawy.

Swann w podziękowaniach wspomina, że powieść, osadzona w twardych ramach historycznych powinna być poprzedzona dogłębnymi badaniami tematu. Szkoda tylko, że autor nie postarał się wyraźniej oddać klimatu tamtych czasów. Obelga „liżąca dupy dusza” padająca w XIII w. z ust pruskiego neofity w stosunku do żołnierza służącego zakonowi, brzmi po porostu śmiesznie. Nawet jeśli Swann wykorzystał jakieś prawdziwe wydarzenia, to ich historyczne znaczenie jest tak marginalne, że zorientują się tylko prawdziwi pasjonaci tamtego okresu. Po przejrzeniu dwóch encyklopedii, trzech atlasów historycznych i w akcie desperacji „Bożego Igrzyska” Daviesa, nie znalazłem nic dotyczącego Johannisburga (niemiecka nazwa Pisza) z tamtego okresu.

Fabuła jest skonstruowana do bólu prosto i przewidywalnie. Przez wszystkie 383 strony, raz poczułem się szczerze zaskoczony. Narracyjne przeskoki między poszczególnymi bohaterami, zamiast stopniowo sprowadzać czytelnika do rozwiązania skomplikowanej zagadki, podają mu ją na tacy, w zasadzie już na pierwszych stronach. Bohaterowie, zamiast zaskakiwać ukrytymi motywami nieprzewidywalnych zagrań, są jednoznacznie określeni od wprowadzenia do akcji. Krystalicznie dobry, kaleki dziedzic po ostatnim pogańskim władcy, mieszkający w przymierającym głodem gospodarstwie; zły do szpiku kości biskup, o pełnych pierścieni, tłustych jak serdelki palcach, ubrany w futro obszyte gronostajami; rudowłosa, piękna wychowanka zakonu, sprzeciwiająca się jego nikczemnym praktykom. Domyślacie się, jakie będzie zakończenie?

Jeśli chodzi o sam język, to nie mając dostępu do oryginału, ciężko ocenić, czy wina leży po stronie autora, czy może po stronie tłumacza. Jednak dialog, w którym nagle postać zaczyna sobie samej odpowiadać (i bynajmniej nie chodzi tu o pomieszanie podmiotów, spowodowane błędną interpunkcją), czy zdania typu „Trzymał się najwęższych uliczek, starając się trzymać w cieniu (…)”, skutecznie mogą zabić wszelką przyjemność z czytania. Dość drażniącym natrętem językowym jest ciągle powtarzana formuła „Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie”, przy każdej możliwej okazji. I tak zamiast „krzyżaka” za każdym razem mamy „rycerza Zakonu Szpitala (…)”, zamiast „Zakonu Krzyżackiego” jest „Zakon Szpitala (…)”.

Tym razem okładka ma dużo więcej wspólnego z treścią. Mianowicie chodzi tu o kolor włosów głównej bohaterki. Wilk znalazł się tam, zapewne z powodu tytułu książki. Prawdopodobnie nie zorientowano się, że wilkołaki Swanna są dość humanoidalne, a nie takie, jak te z trzeciej kwadry. Zaś Lilia, główna bohaterka, rudowłosa piękność o jaśniutkiej cerze (raz nawet porównana do sukkuba), która przez całą powieść nosi ubranie (jeśli akurat ma je na sobie) wieśniaczki; słynąca ze swych wilkołaczych metod walki: wyrywania, gryzienia, drapania, miażdżenia. Skąd na okładce dzierżąca miecz, pomalowana w barwy bojowe amazonka?

Podsumowując, książka prosta i przewidywalna. Mimo dość częstych błędów, czyta się ją bardzo szybko, a momentami może nawet zaciekawić. Jednak nie jest to górnolotna literatura. Książki tego pokroju, żeby warto je było brać do ręki, powinny być przynajmniej sprawnie napisane. Oryginalne przedstawienie wilkołaków, jako osobnego gatunku żyjącego na tej samej planecie (budzące aż dziwnie wyraźne skojarzenia z wampirami z „Ostatniego rejsu Fevre Dream” George’a Martina), ginie pośród sztampowych bohaterów, wydarzeń i logiki postępowania. Osobiście zdecydowanie odradzam.

 

Tekst pierwotnie ukazał się w ramach Nieustającego Konkursu Serii Nowej Fantastyki 003 i zdobył nagrodę.

Komentarze

obserwuj

Dodam jeszcze małą ilustrację, którą popełniłe pod wpływem emocji ;)
http://akson.sgh.waw.pl/~hs46449/wilczy_miot.jpg

Proszę nie traktować tego, jako integralną część recenzji ;)

Pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Snow,
bardzo ciekawie to napisałeś. Rzeczowo i na temat. Hmm, jeśli chodzi o technikę, oprawę historyczną i przewidywalność, to zdaje się że mieliśmy podobne odczucia. Tyle, że mi się sztampowość ... podoba (biorąc też pod uwagę moje wypociny willkołacze) :D. Jesteś przekonywujący, bo gdybym nie czytala książki, to przeczytawszy Twoją recenzję, nie sięgnęłabym po nią. Cholercia.
pozdawiam
Aga

czyli tak jak się spodziewalam:>
no coz, mimo wszystko przeczytam...

@ Snow

Z tym nadużywaniem terminu Zakon Szpitalny, to (wydaję mi się, bo nie widziałem ani tego, ani oryginału), że może być to bezsilność tłumacza. Termin krzyżak był używany raczej   przez Polaków, o ile mi wiadomo, a wnioskuję że akcja dzieje się w kręgach bardziej prusko-germańskich, więc jeśli trzymamy się realiów, to nie powinni go używać. Innych nazw zastępczych też brak, bo szpitalnik jest zarezerwowany dla joannitów, a rycerz teutoński byłby sztucznym przeniesieniem z angielszczyzny.
Chociaż to nie tłumaczy tłumacza (he), bo dla polskiego czytelnika podciągnięcie do terminu krzyżak byłoby raczej wygodne i wybaczalne.

Krzyżacy plus wilkolacy? Brzmi przerażająco.
Hmmm...
Smoki plus wojny napoleońskie? Brzmi przerażająco. (Naomi Novik - cykl "Temeraire")
XIX wiek plus komputery? Brzmi przerażająco. (B. Sterling i W. Gibson - "Maszyna różnicowa")
Golem plus powstanie listopadowe? Brzmi przerażająco. (J. Dukaj - "Gotyk")
I tak dalej.

Przy pewnym poziomie nieprzychylnego nastawienia każdy pomysł, temat czy cokolwiek da się obśmiać czy przedstawić zniechęcająco. Grupka krasnali usiłuje spalić w wulkanie zły pierścień potrzebny do panowania nad światem. Dzieciaki wspierane przez boskiego lwa walczą z czarownicą w świecie ukrytym w szafie. Zadaniem recenzenta jest dostrzeżenie i wskazanie dobrych i złych stron utworu, podzielenie się przemyśleniami, wskazanie kontekstu do odczytania utworu i ewentualnie dróg interpretacji. Wszystko to oczywiście subiektywnie, ale subiektywność nie zwalnia z uczciwości i odpowiedzialności za słowo pisane. Nawet nieprzychylna recenzja, napisana kąśliwym językiem, musi być w pierwszej kolejności rzetelna.

A tak poza tym, recenzja oczywiście zakwalifikowana do konkursu. 

Zadaniem recenzenta jest dostrzeżenie i wskazanie dobrych i złych stron utworu, podzielenie się przemyśleniami, wskazanie kontekstu do odczytania utworu i ewentualnie dróg interpretacji. Wszystko to oczywiście subiektywnie, ale subiektywność nie zwalnia z uczciwości i odpowiedzialności za słowo pisane. Nawet nieprzychylna recenzja, napisana kąśliwym językiem, musi być w pierwszej kolejności rzetelna.

Doskonale zdaję sobie sprawę, czym jest recenzja i jaka jest rola recenzenta. Rozumiem, że rzucić taki komentarz w eter jest w ogóle fajnie, ale jeśli masz coś do zarzucenia mojej recenzji - zwłaszcza jej rzetelności - to zrób to wprost, a nie jakimiś opłotkami.

Pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

@Snow - mój komentarz odnosił się do zacytowanego tuż przed nim fragmentu wypowiedzi trocko, ale skoro uważasz, że powinieneś go wziąć do siebie, nie będę się spierał.
@trocko - przez zakładanie, że coś musi być złe, bo bazuje na pomyśle, który źle Ci brzmi, tracisz szansę poznania naprawdę ciekawych utworów. Proszę Cię, przeczytaj na próbę "Smoka Jego Królewskiej Mości". Może po lekturze utwierdzisz się w dotychczasowej opinii, ale może zostaniesz przyjemnie zaskoczony.

I jeszcze coś: wilkołaki jak najbardziej pasują klimatem do czasów opisywanych przez Swanna i do ziem, na które wkroczyli Krzyżacy. Były istotnym elementem wierzeń Prusów. W XVI wieku pisze o nich Olaus Magnus. Nie bez powodu również niemiecka organizacja działająca tam od 1943 r. przyjęła nazwę "Werwolf". ;)

mój komentarz odnosił się do zacytowanego tuż przed nim fragmentu wypowiedzi trocko, ale skoro uważasz, że powinieneś go wziąć do siebie, nie będę się spierał.

@Jerzy - bynajmniej, moja recenzja jest, do bólu, że tak powiem rzetelna. Za to uważam, że pouczanie trocka o tym jak powinno się pisać recenzje (kiedy to biedak o tym słowem nie wspomniał) w komentarzach pod moją recenzją jest co najmniej dwuznaczne. Więc daruj. 

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Hmmm jak to jest że czasem nawet negatywna recenzja może zachęcić do przeczytania książki? ;)

Test raz, test dwa, test trzy.

U mnie ta książka oraz “wilczy amulet” jak najbardziej 10 na 10 :) bardzo mile wspominam :) nie żałuje czasu ani pieniędzy wydanych na zakup :)

"A d'yaebl aep arse"

Nowa Fantastyka