- Opowiadanie: Bravincjusz - Kwestia odwagi (+18+)

Kwestia odwagi (+18+)

EDYTUJ

Atrybut: Lep na smoki

Motyw: Kiedy targ przyprawowy płonie

Tekst nie był betowany.

 

Dziękuję wszystkim z Fantastycznego Discorda za motywację do napisania tego opowiadania :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Kwestia odwagi (+18+)

 

 

 

Liście szeptały, muskane wiatrem. 

Zapach wilgotnej ziemi i rozkładu niósł się z każdym oddechem lasu. Bujne korony pradawnych drzew sięgały niebios. Niżej panował półmrok; niczym obdarzony świadomością byt oplatał roślinność cienistymi mackami. I choć nie były one materialne, Odwaga mogła przysiąc, iż czuje ich dotyk na odsłoniętej skórze. Przedzierała się przez krzewy, uważnie stąpała po mokrej ściółce, wypatrując kamiennych znaczników, stanowiących jedyną pozostałość dawnej drogi. 

Poskręcane gałęzie wyciągały się ku niej, a tańczące cienie podbiegały coraz bliżej, coraz śmielej. Trzask pękającego drewna dobiegał od mrocznych figur, widocznych jedynie kątem oka. Zatruty Las na każdym, bez wyjątku, odciskał swe piętno. 

Szła naprzód, usilnie ignorując otoczenie. 

Zwiastujące granicę lasu promienie światła zdołały przebić listowie. Odwaga poczuła ulgę, choć tylko przez chwilę. Ujrzała ścianę gęstej mgły, pochłaniającej wszystko na swej drodze. Obłok sunął wprost na nią. Z pewnością nie było to naturalne zjawisko. 

Zaczęła biec. 

Gdy wyskoczyła na słońce, dopadły ją zawroty głowy. Cokolwiek obcego tkwiło w jej umyśle, zaczęło blednąć. Z trudem łapiąc powietrze, zrobiła kilka chwiejnych kroków i spojrzała za siebie. Macki ciemności cofały się w głąb lasu, a towarzyszące im cienie malały. Nawet mgła nie ośmieliła się opuszczać mroków kniei. 

Odwaga runęła na trawę. Próbowała uspokoić oddech i bijące szaleńczym tempem serce. Zwymiotowała. Zawyła, przeklinając Zatruty Las. Będąc wśród cieni, traciła nadzieję, chciała się poddać, zwinąć w małą, żałosną kulkę lęku ze szczyptą rozpaczy i pozwolić, by eteryczne istoty zawładnęły nią całkowicie. 

Potrząsnęła głową, odganiając czarne myśli. 

Z twarzy starła łzy, po czym powoli podniosła się z ziemi. Nogi nie przestawały się trząść, mimo iż zagrożenie minęło. Z kruczoczarnych włosów strzepnęła pajęczyny i drobne gałązki. Poprawiła skórzaną zbroję, położyła dłoń na rękojeści miecza i zamknęła oczy. Wzięła kilka głębokich oddechów. Pomogło. 

Rozejrzała się wokół i przeklęła samą siebie, gdyż znaczniki miały zaprowadzić ją do ruin, a tymczasem wyszła na leśną łączkę, zyskując tylko chwilę wytchnienia. Zbłądziła, była tego pewna. 

Na środku polany rosło samotne drzewo o grubym pniu i groteskowo powykręcanych, bezlistnych gałęziach. Coś w jego wyglądzie sprawiało, iż Odwaga nie mogła oderwać wzroku. Zaintrygowana ruszyła przez wysokie trawy i gdy podeszła bliżej, zauważyła, iż wgłębienia oraz wypukłości na korze stanowiły rzeźbę twarzy. 

Zdrewniałe powieki uniosły się, odkrywając puste oczodoły. Odwaga zanurkowała w trawę. Sekundy dłużyły się, gdy tkwiła w bezruchu. Jednak zagrożenie, którego wyczekiwała, nie nadchodziło. Żadna gałąź nie wyciągnęła się w jej kierunku, a z ziemi nie wystrzeliły korzenie. 

Nic. 

Podniosła się, otrzepała z trawy i stanęła przed obliczem drzewa. 

– Czy-czym ty jesteś? – zapytała łamiącym się głosem. Przełknęła ślinę. – Możesz mi pomóc? 

W oczodołach pojawiły się niewielkie, zielone ogniki. Dłoń Odwagi powędrowała ku rękojeści miecza. Miała wrażenie, iż drzewo świdruje ją wzrokiem, że przenikliwe spojrzenie dotyka jej duszy i ocenia według znanych tylko sobie starożytnych wartości. W tej właśnie chwili mogła być poddawana próbie. 

– Co się stało z resztą twej zbroi? – zapytało niskim, dudniącym głosem. 

– Resztą? – powtórzyła powoli. – Nie ma reszty. 

– Zbroja jest wyuzdana. Odkrywająca! Nie przystoi damie, nawet walczącej – grzmiało drzewo. – Nie ochroni cię przed ciosami wrogów, a nawet przed powiewem chłodnego wiatru! Upadek obyczajów. 

Odwaga zmarszczyła brwi. Dziwne słowa, tym bardziej, że popłynęły z korowej gęby starożytnego drzewa. Nie. Kiedyś, może wieki temu, ta istota musiała być człowiekiem; ofiarą wiedźmowej klątwy lub magiem, autorem fatalnego w skutkach eksperymentu. 

– Taaak – przyznała nieco zmieszana. – Szukam ruin wieży zegarowej. Prowadzący do niej szlak urywa się tutaj. W lesie jest – dreszcz przebiegł jej po plecach – coś złego. Jesteś w stanie mi pomóc? 

– Czy jestem? – Rozległ się tubalny śmiech. – Jestem panem i władcą tego miejsca. Moja wola jest wolą kniei, a pomoc kosztuje. Choć nie wyglądasz na godną, będę łaskaw. Przejdziesz próbę… 

Przestała słuchać. Powrót do mroków Zatrutego Lasu nie wchodził w grę. 

Dostrzegła alternatywę. Drzewo zdradziło zdolność manipulacji magicznym skażeniem okolicy. Ogromne ego i umiłowanie do rozmaitych prób nakierowały Odwagę na pewien tor myślowy. Była już niemal pewna, iż ma do czynienia z dawnym magiem, a więc ze zwykłym człowiekiem. 

A ludzie mieli słabości. 

– Nie – rzuciła, przerywając drewniany monolog. 

Sakwę podróżną ostrożnie położyła na ziemi, dobyła miecza. Przykuł on uwagę drzewa. Grubość ostrza sugerowała, iż oręż nie został skończony. Wydawał się zbyt ciężki, by skutecznie nim walczyć, a wyszczerbiony i tępy brzeg sugerował nierozważne posługiwanie się bronią. 

– Śmiesz wyciągać ten pręt przeciwko mnie? Żałosne ostrze, które nigdy niczego nie przetnie! – zawyło drzewo, a jego głos rozbrzmiał echem po polanie. – Sprowadziłaś na siebie zgubę. 

Oczodoły zapłonęły żółtym ogniem. Ziemia drżała, a gałęzie wyciągały się, skrzypiąc i trzaskając upiornie. Odwaga wbiła sztych w ziemię, nie spuszczając wzroku z przeciwnika. Walka z magiczną istotą, której arsenał mógł kryć dosłownie wszystko, zwykle kończyła się śmiercią. 

Zamierzała więc uniknąć bezpośredniej konfrontacji i spróbować czegoś zgoła innego. 

Zdjęła górną część zbroi i zawiesiła na mieczu. Widząc, że zdołała zdezorientować przeciwnika, uśmiechnęła się delikatnie i ściągnęła też dół. Zostawiła jedynie wysokie, okute metalem buty. Kołysząc biodrami, zbliżyła się do drzewa, które na powrót znieruchomiało, a płonący na żółto ogień przygasł, przybrawszy cieplejszą barwę. 

– Co to ma znaczyć? – zdziwiło się, wyraźnie zakłopotane. 

– Tak sobie pomyślałam… – zaczęła Odwaga, przeczesując palcami gęste włosy. – Jak to możliwe, że takie przystojne drzewo rośnie zupełnie samo na środku tej dużej polany? 

Schyliła się, by dłonią dotknąć nagiego korzenia. Sunęła powoli po chropowatej powierzchni, aż dotarła do pnia. 

– Co ty robisz?! – denerwowało się, a pewności w głosie ubywało. 

– Czy inne drzewa trzymają się z dala, bo jesteś niegrzecznym chłopcem? – szepnęła, gładząc twardą korę. Jej palce delikatnie eksplorowały wszelkie wzgórki i zagłębienia. – Zdradzę ci sekret – szepnęła, pokrywając każdą sylabę grubą warstwą miodu. – Mogę być niegrzeczną dziewczynką, jeśli tylko chcesz. Bardzo. Niegrzeczną. 

Odwaga mogła przysiąc, że drzewo stara się odsunąć. Przycisnęła więc piersi do pnia i usłyszała zduszony jęk. Poskręcane gałęzie zaczęły się prostować. 

– Czy mam przestać? – zadała pytanie, lecz odpowiedziała jej tylko cisza. – A to co? – Dłonią najechała na miękką, wznoszącą się i opadającą wypukłość, z której sączyła się żywica. – To dla mnie? 

Przycisnęła wilgotne wargi do miejsca, z którego wypływała kleista, złotawa substancja. Językiem badała chropowate nierówności pomiędzy segmentami kory, wślizgując go głębiej i głębiej w znalezioną szczelinę. 

Nagle ogniki niemal eksplodowały. Zapłonęły intensywną purpurą, a przez knieję przetoczył się pomruk. Bezlistne niegdyś gałęzie obrosły kwiatami barwy różu i szkarłatu. 

Odwaga spoczęła na trawie. Jej nagie ciało pokrywały gęste i lepkie soki, które niespodziewanie trysnęły z licznych wgłębień na pniu. Łatwo ich nie zmyje, lecz nie przejmowała się tym. 

Wygrała. 

 

~*~

 

Zbudziła się nazajutrz rano, gdy na jej twarz wpełzły pierwsze promienie wschodzącego słońca. Leżała wśród polnych kwiatów, wyrastających ponad gęstą trawę. 

Nie była to dobra noc. Znów śniła o ogniu, o wielkim pożarze, którego wspomnienie nawiedzało ją nazbyt często. Ręce wciąż drżały, a powieki były wilgotne od łez. 

Podniosła się, otarła twarz i rozprostowawszy plecy, podeszła do strumyka, skąd zaczerpnęła wody. Bukłak, fiolki i buteleczki z różnobarwnymi płynami schowała do sakwy. 

Nie wypoczęła tak jak tego chciała. Po części przez koszmary, po części przez usuwanie z włosów i skóry żywicy do późnych godzin nocy. Zrobiła, co mogła, lecz w dalszym ciągu była lepka. 

Zerknęła raz jeszcze w stronę samotnego, teraz już kwitnącego drzewa. Uważało się za pana kniei, lecz z Odwagą w pobliżu nie mogło nosić tytułu najpotężniejszej istoty w okolicy, przez co ogromne ego krwawiło obficie. 

Otrzymała prawo przejścia, ale też poznała dokładną lokalizację wieży zegarowej. Wszystko pod warunkiem, że jak najszybciej opuści Zatruty Las. Drzewo nie chciało ponownej konfrontacji. 

Gdy Odwaga zwróciła się ku ciemności, cienie uciekły przed jej spojrzeniem. Niepewnie wstąpiła w półmrok i z ulgą stwierdziła, iż niemal nie słyszy szeptów, nie czuje na sobie wzroku setek niewidzialnych oczu. 

Powietrze było lżejsze, a jej myśli spokojne. Zagrożenie odeszło. 

 

~*~

 

Ruiny okazały się czymś zgoła innym niż to, co Odwaga myślała ujrzeć. Błądziła wzrokiem po górującej nad nią monstrualnej konstrukcji; zbitej masie kół zębatych, przekładni i kołowrotów zainstalowanych w kamiennych ścianach wieży. Widziała ruch, widziała, że maszyneria wciąć pracuje. Ktoś zadał sobie sporo trudu, by przywrócić abominację do życia. 

I by zyskać pewność, iż więziony tutaj człowiek nie wyjdzie na wolność. 

Obeszła wieżę, wypatrywała symboli, ruchomych elementów, ukrytych przycisków lub zapadni. Nigdzie nie było wejścia. Zbadała najbliższą oraz dalszą okolicę. Rozważała istnienie iluzji, przesłaniającej drzwi, lecz nie miała ani odpowiednich składników, ani aparatury, by stworzyć eliksir widzenia. 

Raz jeszcze spojrzała w górę, mrużąc oczy. 

Westchnęła. 

Zacisnęła zęby i rozpoczęła wspinaczkę. 

Chwytała się ostrych, metalowych elementów konstrukcji, które wyrastały ze ścian. Unikała wirujących zębatek i wolniejszych, masywnych kołowrotów, mogących zmiażdżyć człowieka. 

Wieża była w ciągłym ruchu. 

Nagle coś musnęło nogę Odwagi. Spojrzała w dół. Miała wrażenie, iż przełyka własne serce, widząc mechanicznego pająka. Instynktownie odskoczyła na niewielką półkę, tracąc równowagę. W przypływie paniki chwyciła pręt, lecz ten okazał się kończyną kolejnego, dużo większego konstruktu. 

Zawładnął nią strach i bez namysłu rozluźniła chwyt. 

Upadła na kołowrót. Podciągnęła się, w ostatniej chwili ratując sakwę przed wygłodniałymi zębatkami. Wypadły z niej dwie fiolki. Wyciągnęła rękę, by… Straciła je bezpowrotnie. Mogły być ważne. Mogły być tym, bez czego cała ta wyprawa nie ma najmniejszego sensu. 

Pająki nadciągały z każdej strony. 

Czuła się osaczona. Nie miała dokąd uciec. Przełknęła nerwowo ślinę. Cel, do którego dążyła, wydał się nagle nieosiągalny. Wydał się ułudą. 

Wcisnęła się między rury, przywierając plecami do kamiennej ściany. Drżąca dłoń złapała za rękojeść, lecz Odwagę pożarł strach. Nie mogła wyciągnąć miecza. Bezskutecznie próbowała zmusić ciało do działania. Nic. Mogła tylko patrzeć jak ostro zakończone odnóże zmierza w kierunku jej twarzy. Przeżywała ból, który jeszcze nie nastąpił. Pogodziła się z utratą oka. 

Godziła się ze śmiercią, byleby nastąpiła szybko. 

Ściana za plecami drgnęła, a Odwaga poczuła, że spada. Powietrze uszło z jej płuc, gdy ciało uderzyło o podłogę. 

Minęła chwila, nim zorientowała się, że jest bezpieczna. Leżała na kamiennej posadzce przed otwartym oknem; wokół ramy krążyły konstrukty. Szukały jej, lecz żaden nie ośmielił się wejść do środka, jakby ich ograniczony program na to nie zezwalał. 

Choć nadal była roztrzęsiona, znalazła w sobie siłę, by wstać. 

– Słyszysz mnie? – padło niepewne pytanie za jej plecami. – Widzisz mnie? 

Odwróciła się, łapiąc za miecz. 

– Słyszę cię… – odparła cicho. W osłupieniu przyglądała się znajomej twarzy. Myślała, że musi dotrzeć na sam szczyt wieży, lecz on był tutaj. Znalazła go. – Widzę cię… 

Podszedł i spróbował jej dotknąć, by upewnić się, iż nie jest to kolejny wytwór wyobraźni. Odwaga odruchowo cofnęła ramię, lecz po chwili ostrożnie wyciągnęła dłoń. Ich palce splotły się. W ciemnych oczach widziała ulgę. Kilkanaście lat izolacji mogło doprowadzić do szaleństwa, tymczasem miała przed sobą kogoś zadbanego i dość opanowanego, przynajmniej na pierwszy rzut oka. 

Z zaciekawieniem przyglądał się Odwadze. Jej długie, czarne włosy były zmierzwione, skołtunione, gdzieniegdzie nawet pozlepiane w strąki. Ciało pokrywał kurz i drobne ziarnka piasku. Tu i tam przywarł liść lub źdźbło trawy. Bił od niej intensywny zapach żywicy. Jednak tym, co zwróciło szczególną uwagę, był pancerz, o dość odważnym kroju. 

– Co się stało z resztą twojej zbroi? – zapytał z troską. 

Odwaga przewróciła oczami. 

Miejsce, w którym się znalazła, różniło się znacząco od tego, które widziała oczyma wyobraźni. Nie był to zimny i surowy loch. Nie była to też cela więzienna. Stała pośrodku skromnie urządzonego pokoju, który najwyraźniej stanowił jedną z wielu komnat o różnym przeznaczeniu. 

– Książę… – zaczęła niepewnie – czy można tu wziąć kąpiel? 

 

~*~

 

Przejrzała zawartość sakwy podróżnej, porównując fiolki i buteleczki. Stracone podczas wspinaczki okazały się już wykorzystanymi. Odetchnęła z ulgą. 

 Zmyła brud oraz żywicę, co do łatwych zadań nie należało, po czym pozwoliła sobie na długą chwilę relaksu w ciepłej wodzie. W końcu, bardzo niechętnie, zdecydowała wyjść z wanny. Osuszyła włosy, osuszyła ciało, okryła się delikatną, jedwabną tkaniną i opuściła łaźnię, zabierając swe rzeczy ze sobą. 

Książę spoglądał przez okno, zamyślony. 

– Książę? – odezwała się. 

– O dziwnych rzeczach się myśli, będąc lata w zamknięciu – stwierdził, wpatrzony w chmury. – Ale nigdy nie straciłem nadziei. Wiedziałem, że pewnego dnia przepowiednia się spełni i zjawi się odważna, piękna księżniczka, która złamie klątwę… 

Książę mówił, a Odwaga słuchała. Słuchała o złym magu, złym wuju-uzurpatorze, prawowitym dziedzicu, przeznaczeniu, miłości, honorze. Rzuciła okiem na piętrzące się w kącie stosy książek. Znała część tytułów. Baśnie i bajki, opowiadające o bohaterskich czynach, z obowiązkowym dobrym zakończeniem. Wydedukowała, że książę nie czytał ich tak całkiem zwyczajnie. On nimi żył. 

Zajęła jedyne krzesło przy niewielkim stoliku. Z sakwy wydobyła sporych rozmiarów oszroniony słój i położyła na blacie. 

– Książę! – przerwała zbyt długo ciągnący się monolog. 

– Wybacz – odparł wyrwany z labiryntu myśli. Odwrócił się i skłonił głęboko. – Pozwól, że przedstawię się, jak należy. Jestem… 

– Wiem kim jesteś, książę. Choć tajemnica skrywała twe imię, a nawet istnienie, dane mi było ją poznać. 

– Oczywiście – Wyprostował się. Spojrzał na Odwagę, lecz zaraz przeniósł wzrok w inne miejsce. Okrywająca ją tkanina mocno prześwitywała. – Czy mogę poznać twe imię, o pani? 

Zastukała palcami o zimne wieko słoja. 

– Powiedz mi, książę – zaczęła, ignorując pytanie. – Co jest obiecane tej, która uwolni cię z wieży? 

– Małżeństwo ze mną oraz połowa królestwa. Ale też wszystko, czego sobie zażyczysz! 

– Wszystko? – Uśmiechnęła się. – Dobrze więc. Uwolnię cię, a w zamian wypełnisz ten słój swym nasieniem. Tego sobie życzę. 

Na książęcej twarzy zagościło zaskoczenie, a po chwili wątpliwość. Zastanawiał się, czy dobrze usłyszał. W zakamarkach umysłu usiłował odnaleźć zdanie, które rzeczywiście padło. 

– Wybacz, chyba nie… 

– Nasieniem – powtórzyła powoli i wyraźnie. 

– No tak. Otóż to. Ja… Ja… – mówił, lecz nie do końca wiedział, co chce powiedzieć. – A ślub? Wcześniej nie powinien nastąpić ślub? – Zmarszczył brwi. – Czy dalej trzeba ślubu, żeby… 

Wstała i niespiesznie podeszła do księcia, nie odrywając wzroku od ciemnych, przestraszonych oczu. Zrobił krok w tył, lecz za plecami miał już tylko ścianę. 

– Nie obawiaj się, mój książę – rzekła słodko, mrużąc zalotnie oczy. – Nie zostaniesz sam z tym zadaniem, albowiem nie byłoby to sprawiedliwe, gdyby cała zabawa przypadła tylko tobie. 

Odwaga zadbała, by okrywająca ją tkanina zsunęła się całkiem przypadkowo, w dogodnym momencie. Książęce oblicze zalała czerwień. 

– Jejku… – Zasłoniła usta. – Ale ze mnie niezdara. 

Książę zdecydował, że najbezpieczniejsze miejsce, na którym może spocząć jego spojrzenie, znajduje się na suficie. Odwaga chwyciła jego dłoń i położyła na swej piersi, mocno dociskając. 

– Czyżby książę nie chciał dotrzymać słowa? – zapytała ze smutkiem w głosie. 

Książę chciał, ale też nie chciał. Z jednej strony był pewien, że niektóre zachowania nie przystają dziedzicowi tronu. Z drugiej natomiast poddawał w wątpliwość czy rzeczywiście nie przystają. Dużo mogło się przecież zmienić przez ostatnie lata, tym bardziej, że nie był na bieżąco. 

– Ja nigdy bym… 

– Może jeśli damy mu klapsa, to nauczy się, że brzydko jest kłamać? Czy niegrzeczny książę ma ochotę na klapsa? Książęcy tyłeczek pragnie kary? 

Przylgnęła do księcia. Dzieliła ich jedynie cienka warstwa odzieży. 

– Książę… – szepnęła mu do ucha. Na szyi czuł ciepły oddech. – Przynoszę wieści, książę… Szykuje się wielkie powstanie. 

– Powstanie? – zainteresował się. 

– W twoich spodniach. 

– Zgoda! – powiedział, przegrywając walkę z pożądaniem. – Spełnię twe życzenie. Niech bogowie będą mi świadkiem, iż słowa przyszłego króla są słowami honoru! 

Guziki z książęcej koszuli potoczyły się po kamiennej podłodze. Część upadła płaską stroną do ziemi, a część odbiła się, lądując dalej. Jeden zdołał zawędrować pod sam stół. Byłby to nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę wszelkie nierówności, które musiał pokonać. Działy się jednak rzeczy ważniejsze, więc los guzików nikogo nie obchodził. 

Buchnął żar pasji jasnym płomieniem i stał się najgorętszym z ogni, tak zacnym, iż zwrócił uwagę niebios przenajwyższych. Sami aniołowie rozważali, czy śpiewać winni psalmy, by upamiętnić owo wydarzenie. Historycy, gdyby tylko widzieli jak dzielnie książę pot i łzy przekuwał w honor i spełnienie, z pewnością uznaliby tę bitwę za wartą pamięci przyszłych pokoleń. 

 

~*~

 

Pająki strażnicze tkwiły w stanie uśpienia, lecz gdy Odwaga podchodziła do okna, zaczynały się ruszać. Tak też było tej nocy. 

Obserwowała gwiazdy, a w szczególności jedną z nich. Pojawiła się niedawno. Z początku ledwie widoczna, a każdego kolejnego dnia większa. Obecnie jaśniała imponującym blaskiem. Zupełnie niepodobna do migoczących sióstr, budziła niepokój Odwagi. 

Jej widok przypominał, iż czasu jest coraz mniej. 

Książę wyłonił się z sypialni, wysuszony i obolały. Wyraźnie stracił na wadze, a jego krocze spoczywało pod warstwą maści regeneracyjnych i bandaży. Niezwykle intensywny tydzień pozbawił go resztek wigoru. 

Powoli, chwiejąc się lekko, podszedł do Odwagi. Położył dłoń na jej nagim biodrze. 

– Zawiodłem cię – wyrzucił z siebie. – Mój honor krwawi. 

– Nie tylko honor. 

Nim rany się zagoją, miną dni. Odwaga nie chciała wikłać księcia w swe intrygi. Planowała rozstać się z nim zaraz po powrotnej przeprawie przez Zatruty Las. Doszła jednak do wniosku, iż nie ma wyboru i musi zatrzymać księcia przy sobie na dłużej; do czasu, aż spełni jej życzenie. 

Westchnęła. 

– Jutro opuścimy wieżę, mój książę. Wyśpij się. 

 

~*~

 

Nazajutrz Odwaga dokładnie zbadała więzienne komnaty. Przyjrzała się rurom, które do pomieszczeń doprowadzały wodę, pokarm oraz służyły za ujście dla nieczystości. Ostukała kamienne ściany. Ze względu na metalowych strażników nie uwzględniała okien jako potencjalnej drogi ucieczki. 

Sporo uwagi poświęciła niewielkiej komórce, w której znikąd pojawiały się przeróżne przedmioty: przyprawy, książki, leki, zioła, odzież… Ktoś dbał o księcia, przenosząc to wszystko do środka, lecz działało to w jedną tylko stronę. 

– Nigdzie wyjścia – mruknęła do siebie, przygryzając kciuk. – Musi gdzieś być. Musi! 

Książę ustawiał słoiczki przypraw w równym rzędzie, rozważając, które będą najodpowiedniejsze na drogę. Wziął do ręki jeden z imbirem, drugi z cynamonem. Dopadła go konsternacja. Każdego dnia, przez ostatnie lata, żywił się jedynie szarą breją, serwowaną przez mechanizmy wieży zegarowej. Nie miał pojęcia, jak i czym najlepiej doprawić coś zupełnie zwyczajnego, by pierwszy posiłek na wolności uczynić jeszcze bardziej wyjątkowym. 

– Czy to nada się na drogę? – zapytał, potrząsając słoiczkami. 

– Hm? 

Zrobił kilka kroków w stronę Odwagi, lecz wymęczone nogi same ugięły się pod nim. Słoiczki wypadły z rąk, roztrzaskały się, a przyprawowa chmurka wzbiła się w powietrze. 

Odwaga westchnęła. Podeszła do księcia, by pomóc mu wstać. Pochyliła się nad nim i właśnie wtedy jej nozdrza zaatakował ostry, wręcz gryzący zapach zmieszanego z imbirem cynamonu. 

Otwarła szeroko oczy, lecz przestały widzieć, co prawdziwe. Słyszała niewyraźne echa. Znalazła się w innym miejscu, o innym czasie. Otaczały ją płomienie, a ich żar przypiekał skórę. Stragany trawił ogień, podczas gdy ona stała i patrzyła, jak wszystko powoli zmienia się w popiół. Gęsty, duszący dym atakował jej płuca. 

Niektórzy próbowali uciekać, gdy wielu tkwiło w bezruchu. Ich ciała płonęły. Niezbędne ofiary, a wszystko przez Odwagę. 

Nie mogła nic zrobić, gdy ogień topił ciała jej sióstr, jej ojca. Nie mogła cofnąć czasu, podjąć innych decyzji. Wszystko przez Odwagę. 

Chciała krzyczeć, lecz gdy w końcu zdołała otworzyć usta i nabrać tchu, wypełnił je wiszący w powietrzu cynamonowy pył. Wdarł się do płuc, zaległ w nozdrzach. 

Tego dnia nikogo nie uratowała. Wszyscy zginęli. Przez Odwagę. 

Wspomnienie przeszłości nawiedzało ją i pomimo upływu lat, nie mogła się od niego uwolnić. Nie mogła zapomnieć dnia, gdy wszystko straciła. 

– …dobrze. Już dobrze. 

Głos, choć ledwie słyszalny, zdołał dosięgnąć Odwagi, uwięzionej w wizjach tego, co było. Proste i zwykłe słowa. Coś, co w tej właśnie chwili pragnęła usłyszeć. Nie niosły żadnej magii, lecz wystarczyły. 

Mogła znów oddychać. Targ przypraw zniknął, a ona tkwiła w objęciach księcia na chłodnej, kamiennej podłodze wieży zegarowej, otoczona odłamkami szkła. Otarła łzy i wtuliła się w jego ramiona. Milczał i za to milczenie była wdzięczna. 

Wzrok księcia spoczął na opartym o ścianę mieczu Odwagi. Mógł przysiąc, że z kilku niewielkich otworów w prosto zdobionej pochwie, wydobywa się czarny dym, lecz gdy mrugnął, nie było po nim śladu. 

– Książę – szepnęła – dlaczego zachowali cię przy życiu? 

– Co masz na myśli? – zdziwił się. 

– Samo twoje istnienie jest dla nich zagrożeniem. Dlaczego więc? 

– Nawet niegodziwcy mają honor. 

Odwaga zacisnęła wargi. Spodziewała się podobnej odpowiedzi, a mimo wszystko żywiła nikłą nadzieję, iż książę zna o sobie prawdę. Może po prostu ją ukrywał? W to wątpiła. Najpewniej nie miał pojęcia, że w jego żyłach płynie krew człowieka, który wieki temu wykluł się ze smoczego jaja. 

Nie mógł też wiedzieć, że z jego rodu nie pozostał przy życiu nikt poza nim samym, co czyniło go jeszcze cenniejszym. 

Prawdę znali tylko nieliczni, także mistrzowie alchemii, do których zaliczała się Odwaga. Ale o wartości książęcej krwi musiała też wiedzieć osoba odpowiedzialna za istnienie wieży zegarowej. Miejsce to dbało o księcia. Podtrzymywało w nim wolę życia, zaspokajało potrzeby… I może właśnie to stanowiło klucz do ucieczki. 

– Ufasz mi, mój książę? – zapytała, podnosząc się. – Możliwe, że to rozgryzłam. – Mrok, który zawładnął Odwagą chwilę temu, podsunął pewną myśl. – Ile jesteś gotów poświęcić, by stąd wyjść? 

– Wiesz, że jestem zdolny do wszelkich poświęceń – odparł, masując obolałe krocze. 

– Nie jestem pewna, czy do takich. – Zmarszczyła brwi. – Muszę zabrać cię na granicę życia i śmierci. 

Odwróciła wzrok, spodziewając się zdecydowanej reakcji; odmowy, oporu i pytań, lecz odpowiedziała tylko cisza. Spojrzała na niego. Wyraz twarzy księcia nie zmienił się ani trochę. Uśmiechał się lekko, a w jego spojrzeniu błyszczała ekscytacja. 

– Ufam ci – rzekł w końcu. – W twych szmaragdowych oczach widzę czystość intencji. Jeśli wierzysz, że to jedyne rozwiązanie, ja wierzę również. 

– Taaak… – zgodziła się speszona. Nie tego się spodziewała. – Nie ruszaj się, książę. I uważaj na szkło. 

Stanęła za księciem. Ramieniem objęła jego szyję, drugą ręką przyblokowała chwyt. Minęła chwila. W ciemnych oczach pojawiło się przerażenie. Wierzgał, próbował odepchnąć Odwagę, wyrwać się z duszącego uścisku, lecz nie dorównywał jej siłą. Walczył, walczył coraz słabiej.

W końcu walczyć przestał. 

Odwaga nie puszczała, wyczekując. 

Nagle usłyszała dobiegający z innego pomieszczenia zgrzyt. Zerwała się, chwyciła broń i wybiegła. Niewielki, mechaniczny pająk maszerował, szybko przebierając metalowymi odnóżami. Minęła go, doskoczyła do otworu, z którego wypełzł i wetknęła miecz pod opadającą ścianę.

Mechanizm trzasnął, ściana przestała opadać. 

Gdy przybiegła z powrotem, ujrzała, jak konstrukt skacze wokół dochodzącego do siebie księcia, jak bada go przy pomocy długich igieł, którymi nakłuwa jego ciało. Był inny od swych braci, pełniących funkcje strażników. Mniejszy, smuklejszy. 

Chwyciła go i rozbiła o ścianę. 

Uklęknęła nad księciem i ujęła jego dłoń. Emocje zaczęły opadać. Uświadomiła sobie, jaką potworność uczyniła. Mogło skończyć się zupełnie inaczej. Mogła go zabić. 

– Udało się? – zapytał. 

Odwaga przetarła oczy, nim napłynęły do nich łzy. Chciała coś powiedzieć, lecz powstrzymała się. 

Skinęła tylko głową. 

 

~*~

 

Ukryte za kamienną ścianą przejście było wąskie i ciasne. Na szczęście nie strzegli go mechaniczni strażnicy. Odwaga i książę zeszli krętymi schodami, mijając wnęki wypełnione uśpionymi pająkami, po czym pokonali krótki odcinek ciemnego tunelu. Wspólnie naparli na metalową klapę, za którą majaczyła wolność. Znaleźli się na zewnątrz, a przejście, którym wyszli, stopiło się z otoczeniem, nie pozostawiając najmniejszego śladu. 

Książę opadł na kolana, dłońmi przeczesując źdźbła trawy. Nie sądził, iż czynność tak prosta może sprawić tyle radości. W wieży przywykł do ciągłego tykania, przez co panujący wokół spokój był dla niego czymś niezwykłym. Chłonął go z nieskrywaną przyjemnością. 

– Klątwa ściągnięta… – Wziął głęboki wdech, wypełniając nozdrza wonią lasu, po czym powoli wypuścił powietrze. – Będąc tam nie przypuszczałem, że aż tak brakowało mi rzeczy zwyczajnych… Trawy, drzew, szumu liści, śpiewu ptaków. – Spojrzał na Odwagę. – Czy teraz zdradzisz mi swe imię? 

– Nasze drogi i tak się rozejdą, mój książę – stwierdziła z posępną miną – a ja stanę się wspomnieniem, niewartym pamięci. 

– Rozejdą? – powtórzył zaskoczony. – Nie tak powinno być. Przepowiedziano, że uwolni mnie odważna, piękna księżniczka i razem oswobodzimy lud spod jarzma mego wuja-uzurpatora! – przypomniał. – A gdy to się stanie, pobierzemy się, będziemy mieć dużo dzieci i będziemy żyć długo i szczęśliwie. 

Usiadła przy księciu. 

Będąc jeszcze w wieży, często myślała, by szczerze z nim porozmawiać. Obawiała się reakcji, przez co stale zwlekała. Postanowiła, iż koniec z tym. 

– N-nie było żadnej klątwy – powiedziała niepewnie, spuszczając wzrok. – Nie jestem księżniczką. Króla wraz z rodziną zamordowano. Z krewnych pozostałeś tylko ty. Zamek zrównano z ziemią, a na jego miejscu wzniesiono wieżę nowego pana krain. A co do mnie… Nie będzie rodziny, bo ja nie mogę mieć dzieci. I nie, nie weźmiemy ślubu. 

Gdy skończyła, serce czuła niemal w gardle. Przełknęła ślinę. Spojrzała nieśmiało na księcia i od razu zrozumiała, iż popełniła ogromny błąd, mówiąc za dużo, zbyt nagle i zbyt bezpośrednio, bez wcześniejszego przygotowania odpowiedniego gruntu. 

Na książęcej twarzy ujrzała nie tylko szok, ale też zgrozę. 

– Jak to nie weźmiemy ślubu? – jęknął, a ciemne oczy zaszkliły się łzami. 

Odwaga zmarszczyła brwi. 

– Z tego wszystkiego, co powiedziałam, tylko na to zwróciłeś uwagę? 

– Okłamałaś mnie! 

Poderwał się i pognał w stronę Zatrutego Lasu. Odwaga mogła tylko patrzeć, zbyt wstrząśnięta, by cokolwiek zrobić. Książę doskonale wiedział o niebezpieczeństwach czyhających w kniei, więc gdy zniknął między drzewami, wprawił Odwagę w jeszcze większe osłupienie. 

Na myśl o skąpanym w wiecznym mroku lesie przeszył ją dreszcz. Nie chciała tam wracać, jeszcze nie teraz. Nie odzyskała spokoju po tym, jak omal nie udusiła księcia. 

Lecz nie mogła siedzieć bezczynnie. 

Poderwała się i ruszyła jego śladem. 

Stanęła na granicy lasu, a zrodzone z mroku i magicznego skażenia istoty rozpierzchły się przed nią. Postąpiła naprzód. Mijała grube pnie wysokich drzew, mając na oku tańczące w oddali cienie. Wiedziała, iż nie ośmielą się zbliżyć, lecz wolała zachować czujność.

Usłyszała krzyk. Pobiegła. 

W kniei nie wszystko było iluzją. Rosły tu, prócz tych całkiem zwyczajnych, żyjące rośliny i choć nie posiadały intelektu, kierował nimi pewnego rodzaju instynkt. Książę padł ich ofiarą. Pędy oplatały go, zaciskając się ciaśniej i ciaśniej. Las atakował. Szepty wypełniały umysł, a cienie kąsały, pozostawiając ranki na duszy. 

Usłyszał kroki wśród opadłych liści; wraz z nimi nadeszła zmiana. Obce głosy ucichły, a cienie zdecydowały odejść. Pędy cofały się, a mrok stał się mniej ciemny i straszny. 

– Ten las atakuje umysły – odezwała się Odwaga. – Jeśli uwierzysz w to, co widzisz, połknie cię w całości. Ale nie wszystko jest ułudą. Bądź czujny. 

– Skąd… Skąd się tu wzięłaś? – wysapał, łapiąc oddech. – To odeszło… Odeszło, gdy tylko się zjawiłaś. Jesteś wiedźmą! Panią lasu! 

– Nie jestem. 

– Mam ci uwierzyć? 

Spoczęła na pniu, oparłszy miecz o zamszony głaz. Utraciła zaufanie księcia. Sama nie wiedziała, dlaczego aż tak jej na nim zależy. Postanowiła zdobyć się na szczerość, wyznać coś, o czym zwykła nie mówić. 

– Odwaga. Na imię mam Odwaga – rzekła speszona. – Nie urodziłam się. Zostałam stworzona przez mistrza alchemii, mojego ojca. Dał mi duszę i nauczył, jak być człowiekiem. Wychował mnie. – Książę otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz szybko je zamknął. – Byłam częścią jego rodziny. Naszej rodziny. Wszystko, co wiem o alchemii, wiem od niego. A później… – Spuściła wzrok. Robiła co mogła, by znów nie zatracić się we wspomnieniach. – Był pożar. Straciłam, co miałam… Wszystko. Z mojej winy. I przez to czym… kim jestem. 

Zapadła cisza. W zielonych oczach książę widział smutek, żal i tęsknotę. Ujrzał też zmęczenie i zrozumiał, iż Odwaga od dłuższego czasu dźwiga ciężkie brzemię przeszłości. 

– Odwaga – odezwał się po dłuższej chwili. Jego głos był nad wyraz łagodny. – Ładne imię. Jest w nim honor i siła. 

– Mówią, że jest dziwne. 

Usiadł obok niej. 

– I nie jesteś człowiekiem? Zatem… 

– Jestem. Mój ojciec osiągnął to, o czym alchemicy marzyli od stuleci. Stworzył życie. Nie zaprogramowaną lalkę, ale prawdziwe życie. Gdy magowie się dowiedzieli, zrobiło się… źle. 

– Dlaczego mi o tym mówisz? 

– Chcę, żebyś wiedział z czym… z kim masz do czynienia. Nie jesteś niewolnikiem przepowiedni czy przeznaczenia, mój książę. Masz wolną wolę, dokonuj wyborów. 

Spojrzał Odwadze w oczy. 

– Ty jesteś moim wyborem. Wierzę, że tak musi być. 

– Bardzo pochopny wybór. – Westchnęła. – Dodam, że zdarzyło mi się dopuścić rzeczy złych i niegodziwych. I mogę być poszukiwana za coś, czego nie zrobiłam. 

– Nie jesteś potworem! 

Uniosła brwi. 

– Nie mówiłam, że jestem. Dlaczego… 

– Intryguje mnie twój miecz – rzekł, chcąc zmienić temat. Wyczuł, iż stąpa po niebezpiecznym terytorium. – Jest dość surowy. Nie wygląda na skończony, a ten, kto go kuł, raczej nie wie, jak robić dobre miecze. 

– Ja go zrobiłam – powiedziała, świdrując księcia spojrzeniem – i jest skończony. 

– Jest… – Zachłysnął się powietrzem. – Jest też piękny. 

– Jest tworem alchemii, nie kowalstwa. – Wysunęła ostrze z pochwy. – Formował się niemal rok, by osiągnąć obecny kształt. Jest unikatowy, bo do stworzenia go użyłam części swojej… Fragmentu, który… Przez który… 

Poczuła ścisk w gardle. 

Wspomnienia odżyły i zabrały ją do dnia podziału. Dnia, w którym świadomie rozbiła swój umysł i okaleczyła duszę, pozbywając się znienawidzonej części siebie samej; tej, którą winiła za wszelkie złe wybory, za wielki pożar, za śmierć bliskich. 

Nie potrzebowała idealnej duszy. Potrzebowała odkupienia. I choć zdołała się zmienić, stać się kimś zupełnie innym niż osoba, która doprowadziła do tragedii, nie wyzbyła się poczucia winy, koszmarów. Na plecach nieustannie czuła oddech przeszłości. 

Minęło sporo czasu, nim doszła do wniosku, iż nie może tak żyć. Już nie. 

Wówczas przestała uciekać… 

– Już dobrze. Wszystko będzie dobrze. 

Głos księcia wyciągnął ją z oceanu myśli. Jego dłoń na ramieniu i znów te proste słowa, które miały w sobie kojącą moc. Spojrzała w ciemne oczy i nabrała pewności, iż zaufał jej na nowo. 

Podała mu miecz. Uniósł go i próbował utrzymać jedną ręką, lecz z marnym skutkiem. Całe jego ramię drżało. Spróbował więc chwycić rękojeść oburącz. Nie było lepiej. 

– Słyszałem o takiej broni – rzekł, oddając oręż. – Niezwykle ciężka dla wszystkich, oprócz prawowitego właściciela. 

– Nie, książę – odparła, uśmiechając się delikatnie. – Po prostu brak ci wystarczającej siły, by go dzierżyć. 

Zaśmiał się, by ukryć zakłopotanie. Na chwilę ucichł, a gdy znów otworzył usta, w tonie jego głosu zagościła niepewność. Musiał poruszyć kwestie, które Odwaga jedynie nakreśliła.

– Co dokładnie stało się z królestwem i moją rodziną? 

 

~*~

 

Minęły kolejne dni, niektóre bardziej niespokojne od innych. Nie popadając w obłęd, zdołali przeprawić się przez Zatruty Las. Dla księcia było to trudne przeżycie i gdyby nie pomoc Odwagi, nie opuściłby kniei nieodmieniony. 

Gdy w końcu wyszli na łąkę, szepty ucichły, a biegające dziko cienie i żyjąca ciemność, stały się tylko złym wspomnieniem. 

Marsz pośród wysokiej trawy, delikatnie falującej na wietrze, niczym ocean zieleni, stanowił plaster dla duszy. Spokój mógłby trwać, lecz cel podróży zbliżał się nieubłaganie, a było nim Eto, stolica królestwa. 

Pewnej nocy, gdy nieba nie przesłaniały chmury, Odwaga spojrzała w gwiazdy i to, co ujrzała, wzbudziło w niej niepokój. Liczyła dni, nie mogło być mowy o pomyłce. Obiekt obserwacji przyspieszył. 

– To nie może być prawda. – Przetarła oczy. – Dlaczego… 

– Jeszcze nigdy nie widziałem, by gwiazda świeciła tak jasno – odezwał się książę. – To niezwykłe. I piękne. 

Odwaga pokręciła głową. 

– N-nie ma w tym nic pięknego – powiedziała drżącym głosem. – On ściąga ją do siebie, dlatego jest większa niż powinna! Chce to przyspieszyć, by nikt nie zdołał go powstrzymać. 

– On? – Westchnął. – Wciąż nie mówisz mi wszystkiego. 

– Mag. Nekromanta. 

W ponurej wizji ujrzała miasta i miasteczka, a z każdego wyrastała sięgająca chmur wieża. Widziała magów, czczonych jak czci się bogów. Niepokonanych, brutalnych i wiecznych. A przed nimi na kolanach ludzkość, skuta kajdanami, sprowadzona do roli niewolników. 

– Potrafi wypchnąć duszę z ciała – dodała. – Nie da się przed tym uchronić. 

– Nekromancja jest zakazana – zauważył książę. 

– Alchemia również, choć od niedawna. 

– Och… – zdziwił się. – Dobrze. A jaką rolę odgrywa w tym moje… 

Zamilkł, patrząc na Odwagę. 

– Nasienie – dokończyła za niego. – Chodzi o smoki, o ich egzotyczną energię. Nie widziano ich od dekad, ale nie wyginęły. Wciąż żyją. Wiem, jak je przywołać, jak usidlić – tłumaczyła podekscytowana. – I wiem też, jak posiąść ich moc. Twoje nasienie, książę, jest kluczowe. 

– Cały słój? – Uniósł brew. 

– Tak… Chodzi o święte liczby, o święte proporcje. Powiem tak… – Jej dłonie przestały drżeć, gdy zepchnęła ponure myśli na dalszy plan. – Stworzyłam ten słój, by zakonserwował najmniejszą potrzebną ilość. – Oczy Odwagi błyszczały. – Jak już wszystko złączę, uzyskam niezwykle silny afrodyzjak i użyję go na sobie… Będę jak… jak lep. 

– Lep? 

– Jak żywy lep na smoki. 

Przytaknął, nie wszystko rozumiejąc. 

– Ale dlaczego akurat moje? 

Pokręciła głową. 

– Nic nie wiesz, książę. 

 

~*~

 

– Zwiąż mnie – poprosiła Odwaga. 

– Jesteś absolutnie pewna? 

– Nie. Ale to jedyny pewny sposób, by dostać się do miasta i dokończyć, co zaczęliśmy. Nie ma czasu, by próbować czegoś innego. 

Książę zrobił, co chciała. Grubym sznurem przewiązał nadgarstki Odwagi, a także kostki, by ograniczyć długość kroku. Sobie przypasał miecz oraz sakwę podróżną. Spojrzał w kierunku bramy miasta, z wyćwiczoną pewnością siebie. 

– Nie oddawaj mnie strażnikom – przypomniała. – To ty musisz mnie zaprowadzić do kapitany, nikt inny nie może tego zrobić. 

– Pamiętam, bez obaw. 

Pchnął mocno Odwagę, wcieliwszy się w rolę. 

Plakaty z jej twarzą, obiecujące wysoką nagrodę, wciąż zdobiły karczemne ściany w Eto. Nie było mowy, by przejść ulicami bez zwrócenia czyjejś uwagi. Maski, kaptury czy płaszcze nie wchodziły w grę. Straż dokładnie przyglądała się osobnikom z zasłoniętym licem. 

Do miasta postanowili wejść boczną, mniej uczęszczaną bramą, gdyż przy głównej panował tłok. Obecnie mało kto chciał dostać się do Eto, za to wielu postanowiło tymczasowo opuścić mury, z uwagi na plotki o gwieździe, która miała spaść z nieba. 

Wartownik wyszedł im na powitanie. 

– Łowca? – zapytał, zerkając na związane ręce Odwagi. 

– Łowca – przytaknął książę. 

– A kogóż tu mamy? – Skinął na Odwagę; jej twarz przysłaniały włosy. 

Książę chwycił ją za kark i odchylił głowę. 

– Niech mnie, toż to podpalaczka! Myślałem, że zdechnąć zdążyła. – Przyjrzał się dokładniej, by wykluczyć jakąkolwiek pomyłkę. – Bez wątpienia ona! A co się stało z resztą jej zbroi? Tyś to zrobił? 

Odwaga mruknęła coś niezrozumiale pod nosem i na powrót spuściła wzrok. 

– Taka już była. 

– Bezwstydna. – Zdegustowany pokręcił głową. – Hej! – zawołał drugiego strażnika. – Czy to nie twój brat zginął w pożarze targu przypraw? 

Drugi wartownik stanął u jego boku. Lodowate spojrzenie spoczęło na Odwadze. 

– Tak. Z żoną i dziećmi – przyznał, nie kryjąc gniewu w głosie. 

– Więc dobrze pamiętałem. – Złapał Odwagę za ramię. Syknęła, gdy zacisnął dłoń, jakby próbował zmiażdżyć kość. – Dobra robota, łowco – zwrócił się do księcia. – Zostanie wypłacona ci nagroda, a resztą zajmiemy się my. 

Próbowała zachować zimną krew, lecz jej nogi samoistnie zaczęły drżeć. Słyszała groźbę w głosie strażników. Kątem oka wychwyciła ich nienawistne spojrzenia; oni głodni zemsty, ona poszukiwana żywa lub martwa. Nic nie stało na przeszkodzie, by w jakimś ciemnym zaułku własnoręcznie wymierzyli sprawiedliwość, a do księcia wrócili z nagrodą za dostarczenie martwego ciała.

Widząc, iż Odwaga oddycha coraz szybciej i głębiej, chwycił ją za drugie ramię i przyciągnął do siebie. Stanął między nią a strażnikiem. 

– Wolałbym osobiście zaprowadzić ją do lochu. Muszę mieć pewność, iż trafi, gdzie ma trafić i nie będzie okazji do ucieczki. 

– Obawiam się, że nie możemy na to pozwolić – rzekł strażnik, uśmiechając się paskudnie. – Mamy pewne… procedury, których musimy przestrzegać. 

– Rozumiem. – Książę kiwnął głową. – Wobec tego jest wasza. – Cofnął się o krok, by umożliwić strażnikom przejęcie Odwagi. – Przy okazji, co u pani kapitan? Myślałem, by odwiedzić dawną przyjaciółkę. Porozmawiać o wspólnych interesach. 

– Znajomy pani kapitan? – zdziwił się wartownik. – Cóż. Obawiam się, że… – Na ramieniu poczuł dłoń drugiego strażnika. Odwrócił się i dostrzegł, iż ten kręci dyskretnie głową. – No tak. U pani kapitan wszystko dobrze – zwrócił się do księcia. – Myślę, że ze względu na zaistniałe okoliczności, możemy zezwolić na osobiste doprowadzenie więźnia przed oblicze pani kapitan. 

– Tak będzie najlepiej – zgodził się książę. 

– Dostaniesz eskortę – spojrzał podejrzliwie na księcia – więc niczego nie próbuj. 

– Nie śmiałbym. 

 

~*~

 

Pomieszczenie było małe, surowe. Na środku stał stolik. Po jednej stronie siedział książę, wraz z zakutą w kajdany Odwagą, a po drugiej kapitan. Przez zakratowane okno padały ostatnie promienie zachodzącego słońca. 

– W obliczu popełnionych zbrodni czeka cię stryczek – powiedziała kapitan, patrząc na Odwagę. – W normalnych okolicznościach zostałabyś powieszona już jutro, ale sęk w tym, że jesteś zbyt znaną osobistością i pewni ludzie byliby rozczarowani, nie mogąc ujrzeć, jak uchodzi z ciebie życie. Będziesz więc gnić w celi przez… Powiedzmy, trzy dni. 

Odwaga odetchnęła z ulgą. 

– Dziękuję – odparła, wyraźnie wdzięczna. 

– Podoba mi się twój plan – przyznała kapitan, odchylając się na krześle. – Przemyślany, ostrożny, przez co zupełnie do ciebie niepodobny. Wiedziałam, że głodna zemsty w końcu wrócisz do Eto, lecz… 

– Tu nie chodzi o zemstę – wtrącił książę – tylko o sprawiedliwość. 

– Jedno nie wyklucza drugiego – odparła, nie odrywając wzroku od Odwagi. – Zmieniłaś się. Pomijając oczywisty fakt, że w końcu używasz mózgu, nigdy bym nie przypuszczała, że zaczniesz także paradować w samej bieliźnie. 

– To zbroja! – sprostowała Odwaga, nieco urażona. – Myślałam, że chociaż ty zrozumiesz. 

– Tak? – Kapitan uniosła brew. – W takim razie, gdzie reszta tej zbroi? Zapomniałaś jej zabrać z domu? – Gestem uciszyła Odwagę. – Zresztą, mniejsza z tym. Kim tak naprawdę jest twój wspólnik? – Spojrzała na księcia. – Nie wygląda mi na łowcę. 

– Jest ostatnim żyjącym potomkiem rodziny królewskiej – powiedziała, ściszając głos. 

Kapitan zmarszczyła brwi. 

– Rodzina królewska ukrywa… – zaczęła Odwaga. 

– Wiem o tym – przerwała jej. – Rozumiem, że dostrzegasz pewien problem? Mamy tutaj człowieka, któremu nie sposób udowodnić pochodzenia, o którym nikt nie słyszał. Czasy królów odeszły bezpowrotnie – stwierdziła gorzko. – Lud nie pójdzie za kimś obcym. 

– W takim razie za kim pójdzie? – zapytał książę. 

– Za mną – odparła kapitan. – Znają mnie i szanują. Ufają mi. Boją się ci, którzy mają się bać. A co najważniejsze, wiedzą, że potrafię ich uchronić przed zmiennymi nastrojami tyrana. Co do ciebie, książę – ostatnie słowo wypowiedziała z pogardą – jaki w tym wszystkim jest twój cel? Odzyskanie tronu? Zemsta? 

– Wszystko już mu wyjaśniłam – wtrąciła Odwaga. 

– Sprawiedliwość – rzekł krótko. – Jeśli następca tyrana będzie prawy i honorowy, zrzeknę się tronu. Pragnę, by królestwo znalazło się w dobrych rękach, niekoniecznie moich. 

– Bardzo szlachetnie – przyznała kapitan, nie kryjąc zaskoczenia. – Podoba mi się ta odpowiedź. 

– Musisz umieścić nas w jednej celi – odezwała się Odwaga. – To bardzo ważne. 

– Bez obaw, oskarżymy go o spiskowanie z tobą. 

– Spiskowanie? – zdziwił się książę. 

– Tak będzie najprościej – wyjaśniła krótko, po czym znów zwróciła się do Odwagi. – Dostaniesz klucz do celi, schowaj go. Z powodu spadającej gwiazdy spodziewam się niepokojów, więc zdarzyć się może, że loch nie będzie pilnowany. Bądź czujna. Twoje rzeczy będą czekać w skrzyni, w moim gabinecie. 

– Do celi muszę zabrać słój z… – Zawahała się, szukając odpowiedniego słowa. – Z jogurtem. 

Kapitan zastukała palcami o blat. 

– Odwago – pokręciła z dezaprobatą głową – dobrze wiem, że to nie jest jogurt. Jesteś obrzydliwa. Pod tym względem wcale się nie zmieniłaś, chociaż mogłabyś. 

– Nie rozumiesz, to kluczowy… 

– Nie chcę wiedzieć – przerwała jej. – Wolę nie wiedzieć. Zanim się rozejdziemy, chcę byś o czymś pamiętała. Jeśli twój plan nie wypali, nie zamierzam pójść na dno razem z tobą. Nie daj się złapać i nie zawiedź mnie. Oczyść swoje imię. 

Kapitan wstała. 

 

~*~

 

– Być u progu nowej ery… – rzekła Odwaga, gdy już znaleźli się w celi. 

– Co właściwie się stanie jak gwiazda już spadnie? – zapytał książę. 

– Nie wiem. – Podeszła do zakratowanego okna i wyjrzała na zewnątrz. – Może stać się wszystko. Ale też nic. Wierzysz, że może spełniać życzenia? – Odwróciła się do siedzącego na pryczy księcia. – Co, jeśli rację mają ci, którzy twierdzą, że to tylko płonący kawał skały, który spadnie nam na głowy i wszystko zniszczy? 

– To głupie – stwierdził rozbawiony. – Spadające gwiazdy spełniają życzenia, każdy to wie. 

– Przeraża mnie to. – Objęła się ramionami i zadrżała. – Coś tak wielkiego i obcego, a zarazem nieuniknionego. – Usiadła obok księcia. Głowę oparła o jego ramię, by szepnąć mu do ucha. – Masz jakieś życzenia? 

– Chcę, by w królestwie panował pokój, porządek i dobrobyt – odparł bez zastanowienia. 

– Milusio – stwierdziła, odsuwając się. – A może coś bardziej egoistycznego? 

– Na przykład co? 

– Ja, na przykład, chciałabym domek na klifie i małą łódkę. Chciałabym każdego dnia w spokoju łowić ryby. 

Uśmiechnęła się zachęcająco. 

– Ach, takie życzenia… – Zastanowił się. – Może bym przedyskutował ze spadającą gwiazdą szczegóły – spojrzał Odwadze w oczy – naszego ślubu. 

– Taaak… – Speszona odwróciła wzrok. – Myślałam, że mamy to za sobą. Dobre życzenie, ale… 

– Może nie trzeba do tego życzenia – dodał z nadzieją. 

– Trzeba, jak najbardziej trzeba. – Pokiwała głową. – Książę, nie wiem jak to wszystko się skończy – rzekła posępnie. – Prawdę powiedziawszy, nie wiem, czy dam radę. Mogę nie wyjść z tego cało. A nawet… – Spróbowała się uśmiechnąć. – Nawet, jeśli wszystko się uda, nie wiem, czy nadal będę sobą. 

– Porwać się na coś takiego wymaga niezwykłej odwagi – stwierdził, patrząc na nią z podziwem. 

– To nie jest kwestia odwagi. Ja się po prostu boję – wyznała, nie odrywając wzroku od podłogi. – Wiesz, że polują na mnie łowcy nagród. Mogę pozostać nieuchwytna, nawet latami, ale gdy mag ujarzmi moc gwiazdy, nic się przed nim nie ukryje. – Zacisnęła dłonie w pięści. – Wystąpię przeciw niemu na własnych warunkach albo on przyjdzie po mnie na swoich. Druga opcja jest straszniejsza. 

– Widzę to inaczej. 

Wstała i podeszła do okratowanego okna. Spojrzała raz jeszcze w niebo. Zaczynała przywiązywać się do księcia i wiedziała już, iż rozstanie nie będzie dla niej łatwe. 

– Jeśli snujesz plany dotyczące przyszłości, rozważ taką, w której mnie już nie ma – rzekła z goryczą. 

– To nie musi się tak… – przerwał, by uchylić się przed lecącym w jego stronę elementem zbroi skórzanej. 

– Podejrzewam, że ktoś gdzieś wypowiedział życzenie, by zabić nastrój dzisiejszej nocy, mój książę. – Rzuciła w niego drugą częścią zbroi, której również uniknął. – Nie możemy na to pozwolić! Jeśli już o życzeniach mowa, to może powinieneś sobie zażyczyć, bym w końcu ściągnęła ci spodnie? 

Zsunęła z nóg poluzowane buty i kopnęła je pod pryczę. Mimo słabego światła, książę nie mógł oderwać wzroku od zmysłowego ciała Odwagi. Widział ją nago już nie raz, lecz za każdym razem reagował podobnie. Znalazł się pod czarem, z którego nie sposób się uwolnić, choć żadnego uroku nikt w rzeczywistości nie rzucił. Otworzył usta, ale niewypowiedziane słowa pozostały niewypowiedziane.

– Żadnego komentarza? Nic? – zapytała z delikatnym uśmiechem na ustach. Stanęła nad nim i spojrzała w ciemne, sparaliżowane chwilową niemocą oczy. – Dobrze, chociaż raz postanowiłeś być grzecznym i posłusznym chłopcem. Słój sam się nie napełni, a wiem, że już jesteś w pełni sprawny. 

– Odwago… – odezwał się w końcu, lecz nie dokończył, gdyż skuteczną komunikację uniemożliwiła niespodziewana stopa Odwagi w jego ustach. 

– Ani słowa. – Cofnęła nogę, po czym uklęknęła przed nim. – Bunt na mym pokładzie będzie surowo karany. – Pogładziła wzgórze na książęcych spodnach. – Czy mam uwolnić Krakena? 

– Tak – odparł bez zastanowienia. – Proszę. 

Podniosła się, by nadepnąć królewskie klejnoty. Książę zawył, a ona się zaśmiała. 

– Bunt. Jest. Karany – przypomniała. 

Książę nie ośmielił się ponownie otworzyć ust, a drzwi do niebios znów stanęły otworem, by anielskie oczy chłonąć mogły każdy szczegół tej niezwykłej nocy. Powstawały kolejne wersy psalmów, a ich treść, z pomocą boskiej interwencji, trafiała bezpośrednio do umysłów mesjaszy i kapłanów silnej wiary. Wśród jęków rozkoszy, dźwięków skrzypiącej pryczy, klapsów i niezliczonych westchnień, ciężkim dłutem wykuwał się kolejny rozdział historii, a pełniący tej nocy wartę młody strażnik czuł się nieco zakłopotany. 

 

~*~

 

Nastał czas, gdy loch pozostał bez nadzoru. Odwaga użyła ofiarowanego przez kapitan klucza i wraz z księciem wyszła z celi. Przemierzając ciemne, opustoszałe korytarze, starali się zachować ciszę, by nie zwrócić niepotrzebnej uwagi innych więźniów.

Znaleźli kapitański gabinet. 

Odwaga szybko dostrzegła sporych rozmiarów skrzynię przy jednej ze ścian. Wygrzebała miecz oraz sakwę, a z niej wyciągnęła niewielkie, drewniane pudełko. Opróżniła je, ostrożnie wykładając każdą substancję na gładki blat. Słabe światło, którego źródłem były uliczne latarnie za oknem, musiało wystarczyć. Zapalanie świec stwarzało zbyt duże ryzyko. 

Wyciągnęła rękę, by książę podał oszroniony słój, wypełniony po brzegi. Uśmiechnął się do niej, dumny, iż zdołał dotrzymać słowa, a ona odwzajemniła uśmiech, zadowolona, że nie uszkodziła księcia aż nadto, przy okazji licznych uniesień. 

Otwarła naczynie i położyła przed sobą. Zamknęła oczy i wzięła wdech, by się skupić. Minęła chwila, po której przystąpiła do działania. Liczyła, odmierzała czas i umieszczała kolejne składniki w słoju, recytując formuły w obcym języku. 

Gesty, słowa oraz specyficzna intonacja nadawały każdej substancji zupełnie nowych właściwości, jeszcze przed dodaniem do mieszaniny. Gdy skończyła, ucichła, obserwując dojrzewającą maź. 

– Udało się – szepnęła podekscytowana. 

Reagenty połączyły się w półprzezroczysty zol, który emanował słabym, fioletowym światłem. Odwaga zamknęła naczynie i schowała do sakwy. 

– Co teraz? – zapytał książę. 

– Teraz… – Przeszył ją dreszcz. – Zapłonie niebo, przybędą smoki, a mag opuści wieżę. Książę – spojrzała w ciemne oczy i dostrzegła w nich smutek – opuść miasto, póki możesz. Zrób to, proszę, dla mnie. 

 

~*~

 

Szybkim, acz niepewnym krokiem przemierzała Eto. Pozwoliła włosom opaść na twarz, by chociaż częściowo ją przesłoniły. Mijała ludzi ciekawych jedynego w swoim rodzaju zjawiska na nocnym niebie, gromadzących się w niewielkich grupkach i żywo dyskutujących. Strażnicy poświęcali całą uwagę większym zgromadzeniom. 

Gwiazda świeciła z mocą księżyca w pełni, a blask jej z każdą minutą stawał się intensywniejszy. Wkrótce wybuchnie panika, Odwaga była tego pewna. 

Jedno miejsce straszyło pustkami. Był to plac główny, położony przed wieżą nekromanty, obecnego pana krain, zbudowaną na zgliszczach pałacu królewskiego. Odwaga spojrzała w górę, na sięgającą niebios konstrukcję. 

Wzięła głęboki wdech i powoli wypuszczała powietrze. Serce waliło jej, jakby chciało wydostać się na wolność i już nigdy nie wrócić. Przełknęła ślinę, podchodząc do schodów. 

Wyciągnęła słój z jaśniejącą substancją, zdjęła wieko i wylała na siebie całą zawartość. Palcami przeczesała włosy, by równomiernie rozprowadzić gęstą i lepką maź. Wtarła ją w skórę. Gdy już skończyła, dłoń położyła na rękojeści miecza. 

Czekała. 

Mijały potwornie długie sekundy. Modliła się, by czas stanął w miejscu, a to, co miało nastąpić, nie nadeszło. 

Prośby do bóstw nie zostały wysłuchane. Potężne, żelazne drzwi stanęły otworem. Z wieży wyszedł człowiek, którego Odwaga obawiała się najbardziej. Mag odpowiedzialny za anihilację rodów królewskich i uczynienie z alchemii zakazanej pod groźbą śmierci sztuki. Nekromanta, który doprowadził do wielkiego pożaru na targu przypraw, a winę zrzucił na Odwagę. 

– Plugastwo – rzekł z obrzydzeniem, mierząc ją wzrokiem. Odwaga wyciągnęła miecz. Ostrze skierowała w stronę maga. – Znalazłaś sposób, by ukryć się przede mną. Nawet wykradłaś i ukryłaś księcia. – Postąpił krok naprzód. Odwaga cofnęła się. – Co się zmieniło, że pojawiasz się akurat teraz? Czyżbyś przypomniała sobie własne imię? 

Oczekiwał podstępu. Pojawienie się Odwagi w noc spadającej gwiazdy nie mogło być przypadkiem. Na jej błyszczącej skórze i wilgotnych włosach dostrzegł niewyraźny blask. Słaba aura, nieniosąca zagrożenia. Spojrzał dalej. Wokół placu nie dostrzegł strażników. Z jednej strony wiedział, że mogli zostać odesłani do zabezpieczania miasta, z drugiej zaś podejrzewał zdradę. 

Odwaga trzęsła się. Trzęsła się i nie mogła nad tym zapanować. Broń trzymała kurczowo i sztywno, a jej oddech był tak szybki, jakby zaraz miała wyzionąć ducha. Mag nie stworzył barier, nie rzucił uroku, a mimo to nie mogła się ruszyć. Nogi odmawiały posłuszeństwa. 

– Powiesz coś? – zapytał. – Spodziewałbym się, że ostatni żyjący alchemik będzie bardziej wygadany. 

Otwarła szeroko oczy. 

– Łże-łżesz – wyrzuciła z siebie, poruszona. – T-to niemożl… – Nie dokończyła. Gardło zacisnęło się samo. 

Mag uniósł kostur i uderzył nim o kamienną płytę. Jasny blask oślepił Odwagę. Poczuła jak tysiące maleńkich igiełek napierają na jej skórę. Opadła na jedno kolano, lecz zaraz powstała. Uświadomiła sobie, że przeszył ją piorun. Zbroja wzbogaciła się o część prawego rękawa, który rozwinął się od ramienia aż po łokieć. Mag uniósł brew i przywołał kolejną błyskawicę. Efekt był podobny, choć tym razem pojawił się naramiennik. 

– Intrygujące – rzekł, zrozumiawszy sekret pancerza Odwagi. – Zastanawiałem się, gdzie jest reszta twej zbroi, ale widzę, że to nie zwykła zbroja, a produkt parszywej alchemii… – Kostur opadł. Błysk. Prawy rękaw rozciągnął się do nadgarstka. – Przekonajmy się, ile magii zdołasz pochłonąć, nim całkiem stracisz ochronę. 

Następne uderzenie kostura, znów piorun. Lecz ten nie sięgnął celu. Wyładowanie rozeszło się po skrzydle niewielkiego, młodego smoka, który wylądował u boku Odwagi. Po nim zjawiły się kolejne, by zająć miejsce przy swej pani. 

Mag oniemiał. Z zapartym tchem wpatrywał się w legendarne bestie, podziwiając ich majestat. Marzył, by zgłębić tajniki nieokiełznanej i egzotycznej magii smoków, lecz w poszukiwaniach nie wyszedł poza studium niepotwierdzonych opowieści. Tymczasem żywy mit, w zwielokrotnionej i różnorodnej postaci, materializował się na placu przed wieżą. 

– Dlaczego one wszystkie są takie… – Na jego czole pojawiły się maleńkie kropelki potu. Oblizał usta. – Takie pociągające? 

Odwaga opuściła miecz. 

– C-co? – zdziwiła się. 

Smoki odstąpiły od Odwagi, na znak uległości kładąc łby na ziemi. 

Pragnęły jej. Widziały ją jako jedną z nich. Była słaba. Musiały chronić. Musiały obdarować własną magią. Dać siłę. 

Każdy chciał stać się tym jedynym, z którym Odwaga nawiąże trwałą więź. Każdy dał jej cząstkę siebie. Każdy nawiązał słabą, tymczasową więź. 

Mag zauważył zmianę w aurze Odwagi. Stała się mniej ludzka, bardziej smocza. 

– Chcesz odtworzyć historię i stać się… – Urwał, widząc w myślach połączenie smoka z człowiekiem. – Stać się hybrydą! 

Dzika energia dostrajała się do Odwagi. Wrażenie, iż stała przed kimś niepokonanym, o niewyobrażalnej mocy, zniknęło. Opuściła ją niepewność, a strach przestał paraliżować. Uniosła wzrok, by w końcu spojrzeć w oczy temu, którego zbyt często widywała w złych snach. 

Zamarła, ujrzawszy erekcję pod jego szatą. 

– Masz potencjał. – Z czoła starł pot. – Marnotrawstwem byłoby go nie wykorzystać. Nie musimy walczyć, możemy rządzić! Ty i ja, połączmy siły… – Uśmiechnął się paskudnie. – Połączmy, tak, to dobre słowo. 

Odwagę zemdliło. Odkryła właśnie, iż posiada pewne nieprzekraczalne granice. Podparła się mieczem i zwymiotowała. 

– Nie! – krzyknęła. Zdziwiła ją siła własnego głosu. Wytarła usta. – Zabiłeś moją rodzinę. Zginęło tylu ludzi, jak możesz… 

– Zabiłeś? – Zaśmiał się. – To ty ich zabiłaś. Wszystkich. Gdy zostałaś stworzona, alchemicy sami wydali na siebie wyrok, ale dopiero twoje działania, twoje decyzje… 

– Zamilcz! – wrzasnęła. 

Uniosła miecz, a ostrze zapłonęło. Sztych skierowała w maga, pozwalając, by płomień ześlizgnął się z klingi i pomknął przed siebie. Mag wystawił dłoń, a niszczycielska moc rozproszyła się pomiędzy palcami, nie wyrządziwszy najmniejszej krzywdy. 

– Żałosne. – Strzepnął iskierki magii z rękawa, jak zwykły kurz. – Przepełnia cię smocza magia, ale nie masz pojęcia jak jej użyć. 

Odwaga spojrzała na smoki, lecz te nie paliły się do walki. Pochłonięte cichą rywalizacją o jej względy, spoglądały na niebie nieufnie. Otrzymała od nich tyle, ile były w stanie dać i nie śmiała prosić o więcej. Uniosła miecz raz jeszcze, koncentrując się na kolejnym ataku. Pomknął płomień, szybszy, jaśniejszy, lecz efekt był ten sam. 

– Nauczę cię kontroli – rzekł zniecierpliwiony. – Wybaczę dawne przewinienia, tylko dołącz do mnie. 

Nie tak miało być. Odwaga jęknęła żałośnie, bliska łez. Jej nogi drżały, ręce drżały, a serce waliło bez opamiętania. W desperacji podniosła niewielki kamień i cisnęła nim w maga. 

– Umrzyj! – zawyła. 

Trafiła go. Jakimś cudem zdołała go zranić. Wyraźnie widziała krew. Mag otarł policzek i zdumiony gapił się w szkarłat na palcach. Ogarnęła go zimna furia. Odwaga dostrzegła iskierkę nadziei w ciemnym tunelu i postanowiła iść jej śladem. Ponownie uniosła miecz, gotowa spróbować raz jeszcze. 

Wtedy zapłonęło niebo. 

– Nadchodzi moja era! – zagrzmiał, spoglądając na świetlistą kulę nad wieżą. – Kończmy to. 

Zerknął na smoki, kalkulując coś w myślach. Kosturem uderzył o stopień. Świat mrugnął i znaleźli się na targu przypraw, wraz z fragmentem schodów, na których stali.

Smocza więź została zerwana, a wraz z nią dostęp do dzikiej magii. 

– Byłem łaskaw – zwrócił się do Odwagi. – To ty wybrałaś śmierć. 

Uderzenie kostura wyzwoliło falę żaru, która podpaliła stragany wokół i wypełnione ziołami i przyprawami liczne skrzynie. 

Wspomnienia odżyły. Dławiły Odwagę, zaciemniały myśli i porywały w przeszłość, choć wszystko działo się tu i teraz. 

– Dokładnie tutaj winnaś była umrzeć lata temu. Pozwól, że naprawię swój błąd. 

To samo miejsce, te same zapachy, ten sam ogień… Próbowała z sobą walczyć, lecz lęk pożarł ją w całości. Słyszała krzyki, widziała twarze, a wszystko nadal żywe w powracających niczym gigantyczna fala tsunami wspomnieniach. 

Kostur uderzył ponownie. 

Nekromanta wyrwał duszę Odwagi z ciała. Zawisła nad nim, podobnie jak dusze wielu innych lata temu, gdy targ przyprawowy płonął. Patrzyła jednocześnie w przeszłość i w teraźniejszość, wzajemnie przeplatające się. 

Granice między tym, co było, a tym, co jest, przestały istnieć. 

Utonęła w oceanie wspomnień. 

 

W Eto trwał festiwal. 

Do stolicy ściągali bardowie i kupcy z najdalszych zakątków królestwa, a także handlarze egzotycznych towarów z krain po drugiej stronie Morza Szeptów. Szczególnym zainteresowaniem cieszył się targ przypraw, który zwykł rozkwitać w czasie corocznej celebry. 

Dzień zapowiadał się spokojnie. Odwaga, wraz z ojcem i siostrami, spacerowała między straganami, wypatrując rzadszych ziół. W pewnym momencie przystanęła. Zauważyła półprzezroczystą kulę, unoszącą się nad ziemią. Rozejrzała się i odniosła wrażenie, iż poza nią nikt nie dostrzega owego fenomenu. 

Zaintrygowana podążała za kulą, która zdawała się gdzieś ją prowadzić. Obiekt nagle zawisł w powietrzu, drgnął i upadł. Odwaga klęknęła. Zawahała się, lecz ciekawość zwyciężyła. Delikatnie dotknęła eterycznej powierzchni, a kula rozmyła się, by po chwili zniknąć zupełnie. 

Czas zatrzymał się. Mogła tylko biernie patrzeć jak znikąd pojawia się płomień, wskakuje na skrzynię obok. I rośnie. Rósł prędko, pożerając drewnianą obudowę. 

Czar prysł. Odwaga zdołała odsunąć się od żaru, choć ludzie wokół nadal tkwili w bezruchu. Chciała wołać pomocy, ale z ust nie wydobył się żaden dźwięk. Nabrała pewności, iż znalazła się pod atakiem magicznym. 

Rozejrzała się nerwowo, lecz nie dostrzegła nikogo, kto mógł być potencjalnym napastnikiem. Nieważne. Musiała powstrzymać pożar. 

Pobiegła. 

Znalazła wodę, lecz ta zapłonęła, gdy tylko Odwaga dotknęła jej powierzchni. Rozległ się krzyk. Ujrzała znieruchomiałych mieszczan. Minęła ich, nie mając już pojęcia, co się dzieje. 

Ktoś złapał jej ramię. Odwróciła się, a gdy spojrzała mężczyźnie w oczy, ten stanął w płomieniach. Na sam jej widok niektórzy zmieniali się w żywe posągi, inni uciekali w popłochu. 

Zrozumiała, iż tam, gdzie ona, tam też ogień. Zatrzymała się, by przeczekać. Miała nadzieję, iż znajdzie się ktoś, kto zdoła to powstrzymać, zdoła jej pomóc. Bezczynność nie poprawiła sytuacji. Słupy ognia wyrastały w pobliskich alejkach. Targ przypraw płonął. 

Odwagę ogarnęła panika. Pobiegła szukać rodziny. Połączony z dymem cynamonowy pył gryzł jej płuca. Mijała ludzi zastygłych w czasie, niektórzy już płonęli, a ona nie mogła nic zrobić. Wzbierał w niej gniew, chęć odwetu na tym, kto stał za tym wszystkim. 

Dobiegła w końcu do ojca i sióstr… Upadła na kolana. Chciała krzyczeć. Woń przypraw dusiła, atakując nozdrza i gardło. 

Nagle poczuła szarpnięcie. Wzniosła się wysoko, ponad liczne języki ognia i gryzący dym. Ujrzała setki lewitujących w powietrzu ludzi, ujrzała ojca i siostry. Spojrzała w dół i zobaczyła siebie, tkwiącą w bezruchu. Uświadomiła sobie, iż otaczały ją wyrwane z ciał dusze. 

Była inna. I dzięki tej inności zdołała wrócić do ciała. Przeżyła, mimo że tego dnia miała umrzeć. Roztrzęsiona stąpała nad częściowo zwęglonymi zwłokami, mijała zmieniające się w popiół stragany, by wydostać się z płonącego targu. I gdy go opuszczała, wśród gapiów zauważyła zakapturzonego maga. Nekromantę. Nie dostrzegł jej, a wyraz jego twarzy mówił wszystko. 

Dokonał zemsty po tym, jak Odwaga, byt stworzony z pomocą alchemii, istny kamień filozoficzny, upokorzyła go publicznie. Rzuciła mu wyzwanie, a on przegrał. Opowiedziała światu o jego nieludzkich eksperymentach. 

Zlekceważyła gniew nekromanty. Jej działania i decyzje doprowadziły do śmierci ojca, śmierci sióstr, śmierci setek niewinnych ludzi. O tragedię obwiniała wyłącznie siebie. 

Wszystko to przez Odwagę. 

Opuściła miasto, zanim opowieść o podpalaczce z targu przypraw zapuściła korzenie i rozpoczęła własny żywot. 

Nie radziła sobie ze stratą. Tęsknota i wyrzuty sumienia dobijały ją. Początkowo pragnęła zemsty, lecz każdego kolejnego dnia coraz częściej zastanawiała się: co by było, gdyby… 

Odpowiedź była prosta. Nie straciłaby rodziny. Nikt by nie umarł. 

Gdyby. 

Rozbiła swą duszę, by już nigdy nie dopuścić do podobnej sytuacji. Pozbyła się odwagi, brawury i gniewu; aspektów własnego jestestwa, które pchnęły ją na ścieżkę konfrontacji. Nie mogła ich zniszczyć, więc zostały zaklęte w broni alchemicznej, w mieczu, z którym się nie rozstawała. 

Musiała nauczyć się życia w ciągłym strachu. Nie podejmowała ryzyka, a gdy tylko mogła, uciekała. Często mdlała. 

Z czasem nauczyła się ostrożności, nauczyła się planowania. Rozsądek i chłodna kalkulacja były jej głównymi sprzymierzeńcami. 

O księciu, o jego linii genealogicznej, wiedziała od samego początku. Później dotarła do zapisków na temat smoków, ich zwyczajów godowych. A jeszcze później poznała słabość zaklęcia wyrywającego dusze. Nie było przed nim ochrony, ale czar działał wyłącznie na dusze istot żywych, a alchemiczny miecz Odwagi do istot żywych nie należał. 

 

Wyszczerbioną klingę spowił gęsty, czarny dym. 

Odwaga zmarszczyła brwi. Spojrzała prosto w oczy maga, a w spojrzeniu tym nie było cienia strachu. Powoli, acz płynnie, uniosła ostrze i naprężyła mięśnie, szykując się do ciosu. Uwięziony w mieczu fragment duszy zawładnął pustym ciałem. 

Stała się nieustraszona. 

Stała się ucieleśnieniem gniewu i odwagi w najczystszej postaci. 

Wybiła się do ataku. 

– Jak… – urwał, zmuszony do obrony. 

Zablokował pierwsze cięcie kosturem. Ledwie zdołał odzyskać równowagę, gdy nadeszło kolejne. A zaraz po nim następne. Czwarty cios odrąbałby mu rękę, gdyby nie uwolnił skumulowanej w broni energii magicznej. Nastąpił rozbłysk; fala uderzeniowa odrzuciła Odwagę. Mag posłał w jej stronę dwie błyskawice, lecz te pochłonęła alchemiczna zbroja. 

Zyskując trochę czasu, skoncentrował wewnętrzną moc, by wypchnąć duszę z ciała Odwagi. Nie mógł. I nie potrafił pojąć, dlaczego. Przywołał błyskawice. Odwaga podniosła się, gotowa wznowić natarcie. Doskoczyła do maga, ignorując spadające na nią pioruny. 

Ten przekształcił kostur w świetlistą szablę, by powstrzymać nadciągające uderzenie. Przekształcił go w broń tak ostrą, iż mogła ciąć stal. W samą porę zasłonił się klingą i widział jak magiczne ostrze przecina alchemiczny miecz, by następnie zagłębić się w szyi Odwagi. 

Niestety, rzeczywistość okazała się zgoła inna niż predykcja ataku. 

Klingi uderzyły o siebie, lecz żadna nie została przecięta. Ostrze szabli trafiło w szczerbę, zaklinowało się, przez co mag nie mógł cofnąć broni. Odwaga napierała, a on uginał się pod jej siłą, której istnienia nie śmiał podejrzewać. Niemal zmusiła maga, by przed nią klęknął. Miał on nieodparte wrażenie, iż walczy z zupełnie inną osobą niż ta, która chwilę temu stała przed wieżą, drżąc na sam jego widok. 

– Kim… jesteś? – syknął, łapiąc oddech. 

– Twoją starą, skurwysynu! – zagrzmiała Odwaga. 

Kopnęła go w klatkę piersiową. Stracił oddech, lecz zdołał sparować naciągające z góry uderzenie. Przeturlał się na bok, ledwie zdążył wstać. Kolejne ciosy były niedbałe, za to spadały z taką siłą i szybkością, iż mógł je tylko blokować, po każdym cofając się o krok. Spychała go na płonące stragany. 

Nagle przystanęła. Cofnęła ostrze, biorąc potężny zamach. 

Wykorzystał tę chwilę do wymierzenia ciosu. W cięcie włożył całą swą moc, by uczynić je ostatecznym. Odwaga zrobiła to samo. Chciała to skończyć tu i teraz. Jej miecz był nieszczególnie ostry, lecz sama jego masywność i siła, którą włożyła w atak, wystarczyły, by rozbić szablę maga. 

Magiczna broń eksplodowała, a powstała z tego fala uderzeniowa rzuciła Odwagę na trawione przez ogień stragany. Mag runął na wypełnione ziołami skrzynie. Powstał pierwszy i szybko ocenił sytuację. Gdy ujrzał zbliżające się smoki, zrozumiał, iż nie zdoła wygrać tej walki. 

Spojrzał w górę na jaśniejącą kulę światła. Pierwotnie planował połączyć się ze spadającą gwiazdą zaraz po uporaniu się z Odwagą, lecz nic nie stało na przeszkodzie, by uczynić to właśnie teraz. 

– Walka z robactwem twego pokroju to strata czasu – wycedził przez zęby, po czym uniósł się w powietrze. 

Odwaga podbiegła, lecz był już zbyt wysoko, by mogła zrobić cokolwiek. Stała pośrodku płonącego targu, zaciskając zęby i patrząc bezradnie, jak mag z każdą chwilą wzbija się wyżej i wyżej. Spadły pioruny. Smoki przyjęły na siebie część uderzeń, lecz alchemiczna zbroja była już niemal kompletna. 

Legendarne bestie zataczały kręgi nad Odwagą. Znów poczuła ich moc, lecz tym razem nie kierował nią strach. Pragnęła za wszelką cenę dopaść maga. Nie myślała więc o tym, co robi. 

Ugięła nogi, koncentrując w nich smoczą magię, po czym wybiła się wysoko w powietrze. Lot okazał się dziecinnie prosty. Przyspieszała, lecz mag był czujny. Dostrzegł Odwagę. Atakował błyskawicami, a ona ich unikała, jak tylko mogła, lecz w końcu nadeszło nieuniknione. Zbroja straciła antymagiczne właściwości. 

Odnoga jednej z błyskawic sięgnęła Odwagi. Przeszył ją niewyobrażalny ból. Zdołała zachować świadomość, choć była oszołomiona. Utraciła szybkość. Zdała sobie sprawę, iż nie dogoni maga, co doprowadziło ją do furii. 

Zacisnęła zęby, aż popłynęła krew, zacisnęła dłonie na rękojeści miecza, naprężając każdy mięsień. Ostrze wypełniła smocza magia. Zapłonęło czarnym płomieniem. 

Odwaga cięła, wkładając w cięcie wszystko, czym dysponowała. 

Przecięła powietrze, przecięła błyskawice, przecięła rzeczywistość, pozostawiając na niebie międzywymiarową szczelinę długości leżącego w dole miasta, ale, co najważniejsze, przecięła też maga. 

Jej usta wykrzywił paskudny uśmiech, gdy przepołowione ciało zaczęło bezwładnie opadać. Chciała więcej. Odbiła się od powietrza, by wznieść się wyżej. Pragnęła poszatkować nekromantę na kawałki, by mieć absolutną pewność, iż nie powstanie. 

Nagle zakręciło się jej w głowie. Miała wrażenie, iż traci nad sobą kontrolę. Zaklęcie, które wypchnęło jej oryginalną duszę, przestało działać, lecz płonący w Odwadze gniew, wzmocniony smoczą magią, stał się zbyt silny. Podzielona dusza walczyła o to, która jej część pozostanie w ciele, a która powróci do miecza. Upływ czasu sprawił, iż ponowne połączenie stało się niemożliwe. 

Odwaga wrzasnęła, odbiła się od powietrza raz jeszcze. Minęła spadające ciało maga, nie zwróciwszy na nie uwagi. Traciła przytomność, by zaraz ją odzyskać. Na przemian czuła gniew i strach. 

Wzbiła się wyżej. 

Nie zorientowała się, kiedy dokładnie dotarła do gwiazdy. Nie mogła zrozumieć głosu własnego serca, gdyż głos ten stale się zmieniał, niezdecydowany. Nie było odwrotu, nie było też czasu na zastanowienie. 

Wyciągnęła ku gwieździe dłoń, by ta spełniła jej życzenie. 

W ostatniej chwili dłoń sama złożyła się w pięść. 

 

~*~

 

– Pomóż mi… – jęczał mag. 

Uchodziło z niego życie, gdy leżał w kałuży krwi. Przepołowione ciało próbowało złączyć się w całość, lecz proces ten nie dobiegł końca. Natura magii zmieniła się. Stała się czymś innym, czymś nieokiełznanym. 

– Dlaczego nie pozbierasz się do kupy jak zawsze? – zapytała stojąca nad nim kapitan. 

– Milcz… – wychrypiał. – Jestem… panem. 

Pochyliła się. 

– Uczyniłeś mnie sędzią i katem, pamiętasz? Mój głos jest głosem prawa. 

– Nie ośmielisz… 

Wyciągnęła sztylet. Ostrzem przejechała po szyi maga. 

– Nadszedł czas zmian – stwierdziła, wstając. – Mój czas. 

W płuca nabrała chłodnego powietrza. Trwały właśnie zamieszki. Wprawdzie spadająca gwiazda zniknęła całkiem nagle, lecz… 

Westchnęła. 

Smoki odeszły, a niebo pokrywała pajęczyna pęknięć, jakby ktoś usiłował je roztrzaskać na tysiąc kawałków. A gdyby to było mało, nad miastem ciągnął się międzywymiarowy wyłom. 

Kopnęła leżące u jej stóp zwłoki. 

– Wykonałaś swe zadanie, Odwago – rzekła, zapatrzona w gwiazdy – gdziekolwiek teraz jesteś. 

 

~*~

 

Klęcząc, wypluwała wodę z płuc. Zwymiotowała. Gdy było już po wszystkim, zaczerpnęła gwałtownie powietrza, opadając na plecy. 

– Książę? – wychrypiała. – To ty wyciągnąłeś mnie z jeziora? 

– Los chciał, bym był w pobliżu, gdy spadłaś z nieba. 

Spojrzała na swą dłoń. Palce zaciskały się same na rękojeści miecza. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, iż nad ostrzem unosi się smużka czarnego dymu, lecz gdy mrugnęła, nie pozostał po niej ślad. Rozluźniła chwyt i rozmasowała obolały nadgarstek. 

Spróbowała się podnieść, lecz mokry, pełny pancerz skórzany wydał się niezwykle ciężki. Bolał ją każdy mięsień. Opadła w ramiona księcia. 

– Wygrałam – rzekła słabym głosem. – Wygrałam! 

Poczuła się w prawdziwie wolna. Koszmar dobiegł końca. 

– Spełniło się twoje życzenie? – zapytał po chwili. 

– Nie pamiętam, czym było – przyznała szczerze, po czym spojrzała na księcia. – Może… 

Martwiło ją pęknięte niebo, niepokój budziła też szczelina nad miastem, z której coś obcego przenikało do świata. Nie znała jeszcze konsekwencji swych czynów, lecz poczuwała się do odpowiedzialności, by posprzątać po sobie, by uczynić, co właściwe. 

Wskazała na wiszącą nad miastem dziurę w osnowie rzeczywistości. 

– Muszę to naprawić. Zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Książę – ujęła jego dłoń – wyruszysz ze mną w nieznane? 

– Tak – odparł bez zastanowienia. 

Na twarzy Odwagi zagościł delikatny uśmiech. 

Koniec

Komentarze

Hej 

Moją opinię o opowiadaniu podzielę na dwie części 

Początek do chwili przybycia księcia i Odwagi do miasta. 

Ciekawie opisany mroczny las, fajnie rozwiązana “walka” z drzewcem ( trochę mnie dziwiło, że na drugi dzień nie oblazły bohaterki robaki na tej łące :P)

Wspinaczka na wieżę , opis pajęczych strażników to wszystko było bardzo wciągające i ciekawie poprowadzone. 

Relacja z księciem, opierająca się na słoiku w tej części opowiadania wzbudził moje zaciekawienie i stworzyła pole do kliku całkiem zabawnych fragmentów :). 

Ta część opowiadanie była bardzo dobra .

 

Przybycie do miasta 

Tu coś nagle przyśpieszyło i kapitan bardzo szybko staje po stronie księcia i Odwagi, padają też kolejne żarty z słoikiem czego już pomału było za dużo. 

Dochodzimy do walki z magiem , przybywają smoki, Odwaga zostaje dopalona mocą, wszystko ok :) 

Ale potyczka jest jak z filmu klasy B. Dużo gadania o niczym (taki pojedynek na słowa), Odwaga przegrywa, a nawet przegrała i w cudowny sposób wraca do życia i pokonuje maga, sięga gwiazd, jej życzenie się spełnia,wszyscy żyli długo i szczęśliwie ehhh A było tak dobrze w pierwszej części.  

 

Generalnie całość przypomina mi trochę scenariusz do filmu dla platforma streamingowej. 

Mamy silną kobietę, konstrukt, która poświęca cześć ciała by stworzyć broń artefakt. Nie boi się używać swojej kobiecości do osiągnięcia celu. Jej towarzysz to książę, który daje się uwięzić, trzeba go ratować, a potem można nawet wykorzystać ( taki odwrócenie ról nawet mi się podobało). Ale wszystko jest za bardzo i za dużo. Miałeś fajny pomysł ale zamiast go rozwinąć i dodać jakieś ciekawe elementy postanowiłeś skupić się na tym co już wiemy po pierwszej części ( do przybycia do miasta) i przypieczętowałeś to walką tak epicką, że aż nudną.

 

 

Mam mieszane uczucia po lekturze, ale ostatecznie opowiadanie uważam za dość dobre :) 

 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Będąc wśród cieni, traciła nadzieję, chciała się poddać, zwinąć w małą, żałosną kulkę lęku ze szczyptą rozpaczy i pozwolić(+,) by eteryczne istoty zawładnęły nią całkowicie. 

Sekundy dłużyły się, gry tkwiła w bezruchu. ← chochlik

Nawet Wykradłaś i ukryłaś księcia. ← chochlik

Dobre opowiadanie i pomysł. Zasługuje na polecenie do biblio. Klik.

Witaj.

Z technicznych – sugestie i wątpliwości – do przemyślenia:

Będąc wśród cieni, traciła nadzieję, chciała się poddać, zwinąć w małą, żałosną kulkę lęku ze szczyptą rozpaczy i pozwolić (przecinek?) by eteryczne istoty zawładnęły nią całkowicie. 

Sekundy dłużyły się, gry tkwiła w bezruchu. – literówka?

Oczodoły zapłonęły żółtym płomieniem. – styl

Jednak tym, co zwróciło szczególną uwagę, był pancerz, (zbędny przecinek?) o dość odważnym kroju.

Z jednej strony był pewien, że pewne zachowania nie przystają dziedzicowi tronu. – styl

Byłby to nie lada wyczyn, biorąc pod wagę wszelkie nierówności, które musiał pokonać. – literówka?

Nie miał pojęcia, jak i czym najlepiej doprawić coś zupełnie zwyczajnego, by pierwszy posiłek na wolności uczyć jeszcze bardziej wyjątkowym. – literówki

Jest tworem alchemii, nie kowalstwa. – wysunęła ostrze z pochwy. – wielką literą

To ty musisz mnie zaprowadzić do kapitan, nikt inny nie może tego zrobić. – literówka

Byli głodni zemsty, a ona była poszukiwana żywa lub martwa. – powtórzenie

Zapomniałaś zabrać jej z domu? – składniowy?

Mamy tutaj człowieka, któremu nie sposób udowodnić pochodzenia, o którym nikt nie słyszał. – powtórzenie

Jeśli już o życzenia mowa, to może powinieneś sobie zażyczyć, bym w końcu ściągnęła ci spodnie? – literówki

Otworzył usta, ale niewypowiedziane słowa pozostały niewypowiedziane – brak kropki

Słój sam się nie napełni, a wiem, że już jesteś w pełni sprawy. – literówka

Mag odpowiedzialny za anihilację rodów królewskich i uczynienie z alchemii sztukę zakazaną pod groźbą śmierci. – posypała się cała składnia zdania

Nawet Wykradłaś i ukryłaś księcia. – czemu wielką literą?

I Rośnie. – i tu?

 

Niezwykły pomysł, zwłaszcza z elementami erotyki. Zaskakująco szybkie zakończenie po tak długiej walce Odwagi z magiem. Interesujący wątek z płonącym targiem i śmiercią mieszkańców. Lep jako atrybut budzi największe zdumienie. Brawa za mapkę.

 

Pozdrawiam (mogę?), powodzenia, klik. :)

Pecunia non olet

Fajny, lekki początek. Łatwo wejść w opowiadanie. Mnie przypadła do gustu zwłaszcza wieża zegarowa. Od razu zobaczyłem taką dziewiętnastowieczną technikę sprzężoną z magią. Nitowane konstrukcje, mosiężne elementy, kola zębate itd. Jak w Wild Wild West. Kupiłeś mnie tym :)

Trochę rozczarowały mnie smoki. Odwaga podjęła trudną wyprawę przez Mroczny Las. Książe mało się nie zaje… nie zajechał, dostarczając ingrediencji niezbędnej do sporządzenia mikstury. Po tym wszystkim spodziewałem się że to będzie moc, żywioł, Wunderwaffe, która zetrze Nekromantę na proch. Tymczasem, były dosyć bierne, pełniąc raczej rolę rezerwuarów magicznej energii. 

To chyba jedyna rzecz, która mi “nie siadła” . Opowiadania jako całość, naprawdę klasa!

Because I've got my armor, which is really rather silly, on

(It's cut so low I feel like I'm the topless tow'rs of Ilion,

And isn't any use against attackers sagittarian).

I am the very model of a heroine barbarian!

Dziękuję za podzielenie się tekstem! Podobało mi się, jak celnie rozgrywasz odwrócenie tradycyjnych ról płciowych – jest gdzieś cykl fantasy z podobnym motywem, chwilowo nie pamiętam nazwy. Bohaterka nie tylko działa stanowczo i według założonego planu, ale też nie waha się używać instrumentalnie swojej kobiecości. Jej mechaniczna natura jednak nie bardzo wybrzmiewa, nie wydaje się odgrywać istotnej roli w fabule. Podobał mi się też podział osobowości i miecz, jego symbolika wydaje się odzwierciedlać teorie dotyczące radzenia sobie z traumą.

Odwaga teoretycznie miałaby być tchórzliwą osóbką, odkąd swą odwagę przelała w tworzoną broń, a nie widać tego zbyt często. Miała parę okazji do odstawienia ładnego ataku paniki, choćby kiedy ją książę wprowadzał do miasta. Choć to kwestia do dyskusji, wzmianki tam są, może tylko w mojej opinii zbyt niewyraźne, subtelne? Finałowa walka również wydała mi się przekombinowana – wyobrażałem sobie na przykład, że wokół bohaterki uniosłaby się chmara smoków, spadłyby na ciemięzcę i rozerwały przed ludem na sztuki.

Wypadły z niej się dwie fiolki.

Zbędne “się”.

Na chwilę ucichł, a gdy znów otworzył usta, w tonie jego głosu zagościła niepewność. Musiał zadać w końcu pytanie, na które obawiał się usłyszeć odpowiedź. 

– Co stało się z królestwem i moją rodziną?

Dziwnie to wygląda, kiedy już wcześniej Odwaga opowiedziała mu:

Króla wraz z rodziną zamordowano. Z krewnych pozostałeś tylko ty. Zamek zrównano z ziemią, a na jego miejscu wzniesiono wieżę nowego pana krain.

Niepokonanych, brutalnych i wiecznych. A przed nimi na kolanach ludzkość, skuta w kajdany, sprowadzona do roli niewolników.

Skuta, przykuta kajdanami. Zakuta, okuta w kajdany.

 

Klik! I pozdrawiam!

Dzięki za przeczytanie tekstu i podzielenie się opiniami :)

 

Bardzie

Tu coś nagle przyśpieszyło (…) Dużo gadania o niczym (taki pojedynek na słowa), Odwaga przegrywa, a nawet przegrała i w cudowny sposób wraca do życia

Przyznam, że można było to lepiej rozwiązać, ale potrzebowałbym jeszcze dwóch lub trzech scen przed samym wejściem do miasta i jedną przed przesłuchaniem. Wtedy być może mag byłby nieco mniej gadatliwy, bo niektóre rzeczy byłyby już wcześniej wyjaśnione. Choć z drugiej strony miał być kimś przekonanym o własnej wspaniałości, próżnym i gadatliwym

 przypieczętowałeś to walką tak epicką, że aż nudną

Miała być bardziej epicka, bo smoki miały wyrwać się spod kontroli i zacząć palić miasto, ale limit :P

Odwaga przegrywa, a nawet przegrała i w cudowny sposób wraca do życia

Nie aż taki cudowny, miecz od początku stanowił plan B, bez tego Odwaga raczej by się nie porwała na maga ;)

 

Koala, dzięki za wskazówki i klika, już poprawione ;)

 

Bruce, dzięki za sugestie i klika, już poprawione :) 

Zaskakująco szybkie zakończenie po tak długiej walce Odwagi z magiem

Oj tam, gdybym mógł zrobić nieco dłuższą walkę, to bym zrobił xD

 

Czeke,

Po tym wszystkim spodziewałem się że to będzie moc, żywioł, Wunderwaffe, która zetrze Nekromantę na proch. Tymczasem, były dosyć bierne, pełniąc raczej rolę rezerwuarów magicznej energii. 

Mogło i tak być, ale wówczas Odwaga nie miałaby sposobności, wy własnoręcznie zmierzyć się z magiem. Nie chciałem też niego robić kogoś na poziomie kilkunastu smoków, bo wtedy skalowanie mocy musiałoby też dotknąć Odwagi, a nie chciałem, żeby była zbyt silna.

 

Ślimak,

Jej mechaniczna natura jednak nie bardzo wybrzmiewa, nie wydaje się odgrywać istotnej roli w fabule

Odwaga jest z krwi i kości, bardzo, bardzo ludzka, dlatego też nie rozwijałem w opowiadaniu tego aspektu w sposób bardziej szczególny. Jej pochodzenie posłużyło raczej jako źródło konfliktu pomiędzy magami a alchemikami, który przewija się gdzieś w tle.

Odwaga teoretycznie miałaby być tchórzliwą osóbką, odkąd swą odwagę przelała w tworzoną broń, a nie widać tego zbyt często. Miała parę okazji do odstawienia ładnego ataku paniki, choćby kiedy ją książę wprowadzał do miasta.

W pierwszej wersji tekstu było tego rzeczywiście więcej, ale doszedłem do wniosku, że strasznie często się powtarzam, więc tak, było dość subtelnie, bardziej na zasadzie wzmianek, że “zadrżała, dreszcz przeszedł po plechach, odwróciła wzrok, opuściła wzrok”, itepe.

Finałowa walka również wydała mi się przekombinowana – wyobrażałem sobie na przykład, że wokół bohaterki uniosłaby się chmara smoków, spadłyby na ciemięzcę i rozerwały przed ludem na sztuki

Rozsądne założenie, ale miało być heroicznie i brutalnie, więc jak przystało na heroic fantasy, główny bohater musi pokonać tego złego przy pomocy własnej siły i najlepiej własnym mieczem ;)

 

Jeszcze raz dzięki!

Dziękuję i ja. :)

Pecunia non olet

Niezłe to było, dobrze się czytało, udało Ci się całkiem sporą dawkę humoru przemycić. Kupiłeś mnie bohaterką, Odwaga jest odważna, ale łatwo jej to nie przychodzi i to taki rodzaj odwagi, który trzeba sobie wywalczyć, a nie po prostu się go ma. Jest rozważna, to znaczy potrafi realnie oceniać swoje szanse. Nie waha się korzystać z kobiecości, kiedy trzeba, choć miałam wrażenie, że ta kobiecość jest dla niej drugorzędną sprawą, może wynika to z faktu, że została stworzona, a nie zrodzona. A jednocześnie jest w niej coś delikatnego, autentycznie kobiecego.

Fabuła zaskakująca. Muszę powiedzieć, że w żadnym momencie lektury nie miałam wrażenia, że już gdzieś to czytałam czy widziałam. Pomysły masz niezłe, sperma jako lep na smoki… no, kurde, tego bym nie wymyśliła, nawet gdybym rok myślała.

Fajnie połączyłeś humor z przygodą i szczyptą patosu, imo w heroic niezbędnego.

Dobre to było :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sztuczny człowiek w wydaniu fantasy? No, no jestem pod wrażeniem. Nieźle się to czytało, zwłaszcza początek i końcówkę. Niedosyt miałam przy smokach, bo to nie moja wizja smoków zupełnie, no ale to też nie mój tekst przeca. Za to książe świetny, najlepsza postać imo.

Ja się cały czas zastanawiałam ile ona tej zbroi rzeczywiście miała na sobie wink

Sex z drzewem, lep z książęcego nasienia i tekst: “… – Kim… jesteś? – syknął, łapiąc oddech. – Twoją starą, skurwysynu! – zagrzmiała Odwaga. “ zrobiły mi dzień.

Ponieważ raczej nigdzie mi nie zgrzytnęło, to też nie wypatrywałam błędów.

 

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

 

Pierwsza połowa opowiadania była świetna. Zachwyciła mnie lekkością pióra i balansowaniem na granicy absurdu. Kibicowałam tchórzliwej Odwadze w skąpej zbroi i nietuzinkowym podejściu do rozwiązywania problemów oraz zapatrzonemu w nią jak pies we właściciela księciu. Niestety tempo i nastrój opowiadania mocno się zmieniły po wyjściu Odwagi z więzienia. Miałam wrażenie, jakbyś zorientował się nagle, jak bardzo limit depta ci po piętach i wrzucił szósty bieg. Historia straciła przy tym swoją swawolną lekkość i nabrała ciemniejszych odcieni. Początek finału i spotkanie z nekromantą było w moim odczuciu najsłabszym fragmentem. Zmiany perspektyw i retrospekcja właściwie dobiły napięcie, a pojawienie się smoków w niczym nie pomogło. Szkoda, że nie poznaliśmy historii dziewczyny już wcześniej, a smoki nie spowodowały jakiegoś większego fuck upu. Trochę lepiej zrobiło się, kiedy Odwaga odzyskała odwagę (pomysł ze zbroją bardzo mi się podobał, z mieczem zresztą też). Walka była całkiem zacna i żałuje jedynie, że znów pojawił się headhopping. 

Podobała mi się końcowa scena z panią kapitan (nieźle się babka ustawiła), trochę mniej ta z Odwagą i księciem. 

Szkoda, że sam książę nie odegrał większej roli w finale. Właściwie spokojnie mógłby wyprzeć z niej smoki i sam wykazać się jakimiś smoczymi właściwościami. Może w celu ich przebudzenia Odwaga musiałaby wyssać jego krew albo eee… jogurt i do opowieści wróciłby na moment początkowy nastrój. :P 

Opowiadanie i tak jest bardzo dobre. Pomarudziłam, bo pierwsza część podobała mi się na tyle, że rozważałam piórkową nominację. ;)

Powodzenia w konkursie!

Dobry wieczór, 

czytane wczoraj ale dopiero udało się zebrać myśli i wrócić z komentarzem.

 

Ogólnie bawiłam się dobrze, choć oczywiście muszę ponarzekać, bo jak to tak, same pozytywy napisać.

Zacznę od tego, że tekst jest nierówny. Pierwsza połowa super: chichrałam się jak głupia, podczas sceny z drzewem. Z zaciekawieniem czytałam o wieży i nieśmiałym księciu, a także produkowaniu “jogurtu”. Później jednak klimat trochę siada i chyba widzę, tu dwa problemy:

– zbyt wiele razy powtarzałeś niektóre żarty (wspomniany jogurt, docinki o zbroi Odwagi);

– w pewnym momencie wprowadziłeś dużo mroku (całopalenie ofiar, wyrzuty sumienia Odwagi) i tutaj miałam wrażenie, że to się po prostu gryzie; tak jakbyś w połowie opka zmienił koncepcję; w której końcowej scenie masz “twoja stara” i tutaj dla mnie klimat umarł niestety zupełnie :( o krok za daleko w żartach, za duże ścieranie się mrocznego klimatu z tym humorystycznym.

 

Ale! Klika rzeczy to prawdziwe perełki: scena z drzewem, mechaniczne pająki, miecz odwagi i to jak zaklęła w niego część siebie (baaardzo mi się podobało), wątek ze smokami. 

 

Jestem wielkim fanem tego opowiadania.

Jeśli ktoś inny nominuje to ja nominuję również, na razie tego nie robię, bo właśnie napisałem dwa komentarze uzasadniające nominacje i czuję się na tyle znużony, że chyba już dzisiaj nie dam rady nic zrobić.

Nawet teraz nie wiem, czy dam radę postawić kolejną kropkę albo

Helou,

 

Irka_Luz,

łatwo jej to nie przychodzi i to taki rodzaj odwagi, który trzeba sobie wywalczyć, a nie po prostu się go ma

Walka z samym sobą często jest najtrudniejszą walką ;)

 

Inanna,

Niedosyt miałam przy smokach, bo to nie moja wizja smoków zupełnie, no ale to też nie mój tekst przeca.

Owszem, smoki wystąpiły raczej gościnnie i były bardzo grzeczne, nie siejąc zniszczenia i nie angażując się w walkę. Gdybym miał napisać to opowiadanie jeszcze raz, bez limitów, z pewnością zdarzyłoby się im wymknąć spod kontroli, walczyć między sobą bardziej aktywnie i siać przy tym zamęt w mieście ;)

 

ośmiornica,

Niestety tempo i nastrój opowiadania mocno się zmieniły po wyjściu Odwagi z więzienia. Miałam wrażenie, jakbyś zorientował się nagle, jak bardzo limit depta ci po piętach i wrzucił szósty bieg.

Dokładnie to w momencie, gdy książę zapytał Odwagę o szczegóły śmierci jego rodziny i o to, co stało się w królestwie. Musiałem dokonać pewnych wyborów i rzeczy, które miały się zadziać pomiędzy wyjściem z lasu, a trafieniem do lochów Eto zostały maksymalnie skompresowane, przez co też część informacji została wyjawiona dopiero w czasie pojedynku z magiem. I tak, trochę przez to był zbyt gadatliwy :)

Początek finału i spotkanie z nekromantą było w moim odczuciu najsłabszym fragmentem. Zmiany perspektyw i retrospekcja właściwie dobiły napięcie, a pojawienie się smoków w niczym nie pomogło. Szkoda, że nie poznaliśmy historii dziewczyny już wcześniej

W pierwszej części opowiadania były odniesienia do koszmarów i pożaru na targu przypraw. I chciałem, żeby jej pełniejsza historia i źródło traumy zostały poznane dopiero podczas ostatniej walki, gdy została zmuszona przeżyć to wszystko raz jeszcze, wbrew własnej woli.

Sam nastrój miał się zmieniać stopniowo, z lżejszych początków, co cięższego i mroczniejszego finału. Niestety widzę, że z tym planem poległem. Wydaje mi się, że to można by najszybciej poprawić przenosząc część retrospekcji do opisu koszmarów, które Odwaga miała na łące, a część do wizji, które miała w wieży, gdy słoiki z przyprawami się rozbiły. Niestety nie miałem już miejsca na lepsze wprowadzenie do wątku maga. Pierwotnie miało to mieć miejsce, gdy bohaterowie zaczynali zbliżać się do miasta i książę zwrócił uwagę na ogromną wieżę, widoczną z odległości wielu kilometrów. Z tego musiałem zrezygnować.

żałuje jedynie, że znów pojawił się headhopping

Nie znałem tego terminu i musiałem wygooglać xD

Podobała mi się końcowa scena z panią kapitan (nieźle się babka ustawiła), trochę mniej ta z Odwagą i księciem

Epilog z księciem i Odwagą był chyba piątą wersją epilogu, ostatecznie skróconą o 2/3. I szczerze zastanawiałem się czy po prostu nie zrezygnować z niego całkowicie, kończąc opowiadanie sceną z panią kapitan.

Szkoda, że sam książę nie odegrał większej roli w finale. Właściwie spokojnie mógłby wyprzeć z niej smoki i sam wykazać się jakimiś smoczymi właściwościami. Może w celu ich przebudzenia Odwaga musiałaby wyssać jego krew albo eee… jogurt i do opowieści wróciłby na moment początkowy nastrój

Hmm, to byłoby rzeczywiście ciekawe rozwiązanie ;) Rozważałem też tymczasową zamianę Odwagi w pół-smoka, ale wtedy mag raczej nie byłby w stanie z nią walczyć, bo jego podniecenie byłoby zbyt duże.

 

Shanti,

zbyt wiele razy powtarzałeś niektóre żarty (wspomniany jogurt, docinki o zbroi Odwagi)

Ok, co do spraw jogurtowych, to nie postrzegałem tego jako żart. Żartem był dopiero dialog pomiędzy panią kapitan i Odwagą na ten temat. A ze zbroją Odwagi to był świadomy zabieg. Każda napotkana postać miała zadać pytanie, co stało się z resztą jej zbroi.

w pewnym momencie wprowadziłeś dużo mroku (całopalenie ofiar, wyrzuty sumienia Odwagi) i tutaj miałam wrażenie, że to się po prostu gryzie; tak jakbyś w połowie opka zmienił koncepcję

Koncepcja się nie zmieniła, Odwaga już wcześniej miała koszmary i wyrzuty sumienia z tym związane. Ale tak, mogłem nieco więcej o tym wspomnieć w pierwszej części opowiadania i zrobić nieco lepsze wprowadzenie do tego, co miało ostatecznie nadejść. Szerzej odniosłem się do tego w odpowiedzi na komentarz ośmiornicy :)

w której końcowej scenie masz “twoja stara” i tutaj dla mnie klimat umarł niestety zupełnie :( o krok za daleko w żartach, za duże ścieranie się mrocznego klimatu z tym humorystycznym.

To po części miało pokazać wulgarną i nieliczącą się z konsekwencjami stronę Odwagi, tę, którą sama winiła za wszystko, co stało się w przeszłości. Moim celem było ukazanie kontrastu i ogromnej zmiany, jaka zaszła w osobowości bohaterki. I tak, miałem okazję zrobić to w bardzo wulgarny i humorystyczny sposób i z niej skorzystałem ;)

 

mortecius,

Jestem wielkim fanem tego opowiadania

Miło mi ;)

 

 

Dziękuję wszystkim za lekturę i podzielenie się opiniami :) Wyciągnąłem wnioski i w przyszłych tekstach postaram się zastosować do przedstawionych tutaj uwag. Może też przekonam się w końcu do betowania ;P

Wyciągnęła rękę, by książę podał oszroniony słój, wypełniony po brzegi. Uśmiechnął się do niej, dumny, iż zdołał dotrzymać słowa, a ona odwzajemniła uśmiech, zadowolona, że nie uszkodziła księcia aż nadto, przy okazji licznych uniesień. 

Otwarła naczynie i położyła przed sobą. Zamknęła oczy i wzięła wdech, by się skupić. Minęła chwila, po której przystąpiła do działania. Liczyła, odmierzała czas i umieszczała kolejne składniki w słoju, recytując formuły w obcym języku. 

To drobiazg, ale skoro był wypełniony po brzegi, to jak dodała coś do środka?

 

Jej nogi drżały, ręce drżały, a serce waliło bez opamiętania.

To powtórzenie nie brzmi tu zbyt dobrze.

 

Słyszała krzyki, widziała twarze, a wszystko nadal żywe w powracających niczym gigantyczna fala tsunami wspomnieniach. 

Tsunami imho zbędne. Nie pasuje zbytnio do settingu.

 

Granice między tym, co było, a tym, co jest, przestały istnieć. 

Bez przecinka przed “a”. Chyba.

 

– Twoją starą, skurwysynu! – zagrzmiała Odwaga. 

Co nie świadczy o niej najlepiej xDD

 

Pierwsza połowa, a w zasadzie całość do walki z magiem prezentowały się bardzo godnie. Czytało się lekko, momentami trochę szwankowałeś w opisach i przesadzałeś z humorem, ale było w porządku. Przy walce z nekromantą coś się zaczęło sypać :/ Opisy stały się chaotyczne, sama walka pozbawiona emocji. W ogóle pojawienie się nekromanty wydało mi się strasznie nagłe. Nie czułem wcześniej narastającego uczucia zagrożenia z jego strony, raczej był tylko jakąś słabo zarysowaną figurą na horyzoncie, kotem, który nagle wbiega pod samochód (ale bez towarzyszących temu emocji). Przydałoby się chyba solidniej go zarysować, pokazać wcześniej do czego jest zdolny i dlaczego należy się go obawiać. Z kolei już w samej walce, przyznam, że miejscami kreatywnej, choć w większej części nieco sztampowej, Odwadze szło trochę za łatwo, przeciwnik nie stawiał jej w sytuacji zagrożenia życia, nie czułem, żeby cokolwiek jej groziło tbh :/

Oprócz tego to bardzo ciekawy, humorystyczny pomysł na opowiadanie, a sama realizacja jest spoko. Jedyne co zmaściłeś to finał, o czym pisałem powyżej. Bardzo spodobało mi się kilka pomysłów, jakie wprowadziłeś, np. wieża zegarowa z pajęczymi automatonami, las, w którym wyobrażenia stają się rzeczywistością, ten ostatni w szczególności, poczułem nawet przypływ inspiracji, gdy o nim przeczytałem :D

Do tego zabawy z alchemią – cool, choć mógłbyś mocniej wykorzystać ich potencjał. Sama przemiana odwagi w finale wydała mi się mało wyrazista i satysfakcjonująca. Chyba zbyt chaotycznie i pospiesznie została opisana.

Tak czy inaczej to solidny tekst i przyjemnie spędziło mi się z nim czas <3 Pozdrówki i powodzenia w pisanku ;)

 

BTW czytałem też twoją tylną komnatę Rona Weasleya i tam uśmiałem się ze znajomymi do łez (czytaliśmy wspólnie do pizzy xD). Bardzo przypominała mi tę słynną pastę o świstokliku w odbycie. Piszę o tym, bo mam wrażenie, że bardzo dobrze odnajdujesz się w parodiach i satyrach. Z początku, gdy przelatywałem wzrokiem po tekście i zatrzymałem się na fragmencie z drzewem, miałem wrażenie, że ten tekst będzie podobnego charakteru, ale poszedłeś jednak inną drogą. Mimo to czuć, jakbyś miejscami próbował mniej lub bardziej świadomie zrobić z tego parodię i to też trochę kłóciło mi się z formą, a przynajmniej wydawało się niespójne.

 

No to tym razem już na serio do zobaczenia i powodzenia w pisaniu :3

Cześć!

 

Bardzo ciekawy tekst :) Pierwsza część i interakcje między księciem a Odwagą rewelacyjne. Podobał mi się humor i to, że poczułam, że oboje są z krwi i kości, zwłaszcza Odwaga. Bardzo podobało mi się odwrócenie tradycyjnego motywu ratowania księżniczki z zamkniętej wieży. Podziwiam za odważne wplecenie niespodziewanej erotyki.

Z minusów: walka wydaje mi się za długa. Brakowało mi momentów, które utrzymałyby jakieś napięcie. Tylko fakt, że polubiłam Odwagę pomógł mi wytrwać. Czułam się trochę, jak na Avatarze, kiedy po ponad 2óch godzinach siedzenia pomyślałam: zabij go w końcu!

Również zaskoczyło mnie, że pani kapitan tak szybko dała się przekonać, tak, jakby trzymała jakąś sztamę z Odwagą.

Ale ogólnie więcej widzę tu plusów niż minusów :) Dzięki za przyjemną lekturę.

 

Wyłapałam też to:

 

Widziała ruch, widziała, że maszyneria wciąć pracuje.

Wciąż, jak mniemam?

 

– Nie oddawaj mnie strażnikom – przypomniała. – To ty musisz mnie zaprowadzić do kapitany, nikt inny nie może tego zrobić. 

Kapitana to okręt. Pani kapitan? Kapitanka brzmi niepoważnie.

 

Pozdrawiam!

No zaskakujące opowiadanie… ;). Kilka konceptów (np. z mieczem, alchemią) mi się podobały, niektóre niekoniecznie. Polubiłam główną bohaterkę, choć ma niekonwencjonalne metody nie w moim stylu :). Uśmiechnęłam się kilka razy i przewróciłam oczami przy niektórych scenach. Taki rodzaj humoru lubię w małych dawkach. Ale zaciekawiłeś mnie i zastanawiałam się do czego to zmierza. Natomiast troszkę wybijało mnie z rytmu to, że z jednej strony jest na wesoło, a za chwilę opisane są tragedie. Oczywiście życie składa się z takich przeplatanych chwil, jednak w opowiadaniu czas między nimi bardzo się skraca, co potęguje dysonans. Cieszę się, że książę nie okazał się ostatnią łamagą, ale potrafił sprytnie zadziałać. Jego również polubiłam za to. Szkoda, że nie miał większego pola do działania. Czy będzie kiedyś kontynuacja?

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

xD

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć!

 

Przeczytane, komentarz niebawem…

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hej!

Komentarz powstanie na bieżąco. :)

 

Ładna mapka, jak była tworzona? :)

 

Od pierwszego zdania opowiadanie wciąga, masz taki głęboki styl (nie wiem, jak to inaczej określić).

 

żałosną kulkę lęku ze szczyptą rozpaczy

Tu mi nie pasuje ta szczypta rozpaczy, czemu akurat szczypta? Jak Odwaga chce się zwinąć w kulkę, i to żałosną, to raczej nie myśli, że doda do tego szczyptę rozpaczy. ;)

 

Odwaga i spotkanie z drzewem – fajnie, że nie zgadza się na zadanie i…

No, myślałam, że chce walczyć, zaskoczyłeś mnie. A tak poza tym – co ja właśnie przeczytałam? XD Seks z drzewem? XD Dawno nie byłam tak zabawnie zdziwiona podczas lektury. Co do samych opisów, są w porządku, bez przesadzania. Podobało mi się, że przełamałeś schematy, i to dwukrotnie!

 

 

Znów śniła o ogniu, o wielkim pożarze, którego wspomnienie nawiedzało ją nazbyt często

Tutaj można pominąć to znów, skoro dalej mamy, że nazbyt często ją to nawiedzało.

 

Umiejętnie tworzysz duszną atmosferę strachu. Te pająki… Brr… W dodatku metalowe, więc nie mamy takiego czystego fantasy, podoba mi się. Tu zatruty las, mgła, magiczne drzewo, a tu już technika. Skojarzyło mi się z serialem „Carnival Row” :).

 

Trochę wybija mnie z rytmu przeskoczenie do narracji księcia tylko po to, aby opisać wygląd Odwagi. Jak dla mnie to zbędne, bo już wcześniej wiemy, jak wyglądała, były opisy. ;)

 

W końcu, bardzo niechętnie, zdecydowała

Lepiej brzmi postanowiła

 

Osuszyła włosy, osuszyła ciało

Lepiej: wytarła ciało, osuszyła włosy albo osuszyła włosy i ciało

 

pewnego dnia przepowiednia się spełni i zjawi się odważna, piękna księżniczka, która złamie klątwę…

Świetne. :D Zawsze te księżniczki czekające na ratunek, a tu proszę – książę też może czekać. :)

Z tym czytaniem książek to przypomniała mi się scena z musicalu „Shrek” – tam Fiona też czytała w kółko książki, żeby zająć czas i właśnie tak nimi żyła, bo nic innego nie znała.

 

Książę! – przerwała zbyt długo ciągnący się monolog.

Tu by się przydało dać fragment tego monologu, chociaż jedno zdanie, które Odwaga przerwie i wtedy bez tej wstawki.

 

Odwaga i jej pomysły coraz bardziej mi się podobają. Najpierw zawstydziła magiczne drzewo, teraz księcia czekającego na wybawienie. :D Masz świeże, nietypowe pomysły.

 

Opisy zbliżeń mnie bawią, ale nie wiem, czy to był taki zamysł, czy po prostu dla mnie są zabawne, ale tak na plus zabawne. ;)

 

Jeden zdołał zawędrować pod sam stół. Byłby to nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę wszelkie nierówności, które musiał pokonać. Działy się jednak rzeczy ważniejsze, więc los guzików nikogo nie obchodził.

 

Byłby? Chyba był, skoro już zawędrował. No cóż, wyszło na to, że ten los guzików mnie obchodził xd. Sama nie wiem, czy to wtrącenie o guzikach jest potrzebne, skoro nawet narrator stwierdza, że nikogo to nie obchodzi. :p

 

Za to z bym buchnięciem żaru pasji i aniołów i co tam jeszcze to trochę poleciałeś. XD

Jakoś nie pasuje mi to do reszty tekstu, mam wrażenie, że to się wyrwało z innego opowiadania.

 

Odwaga nie chciała wikłać księcia w swe intrygi. Planowała rozstać się z nim zaraz po powrotnej przeprawie przez Zatruty Las. Doszła jednak do wniosku, iż nie ma wyboru i musi zatrzymać księcia przy sobie na dłużej; do czasu, aż spełni jej życzenie.

Jak dla mnie to zbędne. Skoro go zabiera to już zabiera, a że nie chciała i miała inne plany – cóż to znaczy. Może w tym, jak będą podróżować, domyślimy się, że nie chciała go brać.

 

Co do księcia tracącego wigor – fajnie, w końcu można odpocząć od tych wylewających się historii, gdzie to facet zawsze i wszędzie, i jeszcze dziesięć razy, bez problemu. Plus za realizm. ;)

 

Nawet podoba mi się wyjaśnienie będące wspomnieniem Odwagi. Nie ma tutaj rzewnej rozmowy z księciem i tłumaczeń. Są urywki, ale dość mocno nakreślone, że przez nią zginęli jej bliscy.

 

Najpewniej nie miał pojęcia, że w jego żyłach płynie krew człowieka, który wieki temu wykluł się ze smoczego jaja.

Nie mógł też wiedzieć, że z jego rodu nie pozostał przy życiu nikt poza nim samym, co czyniło go jeszcze cenniejszym.

Tu i dalej dość wyraźne streszczenia, bez sensu. :p Szkoda, że tak wszystko wyłożone, zwłaszcza że wcześniej mamy wspomnienia i wygląda tak, jakby nagle trzeba było odkryć wszystkie karty, bo już połowa opowiadania. No to dobra, lecimy z tym, co dręczyło Odwagę, lecimy z tym, kim jest książę… Wszystko odhaczone? Okej, to teraz można pisać dalej.

 

Za to dość odważny, można nawet rzec lekkomyślny pomysł na podduszenie księcia był w miarę fajny, tylko czemu ten mały pająk nie mógł przejść inną drogą, akurat unosząc przejście do zablokowania mieczem? :p

 

Będąc jeszcze w wieży, często myślała, by szczerze z nim porozmawiać. Obawiała się reakcji, przez co stale zwlekała. Postanowiła, iż koniec z tym.

Zbędne, zbędne! Wiemy, że zwlekała, bo książę nic nie wie. Wiemy, że uznała, że koniec zwlekania, skoro dalej mu to wyjaśnia.

 

Podoba mi się, że tak odwróciłeś schematy i tak jak zawsze mamy te księżniczki delikatne i nastawione na śluby, tak tutaj książę jest w takim stylu.

 

Piękna scena z Odwagą opowiadającą o tym, kim jest.

 

Wyczuł, iż stąpa po niebezpiecznym terytorium

Zbędne.

Musiał poruszyć kwestie, które Odwaga jedynie nakreśliła.

Zbędne.

 

Trochę masz takich zbędnych zdań, warto przejrzeć tekst pod ich kątem. ;)

 

Lep na smoki? :) Hehe, Twoje pomysły są naprawdę ciekawe.

 

Polubiłam bohaterów. Współczuję zagubionemu księciu i kibicuję bohaterce, która nie jest do końca człowiekiem, ale ma duszę człowieka.

 

Widząc, iż Odwaga oddycha coraz szybciej i głębiej, chwycił ją za drugie ramię i przyciągnął do siebie. Stanął między nią a strażnikiem.

 

Tu mamy perspektywę księcia, wcześniej była Odwagi. Czasami tak właśnie skaczesz od jednej osoby do drugiej, wybija to z rytmu. Warto w jednej scenie konsekwentnie trzymać się postaci.

 

O rany, ta wzmianka o zabraniu słoju z jogurtem… Haha, rozbroiło mnie to. XD

 

No tak, plan ryzykowny. We dwójkę w celi, chyba ufają mocno tej kapitan, że ich nie zdradzi, a jednocześnie trochę mało to widać z rozmowy, tej sympatii, żeby pozwolili się uwięzić.

 

Zaczynała przywiązywać się do księcia i wiedziała już, iż rozstanie nie będzie dla niej łatwe

Zbędne. Bardzo zbędne.

Naprawdę, pięknie tworzysz klimat, widać, że tę dwójkę coś łączy, mamy świetne dialogi, szkoda to psuć takimi wstawkami.

 

No i mamy punkt kulminacyjny. Odwaga poszła do nekromanty. Podoba mi się, że jest wystraszona.

Oo, jak świetnie wyjaśnione, dlaczego zbroja była niekompletna! Bo niewidzialna! Pomysł tak prosty a tak genialny. :)

 

Marzył, by zgłębić tajniki nieokiełznanej i egzotycznej magii smoków, lecz w poszukiwaniach nie wyszedł poza studium niepotwierdzonych opowieści

Zbędne, w dodatku znowu skaczesz.

 

Walka i scena z nekromantą ciekawie opisana.

 

Ale później mamy wspomnienie tego dnia, gdy jej rodzina spłonęła i myślę, że zbyt wiele razy to nam dawałeś: najpierw przy księciu jako wspomnienie, potem w rozmowie z księciem, a teraz jako całą scenę. Jak dla mnie, mogłoby tego nie być. My i tak wiemy, jak to wyglądało. I przez to czuć taką powtarzalność. A dodatkowo streszczasz, np tutaj:

Dokonał zemsty po tym, jak Odwaga, byt stworzony z pomocą alchemii, istny kamień filozoficzny, upokorzyła go publicznie. Rzuciła mu wyzwanie, a on przegrał. Opowiedziała światu o jego nieludzkich eksperymentach.

 

To nie daje nam emocji, to tylko suche opisy.

I dalej, znowu streszczenie, jak dla mnie niedopowiedzenia byłyby o wiele lepsze, bo i tak mamy przecież sporo nawiązań do przeszłości.

 

I nie potrafił pojąć, dlaczego

Zbędne

 

Powstał pierwszy i szybko ocenił sytuację. Gdy ujrzał zbliżające się smoki, zrozumiał, iż nie zdoła wygrać tej walki.

Toporne

 

Spojrzał w górę na jaśniejącą kulę światła. Pierwotnie planował połączyć się ze spadającą gwiazdą zaraz po uporaniu się z Odwagą, lecz nic nie stało na przeszkodzie, by uczynić to właśnie teraz.

Za dużo tłumaczysz. Po co nam wiedza, że chciał planować połączenie z kulą po pokonaniu Odwagi, a teraz uznał, że zrobi to szybciej. Niech to robi i tyle, nie musimy znać dokładnie jego planów.

 

Trochę sporo masz takich wtrąceń bez sensu, ale poza nimi walka jest dynamiczna, pełna emocji, ciekawie się czyta.

 

Z tym przecięciem maga i chęcią poszatkowania go, przypomniał mi się Trunks z przyszłości, co pociął mieczem Freezera. XD

 

Minęła spadające ciało maga, nie zwróciwszy na nie uwagi.

Druga część zapycha. Jakie to ma znaczenie, czy zwróciła uwagę na ciało maga czy nie.

 

Szkoda, że scena walki z nekromantą nie była zbyt zaskakująca. Wcześniej serwowałeś nam różne nietypowe rozwiązania, a tu się chyba wyczerpał limit. Nawet smoki takie niewyraźne…

 

Scena z magiem i panią kapitan – opisana tak, że nie mam zastrzeżeń. Dialogi, to miejsce, naprawdę świetne. Bardzo mi się podoba ta scena.

 

Poczuła się w prawdziwie wolna.

Literówka

 

Koniec w stylu happy endu to nie moje klimaty, ale tutaj się nie czepiam, bo heroic, no i samo opowiadanie też miało sporo humoru i luzu. Podsumowując, podobało mi się, bo leciałeś po bandzie z tym drzewem i spermą w słoju, a lep na smoki – no, kto by się spodziewał. :D

 

Pozdrawiam serdecznie,

Ananke

 

P.S. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy gustuje w takich rozwiązaniach i pewne żarty mogły być dla ludzi niesmaczne, ale akurat ja nie mam z tym problemu, dla mnie to było okej i tym bardziej doceniam, że wstawiłeś takie opowiadanie, nie ograniczając się tym, co pomyślą inni. Myślę, że to też warto docenić. ;)

Hej, dzięki za lekturę i komentarza :) Uwagi bardzo cenne.

 

@MetronomeArthritis

Tak, po wysłuchaniu kilku różnych wykładów na temat pisania jestem już bardziej świadom popełnionych błędów i zgadzam się z uwagami. Co do parodii, to z jednej strony pisze się je całkiem fajnie, a z drugiej naprawdę trudno jest napisać coś dobrego ;)

 

@avei

Z opisów walk, z którymi miałem do czynienia, raczej niewielka ich część przypadła mi do gustu. I raczej staram się je pisać możliwie krótkie, ale akurat tutaj, z uwagi na to, że miało być heroicko, postanowiłem dać na ten element większy nacisk, ale niestety z powodu cięć i limitów musiałem kilka elementów dość mocno skompresować i wyszło dość płasko i mozolnie.

 

@Monique.M

Wesoły ton i tragedie można dość dobrze połączyć. Mi to akurat nie wyszło i już wiem czemu, więc w przyszłości będzie tylko lepiej ;) Kontynuacji nie planuję pisać.

 

@Anet

Dziękuję ;)

 

@BarbarianCataphract

@krar85

Moje uszanowanie ;)

 

@Ananke

Bardzo szczegółowy komentarz, dziękuję ci za niego :) Więc wychodzi na to, że tekst by nie ucierpiał po kolejnej wycince i nawet byłoby więcej miejsca na rozwinięcie sztucznie skróconych wątków! Balansowanie pomiędzy tym co warto przedstawić czytelnikowi, a co pozostawić mu w domyśle, bywa trudnym zadaniem :) Co do mapki, linia brzegowa powstała na podstawie realnie istniejącego miejsca, a cała reszta ręcznie rysowana i kolorowana w Photoshopie.

Jak rozumiem, Autora nie ma już na portalu.

Szkoda.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka