- Opowiadanie: krzkot1988 - Koń

Koń

Szort w moim wykonaniu to rzadkość, więc ciężko mi ocenić, czy udało się zawrzeć w tej objętości to, co chciałem przekazać. Trochę o życiu, trochę o śmierci, trochę o wojnie, która jest dla wielu i jednym i drugim. Mam nadzieję, że kogoś skłoni do refleksji :-)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Koń

Minęła dłuższa chwila, nim moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. W tym czasie jedynie delikatne stąpnięcia i ciche parskanie przypominały mi, że nie jestem sam. Boże, jak dobrze, że nie jestem sam! Ciemno tu wkoło choć oko wykol.

Gdy zacząłem dostrzegać już niewyraźne kształty, natychmiast dotknąłem dłonią sylwetki tuż obok, podświadomie obawiając się, że zniknie i zostawi mnie samego.

Pokonanie ostatniego fragmentu drogi nocą, nim nadchodzący świt zbudzi wszystkich domowników, wydawał się dobry w ciepłym świetle paleniska przydrożnego zajazdu. Teraz jednak, trzaskający ogień i ciepła strawa były nie bardziej realne, niż mgliste wspomnienie sprzed wielu lat. 

Wyjście w ziąb nocy dla otulonego już senną pierzyną umysłu było niemal jak ponowne opuszczenie bezpiecznego łona matki i zanurzenie się w zimny, pozbawiony litości ludzki świat. 

Podobnie czułem się, gdy opuszczałem rodzinny dom tuż przed mroźnym, zimowym świtem, niczym złodziej, by wreszcie zostać panem samego siebie. To, gdzie zaprowadziło mnie to pragnienie, było prawdziwą ironią. Na szczęście, nie przebyłem tej drogi sam. Teraz wreszcie wracaliśmy do domu.

Poklepałem mojego dzielnego druha po mokrym od wilgotnego powietrza boku. Koń chrapnął cicho i potrząsnął radośnie głową, śmiejąc się zapewne z moich nic nie znaczących rozterek. W przeciwieństwie do mnie, on zawsze znał właściwą drogę. Chwyciłem go za uzdę i powoli ruszyliśmy przez pole. Mieliśmy tyle spraw do załatwienia…

 

Słoneczna tarcza wisiała bezpośrednio nad nami. Nie oferowała wiele ciepła, ale rozjaśniała umysł i myśli. Liczne odgłosy ptaków, szykujących się do swej corocznej wędrówki, mieszały się z chrzęstem rżyska zgniatanego końskimi kopytami. Wkrótce pole, które moment wcześniej zdawało się nie mieć końca, urwało się, ustępując miejsca ubitej ziemi, a potem sypkiemu piaskowi. 

Wokół pojawiły się pierwsze liche świerki, spod których ostrożnie wychylały się strojne w kapelusze maślaki. Zagajnik stopniowo gęstniał, przeradzając się w pełen niesamowitych barw jesienny las. Graby, jesiony, buki i lipy kłaniały się nad duktem, łaskocząc delikatnie koński łeb i moją twarz opadającymi liśćmi. Ścieżka robiła się coraz szersza, wychodząc ostatecznie na polanę, gdzie koń zatrzymał się, dając mi znak, bym zsiadł. 

Pośrodku przecinki znajdowały się zwęglone resztki niewielkiej chaty. Nie było to na szczęście moje domostwo. Dawniej mieszkał tu drwal wraz z żoną i córką. Gdy jego małżonkę zabrała jakaś nieznana choroba, mężczyzna zdecydował czym prędzej wyswatać swoją urodziwą latorośl. Poprzedniego lata ja i dziewczyna mieliśmy się ku sobie i choć nic z tego nie wyszło, przekonałem ojca by porozmawiał z drwalem, czy nie wydałby córuchny właśnie za mnie. Byliśmy już po słowie, jednakże kilka tygodni później stary rębacz odwołał zaręczyny i w żaden sposób nie chciał wytłumaczyć swojej decyzji. Pewno córka wybłagała, by nie wydawał jej pod przymusem.

Ojciec mój, który poczynił już pewne przygotowania i rozgłosił wieści po całej wsi, był wściekły. Przez drwala stracił twarz i postanowił odpłacić mu z nawiązką. Rozpuścił plotkę, że żyjąca na uboczu w lesie dziewczyna była tak naprawdę wiedźmą, która potajemnie otruła własną matkę, a teraz rzuciła czar na ojca, byle tylko nikt nie odkrył jej potajemnych nocnych uniesień w ramionach demonów. 

Nie minął dzień, nim połowa bogobojnych mieszkańców wsi stała wokół chaty, a kilku krzepkich mężczyzn wyciągało z niej szamoczącego się drwala. Za nim uczynni sąsiedzi ryglowali właśnie drzwi i kładli ogień pod strzechę.

Ja też tam byłem. Wraz z innymi bez słowa sprzeciwu wpatrywałem się w skaczące pod niebiosa płomienie i wsłuchiwałem się w wypełniające nocne powietrze krzyki, od których nawet wilki musiały uciekać w popłochu. To wtedy zdecydowałem, że nie zostanę tu dłużej.

Zmusiłem się, by zsiąść z wierzchowca i przekroczyłem poczerniałą, lecz wciąż całą framugę dawnych drzwi domostwa. Zwęglone oblicze mojej niegdysiejszej ukochanej przywitało mnie smutnym uśmiechem czarnych, popękanych ust.

– Witaj. Jednak wróciłeś po mnie. Czyli naprawdę mnie kochałeś?

– Zaciągnąłem się do armii, by zapomnieć o tym koszmarze. Pojechałem na wojnę… ale wciąż myślałem o tobie. Nie, nie kochałem cię nigdy.

– Rozumiem. – Kiwnęła lekko głową. – Zastąpiłeś swój koszmar cudzym. Tak jest łatwiej, prawda? Ale tylko do pewnego momentu.

– Nie chciałem…

– Nie przejmuj się. Wszystko, co miało się wydarzyć, już się wydarzyło. Cieszę się, że wracasz do domu. Mam nadzieję, że pamiętasz drogę?

Zjawa zniknęła, a przed moimi oczami pozostało jedynie puste pogorzelisko. Wsiadłem na konia i pognałem przed siebie. Tym razem galopem.

 

Niebo przybrało barwę leśnej borówki, a co słabsze gwiazdy zaczęły gasnąć jedna po drugiej, niczym świece zdmuchiwane przez kończącego pracę nocnego stróża. Bliżej ziemi lepki tuman powoli osiadał na naszych plecach i na ścieżce pod stopami i kopytami. Nadchodził świt.

Koń z nagła przystanął i zdecydowanym ruchem łba dał znak, byśmy skręcili w prawo. Szare światło przedświtu ukazało tam falujące morze pszenicy, przypominające rozwiane warkocze jasnowłosej dziewczyny. Koń ruszył już w tym kierunku, gdzie niewidoczna jeszcze słoneczna tarcza brała już świat w swoje władanie, jednak wstrzymałem go i zwróciłem wzrok w przeciwną stronę.

Tu ziemia leżała ugorem, a ze spalonej słońcem gleby nie wychynęły choćby pojedyncze chwasty. Pamiętałem to pole doskonale. Należało do zaprzyjaźnionych sąsiadów. Przez lata obsiewali je wspólnie z nami, a w trudnych czasach mogliśmy zawsze na siebie liczyć. 

Od małego przyjaźniłem się z ich młodym i krzepkim synem. Każdego lata szliśmy razem nad rzekę poskakać do wody. Był znacznie lepszym pływakiem ode mnie i popisywał się przed dziewczynami z okolicy, przez co mnie kompletnie ignorowały. Pewnego dnia, zanim zaszedłem do jego domu, pobiegłem nad rzekę i wysmarowałem gęsim smalcem skałę, z której skakaliśmy. Chciałem, by choć raz to on się wygłupił. 

Biedak poślizgnął się zgodnie z planem, po czym uderzył głową w kamień i zsunął się do wody. Jego ciała nigdy nie znaleziono. Starzy sąsiedzi nie mogli już zadbać o swoją ziemię, więc mój tatko przyszedł do nich z propozycją odkupienia jej po śmiesznej cenie. Wiedział, że nie mieli innego wyjścia. 

Następnej wiosny okazało się, że w przeklętej glebie nic nie chce rosnąć. Wściekły ojciec chciał żądać zwrotu, ale nie miał już od kogo. Sąsiedzi zimą pomarli ze zgryzoty. To wtedy, mając lat nieco ponad dziesięć, zrozumiałem, że nie chcę być taki, jak ojciec.

Koń zarżał niecierpliwie, grzebiąc przednim kopytem w czarnej ziemi. We dwójkę wypłynęliśmy na złoty ocean, który rozpościerał się przed nami aż po horyzont, gdzie wschodzące słońce mieszało barwy drogocennego kruszcu oraz krwi.

 

 Jechaliśmy nocą po miedzy, a wokół nas czarne trawy porastały równie czarną, oraną od setek lat ziemię. Jedynie odległy blask rozsianych po nieboskłonie gwiazd pozwalał dostrzec drogę przed nami. Fascynowało mnie, że od tych niewielkich źdźbeł zależało całe nasze życie. Jeśli te rośliny czeka pomyślność, doznają jej i ludzie. Jeśli umrą, zranione nagłym przymrozkiem, lub torturowane tygodniami przez sadystyczną suszę, ludzi czeka ten sam los. Co by się jednak nie wydarzyło, one poradzą sobie bez nas, a my bez nich nigdy.

Ojciec przekazywał mi tę prawdę niczym wielki sekret. Szliśmy tą samą miedzą, trzymając się za ręce, a ja odrastałem od ziemi niewiele wyżej od zboża. Słuchałem uważnie i wziąłem sobie do serca każde słowo. W końcu to był ojciec. On wiedział wszystko i mógł wszystko. Decydował kiedy to samo zboże, które trzymało w swych kłosach ludzkie żywoty, miało umrzeć i narodzić się na nowo. W moich oczach był bogiem życia i śmierci. 

 

Zboże stawało się coraz niższe, aż w końcu pod kopytami konia ostała się naga, zamarznięta gleba. Stopniowo przykrywał ją całun prószącego śniegu. Za mną ani przede mną nie było żadnych drzew. Jedynie bezkresna biała pustka oraz nieśmiało wyglądające zza chmur zachodzące słońce, które swą krwawą barwą nie podkreślało już innych kolorów, lecz siłą narzucało swój szkarłat niewinnej bieli. 

Koń z determinacją brnął naprzód. W końcu dostrzegłem w oddali znajome zabudowania. Dom. Otulającą nas ciszę przeciął kobiecy krzyk, a zaraz potem zawodzenie noworodka walczącego o pierwszy oddech.

Znowu puściliśmy się galopem, jednak teren zaczął gwałtownie opadać, a zwierzę z trudem utrzymywało równowagę na śliskim, pokrytym dziewiczym puchem zboczu. Gdy wreszcie dotarliśmy na dno wąwozu, nie zdziwił mnie widok, który zastaliśmy. Leżeliśmy tam obaj. Ja i koń. Odłamki pocisku rozszarpały wierzchowcowi gardło, a śnieg pod całym końskim łbem roztopiła gorąca posoka.

Moje ciało nie wyglądało dużo lepiej. Znajdowały się w nim przynajmniej trzy, może cztery niewielkich rozmiarów dziury, a prawej ręki poniżej łokcia nie było widać nigdzie w pobliżu. Dłoń nieuszkodzonej kończyny spoczywała na końskiej grzywie, wciąż ściskając ją kurczowo. Pierś młodego człowieka w mundurze, który był mną, unosiła się nieznacznie w nieregularnych odstępach czasu. 

Poczułem na szyi mokre, gorące powietrze, a następnie równie ciepły dotyk końskiego pyska. Poprowadził mnie tu z powrotem krętymi ścieżkami mojego życia, bym mógł spróbować jeszcze raz. Od zawsze byliśmy na tym świecie sami, ale we dwóch. Ja i mój koń. Byliśmy jedną całością i tylko jeden z nas otrzymać mógł kolejną szansę. Tylko jeden z nas zasłużył na kolejną szansę. Poklepałem konia łagodnie po chrapach.

– Wiesz dlaczego człowiek ma tylko jedno życie, przyjacielu?

Mój towarzysz zastrzygł uszami i z zainteresowaniem przekrzywił łeb.

– Żeby nie musiał po śmierci dwa razy płacić za te same grzechy.

Uśmiechnąłem się do niego i chwyciłem za uzdę. Potykając się wielokrotnie, wygramoliłem się z dołu. Przed nami rozciągało się znajome pole, a po drugiej jego stronie stało doskonale mi znane obejście.

– Chodź, odprowadzę cię do stajni.

Mimo iż od gospodarstwa dzieliło nas jeszcze dobrych kilkaset metrów, usłyszałem ciche jęki klaczy, która sprowadzała na świat nowe życie. Tylko płacz dziecka ucichł na zawsze.

Koniec

Komentarze

Fascynowało mnie, że od tych niewielkich źdźbeł zależało całe nasze życie. Jeśli te rośliny czeka pomyślność, doznają jej i ludzie. Jeśli umrą, zranione nagłym przymrozkiem, lub torturowane tygodniami przez sadystyczną suszę, ludzi czeka ten sam los. Co by się jednak nie wydarzyło, one poradzą sobie bez nas, a my bez nich nigdy.

Wspaniałe! W tekście zawarłeś naprawdę sporo ciekawych przemyśleń. Ta powyżej, choć niby oczywista, bardzo mi się spodobała. To nie jest tekst, który ma odmienić życie czytelnika, ale zmusić go do fundamentalnych refleksji. 

Spokojna, ciekawa i mądra opowieść.

Nominuję do biblioteki!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Co by się jednak nie wydarzyło, one poradzą sobie bez nas, a my bez nich nigdy.

Nie zwróciłbym uwagi na ten fragment, gdyby je Nazgul nie wciągnął do komentarza. Nie mam oka ani chęci do poprawiania innych, ale to zdanie razi. 

 

Poza tym całość bardzo ok.

ale to zdanie razi.

Ciekawe. Chodzi Ci o nadmiar zaimków? 

Co by się jednak nie wydarzyło, one poradzą sobie bez nas, a my bez nich nigdy.

Ale zdanie, według mnie, brzmi dobrze, ma swój rytm, a te zaimki pełnią tutaj dość ważną rolę.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Hej 

Mnie opowiadanie też się podobało, najbardziej jak pomału odkrywałeś przed czytelnikiem cel podróży bohatera :), a końcówka robi wrażenie. Tak sobie myślę, że nasz bohater pomimo świństw, które zrobił to da się lubić. Na sam koniec ma słuszne przemyślenia i w moich oczach się zrehabilitował :) 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cokolwiek by się wydarzyło,…

Ale się nie upieram.

 

AP, dziękuję za odpowiedź. Po namyśle – zgadzam się z Tobą.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Witaj.

Głęboka treść. Tylko jeden z nich dwóch ma możliwość. Dziecko już nie płacze – to koń będzie mieć tę szansę, nie zaś jego pan i przyjaciel. :) 

Bardzo gorzkie wspomnienia mężczyzny. Grzech ciąży, jak ołów. Im więcej grzechów, tym ciężej. 

Pozdrawiam, klik. :) 

Pecunia non olet

Piękny szorcik. Klimatem przypominał mi powieść albańskiego pisarza Ismaila Kadarego “Kto przyprowadził Doruntinę”. Może niekoniecznie w tematyce, bo tamto to adaptacja ludowego podania, ale w ogólnej atmosferze.

Twoja historia pozostawiła mnie z dość ambiwalentnym uczuciem, bo przeczytałam dwa razy, a nie wiem nadal, czy budzi raczej ciepłą nadzieję, czy gorzki żal. To plus, bo zmusza do wysiłku umysłowego, emocjonalnego nawet, a nie tylko biernego odbioru. No i czytając miałam w głowie Bałkany za Osmańskiego panowania, czy to albańskie Góry Przeklęte, czy bułgarską Starą Płaninę czasów Powstania Kwietniowego. 

Pobudziło serce, umysł i wyobraźnię. Jakbym mogła nominować do biblioteki, to bym nominowała. 

 

Znów się złapałam na tytuł. Konia wypatrzę wszędzie.

 

Miałam tego nie czytać. Jakież to smutnie i prawdziwe w gorzkim wydźwięku. To co złe nie lubi znikać i powraca, choćby we wspomnieniach. Trudno zostawić za sobą wszystko i się nie oglądać.

Do tego wszystkiego doszły moje osobiste rozkminy, ponieważ z końmi jestem związana. Z kilkoma osobnikami byłam związana bardzo, niestety właśnie te ważne w moim życiu odeszły. Na dodatek dzisiaj znajoma na innym forum wrzuciła zdjęcia nowo narodzonego źrebaka. No i mnie ruszyło jak cholera. Jeśli istnieje końska reinkarnacja, to ja mam nadzieję, że znów kiedyś spotkam moje konie w nowych powłokach. Za szybko odchodzą. I tęsknię.

Miałam tego nie czytać.

 

 

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Khaire!

 

Jak to już ktoś wyżej napisał, gdybym mógł nominować, to bym nominował. Ale tekst z pewnością biblioteki nie ominie, więc nie ma szkody.

Co tu dużo mówić, po krótkiej przerwie na pisanie powróciłem na portal i już wiem, po co. Dla takich właśnie opowiadań. Świetnie, płynnie napisanych, tu zdania i całe akapity pasują do siebie i mają swój rytm. Nie ma przeładowania emocjami postaci, ale ta jedna (nie licząc konia ;) dostała jakąś historię i wyrazistość niezbędną, żeby te emocje wywołać u czytelnika. Samośledząca się fabuła z satysfakcjonującym zakończeniem.

Cud, miód i orzeszki.

 

Gdybym miał szukać czegoś na siłę, to paru fragmentów nieco przeładowanych ozdobnikami, ale nie będę tego robił. Dziękuję za udostępnienie i gratuluję.

 

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

O kurczę pieczone. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się tak pozytywnego odzewu. Jak wspomniałem na wstępie, do tej pory żyłem w przekonaniu, że kompletnie nie umiem w szorty. Może to jednak nie do końca prawda i za tę iskierkę motywacji serdecznie wszystkim dziękuję :-)

Niezmiernie się cieszę, że wywołało wśród Was wiele ciekawych interpretacji i przemyśleń. Na tym zawsze najbardziej mi zależy :-) Pozdrawiam wszystkich!

 

P.S. Co do spornego zdania, które pojawiło się w komentarzach, po konsultacji słownikowej wydaje mi się. że jest w porządku. Gdybym użył formy Cokolwiek by się nie wydarzyło, to na pewno byłby błąd. A tak chyba jest ok.

Hmmm. Nie przekonało mnie – tekst wydaje mi się strasznie przegadany, za dużo opisów przyrody, ten sam koncept zmieściłby się w trzy razy mniejszej objętości. Ale możliwe, że powodem są klejące się oczy i nie powinieneś przejmować się moją opinią.

Babska logika rządzi!

Cześć Finklo! Dzięki za przeczytanie i komentarz o tak późnej porze. Co do sedna, nie wykluczam, że masz rację. Ale w trzy razy mniejszej objętości to ja bym nawet nie zdążył się przedstawić :-P Samo zejście do poziomu szorta poczytuję za osobisty sukces :-D

A myślałeś kiedyś w ogóle o drablach? ;-)

Babska logika rządzi!

Myślałem. Ale moja myśl była za długa na drabbla, więc na tym poprzestałem :-P

Ja się zgubiłem pod koniec. Zrozumiałem, że to koń miał dostać drugą szansę, a tu nagle facet odprowadza go do stajni, a on się rodzi?

Od zawsze byliśmy na tym świecie sami, ale we dwoje. ← dwóch?

Spokojne poprowadzenie przez pomysł. Ładne. Poetyckie. 

 

Krzkocie, chyba krzywdziłeś się trwając w przekonaniu, że szorty to nie Twoja specjalność, bo okazało się, że w krótkiej formie potrafisz zawrzeć całkiem zajmującą treść. Mam nadzieję, że to nie jest jednorazowe zdarzenie, że jeszcze będziesz jeszcze pisać małe opowiadania. ;)

 

do­tkną­łem dło­nią syl­wet­ki tuż obok mnie, pod­świa­do­mie oba­wia­jąc się, że znik­nie i zo­sta­wi mnie sa­me­go. → Pierwszy zaimek jest zbędny.

 

– Ro­zu­miem – kiw­nę­ła lekko głową.– Ro­zu­miem. – Kiw­nę­ła lekko głową.

 

osia­dał na na­szych ple­cach i na ścież­ce pod na­szy­mi sto­pa­mi i ko­py­ta­mi… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Od za­wsze by­li­śmy na tym świe­cie sami, ale we dwoje. Ja i mój koń. → Od za­wsze by­li­śmy na tym świe­cie sami, ale we dwóch. Ja i mój koń.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobry tekst, bardzo malowniczy, choć przyznam – wtórując Finkli – że momentami mocno przegadany. Były momenty gdy poczułem sie juz zmęczony tymi całunami bieli, otulającymi ciszami i nadmiarem poetyckich metafor, choć rozumiem po co Ci one były – budowany klimat melancholii i powolna narracja są dobrym gruntem dla wplecionych w tekst przemyśleń, w odpowiednim tempie prowadzą do ostatniej sceny.

Gdzieś tak w okolicach zjawy dziewczyny zacząłem podejrzewać, że Twój bohater jest martwy. Do powzięcia tego podejrzenia skłonił mnie właśnie klimat opowiadania, choc swój udział miał też koń, coś zbyt mądry, zbyt dobrze prowadzący bohatera ku przeznaczeniu. Podobały mi się te fragmenty dotyczące nieszczęść, które spotkały innych ludzi z winy bohatera i/lub jego ojca, są mocne, pokazują w wyrazisty sposób zarówno protagonistę, jak i jego ojca – ostatecznie pozwalają zrozumieć jakimi wzorcami był raczony bohater, i kim nie chciał się stać; podbudowują psychologicznie (choć nie tylko, bo niechęc do stania się taki jak ojciec formułujesz w narracji wprost) wybór, którego bohater dokonuje.

Ten płacz dziecka na moment mnie zmylił, pomyslałem, że może jednak bohater żyje, że jest jakaś zona i dziecko. Końcówka jednak w jasny sposób wskazał mi jak mam tamten dziecięcy szloch zinterpretować. Reinkarnacja, powiadasz? Więc koń się odrodził, bo bohater dokonał takiego wyboru. Ale skoro sie poświęcił, to czy nie odkupił swoich win, tym samym również zasługując na kolejną szansę?

Ciekawy szort, bez wątpienia zasługujący na bibliotekę :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć, ciekawy szort. Bardzo dobrze wypadła relacja konia i mężczyzny. Dwóch zawsze będących razem. W sumie dość filozoficzny tekst, ale to mi absolutnie nie przeszkadzało, wprost przeciwnie. Rozmyślania czytałem z dużą przyjemnością. Pozdrawiam.

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Serdeczne dzięki wszystkim za kolejne komentarze i uwagi :-)

 

panrebonka, cała historia zaczyna się w momencie śmierci obu bohaterów. Poprzez kolejne wspomnienia wracają oni do początku swojego życia (młody chłopak i stary koń urodzili się w tym samym momencie). Tam chłopak zmuszony jest podjąć decyzję. Odprowadza konia do stajni, by mógł narodzić się ponownie, a sam następnie odejdzie w dalszą drogę :-)

 

misiu, cieszę się, że się spodobało :-) Co do liczebnika zdaje się masz rację, poprawiam.

 

regulatorzy, dzięki za wizytę. Może nie krzywdziłem się omijając szorty, bowiem długie i wielowątkowe formy zwyczajnie lubię, ale chyba zacznę częściej realizować krótkie pomysły. Jak zawsze stokrotne dzięki za łapankę. Poprawione :-)

 

Outta, dzięki za komentarz. 

 

Były momenty gdy poczułem sie juz zmęczony tymi całunami bieli, otulającymi ciszami i nadmiarem poetyckich metafor

Oprócz wspomnianej przez ciebie budowy klimatu opowiadania, ważne jest tu następstwo pór roku – od zimy i śmierci do wiosny i narodzin kolejnego życia. Trochę opisów przyrody było więc konieczne. Oczywiście to czy nieco z tym nie przesadziłem, to kwestia gustu :-)

 

Reinkarnacja, powiadasz? Więc koń się odrodził, bo bohater dokonał takiego wyboru. Ale skoro sie poświęcił, to czy nie odkupił swoich win, tym samym również zasługując na kolejną szansę?

Cóż, stwierdzenie jak jest naprawdę leży niestety poza moimi skromnymi możliwościami poznawczymi :-) Ale w świecie przedstawionym uzmysłowienie sobie swoich win i próba zadośćuczynienia to niestety za mało, by otrzymać drugą szansę. Być może jednak bohatera czeka teraz na końcu jego drogi coś lepszego :-)

Dzięki za przeczytanie i klika!

 

Młody pisarzu, dzięki za przeczytanie i cieszę się, że tekst skłonił do refleksji :-)

Cześć, Krzkocie!

 

– Witaj. Jednak wróciłeś po mnie. Czyli naprawdę mnie kochałeś?

Oj, ta rozmowa, która się tu zaczyna wyszła słabo i zbyt pospiesznie. Oni się widzą po raz pierwszy od samosądu? Jest w tej sytuacji tyle napięcia i niepewności, która rozjeżdża się już na samym początku.

Podtrzymuję powyższą ocenę po doczytaniu reszty tekstu.

Mam wrażenie, że to jeden z tych pomysłów, który można by napisać jako krótki szorcik, ale równie dobrze rozbudować do konkretnej liczby znaków. Stanąłeś tu trochę okrakiem, bo sporo rzeczy opisujesz wprost – ot, bohater opowiada co i jak się wydarzyło, a jednocześnie robisz też sporo długaśnych opisów podróży i przyrody. Od strony opisowej jestem średnio zadowolony – trochę mnie zmęczyły, ale od strony fabularnej tekst uważam za udany.

Bohater przedstawiony bardzo fajnie, zbudowałeś wszystko, czego potrzebowałeś, by uzasadnić jego końcowy wybór.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Smutne i piękne. Bardzo sugestywne opisy, świetnie połączone z opowiadaną historią. Zgodzę się z krokusem, że rozmowa ze spaloną narzeczoną jest przykrótka. Warto byłoby ją rozbudować. Generalnie jestem zauroczony. Sięgnę po inne twoje teksty. Przy okazji zapraszam do mojego Robokonia.

Klik ode mnie.

Bardzo mi miło, że Krokusy zakwitły też pod moim tekstem :-)

 

Oj, ta rozmowa, która się tu zaczyna wyszła słabo i zbyt pospiesznie. Oni się widzą po raz pierwszy od samosądu? Jest w tej sytuacji tyle napięcia i niepewności, która rozjeżdża się już na samym początku.

Zgodzę się, że nie wyszło to najlepiej. Ale wydaje mi się, że odbiór zmienić może fakt, że bohater z nikim się tu nie spotyka. Nie jest to dusza zmarłej dziewczyny. To tylko i wyłącznie wspomnienie. De facto nie ma tu żadnego dialogu, a prosty monolog. Bohater dyskutuje z własnym poczuciem winy i od początku zna odpowiedź na zadane pytanie. Nie potrzeba do tego wielu słów.

 

Dzięki za wizytę i pozdrawiam!

 

Nikolzollern

 

Zgodzę się z krokusem, że rozmowa ze spaloną narzeczoną jest przykrótka. Warto byłoby ją rozbudować.

Być może takie podejście rzeczywiście byłoby lepsze. Jednak swoje motywacje dla utrzymania spartańskiej formy tego dialogu miałem. Przedstawiłem je już wyżej w komentarzu dla Krokusa :-)

 

Generalnie jestem zauroczony. Sięgnę po inne twoje teksty.

Bardzo mi miło to słyszeć. Takie słowa zawsze dają motywację do pisania :-)

 

Przy okazji zapraszam do mojego Robokonia.

Na pewno zajrzę, ale nie mogę obiecać, że rychło ;-)

 

Klimatyczne bardzo.

Czyli nie ma przebaczenia? Przyznam, że mimo potworności, w której bohater brał udział, na końcu zrobiło mi się go żal, bo teraz będzie się błąkał po tym świecie-nieświecie samotnie, nawet bez swojego wiernego druha. Mam nadzieję, że w którymś cyklu, także on dostanie szansę.

Ostatni kopniak ode mnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki za wizytę Irko. Cieszę się, że klimat, który jest w końcu najważniejszym elementem tej historii, spodobał się. 

A bohatera chyba należy trochę żałować. Tak jak wielu, mógłby powiedzieć, że “nic złego nie zrobił”, “nikogo nie chciał skrzywdzić”. Jednak za wszystkie decyzje przyszło mu zapłacić, także za te, których konsekwencji nie mógł znać. Widzę mimo wszystko dla niego iskierkę nadziei ;-)

Dzięki za końskiego kopniaka, który wrzucił opowiadanie aż do biblioteki! Pozdrawiam :-)

Bardzo fajne opowiadanie, podobała mi się melancholia uderzająca z tego tekstu a zakończenie było po prostu świetne, pozdrawiam.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

borek Anet, cieszę się, że się podobało. Szczególnie, że Anet spodobało się aż dwa razy! To dopiero rzadko spotykana nobilitacja! :-P

Nowa Fantastyka