Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Staruch

Nudy na pudy, czyli nie jest dobrze w Dżokerowie

{
Wyrzuciło go z jego skóry. Wystrzelił z niej niczym płynny ogień i wylądował w ciele Kenta. Spojrzał na świat nowymi oczami. Opuścił wzrok i przyjrzał się przesadnie długiemu paznokciowi prawego kciuka i stwardniałym opuszkom palców.

No i wykrakałem… Pisałem już, że „moim zdaniem cyklowi “Dzikie karty” szkodzi oddalanie się od „growych”, komiksowo przerysowanych początków. Im autorzy bardziej starają się zająć nas poważnymi, aktualnymi problemami (nietolerancja, alienacja elit, rosnąca przestępczość) tym cykl staje się… coraz bardziej nudny”. No to nadszedł czas na najnudniejszą (moim zdaniem) odsłonę cyklu, wymyślonego i redagowanego przez George’a R.R. Martina.

Jako że to już moje ósme spotkanie ze światem „dzikich kart”, na pytania o jego genezę odsyłam do swoich wcześniejszych recenzji tomów tego cyklu: „Dzikie Karty”, „Wieża asów”, „Szalejący dżokerzy”, „Wyprawa asów”, „Brudne gry”, „Ukryty as” i „Ręka umarlaka”. Czas na spotkanie z „Jednookoimi waletami” – książka ukazała się w roku 1991, ale w polskim wydaniu została uzupełniona o dwa opowiadania, napisane w roku 2018. Niestety, ta książka jest nudna jak flaki z olejem!

 

W zamyśle twórców, po zakończeniu historii Lalkarza, „Jednookie walety” miały wprowadzić nowego, głównego antagonistę całej serii. I tak się dzieje. Na ostatnich pięćdziesięciu (sic!) stronach pojawia się Zły (a nawet dwóch), tymczasowo rozwiązując wątek „skoczków”, mających moc zamiany jaźni. Tylko wtedy mamy do czynienia z jakim takim przyspieszeniem akcji, żywszym tempem, dynamiczniejszymi postaciami. Za to wcześniej – no cóż…

Klamrą spinającą całą opowieść jest historia Jerry’ego Straussa, opowiedziana przez Waltona Simmonsa. Niestety, Strauss snuje się przez stronice książki bez ikry, bez celu, bez sensu. Śledzi prostytutkę, w której (jak mu się wydaje) jest zakochany, węszy w ciemnych sprawkach brata (prawnika Kennetha), a tak naprawdę podkochuje się w jego żonie. Nie zaciekawia nawet fakt, że Jerry jest Projekcjonistą i dość często przyjmuje postać innych ludzi. Ciekawostką są za to tytuły tych opowiadań, bo są to albo nazwy znanych filmów, albo piosenek. Fajne mrugnięcie okiem! Nieinteresująca jest historia lesbijskiej miłości opowiedziana przez Lewisa Shinera w „Koniach” (za to dowiedziałem się, że „horse” to slangowe określenie heroiny – i już znaczna część muzycznej twórczości z lat 80-tych ma całkiem inne znaczenie ;)). Znany nam z wcześniejszych części cyklu Ben Choy, zmieniający się w smoka, przechodzi dziwną przemianę (Śnieżny smok” Williama F. Wu), Kapitan Trips walczy o opiekę nad córką w tekście „Dziś Clancy już nie śpiewa” Victora Milana (którego cenię za dyskretne wrzucanie w teksty wątków muzycznych), Stephen Leigh w „Szesnastu świecach” daje nam nieprawdopodobną psychologicznie historię Kuriozum (a zarazem opowieść o dziwacznej miłości w trójkącie), Chris Claremont w „Uśmiechu fortuny” i Melinada Snodgrass w „Diabelskim trójkącie” opisują nam dość przewidywalną historię o rodzącej się miłości między przybywającą do Dżokerowa lekarką Cody Havero a doktorem Tachionem, w tle pokazując rosnące szaleństwo Blaise’a, wnuka doktora. Jest w końcu „Bicie serca umarłego” Johna Jos. Millera, które jako jedyne ma w sobie nieco ognia i ikry, choć i tak o lata świetlne ustępuje historiom opisanym choćby w „Wieży asów”.

Na koniec zostawiłem sobie dwie opowieści z roku 2018. Jedną jest „Zerwana nić w ciemnym pokoju” Carrie Vaughn o tym, że czasem nawet najlepsze pobudki nie dają pożądanych skutków. No i jest niestety „Wieża ze złota i bursztynu” Kevina Andrew Murphy’ego – niesmaczna i prostacka kpina z Donalda Trumpa. Żebyż jeszcze miała jakikolwiek związek z pozostałą częścią „Jednookich waletów”. Ale nie! Jednym słowem – żenada!

 

Motywami przewodnimi tego tomu są problemy z tożsamością i seksualnością, ale są one jednak dość wydumane i trudno się nimi na poważnie przejąć. Niestety, zamiast iść w stronę lekko komiksowego przerysowania historii, o co aż się prosi w wypadku świata „dzikiej karty” (herosi, supermoce, Obcy itd.), autorzy próbują wziąć się za „poważne” problemy – politykę, uzależnienia, ksenofobię itd. Ale robią tak topornie i łopatologicznie, że efekt jest odwrotny od zamierzonego. Co mnie przywiodło do takiej konkluzji? Im bardziej twórcy starają się wikłać nas na przykład w politykę (plemienne wojny politycznych radykałów to nie jest jednak wyłącznie polska specjalność), tym bardziej historia robi się nieprawdziwa i styropianowa. Republikanie to diabły, Demokraci – anioły. Lata osiemdziesiąte to mroczne czasy, bo rządził Reagan. Hmm! A już komentarz dotyczący Lalkarza – „to był świr, ale nasz świr”, budzi tylko niesmak.

 

Jestem rozczarowany „Jednookimi waletami”. Cały cykl notuje stałą, ale postępującą obniżkę formy. Po wprowadzeniu nowego antagonisty, którego potencjał mam za niewielki, z obawą czekam na kolejny tom cyklu – „Jokertown Shuffle”.  

Komentarze

obserwuj

Pięknie :) 

www.proste-inwestycje.pl

Oooo, ktoś czyta recenzje? W szoku jestem :)

Ale rozwiń myśl, Nibek!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ja też przeczytałam (i czytało się naprawdę przyjemnie), z tym, że nie znam tej książki, więc wierzę na słowo, że słaba ;)

Przynoszę radość :)

Aż taka słaba to nie, ale mogłaby być znacznie lepsza. Szczególnie na tle początkowych tomów.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Może i jest słaba, ale i tak mam ochotę się w nią zagłębić :)

Hmm, wiesz...

Nienajlepsza to jest moim zdaniem, ale przecież – każdy lubi co innego. Czytaj i przekonaj się sam :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nowa Fantastyka