- Opowiadanie: Realuc - Siódma para żeber

Siódma para żeber

No­stal­gia mnie napastowała, tak więc mu­sia­łem wró­cić na krót­ką chwi­lę do ko­rze­ni i na­pi­sać dość kla­sycz­ne fan­ta­sy. 

Innymi słowy:

Czasami człek musi, bo się udusi.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Siódma para żeber

Trzy­kroć ryk­nie ol­brzym, wten­czas z Twier­dzy Orma zstą­pi Ostatni Bóg, Ha­rvgar. Jako kruk o orła wiel­ko­ści się ukaże, a skrzek jego niósł bę­dzie się do­li­na­mi, aż po skraj świa­ta. Strzeż­cie się szu­braw­cy, ra­duj­cie lu­dzie prawi, gdyż śmier­cią bę­dzie karać, a ży­ciem na­gra­dzać.

 

Bogo­wie i lu­dzie

Ano­nim

 

 

Cze­ka­li w cie­niu rozłożystej sosny, za za­sło­ną z gę­stych pa­pro­ci.

Ście­ka­ją­ce z ro­ślin kro­ple rosy skrzy­ły w wi­ta­ją­cych dzień pro­mie­niach. Za­pach wil­got­ne­go mchu i igli­wia wdzie­rał się w nosy bez za­pro­sze­nia wraz z wred­nym smro­dem. Świergot ptaków był na tyle donośny, że zagłuszał nieco szelest przemieszczającej się łani, jed­nak my­śli­wy do­sko­na­le wie­dział, że ta zmierza w ich kie­run­ku. Przy­tknął palec do ust, aby uspo­ko­ić krę­cą­ce­go się ner­wo­wo syna. Nie miał mu za złe mło­dzień­cze­go za­pa­łu, tym bar­dziej zwa­żyw­szy na to, że chłopiec uczest­ni­czył w po­lo­wa­niu po raz pierw­szy.

Zwie­rzy­na była bli­sko. Di­vi­nar czuł jej woń, sły­szał wy­pusz­cza­ne noz­drza­mi po­wie­trze. Prze­je­chał ko­niusz­kiem ję­zy­ka po gór­nej war­dze, po czym ob­li­zał palec. Wy­cią­gnął z koł­cza­na strza­łę, przy­tknął do je­sio­no­we­go łuku, na­cią­gnął cię­ci­wę wy­chy­la­jąc się po­wo­li znad za­ro­śli. Arn rów­nież wy­pro­sto­wał nogi, wkła­da­jąc do procy ka­mień.

Łania unio­sła łeb i rzu­ci­ła się do uciecz­ki jesz­cze zanim świ­snę­ła strza­ła. I nie spło­szy­ła ją wcale dwój­ka my­śli­wych. Gdy Di­vi­nar do­strzegł ści­ga­ją­ce zwie­rzę mon­strum, zro­zu­miał, skąd tak na­praw­dę do­cho­dził smród. Stwór do­padł ofia­rę po kilku su­sach i jednym szarpnięciem długich łap rozerwał jej ciało na dwie części. Zle­pek mię­śni, kości, ko­rze­ni i zbu­twia­łych liści wi­ro­wał nad mar­twą zwie­rzy­ną, chłep­cząc łap­czy­wie krew. Be­stia do­strze­gła nagle ludzi, prze­rwa­ła ucztę, za­mar­ła na krót­ką chwi­lę.

– Na Orma Wszech­moc­ne­go, ucie­kaj! – wy­darł się Di­vi­nar.

Arn, z prze­ra­że­niem w oczach, za­czął biec przez bór. Strach pa­ra­li­żo­wał i plą­tał nogi, więc mi­nąw­szy za­le­d­wie kilka drzew, chło­piec runął w chasz­cze pełne po­krzyw. Po­twór zawył ni­czym ol­brzy­mi wilk i ru­szył w ich stro­nę z nie­by­wa­łą pręd­ko­ścią.

Di­vi­nar pu­ścił cię­ci­wę. Strzała ze świstem prze­szy­ła powietrze, koń­cząc lot w ukry­tej pod li­ść­mi czasz­ce. Wy­trą­ci­ło to szka­ra­dę z rów­no­wa­gi, lecz nie po­wa­li­ło na zie­mię, czego na­le­ża­ło­by ocze­ki­wać po tak cel­nym strza­le. My­śli­wy od­rzu­cił łuk i dobył topór. Przedarł się przez pa­pro­cie i do­sko­czył do prze­ciw­ni­ka, pró­bu­jąc wy­ko­rzy­stać chwi­lę jego sła­bo­ści. Ciął orę­żem sple­cio­ne z ko­rze­ni łap­ska, ale te zda­wa­ły się od­ra­stać po każ­dym cio­sie. Zdo­łał unik­nąć pa­zu­rów oraz roz­war­tej sze­ro­ko szczę­ki i z za­ma­chem wbił ostrze to­po­ra wprost mię­dzy puste oczo­do­ły, tuż obok ster­czą­cej strza­ły. Be­stia za­wy­ła ni­czym wa­ta­ha wil­ków i w ostat­nim od­ru­chu życia zdo­ła­ła raz jesz­cze wy­wi­nąć długim łapskiem. Di­vi­nar obe­rwał w ukry­ty pod skó­rza­ną tu­ni­ką tors. Upadł, a wzrok przy­sło­ni­ła biała mgła. Słyszał cichnące wycie mon­strum, tym razem przy­po­mi­na­ją­ce już tylko dźwię­ki wil­cze­go szcze­nię­cia. Chwilę później ciel­sko gruch­nę­ło tuż obok niego.

– Za­bi­łem go, ojcze! Za­bi­łem!

My­śli­wy dźwi­gnął się na łok­ciach i prze­tarł oczy. Arn stał nie­opo­dal i ura­do­wa­ny wy­ma­chi­wał nad głową procą. Di­vi­nar pod­niósł się ze stęk­nię­ciem, od­ru­cho­wo przy­kła­da­jąc dłoń do roz­ry­wa­nej bólem klat­ki pier­sio­wej.

– Za­iste, synu mój, ka­mień twój i siła ra­mie­nia twego nie­oce­nio­nym to­wa­rzy­szem owej po­tycz­ki były.

Pod­szedł do zma­sa­kro­wa­nej łani, aby spraw­dzić, czy będą mogli wy­ko­rzy­stać to, co z niej zo­sta­ło. Syn pod­biegł zaś do ubitego po­two­ra, który wy­glą­dał teraz jak nie­od­łącz­na część lasu.

– Czuję w twym gło­sie drwi­nę, ojcze. Czyż nie wy­ka­za­łem się od­wa­gą? Mo­głem wszak­że dalej pierz­chać, a wró­ci­łem.

Di­vi­nar po­sta­no­wił nie grze­bać w tru­chle. Nie był pe­wien, czy nada­wa­ło się jesz­cze do je­dze­nia. Śliny stwo­rów wsze­la­kich czę­sto no­szą w sobie tru­ci­znę.

– Wy­ka­za­łeś się głu­po­tą. Gdyby zabił mnie, to za­bił­by i cie­bie.

– Co to było? – Arn kop­nął w dzi­wacz­ne ciel­sko.

– Leśny dziad. Nie wi­dzia­łem żad­ne­go od wielu lat, a wiele cza­ją­cych się w bo­rach po­czwar ubi­łem prze­cie. Wra­ca­my do chaty, już.

Męż­czy­zna ru­szył, a po chwi­li syn się z nim zrów­nał.

– Dla­cze­go je­steś taki po­sęp­ny? – Arn wie­dział, że nie była to spra­wa rany. Oj­ciec mie­wał już o wiele gor­sze. Di­vi­nar przy­sta­nął na chwi­lę i rzekł:

– Bo jesz­cze nigdy się tak nie lę­ka­łem.

– Jak to? Czyż­by ten dziad strasz­niej­szy był od upio­ra z mo­gi­ły? Od dwu­gło­we­go wężo­wi­ja albo od li­siej utra­pie­ni­cy? Od wszyst­kich be­stii, z któ­ry­mi przy­szło ci się mie­rzyć?

My­śli­wy ude­rzył pię­ścią w ramię syna i od­parł, ru­sza­jąc w dal­szą drogę:

– Nie, lecz tym jed­nym razem byłeś ze mną ty. A strach przed krzyw­dą, jaka mogła cię spo­tkać, przy­ćmie­wa każdy inny.

Wra­ca­li do do­mo­stwa z pu­sty­mi rę­ko­ma, choć jak zwykł ma­wiać Ten­fal, Bóg Roz­sąd­ku:

To co w gło­wie za­cho­wa­ne, cen­niej­sze niżli naj­zna­mie­nit­szy w dło­niach skarb.

 

 

*

 

 

Irna zbli­ża­ła się w jego kie­run­ku naj­wol­niej, jak tylko po­tra­fi­ła.

Chcia­ła od­wlec tę chwi­lę. Za­trzy­mać czas i cie­szyć się w nie­skoń­czo­ność dniem, w którym jej ukochany jest nieświadomy nieszczęścia, jakie ich spotkało. Sło­necz­nym dniem nad brze­giem je­zio­ra, gdzie liczy się tylko szum ła­sko­ta­nych wia­trem ta­ta­ra­ków i śpiew wod­nych pta­ków. Gdzie kozy kłę­bią się w za­gro­dzie, a wy­ło­wio­ne po­przed­nie­go dnia ryby skwier­czą nad pa­le­ni­skiem. Gdzie męż­czy­zna, z któ­rym po­sta­no­wi­ła dzie­lić łoże do końca swych dni, rąbie to­por­kiem raz za razem, szy­ku­jąc drwa na zbli­ża­ją­cą się zimę.

I wszyst­ko to w isto­cie miało miej­sce, choć do pięk­ne­go ob­ra­zu bra­ko­wa­ło jed­ne­go. Bie­ga­ją­ce­go wśród nich Arna, który nie może się zde­cy­do­wać, czy być jesz­cze ba­wią­cym się chłop­cem, czy już mło­dym my­śli­wym i wo­jow­ni­kiem. Le­żą­cy pod skó­ra­mi od kilku dni syn jest wi­do­kiem pod­łym, okrut­nym, nie­spra­wie­dli­wym.

Irna ze­szła ze skar­py, na szczy­cie któ­rej stała ich chata wraz z za­gro­dą. Di­vi­nar ma­chał z za­pa­łem to­por­kiem, aż pot kapał mu z nosa. Gdy doj­rzał swą ko­bie­tę, od­rzu­cił na­rzę­dzie i roz­ło­żył sze­ro­ko ręce.

– Witaj, uko­cha­na.

Nie po­tra­fi­ła wy­si­lić się na uśmiech. Uda­wa­nie ni­cze­go prze­cież nie zmie­ni. Po­de­szła, po­zwo­li­ła się objąć i rze­kła:

– Do­brze, że wró­ci­łeś. Wy­pa­try­wa­łam cię. Cze­ka­łam. Dla­cze­go nie od­pocz­niesz po po­dró­ży?

– Nie chcia­łem prze­ry­wać wam snu, gdyż ledwo słońce wzeszło. Wy­pra­wa na Wy­rwiń­ca nie na­le­ża­ła do tych przy­jem­nych. Na do­da­tek jakaś banda ło­trów pró­bo­wa­ła okraść mnie z łupów. Po­trze­bo­wa­łem dać upust swej zło­ści. Arn jesz­cze śpi?

Ob­ję­ła jego szorst­kie, twar­de dło­nie. Spoj­rza­ła głę­bo­ko w ciem­no­zie­lo­ne oczy.

– On… On za­cho­ro­wał. Nagle. Wszyst­ko wy­da­rzy­ło się, gdy cię nie było.

Di­vi­nar zmarsz­czył czoło i nie­mal­że krzyk­nął:

– Co to zna­czy, że za­cho­ro­wał?

Irna od­wró­ci­ła się od niego i utkwi­ła wzrok w la­zu­ro­wej tafli, pełnej wie­lo­barw­nych, je­sien­nych liści, two­rzą­cych spek­takl ko­ły­szą­cych się i mie­sza­ją­cych ze sobą barw. I o wszyst­kim opo­wie­dzia­ła. O tym, jak za­sta­ła wi­ją­ce­go się z bólu syna na progu chaty. O tym, że od kilku dni nie wsta­je z łoża, ob­la­ny potem, od­pie­ra­ją­cy ko­lej­ne fale cier­pie­nia. O wi­zy­cie u wi­dzą­ce­go, który za­wy­ro­ko­wał chłop­cu śmierć, nie znaj­du­jąc dla niego żad­ne­go le­kar­stwa. Na ko­niec po po­licz­ku Irny spły­nę­ła nie­śmia­ła łza, któ­rej Di­vi­nar nie do­strzegł. Nie chcia­ła, żeby do­strzegł. Nie była prze­cież zwy­czaj­ną, wiej­ską dziew­ką, a wo­jow­nicz­ką. Tak jak on.

– Muszę go zo­ba­czyć…

Męż­czy­zna ru­szył w stro­nę do­mo­stwa, lecz Irna szyb­ko za­gro­dzi­ła mu drogę. Trzę­są­ce się dło­nie opar­ła na jego pier­si.

– Za­nie­chaj, pro­szę. Rze­kłam mu…

– Co mu po­wie­dzia­łaś? No mówże!

Był wście­kły, choć wie­dzia­ła, że pod za­sło­ną utka­ną ze zło­ści i gnie­wu skry­wał roz­pacz i lęk.

– Rze­kłam, że wy­ru­szy­łeś szu­kać le­kar­stwa. Że nie wró­cisz, póki cze­goś nie znaj­dziesz. Mu­sia­łam mu coś po­wie­dzieć, Di­vi­na­rze. Mu­sia­łam dać mu na­dzie­ję, na Bogów…

– Nie mów o Bo­gach! Robię dla nich tak wiele. Po­świę­cam się, czysz­cząc naszą kra­inę z plu­ga­wych istot, skła­dam ofia­ry, wzno­szę modły, każ­dej wio­sny cho­dzi­my do Yr­ma­dril­la, aby po­ścić przez dzie­sięć dni, i po co to wszyst­ko? Po to, żebym tak długo cze­kał na po­tom­ka, a kiedy w końcu dałaś mi syna, chcą mi go ode­brać? Dość mam ta­kich Bogów! Sam stanę się ko­wa­lem swego losu i losu mych bli­skich.

Di­vi­nar ru­szył wzdłuż brze­gu, w stro­nę lasu. Irna tym razem już za nim nie po­bie­gła. Wie­dzia­ła, że nie od­pu­ści. Wie­dzia­ła, że zrobi wszyst­ko, aby oca­lić syna. Mimo to za­wo­ła­ła, tak dla spo­ko­ju serca:

– Dokąd idziesz? Nie wiemy nawet, co mu do­le­ga.

– Od­naj­dę le­kar­stwo – od­krzyk­nął z pewnością w głosie, której mogliby zazdrościć mu sami Bogowie.

 

 

*

 

 

Wej­ście do nory za­sła­nia­ła plą­ta­ni­na dłu­gich korzeni za­koń­czo­nych cier­nia­mi. Wy­da­wa­ło się, że ro­śli­ny żyją. Że w rów­nym ryt­mie uno­szą się i opa­da­ją, jakby były jed­nym, od­dy­cha­ją­cym or­ga­ni­zmem.

Tak więc nikt o zdro­wych zmy­słach nie spró­bo­wał­by do­stać się do wi­dzą­ce­go bez jego ze­zwo­le­nia. Di­vi­nar uczy­nił tak, jak za każ­dym razem, gdy po­trze­bo­wał się z nim spo­tkać. Przy­tknął palec do jed­ne­go z cier­ni i do­ci­snął na tyle, aby kolec za­mo­czył się we krwi. Ledwo cof­nął się o krok, a żywa ba­rie­ra roz­stą­pi­ła się, uka­zu­jąc wej­ście. Po­cząt­ko­wo mu­siał bro­dzić na czwo­ra­kach, chwi­lę póź­niej jed­nak ko­ry­tarz robił się coraz wyż­szy, po­zwa­la­jąc na wy­pro­sto­wa­nie ple­ców.

Wi­dzą­cy wi­siał na gru­bym ko­rze­niu ni­czym gacek. Jego star­cza głowa mu­ska­ła za­sy­pa­ną po­pio­łem i ko­ść­mi zie­mię, na któ­rej pisz­cze­lem kre­ślił runy. Nagi, wy­sma­ro­wa­ny czar­nym pyłem, śmier­dzą­cy krwią i dymem. Gdy do­strzegł go­ścia za­marł, od­rzu­cił kość i roz­warł po­zba­wio­ną zębów gębę, se­ple­niąc:

– Mmm, wiel­ki Di­vi­nar kolejny raz za­szczy­cił mnie swą obec­no­ścią.

– Tym razem nie będę uprzej­my, wiesz­czu.

Di­vi­nar sta­nął obok pa­le­ni­ska, któ­re­go sza­le­ją­ce pło­mie­nie rzu­ca­ły na ciało star­ca ma­ka­brycz­ne cie­nie. Ogień trawił zwie­rzę­ce or­ga­ny i mieszankę dziwacznych roślin, wy­peł­nia­jąc tym samym norę okropnym smrodem. Wi­dzą­cy za­śmiał się i od­parł:

– Mmm, wiem, gdyż ob­ra­zi­łeś się na Bogów. Prze­klą­łeś ich, choć tyle ci dali. Naj­po­tęż­niej­szy wo­jow­nik pół­no­cy dąsa się, po­nie­waż nie może mieć wszyst­kie­go.

– Nie baj­durz, głup­cze! Zdra­dzi­li mnie!

Sta­ruch za­czął się bujać ni­czym dziec­ko na ga­łę­zi drze­wa.

– Mmm, nic z tych rze­czy. Bo­go­wie dają, ale też od­bie­ra­ją. I we wszyst­kim tym jest jakiś cel. Im prę­dzej to zro­zu­miesz, tym ła­twiej bę­dzie ci się go­dzić z…

– Za­milcz! Nie wiem, jakiż cel mie­li­by w uśmier­ca­niu mego syna, o któ­re­go tak długo bój to­czy­łem!

Wi­dzą­cy zmru­żył oczy, ob­li­zał spi­cza­sty nos dłu­gim, jasz­czu­ro­wa­tym ję­zo­rem.

– Mmm, to po cóż tu przy­sze­dłeś, Di­vi­na­rze? Czego ocze­ku­jesz od tego, kto roz­ma­wia z tymi, w któ­rych na­dziei już nie po­kła­dasz?

Di­vi­nar wes­tchnął cięż­ko i kop­nął w wa­la­ją­ce się pod no­ga­mi kości.

– Bo nie widzę in­ne­go spo­so­bu, jak po­kłaść w nich na­dzie­ję po raz ostat­ni.

– Mmm, chcesz oca­lić syna – stwier­dził sta­rzec, opusz­cza­jąc się na zie­mię. Pod­niósł się szyb­ko i zgrab­nie, zu­peł­nie nie jak człek w tak sę­dzi­wym wieku.

– Za­iste. Rze­kłeś mej wy­bran­ce, że nie ma spo­so­bu na jego ura­to­wa­nie. Mnie zaś nie­gdyś rze­kłeś, że nie ma na tym świe­cie czy­nów nie­moż­li­wych, jeno są lu­dzie nie­zdol­ni ich do­ko­nać. Po­wiedz mi jak uzdro­wić syna, a zro­bię to.

Wi­dzą­cy zgar­nął garść po­pio­łu i syp­nął do pa­le­ni­ska. Pło­mie­nie buch­nę­ły, strze­la­jąc ogni­sty­mi ję­zo­ra­mi.

– Mmm, jest jeden spo­sób. Nie­malże nie­moż­li­wy, ale…

– Mówże pręd­ko!

– Znasz opo­wieść o ol­brzy­mie Igar­da­ra­nie?

Di­vi­nar kiw­nął po­twier­dza­ją­co głową, mimo to sta­ruch po­sta­no­wił przy­po­mnieć mu tę hi­sto­rię:

– Był razu pew­ne­go wiel­ko­lud, co na bar­kach swych świat dźwi­gał. W końcu za­słu­żył na to, aby udać się na wiecz­ny od­po­czy­nek, prze­ka­zu­jąc wszyst­ko w ręce Bogów. Ci roz­pru­li jego ogrom­ny brzuch i wy­cią­gnę­li żebra, za­stę­pu­jąc je swo­imi. Każdy z dwunastu najznamienitszych Bogów ofia­ro­wał Igar­da­ra­no­wi jedną parę kości, z czego siedem pierwszych miało największe znaczenie. Tak ol­brzym otrzymał pierwszą parę żeber od Atara, Boga Mie­cza i To­po­ra, dzię­ki któ­re­j miał na wieki po­zo­stać nie­zwy­cię­żo­ny. Dru­gą otrzy­mał od Luma, Boga…

– Na wszyst­kich Bogów, wiesz­czu, znam tę opo­wieść! Mów do rze­czy, gdyż mój syn cier­pi, a i nie wiem, ile mu czasu zo­sta­ło!

Wi­dzą­cy po­ło­żył ko­ści­sty palec na swych mocno uwidocznionych żebrach.

– Siód­mą parę ol­brzym otrzy­mał od Ha­rvni­ra, Boga Życia i Śmier­ci. Dar­czyń­ca nie­świa­do­mie przy­pła­cił ten czyn wła­snym ży­wo­tem, jed­na­ko­woż tuż przed tym zdą­żył spło­dzić syna, który we­dług nie­któ­rych podań i prze­po­wied­ni wciąż się jesz­cze nie na­ro­dził. Cie­bie jed­nak in­te­re­so­wać winna tylko jedna para kości. Siódma, żadna inna. Mając ją w po­sia­da­niu, można życie od­bie­rać, ale też przy­wra­cać. Jest sym­bo­lem po­świę­ce­nia i na­dziei.

Di­vi­nar wiele opo­wie­ści sły­szał i wie­dział, że tyle samo z nich oka­za­ło się praw­dą, co zwy­kłą le­gen­dą. Jak mogło być w tym przy­pad­ku? Spoj­rzał w pło­mie­nie, w które upo­rczy­wie spo­glą­dał wi­dzą­cy. Nie do­strzegł w nich nic, prócz wła­sne­go od­bi­cia. Jakby utkwił wzrok w nie­ru­cho­mej tafli wody, a nie w ska­czą­cych ogniach. Pa­trzył na swoją wy­go­lo­ną głowę, na któ­rej wid­nia­ły wy­ry­so­wa­ne znaki ru­nicz­ne. Alkh, Ikr oraz Muuoh. Męż­ność, roz­są­dek, szczę­ście. Na­stęp­nie prze­niósł wzrok na bli­znę pod lewym okiem, którą po­zo­sta­wi­ła mu na pa­miąt­kę ser­fi­na, oraz na tę przy pra­wym ką­ci­ku ust, po­da­ru­nek od sza­le­ju­cha. Długi i gruby war­kocz sple­cio­ny z brody na­zna­cza­ła już nie­śmia­ło si­wi­zna, a su­ro­wa twarz wcale nie do­da­wa­ła lat. W jed­nej chwili po­czuł się nie­zwy­kle wy­czer­pa­ny i stary, jakby siły, któ­rych za­wsze miał w nad­mia­rze, nagle udały się na od­po­czy­nek.

– Chcesz mi rzec, że mam po­wa­lić Igar­da­ra­na, mi­tycz­ne­go ol­brzy­ma, a na­stęp­nie dobrać się do jego żeber? – Jak­kol­wiek nie­moż­li­wie to brzmia­ło, Di­vi­nar gotów był pod­jąć się wszyst­kie­go.

– Mmm, mówię tylko, co jest je­dy­ną drogą. Co po­wi­nie­neś uczy­nić i jak bę­dzie wy­glą­dał jej ko­niec, tego nie wiem. Tego nie wie­dzą nawet Bo­go­wie.

Di­vi­nar się­gnął po przy­wią­za­ne­go do pasa za­ją­ca, któ­re­go upo­lo­wał w dro­dze do nory. Rzu­cił zwie­rzę­ce ciało pod za­to­pio­ne w ko­ściach stopy wi­dzą­ce­go i zadał ostat­nie py­ta­nie:

– Gdzie go znaj­dę?

Sta­rzec za­śmiał się, wspiął na ko­rzeń, po­wtór­nie za­wi­snął ni­czym nie­to­perz i od­parł:

– Jest zbyt wiel­ki, aby mógł spo­czy­wać w jed­nym miej­scu. Dzię­ki swym ogrom­nym uszom ma za to do­sko­na­ły słuch. Jeśli wyj­dziesz na Va­ragh, górę przod­ków, i z jej szczy­tu za­żą­dasz jego przy­by­cia, może ule­gnie twej proś­bie. A może i nie. Wszyst­ko w rę­kach Bogów.

Wo­jow­nik od­szedł, a wi­dzą­cy po­wró­cił do kre­śle­nia run pisz­cze­lo­wą ko­ścią. Śnież­no­bia­ła sowa wy­ło­ni­ła się nagle z ciem­ne­go kąta, któ­re­go nie do­się­ga­ło do­bie­ga­ją­ce z pa­le­ni­ska świa­tło. Po­de­szła do wi­szą­ce­go łba wiesz­cza, po­krę­ci­ła głów­ką w tę i we w tę, roz­po­star­ła skrzy­dła i wznio­sła się ku nie­wiel­kiej dziu­rze, przez którą wy­do­sta­ła się na ze­wnątrz.

Re­chot wi­dzą­ce­go niósł się da­le­ko poza norę.

 

 

*

 

 

Di­vi­nar za­trzy­mał się w Ber­gad. Sto­li­cy pół­no­cy, ukry­tej w cie­niu sięgających chmur ośnie­żo­nych szczy­tów. Po­śpiech to jedno, ale przy­go­to­wa­nie do star­cia z isto­tą wy­ję­tą z naj­zna­mie­nit­szych le­gend to dru­gie.

Mia­sto z jed­nej stro­ny od­gra­dza­ła od świa­ta łu­ko­wa­ta, drew­nia­na pa­li­sa­da, z dru­giej zaś na­tu­ral­ną ba­rie­rę sta­no­wi­ły góry. Wy­so­kie wieże obok bramy wy­glą­da­ły przy strze­li­stych, skal­nych ko­lo­sach ni­czym liche źdźbła. Wo­jow­nik od­wie­dził przy­ja­cie­la, Torfa, a ten przy­wi­tał go cie­płą stra­wą i kub­kiem go­rą­ce­go miodu. Zima roz­po­czę­ła już swój co­rocz­ny na­jazd wła­śnie tutaj, z każ­dym dniem szar­żu­jąc dalej w stro­nę nizin.

– Rzekł­bym, iż zmy­sły po­stra­da­łeś, albo że głup­ca ze mnie ro­bisz, jeno wiem, że nie zwy­kłeś żar­ta­mi się po­słu­gi­wać – ode­zwał się Torf, gdy tylko Di­vi­nar opo­wie­dział mu o swo­ich pla­nach.

– Po­trze­bu­ję futra, to­po­ra twej ro­bo­ty, gdyż po­przed­ni jest już wy­szczer­bio­ny, no i tro­chę mię­si­wa na drogę.

– Dam ci wszyst­ko, o co tylko po­pro­sisz, przy­ja­cie­lu. Mam u cie­bie tyle dłu­gów, że nie spo­sób je spła­cić w tym życiu. Mar­twię się jed­nak, że po­ry­wasz się z to­po­rem na skałę, któ­rej jako człek nie je­steś w sta­nie skru­szyć. Nie uj­mu­jąc twej sile i osią­gnię­ciom, Igar­da­ran to co in­ne­go, niż leśny dziad czy ba­boż­mij.

Di­vi­nar wy­tarł dno miski reszt­ką chle­ba, nie po­zo­sta­wia­jąc w na­czy­niu nawet kro­pli wa­rzyw­nej po­lew­ki. Zaraz po tym opróż­nił kubek miodu, wstał i rzekł:

– Nie trap się. Muszę się w końcu do­wie­dzieć, po czy­jej stro­nie stoją Bo­go­wie. Przede wszyst­kim jed­nak muszę oca­lić syna. Nic in­ne­go już się nie liczy.

Torf po­ki­wał tylko głową, wstał i objął przy­ja­cie­la, kle­piąc go za­ma­szy­ście po ple­cach.

– Jeśli ol­brzym ist­nie­je i przyj­mie twe wy­zwa­nie, odrąb mu w moim imie­niu cho­ciaż jeden chę­do­żo­ny pa­luch.

– Tak uczy­nię, druhu. Tak uczy­nię.

Di­vi­nar opu­ścił chatę w gru­bym, bru­nat­nym fu­trze, z nie­daw­no wy­ku­tym przez naj­lep­sze­go w mie­ście ko­wa­la to­po­rem, któ­re­go ostrze nie sma­ko­wa­ło jesz­cze żad­nej krwi, oraz z za­rzu­co­nym za plecy worem z niezbędnym do wędrówki ekwipunkiem. Tuż nad mia­stem krą­ży­ła śnież­na sowa, jakby po­my­li­ła porę dnia, wy­pa­tru­jąc myszy zagubionych wśród do­mostw. Wojownik uchy­lił kap­tur, spoj­rzał na naj­wyż­szy z bia­łych szczy­tów. Tam miał się wspiąć, jak nie­gdyś czy­ni­li to przod­ko­wie, zanim dawno już zmar­ły Jarl Edrof zamie­nił naj­waż­niej­sze miej­sce kultu z Va­ragh na Yr­ma­drill. Nie zwle­ka­jąc, Divinar od razu udał się w stro­nę bramy. Kilka kro­ków dzie­li­ło go od opusz­cze­nia Ber­gad, gdy nagle drogę za­stą­pił mu ten, któ­re­go miał na­dzie­ję unik­nąć.

– Na Orma Wszech­moc­ne­go, toż to nie kto inny, jak Di­vi­nar, ulu­bie­niec Bogów i nie­wiast. My­śla­łem, że po ostat­niej wy­pra­wie dłu­żej za­ba­wisz w swoim uro­czym za­kąt­ku.

Wo­jow­nik przy­gryzł wargę i za­ci­snął pię­ści. Przy­był do mia­sta pod osło­ną nocy, sta­ra­ł się nie rzu­cać w oczy, a lu­bią­cy pła­tać psi­ku­sy Roko spra­wił, że w ostat­niej chwi­li na­tknął się na Jarla Arvi­ka, wład­cę Zjed­no­czo­nych Kró­lestw Pół­no­cy. Był ogrom­ny i sze­ro­ki ni­czym pień sta­re­go dębu. Prze­ra­stał co naj­mniej o głowę każ­de­go czło­wie­ka, któ­re­go spo­tkał kie­dy­kol­wiek Di­vi­nar, a czar­ne, wło­cha­te futro jesz­cze bar­dziej upodob­nia­ło go do mon­stru­al­ne­go, gór­skie­go niedź­wie­dzia.

– Chwa­ła ci, Jarlu. – Di­vi­nar klęk­nął na krót­ką chwi­lę na jedno ko­la­no. – Znasz mnie do­brze, wiesz zatem, żem człek ho­no­ru i przy­gód spra­gnio­ny. Do­szły mnie słu­chy, iż w gó­rach tu­tej­szych stwór z sa­mych pod­zie­mi Twier­dzy się za­lągł. Nie trwo­niąc ni chwi­li, po­sta­no­wi­łem spra­wę zba­dać.

– Nie mó­wiąc mi o tym? Za­zwy­czaj roz­gła­szasz swe wy­pra­wy w każ­dej cha­cie, w każ­dej karcz­mie, na każ­dym roz­dro­żu. Cze­muś tym razem tak skry­cie po­sta­no­wił na po­lo­wa­nie się wy­brać?

Di­vi­nar prze­kli­nał w my­ślach Roka i wszyst­kie duchy losu, które przę­dły nici ludz­kich zda­rzeń. Mu­siał z tego wy­brnąć. Nie mógł po­wie­dzieć praw­dy. Od za­ra­nia dzie­jów, odkąd tylko lądy wy­nu­rzy­ły się z morza po stąp­nię­ciu Orma, prawo ludzi pół­no­cy mó­wi­ło jasno: wszyst­ko, co po tej kra­inie cho­dzi, pełza czy lata, na­le­ży do Jarla. I tak od wie­ków naj­męż­niej­si z wojów prze­ści­ga­ją się w za­słu­gach, po­lu­jąc na be­stie wsze­la­kie i stwo­ry z naj­strasz­liw­szych sag wy­ję­te. Wszel­kie tro­fea tra­fia­ją do Hali Bo­ha­te­rów, a ich zdo­byw­cy zy­sku­ją w za­mian wieczną chwa­łę i uzna­nie Bogów, któ­rzy na­gro­dzą ich od­po­wied­nio w Twier­dzy Orma, do któ­rej tra­fią po śmier­ci. Zdo­by­cze Di­vi­na­ra, które zdo­bi­ły halę, były tak licz­ne i nie­by­wa­łe, że już dawno za­słu­żył sobie na miano półboga.

– Owe słu­chy za czcze plot­ki uzna­łem, toteż po­sta­no­wi­łem nie zaj­mo­wać ci nie­po­trzeb­nie głowy, którą wiele istot­niej­szych spraw obar­cza. Spraw­dzę jed­nak, czy to jeno baj­du­rze­nie spragnionych rozgłosu bar­dów, czy też praw­da.

Jarl ski­nął głową i uśmiech­nął się gładząc gęstą, rudą krza­cza­stą brodę, na co Di­vi­nar po­czuł nie­spo­ty­ka­ną ulgę.

– Po­zo­sta­ło mi zatem zapał twój po­dzi­wiać. Wra­caj ry­chło, a ja na­dzie­ję mam, iż na ścia­nie chwa­ły nowy łeb za­wi­śnie.

Po­że­gna­li się krót­kim uści­skiem. Di­vi­nar prze­szedł przez bramę, nie spoglądając za sie­bie. Był wielce rad, że udało mu się zwieść Jarla, i jak naj­prę­dzej pra­gnął zna­leźć się już na ścież­ce pro­wa­dzą­cej w góry. Za­wsze był od­da­ny. Uczci­wy. Wier­ny. Tym razem cho­dzi­ło jed­nak o coś, co wy­my­ka­ło się wszel­kim za­sa­dom. O coś, co było ponad wszel­kie prawa i obo­wiąz­ki. O coś, co nie za­li­cza­ło się do żad­nych spi­sa­nych reguł.

O życie jego syna.

 

 

*

 

 

Piął się wśród mroź­nych po­dmu­chów, siar­czy­stych od­de­chów gór­skich zjaw, bia­łej za­mie­ci i lo­do­wa­tych mu­śnięć. Bro­dził w sięgającym kolan śnie­gu. Słu­chał gwiż­dżą­ce­go wia­tru i swego od­de­chu, sta­ra­jąc się tymi dźwię­ka­mi za­głu­szyć wszel­kie myśli i wąt­pli­wo­ści, które z każ­dym kro­kiem pró­bo­wa­ły nim ste­ro­wać. Prócz mo­zol­nej wę­drów­ki, trudu wspi­nacz­ki i walki z samym sobą, nie na­po­tkał innych prze­ciw­no­ści losu.

Czyż­by Roko od­pu­ścił?

Nawet jeśli zro­bił to na jakiś czas, to tuż przed zdo­by­ciem przez Di­vi­na­ra szczy­tu, przy­po­mniał sobie o naj­więk­szym wo­jow­ni­ku pół­no­cy. Wi­chro­we biesy okrą­ży­ły go pod­czas stro­me­go, ob­lo­dzo­ne­go po­dej­ścia, nie po­zwa­la­jąc tym samym ofie­rze na swo­bo­dę ru­chów. Uno­szą­ce się wy­so­ko nad zie­mią, prze­zro­czy­ste ciała ople­cio­ne bia­ły­mi łań­cu­cha­mi ru­nę­ły w dół. Spa­dły na Di­vi­na­ra ni­czym śnież­na za­mieć, mro­żąc ciało od­de­cha­mi. Pró­bo­wa­ły spę­tać go że­la­stwem, jed­nak bro­nił się za­cie­kle. Z całej siły wbił pięty w kruchy lód, jedną dłoń zacisnął na skalnej ścianie, drugą dobył topór. Sto­jąc w miej­scu, od­pie­rał ko­lej­ne na­tar­cia bie­sów. Stwo­ry były ostroż­ne. Pró­bo­wa­ły zwa­lić go z nóg z da­le­ka, oba­wia­jąc się ostrza ni­czym ognia. Wo­jow­nik po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać bez­ro­zum­ność po­czwar. Opu­ścił broń, uda­jąc, że się pod­da­je. Po­two­ry pod­le­cia­ły, opla­ta­jąc łań­cu­chy wokół gru­be­go futra. Wten­czas Di­vi­nar ze­rwał się z uwię­zi ni­czym niedź­wiedź i jed­nym młyń­cem za­to­pił topór w trzech prze­zro­czy­stych ciel­skach, zo­sta­wia­jąc po bie­sach białe ob­łocz­ki. A że masz­ka­ry te lę­kli­we były, wy­star­czy­ło to, aby resz­ta na­past­ni­ków pierz­chła w po­śpie­chu.

– Nikt ani nic mi nie prze­szko­dzi – rzekł na głos wo­jow­nik i ru­szył dalej, mając już przed ocza­mi skrzą­cy w słoń­cu, biały szczyt.

Kilka po­śli­zgnięć, kilka prze­kleństw, kilka splu­nięć, aż w końcu się udało. Na górze stały jesz­cze po­zo­sta­ło­ści daw­ne­go oł­ta­rza ry­tu­al­ne­go. Cztery po­dłuż­ne głazy wzno­szą­ce się w stro­nę nieba i ka­mien­ny stół. Di­vi­nar za­sta­na­wiał się, jak ktoś kie­dyś zdo­łał to tutaj wtargać. Zro­bił kilka kro­ków i ku swemu zdu­mie­niu do­strzegł, że na zmro­żo­nym śnie­gu wid­nie­ją słabo wi­docz­ne, ale jed­nak, ślady stóp. I to wielu stóp. Po cóż ktoś miał­by się tutaj wy­bie­rać w dzi­siej­szych cza­sach?

– Wiel­ki Di­vi­nar. Sługa Pół­no­cy. Po­grom­ca Be­stii Wsze­la­kich. Wy­bra­niec Bogów. I zdraj­ca.

Zza ruin oł­ta­rza wy­ło­nił się nagle Jarl Arvik. Jego rudą brodą i czu­pry­ną tar­gał mroź­ny wiatr, a czar­ne futro za­sy­pa­ły białe dro­bin­ki. Choć był czło­wie­kiem, ktoś tego nie­świa­do­my pew­ni­kiem mógł uznać go za mniej­sze­go ol­brzy­ma.

– Przy­sze­dłeś oddać cześć przod­kom i sta­rym Bogom, panie? – za­py­tał drwią­co Di­vi­nar, bo wie­dział już, że to nie bę­dzie ich ko­lej­ne miłe spo­tka­nie. A jego myśli szyb­ko się po­twier­dzi­ły, gdy zza gła­zów wy­ło­ni­ło się tuzin wojów w peł­nym opan­ce­rze­niu. – Ciekawym również, jakim sposobem znaleźliście się tutaj przede mną.

– Znam drogi, których nie znają nawet twoje wymyślone stwory. Nie masz w sobie żad­nej skru­chy? Oszu­ka­łeś mnie. Po­sta­no­wi­łeś za­po­lo­wać na le­gen­dar­ne­go ol­brzy­ma i za­własz­czyć sobie skar­by, które kryją się w jego wnę­trzu. Wszyst­ko, co jest w tej kra­inie, na­le­ży do mnie! Tak sta­no­wi prawo od za­ra­nia dzie­jów, a ty się mu sprze­ci­wi­łeś!

Di­vi­nar zmie­rzył po­śpiesz­nie wro­gów. Ro­ga­te szy­sza­ki, kol­czu­gi, księ­ży­co­we tar­cze i krót­kie mie­cze kon­tra jego topór. Szan­se nie były równe, ale czy kie­dy­kol­wiek brał udział w wy­rów­na­nych po­je­dyn­kach?

– Nie wiem, Jarlu, skąd o moich pla­nach wiesz, wiedz jed­nak, że nie mam przed czym skru­chy oka­zy­wać. Cho­dzi o życie mego syna. Ty prze­ło­żył­byś prawo nad życie swo­je­go?

Dłoń trzy­mał już na sty­li­sku ukry­tym pod fu­trem. Arvik mach­nął wiel­ką pię­ścią, jakby chciał prze­go­nić gi­gan­tycz­ną muchę.

– Głu­piś, jeśli my­ślisz, że na uczu­cia mnie weź­miesz. Roz­cza­ru­ję cię wiel­ce, Di­vi­na­rze, ale po­wiem ci praw­dę o tym świe­cie. Nie ma żad­ne­go Igar­da­ra­na, nie ma jego ma­gicz­nych żeber, nie ma nawet Bogów! Wszyst­ko to mrzon­ki dla sła­bych ludzi. Potwory zaś są jeno wytworami plugastw, jakich dopuszczają się ludzie. I to wszystko. Tacy jak my nie po­trze­bu­ją mo­dlitw i po­mo­cy sił wyż­szych. Do­brze o tym wiesz w głębi sie­bie. A skąd je­stem świa­dom twych pla­nów? Od tego, który to niby z Bo­ga­mi roz­ma­wia. Co praw­da wie­rzy w nich, ale za od­po­wied­nie sumy do­no­si mi o każ­dym spo­tka­niu w jego śmier­dzą­cej norze. A wiedz, że gdyby nie to, zo­stał­bym już otru­ty albo za­dźga­ny co naj­mniej trzy razy.

Di­vi­nar prych­nął i ob­li­zał górną wargę ko­niusz­kiem ję­zy­ka. Za­śmiał się, przy­po­mi­na­jąc sobie wszyst­kie ob­rzę­dy z udzia­łem Jarla. Jak można być tak ob­łud­nym?

– Chcesz mnie uka­rać za to, żem po­sta­no­wił zdo­być coś, w co nawet nie wie­rzysz?

Jarl zmarsz­czył krza­cza­ste brwi.

– Nie. Chcę cię uka­rać za to, żeś pró­bo­wa­ł to przede mną za­ta­ić. Już nie mogę ci wię­cej ufać, a co mi po wo­jow­ni­ku, który łamie prawo i nie sta­wia swego wład­cy na pie­de­sta­le? I wiedz, że z bólem serca pa­trzeć będę na twój ko­niec, gdyż wiel­ce cię sza­no­wa­łem. Pół­noc dawno już nie no­si­ła tak wiel­kie­go wo­jow­ni­ka. Oby Bo­go­wie, w któ­rych wie­rzy­łeś do ostat­niej chwi­li, przy­ję­li cię w Twier­dzy Orma. Zabić.

Wo­jo­wie ru­szy­li na niego ramię przy ra­mie­niu, z mie­cza­mi go­to­wy­mi do cięć. Di­vi­nar dobył topór i od­rzu­cił futro. Nie cze­kał, aż po­dej­dą. Zawył ni­czym wilk i rzu­cił się na ścia­nę tarcz.

Rąbał to­po­rem kru­sząc drew­nia­ne osło­ny, uchy­lał się przed świsz­czą­cym orę­żem wroga ni­czym przed pa­zu­ra­mi po­two­rów. W końcu za­to­pił ostrze w karku pierw­sze­go woja, tuż pod szy­sza­kiem. Krew zbry­zga­ła runy na łysej czasz­ce. Szyb­ki od­skok, kuc­nię­cie, cię­cie po no­gach. Dwóch padło z ję­kiem, po­sta­no­wił dobić ich póź­niej. Unik­nął mie­cza z lewej, ale nie zdo­łał już tego z pra­wej. Ostrze prze­ora­ło ramię. Jedna chwi­la wy­bi­cia z rytmu walki wy­star­czy­ła, aby Di­vi­nar dał się zra­nić po raz ko­lej­ny, tym razem w plecy. Okrą­żo­ny i za­mknię­ty w że­la­znej pu­łap­ce, uległ na­wał­ni­cy mie­czy. Nie wie­dział nawet, kiedy wy­pu­ścił z ręki topór. Opadł cięż­ko na ko­la­na, pa­trząc męt­nym wzro­kiem w zbry­zga­ny krwią śnieg. Wie­dział, że się już nie pod­nie­sie. Po­ko­nał w życiu tyle be­stii, a to lu­dzie mieli być jego zgubą, zaś świę­ta góra przod­ków, mo­gi­łą.

Wo­jo­wie roz­stą­pi­li się na roz­kaz Arvi­ka. Wiel­ki Jarl powoli zbliżał się w stro­nę po­ko­na­ne­go wo­jow­ni­ka, jakby z każ­dym kro­kiem chciał na­pa­wać się jego po­raż­ką. Di­vi­nar uniósł głowę. Nie czuł bólu, mimo że ciało krwa­wi­ło od wielu cięć. Gdzieś w środ­ku jed­nak żal i smu­tek roz­ry­wały go moc­niej niż naj­głęb­sza rana. Nie przy­był tu prze­cież dla sie­bie. I za­wiódł. Była to naj­gor­sza z moż­li­wych myśli, jaka mogła to­wa­rzy­szyć czło­wie­ko­wi tuż przed nie­uchron­ną śmier­cią.

Jarl pod­niósł z ziemi wy­ko­na­ny przez Torfa topór i ryk­nął ni­czym ol­brzym, a ryk ten po­niósł się od szczy­tu, po­przez góry, spły­wa­jąc aż do dolin:

– Wy­ma­żę twoje czyny z kart hi­sto­rii!

Przy­tknął zimne ostrze, na któ­rym sty­gła cie­pła krew, do karku klę­czą­ce­go wo­jow­ni­ka, i ryk­nął po raz drugi, a ryk ten usły­sze­li w samym Ber­gad:

– Spra­wię, że nikt nie na­zwie po­tom­ka twym imie­niem!

Cof­nął oręż, szy­ku­jąc się do wy­mie­rze­nia osta­tecz­ne­go ciosu, i ryk­nął po raz trze­ci, a ryk ten wzniósł się wysoko ku chmu­rom:

– Umie­raj, będąc nikim!

Topór opadł. Cię­cie było pre­cy­zyj­ne. W końcu Jarl, jako je­dy­ny sę­dzia Zjed­no­czo­nych Kró­lestw Pół­no­cy, wy­ko­nał w swoim ży­wo­cie nie­je­den wyrok.

 

 

*

 

 

– Jak to moż­li­we!?

Irna pa­trzy­ła to na ka­pła­na, to na syna, nie do­wie­rza­jąc wła­snym oczom.

– Nie wiem, naj­droż­sza pani. Jam nic nie uczy­nił. Wy­zdro­wiał, ot tak. Trze­ba po­dzię­ko­wać Bogom.

Ko­bie­ta wzię­ła chłop­ca za rękę i razem wy­szli z chaty. Arn zmru­żył oczy i z radością przy­wi­tał mu­ska­ją­cy po­licz­ki wiatr.

– Za­po­mnia­łem już, jak tutaj jest pięk­nie – stwier­dził. – Kiedy przy­bę­dzie oj­ciec?

Irna usia­dła wraz z synem na brze­gu skar­py, wpa­tru­jąc się w je­zio­ro i ska­czą­ce po nim cie­nie.

– Nie­ba­wem, synu. Nie­ba­wem – od­rze­kła, a szczę­ście roz­pie­ra­ło ją jak nigdy.

Z dachu chaty ze­rwał się nagle kruk o wiel­ko­ści orła i wzbił się ku niebu, a skrzek jego po­niósł się do­li­na­mi, aż po skraj świa­ta.

Koniec

Komentarze

Coś za coś… Piękna opowieść.

Mitologia jak sądzę Twoja własna, też mnie ujęła.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Tak, własna. Dzięki Ambush za pierwszy komentarz ;)

Niezły pomysł przerodził się w bardzo zacne opowiadanie. W pewien sposób nawet dobrze, że ta historia nie ma szczęśliwego zakończenia, a zamiast tego znajduję w niej pochwałę miłości i męstwa, poświęcenie się dla potomka.

Czytało się dobrze, bo nader interesująco opisałeś poczynania Divinara, choć parę razy potknęłam się na usterkach. Mam nadzieję Realucu, że dokonasz poprawek, bo Siódmą parę żeber chciałabym zgłosić do Biblioteki.

 

Cze­ka­li w cie­niu roz­ło­ży­stej sosny, za za­sło­ną z gę­stych pa­pro­ci. ―> Nieco dalej piszesz: Arn, z prze­ra­że­niem w wą­skich oczach, za­czął biec przez gęsty bór. ―> Sosny w gęstym borze nie bywają rozłożyste – pnąc się do światła, rosną smukłe i wysokie.

 

wdzie­rał się w nosy bez za­pro­sze­nia wraz z wred­nym smro­dem. Świer­got pta­ków za­głu­szał nieco sze­lest prze­miesz­cza­ją­cej się łani, jed­nak my­śli­wy do­sko­na­le wie­dział, że zbli­ża się w ich kie­run­ku. Przy­tknął palec do ust, aby uspo­ko­ić krę­cą­ce­go się już ner­wo­wo syna. ―> Siękoza.

 

i ro­ze­rwał jej ciało na dwie czę­ści jed­nym szarp­nię­ciem dłu­gich łap. ―> Raczej: …i jed­nym szarp­nię­ciem dłu­gich łap ro­ze­rwał jej ciało na dwie czę­ści.

Najpierw szarpnął, a potem rozerwał.

 

Po­wie­trze ze świ­stem prze­szy­ła strza­ła, koń­cząc lot w ukry­tej pod li­ść­mi czasz­ce. ―> Raczej: Strzała ze świ­stem prze­szy­ła powietrze, koń­cząc lot w ukry­tej pod li­ść­mi czasz­ce.

 

Trzę­są­ce dło­nie opar­ła na jego pier­si. ―> Trzę­są­ce się dło­nie opar­ła na jego pier­si. Lub: Drżące dło­nie opar­ła na jego pier­si.

 

zu­peł­nie nie jak człek o tak sę­dzi­wym wieku. ―> …zu­peł­nie nie jak człek w tak sę­dzi­wym wieku.

Każdy z nas jest w jakimś wieku, nie o wieku.

 

– Mmm, jest jeden spo­sób. Nie­mal, że nie­moż­li­wy, ale… ―> – Mmm, jest jeden spo­sób. Nie­malże nie­moż­li­wy, ale

 

W jed­nym mo­men­cie po­czuł się nie­zwy­kle wy­czer­pa­ny… ―> W jed­nej chwili po­czuł się nie­zwy­kle wy­czer­pa­ny

 

to co in­ne­go, niż leśny dziad czy Ba­boż­mij. ―> Dlaczego wielka litera?

 

wy­pa­tru­jąc za­gu­bio­nych mysz wśród do­mostw. ―> …wy­pa­tru­jąc myszy zagubionych wśród do­mostw.

 

Jarl ski­nął głową i uśmiech­nął się pod gęstą, rudą krza­cza­stą brodą… ―> Normalnie na ustami mężczyzn rosną wąsy, dlatego mogą oni uśmiechać się pod wąsem. Widać jarlowi, miast wąsów, nad ustami rosła broda i dlatego mógł uśmiechnąć się pod brodą. ;)

 

Po­że­gna­li się krót­kim uści­skiem. Di­vi­nar prze­szedł przez bramę, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Ra­do­wał się, że udało mu się zwieść Jarla, i jak naj­prę­dzej pra­gnął zna­leźć się już… ―> Siękoza.

 

Bro­dził w za­pa­da­ją­cym się do kolan śnie­gu. ―> W którym miejscu śnieg ma kolana, po które się zapadał? ;)

A może miało być: Bro­dził, za­pa­da­ją­c się po kolana w śnie­gu. Lub: Bro­dził w sięgającym kolan śnie­gu.

 

nie na­po­tkał na inne prze­ciw­no­ści losu. ―> …nie na­po­tkał innych prze­ciw­no­ści losu. Lub: …nie natknął się na inne prze­ciw­no­ści losu.

Napotykamy kogoś/ coś, nie na kogoś/ na coś.

 

Dwóch padło w z ję­kiem… ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Wiel­ki Jarl kro­czył w stro­nę po­ko­na­ne­go wo­jow­ni­ka po­wo­li, jakby z każ­dym kro­kiem chciał… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Wiel­ki Jarl powoli zbliżał się do po­ko­na­ne­go wo­jow­ni­ka, jakby z każ­dym kro­kiem chciał

 

Wy­ma­rzę twoje czyny z kart hi­sto­rii! ―> Wy­ma­żę twoje czyny z kart hi­sto­rii!

Bój się bogów, Realucu i sprawdź znaczenie słów wymarzęwymażę.

 

a ryk ten wzniósł się da­le­ko ku chmu­rom: ―> Raczej: …a ryk ten wzniósł się wysoko ku chmu­rom:

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Realuc!

 

To drugie Twoje opowiadanie, które mam okazję czytać. Nie mam wątpliwości, że piszesz sprawnie, jednak „Szeptuch” podobał mi się o wiele bardziej. O ile tam bogactwo językowe wykorzystałeś w stu procentach, to tutaj niektóre fragmenty oceniam jako przegadane (np.: Wy­trą­ci­ło to szka­ra­dę z rów­no­wa­gi, lecz nie po­wa­li­ło na zie­mię, czego na­le­ża­ło­by ocze­ki­wać po tak cel­nym strza­le. – mało to dynamiczne, a opisujesz scenę walki). Cieszę się, że przynajmniej nie zaserwowałeś całej opowieści o Bogach i darowanych żebrach. ;-)

Na pewno stworzyłeś niezły klimat, natomiast ani fabuła, ani bohaterowie nie rzucili mnie na kolana. Niby się to klei, ale trochę nie do końca. Skoro Divinar był tak przydatnym i wiernym (do czasu, kiedy ośmielił się przemilczeć wyimaginowanego olbrzyma) wojownikiem (półbogiem niemal), to tego rodzaju „próba lojalności” wydaje się być nieco przesadzona, ale co ja tam w sumie wiem o jarlach i ich fanaberiach. ;-) Klamra spinająca motto oraz końcową scenę na plus.  

 

I nie spło­szy­ła jej wcale dwój­ka my­śli­wych. – literówka.

 

– Za­iste, synu mój, ka­mień twój i siła ra­mie­nia twego nie­oce­nio­nym to­wa­rzy­szem owej po­tycz­ki były. – no to mnie kompletnie nie urzekło. Rozumiem stylizację i kpiarski ton, ale „trochę” to przesadzone. ;-)

 

Leżący pod skórami od kilku dni syn jest widokiem podłym, okrutnym, niesprawiedliwym. – wydaje mi się, że to „jest” trzeba by zmienić na „był”, ale może masz inną koncepcję. ;-)

 

Wyzdrowiał, ot tak. – literówka.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Witaj.

Opowieść bez happy endu. Wzruszająca, wyciskająca łzy, czarująca niezwykłą fantastyką, ale tak potwornie smutna… crying

Miłość rodzicielska nie ma sobie równej. :)

Przypuszczam, że dzisiejsza data zamieszczania tej wspaniałej opowieści nie jest przypadkową. :)

Mocno potrząsnąłeś emocjami. :) Tekst pokazuje, co naprawdę liczy się w życiu. Co ma sens. :)

 

Z technicznych:

Ty przełożyłbyś prawo nad życie swojego? – nie mam pewności, czy tam nie ma być jeszcze d

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Hej, Realuc!

 

Najpierw łapanka:

O coś, to nie zaliczało się do żadnych spisanych reguł.

lepiej “co” – “to” mogłoby zostać, ale kiepsko to brzmi.

 

Wyzdrowiał, od tak

ot tak

 

Czuję tu nie tyle klasyczne fantasy Magia i miecz, co mitologię. Oto mamy herosa, który ratuje swojego syna. Są bóstwa, inne mity. Całkiem ciekawy świat jak na 28k znaków.

Przyczyniły się też do tego język dialogów i postępowanie Divinara, szczególnie na początku: oto wraca z wyprawy wczesnym rankiem, nie wchodzi nawet do domu, rozmawia chwilę z żoną i rusza na kolejną wyprawę.

Wrócę jeszcze chwilowo do języka dialogów. Trochę zafalowały poziomem (albo klimatem). Na początku wchodzisz na ładne, mityczne tony:

– Leśny dziad. Nie widziałem żadnego od wielu lat, a wiele czających się w borach poczwar ubiłem przecie. Wracamy do chaty, już.

(Choć w powyższym cytacie wpadł jeszcze niepotrzebny rym)

Ale nie utrzymujesz ich, szczególnie w rozmowach, gdzie dominują krótkie wypowiedzi. Oczywiście trudno w takich sentencjach zawrzeć taką mityczną hmm… melodyczność(?), ale może warto byłoby rozwlec dialog kosztem dynamiki, zyskując więcej magii mitu.

To tyle, jeśli chodzi o czepialstwo, trochę naciągane, bo tekst jest bardzo dobry. Czytałem z wielką przyjemnością!

Divinar kiwnął potwierdzająco głową, mimo to staruch postanowił przypomnieć mu tę historię:

Śmiechłem :D miałeś pełne prawo rzucić tego infodump’a, wyszedłby naturalnie, a tu nie dość, że ostatecznie skróciłeś ten przekaz do minimum, to jeszcze puściłeś oko do wszystkich, którzy się z tym mierzą. Przynajmniej ja tak to odczytałem :D

Ogólny sens też ładny, mityczny. Jeszcze lepiej wybrzmiewa dziś, w Dzień Ojca.

 

Nie mogę polecać do biblio, ale tu chyba nie ma się o co martwić ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Reg,

Cieszę się, że mimo braku happy endu znalazłaś wartość w tej treści :) 

Babolki WYMAZAŁEM, co do jednego, zapyziałego i wstrętnego babola! 

 

Filipie,

Dzięki w takim razie za odwiedziny numer dwa ;) Jest to w istocie inna stylizacja i narracja niż w przypadku Szeptucha, więc nie dziwota, że może się podobać bardziej, lub jak w Twoim przypadku, mniej. Przegadania raczej zawsze staram się unikać.

Jeśli zaś chodzi o przesadzoną reakcję Jarla. Władcy, z zasady, mieli raczej obsesje na punkcie swojej wielkości. Czasami wystarczy wbicie niewielkiej szpilki w zad takowego, aby pękła jego duma i ambicje. No i jest jeszcze sprawa zagrożenia. Jeśli ktoś przestaje być posłuszny a jest potężny, jest równocześnie wrogiem.

 

Leżący pod skórami od kilku dni syn jest widokiem podłym, okrutnym, niesprawiedliwym. – wydaje mi się, że to „jest” trzeba by zmienić na „był”, ale może masz inną koncepcję. ;-)

Tak było w pierwotnej wersji, jednak umyślnie zastosowałem tutaj taki zabieg i zmianę czasu. Aby podkreślić podłość owego widoku nie tylko w tej konkretnej scenie, ale nadać jej brzmienia, które nie jest ograniczone warstwą czasową. Czy coś w tym stylu :D Generalnie, zabieg umyślny :P

 

P.S. Kolejne przygody Szeptucha właśnie się piszą, to był taki przerywnik ;)

 

bruce,

Przypuszczam, że dzisiejsza data zamieszczania tej wspaniałej opowieści nie jest przypadkową. :)

Twoja przypuszczenia są całkiem słuszne ;)

Przepraszam, że wyciskałem łzy! Następnym razem znów będzie na wesoło :D Dzięki, że przeczytałaś ;)

 

Krokus,

Cieszę się, że przeczytałeś i nie wyleciałeś przez to z pracy :D A jak polonia zza zachodniej granicy przeczytała coś kątem oka, to już w ogóle! :P

Jeśli chodzi o rozjazd w dialogach. Chyba możesz mieć tu rację. Ale nie tyle wynika to z mojego niedbalstwa, bo zawsze staram się dbać o konsekwencje, co z faktu, że nie chciałem przesadzić. Nie mam takich zdolności jak niektórzy tutaj, jak choćby Światowider, do w pełni swobodnej archaizacji języka na wysokim poziomie, dlatego nie silę się na to. Chcę, aby było to smaczkiem, a nie normą nasycającą każde zdanie. Stąd pewnie wrażenie, że coś się rozbiega. Ale dzięki za tę uwagę, muszę się tej kwestii bliżej przyjrzeć. 

I tak, było tam małe puszczenie oka, a raczej sam ze sobą bawiłem się i kombinowałem, jak zrobić infodump bez infodumpa :P

 

Dzięki Wszystkim za komentarze!

W takim razie, Realucu, mimo późnej pory udaję się do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Miło mi niezmiernie i mam nadzieję, że jakiś stróż nocny wrota dla Ciebie uchyli :) 

Witaj.

Ja lubię – jak zaśpiewałby Lombard – “Ckliwy melodramat” – wiem, że jest smutny, ale dzięki temu bliższy prawdzie. :)

Mam wielki podziw dla Twojej wszechstronności – fenomenalnie piszesz zarówno o rzeczach trudnych i bolesnych, jak i o sprawach lekkich, żartobliwych. BRAWA! laugh

Pozdrawiam serdecznie. 

Pecunia non olet

Bardzo mi to miło słyszeć, Bruce :) Staram się nie zamykać w żadnych ramach. P.S. Dlaczego wstajesz o tak nieludzkiej porze? :o (choć ja w zasadzie od 6 na nogach :p)

Tak, to widać, starasz się bardzo, ale – co więcej – genialnie Ci się to udaje. Bo starania, to jedno, a osiąganie TAKICH efektów to całkiem inna rzecz. :) Tu trzeba talentu. Z przyjemnością czytam Twojego Autorstwa treści zarówno pełne humoru (i to – jakiego!), jak i nostalgiczne. Niełatwo to osiągnąć, Tobie się udaje. smiley

 

Cóż, skoro Synka budzę po szóstej, a przed siódmą wyjeżdża do przedszkola, sama muszę mieć już wszystko przygotowane dużo wcześniej, od lat tak wolałam, dlatego wczesnoranne pobudki pamiętam w sumie od zawsze. I tak dobrze, że latem nie ma odśnieżania. laugh A że potem człowiek chodzi, jak we mgle – cóż, taki lajf :)

 

Pozdrawiam. ;)

Pecunia non olet

Cześć!

 

Dzięki za wyjaśnienia.

Tak właśnie podejrzewałem, że z tym czasem chciałeś trochę pokombinować. ;-)

I żebyś mnie źle nie zrozumiał. Opowiadanie mi się generalnie podobało, ale „Szeptuchem” zawiesiłeś poprzeczkę wysoko i nie chodzi mi wyłącznie o rodzaj opowieści, lecz również o wykonanie (co jest oczywiście moją subiektywną opinią). :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Miło mi niezmiernie i mam nadzieję, że jakiś struż nocny wrota dla Ciebie uchyli :) 

Realucu, bój się bogów i nocnych stróżów!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Klasyczne fantasy plus Twoje własne mity. Wyszło sympatycznie. Bez wielkich fajerwerków, ale w porządku.

Jak to pośrednikom między ludźmi a bogami nie należy ufać… BTW, czemu piszesz bogów wielkimi literami? Jeśli jest ich wielu, to żadna to nazwa własna.

Świergot ptaków zagłuszał nieco szelest przemieszczającej się łani,

Czyli co zagłuszało, a co było zagłuszane?

Babska logika rządzi!

Fajna klasyka skrzyżowana z mitologią i klimatami nordyckimi. Moje pierwsze skojarzenie: God of War. Potem spostrzegłem twoje własne motywy mitologiczne i ciekawe nazwy stworzeń. Wyszło więc klasycznie, ale oryginalnie. Do tego ładna stylizacja.

Zaskoczyłeś mnie fabułą. Początek szedł dość typowo, potem, gdy pojawił się jarl, już było jasne, że to on tu będzie stanowił przeszkodę – i nagle się okazało, że był przeszkodą nie do przejścia. W ogóle nie czułem upływających znaków i zdziwiłem się, że to już koniec. Ale było to zdziwienie pozytywne. Plot twist niespodziewany, ale logiczny i satysfakcjonujący.

Gorzki, ale jednak, happy end – w końcu tu o wyzdrowienie syna chodziło.

Divinar kiwnął potwierdzająco głową, mimo to staruch postanowił przypomnieć mu tę historię:

Już myślałem “Oho, infodump”, ale ten fragment wyszedł całkiem zgrabnie. Zupełnie to kupuję, że stary widzący opowiada stare bajki, legendy, historie i anegdoty każdemu i w każdych okolicznościach, nie zważając, że są to opowieści powszechnie znane. Nie dość, że jest to nie tylko potrzebne czytelnikowi, to jest też wiarygodne w świecie przedstawionym. I skracający opowieść Divinar wyszedł nawet humorystycznie – oczywiście nie burząc powagi całego utworu.

Wtenczas Divinar zerwał się z uwięzi niczym niedźwiedź i jednym młyńcem zatopił topór w trzech przezroczystych cielskach. zostawiając po biesach białe obłoczki. 

Tuta drobna literówka (interpunktówka?) ;)

Podobało się bardzo, polecę do biblioteki.

Filipie,

Ok, rozumiem Cię doskonale ;) I cenię Twoją opinię :)

 

Reg,

Ha ha! Tak to jest, jak się odpisuje po nocy, z telefonu, w dodatku jeszcze nie do końca na trzeźwo (Smutki po klęsce na Euro trza było gdzieś utopić). Tyle wtop, tyle wtop… Jak ja się przed Tobą teraz pokażę? :o

 

Finklo,

Klasyczne fantasy plus Twoje własne mity. Wyszło sympatycznie. Bez wielkich fajerwerków, ale w porządku.

I takie, jako przerywnik w pisaniu czegoś z większymi fajerwerkami, miało być ;)

 

BTW, czemu piszesz bogów wielkimi literami? Jeśli jest ich wielu, to żadna to nazwa własna.

Niby tak… 

 

Czyli co zagłuszało, a co było zagłuszane?

tu mnie masz! Rzeczywiście brzmi dwuznacznie! Ale podoba mi się to zdanie i nie wiem, jak je przebudować, hm…

 

Dzięki za komentarze! 

PanieDomingo,

Wielcem rad z Twej wizyty :)

I bardzo się cieszę, że się podobało. Tak, z tym infodumpem, jak już pisałem wyżej, kombinowałem, aby wpleść go umiejętnie. A bywało, że miałem problem z tymi aspektami w tekstach, więc tym bardziej jestem zadowolony, że tutaj to wyszło.

Dzięki za opinię i pozdrawiam!

Tyle wtop, tyle wtop… Jak ja się przed Tobą teraz pokażę? :o

Może ze słownikiem w ręce…

 

edycja

Ale podoba mi się to zdanie i nie wiem, jak je przebudować, hm…

Proponuję: Świergot ptaków był na tyle donośny, że zagłuszał nieco szelest przemieszczającej się łani…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

Reg, chciałbym, ale ostatnio jak chciałem zakupić to mnie sprzedawca olał, nie wiem dlaczego… :( :P

 

Edycja:

Dziękuję za propozycję przebudowy!

Albo możesz zmienić na liczbę mnogą; świergoty, trele…

Babska logika rządzi!

Ooo, i to też całkiem zacna propozycja. Teraz to już w ogóle nie mogę się zdecydować, więc chyba wersja Reg będzie od poniedziałku do czwartku, a Finklowa od piątku do niedzieli xD

Czyli wilk syty i owca cała. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Realuc,

Faktycznie nie wyleciałem z pracy, ale zachodnia kolonia obeszła się smakiem ;) Cóż, dzisiaj ciąg dalszy. Może sprzedam im trochę dobrej literatury zamiast gadać ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokusie,

I to jest myśl godna pochwały! Nie ujmując temu, o czym tam im gadasz, dobra literatura zawsze w cenie ;)

Całkiem fajne opowiadanko. Jego podstawową zaletą jest chyba sprawność, z jaką idzie naprzód – nie ma dłużyzn, nie chce się odłożyć czytania na później. Poza tym wyszedł klimat. Sama fabuła nie jest szczególnie szałowa – po prostu nie przeszkadza wydarzeniom płynąć. 

I po co to było?

syfie,

Cieszą mnie Twe słowa. I jakże trafnie, a przy tym zwięźle, wszystko oceniłeś. Bo właśnie nie sama fabuła, a klimat i narracja, miały tutaj grać główne skrzypce. Gdy piszę coś, co określam mianem przerywnika, jak w przypadku tego tekstu, nie lubię roztrząsać przesadnie fabuły i wprowadzać do niej zbytnich zawiłości. Wolę zwyczajnie i swobodnie płynąć.

Dzięki za komentarz! 

Bardzo ciekawe opowiadanie.

Bardzo (chyba najbardziej) podoba mi się postać widzącego. Kilkoma cechami, gestami, a nawet słowami nakreśliłeś go tak, że od razu można sobie tego człowieka wyobrazić. Jednak nasuwa mi się pytanie: po co człowiekowi, żyjącemu w pieczarze, wśród (niemalże) odchodów pieniądze za donoszenie jarlowi? :)

Podoba mi się też zakończenie – ono tu po prostu pasuje.

Mitologia? Chylę czoła.

Drażnił mnie język bohaterów, stylizowany na starodawny – subiektywne odczucie oczywiście. Pod rozwagę, czy czasem nie sprawdziłby się lepiej język “współczesny”? Świat jest tak sugestywny, że i tak można w niego wejść z łatwością.

Pozdrawiam,

dantes

dantes, cześć.

Wieszcze z reguły i zasady są dziwni, i tak też chciałem nakreślić tą postać. Fajnie, że przypadła Ci do gustu.

 

Jednak nasuwa mi się pytanie: po co człowiekowi, żyjącemu w pieczarze, wśród (niemalże) odchodów pieniądze za donoszenie jarlowi? :)

Primo: na pieniądze, i to królewskie, to i pustelnik się skusi :)

Secundo: Nie wiemy, co ów starzec robił, że się tak współcześnie wyrażę, poza godzinami pracy. Może obmywał się w rzece i ruszał na imprezkę do karczmy? :P Jest jeszcze kwestia tego, choć oczywiście nie ma o tym wzmianek w tekście, że w kulturach skandynawskich, a na tych się poniekąd przecież wzorowałem, bogactwo, jakie zgromadziliśmy za życia, miało znaczenie po śmierci.

 

Pod rozwagę, czy czasem nie sprawdziłby się lepiej język “współczesny”? Świat jest tak sugestywny, że i tak można w niego wejść z łatwością.

Raczej starałem się znaleźć złoty środek i nie przesadzać ze stylizacją. Jak wyżej już gdzieś pisałem, miała być raczej smaczkiem, a nie czołowym elementem dialogów. Nie wykluczam jednak, że gdzieś mogłem się zagalopować.

 

Dzięki i pozdrawiam również!

Nie chodzi o to, że to było źle użyte czy coś. Po prostu tak chyba mam, że język starodawny akceptuję tylko u Sienkiewicza :)

Ok, to wszystko już jasne ;)

Znakomite opowiadanie, uwielbiam takie nordyckie klimaty! Poprzednicy właściwie już wszystko napisali, nie będę się powtarzał.

Na samym początku razi mnie tylko skrzek Harvgara – kruka. To słowo po prostu mi tu nie pasuje. Nawet jeśli jest poprawne ( edit: oczywiście jest). Ale to moje subiektywne wrażenie.

No i się nie znam, w dziedzinie fantasy jestem leśnym dziadem. :)

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Andy, cieszę się, że Ci się spodobało ;) Skrzek akurat wydaje mi się trafnym określeniem, choć rozumiem, też czasam tak mam, że zwyczajnie mi coś w danym zdaniu nie brzmi. Pozdrawiam leśnego dziada! ;)

Re­aluc, jak wspomniałem, to wyłącznie mój odbiór. U mnie skrzek wywołuje w wyobraźni skojarzenia z jakimiś średniej wielkości ptakami. Tu mamy “krukonifikację” potężnego boga. Powinno mi to zabrzmieć bardziej majestatycznie. Ale mogę z tym żyć. :) Genialnie piszesz!

 

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Nie sądzę, jednakowoż bardzo mi miło to słyszeć ;)

O, dobre, z pomysłową mitologią i magicznymi bestiami. Trochę przypomina klasyczne bajki o podróży na koniec świata, żeby coś tam. Tylko tu się nie udało. Ładna opowieść o ojcowskiem miłości, choć może facet powinien najpierw pomyśleć, a dopiero potem grzać na koniec świata ;)

Zakończenie rozumiem, czasem po prostu nie można inaczej, bo jakaś równowaga i odrobina nadziei na tym świecie jest potrzebna. Zresztą sama tak zrobiłam w Egzaminie z cudów. Ale nagłe wyzdrowienie syna rodzi pytania. Czy bogowie jednak istnieją i tatuś był ich zabawką? A może to Arvik chciał sprawdzić swojego wojownika? Ale czemu mu tego w twarz nie wykrzyczał. Nagła choroba i równie nagłe wyzdrowienie syna wskazują na to, że ktoś albo coś tu maczało paluchy i chciałabym wiedzieć kto czy co. A ponieważ się nie dowiedziałam, to pozostaję z lekkim niedosytem.

Ale klika i tak dam :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nie do końca moje klimaty, ale tym chyba większa Twoja zasługa, że zaczęłam czytać i doczytałam do końca, i to z przyjemnością :)

Plus przede wszystkim za klimat, sprawną akcję i sprawne połączenie klasycznej fantastyki z własnymi mitami. Fabuła i bohaterowie też mi się podobają, wyjątkowo dobrze odbieram mało szczęśliwe zakończenie…

Oczywiście klikam bibliotekę :)

Irko, jest jeszcze możliwość, że to kapłan dzieciaka czymś podtruwał.

Babska logika rządzi!

skrzek jego niósł będzie się dolinami

 

Zaczęłam czytać, i oto co mi przyszło do głowy…

(Tak, wiem, że słowo ma też drugie znaczenie ;-))

It's ok not to.

Irko, Katio,

Bardzo Wam dziękuję za wizytę, komentarze i kliczki :) Zawsze miło Was gościć pod swoimi tekstami :D

Już pędzę z wyjaśnieniami dręczących Was wątpliwości.

Mianowicie, kluczem do wszystkiego jest rozpoczynający tekst fragment:

 

Trzykroć ryknie olbrzymwtenczas z Twierdzy Orma zstąpi Ostatni Bóg, Harvgar. Jako kruk o orła wielkości się ukaże, a skrzek jego niósł będzie się dolinami, aż po skraj świata. Strzeżcie się szubrawcy, radujcie ludzie prawi, gdyż śmiercią będzie karać, a życiem nagradzać.

 

Bogowie i ludzie

Anonim

 

Zaś tekst kończy się:

Z dachu chaty zerwał się nagle kruk o wielkości orła i wzbił się ku niebu, a skrzek jego poniósł się dolinami, aż po skraj świata.

 

Zauważcie, że Jarl właśnie ryknął trzykrotnie przed zabiciem bohatera. Mamy również fragment u wieszcza:

 

Siódmą parę olbrzym otrzymał od Harvnira, Boga Życia i Śmierci. Darczyńca nieświadomie przypłacił ten czyn własnym żywotem, jednakowoż tuż przed tym zdążył spłodzić syna, który według niektórych podań i przepowiedni wciąż się jeszcze nie narodził.

 

Czyżby zatem Divinar był uosobieniem Harvgara z przepowiedni? A może jego śmierć wypełniła przepowiednię, dzięki której narodził się ostatni Bóg, i to właśnie on uzdrowił syna?

 

Tyle mogę pomóc, mam nadzieję, że coś się rozjaśni ;)

 

dogs, a ja nadal nie wiem, o czym sobie pomyślałaś i boję się chyba wiedzieć :D

Ładne, klasyczne fantasy ze zgrabną klamrą na koniec. Ciekawie spleciony motyw oddania życia ojca za syna i szerszy śmierci za życie/ życia za śmierć.

Początek w lesie mam wrażenie trochę kanciasty. Zabrakło mi nieco płynności między scenami – szczególnie w momencie ataku samego potwora i reakcji syna (od leżenia w pokrzywach nagle się po fakcie okazało, że pomógł ojcu zabić potwora z procy).

Trochę zgrzytnął mi też fragment o Roku, kiedy bohater opuszczał miasto. W pierwszej chwili nie załapałam, że chodzi o boga, a nie fizyczną postać.

Sam jarl i ta jego szybka akcja z przebieżką na szczyt odrobinkę naciągana – chodzi mi tutaj o zawrotne tempo, ale rozumiem, że wiedział wcześniej i się z całą drużyną przygotował ;-)

Językowo – tu i ówdzie coś mi zgrzytnęło, ale nie na tyle, żeby mi się chciało wypisywać.

Przyjemna lektura.

 

PS. Sprawdź sobie znaczenie słowa skrzek, to dowiesz się, co jest na zdjęciu ;-)

It's ok not to.

Dogs, dziękuję za pełny tym razem komentarz :)

Cieszę się, że mimo pewnego naciągania i zgrzytania tu i ówdzie, lektura okazała się przyjemną. 

A co do skrzeku, to znam jego drugie znaczenie, jeno problem w tym, że nie widzę u siebie na komputerze żadnej grafiki tylko jakąś kreskę :P

 

jeno problem w tym, że nie widzę u siebie na komputerze żadnej grafiki tylko jakąś kreskę :P

To wiele wyjaśnia ;D

It's ok not to.

Nordycki klimat opowiadania. Zdarzenia płynnie po sobie następują. Ładnie pokazana potęga ojcowskiej miłości i ofiary. 

Koalo, cieszę się z Twych spostrzeżeń. Dzięki za komentarz ;)

Opowiadanie czytało się bardzo dobrze, głównie ze względu na świetny klimat, znany z nordyckich sag. Śledząc poczytania głównego bohatera, miałem przed oczami Midgard i Asgard. :) Podobało mi się, w jaki sposób Divinar konstruował zdania – taki szczegół, a dodawał tekstowi uroku. Zakończenie również świetne. Od początku zastanawiałem się, czego będą dotyczyć słowa przepowiedni – fajnie to wszystko rozwiązałeś. 

Lupusie, wielce cieszą mnie Twe słowa! Dzięki za komentarz i rad jestem z faktu, że Ci się podobało. 

Pozdrawiam!

Cześć!

Przeczytałam z przyjemnością :). Wykorzystałeś popularne motywy, ale opisałeś je tak zgrabnie, że lektura była satysfakcjonująca. Zakończenie mnie zaskoczyło, bo spodziewałam się widowiskowej walki z olbrzymem. Nordycki klimat oddałeś bardzo dobrze, naprawdę miałam wrażenie, że to opis jednego z odcinków Wikingów. Parę kwestii technicznych wyłapała, ale to w większości tylko sugestie.

Ściekające z roślin krople rosy skrzyły w witających dzień promieniach.

Brakuje mi tu “się” i promienie raczej zwiastują dzień, a nie witają.

Świergot ptaków był na tyle donośny, że zagłuszał nieco szelest przemieszczającej się łani, jednak myśliwy doskonale wiedział, że zmierza w ich kierunku.

Chyba w jej kierunku.

Przytknął palec do ust, aby uspokoić kręcącego się już nerwowo syna.

Moim zdaniem “już” zbędne.

Zlepek mięśni, kości, korzeni i zbutwiałych liści wirował nad martwą zwierzyną, chłepcząc łapczywie jej krew.

Zaimek zbędny.

Arn, z przerażeniem w wąskich oczach, zaczął biec przez bór.

Czemu w wąskich? Strach raczej powoduje wytrzeszcz. 

Wytrąciło to szkaradę z równowagi, lecz nie powaliło na ziemię, czego należałoby oczekiwać po tak celnym strzale.

Moim zdaniem to doprecyzowanie jest zbędne, bo w poprzednim zdaniu napisałeś, że trafił w czaszkę.

Podszedł do zmasakrowanej łani[+,] aby sprawdzić, czy będą mogli wykorzystać to, co z niej zostało.

Początkowo musiał brodzić na czworakach, chwilę później jednak korytarz robił się coraz wyższy, pozwalając na wyprostowanie pleców.

Było tam grząsko, tak?

Widzący zgarnął do dłoni garść popiołu i sypnął do paleniska.

Moim zdaniem doprecyzowanie zbędne.

Stolicy północy, ukrytej w cieniu sięgających chmur ośnieżonych szczytów.

Zmieniłabym tu kolejność: Stolicy północy, ukrytej w cieniu ośnieżonych szczytów sięgających chmur.

Wysokie wieże przy bramie wyglądały przy strzelistych, skalnych kolosach niczym liche źdźbła.

Dobrze byłoby jedno “przy” wyeliminować.

Divinar opuścił chatę przyjaciela w grubym, brunatnym futrze, z niedawno wykutym przez najlepszego w mieście kowala toporem,

Brzmi, jakby przyjaciel był w futrze.

– Przyszedłeś oddać cześć przodkom i starym Bogom, panie? – zapytał drwiąco Divinar, bo wiedział już, że to nie będzie ich kolejne, miłe spotkanie.

Moim zdaniem zbędny przecinek.

Gdzieś w środku jednak żal i smutek rozrywały go mocniej, niż najgłębsza rana.

Zbędny przecinek.

 

Cześć, Alicello!

Cieszę się, że Ci się podobało. A jeśli przy tym poczułaś klimat północy, to już w ogóle jestem w pełni kontent :)

Dzięki za wypisanie uwag. Do części się zastosowałem (w szczególności perfidne przecinki i zbędne określenia), do części nie, ale z pewnością były pomocne!

 

Chyba w jej kierunku.

W ich kierunku, bo chodzi o zwierzę, które zbliża się w ich kierunku, nie o świergot. Ale dopisałem co trzeba ;)

 

Moim zdaniem to doprecyzowanie jest zbędne, bo w poprzednim zdaniu napisałeś, że trafił w czaszkę.

Akurat to konkretne doprecyzowanie jest zupełnie świadome i umyślnie zastosowane, więc się go nie pozbędę :P

 

Było tam grząsko, tak?

Owszem ;)

 

Dzięki i pozdrawiam!

 

Hej,

 

Mam słabość do klasycznego fantasy, więc już za to daje plusika. Do tego udana stylizacja językowa oraz zgrabnie przedstawiona historia o sile poświęcenia i rodzicielskiej miłości, co w końcowym efekcie przekłada się na przyjemne opowiadanie do kawy. Skandynawski klimat (że tak pozwolę sobie to nazwać) bije chłodem i surowością z każdego akapitu. Chciałbym lepiej poznać postać Widzącego, ale może na tym polega jego tajemniczy urok, że nie mamy z nim zbyt wiele do czynienia. Zakończenie, choć dla protagonisty mało szczęśliwe, mi się podoba i satysfakcjonuje.

 

Jest gdzieś tego więcej? ;) 

 

Pozdrawiam! 

Hej, Adku! Twe słowa niezwykle mnie radują. Nic tak nie cieszy jak to, że ktoś chciałby ,,tego więcej". Niestety zawiodę Cię w tym względzie ale od tego typu tekstów zaczynałem zabawę z pisaniem wiele lat temu (co za tym idzie – były soczystym grafomaństwem) i miałem przerwę aż do teraz. W związku z tym swoich tekstów w tych klimatach nie polecę, ale klimatów skandynawskich w fantastyce można znaleźć sporo ;) Dzięki za komentarz!

Cześć ;)

Mam pewien przesyt w motywach okołoskandynawskich w literaturze, ale tutaj się nie zawiodłem.

Podoba mi się mitologia tego świata bez Thora i mu pokrewnych. Podoba mi się, że stworzyłeś mity specjalnie dla tej historii. Dzięki temu miałem poczucie, że tekst jest naprawdę Twój, jakkolwiek to brzmi.

Od początku wiemy, o co chodzi bohaterowi – ma cel uratować syna i o ile jest bardzo znany w swojej krainie to nie jest herosem – co finalnie wyszło na plus. Cieszę się, że bohater miał problemy i że ostatecznie nie dał rady,

Jeśli chodzi o trudności w tekście, to miałem dwie, drobne. Jedno, że nie dostrzegłem wyraźnie interesu widzącego w wysłaniu bohatera na kraniec świata. Chyba, że miało tak być.

Druga kwestia, to zbyt szybkie zakończenie akcji. Walka, potem śmierć i krótka ostatnia scena. Miałem nieodparte wrażenie, że coś się jeszcze wydarzy, a tu nastąpił koniec.

Ogólnie wrażenia na plus, czas z Twoim tekstem był dla mnie przyjemnością.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagitt, cieszą mnie Twe słowa. Dzięki za przeczytanie! A teraz odniosę się do tych drobnych trudności.

 

Jedno, że nie dostrzegłem wyraźnie interesu widzącego w wysłaniu bohatera na kraniec świata. Chyba, że miało tak być.

Tutaj temat jest dość szeroki, a raczej jest wiele możliwości do interpretacji własnej. Czy widzący rzeczywiście wierzył w mitycznego olbrzyma? Czy była to tylko próba zaufania, bo przecież współpracował z Jarlem? A może wiedział, że to Divinar jest tym, który dopełni przepowiednię z początku tekstu, więc dlatego go tam posłał? Zostawiam sprawę otwartą ;)

 

Druga kwestia, to zbyt szybkie zakończenie akcji. Walka, potem śmierć i krótka ostatnia scena. Miałem nieodparte wrażenie, że coś się jeszcze wydarzy, a tu nastąpił koniec.

Wydarzyło się wszystko, co wydarzyć się miało, choć rzeczywiście w dość szybkim tempie. To akurat było umyślne. Nie chciałem rozwlekać heroicznej walki itd. Przez tą nagłą, szybką i zwyczajną śmierć chciałem pokazać, że to nie jakieś high fantasty, i że każdy, nawet wielki wojownik, może polec w zwykłej potyczce. A krótkie zakończenie jest dopełnieniem historii, zamykającą klamrą. W zasadzie nie wiem, co jeszcze mógłbym dopisać.

 

Dzięki raz jeszcze za podzielenie się wrażeniami! 

Cześć!

 

Świetne fantasy z ludzkim zakończeniem. Bardzo ładnie przedstawiłeś Divinara, który choć jest dosyć klasyczny, to jednak ma rodzinę w przeciwieństwie do wielu “mistrzów miecza”. Moją uwagę przykuły także stwory, których nazwy brzmią co najmniej niepokojąco. Jest klimat! Przez prawie cały czas coś się w opowiadaniu dzieje, a od chwili, kiedy sowa wylatuje z nory czarownika pojawia się niepokój, że bohater wpadł w coś, co może go przerosnąć. I to nie do końca musi być jakiś olbrzym. Bardzo dobrze to wyszło imho.

A potem pokazujesz ludzka stronę świata. Jarl, który jest niemalże przyjacielem bohatera, ale przede wszystkim jest wodzem i na pewne rzeczy nie zamierza pozwalać. Wszak wszystko należy przecież do niego… Smutne, prawdziwe, sugestywne. Tragedię słodzisz nieco ostatnia sceną, w której (jak rozumiem) bogowie pokazują, że nie odwrócili się od Divinara. Choć jego syn będzie musiał szybko dorosnąć…

Zgrzytów nie stwierdziłem, ale tez ich nie szukałem, bo opko wciągnęło.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, krar!

Niezmiernie się cieszę, że opowiadanie Cię wciągnęło :) Fajnie też, że dostrzegłeś motywy, na których chciałem się tutaj skupić, jak choćby pewne zmieszanie świata nadprzyrodzonego/bogów ze światem ludzkim. I choć to ten drugi wydaje się w drugiej części bardziej kluczowy, to pierwszy nie jest bez znaczenia, choćby właśnie ze względu na ostatnią scenę. I tutaj jak piszesz:

Tragedię słodzisz nieco ostatnia sceną, w której (jak rozumiem) bogowie pokazują, że nie odwrócili się od Divinara. Choć jego syn będzie musiał szybko dorosnąć…

Gdzieś wyżej pisałem, że interpretacji może być kilka, ale Twoje rozumowanie jest jak najbardziej pasujące ;)

 

Pozdrawiam!

 

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

:)

Nowa Fantastyka