- Opowiadanie: AmonRa - Kiedy muzyka przestaje łagodzić obyczaje

Kiedy muzyka przestaje łagodzić obyczaje

Ni­niej­szym pre­zen­tu­ję Czy­tel­ni­kom (opty­mi­stycz­nie za­kła­dam, że jacyś się znaj­dą) ko­lej­ną z przy­gód Jo­achi­ma Lars­so­na i de­mo­nicz­ne­go psa Ty­fu­sa. Opo­wia­da­nie jest sa­mo­dziel­ne i nie trze­ba znać “Nie­for­tun­nych wy­pad­ków w Bi­blio­te­ce imie­nia świę­te­go Lu­cy­fe­ra” by zro­zu­mieć, o co w nim cho­dzi. W po­rów­na­niu do wcze­śniej­sze­go tek­stu z uni­wer­sum, humor wy­da­je się bar­dziej sub­tel­ny, ustę­pu­je miej­sca pró­bie zbu­do­wa­nia na­pię­cia i grozy ;) Mógł wyjść jeden wiel­ki dra­mat, więc będę cze­kał na opi­nie, ob­gry­za­jąc pa­znok­cie.

Ozna­czam ta­giem za zgodą jury :) Opo­wia­da­nie oczy­wi­ście nie bie­rze udzia­łu w kon­kur­sie.

Na wdzięcz­ność wszyst­kich bóstw sta­ro­żyt­ne­go Egip­tu za­słu­ży­li wspa­nia­li be­tu­ją­cy, Mor­der­ca­Bez­Ser­ca i Za­na­is, któ­rzy w spo­sób wy­czer­pu­ją­cy dzie­li­li się swo­imi uwa­ga­mi. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Kiedy muzyka przestaje łagodzić obyczaje

Więk­szość ludzi są­dzi­ła, że Jo­achim Lars­son był zwy­czaj­nym mło­dzień­cem, a Tyfus po­spo­li­tym kun­dlem.

Oczy­wi­ście ta uwaga nie do­ty­czy­ła miesz­kań­ców za­mczy­ska nie­opo­dal Adel­sten, gdzie mie­ści­ła się sie­dzi­ba Kró­lew­skie­go To­wa­rzy­stwa Spi­ry­ty­stycz­ne­go. Adep­ci Sztuk Ukry­tych, a nawet młod­sze du­cho­we media – wszy­scy scho­dzi­li z drogi chło­pa­ko­wi prze­mie­rza­ją­ce­mu ko­ry­ta­rze. Zdo­by­wa­li się co naj­wy­żej na nie­mra­we Dzień dobry, panie Lars­son, zwy­cza­jo­we Śmierć nie ist­nie­je, albo po pro­stu ob­rzu­ca­li mło­dzień­ca i nie­od­stę­pu­ją­ce­go go psa za­nie­po­ko­jo­ny­mi spoj­rze­nia­mi.

Jo­achim ma­sze­ro­wał po­spiesz­nie, za­in­try­go­wa­ny no­tat­ką, którą otrzy­mał z sa­me­go rana. Cien­kie, po­chy­łe pismo oraz za­pach per­fum, któ­rym na­sią­kła wia­do­mość, nie po­zo­sta­wia­ły wąt­pli­wo­ści co do nadawcy, nawet po­mi­mo braku pod­pi­su.

Czer­wo­ny dywan po­kry­wa­ją­cy po­sadz­kę tłu­mił od­głos kro­ków. Pro­to­pla­ści współ­cze­sne­go spi­ry­ty­zmu, przed­sta­wie­ni na por­tre­tach zdo­bią­cych ko­ry­ta­rze, ob­ser­wo­wa­li po­nu­ro za­dy­sza­ne­go chło­pa­ka. Deszcz bęb­nił w okna tak gło­śno, że nie­mal za­głu­szał myśli, ale nawet sza­le­ją­ca na ze­wnątrz ulewa nie mogła ze­pchnąć za­cie­ka­wie­nia mło­dzień­ca na dal­szy plan.

Czy to moż­li­we, że na­praw­dę wró­ci­ła?

W końcu do­tarł do ma­syw­nych drzwi i pchnął je bez pu­ka­nia. Usi­ło­wał opa­no­wać od­dech i szyb­kie bicie serca. Wraz ze swoim cho­wań­cem wkro­czył do ga­bi­ne­tu.

Po­miesz­cze­nie wy­glą­da­ło do­kład­nie tak samo, jak za­pa­mię­tał Jo­achim. W ko­min­ku trza­skał przy­jem­nie ogień, rzu­ca­jąc odro­bi­nę świa­tła na prze­cho­wy­wa­ne w ga­blot­kach stare fi­gur­ki, bi­żu­te­rię, amu­le­ty i zwoje per­ga­mi­nu. Po lewej stro­nie stał regał z księ­ga­mi. Ścia­ny zdo­bi­ły gu­stow­ne, wie­ko­we go­be­li­ny, ocie­pla­jąc tro­chę wra­że­nie wy­wo­ły­wa­ne przez su­ro­we, ciem­ne mury zamku.

Przy sto­li­ku nie­opo­dal re­ga­łu sie­dzie­li bliź­nia­cy Var­go­wie, któ­rym to­wa­rzy­szy­ła tęga opie­kun­ka o sro­giej minie. Naj­wy­żej ośmio­let­ni chłop­cy, ubra­ni w jed­na­ko­we, nie­na­gan­nie wy­pra­ne i wy­kroch­ma­lo­ne mun­dur­ki spra­wia­li wra­że­nie nie­obec­nych. Jeden z nich po­chy­lał się nad no­te­sem, sunąc pió­rem i wy­krę­ca­jąc głowę w nie­na­tu­ral­ny spo­sób, zaś drugi aku­rat wy­pluł duży gwóźdź, ze wszyst­kich stron ob­le­pio­ny ek­to­pla­zmą. Opie­kun­ka się­gnę­ła po przed­miot i sta­ran­nie usu­nę­ła zeń białą sub­stan­cję, po czym ostroż­nie owi­nę­ła ser­wet­ką i odło­ży­ła na bok.

W fo­te­lu przy ko­min­ku sie­dzia­ła ko­bie­ta, na widok któ­rej mło­dzień­co­wi za­drża­ło serce. Ob­ser­wo­wa­ła bliź­nia­ków i du­ma­ła nad czymś głę­bo­ko.

– Ma­da­me Bon­bel­le, do­brze po­now­nie panią zo­ba­czyć – rzekł Jo­achim, skła­nia­jąc się z sza­cun­kiem. – Nie są­dzi­łem, że tak szyb­ko pani do nas wróci.

– Jo­achi­mie, mon bijou, je­steś wresz­cie! – od­par­ła ko­bie­ta wy­so­kim, dźwięcz­nym gło­sem. Mó­wi­ła jak zwy­kle, z sil­nym i cha­rak­te­ry­stycz­nym ak­cen­tem. – Co za miła nie­spo­dzian­ka! Sia­daj, pro­szę, spo­cznij przy ko­min­ku.

Mło­dzie­niec uniósł lekko brew, po­sły­szaw­szy okre­śle­nie nie­spo­dzianka – wszak to ko­bie­ta go we­zwa­ła – ale po­słusz­nie zajął miej­sce obok go­spo­dy­ni, przy­pa­tru­jąc się jej z za­cie­ka­wie­niem. Tyfus spo­czął tuż przy nodze chło­pa­ka.

Lu­cil­la Bon­bel­le była cu­dzo­ziem­ką z od­le­głe­go, nie­wiel­kie­go kraju o dys­ku­syj­nych zwy­cza­jach ku­li­nar­nych. Na­le­ża­ła do grona naj­po­tęż­niej­szych me­diów na świe­cie. Swo­je­go czasu na jej se­an­se ścią­ga­ły oso­bi­sto­ści ze wszyst­kich stron kon­ty­nen­tu, lecz gwiaz­da spi­ry­tyst­ki przy­ga­sła w mo­men­cie, gdy zna­la­zła się w sta­nie bło­go­sła­wio­nym. Każda ko­bie­ta, czu­jąc w łonie bicie in­ne­go serca, od­naj­du­je w sobie ogrom­ne po­kła­dy mi­ło­ści, ale ma­da­me Bon­bel­le od­na­la­zła ich wie­lo­krot­nie wię­cej. Roz­po­czę­ła ka­rie­rę pi­sar­ską, wy­da­jąc w okre­sie ciąży trzy opa­słe, po­czyt­ne księ­gi z po­ra­da­mi dla sa­mot­nych matek. Nowa ży­cio­wa rola spo­wo­do­wa­ła, że ko­bie­ta za­po­mnia­ła o spra­wach Za­sło­ny oraz In­ne­go Świa­ta, a sku­pi­ła całą ener­gię na dzie­cię­cych far­tusz­kach, ko­ły­skach i opo­wie­ściach o swoim uro­czym chłop­cu.

Uro­dze­nie dziec­ka ani tro­chę nie wpły­nę­ło na nie­na­gan­ną fi­gu­rę Lu­cil­li. Czar­na, czę­ścio­wo ko­ron­ko­wa suk­nia opi­na­ła jej smu­kłe ciało, do­sko­na­le pod­kre­śla­jąc wszyst­kie ko­bie­ce atuty. Modny ka­pe­lusz z wo­al­ką skry­wał więk­szość twa­rzy, nie po­zwa­la­jąc w pełni uj­rzeć ta­jem­ni­czych rysów. Widoczne pod na­kry­ciem głowy ciem­ne włosy były upię­te w wy­twor­ny kok. Ma­da­me Bon­bel­le trzy­ma­ła kie­lich z winem, umie­jęt­nie i tro­chę fi­glar­nie od­chy­la­jąc jeden palec, a na sto­li­ku obok stała opróż­nio­na do po­ło­wy bu­tel­ka z ety­kie­tą Champs En­so­le­iles.

– Czy bę­dziesz tak uprzej­my i na­pi­jesz się ze mną wina? Na­praw­dę dobry rocz­nik – za­pro­po­no­wa­ła.

– A co z małym Mor­te­skiu­szem? – za­py­tał nie­pew­nie Jo­achim, spo­glą­da­jąc na na­czy­nie w dłoni prze­ło­żo­nej. – Czy nie pi­sa­ła pani w książ­ce, że picie al­ko­ho­lu przez matkę psuje dziec­ku krew i wy­wo­łu­je me­lan­cho­lię?

Nawet wo­al­ka nie mogła ukryć, że ob­li­cze spi­ry­tyst­ki zmie­ni­ło na chwi­lę wyraz.

– No i? Masz jakiś pro­blem, mon amour? – od­po­wie­dzia­ła znacz­nie su­row­szym tonem.

– Nie, ja tylko…

– To za­le­d­wie un vin rose, pra­wie le­mo­nia­da. Nie przej­muj się moim synem, mały Mor­te­squ­ieu ma opie­kę naj­lep­szą z moż­li­wych.

– Prze­pra­szam, nie chcia­łem za­brzmieć nie­grzecz­nie…

Wy­tłu­ma­cze­nia Jo­achi­ma prze­rwa­ło głu­che stuk­nię­cie do­bie­ga­ją­ce od sto­li­ka. Za­pew­ne któ­ryś z Var­gów zma­te­ria­li­zo­wał ko­lej­ny przed­miot.

– Nie mówmy już o tym. Nie spo­tka­li­śmy się, by roz­ma­wiać o uro­kach bycia matką – oświad­czy­ła Lu­cil­la. – Dawno mnie tutaj nie było. Za­sło­na jest dziu­ra­wa jak kor­diań­ski ser, a To­wa­rzy­stwo po­trze­bu­je wszyst­kich do­stęp­nych sił. Nie za­po­mnia­łam jesz­cze, kim je­stem.

– To chwa­leb­ne, że zna­la­zła pani czas na po­wrót do obo­wiąz­ków.

– Mam coś dla cie­bie.

Lu­cil­la zsu­nę­ła z palca srebr­ny pier­ścień, a na­stęp­nie po­da­ła go Jo­achi­mo­wi. Czar­ny kun­del pod­niósł łeb i wbił spoj­rze­nie żół­tych ślepi w ozdo­bę, po­cią­ga­jąc dwu­krot­nie nosem. Wy­czuł Pie­częć, po­my­ślał mło­dzie­niec. Cie­ka­we, co to ozna­cza tym razem.

– Dokąd mam się udać? – za­py­tał.

– Udzie­lę wszyst­kich in­struk­cji, gdy już bę­dzie­my w kom­ple­cie, mon cheri… Och, jest na­resz­cie! Juste a temps!

Drzwi do kom­na­ty otwo­rzy­ły się z im­pe­tem. Jo­achim, który skie­ro­wał wzrok ku wej­ściu, z tru­dem po­wstrzy­mał jęk­nię­cie.

Jeśli był na świe­cie cho­ciaż jeden czło­wiek, któ­re­go mło­dzie­niec szcze­rze i na wskroś nie zno­sił, to miał na imię Rolf, a na na­zwi­sko Skols­gard. Młody, za­bój­czo przy­stoj­ny męż­czy­zna uśmiech­nął się olśnie­wa­ją­co, po­zwa­la­jąc, by wszy­scy w po­miesz­cze­niu mogli na­cie­szyć wzrok jego śnież­no­bia­ły­mi zę­ba­mi. Miał, jak zwy­kle, sta­ran­nie uło­żo­ne jasne włosy oraz duże, nie­bie­skie oczy. Wy­twor­ny ubiór do­sko­na­le pod­kre­ślał im­po­nu­ją­cą syl­wet­kę. Ma­da­me Bon­bel­le pod­nio­sła się z fo­te­la i rozwarła ra­mio­na w nie­mal mat­czy­nym ge­ście.

– Rolf, mon pre­fe­re! Jak cu­dow­nie, jak cu­dow­nie… – po­wi­ta­ła go wy­lew­nie – Tyle czasu! Z nie­cier­pli­wo­ścią wy­glą­da­łam two­je­go ko­lej­ne­go listu.

– Wy­bacz mi, Lu­cil­lo. – Rolf uśmiech­nął się prze­pra­sza­ją­co. – Jak za­pew­ne wiesz, mie­li­śmy w To­wa­rzy­stwie pełne ręce ro­bo­ty. Po­wiedz mi, zło­ciut­ka, jak zdro­wie? Jak mały Mor­te­skiusz? Nie daje się we znaki?

– Och, wszyst­ko w jak naj­lep­szym po­rząd­ku. Sia­daj razem z nami, mon amour. Masz ocho­tę na un verre de vin? Może coś moc­niej­sze­go? Wciąż jesz­cze dys­po­nu­ję do­brze za­opa­trzo­ną spi­żar­nią…

– Nie mógł­bym od­mó­wić tak cza­ru­ją­cej damie. Wino w zu­peł­no­ści wy­star­czy – od­parł grzecz­nie Rolf i zło­żył te­atral­ny ukłon.

Bra­cia Var­go­wie na chwi­lę ode­rwa­li się od swo­ich zajęć i jed­no­cze­śnie spoj­rze­li na no­we­go go­ścia.

– Dzień dobry, panie Skols­gard – po­zdro­wi­li go jed­nym, wy­pra­nym z emo­cji gło­sem.

– Dzień dobry, chłop­cy! Co sły­chać za Za­sło­ną?

Jak na ko­men­dę, bliź­nia­cy wzru­szy­li ra­mio­na­mi, po czym wró­ci­li do pracy, nie za­wra­ca­jąc sobie głów od­po­wie­dzią. Ma­da­me Bon­bel­le ob­ję­ła ser­decz­nie Rolfa i po­pro­wa­dzi­ła go w stro­nę ko­min­ka.

– Wła­śnie za­czę­łam tłu­ma­czyć Jo­achi­mo­wi, o co cho­dzi…

– O, Lars­son. – Usta Skols­gar­da roz­cią­gnę­ły się w zło­śli­wym, nie wró­żą­cym nic do­bre­go uśmie­chu. – Nie wi­dzia­łem cię od kilku mie­się­cy. Sły­sza­łem, że ostat­nio nie przę­dziesz naj­le­piej. Przy­kra hi­sto­ria z bi­blio­te­ką, na­praw­dę przy­kra… I jesz­cze ten cmen­tarz, psia­kost­ka. To­wa­rzy­stwo zdo­ła­ło to jakoś za­tu­szo­wać?

Rolf i Jo­achim byli jak ogień i woda. Róż­ni­li się pod każ­dym moż­li­wym wzglę­dem. Chudy, czar­no­wło­sy mło­dzie­niec o ja­snej, pra­wie bia­łej skó­rze i głę­bo­kich cie­niach pod ocza­mi mógł nie uj­mo­wać wszyst­kich swoją pre­zen­cją, ale z całą pew­no­ścią miał do po­wie­dze­nia wię­cej od Rolfa. Jo­achim po­dej­rze­wał, że je­dy­ną rze­czą, która na­praw­dę in­te­re­so­wa­ła Skols­gar­da, było jego od­bi­cie w lu­strze.

Wszyst­kie te myśli prze­mknę­ły przez umysł chło­pa­ka, zanim zdo­był się na bły­sko­tli­wą od­po­wiedź:

– Tak, za­tu­szo­wa­li, cho­ciaż nie było łatwo. Za­ję­ło im to mniej wię­cej tyle samo czasu, ile tobie zdo­by­wa­nie dy­plo­mu me­dium.

Pełen sa­mo­za­do­wo­le­nia uśmiech na twa­rzy Rolfa przy­gasł nieco.

– To ten twój cho­wa­niec, praw­da? Wy­glą­da ina­czej, niż za­pa­mię­ta­łem. Je­steś pewny, że to jesz­cze demon? – za­py­tał z prze­ką­sem, wska­zu­jąc Ty­fu­sa. – Przy­po­mi­na ra­czej ka­na­po­we­go pie­ska. Może zbyt długo prze­by­wa wśród ludzi?

Żółte śle­pia Ty­fu­sa po­czer­wie­nia­ły. Pies pod­niósł wy­so­ko łeb i wark­nął ro­ze­źlo­ny, wy­pusz­cza­jąc z pyska kłęby czar­ne­go dymu.

– C’est assez! Dość! – prze­rwa­ła im su­ro­wo ma­da­me Bon­bel­le. – Da­ruj­cie sobie te nie­po­trzeb­ne zło­śli­wo­ści. Mamy po­waż­ne spra­wy do omó­wie­nia. Usiądź, Rol­fie.

Chło­pak opadł na ostat­ni wolny fotel.

– Jak wspo­mnia­łam, mamy pracę do wy­ko­na­nia. – Lu­cil­la ob­rzu­ci­ła mło­dzień­ców groź­nym spoj­rze­niem, jakby spo­dzie­wa­ła się dal­sze­go ciągu wy­mia­ny uszczy­pli­wo­ści. – Dwa ty­go­dnie temu zmarł jeden z na­szych młod­szych me­diów. Dodam, że był ła­skaw opu­ścić ten świat w oko­licz­no­ściach nader za­gad­ko­wych. W jego wy­su­szo­nym ciele nie zo­sta­ła nawet jedna kro­pla krwi.

– To może ozna­czać wszyst­ko – od­rzekł Jo­achim, uno­sząc lekko brew. – Na przy­kład krwio­pij­cę. Albo trzę­saw­ca. Albo wija…

– Albo tra­gicz­ne po­czu­cie hu­mo­ru Lars­so­na – wtrą­cił Rolf. – Je­steś pewny, że cię tam nie było? Słu­cha­jąc two­ich wy­wo­dów, czło­wiek ma cza­sem ocho­tę…

Ma­da­me Bon­bel­le, Jo­achim i Tyfus rów­no­cze­śnie wbili w Skols­gar­da gniew­ne, ostrze­gaw­cze spoj­rze­nia. Młody męż­czy­zna od­chrząk­nął i za­milkł.

– Mordu mógł do­pu­ścić się także czło­wiek – oznaj­mi­ła Lu­cil­la po chwi­li. – Wierz­cie mi, że im dłu­żej prze­by­wam poza zam­kiem, tym więk­szym zdu­mie­niem na­pa­wa­ją mnie upodo­ba­nia nie­któ­rych. – Wes­tchnę­ła prze­cią­gle. – Nie na­le­ży jed­nak wy­klu­czyć moż­li­wo­ści, że uczy­nił to wy­jąt­ko­wo zło­śli­wy przy­bysz zza Za­sło­ny.

– Bez do­dat­ko­wych zna­ków to dość nie­praw­do­po­dob­ne – oznaj­mił Rolf. – Czy to nie spra­wa dla mi­li­cji?

– Ow­szem, ale jak do tej pory nie dali rady roz­wi­kłać za­gad­ki. Qu­el­le sur­pri­se! Nie­mniej, w ogóle bym wam o tym nie mó­wi­ła, gdyby nie wia­do­mość, jaką ode­bra­li nasi cu­dow­ni bliź­nia­cy. Ko­cha­ni chłop­cy, chyba nie ma na świe­cie moc­niej­szych Od­czy­tu­ją­cych… A zresz­tą, zo­bacz­cie sami.

Spi­ry­tyst­ka zma­te­ria­li­zo­wa­ła w dłoni po­mię­ty świ­stek, po czym po­da­ła go Rol­fo­wi. Mło­dzie­niec prze­czy­tał, zmarsz­czył czoło, a na­stęp­nie prze­ka­zał wia­do­mość Jo­achi­mo­wi.

 

Kącert. For­te­pian. Pomuszcie innym.

 

Wi­dząc spo­sób, w jaki spo­rzą­dzo­no no­tat­kę, spi­ry­ty­sta od­na­lazł w sobie nieco zro­zu­mie­nia dla po­ten­cjal­ne­go spraw­cy zbrod­ni.

– Nie zdzi­wi was za­pew­ne, że bar­dzo po­waż­nie po­trak­to­wa­łam ten sy­gnał. Od czasu Wiel­kie­go Nie­szczę­ścia po­peł­nio­no już zbyt dużo błę­dów i nie mo­że­my do­pu­ścić, by coś jesz­cze prze­oczo­no – oznaj­mi­ła ma­da­me Bon­bel­le. – W dniu, w któ­rym zmar­ła nasza nie­szczę­sna ofia­ra, niech jej Za­sło­na cien­ką bę­dzie, w Gaf­fel, le­d­wie kilka ulic dalej, od­by­wał się kon­cert nie­ja­kie­go Fa­bia­na Jo­hans­so­na. Trze­ba spraw­dzić tego czło­wie­ka.

– Mamy go zna­leźć? – za­py­tał Jo­achim.

– Och, nie, mon amour. Nasz pia­ni­sta znaj­dzie się sam. Za dwa dni przy­bę­dzie z kon­cer­tem do Adel­sten. Chcia­ła­bym, że­by­ście tam byli i mieli oczy sze­ro­ko otwar­te. Zba­daj­cie, czy Jo­hans­son nie wści­bia nosa, gdzie nie trze­ba. Albo czy jacyś nie­chcia­ni go­ście nie in­te­re­su­ją się Jo­hans­so­nem. Jeśli bę­dzie trze­ba, zro­bi­cie po­rzą­dek.

– Dwa dni to nie­wie­le czasu – oznaj­mił Rolf, pod­no­sząc się z fo­te­la. – Wy­bacz mi, Lu­cil­lo, ale wino bę­dzie mu­sia­ło za­cze­kać. Po­wi­nie­nem się przy­go­to­wać. Bywaj, Lars­son. Zo­ba­czy­my się na kon­cer­cie.

I szyb­kim kro­kiem ru­szył w stro­nę drzwi. Gdy tylko te za­trza­snę­ły się za mło­dzień­cem, głos za­brał Jo­achim:

– Ma­da­me, uprzej­mie pro­szę o po­zwo­le­nie na dzia­ła­nie sa­me­mu. Mogę wy­ko­nać to za­da­nie bez żad­nej po­mo­cy.

– Skąd taka proś­ba, mon cheri? – za­py­ta­ła nie­win­nym gło­sem Lu­cil­la, upi­ja­jąc wcze­śniej nieco wina.

– Nie mogę współ­pra­co­wać ze Skols­gar­dem, sama pani wi­dzia­ła. Bę­dzie­my tylko wcho­dzić sobie w drogę. Ani ja nie prze­pa­dam za nim, ani on za mną.

– Nie prze­pa­da? Qu­el­le chose ri­di­cu­le! – Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się ta­jem­ni­czo. – Jak to się u was mówi? Kto się czubi, ten się lubi, tak? Oczy­wi­ście, że Rolf za tobą prze­pa­da i gdy­byś tylko miał wię­cej lat i tyle do­świad­cze­nia, co ja, zro­zu­miał­byś, co na­praw­dę o tobie myśli. Po­czuł­byś, jaki żar jest mię­dzy wami.

Je­dy­ny żar, jaki może mię­dzy nami być, po­cho­dził­by od de­mo­nicznego pło­mienia przy­wo­łanego przez Ty­fu­sa, po­my­ślał Jo­achim. Mło­dzie­niec wie­dział, że ma­da­me Bon­bel­le mocno zdzi­wa­cza­ła przez całą tę hi­sto­rię z ciążą i dziec­kiem, ale aż do tego mo­men­tu nie śmiał nawet po­dej­rze­wać, jak bar­dzo jest z nią źle. Mimo to, oso­bli­wa uwaga spo­wo­do­wa­ła, że chło­pak za­czer­wie­nił się po same uszy.

– Jest pani w błę­dzie.

– Jak uwa­żasz. – Spi­ry­tyst­ka wzru­szy­ła tylko ra­mio­na­mi. – Nie­za­leż­nie od wszyst­kie­go, je­ste­ście jed­ny­mi z naj­cen­niej­szych na­byt­ków To­wa­rzy­stwa. Na pal­cach jed­nej ręki mogę po­li­czyć zna­nych hi­sto­rii cho­wań­ców, a tak się skła­da, że jeden sie­dzi tuż obok i jest tobie bez­względ­nie po­słusz­ny – mó­wiąc to, ko­bie­ta wbiła spoj­rze­nie w Ty­fu­sa. – Rolf ma inne po­trzeb­ne nam ta­len­ty i umie je wy­ko­rzy­sty­wać. Idą cięż­kie czasy. Duchy, zjawy, de­mo­ny, a nawet ar­cy­de­mo­ny prze­kra­cza­ją Za­sło­nę cał­ko­wi­cie poza naszą kon­tro­lą. Ocze­ku­ję, że na­uczy­cie się ze sobą współ­pra­co­wać, mon amour. Ina­czej mo­że­my nie speł­nić na­szej mis­sion hi­sto­ri­que.

Jo­achim, wciąż czer­wo­ny i wi­docz­nie nie­usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny od­po­wie­dzią, za­gryzł tylko wargi.

– Nie­ba­wem otrzy­ma­cie ode mnie ko­lej­ną wia­do­mość z za­pro­sze­niem na kon­cert Jo­hans­so­na. Przy­go­tuj­cie się do­brze. I uwa­żaj­cie na sie­bie, chłop­cy. – Po­wie­dziaw­szy to, ma­da­me Bon­bel­le upiła nieco wina. – Pa­mię­taj, Jo­achi­mie, że gdy grasz w grę z du­cha­mi, zwy­cię­żasz albo umie­rasz.

 

* * *

 

Oko­li­ca Kró­lew­skiej Fil­har­mo­nii była nie­gdyś ma­low­ni­cza. Zajmował ją park, któ­re­go licz­ne drze­wa wyciągały ku sobie konary.

Ale te czasy dawno mi­nę­ły, po­my­ślał smęt­nie Jo­achim, spo­glą­da­jąc na szary plac. Jak wiele miejsc w Adel­sten, także i to za­cho­ro­wa­ło na coś, co spi­ry­ty­sta okre­ślał mia­nem ka­mie­nio­zy. Gdy był młod­szy, matka zwy­kła za­bie­rać go na kon­cer­ty oraz dłu­gie spa­ce­ry po parku, ale od tam­tej pory zdo­ła­no wy­ciąć w pień wszyst­kie drze­wa oraz za­stą­pić trawę i kwiet­ni­ki jed­no­li­tym, ciem­no­sza­rym bru­kiem. Po­nie­waż wielu miesz­kań­ców Kró­le­stwa Nor­den­skatt bo­ga­ci­ło się w za­wrot­nym tem­pie i mogło po­zwo­lić sobie na kupno wła­sne­go po­wo­zu, bur­mistrz sto­li­cy w swej mą­dro­ści dał po­czą­tek wiel­kie­mu pla­no­wi za­go­spo­da­ro­wa­nia mia­sta, aby dla wszyst­kich wy­star­czy­ło miejsc po­sto­jo­wych. W żad­nym wy­pad­ku nie mogło być ich za mało pod Fil­har­mo­nią.

W celu od­nie­sie­nia osta­tecz­ne­go zwy­cię­stwa na woj­nie z zie­le­nią i es­te­ty­ką, prze­strzeń wy­peł­nio­no tak wiel­ką licz­bą ta­blic i mo­nu­men­tów, upa­mięt­nia­ją­cych ważne wy­da­rze­nia z hi­sto­rii Kró­le­stwa, że po­ru­sza­nie się mię­dzy nimi przy­po­mi­na­ło wę­drów­kę przez la­bi­rynt.

Prze­mie­rza­ją­cy plac mło­dzie­niec i Tyfus w końcu zo­ba­czy­li Rolfa. Cho­ciaż Jo­achim za­ło­żył swój naj­lep­szy krwi­sto­czer­wo­ny sur­dut, nie wy­glą­dał nawet w po­ło­wie tak do­brze, jak jego współ­pra­cow­nik. Pod ele­ganc­kim płasz­czem Skols­gar­da dało się do­strzec ciem­no­gra­na­to­wy, ide­al­nie skro­jo­ny frak. Młody męż­czy­zna, po­dą­ża­jąc za ostat­ni­m krzy­kiem mody, miał na gło­wie gu­stow­ny cy­lin­der, a w ręku dzier­żył laskę. Je­dy­nym wspól­nym ele­men­tem wy­glą­du obu spi­ry­ty­stów były srebr­ne pier­ście­nie od ma­da­me Bon­bel­le.

– Mało bra­ko­wa­ło, a byś się spóź­nił – za­uwa­żył Rolf.

– Za­sie­dzia­łem się w bi­blio­te­ce, szu­ka­łem in­for­ma­cji o na­szym pia­ni­ście – od­parł Jo­achim, zer­ka­jąc na roz­mów­cę spode łba. – Ładna laska. Ja­kieś pro­ble­my z nogą?

– Od­puść sobie, Lars­son. Nie wy­cho­dzą ci te zło­śli­wo­ści. – Obaj mło­dzień­cy i pies ru­szy­li w stro­nę bu­dyn­ku Fil­har­mo­nii. – Do­wie­dzia­łeś się cze­goś cie­ka­we­go?

– Nie. Nie zna­la­złem żad­nej wzmian­ki o Jo­hans­so­nie na li­stach ab­sol­wen­tów zna­nych szkół mu­zycz­nych. Zu­peł­nie, jakby czło­wiek wziął się zni­kąd. Były tylko dwa ar­ty­ku­ły, jeden w Gło­sie Gaf­fel z ze­szłe­go mie­sią­caa drugi w ubie­gło­rocz­nych Wie­ściach. Pi­sa­li o nim w bar­dzo po­chleb­nym tonie. Po­dob­no sale kon­cer­to­we pę­ka­ły w szwach.

– Tro­chę dziw­ne…

– Po­win­ni­śmy ukryć Ty­fu­sa. Ta twoja laska się chyba nada…

– Nie ma mowy. Jeśli fak­tycz­nie coś się wy­da­rzy, wolę, żeby twój demon był w nor­mal­nej po­sta­ci.

Jo­achim spoj­rzał na Rolfa z le­d­wie ukry­wa­ną po­gar­dą.

– Nie spo­dzie­wam się, żebyś kie­dy­kol­wiek był w miej­scu takim jak to, ale mu­sisz wie­dzieć, że nie wpusz­cza­ją tam psów.

– O nic się nie martw. Wszyst­ko za­ła­twi­łem…

Bu­dy­nek Fil­har­mo­nii miał nie­zwy­kłą zdol­ność wy­wo­ły­wa­nia w czło­wie­ku na­głej chęci do pod­cię­cia sobie żył. Burz­li­we dzie­je Kró­le­stwa spo­wo­do­wa­ły, że rów­na­no go z zie­mią, a na­stęp­nie od­bu­do­wy­wa­no już dzie­więć razy. Mimo to gmach za­cho­wał ten sam mrocz­ny cha­rak­ter, który nadał mu za­mysł pierw­sze­go ar­chi­tek­ta. Ciem­ną fa­sa­dę zdo­bi­ły masz­ka­ro­ny w kształ­cie głów groź­nych wijów, trol­li oraz go­bli­nów. Ko­lum­ny wy­rzeź­bio­ne na po­do­bień­stwo po­wy­krę­ca­nych, krzy­czą­cych z bólu cy­klo­pów nie wy­glą­da­ły przy­jem­nie, ale wpi­sy­wa­ły się cał­kiem nie­źle w naj­lep­sze ar­chi­tek­to­nicz­ne tra­dy­cje Nor­den­skatt. Duże okna za­pro­jek­to­wa­no tak, by mimo roz­mia­ru wpusz­cza­ły do środ­ka jak naj­mniej świa­tła. W od­da­li ma­ja­czy­ły ciem­ne, stro­me dachy do­mostw oraz strze­li­ste wieże ka­te­dry Adel­sten.

Pod gma­chem Fil­har­mo­nii ze­bra­ły się tłumy, ja­kich Jo­achim jesz­cze tu nie wi­dział. Przy­naj­mniej kil­ka­set osób pró­bo­wa­ło de­spe­rac­ko do­trzeć do wej­ścia, a nad wszyst­kim usi­ło­wa­ła za­pa­no­wać garst­ka straż­ni­ków. Mło­dzień­cy wy­mie­ni­li zdu­mio­ne spoj­rze­nia i przy­spie­szy­li kroku.

– Całe szczę­ście, że ma­da­me Bon­bel­le zor­ga­ni­zo­wa­ła nam spe­cjal­ne za­pro­sze­nia – mruk­nął Rolf. – Kto by po­my­ślał, że miesz­kań­cy Adel­sten są tak spra­gnie­ni wyż­szej kul­tu­ry?

Oka­za­ło się, iż lud żądny mu­zycz­nych do­znań jest gotów na wiele. Obok jed­ne­go ze straż­ni­ków stała pulch­na ko­bie­ta i wrzesz­cza­ła, wy­ma­chu­jąc dziko rę­ka­mi. Jej twarz przy­bra­ła bu­ra­cza­ną barwę.

– Je­cha­łam czter­na­ście go­dzin po­cią­giem! Czter­na­ście! – grzmia­ła baba. – Jak to: nie ma miejsc?!

– Pro­szę się uspo­ko­ić. Wszyst­kie bi­le­ty zo­sta­ły sprze­da­ne…

Wy­ja­śnie­nie ani tro­chę nie usa­tys­fak­cjo­no­wa­ło ko­bie­ty. Jej pulch­na piąst­ka za­ci­snę­ła się mocno, po czym za­li­czy­ła spo­tka­nie pierw­sze­go stop­nia z twa­rzą męż­czy­zny. Ktoś krzyk­nął. Ku awan­tur­nicz­ce sko­czy­ło dwóch ko­lej­nych straż­ni­ków, oba­la­jąc ją na zie­mię. Jo­achim za­uwa­żył, że kilka osób po­sta­no­wi­ło sko­rzy­stać z za­mie­sza­nia i chwi­lo­wej nie­uwa­gi per­so­ne­lu, prze­do­sta­jąc się szyb­ko do środ­ka.

– Wej­dzie­my in­ny­mi drzwia­mi – mruk­nął Rolf. Na jego twa­rzy go­ścił wyraz kon­ster­na­cji.

Ode­szli ka­wa­łek od po­bu­dzo­nej tłusz­czy, ma­new­ru­jąc po­mię­dzy ko­lum­na­mi i mi­nę­li róg bu­dyn­ku. Po chwi­li oczom mło­dzień­ców uka­za­ło się bocz­ne wej­ście, z któ­re­go, na szczę­ście, nikt prócz nich nie chciał sko­rzy­stać. Na war­cie stał sa­mot­ny straż­nik wy­glą­da­ją­cy, jakby wła­śnie wy­grał sto ty­się­cy koron na miej­skiej lo­te­rii. Przy­by­cie nie­zna­jo­mych zbu­rzy­ło jed­nak jego spo­kój.

– Stać – burk­nął. – Tędy można wejść tylko na spe­cjal­ne za­pro­sze­nie.

– Otóż my wła­śnie w tej spra­wie. Mamy dwa za­pro­sze­nia od Lu­cil­li Bon­bel­le – od­parł Skols­gard, uśmie­cha­jąc się przy­mil­nie i wyj­mu­jąc bi­le­ty zza pa­zu­chy. – Może pan sły­szał? To znana pi­sar­ka.

Na twa­rzy straż­ni­ka za­go­ścił wyraz głę­bo­kiej iry­ta­cji.

– Ano. Pew­nie, że sły­szał. Odkąd moja Berta ku­pi­ła książ­ki tej wa­szej pi­sar­ki, nie chce nic w domu robić. Mówi, że za­pi­sze się do su­fel­ży­stek…

– Chyba su­fra­ży­stek – mruk­nął pod nosem Jo­achim.

– …ska­ra­nie prze­bo­skie, za­wsze mó­wi­łem, że z czy­ta­nia nic do­bre­go nie wy­nik­nie. Pro­szę po­ka­zać te wej­ściów­ki.

Rolf podał bi­le­ty, a męż­czy­zna stu­dio­wał je przez chwi­lę w sku­pie­niu. Nie mogąc wy­kryć żad­ne­go prze­krę­tu, zmie­rzył mło­dzień­ców raz jesz­cze nie­uf­nym spoj­rze­niem. Jego wzrok za­trzy­mał się na Ty­fu­sie, sie­dzą­cym przy nodze Jo­achi­ma i wbi­ja­ją­cym spoj­rze­nie żół­tych ślepi w drzwi.

– Z psami nie można wcho­dzić na kon­cert – oświad­czył straż­nik trium­fal­nie.

– Zgo­dził­bym się z panem, gdyby to był zwy­kły pies – od­parł Skols­gard, skła­nia­jąc się lekko i pre­zen­tu­jąc swój olśnie­wa­ją­cy uśmiech. – Ale to jest pies-opie­kun. Mogę po­ka­zać po­trzeb­ne za­świad­cze­nie. Widzi pan, mój brat mi­łu­je sztu­kę i mu­zy­kę, ale jest nieco… ekhem… nie­zrów­no­wa­żo­ny, jeśli wie pan, co mam na myśli. W każ­dym razie, sy­tu­acja nigdy nie wy­glą­da do­brze, gdy do­sta­je ataku zło­ści i nie ma przy nim psa.

Krew za­go­to­wa­ła się w Jo­achi­mie. Ku swo­je­mu zdu­mie­niu za­uwa­żył, jak twarz straż­ni­ka ła­god­nie­je na widok uśmie­chu Rolfa. Na całym świe­cie jest chyba tylko jedna osoba uod­por­nio­na na urok Skols­gar­da, po­my­ślał z nie­za­do­wo­le­niem.

– Ach, tak, tak… pro­szę wy­ba­czyć, nie wie­dzia­łem. Skoro to pies-opie­kun, mo­że­cie wejść.

– Bar­dzo pan uprzej­my. – Rolf wy­szcze­rzył zęby. – Obie­cu­ję, że nie bę­dzie­my z bra­tem spra­wiać żad­nych kło­po­tów. Zwie­rzak rów­nież. Li­czy­my na wiele nie­za­po­mnia­nych mu­zycz­nych wra­żeń.

Wzrok straż­ni­ka spo­czął jesz­cze na srebr­nym pier­ście­niu Jo­achi­ma, a chwi­lę potem na iden­tycz­nej ozdo­bie u Rolfa. Przez jego twarz prze­bie­gło coś, co można by­ło­by na­zwać prze­bły­skiem zro­zu­mie­nia. Męż­czy­zna mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo do Skols­gar­da i zszedł z drogi, po­zwa­la­jąc całej trój­ce wejść do środ­ka.

 

* * *

 

Mamy wiel­ką przy­jem­ność i za­szczyt za­pro­sić Pań­stwa na kon­cert for­te­pia­no­wy wiel­kie­go wir­tu­oza, od­kry­cia ostat­nich mie­się­cy i wscho­dzą­cej gwiaz­dy Kró­le­stwa Nor­den­skattge­nial­ne­go Fa­bia­na Jo­hans­so­na. Mistrz za­bie­rze Pań­stwa w ma­gicz­ną, emo­cjo­nal­ną po­dróż w głąb swo­jej duszy, ra­cząc Pu­blicz­ność au­tor­ski­mi, od­kryw­czy­mi kom­po­zy­cja­mi po­ru­sza­ją­cy­mi serca i umy­sły.

W pro­gra­mie:

So­na­ta Cmen­tar­na

Słod­kiej Li­lith

Lux Aeter­na

Trzy­na­sty Apo­stoł

Re­qu­iem Oscu­ra

 

Nic nad­zwy­czaj­ne­go, po­my­ślał Jo­achim, ob­ra­ca­jąc w dło­niach otrzy­ma­ny wcze­śniej pro­gram. Ty­tu­ły od­kryw­czych kom­po­zy­cji brzmia­ły wy­star­cza­ją­co ty­po­wo i po­wta­rzal­nie, by spo­tkać się z obo­jęt­no­ścią mło­dzień­ca.

Lu­dzie wy­peł­ni­li salę kon­cer­to­wą po brze­gi. Dziw­na to była mie­sza­ni­na: w fo­te­lach za­sie­dli męż­czyź­ni i ko­bie­ty na­le­żą­cy do śmie­tan­ki to­wa­rzy­skiej Adel­sten, a wraz z nimi nie­obe­zna­ni z mu­zy­ką przed­sta­wi­cie­le niż­szych warstw spo­łecz­nych oraz przy­by­sze z od­le­głych stron Kró­le­stwa. Jo­achi­ma po­waż­nie za­nie­po­ko­iło tak wiel­kie za­in­te­re­so­wa­nie nie­zna­nym do nie­daw­na pia­ni­stą. W jaki spo­sób zdo­łał po­rwać ludzi do tego stop­nia, by bić się o bi­le­ty? Kim jest ten czło­wiek? Uszu me­dium do­bie­gło kilka uryw­ków roz­mów:

– Ba­ro­nów­na była na jego pry­wat­nym kon­cer­cie trzy mie­sią­ce temu. Odkąd wró­ci­ła, nie mówi o ni­czym innym… Po­wta­rzam, Jo­hans­son to ge­niusz.

– Z wiel­kim tru­dem zdo­by­łam za­pro­sze­nie. Nie wiem, co bym zro­bi­ła, gdyby się nie udało…

– Mó­wi­li, że jest głu­chy i nie usły­szał­by nawet ka­te­dral­nych dzwo­nów, gdyby sta­nął obok. A i tak gra le­piej niż kto­kol­wiek inny.

– Żem przy­niósł tro­chę star­ki…

Nic jed­nak nie wska­zy­wa­ło na to, by kon­cer­to­wi miały to­wa­rzy­szyć dzia­ła­nia sił zza Za­sło­ny. Wy­tę­ża­jąc zmy­sły, Jo­achim nie był w sta­nie wy­czuć ni­cze­go po­dej­rza­ne­go. Sie­dzą­cy przy jego fo­te­lu Tyfus po krót­kim cza­sie znu­żył się i po­ło­żył pysk na pod­ło­dze, nie zdra­dza­jąc żad­nych oznak nie­po­ko­ju czy po­bu­dze­nia. Twarz Rolfa po­zo­sta­ła, zda­niem Jo­achi­ma, jak zwy­kle nie­ska­la­na głęb­szą myślą.

Scena by­ła­by po­grą­żo­na w cał­ko­wi­tym mroku, gdyby nie świe­ce w srebr­nych kan­de­la­brach, usta­wio­ne nie­bez­piecz­nie bli­sko czar­ne­go for­te­pia­nu. Mi­go­czą­ce świa­teł­ka pod­sy­ca­ły tylko cie­ka­wość wi­dow­ni i bu­do­wa­ły at­mos­fe­rę ta­jem­ni­cy.

Roz­le­głe zna­jo­mo­ści ma­da­me Bon­bel­le po­zwo­li­ły spi­ry­ty­stom zająć miej­sca w pierw­szym rzę­dzie, dzię­ki czemu mieli do­sko­na­ły widok. Ku za­sko­cze­niu Jo­achi­ma, ni­ko­go nie obu­rzy­ła obec­ność psa na sali, który nie był zresz­tą je­dy­nym wpro­wa­dzo­nym do środ­ka zwie­rza­kiem. Jakaś ko­bie­ta w po­de­szłym wieku przy­szła ze swoją wiel­ką, ga­da­ją­cą pa­pu­gą. Ptak, jak się oka­za­ło, dys­po­no­wał po­kaź­nym za­so­bem nie­cen­zu­ral­ne­go słow­nic­twa, co spo­wo­do­wa­ło nie­ma­łe obu­rze­nie po­śród sie­dzą­cych naj­bli­żej dam. Inny je­go­mość przy­pro­wa­dził na smy­czy naj­praw­dziw­szą wi­wer­nę. Go­ście z szó­ste­go rzędu prze­ży­li chwi­le grozy, gdy ga­dzi­na na widok pa­pu­gi wy­da­ła z sie­bie prze­ra­ża­ją­cy skrzek.

– Wszyst­ko wska­zu­je na to, że je­ste­śmy na naj­zwy­czaj­niej­szym w świe­cie, nud­nym kon­cer­cie – ode­zwał się Rolf. – Kom­plet­nie nic nie czuję. Brak śla­dów nie­pro­szo­nych gości.

– Nie chwal trupa przed za­cho­dem słoń­ca. Wy­stęp nawet się nie za­czął.

– Mamy jesz­cze chwi­lę, a ja za­wsze chcia­łem cię o coś za­py­tać. Jak zdo­ła­łeś znie­wo­lić swo­je­go… ekhem… zwie­rza­ka? – Spi­ry­ty­sta zni­żył głos i ro­zej­rzał się by spraw­dzić, czy nikt nie na­słu­chu­je. – Chyba wszy­scy w To­wa­rzy­stwie za­cho­dzą w głowę…

– Ni­ko­go nie znie­wa­la­łem – od­rzekł Jo­achim, po­sy­ła­jąc Rol­fo­wi nie­chęt­ne spoj­rze­nie. – Tyfus to mój przy­ja­ciel. Jest ze mną z wła­snej woli.

Skols­gard zro­bił minę, jak gdyby jego roz­mów­ca wła­śnie wy­po­wie­dział naj­bar­dziej bez­sen­sow­ną myśl na świe­cie.

– Ech, Lars­son… Chyba za dużo czasu spę­dzasz z nosem w tych swo­ich książ­kach. Nor­mal­ni lu­dzie przy­jaź­nią się z in­ny­mi ludź­mi. Do­brze by było, gdy­byś cza­sem ode­rwał się od pracy, zwłasz­cza, że nie wy­cho­dzi ci naj­le­piej. Spójrz na sie­bie. Nie dość, że masz po­sęp­ną gębę, to jesz­cze…

Tego było już za wiele. Jo­achi­ma ogar­nął gniew. Go­dzi­na spę­dzo­na z Rol­fem wy­star­czy­ła, aby zu­peł­nie wy­trą­cić go z rów­no­wa­gi. Cho­ciaż w póź­niej­szym cza­sie wsty­dził się do tego przy­znać, w ner­wach po­ka­zał Skols­gar­do­wi gest uzna­wa­ny na całym świe­cie za ob­raź­li­wy.

– Ste­fen, wi­dzia­łeś to? – obu­rzy­ła się jakaś ko­bie­ta z tyłu. – Co za bydło! Jesz­cze nie­daw­no nie wpusz­cza­li do Fil­har­mo­nii byle kogo.

– Spo­koj­nie, ko­cha­nie – od­po­wie­dział jej mąż. – Tro­chę zro­zu­mie­nia, prze­cież wi­dzisz, że chło­pak jest z psem-opie­ku­nem.

Zanim Jo­achim zdo­łał jak­kol­wiek za­re­ago­wać na tę uwagę, salę wy­peł­ni­ła burza okla­sków i wi­wa­tów. Na scenę wy­szedł pia­ni­sta.

– Jest! Już jest! – za­wo­łał ktoś pod­eks­cy­to­wa­nym gło­sem.

– Za­czy­na się! – wy­ra­ził ra­dość jakiś męż­czy­zna.

– Ob­le­śny śmieć! – za­skrze­cza­ła do­no­śnie pa­pu­ga.

– Kriiiik! – ob­wie­ści­ła wi­wer­na spra­wia­jąc, że sie­dzą­cy naj­bli­żej lu­dzie sku­li­li się ze stra­chu.

Jak na tak nie­zwy­kłe­go czło­wie­ka, Jo­hans­son wy­glą­da zu­peł­nie zwy­czaj­nie, po­my­ślał Jo­achim. Mistrz oka­zał się nie­wy­so­kim męż­czy­zną w śred­nim wieku, o dość mocno prze­rze­dzo­nej czu­pry­nie i za­gad­ko­wym wy­ra­zie twa­rzy. Sta­nął przed pu­bli­ką i po­chy­lił głowę, roz­cią­ga­jąc usta w uśmie­chu. Ciem­ne oczy pia­ni­sty po­zo­sta­ły zimne i nie zdra­dza­ły żad­nych emo­cji.

Co jed­nak naj­waż­niej­sze, Jo­achim nie wy­czuł śladu obec­no­ści ja­kie­go­kol­wiek bytu z In­ne­go Świa­ta.

Jo­hans­son pod­szedł nie­spiesz­nym kro­kiem do for­te­pia­nu i usiadł przy in­stru­men­cie. Na sali za­pa­no­wa­ła kom­plet­na, wy­peł­nio­na na­pię­ciem cisza. Muzyk prze­mó­wił do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li.

– Każdy ar­ty­sta marzy, by jego twór­czość stała się nie­śmier­tel­na – oznaj­mił pu­blicz­no­ści spo­koj­nym gło­sem, wbi­ja­jąc spoj­rze­nie w kla­wi­sze. – Chce ocza­ro­wać in­nych i spra­wić, by za­czę­li od­dy­chać. Kto nie za­znał bo­wiem mu­zy­ki, pięk­na dźwię­ków wy­do­by­wa­nych z for­te­pia­nu, pa­le­ty sto­ją­cych za nimi uczuć, jest jak to­ną­cy nie­szczę­śnik, wal­czą­cy roz­pacz­li­wie o po­wie­trze. Głę­bo­ko ufam, że dzi­siej­szy kon­cert zo­sta­nie w pań­stwa pa­mię­ci na długo. Wie­rzę, że bę­dzie o nim gło­śno.

I za­czął grać.

Już po pierw­szych dźwię­kach So­na­ty Cmen­tar­nej Jo­achim zro­zu­miał, skąd wzię­ły się wszyst­kie za­chwy­ty twór­czo­ścią Jo­hans­so­na.

Pięk­na to była mu­zy­ka. Epa­to­wa­ła dziw­nym, roz­dzie­ra­ją­cym smut­kiem, nie­wy­po­wie­dzia­nym żalem i tłu­mio­nym gnie­wem, a za­ra­zem nio­sła ze sobą trud­ną do uchwy­ce­nia na­dzie­ję. W grze mi­strza dało się usły­szeć tyle uczuć, że spi­ry­ty­sta wstrzy­mał od­dech, przy­tło­czo­ny i za­gu­bio­ny. Ocza­mi wy­obraź­ni uj­rzał sa­me­go sie­bie, bie­gną­ce­go przez ciem­ny las, bez Rolfa ani Ty­fu­sa u boku, go­nią­ce­go za czymś nie­moż­li­wym do zła­pa­nia. Po­my­ślał o matce i po­czuł żal, że nie ma jej na sali. I nigdy już nie bę­dzie. Do oczu na­pły­nę­ły mu łzy i mu­siał szyb­ko za­mru­gać, by nie za­cząć wyć z bólu.

Sie­dział jak spa­ra­li­żo­wa­ny. Chło­nął. Palce Jo­hans­so­na su­nę­ły po kla­wi­szach z nie­praw­do­po­dob­ną lek­ko­ścią, nie mogły po­peł­nić żad­ne­go błędu. Mistrz wbi­jał spoj­rze­nie w jakiś punkt na ścia­nie, ale oczy­wi­stym było, że wcale nie pa­trzył. W tym mo­men­cie znaj­do­wał się w innym, sobie tylko zna­nym miej­scu, a for­te­pian sta­no­wił je­dy­ną moż­li­wość kon­tak­tu z praw­dzi­wym świa­tem. Jego zwy­czaj­na, nie­mal po­spo­li­ta twarz nagle wy­da­ła się Jo­achi­mo­wi pięk­na, jak gdyby Jo­hans­son był cu­dow­ną isto­tą, która zstą­pi­ła do tego świa­ta, by olśnić wszyst­kich swo­imi ta­len­ta­mi.

Spi­ry­ty­sta wie­dział, że aby coś stwo­rzyć, trze­ba coś stra­cić. Pa­trzył i za­sta­na­wiał się, co ta­kie­go stra­cił pia­ni­sta. Jaka pust­ka wy­peł­ni­ła jego duszę? Jaką ot­chłań pró­bu­je za­sy­pać tą mu­zy­ką?

So­na­ta wy­brzmie­wa­ła ła­god­nie, by za chwi­lę za­sko­czyć pu­blicz­ność cię­ża­rem i głę­bią dźwię­ków. Mistrz co chwi­la od­kry­wał ko­lej­ne karty, otwie­rał nie­zna­ne roz­dzia­ły, pro­wa­dził słu­cha­czy coraz to no­wy­mi ścież­ka­mi. Aż nagle, bez żad­ne­go ostrze­że­nia, utwór do­biegł końca. For­te­pian umilkł, a salę wy­peł­ni­ła cisza.

Nikt nie na­gro­dził Jo­hans­so­na okla­ska­mi. Zda­wa­ło się, że wszy­scy są za­cza­ro­wa­ni.

Wszy­scy, poza jedną osobą.

– I o co tyle krzy­ku? – szep­nął Rolf, tłu­miąc ziew­nię­cie. – Zwy­czaj­ny, nudny gra­jek.

Jo­achim po­słał kom­pa­no­wi mor­der­cze spoj­rze­nie.

– Wiem, że całą twoją wraż­li­wość można by­ło­by zmie­ścić w ko­nia­ków­ce, ale mógł­byś cho­ciaż raz…

– Czy mo­że­cie prze­stać sobie do­ci­nać i sku­pić się na pracy? Spójrz­cie na ludzi.

Jeśli mowę Ty­fu­sa (sły­sza­ną tylko przez spi­ry­ty­stów) można by­ło­by opi­sać, po­rów­nu­jąc do ja­kie­goś zna­ne­go zwy­kłe­mu czło­wie­ko­wi zja­wi­ska, to naj­bar­dziej przy­po­mi­na­ła od­głos tłu­czo­ne­go szkła, po­łą­czo­ny z trza­skiem pę­ka­ją­cej czasz­ki oraz dźwię­kiem pa­zu­ra su­ną­ce­go po ta­bli­cy. Rolf skrzy­wił się bo­le­śnie, ale przy­zwy­cza­jo­ny Jo­achim zer­k­nął na ludzi sie­dzą­cych w ich rzę­dzie.

Spra­wia­li wra­że­nie za­mro­żo­nych. Nikt nie wy­ko­ny­wał żad­ne­go ruchu. Nikt nic nie mówił. Zda­wa­ło się, że nikt nawet nie od­dy­chał.

Fala pa­ni­ki za­la­ła Jo­achi­ma, gdy wy­mie­nił skon­fun­do­wa­ne spoj­rze­nie z Rol­fem. Jak…? Kiedy? Mu­sie­li­śmy coś prze­oczyć! Oczy­wi­stym było, że wy­da­rzy­ło się coś bar­dzo dziw­ne­go, a dziw­ne rze­czy rzad­ko kiedy na­stę­po­wa­ły bez in­ge­ren­cji kogoś (lub cze­goś) zza Za­sło­ny. Ogar­nię­ty nie­po­ko­jem mło­dzie­niec się­gnął zmy­sła­mi ku In­ne­mu Świa­tu, by wy­czuć wyłom w ba­rie­rze od­dzie­la­ją­cej obie rze­czy­wi­sto­ści, ale nie zdo­łał ni­cze­go od­kryć. Tępy wyraz twa­rzy Rolfa wska­zy­wał, że on także nie wie­dział, co się stało. Tyfus pod­niósł łeb i wbi­jał po­dejrz­li­we spoj­rze­nie w scenę.

Tym­cza­sem pia­ni­sta, jak gdyby nigdy nic, kon­ty­nu­ował kon­cert.

Jo­achim nie po­tra­fił dłu­żej sku­pić się na mu­zy­ce. My­ślał go­rącz­ko­wo i usi­ło­wał zro­zu­mieć, do czego wła­śnie do­szło, a to wszyst­ko przy akom­pa­nia­men­cie ko­lej­ne­go utwo­ru. Opę­ta­nie? Nie, nie­moż­li­we. Zza Za­sło­ny mu­siał­by wyjść cały le­gion de­mo­nów, a prze­cież żad­ne­go przej­ścia nie otwar­to. Urok? Nic nie po­czu­łem! Jak, na li­tość prze­bo­ską…?

Gdy wy­brzmia­ły ostat­nie dźwię­ki dra­ma­tycz­nej kom­po­zy­cji Słod­kiej Li­lith, Jo­hans­son prze­mó­wił po­now­nie.

– Sza­now­ni pań­stwo, w pro­gra­mie na­stą­pi mała zmia­na. Chciał­bym za­pre­zen­to­wać utwór Ofia­ra dla Cha­ro­na, który skom­po­no­wa­łem, gdy mia­łem zero lat i tę­sk­ni­łem za imie­niem. Upra­sza się wszyst­kich pań­stwa o po­wsta­nie z miejsc i przy­go­to­wa­nie noży.

W nor­mal­nej sy­tu­acji Jo­achim po­czuł­by za­sko­cze­nie na wieść o tym, jak wielu miesz­kań­ców Nor­den­skatt przy­no­si na kon­cer­ty ostre, nie­bez­piecz­ne przed­mio­ty, ale teraz ogar­nę­ła go tylko fala chło­du. Było oczy­wi­ste, że tych słów nie wy­po­wie­dział czło­wiek.

– Rolf, trze­ba to prze­rwać – szep­nął, wsta­jąc razem z in­ny­mi z fo­te­la. – Za chwi­lę doj­dzie tu do nie­szczę­ścia!

– Ale prze­cież nie wiemy, co się dzie­je – jęk­nął to­wa­rzysz. – Za­sło­na cała, brak nie­pro­szo­nych gości… O co tu cho­dzi?

– Może nasz pia­ni­sta jest spryt­niej­szy, niż wszyst­kim się wy­da­wa­ło – burk­nął Jo­achim. – Cha­ron to po­tęż­ny, wyż­szy demon, czczo­ny kie­dyś jako bóg-prze­woź­nik. Lu­dzie daw­niej wie­rzy­li, że po śmier­ci za­bie­rał ich na swo­jej łodzi do kra­iny zmar­łych… Oczy­wi­ście, za od­po­wied­nią opła­tą w po­sta­ci mo­ne­ty albo zło­tej lub srebr­nej bi­żu­te­rii.

– Są­dzisz, że to jego spraw­ka?

– Nie wiem, ale za­mie­rzam się prze­ko­nać – od­parł pan Ty­fu­sa, się­ga­jąc do we­wnętrz­nej kie­sze­ni sur­du­ta i wy­do­by­wa­jąc drew­nia­ną ta­blicz­kę z wy­ry­ty­mi ru­na­mi. – Pil­nuj wszyst­kie­go tutaj. Śmierć nie ist­nie­je. Żywi na­le­żą do ży­wych, a zmar­li do zmar­łych. Jedni nie wzy­wa­ją dru­gich bez przy­czy­ny

 

* * *

 

Uno­sił się w ja­snej pu­st­ce, szu­ka­jąc wzro­kiem Za­sło­ny. Ale żad­nej Za­sło­ny nie było.

To dziw­ne’, po­my­ślał Jo­achim. ‘Czy po­peł­ni­łem jakiś błąd?’. W całej spi­ry­ty­stycz­nej ka­rie­rze nie spo­tkał się z przy­pad­kiem, by ba­rie­ra od­dzie­la­ją­ca Świat Ży­wych od Kra­iny Umar­łych tak zwy­czaj­nie wy­pa­ro­wa­ła. Po chwi­li za­sta­no­wie­nia do­szedł do wnio­sku, że to wszyst­ko wina gę­stej i cięż­kiej mgły.

Tyle, że nie po­win­no jej tu być.

Pró­bu­jąc zi­gno­ro­wać na­ra­sta­ją­cy nie­po­kój, mło­dzie­niec wy­cią­gnął ręce i po­szy­bo­wał na­przód. Nie wi­dział. Ni­cze­go nie wy­czu­wał. Ze wszyst­kich stron ota­cza­ła go mgła. Ob­ró­cił się kil­ka­krot­nie, czu­jąc, że po­zo­sta­wio­ne w ciele serce bije coraz szyb­ciej.

– Je­steś w ta­ra­pa­tach, Znaw­co Ta­jem­nic – rze­kło Coś gło­sem roz­dzie­ra­ją­cym dusze.

Jo­achim gwał­tow­nie skie­ro­wał ob­li­cze w stro­nę, z której do­biegł dźwięk. Zamarł.

Uj­rzał dwu­krot­nie więk­sze­go od czło­wie­ka ko­ścio­tru­pa, odzia­ne­go w po­strzę­pio­ny frak i po­dziu­ra­wio­ny przez mole ka­pe­lusz. Demon dzier­żył gi­gan­tycz­ne, czar­ne wio­sło. Gdy chło­pak otwo­rzył usta, by od­po­wie­dzieć Nie­god­ne­mu, po­czuł wdzie­ra­ją­cą się do gar­dła wodę. Spró­bo­wał za­czerp­nąć powietrza. To tylko po­gor­szy­ło jego sy­tu­ację.

– Za kilka chwil twoja przy­go­da do­bie­gnie końca, Jo­achi­mie Lars­son – oznaj­mił nie­ludz­kim gło­sem Cha­ron. – Chciał­bym po­wie­dzieć, że po­mo­gę ci do­trzeć na drugą stro­nę, ale oba­wiam się takie uprzej­mo­ści nie leżą w mojej na­tu­rze. Za­miast tego, gdy bę­dzie już po wszyst­kim, twój ża­ło­sny duch trafi do naj­ciem­niej­szej ot­chła­ni. Nie usły­szysz wołań żad­ne­go ze swo­ich przy­ja­ciół. Nawet zdra­dziec­ki kun­del nie może ci pomóc. Jakby to ujęła twoja mi­strzy­ni? ‘Au re­vo­ir’?

Woda wdar­ła się do pier­si Jo­achi­ma.

Tonął.

 

* * *

 

Coś jest nie tak, po­my­ślał Rolf. Lars­so­na nie ma zbyt długo. Zer­k­nął w prawo i po­czuł, jak ob­le­wa go zimny pot.

Jo­achim był prze­mo­czo­ny do su­chej nitki. Z ust to­czył pianę. Sur­dut ocie­kał wodą. Cia­łem wstrzą­sa­ły drgaw­ki.

Tyfus sie­dział z pod­nie­sio­nym łbem i war­czał, wbi­ja­jąc nie­na­wist­ne spoj­rze­nie w scenę. Oczy cho­wań­ca nie były już żółte, lecz wście­kle czer­wo­ne. Wy­pusz­czał z pyska kłęby czar­ne­go, śmier­dzą­ce­go dymu. Pod­ło­ga pod ła­pa­mi po­czę­ła topić się, roz­ża­rzo­na de­mo­nicz­nym gnie­wem.

– Tyfus, coś po­szło nie tak, jak trze­ba… – wy­ję­czał Rolf.

– Wiem, śmier­tel­ny. To była pu­łap­ka.

Skols­gard prze­niósł wzrok na scenę i po raz pierw­szy w życiu za­drżał ze stra­chu. Pia­ni­sta grał nadal, ale nie wbi­jał już spoj­rze­nia w bli­żej nie­okre­ślo­ny punkt na ścia­nie. Ob­ser­wo­wał ich. Jego sze­ro­ko otwar­te oczy i twarz cał­ko­wi­cie po­zba­wio­na emo­cji mro­zi­ły krew w ży­łach.

– Wy­do­bądź Jo­achi­ma. Byle szyb­ko, nie zo­sta­ło mu wiele czasu – po­le­cił Tyfus strasz­li­wym, prze­peł­nio­nym furią gło­sem. – A ja do­pil­nu­ję, żeby kon­cert do­biegł końca w dra­ma­tycz­nych oko­licz­no­ściach.

Kun­del zawył tak, że ścia­ny Fil­har­mo­nii za­drża­ły w po­sa­dach. Zmie­nił po­stać. Rolf w jed­nej chwi­li po­ża­ło­wał swo­ich słów o ka­na­po­wym pie­sku.

Nie­praw­do­po­dob­nie wiel­kie, utka­ne z ciem­ne­go dymu wil­czy­sko sko­czy­ło na scenę. Wy­da­wa­ło się, że nic nie może go za­trzy­mać, a trzy rzędy po­twor­nych kłów za mo­ment ro­ze­rwą pia­ni­stę na ka­wał­ki. Drogę jed­nak za­stą­pił Ty­fu­so­wi inny demon. Ogromny szkie­let w sfa­ty­go­wa­nym fraku za­mach­nął się wio­słem. Siła ude­rze­nia była tak wiel­ka, że cho­wa­niec prze­le­ciał przez całą scenę i z im­pe­tem ude­rzył ciel­skiem o ścia­nę. Sala za­drża­ła. Z su­fi­tu po­sy­pał się tynk.

– Tyfus! – wrza­snął Rolf.

Demon wy­lą­do­wał zwin­nie na czte­rech ła­pach i po­słał gniew­ne spoj­rze­nie Cha­ro­no­wi.

– Idź po niego, szyb­ko! – wark­nął. – Ja się wszyst­kim zajmę.

Spi­ry­ty­sta się­gnął do we­wnętrz­nej kie­sze­ni ma­ry­nar­ki i wy­do­był drżą­cy­mi rę­ka­mi drew­nia­ną ta­blicz­kę. W tym samym mo­men­cie Tyfus na­tarł po­now­nie na prze­ciw­ni­ków.

– Trzy­maj się, Lars­son – szep­nął Rolf. – Idę po cie­bie.

 

* * *

 

Jo­achim wal­czył reszt­ka­mi sił. Cha­ron zwy­cię­żał, ale chło­pak i tak kon­cen­tro­wał na nim całą wolę, w de­spe­rac­kiej pró­bie uwol­nie­nia się spod nie­przy­ja­ciel­skie­go wpły­wu.

‘Ten demon musi mieć po­tęż­ną moc!’, po­my­ślał Rolf. ‘Może sobie być nie­śmier­tel­ny, ale na pewno nie jest nie­po­ko­na­ny. Kon­tro­lu­je już pu­blicz­ność, wal­czy z Ty­fu­sem i Lars­so­nem… w końcu musi dojść do gra­ni­cy‘. Taką przy­naj­mniej na­dzie­ję miał Skols­gard, ob­ser­wu­ją­cy za­wie­szo­ne w pu­st­ce syl­wet­ki.

Spró­bo­wał opa­no­wać nerwy i wy­ci­szyć umysł. Za­mknął na chwi­lę oczy. Potem po­pły­nął w stro­nę Jo­achi­ma i Cha­ro­na. Zanu­rzył się w lo­do­wa­tej wo­dzie.

Gdy był na tyle bli­sko, że ko­ścio­trup w wy­jąt­ko­wo nie­mod­nym cy­lin­drze pod­niósł głowę i wle­pił w niego spoj­rze­nie pu­stych oczo­do­łów, Rolf wy­szcze­rzył zęby.

‘Na twoje nie­szczę­ście, panie de­mo­nie, nikt w To­wa­rzy­stwie nie ma woli, uroku i mocy su­ge­stii tak sil­nych, jak moje’, po­my­ślał z sa­tys­fak­cją.

 

* * *

 

Miesz­kań­cy Kró­le­stwa Nor­den­skatt mieli bunt we krwi. Po­wsta­wa­li prze­ciw­ko wszyst­kie­mu. Jako dzie­ci wzgar­dza­li edu­ka­cją i na prze­kór ro­dzi­com za­nie­dby­wa­li naukę. Jako lu­dzie do­ro­śli ro­bi­li wszyst­ko, co tylko leży w mocy czło­wie­ka my­ślą­ce­go, by ukryć cho­ciaż część zgro­ma­dzo­nych dóbr przed kró­lew­ski­mi po­bor­ca­mi. Pod ko­niec życia bun­to­wa­li się nawet prze­ciw­ko śmier­ci. Ciała wielu z nich nie wy­ra­ża­ły ży­cze­nia, by grzecz­nie leżeć w trum­nach, a dusze – by po­zo­sta­wać za Za­sło­ną. Widok pu­blicz­no­ści na kon­cer­cie Jo­hans­so­na, go­to­wej speł­nić każde ży­cze­nie de­mo­nicz­ne­go ko­ścio­tru­pa z wio­słem, mu­siał więc wy­da­wać się co naj­mniej nie­co­dzien­ny.

Na obro­nę zwy­kle nie­po­kor­nych en­tu­zja­stów mu­zy­ki po­waż­nej można było po­wie­dzieć jedną rzecz: ich nie­ty­po­we za­cho­wa­nie zo­sta­ło spo­wo­do­wa­ne uro­kiem, któ­rym Cha­ron na­sy­cił grę Jo­hans­so­na. Dla­te­go też, gdy pia­ni­sta nagle prze­rwał kon­cert, tra­cąc przy­tom­ność, i gdy dwój­ka mło­dzień­ców z pierw­sze­go rzędu w prze­mo­czo­nych ubra­niach ru­nę­ła na po­sadz­kę, krztu­sząc się i wy­mio­tu­jąc, zgro­ma­dze­ni na sali lu­dzie od­zy­ska­li świa­do­mość.

Miast na­tchnio­ne­go ar­ty­sty zbie­ra­ją­ce­go owa­cje uj­rze­li jed­nak strasz­li­we, de­mo­nicz­ne po­sta­cie, to­czą­ce na sce­nie za­żar­ty bój. Za­pa­no­wał po­płoch. Część ludzi krzy­cza­ła, inni wzy­wa­li na pomoc Prze­bo­ga (który jak zwy­kle nie słu­chał). Wszy­scy rzu­ci­li się w stro­nę wyjść, de­spe­rac­ko pró­bu­jąc opu­ścić Fil­har­mo­nię.

W ję­zy­ku du­chów oraz zmor, a także w żad­nym z na­rze­czy ludz­kich nie było słów od­po­wied­nich, by w pełni opi­sać walkę Ty­fu­sa z Cha­ro­nem. De­mo­ny po­ru­sza­ły się z pręd­ko­ścią nie­osią­gal­ną dla wszyst­kich ży­wych stwo­rzeń. Wil­czy­sko co chwi­la pluło ogniem i czar­nym dymem. Szkie­let od­pie­rał te ataki, przy­zy­wa­jąc stru­mie­nie brud­nej, cuch­ną­cej śmier­cią wody. W pew­nym mo­men­cie Tyfus zdo­łał ode­rwać prze­ciw­ni­ko­wi łeb. Nie zdało się to na wiele, po­nie­waż czasz­ka na­tych­miast wró­ci­ła na swoje miej­sce. Żaden z de­mo­nów nie mógł po­ko­nać dru­gie­go. Cho­wa­niec Jo­achi­ma robił więc wszyst­ko, by przy­naj­mniej utrzy­mać Cha­ro­na z da­le­ka od nie­win­nych ludzi i nie po­zwo­lić mu po­now­nie rzu­cić za­klęć.

– Lars­son, je­steś cały? – wy­char­czał Rolf, pod­czoł­gu­jąc się w stro­nę kom­pa­na. Ponad gło­wa­mi mło­dzień­ców bie­ga­li spa­ni­ko­wa­li lu­dzie. – Udało się! Prze­ła­ma­li­śmy urok! Demon nie dał rady wal­czyć z nami trze­ma naraz…

Jesz­cze bled­szy niż zwy­kle Jo­achim zwy­mio­to­wał wodą i żół­cią, po czym z tru­dem zwró­cił ob­li­cze ku Skols­gar­do­wi.

– Nie ma czasu… Trze­ba za­pie­czę­to­wać Cha­ro­na… – stęk­nął sła­bym gło­sem. – Mu­si­my to zro­bić razem. Nie wiem, czy jeden pier­ścień wy­star­czy, żeby go za­mknąć.

– A co z mu­zy­kiem? – za­py­tał Rolf, wska­zu­jąc nie­przy­tom­ne­go Jo­hans­so­na le­żą­ce­go przy for­te­pia­nie.

– Praw­do­po­dob­nie jest opę­ta­ny. Gdy to skoń­czy­my, uwol­ni­my go. No, dalej…

Zdo­by­wa­jąc się na nad­ludz­ki wy­si­łek, mło­dzień­cy po­wsta­li z pod­ło­gi i chwiej­nym kro­kiem, ramię w ramię, ru­szy­li w stro­nę sceny i to­czą­cych bój de­mo­nów. Ani tro­chę nie zwa­ża­li na pa­nu­ją­cy do­oko­ła chaos. Ważne było tylko ich za­da­nie.

– Tyfus, przy­trzy­maj go, ile tylko się da! – na­ka­zał Jo­achim naj­moc­niej­szym gło­sem, na jaki po­tra­fił się zdo­być.

Wil­czy­sko ude­rzy­ło łapą o po­sadz­kę, wy­wo­łu­jąc trzę­sie­nie ziemi. Ścia­ny Fil­har­mo­nii po­pę­ka­ły, a Cha­ro­na oto­czy­ły trza­ska­ją­ce pło­mie­nie, wy­plu­wa­ją­ce czar­no-po­ma­rań­czo­we iskry. Jo­achim i Rolf unie­śli dło­nie z pier­ście­nia­mi.

– Śmierć nie ist­nie­je! – za­wo­ła­li rów­no­cze­śnie za­chryp­nię­ty­mi gło­sa­mi. – Sre­bro bę­dzie twoim wię­zie­niem, plu­ga­wa szka­ra­do zza Za­sło­ny!

Nie prze­mknę­ło im nawet przez myśl, jak strasz­li­wy błąd po­peł­nia­ją.

Demon, za­miast roz­pły­nąć się w po­wie­trzu i po­mknąć w po­sta­ci dymu ku Pie­czę­ciom, pod­niósł tylko ko­ści­stą rękę. Spi­ry­ty­ści mogli je­dy­nie pa­trzeć, jak pier­ście­nie sa­mo­ist­nie opusz­cza­ją ich palce i lecą w stro­nę Cha­ro­na. Isto­ta po­chwy­ci­ła przed­mio­ty i znik­nę­ła. Zma­te­ria­li­zo­wa­ła się po­now­nie w dru­giej czę­ści sceny, tuż obok Fa­bia­na Jo­hans­so­na, przy­tom­ne­go i roz­cią­ga­ją­ce­go wargi w zło­wro­gim uśmie­chu.

– Cóż to? – za­py­tał muzyk. – Czyż­by­ście za­po­mnie­li, że sre­bro i bi­żu­te­ria to coś, z czym Cha­ron miał do czy­nie­nia od tylu wie­ków? Nie mo­że­cie mu w ten spo­sób za­szko­dzić.

– Jo­hans­son! – wark­nął Jo­achim. – O co tu cho­dzi? Kim ty je­steś?!

– Kimś, kto ma z wami wię­cej wspól­ne­go, niż mo­gło­by się wy­da­wać – rzekł Fa­bian, od­bie­ra­jąc z za­do­wo­le­niem pier­ście­nie od de­mo­na. – Warto było zor­ga­ni­zo­wać tę pu­łap­kę. Przed dwoma ty­go­dnia­mi, gdy wy­sła­li­śmy na drugą stro­nę jed­ne­go z wa­szych spi­ry­ty­stów, prze­ży­li­śmy sro­gie roz­cza­ro­wa­nie. Nie miał przy sobie Pie­czę­ci! Mój de­mo­nicz­ny cho­wa­niec na­uczył mnie jed­nak, że cier­pli­wość to naj­waż­niej­sza spo­śród cnót. Opła­ci­ło się pod­su­nąć fał­szy­wą wia­do­mość wa­szym bliź­nia­kom, za­aran­żo­wać ten kon­cert i zwa­bić tutaj naj­praw­dziw­sze, wyż­sze media.

– Zaraz, zaraz… Pia­ni­sta ma cho­wań­ca? – za­py­tał zszo­ko­wa­ny Rolf. – Ale jak…?

– A więc je­steś dzi­kim me­dium – stwier­dził Jo­achim, przy­pa­tru­jąc się Jo­hans­so­no­wi z nie­na­wi­ścią. – I wcale nie cho­dzi­ło o ma­so­wy mord w Fil­har­mo­nii… Po co ci te pier­ście­nie?

– Tak jak wy, sły­szę i widzę, co dzie­je się za Za­sło­ną – od­parł wy­jąt­ko­wo za­do­wo­lo­ny z sie­bie pia­ni­sta. – Ale w prze­ci­wień­stwie do ża­ło­sne­go To­wa­rzy­stwa do­brze wiem, że próby po­wstrzy­ma­nia tego, co nie­unik­nio­ne speł­zną na ni­czym. Od czasu Wiel­kie­go Nie­szczę­ścia Ar­cyw­róg szy­ku­je się do przyj­ścia na ten świat. Przy­go­to­wu­je grunt. Wy­sy­ła swoje zmory, de­mo­ny… Bli­ska jest jego wi­zy­ta. Po co uczest­ni­czyć w walce ska­za­nej na nie­po­wo­dze­nie, skoro można stać się nie­śmier­tel­nym? Sta­nąć u jego boku? Cha­ron uzmy­sło­wił mi, że moja mu­zy­ka może trwać wiecz­nie. Je­stem już me­dium, mam cho­wań­ca, a je­dy­nym bra­ku­ją­cym ele­men­tem ukła­dan­ki były wasze Pie­czę­cie. Dzię­ki nim mogę prze­kro­czyć Za­sło­nę jako żywy czło­wiek. Zy­skać praw­dzi­wą nie­śmier­tel­ność.

Obaj mło­dzień­cy po­ble­dli na te słowa.

– Nie mo­żesz! – za­pro­te­sto­wał gwał­tow­nie Rolf. – Za­bu­rzysz rów­no­wa­gę… znisz­czysz wszyst­ko! Nie rób tego! To demon, nie chce two­je­go dobra!

– Nie wy­pa­da­cie zbyt wia­ry­god­nie, sto­jąc obok swo­je­go ża­ło­sne­go kun­dla – od­po­wie­dział Jo­hans­son, wska­zu­jąc czer­wo­no­okie wil­czy­sko. – Nie mogę się na­dzi­wić, w jaki spo­sób zdo­ła­łem was tak łatwo na­brać. Po­tęż­ni spi­ry­ty­ści To­wa­rzy­stwa nie od­czy­ta­li po­praw­nie żad­ne­go znaku… Po­peł­ni­li­ście tyle błę­dów! A ty, czar­no­wło­sy, mógł­byś mieć wszyst­ko. Mógł­byś stać się jed­nym ze swoim cho­wań­cem. Mógł­byś osią­gnąć nie­śmier­tel­ność, być ponad ludź­mi, du­cha­mi i de­mo­na­mi…

– Cha­ron cię okła­mał – od­wark­nął Jo­achim. – Nikt nie wie, czym sta­niesz się po dru­giej stro­nie, nawet on sam. Twoje przej­ście wy­wo­ła strasz­ne kon­se­kwen­cje dla wszyst­kich świa­tów. Mo­żesz nie być opę­ta­ny, ale dałeś się zwieść…

– Tak sobie po­my­śla­łem, że udana z was para – rzekł zło­śli­wie pia­ni­sta. – Dwój­ka nie­udacz­ni­ków, którzy nie roz­po­zna­liby nie­przy­ja­cie­la, nawet gdyby uści­snął im dło­nie. Za­baw­nie ob­ser­wo­wa­ło się waszą ża­ło­sną przy­go­dę i głu­pie prze­ko­ma­rza­nie, ale to ko­niec. Cha­ron, zrób, co trze­ba.

– To nie jest uczci­wa za­ba­wa – za­uwa­żył ktoś chło­pię­cym, po­zba­wio­nym emo­cji gło­sem.

Po­mię­dzy dwie­ma stro­na­mi po­ja­wił się bez żad­nej za­po­wie­dzi jeden z Var­gów. Dziec­ko w wy­kroch­ma­lo­nym mun­dur­ku trzy­ma­ło misia i pa­trzy­ło nie­przy­tom­nie na Jo­hans­so­na i jego cho­wań­ca.

Cha­ron nie cze­kał. Sko­czył ku niemu i wy­mie­rzył cios wio­słem. Ude­rze­nie było tak po­tęż­ne, że fo­te­le w pierw­szych rzę­dach po pro­stu zdmuch­nę­ło, lecz chło­piec nie od­niósł żad­ne­go szwan­ku. Ota­cza­ją­ca go du­cho­wa tar­cza była wy­star­cza­ją­co silna, by za­pew­nić ochro­nę. 

– Panie Lars­son… – Jo­achim po­czuł, że ktoś cią­gnie go za rękaw prze­mo­czo­ne­go sur­du­ta. Był to drugi z bliź­nia­ków. – Ma­da­me Bon­bel­le ka­za­ła po­wie­dzieć, że za chwi­lę tu do­trze. Jest bar­dzo zła.

– Jak bar­dzo zła? – za­py­tał z nie­po­ko­jem mło­dzie­niec.

– W skali od jed­ne­go do dzie­się­ciu?

– W skali od jed­ne­go do dzie­się­ciu.

– Trzy­na­ście.

Jo­achim jęk­nął.

– Mó­wi­ła coś jesz­cze?

– Nia­nia nie po­zwa­la nam po­wta­rzać brzyd­kich słów po do­ro­słych – od­parł zmie­sza­ny chło­piec.

Pia­ni­sta i Cha­ron nie mieli już za­mia­ru wal­czyć. Spi­ry­ty­ści uj­rze­li ludz­kim wzro­kiem, jak prze­ciw­ni­cy roz­pły­wa­ją się w po­wie­trzu, a du­cho­wym – jak wsia­da­ją na po­sęp­ną, czar­ną łódź i od­pły­wa­ją w stro­nę gę­stej mgły.

– Do zo­ba­cze­nia wkrót­ce! – zdo­łał jesz­cze za­wo­łać Jo­hans­son. – Spo­tka­my się w Nowym Świe­cie!

I znik­nę­li. Salę kon­cer­to­wą wy­peł­ni­ła cisza. Ze wszyst­kich po­zo­sta­łych w niej istot na naj­bar­dziej za­do­wo­lo­ną wy­glą­da­ła wi­wer­na, która sie­dzia­ła po­mię­dzy fo­te­la­mi, na kępce po­szar­pa­nych, ko­lo­ro­wych piór.

Do­pie­ro przy­by­cie ma­da­me Bon­bel­le prze­rwa­ło nie­zręcz­ne mil­cze­nie. Ilu­zje Var­gów spło­szy­ły się i roz­pły­nę­ły w po­wie­trzu.

– Qu­el­le dis­gra­ce! Je n’ai ja­ma­is rien vu de tel! Sa­cre­bleu! – Zwy­kle opa­no­wa­na spi­ry­tyst­ka aż ki­pia­ła gnie­wem. Nawet wo­al­ka nie mogła ukryć, jak bar­dzo roz­złosz­czo­na jest ko­bie­ta. – Co za bla­maż! Wie­cie, co się dzie­je na ze­wnątrz?! Tłum prze­ra­żo­nych ludzi, mi­li­cja, prasa… A to wszyst­ko dla­te­go, że nie umie­li­ście wy­ko­nać swo­jej pracy! Mie­li­ście jedno za­da­nie! Jakim, pour un Gran­dieu, cudem nie zo­rien­to­wa­li­ście się, co tu za­szło?!

Mło­dzień­cy zwie­si­li tylko głowy, z po­ko­rą przyj­mu­jąc furię prze­ło­żo­nej.

– Gdy­by­ście nie tra­ci­li czasu na bez­sen­sow­ne do­cin­ki, roz­pra­co­wa­li­by­ście go! Wie­cie, co na­ro­bi­li­ście?! Roz­chwia­li­ście oba świa­ty, za­gro­zi­li­ście Za­sło­nie! Nie mo­głam uwie­rzyć w to, co mó­wi­li bliź­nia­cy i przy­by­łam naj­szyb­ciej, jak mo­głam!

– Ale my… – pró­bo­wał wtrą­cić Rolf.

– Za­mknij się, Skols­gard – wark­nę­ła ma­da­me, wpra­wia­jąc chło­pa­ka w osłu­pie­nie. Nigdy wcze­śniej nie ode­zwa­ła się do niego w taki spo­sób. – Ach, wy, męż­czyź­ni! Za­wsze tylko bez­sen­sow­ne wo­jen­ki, kon­flik­ty, za­zdrość, ry­wa­li­za­cja… Prze­bóg mi świad­kiem, że nie mogę do­cze­kać się mo­men­tu, kiedy to ko­bie­ty przej­mą stery! Obaj je­ste­ście za­wie­sze­ni w pra­wach człon­ków To­wa­rzy­stwa!

– Co?! – wy­krztu­si­li rów­no­cze­śnie obaj mło­dzień­cy.

– To, co sły­sze­li­ście! Roz­mó­wi­my się jesz­cze po po­wro­cie na zamek. Pen­dant ce temps, po­win­nam wyjść do jo­ur­na­li­stes i jakoś to wszyst­ko uspo­ko­ić. Muszę wam przy­po­mi­nać, że mie­li­ście za­ła­twić spra­wę dys­kret­nie?!

Mam­ro­cząc coś w obcym ję­zy­ku, ma­da­me Bon­bel­le wy­szła z sali.

Jo­achim zer­k­nął nie­pew­nie na Rolfa, który wy­glą­dał jak zbity pies, i po raz pierw­szy w życiu po­czuł do niego coś in­ne­go niż nie­chęć.

– Za­wie­szo­ny… – mam­ro­tał sam do sie­bie Skols­gard. – Taki wstyd…

– Wszyst­ko bę­dzie do­brze, zo­ba­czysz… 

– Nie wiem, muszę sobie to po­ukła­dać. Nie da­li­śmy rady – oświad­czył ża­ło­śnie mło­dzie­niec. – Ma­da­me Bon­bel­le i Jo­hans­son mieli rację. Je­ste­śmy nie­udacz­ni­ka­mi.

Jo­achim otwo­rzył usta, żeby coś po­wie­dzieć, ale po chwi­li na­my­słu po­rzu­cił ten za­miar.

– I jesz­cze… Przed kon­cer­tem, nie chcia­łem spra­wić ci przy­kro­ści – po­wie­dział Rolf, wbi­ja­jąc wzrok w pod­ło­gę. – Mó­wi­łem, że sie­dzisz w tych książ­kach… Ale chcia­łem za­pro­po­no­wać, że­by­śmy wy­szli kie­dyś… no wiesz, poza zamek… spę­dzi­li tro­chę czasu razem… Ech, co ja gadam? Na razie, Lars­son.

Za­czął kie­ro­wać się w stro­nę wyj­ścia. Tyfus, który na po­wrót był zwy­kłym, się­ga­ją­cym ko­la­na psem, wark­nął na Jo­achi­ma.

– Hej, Skols­gard, za­cze­kaj! – za­wo­łał mło­dzie­niec, nie wie­rząc w to, co robi.

– Tak? – Rolf od­wró­cił się przez ramię.

– Tak sobie… eee… po­my­śla­łem, że ja i Tyfus po­trze­bu­je­my napić się cze­goś moc­niej­sze­go i… eee… może chciał­byś do nas do­łą­czyć?

Po raz pierw­szy w życiu za­pro­si­łem kogoś na star­kę, po­my­ślał otę­pia­ły Jo­achim.

Cho­ciaż wy­da­wa­ło się to nie­moż­li­we, ob­li­cze Rolfa odro­bi­nę po­ja­śnia­ło.

– Na­praw­dę? Mó­wisz po­waż­nie?

– Tak. De­cy­duj się, zanim zmie­nię zda­nie.

 

* * *

 

Łódź pły­nę­ła po rzece, oto­czo­na ze wszyst­kich stron gęstą mgłą. Ko­ścio­trup w znisz­czo­nym fraku i zje­dzo­nym przez mole cy­lin­drze wio­sło­wał le­ni­wie. Fa­bian Jo­hans­son, pod­eks­cy­to­wa­ny jak nigdy wcze­śniej, przy­glą­dał się po­ły­sku­ją­cym na jego dło­niach pier­ście­niom.

Do­oko­ła pa­no­wa­ła cisza, ale mimo to dźwię­ki wy­brzmie­wa­ły w umy­śle pia­ni­sty. ‘Po­dró­żu­ję tam, gdzie nikt żywy jesz­cze nie był. Stanę się wspa­nial­szym od wszyst­kich in­nych ludzi, a moja mu­zy­ka bę­dzie trwa­ła już za­wsze’, po­my­ślał. Wie­dział, jaki tytuł nada ko­lej­nej kom­po­zy­cji.

‘Styk­sem ku wiecz­no­ści’. Tak, to brzmia­ło do­brze.

W końcu mgła ustą­pi­ła, a muzyk zo­ba­czył Za­sło­nę. Tka­ni­na, któ­rej po­cząt­ku ani końca nie można było do­strzec, przy­bli­ża­ła się z każ­dym ko­lej­nym ru­chem wio­sła. Fa­bian czuł, jak jego serce za­czy­na bić szyb­ciej, a od­dech przy­spie­sza. 

Łódź prze­pły­nę­ła przez Za­sło­nę tak, jakby wcale jej nie było. Po­tęż­ne moce spi­ry­ty­sty, po­łą­czo­ne z wpły­wem an­tycz­nych Pie­czę­ci po­zwo­li­ły pierw­sze­mu ży­we­mu na prze­do­sta­nie się do Kra­iny Umar­łych.

Fa­bian zo­ba­czył Inny Świat. I za­czął krzy­czeć.

Krzy­czał całą wiecz­ność. W pew­nym mo­men­cie ludz­kie, nie­przy­sto­so­wa­ne do innej rze­czy­wi­sto­ści oczy za­szły biel­mem, od­ma­wia­jąc po­słu­szeń­stwa.

Potem wrzask prze­szedł w szloch.

– Dla­cze­go pła­czesz, śmier­tel­ny? – za­py­tał Cha­ron wstręt­nym gło­sem. – Masz, czego chcia­łeś. Zgu­bi­ła cię twoja duma i am­bi­cja, po­dob­nie jak wielu in­nych przed tobą. Czy są­dzi­łeś, że wej­dziesz do Kra­iny Umar­łych jako bóg, że bę­dziesz chwa­lił się ży­ciem, ludz­kim cia­łem? Że znaj­dziesz sobie dwu­na­stu apo­sto­łów, któ­rzy za­nio­są wieść o two­jej po­tę­dze nawet w naj­ciem­niej­sze ot­chła­nie? Wiedz, że w tej kra­inie nie ma bogów. Są tylko cie­nie, zjawy i de­mo­ny. I wiecz­ny, nie­usta­ją­cy la­ment. Niosę dar Ar­cyw­ro­go­wi, na­iw­ny śmier­tel­ni­ku. Wy­na­gro­dzi mnie lepiej, niż kto­kol­wiek może sobie wy­obra­zić.

– A więc od po­cząt­ku mia­łem być darem? – za­py­tał Jo­hans­son, krztu­sząc się łzami.

– Nie ty, głup­cze. Twój od­dech. Bi­ją­ce serce. Krew pły­ną­ca w ży­łach. Ar­cyw­róg przyj­dzie na świat jako czło­wiek. Obie­ca­łem ci wiel­kość, czyż nie? Nikt jesz­cze nie przy­niósł tak wspa­nia­łe­go pre­zen­tu do Kra­iny Umar­łych. Dzię­ki tobie wy­ko­na­my ko­lej­ny krok, który zbli­ży nas do oba­le­nia Za­sło­ny i za­pa­no­wa­nia nad Wszech­rze­czą.

Pia­ni­sta nie był w sta­nie od­po­wie­dzieć. Sku­lił się na dnie łódki, wyjąc w ciem­no­ści.

Koniec

Komentarze

To tak poza konkursem:

 

 

Przeczytam, kiedy nadejdzie kolej, a komentarz będzie dopiero po wynikach konkursu (chociaż tekst nie będzie brany pod uwagę) ;)

Serdecznie pozdrawiam szacownego jurora i dziękuję za spełnienie mojego marzenia – zawsze chciałem dostać pod opowiadaniem mema z napisem "Skasuj to" ;D proszę najpierw czytać pełnoprawne prace konkursowe i nie trzymać uczestników w niepewności, moje spóźnione i zbyt obszerne wypociny mogą poczekać ;) Pozdrawiam!

Madame Bonbelle ? Czy to inspiracja madame dumitrescu ? :D

– A co z małym Morteskiuszem? – mortecius ! jesteś w opku :D

 

Fajne opko, trochę nie moje klimaty, ale potrafię docenić, podobało mi się. Nie wytykam błędów, bo nie mam ku temu kompetencji (może ze dwie literówki). 

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Iluvatarze, ogromne dzięki za wizytę ;)

Miałem w głowie kilka postaci fikcyjnych i realnych, a także parę zjawisk społecznych, gdy tworzyłem postać madame Bonbelle, ale akurat o tej bohaterce, którą wspomniałeś, nie pomyślałem. Zdałem sobie jednak sprawę, że faktycznie obie panie może coś łączyć!

Nie spoileruj Morteciusowi, jeszcze nie przeczytał ;D

Fajnie, że się spodobało. Co do Twoich “kompetencji” do wskazywania błędów – jak inaczej masz je zdobyć, jeśli nie poprzez próbowanie ich odszukiwania? Na portalu nikt się nie obraża, a już na pewno nie za fakt, że usiłujesz pomóc ulepszyć czyjś tekst, więc moim zdaniem powinieneś pisać o wszystkim, co rzuci Ci się w oczy bez żadnego skrępowania.

Pozdrawiam! 

Cześć!

Nie mogę nie porównywać tego opowiadania do rewelacyjnych “Niefortunnych wypadków…” i niestety, to wypada słabiej. Jest napisane sprawnie i przyjemnie się czyta, ale niewiele się tu wydarzyło. Bohaterowie dostali zadanie, poszli na koncert i przegrali walkę, to troszkę mało jak na 50 tys. znaków. Myślę, że pomogłoby tej historii usunięcie paru elementów, które, w moim odczuciu, niewiele wnosiły np. scena kłótni o brak biletu, duża ilość informacji o Madame Bonbelle. Nie jest dla mnie jasne, kim tak naprawdę są Vargowie i ich pojawienie się trochę mnie wybiło z rytmu. Wprowadzasz też pojęcie Wielkiego Nieszczęścia, ale jest to tylko hasło, które nic czytelnikowi nie daje. Wiwerna w filharmonii nie wydaje się uzasadniona. Zabrakło mi natomiast sceny opisującej to, jak Rolf dał radę wyciągnąć Joachima z Zasłony. Słowa Tyfusa: Idź po niego, sugerują ratunek, a potem odniosłam wrażenie, że Joachim poradził sobie sam. To moim zdaniem był kulminacyjny moment opowiadania i przełomowy w ich relacji, a został pominięty.

Joachim w tym opowiadaniu trochę stracił na wyrazistości. Wygląd i strój Rolfa w połączeniu z sugestią o orientacji homoseksualnej składają się na postać mocno stereotypową. Tyfus oczywiście super :). Fajnie opisałeś wrażenie muzyczne i budynek filharmonii. 

 

Parę sugestii do rozważenie, naprawdę drobnostki :). 

Cienkie, pochyłe pismo oraz zapach perfum, którym nasiąkła wiadomość, nie pozostawiały wątpliwości co do jej autorstwa, nawet pomimo braku podpisu.

Myślę, że obyłoby się bez zaimka.

– Niebawem otrzymacie ode mnie kolejną wiadomość z zaproszeniem na koncert Johanssona. Przygotujcie się dobrze. I uważajcie na siebie, chłopcy. – Powiedziawszy to, madame Bonbelle upiła nieco wina. – Pamiętaj, Joachimie, że gdy grasz w grę z duchami, zwyciężasz albo umierasz.

Trochę mi nie pasuje ta liczba mnoga w pierwszej części dialogu, skoro Rolf już wyszedł.

Wypełniał ją park, którego liczne drzewa pochylały ku sobie oblicza.

Oblicza? Może lepiej korony?

– Całe szczęście, że madame Bonbelle zorganizowała nam specjalne zaproszenia… – mruknął Rolf.

– Wejdziemy innymi drzwiami… – mruknął Rolf. Na jego twarzy gościł wyraz konsternacji.

W tych dialogach wielokropek wydaje mi się zbędny.

Skolsgard zrobił minę, jak gdyby jego rozmówca właśnie wypowiedział najbardziej bezsensowną na świecie myśl.

Zastanowiłabym się nad kolejnością: najbardziej bezsensowną myśl na świecie.

Joachim posłał kompanowi mordercze, oburzone spojrzenie.

Może zrezygnować z jednego.

– Nie wiem, ale zamierzam się przekonać – odparł pan Tyfusa, sięgając do wewnętrznej kieszeni swojego surduta i wydobywając drewnianą tabliczkę z wyrytymi runami.

Zaimek zbędny.

AmonRa

 

Mówiąc “brak kompetencji” miałem na myśli nie możność ich znalezienia (błędów) :D xdd

(tzn. na pierwszy rzut oka, bo miałem mało czasu na przeczytanie :( )

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Cześć, Alicello!

No i mam, czego chciałem :D Bardzo obawiałem się publikować opowiadanie, a straszyła mnie myśl, że może okazać się słabsze od poprzedniego (a pod Niefortunnymi wypadkami miałem dosyć entuzjastyczne reakcje), ale w pewnym momencie postanowiłem ją zlekceważyć i po prostu potraktować ten, nazwijmy to, “cykl”, jako poligon doświadczalny. Trochę bawię się, eksperymentuję, próbuję różnych rzeczy i w sumie postanowiłem zaakceptować fakt, że może wychodzić raz lepiej, raz gorzej. Opowiadanie napisałem w ciut inny sposób, jest trochę bardziej na serio, a humor, jakkolwiek dalej funkcjonuje, to nie dominuje kompletnie w tekście. Skrupulatnie czytałem wszystkie opinie pod Biblioteką Lucyfera i próbowałem skupić się na elementach, które tam nie wyszły, albo które mogły wyjść lepiej ^^

Wszystkie elementy, o których piszesz, że niewiele wnosiły, były mi w sumie do czegoś potrzebne. Doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że główna linia fabularna nie ucierpiałaby, gdyby ich zabrakło, ale uznałem, iż każdy z tych momentów (mam nadzieję, że) służy albo budowaniu napięcia, albo wzbogaceniu warstwy humorystycznej, albo po prostu tworzy świat. W pewnym momencie, pisząc na konkurs Silvy, Morta i Japka, uzmysłowiłem sobie brak jakiejkolwiek szansy na wyrobienie się w limicie i postanowiłem po prostu pisać tak, jak chcę :D Zaryzykowałem i może faktycznie powoduje to przegadanie opowieści?

 

Joachim w tym opowiadaniu trochę stracił na wyrazistości

To fatalna wiadomość, bo walczyłem, aby było dokładnie odwrotnie :(

Dziękuję też za wskazanie elementów, które wyszły fajnie, zwłaszcza opisów, bo włożyłem w nie sporo serca!

Co do uwag technicznych, bez gderania wcieliłem w życie wszystkie oprócz trzech pierwszych. Wycięcie zaimka w zdaniu o wiadomości od madame Bonbelle powoduje, że zdanie brzmi jakoś koślawo, przynajmniej w mojej opinii, ale jeszcze to sobie podkreślę i podumam. Liczba mnoga po wyjściu Rolfa moim zdaniem ma uzasadnienie, bo przecież Lucilla wyśle zaproszenia obu chłopakom. Co zaś tyczy się fragmentu Wypełniał ją park, którego liczne drzewa pochylały ku sobie oblicza, broniłem go już w czasie bety, bo to nawiązanie literackie, ale może słabe :D Na razie podkreślam. 

Bardzo dziękuję za wnikliwą lekturę i tak szczegółowe uwagi! Naprawdę doceniam <3

Pozdro!

 

Iluvatarze, jesteś zatem rozgrzeszony :D

 

AmonRa

 

Moim zdaniem można by to opowiadanie po prostu wydłużyć, żeby więcej się działo, albo skrócić tak jak mówi Alicella. Pogłębić trochę lore i dodać na zakończenie jeszcze jedną taką … większą akcję :)

Np jak ten “wielki zły” wychodzi zza zasłony i roznosi całe miasto :D

 

Jak napisał Mortecius … masz czaa … zieeeeew … aaas :)

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

O nie, ale ja nie chcę się stać uosobieniem Twoich strachów ;). Poza tym jak się coś napisze bardzo dobrze, to jest duża szansa, że potem może być słabszy tekst, nie ma w tym nic niezwykłego. Eksperymentowanie jest dobre i uważam, że to jedyna słuszna droga do rozwijania warsztatu.

Może właśnie za dużo analizowałeś komentarze pod poprzednim opowiadaniem i trochę Cię to zblokowało. Poza tym ograniczał Cię tag konkursowy, bo przecież zło musiało wygrać.

W “Bibliotece Lucyfera” otaczała Joachima aura tajemniczości, a ta pierwsza rozmowa ze strażnikiem była świetna, pokazywała jego inteligencję. Tutaj prezentujesz go w innej roli, bo jako podwładnego i jeszcze uwypuklasz jego mankamenty (np. wygląd) względem Rolfa. W poprzednim tekście Joachim miał kontrolę nad sytuacją, a tutaj nie. Klimat tej opowieści był zupełnie inny.

Uważam, że Joachim i Tyfus to postaci, które zasługują na kolejne przygody. Jeśli masz pomysł na kreację tego świata, to go rozwijaj. Piszesz bardzo dobrze, ale musisz się liczyć z tym, że od bóstwa czytelnicy wymagają więcej niż od śmiertelników ;).

 

PS. Gdybyś potrzebował upierdliwej betującej przy następnym tekście, to daj znać. 

Też, z drugiej strony, ileż tego Joachima może otaczać aura tajemnicy? :D Chciałem go pokazać w innej roli, a nie przepisywać pomysły z ostatniego opowiadania, zaprezentować coś nowego. Pomyślałem też, że zestawienie obu młodzieńców, pokazanie atutów i słabości jednego na tle drugiego może być interesujące i wiele powiedzieć o charakterze obu bohaterów. 

Miło słyszeć, że medium Joachim i demoniczny ogar Tyfus zasłużyli na kolejne przygody, coś się w przyszłości pomyśli ;) Z propozycją bety wkopałaś się po same uszy, bo nie omieszkam skorzystać!

Iluvatharze, “wielki zły” nie może tak po prostu wyleźć i zniszczyć miasta, to raczej materiał na koniec świata i grande finale, jak ujęłaby to madame Bonbelle :D

AmonRa

 

Ale może to być nieudany koniec świata ;) Zresztą to był tylko przykład, po prostu brakuje mi jakiejś drugiej akcji, np wieńczącej, bo troszkę niedosyt jest. ;)

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Nie mówię, że ma go otaczać taka aura, tylko chciałam wytłumaczyć swoje odczucia związane z tym, że teraz był mniej wyrazisty. Poza tym mniej wyrazisty nie oznacza wcale, że gorszy :). 

 

Przyłączę się do przedpiśców. Opowiadanie fajne, napisane w dobrym tempie, czyta się OK ale Niefortunne przypadki były powalające, a muzyka jest po prostu OK.

Lożanka bezprenumeratowa

Ech, no szkoda, że wydarzenia podczas koncertu fortepianowego nie dorównały tym w Bibliotece imienia świętego Lucyfera, ale cieszę się przynajmniej, że zaklasyfikowałaś opowiadanie do kategorii “OK” – wszak zawsze mogło być gorzej :D 

Ambush, bardzom wdzięczny za Twoją wizytę i poświęcenie czasu na mój tekst ;) Pozdrawiam!

O, AmonieRa.

Zajmujące, czytało się dobrze! :-) O niedociągnięciach – z mojego punktu widzenia – napiszę dalej. Tymczasem o fajności słów kilka chciałabym złożyć w ofierze u stóp Twoich, o, Czcigodny!

Rozbudowujesz swój świat, odkrywając fragment fundamentów. Solidnie zaprojektowane i wylane, co dobrze wróży trwałości konstrukcji i skutecznie przeciwstawi upływowi czasu. Postaci, którymi zaludniłeś to miejsce są interesujące i charakterystyczne. Poznajemy inną stronę Joachima, moc Tyfusa oraz naturę łączącej ich przyjacielskiej relacji. 

W Twojej opowieści jest i groza, uśmiech (o tak rozbawiłeś mnie w kilku momentach subtelnymi nawiązaniami :-)), moment kulminacyjny i rozwiązanie historii. Kompletna opowieść, że tak powiem. 

Madam Bonbelle – ciekawy zalążek postaci, a i zakochany w sobie Skolsgard również, bliźnięta – naturalnie, kofam bliźnięta. Są takie nieprzewidywalne, chociaż te chyba jednojajowe, więc więcej wspólnego ze sobą mają. 

To, co mnie ujęło realizm sytuacji i postaci (nie są czarno-białe). Czy Ci bohaterowie wyszli bez pudła? W dużej mierze tak, choć miejscami zagadywałeś i osłabiałeś słowami ich zróżnicowanie. Byłeś chyba zbyt delikatny (wrócę jeszcze do tego za chwilę). 

Na zakończenie części pochwalnej muszę jeszcze przyznać, że super eksperyment, gdyż narracja jest odmienna niż w Twoich wcześniejszych opowiadaniach. Cenię próbowanie różnych zapisów, tak aby lepiej pasowały do konkretnej historii, ponieważ dzięki temu, można potrenować inne sposoby wyrażania się, przy okazji przypatrując się nowym błędom, które mogą się ujawnić. Tym bardziej Ci zazdroszczę, gdyż ja zazwyczaj mieszczę się w asylumowości, co najwyżej gradient się zmienia, a i to w niezbyt dużych zakresach.

 

A teraz przyszła pora na kilka myśli z łyżki dziegciu.

Skróciłabym i wyostrzyłabym opowiadanie. Właściwie chodziłoby o uwypuklenie istniejącego przebiegu zdarzeń, tj. nic z nie usuwałabym z fabuły, albowiem nie zawiera zbędnych dla mnie elementów, tylko zrobiła się mdła i powolna, moim zdaniem przez trzy zabiegi, których namiętnie używasz, wydłużając w niektórych przypadkach akcję lub jej brak. W przypadkowej kolejności są nimi według mnie:

*zamienniki postaci, łatwe do usunięcia, ponieważ pojawiają się w fragmentach, gdy konkretny ktosiek coś widzi, czuje i my wiemy, że to cały czas jest on. Nie ma potrzeby przypominania. Zdecydowanie przyspieszyłoby to momentami akcję.

*opisy postaci. Stosunkowo silnie się na nich koncentrujesz i opisujesz różne elementy ubioru, ich wyglądu. Trzeba byłoby przejrzeć i zdecydować się na jakieś dominujące elementy, tak ,aby nie było  przewidywalnie w przypadku każdej z postaci. Są wystarczająco charakterystyczne, aby mogły ujawniać się w działaniu.  

*proporcje poszczególnych rozdziałów tekstu. Nie uważam, że części muszą być w miarę równe, mogą się różnić długością – nawet zasadniczo. Odniosłam jednak wrażenie, że ekspozycja mogłaby być krótsza, a i scena – nazwę ją rozwiązaniem – też. Stawiałabym na przystrzyżenie dialogów, czasem ich atrybucji, a czasem… trzeba byłoby się przyjrzeć dokładnie, co zostawić.

 

I teraz ta delikatność, W odróżnieniu od pierwszego opowiadania oraz tego pierwszego o zasłonie jakbyś zatrzymywał się wpół kroku, aby za bardzo nie pokazać jakiejś cechy bohatera w działaniu, lecz postawiłeś na statykę, niekiedy – nużący dialog. Dialogi mają bardzo dobre momenty, jednak jako całość zdają mi się niekiedy przeciągnięte. 

 

Naprawdę fajne opko, skarżypytuję. :-)

 

A teraz jeszcze kilka moich zatrzymań:

Czy to nie sprawa dla milicji?

Celowo nie "policji"?

Tytuły odkrywczych kompozycji brzmiały wystarczająco typowo i powtarzalnie, by spotkać się z obojętnością młodzieńca

Czemu tutaj użyłeś kursywy (u mnie podkreślenie, bo kursywa wśród kursywy byłaby niewidoczna xd)?

Mistrz okazał się niewysokim mężczyzną w średnim wieku, o dość mocno przerzedzonej czuprynie i nieodgadnionym wyrazie twarzy.

O:o, podobną minę miała też Madam:

'Obserwowała bliźniaków nieodgadnionym spojrzeniem'

pomyślał Joachim. Mistrz okazał się niewysokim mężczyzną w średnim wieku, o dość mocno przerzedzonej czuprynie i nieodgadnionym wyrazie twarzy. Stanął przed publiką i pochylił głowę, rozciągając usta w uśmiechu. Spirytysta odnotował, że ciemne oczy pianisty pozostały zimne i nie zdradzały żadnych emocji.

Może bez podkreślenia, wydaje się niepotrzebne, ponieważ wiemy, kto patrzy i na kogo? Na domiar złego jest zamiennikiem.

Co jednak najważniejsze, Joachim nie wyczuł ani śladu obecności jakiegokolwiek bytu z Innego Świata.

Może bez "ani"? Może też bez "naj…". Odnoszę ulotne wrażenie jakby ciut dużo było stopniowania – „najważniejsze”?

niewypowiedzianym żalem i stłamszonym gniewem,

"tłumionym", "ukrytym", "powściąganym"…? Trochę dziwne, choć rozumiem, co chciałeś przekazać.

Joachim siedział jak sparaliżowany.

Tu też chyba imię nie jest potrzebne, nie zmieniasz kadru w stosunku do wcześniejszych zdań.

 

Pozwól, o Szlachetny Amonie, że tymczasem się oddalę, aby złożyć ofiarę twojej czcigodnej małżonce Mut i synowi – Chonsu, niech nam króluje na nocnym niebie i pożądany chłód przynosi. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Oj, nie masz, chłopie, farta. Przez dwa dni z rzędu byłam taka padnięta, że zasnęłam nad kompem. Potem nieoczekiwana wizyta skończona wyciągnięciem na spacer, potem awaria portalu…

Ale ad rem. Solidnie zbudowane opowiadanie. Może nie rzuca na kolana (mnie też bardziej podobała się “Biblioteka Lucyfera”), ale ma wszystko, co powinno mieć.

Nietuzinkowi bohaterowie, fajnie pokazałeś antypatię między chłopakami. Acz mam wrażenie, że madame też dała ciała – powinna to przewidzieć, więcej im wyjaśnić.

Babska logika rządzi!

Droga Asylum, jakże miło Cię tu widzieć! :D Tym bardziej, że przybywasz z tak obszernym, wnikliwym komentarzem oraz, jak pamiętam, nie za bardzo przepadasz za fantasy.

Największą przyjemność sprawiła mi wiadomość, że opowiadanie zarówno straszy, jak i bawi. Taki był główny cel, jaki sobie postawiłem i fajnie wiedzieć, że zdało to egzamin. Dziękuję za docenienie świata oraz postaci, którym poświęciłem dużo uwagi :D

Co do sugestii, co mógłbym poprawić – zasadniczo wszystkim jestem skłonny przyznać rację. Odnośnie tych zamienników otrzymałem uwagi już pod poprzednim opowiadaniem i, jak widać, nie udało mi się zwalczyć problemu. Jeśli chodzi o opisy postaci, faktycznie mogłem przeholować, bo starałem się je “dopieścić” i przedstawić możliwie najlepiej. Teraz, gdy na to spojrzę, opisom faktycznie przydałby się solidny przegląd i wyselekcjonowanie najważniejszych informacji, przy równoczesnej eliminacji tych, które lepiej wyrazić w działaniu i zachowaniu bohaterów. Największy problem natomiast pojawiłby się z proporcjami poszczególnych fragmentów tekstu i przystrzyżeniem tych przydługich, ale postaram się przeanalizować, w jaki sposób mógłbym to zrobić. Dziękuję za te uwagi, bo są nie tylko celne, ale także zawierają pracę domową do odrobienia przed kolejnym opowiadaniem :D

Co do uwag technicznych, wszystkie przeanalizowałem i przyznałem rację, oprócz dwóch pierwszych. Milicja zamiast policji jest absolutnie intencjonalnie :D Zostawię też kursywę przy odkrywczych kompozycjach, albowiem zapowiada je wcześniej przytoczony program koncertu, więc jakoś mi pasuje fakt, iż Joachim odnosi się w myślach do tej właśnie zapowiedzi.

Bardzo dziękuję za skarżypytowanie <3

Pozdrawiam Cię, śmiertelna, bardzo serdecznie i życzę dobrej nocy. Niechaj łagodny blask Mego Syna Chonsu strzeże Twojej ziemskiej powłoki w trakcie spoczynku, niech Sobek przyniesie ukojenie w trakcie nadchodzących dni, a Thot natchnie Cię do wielu działań i wesprze Cię swoją boską siłą!

 

EDIT

O, dotarła i Finkla! Bardzo dziękuję za wizytę, doceniam, że przeczytałaś (mimo całej serii niezbyt fortunnych wypadków) i podzieliłaś się opinią :) Mam nadzieję, że kolejne dni okażą się mniej wyczerpujące i nie będziesz musiała zasypiać przed komputerem! Nie ma ważniejszych w życiu rzeczy od snu i odpoczynku.

Ekstra, że opowiadanie się spodobało, chociaż nie dorównało Bibliotece Lucyfera. Madame Bonbelle faktycznie mogła odnotować pewną porażkę, ale miała też dłuższą przerwę od pracy spowodowaną opieką nad bąbelkiem Morteskiuszem i nabierającą tempa karierą pisarską :D

Ściskam serdecznie!

 

Cześć

Moją opinię z bety już znasz, więc się nie będę rozpisywał :D – dla mnie świetne rozwinięcie “Biblioteki…”. Bogatszy świat i intryga, która nabiera rumieńców, a do tego wszystko wygląda spójnie i widać, że całość została dokładnie przemyślana. 

Siłą opowiadania są opisy i niebanalne sylwetki bohaterów. Podoba mi się niewymuszony, lekko czarny humor. Fabuła zostawia pewien niedosyt, ale dla mnie to raczej takie zaostrzenie apetytu niż frustracja ;]. 

 

Dobra robota. Czekam na następne :D.

 

pozdro 

M. 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Morderco, bardzo dziękuję za przychylną opinię, jak również za pomoc w doprowadzeniu tego tekstu do stanu czytalności na etapie bety :D 

Następne opowiadanie z cyklu w planach, ale może w międzyczasie trzasnę coś innego – wszak ile można pisać o Joachimie i Tyfusie. 

Pozdrawiam!

Początek trochę wolny i długi – czyta się przyjemnie, z uśmiechem na ustach, ale jednak chciałoby się dostać jakąś akcję. A na te 50k znaków w sumie nie dzieje się tak wiele. Do koncertu właściwie mamy tylko ekspozycję: poznajemy bohaterów i relację między nimi + bohaterowie otrzymują zadanie. Może pomógłby w takim przypadku zabieg zmiany chronologii? Np. scena z zamarła publicznością na koncercie na początek, a dopiero potem wydarzenia poprzedzające? Mogłoby to zrobić dobrze opku, bo przez te 26k znaków do rozpoczęcia koncertu nie czułem zbytnio napięcia.

Humor wypada bardzo fajnie, ale zastanowiłbym się, które z docinków Rolfa i Joachima rzeczywiście coś nam mówią o świecie, postaciach i wydarzeniach, a które są wyłącznie słownymi przepychankami.

Fragment z kamieniozą fajny i (niestety) aktualny. Dobrze to wyszło, nienachalnie.

Czytało się naprawdę przyjemnie, dopiero po lekturze spostrzegłem, że to było aż 50k znaków. Ale jednak skrócenie i może jakieś zamieszania chronologiczne zrobiłyby z tego opka dobrego opko bardzo dobre.

Hej, PanieDomingo, dobry pomysł z tą zamianą scen – najpierw zamrożona publiczność na koncercie, a potem na zasadzie “jak do tego doszło” :D Niestety, chyba już za późno na taki manewr.

Właśnie to opowiadanie stanowi przykład narracji, w której czuję się chyba najlepiej – czyli pełnej dygresji, zwracania uwagi na szczegóły, niespiesznej i przy tym, niestety, długiej. Dobrze jednak wiedzieć, że nie odczułeś tych 50k znaków i mimo znacznej objętości opowiadania, dało się to bez bólu czytać. W przyszłości będę starał się pisać zwięźlej i bardziej ciąć niepotrzebne wtręty :P

Co do kamieniozy, miło, że zauważyłeś aktualność tego tematu :D Przy okazji tej sceny próbowałem wyładować swoją frustrację na podobne zjawisko w naszym świecie.

Bardzo Ci dziękuję za czas poświęcony na tekst i za podzielenie się spostrzeżeniami!

Hej, Odwieczny i Przedwieczny Amonie!

 

A ja nie czytałem (możliwe, że “jeszcze”) “Biblioteki”, więc wdzięcznym, że tutaj nic a nic mi chyba nie umknęło. Nie zgubiłem się, choć trochę tego świata poznałem.

Język ładny, czyta się przyjemnie, zakończenie ciekawe, niemal do samego końca rozkminiałem co się stanie – ostatecznie: satysfakcja ;)

Spośród konkursowych tekstów oczywiście wyróżnia Cię narracja, bo jest taka bardziej książkowa, niż opkowa – to już zresztą zostało napisane (może nieco inaczej) powyżej. Prawie wszyscy lecieli z wydarzeniami na złamanie karku, a Ty, widzę, niespiesznie, z zadartą głową, z paczką chipsów, popijając zimne piwko. Tak można ży… pisać.

Cóż, polecać do biblio nie mogę, ale myślę, że to tylko kwestia czasu.

 

Śmiertelnie pozdrawiam, o, Nieśmiertelny!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hejo, Krokusie!

Nareszcie ktoś, kto nie czytał “Biblioteki Lucyfera” i nie będzie narzekał, że opowiadanie jest słabsze ;D Oczywiście śmieję się, bo sam sobie ten los zgotowałem, pisząc drugi tekst w tym samym uniwersum.

Dobrze, że przebieg wydarzeń okazał się niespodziewany i sprawił, że byłeś zaintrygowany – to, w moim odczuciu, bardzo dobra wiadomość.

 

Prawie wszyscy lecieli z wydarzeniami na złamanie karku, a Ty, widzę, niespiesznie, z zadartą głową, z paczką chipsów, popijając zimne piwko. Tak można ży… pisać.

Taki jest przywilej spóźnialskiego :D Chociaż, z drugiej strony, zapłaciłem za to słoną cenę, ponieważ nie mogę ubiegać się o zwycięstwo w konkursie i ilustrację od szacownej jurorki Silvy :(

Bardzo dziękuję za wizytę, śmiertelniku, niech Ci Słońce zawsze świeci!

Ja też nie czytałem biblioteki :D

 

Ale bynajmniej … nie chcę, aby słońce mi zawsze świeciło xd

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Cóż, da się zaaranżować sprawy tak, żeby nie świeciło Ci wcale… :D

Do lektury Biblioteki aż boję się teraz namawiać.

Dobry wieczór!

Czytane wczoraj, ale dopiero dzisiaj udało się dopaść jakąś klawiaturę i napisać komentarz. 

Bardzo starałam się nie porównywać do Biblioteki i traktować to jako osobne opowiadanie :) 

 

Zacznę od tego, że fajnie, że dodajesz do opowiadań jakiś większy motyw/element, który po zebraniu puzzli da się ułożyć w fajną całość (trochę jak ten Mordimer J. Piekary), dodaje smaczków i jest niejako nagrodą dla tych czytelników, co czytali wszystkie (i zabawą oczywiście :)). 

 

Po przeczytaniu mam jednak trochę mieszane odczucia. Opko wydaje się nieco chaotyczne, nie do końca jestem pewna co miało grać pierwsze skrzypce: relacje Rolfa i Joachima, czy jednak Zasłona, demony itp. Mimo, że humoru dałeś zdecydowanie mniej, to przez dogryzanie bohaterów dalej nastrój pozostał jednak (przynajmniej dla mnie) dość luźny i mało poważny. 

Dla mnie na plus też zdecydowanie wątek romantyczny – subtelny, aczkolwiek chyba było go ciut za dużo (dogryzanie i złośliwości bohaterów) i nieco wytrącał podczas czytania. Tutaj mam jednak zastrzeżenie – jako osoba, która sporo romansów w życiu przeczytała, muszę przyczepić się do szybkości z jaką ta relacja przeszła zmianę. Na początku przedstawiasz ich jako co najmniej nielubianych rywali, a na końcu idą razem na drinka. Za szybko i za gwałtowanie, ta relacja nie miała czasu się zmienić i taki skok mnie jednak zaskoczył. Osobiście uwielbiam ten etap, przeobrażania się relacji, stopniowe zmienianie o kimś opinii. Ale wiem, tutaj limit pewnie zrobił swoje.

Mi również brakło opisu sceny jak Rolf uratował Joachima od Charona. Samo zakończenie bardzo na plus, mimo że spodziewałam się, że nasz pianista nie dostanie tego na co liczył (a przynajmniej nie w oczekiwanej formie). 

 

Podsumowując podobało mi się, ale jest parę niedociągnięć. Nie przejmowałabym się opiniami, że Biblioteka lepsza – sam mówiłeś, że to eksperyment i trochę inaczej ułożyłeś akcenty. Czekam na część trzecią :)

AmnoRa

 

Wychodzi na to, że pianista piany był … znaczy pijany … mocą … heh … taki suchar :D

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Shanti, miło Cię tutaj widzieć z tak obszernym komentarzem :D

 

Opko wydaje się nieco chaotyczne, nie do końca jestem pewna co miało grać pierwsze skrzypce: relacje Rolfa i Joachima, czy jednak Zasłona, demony itp.

Cóż, upchnąłem w tekście kilka wątków, co faktycznie może wywoływać uczucie zagubienia :P Chciałem, aby wątek pianisty, koncertu i demona pozostał wątkiem głównym, cała reszta natomiast miała za zadanie wzbogacać opowiadanie i dodawać mu trochę więcej kolorytu. Jeśli miałaś poczucie chaosu to może znak, że nie do końca mój zamiar się powiódł? 

 

Dla mnie na plus też zdecydowanie wątek romantyczny – subtelny, aczkolwiek chyba było go ciut za dużo (dogryzanie i złośliwości bohaterów) i nieco wytrącał podczas czytania. Tutaj mam jednak zastrzeżenie – jako osoba, która sporo romansów w życiu przeczytała, muszę przyczepić się do szybkości z jaką ta relacja przeszła zmianę. Na początku przedstawiasz ich jako co najmniej nielubianych rywali, a na końcu idą razem na drinka. Za szybko i za gwałtowanie, ta relacja nie miała czasu się zmienić i taki skok mnie jednak zaskoczył.

O! Bardzo mnie cieszy, iż jako pierwsza z komentujących napisałaś coś o wątku romantycznym :D Chciałem, aby wybrzmiał on bardzo subtelnie i delikatnie, żeby dało się odczuć pod tą antypatią chemię między Joachimem i Rolfem (którą trafnie zdiagnozowała madame Bonbelle już na samym wstępie). 

Nie do końca zgadzam się natomiast z tą “gwałtownością” zmiany ich relacji. Widzę to w ten sposób: moment, w którym chłopaki postanawiają pójść “na drina” następuje bezpośrednio po przygodzie, w trakcie której obaj nieomal stracili życie, a ich spirytystyczne kariery zawisły na włosku. Myślę, że tak intensywne doznania oraz fakt wspólnego doświadczenia mógł zbliżyć do tej pory obcych sobie bohaterów. Joachim też po raz pierwszy ujrzał w Rolfie człowieka i przejął się jego losem. No i, koniec końców, młodzieńcy nie wpadają sobie w objęcia, tylko ruszają “na miasto”, co w moim zamyśle jest pierwszą, dosyć kulawą próbą przełamania lodów :D Celowo pozostawiłem niedopowiedziane, co dzieje się dalej. 

Dziękuję również za wskazanie elementów, które przypadły do gustu. Muszę przyznać, iż byłem bardzo ciekaw po ostatnim opowiadaniu i Twoim komentarzu, jak zareagujesz na silną postać kobiecą, którą zdecydowałem się wprowadzić :D Nie zgłosiłaś zastrzeżeń, więc mam nadzieję, że jest ok?

Pozdrawiam serdecznie, ściskam!

Amon

Kilka(chyba już -naście) lat temu dostałem od mamy książkę z okazji urodzin i od razu zabrałem się do lektury. Była bardzo zajmująca, ale coś mi w niej nie grało. Gdy później zerknąłem na tylną część okładki dowiedziałem się, że to drugi tom, a pani w księgarni powiedziała mojej mamie, że pierwszego nie ma już w sprzedaży, ale nic nie szkodzi bo można je czytać nie po kolei. Wtedy po raz drugi i ostatni łyknąłem to kłamstwo. 

 

Wspominam o tym zdarzeniu głównie dlatego, że podczas lektury nawiedziło mnie to samo przeświadczenie co wtedy. Mam przed sobą interesujące i dobrze przemyślane opowiadanie, ale coś mi mówi, że gdzieś przeoczyłem pierwszy tom i nikt mi o tym nie powiedział. Zarzucasz świetny haczyk, tworząc solidne podstawy świata, ale niektóre elementy przemilczasz, co podsyca ciekawość czytelnika. Chętnie przeczytam więcej przygód Joachima.

 

Dobrze wychodzi ci kreacja bohaterów i relacje między nimi. Jako czytelnik rozumiem początkową niechęć Joachima do Rolfa – tu świetnie gra porównanie tego, jak przebiega przywitanie obu bohaterów z madame Bonbelle. Równie jasna jest dla mnie zmiana ich stosunków pod wpływem otarcia się o śmierć. Reszta postaci, które pojawiają się tylko przelotnie są równie ciekawie nakreślone. Wyjątkiem jest tu moim zdaniem biedny pianista. W moim mniemaniu nie dostał swoich pięciu minut, przez co motyw “będę nieśmiertelny – tak powiedział ten pan z widłami (no w tym wypadku z wiosłem)” wydaje mi się zbyt “standardowy” jak na kaliber tego opowiadania. 

 

– Szanowni państwo, w programie nastąpi mała zmiana. Chciałbym zaprezentować utwór Ofiara dla Charona, który skomponowałem, gdy miałem zero lat i tęskniłem za imieniem. Uprasza się wszystkich państwa o powstanie z miejsc i przygotowanie noży.

 

Przy tym miałem ciarki

Cześć, Amonie!

 

Opowiadanie bardzo mi się spodobało. Piszesz dobrze, a zatem dobrze się to czyta.

Najbardziej przypadł mi do gustu wykreowany świat, który jest spójny i niezwykle intrygujący. Z zaciekawieniem oczekiwałem na kolejne wydarzenia. Wykorzystanie motywu pianisty – wspaniałe. Bohaterowie opisani drobiazgowo, a występujące między nimi interakcje są i zabawne i życiowe. Nie porwał mnie może jedynie finałowy twist. Nie było to rzecz jasna kiepskie, tylko po prostu nie rzuciło na kolana.

Jeżeli chodzi o wykonanie, to przeszkadzał mi trochę nadmiar określeń (np.: Obserwowała bliźniaków nieodgadnionym spojrzeniem i dumała nad czymś głęboko. – czy to nieodgadnione spojrzenie naprawdę było tu takie niezbędne [skoro jeszcze dumała głęboko]? ;-)). Ja wiem, że to ma pokazać kunszt, ale ten prezentujesz również w mniej kwiecistych fragmentach. Ta mnogość określników występuje szczególnie na początku i wywołuje to u mnie uczucie przesytu. Gdyby tak czasem odjąć jeden przymiotnik, to czytałoby się jeszcze lepiej, przynajmniej mojej skromnej osobie. Z drugiej strony to chyba najdłuższe z opowiadań przeczytanych przeze mnie na portalu (a więc z ekranu komputera), a lektura okazała się dużą przyjemnością.

Duży plus za groźne wije ozdabiające fasadę Filharmonii. ;-)

 

Jakieś tam moje drobne sugestie:

 

W końcu dotarł do masywnych drzwi i pchnął je bez pukania. Usiłował opanować oddech i szybkie bicie serca. Wraz ze swoim chowańcem wkroczył do gabinetu.

Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak samo, jak zapamiętał Joachim. W kominku trzaskał przyjemnie ogień, rzucając odrobinę światła na przechowywane w gablotkach stare figurki, biżuterię, amulety i zwoje pergaminu. Po lewej stronie stał masywny regał z księgami. – powtórzenie.

 

– Stać! – burknął niezadowolonym głosem. – literówka, ale wydaje się, że bez znaczenia, ponieważ skoro burknął, to chyba niezadowolonym głosem (stąd dookreślenie głosu bym tu wyeliminował). ;-)

 

Pozdrawiam! Powodzenia w konkursie niestety życzyć nie mogę (nie mogę też polecić do biblioteki, bo zbyt krótki mój staż). ;-) A i oczywiście zerknę na Twoje drugie opowiadanie osadzone w tym samym uniwersum.

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć, Amonie!

 

Miło było wrócić do trochę już znanego uniwersum ;) Mogłabym zgodzić się z poprzednikami, że jak na tak dużą liczbę znaków nie zdarzyło się bardzo dużo, ale… właściwie w ogóle mi to nie przeszkadzało ;) Akcja płynęła dosyć wartko (może trochę mniej na początku), wątek został całkiem fajnie domknięty, a równocześnie aż prosi się o kontynuację. Bardzo podoba mi się ta „chemia” między Rolfem a Joachimem – z chęcią przeczytam coś o nich więcej :D

– Pamiętaj, Joachimie, że gdy grasz w grę z duchami, zwyciężasz albo umierasz.

A tu mój ulubiony smaczek, zaraz obok „niech jej Zasłona cienką będzie” ;)

 

Pozdrawiam i klikam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

O, przybyło kilku Czytelników od czasu mojej ostatniej wizyty przy komputerze :) Dzięki Wam, tym bardziej, że tekst do najkrótszych nie należy i bardzo doceniam poświęcony nań czas!

 

Fladrifie, to dobrze i niedobrze, że masz poczucie “przegapionego pierwszego tomu” . Z jednej strony cieszy mnie, iż świat zainteresował, ale z drugiej – chyba coś poszło nie tak, skoro masz wrażenie ominięcia czegoś! Wybacz, jeśli tekst przywołał niezbyt przyjemne wspomnienia sprzed tylu lat ;D

Już po opublikowaniu tekstu pomyślałem sobie, że najsłabszą jego stroną jest niedostatecznie wyeksponowana postać pianisty, który na tle innych bohaterów: Joachima, Rolfa czy chociażby madame Bonbelle wypada niemrawo. Starałem się osnuć go tajemnicą i zbudować wokół niego napięcie do tego stopnia, że nie wyszło dostatecznie zaprezentowanie jego postaci od najważniejszej, czyli ludzkiej strony. Wprawdzie serwuję na tacy motyw, czyli uwielbienie własnej muzyki oraz chęć, by wybrzmiewała wiecznie, ale zdaję sobie sprawę, że może to być trochę mało i nie wszystkich Czytelników uszczęśliwi. 

Fajnie, że doceniłeś relację Joachima i Rolfa oraz jej zmianę w trakcie wydarzeń. Między innym po to potrzebowałem tak rozległego wstępu – żeby należycie ich obu zaprezentować :) Bardzo mnie cieszy docenienie pierwszej sceny i przywitania z madame Bonbelle.

Z przytoczonego zdania byłem akurat bardzo zadowolony i z satysfakcją przyjmuję wiadomość, iż wywołało ciarki :D Tak miało być!

Pozdrawiam i dziękuję!

 

Filipie, super, że wpadłeś! Twój komentarz sprawił mi radość. 

Oczywiście masz rację z tym momentami zbyt bogatym słownictwem i jest to moja zmora, z którą usiłuję walczyć. Zrobiłem już pewien postęp, ale wciąż mam zbyt niewielki staż, jeśli chodzi o pisanie, aby to całkowicie zwalczyć ;D Momenty, na które zwróciłeś uwagę i zasugerowane poprawki są oczywiście słuszne i w sumie przyznaję Ci rację – za moment wprowadzę zmiany do tekstu. Myślę też sobie, że czasami pomaga mi limit, bo w ostatnim konkursie musiałem ciąć opko tak bardzo, że zaczęło to odbywać się kosztem górnolotnego słownictwa i jakkolwiek krwawiło mi serce, to dostałem cenną lekcję. Tutaj nie było szans wyrobić się w limicie, ale i tak mogłem przynajmniej spróbować jakąś poprzeczkę sobie zawiesić.

Dziękuję za wskazanie atutów opowiadania :)

Pozdrawiam Cię razem z wijami ozdabiającymi fasadę Filharmonii :D

 

Hejo, Nati :)

Super wiedzieć, że przypadło do gustu. Obawiałem się o odbiór relacji Rolfa i Joachima, ale fajnie, że dla Ciebie to zagrało i chciałabyś więcej. Postaram się tworzyć dalej w tym świecie i kolejne opowiadanie na pewno będzie – mam już nawet rozpisany plan wydarzeń, ale ponieważ nie chcę być aż tak monotematyczny, najpierw zrealizuję inne, spędzające mi sen z powiek zadanie – napiszę szorta :D

 

– Pamiętaj, Joachimie, że gdy grasz w grę z duchami, zwyciężasz albo umierasz.

A tu mój ulubiony smaczek, zaraz obok „niech jej Zasłona cienką będzie” ;)

 

Trafnie odczytane nawiązanie :D 

Dzięki za lekturę, pozdrawiam, miłego wieczoru!

Myślę że kolejne opowiadania z tego cyklu osłodzą traumę :) Serio, czytałbym więcej i więcej, apetyt rośnie w miarę jedzenia

Postaram się tworzyć dalej w tym świecie i kolejne opowiadanie na pewno będzie

Amonie, w takim razie czekam z niecierpliwością!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Staram się nie porównywać opowiadań, bo każde, nawet jeśli występują w nich ci sami bohaterowie, jest inne i o czymś innym opowiada. I pewnie dlatego nie doszukiwałam się podobieństw ani różnic między przygodami Joachima i Tyfusa w poprzedniej i tej historii, bo są one całkiem różne. Opowieść o tym, co wydarzyło się w bibliotece dostarczyła mi wiele przyjemności i z nie mniejszym zadowoleniem dowiedziałam się, co się dzieje, kiedy muzyka nie łagodzi obyczajów.

Mam nadzieję, Amonie, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki. ;)

 

Cien­kie, po­chy­łe pismo oraz za­pach per­fum, któ­rym na­sią­kła wia­do­mość, nie po­zo­sta­wia­ły wąt­pli­wo­ści co do jej au­tor­stwa… ―> Raczej: …nie po­zo­sta­wia­ły wąt­pli­wo­ści co do nadawcy

 

nie po­zwa­la­jąc w pełni uj­rzeć po­są­go­wych, nieco ta­jem­ni­czych rysów. ―> Posągowe bywają kształty, nie rysy twarzy.

 

Wy­sta­ją­ce spod na­kry­cia głowy ciem­ne włosy były upię­te w wy­twor­ny kok. ―> Raczej: Widoczne pod na­kry­ciem głowy ciem­ne włosy były upię­te w wy­twor­ny kok.

 

na sto­li­ku obok spo­czy­wa­ła opróż­nio­na do po­ło­wy bu­tel­ka… ―> Butelki z winem, owszem, spoczywają, ale w piwnicy, gdzie są przechowywane. 

Proponuję: …na sto­li­ku obok stała opróż­nio­na do po­ło­wy bu­tel­ka…

 

Gdzie mam się udać? – za­py­tał. ―> Dokąd mam się udać? – za­py­tał.

 

Ma­da­me Bon­bel­le pod­nio­sła się z fo­te­la i roz­cią­gnę­ła ra­mio­na w nie­mal mat­czy­nym ge­ście. ―> Czy Lucilla miała ramiona z gumy, że mogła je rozciągać? ;)

Proponuję: Ma­da­me Bon­bel­le pod­nio­sła się z fo­te­la i rozwarła/ otworzyła ra­mio­na w nie­mal mat­czy­nym ge­ście.

 

jeden sie­dzi tuż obok i jest tobie bez­względ­nie po­słusz­ny.Mó­wiąc to, ko­bie­ta wbiła spoj­rze­nie w Ty­fu­sa. ―> …jeden sie­dzi tuż obok i jest tobie bez­względ­nie po­słusz­ny – mó­wiąc to, ko­bie­ta wbiła spoj­rze­nie w Ty­fu­sa.

 

Oko­li­ca Kró­lew­skiej Fil­har­mo­nii była nie­gdyś ma­low­ni­cza. Wy­peł­niał ją park, któ­re­go licz­ne drze­wa po­chy­la­ły ku sobie ob­li­cza. ―> Brzmi to nie najlepiej i rymuje się. No i jeszcze nie zdarzyło mi się mieć do czynienia z drzewem z obliczem.

Może w drugim zdaniu: Zajmował ją park, któ­re­go licz­ne drze­wa wyciągały ku sobie konary.

 

zdo­ła­no wy­ciąć wszyst­kie drze­wa w pień… ―> Raczej: …zdo­ła­no wy­ciąć w pień wszyst­kie drze­wa

 

Młody męż­czy­zna, po­dą­ża­jąc za ostat­ni­mi krzy­ka­mi mody… ―> Młody męż­czy­zna, po­dą­ża­jąc za ostat­ni­m krzy­kiem mody…

Ostatni krzyk mody to frazeologizm i występuje wyłącznie w liczbie pojedynczej.

 

– Stać! – burk­nął nie­za­do­wo­lo­nym głoem. ―> Skoro burknął, to wykrzyknik jest chyba zbędny. Literówka.

 

gadzina wy­da­ła z sie­bie wy­głod­nia­ły, prze­ra­ża­ją­cy skrzek. ―> Wygłodniała mogła być gadzina, ale chyba nie jej skrzek?

 

- Czy mo­że­cie prze­stać sobie do­ci­nać i sku­pić się na pracy? Spójrz­cie na ludzi. ―> Wypowiedź Tyfusa powinna otwiera półpauza, nie dywiz.

 

Gdy roz­brzmia­ły ostat­nie dźwię­ki… ―> Skoro ostatnie dźwięki, to: Gdy wybrzmiały ostat­nie dźwię­ki

 

Spró­bo­wał za­czerp­nąć od­dech. ―> Spró­bo­wał za­czerp­nąć od­dechu/ powietrza.

 

Gar­gan­tu­icz­ny szkie­let w sfa­ty­go­wa­nym fraku za­mach­nął się wio­słem. ―> Czy demon był na pewno gargantuiczny?

 

w końcu musi dojść do gra­ni­cy’. ―> Czemu służy podkreślenie kropki?

 

Bli­ska jest Jego wi­zy­ta. ―> Dlaczego wielka litera?

 

Sta­nąć u Jego boku? ―> Jak wyżej.

 

ele­men­tem ukła­dan­ki były wasze Pie­czę­ci. ―> …ele­men­tem ukła­dan­ki były wasze Pie­czę­cie.

 

Dwój­ka nie­udacz­ni­ków, która nie roz­po­zna­ła­by nie­przy­ja­cie­la… ―> Dwój­ka nie­udacz­ni­ków, którzy nie rozpoznaliby nie­przy­ja­cie­la

 

Jo­achim po­czuł, jak ktoś cią­gnie go za rękaw… ―> Jo­achim po­czuł, że ktoś cią­gnie go za rękaw

 

Wy­na­gro­dzi mnie bar­dziej, niż kto­kol­wiek może sobie wy­obra­zić. ―> Raczej: Wy­na­gro­dzi mnie lepiej, niż kto­kol­wiek może sobie wy­obra­zić.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Droga Reg, z radością przyjąłem wiadomość, że lektura dostarczyła Ci rozrywki i zadowolenia :D 

Za listę wyłapanych usterek grzecznie dziękuję i oczywiście bez zbędnej zwłoki ruszam do nanoszenia poprawek. Chciałem tylko dodać, że drzewa pochylające ku sobie oblicza miały być nawiązaniem literackim, którego chyba nikt nie odczytał zgodnie z moim zamiarem :D Ponieważ zwracano mi na to uwagę już w trakcie bety, a także zrobili to Czytelnicy już po publikacji opowiadania, rezygnuję z obrony tego fragmentu i poprawię na grzeczną, porządną wersję.

Muszę też zorganizować lepszy edytor tekstu, ponieważ po przeklejeniu tekstu z Libre Office zostają kwiatki w rodzaju podkreślonych kropek czy dywizów zamiast półpauz.

Bardzo dziękuję za wizytę, kłaniam się w pas i życzę przyjemnego piątkowego wieczoru! ^^

Bardzo proszę, Amonie, i miło mi niezmiernie, że uznałeś uwagi za przydatne.

 

Chciałem tylko dodać, że drzewa pochylające ku sobie oblicza miały być nawiązaniem literackim…

Amonie, czy mogę wiedzieć, do czego to było nawiązanie?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chciałem być jak nasz wielki narodowy wieszcz, który opisywał malowniczą okolicę takimi słowami:

 

Zaiste, okolica była malownicza!

Dwa stawy pochyliły ku sobie oblicza

Jako para kochanków; prawy staw miał wody

Gładkie i czyste jako dziewicze jagody;

Lewy ciemniejszy nieco, jako twarz młodziana

Smagława, i już męskim puchem osypana.

Pan Tadeusz

 

I po tak subtelnym nawiązaniu chciałem potraktować Czytelnika brutalnie fragmentem o kamieniozie :D Ale faktycznie, po pierwsze może nie wybrzmiało to tak, jak chciałem i nie nadawało się do opisania drzew w parku, a po drugie nie był to moment na tyle strategicznie dla mnie ważny, by się przy nim za wszelką cenę upierać. Podkreśliłem go już wcześniej w swojej roboczej wersji i przy kolejnej opinii wyrażającej wątpliwość zamieniłem na opcję przystępną ;)

Amonie, dziękuję. Teraz rozumiem. Jednak porównanie tafli jezior do pochylających się ku sobie obliczy jest ok, ale drzew w podobnej sytuacji nie potrafiłam zobaczyć. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wychodzi na to, że Mickiewiczem, ku ogólnemu zaskoczeniu, jednak nie jestem ;D 

Na tę usterkę przyszli Czytelnicy już się nie natkną, podobnie jak na resztę wpadek z listy. 

Dzięki raz jeszcze!

Amon,

 

Nie do końca zgadzam się natomiast z tą “gwałtownością” zmiany ich relacji.

Po przemyśleniu stwierdzam, że może być na to wiele różnych spojrzeń i jakkolwiek kłóci się to z moim postrzeganiem, to przyjmuję Twoją wizję :) 

 

Dziękuję również za wskazanie elementów, które przypadły do gustu. Muszę przyznać, iż byłem bardzo ciekaw po ostatnim opowiadaniu i Twoim komentarzu, jak zareagujesz na silną postać kobiecą, którą zdecydowałem się wprowadzić :D Nie zgłosiłaś zastrzeżeń, więc mam nadzieję, że jest ok?

Ach, już wiem o czym zapomniałam wspomnieć (dlatego staram się komentować od razu, a tu się nie udało). Zdecydowanie na plus, choć w drugiej części było jej nieco mniej. Zdecydowanie mniej sztampowa, aczkolwiek miałam mieszane odczucia co do odniesień o ciąży i o tym jak wpłynęła na bohaterkę. Niemniej, nie mam dzieci, ciężko mi się odnieść i chyba odzywa się tutaj moja feministyczna natura (bo kobieta zachodzi w ciążę i rzuca wszystko), ale suma sumarum kreacja bohaterki mi się podobała. 

 

Hej, AmonieRa

Doczłapałem się po becie. Dobrze, że kontynuujesz przygody Joachaima i Tyfus. “Biblioteką” zyskali sympatię czytelników i nie bez powodu. Nie dość, że bohaterowie są sympatyczni to jeszcze i świat, według mnie, jest całkiem ciekawy – fraki, cylindry oraz demony. Może nie każdy lubi taki setting, ale mi akurat przypadł do gustu.

Opowiadanie cierpi na syndrom drugiej części (jako twórca Cess i Lowina, wiem, o czym mówię), czyli wymagania po “Bibliotece” zostały zawieszone wysoko i trudno im dorównać. Myślę, że jak na kontynuacje, to dobrze rozwijasz opowiadanie i bohaterów. Są żywi, dobrze rozpisani i charakterystyczni. Może do niektórych wypowiedzi bym się przyczepił, ale to drobnostki.

“Muzyka” broni się jako solidna kontynuacja i zwiastun kolejnej części. Obawiam się tylko, czy zapowiedziany wróg nie stawia poprzeczki zbyt wysoko i kolejny raz wyjdziesz obronną ręką :)

Klikam i pozdrawiam

 

Shanti, jestem zatem uspokojony :D

 

Zanaisie, przede wszystkim dzięki za pomoc w trakcie bety, Twoje uwagi pozwoliły doprowadzić tekst do pokazywalnego kształtu :D

Dzięki także za docenienie bohaterów i wykreowanego świata. Oczywiście autorom, którzy kontynuują coś, co zaczęli wcześniej zdarza się zbierać cięgi i zawodzić oczekiwania, ale suma summarum to chyba bardzo dobrze, że poprzednie teksty wybrzmiały na tyle mocno, że czytelnicy doskonale pamiętają i doszukują się lepszych lub gorszych elementów ;) Najważniejsze to czerpać radość z tego, co się tworzy i starać się dzielić nią z odbiorcami, tak jak to zrobiłeś z Lowinem. 

Co zaś tyczy się Joachima i Tyfusa – zobaczymy, co wyjdzie w przyszłości. Ta seria opowiadań to mój jeden wielki poligon doświadczalny i planuję bawić się, próbować różnych rzeczy. Ufam, że opowiadanie nr 3 będzie przyjemne ;)

Wielkie dzięki za klika! 

Miłej niedzieli ;)

Dotarłam tak jakoś do połowy i wkurzyłam się niemiłosiernie, bo byłam przekonana, że poświęciłeś Joachima dla konkursu, w którym i tak nie bierzesz udziału. Jakoś nie umiałam sobie wyobrazić zwycięstwa złola bez śmierci Joachima. Na szczęście w ostatnim momencie dokonałeś ślicznego zwrotu akcji i Larsson przeżył. I to usatysfakcjonowało mnie czytelniczo ;) Choć w Toim opku wybrał nie tyle złol, co zło jako takie. I wydaje mi się, że madame Bonbelle chyba lekko z tymi złymi wpółpracowała, bo w żaden inny sposób nie potrafię sobie wyobrazić, ddlaczego akurat tę dwójkę wysłała na koncert.

Porównywać z pierwszą częścią nie będę. Obie mocno się różnią i obie mi się podobały :)

Daję ostatniego kopa :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Tym razem nie mam nic przeciw humorowi zawartemu w tekście, ale całość nie porwała. Taka sobie, na 3 w skali 1-5. Sorry.

Irko, całe szczęście, że fabuła nie rozminęła się z Twoimi oczekiwaniami :D 

Miałem zamysł, aby przez większość opowiadania wydawało się, że złym będzie pianista. Na końcu spróbowałem wyprowadzić taki koślawy twist, iż jednak nie on w tej całej historii stanowi najpoważniejsze zagrożenie. Ponad nim jest zło absolutne, traktujące Johanssona jako narzędzie. Mam nadzieję, że jakkolwiek wpisuje się to w ducha konkursu ;) (Nie uczestniczę, ale to nie znaczy, że chciałem dodać tag bez żadnego związku!)

Co do madame Bonbelle, różne wytłumaczenia są możliwe. Albo na skutek dłuższej przerwy od pracy wypadła z wprawy i nie uzmysłowiła sobie, jak wielkie może być niebezpieczeństwo, albo pojawienie się małego Morteskiusza zmieniło ją bardziej, niżby się mogło wydawać :D

Bardzo dziękuję za ostatniego kopa i skierowanie mojego opowiadania do zasobów bibliotecznych ^^

Pozdro!

 

Koalo, szkoda, że nie porwało. Dobrze przynajmniej, że dostałem trójkę, zawsze mogło być 1 albo 0 :D Dziękuję za przeczytanie i podzielenie się opinią.

“Miałem zamysł, aby przez większość opowiadania wydawało się, że złym będzie pianista. Na końcu spróbowałem wyprowadzić taki koślawy twist, iż jednak nie on w tej całej historii stanowi najpoważniejsze zagrożenie. Ponad nim jest zło absolutne, traktujące Johanssona jako narzędzie.”

 

 

Trochę jak Suweren w mass effect 1 (Żniwiarz), wykorzystujący zidoktrynowanego Sarena (przedstawiciela rasy Turian) jako narzędzie :)

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

To jest opinia, którą napisałem przed wrzuceniem obrazka potwierdzającego przeczytanie. Nie śledziłem tego, czy w tekście zachodziły później jakieś zmiany. Nie czytałem komentarzy innych użytkowników przed spisaniem własnych uwag.

[wyedytowane]

Dziękuję pięknie za udział w konkursie, życzę miłego dnia ;)

Dziękuję pięknie za tekst

Nie ma sprawy, drobnostka. Cieszę się, że mogłem zaszczycić Was swoją twórczością :D

Należysz chyba do mniejszości, razem z opinią, że Muzyka wypada lepiej od Biblioteki. Niemniej jest to dla mnie bardzo miła i przyjemna ocena! 

Ze zrushowanym zakończeniem – chyba wiem, co może być przyczyną takiego odbioru. Gdy wprowadzam i opisuję, to wprowadzam i opisuję, nie spieszę się, staram się, żeby wszystko było cacy, a gdy docieram do akcji, musi być szybko, dynamicznie i straight to the point. Może właśnie takie podejście spowodowało u Ciebie zgrzyt? Muszę popracować nad wyważaniem poszczególnych części opowiadania, o czym pisała wyżej m. in. Asylum ;)

Bardzo mnie cieszy, że poświęciłeś tyle miejsca w swoim komentarzu wykreowanym postaciom – tworzyłem je z wyjątkowym sercem i uwagą i chociaż nie wszystko wyszło tak, jak zaplanowałem, to chciałem, aby zapadali w pamięć i wydawali się bohaterami z krwi i kości, namacalnymi, z wadami i zaletami.

Bardzo dziękuję za wizytę (nie musiałeś, bo opko nie brało udziału w konkursie!) i rozbudowaną opinię.

Pozdro!

Amonie,

 

Starałem się wyrzucić z głowy myśli o Bibliotece, czytając to opowiadanie, co było trudne, biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z tymi samymi bohaterami. Po lekturze nie ma we mnie przekonania, że powyższy tekst jest lepszy. Nie powiedziałbym też, że jest gorszy. Jest po prostu inny, tyle. Poważniejszy, bo na pewno bije w inne tony i mniej w nim humoru. Ale równie ciekawy, równie sprawnie napisany.

 

Na plus bohaterowie, po raz kolejni wyraziści, a także fabuła. Tu mam wrażenie nieco nierównego tempa, bo zaczynasz nieśpiesznie, a od pewnego momentu wszystko toczy się bardzo szybko łącznie z finałem. Mi to jednak nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. W ogóle nie odczułem tej (niemałej przecież) ilości znaków.

 

Twoje teksty zacząłem od bety W cieniu Zigguratu. Teraz, po kolejnych dwóch opkach w Twoim wykonaniu, nie mogę nie być pod wrażeniem postępów, jakie robisz. Szczerze (i w całkowicie pozytywny sposób, rzecz jasna) Ci ich zazdroszczę, a przy tym z serducha gratuluję. Zwłaszcza, że sam mam taki czas, w którym nie ma wiele miejsca na pisanie, więc zamiast postępów obserwuję u siebie regres.

Czekam na więcej i pozdrawiam! 

Adku, najbardziej mnie ucieszyła wiadomość o nieodczuwalnej liczbie znaków – bałem się, że nikt nie zechce przeczytać opowiadania, a jeśli przeczyta, to będzie śmiertelnie wynudzony :D Dobrze, że nie żałujesz czasu poświęconego na tekst i bawiłeś się dobrze. Świetnie, że przypadli Ci do gustu i bohaterowie, i fabuła.

Bardzo dziękuję także za generalne uwagi dotyczące mojej twórczości, nie masz pojęcia, jaką mi radochę sprawiłeś tymi przemyśleniami ;) Jeśli chodzi o Twój “regres” – masz czas, w którym bawisz się w życie, a inni, tacy jak ja, bawią się w pisanie. Jestem przekonany, że gdy znajdziesz odrobinę więcej wolnego czasu, zaskoczysz portalowiczów niejednym fantastycznym opowiadaniem ;)

Stokrotne dzięki, kłaniam się nisko!

 

Morti, bohaterowie wrócą, ale najpierw będzie zgoła inny tekst, bo nie chcę być tak straszliwie monotematyczny!

AmonRa przeczytałem :) No naprawdę dobre, akcja się działa non-stop i wszystko w ogóle fajnie zaplanowane. Ja to sobie potrafiłem wyobrazić, tego psa i tą operę i wszystko. Ja tam się nie znam ale to się naprawdę dobrze czytało.

 

Pozdrawiam.

Jestem niepełnosprawny...

Dawidzie, bardzo mi miło, że wpadłeś, a jeszcze milej, że opowiadanie się spodobało :D Fajnie, że wyszło obrazowo i czytało bez żadnych zawiech. 

Pozdrawiam!

Cześć, AmonRa!

Rozumiem, że tekst nie brał udziału w konkursie ze względu na limit znaków, tak?

 

Czytało się bardzo przyjemnie. Fajnie wykreowane postacie – Madame w kapeluszu z woalką, wtrącająca francuskie słowa; bliźniaki; dwóch gryzących się ze sobą egzorcystów, spirytystów, do tego demoniczny pies, transformujący się w wilka oraz władający ogniem i dymem. Po drugiej stronie zaślepiony artysta pragnący łask oraz nieumarły Charon. Fajny motyw z tym, że jest odporny na srebro. 

Czytałem z przyjemnością i zaciekawieniem. Często w tekstach, w których narzucone jest coś (tutaj, żeby antagonista miał happy end), widać, że jest to zrobione na siłę, a u Ciebie wyszło fajnie i naturalnie. 

Zaintrygowało i spodobało mi się uniwersum, w którym wiwerna jako zwierzaczek jednego z uczestników koncertu jest czymś w miarę normalnym. Aż się zaśmiałem, gdy jakoś pod koniec to właśnie ona była najbardziej zadowolona z całej sytuacji :)

Nie umknęło mi też nawiązanie do wszechobecnego w Polsce problemu betonowania rynków przez władze.

Ogólnie uniwersum mnie zaciekawiło, więc za jakiś czas pewnie zajrzę do Twoich innych tekstów :)

 

To chyba tyle z mojej strony.

 

Pozdrawiam :) 

Cześć, Mordoc :) Miło Cię tu widzieć!

Bardzo dziękuję za wizytę i komentarz. Cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu, a największą radość sprawiło mi docenienie bohaterów, których tworzyłem z wielkim sercem, a przy okazji dobrze się bawiłem :D Zawsze miło, gdy radość towarzysząca procesowi twórczemu (wielkie i pompatyczne słowa, nieadekwatne do sytuacji w przypadku amatora takiego jak ja xd) udziela się komuś spośród czytelników!

Miło również, że doceniłeś niewymuszony motyw konkursowy, chociaż warto tutaj zaznaczyć, że miałem łatwiej niż uczestnicy konkursu, ponieważ nie musiałem zawracać sobie głowy limitem czy terminem. Świadomie zrezygnowałem z udziału w konkursie, bo nie dałbym rady wepchnąć swojego pomysłu w narzucone ramy.

Fajnie też, że przypadło do gustu uniwersum :) Jak na razie jedynym tekstem w tym świecie oprócz Muzyki są Niefortunne wypadki w Bibliotece imienia świętego Lucyfera, więc jeśli masz ochotę, to gorąco zapraszam. No i, jak mam nadzieję, w sierpniu pojawi się kolejna przygoda demonicznego ogara Tyfusa i jego pana. Ale absolutnie nie namawiam :D

Pozdrawiam i jeszcze raz dzięki!

Dzięki za wyjaśnienia, Amon :)

(wielkie i pompatyczne słowa, nieadekwatne do sytuacji w przypadku amatora takiego jak ja xd)

Jakoś tak ujmują mnie te Twoje dopowiedzenia, wstawki w tym stylu. Takie sympatyczne i humorystyczne to jest :) Ale czy bym nazwał Cię amatorem, to nie wiem. Chyba że amator w znaczeniu miłośnik danej dziedziny :D

 

Co do uniwersum, to myślę, że mogłaby z tego wyjść fajna powieść. Arcywróg to na chwilę obecną tajemniczy i potężny antagonista, a Charon jeden z jego najważniejszych sługusów. Przygody Joachima mogłyby polegać na wykonywaniu mniejszych zleceń, by po nitce do kłębka dojść do finałowego starcia. Ale to tylko moje propozycje, Ty zapewne masz lepsze pomysły :)

 

Drugie opowiadanie też już zdążyłem przeczytać xD Jutro prawdopodobnie postaram się skomentować :D Wstępnie napiszę, że sporo easter eggów się dopatrzyłem, a początkowa konwencja trochę w stylu opowiadania Wiedźmin. W każdym razie także mi się podobało! Więcej napiszę już pod tekstem właściwym :D

 

Pozdrawiam :)

Co do uniwersum, to myślę, że mogłaby z tego wyjść fajna powieść.

To bardzo miła opinia i nawet przemknęło mi przez myśl, że mógłbym spróbować, ale zaraz potem wyobraziłem sobie, ile trzeba mieć rzeczy, których mi brak: cierpliwość, samozaparcie, dobra organizacja, umiejętności… :D

Do opinii o Bibliotece odniosę się pod tekstem właściwym, żeby zachować jakiś porządek. Jestem pod wrażeniem tempa lektury! ;)

Dzięki raz jeszcze za podzielenie się spostrzeżeniami!

Cześć!

 

Niezłe opko. Widzę, że postanowiłeś pociągnąć historię Joachima dalej i bardzo zgrabnie to wyszło. Klimat spirytystyki dobrze oddany, upiorny gmach doskonale do niego pasuje. Pomysł z koncertem bardzo pomysłowo wykorzystany, choć początkowo dzieje się niewiele, to bardzo umiejętnie budujesz nastrój niepewności.

A później jest już tylko lepiej. Mnóstwo fantastyki, sporo emocji i zakończenie, w którym zło zdecydowanie tryumfuje. Szkoda, że nie wyrobiłeś się w terminie (chociaż wtedy musiałbyś to przyciąć…), ale i tak miałem kupę frajdy z tekstu.

Jeżeli do czegoś miałbym się przyczepić, to do zmiany nastawienia bohaterów w końcówce. To jest takie nieintuicyjne. Byłem zaskoczony, że się nie pokłócili, tylko umówili na wódkę. Ale może w kolejnym tekście poznamy jakieś drugie dno.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Krarze, ekstra, że tekst dostarczył frajdy :D Dziękuję za lekturę i komentarz.

Co do zakończenia i wypadu na wódkę, na poważnie rozpatrywałem dwie opcje: chłopaki mogli albo pokłócić się, robić wzajemne wyrzuty i przerzucać winę za niepowodzenie, albo też klęska mogła wstrząsnąć nimi na tyle, że na moment zapomnieli o animozjach i różnicach, a ich relacja otrzymała niepowtarzalną szansę na jakiś przełom :P Wybrałem drugą opcję, ponieważ uznałem ją za ciekawszą, a dodatkowo starałem się sprawić wrażenie, że chociaż Joachima i Rolfa dzieli wiele, to w jakimś sensie mają się ku sobie – nie wiem, na ile to wyszło. Opowiadania to oczywiście zamknięte formy, nie powinno się czytać jednego przy obowiązkowej znajomości innych tekstów z serii, ale postaram się jakoś sprytnie zaaranżować temat i rozwinąć wątek dla tych, którzy przeczytali wszystkie przygody Joachima i demonicznego psa Tyfusa ;) Zadanie niełatwe, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Nawet, gdybym wyrobił się w terminie, musiałbym skrócić tekst o prawie połowę, to chyba byłaby misja skazana na niepowodzenie :D Mamy na portalu kilka przykładów, co może się wydarzyć, jeśli postaramy się upchnąć zbyt wiele w zbyt krótkiej formie. 

Pozdrawiam, jeszcze raz dzięki, że znalazłeś chwil parę na lekturę :)

 

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Hej, Anet, bardzo mi miło, że wpadłaś :) Dzięki za podzielenie się opinią!

Nowa Fantastyka