- Opowiadanie: GreasySmooth - Morderstwo w sterowcu

Morderstwo w sterowcu

Zapraszam do alternatywnej wersji historii Europy, w której do spotkania trzech cesarzy w Skierniewicach w 1884 nie doszło, bo jedynemu pozostałemu przy życiu cesarzowi było daleko z Pragi.

 

Přemožitel (czes.) – po­grom­ca

 

Dziękuję avei za uspójnienie intrygi, WyrmKillerowi za sugestie wzbogacenie bohatera o życie wewnętrzne, a także Radkowi za cenne uwagi o sterowcach i historii.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Morderstwo w sterowcu

Wio­sen­ny po­ra­nek, sło­necz­ny i bez­wietrz­ny, zda­wał się za­pra­szać do lotu. Na pły­cie lot­ni­ska kró­lew­skie­go w Brunsz­wi­ku stało w rów­nych od­stę­pach pięć ste­row­ców, w tym nasz, sta­lo­wo­sza­ry „Graff Wer­dig”. Z utę­sk­nie­niem pa­trzy­łem na za­mknię­te przej­ście dla za­ło­gi. Ka­pi­tan po­wi­nien już wy­cho­dzić…

Umi­la­łem sobie ocze­ki­wa­nie, ob­ser­wu­jąc pa­sa­że­rów, sto­ją­cych w ko­lej­ce rów­no­le­głej do na­szej, kil­ka­na­ście me­trów dalej. Szczu­pła, wy­so­ka ko­bie­ta w czer­wo­nej sukni wie­czo­ro­wej, star­sza dama w boa, nie­wy­so­ki oku­lar­nik około czter­dziest­ki.

Moją uwagę na dłu­żej przy­cią­gnął wą­sa­ty męż­czy­zna w gro­no­sta­jo­wym fu­trze na­rzu­co­nym na frak w kroju lon­dyń­skim. U pasa nosił sza­blę ze zło­co­ną i in­kru­sto­wa­ną rę­ko­je­ścią. Był w tym wszyst­kim jakiś dziw­ny sma­czek orien­tal­nej prze­ko­ry wobec reguł ele­ganc­kie­go i po­wścią­gli­we­go ubio­ru ty­po­we­go dla ga­lo-an­glo-sa­sów.

– A to kto? – szep­ną­łem do sto­ją­ce­go obok mnie Wi­lie­go, pierw­sze­go kel­ne­ra.

– To król Le­ty­sław z Bo­ro­wii. To zna­czy były król – od­parł mój kom­pan z prze­ką­sem.

– Gdzie leży Bo­ro­wia? – za­py­ta­łem tro­chę zbyt gło­śno. Siwy ofi­cjel sto­ją­cy obok króla spoj­rzał na mnie z dez­apro­ba­tą. Od­ru­cho­wo za­sło­ni­łem usta. Na szczę­ście sam król za­ję­ty był opo­wia­da­niem cze­goś dru­gie­mu to­wa­rzy­szo­wi, mu­sku­lar­ne­mu i ły­se­mu męż­czyź­nie w mun­du­rze woj­sko­wym.

– Gra­tu­lu­ję, pierw­szy skan­dal dy­plo­ma­tycz­ny za­li­czy­łeś jesz­cze przed star­tem – szep­nę­ła Ir­mi­na, pi­lot­ka, z nutą zło­śli­wo­ści. Po­czu­łem, że się czer­wie­nię. Będę mu­siał trzy­mać język za zę­ba­mi, po­my­śla­łem.

Tak, trze­ba uwa­żać, ci lu­dzie z Eu­ro­py Orien­tal­nej są strasz­nie prze­wraż­li­wie­ni na swoim punk­cie – szep­nął Ber­nard, od­po­wie­dzial­ny za sprzą­ta­nie.

Za­czą­łem prze­stę­po­wać z nogi na nogę, nie mogąc do­cze­kać się wej­ścia na po­kład. Tę­sk­ni­łem w życiu do jed­nej rze­czy – do wi­do­ku oświe­tlo­nych przez słoń­ce chmur, wi­dzia­nych z góry.

 

– Pa­sa­że­ro­wie ste­row­ca Dol­no­sak­soń­skich Linii Lot­ni­czych „Graff Wer­dig” do Lon­dy­nu pro­sze­ni są pil­nie do sta­no­wi­ska od­praw. To ostat­nie we­zwa­nie – roz­le­gło się z roz­gła­śnia­cza. Już nie­dłu­go, po­my­śla­łem.

Spoj­rza­łem na po­czci­wy ste­ro­wiec, któ­rym la­ta­łem od ośmiu lat. Mimo swo­je­go wieku sta­tek trzy­mał się przy­zwo­icie. Jed­nak sto­ją­ce obok zep­pe­li­ny – pol­sko-fiń­ska „Perła Bał­ty­ku” oraz ma­lo­wa­ny na czar­no i na­szpi­ko­wa­ny kol­ca­mi „Král Václav IV Přemožitel” – wy­glą­da­ły znacz­nie bar­dziej oka­za­le.

Z za­du­my wy­bu­dzi­ły mnie gło­śne kroki. Zo­ba­czy­łem po­stać w dłu­giej pe­le­ry­nie i spi­cza­stym ka­pe­lu­szu, truch­ta­ją­cą go­rącz­ko­wo. Czer­wo­ny na twa­rzy pa­sa­żer pod­biegł do sta­no­wi­ska od­praw, gło­śno dy­sząc.

– Khe… Mało bra­ko­wa­ło! Khe… Nie muszę się chyba przed­sta­wiać? – spy­tał.

– Nie, mi­strzu. – Pra­cow­ni­ca sta­no­wi­ska od­praw uśmiech­nę­ła się za­lot­nie. – Tylko ostrze­gam, od razu będę wie­dzia­ła, jak mnie mistrz spró­bu­je za­hip­no… 

Jej głos urwał się rap­tow­nie. Wsta­ła po­wo­li i wy­cią­gnę­ła przed sie­bie ręce. Pa­trzy­ła w prze­strzeń nie­obec­nym wzro­kiem.

Kom­plet­nie za­sko­cze­ni go­ście do­pie­ro po chwi­li za­czę­li kla­skać, a hip­no­ty­zer ukło­nił się nisko. Pstryk­nął ko­bie­cie trzy razy pal­ca­mi przed nosem, wy­bi­ja­jąc z transu. Za­sta­na­wia­łem się, czy mistrz na­praw­dę miał takie moce? A może był do­ga­da­ny z pra­cow­ni­cą…

 

Za­uwa­ży­łem, że Ir­mi­na zdję­ła mo­nokl i za­czę­ła go czy­ścić ka­wał­kiem ma­te­ria­łu. Zro­bi­łem krok za ple­ca­mi Ber­nar­da i szyb­kim ru­chem za­bra­łem szkieł­ko z jej ręki. Syk­nę­ła gło­śno, gdy przy­ło­ży­łem mo­nokl do oka. Zlu­stro­wa­łem pa­sa­że­rów i za­mar­łem.

Na końcu ko­lej­ki doj­rza­łem roz­my­tą syl­wet­kę męż­czy­zny, jakby od­bi­cie na tafli wody. Jego twarz była blada i pełna na­pię­cia.

Od­wró­ci­łem się do Ir­mi­ny, która pa­trzy­ła mi pro­sto w oczy. Pod­nio­sła brwi, zer­ka­jąc w stro­nę nie­zna­jo­me­go. Po­ki­wa­łem de­li­kat­nie głową. Od­da­łem mo­nokl drżą­cy­mi rę­ko­ma. Przy­wi­dzia­ło mi się? A może to moce hip­no­tycz­ne mi­strza Arxto miały ja­kieś dziw­ne skut­ki ubocz­ne?

Ku mojej uldze otwo­rzy­ły się drzwi ko­ry­ta­rza dla za­ło­gi i po­ja­wił się w nich ka­pi­tan von Schwe­ren. Wy­so­ki bro­dacz pro­mie­nio­wał spo­ko­jem i opa­no­wa­niem ni­czym grec­ki mę­drzec sprzed ty­siąc­le­ci.

Ru­szy­li­śmy ku stat­ko­wi. Ka­pi­tan szedł pierw­szy, a ja jak za­wsze za­my­ka­łem po­chód. Po­sa­da dru­gie­go kel­ne­ra nie przy­no­si­ła mi chlu­by, ale za to da­wa­ła wstęp do miej­sca, które uwa­ża­łem za swoją pry­wat­ną boż­ni­cę.

Idąc, zer­k­ną­łem za sie­bie i z ulgą przy­ją­łem, że za mną nikt już nie szedł.

 

Gdy by­li­śmy na środ­ku ko­ry­ta­rza, ka­pi­tan ode­zwał się, ani przez chwi­lę nie spo­glą­da­jąc za sie­bie.

– Mamy za­szczyt go­ścić ko­ro­no­wa­ną głowę, cho­ciaż na wy­gna­niu. Mam na­dzie­ję, że od­nie­sie­cie się do jego kró­lew­skiej mości z na­le­ży­tym sza­cun­kiem, nie­za­leż­nie od oso­bi­stych prze­my­śleń o ustro­ju mo­nar­chicz­nym. Praw­da, panie Til­lich?

Hans, nasz ku­charz, bąk­nął coś nie­wy­raź­nie.

– Znowu pod­ło­ży­łeś gdzieś bombę? – zwró­ci­ła się do niego Ir­mi­na, po­pra­wia­jąc mo­nokl.

– Daj­cie spo­kój, jedna bro­szur­ka, zna­jo­my mi pod­rzu­cił… – jęk­nął Hans. – Nie je­stem żad­nym…

– Praw­da, panie Til­lich? – spy­tał znowu ka­pi­tan z nutką znie­cier­pli­wie­nia w gło­sie.

– Tak jest, panie ka­pi­ta­nie. – Hans dał za wy­gra­ną. We­szli­śmy gę­sie­go na po­kład. Wcho­dząc do środ­ka stat­ku, usły­sza­łem syk odłą­cza­ne­go prze­wo­du do tan­ko­wa­nia. 

 

Gdy pa­sa­że­ro­wie wcho­dzi­li na po­kład, my krzą­ta­li­śmy się wokół ty­się­cy drob­nych spraw, które trze­ba zro­bić przed wylo­tem – roz­ło­że­nie ser­we­tek, przy­go­to­wa­nie prze­ką­sek, roz­grza­nie eks­pre­sów do kawy. Ja ukła­da­łem ta­le­rze i sztuć­ce w mesie, gdy usły­sza­łem ury­wek roz­mo­wy, a ra­czej prze­mo­wy. Jedna z ko­biet, z głosu za­pew­ne ta star­sza, pe­ro­ro­wa­ła z wiel­kim prze­ję­ciem:

– Nowa opera to nie dla mnie, droga pani. Nie widzę w ogóle, czemu to wszyst­ko ma słu­żyć. Czy na­praw­dę mu­si­my uda­wać, że po­tra­fi­my wy­my­ślić coś lep­sze­go od Puc­ci­nie­go?

– Nowe opery też mają swój urok… – za­czę­ła uprzej­mym tonem druga pa­sa­żer­ka. Nie dane jej było skoń­czyć, bo jej to­wa­rzysz­ka za­czę­ła śpie­wać arię po wło­sku, fał­szu­jąc strasz­nie. Chwi­lę póź­niej do­szły mnie strzęp­ki roz­mo­wy panów, mi­ja­ją­cych drzwi do mesy. Naj­pierw hip­no­ty­zer skar­żył się, że od­wo­ła­no jego po­przed­ni lot. Potem usły­sza­łem, jak inny z pa­sa­że­rów pyta:

– Pro­szę pana, wi­dzia­łem ozna­cze­nie to­wa­rzy­stwa. Leci pan na kon­fe­ren­cję?

– Nie, do urzę­du pa­ten­to­we­go w Bo­sto­nie. Chcę prze­sta­wić nową, bar­dzo obie­cu­ją­cą me­to­dę syn­te­zy cu­krów… – od­parł ktoś inny. Do­my­śla­łem się, że oku­lar­nik.

Skoń­czy­łem swoje obo­wiąz­ki w kuch­ni i ru­szy­łem z wóz­kiem, za­ła­do­wa­nym prze­ką­ska­mi – pa­ska­mi su­szo­ne­go sera i bocz­ku, obok tego mie­szan­ką dak­ty­li i orze­chów – i bu­tel­ka­mi z wodą.

 

Ber­nard ob­słu­gi­wał prze­ką­ski w ka­ju­tach po stro­nie ster­bur­ty, a ja po stro­nie bak­bur­ty. Dok­tor ledwo coś bąk­nął w po­dzię­ko­wa­niu, dama w boa krę­ci­ła nosem na danie.

– W Bri­tish Air­ways był ka­wior na po­wi­ta­nie! – żach­nę­ła się.

Wrę­czy­łem li­ścik za­pra­sza­ją­cy na po­wi­tal­ną lamp­kę szam­pa­na w loży wi­do­ko­wej i wy­sze­dłem, tak szyb­ko, jak wy­pa­da­ło.

W końcu za­pu­ka­łem do ka­ju­ty pani Wi­liams. Wpu­ści­ła mnie, a ja po­sta­wi­łem danie po­wi­tal­ne na bla­cie, de­li­kat­nym ru­chem od­gar­nia­jąc stos kar­tek ze szki­ca­mi. Obok zamku i sy­le­na doj­rza­łem szkic na­gie­go męż­czy­zny, le­żą­ce­go na łóżku. Wy­glą­dał z twa­rzy zu­peł­nie jak król Le­ty­sław. Na lewej nodze widać było coś na ro­dzaj zna­mie­nia albo bli­zny.

Przy­szedł mi do głowy żart o kró­lew­skiej bu­ła­wie, ale ugry­złem się w język. Ko­bie­ta szyb­kim ru­chem zrzu­ci­ła kart­ki ze sto­li­ka.

– Takie tam wpraw­ki – po­wie­dzia­ła z wy­raź­nym za­kło­po­ta­niem. Po­dzię­ko­wa­ła za her­ba­tę i wrę­czy­ła mi szy­lin­ga na­piw­ku. Ukło­ni­łem się i wy­sze­dłem.

Idąc ko­ry­ta­rzem usły­sza­łem war­kot sil­ni­ków. Chwi­lę póź­niej „Graff Wer­dig” zrzu­cił cumę i za­czę­li­śmy po­wo­li się wzno­sić.

 

Kwa­drans póź­niej go­ście ze­bra­li się w loży wi­do­ko­wej. Ka­pi­tan po­wi­tał grzecz­nie ze­bra­nych i opo­wie­dział krót­ko o ste­row­cu, a na­stęp­nie ogól­nie o po­stę­pach w bu­do­wie stat­ków po­wietrz­nych, które za­wdzię­cza­li­śmy wy­bit­nie uzdol­nio­nym dol­no­sak­soń­skim in­ży­nie­rom z po­li­tech­ni­ki brunsz­wic­kiej.

Potem pa­sa­że­ro­wie za­czę­li na­ma­wiać hip­no­ty­ze­ra na seans, a mistrz nie dał się długo pro­sić. Przy­wo­łał do sie­bie nieco za­sko­czo­ne­go Wi­lie­go. Razem z Ber­nar­dem przy­cza­iliśmy się przy wej­ściu. Do­brze, że on, a nie któ­ryś z nas.

Mistrz za­czął tłu­ma­czyć:

– Pro­szę pa­trzeć na moje palce. Będę re­cy­to­wał pra­daw­ną for­mu­łę, która wpro­wa­dzi pana w stan głę­bo­kie­go snu na jawie, zwa­ne­go po­tocz­nie hip­no­zą.

Wili kiw­nął lekko głową. Pa­sa­że­ro­wie wpa­try­wa­li się w niego w peł­nym sku­pie­niu i mil­cze­niu. Pa­no­wa­ła zu­peł­na cisza, tak, że sły­chać było do­cho­dzą­cy z od­da­li jed­no­staj­ny war­kot sil­ni­ka.

Hip­no­ty­zer wo­dził pal­cem wska­zu­ją­cym lewej ręki przed ocza­mi kel­ne­ra. Prawą kre­ślił nie­wi­dzial­ne kręgi przed jego twa­rzą.

Mam­ro­tał pod nosem:

– Na­chi­lim, Par­si­lim…

Palce krą­ży­ły jed­no­staj­nie. Jeśli Wili był pod wpły­wem mocy hip­no­tycz­nych, to nie dawał tego po sobie po­znać.

– Pri­mor­dis, Net­zach, Ar­chon­tis… – głos mi­strza prze­szedł w coś w ro­dza­ju me­lo­dyj­nej in­kan­ta­cji. Trwa­ło to jesz­cze chwi­lę, a potem hipnotyzer cof­nął się o krok.

– Je­st pan teraz w sta­nie głę­bo­kiej, pry­mi­tyw­nej hip­no­zy. Drze­mią­ce w każ­dym czło­wie­ku na­tu­ral­ne moce zo­sta­ją wy­cią­gnię­te pra­wie na wierzch pana jaźni… – oświad­czył peł­nym po­wa­gi tonem. Ko­bie­ta w czer­wo­nej sukni wes­tchnę­ła z prze­ję­cia.

Wili za­mru­gał, spoj­rzał na swoje ręce i wy­pa­lił:

– Ale ja nic nie czuję!

Mistrz przyj­rzał mu się ba­daw­czo, po czym szturch­nął w ramię.

– Nic? Na­praw­dę?

Wili po­krę­cił głową. Pa­sa­że­ro­wie pa­trzy­li po sobie, podi­ry­to­wa­ni. Hip­no­ty­zer, nie tra­cąc ani na chwi­lę pew­no­ści sie­bie, zwró­cił się do nich:

– Sza­no­wni pań­stwo, co za cie­ka­wy przy­pa­dek! W trak­cie moich po­dró­ży po gó­rach Ty­be­tu w rze­czy samej sły­sza­łem od wta­jem­ni­czo­nych mi­strzów o rzad­kich przy­pad­kach osób opor­nych na hip­no­zę! – po­wie­dział. – Jest to zja­wi­sko nie do końca jesz­cze zba­da­ne. Po­dzię­ku­je­my panu. Mogę więc pro­sić panią, pani…? – Tu ukło­nił się przed młod­szą z pa­sa­że­rek.

– Wi­liams, Mar­tha Wi­liams, śpie­wacz­ka ope­ro­wa, to zna­czy daw­niej… Bar­dzo mi miło – Po­da­ła mu dłoń, którą po­ca­ło­wał.

Go­ście, sku­pie­ni na mi­strzu, za­po­mnie­li wołać o je­dze­nie i picie, co bar­dzo mi od­po­wia­da­ło. Za­uwa­ży­łem jed­nak, że za okna­mi po­ja­wi­ły się białe kłęby chmur – a więc czas na her­ba­tę dla ka­pi­ta­na. Opu­ści­łem lożę ci­cha­czem i skie­ro­wa­łem kroki do mesy, gdzie, w przy­jem­nym cie­ple go­to­wa­nych po­traw, przy­rzą­dzi­łem dwa Irish Bre­ak­fa­sty.

Nie mo­głem prze­stać my­śleć o mi­strzu Arxto, który był na ustach wszyst­kich i roz­sta­wiał ludzi jak pion­ki. Czy nie wi­dział, jak śmiesz­na jest jego pycha w kró­le­stwie nie­bios?

Gdy za­le­wa­łem her­ba­tę wrząt­kiem, usły­sza­łem ko­bie­cy krzyk, potem dud­nią­ce kroki i ude­rze­nie, potem znowu krót­ki, gniew­ny wrzask. Spoj­rza­łem na Hansa, ale był tak sku­pio­ny na kro­je­niu mięsa, że wo­la­łem się do niego nie od­zy­wać.

 

Wy­cho­dząc na ko­ry­tarz, wpa­dłem na Ber­nar­da. Wi­dząc mnie, par­sk­nął ze śmie­chu. Za­czął mówić szyb­ko, przy­tłu­mio­nym gło­sem:

– Ale nie uwie­rzysz, jaka ko­me­dia! Mistrz za­hip­no­ty­zo­wał tę panią Wi­liams, a ona na­wrzesz­cza­ła wszem i wobec na króla, że rzu­cił ją, bo po­dob­no byli przed laty ko­chan­ka­mi, i że przez zgry­zo­tę stra­ci­ła głos!

Przez chwi­lę wal­czy­ł ze śmie­chem, żeby zła­pać od­dech.

– A potem chcia­ła ska­kać przez szybę loży wi­do­ko­wej! I jesz­cze krzy­cza­ła, że chcia­ła­by mieć od­wa­gę go zabić. Cyrk po pro­stu!

Wzdry­gną­łem się. Co to za sza­leń­stwo na po­kła­dzie?

– Mistrz kogoś jesz­cze hip­no­ty­zu­je? – spy­ta­łem, nieco za­lęk­nio­ny.

– Nie, po­szedł z Wilim do ka­ju­ty po le­kar­stwo dla pani Wi­liams.

Na od­chod­nym rzu­cił jesz­cze:

– Przyjdź pręd­ko od ka­pi­ta­na, bo sam nie ogar­nę.

 

Po dro­dze do kok­pi­tu tra­fi­łem na Ir­mi­nę, która widać zo­sta­wi­ła wzlot pod czuj­ną opie­ką apa­ra­tu róż­nicz­ko­we­go “Han­na-2”. Była to bar­dziej chwy­tli­wa nazwa na Künstli­ches Re­chen­ge­hirrn der Typ 1921 z za­kła­dów ha­no­wer­skich.

– A jeśli się po­my­li i skie­ru­je nas na Słoń­ce? – spy­ta­łem z prze­ką­sem. Prych­nę­ła tylko, po czym cięła bez li­to­ści:

– To je­dy­ne, co pa­mię­tasz z lek­cji o mi­to­lo­gii?

Nie wie­dzia­łem, co od­po­wie­dzieć, przy tym po­czu­łem, że się czer­wie­nię. Pa­trzy­ła mi w oczy z wy­raź­ną sa­tys­fak­cją. Nagle zmie­ni­ła ton:

– Prze­no­śna po­wło­ka optycz­na, mało które pań­stwo na to stać. Dzia­ła bar­dzo krót­ko i wy­ma­ga dłu­giej re­ge­ne­ra­cji. Jeśli znaj­dziesz tego ducha, który jest pewnie po prostu czeskim szpiclem, do wie­czo­ra, to masz dzie­sięć minut za ste­ra­mi przy zmia­nie toru nad Ka­na­łem La Man­che.

Ru­szy­ła dalej ko­ry­ta­rzem, wy­mi­ja­jąc mnie.

– A jak nie, to ja go znaj­dę, ale nie ufam tej na­szej nowej ma­szy­nie. Mo­gła­by się po­my­lić i skie­ro­wać nas na słoń­ce – skwi­to­wa­ła.

Ode­szła, zo­sta­wia­jąc mnie w krop­ce. Ta Ir­mi­na… Wbiła mi przez te lata wiele szpi­lek, ale i tak ją po­dzi­wia­łem. Gdy wy­bie­ra­ła się na swój pierw­szy lot, na pły­cie lot­ni­ska stał tłum fo­to­gra­fów, by uchwy­cić pierw­szą ko­bie­tę pi­lo­tu­ją­cą ste­ro­wiec. Z cza­sem jed­nak ru­ty­na lotów ko­mer­cyj­nych spra­wi­ła, że za­czę­ła się roz­glą­dać za czymś wię­cej, jakąś szczyp­tą przy­go­dy, wonią in­try­gi albo śla­dem krwi na rę­ka­wicz­ce no­bli­wej damy.

 

Wresz­cie mo­głem wejść do kok­pi­tu. Ka­pi­tan ski­nął grzecz­nie głową, gdy po­sta­wi­łem przed nim tacę. Upił nieco her­ba­ty, ki­wa­jąc głową. Radio szcze­bio­ta­ło:

 

Mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa udzie­lił dzi­siaj pi­sem­nych gwa­ran­cji nie­pod­le­gło­ści kró­le­stwu Ha­no­we­ru i księ­stwu Ba­wa­rii, po­tę­pia­jąc przy tym dal­sze rosz­cze­nia Kró­le­stwa Cze­skie­go wobec Fe­de­ra­cji Bał­tyc­kiej. Wszy­scy pa­mię­ta­ją de­kla­ra­cję króla Wa­cła­wa o zdo­by­ciu do­stę­pu do nie jed­ne­go, a dwóch mórz…

 

Pa­trzy­li­śmy w mil­cze­niu na za­la­ne słoń­cem grzbie­ty chmur. W ta­kich chwi­lach przy­po­mi­na­łem sobie, czemu nie po­tra­fi­łem rzu­cić tej pracy. Ludz­kie spra­wy, całe to ma­cha­nie fla­ga­mi i sza­bla­mi, wy­da­wa­ło się śmiesz­ne, gdy pa­trzy­ło się na świat z wy­so­ka, spo­nad chmur.

Ka­pi­tan miał chyba po­dob­ne prze­my­śle­nia, bo po­wie­dział:

– Wie pan, panie Sto­kow­ski, że lot pod­nieb­ny miał przy­nieść ludz­ko­ści pokój?

Przez chwi­lę mil­czał, a ja nie chcia­łem nic wtrą­cać. Po­my­śla­łem tylko o bom­bar­do­wa­niu Sal­zbur­ga przez cze­skie sztur­mow­ce dwa lata wcze­śniej… 

Ka­pi­tan cią­gnął dalej:

– To samo mówi się o no­wych apa­ra­tach róż­nicz­ko­wych. Ale mnie się wy­da­je, że nie ma ta­kie­go apa­ra­tu, który wy­le­czy czło­wie­ka z chci­wo­ści, po­żą­da­nia wła­dzy i ła­two­ści w for­mu­ło­wa­niu uprze­dzeń. Czło­wiek musi to osią­gnąć wła­sny­mi si­ła­mi.

Ka­pi­ta­nów było wielu, ale ka­pi­ta­na-fi­lo­zo­fa mie­li­śmy, o ile wie­dzia­łem, tylko my. Nie po­tra­fi­łem nic dodać ani nic ująć, choć sam nie wie­rzy­łem za bar­dzo w po­pra­wę ludz­ko­ści.

Dla mnie spra­wa była pro­sta – nad chmu­ra­mi czuło się palec boży, a na ziemi dra­pież­ni­ki w mun­du­rach i gar­ni­tu­rach wy­szar­py­wa­ły sobie krwa­we ochła­py. Szczę­śli­wy, kto mógł wzle­cieć i wy­zwo­lić się, choć na chwi­lę.

Ka­pi­tan od­wró­cił się do mnie i spoj­rzał mi w oczy.

– Nie chciał­by pan wró­cić na uni­wer­sy­tet? – spy­tał oj­cow­skim tonem. – Mo­że­my coś za­aran­żo­wać…

Po­dzię­ko­wa­łem grzecz­nie. Uwa­ża­łem uczel­nię za za­mknię­ty roz­dział. Śmierć ojca, go­spo­dar­stwo, krach owsia­ny, po­życz­ka do spła­ty… Od tam­te­go czasu próg uni­wer­sy­te­tu prze­kro­czy­li ko­lej­ni mło­dzi, obie­cu­ją­cy spe­cja­li­ści od lo­gi­ki. Co gor­sza, na czoło nauk lo­gicz­nych wy­su­wa­li się ucze­ni ze szko­ły lwow­sko-hel­siń­skiej, a nie­miec­kie uczel­nie ła­pa­ły za­dysz­kę… Nie, sta­now­czo nie było o czym mówić.

Znowu po­dzi­wia­li­śmy pa­no­ra­mę. Morze chmur roz­cią­ga­ło się aż po ho­ry­zont, bez naj­mniej­szej su­ge­stii burzy. Żeby każdy lot taki był…

Z roz­ma­rze­nia bru­tal­nie wybił mnie głos wra­ca­ją­cej Ir­mi­ny:

– Nuże, gdzie Wili, a co ty ro­bisz? Pani Wi­liams pro­si­ła o her­ba­tę do ka­ju­ty, jest le­d­wie przy­tom­na…

– Wili miał być z Mi­strzem… – za­czą­łem.

– Ale ten szar­la­tan już dawno wró­cił – krzyk­nę­ła pra­wie Ir­mi­na. – Ruchy, no, ruchy…

Ru­szy­łem, nio­sąc tacę. Cza­sem mie­wa­łem kosz­ma­ry, że taca przy­ro­sła mi do ręki i stała się czę­ścią mnie.

 

Na­bra­łem przez lata ta­kiej wpra­wy, że her­ba­ta w filiżance nawet nie za­drża­ła, gdy nio­słem tacę przez ko­ry­tarz. Za­pu­ka­łem do drzwi ka­ju­ty pani Wi­liams. Za­uwa­ży­łem, że me­ta­lo­wa obu­do­wa zamka jest po­ry­so­wa­na.

Śpie­wacz­ka otwo­rzy­ła mi i prze­pu­ści­ła do sto­li­ka. Oczy ko­bie­ty były pod­krą­żo­ne i za­czer­wie­nio­ne. Po­sta­wi­łem her­ba­tę na bla­cie. Tym razem na sto­sie kar­tek nie do­strze­głem szki­cu króla.

– Wcho­dził pan tutaj, jak mnie nie było? – spy­ta­ła, pa­trząc na mnie nie­uf­nie.

Za­prze­czy­łem grzecz­nie. Pani Wi­liams wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Coś zgi­nę­ło? – spy­ta­łem.

– Ach, to nic… – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Po chwi­li wes­tchnę­ła:

– Och, jakie to okrut­ne zrzą­dze­nie losu, że tra­fi­łam na ten sta­tek. Mia­łam pecha po dro­dze, bo przed lot­ni­skiem był wy­pa­dek i nie zdą­ży­łam na swój lot.

Po­że­gna­łem się grzecz­nie i wy­sze­dłem. Po dro­dze spoglądałem za sie­bie i zer­ka­łem uważ­nie w boki, ale nie doj­rza­łem ani śladu po­dej­rza­ne­go je­go­mo­ścia.

 

Wcho­dząc do loży wi­do­ko­wej usły­sza­łem, jak łysy woj­sko­wy roz­ma­wia z kró­lem.

– Stu do­brych ludzi! Wró­ci­my, wznie­ci­my po­wsta­nie prze­ciw­ko Cze­chom…

Król po­krę­cił zde­cy­do­wa­nie głową. To jesz­cze bar­dziej zde­ner­wo­wa­ło ły­se­go.

– Wasza wy­so­kość, nie mo­że­my tak po pro­stu uciec… – wark­nął, za­ci­ska­jąc pię­ści. Nie po­tra­fi­łem zro­zu­mieć, czemu ten czło­wiek nie mógł roz­stać się z ma­rze­niem o wła­dzy.

– Wszystko w rękach Anglików. Jeśli nam nie pomogą, będę musiał uznać swoją po­raż­kę, tak jak Bi­smarck przed laty – po­wie­dział smut­no król. 

Zdzi­wi­ło mnie, że przy­bysz ze wscho­du zna tę nieco za­po­mnia­ną już po­stać. Bi­smarck… Wzdry­gną­łem się na wspo­mnie­nie za­ku­wa­nia hi­sto­rii XIX wieku. Dy­mi­sja Bi­smarc­ka po afe­rze o tron hisz­pań­ski, re­wo­lu­cja li­be­ral­na w Ber­li­nie, atak Au­strii na Śląsk, śmierć Ka­re­la Er­be­na w nie­roz­strzy­gnię­tej he­ka­tom­bie pod So­bot­ką, cze­skie po­wsta­nie na­ro­do­we…

Król pa­trzył na mnie kątem oka. Jego to­wa­rzysz ski­nął na mnie ręką i po­pro­sił o kawę wie­deń­ską, zło­śli­wie wy­ma­wia­jąc nazwę nieco z cze­ska. Za­no­to­wa­łem na kart­ce i ru­szy­łem dalej. Oby przy­naj­mniej dał na­pi­wek, z tymi Sło­wia­na­mi nic nie wia­do­mo…

Kątem oka za­uwa­ży­łem si­we­go ofi­cje­la, idą­ce­go szyb­kim kro­kiem do sto­li­ka. Jego twarz zdra­dza­ła wiel­kie na­pię­cie.

Zwol­ni­łem kroku, by usły­szeć, co mówi.

– Wasza wy­so­kość, byłem w ka­ju­cie i muszę za­mel­do­wać, że znik­nę­ły kro­ni­ki… – do­niósł z prze­ję­ciem. Po­sze­dłem dalej, nie chcąc wzbu­dzić po­dej­rze­nia o pod­słu­chi­wa­nie. Jesz­cze wezmą mnie za szpic­la…

 

W loży her­ba­cia­nej dama w boa zła­pa­ła w sidła oku­lar­ni­ka.

– Ostat­ni sen przed po­dró­żą ma za­wsze cha­rak­ter wró­żeb­ny, panie dok­to­rze – mó­wi­ła eg­zal­to­wa­nym tonem. Jeśli ary­sto­kra­ci wy­da­wa­li mi się ogól­nie tro­chę śmiesz­ni, to tutaj, po­śród nie­bios, byli śmiesz­ni po­dwój­nie. Hans miał jed­nak tro­chę racji z tymi swo­imi wy­wro­to­wy­mi teo­ria­mi…

– Wy­ba­czy mi pani, lady Be­au­field, ale muszę uwie­rzyć na słowo, bo znaj­du­je­my się poza moją spe­cjal­no­ścią – od­parł grzecz­nie dok­tor, pa­trząc przez okno.

– Nie pa­mię­ta pan wczo­raj­sze­go snu?

– Zu­peł­nie, my lady. Czym jest zresz­tą sen, jak… – Nie dane było mu do­koń­czyć, gdyż ko­bie­ta od razu mu prze­rwa­ła:

– Otóż pro­szę sobie wy­obra­zić, że śnił mi się orzeł o czar­nych szpo­nach, który le­ciał nad wodą. I ja na la­ta­ją­cym lwie od­go­ni­łam go, ma­cha­jąc ogni­stym mie­czem…

Męż­czy­zna spoj­rzał na mnie bła­gal­nie, jak­bym miał klucz do ura­to­wa­nia go. Ary­sto­krat­ka cią­gnę­ła dalej, le­d­wie ro­biąc prze­rwy na za­czerp­nię­cie tchu:

– Uwa­żam, że wy­da­rzy się pod­czas tej po­dró­ży coś znacz­ne­go i waż­ne­go i że ja ode­gram w tym klu­czo­wą rolę. Mó­wiąc mię­dzy nami… – ści­szy­ła nieco głos – …sły­szał pan o Sa­in­te Dévote?

Dok­tor wy­wró­cił ocza­mi.

– A ja panu mówię, że wiele razy w moim życiu do­strze­ga­łam znaki od Boga… – cią­gnę­ła ko­bie­ta – …wiele zna­ków, a wszyst­kie wska­zy­wa­ły na mnie, pro­szę pana. Nauka wiele wie, nie prze­czę, ale nie wie wszyst­kie­go, pro­szę pana.

Ukło­ni­łem się przed parą.

– Wy­ba­czy pan dok­tor, ale zgło­szo­no mi, że z pana ka­ju­ty do­szedł jakiś rumor. Pew­nie to nic…

Na­uko­wiec prze­pro­sił uprzej­mie swoją roz­mów­czy­nię, wstał i ru­szył w kie­run­ku kajut. Po­sze­dłem za nim, nie chcąc na­ra­zić się na wy­słu­chi­wa­nie dziw­nych teo­rii lady Be­au­field.

 

Gdy wy­szli­śmy na ko­ry­tarz, prze­pro­si­łem dok­to­ra i wsze­dłem do nie­wiel­kiej ka­ju­ty dla ob­słu­gi. Wszy­scy pa­sa­że­ro­wie byli z grub­sza na­je­dze­ni i na­po­je­ni. Z kuch­ni do­cho­dził za­pach pie­czo­ne­go mięsa. Za­ma­rzył mi się pa­pie­ros, ale pa­lar­nia była za­re­zer­wo­wa­na wy­łącz­nie dla pa­sa­że­rów, a za pa­le­nie gdzie­kol­wiek in­dziej gro­zi­ło mi wy­da­le­nie z pracy, o ile ka­pi­tan nie wy­rzu­cił­by mnie naj­pierw za burtę.

Hans mnie doj­rzał i za­wo­łał do kuch­ni. Ani chwi­li dla sie­bie… Zabrałem się do przy­go­to­wy­wa­nia ko­lej­ne­go po­czę­stun­ku.

Do kuch­ni wszedł Wili, po­cią­ga­jąc nosem i bez­na­mięt­nym gło­sem po­pro­sił o schło­dze­nie ko­lej­ne­go szam­pa­na. Mia­łem wra­że­nie, że sły­szę z jego strony de­li­kat­ny brzęk szkła, choć na tacy miał tylko dwa kie­lisz­ki, i to nie sty­ka­ją­ce się.

Hans wes­tchnął, od­sta­wił pa­tel­nię i za­czął si­ło­wać się z zam­kiem do szaf­ki, gdzie prze­cho­wy­wa­ne były za­pa­sy al­ko­ho­lu na czar­ną go­dzi­nę.

– Król się wziął za picie… – jęk­nął. – Ci Sło­wia­nie! Jak la­ta­łem do Pa­ry­ża, to za coś ta­kie­go da­wa­no zakaz wstę­pu na przy­szłe loty!

Wili pa­trzył spo­koj­nie przed sie­bie, gdy ku­charz prze­kli­nał zamek i zgu­bio­ny klucz. Zanim mo­głem go po­cie­szyć, usły­sza­łem z ko­ry­ta­rza wo­ła­nie:

– Pro­szę pań­stwa! – Był to głos dok­to­ra. Wy­sze­dłem do niego.

– Oba­wiam się, że miał pan rację… – jęk­nął, strasz­nie zde­ner­wo­wa­ny.

– Ale ja prze­cież tylko… – Chcia­łem spro­sto­wać.

– Wła­ma­nie! Ktoś ukradł mi klu­cze do ba­ga­żu! Bez­cen­ne od­czyn­ni­ki…

Przy­po­mniał mi się be­żo­wy kufer, więk­szy od do­ro­słe­go czło­wie­ka, ozna­czo­ny na­pi­sa­mi To­wa­rzy­stwa Che­micz­ne­go Brunsz­wi­ku albo cze­goś ta­kie­go, cze­ka­ją­cy na nada­nie. Nie ro­zu­mia­łem, jak czło­wiek, prze­by­wa­jąc ty­sią­ce ki­lo­me­trów nad zie­mią, mógł z taką po­wa­gą trak­to­wać ja­ki­kol­wiek przed­miot stwo­rzo­ny ludz­ką ręką.

– Bła­gam, gdy­bym mógł wejść do luku… – pro­sił dok­tor.

Po­du­ma­łem chwi­lę. Wej­ście pa­sa­że­ra nie wcho­dzi­ło w grę. Ale ja sam mo­głem otwo­rzyć przej­ście. Nie było to do końca zła­ma­nie zasad, a w razie czego mo­głem się tłu­ma­czyć, że sły­sza­łem dziw­ne ha­ła­sy… Dok­tor, wi­dząc moje za­du­ma­nie, wy­cią­gnął pięć szy­lin­gów i podał do ręki. Był cały na­pię­ty, za­uwa­ży­łem też, że pa­znok­cie pra­wej ręki miał ob­gry­zio­ne.

– Spraw­dzę bagaż, ale pro­szę ni­ko­mu nic nie mówić – po­wie­dzia­łem szep­tem. Po­ki­wał głową.

– Czy mistrz Arxto szedł zaraz przed panem, gdy szli­ście pa­no­wie do kajut? – spy­ta­łem.

Moje py­ta­nie zdzi­wi­ło go. Za­sta­no­wił się chwi­lę i od­parł:

– Tak, był przede mną, przy­po­mi­nam sobie. Trud­no nie zwró­cić uwagi na jego strój. – Za­wie­sił głos i po­du­mał chwi­lę.

– Myśli pan, że to on? – dodał z niedowierzaniem. 

– Nie wiem jesz­cze – od­par­łem. Zacząłem żałować, że spytałem o hipnotyzera – nikt mnie przecież nie wyznaczył na śledczego. Skinąłem głową i ru­szy­łem w stro­nę luku.

Po dro­dze za­sze­dłem do schow­ka tech­nicz­ne­go i spraw­dzi­łem uni­wer­sal­ny otwie­racz, scho­wa­ny w prze­szklo­nej ga­blo­cie. Pokazywał dwa użycia, a tarcza ostatniego dowodziła, że otwierano luk bagażowy. Prze­klą­łem. Kto­kol­wiek chciał okraść dok­to­ra, był o krok przede mną.

 

W luku ba­ga­żo­wym pa­no­wa­ła ciem­ność i wiało lo­do­wa­tym chło­dem. Szczel­ność ka­bi­ny pa­sa­żer­skiej spraw­dza­no przed każ­dym star­tem i po każ­dym lą­do­wa­niu, ale lu­kiem nikt tak bar­dzo się nie przej­mo­wał.

Wy­ma­ca­łem skrzy­nię awa­ryj­ną przy wej­ściu i wy­cią­gną­łem małą la­tar­kę kor­bo­wą, a także, ku swo­je­mu za­sko­cze­niu, pi­sto­let. Zła­pa­łem broń i wy­mie­rzy­łem przed sie­bie. Co by po­wie­dzie­li moi pro­fe­so­ro­wie na widok swo­je­go stu­den­ta mar­no­traw­ne­go, który zo­stał sa­mot­nym pi­sto­le­ro na stat­ku po­wietrz­nym? Uśmiech­ną­łem się do sie­bie, odło­ży­łem broń na miej­sce i pokrę­ci­łem korb­ką la­tar­ki. Obrzu­ci­łem po­miesz­cze­nie sno­pem świa­tła.

Po lewej stro­nie le­ża­ły mniej­sze wa­liz­ki i kufry. Pod­sze­dłem do dru­gie­go końca luku, gdzie wy­sta­wał, otwar­ty na oścież, be­żo­wy kufer dok­to­ra. Wa­la­ły się w nim bez­ład­nie do­ku­men­ty, szki­ce i fla­sze z pły­nami w róż­nych ko­lo­rach. Część z nich miała na sobie ozna­cze­nie tru­piej czasz­ki.

Wtedy usły­sza­łem chlu­po­ta­nie. Za­mar­łem i na­słu­chi­wa­łem przez chwi­lę w bez­ru­chu. Zda­wa­ło się do­cho­dzić z wiel­kie­go, nie­bie­skie­go kufra… Pod­sze­dłem do niego, cały czas sły­sząc prze­le­wa­nie się płynu, do tego jed­no­staj­ne ka­pa­nie. Po­pchną­łem kufer.

Po chwi­li ze środ­ka do­szło mnie ciche jęk­nię­cie. Włos zje­żył mi się na karku. Zwie­rzę, czło­wiek, a może po pro­stu prze­sły­sza­łem się? Czy na­le­ża­ło komuś pomóc? A może pod­pi­sy­wa­łem na sie­bie wyrok?

Za­czą­łem gme­rać przy zamku. Nie był szcze­gól­nie wy­szu­ka­ny i wy­cią­gnię­ta z kie­sze­ni spin­ka do wło­sów za­ła­twi­ła spra­wę. Kel­ner musi być w końcu go­to­wy na wszyst­ko, jak ma­wia­no w pew­nym klu­bie nocnym dla star­szych ary­sto­kra­tek.

Otwo­rzy­łem po­wo­li cięż­ką po­kry­wę kufra, za­pie­ra­jąc się o ścia­nę. Na Boga, kto pro­jek­tu­je takie pan­cer­ne kufry, po­my­śla­łem. Wieko głu­cho ude­rzył o pod­ło­gę, a ja oświe­tli­łem wnę­trze i za­mar­łem.

W środ­ku, w wan­nie peł­nej nie­bie­skie­go płynu, leżał nagi męż­czy­zna. Jego ciało było szczu­płe i gład­kie, ale twarz… Tak, nie­wąt­pli­wie była to twarz króla Le­ty­sła­wa. Z ciała wy­sta­wa­ły prze­wo­dy, po­łą­czo­ne ze szkla­ny­mi rur­ka­mi, lej­ka­mi i bań­ka­mi szkla­ny­mi, w któ­rych prze­le­wał się płyn.

Na dole wid­nia­ły na­pi­sy:

 

PU­STAK-IV

Golem Tech­ni­ka, Hra­dec Králové

 

Się­gną­łem ręką do ścia­ny, czu­jąc, jak tracę od­dech, a nogi się pode mną uginają. Opar­łem się o me­ta­lo­wy słup. Czy to był sen? A może ci­śnie­nie pła­ta­ło figle mojemu mó­zgowi?

Wzią­łem głę­bo­ki od­dech i znowu rzu­ci­łem snop świa­tła na po­stać. Obok jego głowy widać było coś na ro­dzaj hełmu z apa­ra­tem mi­kro­fo­no­wym, któ­re­go prze­wód wni­kał do głowy le­żą­ce­go. Zwró­ci­łem też uwagę na otwar­tą, za­pi­sa­ną ręcz­nym pi­smem księ­gę i ry­su­nek, a wła­ści­wie akt króla, le­żą­ce na pod­ło­dze.

Do­tkną­łem ciała po­sta­ci, chcąc wy­czuć puls. Z prze­ra­że­niem od­kry­łem, że skóra była mięk­ka ni­czym mokra glina i dotyk mo­je­go palca od­kształ­cił ją de­li­kat­nie. Za­drża­łem, nie ro­zu­mie­jąc, czy śnię kosz­mar na jawie…

– Pięk­ne dzie­ło, praw­da? – usły­sza­łem głos z ciem­no­ści. Czeski akcent był bardzo wyraźny.

– Ale dla­cze­go… – spy­ta­łem, le­d­wie wy­du­sza­jąc z sie­bie słowa.

– Póki król żyje, borowiańscy patrioci mogą mieć nadzieję, że wzniecą powstanie przeciwko nam… – Zawiesił głos.

Po­trze­bo­wa­łem chwi­li, żeby ze­brać myśli. Serce wa­li­ło mi jak młot.

– Ale jeśli sam zgo­dzi się oddać pod wasz rząd… – za­czą­łem.

– Wi­dzi­cie, je­ste­ście bar­dzo bie­gli w po­li­ty­ce. Szko­da mi bę­dzie taki sa­mo­ro­dek wy­rzu­cać za burtę.

Za­czą­łem wy­rzu­cać z sie­bie go­rącz­ko­wo słowa, by tylko kupić sobie jesz­cze chwi­lę czasu.

– Od Lady Wi­liams wy­kra­dłeś szkic, by go… ekhm… ule­pić, praw­da?

– Ach, praw­dzi­wy de­tek­tyw! – od­parł Czech.

– Ten hełm… – za­czą­łem nie­pew­nie.

– Prze­kła­da umysł. Na­wy­ki, wspo­mnie­nia, po­glą­dy. Szczy­to­we osią­gnię­cie na­szej tech­ni­ki.

– A kro­ni­ka?

– To swego ro­dza­ju przy­go­to­wa­nie, by unik­nąć nad­mier­ne­go szoku przy trans­fe­rze – od­po­wie­dział agent. 

– Ale król nie byłby po­słusz­ny…

– Bunt byłby możliwy w zasadzie tylko na początku. Dla­te­go na wszelki wypadek upew­ni­łem się, że leci z nami mistrz hip­no­zy – po­wie­dział z za­do­wo­le­niem. 

Nie wie­dzia­łem, co jesz­cze po­wie­dzieć. Wzią­łem głę­bo­ki od­dech. Teraz albo nigdy

Chwyciłem mocniej latarkę i cisnąłem w tył, sły­sząc zaraz cze­skie prze­kleń­stwo. Rzu­ci­łem się w stro­nę prze­ciw­ni­ka. Kop­nia­kiem tra­fi­łem w pisz­czel, ale w tym samym mo­men­cie ude­rze­nie pię­ścią do­się­gnęło mo­je­go pod­bród­ka. Zgiąłem się wpół, oszo­ło­mio­ny cio­sem. Nie­zna­jo­my pod­ciął mnie i rzu­cił na zie­mię. Po chwi­li le­ża­łem, przy­ci­ska­ny jego ko­la­nem. Jęk­ną­łem z bólu i stra­chu.

– A teraz pro­szę się po­mo­dlić… – po­wie­dział po­nu­rym gło­sem.

– Pro­szę się za­mknąć – usły­sza­łem głos Ir­mi­ny. Od­ru­cho­wo za­śmia­łem się. Nasza wal­ki­ria…

– Widzi mnie ma­de­mo­isel­le? – spy­tał zdzi­wio­ny opraw­ca. – Ten pi­sto­let to chyba atra­pa…

– Mam pod­ra­so­wa­ny mo­nokl, cze­ski sie­pa­czu – wark­nę­ła pi­lot­ka.

– W takim razie mam ofer­tę… – za­czął ostrożnie.

– Moja matka zgi­nę­ła w Kra­ko­wie – rzu­ci­ła Ir­mi­na gło­sem peł­nym nie­na­wi­ści. Roz­legł się huk i błysk, i po chwi­li ja­kieś osiem­dzie­siąt kilo cze­skie­go skry­to­bój­cy zwa­li­ło mi się na plecy. 

Po­czu­łem cie­płą i lepką ciecz, ob­le­wa­ją­cą mnie od góry. Zrzu­ci­łem tru­chło i bez­wied­nie zwinąłem się w kulkę na pod­ło­dze, szlo­cha­jąc gło­śno. 

– Wspie­ram cię. Skoń­czy­łeś? – wy­ce­dzi­ła przez zęby Ir­mi­na.

Wzią­łem kilka głę­bo­kich od­de­chów, wsta­łem i wy­tar­łem twarz. Pi­lot­ka po­da­ła mi la­tar­kę.

– A co z tam­tym… – oświe­tli­łem męż­czy­znę le­żą­ce­go w wan­nie. Leżał bez ruchu, z za­mknię­ty­mi ocza­mi, od­dy­cha­jąc po­wo­li.

– A skar­żył się na coś? – spy­ta­ła Ir­mi­na, wci­ska­jąc się do przej­ścia awa­ryj­ne­go luku. 

 

Wy­bie­gli­śmy na ko­ry­tarz. W od­da­li sły­chać było mu­zy­kę z pa­te­fo­nu i pi­jac­kie krzy­ki króla Le­ty­sła­wa i jego kom­pa­nów. Spoj­rza­łem po sobie. Cóż, plama krwi na mojej ka­mi­zel­ce od biedy mogła ujść za wino.

– Szyb­ko i wę­zło­wa­to – Ir­mi­na spoj­rza­ła mi w oczy. – Co wi­dzia­łeś?

Od­chrząk­ną­łem.

– Wili już po se­an­sie spra­wiał wra­że­nie, jakby jed­nak był za­hip­no­ty­zo­wa­ny. Do tego nie miał po­wo­du iść do ka­ju­ty razem z mi­strzem Arxto…

Ir­mi­na po­ki­wa­ła głową. Cią­gną­łem dalej:

– Hip­no­ty­zer usły­szał dok­to­ra, który opo­wia­dał o pa­ten­cie. Czyli pew­nie wpa­dło mu do głowy, żeby ukraść wy­na­la­zek i za­re­je­stro­wać w Lon­dy­nie.

Z ka­ju­ty wy­szła lady Be­au­field, wy­raź­nie za­in­try­go­wa­na. Za­czerp­ną­łem po­wie­trza i mó­wi­łem dalej:

– Potem mistrz prze­ko­nał Wi­lie­go, żeby za po­mo­cą otwie­ra­cza, do któ­re­go ten jest upo­waż­nio­ny, otwo­rzył ka­ju­tę dok­to­ra. Tam jed­nak zna­lazł tylko klucz do ba­ga­żu w luku. Zo­stał więc po­sła­ny przez hip­no­ty­ze­ra po kufer. Dla­te­go Wili po­cią­gał nosem, bo zmarzł w luku.

– Czyli wszyst­ko jest w po­rząd­ku, praw­da? Wy­star­czy po lą­do­wa­niu zgło­sić po­li­cji, żeby aresz­to­wa­ła tego ca­łe­go Arxto i po spra­wie. – Pod­su­mo­wa­ła Ir­mi­na.

Chcia­łem ode­tchnąć z ulgą, ale za­uwa­ży­łem szel­mow­ski uśmiech pi­lot­ki. Nagle przy­po­mniał mi się krzyk śpie­wacz­ki.

– Po­cze­kaj, panna Wi­liams wy­krzy­cza­ła… – za­czą­łem nie­pew­nie.

– Całe zda­nie, ale szcze­gól­nie gło­śno wy­krzy­cza­ła „zabić króla”. Ber­nard mi mówił – po­wie­dzia­ła pi­lot­ka. Uśmie­cha­ła się coraz sze­rzej. Zro­bi­łem ko­lej­ny głę­bo­ki wdech…

– Wili już wtedy mógł być pod wpły­wem hip­no­zy. Mógł to zro­zu­mieć jako roz­kaz. Potem, w luku, wziął od­czyn­ni­ki z tru­ci­zną i przy­niósł do kuch­ni…

Przy­po­mnia­ła mi się roz­mo­wa o szam­pa­nie w kuch­ni i brzęk szkła. Za­pew­ne do­cho­dził z jego kie­sze­ni.

– Głów­ka pra­cu­je – mruk­nę­ła Ir­mi­na. – Panie pra­wie-dok­to­rze. 

Nie mogła sobie da­ro­wać…

– Ra­to­wać króla! – krzyk­ną­łem.

– Sa­in­te Dé­vo­te! – wrza­snę­ła pani de Be­au­field, otwie­ra­jąc pa­ra­sol­kę i sta­jąc w roz­kro­ku na środ­ku ko­ry­ta­rza. – Król jest ze­psu­tym pi­ja­kiem i cu­dzo­łoż­ni­kiem, a Bóg prze­zna­czył mu karę!

Znad ra­mie­nia ary­sto­krat­ki zo­ba­czy­łem Wi­lie­go z oszro­nio­ną bu­tel­ką szam­pa­na, idą­ce­go w kie­run­ku loży ban­kie­to­wej. Spoj­rza­łem na Ir­mi­nę, szu­ka­jąc ja­kie­goś wyj­ścia. Wtedy Hans wy­ło­nił się zza za­ło­mu ko­ry­ta­rza, który pro­wa­dził do mesy. W ręku dzier­żył tasak.

– Ja też muszę po­wie­dzieć, że jako anar­chi­sta nie po­mo­gę wam bro­nić króla. – Splu­nął pod buty. – Da­ruj­cie sobie, nikt wam ni­cze­go nie za­rzu­ci. W ga­ze­cie na­pi­szą, że jakiś sło­wiań­ski król zapił się pod­czas lotu.

Lady Be­au­field zro­bi­ła wiel­kie oczy.

– Anar­chi­sta? I co za zwy­cza­je bar­ba­rzyń­skie z tym plu­ciem? To zna­czy… Och… – Na jej ob­li­czu widać było ogrom­ny wy­si­łek umy­sło­wy. Wy­da­ła z sie­bie ko­lej­ne wes­tchnię­cie, po czym za­czę­ła mówić:

– Ależ teraz ro­zu­miem mój sen! Wszyst­ko na opak! Ra­to­wać króla! – Rzu­ci­ła się w kie­run­ku Hansa, wy­ma­chu­jąc pa­ra­sol­ką. Ten pod­niósł tasak wy­so­ko nad głowę, za­sła­nia­jąc się druga ręką przed cio­sa­mi.

Ir­mi­na zła­pa­ła mnie za ramię.

– Przy­go­da! – krzyk­nę­ła. Ru­szy­łem za nią, choć jej en­tu­zjazm nie udzie­lał mi się. Byłem spo­co­ny i prze­ra­żo­ny. Chcia­łem tylko ura­to­wać czło­wie­ka, który chyba nie za­słu­żył na okrut­ną śmierć. Po raz pierw­szy ze zdzi­wie­niem od­kry­łem, że na kimś mi na­praw­dę za­le­ża­ło.

 

Prze­bie­gli­śmy ko­ry­tarz i wpa­dli­śmy do loży ban­kie­to­wej. Król, czer­wo­ny na twa­rzy, kle­pał swo­je­go si­we­go ofi­cje­la po ra­mie­niu i śmiał się gło­śno. Pani Wi­liams sie­dzia­ła obok, wy­raź­nie znu­dzo­na. Dok­tor dzia­bał w swoim de­se­rze. Wili usta­wił tacę z bu­tel­ką na sto­li­ku obok mo­nar­chy. Łysy dry­blas sie­dział pro­sto i pa­trzył z utę­sk­nie­niem na tru­nek.

Rzu­ci­łem się w kie­run­ku bu­tel­ki, chcąc ją prze­wró­cić – uzna­łem, że wy­tłu­ma­czę się po fak­cie. Nie­ste­ty łysy przy­bocz­ny króla mu­siał wy­czuć moje in­ten­cje, bo sko­czył ku mnie ni­czym wąż i zła­pał za koł­nierz, gdy byłem jakiś metr od celu. Za­ma­cha­łem bez­sil­nie rę­ka­mi.

Gdy kelner zaczął nalewać trunek, uniosła się z niego delikatna mgiełka. Wili ustawił kieliszek na tacy i ruszył w kierunku króla. Jego wzrok był mętny, a ruchy po­wol­ne i ma­chi­nal­ne.

Ir­mi­na od­chrząk­nę­ła i zwró­ci­ła się do śpie­wacz­ki:

– Za­wsze mia­łam wiel­ką sła­bość do ta­kiej arii Ver­die­go, fal­se­to­wej…

Wili pod­cho­dził do króla z tacą, gdy śpie­wacz­ka przy­ję­ła pozę ope­ro­wą i wy­so­kim, świ­dru­ją­cym gło­sem za­śpie­wa­ła:

 

Sì lo sento Iddio mi chiama…

 

Kel­ner pa­trzył zszo­ko­wa­ny, jak kieliszek pęka przy brzegu. Le­ty­sław wark­nął na niego, ma­cha­jąc rę­ką. Spło­szo­ny Wili pod­szedł, chy­ląc po­tul­nie głowę, a król zgar­nął bu­tel­kę z tacy i łyknął z niej. Po chwi­li po­czer­wie­niał i wy­trzesz­czył oczy. Za­czął się gło­śno krztu­sić. Chwycił kołnierz koszuli i zaczął go szarpać, nie mogąc złapać oddechu.

Łysy dry­blas pu­ścił mnie, po­zwa­la­jąc osu­nąć się na ścia­nę. My­śla­łem go­rącz­ko­wo. Wanna… Był tam taki apa­rat, jakby te­le­fo­nicz­ny… Ciało w wan­nie było pustą formą… Apa­rat mu­siał czy­tać cudze myśli, by no­we­go króla na­peł­nić wie­dzą i in­struk­cja­mi… Z prze­ra­że­niem ob­ser­wo­wa­łem, jak król wiot­cze­je.

– Do luku! Weź­cie go do luku! Tam go ura­tu­je­my! – ryk­ną­łem.

Łysy po­pa­trzył na mnie i na Ir­mi­nę. Spoj­rzał ze zwąt­pie­niem na pre­mie­ra, który po chwi­li za­sta­no­wie­nia po­ki­wał głową.

 

Na­czel­nik dzia­łu za­gra­nicz­ne­go agen­cji pra­so­wej rzu­cił notkę na biur­ko i spy­tał:

– Czy­ta­łaś to w ogóle? Co to ma zna­czyć? – rzu­cił gniew­nie.

– Taka była treść de­pe­szy – od­par­ła sła­bym gło­sem sta­żyst­ka. Wy­glą­da­ła, jakby chcia­ła za­paść się pod zie­mię.

– Prze­cież to ja­kieś bzdu­ry. – Na­czel­nik za­ma­chał rękę w ge­ście roz­pa­czy. – Mamy to pu­ścić? Sama prze­czy­taj na głos i po­wiedz mi to pro­sto w oczy, że to po­waż­na in­for­ma­cja!

Sta­żyst­ka pod­nio­sła notkę i prze­czy­ta­ła na głos:

 

Le­ty­sław, król Bo­ro­wii, do­cho­dzi do zdro­wia po śmier­ci w za­ma­chu, który miał miej­sce w ste­row­cu Dol­no­sak­soń­skich Linii Lot­ni­czych. W od­par­ciu za­ma­chu duży udział miał kel­ner lot­ni­czy, który zo­stał mia­no­wa­ny przez króla Wiel­kim Ko­niu­szym.

 

Na­czel­nik wes­tchnął i spoj­rzał przez okno.

– Orien­tal­na Eu­ro­pa, tych ludzi nie da się zro­zu­mieć – po­wie­dział w prze­strzeń.

Koniec

Komentarze

Czytam sobie pierwszy akapit i myślę, “o, steampunk”, patrzę na tagi i faktycznie – steampunk. Także udało Ci się zbudować odpowiednie wyobrażenie w mojej głowie już na samym początku. :)

 

Opowiadanie bardzo mi się podobało. Lakonicznie zbudowany świat, ale zupełnie wystarczająco, by odpowiednio pobudzić wyobraźnię, bez zbędnych barokowych opisów i infodropu. Naszpikowany smaczkami w stylu dostępu Czech do morza, dziwactw arystokracji, starowinki z misją od Boga, golemy, spiski; ba, nawet hipnoza a rebours, czyli zamiast “niezbadana jest do końca”, to “odporność jest niezbadana do końca”. :)

 

Brak pretensjonalności, która tak często dotyka autorów, gdy dotykają tematów związanych ze swoją ojczyzną; a to nazwą okręt kosmiczny Kopernik na cześć “wybitnego astronoma z zapomnianych acz szlachetnych polskich ziem”, a to dodadzą historię do Mieszka czyniąc zeń szlachetnego wikinga a Tromso słowiańską stolicą tolerancji i tym podobne; u Ciebie tego nie było, tylko zdrowy dystans.

 

Odpowiednie proporcje klimatu, wyobraźni i humoru.

 

Zakończenie również satysfakcjonujące, uśmiechnęłam się. :)

Witaj.

Delikatnie podawany humor znakomicie współgra z powoli serwowanym napięciem. Thriller polityczny, z fantastycznymi wątkami, rozgrywający się podczas lotu sterowcem i to w tak dobranym towarzystwie – świetna robota! :)

 

Z technicznych wpadło mi w oko nieco powtórzeń oraz kilka innych wątpliwości, jak np. kwestie niektórych literówek:

Chcę przestawić nową, bardzo obiecującą metodę syntezy cukrów… – odparł ktoś inny. W trakcie moich podróży po górach Tybetu w rzeczy samej słyszałem od wtajemniczonych mistrzów o rzadkich przypadkach osób opornych na hipnozę!

Wieko głucho uderzył o podłogę, a ja oświetliłem wnętrze i zamarłem.

Ten podniósł tasak wysoko nad głowę, zasłaniając się druga ręką przed ciosami.

Naczelnik zamachał rękę w geście rozpaczy.

 

Bardzo mi miło – Podała mu dłoń, którą pocałował. – tu brak kropki w środku wypowiedzi

„Słońce” raz piszesz wielką literą, raz małą.

Letysław, król Borowii, dochodzi do zdrowia po śmierci w zamachu… – jak rozumiem, to żartobliwe określenie?

 

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

 

Pecunia non olet

Hej 

Świetna intryga, ciekawy detektyw, a jeszcze mamy zawirowania polityczne i lekki humor :) 

Bardzo fajne opowiadanie, wszystko co wymieniłem wyżej zagrało bardzo dobrze. Główny bohater zasługuje moim zdaniem na wyróżnienie. Jest dużo postaci ale nadajesz każdej bardzo wyrazistych cech dzięki czemu nie zgubiłem się w tym tłumie :D. 

Jedna rzecz, która może trochę razić to pozostawienie czytelnika na długo bez haczyka ;), mi to nie przeszkadzało i z przyjemnością zapoznawałem się z sytuacją polityczną oraz światem, który sprytnie zaprezentowałeś poprzez podróżnych :). Ale jest niebezpieczeństwo, że jeśli czytelnik zostaje tak długo bez wątku, który by go zaintrygował może się znudzić opowiadaniem. Właśnie z tego powodu u Agatha Christie trup zwykle pojawia się na początku historii ;)

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Qamqun: cieszę się, że się podobało, dziękuję za miłe słowa. Teorię o Mieszku Wikingu kojarzę (w sumie jego wnuczka bodajże daleko zaszła na północy), a tolerancyjne Tromso to skąd?

 

bruce: dzięki za klika, już poprawiam!

 

Bardjaskier: dzięki za przeczytanie, cieszę się, że się podobało. U mnie na początku jest niewidzialny czeski agent, więc to też nieźle.

 

Inspiracje opka:

 

  1. Christie, Morderstwo w Orient Express (duh), Radek “Para i Port”, Czechy są luźno wzorowane na Granbretan z “Jewel in the Skull” Moorcocka

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Acha wiedziałem :p a przynajmniej jeśli chodzi o Agatkę :D

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dziękuję również, też miałam chwilami skojarzenia z powieścią Agaty, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Intryga z humorem i fantastyką. Dobrze wybrałem na początek dnia. Świetnie się czytało. :)

Kuurkaa! Wuh! Produkt wysokiej jakości. No może odrobinę na spróbowanie. No może jeszcze odrobinkę na dziąsło.. pierwej sort ze szlachetnych, dobrze dobranych składników ;) . Ale to nie dlamnie. Wolę ziółko :)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Połączenie steampunku z kryminałem? OK, całkiem udane.

Jak na pełne śledztwo trochę za krótkie, ale zagęściłeś akcję i wyszło całkiem zacnie. Może nawet za bardzo zagęściłeś, akcja gna bez chwili na złapanie oddechu.

Nie zrozumiałam do końca, o co chodziło z duchem wykrytym przez monokl – na tyle materialny, żeby zaszkodzić człowiekowi?

Myślę, że świat dobrze rokuje i wart rozwoju. Te Czechy z dostępem do dwóch mórz trochę śmieszą, trochę intrygują…

Babska logika rządzi!

Greasy!

 

Ależ to była przygoda!

Czytało się dobrze i szybko, chociaż ilość postaci na początku trochę mi podkładała kłody pod nogi. Ale potem już było okej. :P

Fajna intryga, satysfakcjonująca doza absurdu i humoru, która wyszła zadziwiająco dobrze w połączeniu ze steampunkową Europą. :D

Klikam!

Pozdrawiam

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Intryga z humorem i fantastyką. Dobrze wybrałem na początek dnia. Świetnie się czytało. :)

Komentarz Misia przyniósł mi uśmiech, jak zawsze.

Kuurkaa! Wuh! Produkt wysokiej jakości.

Astrid: Podniebna jazda zawsze w cenie :) Dzięki!

Połączenie steampunku z kryminałem? OK, całkiem udane.

Finkla: dziękować, to bardzo miłe.

Jak na pełne śledztwo trochę za krótkie, ale zagęściłeś akcję i wyszło całkiem zacnie. Może nawet za bardzo zagęściłeś, akcja gna bez chwili na złapanie oddechu.

Tak, chyba trzeba jeszcze jedną nieco medytacyjną scenę dać :)

Nie zrozumiałam do końca, o co chodziło z duchem wykrytym przez monokl – na tyle materialny, żeby zaszkodzić człowiekowi?

To czeski agent, który się wkradł, na ten trop wskazuje Irmina w rozmowie korytarzowej. Może to jakoś jeszcze przepiszę…

Myślę, że świat dobrze rokuje i wart rozwoju. Te Czechy z dostępem do dwóch mórz trochę śmieszą, trochę intrygują…

W sumie zakładając scenariusz, że w ostatniej ćwiartce XIX wieku Prusy nie jednoczą Niemiec (silna opozycja wewnętrzna i wśród państw niemieckich, niezbyt silny charakter Fryderyka Wilhelma IV), Austrię rozsadza wewnętrzne napięcie (już w 1848 musieli ich ratować Rosjanie), a Rosja popada w chaos wewnętrzny np. po śmierci Aleksandra II, albo po prostu przyjmuje bierną postawę, to Czechy wtedy wychodzą na całkiem ważny ośrodek państwowy regionu, z samoświadomą elitą i niezłym zapleczem przemysłowym i naukowym :) PS. Nie znam się na tym okresie jakoś wybitnie.

 

Barbarian: dzięki, cieszę się, że przygoda nad chmurami była warta zachodu!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Czytało mi się od początku bardzo dobrze, klimat alt-historyczny i sterowce mnie pociągają estetycznie. Idea, że Czechy wybijają się na niepodległość i mocarstwowość pod koniec XIX wieku, wydaje mi się bardzo świeża.

Jak zwykle u GreasySmootha – świetnie zbudowane sceny i zabawne (nekro-)smaczki:

Letysław, król Borowii, dochodzi do zdrowia po śmierci w zamachu

Idę wystąpić o biblioteczny klik.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Czytałam i miałam nieodparte wrażenie, że zanurzam się w świat stworzony przez Agathę Christie. Potem przejrzałam komentarze i okazało się, że moje wrażenie było w pełni uzasadnione.

Nieźle wymyślona intryga, ciekawi bohaterowie i nad wyraz rezolutny kelner zapewnili mi szalenie miłą rozrywkę, milszą tym bardziej, że coraz trudniej o dobre podobne kryminały z myszką.

Mam nadzieję, GreasySmooth, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

głos mi­strza prze­szedł w coś w ro­dza­ju me­lo­dyj­nej in­kan­ta­cji. Trwa­ło to jesz­cze chwi­lę, a potem cof­nął się o krok. → Czy dobrze rozumiem, że głos mistrza cofnął się o krok?

 

Wili za­mru­gał ocza­mi, spoj­rzał na swoje ręce i wy­pa­lił… → Mrugają powieki, nie oczy.

Może wystarczy: Wili za­mru­gał, spoj­rzał na swoje ręce i wy­pa­lił

 

Sza­no­wi pań­stwo, co za cie­ka­wy przy­pa­dek! → Literówka.

 

Ale mi się wy­da­je… → Ale mnie się wy­da­je

 

że her­ba­ta w szklan­ce nawet nie za­drża­ła… → …że her­ba­ta w filiżance nawet nie za­drża­ła

W czasach, o których piszesz, herbatę podawano w filiżankach.

 

Po dro­dze roz­glą­da­łem się za sie­bie… → Po dro­dze spo­glą­da­łem za sie­bie

 

Mó­wiąc mię­dzy nami… – ści­szy­ła nieco głos. – …sły­szał pan o Sa­in­te Dévote? → Zbędna kropka po didaskaliach.

 

– A ja panu mówię, że wiele razy w moim życiu do­strze­ga­łam znaki od Boga… – cią­gnę­ła ko­bie­ta. – …wiele zna­ków, a wszyst­kie wska­zy­wa­ły na mnie, pro­szę pana. → Jak wyżej.

 

Wzią­łem się za przy­go­to­wy­wa­nie ko­lej­ne­go po­czę­stun­ku.Zabrałem się do przygotowania ko­lej­ne­go po­czę­stun­ku.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Po­ka­zy­wał dwa uży­cia, a tar­cza ostat­nie­go uży­cia po­ka­zy­wa­ła luk ba­ga­żo­wy. → Czy to celowe powtórzenia?

Proponuję: Po­ka­zy­wał dwa uży­cia, a tar­cza ostat­nie­go dowodziła, że otwierano luk ba­ga­żo­wy.

 

i na­krę­ci­łem korb­kę la­tar­ki. → Mam wrażenie, że korbki się nie nakręca, że korbką nakręca się mechanizm, powodujący świecenie latarki.

 

szki­ce i fla­sze z pły­nem w róż­nych ko­lo­rach. → Skoro w kilku flaszach były różne płyny, to raczej: …szki­ce i fla­sze z pły­nami w róż­nych ko­lo­rach.

 

jak ma­wia­no w pew­nym klu­bie wie­czor­owym dla star­szych ary­sto­kra­tek. → Obawiam się, że może być klub nocny, ale nie wieczorowy.

Może wystarczy: …jak ma­wia­no w pew­nym klu­bie dla star­szych ary­sto­kra­tek.

 

jak tracę od­dech, a nogi się pode mną osu­wa­ją. → Czy mogły osunąć się same nogi?

Proponuję: …jak tracę od­dech, a nogi się pode mną uginają.

 

A może ci­śnie­nie pła­ta­ło figle moim mó­zgiem?A może ci­śnie­nie pła­ta­ło figle mojemu mó­zgowi?

 

– Póki król żyje, bo­ro­wiań­scy pa­trio­ci mogą mieć na­dzie­ję, że wznie­cą po­wsta­nie prze­ciw­ko nam… – za­wie­sił głos.– Póki król żyje, bo­ro­wiań­scy pa­trio­ci mogą mieć na­dzie­ję, że wznie­cą po­wsta­nie prze­ciw­ko nam… – Za­wie­sił głos.

Skoro zawiesił głos, to przestał mówić.

 

Zła­pa­łem mocno za la­ta­rkę i ci­sną­łem w tył… → Bohater trzymał latarkę, więc nie musiał jej złapać.

Proponuję: Chwyci­łem mocniej/ pewniej la­ta­rkę i ci­sną­łem w tył

 

Zgią­łem się w pół, oszo­ło­mio­ny cio­sem.Zgią­łem się wpół, oszo­ło­mio­ny cio­sem.

https://nck.pl/en/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe/w-pol-czy-wpol-

 

Nie­zna­jo­my pod­ciął mnie i rzu­cił na zie­mię. Po chwi­li le­ża­łem na pod­ło­dze, przy­ci­ska­ny jego ko­la­nem. → Rzecz dzieje się w sterowcu, więc aby uniknąć powtórzenia, propobuję: Nie­zna­jo­my pod­ciął mnie i rzu­cił na podłogę. Po chwi­li le­ża­łem, przy­ci­ska­ny jego ko­la­nem.

 

Gdy kel­ner za­czął na­le­wać do szklan­ki, z cie­czy unio­sła się de­li­kat­na mgieł­ka. Wili usta­wił kie­li­szek na tacy i ru­szył w kie­run­ku króla. → Szampan jest nalewany do kieliszka o szczególnym, nie do szklanki.

Jak to się stało, że kelner nalewał trunek do szklanki, a potem ustawił na tacy kieliszek? Szklanka i kieliszek nie są synonimami.

Proponuję: Gdy kel­ner za­czął na­le­wać trunek, unio­sła się z niego de­li­kat­na mgieł­ka. Wili usta­wił kie­li­szek na tacy i ru­szył w kie­run­ku króla.

 

Kel­ner pa­trzył zszo­ko­wa­ny, jak szklan­ka pęka przy czub­ku. → Tam nie mogło być szklanki, w dodatku takiej z czubkiem, bo szklanki nie mają czubków.

Proponuję: Kel­ner pa­trzył zszo­ko­wa­ny, jak kieliszek pęka przy brzegu.

 

król zgar­nął bu­tel­kę z tacy i wziął łyka z gwin­ta. → …król zgar­nął z tacy bu­tel­kę i łyknął z niej.

Łyków nie bierze się. Pić z gwinta to współczesny potocyzm i nie ma racji bytu w tym tekście.

 

Chwy­cił za koł­nierz ko­szu­li, nie mogąc zła­pać od­de­chu. → Chwy­cił koł­nierz ko­szu­li i zaczął go szarpać, nie mogąc zła­pać od­de­chu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, serdecznie dziękuję, poprawione!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

W takim razie pozostaje mi odwiedzić klikarnię. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, jak zwykle dużo się nauczyłem z Twoich poprawek.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Bardzo proszę, GreasySmooth. Po cichutku puchnę z dumy i radości. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zabawne :)

Przynoszę radość :)

Ja, pisząc, świetnie się bawiłem :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć, GreSmo!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

 

Nad tym tekstem unosi się duch radkowych steampunków – jest alt-historia, są sterowce i opowieść, która gna na złamanie karku ;)

Oczywiście napisałeś to na swój sposób i zaserwowałeś kryminalną intrygę – wyszło całkiem fajnie, można było trochę pozgadywać kto i dlaczego.

Osobiście wolę jednak nieco wolniejszą akcję, szczególnie, że atakujesz tu dość sporym zagęszczeniem postaci na akapit kwadratowy. Przez to nie mam okazji tych bohaterów dobrze poznać, czy nawet “zakodować” w głowie. To niestety sprawia, że mimo iż są tu satysfakcjonujące spiski, to wychodzę z lekką niepewnością, czy na pewno wszystko dobrze pojąłem.

Humor jest nienachalny i bardzo dobrze podany.

Zatem bardzo ciekawa lektura, choć ja widziałbym ją nieco bardziej rozciągniętą, z rozbudowanym klimatem ciasnych kajut sterowca.

A tak w ogóle, to chodzi za mną pomysł właśnie kryminału, dziejącego się na pokładzie sterowca, więc troszkę się bałem, że mnie ubiegłeś, ale na szczęście ugryzłeś to z zupełnie innej strony ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dzięki! Zamierzam napisać kolejne. Bardzo cenne uwagi, tj. faktycznie z 5k znaków mógłbym dodać, ale też nie chciałem, żeby jednak było krótkie, lekkie, dynamiczne – następnym razem poszlifuję!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Jak na kryminał nieco pośpieszne, ale poza tym bardzo przyzwoite opowiadanie.

 

Fabuła skonstruowana porządnie. Może momentami nieco zbyt mocno bijesz czytelnika po głowie wskazówkami, a finał z całą pewnością jest nieco zbyt pośpieszny, przez co intryga nie zdąży dojrzeć, a już jest rozwiązana, ale poza tym jest w porządku, czytałem z zainteresowaniem.

Kreacja postaci użytkowa, bez fajerwerków, ale też nie dająca powodów do narzekań.

Światotwórstwo przyjemne. Bez większych infodumpów, opowiedziane nie wprost, daje obraz świata na tyle odmiennego, by intrygować, ale też na tyle znajomego, by nie były niezbędne sążniste wyjaśnienia. No trafia w mój czuły punkt, bo mam słabość do epoki.

 

Podsumowując – czytałem z przyjemnością.

Świetne, świetnie napisane. 

 

Tu mam małą wątpliwość (o co chodzi?):

Sì lo sento Iddio mi chiama…

Tak to brzmi po włosku, czyż nie?

 

Już sam tytuł na to wskazuje (wzorzec oczywiście znakomity). :)

Zanurzam się w świat stworzony przez Agathę Christie.

 

 

 

None: dzięki, faktycznie warto by zwolnić, no ale to nowy rodzaj opowiadania, którego nie znam, plus 45 k mniej osób by przeczytało :)

 

maciekzolnowski: dzięki za pochwałę, poprawione!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Tekst dobry pod względem fabuły, pokazania świata jak i interesującego pomysłu w ogóle. Jak wspomniała Finkla, bardzo szybka akcja szkodzi z lekka warstwie kryminalnej, bo nie miałem czasu jak czytelnik zebrać myśli – ciągle nowe szczegóły, szczególiki i relacje. Miałem wrażenie, jakbyś wręcz przycinał do limitu, Autorze :)

Sama historia jest przemyślana i to na wielki plus. Postacie przycięte raczej do roli, jaką mają pełnić (kolejna wada związana z zawrotnym tempem), ale swoją rolę spełniły.

Technicznie czytało się ok.

Tak więc porządny, sycący koncert fajerwerków w wersji steampunk :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No, podobało mi się:) Napisane sprawnie – i myślę, że w przyjętej formie (choć nie tylko) czytało się naprawdę z ciekawością. To znaczy wciągnęło:P

Sam kryminał zdaje się dobrze zaplanowany, choć – gdybym miał się czegoś czepiać – to trochę brakowało mi wyraźniejszego zaznaczenia tajemnicy, za którą moglibyśmy podążać. To oczywiście aż tak nie przeszkadzało (patrz pierwszy akapit), ale przy dłuższej formie wydaje mi się, że mogłoby zaszkodzić. Drugi z problemów jaki widzę, to trochę bierność głównego bohatera. To znaczy w zasadzie służył jako punkt widzenia do poznania/rozwikłania tajemnicy, ale sam nie popełnił w tekście zbyt znaczącej roli (poza uratowaniem króla;)) i dużo pomogli mu bohaterowie poboczni (Irmina) lub przypadek (wejście do luku bagażowego).

Plusy natomiast należą się również za zbudowanie i przemycenie alternatywnego świata. Nienachalnie i ciekawie:)

Ostateczny werdykt więc podyktowałbym następujący: brakuje trochę liftingu, ale tekst porządny, nie bałbym się publikować;)

 

EDIT: Ach, i nad tytułem bym pomyślał. Sterowiec nie brzmi tak ładnie, jak Orient Express – może wrzucić w tytuł nazwę sterowca/linii? Tzn. nie wiem, tak o strzelam:P

Слава Україні!

Hej! Zacznę od uwag związanych z tekstem, opinię napiszę później.

 

Z zadumy wybudziły mnie głośne kroki.

A nie wyrwały? Przecież nie spał.

 

Skończyłem swoje obowiązki w kuchni i ruszyłem z wózkiem, załadowanym przekąskami – paskami suszonego sera i boczku, obok tego mieszanką daktyli i orzechów – i butelkami z wodą.

Nie podoba mi się to zdanie, masz w nim cztery “i”. Pogrubione niezręczne.

 

– Wiliams, Martha Wiliams, śpiewaczka operowa, to znaczy dawniej… Bardzo mi miło – Podała mu dłoń, którą pocałował.

Kropka po miło.

 

Wychodząc na korytarz, wpadłem na Bernarda. Widząc mnie, parsknął ze śmiechu.

Ała.

 

– Przyjdź prędko od kapitana, bo sam nie ogarnę.

Literówka. A “ogarnę” nie jest aby zbyt współczesne? Pytam, bo mi zaburza ogólny sposób, w jaki do tej pory wypowiadały się postacie.

 

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, przy tym poczułem, że się czerwienię.

Zmieniłbym na “do tego”.

 

Jeśli znajdziesz tego ducha, który jest pewnie po prostu czeskim szpiclem, do wieczora, to masz dziesięć minut za sterami przy zmianie toru nad Kanałem La Manche.

Ruszyła dalej korytarzem, wymijając mnie.

Te dwa zdania mają brzydki szyk. Nie lepiej byłoby przeredagować, na przykład tak → Jeśli do wieczora znajdziesz tego ducha, który jest pewnie czeskim szpiclem, to daję ci dziesięć minut za sterami w trakcie zmiany toru nad kanałem LaManche.

Wymijając mnie, ruszyła korytarzem.

 

Gdy wybierała się na swój pierwszy lot, na płycie lotniska stał tłum fotografów, by uchwycić pierwszą kobietę pilotującą sterowiec.

Powtórzenie. Może “wybierała się w swój dziewiczy lot”? Choć brzmi to dziwnie w kontekście kobeity, a nie pilotowanej maszyny ;)

 

– Nuże, gdzie Wili, a co ty robisz? Pani Wiliams prosiła o herbatę do kajuty, jest ledwie przytomna…

Jakoś mi to “nuże” nie pasuje do Irminy. Do tego, to pierwsze zdanie, jest z nim coś nie tak. Ona pyta o Wiliego, jednocześnie pytając co on robi, coś mi tutaj trzeszczy.

 

W loży herbacianej dama w boa złapała w sidła okularnika.

Tutaj aż prosi się o metaforę związaną z zaciskaniem splotów coraz ciaśniej wokół doktora, zamiast wpadania w sidła – wszak to dama w boa :D

 

Do kuchni wszedł Wili, pociągając nosem i beznamiętnym głosem poprosił o schłodzenie kolejnego szampana.

Rym.

 

Miałem wrażenie, że słyszę z jego strony delikatny brzęk szkła, choć na tacy miał tylko dwa kieliszki, i to nie stykające się.

To zdanie mi kuleje na końcu – które się nie stykały?

 

Hans westchnął, odstawił patelnię i zaczął siłować się z zamkiem do szafki, gdzie przechowywane były zapasy alkoholu na czarną godzinę.

Chyba lepiej bez.

 

Kopniakiem trafiłem w piszczel, ale w tym samym momencie uderzenie pięścią dosięgnęło mojego podbródka. Zgiąłem się wpół, oszołomiony ciosem.

Zginanie się wpół raczej kojarzy się z ciosem w brzuch, nie w szczękę. Trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto zgina się wpół po trafieniu w twarz – raczej głowa by mu odskoczyła, skoro cios był silny, a ciało mogłoby się przechylić.

 

Poczułem ciepłą i lepką ciecz, oblewającą mnie od góry. Zrzuciłem truchło i bezwiednie zwinąłem się w kulkę na podłodze, szlochając głośno. 

Nieeee… Po co to? Ratuje z opresji doktora, ogarnia pokład, lata sterowcem, jest dociekliwy, sprytny, odważny i nagle… zwija się w kulkę i szlocha, bo mu trup na plecy upadł. A jeszcze chwilę wcześniej się odruchowo zaśmial, kiedy Irmina się odezwała i szala życia i śmierci przechyliła się na jego korzyść. Jakoś mi to nie gra, nie pasuje do rysowanej przez całe opowiadanie postaci.

 

Kelner patrzył zszokowany, jak kieliszek pęka przy brzegu.

No i zrobiła się z intrygi przygodówka w stylu Indiany Jonesa, Macgyvera, Druzyny A.

Ella Fitzgerald rozbijała kieliszki, ale używając wzmacniacza głosu, a w dodatku kileiszek stał blisko źródła emisji. Zakładając, że Williams jako śpiewaczka operowa jest w stanie wydobyć z siebie te 105 decybeli, których potrzeba do rozbicia kieliszka (googlałem nieco), to jaka jest szansa na dobranie właściwej tonacji? I jak daleko jest ten kieliszek od jej ust? Sorry, w tym momencie moja niewiara – pomimo, że to fantastyka – wydrapała sobie drogę na powierzchnię.

 

Wrócę tutaj jutro z opinią na temat tekstu jako całości, bo dziś już mi się mózg lasuje :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Pozamiatane :) Będę potrzebował chwili na poprawki, ale dziękuję bardzo.

No i zrobiła się z intrygi przygodówka w stylu Indiany Jonesa, Macgyvera, Druzyny A.

Tak, chciałem trochę taniej, brytyjskiej farsy, stąd te nieco groteskowe postacie. To nie miał być tru mroczny kryminał :)

zwija się w kulkę i szlocha, bo mu trup na plecy upadł.

Agent chciał go zabić w ciemnym luku, po tym, jak kelner zobaczył klona w dziwnej maszynerii, po chwilę kogoś zabito – a Irmina mogła trafić jego.

 

Tu jest mowa o sytuacji stresowej (trup na plecach), która wywołuje bardzo szczególne odruchy. Do tego zejście adrenaliny.

 

Chodzi mi o taki moment:

 

https://youtu.be/2Esx7N7C-jA?t=202

 

Weterani wojenni i policjanci potrafią się załamać, cierpieć latami na PTSD, a nie powiesz, że to nie są twardziele.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Golodh: Dzięki za nominację :)

 

Tak, do przemyślenia, bo faktycznie przypadek decyduje o odkryciu spisku. Podobnie dalej nie mam wytłumaczenia, jak otworzył zamek do takiej maszynerii. Cieszę się z tego, że doceniłeś wiele elementów :)

 

NoWhereMan: Dzięki za pochwałę, faktycznie warstwa kryminalna mogłaby być bardziej kryminalna. Może gdyby wprowadzić z jedną scenę dla oddechu, gdzie bohater zbiera myśli? :) Cieszę się, że uznałeś to za steampunk, bo w sumie nie jestem znawcą gatunku, i bałem się, czy nie zostanę posądzony o taniznę w tym zakresie :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

No to jestem.

Lecimy od początku z tym koksem :)

 

Zaczynasz opowiadanie od wprowadzenia na przestrzeni jednego akapitu ośmiu postaci, nie licząc narratora. Dla niektórych już samo to jest wysokim progiem, ale ja akurat czepiać się nie będę, tylko zaznaczam. Po tym akapicie dodajesz kolejne trzy (hipnotyzer, duch/szpicel, kapitan). Z ilością postaci nie mam problemu, gorzej z zasadnością wprowadzenia ich aż tylu. Na przykład niespecjalnie widzę celowość we wprowadzaniu obstawy króla – niby jakąś tam role odgrywają, ale nie na tyle dużą, by się ich pozbyć, a ich działania ująć w inny sposób, ewentualnie przenieść na inne postacie. Co jednak muszę pochwalić, to fakt, że udało Ci się całkiem udanie tchnąć w tekst ducha “Morderstwa w Orient Expresie” A. Christie – może nie tak udanie jak na przykład Akuninowi w “Lewiatanie”, ale to nadal kawał dobrej roboty.

Pierwszy fragment, który mnie zatrzymał, to ten, w którym protagonista zabiera Irminie monokl. Strasznie to pretekstowe, choć wiem jaki cel miało. Patrząc pod kątem całego opowiadania, dziwi mnie również to, że ani bohater, ani Irmina nie poinformowali kapitana czy też pozostałych załogantów, że dojrzeli coś dziwnego. Jeśli jedna osoba dostrzegła by tego szemranego typka, to mogłaby zrzucić to na karb zmęczenia, halucynacji, fatamorgany czy czegośtam, ale dwie osoby widzące to samo to już jest coś, co powinno im zapalić czerwoną lampkę w głowach – przecież to sterowiec, piszesz, że tam palić nie wolno (wiadomo czemu), że są ostre procedury, a pasażer na gapę w kamuflażu jakoś im specjalnie nie wadzi – to jest nie tylko dziwne, ale też mało logiczne. Oni sobie nawet potem gadają, że to pewnie szpicel i jak go bohater znajdzie, to Irmina odda stery na kilka minut. Nie kupuję tego.

Opowiadanie dzieje się w zamkniętej przestrzeni, dość niewielkiej, a mimo to udało Ci się utrzymać dość dynamiczne tempo wydarzeń, żebym się nie tylko nie nudził, ale płynął z tekstem. Serio – kiedy ujrzałem, że za chwilę dotrę do końca, zdziwiłem się, że te ponad 30k znaków już jest za mną. Tutaj należa Ci się pochwały, bo wprowadzanie elementów i motywów, które nadają wrażenie większego tempa wydarzeń niż jest w rzeczywistości to IMHO nie lada sztuka.

Gdzieś wokół wydarzeń rozgrywających się w sterowcu podrzucasz informacje na temat świata. Uważam, że te infodumpy wplatasz w tekst dość subtelnie i tylko ze dwa razy zauważyłem, że dany opis jest dla czytelnika, by rozumiał więcej, miał szerszy kontekst. To też bardzo fajne.

Zanim przejdę do dwóch elementów, które mnie najbardziej zaskoczyły (jeden na plus, drugi na minus), odniosę się do Twojego tłumaczenia, że chciałeś żeby to nie było do końca na serio, żeby nie był to duszny kryminał. Zauważyłem to w momencie, w którym stara lady atakuje Hansa – to przecież element komediowy, bardzo pulpowy, nadający kolorytu końcówce opowiadania. Szkoda tylko, że przez pierwsze 60% tekstu tych elementów mniej serio nie było prawie w ogóle (oprócz ciekawej relacji bohatera z Irminą i uratowania doktora ze splotów damy w boa). To jest tak, jakbym dostał talerz z pierogami i kilka pierwszych byłoby z mięsem, a dwa ostatnie okazały się nadziane truskawkami – nie żebym nie lubił tych z truskawkami, ale sam chyba rozumiesz (mam nadzieję ;)). Twoje tłumaczenia co do PTSD oczywiście przyjmuję, bo czemu nie miałbym, nie jest mi to zjawisko obce – ale po co Ci to tam było? Przecież to chwilowe załamanie nie odegrało żadnej istotnej roli, ta reakcja niczego nie opóźniła, nie przyspieszyła, nie rzuciła nowego światła na postać bohatera, ona tylko jest, a ja nie wiem po co.

No i te dwie, wspomniane wcześniej rzeczy.

Pierwsza na minus: wyjaśnienia antagonisty. To jest coś, co zawsze mnie boli, nie służy niczemu. Ok, możesz powiedzieć, że złoczyńca jest tak zakochany w sobie i swoich genialnych pomysłach, że chce je komuś przedstawić, chce żeby ktoś (nawet przyszły a finalnie niedoszły trup) poznał się na jego geniuszu. Nie zmieni to faktu, że tak naprawdę autor kupuje bohaterowi w ten sposób czas, a objaśnienia są dla odbiorcy tekstu, żeby pokazać jaki antagonista miał modus operandi. Zdziwiłem się, że zdecydowałeś się na tak nietrafione rozwiązanie.

Druga na plus: golem. Jaki to jest zabejisty pomysł, żeby wpleść motyw praskiego golema do opowiadania, w którym Czesi są antagonistami, i w ten sposób wprowadzić świetny element zastępowania żywych ludzi konstruktami. Klonowanie bez klonowania, cholernie to oldskulowe i świetnie pasuje do steampunka. Nie spotkałem się wcześniej z podobnym pomysłem, a kiedy mi go podałeś zdziwiłem się, jak proste i eleganckie jest to rozwiązanie. Próbowałem sobie przypomnieć cokolwiek podobnego, ale nie potrafiłem – nie piszę, że to jest świeże per se, bo może ktoś już kiedyś coś podobnego wykminił, ale że to jest świeże dla mnie. To jest tak dobre, że zalecałbym zabranie tego pomysłu i oparcie o niego fabuły, z której może Ci wyjśc coś naprawdę althistorycznie arcyciekawego. Chapeau bas, Greasy, ująłeś mnie tym pomysłem.

Ostatecznie będę na NIE, pomimo tego jednego, świetnego pomysłu. Przy końcówce niestety cała intryga puszcza na spawach, zmiana klimatu z bardziej poważnego na lżejszy nie robi dobrze tekstowi, w dodatku patrząc całościowo znajdzie się kilka logicznych dziur (wspomniana w pierwszym komentarzu sprawa pękającego kieliszka, olanie przez bohatera i Irminę niewidzialnego szpiega i jeszcze kilka innych), których nijak nie potrafię połatać. Opowiadanie jest na pewno nieźle napisane, ma do pewnego miejsca klimat, stylizacja bez większych potknięć, konsekwentna. Powiedziałbym, że to jest YApodobne opowiadanie w sztafażu steampunkowym. Mam też wrażenie, że zacząłeś pisać tekst, mając jakiś zamysł, który później zmieniłeś – lepiłeś pierog… sorry, golema, jasne, że golema z gliny, a pod koniec pracy nie wiedzieć czemu zamieniłeś używany budulec na masę krówkową :D

Może następnym razem, Greasy, bo widzę, że masz dobrej jakości narzędzia w tym swoim warsztacie, tylko jeszcze nie do końca zdecydowałeś, jaki materiał chcesz nimi obrabiać.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Cześć Outta, dziękuję za obszerny komentarz. Na pewno mam teraz dużo do przemyślenia.

 

Korektę dorobię w tygodniu…

 

Nieco zaskakuje mnie, że długo czułeś, że tekst jest poważny. Wąsaty sarmata z szablą wciśnięty we frak, krwiożercze Czechy, sztuczna nie-do-końca inteligencja, nawiedzona dama, hipnotyzer inkantujący sałatkę okultystyczną – wydaje mi się, że o ile koniec faktycznie jest nieco niepoważny, to przez cały tekst ślizgamy się po granicy powagi.

 

Monolog – poprawię to jeszcze.

 

Śledztwo / kryminał – zamierzam przerobić, żeby w luku faktycznie coś pośledził, ale nie mam pomysłu :( Nie mam (jeszcze) drygu do zagadek kryminalnych. Ślady butów?

 

Co do szpicla – oni są zabiegani, mają swoje obowiązki, pewnie też myślą, że kapitan im nie uwierzy. Plus wprowadzam element rywalizacji z Irminą, która jest zdecydowanie wiodącą postacią.

 

BTW na sterowcach były palarnie.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hej, hej

Niestety, nie za bardzo mnie porwało.

Na plus zdecydowanie steampunkowy klimat, chociaż nie wiem, czy akurat ten gatunek miałeś na myśli, czy szedłeś bardziej w “zwykłe” althist. Jest tutaj z pewnością kopalnia ciekawych pomysłów, z których najbardziej spodobał mi się król w walizce i sprawa z golemem. Świetne.

Nie przeszkadzał mi misz-masz humoru i powagi. Nie wiem, w co celowałeś, ale trochę humory i trochę napięcia działało całkiem nieźle. Opowiadanie humorystyczne nie musi sypać żarcikami w każdej scenie, a powaga lepiej wybrzmiewa, gdy przepleść ją niepowagą.

Widać też, chociaż może lepszym słowem jest “obiecujesz”, przemyślany świat, gdzie od zatrzęsienia althistorycznych zmian, zarówno pod kątem politycznym, jak i magicznym. To się aż prosi o wykorzystanie, ale nie w tej formie. I tutaj dochodzę do problemów…

Za dużo: jeśli czytelnika można wrzucić na głęboką wodę, to Ty wrzucasz na środek oceanu. Nazw, zdarzeń i osób wymieniasz bez liku, ale to tylko wymienianie, bez związanych ze sobą konotacji. Może jest tu klucz do ogarnięcia całego settingu w 34k znaków, ale ja go nie znalazłem. Na dodatek prócz protagonisty i antagonisty, wprowadzasz sidekicka w postaci Irminy oraz kilku ciekawych pasażerów…

Bohaterowie: Nie przejąłem się nimi. Tworzenie ich historii polega tutaj znów na wymienieniu jakichś słów-kluczy i pustych haseł. Postacie pędzą w działaniu na łeb na szyję, akcja gna i gna, jakbyś w ogóle nie próbował stopniować napięcia. Masz niby pokazanie otoczenia, opis postaci, następnie podejrzane incydenty i w końcu konfrontację (nawiasem mówiąc, depesza w zakończeniu brzmi pięknie – naprawdę dobra robota), ale zabrakło chwili wytchnienia między kolejnymi scenami.

Podsumowując, to jest opowiadanie z pomysłem, ale zabrakło trochę odpowiedniego dawkowania tych pomysłów, abym mógł docenić je w pełni.

Pozdrawiam!

Nieco zaskakuje mnie, że długo czułeś, że tekst jest poważny. Wąsaty sarmata z szablą wciśnięty we frak, krwiożercze Czechy, sztuczna nie-do-końca inteligencja, nawiedzona dama, hipnotyzer inkantujący sałatkę okultystyczną – wydaje mi się, że o ile koniec faktycznie jest nieco niepoważny, to przez cały tekst ślizgamy się po granicy powagi.

Po kolei.

Sarmata z szablą wciśnięty we frak – nie takie rzeczy uchodza w steampunku.

Sztuczna niedokońcainteligencja – cóż niepoważnego jest w urządzeniu, które działa, spełnia swoje funkcje, nie jest superzaawansowane?

Nawiedzona dama – staruszki tak miewają, szczególnie te oderwane przez całe życie od problemów, z ktorymi borykają się ludzie mniej szlachetnie urodzeni (dodaje kolorytu, ale nie odbiera powagi).

Hipnotyzer gadający bzdury – dla nas, współczesnych to śmieszne i naiwne, ale spójrz jakimi bzdurami jak tandetną estetyką jarali się ludzie na przełomie wieków. To uwairygadnia postać, uwiarygadnia pozostałych w ich rekcjach, nie odbiera powagi.

Czechy jako antagoniści – biorąc pod uwagę mozliwości, ktore im dałeś, to nie jest to dla mnie nic dziwnego. Pomyśl o faktoriach nad Wełtawą, w których czescy inżynierowie-okultyści lepią ze szlamu golemy, implementują im świadomości najlepszych żołnierzy, jednocześnie czyniąc je sobie całkowicie posłusznymi, wyposażają w ten kamuflaż i wysyłają do bitew. Armia niewidzialnych gierojów, w jakimś stopniu odpornych na kule, niemęczących się i walczących do końca. Może to sobie inaczej umysliłeś, ale czemu moja wyobraźnia nie miałaby dopisac sobie takiego backgroundu, skoro nie zawierasz bardzo szerokiego kontekstu dla wydarzeń (bo szeroki kontekst to raczej w powieści, nie w opowiadaniu)? Masz tu fajny pomysl na coś dłuższego, a w dodatku zaskakującego – no bo, że Czesi jednym z głównych graczy na mapie europy? A jak! :)

Known some call is air am

Zanais: Dziękuję za przeczytanie. Szkoda, że nie porwało, bo mieć takiego multipiórkowicza w piwnicy to wielka korzyść. Cieszę się, że niektóre pomysły się spodobały. Twoje uwagi dały mi dużo do przemyślenia.

 

Outta: Heh, pasuję. Widzę, że dostrzegasz w tym pomyśle, albo w jego rozwinięciu, spójną wizję świata. Jeśli chcesz, to chętnie użyczę licencji :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć!

 

Niezły pomysł z całkiem wysokim – jak na moją niewiedze historyczną – progiem wejścia. Na szczęście bez tego całość również nieźle się czyta. Czy jest tu steampunk? Trochę jest, ale imho bardzo subtelnie, to zdecydowanie bardziej althist z elementami realizmu magicznego.

Wszystko jest spójne i zrozumiałe, całość się spina elegancko, akcji nie brakuje, ale też nie pozwalasz sobie na ciągłą galopadę umiejętnie wprowadzając spokojniejsze kawałki. Perspektywa kelnera oddana całkiem trafnie, choć tu zabrakło miejscami nieco gagów i humoru (a może ja zwyczajnie zawsze trafiam na ciętych kelnerów?). Bohaterowie pokazani są nieco zdawkowo, ale niech będzie, wyobraźnia zrobi resztę. Nie mniej jednak, nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że postaciom brakuje jakiejś głębi, detali, człowieczeństwa. Pokazywałeś większość bohaterów poprzez urywki wyglądu i zachowań, trochę za mało, by w nich uwierzyć imho.

Do całości mam w zasadzie tylko jeden poważniejszy zarzut: przewidywalność. Tytuł zdradza motyw przewodni, scena przed startem w zasadzie daje bardzo wyraźny przedsmak tego, czego możemy się spodziewać: hipnotyzer, Czeski szpicel. To wszystko spowodowało, że lekturze nie towarzyszyły większe emocje, a głowa wciąż mędrkowała, czy będzie tak czy tak, mając dosyć wąski zakres do analizy, bo karty były na stole. Oczywiście momentami było lepiej: golem w skrzyni, końcówka z telegramem, ale poza tymi momentami wszystko toczy się po jasno wyznaczonym torze bez większych zaskoczeń.

Dlatego piórkowo będę na NIE. Lektura była przyjemna, ale nie obudziła większych emocji, nie zaskoczyła, nie dopatrzyłem się też szczególnego drugiego dna całej sytuacji (choć momentami analogie polityczne mi się cisnęły). Dobry tekst, ale bez czegoś szczególnego, co zostanie w głowie na dłużej.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

A ja będę piórkowo na TAK.

Przekonał mnie ten tekst i tonem (też nie załapałam od razu elementów nie-całkiem-poważnych, choć, przyznam, imperialni Czesi sprawili, że zaczęłam odczuwać niejakie podejrzenia), i fabułą (bo mi się dobrze czytało), i postaciami, które wydały mi się ciekawe i dostatecznie intrygujące, by udźwignąć historię. To by nie wystarczyło do piórka, samo w sobie. Przeważyła moja słabość do historii alternatywnych, zwłaszcza takich bardziej odlecianych i podkolorowanych, jak u ciebie, fantastyką. To sprawiło, że po zastanowieniu postanowiłam dać TAK.

ninedin.home.blog

krar85: Dzięki za przeczytanie i opinię, cieszy mnie, że dostrzegłeś plusy. Zapewne warto by było dać po scenie-dwóch na bohaterów. Mam sporo do przmyślenia ws. kolejnego tekstu w nieco podobnym settingu, tylko bardziej ponurym. 

 

ninedin: dziękuję serdecznie! Cieszę się, że w Twoich oczach zasłużyło na TAKa :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć, Greasy!

Przychodzę z zaległym komentarzem lożowskim. Przepraszam, że nie wyrobiłam się w terminie, ale byłam na wakacjach. W głosowaniu byłam na NIE, poniżej uzasadnienie.

Opowiadanko sympatyczne, napisane z humorem i swadą, które bardzo mi się spodobały. Lektura z gatunku tych, które potrafią umilić godzinkę w pociągu, ale raczej nie zapadają na dłużej w pamięć.

Wydaje mi się, że opowiadanie cierpi przede wszystkim na nadmierne rozbuchanie intrygi w stosunku do niewielkiej objętości. Na początku atakujesz czytelnika mrowiem postaci, które, owszem, mają swoje cechy charakterystyczne i byłyby łatwo rozróżnialne w dłuższym tekście, ale w 30k znaków sprawiają nieco przytłaczające wrażenie. Zadania nie ułatwia także zawrotne tempo akcji; gnasz z wydarzeniami na łeb na szyję, zostawiając klimat i suspens daleko w tyle. Dla mnie to jest duży minus, ponieważ klimat to nieodzowna część steampunku, a suspens – kryminału. W efekcie opowiadanie nie do końca wybrzmiewa tak, jak by mogło, czytelnik nie ma czasu samemu poukładać sobie w głowie klocków i dojść do własnych wniosków. Czyli okradasz nas z możliwości rozwiązywania zagadki równolegle do bohaterów. 

Protagonista wyrazisty w warstwie przemyśleń, ale nijaki w warstwie akcji – głównie plącze się po sterowcu i szkaluje pasażerów, ale sam z siebie nie dąży do żadnego celu, wydaje się odbiorcą wydarzeń. Dopiero pod koniec zaczyna wykazywać inicjatywę; i ta przemiana, jego nagłe odkrycie, że zależy mu na zdemaskowaniu spisku – nieco zgrzyta, kiedy weźmie się pod uwagę jego wcześniejszą bierność.

Dużym minusem jest także sposób, w jaki serwujesz rozwiązanie intrygi: czyli po prostu wielki infodump ze strony spiskowca. Plan zostaje podany ze szczegółami jakiemuś randomowemu kelnerowi. Mało to eleganckie, widać w tym pewnego rodzaju narzędzie narracyjne, mające na celu przedstawienie intrygi czytelnikowi. Nie wynika ono jednak z wewnętrznej logiki świata/postaci.

Podsumowując: za dużo grzybków w za małej misce barszczu. Szkoda, bo pomysł bardzo fajny, a wykonanie porządne. Jako czytelnik odczuwam niedosyt właśnie ze względu na te udane elementy, ponieważ mam teraz w głowie wizję tego, jak to opko mogłoby wyglądać, gdyby nie zostało skrzywdzone przez zbyt niską liczbę znaków. Bo można by zrobić z tego fajny, lekki, a zarazem klimatyczny kryminał w stylu Christie.

Powodzenia w dalszym pisaniu!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hej gravel, dziękuję za uwagi. Hmm, ten monolog też miał być lekko absurdalny, rozumiem, że wyszedł po prostu głupio.

 

Jest mi niezmiernie miło, że tekst otarł się o nominację i dziękuję wszystkim, którzy w niego wierzyli i tym, którzy wytknęli jego słabości.

 

Niestety nie mogłem dostarczyć zbyt dobrego kryminału, bo po prostu nie czuję tego klimatu, nie miałem też pomysłu. Kołatało mi się po głowie jakieś szukanie śladów albu cuś, ale no po prostu worek inspiracji zabrzęczał pusto, a tekst był praktycznie gotowy… I tak dałem popis samokontroli i tekst był długo jak na mnie na warsztacie.

 

Tak, pewnie warto by dać więcej głosu postaciom, ale po prawdzie miałem w głowie krótki, szybki tekst. Wartka akcja miała też oddać specyfikę pracy kelnera, tzw. “tabakę”. 

 

A może ktoś chce napisać ze mną kolabo w tym settingu? :) Albo zrobić kolabo celem ulepszenia tego tekstu? :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

A może ktoś chce napisać ze mną kolabo w tym settingu? :)

Chętnie :-)

Albo zrobić kolabo celem ulepszenia tego tekstu? :)

Moim zdaniem tekst jest dobry i tylko niewiele poprawek dałoby się z sensem nanieść.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Nowa Fantastyka