Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Snow

Gdzie się podziali Aellinowie?

{
Lepszy warsztat, lichsza fabuła.
Bilans niestety ujemny.

Od czasów Harrego Pottera, Cykl Suremski Szkolnikowej jest pierwszą serią, przy której autentycznie wyczekiwałem na kolejny tom (dzięki częstotliwości pojawiania się kolejnych części Pieśni Lodu i Ognia Martina, wykluczam je z postrzegania w tej kategorii). Zakończenie Księgi I było mocnym preludium do rozwiązania jednego z ciekawszych wątków, a sama powieść była nieźle napisana. A teraz przejdźmy do faktów.

W Księdze II mamy do czynienia z dwudziestoletnim przeskokiem czasowym. Większość znanych z poprzedniego tomu postaci już nie żyje lub straciła na znaczeniu. Inna Namiestniczka, inny Opiekun, inni grafowie i inne relacje. Proroctwo powrotu Areda – mrocznego i złego bóstwa – niedługo ma się dopełnić. Elfy i magiczne zakony stają się coraz bardziej niespokojne, przestają kierować się czystą logiką i zdrowym rozsądkiem. Gdzieś w tle ludzie walczą z zarazą, w innym miejscu Ared zyskuje nowych wyznawców. Imperium wrze i staje się coraz mniej stabilne. W powietrzu unosi się zapach zmian. Nowa Namiestniczka, Salome, jest osobą o mentalności dziecka i tak właśnie postępuje. Ciążąca na niej odpowiedzialność wywołuje stres, a decyzje podjęte w stresie zazwyczaj nie są zbyt rozważne. Jeden pochopnie podpisany edykt, dający elfom dodatkowe przywileje, wywołuje niemałą rewolucję.

Od razu rzuca się w oczy warsztat Szkolnikowej, który znacząco się poprawił. Opisy są bardzo drobiazgowe, barwne, a przy tym się nie dłużą. Przypominają dziecięce kolorowanki, w których na początku mamy tylko ogólny zarys i kontury, z każdym kolejnym wersem dodając kilka szczegółów i kolorów, żeby pod koniec dostać prawdziwy obraz w pełnej palecie barw. Jednak okazało się, że dla autorki pisanie jest grą o sumie zerowej. Na rzecz opisów poświęcona została fabuła. Polityka, tak niezwykle intrygująca w poprzedniej części, została prawie całkowicie wyparta przez sferę metafizyczną – bóstwa, magię i jeszcze więcej elfów. Żeby tego było mało, okazuje się, że tak naprawdę od początku wszystko kręciło się wokół magii, a zwykli mieszkańcy (tak jak czytelnik) byli trzymani w błogiej nieświadomości.

Przytoczę znaną metaforę: z magią w fantastyce jest jak z gotowaniem żaby – gdy wrzucić ją do gotującej się wody, zaraz wyskoczy. Jednak, jeśli pozwolimy jej wejść do chłodnego garnuszka i będziemy powoli podnosić temperaturę to osiągniemy sukces. Szkolnikowa swojego czytelnika wyjęła z letniej wody księgi pierwszej i wrzuciła do wrzątku księgi drugiej. Już w poprzednim tomie zgrzytały epizodyczne, spektakularne zaklęcia w wirze twardo stąpających po ziemi grafów i pomniejszych władyków.

Drugi tom, utrzymany w pozornie mrocznych klimatach, stał się bajeczką – bajeczką, która raczej nie spodoba się dojrzałemu czytelnikowi. Intrygi, jeśli w ogóle się pojawiają, są proste. Wszelka argumentacja ma podłoże magiczne, a po pewnym czasie, dla co bardziej rozgarniętego czytelnika, jest przewidywalna, ponieważ autorka stosuje swego rodzaju schematy, które da się wyczuć już po kilku rozdziałach. Prowadzenie akcji, budowanie napięcia czy bohaterów nie uległo znaczącym zmianom, dlatego dla uzyskania pełnego obrazu zachęcam do przeczytania mojej recenzji poprzedniego tomu.

Z ciekawostek: przez przypadek dowiedziałem się, że w oryginale każdy tom suremskiej trylogii ma swoją indywidualną nazwę. Nie wiadomo, dlaczego polskie wydania, zamiast charakternych tytułów, są po prostu numerowane. Pierwszy tom powinien nosić miano Wybór Namiestniczki, a drugi Dzieci pogranicza. Tłumaczenia tytułu trzeciego (jeszcze nieukończonego) nie podejmuję się. Prosty przekład brzmi zbyt topornie.

Z kwestii technicznych, zauważalną różnicą między tomami pierwszym a drugim jest objętość. Prawie trzysta stron mniej. Zamiast ponownie załączonej mapki (a kilka razy autorka wręcz wymusza na czytelniku potrzebę zerknięcia do takiej) wydawnictwo serwuje nam kilka stron reklam innych książek z serii NF. Natomiast, co się tyczy okładki, to sytuacja nie ulega zmianie. Tym razem również jest to bardzo ładna rycina, lecz kompletnie niepowiązana z fabułą. Śmieje się z tego na swoim blogu nawet autorka. Z innych charakterystycznych dla epickiej fantasty gadżetów, przydałyby się drzewka genealogiczne, lub przynajmniej spis głównych postaci z krótką charakterystyką. Przyznam szczerze, że kilka razy zdarzyło mi się nie skojarzyć pojawiającego się imienia z odpowiednią postacią.

Podsumowując, księga druga jest zdecydowanie gorsza od pierwszej. Poprawiony warsztat literacki autorki nie jest wstanie zatuszować kiepskich pomysłów i wszechobecnej magii będącej wyjaśnieniem w zasadzie wszystkiego. Mimo to, jak i poprzednim razem, Szkolnikowa potrafiła tak dobrać ostatni rozdział, żeby nawet ktoś taki jak ja chciał przeczytać tom wieńczący tę historię.

 

Tekst pierwotnie ukazał się w ramach Nieustającego Konkursu Serii Nowej Fantastyki 008 i zdobył nagrodę.

Nowa Fantastyka