Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

asertyslem

Prawie błędny rycerz i – prawie – Martwe Jezioro

{
Czasami książka fantasy nie porywa od pierwszej strony, czasami wlecze się żółwim tempem, a czasami po prostu – mimo doskonałej konstrukcji i malowniczego opisu – nie ma w sobie „tego czegoś”.

Ironicznie, Martwe Jezioro ma ciekawy opis świata, wywarzoną konstrukcję, akcja niemal nie ustaje, a krótkie pauzy wnoszą do fabuły wcale pożądane wyjaśnienia, ale tu – bynajmniej nie w całym tekście – brakuje tego czegoś. Stricte – jakoś na początku rozwinięcia.

 

Zaprezentowany epicko świat, przepełniony wojnami, czymś w rodzaju radykalnej inkwizycji, barwnymi i rozmaitymi narodami oraz powszechnym totalitaryzmem, przetykanym nierzadko korupcją, zapowiada się naprawdę kusząco, a sama postać głównego bohatera na pierwszy rzut oka wydaje się wierutnie tajemnicza i przesiąknięta do szpiku i osocza brawurą i patriotyzmem, to wręcz dosłownie „wejście smoka”, jednak cały nasz zachwyt zostaje w okamgnieniu ostudzony kubłem zimnej wody.

 Akcja, pozornie prąca naprzód nieprzerwanym strumieniem wydarzeń i postaci, jest jakaś taka… (nie całkiem oczywiście) blada. Nie potrafi porwać, wciągnąć i dać siebie połknąć jednym tchem. Brak tu… w zasadzie trudno określić czego, ponieważ wszystko zostaje nam podane i to w wyborny sposób, ale do całokształtu lektury nadal podchodzi się z niejakim dystansem. To nota bene nie to samo, co Krew i kwiaty, acz w tamtych książkach nie było problemu z wgryzieniem się w treść, a przecież tamten świat był naszym, o wiele mniej fantastycznym niż ten w owej powieści. I podkreślam jeszcze raz, trudno było się wgryźć NA POCZĄTKU ROZWINIĘCIA. Potem lektura już sama nas do siebie przyciąga, szczególnie rozjaśnianiem tajemnic i sprowadzaniem mgieł nowych. Najgorszym w tym wszystkim jest to, że akurat gdy wszystko zaczyna być piękne i kolorowe – bynajmniej nie w fabule – książka się kończy, co było zresztą do przewidzenia, wszak przez większą część powieści bohaterowie błądzili po okazałym jeziorze w poszukiwaniu bezpiecznej drogi na drugi brzeg. Poza tym jakiś czas temu, wyszedł drugi tom, a z tego co wiem w przygotowaniu jest również trzeci i, myślę, iż na tym się nie zakończy, bo zakończyło się naprawdę przednio. Pozostawiając skrajny niedosyt, ciekawość dalszych losów bohaterów oraz wielu – naprawdę wielu – tajemnic, które zastąpiły w jeszcze liczniejszej gromadzie te poprzednie.

Słowem o bohaterach…

Mads Voorten, główny protagonista i osoba tajemnicza do ostatniej strony powieści, a nawet dalej. Postać kandydująca do roli wielkiego bohatera, niezrównoważonego szaleńca, zbłądzonego weterana, charyzmatycznego dowódcy i, przede wszystkim, błędnego rycerza – oczywiście prawie. Mads jest (prawie) cny, (prawie) szlachetny, (prawie) SZCZERY i (prawie) oddany sprawie. Poza tym to zbieg, niepoprawny romantyk i kanalia z głębokim wnętrzem.

Mallhorn, rycerz równie prawy, co niepoprawny. Mężczyzna o szlachetnej krwi upadłego narodu, mający niebagatelną misję i powinność wobec ziomków, poszukująca zaginionych druhów. Porywczy, wybuchowy, niereformowalny – tak w skrócie, no i jasna rzecz, niezwykle odważny.

Elinaare, Smocza Strażniczka, ongi oddana i wierna poddana Smoczycy – bogini najeźdźców, martwej ciemiężycielki świata i przyczyny wszędobylskich nieszczęść – która porzuciła swój fach, aby odnaleźć porwanego – na domiar złego nie z prawego łoża – syna. Na swojej drodze nie cofa się przed niczym, nie straszne jej demony przeszłości, (lekko mówiąc) niechęć reszty świata oraz tysiąc przeszkód, stających na drodze na drugi brzeg.

Veilaan, postać zaiste najbardziej tajemnicza w kompani, albo stojąca ex aequo na piedestale z Voortenem. Odkąd zostaje poznany, zawsze kręci się gdzieś na uboczu i tylko gdy jest to konieczne zabiera głos. Po prawdzie, wyjaśnienia okazują się wbrew pierwszym oczekiwaniom, ale wszystko sprowadza się, iż sama postać przeradza się w swoistego „zdrajcę”. Końcówka książki, przynosi jednakowoż parę rozwiązań na jego temat, ale cokolwiek się dowiedzieliśmy, autor znowu wprowadza niepewność, jego ulubionym sposobem, mianowicie – kolejną tajemnicą.

Istvan, niemowa, bynajmniej nie z urodzenia a z przekleństwa, których w krainie Smoczycy nie brak. Wiecznie opanowany, obiektywny mąż i wytworny grajek, kontaktujący się z resztą drużyny za pomocą zrzędliwej i sarkastycznej wrony, nijak jego nie przypominającej.

Dunstan. Młodzian. Wiadomo o nim tyle co nic. Odnaleziony po drugiej stronie jeziora w przepięknym mieście. Ochotnik „wskrzeszenia” powstańczego i istota ważna. Nie wiadomo, jeszcze jak, ale z całą pewnością ważna. Choćby dlatego, że przynosi rozwiązanie jednej z większych zagadek historii jednego z bohaterów.

…i lokacjach.

Wygród, pierwsze i ostatnie miasto, które zostaje nam dane ujrzeć w lekturze, pozornie mało ważne. Ot, zwykła przeszkoda na drodze bohaterów. Siedziba pewnego mściwego i świętobliwego włodarza. Mało istotne, służące jako wstęp i tło do poznania bohaterów. Pozornie…

Wyspy, na których dzieje się znaczna część rozwinięcia. Gdzie występują wszelakie niezidentyfikowane zjawiska, sprowadzające nowe kłopoty, stanowiące arenę walk pogoni, i miejsce przynoszące odpowiedzi na niektóre pytania. Oraz wprowadzające ciekawy wątek odnośnie lokalnego możnowładcy, ukazującego go – w nieco – innym świetle.

Drugi brzeg i Tumu. Ku zdziwieniu bohaterów, brzeg po drugiej stronie Martwego Jeziora nie okazuje się zbytnio różny od pierwszego, choć tylko z pozoru. Opustoszały, zalesiony sprawia wrażenie zatrzymanego w czasie, a krótka wędrówka w głąb lądu sprawia, że staje się on wymarły – z pewnego powodu. Zaś twierdza Tumu, wspaniała enklawa dla uchodźców to nutka truistycznego miasta-państwa, skrywającego jak każde – wielkie – tajemnice.

Na koniec – Martwe Jezioro – czyli tętniąca dzikim życiem sadzawka, krzywe zwierciadło tego co zostaje nam podane słowem wstępu. Wcale nie takie trudne do przebycia; zwykłe, wielkie jezioro, z dodatkiem potworów, mielizn i tataraków… W istocie zupełnie NIE Martwe, z czego wynika dość „łatwa” przeprawa „czółenkiem”. Martwe Jezioro powinno być jak Morze Czerwone dla Mojżesza, przeszkoda prawie nie do pokonania bez nienaturalnej pomocy. A tu po prostu, wystarczyłby większy statek i doświadczona załoga. Nic poza tym.

Mimo wszystko, Marcin Mortka stworzył fenomenalny świat i wspaniałą historie z – ciut – słabym rozwinięciem, ale jako całokształt zachowującą pełen fason. Dobra, wszechstronna akcja, wywarzony komizm, targające duszami bohaterów niesnaski i dylematy oraz cała gama barw otaczającego świata, tętniącego zastraszone życie i kontrast dwóch brzegów, coś wspaniałego. No i całkowicie obce ludziom elfy. Niedosięgłe, tajemnicze, groźne i takie jakie powinny być – oryginalne.

 

Nowa Fantastyka