- Opowiadanie: Jan_Janek - "PRZYHODZI NOCOM!" albo... e tam, i tak zabraknie miejsca na cały tytuł

"PRZYHODZI NOCOM!" albo... e tam, i tak zabraknie miejsca na cały tytuł

UWAGA!  Dawno, dawno temu, drugiego września dwa tysiące trzynastego roku, na portalu pojawiły się dwa drabble. "Przychodzą nocą" jeralniance i "Przeznaczenie" Finkli. Jak i poprzednio, tak i teraz dwa drabble stały się inspiracją dla powstania opowiadania o Czubym. Po drodze trafił się jeszcze "Dzielny myśliwy Ubysław" jeroha, też zresztą tekst inspirowany innym tekstem. Pod opkiem jeroha pojawiły się zaraz wybitne w treści komentarze :) Ubysława nie mogło zabraknąć w poniższym opku.

No dobrze. Opowiadanie dedykuję… Zaśmiecającym!

A co się zdarzyło poprzednio? Czuby Aka, kosmita ściągnięty z kosmicznego niebytu wspólnym, umysłowym wysiłkiem trzech użytkowników portalu, koika80, Zaltha i Jana_Janka, powstrzymał Czterech Jeźdźców Apo Kalipsy przed urządzeniem na Ziemi apokalipsy! I wyglądał na to, że będzie już miał spokój…

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

"PRZYHODZI NOCOM!" albo... e tam, i tak zabraknie miejsca na cały tytuł

 

 

Powyższe zdjęcie, wykonane według słów didżeja Jajko przez okrutnego fotografa, to jedno z wielu, dodawanych na fanpejdżu Czubego po wielkim skandalu w telewizji!

 

 

A oto pełny tytuł:

 

"PRZYHODZI NOCOM!" albo "Kochajmy się!", czyli wielka kosmiczno-fantastyczno-socjologiczna awantura w kawalerce Czubego!

 

 

 

Czuby leżał na sofie i relaksował się. Poprzedniego dnia obejrzał ostatnie trzy sezony "Przyjaciół" i zasnął z myślą, że oddałby komuś na miesiąc swój zwierzęcy magnetyzm za takiego kumpla jak Joey. O świcie obudził go ten sam, co poprzedniej nocy koszmar. Śnił mu się skandal w studiu telewizyjnym z feralnej, ostatniej soboty. Stres spowodował, że po fakcie, kosmita każdego kolejnego dnia odurzał się zebranymi z pomocą mentalnego zasysu oparami wiedzy i erudycji, które na spotkaniu z redakcją NF na PolConie, czyli wcale nie tak dawno wytwarzał sam Maciej Parowski! Czuby odurzał się nimi poświęcając jednocześnie czas na oglądanie seriali i skręcanie kosmikomicznych długopisów (zaczynasz pisać i tworzysz od ręki śmieszne wierszyki), które miał podarować w dalekiej, lub niedalekiej przyszłości swoim licznym dziec…to znaczy fanom na wielu planetach. Całodzienne zajęcie nie całkiem współgrało z wizjami, które powodowały opary, kosmita chwiejąc się wstał w końcu z sofy i położył na stole niedoskręcony (tak się mówi w kosmosie) długopis. Podszedł do półki z książkami i zaczął rozglądać się za jakąś fantastyką socjologiczną, bo miał na tego typu literaturę dziwną chętkę. Na półce widział znane i uznane nazwiska – Zajdel, Wnuk–Lipiński, no i Maciej Parowski… Półkę wyżej stały ułożone w kolejności numerycznej "Dzieła Zebrane" Stanisława Lema. Czuby uśmiechnął sie i wziął "Dzienniki Gwiazdowe". Gdy trudno było wybrać, ten wybór wydawał mu się zawsze najlepszy. Lem nie był ani radziecką maszyną, ani komórką KGB jak sądził kiedyś Philip K. Dick, który sam zresztą był maszyną z błędem w kodzie programowania. Stanisław Lem był Wielkim Trójkosmitą. Z powodu nieustępującego nałogu znanego we wszechświecie jako Potężna Kosmiczna Zachcianka, Trójkosmita potrafił żyć w różnych czasach i miejscach, w trzech ciałach jednocześnie (Stanisław Lem, Mel Gibson i Elmo z Ulicy Sezamkowej). No bo przyznajmy – czy normalny Ziemianin byłby w stanie wymyśleć coś takiego jak "Dzienniki gwiazdowe"? Podróże Ijona Tichego przypominały Czubemu własne kosmiczne doświadczenia i zawsze popadał w czytelniczy trans, przenosząc się we wspomnieniach w swą przeszłość jak i przyszłość, na dodatek wyobrażając sobie porośniętego futerkiem Tichego…

Czuby ominął "Podróż siódmą", która zazwyczaj z lekka mroziła mu krew w żyłach i przeczytał pierwsze zdanie "Podróży jedenastej": "Dzień zapowiadał się kiepsko." Zanim zdołał pomyśleć, że na szczęście i właściwie niespodziewanie jest już noc, coś mocno pacnęło w okno. Kosmita westchnął jeno, odłożył książkę i poszedł w stronę dźwięku. Zasłona poszła w bok i Czuby zobaczył ześlizgującą się po szybie mackę.

– W pindulkę! – krzyknął Czuby obserwując śluz, który pozostawiał na szybie zjeżdżający czułek. – Chyba już coś takiego widziałem w mgławicy Oriona!

"Coś" zza okna zaczęło dziwnie drgać, jakby od szyby próbowała oderwać je jakaś siła. Czuby bezwiednie zaczął wydmuchiwać powietrze przez zaciśnięte wargi, naśladując furkot. Macka drgnęła ostatni raz i z głośnym plaśnięciem oderwała się od szyby. Czuby usłyszał jeszcze z zewnątrz przytłumione "Oj!", w powietrzu śmignęła niespodziewanie długa kończyna zakończona trzema palcami, pacnęła w szybę i zniknęła. Kosmita, cały czas furkocząc wpatrywał się w przyklejony do okna żółty post-it. Z drugiej strony kartki coś było napisane i Czuby nieudolnie próbował w sobie zwalczyć chęć odczytania wiadomości. Bowiem sposób jej przekazania z pewnością oznaczał problemy. A Czuby jak na razie problemów miał szczerze dość.

Ciekawość zwyciężyła. Kosmita chwycił za skrzydło okienne i odchylił je. Wystawił głowę na zewnątrz rozglądając się za przyczyną problemów. Nie widział niczego, choć z daleka dobiegał dziwny, sycząco-zasysający dźwięk. Czuby dwoma palcami chwycił żółtą karteczkę i odlepił z szyby. Drukowane, koślawe litery informowały:

"PRZYHODZI NOCOM!"

Czuby ziewnął i rozejrzał się za pompką do roweru. Nie było wyjścia, musiał jakoś doprowadzić się do porządku. Dziesięć dmuchów w prawe ucho, potem dwadzieścia w lewą dziurkę od nosa i mózg będzie dotleniony jak ta lala, zdolny ogarnąć tę niemożebną zagadkę. Kosmita wszedł pod stół w poszukiwaniu pompki, gdy nagle przypomniał sobie, co się stało z nią stało – ktoś wyrwał mu ją z rąk w studiu telewizyjnym i próbował… aj, lepiej pomińmy to milczeniem. Czuby, wciąż tkwiąc pod stołem westchnął głęboko i poczuł, że zbiera mu się na płacz. I właśnie wtedy rozległo się pukanie do drzwi – głośne i natarczywe. Bezwiednie zarzucił tyłeczkiem uderzając w spód stołu. Rozłożone na blacie przedmioty, w większości długopisy, pospadały na podłogę.

– Zara! – wykrzyknął kosmita. – Co za czort kogoś nocą przyniósł?

Wygramolił się spod stołu, otrzepał futerko i poszedł w stronę drzwi. Nauczony doświadczeniem nie spojrzał w wizjer. Wizjer nie sprawdzał się w kosmosie. Czuby, tylko raz w życiu, niemal na krańcu wszechświata na Dualnej Planecie looknął przez szklanego judasza i ujrzał ku swemu zdumieniu szeroko uśmiechnięte Zbawienie. Nigdy więcej nie przyłożył już oka do tego poronionego wynalazku…

Kosmita otworzył drzwi zdecydowanym ruchem. I zrobił zeza. Czubka jego perkatego nosa dotykał zimny grot długiej strzały. Na jej końcu, również zezując, stał potężny chłop w płóciennej koszuli, spodniach i dziwnych papuciach na stopach (a co do ubioru myśliwego, może Roger przeczyta, się wypowie i poprawi autora?). A także z obłędem wypisanym na twarzy – albowiem jego czoło zdobił napis: "Hu hu ha!"

– Bysiu…– Czuby zagadał delikatnie. – Uważaj, co by ci ręka nie drgnęła…

– Matuś! Matuś tak mnie zwała w dzieciństwie! Mój Bysio, mój Ubysław! – chłopina krzyknął, a potem rozdziawił gębę i tak pozostał. Czuby pomyślał, że chętnie by mu dmuchnął pompką w tę rozdziawioną gębę, niestety grot strzały wciąż dotykał nosa kosmity, a pompki przecież nie miał.

– Ale potem papka, papka jeno z jej gęby się ostała…– intruz przemówił po dłuższej chwili. Potrząsnął nagle głową, jakby budził się z otępienia i wrzasnął:

– Gdzież tur!? Gdzież las!? Gdzież ludzie lasu!?

– W pindulkę! Cisza nocna jest! – skarcił go Czuby. – Właź i szukaj!- Kosmita przesunął się odrobinę robiąc miejsce dla myśliwego znikąd. Ten minął futrzaka i wszedł do kawalerki. Czuby odetchnął z ulgą. Nie na długo.

– Tur! Niezwykle mały tur!- wrzasnął chłopina. Wypuścił nieopatrznie strzałę, która śmignęła i wyleciała na zewnątrz przez otwarte okno. Myśliwy odrzucił łuk i wyskoczył do góry wystawiając dolną kończynę do ataku. Pod ścianą, na podłodze stała klatka. W środku, ogarnięty obłędem chomik w szalonym biegu donikąd napędzał metalową obręcz.

– Nie! Nie Janka! – krzyknął rozpaczliwie Czuby, rzucił się szczupakiem i w ostatniej chwili złapał intruza za stopę. Pociągnął z całej siły, frunący na chomika myśliwy zmienił tor lotu i wyrżnął łbem w ścianę. Runął na podłogę tuż obok klatki.

Chomik zatrzymał się tylko na chwilę, zaskoczony wstrząsem i już po chwili kontynuował bieg.

– Przypałętał się – Czuby usłyszał za sobą dziwny głos. – Tak już mam.

 Kosmita podrapał się w ucho i już miał się odwrócić, ale jego wzrok padł na płócienną koszulę myśliwego. Do głowy Czubego, jak to nocą bywa, przyszedł pomysł. Kosmita strzelił palcami i nagle pojawił się zawieszony w powietrzu galaktyczny warsztat. Czuby spojrzał na migoczący panel i wybrał opcję "nadruki na koszulkach". Wcisnął kilka guzików, wpisał komendę i warsztat, mlaskając, rozpoczął pracę. Po minucie, na koszuli myśliwego pojawił się obrazek. Sympatyczny tur, z językiem zwisającym z pyska, przepasany polską flagą z zapałem naciskał na pedały roweru. Napis pod obrazkiem brzmiał: "Tur de Pologne".

– Ładnie – mruknął Czuby. Strzelił palcami i warsztat zniknął. Kosmita odwrócił się.

W drzwiach, z lekceważącym wyrazem twarzy stał Mentalny Przylepiec – najgorszego sortu ufoludek, ubrany w przylegające do skóry czarne leginsy i obcisłą, zieloną bluzkę.

– No wejdź – mruknął niechętnie Czuby. – Zobaczymy, czy wyjdziesz.

Powietrze wokół zielono-czarnego ufoludka zadrgało. Czuby nie zdążył się nawet zorientować – mrugnął raz powiekami, a Przylepiec jakimś cudem, w mgnieniu oka pokonując kilka metrów stał nagle przy otwartym oknie wpatrując się w pływające w stojącym na komodzie akwarium rybki. Glonojady, gubiki, skalary – wszystkie jak na zawołanie podpłynęły do szyby, przyciągnięte lepką aurą ufoludka. Przylepiec oblizał zielonym językiem usta i prychnął:

– Kosmici! – Zaśmiał się, przypatrując się rybkom. Czuby, niby od niechcenia cpyknął w wielkie, wachlujące powietrze prawe ucho. Powietrze zadrgało i Przylepiec momentalnie znalazł się na szafie stojącej na przeciwległej ścianie i patrzył z góry na zdezorientowanego Czubego. Futrzak westchnął i przemówił:

– Strzała wyleciała przez okno. Wielki idiota zaatakował mojego chomika. Dostałem wiadomość, że ktoś " PRZYHODZI NOCOM!". I jeszcze ten skandal w telewizji. Powinienem napisać na drzwiach, że nie ma mnie dla nikogo ­ – wyliczał, podczas gdy ufoludek bezczelnie mu się przyglądał.

– Ten tu – wskazał długim, zielonym palcem na ogłuszonego myśliwego – jak już powiedziałem, przypałętał się, gdy cię szukałem futrzaku, zaglądając do różnych meta-tekstów. Sortowałem wybierając opcję "najdziwniejsze komentarze". Nie moja wina, że przyciągam szaleńców.

– Więc z łaski swojej wycpyknij go z mojej chaty, niech wraca do swojego metatekstu! Niech się odlepi! I raczej nie przyciągasz szaleńców. Przyciągasz normalnych ludzi i wpędzasz ich potem w paranoję. Jak Foxa Muldera!

– Dobra, dobra – mruknął Przylepiec. Nie lubił, gdy wspominano przy nim agenta Muldera. To przylepienie wykończyło psychicznie nie tylko Muldera, który zresztą napisał potem autobiografię "Bóg nienawidzi wszystkich kosmitów" i pogrążył się w chaosie gwiazdorskiego życia w Kalifornii. Przylepiec przypłacił obsesję agenta FBI kontr-obsesją, sesjami terapeutycznymi w stanie nieważkości, nawracającą antygrawitacyjną biegunką i niespodziewanym łysieniem. Albowiem ufoludki posiadają dość pokaźne owłosienie, które golą przynajmniej trzy razy dziennie, by pozbyć się kompromitującego wyglądu odzianego w futerko i rapującego glonojada… Czy jakoś tak…

– Dobra, dobra – powtórzył ufoludek i zaczął wywracać oczami. – Sortowanie! Wybór metatekstu! Przesyłka ekspresowa! Bohater literacki. Return! Go!

W powietrzu pokazał się nagle wielki, czerwony jęzor, Czuby odskoczył w porę w bok. Jęzor zawinął się wokół myśliwego i wciągnął go gdzieś… no właśnie – gdzieś tam. Rozległo się mlaśnięcie, od którego włoski na futerku Czubego stanęły na baczność.

– A strzała? – zapytał. Przylepiec pokręcił tylko głową.

– Strzałę wypuszczona, czyli już po ptakach. Tym samym stała się metastrzałą. Chyba nawet strzałąprawdopodobieństwa. Nie mam pojęcia co z tego wyniknie.

– Oby nie jakiś kosmiczny fakap – mruknął Czuby. – A teraz gadaj. Po co żeś przylazł?

– Po to futrzaku, żeby cię ostrzec – mruknął ufoludek. – Bo w moim mniemaniu, za dużo sobie ostatnio pozwalasz.

– Czekałem na tę chwilę – odparł Czuby. – Wiedziałem, że zaczniecie mieć wąty. Kto cię wysłał? Wierszokleci?

Ufoludek prychnął pogardliwie.

– Oni? Mam ich w nosie. Przysłałem się sam. Żeby przemówić ci do rozumu. Żeby powstrzymać tą mentalną katastrofę, którą zafundowałeś wszystkim Ziemianom.

Czuby skrzywił się. Miał nadzieję, że naprawdę wyszło to od wierszokletów, a chętnie by się z nimi spróbował na slamie, czy czymś takim. Bowiem Ziemia od wieków była Mekką kosmicznych wierszokletów – ten socjologiczny fenomen od setek lat próbowali wyjaśnić we wszechświecie ci, którym się chciało. A nie było ich znowu zbyt wielu…

– A to? – Futrzak podszedł do stołu i omal nie wywrócił się wchodząc na jeden z kosmikomicznych długopisów. Sięgnął po post-it z informacją i wyciągnął karteczkę w stronę Przylepca. – Kto niby przychodzi nocą? Wiem, że zostawił to świeżak, bo w dwóch wyrazach są dwa błędy! Ale chciał mnie ostrzec! Przed kim? Bo chyba nie przed tobą!

– Poeci, świeżaki, oni rzeczywiście mają do ciebie żal. Wyskoczyłeś przed szereg z tą swoją luźną gadką, "pindulką", nieświeżym poczuciem humoru i luzackim stylem bycia… I są wściekli, że zdobyłeś serca Ziemian. Właściwie niczym, podczas gdy oni przez lata przyswajają język, zasady ortografii i ćwiczą rymy w jednym tylko celu – by zachwycić. Bo zachwycenie czytelników to największa zapłata za twórczość , nadająca sens życia… Od lat ćwiczyli się w sztuce słowa, każdy próbując stworzyć wielkie dzieło i wtedy ujawnić się światu. Kosmita – mistrz słowa! A nie futrzak z odległej galaktyki popijający piwko i odurzający się za pomocą pompki do roweru.

Przylepiec wystawił język z buzi i zaczął ciężko dyszeć. Nigdy w życiu nie wypowiedział naraz tylu słów!

Czuby zadrżał na całym ciele i zacisnął pięści, próbując opanować wściekłość. W chwili kiedy Przylepiec wypowiedział słowa "właściwie niczym", postawił na sobie krzyżyk.

– Adam Mickiewicz był kosmitą. I wielu innych. Pisali niezwykłą poezję. "Pan Tadeusz" to dualny twór poetycki o nowej ziemskiej ojczyźnie kosmity o imieniu Tanpadeusz, przybyłym tu, na Ziemię z Aren-Mateo–Petunioli. "Pan Tadeusz" jest zaszyfrowanym miłosnym wyznaniem do Zofii – kosmicznej owcy z planety Pastuszek w galaktyce Rozległych Łąk. Kochajmy się! Czaisz ufoludku? Adam nigdy się nie ujawnił. Bo… nie miał potrzeby. Stał się Ziemianinem, wierszokletą i tu mu było najlepiej, mimo niesprzyjających historycznych okoliczności. Poezja jest niedoceniana we wszechświecie. Tylko na Ziemi zdobywa ludzkie serca, choć jednocześnie wielu Ziemian uważa poetów za kosmitów. Cóż, w zasadzie mają rację. Ujawniają się tylko marni poeci i wtedy jest afera, skandal , trwa to tylko chwilkę i po prostu znikają. Znikają w odmętach…

Czuby przerwał tyradę i wybałuszył oczy. Wreszcie do niego dotarło. Wystawił przy tym język z buzi i zaczął ciężko dyszeć. Nigdy w życiu nie wypowiedział naraz tylu słów!

– Znikają – mruknął Przylepiec.

– O co tu chodzi? Wystawiłeś mnie? – zapytał Czuby. – Co ty właściwie chcesz osiągnąć?

Przylepiec zeskoczył z szafyi trafił stopą na jeden z długopisów. Czuby patrzył jak ufoludek wywija orła . Nagle powietrze znowu zadrgało i futrzak usłyszał głos Przylepca za sobą.

– Ziemianie… Uwielbiam gdy wpadają w paranoję! – Futrzak odwrócił się i zobaczył siedzącego na okiennym parapecie ufoludka. – A ty, Czuby, zrobiłeś jedną, najgorszą rzecz jaką może zrobić kosmita, poza zrobieniem z siebie zwyczajnego poczciwca, brata łaty.

– No, co takiego? – wycedził futrzak szykując się do skoku.

– Wprowadzasz ich w dobry nastrój! – wykrzyknął Przylepiec, rozcapierzając szponiaste palce.

Rzucili się na siebie. Spuśćmy zasłonę milczenia na te wstrząsające sceny w kawalerce Czubego, poczekajmy aż się zmęczą i na razie popatrzmy wspólnie na pędzącego donikąd chomika o imieniu Janek. Całkiem sympatyczny zwierzak może i trochę podobny do tura. Napędzając nocami koło, kołysał do snu tęskniącego za kosmicznymi przeciążeniami kosmitę i wydawało się, że i teraz napędza ten kosmiczny pojedynek dzikim rytmem skrzypiących zawiasów obręczy. Czuby, zasapany, zatrzymał się w końcu i odpoczął kilkanaście sekund. Potem podskoczył, próbując dosięgnąć przylepionego do sufitu Przylepca.

– Kogo żeś nasłał? Kto przyjdzie nocą? No gadaj ufoludzki wypierdku!

– Daj mi spokój! Dobra, już powiem! KWS!

– Czuby przestał podskakiwać.

– Pudźmin? Kosmiczny Wielki Siłacz? Ten co zmienia tory komet i asteroid? Po co?

– Nie! Pomyłka! Nie KWS tylko WKS. Wielki Kosmiczny Sprzątacz! Szalony Belg czy Szwajcar, cholera go wie! Nicholas le Bry!

– Kto?

– Ponoć to syn poety-kosmity i jednej Polki emigrantki, która była córką kosmity-poety. Jest kosmiczną osobliwością.

– E tam… Moje dzieci też są całkiem osobliwe – mruknął Czuby.

– Jest żyjącą czarną dziurą! Będziesz to wiedział, gdy go w końcu zobaczysz!. Ma jakąś kosmiczną odmienę kompleksu Edypa i wysyła w nicość kosmicznych poetów! I nie tylko poetów! Wszystkich, którzy śmiecą!

– Ja też śmiecę? – zdziwił się Czuby i znowu przygotował się do skoku.

– Ty? Śmiecisz wyjątkowo! – wrzasnął Przylepiec.

– No nie! Madafaka! Ja ci pokażę ! – krzyknął Czuby i skoczył.

Czas stanął w miejscu. Potem rozległo się pojedyńcze klaśnięcie i niespodziewany kobiecy głos oznajmił: "Czas warunkowo-wróżkowy!".

 

---

 

– Czubuś! Co ty wyprawiasz? Chcesz się stuknąć głową w sufit?

Kobiecy głos dotarł do kosmity. Czas stał w miejscu i Czuby, z wyszczerzonymi zębami i wyciągniętymi do góry rękoma wisiał w powietrzu miedzy podłogą a sufitem. Stojąca za kosmitą potężna kobieta z podobnymi do owadzich skrzydłami, w czarnej sukience na ramiączkach i z glanami na nogach złapała Czubego za futro i ściągnęła na podłogę. Futrzak zachwiał się i machnął kilka razy rękoma. Czas wciąż stał w miejscu i Czuby nie za bardzo wiedział o co tu biega. Kobieta westchnęła i strzeliła z liścia kosmitę.

– W pindulkę! – krzyknął futrzak. – Ciotka, no co ty! Zupełnie niechcący cię wezwałem!

Skrzydlata kobieta westchnęła i otarła dłonią czoło.

– Ano tak. Coś gorąco tu u ciebie.

Na umięśnionym ramieniu kobiety Czuby zobaczył nowy tatuaż. Wielkie czarne koło a nad nim coś na kształt pupy. I podpis – "SRAM DO CZARNEJ DZIURY!". Kosmita sapnął z podziwu. Nazwać ciotkę – kosmiczną wróżkę Madafakę ekstrawagancką to było zdecydowanie za mało. Nie na darmo na jej widok wielu kosmicznych samców używało wyrażenia: "Ale rakieta!".

– Gorącą i brudno. – Druga z ciotek stuknęła Czubego w ramię butelką z galaktycznym Domestosem.

– Eeee, ciociu Fery, miło cię widzieć. Będziesz sprzątać… – westchnął Czuby.

– A co mam innego do roboty? Ale długopisy pozbierasz sam! – ubrana w zielono-zgniły skafander, z uszczelnionymi otworami na skrzydła ciotka Fery wzruszyła ramionami. – Masz dzisiaj urodziny, o których na dodatek zupełnie zapomniałeś. Niech sprzątanko będzie małym prezentem.

– Czekaj no, Fery – Madafaka wskazała na sufit, nie podnosząc wzroku.. – Trzeba zająć się tym czymś. Ostrożnie, bo to przerażający widok. Powoli podnosimy wzrok.

Czuby najpierw zobaczył opuszczone do kolan zielone leginsy wciąż przyczepionego do sufitu ufoludka. Już w tym momencie zaczął się bać. Sięgał wzrokiem powolutku, coraz dalej, mijając udo Przylepca, docierając do pomarszczonego tyłka. I Czuby wreszcie zobaczył. Wrzasnął przeraźliwie a potem opadł na kolana i puścił pawia prosto do błyskawicznie podstawionego przez ciotkę Fery wiadra.

– Wciąż jesteś delikatny, Czubusiu – westchnęła Madafaka. – Fery, da się z tym coś zrobić? – Wycelowała palcem w kierunku tyłka ufoludka. Druga wróżka wpatrywała się z fascynacją w wyhodowaną na pupie Przylepca osobliwość.

– Albo to wyjątkowej urody czyrak, albo coś, co mocno szykuje się do Wielkiego Wybuchu – powiedziała.

Madafaka przewróciła oczyma.

– Następny Wielki Wybuch… Który to już raz musimy temu przeciwdziałać! Nie dziwota, że Czas na ów widok zatrzymywał się i odwracał wzrok.

– To o to chodzi! – Czuby doszedł do siebie i podniósł się. – Myślałem że ten kosmiczny bandyta ma niezwykłe właściwości, a on miał paskudnego pryszcza na dupie! Ściągał te leginsy i natychmiast wypadał z normalnego kontinuum! Iluż ludzi doprowadził w ten sposób do paranoi! Pojawiał się i znikał! Miał na tym punkcie bzika! Ciociu Fery! Wymyśl coś!

– Ktoś inny zaordynowałby skomplikowaną operację. Ale ja mam inne sposoby. – Wróżka oblizała usta, odkręciła zakrętkę z Domestosa, wzięła zamach i chlusnęła strumieniem żrącej cieczy w kierunku tyłka Przylepca. Czuby odwrócił wzrok. Po chwili poczuł nieprzyjemny swąd…

– I po sprawie! – Madafaka klasnęła w dłonie. Czas ruszył wyrzucając z toru czas warunkowo-wróżkowy. Ufuludek spadł, niemiłosiernie wrzeszcząc w ramiona wróżki. Madafaka podeszła do otwartego okna, wychyliła się, wzięła zamach obliczeniowy i cisnęła Przylepcem do góry. Miała nadzieję, że biedak nie trafi w Księżyc.

– No to ja się biorę za sprzątanie – oznajmiła Fery. Madafaka mrugnęła do Czubego i spojrzała w stronę pędzącego na obręczy chomika.

– Z lekka mnie to wnerwia – mruknęła. Potem popatrzyła na wszczepiony na przegubie ręki czasomierz. – A ta znowu spóźnia się z tortem…

– Będzie trzecia ciotka? – Czuby odszedł od okna, skąd obserwował mknącego jak rakieta Przylepca.

– Będzie albo nie będzie – Madafaka zrobiła zeza. – Może lepiej żeby się nie pojawiała. Znowu przechwyciła jakąś archetypiczną, czy tam mitologiczną osobowość. Ostatnio była Zemstą. A wiesz, jakiej ona jest postury. Zamiast "zemsta jest słodka", we wszechświecie zaczęto mówić "zemsta jest wiotka".

– Ciotka zawsze wyglądała na niedożywioną – stwierdził Czuby. – Może niech sama zje ten tort, ciałka jej przybędzie.

– Zobaczymy – Madafaka klapnęła na sofę. – Co tam Czubusiu u ciebie? Znowu pojawiłyśmy się w dość newralgicznym momencie, prawda? Przyciągasz kłopoty, nie ma co…

– Pracuję nad zmianą dewizy z "przyciągam kłopoty" na "przyciągam kobiety" – Czuby odgryzł się i wyszczerzył zęby.

Ciotka tylko pokręciła głową i pogroziła mu palcem.

– Coś czuję, że to nie jedyny twój problem tej nocy, prawda?

Czuby zawahał się. Mógł to załatwić z ich pomocą, poczekać na tort, zdmuchnąć nano-świeczki i pomyśleć życzenie. "Niech WKS sprzątnie sam siebie".

Czuby nie był tym typem faceta.

– Poradzę sobie, ciotka – odparł.

– Jak wolisz futrzaku. No proszę, proszę… Kogo my tu mamy! – Madafaka rozłożyła ręce witając przybyłą znikąd, w znany jedynie wróżkom sposób trzecią ciotkę.

Machając skrzydłami, ciotka w białej sukni na ramiączkach wyglądała inaczej, niż zwykle. Trzymając tacę, na której chwiał się niebezpiecznie tort z tysiącami nano-świeczek, wprost promieniała. Wyglądała niczym Objawienie.

– Witaj Czubusiu! No nie gapcie się tak. Tym razem wszystko za sprawą umowy. Apo Kalipsa zgodziła się na roczne przejęcie osobowości. Trochę się najpierw pomiziałyśmy, rzecz jasna. – Wróżka obdarzyła Czubego promiennym uśmiechem i postawiła tort na stole. – Apo ma przed sobą imprezowy rok, tylko nie wiem czy coś z owego roku zapamięta.

– A Jeżdźcy? Rany, ciotka, ledwo co ich niedawno powstrzymałem!

– Jeźdźcy, z tego co wiem wciąż szukają koni. I z tego co wiem konie mają nową, wspaniałą właścicielkę, jakąś starszą panią, ponoć z Legionowa. Jeźdźcom nawet nie przyjdzie na myśl, że ich koniki są pod Warszawą. Wszystko się z lekka pokiełbasiło.

– Aha – mruknął Czuby. – No dobrze, to mogę dmuchać?

Ciotka Fery popatrzyła po mieszkaniu, kiwnęła z satysfakcją głową, odłożyła wróżkowego mopa i podeszła do stołu. Wróżki złapały się za ręce i uśmiechając się patrzyły na Czubego.

– Życzenie! Życzenie! – krzyknęły chórem.

Czuby wciągnął oddech i zamyślił się. Złowrogi Le Bry, czyli potężny WKS czy coś, co zadowoli wszystkich miłośników fantastyki? Odpowiedź była jedna. Kosmita pomyślał – "Niech sprzeda się cały nakład Wydania Specjalnego NF". I zdmuchnął nano-świeczki. Wróżki klasnęły i zaśmiały się radośnie.

– Zajadaj! – krzyknęła Madafaka. – Właściwie to zmarnowałeś życzenie.

– Jak to? – zdziwił się Czuby.

– Zobaczysz! Na pewno sobie poradzisz?

– Postaram się – odparł Czuby.

– Skoro tak mówisz… – Madafaka klasnęła nagle w dłonie i wróżki zniknęły. Czuby usłyszał jeszcze ich perlisty śmiech i został sam. No, nie sam. Miał tort, chomika i rybki. Po prostu żyć, nie umierać.

Poszedł do kuchni, wziął talerzyk, nóż i mały widelczyk. Usiadł przy stole, westchnął i wykroił kawałek tortu. Położył go na talerzyku i wbił weń widelczyk. Torcik był ze sklepiku "Kosmiczne Słodkości" z planety Cukrzyca, zamieszkiwanej przez same słodkie lale i podśpiewywał cienkim głosikiem. Czuby podśpiewywał razem z nim. Szykowała się wspaniała uczta…

Odkrojony widelcem śpiewający kawałeczek nie dotarł do ust kosmity. Ktoś głośno i natarczywie zapukał do drzwi. Czuby tylko przełknął ślinę i odłożył widelec.

– Proszę! – zawołał i zesztywniał w oczekiwaniu. Drzwi otworzyły się i do kawalerki wparował mężczyzna w garniturze. Na twarzy miał czarne, bezdenne bryle. Czuby bał się pomyśleć, jakie oczy skrywają już i tak przerażające okulary.

Mężczyzna wyjął z teczki plik dokumentów. Podszedł do stołu i położył na nim papiery.

– Sleke tek, a kloti tele kotella tette… eee, paproszkiii, paproszkiii… translator, zara… – gość odezwał się dziwnie , a potem przekrzywił głowę i na kilka sekund wystawił język. – No, nooo… Kogo my tu mamy? – odezwał się wreszcie w zrozumiałym języku. – Czuby Aka, nieprawdaż? – sięgnął ręką nad stołem i pogłaskał futerko. – Futrzany kosmita, niezarejestrowany w "Migracyjnym spisie kosmicznych ras na Ziemi". Odprowadzający własne odchody razem z ludzkimi i nie mający świadomości co może się wydarzyć w przypadku takiego niedbalstwa. Warszawscy Kosmici wypróżniają się o określonej porze w Parku Skaryszewskim, nocą, grzecznie czekając w kolejce do specjalnie teleportowanego na Ziemię Space-Toy-Toya. Tymczasem Czuby Aka po prostu zaśmieca błękitną planetę. Proszę. Tu jest deklaracja dotycząca nie tylko wypróżniania, ale i innych kosmicznie szkodliwych wpływów. Proszę to przeczytać, podpisać i dostosować się. Aha, BTW nazywam się le Bry. Inspektor Nicholas Le Bry.

Czuby nawet się nie odezwał. Wziął dokument od inspektora i sięgnął po leżący na stole, niedoskręcony kosmikomiczny długopis. Nie czytając dokumentu znalazł miejsce na podpis i przytknął długopis do papieru. I zaczął pisać. Le Bry w pewnym momencie chrząknął, zdziwiony długością składanego podpisu. Potem wziął od kosmity kartkę i spojrzawszy na nią dostał ataku kaszlu.

– Co to ma być! – wykrztusił. – Żarty? Niesubordynacja? Stawanie okoniem? Proszę to odczytać na głos! – wrzasnął i oddał Czubemu kartkę. Futrzak odchrząknął i zaczął czytać:

 

Tu się podpisał Czuby Aka

Większego nikt nie zna futrzaka

Któremu czarne dziury niestraszne

Zwłaszcza gdy ktoś go podejrzanie głaszcze

I wytyka , że się załatwia gdzie nie trzeba

(nie w porze zaciemnionego nieba)

Tylko w kawalerce do kibelka

Ach jakaż przyjemna to muszelka

O tak, tak inspektorze

Czuby ci nie pomoże!"

 

Le Bry wysłuchał i uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Oj, marny to wierszyk – powiedział i sięgnął ręką do brylów zasłaniających oczy.

– Bo to niedoskręcony długopis! – Czuby krzyknął i złapał za tacę z tortem. Cisnął śpiewającym przeciągle ciastem prosto w uśmiechniętą gębę inspektora, zamieniając mu twarz w gęstą, smakowitą papkę. A potem zgłupiał, bo nagle inspektor, bez papki na twarzy i upaćkanego garnituru pojawił się tuż obok. Tort zawisł przez nanosekundę w powietrzu, westchnął śpiewnie i pacnął na podłogę.

– Co to jest! – wrzasnął Czuby. – Pole siłowe? Hologram? Kto się kryje za zasłoną rzeczywistości! Wyjdź! Rozwiążmy na zawsze ten fantastyczno-socjologiczny problem!

Rzucili się na siebie… Ech, ponownie spuśćmy zasłonę milczenia na te poniżające sceny… Powiedzmy jedynie, że pod koniec pojedynku w ruch poszły książki, Czuby bombardował inspektora Zajdlem, Wnukiem-Lipińskim, Wiśniewskim-Snergiem i wieloma innymi dziełami polskich autorów. Chwycił ostatnią książkę z półki, zamachnął się i nagle Le Bry rzucił się na niego szczupakiem. Polecieli w stronę okna – aż zachwiała się równowaga całego wszechświata w tym momencie – gdy siłą rozpędu obaj wypadli na zewnątrz. Lot był krótki. Czuby widząc zbliżający się błyskawicznie chodnik spod bloku zakrył oczy książką. I zawisnął w powietrzu.

Odsłonił twarz. Wisiał twarzą ku ziemi. Na okładce książki widniał tytuł, imię i nazwisko autora – "Twarzą ku ziemi" Macieja Parowskiego. Czuby westchnął i poczuł, że się unosi. Siła, coś na podobieństwo mocy Dżedaj wciągała go do góry. Znalazł się na poziomie okna kawalerki i wleciał do środka. Zobaczył inspektora. Le Bry stał w otoczeniu czterech dziwnych, różnokolorowych postaci. "Redakcja?" – pomyślał Czuby.

Jedna z postaci, fioletowa, uniosła czerwoną torebkę i trzasnęła inspektora w głowę.

– Nieładnie! Bardzo brzydko! – krzyknęła. – Nie bijemy się! Kochajmy się!

– Leci! Leci! – zawołała żółta postać, podskoczyła i podbiegła do drzwi. Uchyliła je szeroko, a pozostała trójka – postać czerwona, fioletowa i czerwona odsunęły się od inspektora. Czuby obserwował wszystko z rozdziawionymi ustami i bezwiednie również odsunął się na bok.

Strzała pojawiła się nagle i świszcząc trafiła w pierś inspektora. Przerażony Czuby zasłonił oczy, tymczasem jego uszy wychwyciły świst. Obejrzał się i zobaczył jak nieco zdekoncentrowana strzała prawdopodobieństwa– w końcu nie co dzień zdarza się przebić przez zasłonę rzeczywistości – ponownie znika za oknem. Usłyszał nagle jakieś parskanie i chrząkanie. I ciąg, dziwnie śmieszny ciąg powietrza.

Cztery różnokolorowe postacie pochylały się nad kręcącym się w kółko niebieskim odkurzaczem z wybałuszonymi oczyma na rurowatych wyciągnikach.

– Noo Noo zjadł co nie trzeba. Kosmiczne paproszki! – Jasnozielony gość z antenką na głowie odwrócił się do Czubego i mrugnął. – Pokręciło mu się w głowie! Ale już wszystko dobrze, Czuby!

Najmniejszy, czerwony, głaskał odkurzacz po obudowie. Cała czwórka zebrała się wokół tego, co pozostało z inspektora Le Bry. Postacie złapały za ramiona i ciasno przylgnęły do odkurzacza.

– Tulimy! – zawołały chórem. A chwilę po tym odwróciły się do Czubego i pomachały rękoma. Kosmita bezwiednie uniósł rękę i również pomachał.

– Teletubisie mówią pa pa! – znowu zawołały.

I zniknęły.

Czuby, zdezorientowany, opadł na sofę. Któż to był? Czyżby słynna Czwórka Kosmicznych Mędrców, która znużona swą mądrością wyemigrowała na planetę Infantylię? Nie miał pojęcia. Kręcący się w obręczy chomik Janek spowodował, że oczy Czubego same się zamknęły. Tego wszystkiego było zbyt wiele . Zasnął snem sprawiedliwego kosmity…

 

---

 

Obudziły go dziwne dźwięki za oknem. Czuby zasłonił uszy, ale to nic nie dało. Przekręcił się na bok i zamruczał żałośnie. Tęsknił, sam dobrze nie wiedział za czym…

Ktoś zapukał do drzwi. Delikatnie i nie natarczywie. Czuby zgramolił się z sofy i podszedł najpierw do okna. Na błękitnym niebie zobaczył słońce. Słońce miało twarz ludzkiego dwulatka i co chwila się zaśmiewało.

– Zapowiada się kiepski dzień – mruknął Czuby, wpatrując się w niecodzienne zjawisko. Ponownie rozległo się delikatne pukanie. Kosmita podszedł do drzwi. Spojrzał na wizjer i zadrżał. Wahał się. Ach, gdyby tylko miał pompkę…

Otworzył drzwi. Zobaczył pudła. Wiele pudeł. Pojawiła się ręka z dokumentem i głos zza pudeł powiedział:

– Proszę tu podpisać.

Czuby schylił się po kosmikomiczny długopis i podpisał.

– Dziękuję i do widzenia! – oznajmił głos zza pudeł. Czuby usłyszał kroki schodzącego po schodach kuriera.

Wziął pierwsze pudło z brzegu i cofnął się do mieszkania. Otworzył przesyłkę i sięgnął między wypełniające karton zwoje papierów i folii. Nagle wyczuł znajomy kształt. Serce zabiło mu szybciej. Wyciągnął z pudła pompkę i uniósł ją w triumfalnym geście. Potem dmuchnął sobie w nos. Raz, drugi raz, trzeci raz. Pomogło! Przystawił pompkę do lewego ucha i nacisnął tłok.

Dmuchnięcie było potężne. Czuby pokręcił głową, nie wiedząc co się dzieje. Zza okna dochodziły jakieś głosy. Poszedł w tamtą stronę i wychylił się na zewnątrz, trąc brzuchem o parapet. Omal nie wypadł z wrażenia. Pod blokiem były prawdziwe tłumy. Zgromadzeni ludzie na widok Czubego zaczęli gorączkowo się nawoływać. I nagle kosmita zobaczył ogromny transparent z napisem – "Czuby Aka – pokaż faka!"

Kosmita westchnął. Ależ to była wpadka… Kilka dni temu miał być wielki telewizyjny show i dziesiątki celebrytów witających Czubego na scenie studia. Miało być tak pięknie… Podenerwowany Czuby siedział samotnie na fotelu i wachlował się Wydaniem Specjalnym NF, w drugiej ręce trzymając pompkę do roweru. W końcu nadeszli, całą gromadą, całą hordą z wyciągniętymi rękoma, kwiatami i ciepłymi słowami. Była nawet słynna piosenkarka Broda, która specjalnie dla Czubego wyhodowała na imponującym biuście fajowskie futerko. Wzruszony kosmita wyciągnął przed siebie rękę i powitał ich wszystkich, w transmisji na żywo, powszechnie znanym we wszechświecie Kosmicznym Znakiem Jedności. Z zaciśniętej, włochatej pięści podniósł się jeden, środkowy palec…

Opuśćmy zasłonę milczenia na to co działo się potem. Rzeknijmy jeno, że pompka była w użyciu, a następnego dnia, niemal w każdej gazecie pojawiło się zdjęcie kosmity zasłaniającego twarz Wydaniem Specjalnym NF…

Wyglądający przez okno Czuby westchnął… Byli tam wszyscy jego fani… Byli zbici w jedną grupkę mężczyźni w czarnych wyciągniętych swetrach i sztruksach, niechybnie grupka wierszokletów szykująca ukradkiem alternatywny transparent . Był nawet sponiewierany przez izraelską wycieczkę, ledwie godzinę temu, niedaleko Dworca Centralnego Mel Gibson. Czuby wiedział, że dla fanów zrobi wszystko… Wyciągnął przed siebie rękę i pokazał faka. Rozległy się wiwaty i brawa. A potem padła komenda:

– Czasooopiiiismooo naaaa twarz!

I nie było już widać uśmiechniętych facjat zgromadzonych pod blokiem ludzi. Każda twarz zasłonięta była Wydaniem Specjalnym Nowej Fantastyki! A dokładnie, trzecim numerem z dwa tysiące trzynastego roku!

Wzruszony Czuby zdołał tylko pomyśleć, że jednak dzień nie zapowiada się wcale kiepsko. Ze wzruszenia zachwiał się, przechylił i wyleciał przez okno.

Spadał twarzą ku ziemi. "Sortowanie" – usłyszał jeszcze czyjś głos i zamknął oczy…

 

---

 

CODA

 

W lesie działy się czasem dziwne rzeczy. Tur był do nich przyzwyczajony i jakoś sobie z nimi, po turzemu radził. Strzały z tyłka wyciągała mu stara kobieta z papką na twarzy, zajadająca smakowite sandwicze. I jakoś się to wszystko toczyło…

Do pewnej chwili… Wszystko wydarzyło się tak nagle…

Dzielny myśliwy Ubysław pojawił się znikąd, tuż przed pyskiem tura. Zwierzę zobaczyło myśliwego, a może i nadruk na jego koszuli i ryknęło. W tej samej chwili w tyłek tura wbiła się nadlatująca znikąd strzała prawdopodobieństwa. Tur ponownie ryknął i wyskoczył do góry wyciągając przed siebie zakończoną racicą tylną kończynę. Trafił nią prosto w głowę Ubysława, zmieniając ją w okamgnieniu w smakowitą, krwawą papkę.

Potężny tur wylądował na dwóch nogach. Otrzepał futerko i odezwał się ludzkim głosem:

– W pindulkę! Tego się nie spodziewałem!

Zobaczył nadchodzącą w jego stronę starą kobietę z papką zamiast twarzy. Kobieta trzymała wielką pajdę chleba i wpatrywała się, oblizując papkowate usta w to, co zostało z głowy Ubysława.

Czuby, przyobleczony w wielką, turzą powłokę mrugnął do kobiety i wskazał na tkwiącą w jego zadzie strzałę prawdopodobieństwa.

– Kobieto z dziwną twarzą, będziesz tak dobra i usuniesz to cholerstwo z mojego, no… prawie mojego tyłka? – zapytał.

Biedak, nie wiedział, że wyciąganie strzał z ciała nie jest wcale prostą sprawą. Kobieta po jego słowach przystanęła. Patrząc to na gadającego tura, to na Ubysławową papkę, nie wiedziała na co się zdecydować. W końcu, zza papki na jej twarzy wychynęły dwa samotne zęby, jeden ostały się na dolnej szczęce, drugi na górnej. Kobieta delikatnie odgryzła kawałek chleba, coś mruknęła i ruszyła przed siebie.

Spuśćmy zasłonę milczenia i niewiedzy na to, co działo się potem.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Fajnie piszesz, widać, że bawisz się słowem… lecz tekst to zupełnie nie moja bajka. W pewnym momencie zacząłem się gubić i jakoś nie potrafiłem się wciągnąć w opisywane zdarzenia. Momentami proponujesz słowotok w stylu Masłowskiej, choć bez przesady. Trudno mi jest to opowiadanie jakoś jednoznacznie ocenić, bo nie jestem właściwym targetem. Jest szansa, że znajdzie się na portalu czytelnik, który doceni Twój wysiłek.   Pozdrawiam

Mastiff

Czuję się zaszczycona i uwieczniona. :-) Są wróżki, jest impreza! Ale gdzie im tam do Ubysława… Masz kilka literówek (chyba niezamierzonych, ale kto Cię tam wie). Na przykład z erudycją chyba było coś nie tak, reszty nie pamiętam. Jeśli możesz, popraw za duże odstępy między akapitami. Nagromadzenie absurdu chyba troszkę mnie przerasta, nie wyłapuję wszystkich odwołań, ale nie mogę narzekać. :-)

Babska logika rządzi!

"cpyknął go" – cpyknął? :) Miszcz, w pindulkę. Bardzo mi się podobało. Czuby Aka pokaż faka… :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Dzięki za przeczytanie :) Opko jest pewnie dosyć hermetyczne, ale miałem wielką przyjemność z pisania. Jakimi to dziwnymi ścieżkami chodzą inspiracje… Może dam coś radę poprawić wieczorem. Po wrzuceniu tekst przypominał gęstą pakę, zacząłem oddzielać akapity i teraz wygląda jak rozciapa :)

gęsto papkę, nie pakę :) Koiku, ach ten nasz syn… Jak tu nie kochać takego futrzaka :)

Moc wyczuwam…

Cieszę się Twoją wielką przyjemnością towarzyszącą pisaniu. Swoją, z czytania, nie mogę się podzielić, albowiem hermetyczność opowiadanka, co sam podkreśliłeś, nie umożliwiła mi przeżycia równie radosnych doznań. ;-) Jednak nie opuszcza mnie nadzieja, że przyszłość będzie lepsza. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oż w pindulkę. Coś Ty zrobił biednemu Ubysławu! Fajnie napisane. Dużo śmiechu. Zabrakło tylko Wytyfa i Łodefaka ;-) Ładna pompka.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

@Thrain– wyczuwasz moc Dżedaj? @regulatorzy – myślę, że jeszcze Was i nie tylko Was, zaskoczę (nie raz)  ;-)

Dzięki, jerohu :-) Ubysław, myślę jakoś z martwych powstanie… Kobieta z papką zamiast twarzy to prawdziwa cudotwórczyni :-)

Ja też (jednak) przeczytałem i utwierdziłem się w przekonaniu, że Twoje teksty do mnie nie trafiają. Poczekam na coś mniej w tym stylu ;p

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Zaskoczysz, zaskoczysz. Co do tego nie można mieć najmniejszych wątpliwości. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Berylu, może kiedyś jakiś trafi. No i bądź czujny! Słyszałem że strzała (nie)prawdopodobieństwa znowu krąży ;)

Ale za ten kompleks edypa, to Ci się kop w dupę należy ; ) Wydaje mi się, że dopóki te Twoje teksty będą tak abstrakcyjno-chaotyczne i hermetyczne, to raczej żaden mi się nie spodoba. Myślałeś o czym bardziej… o czymś innym? : P

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Coś tam innego się klaruje… Nawet nie wiem skąd ten kompleks Edypa się wziął… Samo się napisało i tak już zostało :)

Zakładam, Autorze, iż pisanie sprawiało Tobie radość i satysfakcję. Jeśli mam rację, cieszę się. Przyroda jednak dba o równowagę, chociażby przybliżoną, więc chyba z powodu jej, przyrody ojczystej, interwencji lekturze nie towarzyszyła moja radość i satysfakcja.

Ech, napisane głównie po to by się kilka osób pośmiało, więc  w tym wypadku głosami  na nie jakoś się nie przejmuję ;) Wiem, że ci co się mieli śmiać, śmieli się, a zatem cel osiągnąłem.

*śmieli się śmiać?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

śmieli się miać, mieli się śmiać, al ów waćpan, onieśmielonym będąc, tym smielej ośmielal śmiejących się po zaaplikowaniu wielu  śmiałych dmuchnięć (gdzie tu kobieta?) śmiałkom, aż śmiałkowie owi-obi-wan-kenobi tym śmielej poczyniali sobie śmiejąc się za dwóch, trzystu, za spam, za szpan, za garśc dolarów więcej… I tak i nie, Odyseuszu.

A jednak zjada. Janek out…

Abstrakcja ;) Widać, że dobrze się bawiłeś przy pisaniu :)

Przynoszę radość :)

Anet, bawiłem się znakomicie :)

Przeczytane. Niespecjalnie przypadło mi do gustu.

Janie Janku – dzięki temu ja też, czytając

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka