- Opowiadanie: Realuc - Wszystkie nasze lęki

Wszystkie nasze lęki

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wszystkie nasze lęki

W głębi pra­daw­nej pusz­czy stała chata.

Chata zwy­czaj­na, strze­chą po­kry­ta, kwie­ciem wspi­na­ją­cym się na ścia­ny ozdo­bio­na. W środ­ku jedna izba, a w niej piec, kilka stoł­ków, su­szo­ne zioła, bul­go­czą­cy wywar z za­ją­ca, tro­chę skór roz­rzu­co­nych na kle­pi­sku.

Z le­śnej dzi­czy od­gło­sy prze­róż­ne do­bie­ga­ły. To pta­ków świer­got, to biesa ryk, to wilka wycie, to ba­gien­ni­ka chlu­po­ta­nie, to drzew pie­śni, to po­łu­dnic wo­ła­nie.

Wiatr na sile przy­brał, dmuch­nął w stro­nę do­mo­stwa. Zbu­twia­łe li­ście prze­kro­czy­ły próg, wdzie­ra­jąc się do chaty bez za­pro­sze­nia. Sze­lest wy­peł­nił całą izbę.

Pusz­cza śpie­wa­ła. Pusz­cza wzy­wa­ła. Pusz­cza cze­ka­ła.

 

*

 

– Wró­ci­łem. 

Męż­czy­zna objął wy­bran­kę, a ta wtu­li­ła głowę w na­zna­czo­ny cza­sem, po­dró­żą i wo­jacz­ką tors, nie zwa­ża­jąc przy tym na odór. Bo­go­wie tylko wie­dzie­li, czy po ponad rocz­nej roz­łą­ce to Ra­do­gost bar­dziej Do­bro­mi­ły pra­gnął, czy Do­bro­mi­ła Ra­do­go­sta.

– Każ­de­go dnia wy­pa­try­wa­łam cię wśród drzew, mój luby – wy­szep­ta­ła ko­bie­ta, co­fa­jąc się o krok.

Teraz w końcu mógł jej się przyj­rzeć. Nie zmie­ni­ła się za­nad­to, choć wy­glą­da­ła na nieco za­nie­dba­ną. W sło­mia­nych wło­sach, które po­ma­lo­wa­ło słoń­ce, jak miał w zwy­cza­ju ma­wiać, za­plą­ta­ło się odro­bi­nę wy­schnię­tej trawy, frag­men­tów liści, szcza­pek. Miała cie­nie pod ocza­mi i wy­raź­nie wy­chu­dła, a prze­cież zo­sta­wił jej na ten czas wy­star­cza­ją­co za­pa­sów, nie mó­wiąc o tym, że i sama po­tra­fi­ła po­chwy­cić zwie­rza. Wbrew temu wszyst­kie­mu wy­glą­da­ła na szczę­śli­wą. I wciąż była prze­cież jego pięk­ną Do­bro­mi­łą.

– Na­jazd na zie­mie Ora­nów za­koń­czył się po­myśl­nie. Świę­to­pełk złu­pił wszyst­kie grody, a ja dzię­ki uczest­nic­twie w tej wy­pra­wie spła­ci­łem za­cią­gnię­ty u niego dług. W końcu mo­że­my oddać się życiu, jakie ko­cha­my. Życiu z dala od in­nych ludzi. Życiu, któ­rym nie kie­ru­ją wład­cy, jeno sami bo­go­wie miesz­ka­ją­cy wraz z nami w gę­stym borze.

Ko­bie­ta błą­dzi­ła wzro­kiem gdzieś po ścia­nach, jakby to tam tra­fia­ły słowa Ra­do­go­sta, wy­ma­ga­jąc wy­tro­pie­nia i ze­spo­le­nia w jedną ca­łość.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­py­tał w końcu, wi­dząc jej nie­obec­ność.

– Oczy­wi­ście. Uwa­rzy­łam dziś po­traw­kę z za­ją­ca, z pew­no­ścią je­steś głod­ny ni­czym sam wilk po dłu­giej zimie.

Uśmiech­nę­ła się, po­de­szła do ko­cioł­ka, zła­pa­ła cho­chlę i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, za­czę­ła prze­le­wać stra­wę do misy. Męż­czy­zna wzru­szył tylko ra­mio­na­mi, zrzu­cił z sie­bie skóry, ka­mi­ze­lę, w kąt ci­snął pas z sa­kwa­mi i szty­le­tem, a o ścia­nę oparł łuk. Prze­cze­sał pal­ca­mi zmierz­wio­ne, czar­ne włosy i usiadł przy stole. Co jak co, ale w rze­czy­wi­sto­ści był głod­ny nie jak wilk, a jak cała wa­ta­ha.

– Jedz, naj­droż­szy – rze­kła Do­bro­mi­ła, sta­wia­jąc przed lubym wy­peł­nio­ną po brze­gi michę. Nagle po­de­szła do progu chaty. Na­słu­chi­wa­ła, wy­pa­try­wa­ła. Ra­do­gost łap­czy­wie po­chła­nia­ją­cy po­traw­kę nie do­strzegł, jak tuż przed wej­ściem prze­mknę­ła syl­wet­ka zwie­rza. Chwi­lę póź­niej do­bie­gło go jed­nak wark­nię­cie, aż ze­rwał się na równe nogi. Ko­bie­ta, z ra­do­ścią wy­ma­lo­wa­ną na twa­rzy, ma­cha­ła jakby na po­wi­ta­nie, a może na po­że­gna­nie?

– Cóż to było? – My­śli­wy wy­biegł przed chatę.

Do­bro­mi­ła nie od­po­wie­dzia­ła. Uśmie­cha­ła się wpa­trzo­na w pusz­czę. Ra­do­gost do­pie­ro teraz do­strzegł, że przed do­mo­stwem wa­la­ją się kości oraz reszt­ki usu­szo­nych darów lasu, które tak pie­czo­ło­wi­cie przed wy­pra­wą przy­go­to­wał. Spoj­rzał na wy­chu­dzo­ną Do­bro­mi­łę w po­tar­ga­nym i brud­nym odzie­niu i je­dy­ne, co prze­szło mu przez myśl, to to, że sa­mot­ność nie wpły­wa do­brze na czło­wie­ka. Mimo wszyst­ko w tej chwi­li wła­śnie jej po­trze­bo­wał. Sa­mot­no­ści.

– Idę na po­lo­wa­nie.

Wró­cił jesz­cze po łuk, po czym wkro­czył mię­dzy stare drze­wa, uspo­ka­ja­ny ich szu­mem.

Na­stał czas, aby przy­wi­tać się ze swym dru­gim domem.

 

*

 

Ła­sko­ta­ne lek­kim wia­trem li­ście opo­wia­da­ły my­śli­we­mu o ra­do­ści, z jaką wi­ta­ły wio­snę.

Ko­ro­ny pra­sta­rych drzew wspo­mi­na­ły let­nie pro­mie­nie, któ­rych po­wro­tu nie mogły się do­cze­kać.

Za­miesz­ku­ją­ce nory i jamy stwo­rze­nia baj­du­rzy­ły o je­sien­nych da­rach, gęsto zalegających leśną ściół­kę.

Zimy las nie wspo­mi­nał wcale, bo­wiem zimą las udał się na spo­czy­nek ni­czym niedź­wiedź za­szy­ty w gro­cie.

Ra­do­gost ko­chał pusz­czę. Wsłu­chi­wał się w jej opo­wie­ści, sta­rał się żyć we­dług na­rzu­ca­ne­go przez nią rytmu, wie­dząc, że ta po­tra­fi to wy­na­gro­dzić. Skła­dał ofia­ry Dzie­wan­nie i innym le­śnym bó­stwom, które pie­czę nad bo­ra­mi spra­wo­wa­ły. Od za­wsze czuł, że bli­żej było mu do dzi­kich ostę­pów niż kró­lew­skich kom­nat. Nie dzi­wo­ta zatem, że pew­ne­go dnia opu­ścił dwór Świę­to­peł­ka, re­zy­gnu­jąc tym samym z za­szczyt­nej funk­cji pierw­sze­go tro­pi­cie­la, i wła­sno­ręcz­nie po­sta­wił chatę z dala od gro­dów, wio­sek i trak­tów. 

Prze­dzie­ra­jąc się cicho przez gęste za­ro­śla, zdą­żył za­po­mnieć o na­zna­czo­nej sa­mot­no­ścią uko­cha­nej. Był już na świe­żym tro­pie łani i wie­dział, że do­rwie zwie­rza lada mo­ment. Usły­szał nagle sze­lest do­bie­ga­ją­cy zza po­bli­skie­go je­sio­nu. Od­ru­cho­wo przy­ło­żył strza­łę i na­cią­gnął cię­ci­wę, ob­ra­ca­jąc się w tamtą stro­nę, jed­nak za­miast zwie­rzy­ny uj­rzał…

Pło­mie­nie.

W jed­nej chwi­li prze­szył go dreszcz, a w gło­wie roz­brzmiał krzyk. Krzyk bez­bron­ne­go dziec­ka.

Wspo­mnie­nia wy­ry­te w szorst­kiej skale oka­la­nej ogniem. Swąd dymu i przy­pa­la­ne­go ciała. Mi­mo­wol­nie prze­cią­gnął pal­ca­mi po swej szka­rad­nej twa­rzy, którą zna­czy­ło tak wiele blizn.

Za­mknął oczy, a gdy je otwo­rzył, za drze­wem były już tylko krza­ki dzi­kich jeżyn i pa­pro­cie. Otrzą­snął się, ru­szył dalej.

Nie było łatwo wy­zbyć się przy­wo­ła­nych wbrew woli wizji. Z każ­dym kro­kiem miał przed ocza­mi twarz ojca. Twarz kogoś, dla kogo ka­ra­nie syna wy­ję­tym z ogni­ska po­grze­ba­czem nie jest ni­czym złym. Twarz mó­wią­cą o tym, że to czło­wiek jest naj­więk­szą be­stią, a nie mi­tycz­ne stwo­ry cza­ją­ce się w za­gaj­ni­kach, na roz­sta­jach czy nad roz­le­wi­ska­mi.

Znowu kątem oka do­strzegł trza­ska­ją­ce pło­mie­nie, tuż za zwa­lo­nym, omsza­łym pniem. Ni­cze­go nie lękał się bar­dziej, niż ognia. Nic nie prze­ra­ża­ło go bar­dziej, od wizji zetknięcia się z tym ży­wio­łem. Wśród pło­mie­ni do­strzegł coś jesz­cze. Prze­my­ka­ją­cą mię­dzy drze­wa­mi po­stać o nie­wy­raź­nych kon­tu­rach. A może to jed­nak zwie­rzę? Był nie­mal pe­wien, że do­strzegł po­ro­że, a prze­cież isto­ta wy­raź­nie po­ru­sza­ła się na dwóch koń­czy­nach. To coś znik­nę­ło jed­nak nagle wraz z ogniem. Las znowu stał się tylko lasem, wy­peł­nio­nym świer­go­tem pta­ków i bal­la­dą sze­lesz­czą­cych drzew.

Ra­do­gost usły­szał trzask ga­łę­zi. Tym razem zu­peł­nie re­al­ny. Przy­naj­mniej tak się wy­da­wa­ło. Jeden od­dech póź­niej łeb wy­ło­nił się zza za­ro­śli. Łania była spo­koj­na i ni­cze­go nie­świa­do­ma. W końcu po­wró­cił my­śla­mi do po­lo­wa­nia, od­rzu­ca­jąc kłu­ją­ce ni­czym cier­nie wspo­mnie­nia. Po­wtór­nie nałożył strzałę, wy­mie­rzył…

Gdyby nie fakt, że tuż przed pusz­cze­niem na­pię­tej cię­ci­wy doj­rzał za celem po­stać z po­ro­żem, za­pew­ne strzał byłby w pełni sku­tecz­ny. Ręka za­drża­ła jed­nak w ostat­niej chwi­li i strza­ła tra­fi­ła w zad zwie­rzę­cia, nie od­bie­ra­jąc mu tym samym wła­dzy nad cia­łem.

Łania rzu­ci­ła się do uciecz­ki, my­śli­wy po­pę­dził za nią. Od­da­la­ła się z każ­dym susem. Strzał był na tyle nie­cel­ny, że Radogost wie­dział już, iż nie zdoła do­ści­gnąć upra­gnio­nej zdo­by­czy. Po­zo­sta­ło mu tro­pie­nie ofia­ry po śla­dach do czasu, aż ta pad­nie z wy­cień­cze­nia lub stra­ci wy­star­cza­ją­co dużo krwi, a to mogło po­trwać. Nim jed­nak zdą­żył się zmar­twić i co­kol­wiek po­sta­no­wić, usły­szał stłu­mio­ny pisk, szczęk ła­ma­nych kości, wark­nię­cie. Po­ko­nał naj­bliż­szy pa­gó­rek i przed ocza­mi uka­za­ła mu się nie­wiel­ka po­la­na, na któ­rej le­ża­ła do­go­ry­wa­ją­ca łania. Tuż przy niej stał ni to pies, ni to wilk z po­kry­tym krwią py­skiem. Sierść miał czar­ną, a śle­pia żółte. Wię­cej szcze­gó­łów my­śli­wy nie do­strzegł, gdyż dra­pież­nik znik­nął tak nagle, jakby był tylko zwy­kłym złu­dze­niem. A prze­cież coś do­pa­dło ucie­ka­ją­cą zwie­rzy­nę…

Do chaty wró­cił tuż przed zmierz­chem. Zrzu­cił z ra­mion upo­lo­wa­ną w dziw­nych oko­licz­no­ściach zdo­bycz. Do­bro­mi­ła klę­cza­ła w kręgu utwo­rzo­nym z za­su­szo­nych kwia­tów, po­środ­ku któ­re­go le­ża­ło tru­chło gaw­ro­na. Kre­śli­ła coś na ziemi pa­ty­kiem, śpie­wa­jąc pod nosem frag­ment ko­ły­san­ki Dzie­ciąt­ko u progu.

 

Mały mój, strach obcy nie­chaj ci bę­dzie,

Domek otwo­rem stoi, do środ­ka wejdź.

Twe krocz­ki sły­chać już wszę­dzie,

Stuk puk, stuk puk, stuk puk.

 

– Co ty wy­ra­biasz? – prze­rwał Ra­do­gost ko­bie­cie.

– La­wen­da tak pięk­nie pach­nie… – Nie unio­sła wzro­ku.

– Wy­rze­kłaś się na­szych bogów? Komuż ofia­ry skła­dasz?

Do­bro­mi­ła wsta­ła i mu­snę­ła koniuszkami palców policzek myśliwego.

– Cóż ty wy­ga­du­jesz. Je­stem, tak jak i ty, od­da­na wy­łącz­nie la­so­wi i jego opie­ku­nom.

Po tych sło­wach złą­czy­ła usta z jego usta­mi, a pod­czas po­ca­łun­ku był nie­mal pe­wien, że w po­grą­żo­nych w sza­ro­ści nad­cho­dzą­cej nocy za­ro­ślach do­strzegł przy­glą­da­ją­ce im się żółte śle­pia.

 

*

 

Je­sien­ne po­ran­ki by­wa­ły już chłod­ne, tak więc Ra­do­gost wy­szedł na ze­wnątrz opa­tu­lo­ny w grube futra i skó­rza­ną czapę. Z za­mia­rem na­zbie­ra­nia grzy­bów i ziół ru­szył przez gęstą pusz­czę. Nie mi­nę­ło wiele czasu, jak schy­lił się po pierw­sze­go do­rod­ne­go bo­ro­wi­ka, i wtedy jego uwagę przy­kuł sta­ran­nie ubity frag­ment ziemi. Świad­czy­ło to tylko o jed­nym. Coś było w tym miej­scu za­ko­py­wa­ne.

Długo się nie za­sta­na­wiał. Po­spiesz­nie od­rzu­cał wil­got­ną zie­mię, a gdy dziu­ra była już na tyle głę­bo­ka, że miał za­miar za­nie­chać dal­sze­go ko­pa­nia, z dna wy­ło­nił się czu­bek cze­goś, co z po­cząt­ku wy­glą­da­ło jak głów­ka wiel­kie­go ro­ba­ka. Od­gar­nął jesz­cze tro­chę, po­cią­gnął. Prze­łknął ślinę. Był nie­gdyś uczest­ni­kiem po­ro­du i do­brze wie­dział, co ma przed ocza­mi.

Wark­nię­cie. Smród. Nie­opo­dal, z gę­stwi­ny wy­ło­nił się czar­ny ni to pies, ni to wilk. Szcze­rzył kły, stro­szył sierść. My­śli­wy miał przy sobie jeno lichy kor­dzik do uci­na­nia grzy­bów, tak więc po szyb­kim oszacowaniu dystansu dzielącego go od chaty, za­czął biec.

Char­cze­nie zwie­rzę­cia zbli­ża­ło się do jego ple­ców z każ­dym susem, za­trza­snął jed­nak drzwi tuż przed py­skiem na­past­ni­ka. Do­bro­mi­ła stała na środ­ku izby i pa­trzyła niby na Ra­do­go­sta, a jed­nak jej wzrok był nie­obec­ny.

– Czy ty byłaś cię­żar­na? Jeśli tak to cóżeś na wszyst­kich bogów uczy­ni­ła z na­szym dziec­kiem!?

Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się, choć oprócz tego ani drgnę­ła. Do chaty wdzie­rał się smród. W gło­wie Ra­do­go­sta roz­brzmiał krzyk. Po­czuł ból na twa­rzy, jakby roz­grza­ny do czer­wo­no­ści po­grze­bacz był w tym mo­men­cie przy­kła­da­ny do jego po­licz­ka.

– Nic mu nie jest. I bar­dzo chciał­by w końcu po­znać swo­je­go ojca – od­po­wie­dzia­ła spo­koj­nie Do­bro­mi­ła.

My­śli­wy po­krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem, za­brał miecz i wy­biegł przed chatę.

Zwie­rzę­cia nio­są­ce­go ze sobą odór już tam nie było.

 

*

 

Zima wkro­czy­ła do lasu bez za­po­wie­dzi, za nic mając to, iż go­spo­darz nie zdą­żył nawet zrzu­cić wszyst­kich liści z ga­łę­zi. Tak więc pierw­szy śnieg za­sko­czył za­rów­no drze­wa i zwie­rzę­ta, ale też sa­me­go my­śli­we­go, który prze­cież za­wsze bywał przy­go­to­wa­ny na wszyst­ko od­po­wied­nio wcze­śniej.

Dla­cze­go tak zwle­kał ze zro­bie­niem za­pa­sów? Czyż­by mróz rze­czy­wi­ście nad­szedł o wiele wcze­śniej, niż miał to w zwy­cza­ju czy­nić? A może to po­gar­sza­ją­cy się z dnia na dzień stan Do­bro­mi­ły tak zaj­mo­wał jego umysł, że za­tra­cił dawną czuj­ność i roz­wa­gę?

Białe płat­ki za­sy­pu­ją­ce chatę były jed­nak wy­star­cza­ją­cym po­wo­dem do oprzy­tom­nie­nia. Ra­do­gost przy­wdział futro z upo­lo­wa­ne­go dawno temu niedź­wie­dzia, za­tknął za pas miecz i szty­let, na ramię za­rzu­cił łuk, a za plecy koł­czan. Minął sie­dzą­cą na progu Do­bro­mi­łę bez słowa. Była nie­obec­na. Od wielu dni. Okrop­nie wy­chu­dzo­na, w samej ko­szu­li. Mimo to nie trzę­sła się, nie drżała. Jakby mróz wcale się jej nie imał. My­śli­wy za­uwa­żył, że stan wybranki za­czął się gwał­tow­nie po­gar­szać od czasu, kiedy prze­stał ich od­wie­dzać czar­ny zwierz. Pró­bo­wał pomóc uko­cha­nej, pró­bo­wał się cze­goś od niej do­wie­dzieć, zro­zu­mieć. Na nie­wie­le się to jed­nak zda­wa­ło. Chwi­la­mi bywał rów­nie za­gu­bio­ny w tym wszyst­kim, jak ona.

Teraz po­sta­no­wił sku­pić się jed­nak tylko na po­lo­wa­niu.

Śnieg skrzy­piał pod po­de­szwa­mi butów, ale Ra­do­gost nie przej­mo­wał się ha­ła­sem, który niósł się z każ­dym kro­kiem. Miał bo­wiem na­dzie­ję, że za­sta­wio­ne sidła przy­nio­sły efek­ty, więc tro­pie­nie zwie­rzy­ny trak­to­wał tym razem jako osta­tecz­ność. Bli­żej nie­okre­ślo­ny za­pach wdarł się nagle do noz­drzy my­śli­we­go gwał­tow­nie ni­czym na­wał­ni­ca. Coś jakby dym…

Pło­mie­nie.

Po­bli­skie drze­wa tra­wił ogień. Znik­nął śnieg, znik­nę­ła pusz­cza. To wszyst­ko za­stą­pi­ło ogrom­ne ogni­sko i strze­la­ją­ce ku niebu ję­zo­ry. Roz­grza­ny do czer­wo­no­ści po­grze­bacz wę­dro­wał przed ocza­mi my­śli­we­go jakby uno­si­ła go nie­wi­dzial­na zjawa. Ra­do­gost jed­nak do­brze wie­dział, kto dzier­żył na­rzę­dzie tor­tur.

– Za­bi­łem cię! Nie ma cię już na tym świe­cie! – wy­darł się, upa­da­jąc na ko­la­na.

Twarz prze­szył ból tak re­al­ny i okrop­ny, jakby bli­zny prze­mie­ni­ły się nagle w świe­że rany. Krzy­cząc, Ra­do­gost rzu­cił się na zie­mię głową w śnieg. Pod­niósł się do­pie­ro wtedy, gdy mróz wdarł się z ło­sko­tem do wnę­trza czasz­ki. I wszyst­ko było już wtedy nor­mal­ne. Drze­wa, za­miast pło­mie­ni, otu­lał jeno biały puch.

Tu­uta­aj…

Szept był tak od­le­gły, a jed­nak tak do­brze sły­szal­ny. My­śli­wy po­dą­żył za gło­sem bez za­wa­ha­nia, jakby w tej chwi­li był to je­dy­ny cel jego życia. Prze­kro­czył stru­myk, wszedł w za­gaj­nik pełen sta­rych to­po­li. Przy­sta­nął przy nie­wiel­kim, za­mar­z­nię­tym sta­wie. Po­wtór­nie usły­szał szept, tym razem tak do­brze, jakby wy­po­wia­da­ją­cy te słowa przy­ty­kał usta do jego ucha.

Tu­uta­aj

Do­pie­ro teraz Ra­do­gost do­strzegł, że z ga­łę­zi ota­cza­ją­cych go drzew zwisa wszyst­ko. Do­słow­nie wszyst­ko. Na­rzę­dzia tor­tur, dzie­cię­ce la­lecz­ki, kości, frag­men­ty ludz­kich ciał, któ­ry­mi nie zdą­ży­ły jesz­cze ura­czyć się ptaki, oręż i… ma­lut­ki szkie­let z bran­so­le­tą na tru­pim nad­garst­ku, którą męż­czy­zna roz­po­znał na pierw­szy rzut oka.

Bran­so­le­ta płod­no­ści wy­ko­na­na przez dru­idów. Po­da­ro­wał ją Do­bro­mi­le, gdy utra­ci­li dru­gie dziec­ko…

Bie­sia­duj ze mną, Ra­do­go­ście, a uwol­nię cię od twych naj­głęb­szych lęków.

Tym razem słowa nie były szep­tem. Były gło­sem samej pusz­czy. Drze­wa za­ko­ły­sa­ły się, a chwi­lę póź­niej ugię­ły, do­ty­ka­jąc ga­łę­zia­mi ziemi, jakby przy­gnie­cio­ne wi­chu­rą. Tuż przy sta­wie męż­czy­zna do­strzegł pięk­nie rzeź­bio­ny, dę­bo­wy stół, któ­re­go wcze­śniej z pew­no­ścią tam nie było. Przy stole zaś sie­dział sta­rzec owi­nię­ty w stary płaszcz z koł­nie­rzem ze zbu­twia­łych liści. Ze skro­ni wy­ra­sta­ło mu po­ro­że, a długa, siwa broda zda­wa­ła się po­ru­szać wraz z to­po­la­mi, które roz­po­czę­ły leśny ta­niec.

Pusz­cza śpie­wa­ła, pusz­cza wi­wa­to­wa­ła, pusz­cza się ra­do­wa­ła.

 

*

 

Wra­ca­jąc do chaty za­sta­na­wiał się, czy jesz­cze jest sobą, czy już kimś innym.

Po­cząt­ko­wo ra­dość roz­pie­ra­ła go z każ­dym kro­kiem. Prze­klę­te wspo­mnie­nia znik­nę­ły wraz z bli­zna­mi na twa­rzy, jakby te były do­tych­czas tylko wy­two­rem wy­obraź­ni. Miał w sobie wol­ność, któ­rej nigdy nie do­świad­czył od tam­te­go dnia. Wol­ność umy­słu.

Z dru­giej zaś stro­ny, gdy eu­fo­ria mi­nę­ła, po­czuł nie­by­wa­łą pust­kę. Jakby ważna część two­rzą­ca ca­łość ule­cia­ła raz na za­wsze, zo­sta­wia­jąc dziu­rę nie do za­ła­ta­nia. Jak to moż­li­we, że coś, co tak czło­wie­ka nisz­czy­ło, było rów­no­cze­śnie nie­zbęd­ną jego czę­ścią?

Teraz już wie­dział, co czuje Do­bro­mi­ła. Wie­dział jak to jest być wol­nym i za­gu­bio­nym za­ra­zem. Przy­spie­szył, po­ko­nał wzgó­rze, po­la­nę, za­trzy­mał się przed chatą zdy­sza­ny. Po­tra­fił jesz­cze my­śleć trzeź­wo, choć myśli co rusz od­bie­ga­ły w dzi­wacz­ne, ciem­ne za­ka­mar­ki, w któ­rych ukry­wa­ło się nie wia­do­mo co.

Uko­cha­na tań­czy­ła nago przed chatą. W wy­ry­so­wa­nym w śnie­gu kręgu, za­ta­pia­jąc bose stopy w bia­łej pie­rzy­nie. Na gło­wie miała wia­nek z su­szo­nych kwia­tów, trawy i zbu­twia­łych liści, w ręku trzy­ma­ła miecz. Wi­ro­wa­ła z za­mknię­ty­mi ocza­mi śpie­wa­jąc przy tym ko­ły­san­kę.

 

Czeka na cie­bie domek nie­wiel­ki, acz przy­tul­ny,

Gdzie ogień ogrze­je twe nóżki i rącz­ki.

Twój dom, mój dom, nasz wspól­ny,

Stuk puk, stuk puk, stuk puk.

 

Mały mój, strach obcy nie­chaj ci bę­dzie,

Dom otwo­rem stoi, do środ­ka wejdź.

Twe krocz­ki sły­chać już wszę­dzie,

Stuk puk, stuk puk, stuk puk.

 

– Do­bro­mi­ło, za­nie­chaj tych dzi­wactw i wy­słu­chaj mnie jeno! – pro­sił, choć prze­cież miał ocho­tę do niej do­łą­czyć. Zdjąć to cięż­kie futro i pójść za ryt­mem wy­bi­ja­nym przez wol­ność.

– Dla­cze­go od­da­łaś mu nasze dziec­ko? Dla­cze­go od­da­łaś nasze dziec­ko w ręce bo­ro­we­go? – Ra­do­gost pró­bo­wał prze­rwać jej ta­niec, jed­nak ostrze było part­ne­rem, któ­re­go fi­gu­ry i młyń­ce nie po­zwa­la­ły się zbli­żyć.

– A dla­cze­go ty od­da­łeś mu swoje bli­zny, naj­droż­szy?

Nie otwo­rzy­ła oczu ani na chwi­lę, mimo to wszyst­ko wie­dzia­ła. Czuł, jak prze­szy­wa go na wylot ni­czym strza­ła, nie po­zo­sta­wia­jąc w środ­ku żad­nych ta­jem­nic.

– Były moim naj­więk­szym utra­pie­niem, wiesz o tym prze­cież. Już nawet nie pa­mię­tam, dla­cze­go je mia­łem…

Do­bro­mi­ła nie prze­sta­wa­ła wi­ro­wać.

– Oboje od­da­li­śmy mu nasze naj­więk­sze lęki. Ja nie po­tra­fi­łam znieść wizji ko­lej­ne­go mar­twe­go dziec­ka na rę­kach, ty zaś nie mo­głeś dłu­żej to­czyć ba­ta­lii ze wspo­mnie­nia­mi i stra­chem, które wy­wo­ły­wa­ły.

Ra­do­gost czuł, że jego umysł otrzeź­wiał na chwi­lę. Gdy do­tknął po­licz­ków, aby upew­nić się, że nie ma na nich blizn, palce za­to­pi­ły się w mię­śniach. Do­pie­ro w tym mo­men­cie uświa­do­mił sobie, że wraz z bli­zna­mi utra­cił wła­sną twarz.

– Bo­ro­wy po­ży­wił się na­szy­mi lę­ka­mi, a w za­mian po­zo­sta­wił pust­kę, która nas zgubi! – krzy­czał do uko­cha­nej, choć wie­dział, że jest już za późno. Pew­nych rze­czy nie da się cof­nąć tak samo, jak nie można za­wró­cić nad­cho­dzą­cej zimy.

– Spójrz, idzie do nas. W końcu pozna swo­je­go ta­tu­sia! – Do­bro­mi­ła prze­rwa­ła w końcu ta­niec, otwo­rzy­ła oczy i spoj­rza­ła w stro­nę po­bli­skich drzew, zza któ­rych wy­ło­nił się czar­ny zwierz. Był o wiele więk­szy, niż za­pa­mię­tał go Ra­do­gost. Z pew­no­ścią bli­żej było mu teraz do niedź­wie­dzia niż wilka. Szka­rad­ny, nie­pro­por­cjo­nal­ny pysk kła­pał krzy­wy­mi zę­bi­ska­mi.

– Na wszyst­kich bogów, dla­cze­go nie po­cho­wa­łaś na­sze­go dziec­ka pod pro­giem chaty, aby na­ro­dził się kło­buk!? Od­da­jąc ciało bo­ro­we­mu przy­wo­ła­łaś przy oka­zji po­roń­ca!

Do­bro­mi­ła nie zwa­ża­ła na krzy­ki męż­czy­zny. Chcia­ła po­gła­skać prze­cho­dzą­cą obok po­czwa­rę, ta jed­nak zi­gno­ro­wa­ła ko­bie­tę, po czym rzu­ci­ła się na my­śli­we­go. Ra­do­gost dobył miecz od­po­wied­nio wcze­śnie i zdą­żył dra­snąć łapę, która pró­bo­wa­ła do­się­gnąć tego, co po­zo­sta­ła z jego twa­rzy. Stwór za­skom­lał, wy­sta­wił długi, par­cha­ty jęzor i po­no­wił atak. Usi­ło­wał gryźć, dra­pać, szar­pać, nie­wie­le jed­nak skut­ku to przy­no­si­ło, gdyż na za­pra­wio­ne­go w star­ciach człe­ka tra­fił. W końcu jed­nak prze­orał ramię prze­ciw­ni­ka, na co Ra­do­gost od­po­wie­dział pre­cy­zyj­nym pchnię­ciem ostrza w kark. Demon wił się i wył, jed­nak my­śli­wy nie trwo­nił ni chwi­li. Co­fa­jąc się dobył jed­no­cze­śnie łuk, na­cią­gnął cię­ci­wę, wy­mie­rzył. Uko­cha­na chcia­ła go po­wstrzy­mać, jed­nak nim zdą­ży­ła zro­bić w jego stro­nę choć krok, strza­ła utkwi­ła już w czasz­ce po­roń­ca. Be­stia padła w utwo­rzo­ny w śnie­gu krąg, a z jej ciel­ska za­czę­ły uno­sić się kłęby czar­ne­go dymu.

– Nie! Za­bi­łeś nasze dziec­ko! Nasze małe, bez­bron­ne dziec­ko! – wrzesz­cza­ła Do­bro­mi­ła, a jej blade po­licz­ki po­kry­ły łzy.

– To był tylko…

My­śli­we­mu nie było dane do­koń­czyć tych słów. Ko­bie­ta wbiła ostrze pro­sto w swój w brzuch. Głę­bo­ko, pew­nie. Nie jęk­nę­ła, nie wy­du­si­ła z sie­bie już naj­mniej­sze­go dźwię­ku. Nagie ciało opa­dło na śnieg w ciszy i spo­ko­ju, jakby miecz był je­dy­nie ko­ły­san­ką przy­no­szą­cą na­tych­mia­sto­wy sen i uko­je­nie.

Ra­do­gost, powłó­cząc no­ga­mi, pod­szedł do ciała uko­cha­nej. Uklęk­nął, pod­niósł oręż. Za­ci­snął dło­nie na za­krwa­wio­nej rę­ko­je­ści, wbił sztych w śnieg, za­czął wyć. Wyć ni­czym wilk, wyć ni­czym cała wa­ta­ha wil­ków.

Mię­dzy drze­wa­mi prze­mknął sta­rzec z po­ro­żem, a pra­sta­re drze­wa od­da­wa­ły mu po­kło­ny.

 

***

 

– A to co za isto­ta, ojcze? – Chło­piec wska­zał pal­cem ry­ci­nę w księ­dze, którą dzier­żył w rę­kach Świę­to­pełk. Uwiel­biał słu­chać wie­czo­ra­mi opo­wie­ści o bo­gach i ma­gicz­nych isto­tach.

– To jest leszy, synu. Zwany też bo­ro­wym lub ga­jo­wym.

Ksią­żę był w mocno sę­dzi­wym wieku i wiel­ce ra­do­wał go fakt, iż do­cze­kał się w końcu syna, tak więc każdą wolną chwi­lę z uwiel­bie­niem po­świę­cał swemu pra­wo­wi­te­mu na­stęp­cy. Wi­dząc, że nie za­spo­ko­ił cie­ka­wo­ści chłop­ca, kon­ty­nu­ował:

– Jest opie­ku­nem lasu. Chro­ni prze­mie­rza­ją­cych pusz­cze i wska­zu­je im wła­ści­wą drogę. Śpie­wa­ją­ce drze­wa to słu­dzy, któ­rzy każ­de­go dnia śpie­wa­ją pie­śni chwa­lą­ce jego imię. Lu­dzie ma­wia­ją, że li­ście na progu chaty to znak od sa­me­go bo­ro­we­go, mó­wią­cy o tym, że dane do­mo­stwo czeka do­bro­byt.

Chło­piec przy­glą­dał się bacz­nie ry­ci­nie i po chwi­li na­my­słu, stwier­dził:

– Wcale nie wy­glą­da przy­jaź­nie. Jego twarz na­pa­wa mnie stra­chem…

Świę­to­pełk za­śmiał się, mierz­wiąc włosy syna.

– Nie martw się. Nasze lęki czę­sto by­wa­ją złud­ne.

Ksią­żę za­mknął księ­gę, uca­ło­wał syna w czoła, zdmuch­nął świe­cę.

Drze­wa wy­peł­ni­ły dzie­dzi­niec szu­mem. Nie­do­mknię­te wrota kasz­te­lu uchy­lił silny po­dmuch wia­tru, a chwi­lę póź­niej zbu­twia­łe li­ście prze­kro­czy­ły próg nie cze­ka­jąc na za­pro­sze­nie.

Koniec

Komentarze

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Uuu, jurorzy szybcy i mam nadzieję, że nie wściekli :P

Witaj.

Jak zawsze – Twoja opowieść wzrusza i zapiera oddech. Mnóstwo bolesnych kwestii, mnóstwo poruszających spraw oraz bardzo mocno opisanych lęków, tak typowych w życiu każdego małżeństwa. 

Malownicze opisy przyrody przeplata tajemnica, czająca się i wszechobecna w świecie Dobromiły i Radogosta. Fragmenty grozy oczywiście swoim zwyczajem z miejsca odczytywałam jako znakomite części horroru. Osobne brawa za mnóstwo nazewnictwa słowiańskiego, dbałość o szczegóły, nawet przy opisie obrzędów czy doborze imion, co stwarza doskonały klimat przy lekturze. :)

 

I ja kiedyś popełniłam skromny tekst powieści, lecz w nim Borowy jest postacią całkowicie pozytywną i ratuje głównego bohatera z poważnych opresji. :)

 

Z technicznych – nie mam pewności, czy tu czasem nie powinien być przecinek:

Śnieg skrzypiał pod podeszwami butów ale Radogost nie przejmował się hałasem

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

bruce, witaj :)

Cieszę się, że spodobało Ci się tyle aspektów tekstu.

Co do borowego to napomknę, iż oczywiście mocno wzorowałem się na słowiańskich wierzeniach, jednak pozwoliłem sobie potraktować je dość luźno.

Dziękuję za komentarz! 

Pozdrawiam ;)

Cześć!

 

Satysfakcjonująca lektura, podobał mi się klimat opowiadania. Z jednej strony spodziewałam się porońca, ale wątek z oddaniem twarzy mnie zaskoczył. Opisy są bardzo plastyczne, a mroczna atmosfera wyczuwalna. Mocne wrażenie wywołała też wzmianka o zabiciu ojca. Zastanawia mnie ostatnia scena, nie bardzo znajduję dla niej uzasadnienie.

Mężczyzna objął swą wybrankę, a ta wtuliła głowę w naznaczony czasem, podróżą i wojaczką tors, nie zważając przy tym na odór.

Ja bym ten zaimek wywaliła.

– Każdego dnia wypatrywałam cię wśród drzew, mój luby – wyszeptała kobieta[+,] cofając się o krok.

– Wszystko w porządku? – zapytał w końcu[+,] widząc jej nieobecność.

– Jedz, najdroższy – rzekła Dobromiła[+,] stawiając przed lubym wypełnioną po brzegi michę.

Łaskotane lekkim wiatrem liście opowiadały myśliwemu o radości, z jaką witały wiosnę.

Korony prastarych drzew wspominały letnie promienie, których powrotu nie mogły się doczekać.

Zamieszkujące nory i jamy stworzenia bajdurzyły o jesiennych darach gęsto ścielących leśną ściółkę.

Zimy las nie wspominał wcale, bowiem zimą las oddał się na spoczynek niczym niedźwiedź zaszyty w swej grocie.

Czemu masz tu każde zdanie od nowego akapitu? I zaimek bym wywaliła.

Wsłuchiwał się w jej opowieści, starał się żyć według narzucanego przez nią rytmu[+,] wiedząc, że ta potrafi to wynagrodzić.

Przedzierając się cicho przez gęste zarośla[+,] zdążył zapomnieć o naznaczonej samotnością ukochanej.

Twarz mówiąca o tym, że to człowiek jest największą bestią, a nie mityczne stwory czające się w zagajnikach, na rozstajach czy nad rozlewiskami.

Żeby to się zgrało z poprzednimi zdaniami to powinno być: “twarz mówiącą”.

A może to jednak było zwierzę? Był niemal pewien, że dostrzegł poroża, a przecież istota wyraźnie poruszała się na dwóch kończynach. To coś zniknęło jednak nagle wraz z ogniem. Las znowu był tylko lasem, wypełnionym świergotem ptaków i balladą szeleszczących drzew.

Jeden oddech później łeb łani wyłonił się zza zarośli.

Kiepsko to brzmi.

Gdyby nie fakt, że tuż przed puszczeniem napiętej cięciwy dojrzał za zwierzęciem postać z porożem, zapewne strzał byłby w pełni skuteczny. Ręka zadrżała jednak w ostatniej chwili i strzała trafiła w zad zwierzęcia, nie odbierając mu tym samym władzy nad ciałem.

Strzał był na tyle niecelny, że wiedział już, iż nie zdoła doścignąć upragnionej zdobyczy.

To brzmi tak, jakby strzał wiedział.

Dobromiła wstała i musnęła myśliwego w policzek.

Musnąć można coś, a nie w coś.

Myśliwy miał przy sobie jeno lichy kordzik do ucinania grzybów, tak więc po szybkiej kalkulacji, po której doszedł do wniosku, że ma szanse uciec do chaty, zaczął biec.

Ta kalkulacja mi tu trochę nie pasuje do konwencji.

Dobromiła stała na środku izby[+,] patrząc niby na Radogosta, a jednak jej wzrok był nieobecny.

Raczej: niby patrzyła.

Zima wkroczyła do puszczy bez zapowiedzi, za nic mając to, iż gospodarz nie zdążył nawet zrzucić wszystkich liści z gałęzi.

Tu się zawiesiłam, bo nie wiedziałam kim jest gospodarz. Rodzajowo się z puszczą nie spina. Można puszczę zamienić na las.

Śnieg skrzypiał pod podeszwami butów[+,] ale Radogost nie przejmował się hałasem, który niósł się z każdym krokiem.

Drzewa zakołysały się, a chwilę później ugięły[+,] dotykając gałęziami ziemi, jakby przygniecione wichurą.

Ze skroni wyrastały mu poroża, a długa, siwa broda zdawała się poruszać wraz z topolami, które rozpoczęły leśny taniec.

Trudna spraw, poroże to są z definicji dwa rogi, to ja bym tu dała liczbę pojedynczą.

Wracając do chaty[+,] zastanawiał się, czy jeszcze jest sobą, czy już kimś innym.

Alicello, hej!

Radują mnie Twe słowa, cieszę się, iż lektura okazała się satysfakcjonująca. Jak widać przecinki to w dalszym ciągu moja pięta Achillesowa, tak więc dziękuję za solidną łapankę w tym (i nie tylko) temacie. 

Kilka odpowiedzi:

 

Zastanawia mnie ostatnia scena, nie bardzo znajduję dla niej uzasadnienie.

Sam zastanawiałem się, czy jest potrzebna. W większości swoich tekstów pewnie zakończyłbym na wcześniejszym fragmencie, jednak w tej konwencji miałem silną, wewnętrzną potrzebę użycia pewnej klamry. 

Czemu masz tu każde zdanie od nowego akapitu?

Taki zabieg artystyczny oddzielający pory roku. Innymi słowy, widzi misie autora :)

Wracając do chaty[+,] zastanawiał się, czy jeszcze jest sobą, czy już kimś innym.

ile z resztą przecinków dyskutować nie zamierzam, dla tego akurat uzasadnienia nie znajduję, gdyż całkowicie wybija z rytmu zdania, IMO.

 

Dzięki za poświęcony czas i pozdrawiam!

 

 

Trochę nie moje klimaty, ale czytało się bardzo przyzwoicie. I w sumie – całkiem trafne spostrzeżenie, że bez naszych lęków tracimy część własnej tożsamości. Na plus też klamra spinająca opowiadanie. 

Taki zabieg artystyczny oddzielający pory roku. Innymi słowy, widzi misie autora :)

Widzi misie autora rzecz niepodważalna, więc nie dyskutuję ;).

ile z resztą przecinków dyskutować nie zamierzam, dla tego akurat uzasadnienia nie znajduję, gdyż całkowicie wybija z rytmu zdania, IMO.

Na rytmach to ja się nie znam ;), ale zasady interpunkcyjne nakazują imiesłów zakończony na -ąc oddzielać przecinkiem od reszty zdania.

silver, dziękuję za komentarz i cieszę się, że mimo faktu, iż nie są to Twoje klimaty, dobrnąłeś do końca :)

 

Alicello, ach te sztywne zasady… niech będzie :D

Słowiański niepokój, a miejscami i groza – jakbym miał w skrócie określi to opowiadanie. Barwne opisy, wykorzystanie słowiańszczyzny, prosta, ale poruszająca historia.

Podobnie jak Alicella spodziewałem się porońca, ale uważam, że to typ opowiadania, w którym ważniejsze od niespodziewanych zwrotów akcji jest zbudowanie atmosfery wciąż czającego się zagrożenia – nawet jeśli wiemy, co to za zagrożenie. A Tobie ta atmosfera się bardzo udała.

Czytało się naprawdę dobrze, więc zgłaszam do biblioteki :)

PanieDomingo, cieszą mnie Twe słowa podwójnie, gdyż chciałem aby to właśnie atmosfera i groza grały tutaj główne skrzypce. Dobrze zatem czytać, że się to w jakimś stopniu udało. Dzięki za komentarz, zgłoszenie i pozdrawiam! ;)

Hmmm. Męczący tekst. Niekoniecznie dlatego, że klimat ciężki i tematyka nielekka. Czułam się, jakbym musiała odgadywać, co się stało, na podstawie snów bohaterów. Wszystko tu jakieś oniryczne, mętne, rozlazłe… Nie widzieli się od roku, ale zamiast pogadać albo i rzucić się sobie w objęcia, strasznie cudują.

Twarz kogoś, dla kogo karanie syna wyjętym z ogniska pogrzebaczem nie jest niczym złym.

Imiona kojarzą mi się z czasami Piastów. Czy wówczas używano już pogrzebaczy? I to w ogniskach, a nie w kominkach?

Babska logika rządzi!

Cześć!

Wstęp w swojej archaizowanej formie zachęcający. Zaprosił do dalszej lektury jak początek baśni. :) Mnie by podkusiło, by zakończenie dopiąć w podobnym stylu językowym.

W środku tekstu pisałeś już we współczesnym szyku, ale w dwóch zdaniach znów przesunąłeś czasowniki na koniec. To zgrzytnęło. Chodzi o fragmenty:

Składał ofiary Dziewannie i innym leśnym bóstwom, które pieczę nad borami sprawowały.

Usiłował gryźć, drapać, szarpać, niewiele jednak skutku to przynosiło, gdyż na zaprawionego w starciach człeka trafił.

----

Jak to możliwe, że coś, co tak człowieka niszczyło, było równocześnie niezbędną jego częścią?

To jedna z myśli, do których staram się wracać. Morał niebanalny, trudny i potrzebny. Kupił mnie i nie wziął reszty. :) Jakby wyłączyć grozę, to klimat podobny jak w piosence “Buka”. Tyle co mi z głowy wyszła, to znowu zacznie męczyć. Twoja to sprawka ;)

...Pan muzyk? Żebym zryżał!

Finklo, dobry wieczór.

Szkoda, że czułaś się przymuszona do odgadywania. Cudują, gdyż umysł najpierw kobiety, a potem i mężczyzny, nie jest w najlepszej kondycji z pewnych względów. Mam wrażenie, że potraktowałaś ten tekst w zupełnie inny sposób. Przeszkadzała Ci tajemnica, mętność, cudowanie bohaterów, czyli wszystko to, na czym w zasadzie tekst się opiera, tylko użyłbym synonimów do tych określeń. 

Nie trafiło w Twe gusta, bywa i tak. Dzięki za przeczytanie :)

Imiona kojarzą mi się z czasami Piastów. Czy wówczas używano już pogrzebaczy? I to w ogniskach, a nie w kominkach?

Czy używano dłoni uciąć sobie nie dam, choć spotkałem się z taką koncepcją przy okazji gry oraz jednej książki (oba źródła mało wiarygodne merytorycznie). Zaś jeśli chodzi o drugie pytanie to odpowiem:

Jeśli łyżeczka służy do mieszania herbaty to znaczy, że nie mogę zanurzyć jej w zupie?

 

Ghlas cailin, hej!

Umyślnie nie stylizuję całości w pełni jeno raz za czas rzucam słowa/zdania dodające klimatu. Taką mam metodę przy tego typu tekstach bo zdaję sobie sprawę, że nadmierna stylizacja może męczyć, tak więc używam jej jako dodatkowego smaczku. Nie twierdzę oczywiście, że to idealne rozwiązanie, bo jak widać w Twoim przypadku nastąpił pewien zgrzyt.

Rad jestem, że kupiłem Cię morałem :) No i proszę o wybaczenie za nawrót piosenki ;)

 

Pozdrawiam!

Jeśli łyżeczka służy do mieszania herbaty to znaczy, że nie mogę zanurzyć jej w zupie?

Odwróćmy pytanie: jeśli łyżeczka służy do jedzenia zupy to znaczy, że nie mogę zamieszać nią herbaty? No, jeśli jeszcze nie sprowadzono jej do Europy, to nie.

Może się nie znam albo całe życie błądziłam, ale w ognisku zawsze grzebałam patykiem. Pogrzebacze kojarzą mi się z bardziej stacjonarnymi miejscami ognia – piecami, kominkami itp. Wydaje mi się, że w czasach Piastów żelazo było dość drogie i trudno dostępne. Czy w chacie bez pieca znajdowałby się pogrzebacz?

Babska logika rządzi!

Ależ Finklo, to, że ów przedmiot został rozgrzany w ognisku, wcale nie świadczy o tym, że w chacie nie było pieca. Może ojciec karał syna na zewnątrz, z dala od chaty. Czy to, że dany przedmiot przeznaczony jest do grzebania w konkretnym miejscu oznacza, że nie można go użyć w inny sposób? Jakbym poszedł sobie upiec kiełbaski na ognisko to chyba nie jest równoznaczne z tym, że nie posiadam w domu kuchenki lub grilla.

No, ale z dala od chaty nie ma się pogrzebacza, bo i po co targać żelastwo taki kawał… Wyraziłam wątpliwość, czy za czasów Piastów znano na Słowiańszczyźnie pogrzebacz. A jeśli tak, to czy znano go w domu bohatera. Bo mnie się wydaje, że większość ludzi mieszkała natenczas w kurnych chatach, bez takich luksusów. A metal był trudno dostępny, więc nie marnowano go na coś, w czym równie dobrze sprawdzał się zwykły patyk.

Babska logika rządzi!

Finklo, przedmiot naszej dysputy był użyty w tym konkretnym przypadku jako narzędzie tortury, więc ojciec nie miał go ze sobą, aby grzebać sobie w ognisku, co jest chyba kluczową kwestią i różnicą. Każdy psychol ma jakieś upodobania więc analizowanie, dlaczego wziął akurat taki a nie inny przedmiot jest według mnie bezsensowne. Rozumiem wątpliwość dotyczącą istnienia tegoż przedmiotu w danym okresie historycznym (postaram się to zweryfikować) jednak wszystko poza tą kwestią wydaje mi się konfliktem wynikającym z naszych odmiennych rozumień i podejścia do tematu. To takie trochę gdybanie z fusów ,, Bo mnie się wydaje…". Równie dobrze, jeśli jest wzmianka o tym, że bohater był blisko samego księcia, może to oznaczać, że jego rodzina była wcześniej zamożna, co za tym idzie, miała na takie luksusy jak narzędzie do grzebania w kominku. Ale to wszystko jest gdybanie. Jeśli nie ma informacji na dany temat, to po co przyjmować jakąkolwiek wersję i na jej podstawie wysuwać tezy? Nie sądziłem, że w dyskusji o pogrzebaczu można się tak rozpisać :P

Real, jaka tu była kiedyś dyskusja o średniowiecznych kibelkach…

Babska logika rządzi!

Haha, lepsza dyskusja o kibelkach czy pogrzebaczach niż o sensie istnienia :P

Mroczne to opowiadanie, a wspomnienia i przeżycia będące udziałem Dobromiły i Radogosta, przeplatające się z wydarzeniami bieżącymi, jeszcze owego mroku i tajemniczości przydają. Wplecenie do opowieści postaci ze słowiańskich legend ubarwiło ją i przydało wiarygodności.

Czytało się nieźle, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie wykonanie pozostawiające nieco do życzenia.

 

po­de­szła do ko­cioł­ka, zła­pa­ła za cho­chlę… → …po­de­szła do ko­cioł­ka, zła­pa­ła cho­chlę

 

Wró­cił się jesz­cze po łuk→ Wró­cił jesz­cze po łuk

 

o je­sien­nych da­rach gęsto ście­lą­cych leśną ściół­kę. → Nie brzmi to najlepiej.

Może: …o je­sien­nych da­rach, gęsto zalegających leśną ściółkę.

 

bo­wiem zimą las oddał się na spo­czy­nek… → Można oddać się komuś/ czemuś, ale nie można oddać się na coś.

Proponuję: …bo­wiem zimą las udał się na spo­czy­nek… Lub: …bo­wiem zimą las oddał się spoczynkowi

 

Nic nie prze­ra­ża­ło go bar­dziej, jak wizja kon­fron­ta­cji z tym ży­wio­łem. → A może: Nic nie prze­ra­ża­ło go bar­dziej od wizji zetknięcia się z tym ży­wio­łem.

 

A może to jed­nak zwie­rzę? Był nie­mal pe­wien, że do­strzegł po­ro­ża… → Jedno zwierzę ma jedno poroże, więc: …że do­strzegł po­ro­że

 

Po­wtór­nie na­cią­gnął strza­łę, wy­mie­rzył… → O ile mi wiadomo, naciąga się cięciwę, nie strzałę.

Proponuję: Po­wtór­nie nałożył strza­łę, wy­mie­rzył

 

Mimo to nie trzę­sła się, nie drga­ła. → Mimo to nie trzę­sła się, nie drża­ła.

 

Jakby mróz wcale się jej nie imał. My­śli­wy za­uwa­żył, że jej stan… → Czy konieczne są oba zaimki?

 

Ra­do­gost, włó­cząc no­ga­mi, pod­szedł… → Ra­do­gost, powłó­cząc no­ga­mi, pod­szedł

 

Mię­dzy drze­wa­mi prze­mknął sta­rzec z po­ro­ża­mi… → Mię­dzy drze­wa­mi prze­mknął sta­rzec z po­ro­żem

 

– A to co za isto­ta, ojcze? – chło­piec wska­zał pal­cem na ry­ci­nę w księ­dze→ – A to co za isto­ta, ojcze? – Chło­piec wska­zał pal­cem ry­ci­nę w księ­dze

Realucu, przypomnij sobie wiadomości o zapisywaniu dialogów.

Palcem pokazujemy coś, nie na coś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Reg!

Cieszę się, że w tej mroczności dojrzałaś pozytywne światełka :)

Na wszystkich bogów słowiańskich i marsjańskich, jakim cudem tak oczywiste babole uchowały się w tym tekście… 

Poprawki naniesione!

Pozdrawiam ;)

Na wszystkich bogów słowiańskich i marsjańskich, jakim cudem tak oczywiste babole uchowały się w tym tekście… 

Realucu, są pytania, na które sam musisz znaleźć odpowiedź, żadni bogowie Ci w tym nie pomogą. No, chyba że trafisz na bóstwo portalowe… ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, chyba że trafisz na bóstwo portalowe… ;D

Reg, no to odpowiadaj. Wszak nie od dziś wiadomo, kto tu jest Boginią. ;-)

Babska logika rządzi!

Cóż, Finklo, mam wrażenie, że Realuca dopadła typowa i powszechnie znana ślepota, niepozwalająca dostrzec usterek we własnym tekście. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, trafiłaś w samo sedno! Niezwykle dziwi mnie to zjawisko i głowa ma nie pojmuje, jak czytając coś x razy oczy zwyczajnie nie wychwycają oczywistych oczywistości. Ale odnośnie portalowej Bogini to z Finklą się zgadzam :D (Pokłony składa przed Czcigodną Regulatorką)

Realucu, dzieje się tak, bo po wielokroć czytasz tekst, który znasz, a ponieważ wiesz, co będzie działo się w nim za chwilę, zaliczasz kolejne zdania, nie wczytując się w nie nazbyt dokładnie. Stwierdzasz, że opowieść ma sens, że jest w niej wszystko, co chciałeś powiedzieć, więc uznajesz, że można opowiadanie opublikować. I czynisz to. A wtedy ustereczki i babolki zacierają łapki i gromadnie wyłażą na wierzch i radośnie chichoczą, że udało im się przemknąć, bo pan autor ich nie zauważył.

 

(Pokłony składa przed Czcigodną Regulatorką)

Bez przesady, Realucu, czołobitność jest absolutnie zbędna. Jestem tylko boginią, nie Prezesem… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za jakże precyzyjne i kwieciste zarazem wytłumaczenie! ;) Jeśli chodzi o prezesów, tym często zamiast czołobicia oferuje się tyłkowchodztwo, a że ja nie z takich, to w takim razie za obopólnym porozumieniem pozostaję jeno przy oddawaniu modłów podczas szukania wspomnianych chytrych babolików (,,Nie będzie żadna usterka kryć się przede mną, tak mi dopomóż Reg Wszechwidząca") :P Mogę ewentualnie dorzucić jakaś ofiarę, tylko jaka ofiara zadowoli boginię Reg…

Bogini Reg nie wymaga ofiar, zadowoli się dobrymi i porządnie napisanymi opowiadaniami. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj,

 

Generalnie ładne, nieco baśnowe, słowiańskie. Taki typ narracji wchodzi mi średnio, ale nie męczyłem się. Do kilku zdań bym się przyczepił. Nie wiem jak się końcówka ma do reszty opowiadania. Przez chwilę myślałem, że Świętopełk opowie coś o Radogoście (lub o tym w co ten się zamienił). Najbardziej jednak przeszkadzało mi, że Radogost styrany po drodze i ledwo ujrzawszy swoją lubą po takim czasie, w dodatku zauważył, że coś z nią nie tak, poszedł od razu polować. Z wielkim pożytkiem dla tekstu można było przełożyć witanie się z puszczą na następny dzień. Gdzie tam zmęczonemu chłopu polować.

Największy plus to jak wspomnieli poprzedni komentujący ten motyw naszych lęków i że one też nas tworzą, a bez nich jakby pustka. Postaci te fentastyczne, i/lub słowiańskie też fajne. W ogólnym rozrachunku całość na plus.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Mytrix, hej!

Na wstępie dzięki za poświęcony czas i komentarz.

 

Nie wiem jak się końcówka ma do reszty opowiadania.

Miała być pewnego rodzaju dopełnieniem, wzmianką o tytułowych lękach oraz nawiązaniem do pierwszego fragmentu tekstu. Do dziś jednak zastanawiam się, czy jest potrzebna :P

 

Gdzie tam zmęczonemu chłopu polować.

Tutaj chciałem pokazać motyw tzw. uciekania od problemów, dobrze chyba wszystkim znany. A że Radogost miał już nieco starganą przeżyciami psyche, jego lekarstwem była puszcza (do czasu oczywiście).

 

W ogólnym rozrachunku całość na plus.

Cieszę się :)

 

Pozdrawiam!

 

 

Hej!

Nie ukrywam, że mam nieco mieszane odczucia: wiele mi się podobało, ale było też kilka elementów, które mnie jednak odrzuciło.

Zacznę od tych drugich, a zakończę dobrymi :)

Przede wszystkim styl opowieści jest niekonsekwentny, momentami go gubisz, co nieco wytrąca z czytania. No i subiektywnie jest moim zdaniem całkowicie zbędny – słowa jak micha, jeno i cała otoczka… dla mnie duże nie, ale zdaję sobie sprawę, że innym może właśnie to się spodobać. 

Idąc jednak dalej chyba przez ten styl właśnie, nie potrafiłam wczuć się w opowiadanie. Nie czułam niestety tych emocji, a utrata dziecka to nie jest łatwy/lekki temat. Mam też poczucie, że zbyt mało pokazałeś bohaterów i to jacy są vs obrany temat. Bo z jednej strony mamy klimat baśni, ale z drugiej poruszasz naprawdę trudne tematy, o który mówi się dość niechętnie. 

Niewiele wiemy o Dobrobile – poza tym, że była piękna i straciła w przeszłości dzieci. Przy Radogoscie mamy dzieciństwo, lęki, poczucie bliskości z naturą… o wiele więcej. 

Zaskoczyłeś mnie porońcem, ale negatywnie. Mocno skojarzyło mi się to z grą Wiedźmin3 i konkretną misją (też poroniec, kołbuk itp). Także jestem rozczarowana tym jak rozwinęła się opowieść, bo zbudowałeś naprawdę fajny klimat, ale czuję niedosyt.

No i właśnie opowiadanie klimatem stoi, to Ci wyszło naprawdę fajnie. Niemniej, mi zabrakło nieco wyraźniejszego zarysowania bohaterów, może rozwinięcia wątku Leszego? Skoro ma być dobrym duchem, to dlaczego jego dary to bardziej przekleństwo niż dar?

– Na wszystkich bogów, dlaczego nie pochowałaś naszego dziecka pod progiem chaty, aby narodził się kłobuk!? Oddając ciało borowemu przywołałaś przy okazji porońca!

To przy okazji zabija dla mnie nieco powagę całego zdania ;p

Cześć, Shanti!

Nie bardzo będę polemizował z Twoimi zarzutami odnośnie stylu, użyciu motywu porońca (który akurat Tobie, choć zapewne nie tylko Tobie, kojarzy się z Wiedźminem), gdyż wszystko to wydaje mi się mocno subiektywną kwestią i Twoimi indywidualnymi preferencjami czytelniczymi :)

Jeśli chodzi o Dobromiłę – tutaj masz rację. Mogłem pokusić się o więcej informacji o tej osobie.

 

Skoro ma być dobrym duchem, to dlaczego jego dary to bardziej przekleństwo niż dar?

Właśnie cały sęk w tym, że w moim opowiadaniu Leszy wcale nie jest dobrym duchem. Mamy końcową scenę, w której niby Świętopełk opowiada to, co przyjęło się mówić o Leszym, a syn stwierdza wtedy, że jego twarz wcale nie wygląda przyjaźnie. 

Reasumując chciałem z postaci, którą uważano za, nazwijmy to ogólnie, dobrą, zrobić coś przeciwnego. Nie wszystko jest bowiem takie, jak to malują w księgach i jak głoszą bardowie ;)

 

Dzięki za komentarz!

A Leszy był uważany za dobrego? Nie odniosłam wcześniej takiego wrażenia, ale może to spaczony dobór lektur.

Babska logika rządzi!

Finklo, może nie tyle dobrego, co z pewnością neutralnego (nie był istnym demonem pragnącym tylko krwi, jak ma to miejsce choćby w Wiedźminie). Był Panem Lasu więc mógł poszczuć nieproszonego gościa wilkami, ale mógł też pomóc odnaleźć właściwą drogę i takie tam. Generalnie, nie był ani całkiem czarny, ani biały, przynajmniej według wiedzy, którą gdzieś tam kiedyś zdobyłem. A w poprzednim wpisie nie chodziło mi tyle o to, że był uważany za stricte dobrego w rzeczywistość, jeno w moim tekście (W danym rejonie kulturalnym, który nie jest w żaden sposób ściśle określony).

Realuc, No w temacie Leszego czuje właśnie tutaj niedosyt. Może to kwestia tego, że bardzo słabo znam mitologię słowiańską. Chyba brakło mi tu jakiegoś zaczepienia, dlatego Leszy tutaj właśnie dobrym duchem nie jest.

Shanti, rozumiem niedosyt, choć akurat w tym tekście nie chciałem już niczego bardziej wyjaśniać. Pewne niedopowiedzenia są bowiem nieodzownym elementem tekstów w klimatach grozy. Tak mi się wydaje przynajmniej. Tak czy siak być może innym razem zaspokoję Twój niedosyt w inny sposób ;)

Mimo wszystko w tej chwili właśnie jej potrzebował. Samotności.

– Idę na polowanie.

Wielkie pragnienie, miesiące rozłąki, a ten zjadł i już wyszedł?

A kto mu bronił wrócić do domu z upolowanym zwierzęciem?

 

Twarz kogoś, dla kogo karanie syna wyjętym z ogniska pogrzebaczem nie jest niczym złym.

Po co pogrzebacz przy ognisku?

W ogóle nie pasuje do umiejscowienia akcji.

 

– Nic mu nie jest. I bardzo chciałby w końcu poznać swojego ojca – odpowiedziała spokojnie Dobromiła.

Myśliwy pokręcił głową z niedowierzaniem, zabrał miecz i wybiegł przed chatę.

Zwierzęcia niosącego ze sobą odór już tam nie było.

*

Zima wkroczyła do lasu bez zapowiedzi, za nic mając to, iż gospodarz nie zdążył nawet zrzucić wszystkich liści z gałęzi. Tak więc pierwszy śnieg zaskoczył zarówno drzewa i zwierzęta, ale też samego myśliwego, który przecież zawsze bywał przygotowany na wszystko odpowiednio wcześniej.

Jakoś mi nie pasuje ten przeskok. Nie tropił zwierzęcia? Nie wypytywał ukochanej co się właściwie dzieje?

 

– Oboje oddaliśmy mu nasze największe lęki. Ja nie potrafiłam znieść wizji kolejnego martwego dziecka na rękach, ty zaś nie mogłeś dłużej toczyć batalii ze wspomnieniami i strachem, które wywoływały.

Do tej pory trzymasz się jednej stylizacji mowy. Ale to zdanie Dobromiła wypowiada jak współczesna kobieta.

 

Śpiewające drzewa to słudzy, którzy każdego dnia śpiewają pieśni chwalące jego imię. Ludzie mawiają, że liście na progu chaty to znak od samego borowego, mówiący o tym, że dane domostwo czeka dobrobyt.

Powtórzenia.

 

Fajne, czytałem z zainteresowaniem.

To, co mi zgrzytało wymieniłem, ale ogólnie nie psuło mi to przyjemności z lektury, z zaciekawieniem śledziłem losy Radogosta i czekałem finału, który okazał się satysfakcjonujący… choć nie całkiem. Zamiast epilogu o Świętopełku, który absolutnie nic nie wniósł do tekstu, oczekiwałem ukazania dalszych losów Radogosta, który przecież przeżył, choć pozbawiony twarzy.

Co do skojarzeń z Wiedźminem – nie doznałem ich.

Może dlatego, że klimat opowiadania bardziej jest rodem ze Starej Baśni. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Podobało mi się.

Udane opowiadanie grozy, dobrze miarkowane napięcie. Podobało mi się szaleństwo Dobromiły, które postępowało i było przekazane wiarygodnie. Ciekawy koncept z tym, że zabierając nam nasze lęki pozostajemy puści. Ogólnie też udało Ci się stworzyć fajny klimat smutnej baśni/fantasy.

Niemniej jednak mam też parę uwag:

 

Podobnie jak Gekikara nie jestem do końca ukontentowany z epilogu. Wolałbym abyś opowiedział dalej o Radogoście, co się z nim stało, czy oszalały włóczył się po lasach, czy próbował zabijać leśne zwierzęta, może niszczył drzewa w akcie zemsty?

 

Pogrzebacz skojarzył mi się raczej z paleniskiem wewnątrz a nie przy ognisku.

 

Co do stylizacji to trochę przeszkadzały mi te prastare drzewa i chata. Również jeno nie do końca mi pasowało w kilku miejscach np. tu:

wysłuchaj mnie jeno

To zdanie też mi zgrzytnęło

gdyż na zaprawionego w starciach człeka trafił

 

Oraz drobnostki

Zwierzęcia niosącego ze sobą odór już tam nie było.

Usunąłbym tam

 

Tak więc pierwszy śnieg zaskoczył zarówno drzewa i zwierzęta, ale też samego myśliwego

Usunąłbym tak więc

Zacisnął dłonie na zakrwawionej rękojeści, wbił sztych w śnieg, zaczął wyć. Wyć niczym wilk, wyć niczym cała wataha wilków.

Może lepiej

Zacisnął dłonie na zakrwawionej rękojeści, wbił sztych w śnieg, zaczął wyć. Wył niczym wilk, niczym cała wataha wilków.

 

Co nie zmienia faktu że ogólne wrażenie jest pozytywne więc klikam.

Nieco przeciągnięte.

 

Po części zgadzam się z Finklą. Nieco to wszystko oniryczne. Momentami ma to swój urok, momentami męczy. Tego typu stylistyka lepiej sprawdza się, gdy czasem równoważyć ją scenami mocniej osadzonymi w rzeczywistości. Zwłaszcza, że masz tu do tego odpowiedni zestaw bohaterów.

Sama fabuła nieszczególnie porywająca, głównie ze względu na nierównomiernie rozłożone tempo. Początek wlecze się nieco, a potem rach ciach i jest po wszystkim. Nie zaszkodziłoby nieco wyrównać proporcje zawiązania i rozwiązania akcji. Szczególnie, że choć minimalnie oblatana w mitach słowiańskich osoba (czyli np. ja) z wyprzedzeniem odgadnie, kto żyje w borze, więc rozciąganie tajemnicy tekstowi nie służy. 

Bohater mnie nie przekonał. Jego zadawniona trama od początku w oczywisty sposób stanowi narzędzie autora, nie element kreacji postaci. Bijesz trochę po głowie tymi bliznami, tymi oparzeniami, torturami – ale poza tym bohater nie ma niemal żadnej osobowości. Nic dziwnego, że po utracie blizn nic z niego nie zostaje. Nie mówiąc już o tym, że ataki paniki w PTSD zwykle inicjuje jakiś czynnik stresowy, którego tu zabrakło.

Swoją drogą, ironiczne ma imię, jak na odludka.

Styl, czy może stylizacja, bywa męcząca – ale ja nie lubię archaizacji, więc to leży po mojej stronie. Są momenty, w którym wspomniana oniryczność robi robotę. Rytuały żonki bohatera, jej taniec, piosenki… To pasowało mi tematycznie. Z drugiej strony, momentami miałem dość.

 

Podsumowując – spodobało mi się przesłanie, że nasze lęki są częścią naszej osoby. Spodobały się niektóre opisy, nastrój niektórych scen. Reszta nie zrobiła większego wrażenia. W moim odczuciu taki średniaczek z kilkoma elementami nieco na plus.

Gekikaro, hej!

 

Wielkie pragnienie, miesiące rozłąki, a ten zjadł i już wyszedł?

Miało to pokazać siłę więzi, jaka łączyła go z puszczą. Polowanie było niejako pretekstem, by przywitać się ze swym drugim domem. A kto wie, czy był on mniej ważny od tego pierwszego…

 

Po co pogrzebacz przy ognisku?

Wyżej jest już długa dysputa z z Finklą na temat pogrzebacza więc powiem tylko w skrócie: być może niefortunnie połączyłem dwie rzeczy. Nie chodziło o to, że pogrzebacz pełnił jakąś funkcję w ognisku, tylko że zwyczajnie został użyty jako narzędzie tortury (równie dobrze mógłbym zamienić ognisko na piec jako źródło rozgrzania narzędzia).

 

Jakoś mi nie pasuje ten przeskok. Nie tropił zwierzęcia? Nie wypytywał ukochanej co się właściwie dzieje?

Zapewne wypytywał. Jednak kilkukrotnie dowiadujemy się o tym, że kobieta nie była zbyt wylewna i nie gadała z sensem, więc musiał dochodzić całej prawdy sam.

 

Cieszę się, że w ogólnym rozrachunku się podobało. Wielkie dzięki za wizytę!

 

Edwardzie, cześć!

 

Jeśli chodzi o zakończenie, to jak już parokrotnie przy okazji innych komentarzy wspominałem, w moim mniemaniu pełni pewną klamrę (łączy się w pewien sposób z początkiem) jednak do chwili obecnej walczę z myślami, czy rzeczywiście jest potrzebne :P

Do uwag przysiądę wkrótce ale dzięki za wyszczególnienie. No i rad jestem, że wrażenia okazały się pozytywne.

Dzięki!

 

None, bry!

 

Jeśli chodzi o zarzuty odnoszące się do stylizacji, tempa itp. cóż, chyba pierwszy raz porwałem się na tekst w klimatach grozy więc i pewne zagrania były dla mnie eksperymentalne. Ale ta powolność jest według mnie wskazana w tego typu tekstach, oczywiście umiejętnie zastosowana i w odpowiedniej dawce, co nie znaczy, że mi się to udało tak jakbym chciał.

Trochę nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że nic się nie dzieje, a potem rach ciach i koniec. Skupiałem się na stopniowaniu, dodawaniu kolejnych elementów układanki, a scena kulminacyjna jest tego tylko zwieńczeniem.

Bohater jak to bohater, jednego przekona, innego nie. Blizny oraz historia związana z nimi jest kluczowa dla fabuły, więc nie uważam, abym bił nimi po oczach. Wzmiankuję bowiem o nich tylko w kluczowych momentach, długo zresztą nie wspominając o nich wcale. A czynnikiem stresowym wywołującym reakcje z pewnością były wizje przypominające traumatyczne wydarzenia z przeszłości.

 

Swoją drogą, ironiczne ma imię, jak na odludka.

Odludkiem został dopiero na pewnym etapie życia :)

 

Choć nie ze wszystkimi spostrzeżeniami się zgadzam, za wszystkie z serducha dziękuję! W końcu lepszy średniak niż słabeusz ;)

Pozdrawiam!

 

Jeśli chodzi o zarzuty odnoszące się do stylizacji, tempa itp. cóż, chyba pierwszy raz porwałem się na tekst w klimatach grozy więc i pewne zagrania były dla mnie eksperymentalne.

Szczerze, to ja tu tej grozy całkiem nie wyłapałem. Dark fantasy, owszem. Ale grozę? Nie, nie bardzo.

Dlaczego nie poczułem grozy? Teraz trudno już mieć pewność, ale dwa czynniki, które mogły mieć tu swój udział to bohater i brak poczucia zagrożenia.

Dałeś nam bohatera, który jest weteranem, obeznanym z bronią wojem, myśliwym – słowem, wymiataczem. Zresztą, w finale zabija główne zagrożenie ot tak, w kilka linijek. Ciężko się martwić o kogoś, kto potrafi o siebie zadbać. Stąd brak poczucia zagrożenia.

Dodatkowo bohater jest, jak już wspominałem, mało wyrazisty. Nie polubiłem go, więc i jego los był mi w zasadzie obojętny. Żeby groza działała, musi mi zależeć na przetrwaniu opisywanej postaci.

Trochę nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że nic się nie dzieje, a potem rach ciach i koniec. Skupiałem się na stopniowaniu, dodawaniu kolejnych elementów układanki, a scena kulminacyjna jest tego tylko zwieńczeniem.

No tak, tyle że rozwiązanie zagadki było (w moim przypadku) do wywnioskowania sporo naprzód, więc to dokładanie trochę mi się ciągnęło.

Blizny oraz historia związana z nimi jest kluczowa dla fabuły, więc nie uważam, abym bił nimi po oczach. Wzmiankuję bowiem o nich tylko w kluczowych momentach, długo zresztą nie wspominając o nich wcale.

Może dlatego doniosłem takie wrażenie, że bohater w zasadzie nie ma żadnych innych cech. Gdzieś tam błyska to samotnictwo i miłość do puszczy, ale raz, że słabo zaakcentowane, dwa, że też nie jest to jeszcze osobowość.

A czynnikiem stresowym wywołującym reakcje z pewnością były wizje przypominające traumatyczne wydarzenia z przeszłości.

No ale o tym przecież mowa – wizje, czyli te tzw. flashbacki powinny być wyzwalane przez czynnik stresowy. Nie mogą być wyzwalaczem same dla siebie.

Odludkiem został dopiero na pewnym etapie życia :)

Wiadomo, jak mu nadawali imię, to kto to wiedział, jaki on będzie. To ty, jako autor wykazujesz się ironią. :P 

No ale o tym przecież mowa – wizje, czyli te tzw. flashbacki powinny być wyzwalane przez czynnik stresowy. Nie mogą być wyzwalaczem same dla siebie.

Mogą też być przez kogoś zsyłane, w końcu miewał je będąc w pobliżu pewnego pana ;)

 

Resztę uwag pozostawiam bez kontr odpowiedzi, gdyż pewnikiem prawda leży, wisi bądź też lewituje gdzieś pośrodku :)

 

Raz jeszcze dzięki None za poświęcony czas.

 

Cześć, Realucu!

której nigdy nie doświadczył od tamtego dnia.

Tu na pewno miało być “od”, a nie “do”?

 

Blokada, widzę, złamana! Fajne to, z butów nie wyrwało, było nieco przewidywalne, ale naprawdę dobre. Znów klimaty mitów, ale to “znów” takie z uśmiechem pisane ;)

Fabuła spójna, choć od pewnego momentu widać było dokąd prowadzi, tym bardziej że pisałeś przecież do konkursu, gdzie najpierw wybrałeś tytuł. Nie jest to jednak jakiś tam zarzut, a bardziej uwaga (a, bo wiesz – jak się czytelnik czegoś domyśli, to jest taki zadowolony i chciałem się tutaj pochwalić! XD)

Ciekawe i obrazowe opisy, zbudowały fajny klimat.

Najbardziej przyczepiłbym się do ostatniej rozmowy Radogosta z Dobromiłą. Nieco pachnie infodump’em, kobieta jeszcze chwilę wcześniej tańczyła nago na śniegu, wcześniej w ogóle nie kontaktowała, a tu nagle wali zdaniem złożonym. Rozumiem dlaczego tak to napisałeś, ale nieco mnie to z rytmu wybiło.

Ogólnie pozytywnie, biblio już jest, więc teraz powodzenia w konkursie!

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Krokusie!

Najbardziej przyczepiłbym się do ostatniej rozmowy Radogosta z Dobromiłą.

Hm, coś w tym jest. W porównaniu do jej wcześniejszego odklejenia, które się przecież pogłębiało, rzeczywiście podaje trochę składnych informacji. Pewnie dałoby się je zaserwować w inny sposób, ale po ptakach :P Generalnie uznajmy, że w tamtym momencie przemawiał przez nią Leszy albo coś w tym stylu i nie drążmy tematu :D

No i cieszę się, że mimo, iż buty pozostały na stopach, uznałeś złamanie blokady za całkiem skuteczne ;)

Pozdrawiam!

Nie moje klimaty, ale nie mogę nie docenić kunsztu, z jakim tworzysz obrazowe opisy. Po pierwsze nie męczyło i jakoś tak płynnie przeszedłeś z tej archaiczności do… lekkiej archaiczności. Po drugie czuć klimat, cholera! Bohaterzy są dobrze zarysowani, naprawdę czuć, że żyją i nie są z tektury. Tytuł wykorzystany zacnie. Naprawdę dobre opko.

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Dziękuję Folanie za komentarz i przychylne słowa, tym bardziej, że nie są to Twoje klimaty. Postaram się zajrzeć i do Twojego konkursowego tekstu już niebawem ;)

Świetnie wykorzystany tytuł, klimatyczny początek, słowiańskie klimaty to na plus. Dobrze się czytało.

Od poznania Dobromiły, można się domyślić w jakie rejony to idzie. I tu już zupełnie subiektywnie, nie przemówiło to do mnie. Po pierwsze po prostu nie lubię czytać takiej tematyki (ze względu na moją wrażliwość). Po drugie mam wrażenie ogólne (kilka już opowiadań na portalu takich czytałam), że jeśli autor chce pójść w emocjonalną stronę, to wybiera właśnie temat poronienia, stracenia dziecka, co sprawia że kolejne opowiadanie tego typu nie zawiera tej emocjonalności, a staje się po prostu oklepane. 

 

Jeśli chodzi o szybkie odwiedziny bohatera w puszczy, to właśnie tak to odebrałam, jak pisałeś – ucieczka od problemu.

 

Klamra z liśćmi u progu akurat mi się spodobała :).

Hej! ;)

Cieszę się, że coś się spodobało. Jeśli chodzi o te subiektywne wrażenia, całkowicie je rozumiem. Z pewnością nie jest to tematyka dla każdego. Z kolei jeśli chodzi o warstwę emocjonalną, ja również nie lubię wzbudzania emocji na siłę czy za pomocą utartych motywów. W tym jednak przypadku motyw utraty dziecka uznałem za niezbędny dla historii, w której miał się pojawić poroniec.

 

Jeśli chodzi o szybkie odwiedziny bohatera w puszczy, to właśnie tak to odebrałam, jak pisałeś – ucieczka od problemu.

Uch, czyli jednak ktoś rozpracował moje zamiary :D

 

Postaram się w najbliższym czasie odwiedzić i Twój tekst, gdyż to przecież był mój pierwotny, wymarzony tytuł ;)

 

Pozdrawiam!

Mam nadzieję, że nie rozczaruję :). I spotkasz tam kogoś, choć tylko wspomnianego ;).

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

Realuc – Wszystkie nasz lęki

I to rozumiem! Wilgotna suterena, butelka korzeniówki oraz dobra historia. Czego chcieć więcej od życia?

Tworzysz niesamowity klimat. Prawie tak dobry, jak w „Dziku i loszce”, ale hej! Temu lokalowi nikt nie dorówna. Postacie są głębokie jak portfel bankowca, wydarzenia idą dobrym tempem, bez dłużyzn i przestojów. Do tego las i złowieszcze coś, kryjące się w gęstwinach.

Wzbudziłeś u mnie autentyczną ciekawość, co do rozwoju akcji oraz zakończenia.

Wykonanie przypominało jelenia z drewnianą nogą. Niby człapie, ale gracji nie ma. Zdarzały się literówki i dziwne zdania, na szczęście to opowiadanie to wciąż jeleń – poroże ma piękne i to się liczy.

Lęki jako nieodłączna część każdego z nas, coś, co sprawia, że jesteśmy, kim jesteśmy, to nieoczekiwana i ciekawa interpretacja tytułu. Aż się przestraszyłem, że skończę butelkę, zanim doczytam do końca!

Największym mankamentem była ostatnia scena. Zupełnie niepotrzebna – wytrąciła z klimatu jak panna, która po upojnej nocy zaczyna gadać o swoim mężu. Po co?!

Na szczęście nic nie zatarło dobrego wrażenia!

 

Zanaisie, bardzo dziękuję za jurorski komentarz oraz za docenienie tego tekstu pomimo jego mankamentów. Wykonanie od czasu wrzucenia opowiadania z pewnością się poprawiło, gdyż nie ukrywam, tym razem zamiast kilku czytanek przed wrzuceniem zrobiłem jeno jedną. Ostatnia scena – w komentarzach widać, że ma zarówno zwolenników, jak i przeciwników. A i sam autor do tej pory nie zdecydował, po której stronie barykady ostatecznie stanąć. Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam!

Uwaga, czytałam tylko raz i to jest ocena, która powstała niedługo po lekturze. Nie uwzględnia więc ewentualnych poprawek.

Teraz w końcu mógł jej się przyj­rzeć. Nie zmie­ni­ła się za­nad­to, choć wy­glą­da­ła na nieco za­nie­dba­ną.

No jak się nie zmieniła, skoro zaraz wymieniasz całą litanię zmian, jakie zaszły w Dobromirze ;)

Spoj­rzał na wy­chu­dzo­ną Do­bro­mi­łę w po­tar­ga­nym i brud­nym odzie­niu i je­dy­ne, co prze­szło mu przez myśl, to to, że sa­mot­ność nie wpły­wa do­brze na czło­wie­ka. Mimo wszyst­ko w tej chwi­li wła­śnie jej po­trze­bo­wał. Sa­mot­no­ści.

Dopiero co wrócił, ledwie co jej pragnął, a już chce samotności?! Co to za chłop.

Dialogi momentami brzmiały mi nieco sztucznie:

– Każ­de­go dnia wy­pa­try­wa­łam cię wśród drzew, mój luby

Marudzenia więcej nię będzie, bo Twoje opko bardzo mi się podobało. Lubię taki styl, stylizacja i szyk przestawny mi nie przeszkadzały, wręcz uważam, że pasują do tekstu. Chłop mógłby trochę bardziej przejąć się swoją kobitką, ale taka postawa, jaką przyjmuje wpisuje się w realia czasu.

To co mi się jednak najbardziej spodobało, to podejście do tematu. U Ciebie lęki są integralną częścią tożsamości człowieka, zrezygnować z nich, oddać je oznacza de facto pozbyć się cząstki siebie. Trochę płyniesz pod prąd, bo dzisiaj wszyscy chcą być szczęśliwi, pozbyć się traum z przeszłości i żyć jakby ich nigdy nie było. Ale bez naszych doświadczeń bylibyśmy kimś innym, stracilibyśmy tożsamość. Oswoić – owszem, pozbyć się – nie. Trafiłeś tym opkiem w to, jak ja patrzę na świat.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irko, i Tobie dziękuję za jurorski komentarz oraz za zorganizowanie tego, jakże zacnego, konkursu :)

Z docenienia tekstu bardzo się cieszę i, szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się tak wysokiego wyniku, gdyż zdawałem sobie sprawę, iż opowiadanie to mankamenty ma.

Mocno skupiłem się na samym haśle i jego znaczeniu w tej historii więc cieszy fakt, że to właśnie ten aspekt tak przypadł jurorom do gustu i zarazem był prawdopodobnie głównym powodem takiego a nie innego werdyktu :)

Pozdrawiam!

Cześć!

 

Trochę późno, ale wreszcie jestem. Bardzo przyjemne, klimatyczne i zacnie napisane opowiadanie. Brawo! Styl i użyty język doskonale pasują do snutej opowieści, która jest wręcz przesiąknięta słowiańskością. Bardzo przyjemnie się to czyta. Zwłaszcza scena z powrotem do domu, kiedy to chłop po dłuższej nieobecności wita się z kobita po czym niezwłocznie rusza na polowanie. Punkt za humor. Kolejny punkt za epilog, w którym tłumaczysz laikom (takim jak ja po części), z kim miał bohater do czynienia.

Jeżeli czegoś mi w tym tekście zabrakło, to nieco dłuższego i bardziej dramatycznego ostatniego starcia oraz nieco większej ilości dialogów między bohaterami. Jak na ludzi, bardzo mało rozmawiają (jeżeli miał być tak, że bohaterka pozostaje obojętna na próby nawiązania kontaktu, to nie wybrzmiało). Ale to drobnostki, bardzo udany tekst.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

krar, dzięki za wizytę i komentarz :)

Jeśli chodzi o starcie, to ostatni czasy mam problemy z dłuższym opisywaniem tego typu scen. Dawniej mogłem opisywać sieczkę na kilka stron, dziś najchętniej w kilku zdaniach opisałbym całą potyczkę. Pewnikiem z tego wynika to, o czym piszesz.

Z kolei jeśli chodzi o dialogi, to tak miało poniekąd być. Próbował nawiązywać ten kontakt, ale kobieta była coraz bardziej nieobecna itp.

Cieszy mnie Twa opinia i pozdrawiam!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Bardzo dobrze się czytało misiowi. Brawo!

Cieszę się, że się Misiowi podobało :)

Ej, a że mnie się podobało? :(

Przynoszę radość :)

Anet, na wszystkich bogów zaklętych w pradawnych drzewach, umknął mojej uwadze Twój komentarz! Proszę o wybaczenie oraz odpowiadam: Z Twojego podobania również się cieszę ;)

No! ;))))

Przynoszę radość :)

;)

Nowa Fantastyka