- Opowiadanie: krzkot1988 - Ibu bersedih

Ibu bersedih

Opowiadanie inspirowane folklorem rodem z Malezji. Trochę grozy, trochę dramatu, wszystko podlane orientalnym sosem. Może komuś podejdzie taka potrawa ;-)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Ibu bersedih

Marek opadł na kanapę, kompletnie wyzuty z resztek sił. Wykańczanie i przeprowadzka do nowego mieszkania okazały się prawdziwą drogą krzyżową, a każda kolejna stacja oznaczała nowy problem do natychmiastowego rozwiązania. Wszystkim musiał oczywiście zająć się sam. W końcu jednak był gotowy. Ich wymarzony dom.

– A ty tylko sobie pływasz i jesz – powiedział z wyrzutem. – Żadnych trosk. Nie obchodzą cię wysokie ceny mieszkań, rosnące raty kredytu, zagubione przesyłki, awaria hydrauliki i źle podłączony okap. Jakby wszystko to ci się po prostu należało!

– Bo się należy – odparła z uśmiechem Żaneta, kładąc rękę na dłoni Marka, który delikatnie gładził jej pokaźny ciążowy brzuszek. – I kiedyś na pewno doceni, co tata dla niego robi.

Marek zachichotał cicho.

– Obawiam się, że jego wymagania będą od teraz tylko rosły. Prawda, Kacperku? – zwrócił się do skarbu, ukrywającego się w ciele jego żony.

– Auć! – syknęła z bólu Żaneta, poczuwszy silne kopnięcie. – Kochanie, tylko nie w pęcherz!

Oboje wybuchnęli śmiechem. Żaneta z trudem uniosła się do pozycji siedzącej i wtuliła w pierś męża. Po chwili spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.

– Toaleta? – domyślił się.

Pokiwała energicznie głową i ucałowała go krótko. Marek pomógł jej wstać i odprowadził do łazienki, po czym dał odrobinę prywatności.

W salonie leżało jeszcze wiele pudeł, walizek i toreb z ubraniami, sprzętami kuchennymi oraz innymi drobiazgami. Marek chwycił karton, który zapakował własnoręcznie, z ogromnym pietyzmem. Położył pudełko na nowiutkim kuchennym blacie z granitu, po czym przeciął nożem taśmę klejącą. Odchylił tekturowe skrzydełka i spojrzał na swoje trofea. Uniósł lekko kąciki ust. Podróże były jego największą pasją. Niestety, na jakiś czas będzie musiał z nich zrezygnować.

Wyjął z pudełka pamiątkę z najnowszej wyprawy i przyjrzał się jej uważnie. Żaneta była już wówczas w zaawansowanej ciąży, ale ostatecznie udało mu się namówić ją na wycieczkę do Malezji. Musiał rzecz jasna przystać na luksusowy hotel i zrezygnować z co bardziej ekstremalnych tras, ale nawet w tej formie, było warto.

Pogładził cylindryczny pojemnik, wykonany z pojedynczego segmentu zdrewniałego bambusa. Był bogato zdobiony kwiatowymi wzorami, umieszczonymi na złotym tle. U szczytu tuby naniesiono ornamenty wyrzeźbione w lace, które stanowiły jednocześnie zamknięcie cylindra. Kupiony na pchlim targu w małej wiosce, w sułtanacie Kedah przedmiot był bardzo stary. Według sprzedawcy służyły niegdyś do przechowywania ważnych dokumentów. Ten jednak był ewidentnie pusty.

Odłożył antyczny bibelot na ustawiony specjalnie w tym celu regał, cofnął się o kilka kroków i ocenił, że będzie to dla niego właściwie miejsce.

– Kochanie! – Usłyszał wołanie Żanety. – Mogę już zejść!

– Idę!

 

***

 

Poziom irytacji Marka sięgał zenitu. Miał tego dnia ważne zebranie w redakcji. Mimo to, nie ominął go obowiązek wyniesienia worków z pieluchami, przełożenia fotelika do drugiego auta i przygotowania kleiku dla małego. Już był spóźniony. Do tego padał deszcz, co oznaczało korki jeszcze większe niż w inne poranki.

Skończył myć zęby, splunął pianą do zlewu i wybiegł z łazienki, nie płucząc nawet ust. Jedną rękę wsunął w rękaw marynarki, drugą chwycił parasol, a trzecią macał koszyczek na komodzie w poszukiwaniu kluczy od samochodu.

W tym samym czasie ktoś zaśmiewał się do rozpuku z jego nieporadnych ruchów. Mimo uciekającego czasu, odwrócił się i uśmiechnął do półrocznego Kacperka. Jego syn leżał na boku, niczym rzymski patrycjusz i wykonywał nieudane, póki co, próby podniesienia się do siadu. Wpatrywał się w Marka z takim zainteresowaniem, jakiego chyba nikt nigdy mu jeszcze nie okazał.

Podszedł do syna i pogładził go po włosach. Żaneta siedziała tuż obok, na kanapie. Miała na sobie spodnie od dresu, poplamiony T-shirt i różowy szlafrok. Aktualnie zajęta była przekierowaniem całej swej energii do mięśni odpowiedzialnych za utrzymanie powiek w górze.

– Dobranoc, kochanie – powiedziała z głośnym i szerokim ziewnięciem.

– Chyba, do widzenia – poprawił ją Marek, choć patrząc na nią, nie miał wcale pewności, które z nich ma rację.

Kacper wydał z siebie głośne “Ba!” i szturchnął czymś ojca w kolano. Gdy Marek się odwrócił, dostrzegł, że malec trzyma w rączkach jego cenną pamiątkę z malezyjskich wakacji. Lakowana pokrywa była połamana, a tuba w wielu miejscach nosiła ślady pierwszego mlecznego zęba jego latorośli.

– Żaneta! – zwrócił się do żony, delikatnie odbierając niemowlęciu przedmiot. – Czemu mu to dałaś? Mało ma zabawek?

– Przepraszam – odparła, gdy jej wzrok skupił się na tyle, że zrozumiała o co chodzi. – Musiała sama spaść z półki, a ja nie zauważyłam. Po prostu jestem taka zmęczona…

Marek westchnął i postarał się ukryć złość głęboko w sobie.

– Rozumiem, ale musisz uważać. Mógł sobie zrobić krzywdę.

Żaneta skryła twarz w dłoniach i zapłakała cicho. Był to widok, który Marek zastawał nader często w ostatnich miesiącach, gdy wracał z pracy. Może było to tylko wyczerpanie, może jakaś łagodna forma depresji poporodowej. A przecież przez większość ciąży była taka szczęśliwa. Starał się ją wspierać, jak tylko mógł, ale czasem to nie wystarczało.

Westchnął cicho i przytulił ją.

– Będzie dobrze – rzekł cicho. – Damy radę. Muszę iść.

– Wiem, wiem – szepnęła. – Nie spóźnij się na naradę.

Nie miał już żadnych szans, by spełnić to żądanie, ale nic nie powiedział. Zebrał z piankowej maty fragmenty zamknięcia pamiątkowego cylindra. Pożegnał się z Kacprem i wyszedł z mieszkania. W drodze do auta zajrzał do tuby. Zgodnie z przewidywaniami, wewnątrz nie było niczego, poza kilkoma chińskimi ideogramami, nakreślonymi czarnym tuszem.

Marek otworzył znajdujący się tuż obok miejsca garażowego schowek i brutalnie rzucił tubę na stertę innych przechowywanych tam gratów, po czym wsiadł do samochodu i odjechał.

 

***

 

Po powrocie do domu Marek spodziewał się zastać wiele rzeczy – bałagan, zapłakaną Żanetę, krzyczące dziecko albo przypalony obiad. Z pewnością jednak nie oczekiwał, że przywita go widok idealnie wysprzątanego mieszkania, wywołujący ślinotok aromat dobiegający z piekarnika oraz śmiechy dziecka i dorosłych. Co najmniej dwojga dorosłych.

Zdjął płaszcz i buty, po czym ostrożnie zajrzał do salonu. Kacper w skupieniu starał się ułożyć jeden klocek na drugim, podczas gdy jego matka powoli sączyła kawę z filiżanki, pogrążona w rozmowie. Samo to stanowiło niecodzienny widok, jednak Marek poświęcił rodzinie jedynie przelotne spojrzenie. Jego uwagę w całości przykuł bowiem ktoś inny.

Obok Żanety na kanapie siedziała druga kobieta, również popijając “małą czarną”. Jej widok sprawił, że serce Marka chciało jednocześnie zatrzymać się i bić jak szalone. To była najpiękniejsza dziewczyna, jaką widział w życiu. Do tego momentu tkwił w przekonaniu, że preferuje blondynki, takie jak żona. Nieznajoma miała jednak włosy czarne jak smoła. Były proste i lśniące, niczym w kadrze wyciętym z reklamy szamponu, a do tego niewiarygodnie długie. Dziewczyna praktycznie na nich siedziała.

Tego byłoby aż nadto, by ich gość zwracał na siebie uwagę. Niecodzienna fryzura natychmiast jednak poszła w zapomnienie, gdy Marek przyjrzał się twarzy nieznajomej. Tak piękną, anielską urodę można było podziwiać wyłącznie obcując z dziełami sztuki, które prezentowały niemożliwą do ziszczenia wizję ideału artysty. A jednak, siedziała tu, zaledwie kilka metrów przed nim. Dwudziesto– może dwudziestokilkuletnia bogini miała na sobie prostą białą sukienkę i błękitny sweter. Uśmiechała się w trakcie rozmowy, sprawiając, że rzepki w kolanach Marka zmieniały się w galaretę. Niewiarygodnie blada cera dodatkowo podkreślała nieziemski charakter zjawiska, jakie spłynęło z niebios na ich skromną kanapę.

– O, Marek, jesteś – odezwała się nagle Żaneta, wyrywając męża ze snu na jawie. – Co tak stoisz w progu?

– Przepraszam, zamyśliłem się – odparł niewyraźnie, mając nadzieję, że kobiety nie przyłapały go z otwartymi ustami i wywieszonym jęzorem. – Mamy gościa?

– Tak! – oznajmiła z entuzjazmem Żaneta i wstała, by dokonać oficjalnej prezentacji. – To Aina, wprowadziła się dziś do naszego bloku. Wpadłyśmy na siebie w windzie i od razu między nami zaiskrzyło!

Dziewczyna również wstała i ukłoniła się grzecznie.

– Miło mi pana poznać. Pani Biernacka wiele mi o panu opowiadała.

– Mam nadzieję, że nic złego? – zaśmiał się nerwowo.

– Ja ci dam panią Biernacką – wtrąciła się Żaneta, besztając dziewczynę. – Miałyśmy mówić sobie po imieniu!

– Przepraszam… Żaneto – zgodziła się, choć przyszło jej to z widocznym trudem. – Nie jestem najlepsza w nawiązywaniu kontaktów.

– Nic nie szkodzi – odparła gospodyni z wyrozumiałością, po czym chwyciła Ainę za ramiona i usadziła z powrotem na kanapie.

– Więc, skąd jesteś? – spytał Marek, by nie zostać zepchniętym na boczny tor konwersacji. – Aina to dość niecodzienne imię.

– Rodzina ma litewskie korzenie.

– Biedna dziewczyna przeprowadziła się do nas z małej wioski i chce spróbować swoich sił w wielkim mieście. Czyż to nie wspaniałe? – Entuzjazm Żanety zdecydowanie przewyższał emocje, które widoczne były na twarzy samej zainteresowanej. – Prawie jak w filmie!

– To prawda – przytaknęła Aina, rumieniąc się lekko. – Ale nie znam tu nikogo, nie mam doświadczenia ani wykształcenia. Nie wiem, co ja sobie myślałam.

Uśmiechnęła się smutno. Żaneta i Marek wymienili spojrzenia. Żona dostrzegła jednak nie do końca to, co chciał jej przekazać.

– Może zostaniesz nianią Kacpra? – zaproponowała starsza z kobiet. – Tak świetnie sobie z nim wcześniej radziłaś. Przyda mi się pomoc. Oczywiście tylko dopóki nie znajdziesz czegoś lepszego.

– Naprawdę?! – Dziewczyna wydawała się być w autentycznym szoku, a w jej oczach pojawiły się łzy wdzięczności. – Dziękuję!

Aina rzuciła się na szyję Żanety, zaś Marek spiorunował żonę wzrokiem. Jednak, kiedy tylko ich właśnie zatrudniona niania odwróciła się w jego kierunku, rozciągnął usta w uśmiechu i udawał, że wszystko jest w porządku.

 

***

 

Mimo początkowej rezerwy, po niespełna dwóch miesiącach Marek musiał przyznać, że Aina spadła im z nieba nie tylko ze względu na swoją zjawiskową urodę. Miała doskonałe podejście do Kacpra, a do tego pomagała w domu i podnosiła Żanetę na duchu.

Nie, to mało powiedziane. Jego żona ponownie promieniała i buzowała energią. Postanowiła nawet wkrótce wrócić do pracy. Co prawda pociąg, jaki Marek niewątpliwie czuł do pięknej dziewczyny, był niekiedy krępujący, ale on i Aina w zasadzie widywali się rzadko. Gdy wracał z pracy, ona wychodziła i na odwrót.

Nie mógł sobie wyobrazić, jak przetrwaliby dwa ostatnie tygodnie, gdyby nie ona. Jakiś czas temu w mediach zaczęły pojawiać się niepokojące informacje o nowym, niezidentyfikowanym jeszcze wirusie, atakującym głównie niemowlęta i małe dzieci. W kilku przypadkach zarażeni wymagali hospitalizacji, ale na szczęście, póki co, nie było przypadków śmiertelnych. Żaneta i Marek w obliczu takiego zagrożenia, jak wszyscy młodzi rodzice, zaczęli chuchać i dmuchać na Kacperka, ograniczając jego kontakt z zewnętrznym światem do niezbędnego minimum.

Niestety, jak w przypadku większości chorób zakaźnych, w ten sposób udało im się jedynie odłożyć w czasie to, co nieuniknione. W końcu także ich dziecko zaczęło wykazywać charakterystyczne objawy choroby, takie jak brak apetytu, nadmierna bladość i obniżona temperatura ciała. Żaneta z Markiem dobijali się do lekarzy, jeździli na badania, a w tym czasie Aina zajmowała się domem, przygotowywała im posiłki i odciążała ich we wszystkich obowiązkach, jakie tylko mogła na siebie przejąć. Prawdziwy anioł.

Któregoś wieczoru Żaneta zdradziła mu, że zapytała przyjaciółkę, czemu tak bardzo przejęła się losem ich dziecka. Wyglądała bowiem ostatnio na autentycznie przerażoną. A przecież byli dla niej niemal obcymi ludźmi. Znali się zaledwie kilka tygodni. Aina wyznała, że mimo młodego wieku była już kiedyś w ciąży, ale poroniła. Nie chciała, by ktokolwiek musiał przechodzić przez to, co ona, bez żadnego wsparcia.

Wyjaśniało to również tajemnicę, która nurtowała Marka, a mianowicie czemu taka piękna dziewczyna nie umawiała się z żadnym chłopakiem, albo chociaż z przyjaciółmi. Po tragedii, jaka ją spotkała, wszelki kontakt fizyczny i nawiązywanie relacji stały się dla niej przedmiotem lęku.

Markowi zrobiło się żal dziewczyny. W następny weekend Żaneta, która właśnie skończyła urlop macierzyński, miała jechać na szkolenie. Zdecydowali, że zapłacą Ainie dodatkową stawkę za pomoc w opiece nad Kacprem przez te dwa dni.

 

***

 

W sobotni poranek Marek, z Kacprem na rękach, pożegnał podekscytowaną żonę. Malec chwilę popłakał za znikającą mamą, ale wkrótce zajął się zabawą. Co chwilę jednak zerkał w kierunku drzwi wejściowych.

Marek podejrzewał, że wcale nie liczy na nagły powrót matki, lecz czeka, kiedy wreszcie przyjdzie Aina. Ta dwójka była ostatnio nierozłączna. Żaneta nie widziała w tym nic złego, ale Marek był nieco zaniepokojony. Co będzie, kiedy dziewczyna znajdzie inną pracę, chłopaka albo mieszkanie? Kacper już teraz źle znosił wieczorne rozstania z nianią.

Około dziewiątej rozległ się dzwonek do drzwi. Marek otworzył i wpuścił Ainę do środka. Ramiona dziewczyny uginały się pod ciężarem siatek z zakupami.

– Przepraszam za spóźnienie – wysapała – ale nie byłam pewna, czy Żaneta zdążyła zrobić zakupy przed wyjazdem.

– Nie, ale na pewno nie potrzebujemy tego wszystkiego! O ile wiem, Kacper nie zamienia się w porze obiadu w olbrzyma.

– Przygotuję dziś coś specjalnego dla nas. Kacper tym razem zje osobno – odparła z tajemniczym uśmiechem, od którego Marka przeszły ciarki.

 

Przygotowane przez Ainę nasi kerabu było wyśmienite. Turkusowy ryż, stanowiący bazę potrawy, sprawiał, że całość przypominała prawdziwe dzieło sztuki.

– Nie wiedziałem, że znasz się na orientalnej kuchni – rzucił, nie patrząc na dziewczynę, dzieląc uwagę pomiędzy swój talerz i miseczkę z warzywną papką stojącą przed Kacprem.

– Chciałam spróbować czegoś nowego – odparła zmieszana, jednak w jej głosie brzmiał także figlarny ton. – Ale znam wiele przepisów. Wie pan, nawet w mojej wiosce był Internet.

– Nie miałem na myśli… Nie chodziło o… – Teraz to Markowi zabrakło języka w gębie, przez co łyżeczka z przecierem zatrzymała się w połowie drogi do buzi Kacpra, co wywołało jego słuszne oburzenie.

Aina zaśmiała się cicho, zasłaniając dłonią usta. Patrząc na nią, Marek nie był w stanie zebrać myśli. Poirytowany Kacperek wyrwał mu łyżeczkę z palców i samodzielnie włożył sobie do ust, co w jego wieku stanowiło godny pochwały wyczyn. Dziewczyna otarła usta serwetką, uśmiechnęła się i wypowiedziała słowa, które zabolały mężczyznę niczym sztylet wrażony prosto w serce:

– Pójdę już, jeśli nie ma pan nic przeciwko.

Umysł Marka pracował na najwyższych obrotach. Nie chciał, żeby wychodziła. Tak bardzo pragnął, by została. Ale wiedział też, że nie powinni spędzać ze sobą dużo czasu. Byłoby to… ryzykowne. Nim zdążył otworzyć usta, z pomocą postanowił przyjść mu pierworodny syn. Gdy tylko Aina podniosła się z krzesła uruchomił alarm, którego nie powstydziłby się Londyn podczas bitwy o Anglię. Marek nie mógł przepuścić takiej okazji.

– Jeśli nie masz żadnych planów na wieczór, to zostań, proszę. Kacper zawsze tak za tobą tęskni.

Spojrzała na niego nieprzeniknionym wzrokiem i wpatrywała się bez słowa przez dobrych kilka sekund.

– Jeśli pan sobie tego życzy, zostanę – odrzekła w końcu.

– Świetnie. Ja prześpię się na kanapie, a ty możesz zająć nasze łóżko. I mów mi Marek.

 

***

 

Treść snów, jakie nawiedzały tej nocy Marka, stanowiłaby doskonały materiał dla pewnego popularnego serwisu internetowego z pomarańczowym logo. Były to przyjemne sny. Bardzo przyjemne. Nie zdołały go jednak zbudzić. Uczynił to dopiero koszmar, który przyszedł po nich.

Jakiś cień przemykał po ich mieszkaniu. Marek próbował go złapać, ale za każdym razem mu umykał. W końcu zjawa uciekła do sypialni Kacpra. Marek ostrożnie zajrzał do środka, jednak zobaczył jedynie Żanetę, pochyloną nad dziecięcym łóżeczkiem. Podszedł do niej i objął ją, spoglądając na syna.

Coś jednak było nie tak. Pod niewielkim ciałkiem ich dziecka znajdowała się rozległa brunatna plama, a sam Kacper miał skórę pomarszczoną i suchą jak pergamin. Marek odwrócił się do Żanety. Chciał krzyknąć, kazać jej dzwonić po pogotowie, lecz głos uwiązł mu w gardle. Kobieta stojąca przed nim przypominała Żanetę, ale wyłącznie po lewej stronie. Prawa strona ciała jego żony była zjedzona niemal do samych kości. Jak gdyby stado psów pracowało nad jej szkieletem przez cały dzień, bez wytchnienia, pozostawiając jedynie ciemniejsze plamy w miejscach, gdzie niegdyś przyczepione były ścięgna. Oczy Żanety zniknęły i wpatrywały się w niego jedynie puste oczodoły. Mimo to, ich spojrzenie wydawało się błagalne. Zjawa otworzyła usta, lecz wysunął się z nich jedynie odgryziony kikut, niezdolny do wyartykułowania żadnego słowa. I wtedy się obudził.

Uniósł się na kanapie zlany potem, próbując zapanować nad oddechem i szalejącym w piersi sercem. Gdy nagle w pokoju zapaliło się światło, był tak bliski zawału, jak jeszcze nigdy przedtem. Dopiero po chwili, gdy jego oczy przyzwyczaiły się do jaskrawego światła, dostrzegł stojącą w korytarzu Ainę, ubraną w jeden ze szlafroków Żanety.

– Wszystko w porządku? – zapytała z troską. – Słyszałam krzyki.

– Tak – odparł, siłą przywołując na twarz uśmiech. – Zły sen, to wszystko. Widocznie malezyjskie jedzenie się ze mną nie zgadza.

Dziewczyna podeszła bliżej i usiadła tuż obok jego nóg. Jej zapach otumaniał Marka, podobnie jak świadomość, że od jej nagiego ciała dzieli go wyłącznie cienki, atłasowy materiał.

– W moim życiu nie brakowało złych snów – powiedziała. – Nauczyłam się, że najlepszy sposób by przestały mnie nękać, to podzielić się nimi.

– Dzięki – wydusił przez zaciśnięte gardło. – Ale to naprawdę nic takiego.

– Tego bym nie powiedziała – odparła z naciskiem, spoglądając w dół.

Dopiero teraz zdał sobie sprawę z rosnącego wybrzuszenia pod kocem, którego nie sposób było teraz nie zauważyć.

– Przepraszam… – wyjąkał. – Ja… To był dziwny sen i…

– Ciii – powiedziała głosem słodkim niczym płynny miód, przykładając palec do jego ust. – To zupełnie naturalne. Ja też cię pragnę. Marku.

Słysząc swoje imię z jej ust wiedział już, że przepadł. Podjął jednak ostatnią, desperacką próbę oporu.

– Ale Żaneta…

– Żaneta ma teraz wiele na głowie. To normalne, że nie ma dla ciebie tyle czasu co wcześniej. A ja obiecałam, że pomogę jej we wszystkich obowiązkach.

Przytknęła wargi do jego ust. Smakowały jak dojrzała, soczysta truskawka. Choć Aina wydawała się skromną, nieśmiałą dziewczyną, jej język wprawnie wciskający się pomiędzy zęby Marka przeczył tej ocenie. Objął jej wiotkie, idealne ciało i przycisnął do swojego. Niewiarygodnie długie włosy dziewczyny przesłoniły mu cały świat. Chwycił ją za kark i jeszcze mocniej przywarł do niej, przejmując inicjatywę. Jedną ręką uwalniając jej kształtne piersi ze szlafroka żony, drugą wymacał z tyłu jej szyi jakiś dziwny dołeczek. Może blizna? Czyli jednak nie była perfekcyjna. Dobrze, to oznaczało, że była prawdziwa. Marek obawiał się bowiem, że wszystko to może być kolejnym snem. Jakaś część jego świadomości bała się również, że nim nie jest.

 

***

 

Kiedy Marek ponownie się zbudził, był na kanapie sam. W pokoju wciąż panowała ciemność. Wstał, zapalił światło w aneksie kuchennym i napił się wody. Wtedy usłyszał płacz z pokoju Kacpra. Aina nie wyszła jednak z sypialni, mimo że to ona miała przy sobie elektroniczną nianię. Zapukał do pokoju, który jej udostępnił. Nie było odpowiedzi. Nacisnął klamkę i uchylił drzwi. W środku nie było nikogo. Dziewczyna musiała wyjść. Miał nadzieję, że nie był to efekt spóźnionej skruchy za to, co zrobili. Lub co gorsza, reakcja na jakość ich intymnego kontaktu.

Postanowił jednak zostawić te rozterki porannemu Markowi, który z pewnością był mądrzejszy od niego. Sam zaś poszedł uspokoić Kacpra. Gdy otworzył drzwi sypialni malca, stanął jak wryty w progu. Na tle oświetlonego ulicznymi latarniami okna ujrzał kobietę, pochylającą się nad łóżeczkiem. Tak jak w jego śnie. Trzymała Kacpra na rękach, a twarz przyciskała do jego brzucha. Płacz niemowlęcia był wyrazem bólu. Nauczył się już to rozpoznawać. Szczegóły zasłaniały jednak długie, czarne włosy postaci. Czyli Aina jednak nie wyszła.

Chciał ją zawołać, jednak coś go powstrzymało. W końcu maluch zamilkł, a dziewczyna odłożyła go do łóżeczka. Sięgnęła do włosów i chwyciła dwa pasma z tyłu głowy, rozdzielając je. Na Marka spojrzała przepiękna twarz Ainy. Wciąż była odwrócona do niego plecami. Uśmiechnęła się szyderczo, po czym powoli obróciła głowę na właściwe miejsce. Z tej strony włosy także były odgarnięte na bok, ukazując wielką, bezdenną dziurę na karku. Jedno spojrzenie w jej kierunku wystarczyło Markowi, by poczuł, jak wpada do środka. Jak jest obdzierany z ciała kawałek po kawałeczku i znika bez śladu w bezkresnej otchłani.

Gdy wreszcie zdołał się otrząsnąć, stał twarzą w twarz z diabłem w skórze anioła.

– Przepraszam, Marku, zbudziliśmy cię? – zapytała głosem pełnym troski, którą mężczyzna w każdym innym wypadku uznałby za autentyczną.

Zrobiło mu się przeraźliwie zimno. Nie mógł zmusić zaciśniętych szczęk do rozwarcia się i wypuszczenia choćby cichego jęku. Jedynym, co powstrzymało jego pęcherz przed wypróżnieniem się tu i teraz była głęboko ukryta pewność, że to tylko sen. W końcu takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. W każdym razie, takie przeświadczenie wpajane było kolejnym pokoleniom ludzi już od wieków. Tak było łatwiej, spokojniej. Póki nie stanęło się oko w oko z czymś, czego racjonalny umysł w żaden sposób nie był w stanie wyjaśnić.

– Spokojnie, kochany – powiedziała Aina, gładząc niedawnego kochanka po policzku długim pazurem. Wywołało to kolejną falę dreszczy na ciele Marka.

W jej oczach widział ogromny, niezaspokojony głód. Tak głęboki, jak przedziwny otwór na jej karku. Szpon dziewczyny przesunął się niżej, zatrzymując się przy tętnicy. Poczuł rosnący nacisk na skórę. Wtedy jednak Aina zacisnęła mocno zęby na własnej wardze i cofnęła się o krok. Po jej brodzie ściekała strużka krwi, a spojrzenie ponownie należało do zwykłej, pogodnej dziewczyny.

– Kim jesteś? – Marek zdołał wycedzić pojedyncze, banalne pytanie.

Złapała go żelaznym chwytem za nadgarstek i unosząc palec wskazujący do ust nakazała zachować ciszę. Wyciągnęła nieruchomego, otępiałego mężczyznę na korytarz i zawlekła do salonu niczym worek ziemniaków. Następnie pchnęła go na kanapę.

Aina podeszła do jednej z szafek kuchennych, otworzyła ją i wyjęła coś zza sterty gratów. Był to pamiątkowy cylinder z Malezji, który Marek wyrzucił do schowka garażowego wiele dni temu. Dziewczyna gładziła go zaskakująco delikatnymi ruchami i smutno spoglądała na widoczne uszkodzenia.

– Wiesz, co to jest? – zapytała.

– Pojemnik na dokumenty albo mapy – odpowiedział Marek, odzyskawszy nieco psychicznej równowagi. – Co zrobiłaś mojemu synowi?!

– Och, nigdy nie skrzywdziłabym Kacpra! To taki słodki chłopiec. Pożyczyłam jedynie nieco jego młodzieńczej energii. – Uśmiechnęła się niewinnie i usiadła tuż obok niego. – A to w istocie jest pojemnik, ale nie na jakieś papierzyska, lecz na langsuir.

Wpatrywała się w niego wyczekująco, więc po chwili, nie chcąc wyprowadzać jej z równowagi, Marek dopytał:

– Co to takiego?

– To ja. A ta niewielka tuba była moim domem.

– Nie wyglądasz na Malajkę. – Marek palnął pierwsze, co przyszło mu do głowy, zbyt oszołomiony, by myśleć logicznie.

– Mój kochany – Aina obdarzyła go pobłażliwym uśmiechem – widzę, że muszę zacząć od podstaw. Langsuir to demon. Każdy widzi mnie nieco inaczej. Pewnie nawet twoja żona opisałaby mnie w inny sposób niż ty. Żanecie podoba się trochę… co innego.

Uśmiechnęła się tajemniczo do niewypowiedzianej myśli.

– Czegokolwiek jednak nie wybiorę, zawsze jestem bladą pięknością o długich, czarnych włosach i potwornie niewygodnych szponach. Sama nie wiem dlaczego. Domyślam się, że to jakaś tradycja, ale niestety nie uczęszczałam do żadnej szkoły dla demonów.

– Nie przypominasz krwiożerczego demona – odważył się wtrącić Marek. – I jesteś całkiem… realna! Materialna! Na Boga, nosiłaś mi zakupy!

Zachichotała pod nosem.

– Rzeczywiście, prezentuję się całkiem niewinnie, prawda? – zapytała, ściślej otulając się szlafrokiem Żanety i zalotnie trzepocząc rzęsami. – No może z wyjątkiem… tego!

Nagłym ruchem znowu skręciła głowę o sto osiemdziesiąt stopni. Przez moment Marek myślał, że zemdleje, patrząc na wyciągające się kręgi i napinaną do granic możliwości skórę. I wtedy znowu to zobaczył. Pustkę i nicość w otworze na jej karku, która zdawała się odwzajemniać jego spojrzenie.

Ledwie poczuł, gdy ostry jak brzytwa, pokryty czerwonym lakierem pazur Ainy delikatnie rozciął fragment skóry na jego czole. Ręce demona objęły go i łagodnie ułożyły głowę na piersi dziewczyny. Kropla krwi z rany skapnęła na przerażający twór na szyi Ainy. Przez chwilę wirowała na jego obrzeżu, niczym wsysana przez czarną dziurę, po czym zniknęła.

Dziewczyna rozluźniła uścisk, obróciła głowę i spojrzała na zlęknionego, zdezorientowanego mężczyznę.

– Jestem demonem – przyznała spokojnie – ale nie jestem potworem. Aina była miłą dziewczyną, żyjącą spokojnie, w malutkiej wiosce, pod władzą sułtana Kedah. Zakochała się w równie miłym chłopcu, który również pokochał ją. Ich rodziny przystały na zaręczyny i ogłosiły rychły ślub. Lecz sułtan miał inne plany. Jego kolejną zachcianką była wojna z Syjamem. Do tego zaś potrzebował armii. Chłopiec poszedł walczyć i nigdy nie wrócił, zaś Aina pozostała sama, z dzieckiem rosnącym w jej łonie. Gdy wieś dowiedziała się, że straciła czystość przed ślubem, wygnali ją. Nawet rodzina wyrzekła się biednej dziewczyny. Tak trafiła do osady, gdzie zbierali się pomyleńcy, chorzy na leprę i inni wyklęci. Żywiła się korą i korzeniami i spała w pozbawionej dachu ruinie po dawno zapomnianej cywilizacji. Ale przetrwała. Nie poddała się, póki jej dziecko nie przyszło na świat.

Oczy dziewczyny napełniły się prawdziwymi łzami. Marek widział w życiu wiele horrorów, ale chyba w żadnym z nich demon nie płakał przed pożarciem duszy swej ofiary. Zaryzykował więc i położył rękę na jej dłoni. Uśmiechnęła się słabo.

– Córeczka urodziła się już martwa. Nie wzięła nawet jednego oddechu. Aina zaś po prostu leżała tam, tuląc maleństwo do piersi, póki nie wykrwawiła się na śmierć. Inni nieszczęśnicy, zamieszkujący to miejsce, przechodzili jedynie obok, pogrążeni we własnym cierpieniu. Tak narodziła się langsuir.

Widząc, że Aina pogrążyła się we wspomnieniach, Marek dyskretnie zerknął na znajdujący się za kanapą kuchenny blat. Leżał na nim szeroki nóż do mięsa. Mężczyzna położył ramię na zagłówku, udając, że przyjmuje wygodniejszą pozycję, i spróbował wciągnąć demona głębiej w rozmowę.

– Czemu my? Czego chcesz od nas i Kacpra, skoro rzekomo nie chcesz go skrzywdzić?

– To on wypuścił mnie z więzienia, w którym zamknął mnie pewien szaman. Broniłam się jak długo mogłam, ale on powrócił. Ten głód. Gdy widzę dziecko, pełną, szczęśliwą rodzinę, ogarnia mnie taki gniew… zazdrość… pragnienie… Nie mogę niczym go ugasić. To otchłań bez dna, której fizyczne odzwierciedlenie widzisz na moim karku. Nie chcę nikogo krzywdzić, ale jedyne, co mogę zrobić, to powstrzymać się przed pochłonięciem ich w całości!

Aina ukryła twarz w dłoniach, podczas gdy zmierzająca w kierunku noża dłoń Marka zatrzymała się, gdy nagle coś zrozumiał.

– To nie żaden wirus, tylko ty – stwierdził. – Te osłabione, chorujące dzieci w całym mieście, to twoja sprawka!

Wściekły, porzucił wszelką ostrożność, chwycił ostrze i zerwał się z kanapy, wymierzając w dziewczynę oskarżycielski palec. Dopiero po chwili przypomniał sobie, z kim ma do czynienia i odsunął się o krok. Aina jednak wciąż ocierała łzy i nie zwracała na niego uwagi.

– Przepraszam. Naprawdę nie chciałam – wyszeptała. – Ten nóż nic nie pomoże. Uwierz mi, próbowałam nieraz. Wiem, że wewnątrz mnie jest zło. Ale wierzę, że to nie wszystko, czym jestem. Dzięki tobie. Czuję, że ty byłbyś w stanie wypełnić moją pustkę. Tego wieczora, z tobą, poczułam się znowu jak człowiek.

– A co, jeśli odmówię?

– Rozumiem, że nie czujesz tego, co ja. – Dziewczyna w końcu zwróciła twarz w jego kierunku i spojrzała z determinacją. – Ale dla dobra tych dzieci, nie mojego, nie mogę dać ci wyboru. Wyjedziesz stąd ze mną. Zostawisz Żanetę i Kacpra. Inaczej w końcu całkowicie stracę kontrolę.

Marek spojrzał na stojące na komodzie obok telewizora zdjęcie ich rodziny, po czym skinął głową.

 

***

 

Żaneta wróciła w poniedziałek, pełna nowej energii, ale i stęskniona za Kacprem. Markowi udało się ubłagać demona, by podarował mu ten jeden dzień na pożegnanie z rodziną. W pracy wziął wolne. Zamierzał wykorzystać każdą minutę ofiarowanego mu czasu. Zaczął od Kacpra, oznajmiając żonie, że z racji dobrej pogody zabierze go na długi spacer, podczas gdy ona odpocznie po podróży.

Aina również zjawiła się w mieszkaniu z samego rana, aby “przywitać się z przyjaciółką”, czyli przypilnować Marka. Gdy została sama z Żanetą, uprzejmie wypytała ją o podróż i firmowe ploteczki, którymi wcześniej starsza z kobiet chętnie się z nią dzieliła.

W pewnym momencie, Żaneta spojrzała na nią krytycznym wzrokiem, jakby oceniając jej wygląd i dochodząc do niezbyt pozytywnych wniosków. Z takim spojrzeniem Aina nie zetknęła się od setek lat, od kiedy przybrała postać przepięknej demonicznej kusicielki.

– Coś nie tak? – zapytała zdezorientowana.

– Nie, to nic takiego. Zapomnij – odparła Żaneta, skupiając się na swojej filiżance kawy.

– Proszę, powiedz mi – naciskała dziewczyna.

Nienawidziła być demonem i niemal wszystkiego, co było z tym związane. Wytrzymała zaledwie kilka lat, nim dobrowolnie pozwoliła zapieczętować się szamanowi w swym miniaturowym więzieniu. A jednak, te pełne uwielbienia i pożądania spojrzenia ekscytowały ją, napełniały mocą.

– Wiesz, że jesteś piękna, prawda? – odparła Żaneta, kładąc dziewczynie dłoń na ramieniu. – Tylko te włosy… Strasznie staromodne, nie uważasz?

– Nie mogę ich ściąć – powiedziała Aina zdecydowanie. – Są dla mnie bardzo ważne.

– Oczywiście, kochana, oczywiście – zapewniła ją Żaneta, owijając wokół palca kosmyk kruczoczarnych włosów. – Ale mogłybyśmy je odrobinę skrócić, nadać puszystości. Co ty na to?

– Wiesz, jak to zrobić? – spytała dziewczyna z powątpiewaniem.

– Zaufaj mi. To będzie kompletna przemiana.

 

***

 

Żaneta kilkoma wprawnymi ruchami wyrównała końcówki włosów siedzącej na taborecie Ainy, po czym zabrała się do czesania. Oddzieliła dwa szerokie pasma i pozwoliła im spłynąć z przodu ramion dziewczyny, odsłaniając w ten sposób kark. Odnalazła tam niewielkie wgłębienie, w którym znajdował się czarny pieprzyk.

– Ostrożnie – ostrzegła Aina. – To wrażliwe miejsce.

Żaneta nagle wypuściła z rąk szczotkę, która wylądowała na podłodze, wśród ściętych czarnych pukli.

– Och! Niezdara ze mnie – powiedziała, podnosząc narzędzie. – Wybacz mi, demonie.

Nim Aina zdążyła zarejestrować jej słowa, Żaneta chwyciła garść ściętych włosów przylepionych do szczotki i zaczęła wciskać je w zagłębienie na szyi dziewczyny. Znamię zaczęło się powiększać, pochłaniając ze smakiem zaserwowaną mu materię.

Demon zawył z bólu. Drgawki szarpały całym ciałem dziewczyny, która runęła ze stołka i wiła się w spazmach po podłodze. Żaneta tymczasem nie próżnowała. Chwyciła nożyczki i kilkoma cięciami pozbawiła Ainę włosów poniżej ramion, po czym metodycznie pakowała je w zajmującą już całą szerokość karku otchłań.

Dziewczyna łkała i drapała pazurami podłogę, ale nie była w stanie wykonać żadnego ukierunkowanego ruchu. Słabła z każdą chwilą. Gdy Żaneta przydeptała jej dłoń butem i zabrała się do łamania jej długich paznokci, nawet już nie skamlała. Leżała jedynie bez ruchu. Imponujące czerwone szpony również znalazły się w bezdennej dziurze. Otwór jednak od kilku minut malał, a jego krawędzie to kurczyły się, to rozszerzały, jakby chciały zwymiotować ostatni posiłek.

Po kilkunastu minutach na szyi Ainy widniał jedynie naturalnie wyglądający pieprzyk. Ona sama kuliła się na podłodze w pozycji embrionalnej, wpatrując się w ścianę szklistymi oczami. Wtedy do mieszkania wrócił Marek. W szoku spoglądał to na żonę, to na leżącego u jej stóp demona. Kacper na całe szczęście zasnął w wózku.

– Skąd wiedziałaś? – zapytał, podbiegając do siedzącej spokojnie na kanapie Żanety i tuląc ją w ramionach.

– Zamontowałam kamerę w pokoju Kacpra – wyjaśniła. – Chciałam popatrzeć na niego, gdy będę daleko. Nie tego się spodziewałam. Ale dzięki temu mogłam się przygotować na spotkanie z langsuir. Nie uwierzysz, jakie przedziwne rzeczy można znaleźć w Internecie.

– Jesteś genialna! – odparł, całując ją w czoło. – Co z nią zrobimy?

– Nic – powiedziała Żaneta, odsuwając się nieco od niego i wstając z kanapy. – Teraz, jeśli wierzyć internetowemu szamanowi z Malezji, jest zwykłą, piękną dziewczyną z krzywo przyciętymi włosami.

Kucnęła tuż przy twarzy Ainy.

– Wynoś się – wysyczała. – Obym nigdy więcej nie zobaczyła twojej ślicznej buźki, zrozumiano?

Dziewczyna z olbrzymim trudem uniosła się na jednym łokciu. Z jej oczu wciąż płynęły łzy. Drugą ręką dotknęła najpierw znamienia na szyi, potem twarzy.

– Dziękuję – szepnęła tylko.

Żaneta podeszła do wózka i okręciła go z powrotem ku drzwiom.

– A, i jeszcze jedno – rzuciła przez ramię do Marka, jakby dopiero sobie o czymś przypomniała. – Kamera stoi przy ścianie, więc doskonale zbiera także dźwięki z salonu. Masz godzinę, żeby się spakować. Jeśli ona ci pomoże, to pewnie zdążysz.

 

Koniec

Komentarze

wow, uwielbiam orientalne klimaty! choć tu trochę jednak ich mało, ale i tak super opowiadanie ;)

Przyznam, że czytałem z dużym zainteresowaniem. Fabuła zbudowana dość prosto i (do pewnego momentu) przewidywalna, a i tak mnie wciągnęła. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to muszę wymienić tutaj trzy sprawy:

 

– infodump związany z Ainą, gdy wyjaśnia jak to się stało, że została demonem. Dodatkowo te zwierzenia wyszły trochę sztucznie i mało wiarygodnie.

– zachowanie Marka, gdy Aina wyznała mu prawdę i rozkazała, by z nią odszedł. Zgodził się na to jak naiwne dziecko. 

– finał z Żanetą. To taki rodzaj twista, który zamiast wywoływać u mnie reakcję: “o ja cie pierdole!”, wywołał raczej: “ale, że co…?” Niekoniecznie jest to wada, zapewne pojawią się tutaj komentarze, że ten zabieg fabularny wyszedł świetnie, ale ja czułem się zmieszany i zdezorientowany. Ale przynajmniej wiemy już kto w tym związku “nosi spodnie” ;)

 

Krótko: dobre opowiadanie, choć można było je lepiej przyprawić.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Hej 

 

Pomysł na opowiadanie świetny :) Relacje rodzinne, w które wkrada się obca osoba przypomina mi historie Jonathana Carrolla. Sama istota jest ciekawa i dobrze opisana. Nadanie jej ludzkich uczuć też jest interesujące. Gdy spodziewałem się antagonisty z krwi i kości, tu nagle poznajemy motywację Ainy i nie tylko staje się bardziej ludzka, ale i zacząłem jej współczuć :). 

 

Co moim zdaniem wyszło nie do końca tak jakbym sobie tego życzył to wątek obyczajowy. Od razu zaznaczę, że sprawy obyczajowe jest niezwykle ciężko w ciekawy sposób opisać. Więc chylę czoła przed wyzwaniem, które przed sobą postawiłeś :). 

Marek spotyka Ainy i od razu się zakochuje. Ja wiem, że to demo i tak dalej. Ale Marek ma też silną motywację, by być wiernym żonie (dziecko i jak się zdaje silne uczucie, które go wiąże z Żanetą). Więc zabrakło tego zakochiwania się, tej narastającej rządzy, która zamiast eksplodować w Marku od pierwszej sceny z Ain, powinna stopniowo narastać. 

 

Rozczarowała minie scena, gdy Ainy opowiada o sobie – za bardzo mi to przypomina antagonistę, który teraz wyjaśni wszystko bohaterowi i czytelnikom kim jest i co nim kieruje. 

 

Myślę też, że przydałoby się poświęcić trochę czasu Żanecie. Odkrywanie przez nią tajemnicy Ainy mogłoby być bardzo interesujące i uwiarygodniłoby końcówkę.

 

Reasumując, wydaje mi się, że opowiadanie jest za krótkie. Mamy solidny wstęp, słaby środek i mocną końcówkę, która wypada mało wiarygodnie, bo brakuje rozwinięcia relacji między postaciami w środkowej części opowiadania :) 

 

Kurczę, mam nadzieję, że spróbujesz rozwinąć opowiadanie, bo czytało się bardzo dobrze i pomysł jest super :)

 

Pozdrawiam :)

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Też muszę zacząć od wow. Nie przeczytałem wielu opowiadań na forum, ale to było zdecydowanie najlepsze, jakie tutaj znalazłem. Początek może trochę słabszy, ale później lektura niezwykle wciągająca. Świetnie się czytało, opowiadanie napisane lekko i ze smakiem, również ze smaczkami ;), które dodają pikanterii i niesamowitości historii. Jak dla mnie bomba.

Fajne opowiadanie, z egzotycznym wątkiem. Trochę od razu wiadomo, że maluch wypuścił coś złego z bambusa, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. Za to twist z żoną zadziałał, jak należy.

Czyli morał z tego, że nie wolno krzywdzić kobiet w ciąży, choćby nie wiem co. A z wycieczek lepiej przywozić magnesy na lodówkę wyprodukowane w Chinach. ;-)

Babska logika rządzi!

Hej, Rejtanie! Dzięki za wizytę.

Zgodzę się, że orientalność jest symboliczna. Może więc danie nie jest podlane sosem oryginalnie orientalnym, a bardziej z polskiej budy z chińszczyzną :-P Najważniejsze, że smakowało!

 

Cześć Nazgul!

 

Fabuła zbudowana dość prosto i (do pewnego momentu) przewidywalna

To prawda. W sumie całe opowiadanie jest uwspółcześnioną wersją klasycznych ludowych opowieści o langsuir, a takie zwykle nie są zbyt skomplikowane :-)

 

infodump związany z Ainą, gdy wyjaśnia jak to się stało, że została demonem. Dodatkowo te zwierzenia wyszły trochę sztucznie i mało wiarygodnie

Mam z tym rzeczywiście trochę problemów, bo nie jest to pierwsze opowiadanie z podobnym zarzutem. Jeśli masz jakiś pomysł na bardziej naturalne wplatanie podobnego “backstory”, to chętnie posłucham :-)

Co do finału, to “ale, że co?” było właśnie efektem, który chciałem osiągnąć. Przez całe opowiadanie staram się prowadzić czytelnika z myślą, że to Marek jest głównym bohaterem i, szczęśliwie bądź nie, to on zakończy całą tę historię. A tu nagle wkracza matka-Polka i nie da sobie w kaszę dmuchać jakimś zagranicznym demonom :-P Spodnie być może noszą oboje, ale Marek to chyba rurki…

Pozdrawiam!

 

Hej, bardzie, miło cię znowu widzieć! (czytać?)

Dzięki za pochwały dla pomysłu i postaci demona. Jak to w folklorze bywa, tak i langsuir w opowieściach przedstawiane są raczej jednowymiarowo, jako demony pragnące wyłącznie krwi ludzkich niemowląt. Cieszę się, że udało mi się dodać jej nieco głębi.

 

Marek spotyka Ainy i od razu się zakochuje.

Nie było moim zamysłem, by czytelnik odniósł takie wrażenie. Marek się nie zakochuje w Ainie. Ich relacja jest czysto fizyczna i opiera się na tym, że Marek widzi ją taką, jak wymarzyła sobie to jego podświadomość. Kobieta idealna. Poza tym od początku bierze pod uwagę, że gdyby zostali sam na sam, to może do czegoś dojść. To on inicjuje ich zbliżenie, choć oczywiście dyryguje wszystkim Aina. Można spokojnie domniemywać, że to nie jest pierwszy skok w bok Marka, i że niezłe z niego ziółko :-)

 

Myślę też, że przydałoby się poświęcić trochę czasu Żanecie.

Na pewno byłoby to ciekawe, ale trochę zniszczyłoby efekt końcówki, gdzie Żaneta nieoczekiwanie staje się wybawczynią rodziny.

Pozdrawiam serdecznie!

 

Witaj locussolusie!

Dziękuję za wszystkie miłe słowa. Nawet gdyby to było pierwsze i jedyne przeczytane przez ciebie opowiadanie na forum, to i tak zawsze miło słyszeć takie pochwały. Pozdrawiam!

 

Cześć Finklo!

 

Trochę od razu wiadomo, że maluch wypuścił coś złego z bambusa, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio

To fakt, że Marek chyba nie oglądał zbyt dużo telewizji, skoro nie wiedział czym to się skończy :-P

 

Czyli morał z tego, że nie wolno krzywdzić kobiet w ciąży, choćby nie wiem co. A z wycieczek lepiej przywozić magnesy na lodówkę wyprodukowane w Chinach. ;-)

Idealne podsumowanie tekstu! Dodałbym jeszcze “nie drażnij matki z bombelkiem” :-D

 

Pozdrowienia!

To fakt, że Marek chyba nie oglądał zbyt dużo telewizji, skoro nie wiedział czym to się skończy :-P

Ja pewnie oglądałam jeszcze mniej, ale wiedziałam. No, ale to przekleństwo literatury, zwłaszcza krótkiej formy – jeśli znalazło się w tekście, znaczy, że ma znaczenie. W realu takiego filtra nie ma.

Dodałbym jeszcze “nie drażnij matki z bombelkiem” :-D

To wiadomo od dawna, że samica z młodym to najgroźniejsza forma życia na Ziemi.

Babska logika rządzi!

Witaj.

 

Mam sugestie oraz wątpliwości co do spraw technicznych:

Nie mógł zmusić zaciśniętych szczęk do rozwarcia się i wypuszczenie choćby cichego jęku. – literówka?

Aina również zjawiła się w mieszkaniu z samego rana, aby “przywitać się z przyjaciółką”, czyli przypilnować Marka. – nie mam pewności, czy tu nie miało być „Kacpra”?

 

Baaardzo dobry horror, trzymał w napięciu do końca, brawa! Jak to jednak trzeba uważać na przywożone wakacyjne pamiątki… :))

Klikam, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Od początku podejrzewałam, że z Ainą jest coś nie tak, bo pojawiła się jak na zawołanie, w bardzo właściwym momencie. Opis wyglądu dziewczyny i zafascynowanie nią Marka pozwalały przypuszczać, czym to się skończy.

Folklor Malezji jest mi całkiem obcy i zdaje mi się, że demony o podobnych cechach można spotkać w wielu zakątkach świata, jednak domyślam się, że chciałeś wprowadzić do opowiadania nieco mniej znanego, egzotycznego klimatu.

Mimo usterek czytałam ze sporym zainteresowaniem, a finał okazał się zaskakujący i satysfakcjonujący, zwłaszcza że zobaczyłam Żanetę w bardzo korzystnym świetle.

Krzkocie, mam nadzieję, że dokonasz poprawek, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)

 

Dwu­dzie­sto– może dwu­dzie­sto­kil­ku­let­nia bo­gi­ni→ Dwu­dzie­sto- może dwu­dzie­sto­kil­ku­let­nia bo­gi­ni

W tego typu konstrukcjach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Jed­nak kiedy tylko ich nowa nia­nia… → Dlaczego nowa, skoro wcześniej nie mieli żadnej?

Proponuję: Jed­nak kiedy tylko właśnie zatrudniona nia­nia

 

Kac­per już teraz cięż­ko zno­sił wie­czor­ne roz­sta­nia z nia­nią.Kac­per już teraz źle zno­sił wie­czor­ne roz­sta­nia z nia­nią.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Były to przy­jem­ne sny. BAR­DZO przy­jem­ne. → Czy wielkie litery są konieczne?

 

ubra­ną w jeden szla­fro­ków Ża­ne­ty. → …ubra­ną w jeden ze szla­fro­ków Ża­ne­ty.

 

uwal­nia­jąc jej kształt­ne pier­si z szla­fro­ka żony… → …uwal­nia­jąc jej kształt­ne pier­si ze szla­fro­ka żony

 

Wtedy usłyszał płacz z pokoju Kacpra. Aina nie wyszła jednak z sypialni, mimo że to ona miała przy sobie elektroniczną nianię. Zapukał do pokoju, który jej udostępnił. → Zastanawiam się, dlaczego Marek, usłyszawszy płacz syna, zamiast pognać do niego, najpierw poszedł do pokoju Ainy?

 

Na­ci­snął na klam­kę i uchy­lił drzwi.Na­ci­snął klam­kę i uchy­lił drzwi.

 

Się­gnę­ła rę­ko­ma do wło­sów i chwy­ci­ła za dwa pasma z tyłu głowy… → Czy dookreślenie jest konieczne – czy mogła sięgnąć do włosów i chwycić je, nie używając raąk?

Może wystarczy: Się­gnę­ła do wło­sów i chwy­ci­ła dwa pasma z tyłu głowy

 

Jak jest ob­dzie­ra­ny ze swego ciała ka­wa­łek po ka­wa­łecz­ku… → Czy zaimek jest konieczny – czy mógł być obdzierany z cudzego ciała?

 

za­py­ta­ła z tro­ską w gło­sie, którą męż­czy­zna w każ­dym innym wy­pad­ku uznał­by za au­ten­tycz­ną. → A może: …za­py­ta­ła głosem pełnym troski, którą męż­czy­zna w każ­dym innym wy­pad­ku uznał­by za au­ten­tycz­ną.

 

gła­dząc nie­daw­ne­go ko­chan­ka po po­licz­ku swym dłu­gim pa­zu­rem. → Zbędny zaimek.

 

Na boga, no­si­łaś mi za­ku­py!Na Boga, no­si­łaś mi za­ku­py!

 

Uwierz mi, pró­bo­wa­łam nie raz. → Jeśli próbowała wiele razy, to: Uwierz mi, pró­bo­wa­łam nieraz.

 

po czym za­bra­ła się za cze­sa­nie. → …po czym za­bra­ła się do cze­sa­nia.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

wy­pu­ści­ła z rąk szczot­kę, która wy­lą­do­wa­ła na ziemi… → Rzecz dzieje się w mieszkaniu, więc: …wy­pu­ści­ła z rąk szczot­kę, która wy­lą­do­wa­ła na podłodze

 

po­wie­dzia­ła, pod­no­sząc na­rzę­dzie z ziemi. → Wiadomo skąd podnosi szczotkę, więc może wystarczy: …po­wie­dzia­ła, pod­no­sząc na­rzę­dzie/ przyrząd.

 

wiła się w spa­zmach po ziemi. → …wiła się w spa­zmach po podłodze.

 

Chwy­ci­ła za no­życz­ki i kil­ko­ma cię­cia­mi… → Chwy­ci­ła no­życz­ki i kil­ko­ma cię­cia­mi

 

za­bra­ła się za ła­ma­nie jej dłu­gich pa­znok­ci… → …za­bra­ła się do ła­ma­nia jej dłu­gich pa­znok­ci

 

Drugą ręką do­tknę­ła naj­pierw zna­mie­nia na swo­jej szyi… → Zbędny zaimek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za wizytę bruce, jak zawsze, miło cię widzieć :-)

 

literówka?

Zgadza się :-) Poprawione.

 

nie mam pewności, czy tu nie miało być „Kacpra”

Nie miało być. Tym razem Aina zjawiła się, by przypilnować duże dziecko, czyli Marka, żeby nie zrobił nic głupiego ;-)

 

Serdeczne dzięki za pochwałę i bibliotecznego klika! Pozdrawiam.

 

Ciebie również zawsze miło widzieć, reg, szczególnie, że każda twoja wizyta ma istotny wpływ na techniczną jakość tekstu :-)

 

Folklor Malezji jest mi całkiem obcy i zdaje mi się, że demony o podobnych cechach można spotkać w wielu zakątkach świata

Przygotowuję tekst na nabór do pewnej antologii, połączonej tematem niesłowiańskiego folkloru. Docelowy tekst tyczy się Birmy, na której znam się zdecydowanie lepiej niż na Malezji, ale legenda langsuir spodobała mi się na tyle, że powyższe opowiadanie stało się efektem ubocznym moich badań nad tym zagadnieniem :-)

Niezmiernie się cieszę, że zaciekawiło i nie znudziło do samego końca. Poprawki oczywiście wprowadzone. Pozdrawiam serdecznie!

Krzkocie, to niezwykle budujące, że tak dobrej jakości jest opowiadanie, które nazywasz “efektem ubocznym”, czyli powstałym niejako przy okazji opracowania zbliżonego tematu. Jestem niezmiernie ciekawa ostatecznych wyników Twojej pracy. :)

Pędzę do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wszystko zrozumiałam, dziękuję także, powodzenia, pozdro! :) 

Pecunia non olet

Azja zawsze w cenie. ;)

Trochę pograłeś z moimi oczekiwaniami, bo spodziewałem się, że historia pójdzie w tę samą stronę co w ,,Dybuku” i zło objawi się poprzez bąbelka. Potem mi ulżyło, bo straszne dzieci to IMO jeden z najpaskudniejszych motywów w horrorach (już zwykłe są okropne, a opętane… brrr). Z drugiej strony to było lekko rozczarowujące, bo kiedy demon się ujawnił nie miałem uczucia ,,boję-się-jak-diabli-ale-nie-mogę-się-oderwać” tylko ,,ale-hardkor-chcę-zobaczyć-co-się-jeszcze-stanie”. Wolę to pierwsze.

Końcówka fajna, bo taka nietypowa. Sposób na pokonanie demona znaleziony w internecie. W dodatku skuteczny. :) Szkoda, że nie wszystkie sieciowe porady tak działają. ;)

Na jednym się potknąłem:

Z takim spojrzeniem Aina nie zetknęła się od setek lat, od kiedy przybrała postać przepięknej demonicznej kusicielki.

Zmiana perspektywy wybiła mnie z rytmu..

Ogólnie dobra rzecz, klikam.

P.S.: Co znaczy ,,ibu bersedih”? Jeśli tłumaczenie było w tekście, chyba mi umknęło.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

SNDWLKR dzięki za wizytę i kopnięcie tekstu w kierunku biblioteki!

 

spodziewałem się, że historia pójdzie w tę samą stronę co w ,,Dybuku” i zło objawi się poprzez bąbelka

Była to jedna z rozważanych opcji, ale odkąd przygruchałem sobie dwa własne bąbelki to krwawe historie z niemowlakami nie mają już tego samego smaku…

 

kiedy demon się ujawnił nie miałem uczucia ,,boję-się-jak-diabli-ale-nie-mogę-się-oderwać” tylko ,,ale-hardkor-chcę-zobaczyć-co-się-jeszcze-stanie”. Wolę to pierwsze.

Rozumiem. Ale opcja numer dwa też chyba ujdzie? :-D

 

Szkoda, że nie wszystkie sieciowe porady tak działają. ;)

A pytałeś kiedyś internetowego szamana z Malezji? ;-)

 

P.S.: Co znaczy ,,ibu bersedih”? Jeśli tłumaczenie było w tekście, chyba mi umknęło.

Oznacza “matkę w żałobie”, “płaczącą matkę”. Nie było tego w tekście, zostawiłem jako ciekawostkę do rozwikłania dla zainteresowanych :-) Pozdrawiam!

 

Ale opcja numer dwa też chyba ujdzie?

To, że wolę pierwszą, nie znaczy, że nie dopuszczam drugiej. ;)

A pytałeś kiedyś internetowego szamana z Malezji?

Internetowy szaman… Znając moje szczęście, pewnie próbowałby mnie przy okazji naciągnąć na magiczne bębenki i cudowną maść z mózgu tygrysa czy czegoś tam…

Dzięki za wyjaśnienie tytułu. I ja pozdrawiam. :)

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Dobre opowiadanie, które sporo zyskuje przez egzotyczną estetykę oraz przez odejście od typowych schematów tak w połowie. Czasem czułem nierówne tempo, np. przy infodampach (ten z Ainą pcha się jako pierwszy na myśl) zwalniasz, by zaraz potem pognać do przodu akcją. Trochę mnie to męczyło, acz inne plusy (fabuła, postacie) zrównoważyły to.

Koncert fajerwerków więc pierwsza klasa :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet, dziękuję za wyrazy sympatii :-)

Wszystkim pozostałym, którym przez natłok obowiązków nie zdążyłem podziękować na bieżąco za przeczytanie i docenienie tekstu, również niskie pokłony!

Nowa Fantastyka