- Opowiadanie: Jim - Spacerek

Spacerek

Motto: "Obracają (kraj) w pustynię i nazywają to pokojem." Tacyt

 

Bezduszny otwór / potwór / utwór (niepotrzebne skreślić).

Uwaga! Zawiera śladowe ilości orzeszków, wulgaryzmów, płaskie stereotypowe postacie, w tym kobiece (sztuk dwie, przy czym jedna często prezentuje swoje wnętrze, dosłownie!), Jonesa (co prawda nie Indianę, ale też się boi węży), B(ł)ondy rozliczne...

 

[18 plus minus razy podzielić => za szkody moralne obsługa nie odpowiada]

Oceny

Spacerek

Szesnastka wysłużonych promów ladybird stała w rządku. Trwała przedstartowa krzątanina: podjeżdżały droidy, ładowały uzbrojenie, tankowały paliwo. Najbliższy prom miał numer boczny L71. Sierżant Radomski zwany Rysiem minął go, szukając numeru L95. Mijał następne ladybirdy, mimo woli odliczając je kolejno. Ten właściwy, z numerem L95 był trzynasty. Ryś zaklął pod nosem. Nie był bardzo przesądny, ale trzynasty prom, dwie baby i Murzyn na pokładzie – to nie może się skończyć dobrze.

Wnętrze promu przywitało go znajomym widokiem: półskorupowe poszycie, odświeżone niedawno warstwą jasnozielonej farby, wzmocnione było podłużnicami i poznaczone iluminatorami w centrum każdego z segmentów. Szybko sprawdził, że zestawy gaśnicze i ratunkowe są zamontowane, jak pamiętał. Uważając, by nie poślizgnąć się na którejś z rolkowych szyn w podłodze, chwytał się siatkowych poręczy. Zajął wraz z robotem SK 6 miejsca z przodu.

Śluza pomiędzy kabiną a pokładem była otwarta, pilot ospale przełączał kontrolki nad głową, sprawdzając poszczególne systemy. Diody rozbłyskały zielenią.

– Cześć. Sal, dobrze kojarzę?

– Słynny Ryś! Przegrałeś w pokera, że robisz za niańkę? – Sal odwrócił się ku zwiadowcy z szerokim uśmiechem. Zawieszka z piłkarzem zakołysała się nad archaicznym HUD-em, którego paraboliczna tafla z kryszkła lśniła między kokpitem a przednią szybą.

– Te boże krówki na pewno są na chodzie? Nie mieli ich wymienić?

– O nic się nie martw, moja lady zwiezie twoją dupę bezpiecznie na dół i kiedy trzeba na górę. A że trochę leciwa? Lady się o wiek nie pyta!

Pilot roześmiał się. Pod ladybird podjechał dwunastometrowy kontener, jaki piechota zwykła stosować do przewozu mechów. Sal nie czekając, aż się pojazd zatrzyma, wciągnął go magnetycznym chwytakiem do brzucha maszyny. Po chwili podobną operację powtórzył z samobieżnym X-flammerem crocodile.

 

 

 

– Czemu nie startujemy? – spytał podchorąży Fernsby. Siedział w rzędzie naprzeciw Rysia, tuż obok droida SK 6. Ryś wzruszył ramionami niby przypadkiem szturchając panią sierżant. Druga baba, ta ruda, siedząca obok Fernsby’ego, naprzeciw Murzyna, popatrzyła na zwiadowcę z dziwnym wyrazem twarzy. I co się tak gapi, pomyślał, ruda baba, Murzyn, palant i sztywna pani sierżant, wiadomo, mięso armatnie, tylko czemu mam być przyprawą do tego mięsa?

– Czemu nie startujemy? – powtórzył Fernsby.

Śluza do kabiny pilotów była już zamknięta, ale Sal odpowiedział przez interkom:

– Buongiorno. Niech wojsko się nie obawia. Czekamy. Lecimy w czterech rzutach po cztery, po sześć wabików, z interwałem dwadzieścia na trzy. Lepiej na zimne dmuchać. Capisce?

 

 

 

 

Ekrany nad wejściem do kabiny pilotów zapaliły się, a w hełmofonach odezwał się głos Sala:

– Proszę szanownej wycieczki, na ekranach widok z tyłu na naszą kochaną Walkirię, i na planetę Kökény, miejmy nadzieję, że nie tak nieprzyjemną jak mówią. Biuro turystyczne Salvatore życzy miłego przelotu.

Niektórzy piechocińce patrzeli w ekrany albo w iluminatory. Ci z końca – na dźwignie katapulty. Większość – na własne stopy. Ryś domyślał się, że zżera ich stres, tylko nie chcą dać go po sobie poznać.

Zatrzęsło.

– Jednak strzelają? – spytała ta ruda z imieniem na B. Ryś odczytał nazwisko z plakietki.

– Spokojnie, szeregowa McMurrow. To tylko wejście w atmosferę.

Kadłub trząsł się teraz słabiej. Krzywizna planetarnej tarczy powoli się wypłaszczała, stając się horyzontem. Wlecieli w górną warstwę chmur i przez sekundę czy dwie nic nie było widać. Po chwili zalało ich światło bliższego z dwóch słońc. Znów pociemniało, tym razem na dłużej. Wokół promu błysnęło parę razy i zatrzęsło mocno.

– Strzelają? – spytała McMurrow.

– Wlecieliśmy w obszar burzy – odparł Sal – szybkość wiatru ponad sto metrów na sekundę. Może trochę rzucać.

W iluminatorach ujrzeli ciemnobrązową powierzchnię Kökény, poprzecinaną jasnobrązowymi liniami. Teraz gdy lecieli prawie poziomo, lekkimi zakosami, wytracając prędkość, można było dostrzec więcej szczegółów. Po delikatnej błękitnej mgiełce, przesłaniającej widok, Ryś rozpoznał, że Sal włączył pole siłowe. A więc pilot nie lekceważył Deltan. Gdyby tylko ladybird dysponował emiterem pola gęstego, pewnie Sal też by je włączył.

 

 

 

McMurrow patrzyła na buciory kolosiarza z naprzeciwka. Dodano go do oddziału już po wybudzeniu z hibernacji, więc nie pamiętała dobrze jego nazwiska. Johnson? Johanson? Zerknęła na plakietkę na piersi: Jones. Nie chciała patrzeć w oczy, by nie robić nadziei. Widziała, że miał na nią ochotę. A amory, to była ostatnia rzecz, o jakiej teraz myślała.

Może nie do końca ostatnia. Czasem pozwalała sobie zerknąć na zwiadowcę. Miała nadzieję, że tego nie zauważył. Zresztą odkąd założył hełm – ciemnozielony, ze stożkowatym dzwonem zwieńczonym niewysokim grzebieniem, jedyne co widziała to delikatny rysunek rysia na powierzchni poliwęglanowego wizjera i odbicie swojego spłoszonego spojrzenia. Ileż by dała za to, żeby ich hełmy też miały taki lustrzany wizjer!

Gdybyż sytuacja była inna, a on nie był takim zarozumiałym dupkiem! Zresztą… każdy facet był dupkiem. Każdy. Teraz w słuchawkach hełmofonu jego niski, zmysłowy głos, jakby specjalnie do jej ucha szeptał:

– Te cztery bąble, to pola gęste, które mamy wyłączyć. Lecimy do centralnego.

Lśniące w blasku słońc kopuły pól gęstych zachodziły na siebie tworząc dwugłowego przewróconego bałwanka w kształcie litery Y. O ile mogła ocenić, każda z kropel miała ponad cztery kilometry średnicy i dwa kilometry wysokości.

Głos pilota, wysoki, piskliwy, na pewno nie był seksowny:

– Można podziwiać, jak nasze drony przyniosły spokój planecie Kökény. To, co się dymi centralnie pod nami, to ich stanowiska obrony przeciwlotniczej. Drony trochę posprzątały. Może i jest trochę pustawo, ale przynajmniej spokojnie. Solitudinem faciunt, pacem appellant!

– To po włosku? – Chciał wiedzieć Fernsby.

– Po łacinie: Obracają w pustynię i nazywają to pokojem.

– Cazzo!

Nie śmiała trzeci raz zapytać, czy Deltanie strzelają.

 

 

 

Siedmiopalczasta, postrzępiona, biała dłoń wyrosła z ziemi, chcąc ich dorwać. Trzy inne siedmiopalczaste chmurzyste ręce dosięgły jakieś cele za nimi. Wstrząs. Rakieta nic im nie zrobiła, pole ją zneutralizowało. Inaczej było z wabikami. Sześć błysków światła i zniknęły z radaru.

– Będzie rzucać!

Zanurkowali.

– Spadamy?! – krzyknęła histerycznie McMurrow.

– Manewry unikowe! – odkrzyknął Ryś.

Powietrze jakieś kilkanaście metrów nad nimi zagrało ogniem, zjonizowało, strzeliło błyskawicami.

Ladybird ze zwrotnością, o jaką nikt go nie podejrzewał, przewrócił się na plecy, obrócił dziobem ku powierzchni i popędził w dół.

– Spadamy! – wrzeszczała McMurrow.

– Trzymać się!

Szarpnięcie. Skok w dół. W dół. W dół. W dół. Szarpnięcie w górę. Ladybird wyrównał lot.

– Lądujemy – powiedział Sal głosem ponurym, jakby czytał wyrok śmierci.

 

 

 

Usiedli na skale. Pál Remény wyjrzała przez wizjer. Ciemnobrązowa pustynia pokryta kolczastymi krzakami.

Zwiadowca dopadł do McMurrow i otworzył przysłonę jej hełmu. Wymioty wylały się na zewnątrz. Wyglądała trupioblado, a rude włosy pozlepiały się w strąki od zielonej treści żołądka.

– Mów do mnie. Ile palców widzisz?

– Trzy.

– Jak się nazywasz?

– Branwen McMurrow.

– Jak się czujesz?

– Nie wiem – Odbiło się jej. Coś ty dziewczyno jadła? – pomyślała Pál Remény. Przecież mówiłam wyraźnie: nic przed misją nie jeść!

– Chyba w porządku. Tylko ktoś mi narzygał do kombinezonu.

To ja powinnam to zrobić, pomyślała Pál Remény, to ja powinnam pomóc podkomendnej. A ktoś, kto projektował kombinezony Armée de terre, powinien beknąć, że nie przewidział takiej okoliczności.

Przyjrzała się obecnym. Jedynie błyszczący ciemnym metalem SK 6 siedział niewzruszony. Ludzie wyglądali niewiele lepiej od McMurrow.

Fernsby odzyskał rezon najszybciej.

Wywołał pilota.

– Proszę mnie szybko łączyć z moimi sierżantami. Muszę ustalić koordynaty zbiórki dla całego oddziału.

Sal przez chwilę milczał, po czym grobowym głosem odparł:

– Zostaliśmy tylko my.

 

 

 

Nie mieli czasu zastanowić się nad sensem tych słów, bo ladybird rozedrgał się od nagłych wstrząsów, a na zewnątrz pola siłowego rozszalała piaskowa burza z piorunami.

– Co się dzieje? – spytał Fernsby.

– Próbują nas przysypać – odparł Sal.

Pociski eksplodowały coraz bliżej. Temperatura na zewnątrz pojazdu się podnosiła. Wysoko nad głowami tańczyły wybite wybuchami głazy. Ciemnobrązowe, beżowe, koloru kawy z mlekiem, wyrwane z różnych warstw gruntu, zderzały się, kruszyły na mniejsze i osypywały po bańce pola siłowego.

– Zróbcie coś! – krzyknął Fernsby.

– Niby co? – warknął gniewnie Sal.

– Zabierz nas stąd!

– By nas usmażyli jak resztę? Czekamy.

– Czekamy? Na co?

– Na cud. Módl się!

Fernsby ze wściekłością w oczach zwrócił się do Rysia:

– Zrób coś! Rozkazuję ci coś zrobić! Jesteś konsultantem. Zwiadowcą. Na pewno masz jakieś sposoby!

– Uspokój się. Musimy czekać.

– Na cud?!

– Czy ja wiem? Może. A może aż im się skończą pociski. Albo aż drony ich wytropią i wykończą. Albo nasi z orbity.

Powierzchnia pod ladybirdem rozpękła się i polecieli w dół.

Tym razem McMurrow zwymiotowała na siedzącego naprzeciw Murzyna.

 

 

 

Zaliczyli drugie lądowanie twardsze od poprzedniego.

Jones odkąd tylko zobaczył McMurrow, myślał, by zaproponować jej rozkosze mieszania płynów fizjologicznych. Nie spodziewał się jednak, że pierwsza jego styczność z płynami ustrojowymi McMurrow to będzie konieczność ścierania treści żołądka z wizjera hełmu.

Gdy wreszcie przetarł wizjer, spróbował się rozeznać w sytuacji. Spadli na dno płytkiej jaskini, której strop zawalił się w wyniku ostrzału. Kanonada nie ustawała, ale ponad nią przebijał się inny odgłos.

– Co tak buczy? – spytała sierżant Pál Remény.

– A więc to nie tylko w mojej głowie? – upewniła się McMurrow.

– Nie – odparł zwiadowca – buczy i będzie buczeć jeszcze głośniej…

– Przeciążony emiter – wszedł mu w słowo Fernsby – pola siłowego. Nadal chcecie czekać?! Aż się przegrzeje?

– Do przegrzania jeszcze daleko – odparł pilot – panie podchorąży, proszę nie siać paniki. Lady jest może czasem głośna, ale jeszcze nie ma uderzeń gorąca. Proszę…

Nie usłyszeli, o co chciał poprosić, bo grunt znów się zapadł.

Jones miał wrażenie, że zaraz sam zwymiotuje.

 

 

 

Prom spadał przez chwilę, by nagle szarpnąć się do góry. Zawyły silniki. Zaprotestował basem generator pola. Wokół i nad ich głowami pociemniało. Rozbłysnęły reflektory. W ich świetle dostrzegli kilkusetmetrową przepaść, w którą by spadli, gdyby nie szybka reakcja pilota.

Wiedziałem, palant, Murzyn, dwie baby w tym jedna ruda i trzynasty prom, myślał Ryś, i jesteśmy gdzie? W czarnej… nie dokończył myśli, bo nowy wysoki odgłos bardzo go zaniepokoił.

– Sal? – spytał.

– Cazzo!

– Co się dzieje? – spytały chórkiem Pál Remény i McMurrow.

– Emiter. Wysiadł! – warknął Fernsby.

– Jeszcze nie – odezwał się w końcu Sal – ale muszę go wyłączyć na chwilę. Teraz naprawdę się módlcie.

Polecieli w dół. A za nimi lawina kamieni.

 

 

 

Zestaw działek obrony aktywnej wystrzeliwał pocisk za pociskiem, niszcząc spadające skały.

Prawie im się udało.

Prawie.

Sal przyciągnął wolant do siebie.

– Cazzo! – spróbował przekleństwem zagłuszyć gniewny ryk rozrywanego metalu. Poczuł, jakby to nie poszycie promu, a jego skóra była rozrywana. A więc zawiódł swoją lady.

Spróbował włączyć na nowo pole siłowe, ale kontrolka odbiła, dioda pozostała czerwona. Cudem wyrównał lot, szukając miejsca do wylądowania na dnie jaskini. Posypały się stalaktyty. Za nimi głazy. Działka dawały z siebie wszystko. Jeden z większych nawisów uderzył w bok promu. Inny w przód.

– Cazzo! – wrzasnął Sal. Lady odpowiedziała mu żałosnym jękiem. Coś z tyłu chrupnęło. I cisza. Okropna cisza. Silnik zgasł.

 

 

 

Fernsby się modlił.

Do wszystkich bogów jakich pamiętał. Włącznie z rzymskimi. Skoro pilot był Włochem i rzucał włoskimi słówkami i łacińskimi przysłowiami, to chyba tak należało.

Na Jupitera! Spadamy, pomyślał jeszcze, Dali ciała. Cała flota dała ciała!

Skosili parę stalagmitów.

Zginiemy. Wszyscy zginiemy. I to tak głupio. Bez walki.

 

 

 

Giniemy – pomyślała McMurrow – A nikt mnie nie kochał. Tak naprawdę. Nikt nigdy mnie nie kochał.

Seria szarpnięć. Zamknęła oczy. Mocniejszy wstrząs. Żołądek podszedł do gardła ale nie było już czym wymiotować. Kolejne uderzenie. I nagły bezruch.

Czy tak wygląda śmierć?

 

 

 

– Sal? – powiedział Ryś cicho – Sal? Żyjesz?

Po bardzo długiej chwili ciszy w słuchawkach zabrzmiało:

– Tak. Ale lady oberwała. Mocno. U was wszyscy cali? Straciłem podgląd, a śluzy nie mogę otworzyć.

– Chyba cali. Jak tam, Armée de terre? Żyjecie? – spytał Ryś z nagłą wesołością.

Fernsby patrzył na niego z nienawiścią.

– To wasza wina – wycedził podchorąży – waszej zadufanej w sobie, zasranej floty! Obrona przeciwlotnicza miała być spacyfikowana, prawda? Solitudinem-srudinem, coś tam, coś tam. Mieliście jedno zadanie: obrócić w pustynię! Zapewnić spokój. I co!? Mówiliście, że to będzie spacerek, a żołnierze zginęli nie widząc nawet wroga!

Ryś zbierał się już, by coś odpowiedzieć, ale wyręczył go Sal. Jego wysoki głos łamał się co chwilę, pilot mówił z trudem, jakby coś go dławiło, ale w hełmofonach słyszeli go wyraźnie:

– Panie podchorąży: to jest wojna, a nie spacer. Przyzwyczailiście się do walki z przeciwnikami uzbrojonymi w dzidy i maczugi. Nigdy nie zmierzyliście się z kimś na naszym poziomie. Z kimś tak podstępnym i nieustępliwym jak Deltanie, Tytropowie czy Cyberianie.

Pilot głośno przełknął ślinę. Odchrząknąwszy kontynuował:

– Z chłopakami grałem w brydża. Mieliśmy niedokończonego robra. I już go nie dokończymy.

Pilot ucichł na moment, po czym powiedział:

– Włączyłem systemy autonaprawy. Jak dobrze pójdzie i mrówki przyniosą co potrzeba, to lady nawet na autopilocie zawiezie was do domu. Tylko musicie tu wrócić. Otwarłem wasz właz i luk bagażowy, z lukiem towarowym jeszcze się siłuję. Dajcie mi chwilę. Dłuższą chwilę.

Fernsby, któremu najwidoczniej minęło zdenerwowanie zakomenderował:

– Sierżant Pál, niech pani weźmie dwóch ludzi i zrobi rozpoznanie terenu. Chcę wiedzieć wszystko o ewentualnych przejściach, strukturze gruntu i tak dalej.

– Tak jest! Rubeyrolles, Bonnet wziąć nanoemitery i za mną!

– Jones, McMurrow wyślijcie drony komunikacyjne nad to rumowisko, połączcie się z Walkirią. Chauchat i Sutter zbadajcie z zewnątrz jak wygląda sprawa z lukiem głównym, może wystarczy go odkopać by otworzyć i dostać się do naszego X-flammera i kolosa.

 

 

 

Jones cieszył się, że może pobyć dłużej z McMurrow, ale rozmowa nie kleiła się (za to kombinezon – tak). Więc gdy wysłali drony i połączyli się z Walkirią, wracali w niezręcznej ciszy.

Jones bez kolosa czuł się nagi.

Na szczęście Chauchat z Sutterem odkopali luk i udało się wydobyć sprzęt. Kolos, zbudowany z tytanu, obudowany pancerzem reaktywnym, pod którym było jeszcze pięć warstw zbroi z cermetu i węglika wolframu był praktycznie niezniszczalny. Nanity zapewniały automatyczną naprawę i możliwość utworzenia kopii mecha. Drony i nanokamery krążyły wokół i ostrzegały przed niebezpieczeństwem. Uzbrojenie w postaci wielolufowych działek, blasterów, laserów i wyrzutni rakiet pozwalało na unicestwienie każdego przeciwnika. Tak. Wewnątrz czuł się bogiem.

 

 

 

– Nanokamery wykryły coś w jednym z korytarzy bocznych jaskini – zaraportowała Pál.

Fernsby obrócił dwa razy holo, przyjrzał się mu z każdej strony, powiększył, pomniejszył, znów powiększył, wreszcie spytał:

– Co to jest zwiadowco?

– Deltański troll, odpowiednik waszego kolosa.

Fernsby zmarszczył brwi:

– Wygląda jakoś inaczej niż na nagraniach.

– Jest mocno uszkodzony. Brak całej góry, zostały tylko cztery nogi. Ale niewątpliwie to nogi trolla.

– Przynajmniej raz, wy z floty, zrobiliście coś dobrze. Czym go zniszczyliście? Droidy? Drony? – spytał Fernsby.

Ryś przez dłuższy czas nie odpowiedział, przyglądając się holo. W końcu odparł:

– Nie wiem. Nie słyszałem, by w ogóle miano coś wysłać w jaskinie planety. Drony miały spacyfikować powierzchnię, a droidy przygotować lotniska. Niech pan się połączy z Walkirią i spyta.

– Nie będę pytał o byle głupstwo. Ważne, że przynajmniej to wam się udało.

– Ostrzał ustał – zauważył Ryś.

– Ustał. Nie wiadomo na jak długo. Nie chcę ryzykować. Nie pójdziemy górą bo bylibyśmy jak na widelcu. System jaskiń wydaje się prowadzić wprost do celu. Przy okazji obejrzyjmy sobie z bliska tę kupę złomu.

 

 

 

Mimo całej mocy reflektorów otoczenie tonęło w ciemności. Korytarz, którym się poruszali miał wysokość czterdziestu metrów, takąż szerokość.

Fernsby nakazał podzielenie oddziału na dwie części. Kolos wygenerował swoją nanitową kopię, która prowadziła prawą drużynę, tuż przy ścianie korytarza. Druga drużyna podążała wzdłuż przeciwnej ściany za oryginalnym Kolosem. Ryś wraz ze SK 6 przyłączył się do prawej grupy armiditierów. Musiał przyznać, że piechociarze mieli dobrze opanowane TTP: nie tracąc płynności, bez zbędnych ruchów, rozglądali się na boki, mierzyli do celów, które wydały im się podejrzane, stąpali dokładnie po śladach żołnierza idącego przed nimi.

Jako tylna straż, środkiem kroczył flammer, który wbrew nazwie bardziej niż krokodyla przypominał Rysiowi kilkumetrowej długości jamnika na ośmiu nogach. W środku tego jamnika zmieściłby się cały ich oddział, ale siedzieli tam tylko dwaj młodzi piechociarze. Ryś nie umiał poprawnie wymówić ich francuskich nazwisk, jedno brzmiało jak susza a drugie jak suter.

Co kilkadziesiąt metrów mijali struktury, wyglądające jak olbrzymie drzewa, bogatym ukorzenieniem wbijające się w podłoże, a równie rozgałęzioną koroną w sklepienie korytarza. Rysiowi te drzewa przywodziły na myśl kolumny podtrzymujące jaskinię przed zawaleniem się.

Fernsby rozkazał zbadać pierwszą kolumnę.

O ile to kiedykolwiek były drzewa – to skamieniały. Analiza wykazywała, że to skała niewiele różniąca się od skał otaczających.

Z jakiegoś niewiadomego powodu, informacja ta zaniepokoiła Rysia. Te drzewopodobne formacje skalne coś mu przypominały, ale nie mógł wydobyć z pamięci, co dokładnie.

 

 

 

Korytarz zwęził się i drużyny szły prawie ramię w ramię.

Tuż za przewężeniem Branwen usłyszała cichy głos: głębiej, zejdźcie głębiej, tam są odpowiedzi. Rozejrzała się zaniepokojona. Miała wrażenie, że głos nie pochodził z hełmofonu ani z zewnątrz.

– Też to słyszycie, czy tylko ja oszalałam? – spytała McMurrow.

– To chyba jakiś atak psioniczny – wyraziła przypuszczenie Pál.

– A co na ten temat uważa nasz wszystkowiedzący zwiadowca? – spytał Fernsby.

– Zwiadowca – odparł Ryś – uważa, że Deltanie potrafią zaskakiwać. Ale dotąd nigdy czegoś takiego nie używali. Moim zdaniem, to nie oni. To coś innego.

– Niby co?

– Nie wiem. To nie pasuje do ich modus operandi. Ale to pułapka.

– Operandi srandi. Wy we flocie lubicie obco brzmiące przysłowia, a wiecie co my lubimy w Armée de terre?

Ryś wzruszył ramionami:

– I tak powiesz.

– My lubimy proste prawdy. Wiesz, jak najprościej rozbroić pułapkę?

– Niech zgadnę: wpadając w nią?

– Właśnie. Idziemy na dół!

McMurrow zatrzymała się na dłuższą chwilę, tak, że Bonnet idący za nią, też musiał się zatrzymać.

– Idź, Branwen, nie ociągaj się – zachęcił.

Branwen odwróciła się ku niemu, twarz blondyna w świetle latarki hełmu wyglądała przerażająco blado. Jak twarz trupa.

Zginiemy tutaj, pomyślała Branwen, wszyscy tu zginiemy.

 

 

 

Wreszcie za piątym z kolei zakrętem korytarz na powrót rozszerzył się i ujrzeli rozkraczonego trolla.

Ryś musiał przyznać, że może i Fernsby jest zarozumiałym bucem, to jednak jest bucem dość ostrożnym. Nim podeszli bliżej do wraku deltańskiej maszyny podchorąży nakazał Jonesowi wysłać nanitową kopię. Dopiero gdy Jones potwierdził, że wszystko w porządku, połowa piechociarzy ubezpieczając się i rozglądając na boki podbiegła do nóg maszyny.

Wokół wraku skały były stopione. Zaschnięte jeziorka i strumyki lawy wskazywały na intensywną walkę.

Przeszli kolejnych kilkadziesiąt metrów i dostrzegli pierwsze ciała.

Większość z nich leżała twarzami do powierzchni, ale niektóre, szczególnie te w rzece, spoczywały na wznak, z szeroko rozrzuconymi rękami. Sama rzeka wydawała się mieć ciemniejszy kolor, z początku Ryś miał przerażające wrażenie, że to od krwi wypływającej z ciał, gdy jednak podszedł bliżej, zrozumiał, że krwawy kolor rzeki jest złudzeniem, spowodowanym przez ciemniejsze kamienie na dnie. Każde z ciał ubrane było w srebrzysty skafander i każde w okropny sposób okaleczone – jednym brakowało głów, innym rąk, jeszcze innym nóg, jeszcze inne były rozdarte na pół. Wokół było mnóstwo śladów prawie czarnej, dawno zaschniętej krwi.

– To nasi? Ludzie? – spytała Branwen.

Fernsby pokręcił głową.

– Ludzie. Ale nie nasi. Prawda, zwiadowco?

– Jak to? – McMurrow wlepiła się w Rysia tymi swoimi migdałowatymi ślipkami. Ryś westchnął. Poprawił broń, ale w niczym mu to nie pomogło. Był zupełnie bezbronny wobec maślanych spojrzeń rzucanych spod cienia gęstych rzęs.

– Podchorąży ma rację. Deltanie to ludzie. Przez długi czas próbowano to ukryć, nim dowództwo zrozumiało, że to niemożliwe. Oni nie są do nas tylko podobni. Są biologicznie identyczni.

– Jak to możliwe?

– Najnowsza hipoteza głosi, że to nie są prawdziwi Deltanie. Że prawdziwych Deltan nigdy nie widzieliśmy. Że po pierwszych starciach z nami wyhodowali sobie z tkanek naszych poległych, do walki z nami ludzkie klony.

– Potwory!

– To tylko hipoteza. Jest jeszcze parę innych. Mnie ciekawi bardziej co innego. Co ich zabiło? Przyjrzyjcie się śladom krwi. Są dawno zaschłe, sczerniały. Do tego ułożenie. Wygląda jakby coś ich włóczyło. A czasem porozdzierało. To nie my ich zabiliśmy i pewnie to też nie my zniszczyliśmy tego trolla. Tu jest coś jeszcze.

– Zejdziemy głębiej. Aż znajdziemy odpowiedzi.

Ryś drgnął. Czyż to nie było to samo, co szeptał głos w głowie? Spróbował wyciszyć myśli, by usłyszeć go znowu, bo wydawało się, że on tam ciągle jest, na skraju odczuwalności. Ale nie słyszał nic. Cisza.

Może wszyscy ulegli jakiejś zbiorowej halucynacji? Może ta panikara – Branwen im to wmówiła?

Z drugiej strony… Trzynasty prom. Dwie baby. Murzyn. Buc. Deltanie zabici w przerażający sposób. Głosy w głowie. Ten spacerek nie zakończy się dobrze.

 

 

 

– Panie podchorąży – powiedziała Pál – Walkiria wywołuje wszystkie oddziały na planecie. Będą podawali komunikat.

– Dobra, zbiórka. Pál daj wizje i fonię.

Przed nimi pojawił się hologram dowódcy Rysia – porucznika Ortegi. Ortega w palcach obracał zabytkową monetę – swój talizman. Ryś domyślił się, że coś poszło mocno nie tak jak powinno.

– Do wszystkich oddziałów na planecie Kökény. Proszę o potwierdzenie, że to odbieracie. Powtarzam, proszę o potwierdzenie, że to odbieracie.

– Pál, wyślij potwierdzenie.

– Wysłałam.

Obraz zafalował, znikł, pojawił się znowu.

– Do wszystkich oddziałów, mam do przekazania komunikat komandora Eliasa Eppenhoffa, dowódcy lekkiego krążownika Walkiria. Powtarzam.

Ortega powtórzył, a następnie powiedział:

– Wróg się przegrupował i napiera na nas przeważającymi siłami. Musimy chwilowo odskoczyć. Siłom na planecie zalecamy ukrycie się i przeczekanie, do decyzji dowódców odnośnie szczegółów. Wypatrujcie nas piątego dnia o świcie, o brzasku patrzcie na wschód.

– Co? – zdziwił się Fernsby.

– To żargon floty – wyjaśnił Ryś – Cytat. Chyba z Biblii.

– I co oznacza?

– Że nie wiedzą, kiedy uda się wrócić, ale będą starali się jak najszybciej. Proponuję iść do promu, jeśli jest już sprawny, to przemieścić go wewnątrz jaskiń, włączyć maskowanie i przygotować do obrony.

Fernsby pokręcił przecząco głową:

– Myślisz zwiadowco jak wy wszyscy we flocie. Być blisko okrętu. Czy promu. Musimy się właśnie od promu maksymalnie oddalić. Oni dokładnie wiedzą, gdzie jest bo do niego strzelali. Pierwotną misję musimy odłożyć. Zejść w głąb jaskiń.

 

 

 

Jones był czujny. Bacznie sprawdzał wskazania wszystkich sensorów, włącznie z tymi, które spływały z dronów i nanitowej kopii.

Dziwne drzewopodobne struktury zdarzały się coraz częściej i mocniej oplatały korzeniami podłoże. Jones musiał uważać, by się nie zaplątać.

Skruszył jeden z takich korzeni i z podłożem zaczęło się dziać coś dziwnego.

Od dziecka nie cierpiał węży, a właśnie spomiędzy kamieni wyroiły się ich tysiące. Wspinały się w górę. Oplotły stopy mecha. Próbował je strząsnąć. Wspinały się po nogach, oplatały korpus.

Zaczął strzelać. Najpierw działkami wielolufowymi, potem wszystkim co miał. Byle pozbyć się tego paskudztwa.

– Ratunku – wykrzyknął Jones – zabierzcie te cholerne węże!

 

 

 

Fernsby dłuższą chwilę nie rozumiał co właściwie się dzieje.

Było oczywiste, że Jones z czymś walczy, ale co to właściwie było?

Z odległości jaka ich dzieliła, podchorążemu wydawało się z początku, że kolos zapadł się w bardzo ruchliwym błocie, a następnie, że to błoto zaczyna się wspinać przybierając kształt pnączy. Pnącza pączkowały i ginęły niszczone przez działka mecha. Jones wydzierał się wniebogłosy. Wrzeszczał coś o wężach.

– Sierżant Pál!

– Tak jest!

– Ostrzelać podłoże wokół kolosa. Cokolwiek to jest, ma sczeznąć!

 

 

 

Zaczęli prażyć z blasterów w okolice stóp maszyny. Mech zapadł się do pasa w kipiące od wystrzałów błoto.

– Wstrzymać ogień! – rozkazała Pál.

Jones wsparł mecha na szeroko rozpartych rękach i próbował wyciągnąć się z kipieli. Miast tego zapadł się głębiej. Widać było tylko tytanową głowę z unieruchomionym wewnątrz Jonesem.

– Katapultuj się! – krzyknęła Pál. Nim jednak pilot kolosa zdążył cokolwiek zrobić, potworna siła pociągnęła mecha jeszcze głębiej. Zabulgotało, na powierzchni pojawiły się bąble, które zaschły w twardą skałę.

– Jones?!

Ale kolosiarz nie odpowiedział jej. Nanitowa kopia rozpadła się.

– Strzelać! Strzelać tam gdzie stał Jones!

Więc strzelali. Przez dobrą minutę.

– Przerwać ogień! – nakazał Fernsby – Zwiadowco?

– Tak?

– Co to było?

– Nie mam pojęcia.

– Sierżant Pál?

– Nie wiem.

– Zbadać miejsce gdzie zniknął Jones. Spektometria, echometria, wszystko co mamy.

 

 

 

Branwen czuła się winna. Winna, że nie pozwoliła Jonesowi nawet na cień nadziei. A teraz… żadnego śladu po mechu ani Jonesie.

Fernsby nakazał poruszanie się bliżej siebie. Przodem kroczył flammer i wszystko co tylko w jakikolwiek sposób podejrzane – miał spopielać.

Gdy ich oczom, za zakrętem jaskini ukazało się skamieniałe drzewo, tym różniące się od poprzednich, że chyba nie do końca spetryfikowane, pulsujące delikatnym blaskiem i rozbłyskujące drobnymi płomyczkami na podobieństwo liści, Fernsby zakomenderował krótko:

– Ognia!

Flammer uderzył gromem, zawtórowała mu niemilknąca burza blasterów. Branwen nie strzelała, nie wiedząc właściwie czemu. Symfonia destrukcji przewalała się przez jaskinię potęgując do jednego ogłuszającego grzmotu. Przepływający tuż obok drzewa strumień wyparował, a skały spowił liliowy żar.

– Dość!

Drzewo zamieniło się w kupkę żużlu.

Branwen poczuła nagle wszechogarniający smutek.

Jednocześnie znów usłyszała w głowie obcy głos.

 

 

 

Ktoś w głowie Rysia szeptał: zostaw ich, tylko ciebie potrzebuję. Odłóż broń i chodź do mnie, na dół.

Ryś przełknął ślinę i spytał:

– Czy głos w waszych głowach zmienił się?

– Tak – odpowiedziała McMurrow – Teraz mówi, żebyśmy odpuścili i by się uratować poszli w górę.

– A nie mówiłem? – zaśmiał się Fernsby – Proste prawdy. Zobaczyli naszą siłę ognia i się boją. Idziemy w dół!

 

 

 

Droga zrobiła się za wąska. Flammer nie mógł się przecisnąć.

Fernsby nakazał przełączyć pojazd w tryb autonomiczny, a spieszony Sutter i Chauchat mieli odtąd stanowić straż przednią oddziału. Straż tylną – Pál i McMurrow.

Ryś wraz ze swym SK 6 snuł się gdzieś w okolicach tylnej straży. Rozmyślał. Sytuacja w której się znaleźli coś mu przypominała, tylko wciąż nie mógł zrozumieć – co.

 

 

 

Korytarz zmierzający coraz większą stromizną w dół zmienił się w półkę skalną, prowadzącą w dwie strony nad przepaścią.

Fernsby wybrał by iść w prawo. Nie wiedział zupełnie czemu.

 

 

 

Branwen szła coraz wolniej. Na lęk wysokości nakładał się inny lęk, o wiele potężniejszy, który kazał jej zawrócić i biec, biec co sił w nogach, byle dalej, byle wyżej.

Półka się rozszerzyła. Branwen z niepokojem patrzyła jak zwiadowca z gracją dzikiego kota stąpa tuż przy przepaści.

Reszta oddziału była w odległości dwudziestu metrów. Może dlatego nie od razu Branwen zauważyła, co tam się dzieje. A może przez panujące wokół ciemności? A może dlatego, że wpatrzona była w Rysia?

Ten ostatni rzucił:

– Padnij!

 

 

Sutter pierwszy dostrzegł, że z przepaści wydobył się dym, który zaczął się formować w kształty niezliczonych owadów.

– Obca nanotechnologia! – krzyknął ostrzegawczo i włączył pole antynano swego skafandra.

Zdążył jeszcze dostrzec, że w niczym to nie pomogło.

W chwilę potem tysiące owadów runęły na nich niczym huragan.

 

 

Fernsby padł na twarz gdy tylko zorientował się, że pole antynano nie zadziałało.

Widział jak żołnierze próbowali strzelać do owadziej chmury i jak jeden po drugim płomień blastera gaśnie. Chauchat choć był jednym z pierwszych zaatakowanych, był też ostatnim z broniących się. Otrzepywał się z szarańczy, strzelał, miażdżył butem, kolbą, o skały.

Fernsby dostrzegł, że Chauchat dał za wygraną i sięgnął do pasa z granatami.

– Nie! – krzyknął do podkomendnego. Ale Chauchat już wyrwał zawleczki z granatów. Odpalił.

Podmuch zmiótł Fernsby’ego w przepaść.

 

 

– Co to było? – spytała Pál wstając.

W samym środku jatki tkwił samotny but z rysunkiem koguta. A więc to Chauchat się wysadził.

– Pięć ciał. A gdzie jest szóste? Kogo brakuje? – spytała.

– Fernsby’ego – odparł zwiadowca – zdmuchnęło go. Ocalała tylko nasza trójka i robot.

– Gdzie spadł?

Pál zbliżyła się do przepaści. Przechyliła się patrząc w dół.

– Nie widać dna – Odwróciła się ku Branwen, Rysiowi i SK 6. Wskazała tego ostatniego – Wyślesz go?

 

 

Ryś wyczuł coś i chciał ostrzec Pál. Nie zdążył. Przez górotwór przebiegł wstrząs.

Rumor osypujących skał i krzyk spadającej Remény zlały się w jedno.

Trzęsienie ziemi ustało, zaległa cisza. Ryś i Branwen podczołgali się do krawędzi urwiska.

 

 

Branwen, leżąc nad przepaścią i patrząc w głąb, widziała tylko ciemność i dziwną mgłę. Ale może ta mgła to jej własne myśli? Głos, który wołał z głębin – ucichł.

Najgorsze, że nie mogła zagłuszyć w sobie radości. Radości, że Pál już nie ma. Widziała nieraz, jak zwiadowca na nią patrzył. I teraz nie ma już jej. Są sami!

Wstała, otrzepała kurz z kolan.

– Musimy iść po Remény – powiedziała nieswoim głosem – może tylko straciła przytomność.

– Nie. Chcecie iść tylko w dół, w dół, a tam jedyne co czeka, to śmierć. Idziemy na górę. Wracamy do promu.

– A jeśli spotkamy po drodze Deltan? – spytała.

– Będziemy się tym martwić, jak ich spotkamy. Chodźmy.

Zwiadowca ruszył w drogę pod górę.

To co mówił Ryś brzmiało rozsądnie. Tak. Tak należało zrobić. Pójdzie z nim gdziekolwiek on każe.

– Nie.

Ryś zatrzymał się.

– Jak to: nie?

– Nie możemy jej tak zostawić. Może ta przepaść nie jest głęboka. Chodźmy po nią.

– Nie. Oni nie żyją. Idziemy w górę.

– To idź w górę, ja idę po nią.

Ryś wzruszył ramionami:

– Jak chcesz.

I odwrócił się. Po prostu się odwrócił i odszedł w górę.

Dupek, pomyślała. I sama też się odwróciła do niego plecami.

Przez całe życie spotykała tylko dupków.

Ruszyła w dół.

 

 

Ryś usłyszał w hełmofonie kobiecy krzyk.

– Ryś, uciekaj! Słyszysz?

– Słyszę. Co się stało?

– Miałeś rację. Ze wszystkim. Już po nas. Uciekaj!

– Branwen?

Zapadła cisza. Głos w głowie szepnął:

Nie jesteś już potrzebny. Zawiodłeś. Uciekaj, jak ci powiedziała.

– I właśnie tak zrobię! – warknął gniewnie.

– Cholera! Branwen? Odezwij się! Branwen?

Zamilkł. Nasłuchiwał. Ale teraz cisza była zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz jego głowy. Słyszał tylko oddech i tętnienie krwi.

– Kretynki! – wykrzyknął.

– Branwen? – spróbował jeszcze raz. Cisza – Miałeś rację. Jasne. A wcześniej to nie można mnie było słuchać? Co powiesz głosie znikąd? Myślisz, że zrobię ci na przekór? Że dam się złapać na ten haczyk, bo naród moich przodków zawsze robił na przekór i na złość?

Nasłuchiwał. Nic. Zupełnie nic.

– Wiesz co? Nie ma we mnie durnej przekory. Nie wiem po co ci byłem i czemu już mnie nie potrzebujesz, ale mam to głęboko w dupie. W dupie, którą zamierzam stąd wynieść w całości. Sayonara!

 

 

Ryś usiadł na kamieniu. Skontrolował stan pocisków. Kilka razy zabezpieczył i odbezpieczył arisakę, przeładował, przymierzył, położył na kolanach. Przeciągnął się.

Spojrzał na ścieżkę wijącą się w górę. Szybkim marszem dojdzie do promu w dwie godziny.

– Pora ruszać. Głosie w mojej głowie, nic nie powiesz?

Cisza.

Popatrzył na SK 6.

– Ty też nic nie powiesz?

– Na jaki temat?

– Na temat tego, że porzucamy swoich i idziemy w górę?

– To jak najbardziej racjonalna decyzja.

Ryś pokiwał głową.

– Tak, masz rację.

Spróbował wywołać prom ale na wizjerze pojawił się komunikat:

Nie udało się nawiązać połączenia.

– SK 6?

– Tak?

– Zostaniesz tu, aż wrócę. Zrozumiałeś?

– Tak jest.

Ryś zdjął arisakę, zabezpieczył i podał robotowi:

– Masz. W razie zagrożenia, użyj.

– Tak jest.

Zwiadowca odpasał kaburę z pistoletem i podał droidowi.

– Przypasz sobie.

Odpiął od pasa nóż.

– Dziewczyny? Słyszycie mnie?

Cisza.

– Idę po was.

 

Koniec

Komentarze

Mięso! Nie pasuje mi tylko działanie pola siłowego w połączeniu z działanim silników, o co chodzi z kopią kolosa też nie rozumiem. Calość fajna, plastyczna:)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

AstridLundgren

Dzięki :)

Niestety musiałem wcisnąć pod limit (33kznk – nawet o trzy mniej się udało) – a było ciut więcej o różnicach między polem siłowym i gęstym (choć jakiegoś dużego infodumpu, jak to w połączeniu z silnikami działa i tak nie było)

Nie byłem pewien czy jakakolwiek “plastyka” tu będzie bo pod koniec ścinałem głównie opisy, przymiotniki, kolory, barwy, światłocienie – ale skoro nadal świat “widać” to dobrze.

 

entropia nigdy nie maleje

Hej 

Mam problem z SF ciężko mi wchodzi, może dlatego początek prawie mnie odrzucił, jednak fragmenty humorystyczne pozwoliły mi przebrnąć :) I dobrze bo od chwili kiedy się rozbili opowiadanie mnie wciągnęło. I mimo, że nie jestem fanem gatunku przebrnąłem :) Postaci, wspomniane wątki humorystyczne, klimat przy eksploracji jaskini wyszły super. Ocenę reszty zostawię tym co lepiej czują klimat :)  

Pozdrawiam

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardjaskier

Dziękuję za odwiedziny i cieszę się, że mimo, że nie lubisz sci-fi to jednak potrawa przeze mnie zaserwowana okazała się strawna.

Pozdrawiam!

 

entropia nigdy nie maleje

Głos pilota, wysoki, piskliwy, na pewno nie był seksowny:

Zmieniłabym szyk z jednym przymiotnikiem na początku.

 

Biedroneczka jest u Ciebie raz rodzaju męskiego, raz żeńskiego.

 

Ortegi. Ortega

 

Może porucznik?;)

 

– Miałeś rację. Jasne. A wcześniej to nie można mnie było słuchać? Co powiesz głosie znikąd? Myślisz, że zrobię ci na przekór? Że dam się złapać na ten haczyk, bo naród moich przodków zawsze robił na przekór i na złość?

To dalej mówi Ryś, a jest rozbite na akapity, jakby prowadził dialog.

 

 

Wiesz Jim, ty jesteś jak laska, która prze sylwestrem obdzwania wszystkie koleżanki płacząc, że ma brzydką sukienkę. Potem wchodzi na salę i patrzy jak faceci pożerają ją wzrokiem i udaje, że jest zaskoczona;P

 

Nie mogłam się oderwać. Panie, nie takie znowu płaskie, szkoda że podobne do siebie nawzajem.

Ryś – Kozak.

Bardzo podoba mi się delikatna głębia, pośród szybkiej akcji.

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj. :)

Sporo akcji, jej błyskawicznych zwrotów, bohaterami rzuca w tę i z powrotem. :)

Po drodze widziałam trochę kwestii interpunkcyjnych oraz powtórzeń, lecz nie raziły zbytnio. Mam natomiast dylemat z wieloma fragmentami, zapisanymi kursywą – czy to tak miało być? 

Pozdrawiam, klik. :)

Pecunia non olet

Ambushbruce

Dziewczyny – dięki za odwiedziny – że tak zrymuję, jak rymujący admirał (którego też musiałem wyrzucić z tego opowiadania, choć była o nim tylko wzmianka, która miała być takim drobnym smaczkiem i rysem Rysia – ale pies to trącał – rymujący admirał jeszcze powróci w innej odsłonie tego świata ;-) )

 

Ambush

Zmieniłabym szyk z jednym przymiotnikiem na początku.

Myślałem o tym, ale chyba pozostawię taki jaki jest – bardziej mi pasował do rytmu opowiadania w tym miejscu. Zastanowię się jeszcze. Jak rozumiem masz na myśli coś w stylu:

Wysoki głos pilota, piskliwy, na pewno nie był seksowny

albo:

Wysoki, piskliwy głos pilota, na pewno nie był seksowny

To drugie już prędzej (czyli oba przymiotniki przenieść na początek). Pomyślę.

 

To dalej mówi Ryś, a jest rozbite na akapity, jakby prowadził dialog.

Racja. W ostatniej fazie obcinania tam wyleciały spomiędzy tych dialogów jakieś zdania. Już lecę to poprawić.

 

Biedroneczka jest u Ciebie raz rodzaju męskiego, raz żeńskiego.

Powinienem być bardziej konsekwentny – musiałbym przejrzeć tekst dokładnie pod tym względem i przeczyścić. Wydaje mi się, że te biedronki zawsze powinny być rodzaju męskiego (sic!) – z wyjątkiem, gdy Salvatore mówi o swojej “lady”.

Dlaczego męskiego?

Bo to prom. Prom ladybird. Lady bird to biedronka – ale po angielsku a w tym ułomnym języku rzeczowniki nie mają rodzajów – więc nie ma chyba powodu, by ladybird była tą ladybird, raczej to jest ten ladybird – ten prom ladybird – spytałbym o to Tarninę, ale nie mogę, bo to jej konkurs i ona jurorzy :)

Bez względu na to, jakiego rodzaju gramatycznego powinna być ta boża krówka – powinienem wybrać jeden i być konsekwentny.

Dziś trochę kiepsko stoję z czasem ale tak czy siak – tekst pod tym względem przejrzę i poprawię (wszędzie gdzie się da – na męski)

 

 

Wiesz Jim, ty jesteś jak laska, która prze sylwestrem obdzwania wszystkie koleżanki płacząc, że ma brzydką sukienkę.

Rozszyfrowałaś mnie. Na studiach zawsze panikowałem, że nic nie umiem, w dodatku do książek nawet za bardzo nie zajrzałem (bo kochliwy Jim zawsze wolał skuwanie niż wkuwanie), a potem wychodziłem z egzaminu z 5. Strasznie to wkurzało moje koleżanki i kolegów.

 

Nie mogłam się oderwać.

To cieszy :)

 

 Panie, nie takie znowu płaskie, szkoda że podobne do siebie nawzajem.

Było parę scen, które robiły na przykład z sierżant Pal Remeny nie aż tak płaską postać, jaką jest. Żałuję, że musiałem jej zabrać praktycznie cały “czas antenowy”. Niestety, musiałem te sceny wyrzucić… no i jest jak jest.

 

Ryś – Kozak.

Taki miał być. 

Bardzo podoba mi się delikatna głębia, pośród szybkiej akcji.

Dziękuję, co prawda to głębia kałuży, bardzo delikatna, ale dziękuję ;-)

 

 

bruce

Sporo akcji, jej błyskawicznych zwrotów, bohaterami rzuca w tę i z powrotem. :)

Tak miało być, za wszelkie torsje przepraszam.

 

Po drodze widziałam trochę kwestii interpunkcyjnych oraz powtórzeń, lecz nie raziły zbytnio. 

Interpunkcja to zupełnie nie moja bajka. Chętnie bym się zapisał na korepetycje z tego zakresu, bo autentycznie nie ogarniam. “Gdzie postawić przecinek?” – zarazem tytuł książki, którą próbowałem przyswoić jak i najgorszy koszmar dla mnie. Brrr…

 

Mam natomiast dylemat z wieloma fragmentami, zapisanymi kursywą – czy to tak miało być? 

Kiedy zadowolony z siebie, po skórceniu opowiadania do 33 tysięcy znaków według licznika Libre Office, wrzuciłem tu opowiadanie, okazało się, że licznik strony pokazuje 33,595 znaków – o 600 więcej niż Libre.

Wyciąłem więc prawie losowo parę zdań (między innymi tych, które były pomiędzy monologami Rysia) – ale to nie wystarczyło. To wpadłem na pomysł, że wszystkie rzeczy, które były w cudzysłowie – takie jak myśli postaci czy cytaty – zamienię na kursywę. Widziałem nieraz, że takie coś się praktykuje – że cytowania czy to co w głowie a nie w mowie – zapisuje się kursywą. A ponieważ moje postaci zawsze dużo myślą (nawet jeśli jest to akcyjniak) – to i dużo kursywy.

Jeśli to nie uprawnione – to zmienię, najwyżej wyrzucę jeszcze jakieś dwa zdania, by tę kursywę z powrotem zamienić na “cudzysłowy”.

 

 

Pozdrawiam, klik. :)

Dziękuję!

 

entropia nigdy nie maleje

Dobre. Musisz dać sequel, bo zaciekawiasz i mamy dalej sami kontynuować? Że też zachciało Ci się to umieszczać w konkursie i podocinać do limitu. Na pewno przeczytam ciąg dalszy. Myślę, że nie tylko ja. Z pewnością dostaniesz dość klików, ale gdyby nie, to wysilę się na jakiś ‘merytoryczny’ komentarz i dołączę.

Koala75

Fajnie, że jesteś i że Ci się spodobało :)

O sequel-u pomyślę.

Docinanie do limitu – było męką, ale mam nadzieję, że przez to opowiadanie – Was – mniej zmęczyło – jak to napisał Fa­scy­na­tor pod moją paragrafówką (tą samą, pod którą poległeś drogi Misiu – przepraszam!) – cytując Ma­riana Za­łuc­kiego – ja sparafrazuję – potom się męczył, byście nie musieli ;)

Oryginał jest oczywiście lepszy:

 

 “Tę bo­wiem myśl wy­zna­jąc oto

jużem i wzrósł i pod­ta­tu­siał:

autor ma mę­czyć się

tak długo,

żeby czy­tel­nik

już nie mu­siał”…

 

(za Fa­scy­na­tor za Życie Li­te­rac­kie)

 

A że mi się chciało umieszczać w konkursie i przycinać?

Brrrr… Jeszcze dwa dni temu myślałem, że polegnę na tym przycinaniu i opublikuję poza konkursem.

No i trochę mi brakuje tego wątku sierżant Pál, tak samo McMurrow miała mieć więcej backgroundu – i oczywiście – sam Ryś… ale było jak było, wyszło jak wyszło, jest jak jest.

Ważne, że się również w tej formie – podoba.

 

pozdrawiam!

 

entropia nigdy nie maleje

Czytając, cały czas miałam wrażenie, że wywaliłeś z tekstu 50% znaków a resztę poleciłeś na ślinę. Szkoda, bo bardzo lubię akcyjniaki i dawno nie czytałam fajnego space opera. Myślę, że pomysł spokojnie potrzebowałby tych dodatkowych 30k zzs, a może nawet 70-ciu. Niestety leży przez to wprowadzenie do świata, nadal nie wiem ile postaci przewijało się przez scenę (oprócz zwiadowcy o kocich ruchach, pilota, dwóch bab i murzyna), wrzucane nazwy sprzętów czy maszyn nie miały często ani opisu ani wytłumaczenia (na szczęście kojarzę, co to Mech :P) i nie potrafilam ich sobie wyobrazić. Akcja goni akcję, ale zabrakło jakiegokolwiek podprowadzenia do niej i chwili wytchnienia po, więc nie zdołała zbudować napięcia. Szkoda, że zdecydowałeś się na tyle przeskoków narracyjnych pomiędzy bohaterami, bo tylko spotęgowało to poczucie chaosu i żadnego z nich nie zdążyłam dobrze poznać. Sam finał też nie wybrzmiał. Ryś nie chciał zrobić na przekór, potem zrobił i koniec. Zostałam z niedosytem i wrażeniem, że większość opowiadania zostawiłeś na osobnym pliku. Przy twoich pomysłach oraz lekkości pióra bardzo żałuję, że tak ograniczył cię limit i nie dostałam czegoś na skalę Gwiezdnych wojen.

Po mojej stronie przyjemność cała,

pozdrawiam i czekam na Admirała. :)

Pecunia non olet

ośmiornica

Niestety – też tak to czuję – ale to moja wina, powinienem wiedzieć, że takiej historii, jaką chciałem opowiedzieć, nie zmieszczę w 33k znaków. Jeszcze dodatkowo mnie zmylił artykuł po angielsku, że mają być 4 części, każda z nich po 1500 słów – czyli, że mam miejsce na około 6000 słów…

A to co tu macie – ma tylko 4843 słowa. I tego ponad tysiąca stu słów – bardzo, ale to bardzo mi brakowało. Wyrzuciłem przykładowo scenę przed misją – gdy Ryś dostaje zadanie bycia konsultantem jednej z grup Armée de terre i jest małe, jednozdaniowe wyjaśnienie – czemu właściwie oni, a nie zwiad mają wyłączyć pola gęste Deltan…

Ale tak jak mówiłem – to moja nieumiejętność planowania tu zawiniła (wiem, wiem, obwiniałem limit, ale niestety ja po prostu przeliczać swoich historii na znaki nie potrafię – poza tym jestem typowym wodolejem – i historia o kotku który płakał może u mnie zająć 100k znk).

Za Twe wrażenia – bardzo przepraszam – może z czasem nauczę się lepiej planować teksty.

 

bruce

Gdzieś tam o Rymującym Admirale – na pewno wspomnę – a kiedyś doczeka się osobnego opka, bo siedzi w mojej głowie i marudzi :)

 

 

 

entropia nigdy nie maleje

Przed Rymującym Admirałem, jak widać, rysuje się kolosalna przyszłość. :))

Pecunia non olet

bruce

Tylko się zastanawiam – choć mocno się przed tym opieram – czy nie zmienić nieco jego backgroundu. Spotkałem w moich myślach Admirała jakoś z ćwierć wieku temu, więc znam go już dość dobrze, choć nic o nim bezpośrednio dotąd nie napisałem. Ale opowiadał mi wiele o swojej rodzinie, o ojcu, o korzeniach. I są dla niego ważne te korzenie – dlatego używa nazwiska z “otczestwem” – i tak, właśnie – to są rosyjskie korzenie. A potem przyszła aneksja Krymu i trzecia wojna światowa, której początku jesteśmy świadkami – i mnie tak mierzi teraz mocno, że on jest w tą starą mateczkę Rosję, w tego nacjonalistę i chrysianistę – Tołstoja – zapatrzony, że gdzieś tam w jego głowie brzmi ten sam refren, ten sam odzywa się “Trzeci Rzym” – która to koncepcja usprawiedliwia “ruski mir” i wszelkie podłości. Admirał nie jest postacią łatwą, ani do końca nie można go zaklasyfikować – i dlatego omijam go dotąd – w historii Rysia też nie miał się pojawiać osobiście, a jedynie we wzmiankach… i nie wiem co z nim zrobić… ale już jest w mej głowie za długo i trzeba by go albo uśmiercić albo z kronikarską drobiazgowością – opisać, nie pomijając malutkich i większych podłości, których się dopuszczał. A jednocześnie pokazując jego jasne strony. Hmmm… Nu, kak, bez wódki nie rozbirosz, tierpi kazak, atamanom budiesz :/

entropia nigdy nie maleje

A to co tu macie – ma tylko 4843 słowa. I tego ponad tysiąca stu słów – bardzo, ale to bardzo mi brakowało.

Nie myślałeś, żeby poza konkursem wrzucić pełnowymiarową wersję? Zamiast Spacerek, byłby Spacer ;) Chętnie bym się przeszła czytała.

Za Twe wrażenia – bardzo przepraszam

Luzik, ale następnym razem postaraj się bardziej. :P

Jimie, skoro uparcie siedzi w Twojej głowie, najwidoczniej chce, abyś napisał. ;) 

Pecunia non olet

Cześć!

Jestem w szoku, że jest tu tyle przymiotników. Też wyrzucałeś całe zdania, przyznaj się ;)

Czytając Twój początek, zrozumiałam, co miałeś na myśli mówiąc o początku w moim opowiadaniu. Swoimi opisami bardzo działasz na wyobraźnię, drobiazgami budujesz klimat – bieganina u Ciebie zaczyna się po starannym wprowadzeniu w świat.

Przyznam, że najbardziej mnie zaciekawiła tajemnica, a najbardziej znużyła… akcja! Troszkę jej było za dużo na raz, miałam wrażenie, że wieczność spadali, się zastanawiałam, czy trafią do jądra planety ;) Pomyślałam, czy nie jest taka długa z powodu wymogów konkursu (gdzie opowiadanie miało się dzielić na cztery mniej więcej równe części). Brakowało chwili wytchnienia, żeby zdążyć zbudować napięcie, no ale o czym ja mówię przy takim limicie znaków. Sporo bohaterów i przeskoków, niektórzy bardzo charakterystyczni i tych zapamiętałam (Ryś, babeczki, murzyn, palant + android). Najłatwiej by było dla mnie, gdyby to była cała załoga, pozostałych osób nie byłam w stanie spamiętać. Wydaje mi się, że mogłoby to opowiadaniu wyjść na plus – mniej bohaterów, więcej znaków dla pozostałych. Z technicznych rzeczy, trochę brakuje przecinków. Zastanawia mnie też, dlaczego część tekstu jest kursywą (nawet całe sceny)? Nie widzę w tym logiki, to tak ma być?

Ogólnie muszę powiedzieć, że po takich opowiadaniach sci-fi zawsze się czuję ciut mądrzejsza, dzięki za to. Kliknęłabym, ale nie mogę, a za tydzień (kiedy będę mogła) i tak już pewnie będzie w bibliotece.

Miłego dnia :)

ośmiornica

Nie myślałeś, żeby poza konkursem wrzucić pełnowymiarową wersję? Zamiast Spacerek, byłby Spacer ;) Chętnie bym się przeszła czytała.

Mam jeszcze gdzieś pierwotną wersję i może ją trochę jeszcze dopracuję i jak już zapomnicie o tym konkursie wrzucę “wersję reżyserską” – przemyślę :)

Luzik, ale następnym razem postaraj się bardziej. :P

:P

 

avei

Jestem w szoku, że jest tu tyle przymiotników. Też wyrzucałeś całe zdania, przyznaj się ;)

Nie tylko całe zdania, ale i całe sceny.

 

Czytając Twój początek, zrozumiałam, co miałeś na myśli mówiąc o początku w moim opowiadaniu. Swoimi opisami bardzo działasz na wyobraźnię, drobiazgami budujesz klimat – bieganina u Ciebie zaczyna się po starannym wprowadzeniu w świat.

Nie wiem czy to słuszne podejście – po prostu ja sam tak lubię. Zakotwiczyć się a dopiero potem przywalić ;)

 

Przyznam, że najbardziej mnie zaciekawiła tajemnica, a najbardziej znużyła… akcja! Troszkę jej było za dużo na raz, miałam wrażenie, że wieczność spadali, się zastanawiałam, czy trafią do jądra planety ;)

Im też tak się mogło wydawać :)

Czas nie tylko wobec grawitacji i przyspieszania (które w sumie prawie są tożsame) ulega dylatacji, ale także subiektywnie jego odczucie bardzo się zmienia (przykładowo: z wiekiem nasz wewnętrzny zegar zwalnia a zegary zewnętrzne zdają się chodzić szybciej) – niektóre sekundy potrafią się rozciągać do godzin :)

 

Pomyślałam, czy nie jest taka długa z powodu wymogów konkursu (gdzie opowiadanie miało się dzielić na cztery mniej więcej równe części).

Trochę tak. Choć nie wiem, czy po tym co powyrzucałem części nadal były równe :)

 

Brakowało chwili wytchnienia, żeby zdążyć zbudować napięcie

To fakt. Błąd koncepcyjno / konstrukcyjny. Te chwile wytchnienia (dość krótkie, dotyczące głównie pani sierżant Pál Remény czy Branwen McMurrow) – beztrosko wywaliłem… a by się przydały. Szczególnie jednej sceny mi bardzo brakuje w całości… Po to właśnie prom po upadku był częściowo zagrzebany w podłożu by dać czas na te nieco wolniejsze sceny… które w efekcie wyleciały i zagrzebanie promu nie pełni już żadnej konstrukcyjnej funkcji :(

 

Wydaje mi się, że mogłoby to opowiadaniu wyjść na plus – mniej bohaterów, więcej znaków dla pozostałych.

Racja – niestety mnożę byty ponad potrzebę :(

 

Z technicznych rzeczy, trochę brakuje przecinków. Zastanawia mnie też, dlaczego część tekstu jest kursywą (nawet całe sceny)? Nie widzę w tym logiki, to tak ma być?

Hmmm… widzę teraz, że coś się bardzo niezdrowego tu podziało – pewnie przy przeklejaniu albo poprawkach – kursywą miały być tylko cytaty i myśli bohaterów, nie wiem dlaczego część tekstu się nagle pochyliła – postaram się to poprawić zgodnie z moją pierwotną intencją.

 

Ogólnie muszę powiedzieć, że po takich opowiadaniach sci-fi zawsze się czuję ciut mądrzejsza, dzięki za to. Kliknęłabym, ale nie mogę, a za tydzień (kiedy będę mogła) i tak już pewnie będzie w bibliotece.

Dzięki :)

 

Miłego dnia :)

I Tobie również :)

entropia nigdy nie maleje

Siem!

Szczegółowej łapanki nie chciało mi się robić, bom leniwa. Natomiast pod Twą rozwagę oddaję kilka kwestii techniczno-stylistycznych:

 

– zdarza Ci się umieszczać “się” w bardzo dziwnych miejscach; teoretycznie nie jest to błąd, ale uroda zdań na tym cierpi. Dla przykładu:

Sal nie czekając aż się pojazd zatrzyma

Sal, nie czekając aż pojazd się zatrzyma, (…)

 

– Fernsby → Fernsby’ego

– przecinki – tu jest dość słabo, przydałaby się solidna łapanka, lub raczej rozdawajka, bo zwykle raczej ich nie ma, niż są w nadmiarze

– liczebniki słownie, pomijając te, które są częścią nazw własnych (model robota)

– dużo prostych, krótkich zdań; w scenach akcji lub dialogach pasują, ale w niektórych miejscach, na przykład opisach, aż się prosi, żeby użyć dłuższych, bardziej rozbudowanych, pobawić się metaforami, stylem.

– czemu niektóre fragmenty są kursywą?

– mogłeś zaoszczędzić trochę znaków usuwając puste akapity między tekstem a gwiazdkami; zwłaszcza, że w paru miejscach odstęp wynosi chyba więcej niż jedną linijkę

– literówki:

Mięliśmy niedokończonego robra.

Mięli, mięli, aż zmięli.

Nanity zapewniały automatyczną naprawę i możliwość utworzenia kopi mecha.

Kopii.

To nie pasuje do ich opus operandi.

A nie modus przypadkiem? W tym kontekście bardziej pasuje.

 

Historia mnie nie porwała, ale to głównie dlatego, że zupełnie nie jestem targetem klasycznego sci-fi i z własnej woli po takie rzeczy nie sięgam. Humor też nie do końca w moich klimatach. Fabuła długo się rozkręca, początek mnie znużył technożargonem, bez którego historia w ogóle by nie ucierpiała. Tak naprawdę dopiero po tym, jak ekipa weszła do jaskiń, poczułam zaangażowanie opowieścią. Pojawiła się jakaś tajemnica, napięcie – szkoda, że nie utrzymało się dłużej. W moim odczuciu zastrzeliłeś je zabójczym tempem akcji i kolejnymi kanonadami krótkich zdań opisujących kolejne wybuchy i wystrzały. Paradoksalnie, aż takie przyspieszenie akcji dało skutek odwrotny do tego, który zapewne zamierzałeś, i nie byłam w stanie się skupić na wydarzeniach.

Także, ten tego – przepraszam za marudzenie, ale nie mój klimat :(

 

Oczywiście wszystkie powyższe uwagi i opinia są całkowicie subiektywne, do rozważenia lub zignorowania wedle woli.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Siem!

Siemowit!

 

– zdarza Ci się umieszczać “się” w bardzo dziwnych miejscach; teoretycznie nie jest to błąd, ale uroda zdań na tym cierpi. 

Czy ja wiem? Mi się zdania z tak umiejscowionym “się” bardziej podobają. Twoją alternatywę “słyszę” jako brzydszą od mojej oryginalnej konstrukcji.

 

– Fernsby → Fernsby’ego

Jak będę miał chwilę to poszperam, gdzie się uchował nieodmieniony Fernsby, teraz tylko zaznaczam sobie jako TODO ;-)

 

– przecinki – tu jest dość słabo, przydałaby się solidna łapanka, lub raczej rozdawajka, bo zwykle raczej ich nie ma, niż są w nadmiarze

Przecinki mnie nie lubią, ja ich też nie. Nie ogarniam. Przyznaję się bez bicia. Bez jakiejś szczegółowej łapanki (może jak Reg się tu zjawi) – sam sobie z tym zadaniem nie poradzę. Jestem kompletnym antytalenciem interpunkcyjnym.

 

– liczebniki słownie, pomijając te, które są częścią nazw własnych (model robota)

Hmmm… Są słownie. Numer boczny promu jest jakby jego nazwą własną, bo tak się go wywołuje radiowo.

 

– dużo prostych, krótkich zdań; w scenach akcji lub dialogach pasują, ale w niektórych miejscach, na przykład opisach, aż się prosi, żeby użyć dłuższych, bardziej rozbudowanych, pobawić się metaforami, stylem.

Bym musiał mieć nie 33k a 133k by się bawić metaforami. U mnie praca nad tekstem wyglądała mniej więcej tak:

jest ponad 50k:

-jest metafora? da się zastąpić przymiotnikiem? zastąp

jest ponad 45k:

-jest zdanie złożone? zastąp prostym

jest ponad 40k

-jest przymiotnik? wyrzuć

a potem jak już było nadal ponad 33k to wyrzucałem już całe sceny, postacie, dialogi itp.

 

– czemu niektóre fragmenty są kursywą?

Powstał błąd przy poprawkach. Poprawiłem to już, ale na razie nie będę siadał do kolejnych poprawek zanim nie będę miał jakiejś dłuższej chwili by te poprawki zarówno wprowadzić jak i sprawdzić, czy skrypt strony czegoś mi nie popsuł.

 

– mogłeś zaoszczędzić trochę znaków usuwając puste akapity między tekstem a gwiazdkami; zwłaszcza, że w paru miejscach odstęp wynosi chyba więcej niż jedną linijkę

Jak będę robił poprawki – to usunę w ogóle gwiazdki i zrobię te odstępy mniejszymi

 

– literówki:

Mięliśmy niedokończonego robra.

Mięli, mięli, aż zmięli.

laugh

Skąd mi się to wzięło? Nie wiem. Ani tak nie mówię, ani tak nie piszę (zazwyczaj).

Na razie zostanie – do momentu wprowadzenia gruntownych poprawek (myślę, że koło 20-tej siądę i popoprawiam hurtem).

 

A nie modus przypadkiem? W tym kontekście bardziej pasuje.

Oczywiście. Modus nie opus. Ani nie opos. Kolejna śmiesznostka – ale to przez jakieś dziury w mózgu już musi być.

 

Historia mnie nie porwała, ale to głównie dlatego, że zupełnie nie jestem targetem klasycznego sci-fi i z własnej woli po takie rzeczy nie sięgam.

Tym bardziej doceniam, że zechciałaś się pochylić nad tekstem, który Ci “nie leży”.

 

Humor też nie do końca w moich klimatach.

Większość humoru i tak wyrzuciłem. Może i dobrze :)

 

Fabuła długo się rozkręca, początek mnie znużył technożargonem, bez którego historia w ogóle by nie ucierpiała.

Śmiem twierdzić – że nie do końca, a wręcz – w tym początku chętnie bym jeszcze coś dodał. Lubię historie “zaczepiać” w świecie – jak pisałem już wyżej w innym komentarzu. I będę tego prawa do zaczepienia w świecie bronił.

 

Pojawiła się jakaś tajemnica, napięcie – szkoda, że nie utrzymało się dłużej. W moim odczuciu zastrzeliłeś je zabójczym tempem akcji i kolejnymi kanonadami krótkich zdań opisujących kolejne wybuchy i wystrzały. Paradoksalnie, aż takie przyspieszenie akcji dało skutek odwrotny do tego, który zapewne zamierzałeś, i nie byłam w stanie się skupić na wydarzeniach.

Muszę o tym pamiętać na przyszłość.

 

Także, ten tego – przepraszam za marudzenie, ale nie mój klimat :(

Nie każdy lubi sernik bez rodzynek.

 

Oczywiście wszystkie powyższe uwagi i opinia są całkowicie subiektywne, do rozważenia lub zignorowania wedle woli.

Do większości się zastosuję, część – którą zaznaczyłem – zignoruję – też całkowicie subiektywnie :)

 

pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny :)

 

entropia nigdy nie maleje

Liczebniki z pierwszego akapitu wydają mi się takimi, które powinno się zapisać słownie.

Z przecinkami nie pomogę, bo ja też wszystkie wstawiam na czuja, ale mam za to doświadczenie w skracaniu teksów (rekordowo udało mi się odchudzić książkę o 90k znaków w jeden wieczór), więc jeśli w przyszłości będziesz potrzebował pomocy, to krzycz, a z radością zmasakruję Twój tekst. ^^

 

A Fernsby schował się tutaj:

Ta druga baba, ta ruda, siedząca obok Fernsbiego, naprzeciw murzyna, popatrzyła na zwiadowcę z dziwnym wyrazem twarzy.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

gravel

Dzięki za wskazanie palcem mnie ślepemu, gdzie ten Fernsby :)

Promy zmieniłem z nagich liczb na L71, L73, L95 i tak dalej.

Przy okazji usunąłem gwiazdki i entery oddzielające sceny od siebie (trochę tam zostawiłem) – i nagle się zrobiło mnóstwo luzu – aż 63 znaki do limitu :D

To mam miejsce na te 63 brakujące przecinki, o ile ktoś mi je wskaże lub na rzeczywiście zapisanie tych numerów liczbowo :)

Dziękuję również drakainie za konsultację kwestii numerów na krzykpudle :)

 

 

entropia nigdy nie maleje

Hmmm. Albo za bardzo ciąłeś, albo nie to, co potrzeba, albo jeszcze coś było nie tak, ale tekst mi nie przypadł do gustu.

Akcja akcję akcją pogania i przez to robi się monotonnie. Idą, idą, idą, a coś ich wybija po sztuce albo większymi grupami.

Wprowadzasz multum ludzi jednocześnie, a wszyscy podobni, bo to żołnierze. Bardzo długo myślałam, że Ryś i Jones to nick i nazwisko jednej osoby. Zdziwiłam się, kiedy jednego szlag trafił, a drugi szedł dalej z resztą oddziału.

A koniec końców nic nie wyjaśniasz – o co walczą, z kim właściwie, jakim sposobem coś ich wytłukło i co to było…

Interpunkcja kuleje.

Babska logika rządzi!

Przywróciłem pół zdania, ujawniającego nazwisko Rysia.

Prawidłowej interpunkcji nie mam pojęcia jak się nauczyć.

Mam jeszcze 35 znaków na wstawienie przecinków, ale nie mam pojęcia gdzie mają być.

 

Edytka:

W pośpiechu zapominam o grzeczności – zabrzmiało dość szorstko. A trzeba było zacząć od najważniejszego, czyli od tego, że dziękuję za odwiedziny :)

entropia nigdy nie maleje

[Rezerwacja miejsca na tysięczny komentarz. Tekstu jeszcze nie przeczytałem, ale tak mi się dyskusja w becie rozwinęła, że licznik komentarzy bije bardzo szybko]

Ktoś chciał parę przecinków?

 

Mijał następne ladybirdy[,] mimo woli odliczając je kolejno. [przecinek]

Szybko sprawdził, że zestawy gaśnicze i ratunkowe są jak pamiętał. [przecinek, ale coś trzeba zrobić ze zdaniem np.: są w takim stanie, jakim pamiętał]

Uważając[,] by nie poślizgnąć się na którejś z rolkowych szyn w podłodze, chwytając siatkowych poręczy, zajął wraz z robotem SK 6 miejsca z przodu. [przecinek, ale dla mnie dwa imiesłowowe równoważniki zdania z rzędu są nadmierne]

Śluza pomiędzy kabiną a pokładem była otwarta, pilot ospale przełączał kontrolki nad głową[,] sprawdzając poszczególne systemy. [przecinek]

Sal nie czekając[,] aż pojazd się zatrzyma, wciągnął go magnetycznym chwytakiem do brzucha maszyny. [przecinek i zmiana szyku]

 

cdn

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radek

 

Dzięki – poprawione – przywróciłem przy “jak pamiętał” słówko “zamontowane”, które stamtąd wyleciało w wyniku cięcia pod limit.

Wszystkie Twoje uwagi zastosowałem, z wyjątkiem jednej – o zmianie szyku. Ruchome “się” jest cechą mojego stylu i stawiam je zwykle tak, by coś w zdaniu uwypuklić 

Twoje:

aż pojazd się zatrzyma,

ma inaczej rozłożony nacisk w zdaniu niż moje:

aż się pojazd zatrzyma,

 

Ale jakbyś widział jeszcze tego typu rzeczy, to chętnie się nad nimi zastanowię – czasem trochę tą moją manierą przeholowuję i rzeczywiście stawiam “się” w bardzo dziwnych miejscach, zbyt dziwnych pewnie dla współczesnego czytelnika.

 

Jeszcze raz dziękuję i czekam na obiecany ciąg dalszy :)

Zostało nam jeszcze szesnaście znaków na wstawienie przecinków, ale może jeszcze jakiś wyraz czy dwa gdzieś obetnę, na korzyść interpunkcji :)

entropia nigdy nie maleje

Bardziej fragment czegoś większego niż pełnoprawny tekst.

 

Fabułą jest prosta, na granicy pretekstowości. Mamy jakiś konflikt, o którym niewiele wiemy, jakieś tajemnicze podziemia, o których niewiele wiemy, żarłoczne skały, żarłoczny dym, bezcielesny głos – o których też niewiele wiemy. Wieńczysz opowiadanie, nie udzielając czytelnikowi żadnych odpowiedzi, trudno więc mówić o satysfakcjonującym finiszu. No i bohater nie bardzo wyciągnął się o własnych siłach z kłopotów, bo raz, że jemu akurat nic nie groziło, a dwa, że właśnie zamierza się w nie wpakować.

Sama treść też byłą jakaś taka… letnia. Jak na batalistykę, mało tu faktycznej walki, postrzelali trochę do skał, do dymu, ktoś trochę postrzelał do nich… Ale w żadnym momencie nie mamy tu walki, którą można by się szczególnie przejąć, bo bohaterowie za każdym razem są w oczywisty sposób bez szans, więc równie dobrze można by ich od razu przebrać w czerwone koszule.

W kwestii przejmowania się nie pomaga też fakt, że wszystkie postacie zlały mi się dokumentnie ze sobą. Były starania, by nieco uczłowieczyć niektórych bohaterów, ale natłok nazwisk w tym krótkim tekście oraz mimo wszystko niezbyt wyraźne charakterystyki sprawiły, że przez większość czasu nie byłem do końca pewien, kto jest kto – a więc trudno mi było kogokolwiek polubić na tyle, by robiło mi to różnicę, przeżyje czy nie.

Językowo dość poprawnie, przez większość czasu wiem co się dzieje, ale też nic mnie nie powaliło.

Światotwórstwo – jest tu kilka ciekawych zajawek, ale żadna nie doczekała się w zasadzie rozwinięcia, wiec to bardziej przedsmak niż faktyczne światotwórstwo. Miałem też wątpliwości odnośnie dwóch drobiazgów:

– Wlecieliśmy w obszar burzy – odparł Sal – szybkość wiatru ponad sto metrów na sekundę. Może trochę rzucać.

Nie mówię, że to niemożliwe. Ale latanie przy wietrze o sile supertajfunu (360km/h) byłoby chyba “nieco” bardziej niebezpieczne niż to przedstawiasz.

Korytarz, którym się poruszali miał wysokość czterdziestu metrów, takąż szerokość.

Ponownie – nie mówię, że to niemożliwe, ale 40 m to dość, żeby zmieścił się w nim dziesięciopiętrowy wieżowiec.

 

Podsumowując – jest tu kilka dobrych pomysłów, ale tekstowi brakuje skupienia na którymś elemencie. Fabuła jest zbyt prosta, by wciągnąć, postacie zbyt mało wyraziste, by pociągnąć opowieść w jej zastępstwie, a światotwórstwo, choć ciekawe, nie wystarczy.

None

Myślę, że masz sporo racji, próbowałem space operę, która niejako z definicji powinna być wielotomową sagą wcisnąć w ramy opowiadania, co więcej to opowiadanie po napisaniu miało 60k znk, więc kolejne nożyce wykastrowały tekst z wielu elementów, których Ci brakowało, ale tekst ma sporo poważniejsze wady nie wynikające wprost ze skracania.

Co do szybkości wiatru – przed cięciem te dwa zdania:

 

Znów pociemniało, tym razem na dłużej. Wokół promu błysnęło parę razy i zatrzęsło mocno.

 

to był cały akapit na temat jak mocno rzuca i bardziej uzasadniał trwożliwe:

 

– Strzelają? – spytała McMurrow.

 

Do tego oni dość szybko przez tę burzę przelatywali (w końcu schodzili z orbity i dopiero wyhamowywali prędkość) – więc wydaje mi się, że wewnątrz wojskowego promu, zaprojektowanego do radzenia sobie z ciężkim ostrzałem, na żołnierzach, którzy ćwiczyli walkę w różnych warunkach, nawet taka burza może nie robić wielkiego wrażenia.

 

Co do wielkości jaskiń też pozwolę sobie się nie zgodzić – trochę po nich w zeszłym tysiącleciu się włóczyłem i bywają bardzo różne, nie tylko takie jak zazwyczaj się sobie wyobraża (wąskie i ciasne – choć prawdę mówiąc takie lubiłem najbardziej).

Przykłady:

 

 

 

 

 

u nas w Polsce niestety nie ma takich wielkich jaskiń, ale jeśli ktoś w odróżnieniu od bardzo ciasnych przejść lubi duże przestrzenie, to może je poczuć w Jaskini Nietoperzowej:

 

 

Podsumowując: masz rację co do wielu słabości tego tekstu. Zastanawiam się czy go nie wycofać z konkursu, a może nawet ukryć przed wzrokiem czytelniczym i nie napisać go od nowa, wraz z brakującymi elementami.

 

dziękuję za rozbudowaną i konstruktywną krytykę,

 

pozdrawiam 

 

Jim

 

entropia nigdy nie maleje

Jimie, boję się już od samego patrzenia… surprise

Nie chcę nikogo urazić, ale w życiu nie pojmę, jak można włazić dobrowolnie do czegoś tak niebezpiecznego… laugh

Przed laty obejrzałam w kinie niezwykły dokument pt. “Jaskinia zapomnianych snów” i zrobił na mnie piorunujące wrażenie (”Precz z pleśnią, czyli zapraszamy do jaskini” :) ). Jestem pełna szacunku i podziwu, ale też niezrozumienia dla takiej pasji. :)

 

Pozdrawiam. :)

 

Podsumowując: masz rację co do wielu słabości tego tekstu. Zastanawiam się czy go nie wycofać z konkursu, a może nawet ukryć przed wzrokiem czytelniczym i nie napisać go od nowa, wraz z brakującymi elementami.

Dopiero teraz zobaczyłam… Coś Ty?! Gdyby tak każdy po jednym krytycznym komentarzu wycofywał stąd test, Portal świeciłby pustkami. :)

Pecunia non olet

Dopiero teraz zobaczyłam… Coś Ty?! Gdyby tak każdy po jednym krytycznym komentarzu wycofywał stąd test, Portal świeciłby pustkami. :)

 

Nie chodzi o jeden krytyczny komentarz, tylko o to, że sam z tego tekstu nie jestem zadowolony. None tylko zwrócił uwagę na aspekty, które i tak widzę. Tekst nie jest fatalny, ale też – nie jest na tyle dobry by mieć szanse w konkursie, a skoro tak – to niepotrzebnie go tak ścinałem do limitu.

No nic – chwilowo nic z nim więcej nie robię, bo prostu trochę szkoda, że go w takiej formie opublikowałem – trzeba było mieć w nosie konkurs, ściąć go jedynie odrobinę by z 60k zrobić np. 45k by się szybciej czytało i opublikować poza konkursem.

Teraz podobną zagwozdkę mam z konkursem Obcość, bo co bym tam nie chciał napisać – za długie mi wychodzi (pewnie dlatego, że jestem wodolejem) – ale może jednak coś napiszę, bo mi się inicjatywa podoba.

 

 

bruce, mnie też wiele rzeczy przeraża – to jest naturalne, że czegoś się boimy. Jednak w moim odczuciu jaskinie są o wiele mniej przerażające niż ludzie :)

 

entropia nigdy nie maleje

Jednak w moim odczuciu jaskinie są o wiele mniej przerażające niż ludzie :)

Brzmi smutno.sad Ja tam wierzę w ludzi. :)

Co do konkursu i cięć pod limit, rozumiem, sama lubię wodolejstwo. :) W takim razie pisz nowe, skoro tak to czujesz. :)

Pecunia non olet

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina

No i pozamiatane… indecision

 

 

entropia nigdy nie maleje

 Tekst jest fajny!

Wszystkie Twoje uwagi zastosowałem, z wyjątkiem jednej – o zmianie szyku. Ruchome “się” jest cechą mojego stylu i stawiam je zwykle tak, by coś w zdaniu uwypuklić 

Twoje:

aż pojazd się zatrzyma,

ma inaczej rozłożony nacisk w zdaniu niż moje:

aż się pojazd zatrzyma,

Nie zrozumiałem właśnie celu przestawienia “się” w tym zdaniu, ale chętnie bym się dowiedział. Też miałem kiedyś problem ze stawianiem “się” w nadmiernie losowych miejscach vide “bo się mi zgubiło S na koszulce” by Tytus de zoo.

Chciałbym przypomnieć, że nie jestem polonistą, ale fizykiem i informatykiem, więc moje uwagi mają charakter porad medycznych znachora.

 

cd (dostawa przecinków):

Ryś wzruszył ramionami[,] niby przypadkiem szturchając panią sierżant. [przecinek]

Lśniące w blasku słońc kopuły pól gęstych zachodziły na siebie[,] tworząc dwugłowego przewróconego bałwanka w kształcie litery Y. [przecinek]

Na ile mogła ocenić, każda z kropel miała ponad cztery kilometry średnicy i dwa kilometry wysokości. [w zbitce “na ile” w/g słowników poprawnej polszczyzny kryje się pradawne zło i należy ją zastąpić. W tym miejscu IMHO “o ile”]

Można podziwiać[,] jak nasze drony przyniosły spokój planecie Kökény. To[,] co się dymi centralnie pod nami, to ich stanowiska obrony przeciwlotniczej. [przecinek i drugi]

Nie śmiała trzeci raz zapytać[,] czy Deltanie strzelają. [przec.]

Siedmiopalczasta, postrzępiona, biała dłoń wyrosła z ziemi[,] chcąc ich dorwać. [sam wiesz co]

Trzy inne siedmiopalczaste chmurzyste ręce dosięgły jakieś cele za nimi. [nie rozumiem, co to znaczy, z niczym mi się nie kojarzy]

Ladybird ze zwrotnością[,] o jaką nikt go nie podejrzewał[,] przewrócił się na plecy, obrócił dziobem ku powierzchni i popędził w dół. [2 przecinki]

Wyglądała trupioblado[,] a rude włosy pozlepiały się w strąki od zielonej treści żołądka. [przecinek]

– Nie wiem – Odbiło się jej. Coś ty dziewczyno jadła? pomyślała Pál Remény przecież mówiłam wyraźnie: nic przed misją nie jeść! [zapis myśli do poprawienia zgodnie z normą 1-5: https://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/]

A ktoś[,] kto projektował kombinezony Armée de terre[,] powinien beknąć, że nie przewidział takiej okoliczności. [2 przecinki]

Temperatura na zewnątrz pojazdu podnosiła się. [zaimek się nie może, nie powinien i nie wypada mu siedzieć na końcu zdania]

Jones odkąd tylko zobaczył McMurrow[,] myślał, by zaproponować jej rozkosze mieszania płynów fizjologicznych. [wiem, że wygląda dziwnie, ale przecinek]

Nie usłyszeli[,] o co chciał poprosić, bo grunt znów się zapadł. [przecinek]

Prom spadał przez chwilę[,] by nagle szarpnąć się do góry. [przecinek]

W czarnej… nie dokończył myśli[,] bo nowy wysoki odgłos bardzo go zaniepokoił. [przecinek]

Zestaw działek obrony aktywnej wystrzeliwał pocisk za pociskiem[,] niszcząc spadające skały. [przecinek i bardzo ładne, dynamiczne zdanie]

 

cdn

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Obwieszczenie!

Książe CM III herbu Lodowate Serce przybył pod Twój tekst, by udzielić mu ostatniego namaszczenia ocenić go rzetelnie i z wrodzoną wrażliwością.

Ratuj się, kto może!

Scared Super Mario Bros Movie GIF by Leroy Patterson

 

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Dzięki CM za zmiażdżenie tego wątpliwej jakości tekstu odwiedziny!

 

Radek

Dziękuję bardzo za dostawę przecinków!

I za miłe słowa wplecione pomiędzy łapankę :)

Co do chmurzystych rąk (czy może bardziej powinno być chmurzastych? chmurzyste mi pasowało mocniej) – myślałem, że ten neologizm będzie się kojarzył z chmurami (a ściślej ze smugami kondensacyjnymi za naddźwiękowymi pociskami).

Co do “się” i pojazdu – w moim odczuciu “się” podkreśla stojący po nim wyraz (a więc – pojazd). Ponieważ ścinałem mocno, opis kontenera – odleciał – a chciałem jakoś podkreślić, że to nie taki kontener jak mamy na statkach, a samodzielnie poruszający się pojazd. Może niesłusznie (wiele rzeczy, które gdzieś wyleciały próbowałem potem ratować jakimiś protezami – pewnie nie zawsze słusznie i trafnie).

 

pozdrawiam!

entropia nigdy nie maleje

Wróciłem zdziwiony, że tekst jeszcze nie w bibliotece, Zacznę od zakończenia. Spodobało mi się, że sierżant Ryś, sprawiający wrażenie twardziela bez uczuć, zareagował w sytuacji beznadziejnej, jak człowiek, a nie jak robot. Nie przepadam za opisami pełnymi przymiotników w tekście przygodowym, więc skoro taki jest, to dobrze, że nie zatrzymują akcji. Treść pasuje do wybranego cytatu, a tagi do treści. Wymyślone sprzęty bojowe i ich właściwości celnie współgrają z okolicznościami ich używania i zużywania się. Interesująco też wygląda podejrzenie, że to nie Deltanie są przeciwnikami, potwierdzające się w miarę działań. Upór ograniczonego oficera, prowadzący do katastrofy, został oszczędnie, nie nachalnie zarysowany. Całość, imo, zasługuje na klik i sequel.

Koala75

Dzięki za odwiedziny i kliczka. Nad sequelem się zastanowię – na razie myślę napisać coś w tym samym uniwersum, ale zupełnie odmiennego od tego akcyjniaka – zobaczę, czy i jak mi wyjdzie.

Pozdrawiam.

 

entropia nigdy nie maleje

Uwaga!

Ponieważ sam – nie wiem jaki jest ten tekst, mam bardzo mieszane uczucia, poprosiłem Osvalda o przyjrzenie się mu i wytknięcie jego braków / słabości. Nie zamierzam się przed tą krytyką bronić – jestem jej autentycznie ciekaw, wiem, że tekst ma pewne niedoskonałości, ale z pewnością – nie widzę ich wszystkich.

Zapewniam więc, że obecność tutaj nawet bardzo dużej ilości słów niepochwalnych – jest na moje własne życzenie. Chcę z tej krytyki wyciągnąć maksymalnie ile się da dla siebie.

Nie, nie jestem masochistą. Tak, lubię, gdy moje teksty się chwali (gdy jest za co), jestem też w pewien sposób próżny i popadam często w samozachwyt – ale jednocześnie potrzebuję mocnego prześwietlenia co z moich warsztatem jest nie tak i właśnie o to poprosiłem Osvalda.

Podsumowując: nie chcę tu jakiś wojen / pyskówek / Obron Okopów Świętej Trójcy.

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Dojechałem prawie do końca z przecinkami, ale mi wywaliło tekst :-(

Dlatego porzucam nadzieję na zdążenie przed nadejściem Krwiożerczego.

 

EDIT: może zdążę :-)

 

Podsumowując: nie chcę tu jakiś wojen / pyskówek / Obron Okopów Świętej Trójcy.

Obrona okopów też nie? OK!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Khaire!

 

Wsiadłem do ladybirda razem z Twoimi bohaterami i przyznam, że choć historia wydaje się wyrwana z jakiegoś szerszego kontekstu, to bawiłem się nieźle. Motyw obcej ingerencji w myśli, zwłaszcza podczas eksploracji nieznanych planet, jest dość mocno wyeksploatowany…. ale, z drugiej strony, co nie jest? Szkoda tylko, że od któregoś momentu wszyscy zaczęli szybciutko odpadać, jakby nagle zapaliła się lampka, że był pomysł na finał z jednym ocalałym. Taki raczej spodziewany.

Nie jestem miłośnikiem gatunku, ale przestrzeń kosmiczna wessała mnie w mgnieniu oka. Terminologii jest wystarczająco dużo, żeby poczuć fantastyczno-naukową atmosferę, a jednocześnie jest na tyle nienachalna, że nie czuję się na galaktycznym froncie zagubiony jak buriacki rekrut.

Oklaski za wprowadzenie postaci, w kilka akapitów można zorientować się, kto jest kim i czego można się po nim spodziewać. Żyją, gadają i zachowują się po swojemu, można ich polubić (lub nie). Pamiętam ich imiona i nazwiska, a przy 5+ bohaterów naraz to wcale nie takie oczywiste.

 

Technicznie za to miałbym parę uwag, here and there.

 

Czy to przemyślana decyzja, żeby tak poszatkować tekst tymi długimi pauzami? To w zasadzie kwestia edycji, ale ponieważ trochę spowalnia czytanie, zwracam uwagę :)

 

W wielu miejscach brakuje przecinków.

 

Poprzestawiany szyk słów w niektórych zdaniach sprawia, że brzmią trochę kwadratowo:

Sal nie czekając, aż się pojazd zatrzyma

A więc pilot nie lekceważył Deltan i naprawdę wolał na zimne dmuchać

Posypały się z góry stalaktyty.

 

Tu i tam pojawiają się archaizmy (ileż, gdybyż, takąż), które brzmią w tej narracji nieco ekstrawagancko.

 

Trochę IMO zbędnych powtórzeń:

Ta druga baba, ta ruda

Lepiej brzmiałoby “Druga baba, ta ruda”.

zbudowany z tytanu, obudowany pancerzem reaktywnym

Większość z nich leżała twarzami do powierzchni, ale niektóre, szczególnie te w rzece, spoczywały na wznak, z szeroko rozrzuconymi rękami. Sama rzeka wydawała się mieć ciemniejszy kolor, z początku Ryś miał przerażające wrażenie, że to od krwi wypływającej z ciał, gdy jednak podszedł bliżej, zrozumiał, że krwawy kolor rzeki jest złudzeniem, spowodowanym przez ciemniejsze kamienie na dnie. Każde z ciał ubrane było w srebrzysty skafander i każde w okropny sposób okaleczone – jednym brakowało głów, innym rąk, jeszcze innym nóg, jeszcze inne były rozdarte na pół. Wokół było mnóstwo śladów prawie czarnej, dawno zaschniętej krwi.

Przed nimi pojawił się hologram dowódcy Rysia – porucznika OrtegiOrtega w palcach obracał zabytkową monetę – swój talizman.

 

Tutaj ciężko wychwycić sens zdania:

Kolos wygenerował swoją nanitową kopię, która prowadziła prawą drużynę, tuż przy ścianie korytarza, druga drużyna podążała wzdłuż przeciwnej ściany za oryginałem.

 

Z góry przepraszam, jeśli uwagi się powtarzają, wypisywałem je na bieżąco.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Duago_Derisme

Dzięki za odwiedziny!

 

Czy to przemyślana decyzja, żeby tak poszatkować tekst tymi długimi pauzami?

Przemyślana o tyle, że gdy przenoszę perspektywę, chcę by to jasno było zakomunikowane. Widzimy świat oczami Rysia, Branwen, Remeny, Jonesa, Fernsby’ego. Mógłbym przyspawać na stałe nasze postrzeganie do głowy Rysia, wtedy by te pauzy nie były potrzebne, ale spostrzeganie świata ze stereoskopowego stałoby się nagle bardzo jednostronne.

 

Sal nie czekając, aż się pojazd zatrzyma

Jesteś kolejną osobą, której się ten szyk niepodoba. Czy to możliwe, że tylko dla mnie jest on lepszy od alternatywy? Muszę się nad tym zastanowić. Dla mnie to zdanie nie brzmi kwadratowo, brzmi lepiej od zdania z innym ułożeniem wyrazów. Hmmmm…

Co do pozostałych uwag – też muszę się zastanowić czy i jak je uwzględnić.

 

Jeszcze raz dziękuję za odwiedziny i pochylenie się nad tekstem.

 

pozdrawiam,

 

Jim

 

 

entropia nigdy nie maleje

Jesteś kolejną osobą, której się ten szyk niepodoba. Czy to możliwe, że tylko dla mnie jest on lepszy od alternatywy? Muszę się nad tym zastanowić. Dla mnie to zdanie nie brzmi kwadratowo, brzmi lepiej od zdania z innym ułożeniem wyrazów. Hmmmm…

Jest takie powiedzenie, że jeśli jedna osoba twierdzi, że jesteś koniem, to ją wyśmiej. Jeśli dwie, przemyśl to, a jeśli trzy – kup sobie siodło ;)

Oprócz tego jest też przydatna porada przy redagowaniu własnego tekstu, której samemu trudno mi przestrzegać, ale się zmuszam – kill your darlings devil Zazwyczaj nie warto kruszyć kopii o jakieś pojedyncze sformułowania, czy zdania.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Pewnie masz rację. Poczekam na trzecią osobę, której się to nie spodoba, bo na razie jest Was dwóch. Jak przyjdzie – kupię siodło i wtedy kill’em all :)

 

entropia nigdy nie maleje

Szkoda, Jimie, że czułeś tak wielki przymus wzięcia udziału w konkursie, że wystrzygłeś opowiadanie jak, nie przymierzając, wycinankę kurpiowską, skutkiem czego wyszło dzieło barwne i mogące się podobać, ale wielka szkoda, że pozbyłeś się ścinków – a przecież mogły sprawić, że całkiem zajmujący Spacerek byłby nad wyraz interesującą wędrówką.

 

dwie baby i mu­rzyn na po­kła­dzie… → …dwie baby i Mu­rzyn na po­kła­dzie

 

za­ko­ły­sa­ła się nad ar­cha­icz­nym HUDem… → …za­ko­ły­sa­ła się nad ar­cha­icz­nym HUD-em

 

sie­dzą­ca obok Ferns­by’ego, na­prze­ciw mu­rzy­na… → …sie­dzą­ca obok Ferns­by’ego, na­prze­ciw Mu­rzy­na

 

ruda baba, mu­rzyn, pa­lant… → …ruda baba, Mu­rzyn, pa­lant…

 

trząsł się teraz sła­biej. Krzy­wi­zna pla­ne­tar­nej tar­czy po­wo­li się wy­płasz­cza­ła, sta­jąc się ho­ry­zon­tem… → Lekka siękoza. 

 

Ru­nę­li w dół. → Masło maślane – czy mogli runąć w górę?

 

za­sta­no­wić się nad sen­sem tych słów, bo la­dy­bird ro­ze­dr­gał się od na­głych wstrzą­sów, a na ze­wnątrz pola si­ło­we­go roz­sza­la­ło się coś na kształt pia­sko­wej burzy z pio­ru­na­mi.

– Co się dzie­je? → Lekka siękoza.

 

na sie­dzą­ce­go na­prze­ciw mu­rzy­na. → …na sie­dzą­ce­go na­prze­ciw Mu­rzy­na.

 

Wie­dzia­łem, pa­lant, mu­rzyn, dwie baby… → Wie­dzia­łem, pa­lant, Mu­rzyn, dwie baby…

 

Po­sy­pa­ły się z góry sta­lak­ty­ty. → Czy stalaktyty mogły posypać się z dołu?

 

– Cytat. Chyba z bi­blii. → Cytat. Chyba z Bi­blii.

 

– Że nie wie­dzą, kiedy uda się wró­cić, ale będą sta­ra­li się jak naj­szyb­ciej. Pro­po­nu­ję wró­cić do promu… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Wspi­na­ły się w górę. → Masło maślane – czy mogły wspinać się w dół?

 

Jones wsparł mecha na sze­ro­ko roz­par­tych rę­kach i pró­bo­wał wy­cią­gnąć się z ki­pie­li. → Dlaczego Jones, choć tonął w kipieli, wspierał mecha?

A może miało być: Jones, wsparty o mecha sze­ro­ko roz­par­tymi rę­kami, pró­bo­wał wy­cią­gnąć się z ki­pie­li.

 

Bran­wen leżąc nad prze­pa­ścią pa­trząc w głąb wi­dzia­ła tylko ciem­ność i dziw­ną mgłę. → Chyba miało być: Bran­wen, leżąc nad prze­pa­ścią i pa­trząc w głąb, wi­dzia­ła tylko ciem­ność i dziw­ną mgłę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Dziękuję za odwiedziny!

Ja też – jak i Ty, czuję, że za mocno ścinałem… nie wiem czy to był przymus, czy po prostu głupota z mojej strony, że opublikowałem opowiadanie w tak mocno ściętej formie. Zastanawiam się nad propozycją Koala75 by napisać sequel lub wręcz, jak sugerowała ośmiornica napisać pełnowartościowy Spacer, skoro Spacerek tak mocno tchnie wycinanką kurpiowską.

 

regulatorzy po raz kolejny chylę czoła, przed Twą umiejętnością dostrzegania tego, co mi umyka.

Jesteś nieoceniona jeśli chodzi o wyłapywanie usterek tekstu!

Nie wiem skąd mi się wzięło, że ten biedny Murzyn konsekwentnie pisałem z małej (czyżby udzielił mi się uraz do Murzynów Rysia? Nie, on nie jest rasistą, a przynajmniej nie w ten sposób, w który moglibyśmy przypuszczać – ale na to by oddać głębię Rysia i jego owszem czasem niefajnej, czasem zwichrowanej psychiki – też za mocno ścinałem).

Wszystkie Twoje uwagi w jakiś sposób uwzględniłem (nawet mi się udało dzięki temu ciut skrócić utwór przez wyrzucanie różnych maseł maślanych), z wyjątkiem jednej:

 

Jones wsparł mecha na szeroko rozpartych rękach i próbował wyciągnąć się z kipieli. → Dlaczego Jones, choć tonął w kipieli, wspierał mecha?

Tu pewnie coś niedostatecznie dobrze odmalowałem. Jones, nazywany przez Rysia najczęściej w myśli Murzynem – był pilotem Mecha – i znajdował się wewnątrz tego ostatniego. Chodziło mi w tym zdaniu o to, że Jones, będący pilotem mecha, tak nim sterował, że mech rozstawił szeroko własne ręce i próbował się przy ich pomocy wyciągnąć z przedziwnej materii w którą się zmienił grunt pod jego stopami.

Widocznie nie opisałem tego zbyt plastycznie, byś wiedziała, że Jones cały czas znajdował się wewnątrz maszyny. Dlatego potem sierżant Remeny krzyczy by się katapultował:

– Katapultuj się! – krzyknęła Pál. 

. Nim jednak pilot kolosa zdążył cokolwiek zrobić, potworna siła pociągnęła mecha jeszcze głębiej. Zabulgotało, na powierzchni pojawiły się bąble, które zaschły w twardą skałę.

– Jones?!

Ale kolosiarz nie odpowiedział jej. Nanitowa kopia rozpadła się.

pozdrawiam i dziękuję za recenzję i za wszystkie znalezione błędy!

entropia nigdy nie maleje

Jimie, niezmiernie mi miło, że uznałeś uwagi za przydatne. Cieszę się też, że nadal udaje mi się wywierać wrażenie na innych. ;)

Dziękuję za wyjaśnia na okoliczność wspierania mecha – obawiam się, że nie zawsze i nie wszystko potrafię dostrzec oczami wyobraźni.

Mam nadzieję, że gdzieś tam zachowałeś ścinki z wycinania i może kiedyś będzie mi dane przeczytać opowiadanie, że tak powiem, pełnowymiarowe. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam nadzieję, że gdzieś tam zachowałeś ścinki z wycinania i może kiedyś będzie mi dane przeczytać opowiadanie, że tak powiem, pełnowymiarowe. ;)

 

Miło mi to czytać :)

Nawet jakbym ścinków nie miał to czuję się teraz zmotywowany, wobec takiego zainteresowania czytelniczego, by coś jeszcze w tym uniwersum (a może nawet w ścisłym związku z tą historią) napisać :)

 

pozdrawiam

entropia nigdy nie maleje

Jimie, w takim razie uzbrajam się w cierpliwość, albowiem zdaję sobie sprawę, że tak dużego opowiadania nie napiszesz w ciagu pięciu minut. ;)

Serdeczności.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W ciągu pięciu z pewnością nie, daj mi choć ze siedem ;-)

I dziękuję za serdeczności, serdeczności nigdy za dużo.

Dla Ciebie też: Najlepszego :)

entropia nigdy nie maleje

I…

Trzeci kur zapiał…

Wypełniło się…

entropia nigdy nie maleje

W którymś momencie historia mnie autentycznie wciągnęła. I to mimo że nie mam pojęcia ilu było w niej bohaterów, pogubiłam się zaraz na początku, a nieoddzielone gwiazdkami zmiany narracji irytowały mnie niemiłosiernie. Ale był pomysł, tajemnica i naprawdę byłam ciekawa, co się kryje na tej planecie, kim są jej mieszkańcy, czy teorie o używaniu ludzkiego materiału genetycznego są poprawne, a może kryje się za tym coś innego. No, generalnie czytałam z coraz większym zainteresowaniem.

No… i zakończenie przywitałam gniewnym: że niby co! Urywasz w najciekawszym momencie. Najpierw robisz smaka, a potem niczego nie odkrywasz. To bardziej fragment czegoś większego, niż pełnoprawne opko.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz

Cieszę się, że udało mi się Cię zaciekawić, przykro, że zostawiłem Cię w niedosycie i gniewie.

Może dlatego mam takie mieszane wrażenia o tym opowiadanku, że ścinałem tak mocno, że aż został tylko fragment?

Hmmm…

 

pozdrawiam

entropia nigdy nie maleje

"Jak to mówią – czas nie guma, budzik nie sanki."

 

Szeregowy Jim! Baaaczność! Krygujecie mi się tu jak panienka, a tymczasem zadanie bojowe zostało przyzwoicie wykonane! Do raportu!

 

Język. Niezły. Jest trochę błędów: nie oddzielacie wołaczy i wtrąceń przecinkami, jak stoi w regulaminie. Słowa „Murzyn” i "Biblia" piszemy dużą literą (https://sjp.pwn.pl/zasady/66-18-9-Nazwy-czlonkow-narodow-ras-i-szczepow;629384.html) i nie obchodzą mnie Wasze osobiste odczucia, szeregowy! Consecutio temporum jest nieregulaminowe. "Delikatny" to sobie może być jakiś fiu-bździu laluś, a nie Wy! Tylko panienki dają "się" przy każdym czasowniku! „Ileże” i „gdybyże”, jak również „by” i „dostrzec” – nie jesteście, ostatecznie, Lemem. Chociaż „na powrót” i podobne lekkie archaizmy dodają pewnego smaczku. Taaak. Kursywa oznacza nie wiadomo, co. I nie musicie mnie czcić w każdym tekście (XD). Za to metafory porządne, i aż piszczy od twardzielskiego piękna kosmosu.

 

Kompozycyjnie byłoby grało – ale po pierwsze, bohater, wydobywszy się z opałów, natychmiast lezie w nie z powrotem, a po drugie, ważniejsze, tekst jest urwany – co było dalej? Zadałeś tyle pytań, a na nic nie odpowiedziałeś… Faktycznie, pewnie lepiej by mu było poza tym limitem.

 

Bohaterowie pasują do otoczenia. To znaczy, niektórych z nich pogoniłabym do obierania kartofli w polowej kuchni, ale zachowują się w miarę sensownie.

 

Motto zacytowałeś. Dosłownie i światotwórczo, ale w sumie to tyle. Chyba nie miało miejsca, żeby rozstawić pułki.

 

Adres do wysłania zwłok tekstu podacie, żołnierzu, na priv, razem z adresem, na który wojska zaopatrzenia przywiozą paczkę z nagrodą. Ku chwale Ojczyzny!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hurtownia nierzetelnych opinii przedstawia

 

UTWÓR MORALNEGO NIEPOKOJU

 

pod tytułem:

 

KOMENTARZ JURORSKI

 

W operowym chruśniaku, przed Jimowym wzrokiem

Zapodziany po głowę przez długie godziny

Myślę, czy to mnie autor wypuścił w maliny

Czy to jak zwykle limit znów wyszedł mu bokiem

 

Tekst gna na łeb na szyję, a świat choć bogaty

Pojąć trudno, gdyż autor do ścinek tak skory

wyrąbał był nam schemat konstrukcyjnie chory

gdzie nie widać szkieletu, lecz chaos kosmaty

 

Duszno było od zdarzeń, fabuła się rwała

Przy próbach ogarnięcia juror łezkę ronił

Ledwie wciągnął się w akcję już wniosek mu dzwonił:

Za dużo chciałeś wcisnąć, gdy przestrzeń tak mała

 

Interpretacja dla leniwych:

 

Technicznie dramatu nie ma, choć garść czepów udało się zebrać. Czasem mignie siękoza, czasem dziwna konstrukcja zdania, nieraz frywolne przecinki. Mamy też ciekawą i nowatorską próbę lokowanie wyrazu. „To” jest bez wątpienia sponsorem Twojego opowiadania. Odnoszę wrażenie, że wyjątkowo hojnym.

Jeśli chodzi o samą opowieść to dostajemy taką solidną porcję mięsa bez kości. Dzieje się dużo, nawet bardzo dużo, ale jednak według takiej myśli przewodniej: scen ci u mnie dostatek, ale i tę wcisnę, bo udało się znaleźć parę znaków w limicie. Brakuje w tym wszystkim wyraźnie nakreślonej historii, celu, wyjaśnień. Tekst bez wątpienia mógł zyskać na okrojeniu liczby scen i wypełnieniu powstałej przestrzeni „fundamentami” w postaci wyjaśnienia historii świata i problematyki w opowiadaniu.

Oryginalność: Są fajne elementy, tekst usiłuje łączyć poważne z nieco lżejszym, akcję z odrobiną refleksji. Tekst dobrze wpisuje się w gatunek. Bohaterowie wpisują się w założenia konwencji, choć tutaj to tak trochę każdy ciągnie w swoją stronę. Jakoś nie mogą się dogadać w kwestii wspólnego stworzenia płynnej historii. Nie błyszczą też ze względu na upchnięcie takiej liczby bohaterów na takiej a nie innej przestrzeni znakowej. Powodują chaos, ale błąd jest raczej w samej konstrukcji tekstu, nie w koncepcji, która – jak się zdaje – odpowiednio wykorzystana obiecywała sporo od historii, przez bohaterów, świat, aż po warstwę refleksyjną.

 

Dawanie do myślenia/wartość komediowa: Są jakieś przebłyski lekkości w tekście. Trochę przypomina mi to opowiadanie taką próbę stworzenia lekkiej opowieści opartej na ponurej w gruncie rzeczy refleksji na temat człowieka. Tego chyba żal najbardziej, bo widać, że pomiędzy akapitami fantastycznej historii miałeś do przemycenia naprawdę sporo trzeźwego spojrzenia w dużej mierze opartego na wybranym motcie, ale w gnającej na łeb na szyję historii trudno się przy tych refleksjach czy spostrzeżeniach na dłużej zatrzymać.

 

Wykorzystanie motta: widoczne, z konkretnym pomysłem, ale i okaleczone cięciami do limitu.

Dziękuję za udział w konkursie.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Tarnina

CM

 

Dzięki za komentarze jurorskie!

 

 

Tarnina

Krygujecie mi się tu jak panienka, a tymczasem zadanie bojowe zostało przyzwoicie wykonane!

 

Dziękuję. Rzeczywiście kryguję się jak panienka. Tego opowiadania najbardziej nie byłem pewien, jaką ma wartość. Teraz wygrałem konkurs i nadal nie wiem – czyż to nie dziwne? Co ze mną jest nie tak? Heh.

 

(…) lekkie archaizmy dodają pewnego smaczku

Bo ja ogólnie jestem archaiczny :)

 

Taaak. Kursywa oznacza nie wiadomo, co.

 

W miarę możliwości – to poprawiłem. Kursywa miała zastąpić cudzysłowy (by zaoszczędzić na znakach) – czyli zapis myśli bohaterów – ale coś przy przeklejaniu się zdrowo popsuło, pewnie przeczytałaś wersję najbardziej popsutą :(

 

I nie musicie mnie czcić w każdym tekście (XD).

Hahaha zastanawiałem się, czy wyłapiesz :)

To miał być taki trochę inside joke czy jak to się tam zwie w języku zgoła mi obcym.

 

Za to metafory porządne, i aż piszczy od twardzielskiego piękna kosmosu.

Najmilsze co przeczytałem pod swoim opowiadaniem :)

 

Kompozycyjnie byłoby grało (…) Zadałeś tyle pytań, a na nic nie odpowiedziałeś…

Źle obliczyłem zamysł pod limit (jak zwykle). Myślę co tu zrobić, bo sam jestem nieusatysfakcjonowany. Chyba książkę o Rysiu napiszę :)

 

Motto zacytowałeś. Dosłownie i światotwórczo, ale w sumie to tyle. Chyba nie miało miejsca, żeby rozstawić pułki.

Niestety – choć nie zrzucałbym wszystkiego na limit – mogłem się w sumie skupić na samym tylko lądowaniu (miałem tam rozpisanych kilka więcej scen, które parę rzeczy wyjaśniały i gdzie to zamienianie krainy w pustynię bardziej wybrzmiewało i samo w sobie mogło być ciekawe) – ale zdecydowałem się upchnąć space operę do rozmiarów krótkiego opowiadania. Po prostu rozmiar wycinka tego świata i tej historii – można było inaczej ograć. Ale tak nie zrobiłem. Mój błąd.

 

CM

 

Jakże miło dostać ochrzan pisany wierszem!

 

„To” jest bez wątpienia sponsorem Twojego opowiadania. Odnoszę wrażenie, że wyjątkowo hojnym.

Z czegoś żyć trzeba :)

 

 

Dzieje się dużo, nawet bardzo dużo, ale jednak według takiej myśli przewodniej: scen ci u mnie dostatek, ale i tę wcisnę, bo udało się znaleźć parę znaków w limicie.

O nie, nie – jak już wspominałem wyżej – winne tu było moje słabe planowanie. Scen było w istocie jeszcze sporo więcej, niektóre zupełnie by zmieniły wydźwięk całości, poleciały nie tylko sceny, ale wręcz całe wątki (najbardziej mi szkoda było jednego wątku związanego z pilotem i innego związanego z Pal Remeny). Więc – słabe planowanie – a potem próba ścięcia pod limit za wszelką cenę. I mimo wygranej w konkursie zastanawiam się, czy to dobrze, że ścinałem.

 

Brakuje w tym wszystkim wyraźnie nakreślonej historii, celu, wyjaśnień. Tekst bez wątpienia mógł zyskać na okrojeniu liczby scen i wypełnieniu powstałej przestrzeni „fundamentami” w postaci wyjaśnienia historii świata i problematyki w opowiadaniu.

Wycinając – musiałem wybierać. Zdecydowałem, że skoro konkurs jest na akcyjniak, to wszelki moje lube wyjaśnienia, rozkminy, roztrząsania różnych niuansów – wykastruję. Było to bolesne, ale coś musiałem wybrać.

 

Jakoś nie mogą się dogadać w kwestii wspólnego stworzenia płynnej historii (…) ale błąd jest raczej w samej konstrukcji tekstu

Coś w tym jest. Najgorzej, że zamiast mieć jedną historię jednego wyraźnego bohatera miałem z początku takich historii co najmniej siedem. A potem ścinałem. I ścinałem. I ścinałem. Nie chcąc jednak pozbyć się wielogłosowości. Masz rację, że to kolejny błąd konstrukcyjny.

 

odpowiednio wykorzystana obiecywała sporo od historii, przez bohaterów, świat, aż po warstwę refleksyjną

Kusi, żeby post factum wykorzystać.

 

Trochę przypomina mi to opowiadanie taką próbę stworzenia lekkiej opowieści opartej na ponurej w gruncie rzeczy refleksji na temat człowieka. Tego chyba żal najbardziej, (…) miałeś do przemycenia naprawdę sporo trzeźwego spojrzenia w dużej mierze opartego na wybranym motcie, ale w gnającej na łeb na szyję historii trudno się przy tych refleksjach czy spostrzeżeniach na dłużej zatrzymać.

Szkoda, że ta próba do końca się nie udała. Tak jak wspomniałem wyżej – wybierając między fragmentami refleksyjnymi a akcyjnymi – ścinałem te pierwsze – być może ze szkodą dla całości, ale z myślą przewodnią, że przecież to “akcyjniak”.

Wykorzystanie motta: widoczne, z konkretnym pomysłem, ale i okaleczone cięciami do limitu.

Niestety – to prawda – mogłem to inaczej rozegrać.

 

Dzięki za Wasze komentarze i za zorganizowanie konkursu, dzięki któremu dużo się nauczyłem i dużo o sobie jako o piszącym – się dowiedziałem.

 

pozdrawiam!

entropia nigdy nie maleje

Teraz wygrałem konkurs i nadal nie wiem – czyż to nie dziwne? Co ze mną jest nie tak? Heh.

To samo, co ze mną, bo też tak mam ze swoimi :)

 coś przy przeklejaniu się zdrowo popsuło, pewnie przeczytałaś wersję najbardziej popsutą :(

To skąd przeklejałeś?

 zastanawiałem się, czy wyłapiesz :)

Tknęło mnie i sprawdziłam XD

 Najmilsze co przeczytałem pod swoim opowiadaniem :)

You're welcome heart

 Chyba książkę o Rysiu napiszę :)

Pisz, pisz :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Gratulacje!

Bardzo fajne opowiadanie

Pozdrawiam

Tarnina

nartrof

dzięki za odwiedziny!

 

Tarnina

To samo, co ze mną, bo też tak mam ze swoimi :)

Wielkie umysły… ;-)

 

To skąd przeklejałeś?

Z libre office

 

Tknęło mnie i sprawdziłam XD

Bardzo dźwięczna i fajna nazwa, która też nadała nieco charakteru :)

 

nartrof

Dziękuję za gratulacje i cieszę, że się podobało :)

 

Pozdrawiam!

 

entropia nigdy nie maleje

Z libre office

Hmm. Standardowa odpowiedź admina?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hmm. Standardowa odpowiedź admina?

 

Chyba nie zrozumiałem :)

entropia nigdy nie maleje

SOA: U mnie działa.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

W sumie racja :) po zmianach – spuszowałem na produkcję puszczając tylko smoke testy, bez pełnych testów regresji :)

 

entropia nigdy nie maleje

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej Jim!

 

Humor, dialogi, akcja i opisy technologii moim zdaniem są świetne! Lubię też fabułę gdzie grupa uzbrojonych ludzi napotyka na tajemnicze zagrożenie, więc wszystko było na miejscu, gdyby nie to,…

Opowiadanie kończy sie nagle i nie daje odpowiedzi z czym zmierzyli się bohaterowie. Tego mi niestety zabrakło, spodziewałem się dopowiedzenia. Przez moment wydawało mi się, że będą to inteligentne drzewa, albo coś w rodzaju kolektywnej świadomości, albo coś bardzo tajemniczego. Niestety, nie dałeś odpowiedzi. Co dalej stało się z bohaterami? Udało im się wrócić do statku? Przeżyli? Spotkali coś jeszcze po drodze?

Podobała mi się postac Branwen. Fajnie wszedłeś w jej głowę i zarysowałeś jej ambiwalentny stosunek do facetów. Właściwie to ona mogłaby być głównym bohaterem.

Akcja trochę nazbyt szybka, czytelnik potrzebuje czasem oddechu i kontrastu. Mógłby go stanowić na przykład obszerniejszy opis jaskini. Szczególnie, że masz o nich pojęcie (jak piszesz w komentarzu), a ja z wielką chęcią zanurzyłbym się wyobraźnią w jednej z nich. :)

Trochę pomarudziłem, ale – tak jak napisałem na wstępie – jest to bardzo dobre opowiadanie z dużym potencjałem i szkoda, że nie w pełni został wykorzystany. Gdybyś się zdecydowasł kiedyś to i owo dopisać, zajrzę z wielką chęcią.

 

Pozdro!

Hej kronos.maximus, dzięki za odwiedziny!

Cieszę się, że Spacerek wydał Ci się świetny, mimo, że zakończenie ewidentnie uciąłem (tak, w sumie wyrzuciłem nie tylko parę scen z początku i środka, ale również końcówkę).

Postać Branwen była jedną z moich ulubionych, podobnie jak Pal Remeny, ale zarówno dla jednej jak i dla drugiej zabrakło mi “czasu antenowego”.

Czy coś z tym w przyszłości zrobię?

Pewnie tak, choć teraz jestem zaangażowany w inne rzeczy. Lubię ten świat sci-fi i kilmat space opery, więc będę do tego wracał, a postacie zasługują, by kiedyś opowiedzieć ich ciąg dalszy.

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet

Miodzio :)

 

entropia nigdy nie maleje

Chwalę się, bo cieszę się jak Marsjanin blaszką, że dostałem nagrodę w konkursie :)

Dziękuję bardzo zarówno za sam prezent, kartkę z dedykacją jak i świetny sposób zapakowania!

Poniżej zdjęcia z rozpakowywania (unboxingu? ;-) )

 

 

 

 

 

Czuję się doceniony, a błyskotki już po części zostały rozparcelowane :)

 

Dziękuję jeszcze raz, Tarnino i pozdrawiam!

 

entropia nigdy nie maleje

O, do mnie też dotarło. Bardzo dziękuję. :-)

Największe wrażenie zrobiły na mnie te gwiazdki. Nie mów, kobieto, że sama je pracowicie składałaś.

Babska logika rządzi!

A myślałaś, że kto je składał? Ulubiona_emotka_Baila. A pudełeczka – jak przetrwały podróż? Bo zastosowałam inne metody, niż poprzednio, pozwalające zrobić zamykane pudełeczko z jednego arkusza (zamiast osobno pudełko i pokrywkę, co potem trzeba zabezpieczać taśmą), ale nie byłam do końca przekonana, że wyjdą równie wytrzymałe.

(I nie pokazujcie światu mojego kurzego charakteru pisma angry)

He, he heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Pudełeczka doszły w całości – lekko pogniecione, ale poza tym nic im złego się nie stało.

Gwiazdki dały mi mnóstwo radości – od razu ułożyłem z nich Wielką i Małą niedźwiedzicę, Smoka itp.

Podziwiam, że chciało Ci się pieczołowicie każdą składać!

Co do kurzego pisma – jeszcze daleko Ci do mojego, Twoje przynajmniej da się rozczytać :)

 

Jeszcze raz dzięki za nagrodę!

Zaskoczyła jak najlepsze zakończenie opka :)

Przez długi czas nie miałem serca rozpakowywać takie śliczne te pudełeczka (i przez moment się zastanawiałem, czy czasem nie ma czegoś jeszcze wewnątrz gwiazdek :D )

 

pozdrawiam

entropia nigdy nie maleje

Moje pudełeczka przetrwały w całkiem niezłej formie.

I Ty twierdzisz, że potrzebujesz TARDIS?

Babska logika rządzi!

Nigdy nie twierdziłam, że złożyłam te wszystkie gwiazdki jednego dnia…

heart

ETA: A w ogóle, to nie lubię styropianu :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nigdy nie jadłam, podejrzewam, że możesz mieć rację. I pewnie jeszcze jest niezdrowy. ;-)

Babska logika rządzi!

Szczególnie niezdrowy jest jak się go zmiesza z benzyną i rozpuści ;-)

entropia nigdy nie maleje

To już lepiej wąchać czterochlorek węgla :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

I zagryzać azbestem ;P

entropia nigdy nie maleje

Polanym klejem XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

OMG, nie chcę słyszeć, skąd bierzecie przepisy! Albo chcę, żeby wiedzieć, które miejsce omijać szerokim łukiem. ;-)

Babska logika rządzi!

Ale potem widzimy gwiazdki! Mnóstwo gwiazdek…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jak to mawiają koneserzy spirytusu drzewnego (alkoholu metylowego):

-Pijmy szybciej, bo się ściemnia!

A wtedy już poza gwiazdkami nie zobaczymy nic. A po chwili już nic nas nie czeka, albo jak kto woli – czeka nas nic :)

 

entropia nigdy nie maleje

Ba-dum czing :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć,

No to lecimy…

 

Na Jupitera! Spadamy, pomyślał jeszcze, Dali ciała. Cała flota dała ciała!

Skosili parę stalagmitów…

– skoro skosili, czy to oznacza, że spadali po ukosie/pod kątem?

Próbuję sobie zwizualizować to ich spadanie/zapadanie się i, no… “Houston, I have the problem” xd

 

– Jednak strzelają? – spytała ta ruda z imieniem na B. Ryś odczytał nazwisko z plakietki.

– Spokojnie, szeregowa McMurrow. To tylko wejście w atmosferę.

– to very zabawny fragment xd lubię takie “wcinki”, szczególnie, że panikarska natura szeregowej McMurrow jest mi osobiście bardzo bliska xd – a w związku z tym zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić, by ktoś mógł mnie wysłać (w sensie taką panikarę) na “pierwszą linię frontu”? 

 

Jones odkąd tylko zobaczył McMurrow, myślał, by zaproponować jej rozkosze mieszania płynów fizjologicznych. Nie spodziewał się jednak, że pierwsza jego styczność z płynami ustrojowymi McMurrow to będzie konieczność ścierania treści żołądka z wizjera hełmu.

– hahahaha mam przed oczami jazdę na karuzeli z kumplem – siedział na przeciw i z przerażeniem obserwując moją siną od mdłości twarz robił co mógł, żeby nie zobaczyć mojego skonsumowanego posiłku xd To był nasz wspólny pierwszy i ostatni raz na tego typu atrakcjach xd

No i tu w związku z tym znów mam wątpliwość, ad wysyłania w takie akcje tej szeregowej.

Natomiast, jeśli cel umieszczenia jej w tym opowiadaniu był czysto humorystyczny i mam se odpuścić niuanse związane ze zdroworozsądkowymi zasadami rekrutacji – no, to wyszło prima sort xd

 

Podsumowując, sporo się dzieje (choć czasem miałam wrażenie chaosu, co zmuszało mnie do powtórnego czytania poszczególnych fragmentów. Ograniczenia w liczbie znaków – gdzieś tam mi mignęło, że było coś takiego – pewnie miały tutaj na to wpływ), szeregowa wyszła ci the best, Ryś “rozczula”, a całość napisana na dużego plusa. 

 

Pozdrowionka :)

 

 

Baska.Szczepanowska

Basiu, dzięki za odwiedziny i za rozbudowany komentarz!

 

– skoro skosili, czy to oznacza, że spadali po ukosie/pod kątem?

 

Tak. Może za dużo z tego fragmentu wyrzuciłem, ale miałem nadzieję, że czytelnik się tego domyśli, że pilot próbował manewrować i zrobić wszystko by nie spadli jak kamień, pionowo w dół – choć to właśnie wyraz “spadamy” sugeruje, to ta myśl “Na Jupitera! Spadamy, pomyślał jeszcze, Dali ciała. Cała flota dała ciała!” – należała do Fernsby’ego, który pewnie nie do końca ogarniał co się dzieje. Gdybyśmy mieli widok z fotela pilota – być może nie byłoby mowy o spadaniu, a o osunięciu i próbie poderwania maszyny.

 

– to very zabawny fragment xd lubię takie “wcinki”, szczególnie, że panikarska natura szeregowej McMurrow jest mi osobiście bardzo bliska xd – a w związku z tym zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić, by ktoś mógł mnie wysłać (w sensie taką panikarę) na “pierwszą linię frontu”? 

 

No i tu w związku z tym znów mam wątpliwość, ad wysyłania w takie akcje tej szeregowej.

 

Historia konfliktów zbrojnych pokazuje, że na “pierwszej linii frontu” obok najlepiej wyszkolenych speców od zabijania, zawsze znajdą się również o wiele mniej do tego predysponowane jednostki. Tak było pewnie nawet ponad trzy tysiące lat temu w Bitwie pod Kadesz, tak było w czasie pierwszej i drugiej wojny światowej, tak jest teraz na Ukrainie.

Owszem, armie się specjalizują, pojawiają się koncepcje superżołnierza, wojska coraz mocniej są naszpikowane techonologią, ale jednak nawet w galaktycznej skali, gdzie przewiezienie każdego kilograma żołnierza – kosztuje i wydawać by się mogło, że opłaci się przewozić tylko tych najdoskonalszych – nie sądzę, by wielkie konflikty obyły się bez udziału “mięsa armatniego”.

Wiem, wydaje się to zupełnie nieracjonalne, ale wszelkie wojny, a w jaskrawy sposób – wojny międzygwiezdne jako takie – racjonalne nie są (nie wyjaśniam tego w opowiadaniu, to akcyjniak, więc można o tym na chwilę zapomnieć).

Stąd: owszem, gdyby wojny były czymś logicznym, od linijki – to wysyłanie McMurrow gdziekolwiek – nie ma sensu. Niech zostanie w domu i zajmie się czymś innym. Skoro jednak już Branwen została żołnierką, skoro flota zabrała ten kontyngent Armée de terre ze sobą, to włącza się tu zupełnie inna, logika – skoro są, zajmują miejsce w hibernatorach w czasie podróży – niech się na coś przydadzą.

Swoją drogą, Twoja wątpliwość mnie nie dziwi, również nie byłby zdziwiony nią Ryś – z opowiadania wypadła początkowa scena, w której można było obserwować ostrzał planety z orbity i przygotowania do desantu. Zwiadowcy floty spodziewają się, że to oni zostaną wysłani na dół, okazuje się jednak, że cała kompania zwiadu ma pozostać na górze, a Ryś i jego trzech kolegów mają “niańczyć” oddziały zwykłych piechocińców.

Nieracjonalne?

Owszem.

Ale dzięki takiemu podejściu, okrutna matematyka wojny wychodzi na swoje – bo gdy obrona przeciwlotnicza Deltan okazała się silniejsza niż zakładano – nie giną masowo cenni zwiadowcy (oprócz tych trzech kolegów Rysia), a jedynie o wiele łatwiej zastępowalni piechociarze.

Tak więc, słusznie zauważasz, że zdroworozsądkowo to jest słabo…

…ale w miejscu, gdzie “kałuża to niewielki akwen pozbawiony znaczenia strategicznego”, zdrowy rozsądek nie zawsze wygrywa :)

 

Cieszę się, że mimo tych zastrzeżeń co zdroworozsądkowości całość Ci się podobała.

 

Pozdrawiam :)

 

 

 

 

 

 

 

entropia nigdy nie maleje

Nowa Fantastyka