Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Staruch

Dryf fantastyczny

{
"ta literatura jest w gruncie rzeczy bardzo współczesna" - Z. Przyrowski (1976)

„Wołanie na Mlecznej Drodze” to moje drugie spotkanie z polskimi tekstami, wyróżnionymi w konkursie „Młodego Technika” na opowiadanie fantastyczne. Konkurs zorganizowano w roku 1973, zbiór ukazał się w roku 1976 (PRL tak funkcjonował, obsuwa naprawdę nieduża).

Powiedziałem – drugie spotkanie, bo wcześniej czytałem i zrecenzowałem zbiór „Drugi próg życia” który też zawierał teksty publikowane w „Młodym Techniku”, ale przez znacznie większy szmat czasu.

 

I jak wychodzi takie porównanie?

Niestety, „Wołanie na Mlecznej Drodze” zawiera, moim zdaniem, znacznie gorsze opowiadania, zawiera też opowiadania bardzo złe!

A w szczegółach? Opowiadania są krótkie, oparte z reguły na jednym pomyśle i zaskakującej puencie. To oczywiście wpływ anglosaskiej SF z lat 40-tych i 50-tych.

W tej konwencji bywają utwory lepsze: „Ręka” Zbigniewa Prostaka, „Ambasadorowie” Andrzeja Czechowskiego, i gorsze: „Metoda Mortona” Henryka W. Gajewskiego, „Na przykład gopsofix” Jacka Szypulskiego, „Grzechotka” Karola Gołębiowskiego.

Wyróżnia się in plus „Odmieniec” Michała Fotymy. Jakby przeczucie, zarys fantastyki socjologicznej, „Dziwny, spadający kamień” Zbigniewa Dworaka, niebanalnie ogrywający motyw Kontaktu czy „Kiedy gwiazda umiera” Andrzeja Stoffa, mimo całej swej naiwności nawiązująca do idei Progresorów, tak świetnie rozwiniętej przez Strugackich. Także „Wizja II” Krzysztofa W. Malinowskiego może się spodobać ze względu na sposób prowadzenia narracji.

Do wyróżniania się stylem przyzwyczaił nas już Wiktor Żwikiewicz, bo jego opowiadanie, tytułowe ”Wołanie na Mlecznej Drodze”, mimo że z dość płytkim i banalnym pomysłem, wyróżnia się właśnie stylem.

A opowiadania najlepsze w tym zbiorze? Mimo pewnej prostoty pomysłu, tekst Janusza A. Zajdla „Raport z piwnicy”, ujmuje sposobem prowadzenia narracji. I opowiadanie Andrzeja Mercika, „Termity”, które mimo tego, że dostrzegam w nim dziś obecnie braki w sposobie prowadzenia narracji i podbudowie naukowej, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie podczas pierwszej lektury, a i dziś czyta się je nieźle.

Co do wrażenia… Podczas dawnej, a nawet bardzo dawnej lektury bardzo spodobało mi się opowiadanie „Vindicta”. Dziś? Dziś uważam je za koszmarną grafomanię, łączącą tematy obowiązkowej inwazji Obcych, życie morza zaczerpnięte żywcem z „Kowbojów oceanów” Clarke’a i militarystykę wojenną. Brrr…

 

Czy warto czytać?

Raczej tylko zagorzali maniacy staroci znajdą w tym zbiorze coś dla siebie. To bardziej dowód tego, że polska fantastyka dryfowała w latach siedemdziesiątych bez celu i bez sensu, czekając na Godota. Znaczy – czekając na fantastykę socjologiczną.

Nowa Fantastyka