Nostalgia mnie napastowała, tak więc musiałem wrócić na krótką chwilę do korzeni i napisać dość klasyczne fantasy.
Innymi słowy:
Czasami człek musi, bo się udusi.
Nostalgia mnie napastowała, tak więc musiałem wrócić na krótką chwilę do korzeni i napisać dość klasyczne fantasy.
Innymi słowy:
Czasami człek musi, bo się udusi.
Trzykroć ryknie olbrzym, wtenczas z Twierdzy Orma zstąpi Ostatni Bóg, Harvgar. Jako kruk o orła wielkości się ukaże, a skrzek jego niósł będzie się dolinami, aż po skraj świata. Strzeżcie się szubrawcy, radujcie ludzie prawi, gdyż śmiercią będzie karać, a życiem nagradzać.
Bogowie i ludzie
Anonim
Czekali w cieniu rozłożystej sosny, za zasłoną z gęstych paproci.
Ściekające z roślin krople rosy skrzyły w witających dzień promieniach. Zapach wilgotnego mchu i igliwia wdzierał się w nosy bez zaproszenia wraz z wrednym smrodem. Świergot ptaków był na tyle donośny, że zagłuszał nieco szelest przemieszczającej się łani, jednak myśliwy doskonale wiedział, że ta zmierza w ich kierunku. Przytknął palec do ust, aby uspokoić kręcącego się nerwowo syna. Nie miał mu za złe młodzieńczego zapału, tym bardziej zważywszy na to, że chłopiec uczestniczył w polowaniu po raz pierwszy.
Zwierzyna była blisko. Divinar czuł jej woń, słyszał wypuszczane nozdrzami powietrze. Przejechał koniuszkiem języka po górnej wardze, po czym oblizał palec. Wyciągnął z kołczana strzałę, przytknął do jesionowego łuku, naciągnął cięciwę wychylając się powoli znad zarośli. Arn również wyprostował nogi, wkładając do procy kamień.
Łania uniosła łeb i rzuciła się do ucieczki jeszcze zanim świsnęła strzała. I nie spłoszyła ją wcale dwójka myśliwych. Gdy Divinar dostrzegł ścigające zwierzę monstrum, zrozumiał, skąd tak naprawdę dochodził smród. Stwór dopadł ofiarę po kilku susach i jednym szarpnięciem długich łap rozerwał jej ciało na dwie części. Zlepek mięśni, kości, korzeni i zbutwiałych liści wirował nad martwą zwierzyną, chłepcząc łapczywie krew. Bestia dostrzegła nagle ludzi, przerwała ucztę, zamarła na krótką chwilę.
– Na Orma Wszechmocnego, uciekaj! – wydarł się Divinar.
Arn, z przerażeniem w oczach, zaczął biec przez bór. Strach paraliżował i plątał nogi, więc minąwszy zaledwie kilka drzew, chłopiec runął w chaszcze pełne pokrzyw. Potwór zawył niczym olbrzymi wilk i ruszył w ich stronę z niebywałą prędkością.
Divinar puścił cięciwę. Strzała ze świstem przeszyła powietrze, kończąc lot w ukrytej pod liśćmi czaszce. Wytrąciło to szkaradę z równowagi, lecz nie powaliło na ziemię, czego należałoby oczekiwać po tak celnym strzale. Myśliwy odrzucił łuk i dobył topór. Przedarł się przez paprocie i doskoczył do przeciwnika, próbując wykorzystać chwilę jego słabości. Ciął orężem splecione z korzeni łapska, ale te zdawały się odrastać po każdym ciosie. Zdołał uniknąć pazurów oraz rozwartej szeroko szczęki i z zamachem wbił ostrze topora wprost między puste oczodoły, tuż obok sterczącej strzały. Bestia zawyła niczym wataha wilków i w ostatnim odruchu życia zdołała raz jeszcze wywinąć długim łapskiem. Divinar oberwał w ukryty pod skórzaną tuniką tors. Upadł, a wzrok przysłoniła biała mgła. Słyszał cichnące wycie monstrum, tym razem przypominające już tylko dźwięki wilczego szczenięcia. Chwilę później cielsko gruchnęło tuż obok niego.
– Zabiłem go, ojcze! Zabiłem!
Myśliwy dźwignął się na łokciach i przetarł oczy. Arn stał nieopodal i uradowany wymachiwał nad głową procą. Divinar podniósł się ze stęknięciem, odruchowo przykładając dłoń do rozrywanej bólem klatki piersiowej.
– Zaiste, synu mój, kamień twój i siła ramienia twego nieocenionym towarzyszem owej potyczki były.
Podszedł do zmasakrowanej łani, aby sprawdzić, czy będą mogli wykorzystać to, co z niej zostało. Syn podbiegł zaś do ubitego potwora, który wyglądał teraz jak nieodłączna część lasu.
– Czuję w twym głosie drwinę, ojcze. Czyż nie wykazałem się odwagą? Mogłem wszakże dalej pierzchać, a wróciłem.
Divinar postanowił nie grzebać w truchle. Nie był pewien, czy nadawało się jeszcze do jedzenia. Śliny stworów wszelakich często noszą w sobie truciznę.
– Wykazałeś się głupotą. Gdyby zabił mnie, to zabiłby i ciebie.
– Co to było? – Arn kopnął w dziwaczne cielsko.
– Leśny dziad. Nie widziałem żadnego od wielu lat, a wiele czających się w borach poczwar ubiłem przecie. Wracamy do chaty, już.
Mężczyzna ruszył, a po chwili syn się z nim zrównał.
– Dlaczego jesteś taki posępny? – Arn wiedział, że nie była to sprawa rany. Ojciec miewał już o wiele gorsze. Divinar przystanął na chwilę i rzekł:
– Bo jeszcze nigdy się tak nie lękałem.
– Jak to? Czyżby ten dziad straszniejszy był od upiora z mogiły? Od dwugłowego wężowija albo od lisiej utrapienicy? Od wszystkich bestii, z którymi przyszło ci się mierzyć?
Myśliwy uderzył pięścią w ramię syna i odparł, ruszając w dalszą drogę:
– Nie, lecz tym jednym razem byłeś ze mną ty. A strach przed krzywdą, jaka mogła cię spotkać, przyćmiewa każdy inny.
Wracali do domostwa z pustymi rękoma, choć jak zwykł mawiać Tenfal, Bóg Rozsądku:
To co w głowie zachowane, cenniejsze niżli najznamienitszy w dłoniach skarb.
*
Irna zbliżała się w jego kierunku najwolniej, jak tylko potrafiła.
Chciała odwlec tę chwilę. Zatrzymać czas i cieszyć się w nieskończoność dniem, w którym jej ukochany jest nieświadomy nieszczęścia, jakie ich spotkało. Słonecznym dniem nad brzegiem jeziora, gdzie liczy się tylko szum łaskotanych wiatrem tataraków i śpiew wodnych ptaków. Gdzie kozy kłębią się w zagrodzie, a wyłowione poprzedniego dnia ryby skwierczą nad paleniskiem. Gdzie mężczyzna, z którym postanowiła dzielić łoże do końca swych dni, rąbie toporkiem raz za razem, szykując drwa na zbliżającą się zimę.
I wszystko to w istocie miało miejsce, choć do pięknego obrazu brakowało jednego. Biegającego wśród nich Arna, który nie może się zdecydować, czy być jeszcze bawiącym się chłopcem, czy już młodym myśliwym i wojownikiem. Leżący pod skórami od kilku dni syn jest widokiem podłym, okrutnym, niesprawiedliwym.
Irna zeszła ze skarpy, na szczycie której stała ich chata wraz z zagrodą. Divinar machał z zapałem toporkiem, aż pot kapał mu z nosa. Gdy dojrzał swą kobietę, odrzucił narzędzie i rozłożył szeroko ręce.
– Witaj, ukochana.
Nie potrafiła wysilić się na uśmiech. Udawanie niczego przecież nie zmieni. Podeszła, pozwoliła się objąć i rzekła:
– Dobrze, że wróciłeś. Wypatrywałam cię. Czekałam. Dlaczego nie odpoczniesz po podróży?
– Nie chciałem przerywać wam snu, gdyż ledwo słońce wzeszło. Wyprawa na Wyrwińca nie należała do tych przyjemnych. Na dodatek jakaś banda łotrów próbowała okraść mnie z łupów. Potrzebowałem dać upust swej złości. Arn jeszcze śpi?
Objęła jego szorstkie, twarde dłonie. Spojrzała głęboko w ciemnozielone oczy.
– On… On zachorował. Nagle. Wszystko wydarzyło się, gdy cię nie było.
Divinar zmarszczył czoło i niemalże krzyknął:
– Co to znaczy, że zachorował?
Irna odwróciła się od niego i utkwiła wzrok w lazurowej tafli, pełnej wielobarwnych, jesiennych liści, tworzących spektakl kołyszących się i mieszających ze sobą barw. I o wszystkim opowiedziała. O tym, jak zastała wijącego się z bólu syna na progu chaty. O tym, że od kilku dni nie wstaje z łoża, oblany potem, odpierający kolejne fale cierpienia. O wizycie u widzącego, który zawyrokował chłopcu śmierć, nie znajdując dla niego żadnego lekarstwa. Na koniec po policzku Irny spłynęła nieśmiała łza, której Divinar nie dostrzegł. Nie chciała, żeby dostrzegł. Nie była przecież zwyczajną, wiejską dziewką, a wojowniczką. Tak jak on.
– Muszę go zobaczyć…
Mężczyzna ruszył w stronę domostwa, lecz Irna szybko zagrodziła mu drogę. Trzęsące się dłonie oparła na jego piersi.
– Zaniechaj, proszę. Rzekłam mu…
– Co mu powiedziałaś? No mówże!
Był wściekły, choć wiedziała, że pod zasłoną utkaną ze złości i gniewu skrywał rozpacz i lęk.
– Rzekłam, że wyruszyłeś szukać lekarstwa. Że nie wrócisz, póki czegoś nie znajdziesz. Musiałam mu coś powiedzieć, Divinarze. Musiałam dać mu nadzieję, na Bogów…
– Nie mów o Bogach! Robię dla nich tak wiele. Poświęcam się, czyszcząc naszą krainę z plugawych istot, składam ofiary, wznoszę modły, każdej wiosny chodzimy do Yrmadrilla, aby pościć przez dziesięć dni, i po co to wszystko? Po to, żebym tak długo czekał na potomka, a kiedy w końcu dałaś mi syna, chcą mi go odebrać? Dość mam takich Bogów! Sam stanę się kowalem swego losu i losu mych bliskich.
Divinar ruszył wzdłuż brzegu, w stronę lasu. Irna tym razem już za nim nie pobiegła. Wiedziała, że nie odpuści. Wiedziała, że zrobi wszystko, aby ocalić syna. Mimo to zawołała, tak dla spokoju serca:
– Dokąd idziesz? Nie wiemy nawet, co mu dolega.
– Odnajdę lekarstwo – odkrzyknął z pewnością w głosie, której mogliby zazdrościć mu sami Bogowie.
*
Wejście do nory zasłaniała plątanina długich korzeni zakończonych cierniami. Wydawało się, że rośliny żyją. Że w równym rytmie unoszą się i opadają, jakby były jednym, oddychającym organizmem.
Tak więc nikt o zdrowych zmysłach nie spróbowałby dostać się do widzącego bez jego zezwolenia. Divinar uczynił tak, jak za każdym razem, gdy potrzebował się z nim spotkać. Przytknął palec do jednego z cierni i docisnął na tyle, aby kolec zamoczył się we krwi. Ledwo cofnął się o krok, a żywa bariera rozstąpiła się, ukazując wejście. Początkowo musiał brodzić na czworakach, chwilę później jednak korytarz robił się coraz wyższy, pozwalając na wyprostowanie pleców.
Widzący wisiał na grubym korzeniu niczym gacek. Jego starcza głowa muskała zasypaną popiołem i kośćmi ziemię, na której piszczelem kreślił runy. Nagi, wysmarowany czarnym pyłem, śmierdzący krwią i dymem. Gdy dostrzegł gościa zamarł, odrzucił kość i rozwarł pozbawioną zębów gębę, sepleniąc:
– Mmm, wielki Divinar kolejny raz zaszczycił mnie swą obecnością.
– Tym razem nie będę uprzejmy, wieszczu.
Divinar stanął obok paleniska, którego szalejące płomienie rzucały na ciało starca makabryczne cienie. Ogień trawił zwierzęce organy i mieszankę dziwacznych roślin, wypełniając tym samym norę okropnym smrodem. Widzący zaśmiał się i odparł:
– Mmm, wiem, gdyż obraziłeś się na Bogów. Przekląłeś ich, choć tyle ci dali. Najpotężniejszy wojownik północy dąsa się, ponieważ nie może mieć wszystkiego.
– Nie bajdurz, głupcze! Zdradzili mnie!
Staruch zaczął się bujać niczym dziecko na gałęzi drzewa.
– Mmm, nic z tych rzeczy. Bogowie dają, ale też odbierają. I we wszystkim tym jest jakiś cel. Im prędzej to zrozumiesz, tym łatwiej będzie ci się godzić z…
– Zamilcz! Nie wiem, jakiż cel mieliby w uśmiercaniu mego syna, o którego tak długo bój toczyłem!
Widzący zmrużył oczy, oblizał spiczasty nos długim, jaszczurowatym jęzorem.
– Mmm, to po cóż tu przyszedłeś, Divinarze? Czego oczekujesz od tego, kto rozmawia z tymi, w których nadziei już nie pokładasz?
Divinar westchnął ciężko i kopnął w walające się pod nogami kości.
– Bo nie widzę innego sposobu, jak pokłaść w nich nadzieję po raz ostatni.
– Mmm, chcesz ocalić syna – stwierdził starzec, opuszczając się na ziemię. Podniósł się szybko i zgrabnie, zupełnie nie jak człek w tak sędziwym wieku.
– Zaiste. Rzekłeś mej wybrance, że nie ma sposobu na jego uratowanie. Mnie zaś niegdyś rzekłeś, że nie ma na tym świecie czynów niemożliwych, jeno są ludzie niezdolni ich dokonać. Powiedz mi jak uzdrowić syna, a zrobię to.
Widzący zgarnął garść popiołu i sypnął do paleniska. Płomienie buchnęły, strzelając ognistymi jęzorami.
– Mmm, jest jeden sposób. Niemalże niemożliwy, ale…
– Mówże prędko!
– Znasz opowieść o olbrzymie Igardaranie?
Divinar kiwnął potwierdzająco głową, mimo to staruch postanowił przypomnieć mu tę historię:
– Był razu pewnego wielkolud, co na barkach swych świat dźwigał. W końcu zasłużył na to, aby udać się na wieczny odpoczynek, przekazując wszystko w ręce Bogów. Ci rozpruli jego ogromny brzuch i wyciągnęli żebra, zastępując je swoimi. Każdy z dwunastu najznamienitszych Bogów ofiarował Igardaranowi jedną parę kości, z czego siedem pierwszych miało największe znaczenie. Tak olbrzym otrzymał pierwszą parę żeber od Atara, Boga Miecza i Topora, dzięki której miał na wieki pozostać niezwyciężony. Drugą otrzymał od Luma, Boga…
– Na wszystkich Bogów, wieszczu, znam tę opowieść! Mów do rzeczy, gdyż mój syn cierpi, a i nie wiem, ile mu czasu zostało!
Widzący położył kościsty palec na swych mocno uwidocznionych żebrach.
– Siódmą parę olbrzym otrzymał od Harvnira, Boga Życia i Śmierci. Darczyńca nieświadomie przypłacił ten czyn własnym żywotem, jednakowoż tuż przed tym zdążył spłodzić syna, który według niektórych podań i przepowiedni wciąż się jeszcze nie narodził. Ciebie jednak interesować winna tylko jedna para kości. Siódma, żadna inna. Mając ją w posiadaniu, można życie odbierać, ale też przywracać. Jest symbolem poświęcenia i nadziei.
Divinar wiele opowieści słyszał i wiedział, że tyle samo z nich okazało się prawdą, co zwykłą legendą. Jak mogło być w tym przypadku? Spojrzał w płomienie, w które uporczywie spoglądał widzący. Nie dostrzegł w nich nic, prócz własnego odbicia. Jakby utkwił wzrok w nieruchomej tafli wody, a nie w skaczących ogniach. Patrzył na swoją wygoloną głowę, na której widniały wyrysowane znaki runiczne. Alkh, Ikr oraz Muuoh. Mężność, rozsądek, szczęście. Następnie przeniósł wzrok na bliznę pod lewym okiem, którą pozostawiła mu na pamiątkę serfina, oraz na tę przy prawym kąciku ust, podarunek od szalejucha. Długi i gruby warkocz spleciony z brody naznaczała już nieśmiało siwizna, a surowa twarz wcale nie dodawała lat. W jednej chwili poczuł się niezwykle wyczerpany i stary, jakby siły, których zawsze miał w nadmiarze, nagle udały się na odpoczynek.
– Chcesz mi rzec, że mam powalić Igardarana, mitycznego olbrzyma, a następnie dobrać się do jego żeber? – Jakkolwiek niemożliwie to brzmiało, Divinar gotów był podjąć się wszystkiego.
– Mmm, mówię tylko, co jest jedyną drogą. Co powinieneś uczynić i jak będzie wyglądał jej koniec, tego nie wiem. Tego nie wiedzą nawet Bogowie.
Divinar sięgnął po przywiązanego do pasa zająca, którego upolował w drodze do nory. Rzucił zwierzęce ciało pod zatopione w kościach stopy widzącego i zadał ostatnie pytanie:
– Gdzie go znajdę?
Starzec zaśmiał się, wspiął na korzeń, powtórnie zawisnął niczym nietoperz i odparł:
– Jest zbyt wielki, aby mógł spoczywać w jednym miejscu. Dzięki swym ogromnym uszom ma za to doskonały słuch. Jeśli wyjdziesz na Varagh, górę przodków, i z jej szczytu zażądasz jego przybycia, może ulegnie twej prośbie. A może i nie. Wszystko w rękach Bogów.
Wojownik odszedł, a widzący powrócił do kreślenia run piszczelową kością. Śnieżnobiała sowa wyłoniła się nagle z ciemnego kąta, którego nie dosięgało dobiegające z paleniska światło. Podeszła do wiszącego łba wieszcza, pokręciła główką w tę i we w tę, rozpostarła skrzydła i wzniosła się ku niewielkiej dziurze, przez którą wydostała się na zewnątrz.
Rechot widzącego niósł się daleko poza norę.
*
Divinar zatrzymał się w Bergad. Stolicy północy, ukrytej w cieniu sięgających chmur ośnieżonych szczytów. Pośpiech to jedno, ale przygotowanie do starcia z istotą wyjętą z najznamienitszych legend to drugie.
Miasto z jednej strony odgradzała od świata łukowata, drewniana palisada, z drugiej zaś naturalną barierę stanowiły góry. Wysokie wieże obok bramy wyglądały przy strzelistych, skalnych kolosach niczym liche źdźbła. Wojownik odwiedził przyjaciela, Torfa, a ten przywitał go ciepłą strawą i kubkiem gorącego miodu. Zima rozpoczęła już swój coroczny najazd właśnie tutaj, z każdym dniem szarżując dalej w stronę nizin.
– Rzekłbym, iż zmysły postradałeś, albo że głupca ze mnie robisz, jeno wiem, że nie zwykłeś żartami się posługiwać – odezwał się Torf, gdy tylko Divinar opowiedział mu o swoich planach.
– Potrzebuję futra, topora twej roboty, gdyż poprzedni jest już wyszczerbiony, no i trochę mięsiwa na drogę.
– Dam ci wszystko, o co tylko poprosisz, przyjacielu. Mam u ciebie tyle długów, że nie sposób je spłacić w tym życiu. Martwię się jednak, że porywasz się z toporem na skałę, której jako człek nie jesteś w stanie skruszyć. Nie ujmując twej sile i osiągnięciom, Igardaran to co innego, niż leśny dziad czy babożmij.
Divinar wytarł dno miski resztką chleba, nie pozostawiając w naczyniu nawet kropli warzywnej polewki. Zaraz po tym opróżnił kubek miodu, wstał i rzekł:
– Nie trap się. Muszę się w końcu dowiedzieć, po czyjej stronie stoją Bogowie. Przede wszystkim jednak muszę ocalić syna. Nic innego już się nie liczy.
Torf pokiwał tylko głową, wstał i objął przyjaciela, klepiąc go zamaszyście po plecach.
– Jeśli olbrzym istnieje i przyjmie twe wyzwanie, odrąb mu w moim imieniu chociaż jeden chędożony paluch.
– Tak uczynię, druhu. Tak uczynię.
Divinar opuścił chatę w grubym, brunatnym futrze, z niedawno wykutym przez najlepszego w mieście kowala toporem, którego ostrze nie smakowało jeszcze żadnej krwi, oraz z zarzuconym za plecy worem z niezbędnym do wędrówki ekwipunkiem. Tuż nad miastem krążyła śnieżna sowa, jakby pomyliła porę dnia, wypatrując myszy zagubionych wśród domostw. Wojownik uchylił kaptur, spojrzał na najwyższy z białych szczytów. Tam miał się wspiąć, jak niegdyś czynili to przodkowie, zanim dawno już zmarły Jarl Edrof zamienił najważniejsze miejsce kultu z Varagh na Yrmadrill. Nie zwlekając, Divinar od razu udał się w stronę bramy. Kilka kroków dzieliło go od opuszczenia Bergad, gdy nagle drogę zastąpił mu ten, którego miał nadzieję uniknąć.
– Na Orma Wszechmocnego, toż to nie kto inny, jak Divinar, ulubieniec Bogów i niewiast. Myślałem, że po ostatniej wyprawie dłużej zabawisz w swoim uroczym zakątku.
Wojownik przygryzł wargę i zacisnął pięści. Przybył do miasta pod osłoną nocy, starał się nie rzucać w oczy, a lubiący płatać psikusy Roko sprawił, że w ostatniej chwili natknął się na Jarla Arvika, władcę Zjednoczonych Królestw Północy. Był ogromny i szeroki niczym pień starego dębu. Przerastał co najmniej o głowę każdego człowieka, którego spotkał kiedykolwiek Divinar, a czarne, włochate futro jeszcze bardziej upodobniało go do monstrualnego, górskiego niedźwiedzia.
– Chwała ci, Jarlu. – Divinar klęknął na krótką chwilę na jedno kolano. – Znasz mnie dobrze, wiesz zatem, żem człek honoru i przygód spragniony. Doszły mnie słuchy, iż w górach tutejszych stwór z samych podziemi Twierdzy się zalągł. Nie trwoniąc ni chwili, postanowiłem sprawę zbadać.
– Nie mówiąc mi o tym? Zazwyczaj rozgłaszasz swe wyprawy w każdej chacie, w każdej karczmie, na każdym rozdrożu. Czemuś tym razem tak skrycie postanowił na polowanie się wybrać?
Divinar przeklinał w myślach Roka i wszystkie duchy losu, które przędły nici ludzkich zdarzeń. Musiał z tego wybrnąć. Nie mógł powiedzieć prawdy. Od zarania dziejów, odkąd tylko lądy wynurzyły się z morza po stąpnięciu Orma, prawo ludzi północy mówiło jasno: wszystko, co po tej krainie chodzi, pełza czy lata, należy do Jarla. I tak od wieków najmężniejsi z wojów prześcigają się w zasługach, polując na bestie wszelakie i stwory z najstraszliwszych sag wyjęte. Wszelkie trofea trafiają do Hali Bohaterów, a ich zdobywcy zyskują w zamian wieczną chwałę i uznanie Bogów, którzy nagrodzą ich odpowiednio w Twierdzy Orma, do której trafią po śmierci. Zdobycze Divinara, które zdobiły halę, były tak liczne i niebywałe, że już dawno zasłużył sobie na miano półboga.
– Owe słuchy za czcze plotki uznałem, toteż postanowiłem nie zajmować ci niepotrzebnie głowy, którą wiele istotniejszych spraw obarcza. Sprawdzę jednak, czy to jeno bajdurzenie spragnionych rozgłosu bardów, czy też prawda.
Jarl skinął głową i uśmiechnął się gładząc gęstą, rudą krzaczastą brodę, na co Divinar poczuł niespotykaną ulgę.
– Pozostało mi zatem zapał twój podziwiać. Wracaj rychło, a ja nadzieję mam, iż na ścianie chwały nowy łeb zawiśnie.
Pożegnali się krótkim uściskiem. Divinar przeszedł przez bramę, nie spoglądając za siebie. Był wielce rad, że udało mu się zwieść Jarla, i jak najprędzej pragnął znaleźć się już na ścieżce prowadzącej w góry. Zawsze był oddany. Uczciwy. Wierny. Tym razem chodziło jednak o coś, co wymykało się wszelkim zasadom. O coś, co było ponad wszelkie prawa i obowiązki. O coś, co nie zaliczało się do żadnych spisanych reguł.
O życie jego syna.
*
Piął się wśród mroźnych podmuchów, siarczystych oddechów górskich zjaw, białej zamieci i lodowatych muśnięć. Brodził w sięgającym kolan śniegu. Słuchał gwiżdżącego wiatru i swego oddechu, starając się tymi dźwiękami zagłuszyć wszelkie myśli i wątpliwości, które z każdym krokiem próbowały nim sterować. Prócz mozolnej wędrówki, trudu wspinaczki i walki z samym sobą, nie napotkał innych przeciwności losu.
Czyżby Roko odpuścił?
Nawet jeśli zrobił to na jakiś czas, to tuż przed zdobyciem przez Divinara szczytu, przypomniał sobie o największym wojowniku północy. Wichrowe biesy okrążyły go podczas stromego, oblodzonego podejścia, nie pozwalając tym samym ofierze na swobodę ruchów. Unoszące się wysoko nad ziemią, przezroczyste ciała oplecione białymi łańcuchami runęły w dół. Spadły na Divinara niczym śnieżna zamieć, mrożąc ciało oddechami. Próbowały spętać go żelastwem, jednak bronił się zaciekle. Z całej siły wbił pięty w kruchy lód, jedną dłoń zacisnął na skalnej ścianie, drugą dobył topór. Stojąc w miejscu, odpierał kolejne natarcia biesów. Stwory były ostrożne. Próbowały zwalić go z nóg z daleka, obawiając się ostrza niczym ognia. Wojownik postanowił wykorzystać bezrozumność poczwar. Opuścił broń, udając, że się poddaje. Potwory podleciały, oplatając łańcuchy wokół grubego futra. Wtenczas Divinar zerwał się z uwięzi niczym niedźwiedź i jednym młyńcem zatopił topór w trzech przezroczystych cielskach, zostawiając po biesach białe obłoczki. A że maszkary te lękliwe były, wystarczyło to, aby reszta napastników pierzchła w pośpiechu.
– Nikt ani nic mi nie przeszkodzi – rzekł na głos wojownik i ruszył dalej, mając już przed oczami skrzący w słońcu, biały szczyt.
Kilka poślizgnięć, kilka przekleństw, kilka splunięć, aż w końcu się udało. Na górze stały jeszcze pozostałości dawnego ołtarza rytualnego. Cztery podłużne głazy wznoszące się w stronę nieba i kamienny stół. Divinar zastanawiał się, jak ktoś kiedyś zdołał to tutaj wtargać. Zrobił kilka kroków i ku swemu zdumieniu dostrzegł, że na zmrożonym śniegu widnieją słabo widoczne, ale jednak, ślady stóp. I to wielu stóp. Po cóż ktoś miałby się tutaj wybierać w dzisiejszych czasach?
– Wielki Divinar. Sługa Północy. Pogromca Bestii Wszelakich. Wybraniec Bogów. I zdrajca.
Zza ruin ołtarza wyłonił się nagle Jarl Arvik. Jego rudą brodą i czupryną targał mroźny wiatr, a czarne futro zasypały białe drobinki. Choć był człowiekiem, ktoś tego nieświadomy pewnikiem mógł uznać go za mniejszego olbrzyma.
– Przyszedłeś oddać cześć przodkom i starym Bogom, panie? – zapytał drwiąco Divinar, bo wiedział już, że to nie będzie ich kolejne miłe spotkanie. A jego myśli szybko się potwierdziły, gdy zza głazów wyłoniło się tuzin wojów w pełnym opancerzeniu. – Ciekawym również, jakim sposobem znaleźliście się tutaj przede mną.
– Znam drogi, których nie znają nawet twoje wymyślone stwory. Nie masz w sobie żadnej skruchy? Oszukałeś mnie. Postanowiłeś zapolować na legendarnego olbrzyma i zawłaszczyć sobie skarby, które kryją się w jego wnętrzu. Wszystko, co jest w tej krainie, należy do mnie! Tak stanowi prawo od zarania dziejów, a ty się mu sprzeciwiłeś!
Divinar zmierzył pośpiesznie wrogów. Rogate szyszaki, kolczugi, księżycowe tarcze i krótkie miecze kontra jego topór. Szanse nie były równe, ale czy kiedykolwiek brał udział w wyrównanych pojedynkach?
– Nie wiem, Jarlu, skąd o moich planach wiesz, wiedz jednak, że nie mam przed czym skruchy okazywać. Chodzi o życie mego syna. Ty przełożyłbyś prawo nad życie swojego?
Dłoń trzymał już na stylisku ukrytym pod futrem. Arvik machnął wielką pięścią, jakby chciał przegonić gigantyczną muchę.
– Głupiś, jeśli myślisz, że na uczucia mnie weźmiesz. Rozczaruję cię wielce, Divinarze, ale powiem ci prawdę o tym świecie. Nie ma żadnego Igardarana, nie ma jego magicznych żeber, nie ma nawet Bogów! Wszystko to mrzonki dla słabych ludzi. Potwory zaś są jeno wytworami plugastw, jakich dopuszczają się ludzie. I to wszystko. Tacy jak my nie potrzebują modlitw i pomocy sił wyższych. Dobrze o tym wiesz w głębi siebie. A skąd jestem świadom twych planów? Od tego, który to niby z Bogami rozmawia. Co prawda wierzy w nich, ale za odpowiednie sumy donosi mi o każdym spotkaniu w jego śmierdzącej norze. A wiedz, że gdyby nie to, zostałbym już otruty albo zadźgany co najmniej trzy razy.
Divinar prychnął i oblizał górną wargę koniuszkiem języka. Zaśmiał się, przypominając sobie wszystkie obrzędy z udziałem Jarla. Jak można być tak obłudnym?
– Chcesz mnie ukarać za to, żem postanowił zdobyć coś, w co nawet nie wierzysz?
Jarl zmarszczył krzaczaste brwi.
– Nie. Chcę cię ukarać za to, żeś próbował to przede mną zataić. Już nie mogę ci więcej ufać, a co mi po wojowniku, który łamie prawo i nie stawia swego władcy na piedestale? I wiedz, że z bólem serca patrzeć będę na twój koniec, gdyż wielce cię szanowałem. Północ dawno już nie nosiła tak wielkiego wojownika. Oby Bogowie, w których wierzyłeś do ostatniej chwili, przyjęli cię w Twierdzy Orma. Zabić.
Wojowie ruszyli na niego ramię przy ramieniu, z mieczami gotowymi do cięć. Divinar dobył topór i odrzucił futro. Nie czekał, aż podejdą. Zawył niczym wilk i rzucił się na ścianę tarcz.
Rąbał toporem krusząc drewniane osłony, uchylał się przed świszczącym orężem wroga niczym przed pazurami potworów. W końcu zatopił ostrze w karku pierwszego woja, tuż pod szyszakiem. Krew zbryzgała runy na łysej czaszce. Szybki odskok, kucnięcie, cięcie po nogach. Dwóch padło z jękiem, postanowił dobić ich później. Uniknął miecza z lewej, ale nie zdołał już tego z prawej. Ostrze przeorało ramię. Jedna chwila wybicia z rytmu walki wystarczyła, aby Divinar dał się zranić po raz kolejny, tym razem w plecy. Okrążony i zamknięty w żelaznej pułapce, uległ nawałnicy mieczy. Nie wiedział nawet, kiedy wypuścił z ręki topór. Opadł ciężko na kolana, patrząc mętnym wzrokiem w zbryzgany krwią śnieg. Wiedział, że się już nie podniesie. Pokonał w życiu tyle bestii, a to ludzie mieli być jego zgubą, zaś święta góra przodków, mogiłą.
Wojowie rozstąpili się na rozkaz Arvika. Wielki Jarl powoli zbliżał się w stronę pokonanego wojownika, jakby z każdym krokiem chciał napawać się jego porażką. Divinar uniósł głowę. Nie czuł bólu, mimo że ciało krwawiło od wielu cięć. Gdzieś w środku jednak żal i smutek rozrywały go mocniej niż najgłębsza rana. Nie przybył tu przecież dla siebie. I zawiódł. Była to najgorsza z możliwych myśli, jaka mogła towarzyszyć człowiekowi tuż przed nieuchronną śmiercią.
Jarl podniósł z ziemi wykonany przez Torfa topór i ryknął niczym olbrzym, a ryk ten poniósł się od szczytu, poprzez góry, spływając aż do dolin:
– Wymażę twoje czyny z kart historii!
Przytknął zimne ostrze, na którym stygła ciepła krew, do karku klęczącego wojownika, i ryknął po raz drugi, a ryk ten usłyszeli w samym Bergad:
– Sprawię, że nikt nie nazwie potomka twym imieniem!
Cofnął oręż, szykując się do wymierzenia ostatecznego ciosu, i ryknął po raz trzeci, a ryk ten wzniósł się wysoko ku chmurom:
– Umieraj, będąc nikim!
Topór opadł. Cięcie było precyzyjne. W końcu Jarl, jako jedyny sędzia Zjednoczonych Królestw Północy, wykonał w swoim żywocie niejeden wyrok.
*
– Jak to możliwe!?
Irna patrzyła to na kapłana, to na syna, nie dowierzając własnym oczom.
– Nie wiem, najdroższa pani. Jam nic nie uczynił. Wyzdrowiał, ot tak. Trzeba podziękować Bogom.
Kobieta wzięła chłopca za rękę i razem wyszli z chaty. Arn zmrużył oczy i z radością przywitał muskający policzki wiatr.
– Zapomniałem już, jak tutaj jest pięknie – stwierdził. – Kiedy przybędzie ojciec?
Irna usiadła wraz z synem na brzegu skarpy, wpatrując się w jezioro i skaczące po nim cienie.
– Niebawem, synu. Niebawem – odrzekła, a szczęście rozpierało ją jak nigdy.
Z dachu chaty zerwał się nagle kruk o wielkości orła i wzbił się ku niebu, a skrzek jego poniósł się dolinami, aż po skraj świata.
Coś za coś… Piękna opowieść.
Mitologia jak sądzę Twoja własna, też mnie ujęła.
Lożanka bezprenumeratowa
Tak, własna. Dzięki Ambush za pierwszy komentarz ;)
Niezły pomysł przerodził się w bardzo zacne opowiadanie. W pewien sposób nawet dobrze, że ta historia nie ma szczęśliwego zakończenia, a zamiast tego znajduję w niej pochwałę miłości i męstwa, poświęcenie się dla potomka.
Czytało się dobrze, bo nader interesująco opisałeś poczynania Divinara, choć parę razy potknęłam się na usterkach. Mam nadzieję Realucu, że dokonasz poprawek, bo Siódmą parę żeber chciałabym zgłosić do Biblioteki.
Czekali w cieniu rozłożystej sosny, za zasłoną z gęstych paproci. ―> Nieco dalej piszesz: Arn, z przerażeniem w wąskich oczach, zaczął biec przez gęsty bór. ―> Sosny w gęstym borze nie bywają rozłożyste – pnąc się do światła, rosną smukłe i wysokie.
…wdzierał się w nosy bez zaproszenia wraz z wrednym smrodem. Świergot ptaków zagłuszał nieco szelest przemieszczającej się łani, jednak myśliwy doskonale wiedział, że zbliża się w ich kierunku. Przytknął palec do ust, aby uspokoić kręcącego się już nerwowo syna. ―> Siękoza.
…i rozerwał jej ciało na dwie części jednym szarpnięciem długich łap. ―> Raczej: …i jednym szarpnięciem długich łap rozerwał jej ciało na dwie części.
Najpierw szarpnął, a potem rozerwał.
Powietrze ze świstem przeszyła strzała, kończąc lot w ukrytej pod liśćmi czaszce. ―> Raczej: Strzała ze świstem przeszyła powietrze, kończąc lot w ukrytej pod liśćmi czaszce.
Trzęsące dłonie oparła na jego piersi. ―> Trzęsące się dłonie oparła na jego piersi. Lub: Drżące dłonie oparła na jego piersi.
…zupełnie nie jak człek o tak sędziwym wieku. ―> …zupełnie nie jak człek w tak sędziwym wieku.
Każdy z nas jest w jakimś wieku, nie o wieku.
– Mmm, jest jeden sposób. Niemal, że niemożliwy, ale… ―> – Mmm, jest jeden sposób. Niemalże niemożliwy, ale…
W jednym momencie poczuł się niezwykle wyczerpany… ―> W jednej chwili poczuł się niezwykle wyczerpany…
…to co innego, niż leśny dziad czy Babożmij. ―> Dlaczego wielka litera?
…wypatrując zagubionych mysz wśród domostw. ―> …wypatrując myszy zagubionych wśród domostw.
Jarl skinął głową i uśmiechnął się pod gęstą, rudą krzaczastą brodą… ―> Normalnie na ustami mężczyzn rosną wąsy, dlatego mogą oni uśmiechać się pod wąsem. Widać jarlowi, miast wąsów, nad ustami rosła broda i dlatego mógł uśmiechnąć się pod brodą. ;)
Pożegnali się krótkim uściskiem. Divinar przeszedł przez bramę, nie oglądając się za siebie. Radował się, że udało mu się zwieść Jarla, i jak najprędzej pragnął znaleźć się już… ―> Siękoza.
Brodził w zapadającym się do kolan śniegu. ―> W którym miejscu śnieg ma kolana, po które się zapadał? ;)
A może miało być: Brodził, zapadając się po kolana w śniegu. Lub: Brodził w sięgającym kolan śniegu.
…nie napotkał na inne przeciwności losu. ―> …nie napotkał innych przeciwności losu. Lub: …nie natknął się na inne przeciwności losu.
Napotykamy kogoś/ coś, nie na kogoś/ na coś.
Dwóch padło w z jękiem… ―> Dwa grzybki w barszczyku.
Wielki Jarl kroczył w stronę pokonanego wojownika powoli, jakby z każdym krokiem chciał… ―> Nie brzmi to najlepiej.
Może: Wielki Jarl powoli zbliżał się do pokonanego wojownika, jakby z każdym krokiem chciał…
– Wymarzę twoje czyny z kart historii! ―> – Wymażę twoje czyny z kart historii!
Bój się bogów, Realucu i sprawdź znaczenie słów wymarzę i wymażę.
…a ryk ten wzniósł się daleko ku chmurom: ―> Raczej: …a ryk ten wzniósł się wysoko ku chmurom:
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej, Realuc!
To drugie Twoje opowiadanie, które mam okazję czytać. Nie mam wątpliwości, że piszesz sprawnie, jednak „Szeptuch” podobał mi się o wiele bardziej. O ile tam bogactwo językowe wykorzystałeś w stu procentach, to tutaj niektóre fragmenty oceniam jako przegadane (np.: Wytrąciło to szkaradę z równowagi, lecz nie powaliło na ziemię, czego należałoby oczekiwać po tak celnym strzale. – mało to dynamiczne, a opisujesz scenę walki). Cieszę się, że przynajmniej nie zaserwowałeś całej opowieści o Bogach i darowanych żebrach. ;-)
Na pewno stworzyłeś niezły klimat, natomiast ani fabuła, ani bohaterowie nie rzucili mnie na kolana. Niby się to klei, ale trochę nie do końca. Skoro Divinar był tak przydatnym i wiernym (do czasu, kiedy ośmielił się przemilczeć wyimaginowanego olbrzyma) wojownikiem (półbogiem niemal), to tego rodzaju „próba lojalności” wydaje się być nieco przesadzona, ale co ja tam w sumie wiem o jarlach i ich fanaberiach. ;-) Klamra spinająca motto oraz końcową scenę na plus.
I nie spłoszyła jej wcale dwójka myśliwych. – literówka.
– Zaiste, synu mój, kamień twój i siła ramienia twego nieocenionym towarzyszem owej potyczki były. – no to mnie kompletnie nie urzekło. Rozumiem stylizację i kpiarski ton, ale „trochę” to przesadzone. ;-)
Leżący pod skórami od kilku dni syn jest widokiem podłym, okrutnym, niesprawiedliwym. – wydaje mi się, że to „jest” trzeba by zmienić na „był”, ale może masz inną koncepcję. ;-)
Wyzdrowiał, ot tak. – literówka.
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Witaj.
Opowieść bez happy endu. Wzruszająca, wyciskająca łzy, czarująca niezwykłą fantastyką, ale tak potwornie smutna…
Miłość rodzicielska nie ma sobie równej. :)
Przypuszczam, że dzisiejsza data zamieszczania tej wspaniałej opowieści nie jest przypadkową. :)
Mocno potrząsnąłeś emocjami. :) Tekst pokazuje, co naprawdę liczy się w życiu. Co ma sens. :)
Z technicznych:
Ty przełożyłbyś prawo nad życie swojego? – nie mam pewności, czy tam nie ma być jeszcze d
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Hej, Realuc!
Najpierw łapanka:
O coś, to nie zaliczało się do żadnych spisanych reguł.
lepiej “co” – “to” mogłoby zostać, ale kiepsko to brzmi.
Wyzdrowiał, od tak
ot tak
Czuję tu nie tyle klasyczne fantasy Magia i miecz, co mitologię. Oto mamy herosa, który ratuje swojego syna. Są bóstwa, inne mity. Całkiem ciekawy świat jak na 28k znaków.
Przyczyniły się też do tego język dialogów i postępowanie Divinara, szczególnie na początku: oto wraca z wyprawy wczesnym rankiem, nie wchodzi nawet do domu, rozmawia chwilę z żoną i rusza na kolejną wyprawę.
Wrócę jeszcze chwilowo do języka dialogów. Trochę zafalowały poziomem (albo klimatem). Na początku wchodzisz na ładne, mityczne tony:
– Leśny dziad. Nie widziałem żadnego od wielu lat, a wiele czających się w borach poczwar ubiłem przecie. Wracamy do chaty, już.
(Choć w powyższym cytacie wpadł jeszcze niepotrzebny rym)
Ale nie utrzymujesz ich, szczególnie w rozmowach, gdzie dominują krótkie wypowiedzi. Oczywiście trudno w takich sentencjach zawrzeć taką mityczną hmm… melodyczność(?), ale może warto byłoby rozwlec dialog kosztem dynamiki, zyskując więcej magii mitu.
To tyle, jeśli chodzi o czepialstwo, trochę naciągane, bo tekst jest bardzo dobry. Czytałem z wielką przyjemnością!
Divinar kiwnął potwierdzająco głową, mimo to staruch postanowił przypomnieć mu tę historię:
Śmiechłem :D miałeś pełne prawo rzucić tego infodump’a, wyszedłby naturalnie, a tu nie dość, że ostatecznie skróciłeś ten przekaz do minimum, to jeszcze puściłeś oko do wszystkich, którzy się z tym mierzą. Przynajmniej ja tak to odczytałem :D
Ogólny sens też ładny, mityczny. Jeszcze lepiej wybrzmiewa dziś, w Dzień Ojca.
Nie mogę polecać do biblio, ale tu chyba nie ma się o co martwić ;)
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Reg,
Cieszę się, że mimo braku happy endu znalazłaś wartość w tej treści :)
Babolki WYMAZAŁEM, co do jednego, zapyziałego i wstrętnego babola!
Filipie,
Dzięki w takim razie za odwiedziny numer dwa ;) Jest to w istocie inna stylizacja i narracja niż w przypadku Szeptucha, więc nie dziwota, że może się podobać bardziej, lub jak w Twoim przypadku, mniej. Przegadania raczej zawsze staram się unikać.
Jeśli zaś chodzi o przesadzoną reakcję Jarla. Władcy, z zasady, mieli raczej obsesje na punkcie swojej wielkości. Czasami wystarczy wbicie niewielkiej szpilki w zad takowego, aby pękła jego duma i ambicje. No i jest jeszcze sprawa zagrożenia. Jeśli ktoś przestaje być posłuszny a jest potężny, jest równocześnie wrogiem.
Leżący pod skórami od kilku dni syn jest widokiem podłym, okrutnym, niesprawiedliwym. – wydaje mi się, że to „jest” trzeba by zmienić na „był”, ale może masz inną koncepcję. ;-)
Tak było w pierwotnej wersji, jednak umyślnie zastosowałem tutaj taki zabieg i zmianę czasu. Aby podkreślić podłość owego widoku nie tylko w tej konkretnej scenie, ale nadać jej brzmienia, które nie jest ograniczone warstwą czasową. Czy coś w tym stylu :D Generalnie, zabieg umyślny :P
P.S. Kolejne przygody Szeptucha właśnie się piszą, to był taki przerywnik ;)
bruce,
Przypuszczam, że dzisiejsza data zamieszczania tej wspaniałej opowieści nie jest przypadkową. :)
Twoja przypuszczenia są całkiem słuszne ;)
Przepraszam, że wyciskałem łzy! Następnym razem znów będzie na wesoło :D Dzięki, że przeczytałaś ;)
Krokus,
Cieszę się, że przeczytałeś i nie wyleciałeś przez to z pracy :D A jak polonia zza zachodniej granicy przeczytała coś kątem oka, to już w ogóle! :P
Jeśli chodzi o rozjazd w dialogach. Chyba możesz mieć tu rację. Ale nie tyle wynika to z mojego niedbalstwa, bo zawsze staram się dbać o konsekwencje, co z faktu, że nie chciałem przesadzić. Nie mam takich zdolności jak niektórzy tutaj, jak choćby Światowider, do w pełni swobodnej archaizacji języka na wysokim poziomie, dlatego nie silę się na to. Chcę, aby było to smaczkiem, a nie normą nasycającą każde zdanie. Stąd pewnie wrażenie, że coś się rozbiega. Ale dzięki za tę uwagę, muszę się tej kwestii bliżej przyjrzeć.
I tak, było tam małe puszczenie oka, a raczej sam ze sobą bawiłem się i kombinowałem, jak zrobić infodump bez infodumpa :P
Dzięki Wszystkim za komentarze!
W takim razie, Realucu, mimo późnej pory udaję się do klikarni. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Miło mi niezmiernie i mam nadzieję, że jakiś stróż nocny wrota dla Ciebie uchyli :)
Witaj.
Ja lubię – jak zaśpiewałby Lombard – “Ckliwy melodramat” – wiem, że jest smutny, ale dzięki temu bliższy prawdzie. :)
Mam wielki podziw dla Twojej wszechstronności – fenomenalnie piszesz zarówno o rzeczach trudnych i bolesnych, jak i o sprawach lekkich, żartobliwych. BRAWA!
Pozdrawiam serdecznie.
Pecunia non olet
Bardzo mi to miło słyszeć, Bruce :) Staram się nie zamykać w żadnych ramach. P.S. Dlaczego wstajesz o tak nieludzkiej porze? :o (choć ja w zasadzie od 6 na nogach :p)
Tak, to widać, starasz się bardzo, ale – co więcej – genialnie Ci się to udaje. Bo starania, to jedno, a osiąganie TAKICH efektów to całkiem inna rzecz. :) Tu trzeba talentu. Z przyjemnością czytam Twojego Autorstwa treści zarówno pełne humoru (i to – jakiego!), jak i nostalgiczne. Niełatwo to osiągnąć, Tobie się udaje.
Cóż, skoro Synka budzę po szóstej, a przed siódmą wyjeżdża do przedszkola, sama muszę mieć już wszystko przygotowane dużo wcześniej, od lat tak wolałam, dlatego wczesnoranne pobudki pamiętam w sumie od zawsze. I tak dobrze, że latem nie ma odśnieżania. A że potem człowiek chodzi, jak we mgle – cóż, taki lajf :)
Pozdrawiam. ;)
Pecunia non olet
Cześć!
Dzięki za wyjaśnienia.
Tak właśnie podejrzewałem, że z tym czasem chciałeś trochę pokombinować. ;-)
I żebyś mnie źle nie zrozumiał. Opowiadanie mi się generalnie podobało, ale „Szeptuchem” zawiesiłeś poprzeczkę wysoko i nie chodzi mi wyłącznie o rodzaj opowieści, lecz również o wykonanie (co jest oczywiście moją subiektywną opinią). :-)
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Miło mi niezmiernie i mam nadzieję, że jakiś struż nocny wrota dla Ciebie uchyli :)
Realucu, bój się bogów i nocnych stróżów!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Klasyczne fantasy plus Twoje własne mity. Wyszło sympatycznie. Bez wielkich fajerwerków, ale w porządku.
Jak to pośrednikom między ludźmi a bogami nie należy ufać… BTW, czemu piszesz bogów wielkimi literami? Jeśli jest ich wielu, to żadna to nazwa własna.
Świergot ptaków zagłuszał nieco szelest przemieszczającej się łani,
Czyli co zagłuszało, a co było zagłuszane?
Babska logika rządzi!
Fajna klasyka skrzyżowana z mitologią i klimatami nordyckimi. Moje pierwsze skojarzenie: God of War. Potem spostrzegłem twoje własne motywy mitologiczne i ciekawe nazwy stworzeń. Wyszło więc klasycznie, ale oryginalnie. Do tego ładna stylizacja.
Zaskoczyłeś mnie fabułą. Początek szedł dość typowo, potem, gdy pojawił się jarl, już było jasne, że to on tu będzie stanowił przeszkodę – i nagle się okazało, że był przeszkodą nie do przejścia. W ogóle nie czułem upływających znaków i zdziwiłem się, że to już koniec. Ale było to zdziwienie pozytywne. Plot twist niespodziewany, ale logiczny i satysfakcjonujący.
Gorzki, ale jednak, happy end – w końcu tu o wyzdrowienie syna chodziło.
Divinar kiwnął potwierdzająco głową, mimo to staruch postanowił przypomnieć mu tę historię:
Już myślałem “Oho, infodump”, ale ten fragment wyszedł całkiem zgrabnie. Zupełnie to kupuję, że stary widzący opowiada stare bajki, legendy, historie i anegdoty każdemu i w każdych okolicznościach, nie zważając, że są to opowieści powszechnie znane. Nie dość, że jest to nie tylko potrzebne czytelnikowi, to jest też wiarygodne w świecie przedstawionym. I skracający opowieść Divinar wyszedł nawet humorystycznie – oczywiście nie burząc powagi całego utworu.
Wtenczas Divinar zerwał się z uwięzi niczym niedźwiedź i jednym młyńcem zatopił topór w trzech przezroczystych cielskach. zostawiając po biesach białe obłoczki.
Tuta drobna literówka (interpunktówka?) ;)
Podobało się bardzo, polecę do biblioteki.
Filipie,
Ok, rozumiem Cię doskonale ;) I cenię Twoją opinię :)
Reg,
Ha ha! Tak to jest, jak się odpisuje po nocy, z telefonu, w dodatku jeszcze nie do końca na trzeźwo (Smutki po klęsce na Euro trza było gdzieś utopić). Tyle wtop, tyle wtop… Jak ja się przed Tobą teraz pokażę? :o
Finklo,
Klasyczne fantasy plus Twoje własne mity. Wyszło sympatycznie. Bez wielkich fajerwerków, ale w porządku.
I takie, jako przerywnik w pisaniu czegoś z większymi fajerwerkami, miało być ;)
BTW, czemu piszesz bogów wielkimi literami? Jeśli jest ich wielu, to żadna to nazwa własna.
Niby tak…
Czyli co zagłuszało, a co było zagłuszane?
I tu mnie masz! Rzeczywiście brzmi dwuznacznie! Ale podoba mi się to zdanie i nie wiem, jak je przebudować, hm…
Dzięki za komentarze!
PanieDomingo,
Wielcem rad z Twej wizyty :)
I bardzo się cieszę, że się podobało. Tak, z tym infodumpem, jak już pisałem wyżej, kombinowałem, aby wpleść go umiejętnie. A bywało, że miałem problem z tymi aspektami w tekstach, więc tym bardziej jestem zadowolony, że tutaj to wyszło.
Dzięki za opinię i pozdrawiam!
Tyle wtop, tyle wtop… Jak ja się przed Tobą teraz pokażę? :o
Może ze słownikiem w ręce…
edycja
Ale podoba mi się to zdanie i nie wiem, jak je przebudować, hm…
Proponuję: Świergot ptaków był na tyle donośny, że zagłuszał nieco szelest przemieszczającej się łani…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg, chciałbym, ale ostatnio jak chciałem zakupić to mnie sprzedawca olał, nie wiem dlaczego… :( :P
Edycja:
Dziękuję za propozycję przebudowy!
Albo możesz zmienić na liczbę mnogą; świergoty, trele…
Babska logika rządzi!
Ooo, i to też całkiem zacna propozycja. Teraz to już w ogóle nie mogę się zdecydować, więc chyba wersja Reg będzie od poniedziałku do czwartku, a Finklowa od piątku do niedzieli xD
Czyli wilk syty i owca cała. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Realuc,
Faktycznie nie wyleciałem z pracy, ale zachodnia kolonia obeszła się smakiem ;) Cóż, dzisiaj ciąg dalszy. Może sprzedam im trochę dobrej literatury zamiast gadać ;)
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Krokusie,
I to jest myśl godna pochwały! Nie ujmując temu, o czym tam im gadasz, dobra literatura zawsze w cenie ;)
Całkiem fajne opowiadanko. Jego podstawową zaletą jest chyba sprawność, z jaką idzie naprzód – nie ma dłużyzn, nie chce się odłożyć czytania na później. Poza tym wyszedł klimat. Sama fabuła nie jest szczególnie szałowa – po prostu nie przeszkadza wydarzeniom płynąć.
I po co to było?
syfie,
Cieszą mnie Twe słowa. I jakże trafnie, a przy tym zwięźle, wszystko oceniłeś. Bo właśnie nie sama fabuła, a klimat i narracja, miały tutaj grać główne skrzypce. Gdy piszę coś, co określam mianem przerywnika, jak w przypadku tego tekstu, nie lubię roztrząsać przesadnie fabuły i wprowadzać do niej zbytnich zawiłości. Wolę zwyczajnie i swobodnie płynąć.
Dzięki za komentarz!
Bardzo ciekawe opowiadanie.
Bardzo (chyba najbardziej) podoba mi się postać widzącego. Kilkoma cechami, gestami, a nawet słowami nakreśliłeś go tak, że od razu można sobie tego człowieka wyobrazić. Jednak nasuwa mi się pytanie: po co człowiekowi, żyjącemu w pieczarze, wśród (niemalże) odchodów pieniądze za donoszenie jarlowi? :)
Podoba mi się też zakończenie – ono tu po prostu pasuje.
Mitologia? Chylę czoła.
Drażnił mnie język bohaterów, stylizowany na starodawny – subiektywne odczucie oczywiście. Pod rozwagę, czy czasem nie sprawdziłby się lepiej język “współczesny”? Świat jest tak sugestywny, że i tak można w niego wejść z łatwością.
Pozdrawiam,
dantes
dantes, cześć.
Wieszcze z reguły i zasady są dziwni, i tak też chciałem nakreślić tą postać. Fajnie, że przypadła Ci do gustu.
Jednak nasuwa mi się pytanie: po co człowiekowi, żyjącemu w pieczarze, wśród (niemalże) odchodów pieniądze za donoszenie jarlowi? :)
Primo: na pieniądze, i to królewskie, to i pustelnik się skusi :)
Secundo: Nie wiemy, co ów starzec robił, że się tak współcześnie wyrażę, poza godzinami pracy. Może obmywał się w rzece i ruszał na imprezkę do karczmy? :P Jest jeszcze kwestia tego, choć oczywiście nie ma o tym wzmianek w tekście, że w kulturach skandynawskich, a na tych się poniekąd przecież wzorowałem, bogactwo, jakie zgromadziliśmy za życia, miało znaczenie po śmierci.
Pod rozwagę, czy czasem nie sprawdziłby się lepiej język “współczesny”? Świat jest tak sugestywny, że i tak można w niego wejść z łatwością.
Raczej starałem się znaleźć złoty środek i nie przesadzać ze stylizacją. Jak wyżej już gdzieś pisałem, miała być raczej smaczkiem, a nie czołowym elementem dialogów. Nie wykluczam jednak, że gdzieś mogłem się zagalopować.
Dzięki i pozdrawiam również!
Nie chodzi o to, że to było źle użyte czy coś. Po prostu tak chyba mam, że język starodawny akceptuję tylko u Sienkiewicza :)
Ok, to wszystko już jasne ;)
Znakomite opowiadanie, uwielbiam takie nordyckie klimaty! Poprzednicy właściwie już wszystko napisali, nie będę się powtarzał.
Na samym początku razi mnie tylko skrzek Harvgara – kruka. To słowo po prostu mi tu nie pasuje. Nawet jeśli jest poprawne ( edit: oczywiście jest). Ale to moje subiektywne wrażenie.
No i się nie znam, w dziedzinie fantasy jestem leśnym dziadem. :)
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Andy, cieszę się, że Ci się spodobało ;) Skrzek akurat wydaje mi się trafnym określeniem, choć rozumiem, też czasam tak mam, że zwyczajnie mi coś w danym zdaniu nie brzmi. Pozdrawiam leśnego dziada! ;)
Realuc, jak wspomniałem, to wyłącznie mój odbiór. U mnie skrzek wywołuje w wyobraźni skojarzenia z jakimiś średniej wielkości ptakami. Tu mamy “krukonifikację” potężnego boga. Powinno mi to zabrzmieć bardziej majestatycznie. Ale mogę z tym żyć. :) Genialnie piszesz!
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Nie sądzę, jednakowoż bardzo mi miło to słyszeć ;)
O, dobre, z pomysłową mitologią i magicznymi bestiami. Trochę przypomina klasyczne bajki o podróży na koniec świata, żeby coś tam. Tylko tu się nie udało. Ładna opowieść o ojcowskiem miłości, choć może facet powinien najpierw pomyśleć, a dopiero potem grzać na koniec świata ;)
Zakończenie rozumiem, czasem po prostu nie można inaczej, bo jakaś równowaga i odrobina nadziei na tym świecie jest potrzebna. Zresztą sama tak zrobiłam w Egzaminie z cudów. Ale nagłe wyzdrowienie syna rodzi pytania. Czy bogowie jednak istnieją i tatuś był ich zabawką? A może to Arvik chciał sprawdzić swojego wojownika? Ale czemu mu tego w twarz nie wykrzyczał. Nagła choroba i równie nagłe wyzdrowienie syna wskazują na to, że ktoś albo coś tu maczało paluchy i chciałabym wiedzieć kto czy co. A ponieważ się nie dowiedziałam, to pozostaję z lekkim niedosytem.
Ale klika i tak dam :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Nie do końca moje klimaty, ale tym chyba większa Twoja zasługa, że zaczęłam czytać i doczytałam do końca, i to z przyjemnością :)
Plus przede wszystkim za klimat, sprawną akcję i sprawne połączenie klasycznej fantastyki z własnymi mitami. Fabuła i bohaterowie też mi się podobają, wyjątkowo dobrze odbieram mało szczęśliwe zakończenie…
Oczywiście klikam bibliotekę :)
Irko, jest jeszcze możliwość, że to kapłan dzieciaka czymś podtruwał.
Babska logika rządzi!
skrzek jego niósł będzie się dolinami
Zaczęłam czytać, i oto co mi przyszło do głowy…
(Tak, wiem, że słowo ma też drugie znaczenie ;-))
It's ok not to.
Irko, Katio,
Bardzo Wam dziękuję za wizytę, komentarze i kliczki :) Zawsze miło Was gościć pod swoimi tekstami :D
Już pędzę z wyjaśnieniami dręczących Was wątpliwości.
Mianowicie, kluczem do wszystkiego jest rozpoczynający tekst fragment:
Trzykroć ryknie olbrzym, wtenczas z Twierdzy Orma zstąpi Ostatni Bóg, Harvgar. Jako kruk o orła wielkości się ukaże, a skrzek jego niósł będzie się dolinami, aż po skraj świata. Strzeżcie się szubrawcy, radujcie ludzie prawi, gdyż śmiercią będzie karać, a życiem nagradzać.
Bogowie i ludzie
Anonim
Zaś tekst kończy się:
Z dachu chaty zerwał się nagle kruk o wielkości orła i wzbił się ku niebu, a skrzek jego poniósł się dolinami, aż po skraj świata.
Zauważcie, że Jarl właśnie ryknął trzykrotnie przed zabiciem bohatera. Mamy również fragment u wieszcza:
Siódmą parę olbrzym otrzymał od Harvnira, Boga Życia i Śmierci. Darczyńca nieświadomie przypłacił ten czyn własnym żywotem, jednakowoż tuż przed tym zdążył spłodzić syna, który według niektórych podań i przepowiedni wciąż się jeszcze nie narodził.
Czyżby zatem Divinar był uosobieniem Harvgara z przepowiedni? A może jego śmierć wypełniła przepowiednię, dzięki której narodził się ostatni Bóg, i to właśnie on uzdrowił syna?
Tyle mogę pomóc, mam nadzieję, że coś się rozjaśni ;)
dogs, a ja nadal nie wiem, o czym sobie pomyślałaś i boję się chyba wiedzieć :D
Ładne, klasyczne fantasy ze zgrabną klamrą na koniec. Ciekawie spleciony motyw oddania życia ojca za syna i szerszy śmierci za życie/ życia za śmierć.
Początek w lesie mam wrażenie trochę kanciasty. Zabrakło mi nieco płynności między scenami – szczególnie w momencie ataku samego potwora i reakcji syna (od leżenia w pokrzywach nagle się po fakcie okazało, że pomógł ojcu zabić potwora z procy).
Trochę zgrzytnął mi też fragment o Roku, kiedy bohater opuszczał miasto. W pierwszej chwili nie załapałam, że chodzi o boga, a nie fizyczną postać.
Sam jarl i ta jego szybka akcja z przebieżką na szczyt odrobinkę naciągana – chodzi mi tutaj o zawrotne tempo, ale rozumiem, że wiedział wcześniej i się z całą drużyną przygotował ;-)
Językowo – tu i ówdzie coś mi zgrzytnęło, ale nie na tyle, żeby mi się chciało wypisywać.
Przyjemna lektura.
PS. Sprawdź sobie znaczenie słowa skrzek, to dowiesz się, co jest na zdjęciu ;-)
It's ok not to.
Dogs, dziękuję za pełny tym razem komentarz :)
Cieszę się, że mimo pewnego naciągania i zgrzytania tu i ówdzie, lektura okazała się przyjemną.
A co do skrzeku, to znam jego drugie znaczenie, jeno problem w tym, że nie widzę u siebie na komputerze żadnej grafiki tylko jakąś kreskę :P
jeno problem w tym, że nie widzę u siebie na komputerze żadnej grafiki tylko jakąś kreskę :P
To wiele wyjaśnia ;D
It's ok not to.
Nordycki klimat opowiadania. Zdarzenia płynnie po sobie następują. Ładnie pokazana potęga ojcowskiej miłości i ofiary.
Koalo, cieszę się z Twych spostrzeżeń. Dzięki za komentarz ;)
Opowiadanie czytało się bardzo dobrze, głównie ze względu na świetny klimat, znany z nordyckich sag. Śledząc poczytania głównego bohatera, miałem przed oczami Midgard i Asgard. :) Podobało mi się, w jaki sposób Divinar konstruował zdania – taki szczegół, a dodawał tekstowi uroku. Zakończenie również świetne. Od początku zastanawiałem się, czego będą dotyczyć słowa przepowiedni – fajnie to wszystko rozwiązałeś.
Lupusie, wielce cieszą mnie Twe słowa! Dzięki za komentarz i rad jestem z faktu, że Ci się podobało.
Pozdrawiam!
Cześć!
Przeczytałam z przyjemnością :). Wykorzystałeś popularne motywy, ale opisałeś je tak zgrabnie, że lektura była satysfakcjonująca. Zakończenie mnie zaskoczyło, bo spodziewałam się widowiskowej walki z olbrzymem. Nordycki klimat oddałeś bardzo dobrze, naprawdę miałam wrażenie, że to opis jednego z odcinków Wikingów. Parę kwestii technicznych wyłapała, ale to w większości tylko sugestie.
Ściekające z roślin krople rosy skrzyły w witających dzień promieniach.
Brakuje mi tu “się” i promienie raczej zwiastują dzień, a nie witają.
Świergot ptaków był na tyle donośny, że zagłuszał nieco szelest przemieszczającej się łani, jednak myśliwy doskonale wiedział, że zmierza w ich kierunku.
Chyba w jej kierunku.
Przytknął palec do ust, aby uspokoić kręcącego się już nerwowo syna.
Moim zdaniem “już” zbędne.
Zlepek mięśni, kości, korzeni i zbutwiałych liści wirował nad martwą zwierzyną, chłepcząc łapczywie jej krew.
Zaimek zbędny.
Arn, z przerażeniem w wąskich oczach, zaczął biec przez bór.
Czemu w wąskich? Strach raczej powoduje wytrzeszcz.
Wytrąciło to szkaradę z równowagi, lecz nie powaliło na ziemię, czego należałoby oczekiwać po tak celnym strzale.
Moim zdaniem to doprecyzowanie jest zbędne, bo w poprzednim zdaniu napisałeś, że trafił w czaszkę.
Podszedł do zmasakrowanej łani[+,] aby sprawdzić, czy będą mogli wykorzystać to, co z niej zostało.
Początkowo musiał brodzić na czworakach, chwilę później jednak korytarz robił się coraz wyższy, pozwalając na wyprostowanie pleców.
Było tam grząsko, tak?
Widzący zgarnął do dłoni garść popiołu i sypnął do paleniska.
Moim zdaniem doprecyzowanie zbędne.
Stolicy północy, ukrytej w cieniu sięgających chmur ośnieżonych szczytów.
Zmieniłabym tu kolejność: Stolicy północy, ukrytej w cieniu ośnieżonych szczytów sięgających chmur.
Wysokie wieże przy bramie wyglądały przy strzelistych, skalnych kolosach niczym liche źdźbła.
Dobrze byłoby jedno “przy” wyeliminować.
Divinar opuścił chatę przyjaciela w grubym, brunatnym futrze, z niedawno wykutym przez najlepszego w mieście kowala toporem,
Brzmi, jakby przyjaciel był w futrze.
– Przyszedłeś oddać cześć przodkom i starym Bogom, panie? – zapytał drwiąco Divinar, bo wiedział już, że to nie będzie ich kolejne
,miłe spotkanie.
Moim zdaniem zbędny przecinek.
Gdzieś w środku jednak żal i smutek rozrywały go mocniej
,niż najgłębsza rana.
Zbędny przecinek.
Cześć, Alicello!
Cieszę się, że Ci się podobało. A jeśli przy tym poczułaś klimat północy, to już w ogóle jestem w pełni kontent :)
Dzięki za wypisanie uwag. Do części się zastosowałem (w szczególności perfidne przecinki i zbędne określenia), do części nie, ale z pewnością były pomocne!
Chyba w jej kierunku.
W ich kierunku, bo chodzi o zwierzę, które zbliża się w ich kierunku, nie o świergot. Ale dopisałem co trzeba ;)
Moim zdaniem to doprecyzowanie jest zbędne, bo w poprzednim zdaniu napisałeś, że trafił w czaszkę.
Akurat to konkretne doprecyzowanie jest zupełnie świadome i umyślnie zastosowane, więc się go nie pozbędę :P
Było tam grząsko, tak?
Owszem ;)
Dzięki i pozdrawiam!
Hej,
Mam słabość do klasycznego fantasy, więc już za to daje plusika. Do tego udana stylizacja językowa oraz zgrabnie przedstawiona historia o sile poświęcenia i rodzicielskiej miłości, co w końcowym efekcie przekłada się na przyjemne opowiadanie do kawy. Skandynawski klimat (że tak pozwolę sobie to nazwać) bije chłodem i surowością z każdego akapitu. Chciałbym lepiej poznać postać Widzącego, ale może na tym polega jego tajemniczy urok, że nie mamy z nim zbyt wiele do czynienia. Zakończenie, choć dla protagonisty mało szczęśliwe, mi się podoba i satysfakcjonuje.
Jest gdzieś tego więcej? ;)
Pozdrawiam!
Hej, Adku! Twe słowa niezwykle mnie radują. Nic tak nie cieszy jak to, że ktoś chciałby ,,tego więcej". Niestety zawiodę Cię w tym względzie ale od tego typu tekstów zaczynałem zabawę z pisaniem wiele lat temu (co za tym idzie – były soczystym grafomaństwem) i miałem przerwę aż do teraz. W związku z tym swoich tekstów w tych klimatach nie polecę, ale klimatów skandynawskich w fantastyce można znaleźć sporo ;) Dzięki za komentarz!
Cześć ;)
Mam pewien przesyt w motywach okołoskandynawskich w literaturze, ale tutaj się nie zawiodłem.
Podoba mi się mitologia tego świata bez Thora i mu pokrewnych. Podoba mi się, że stworzyłeś mity specjalnie dla tej historii. Dzięki temu miałem poczucie, że tekst jest naprawdę Twój, jakkolwiek to brzmi.
Od początku wiemy, o co chodzi bohaterowi – ma cel uratować syna i o ile jest bardzo znany w swojej krainie to nie jest herosem – co finalnie wyszło na plus. Cieszę się, że bohater miał problemy i że ostatecznie nie dał rady,
Jeśli chodzi o trudności w tekście, to miałem dwie, drobne. Jedno, że nie dostrzegłem wyraźnie interesu widzącego w wysłaniu bohatera na kraniec świata. Chyba, że miało tak być.
Druga kwestia, to zbyt szybkie zakończenie akcji. Walka, potem śmierć i krótka ostatnia scena. Miałem nieodparte wrażenie, że coś się jeszcze wydarzy, a tu nastąpił koniec.
Ogólnie wrażenia na plus, czas z Twoim tekstem był dla mnie przyjemnością.
Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.
Sagitt, cieszą mnie Twe słowa. Dzięki za przeczytanie! A teraz odniosę się do tych drobnych trudności.
Jedno, że nie dostrzegłem wyraźnie interesu widzącego w wysłaniu bohatera na kraniec świata. Chyba, że miało tak być.
Tutaj temat jest dość szeroki, a raczej jest wiele możliwości do interpretacji własnej. Czy widzący rzeczywiście wierzył w mitycznego olbrzyma? Czy była to tylko próba zaufania, bo przecież współpracował z Jarlem? A może wiedział, że to Divinar jest tym, który dopełni przepowiednię z początku tekstu, więc dlatego go tam posłał? Zostawiam sprawę otwartą ;)
Druga kwestia, to zbyt szybkie zakończenie akcji. Walka, potem śmierć i krótka ostatnia scena. Miałem nieodparte wrażenie, że coś się jeszcze wydarzy, a tu nastąpił koniec.
Wydarzyło się wszystko, co wydarzyć się miało, choć rzeczywiście w dość szybkim tempie. To akurat było umyślne. Nie chciałem rozwlekać heroicznej walki itd. Przez tą nagłą, szybką i zwyczajną śmierć chciałem pokazać, że to nie jakieś high fantasty, i że każdy, nawet wielki wojownik, może polec w zwykłej potyczce. A krótkie zakończenie jest dopełnieniem historii, zamykającą klamrą. W zasadzie nie wiem, co jeszcze mógłbym dopisać.
Dzięki raz jeszcze za podzielenie się wrażeniami!
Cześć!
Świetne fantasy z ludzkim zakończeniem. Bardzo ładnie przedstawiłeś Divinara, który choć jest dosyć klasyczny, to jednak ma rodzinę w przeciwieństwie do wielu “mistrzów miecza”. Moją uwagę przykuły także stwory, których nazwy brzmią co najmniej niepokojąco. Jest klimat! Przez prawie cały czas coś się w opowiadaniu dzieje, a od chwili, kiedy sowa wylatuje z nory czarownika pojawia się niepokój, że bohater wpadł w coś, co może go przerosnąć. I to nie do końca musi być jakiś olbrzym. Bardzo dobrze to wyszło imho.
A potem pokazujesz ludzka stronę świata. Jarl, który jest niemalże przyjacielem bohatera, ale przede wszystkim jest wodzem i na pewne rzeczy nie zamierza pozwalać. Wszak wszystko należy przecież do niego… Smutne, prawdziwe, sugestywne. Tragedię słodzisz nieco ostatnia sceną, w której (jak rozumiem) bogowie pokazują, że nie odwrócili się od Divinara. Choć jego syn będzie musiał szybko dorosnąć…
Zgrzytów nie stwierdziłem, ale tez ich nie szukałem, bo opko wciągnęło.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć, krar!
Niezmiernie się cieszę, że opowiadanie Cię wciągnęło :) Fajnie też, że dostrzegłeś motywy, na których chciałem się tutaj skupić, jak choćby pewne zmieszanie świata nadprzyrodzonego/bogów ze światem ludzkim. I choć to ten drugi wydaje się w drugiej części bardziej kluczowy, to pierwszy nie jest bez znaczenia, choćby właśnie ze względu na ostatnią scenę. I tutaj jak piszesz:
Tragedię słodzisz nieco ostatnia sceną, w której (jak rozumiem) bogowie pokazują, że nie odwrócili się od Divinara. Choć jego syn będzie musiał szybko dorosnąć…
Gdzieś wyżej pisałem, że interpretacji może być kilka, ale Twoje rozumowanie jest jak najbardziej pasujące ;)
Pozdrawiam!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
:)