- Opowiadanie: Edward Pitowski - Obca dusza

Obca dusza

Tekst betowali: Abbadon, Cytryna, kolodziej3012 i oidrin za co jeszcze raz serdecznie im dziękuję!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Obca dusza

(ludzie to białe kartki z dziwnymi zdaniami, bardzo lubię ich czytać)

Jestem w parku, w cieniu drzew, obserwuję ich z przyjemnością, jak spacerują, biegają, odpoczywają. Jak myślą. Ci bardziej skoncentrowani mają wyraźny koncept przyszłości, dziesiątki imperatywów, które ciągną ich w różne strony. Projekcje przyszłych wydarzeń, innych ludzi, siebie samych.

Miło jest na nich patrzeć.

Ktoś przebiega obok mnie, schylam głowę. Mam na niej czapkę, na nosie przeciwsłoneczne okulary, staram się nie zwracać na siebie uwagi. Jestem popularny, przynajmniej według pewnej definicji tego słowa i nie chcę, aby mnie rozpoznano. Ani teraz, ani kiedykolwiek.

Nigdy więcej.

– Gotowy? – Słyszę i wiem, że to Zofia, osoba, z którą kiedyś łączyło mnie prawie wszystko. Wokół głowy ma pewną aurę, w jej rudych włosach mieszkają obrazy. Gdy szybko się poruszy, widzę scenografię, aktorów, dialogi. Wiem, że już nie może patrzeć w lustro, ścięłaby się na krótko, gdyby to pomogło.

– Tak – kłamię z uśmiechem, bo to przecież jak wyciąć z ciała siebie samego. Nie można być na to gotowym.

Zofia rusza, idę za nią. Patrząc na tył jej głowy, myślę o tym, jak się oddaliliśmy, jak to wszystko spowodowało, że zupełnie przestaliśmy potrzebować siebie, innych, kogokolwiek. Gdy wychodzę z parku, spoglądam ostatni raz w jego stronę. Widzę tam ławkę, tę, na której wtedy siedzieliśmy i doznaję olśnienia, że właśnie tutaj się to zaczęło.

To było dawno. Może nie tak dawno, jak się wydaje, ale z pewnej perspektywy, całe wieki temu.

 

***

 

Stopniowali swoją obecność, pomyślałem trzy miesiące temu, gdy siedziałem z Zofią w parku. Ta myśl, nie wiedzieć czemu, wydała mi się wtedy bardzo odkrywcza.

Matematykom objawiali się w liczbach, pisarzom w zdaniach, inżynierom w konceptach. Programiści widzieli dodatkowe linijki kodu, które, mimo wszystko, nadal dały się kompilować. Kompozytorzy słyszeli linie dźwięków, których jeszcze nie wymyślono.

Dodatkowe elementy pojawiały się w każdej z tych układanek, miały sens, będąc go zupełnie pozbawionym. Były na miejscu, choć zupełnie nie pasowały. Jakby Oni chcieli nam powiedzieć, że pod znaną rzeczywistością są tysiące takich, o których nie mamy pojęcia.

Potem skontaktowali się z naukowcami, myślicielami i szanowanymi obywatelami. Szukali osób skrytych, które chcą przeżyć życie godnie, skromnie i bez większego rozgłosu.

Zupełnie zignorowali globalnych przywódców.

Dziwne zjawiska nasilały się na całym świecie. Coraz więcej osób o tym mówiło, coraz bardziej wszyscy oswajali się z Ich obecnością. Gdy w końcu ujawnili się pod postacią świecących trapezów, nikt nie był tym zdziwiony. Wszyscy spodziewali się Ich nadejścia, jak burzy po długim, dusznym dniu.

– Wiesz co tu piszą? – spytała Zofia, a ja pokręciłem głową, choć już to wiedziałem. Ale lubiłem, gdy się ekscytowała, poprawiając kosmyk włosów nieustannie opadający jej na czoło. A teraz, kiedy na palcu skrzył się pierścionek zaręczynowy, który przyjęła ode mnie trzy tygodnie temu, lubiłem to jeszcze bardziej.

– Oni szukają miejsca do przechowywania duszy – zaczęła. – Podobno w momencie gdy umierają, potrzebują schronienia, w którym mogą wyewoluować przed kolejnym odrodzeniem. Piszą, że podobno najlepsze są takie gatunki jak nasz, które mogą utrzymać ich byt w idealnej równowadze między rozsądkiem a emocjami. I będą w nas czekać na odrodzenie, jeśli jakiś człowiek się zgodzi.

– Ja pierdolę – stwierdziłem, bo taki komentarz byłby na miejscu, gdybym usłyszał o tym po raz pierwszy.

– Piszą, że wybiorą losowo jakieś kilka tysięcy osób – referowała Zofia. – Ale niby nikogo nie będą zmuszać, można odmówić, oczywiście, jeśli się w ogóle zostanie poproszonym o coś takiego. Niezłe, nie?

Wzdycham i potakuję głową. Tacy są uprzejmi, a przecież potrafią przepisać rzeczywistość na dowolne sposoby. Gdy na początku się ujawnili, kilku światowych liderów wzburzyło się i wieszczyło wojnę. Wrzeszczeli, straszyli, nawoływali do zbrojeń.

Gdy w niektórych miejscach zaczęło odnosić to jakiś skutek, Oni zdezintegrowali wybranych przywódców w momentach, gdy właśnie wygłaszali płomienne przemowy na ekranach telewizorów. Ci żałośni politycy przeżywający swoje pięć minut, zniknęli i pojawili się kilka sekund później z otwartymi ustami i zamglonymi oczami.

To piękne, mądre istoty, powiedzieli wtedy dziwnie zmienionym głosem, każdy w swoim języku. Nie chcą nam zrobić krzywdy, dodali, a potem zeszli z wizji, pokazując gest pokoju, palcem wskazującym i środkowym prawej dłoni.

Nie mieliśmy z Nimi najmniejszych szans. Nie wiedzieliśmy nawet, czy przybyli z gwiazd, z wnętrza Ziemi, czy byli tutaj od zawsze, ukryci przed naszym niedoskonałym wzrokiem.

Mieliśmy tylko teorie.

– Podobno ci, którzy zdecydują się na przyjęcie obcych dusz, otrzymają drobny podarek – stwierdziła Zofia. Cmoknąłem cicho, bo o tym akurat nie słyszałem.

– Piszą, że gdy się objawią, będziemy czuć spokój – dodała i przez długą chwilę milczeliśmy wpatrując się w ludzi przechadzających się po parku, pielęgnujących normalność w codziennych rytuałach: spacerze z psem, szybkim biegu, czymkolwiek, by sobie udowodnić, że świat się jeszcze nie kończy.

– Kto by się na to pisał? – spytała w końcu.

Nie odpowiedziałem, tylko zgłosiłem się, podnosząc dłoń i robiąc przy tym głupią minę. Zofia dała mi kuksańca i roześmialiśmy się, udając, że to nas przecież nie dotyczy.

Ale już wtedy wiedzieliśmy. To był pierwszy niewidzialny krok, który zrobiliśmy. Niema zgoda, od nas samych, dla nas samych, by to zrobić, jeśli nadarzy się okazja.

W tym niewypowiedzianym porozumieniu patrzyliśmy w niebo, na którym zbierały się czarne chmury.

 

***

 

Teraz nie ma chmur.

Idę za Zofią powoli, nie chcę się z nią zrównywać ani patrzeć jej w oczy. Wolę oglądać ją z tyłu, próbując odczytać ciągnące się za nią myśli. Nie potrafię ich do końca rozszyfrować i to mnie bawi, jak trudna łamigłówka dla wielkiego ich fana.

Widzę tylko pojedyncze słowa. Wreszcie. Dzisiaj. Skończy. Uśmiecham się lekko, bo dobrze wiem, co Zofia ma na myśli i gdybyśmy nie byli teraz prawie obcymi sobie ludźmi, pewnie bym chciał się z nią tym podzielić, powiedzieć, że ja czuję to samo i że umiem to stwierdzić, bo ją dobrze znam, a nie dlatego, że umiem czytać myśli.

Ale tego nie robię. Mam w sobie elementarne poczucie godności, dla niej, dla mnie, dla nas obojga.

Wychodzimy z parku. Na ulicy czeka ciężarówka z długą przyczepą, zaparkowana przy ulicy, co wzbudza zdziwienie niektórych przechodniów. Zofia podchodzi do tylnej ściany samochodu i otwiera drzwi. Wchodzi do środka, ja podążam za nią bez słowa.

Siadamy na prowizorycznej ławce przytwierdzonej do ściany, dołączając do dziesięciu innych osób. Znam je z telewizji i portali internetowych, na których sam się pojawiałem. Poznaję ich, choć się zmienili, na twarzy, w gestach, chyba nawet w oddechu. W ich oczach widzę pustkę, tę samą, która mieszka w moich. Witam ich skinieniem głowy, ale nie odpowiadają.

To nowi prezesi rad nadzorczych i świeżo odkryte gwiazdy sportu. Nieznani muzycy zdobywający listy przebojów i aktorzy, który stali się objawieniem w nowym filmie. Pisarze, poeci, artyści. Jedni mieli na siebie lepszy pomysł, drudzy gorszy. Jedni lepiej wiedzieli, czego chcą, inni, tak jak ja, po prostu dali się ponieść temu co akurat przyszło im do głowy. Niedawno błyszczeli w światłach jupiterów, wypełnieni po brzegi świetnym samopoczuciem, podziwem własnym i innych.

Teraz już nie błyszczą.

Teraz wyglądają, jakby ktoś wyssał im chęć do życia i to sprawia, że mają ulgę wypisaną na twarzy. Nie próbuję odczytać ich myśli, bo nie chcę, poza tym akurat u nich bym nie potrafił. Przeszli to samo co my z Zofią.

Wtedy byliśmy przerażeni, ale też pełni niezrozumiałej nadziei w oczekiwaniu na to, co się stanie.

Pamiętam to bardzo wyraźnie.

 

***

 

Byliśmy na ulicy. Ja, Zofia, kilkanaście innych osób, które zmierzały gdzieś po coś zwykłego, po pierwszą układankę dnia w sobotni poranek. Zatrzymaliśmy się w tej samej sekundzie, zamrugaliśmy, przejechaliśmy dłonią po swoich klatkach piersiowych.

Spojrzałem na Zofię, ona na mnie, potem popatrzyliśmy na ludzi dookoła nas, którzy w ten sam sposób próbowali zrozumieć, co się dzieje. Ale nie potrafiliśmy. Coś w nas rosło, coś pięknego, jakby ktoś wypiekał w nas chleb, którym nakarmi całą rodzinę, całą ludzkość, może cały wszechświat.

Mimowolnie się uśmiechałem i zamknąłem oczy. Miałem wrażenie, że jestem w wodzie, w spokojnym oceanie, który kołysze mnie do snu.

Wydawało mi się też, że słyszę coś jakby pytanie, chyba w obcym języku, ale wiedziałem, co ono znaczy i zgodziłem się bez namysłu, bo chciałem już czuć się tak zawsze.

Potem następuje przeskok i wracamy do domu taksówką. Nie czujemy już tej sensacji, może to tylko jakiś przekręt, gigantyczny żart na światową skalę. Może. Ale jest też coś w oczach Zofii i nie jest to tylko ulga, że mamy to za sobą. To wrażenie, że świat jest dobrym miejscem, które chce nas mocno przytulić, powiedzieć dużo ciepłych słów.

Gdy kochaliśmy się wieczorem, pokój autentycznie wirował. Na ścianach wyświetlały się filmy, kołdra nasiąkała kadrami, spod podłogi płynęły dialogi. Tonęliśmy w marzeniach Zofii i to było niesamowicie przyjemne uczucie.

Czułem wtedy do niej wszystko, co można czuć do drugiej osoby.

 

***

 

Teraz nie czuję nic.

Jedziemy długo, chyba cztery godziny, bez przerwy, bez postoju, bez jednego słowa. Nie potrzebujemy się zatrzymywać, każdy z nas potrafi zapanować nad swoim metabolizmem, wyciszyć potrzeby fizjologiczne, zasznurować się od środka. Mamy pełną kontrolę nad swoimi ciałami, to jedna z pierwszych rzeczy, których się nauczyliśmy, po tym jak przyjęliśmy obcą duszę.

Spoglądam na Zofię. Patrzy się tępo w przeciwległą ścianę ciężarówki, zmęczona światem i sobą. Jest piękna, chłodna i niczego nie potrzebuje. Ale przypominam ją sobie z wtedy, sprzed kilku miesięcy, gdy eksplodowała euforią życia codziennego i prawie mnie to ciekawi, ta jej różnorodność.

Pozwalam sobie obejrzeć w głowie to wspomnienie, przyjrzeć się mu uważnie.

 

***

 

Powietrze gęste od możliwości, oddech jak narkotyk.

Nie mogliśmy się nacieszyć zwykłymi rzeczami, śniadaniem, kawą, porannym niebem. Jak pies wariujący przed spacerem. W głowie tysiąc idei, co zrobić z dniem, nocą, całym życiem. Od energii nie mogliśmy usiedzieć na miejscu.

Zofia prawie nie spała, nie rozpisywała nawet scen, tylko od razu kręciła te swoje krótkometrażówki. Miała mnóstwo materiału, który zbierała od lat, teraz po prostu go wykorzystywała, łącząc animację, fragmenty filmu aktorskiego i co tam jeszcze przyszło jej do głowy. Nowa jakość, którą zawsze chciała tworzyć.

Zamieszczała to potem na swoim profilu autorskim i kilku innych stronach, gdzie można się podzielić takimi rzeczami. Ludzie to uwielbiali, nie mogła opędzić się od komentarzy, cały czas ktoś się zachwycał i dziwił, czemu się dotychczas ukrywała i nie udostępniała tych wyjątkowych prac.

– Jest zajebiste – stwierdziła, zlizując z wargi okruszki szarlotki, którą upiekłem o trzeciej nad ranem.

– Ciasto czy życie?

– To i to – odpowiedziała. Potem uśmiechnęła się i podniosła palec wskazujący, dając mi znak, że wpadła na kolejny genialny pomysł. Wybiegła z pokoju do swojego stanowiska pracy. Odwzajemniłem jeszcze spóźniony uśmiech i odchyliłem się na oparciu kuchennego krzesła.

Trudno było się z nią nie zgodzić.

Nie wiedziałem, co chcę zrobić, ale czułem, że powietrze tętni nadzieją, że mogę mieć wpływ na świat i dokonać rzeczy niesamowitych. Nie miałem jakiegoś szczególnego pomysłu na siebie, więc po prostu zacząłem pisać obszerne komentarze w internecie, na różne tematy, o których niespecjalnie miałem pojęcie. Robiłem to spontanicznie, wszędzie tam, gdzie tylko była taka możliwość.

Ludzie błyskawicznie przekazywali to dalej. Z każdą minutą wydawało mi się, że ta grupa nieznanych mi osób poszłaby za mną w ogień, że wyruszyliby za mną, by tworzyć nowy ruch społeczny, polityczny czy obywatelski. Nie wierzyłem, że słowa mogą mieć taką moc, ale też zacząłem dostrzegać coś w tych wpisach, jakiś trend, jakieś długie, cienkie nitki, które wychodziły ze słów w komputerze i wystarczyło je pociągnąć, by zmienić wszystko.

Siedziałem przy oknie, myśląc o tym i czekając, nie wiadomo na co. Czułem się dobrze, zamknąłem oczy. I wtedy coś usłyszałem.

(czego pragniesz?)

Zamrugałem oczami, przełknąłem ślinę. Nie czułem strachu, tylko ciekawość. Nie wiedziałem, skąd pochodzą te słowa, co one znaczą, czy to w ogóle były słowa, czy może reakcja na końską dawkę dopaminy i serotoniny, które kłębiły mi się teraz w głowie.

To nie może być nic złego, stwierdziłem, jakbym zapomniał zupełnie, że mam w sobie obcą duszę. Nie było we mnie miejsca na strach i lęk, bo wierzyłem, że przyszłość jest jasnym i ciekawym znakiem zapytania, a to przeświadczenie nie pozwalało mi myśleć o niczym innym.

 

***

 

Teraz wiem, że przyszłość nie jest jasnym i ciekawym znakiem zapytania i ta wiedza dodaje mi otuchy. Jestem za nią wdzięczny, mam wrażenie, że to pewna mądrość, której niektórzy nie nabywają przez całe życie.

Wiem, że Zofia też jest za to wdzięczna i zrozumiała to dopiero niedawno, tak samo jak ja. Na początku wszystko wyglądało inaczej.

 

***

 

To było banalne.

Mówiłem do mikrofonu, tysiące ludzi słuchało, wpatrzonych we mnie jak w proroka, którego nie oczekiwali, ale który przyszedł. Byłem nosicielem idei i już mniejsza o to jakiej. Ważne, że ludzie zaczęli za mną podążać, a z dnia na dzień stałem się mówcą, który był w stanie spontanicznie zebrać kilka tysięcy osób, nie przekazując właściwie żadnej myśli. W tym zbiorze ludzkim, który przede mną stał, przeważały czerwone uczucia pasji, zielone nadziei i niebieskie, dające pewność, że będzie lepiej.

Odczytywałem to z łatwością. Nie wiedziałem co chcę zrobić, więc po prostu zacząłem wpływać na innych, tak by mnie lubili, akceptowali i chcieli mnie słuchać.

(po co?)

Głosy w mojej głowie pojawiały się coraz częściej, ale nie miałem z tym problemu, nawet je lubiłem. Nie mówiłem o nich nikomu, szczególnie Zofii, zresztą właściwie się nie widywaliśmy i nie rozmawialiśmy, sukcesem było minięcie się w drzwiach o poranku, gdy każde startowało do swoich spraw.

Bo kogo interesowałby drugi człowiek, kiedy sam mógł osiągnąć wszystko, kiedy sam był dla siebie nieskończoną autostradą możliwości? W tym pojeździe o imieniu homo sapiens nie było miejsca dla drugiego pasażera.

(na pewno?)

Tłum wrzeszczał, zacząłem liczyć. Ilu tu było ludzi? Kilkuset? Kilka tysięcy? Gdzie my byliśmy? Jakiś gigantyczny stadion, krzyki w obcych językach, czy oni w ogóle mnie rozumieli?

– Dokonajcie przyjaznej destrukcji! – usłyszałem w końcu własne słowa. – Zniszczcie coś, jakiś fragment rzeczywistości, którego ktoś inny nienawidzi. Zróbcie za nich to czego w duszy pragną, ale boją się zrobić. Dokonajcie czegoś dobrego i sensownego, a przede wszystkim dla kogoś innego. Jeśli trzeba to zróbcie to z nienawiści albo zawiści, znajdźcie motywację w dowolny sposób, nie obchodzi mnie to. Bądźcie złodziejami złych myśli, dokonajcie masakry dobrymi gestami, zajebcie cały świat uprzejmością!

Tłum zafalował. Słyszałem gwizdanie, ale przede wszystkimi okrzyki i klaskanie. Nie wiedziałem w sumie sam, co znaczą te słowa, mimo to, chciałem przekazać im jakąś oryginalną prawdę, jakieś przesłanie, z którymi mogliby rozejść się do domów.

I wtedy ktoś krzyknął:

– Policja! Policja!!!

Wszyscy zaczęli uciekać, przewracać się, panikować. Zrozumiałem, że byliśmy tu nielegalnie, a to co się działo to jakiś specyficzny i oddolny nurt uwielbienia mojej osoby.

Zostałem gwiazdą kiepskiego rocka, pustym celebrytą, kimś, kim nie chciałem nigdy być. Po prostu ludzie chcieli kogoś posłuchać, nawet jeśli ten ktoś nie miał nic do powiedzenia ani nie wiedział, dokąd zmierza.

Mimo to pragnęli moich słów.

 

***

 

Teraz nikt mnie nie słucha, choć dobrze wiem, dokąd zmierzam.

Dojeżdżamy do celu. Wiem to, bo boli mnie głowa. Wiem też, że boli mnie po raz ostatni w życiu. To budujące i miłe uczucie, przyjemnie jest mieć świadomość krańca swej ułomności.

Ciężarówka się zatrzymuje, ktoś otwiera drzwi. Wychodzimy powoli, mrużąc oczy, bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby, bo wielkość naszych źrenic też możemy kontrolować, jak wszystko inne.

Jesteśmy na odludziu, na skraju lasu, dookoła kilkaset osób, które nic nie mówią, tylko na nas patrzą.

(jesteś pewien?)

– Tak – odpowiadam na głos, co nie wywołuje żadnej reakcji. Każdy ma to samo w głowie, każdy z tym rozmawia.

Podchodzi do nas mężczyzna w szarym stroju i rozdaje nam ubrania w tym samym kolorze. Przebieramy się w ciszy, nie patrząc na siebie nawzajem. Potem każdy otrzymuje łopatę i wyznaczone miejsce, w którym ma dokonać przemiany. Wbijam narzędzie w ziemię, jest twarda i sucha, ale w końcu ustępuje i mogę przerzucić za siebie pierwsze szarobrązowe grudki.

Dobrze jest poczuć w rękach narzędzie, użyć mięśni do czegoś, nawet jeśli to tylko symboliczny gest. Przecież wcale nie musimy kopać dołu, wlewać tam gęstej czarnej mazi nieznanego pochodzenia, zanurzać się w niej i czekać aż nas unieruchomi, aż będziemy w jakiś sposób bezbronni.

(ale symbole są dla was ważne, prawda?)

Prawda, są ważne, potwierdzam w głowie. A dla Nich ważne jest, żebym poddał się temu z własnej nieprzymuszonej woli. Robię to, bo nie rozumiem jak można się temu sprzeciwiać. Nawet jeśli to jakaś egzystencjalna inwazja, jestem pewien, że to jedyna droga.

Wykopuję dół, na tyle duży, żeby się w nim zmieścić. Mężczyzna wlewa do niego czarny płyn, chwilę to trwa, zanim wypełni nim dziurę. Nie wiem, co to za substancja i czemu nie wsiąka w ziemię, bo przecież powinna. Przez chwilę nad tym myślę, a potem kiwam głową.

To przecież bez znaczenia.

W końcu tamten kończy, rozbieram się i wchodzę w czarną maź. Jest gęsta i zimna, utrzymuje mnie na powierzchni.

Czekam.

Jestem spokojny, wyciszony, pusty. Nic we mnie nie ma, ale czuję się właściwie i na miejscu. Zamykam oczy i oddaję się medytacji. Wracam myślami do punktu kulminacyjnego, do momentu, który mnie naprostował i wrzucił strumień świadomości na właściwe tory.

 

***

 

Byłem w jakimś mieszkaniu.

Czułem się brudny, zmęczony i wiedziałem, że to nie był mój dom. Nie pamiętałem, czy ktoś mnie tu zaprosił czy tu wtargnąłem, lub ukradłem komuś klucze. Przynajmniej to moje miasto, stwierdziłem patrząc za okno i rozpoznając fragment charakterystycznej budowli z mojego osiedla.

Poczułem jak coś podchodzi mi do gardła. Pobiegłem do toalety i zacząłem wymiotować, choć nie miałem czym. Nie jadłem przecież od kilku dni, bo po prostu o tym zapomniałem. W głowie krew pulsowała tępym bólem, mogłem to wszystko zatrzymać, ale z jakichś powodów nie chciałem.

– Coś ty zrobił? – spytał ktoś. Odwróciłem się i dostrzegłem Zofię, która weszła właśnie do mieszkania. W sekundzie przypomniało mi się, że to jej pracownia, pomieszczenie, które zawsze chciała mieć, by móc w spokoju oddać się swojej sztuce. Dzięki szaleństwu, jakie rozpętało się wokół jej twórczości, w końcu mogła to zrobić.

Przypomniało mi się też, że już razem nie mieszkamy. A mieliśmy być najwytrwalszą parą pod słońcem.

– Coś ty najlepszego zrobił? – ponowiła pytanie. Wziąłem głęboki oddech i popatrzyłem na nią. Powoli wracała mi pamięć.

Raptem kilka godzin temu zebrałem prawie sześćdziesiąt tysięcy ludzi na wielkim stadionie. Mówiłem do nich, oni słuchali z uwagą, w końcu już sam nie wiedziałem, co im jeszcze powiedzieć, a oni dalej chcieli moich słów. Byłem tym bardzo zmęczony.

Jak nie potraficie zrobić ze swoim życiem niczego sensownego, to zniknijcie, krzyknąłem wreszcie, patrząc zamglonym wzrokiem na falujący tłum ludzi. Już lepiej nie istnieć godnie niż marnie trwać, wykrzyczałem kończąc jakiś pokrętny i długi monolog.

A oni chyba posłuchali, przynajmniej niektórzy i zaczęli zachowywać się agresywnie, a przecież nie o to mi chyba chodziło.

(to o co ci chodziło?)

Nie wiem. Ale wdrapywali się na scenę, a nie było żadnej ochrony, bo przecież nikt oficjalnie nie organizował tej imprezy. Kazałem im się zatrzymać, przestać i na chwilę to zadziałało. Wtedy pojawiła się Zofia, pociągnęła mnie za rękę, wepchnęła do samochodu i pewnie przywiozła tutaj.

– To o co ci chodziło? – spytała Zofia. Wzruszyłem ramionami, nie znając przecież odpowiedzi na to całkiem kluczowe pytanie.

– Wiem, jak to skończyć – stwierdziła po chwili. Spojrzałem na nią i wtedy dostrzegłem jej podkrążone oczy, bladą cerę, pusty wzrok.

Chciałem zapytać, co się dzieje, ale rozejrzałem się po pokoju i zauważyłem to, co mi wcześniej umknęło. Podarte scenopisy, rozbite monitory, części komputera, które wyglądały jakby ktoś uderzał w nie młotkiem przez długie godziny. Sprzęt, którego Zofia używała do tworzenia swoich filmów, był całkowicie zniszczony.

– Kto to zrobił?

– Ja – odparła. Patrzyłem na nią ze zdziwieniem, ale też rosnącym podziwem. Uśmiechnęła się i dodała: – Moment, w którym przestałam tworzyć, był najlepszym w moim życiu. Przestałam o tym myśleć i ciągle być gdzieś indziej, przestałam próbować wepchnąć nieistniejącej osobie jakieś sensowne słowa w usta. Nigdy nie czułam się tak wolna.

Odwzajemniłem jej uśmiech. Przez kilka sekund było jak dawniej.

– Bądź za dwa dni w naszym parku, wszystko przygotuję – powiedziała w końcu. – Jeśli chcesz, możesz tu zostać. Ja tu już nigdy nie wrócę.

Przez chwilę mi coś jeszcze tłumaczyła, a każde jej słowo zdawało się objawieniem.

A potem wyszła cicho, jak zjawa, jakby jej tu nie było.

 

***

 

Mam unieruchomione ciało.

Na otwartej przestrzeni jest upał, po twarzy, która utrzymuje się na powierzchni, spływa kropla potu. Mógłbym zatrzymać ten proces, zmniejszyć temperaturę ciała, wychłodzić się i bez trudu wyswobodzić. Ale nie chcę tego robić, niech wszystko dzieje się zgodnie z nową naturą mojego jestestwa.

Na miejsce przybywają kolejne ciężarówki, wysypują się z nich ludzie. Przypatruję się im kątem oka, na tyle na ile pozwala mi na to obecne ułożenie ciała. Rozpoznaję niektórych z nowo przybyłych, którzy pojawiali się na moich przemowach i stali w pierwszych szeregach, pilnie słuchając moich pustych słów.

Cieszę się, że przyszli. Nie wiem, czy w nich też zakiełkowała obca mądrość, czy przyszli tutaj, bo dałem im ku temu sygnał (Dałem? Nie pamiętam). To zresztą nieważne. Najważniejsze, że razem będziemy dzielić tę chwilę.

Im nas więcej, tym lepiej.

W tym momencie dziwnego szczęścia wracam jeszcze pamięcią do tamtego momentu sprzed dwóch dni.

 

***

 

– Pozbycie się wszystkich potrzeb i pragnień to prawdziwa wolność – powiedziała mi Zofia tuż przed wyjściem.

Zamknęła wszystkie konta na portalach i forach internetowych. Zniknęła z wirtualnej przestrzeni, usunęła filmy, mimo że była teraz wielbiona na całym świecie.

– Gdy możesz być kimkolwiek, wybierz bycie nikim – skomentowałem jej decyzję na głos. Zrozumiałem, że całe życie byłem więźniem własnych myśli, natręctw, lęków. Własnych wad i ułomności. Nieustannej i bezsensownej pogoni za niezdefiniowanym celem.

(gratulacje)

– Dziękuję – dodałem, bo byłem naprawdę wdzięczny.

 

***

 

Komar gryzie mnie w czoło, od słońca czerwienieje skóra.

(już czas)

– Wreszcie – mówię cicho.

(na innych również przyjdzie kolej)

– Doskonale – stwierdzam. Już im zazdroszczę uczucia objawienia, jakie ich w końcu wypełni.

Bo teraz to jasne, że to nasza dusza jest obca, nie ich. To nasz umysł ktoś omyłkowo wrzucił do naszego ciała i że to nas samych trzeba wygonić jak nieproszonych gości. To nas ktoś zaprojektował z wrodzoną wadą: uszkodzonych, głupich, zepsutych. Oni są tu, by nas uleczyć od nas samych.

Zaczyna się. Z łatwością wyswobadzam się z czarnej mazi, a właściwie robi to On, który teraz steruje mym ciałem. Wszyscy dookoła również wstają. Ktoś oblewa nasze ciała wodą, ubieramy się znów na szaro. W ciszy i skupieniu, wolni od siebie samych.

Mój współtowarzysz jest na tyle wspaniałomyślny, że pozwala mi zostać na tylnym siedzeniu własnej głowy, w roli, której zawsze pragnąłem: obserwatora swojego życia. Będę patrzył wolny od decyzji, wyborów i całego tego niepotrzebnego zgiełku.

Idę, idziemy, on idzie. Mija las i polanę, w końcu wychodzi na ogromną wyjałowioną przez kogoś przestrzeń. Obok niego kilkaset jemu podobnych, ludzkich skorup z obcą (nieobcą) zawartością. Wyciągają ręce i zamykają oczy. On też je zamyka i przez chwilę nic nie widzę. Mówi coś w języku, którego nie rozumiem, ale bardzo podoba mi się dźwięk nieznanych słów.

Gdy otwiera oczy, widzę jak coś wyrasta spod ziemi, jakiś kształt, który zmienia strukturę, ewoluuje, rośnie. Oni wszyscy tworzą go z gleby, nieba, powietrza i wszystkiego czego dotąd tutaj nie dostrzegaliśmy. Zmieniają rzeczywistość i kreują coś zupełnie nowego. Powstaje z tego piękna budowla, która lśni w słońcu i mieni się kolorami, poruszając w takt niesłyszalnej melodii.

Już wiem, że tworzą nowy, wspaniały świat i choć go nigdy nie zrozumiem, patrzę na niego z zachwytem.

Koniec

Komentarze

Cześć,

 

cóż mogę napisać? To świetny tekst, pełen znaczeń, napisany bardzo dobrze. Czułem się czytając, jakbym czytał Chianga, choć muszę przyznać, że nie wszystkie opowiadania tego autora podobają mi się, jak to.

Inwazja obcych ma w Twojej historii niecodzienny przebieg, nie ma w niej wojny z najeźdźcami, spektakularnych walk w powietrzu czy na lądzie. Zamiast tego przybysze oferują nam układ, możemy zostać nosicielami ich dusz a w zamian otrzymać kilka benefitów. Nosiciele dusz przybyszów na początku przeżywają rozkosz i twórczą ekstazę by w ostateczności stać się sami dla siebie obcy, niegodni własnych ciał. Ciekawe jest to odwrócenie: no bo kto tutaj w końcu jest obcy?

Tak jak pisałem wyżej, widzę tutaj wiele znaczeń: życie i śmierć, sens, miłość, a w końcu wolna wola. Lubimy o tej wolnej woli myśleć jako o czymś danym na zawsze, wyróżniającym nas jako gatunek. Co się z nami stanie, gdy ktoś nam ją odbierze?

Zgłaszam do piórka (za dwa dni), tymczasem klik.

 

Drobiazgi poniżej:

(ludzie to białe kartki z dziwnymi zdaniami, bardzo lubię ich czytać)

Dlaczego małą literą? I dalej też mała litera.

A mieliśmy być najwytrwalszą parą pod słońcem.

“Najtrwalszą”, “najwierniejszą”?

Che mi sento di morir

Bardzo udane opowiadanie.

Efektownie napisane, ze zdaniami-perełkami, takimi jak to: “Coś w nas rosło, coś pięknego, jakby ktoś wypiekał w nas chleb, którym nakarmi całą rodzinę, całą ludzkość, może cały wszechświat”. Niepokojący jest ten tekst, także przez to, że narrator jest niewiarygodny, ale jak bardzo niewiarygodny? Wrzuceni w sam środek opowieści my-czytelnicy musimy sami sobie odtworzyć część brakujących znaczeń i zrekonstruować niewidoczne kawałki świata (jak sam moment decyzji bohatera). Do tego to, jak ciekawie i pomysłowo ogrywa ten tekst klasyczny motyw inwazji Obcych i tego, że nie bardzo da się z nimi walczyć. Klik do biblio jak najbardziej zasłużony.

 

ninedin.home.blog

Piękna alegoria współczesnych rozterek egzystencjalnych zamknięta w ramach ciekawie zreinterpretowanego fantastycznego toposu, a więc tekst ten jest niebanalny i wyróżniający się na obydwu poziomach. Nic tylko pogratulować i pozazdrościć pomysłu i umiejętności.

Interesująca wizja inwazji. Takiej delikatnej, cichej, bezkrwawej, strasznie wrednej.

Skojarzyło mi się z ludźmi, którzy dają się opętać jakiejś chorej ideologii – nazizmowi, fanatycznej wierze w coś domagającego się zabijania innych, pogoni za kasą za wszelką cenę… Zapewne “profesja” narratora to sprawiła.

pokazując gest pokoju, palcem wskazującym i środkowym prawej dłoni.

Hmmm. Ja tu widzę gest zwycięstwa. Gest pokoju to nie jest otwarta prawa dłoń?

Babska logika rządzi!

@BasementKey: Dzięki pięknie za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że się podobało i odkryłeś w tekście tak wiele znaczeń i odniesień.

(ludzie to białe kartki z dziwnymi zdaniami, bardzo lubię ich czytać)

Dlaczego małą literą? I dalej też mała litera.

To miał być taki zabieg z formatem tych słów. Początkowo miały to być w ogóle poprzestawiane litery, które wraz z postępem tekstu są coraz bardziej czytelne, ale potem znalazłem podobne rozwiązanie w dwóch miejscach więc w końcu z tego zrezygnowałem. I tak zostały nawiasy i małe litery. Możemy założyć, że obcych nie interesują duże litery i kropki :)

 

A mieliśmy być najwytrwalszą parą pod słońcem.

“Najtrwalszą”, “najwierniejszą”?

No tak z tym sformułowaniem miałem spory zgryz, szukałem i szukałem i nic nie mogłem trafnego znaleźć. Na razie zostawię tak jak jest i pomyślę jeszcze biorąc Twoje sugestie pod uwagę.

 

 

@ninedin: Dziękuję Ci bardzo za wizytę i miłe słowa. Cieszy mnie bardzo, że doceniłaś to zdanie, mi też się całkiem podoba :). Chciałem aby tekst był do jakiegoś stopnia niepokojący, więc cieszy mnie, że to doceniłaś.

 

@Helmut: Bardzo się cieszę, że Ci się podobało. Dzięki piękne za przeczytanie i komentarz.

 

@Finkla: Fajnie, że jest interesująco :) I faktycznie całkiem to wredne zachowanie, bo zamiast strzelać z laserów to wchodzą na psyche :)

Hmmm. Ja tu widzę gest zwycięstwa. Gest pokoju to nie jest otwarta prawa dłoń?

No tak masz rację to bardziej gest zwycięstwa, choć w głowie miałem, że też jest to gest pokoju. Teraz trochę poszukałem i wygląda że oryginalnie był to znak zwycięstwa, który został “przekonwertowany” przez hipisów w latach sześćdziesiątych na znak pokoju. I chyba tu i ówdzie jest jako taki odczytywany (choć też ma kilka innych znaczeń). Więc może od biedy może zostać :)

Dzięki!

Cześć :)

Ciekawe opowiadanie i fajny pomysł. Spodobało mi się zwłaszcza, że te wszystkie twórcze pomysły pochodzą od kosmitów. Czasami rzeczywiście wpada do głowy jakiś genialny pomysł, który bierze się “znikąd”. Trochę to niepokojące. Kolejną świetną rzeczą jest główny bohater, taki przywódca dla samego przewodzenia, bez żadnej myśli przewodniej, tylko żeby ludzie go lubili. W ogóle całe opowiadanie jest takie prawdziwe, i tak naprawdę nie opowiada o kosmitach tylko o naszej rzeczywistości. 

Ale kilka rzeczy mi się trochę mniej podobało. przede wszystkim we fragmentach o jeździe ciężarówką przeszkadzało mi to ciągłe przypominanie, co on może zrobić ale tego nie robi. Może to celowy zabieg, ale w narracji pierwszoosobowej wypada trochę nierealnie, w końcu chyba nikt nie myśli: “o, mogę zjeść kanapkę, ale jej nie zjem”. Po przeczytaniu tekstu pomyslałam też, że przecież zarówno Kasia, jak i główny bohater musieli mieć jakiś znajomych, rodzinę i przede wszystkim jakąś pracę, a to wygląda, jakby nagle o wszystkim zapomnieli i oddawali się tylko tym swoim nowym umiejętnościom. Nikt się z tego nie dziwił? 

Jeszcze kilka literówek:

 

Mam na niej czapkę, na nosie słoneczne okulary, staram się nie zwracać uwagi

Przydałoby się wytłumaczenie, a co on nie zwraca uwagi, tak brzmi nienaturalnie.

Podobno ci, którzy zdecydują się na przyjęcie obcych duszy

dusz

Nie potrafię ich do końca rozszyfrować i to mnie bawi, jak trudna łamigłówka dla wielkiego ich fana

Nie rozumiem. Jakiego fana?

Potem przeskok i wracamy do domu taksówką

To zdanie trochę wybija z rytmu, może: potem następuje przeskok?

Wykopuje dół, na tyle duży, żeby się w nim zmieścić.

a nie wykopuję?

Podsumowując naprawdę dobre opowiadanie. Czytało się z przyjemnością :)

Cześć Edwardzie, moją opinię w szczególe znasz już z bety, więc powiem tylko, że jak zwykle zapraszasz czytelnika na jazdę bez trzymanki w Twoim zwykłym-niezwykłym świecie. Mimo przekazywania głębokich, ważnych kwestii nie uciekasz ani w banał, ani w niestrawne filozofowanie. Twoje pomysły na długo wkradają się do głowy czytelnika, zupełnie jak tytułowa obca dusza.

Pozdrawiam!

@Oluta: Cześć!

Cieszę się, że się podobało. Poprawki naniosłem.

 

Nie potrafię ich do końca rozszyfrować i to mnie bawi, jak trudna łamigłówka dla wielkiego ich fana

Nie rozumiem. Jakiego fana?

Chodzi o wielkiego fana łamigłówek :)

Co do uwag to pewnie coś w tym jest, że człowiek nie myśli do końca tak jak ja o tym piszę, więc rozumiem, że może się to wydawać nie do końca naturalne.

Co do rodziny i przyjaciół, to faktycznie nic o nich nie napisałem. W tym tekście chciałem się skupić na tej dwójce. Moim założeniem było też, że kiedy otrzymali podarek przestali się interesować czymkolwiek innym niż oni sami i ich “pasje”. Oddalają się szybko nawet od siebie nawzajem, a co dopiero od rodziny czy znajomych :). Ale dziękuję Ci bardzo, że podzieliłaś się ze mną wszystkimi swoimi uwagami.

 

@oidrin: Cieszę się bardzo z odwiedzin i z miłych słów. Jeszcze raz piękne dzięki za betę! :)

Pozdrawiam!

Cześć Edward, 

bardzo dobra lektura za mną!:-)

Ciekawy pomysł, człowiek jako miejsce przechowywania obcej duszy. Jeszcze ciekawsze, że człowiek świadomie się na to godzi. Świetnie opisałeś emocje, których doświadcza bohater, etapy, przez które przechodzi i jakie wysuwa ostatecznie wioski. A wszystko w zadziwiająco spokojnym tonie. 

I jeszcze ta scena, gdy Zofia niszczy swój sprzęt i stwierdza, że nigdy nie czuła się tak wolna! Ale to dobre!

Tworzysz piękne zdania. Takie lekkie, wręcz delikatne. Czytałam z przyjemnością.

polecam do biblioteki i pozdrawiam

 

 

Hej, Edwardzie!

Oryginalny i bardzo dobrze zrealizowany pomysł na opowiadanie. Mimo że motyw “pokojowej” inwazji obcych nie jest niczym nowym, to przez egzystencjalne refleksje umiejętnie go odświeżyłeś. Warsztatowo nie mam nic do zarzucenia, natknąłem się na kilka naprawdę świetnych zdań.

Właściwie nadal nie jestem pewny, czy alieni spod znaku pacyfki rzeczywiście ocalili ludzkość przed nią samą, czy tylko zakrzywili jej percepcję. Ale pewnie o takie wrażenie Ci właśnie chodziło ;).

Pozdrawiam pierzaście!

@Olciatka: Cieszę się, że Ci się podobało :). Miło mi, że wywołałaś do tablicy tą scenę gdy Zofia niszczy sprzęt i gdy czuje się przez to wolna. Fajnie też, że warsztat jest przyzwoity :)

Dzięki wielkie i pozdrawiam!

 

@Sokolnik: I Tobie dziękuję za wizytę i komentarz. Cieszę się, że się podobało. Faktycznie chciałem aby końcówka była do jakiegoś stopnia otwarta :)

Pozdrawiam!

Wiele już było inwazji Obcych, którzy na wiele sposobów anektowali naszą planetę i przystosowywali ją do własnych potrzeb. Jednakowoż, Edwardzie, Twoja Obca dusza opowiada o przejęciu tak osobliwym, tak gładkim i mięciutkim, że aż trudno się dziwić, że nikt wcześniej nie wpadł na podobny pomysł. Bo pomysł jest, moim zdaniem, świetny, a i wykonanie takoż.

Przeczytałam opowiadanie z ogromną przyjemnością i dołączam do grona czytelników szalenie usatysfakcjonowanych lekturą. :)

 

Zofia rusza, idę za nią. Pa­trząc na nią… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

gdy wła­śnie od­by­wa­li pło­mien­ne prze­mo­wy… ―> Raczej: …gdy wła­śnie wygłaszali pło­mien­ne prze­mo­wy

 

– Po­dob­no ci, któ­rzy zde­cy­du­ją się na przy­ję­cie ob­cych duszy… ―> – Po­dob­no ci, któ­rzy zde­cy­du­ją się na przy­ję­cie ob­cych dusz

 

gdy każdy star­to­wał do swo­ich te­ma­tów. ―> Piszesz o mężczyźnie i kobiecie, więc: …gdy każde star­to­wało do swo­ich te­ma­tów.

 

kil­ka­set osób, które nic nie mówią, tylko się na nas pa­trzą. ―> …kil­ka­set osób, które nic nie mówią, tylko na nas pa­trzą.

 

Wy­ko­pu­je dół, na tyle duży, żeby się w nim zmie­ścić. ―> Literówka.

 

Byłem w ja­kimś miesz­ka­niu. Byłem brud­ny, zmę­czo­ny i to nie był mój dom. ―> Lekka byłoza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy: Dziękuję Ci pięknie i serdecznie za przeczytanie i komentarz. Cieszy mnie niezmiernie, że się podobało i że uznałaś pomysł i wykonanie za dobre :)

Wszystkie poprawki naniosłem, bo jak zwykle były trafne :)

Nie lubię obcych, nie lubię kosmicznych inwazji na Ziemię. Jednak “Obca dusza” szalenie przypadła mi do gustu. Do ostatniej linijki czytałam tekst z zainteresowaniem. Bardzo mi się podoba, jak wiele ważnych tematów udało Ci się zmieścić w opowieści o wyrzeczeniu się siebie. Wszystkie przemyślenia zawarte w opowiadaniu bardzo mnie poruszyły. Twórczy szał i jego bezsens, bycie razem, a jednak osobno. Niesamowite.

Choć do ostatniego akapitu czekałam na jakiś bunt, to jego brak rodzi kolejne tematy do rozmyślań. To ciche poddanie się… Aż coś we mnie buzuje na myśl, jak prawdziwe i w punkt wydaje się takie zobrazowanie ludzkości.

Lektura nader przyjemna, więc ślę głębokie ukłony. 

Pozdrawiam serdecznie :D

Bardzo proszę, Edwardzie. Ogromnie mi miło, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Edwardzie, warsztat przyzwoity? Ale Ty skromny jesteś:-)

Bardzo dobre, tak dobre, że aż niekompatybilne z portalem, a kompatybilne z papierowym NF.

I tyle mojej oceny.

Pozdr.

P.

 

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

@Zuzajs14: Dziękuję serdecznie za odwiedziny i komentarz. Cieszę się, że mimo tematyki, którą nie do końca lubisz znalazłaś w tekście coś interesującego i że ogólnie się podobało :)

 

@regulatorzy: Zawsze :)

 

@Olciatka: :)

 

@rrybak: Dzięki piękne i Tobie za przeczytanie i pozytywną ocenę.

Ładne, chociaż początek moim zdaniem nieco przegadany, ale chyba tak być musi, inaczej tekst by stracił (więc to tylko kwestia gustu). Jak dla mnie zbyt ogólnikowe przedstawienie niektórych sytuacji, ale ma to w sobie pewien urok. Napisane sprawnie, chociaż pozbyłabym się kilku zaimków i gdzieś tam , raz czy dwa, zgrzytnął mi szyk zdania. 

Druga połowa tekstu bardziej mi się podobała i już się płynęło z tekstem.

 

“Coś w nas rosło, coś pięknego, jakby ktoś wypiekał w nas chleb, którym nakarmi całą rodzinę, całą ludzkość, może cały wszechświat”.

 

A jak dla mnie za dużo tych “cosiów”. 

Pomysł na inwazję obcych bardzo mi się spodobał. :)

 

 

Świetne opowiadanie. Zbudowałeś unikalny, specyficzny klimat, który ciężko do czegoś porównać. Fabularnie nie dzieje się wiele i dla mnie to też plus, bo taka właśnie fabuła pasuje do bohaterów, którzy osiągnęli przecież wszystko, a nie potrafią cieszyć się niczym, chcą uwolnić się od własnego życia. 

Super, że postawiłeś na bohatera czytającego myśli. I wcale nue musisz wyjaśniać, dlaczego to potrafi. 

Wokół głowy ma pewną aurę, w jej rudych włosach mieszkają obrazy. Gdy szybko się poruszy, widzę scenografię, aktorów, dialogi. Wiem, że już nie może patrzeć w lustro, ścięłaby się na krótko, gdyby to pomogło.

Piękny fragment. Ogólnie początek jest dopieszczony, co zachęca do lektury, w dalszej części już nie ma zdań równie urzekających, jak te zacytowane, ale utrzymujesz styl na wysokim poziomie i dobrze się to czyta.

Trochę mnie zawiodła puenta, choć to nie znaczy, że była zła, jednak po tajemniczych obcych spodziewałem się czegoś więcej niż kosmicznego buddyzmu, ale za tpngroza jaką zawarłeś pod podszewką mnie przekonuje. 

Do więcej? 

Tekst przywodzi na myśl Intruza Stephanie Meyer (tak, tej Meyer :P), tam też ludzie nosili w sobie obcych, którzy nimi kierowali i budowali lepszy świat, w ogóle podobieństw jest sporo, ale opisałeś to z całkiem innej perspektywy. Jeśli się inspirowałeś, to świetnie ci to wyszło, bo tekst nadal jest oryginalny. Jeśli nie, to cóż, przypadek. :) 

 

Widzę, że opowiadanie ma już gwarantowane głosowanie piórkowe, więc trzymam kciuki!

 

Pozdrawiam

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

@SaraWinter: Dzięki wielkie za przeczytanie i komentarz. Z pewnością tekst można byłoby jeszcze usprawnić, chociażby wyeliminować ze wspomnianych przez Ciebie zaimków z którymi walczę, ale jak widać to nigdy nie jest wygrana walka :)

Fajnie, że druga połowa tekstu była płynniejsza i że podobał Ci się pomysł na inwazję.

 

@Gekikara: Dziękuję bardzo za komentarz.

Faktycznie w drugiej połowie tekstu mogłem przyspieszyć tempo pisania na czym opowiadanie mogło nieco stracić. Rozumiem, że puenta mogła nie być w pełni satysfakcjonująca i przyznaję, że miałem z nią trochę problem. Cieszę się natomiast bardzo, że ogólnie się podobało :)

Intruza nie czytałem, ale jak rzuciłem okiem teraz na opis to faktycznie jest to do jakiegoś stopnia podobny koncept (na lubimy czytać użytej jest nawet sformułowania dusza). To tylko dowodzi, że wszystko już zostało przez kogoś napisane lub wymyślone :). Jedyną wymówką w takich sytuacjach jest własna ignorancja :)

Pozdrawiam!

Widzę, że opowiadanie ma już gwarantowane głosowanie piórkowe, więc trzymam kciuki!

No, już masz Edwardzie jednego, całego TAKa w głosowaniu do piórka :)

 

Ja też trzymam kciuki :)

Che mi sento di morir

No, już masz Edwardzie jednego, całego TAKa w głosowaniu do piórka :)

Jest mi oczywiście bardzo miło. Korzystając z okazji dziękuję pięknie Tobie jak również oidrin, Olciatce i regulatorzy, którzy również zdecydowali się na nominację.

Edwardzie, byłam zdecydowana zgłosić nominację zaraz po przeczytaniu opowiadania, ale, zgodnie z przepisami, mogłam to uczynić dopiero po upływie dwóch dni od zostawienia komentarza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy: Tym bardziej cieszę się, że pozytywne wrażenie po przeczytaniu tekstu się utrzymało :). Piękne dzięki!

Cała przyjemność po mojej stronie. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Edwardzie, tak jak pisałam wcześniej, świetne opowiadanie :). Miło zobaczyć je w biblio. Jeszcze raz gratuluję oryginalnego pomysłu i dopracowanego stylu!

@regulatorzy: :)

 

@Cytryna: Dzięki za odwiedziny, dobre słowo i jeszcze raz za betę!

Ten fragment mi się podoba:

"Nie wiedziałem co chcę zrobić, więc po prostu zacząłem wpływać na innych, tak by mnie lubili, akceptowali i chcieli mnie słuchać.

(po co?)"

 

Podobają mi się tez przejścia pomiędzy fragmentami.

 

Jeśli chodzi o sam tekst… Jest wyraźny klimat. A zarazem mam wrażenie, że właściwy sens cały czas krąży mi gdzieś na krawędzi pola widzenia, nie dalej i… nie bliżej. I zastanawiam się, zastanawiam, a nie do końca potrafię rozszyfrować. Wolna wola kontra przeznaczenie, chęć inicjatywy kontra komfort biernego dryfowania przez życie?

Hm.

Podpowiesz, w którą stronę rozumieć tekst?

 

@wilk-zimowy: Dziękuję za wizytę i komentarz. Cieszę się, że spodobał się fragment i że doceniłeś klimat.

Podpowiesz, w którą stronę rozumieć tekst?

Chodzi Ci o ogólnie co się tam stało, czy o jakiś głębszy sens? :)

Trochę tego, trochę tego ;)

Nawet gdzies w połowie zastanawiałem się czy tu jest kwestia teorii symulacji, ale chyba tez nie to?

@wilk-zimowy: Aby dalej pozostawić pole do czytelniczej interpretacji (które mi bardzo przyjemnie czytać) i nie wskazywać zupełnie mojego zamysłu podesłałem wyjaśnienie w prywatnej wiadomości :)

Dobre.

Wrzuciłeś całkiem sporo egzystencjalnych przemyśleń, jeszcze lepiej powiązałeś to z inwazją obcych. Jednak to, co podoba mi się najbardziej, to mentalność głównego bohatera. Wyraźnie jest inny, cokolwiek to słowo miałoby znaczyć. Dla jednych inny w zachowaniu, dla drugich – obcy. Ale to właśnie powtarzałem pod niejednym opowiadaniem. Jeśli tworzysz charakterystycznego bohatera, to musisz też stworzyć charakterystyczną mentalność, a nawet przede wszystkim. Nie załatwisz tego gadżetami i czynami. Bohater musi być inny z charakteru, a nie kolorowych piór. I Twój taki jest. To na pewno udany eksperyment.

Gdybym miał wrócić do przemyśleń, to spodobało mi się najbardziej:

Moment, w którym przestałam tworzyć, był najlepszym w moim życiu. Przestałam o tym myśleć i ciągle być gdzieś indziej, przestałam próbować wepchnąć nieistniejącej osobie jakieś sensowne słowa w usta.

Dobre, do tego jeszcze nie doszedłem.

 

Jeśli miałbym pokusić się o jakąś radę, to będą nią dialogi. Bo wiesz, świetnie zobrazowałeś nam bohatera, stworzyłeś, ale niewiele mam (jako czytelnik) do domysłów. Dostaję informacje i albo je kupuję, albo nie. Dialog jest o tyle dobry, że każdy może interpretować go na własny sposób. Czasami proste zdania mają dla ludzi zupełnie różne znaczenia.

Zobacz, jaka wyszła mi zajebista myśl.

I teraz, ironizuję sam z siebie, czy rzeczywiście uważam się za dobrego? ;)

Dlatego gdybyś dał mi więcej dialogów, które sam mógłbym interpretować, byłbym jeszcze bardziej kontent. Choć przyznaję szczerze, że zbudowanie mentalności bohatera dialogami, to już mistrzowska sztuka jazdy.

Niemniej jednak, to udane opowiadanie. Gratuluję i pozdrawiam.

 

@Darcon: Dziękuję piękne za komentarz i cieszę, się, że uznałeś opowiadanie za dobre. Miło mi, że doceniłeś bohatera i kilka przemyśleń, które tam zawarłem.

Co do dialogów, to faktycznie, dobry dialog ma wielką moc i z pewnością warto dążyć do ich usprawnienia. Myślę, że trudność w ich osiąganiu polega na tym, że one dalej powinny być naturalne, szczególnie jeśli chcemy zawrzeć w nich niejednoznaczność, czy jakiś przekaz, cechę bohatera, coś prostego, ale niezwykłego. Będę starał się pamiętać o tej radzie na przyszłość, choć nie gwarantuję sukcesu, bo jak napisałeś nie jest to łatwa sztuka :)

Dzięki!

Tekst dość trudny w odbiorze – bo niby prosty, a jednak skłania do refleksji. Sama nie wiem, co o nim myśleć. Klikałabym Bibliotekę jak szalona, ale przy nominacji muszę się zastanowić. Niby nie ma tu nic specjalnego, jednak sam pomysł jest bardzo interesujący, a rozwiązanie… no właśnie, dające do myślenia. Dobra robota, jak myślę.

 

„Zupełnie zignorowali światowych przywódców.

Dziwne zjawiska nasilały się na całym świecie.

 

„– Oni szukają miejsca do przechowywania duszy – zaczęła. – Podobno w momencie gdy umierają, potrzebują schronienia, miejsca, w którym mogą wyewoluować przed kolejnym odrodzeniem.”

 

„z wnętrza ziemi” – Ziemi

 

„Mówiłem do mikrofonu, tysiące ludzi słuchało, wpatrzeni we mnie, jak w proroka…” – Wydaje mi się że raczej: wpatrzonych we mnie

 

„gdy każde startowało do swoich tematów.” – Bardzo dziwne sformułowanie. Co to znaczy: startować do swojego tematu?

 

„Ile tu było ludzi? Kilkuset? Kilka tysięcy? Gdzie my w ogóle byliśmy? Jakiś gigantyczny stadion, ludzie mówiący w obcych językach, czy oni w ogóle mnie rozumieli?”

Poza tym raczej: ilu ludzi, a nie ile.

 

„Tłum zafalował. Słyszałem gwizdanie, ale przede wszystkimi okrzyki i klaskanie. Nie wiedziałem w sumie sam, co znaczą te słowa, ale chciałem przekazać im jakąś oryginalną prawdę…”

 

„…ani nie wiedział, gdzie zmierza.” – dokąd

 

„A dla Nich[-,] ważne jest”

 

„…ale z jakichś powodów[-,] nie chciałem.”

 

„Przez chwilę mi coś jeszcze cicho tłumaczy, a każde jej słowo zdaje się objawieniem.

A potem wychodzi, cicho, jak zjawa, jakby jej tu nie było.

Skąd nagle czas teraźniejszy we fragmencie, który cały jest w przeszłym?

 

„…razem będziemy dzielić tę chwilę.

Im nas więcej, tym lepiej.

W tym momencie dziwnego szczęścia wracam jeszcze pamięcią do tamtych chwil…”

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

@joseheim: Dziękuję za komentarz i odwiedziny. Cieszę się, że pomysł jest interesujący i że się podobało.

Klikałabym Bibliotekę jak szalona

Fajne :) 

Bardzo mi miło również, że rozważasz tekst pod kątem nominacji.

Wszystkie poprawki naniosłem.

Dzięki serdeczne!

Nie chcę się powtarzać po poprzednikach, więc tylko napiszę w skrócie: bardzo interesujący tekst; bohater zdecydowanie przypadł mi do gustu; inwazja oryginalna, klimat niepokoju wykreowany sprawnie; językowo wysoki poziom.

Też zwróciłem uwagę na zdania zacytowane przez ninedin i wilka – naprawdę ładne.

 

– Piszą, że wybiorą losowo jakieś kilka tysięcy osób – referuje Zofia.

Referuje powinno być w przeszłym.

 

Edycja: Aha, i jeszcze jedno – czasem zdarza Ci się mimo wszystko przesadzić ze słowem “to”, np.:

Nie czujemy już tej sensacji, może to tylko jakiś przekręt, gigantyczny żart na światową skalę. Może. Ale jest też coś w oczach Zofii i nie jest to tylko ulga, że mamy to za sobą. To wrażenie, że świat jest dobrym miejscem, które chce nas mocno przytulić, powiedzieć dużo ciepłych słów.

@Perrux: Dzięki serdecznie za odwiedziny i miłe słowa. Cieszę się bardzo że tekst okazał się interesujący i miło mi, że doceniłeś niektóre zdania.

 

Czas w referuję poprawiłem.

Ten drugi fragment też poprawię, jak tylko wymyślę jak to zrobić, bo na razie nic nie przychodzi mi do głowy :). Przeskanuję też opowiadanie w poszukiwaniu innych nadmiarowości.

Dziękuję pięknie!

Sięgam po słowo, które parę razy już się tu przewinęło: świetne. Jak dla mnie wszystko w tym opowiadaniu gra: niespieszna narracja (pocięta, ale wcale nie chaotyczna), główni bohaterowie, wreszcie sam pomysł na inwazję obcych. Warsztatowo jest pięknie, przez Twój tekst się płynie.

Życzę zdobycia piórka, pozdrawiam!

@adam_c4: Dzięki wielkie za komentarz i bardzo cieszę się, że się podobało :)

Przeczytałam nawet dwa razy, żeby dobrze nacieszyć się tekstem. Kawał świetnej roboty, Edwardzie.

 

Na pierwszy plan w mojej opinii wysuwa się język, bajkowy, uwodzący, tkający historię prostymi słowami, ale poetycko. Czytać opowiadania tak napisane – to sama przyjemność.

 

Podobała mi się również sama historia, która pozostawia czytelnika z refleksją – a wręcz wieloma refleksjami: o tym, co w życiu ważne, co robić z naszym życiem, kim jesteśmy i czy ktoś może być lepszym “ja” niż my sami. Dawno temu czytałam książkę Stephanie Meyer, która opierała się na podobnym pomyśle, ale imo wygrywasz właśnie tym, że swojej historii nadajesz szerszy wymiar i kontekst.

 

Bardzo podobała mi się płynność w łączeniu fragmentów – każdy kolejny wynikał lub nawiązywał do poprzedniego, a te powiązania podkreślałeś jeszcze grając ostatnimi/pierwszymi zdaniami. Elegancka robota.

 

Jeśli chodzi o poprawność, to jest parę niedociągnięć.

 

na nosie słoneczne okulary

a nawet okulary przeciwsłoneczne

 

nie zależy mi, aby mnie rozpoznano

dopiero co pisał, że stara się nie zwracać na siebie uwagi, a więc nie tyle nie zależy mu, co nie chce

 

– Gotowy? – słyszę i wiem

Słyszę

 

zaprzeczyłem głową

pokręciłem głową albo zaprzeczyłem

 

– To o co ci chodziło? – spytała Zofia. Zaprzeczyłem głową

Tu też, plus czemu zaprzeczył, skoro ona mu zadała pytanie otwarte?

 

Oddałem jej uśmiech.

Odwzajemniłem?

 

Moje ciało jest unieruchomione. Na otwartej przestrzeni jest upał,

A jeszcze poniżej masz jestestwo.

 

Przecinki:

 

zgłosiłem się podnosząc dłoń

 

Wiesz co tu piszą?

 

Czułem wtedy do niej wszystko co można czuć

 

stwierdziła zlizując

 

wpatrzonych we mnie, jak w proroka

 

cicho, jak zjawa

www.facebook.com/mika.modrzynska

@kam_mod: Bardzo się cieszę, że się podobało, że doceniłaś warstwę językową oraz przejścia między fragmentami tekstu :) Bardzo mi miło, że zauważyłaś też kilka znaczeń, które starałem się zawrzeć w tekście.

Co do Stephanie Meyer to też wspomniał o niej Gekikara i faktycznie wygląda to na podobny koncept. Więc, jak już wspomniałem, wygląda na to, że wszystko już zostało wymyślone lub napisane :)

Poprawki naniosłem.

Dzięki piękne!

Satysfakcjonująca lektura. Mi najbardziej spodobała się myśl o tym, jak bardzo nieludzkie jest bycie samowystarczalną, doskonałą “samotną wyspą”. Że wady, przez które potrzebujemy siebie nawzajem, stanowią wartość i człowieczeństwo.

U Meyer jednak kosmici nie byli tak dobrzy w swojej robocie i czasami wzbudzali opór. Myślałem w pewnej chwili (i trochę na to liczyłem), że rozwiązaniem o jakim mówią bohaterowie, będzie odebranie sobie życia (”przynajmniej umrzemy wolni”), ale te istoty są naprawdę szczwane, jak widzę. ;)

@Filip: Dzięki piękne za komentarz i odwiedziny. Cieszę się, że lektura była satysfakcjonująca.

Mi najbardziej spodobała się myśl o tym, jak bardzo nieludzkie jest bycie samowystarczalną, doskonałą “samotną wyspą”. Że wady, przez które potrzebujemy siebie nawzajem, stanowią wartość i człowieczeństwo.

Podoba mi się ta konkluzja.

Cześć!

Ciekawy pomysł na opowiadanie, z jednej strony lekkie, z drugiej głębokie. Bardzo intrygująca wizja, oto jesteś obcą duszą we “własnym” wydawało by się ciele. Widzę tu trochę refleksji, lub może lekkiego nawet wyśmiania ludzkiego egoizmu i kultury skupionej nad własnym ja i własnych potrzebach, a z drugiej strony głębokie pochylenie się nad spełnieniem – czym by ono nie było.

No i jest jeszcze wizja zaniku związku… trochę niepokojąca, choć trochę pomijasz w niej bardziej przyziemne “potrzeby” związane z płciowością.

W tekście jest kilka pięknych stwierdzeń, jak i całkiem mrocznych wizji, jak choćby mówca, którego tylu słucha, choć nie ma ponoć im nic do powiedzenia.

Kompletnie nie zrozumiałem motywu z dołami i płynem, oraz unieruchomieniem. To jest jakieś nawiązanie, czy symbol? Przeczytam jeszcze raz pewnie, to może cos zaświta, ale póki co pustka. Nie skumałem też jeszcze tego, co było dalej, tworzenia z gleby i nieba, to coś na kształt nowej ery, odrodzenia?

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

@krar85: Dzięki wielkie za przeczytanie i komentarz. Cieszę się bardzo że uznałeś opowiadanie za ciekawe i znalazłeś interesujące elementy w tekście.

Kompletnie nie zrozumiałem motywu z dołami i płynem, oraz unieruchomieniem. To jest jakieś nawiązanie, czy symbol?

Tak, to miał być symbol poddania się i rezygnacji z siebie samego. W którejś z oryginalnych wersji miało to być wykopanie własnego grobu, ale potem sobie przypomniałem, że czytałem już coś takiego przynajmniej w jednym miejscu. Więc ostatecznie zdecydowałem się na inną formę.

Nie skumałem też jeszcze tego, co było dalej, tworzenia z gleby i nieba, to coś na kształt nowej ery, odrodzenia?

Nie jest to do końca wyjaśnione, pozostawiłem to raczej do interpretacji czytelnika :)

Pozdrawiam!

Hej, kurcze, teraz się trochę zawiodłem… bo miałem nadzieję, że “znasz odpowiedź”, i może mnie oświecisz, a tu pole do interpretacji (I znowu trzeba myśleć… wrr, jak je tego nie lubię…) Już miałem nadzieję, że olśni mnie coś nowego, a tu praca własna potrzebna. ;-)

Tak tylko marudzę. Pomysł i wykonanie fajne, ale zabrakło mi tej iskry w zakończeniu. Pozdrawiam, i życzę kolejnych, równie udanych tekstów!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

@krar85: No niestety koniec jest pozostawiony do interpretacji :) Dzięki wielkie jeszcze raz za przeczytanie :)

Dobry tekst z bardzo dobrym pomysłem. Bardzo mi się podoba narracyjna sztuczka z komentarzami w nawiasach.

A jednak nie zostałam do końca uwiedziona. Są tu pojedyncze sformułowania znakomite, są też fragmenty przegadane i znacznie słabsze od całości. Miałam momentami wrażenie, że masz świetny pomysł na świat, obcych i ich wpływ na ludzi, ale wypychasz tekst mniej przemyślanymi scenami, idąc niekiedy w zbyt szczegółowe opisywanie i realizm – np. kiedy piszesz o konkretach prac Zofii i przemów głównego bohatera.

A to jest trochę jak z potworami – im mniej dosłownie są opisane, tym są straszniejsze. Deklaracja ze strony autora, że bohater stworzył dzieło genialne, zazwyczaj traci, kiedy autor postanawia nam to dzieło zacytować lub opisać. I jest ok, kiedy dajesz te przebłyski: “Matematykom objawiali się w liczbach, pisarzom w zdaniach, inżynierom w konceptach. Programiści widzieli dodatkowe linijki kodu, które, mimo wszystko, nadal dały się kompilować. Kompozytorzy słyszeli linie dźwięków, których jeszcze nie wymyślono.” (Aczkolwiek spierałabym się o te “niewymyślone linie dźwięków” – może raczej harmonie? Bo linia melodyczna to dla kompozytora najmniej istotny element, podczas gdy harmonia mogłaby być istotnie nieziemska). Ale robi się gorzej, mniej przekonująco, jak próbujesz bardziej szczegółowo opisać dzieła “tworzone” przez obcych. Czasem lepiej takie rzeczy zostawić domysłowi i wyobraźni czytelnika: niech każdy sobie to wypełni treścią, która jemu wydaje się genialna?

Potknęłam się także na rozwiązaniu historii: masz zuniformizowanych Obcych, co pobrzmiewa Star Trekami i Stargate’ami, gdzie z niewyjaśnionych dla mnie powodów społeczeństwa przyszłości noszą mundurki ;) Natomiast tu, gdzie ci Obcy są przecież niezwykle twórczy, dlaczego jednak wyziera z nich ta totalitarna mundurkowość? Oni nie przestaliby być przerażający – jako odmiana porywaczy ciał – gdyby pozostali bajecznie kolorowymi indywidualnościami. Ale nadal obcymi, którzy podporządkowali sobie ludzi. To chyba dla mnie największy zgrzyt, takie pójście na stereotypową łatwiznę. Nawet jeśli usiłuję sobie tłumaczyć, że może chciałeś tu pokazać raczej np. takie doprowadzenie zwulgaryzowanego buddyzmu do ostateczności, to też mi się wyobraźnia buntuje, bo po prostu widzę ten popkulturowy stereotyp społeczeństwa totalitarnego.

Drobnym fabularno-światoprzedstawieniowym problemem było też, kim są ludzie mieszający w kadziach? Już przemienionymi?

 

Językowo przyczepiłabym się do tego:

 

mogą utrzymać ich byt w idealnym balansie między rozsądkiem a emocjami

→ w idealnej równowadze

SJP PWN: balans

1. «przechylanie się w różne strony w celu utrzymania równowagi»

2. «skłanianie się na przemian ku różnym możliwościom lub sprawom z zachowaniem równowagi między nimi»

3. «drąg używany przez linoskoczków w celu utrzymania równowagi»

http://altronapoleone.home.blog

W trakcie lektury bardzo szybko przypomniał mi się film sprzed paru lat “Intruz”. Mniej więcej ten sam typ inwazji obcych na Ziemię. Jednak zastosowałeś inną perspektywę, co dało znacznie łagodniejszy efekt. Nie ma tu akcji, scen budujących napięcie, nie ma dreszczyku. Postawiłeś na strumień świadomości bohatera, zagłębienie się w psychikę osoby przyjmującej i świadomie (zastanawiam się, na ile świadomie w rzeczywistości) akceptującej obcą duszę. 

Ciekawy punkt spojrzenia i pewne refleksje, jednak moim zdaniem całość przez to wszystko wypada nieco za bardzo przegadana. I, chociaż niezbyt liczne, to zastosowane wulgaryzmy jednak mi tu przeszkadzają. W moim odbiorze brzmią jak fałszywe nuty, które psują tę odrobinę klimatu, jaką w tekście wyczułam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

@drakaina: Dziękuję bardzo za rozbudowany komentarz. Cieszę się, że uznałaś tekst za dobry, mimo słabszych elementów, o których wspomniałaś.

Natomiast tu, gdzie ci Obcy są przecież niezwykle twórczy, dlaczego jednak wyziera z nich ta totalitarna mundurkowość?

Przebranie się w szary strój miało raczej być kolejnym krokiem do pozbycia się tożsamości poszczególnych osób, do uznania, że strój, podobnie jak wiele innych rzeczy, jest bez znaczenia. Może faktycznie prowadząc to w ten sposób, że po wyjściu z dziury z czarną mazią oni znowu się ubierają w szary strój, można odczytać, że jest to forma munduru.

Drobnym fabularno-światoprzedstawieniowym problemem było też, kim są ludzie mieszający w kadziach? Już przemienionymi?

Na ostatniej prostej :) Wejście do dziury z czarną cieczą było ostatecznym krokiem do tego by poddać się Obcej duszy.

Balans poprawiłem.

Dzięki piękne za wszystkie uwagi!

 

@śniąca: Kilka osób wspominało o "Intruzie" i faktycznie patrząc na opis książki trudno nie dostrzec podobieństw. Zgadzam się również, że tekst nie stoi akcją i rozumiem, że może sprawiać wrażenie przegadanego. Cieszę się, że mimo tego (i wulgaryzmów, które Ci nie pasowały) uznałaś punkt spojrzenia za ciekawy.

Dziękuję za komentarz!

No śliczniutkie :) Pięknie napisany tekst, dobrze budujesz klimat rezygnacji, jest wyczuwalny w całej opowieści. Masz trochę zdań – perełek, które bardzo mi się podobały, choćby:

Matematykom objawiali się w liczbach, pisarzom w zdaniach, inżynierom w konceptach. Programiści widzieli dodatkowe linijki kodu, które, mimo wszystko, nadal dały się kompilować. Kompozytorzy słyszeli linie dźwięków, których jeszcze nie wymyślono.

Mam w sobie elementarne poczucie godności, dla niej, dla mnie, dla nas obojga.

Zdania w nawiasach to, jak się domyślam, przemyślenia obcych. Bardzo fajny pomysł. Z małej litery, w nawiasie, sporo to o nich mówi ;)

Do tego jest to opko z dobrym pomysłem. Inwazja bez wybuchów, walk, praktycznie za zgodą ludzkości – wyjątkowo wredni ci obcy. A jednocześnie to opko z tych, które mogą być różnie odczytywane, w zależności od tego, co komu na sercu leży.

Jeśli o mnie chodzi…

– Kto by się na to pisał? – spytała w końcu.

Nie odpowiedziałem, tylko zgłosiłem się, podnosząc dłoń i robiąc przy tym głupią minę. Zofia dała mi kuksańca i roześmialiśmy się, udając, że to nas przecież nie dotyczy.

Gość właśnie się zaręczył, wydawałoby się, że powinien być wpatrzony w swoją kobietę, świata poza nią nie widzieć, jednak bez wahania decyduje się przeżycie czegoś nowego.

Jesteśmy tak potwornie znudzeni życiem jako takim, ciągle szukamy nowych wrażeń, wciąż wydaje nam się, że powinniśmy się rozwijać, iść do przodu, odnosić sukcesy, że już nie potrafimy normalnie żyć. To jest trochę jak narkotyk, potrzeba czegoś nowego, czegoś więcej, stale nowych bodźców. To właśnie wykorzystali najeźdźcy. I pokazali ludziom, że to do niczego nie prowadzi, że nawet największe sukcesy, najbardziej ekscytujące przeżycia w końcu też się znudzą. Na końcu tej drogi jest autentyczna rezygnacja z życia, z odpowiedzialności za własne życie i czyny, marazm. Kto wie, czy to nam nie grozi i bez obcych.

Zakończenie, cóż, kiedy czytam nowy wspaniały świat, aż mnie dreszcz przechodzi ;)

Reasumując świetna lektura, skłaniająca do refleksji. Masz we mnie zadowolonego czytelnika i TAKa też :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Irka_Luz: Dziękuję pięknie za miłe słowa, przytoczenie kilku zdań, które Ci się podobały i rozbudowany komentarz. Fajnie, że spodobał Ci się pomysł na opowiadanie, mnogość jego interpretacji i zabieg z przemyśleniami obcych w nawiasach :)

Cieszy mnie również bardzo, że odczytałaś ten tekst w ten sposób i trafnie zinterpretowałaś wiele rzeczy, które chciałem w nim zawrzeć.

EDIT: No oczywiście i bardzo się cieszę z TAKa! :)

Dzięki serdeczne!

Pierwsze pióro, więc gratulacje podwójne :-)

Cicha, uduchowiona, pokojowa inwazja obcych, którzy ofiarują ludziom spokój/pokój/harmonię/zbiorową jaźń/itp., ale ich prawdziwe zamiary pozostają nieznane i być może wcale nie są przyjazne. Zdajesz sobie na pewno sprawę, Edwardzie, że to motyw kojarzący się z wieloma klasykami science-fiction. Począwszy (przede wszystkim) od „Końca dzieciństwa” Clarke'a, przez chociażby świetnych „Pasażerów” Silverberga (gdzie obcy również wykorzystują ciała ludzi jako pasażerowie umysłu/świadomość przejmującą kontrolę), a kończąc na przykład znanym u nas w latach 80.tych serialu „Najeźdźcy z kosmosu” („Invaders”), a także poniekąd nowszej jego wersji „V” („Goście”). O obcych bezpośrednio i odkrycie wrogo przejmujących kontrolę nad nami opowiada jeszcze więcej klasycznych dzieł – m.in. „Władcy marionetek” Heinleina, „Inwazja porywaczy ciał” Finneya (i kilka ekranizacji z najnowszą „Inwazją”) czy „Kukułcze jaja z Midwich” (z ekranizacją „Wioska przeklętych”) albo filmowe „Oni żyją” Carpentera lub „Żona astronauty".

Z kolei motyw obcej świadomości zbiorowej, oferującej ludziom wyższy stan szczęśliwości, to także częsty wątek, który pojawił się m.in. we wspomnianym „Końcu dzieciństwa”, a najlepiej przedstawił go chyba Martin w „Pieśni dla Lyanny".

Pozornie pokojową inwazję mieliśmy i na portalu, chociażby w opowiadaniu Wybranietz pt. „Illicium".

Oczywiście większość wspomnianych dzieł powstała w czasach nasilających się amerykańskich strachów przed komunizmem, który „przejmował kontrolę” i zmieniał porządnych obywateli w obcych (czytaj komuchów), sprzeciwiających się amerykańskim wartościom.

Po co taki wstęp i wyliczanka tych wszystkich tytułów? Czyżbym chciał ponarzekać na pewną wtórność i w zasadzie mało oryginalny pomysł wyjściowy/główny, ukryty za Twoją nastrojową opowieścią? Jeśli nawet, to naprawdę tylko troszeczkę.

Chodzi mi jednak o coś innego. Otóż podejrzewam, Edwardzie, że znasz pewnie większość tej klasyki i całkiem świadomie pogrywasz-rozgrywasz wspomnianymi motywami (widzę tutaj autora, który lubi i zna gatunek, w którym się porusza, co mnie bardzo satysfakcjonuje), a przepuszczając je przez pryzmat nowych czasów oraz własnych przemyśleń, starasz się dać nam nową wartość i zaktualizowany przekaz. Ludzie zmęczeni nijakością swojego życia, bez pomysłu na siebie, pozbawieni poczucia szczęścia (nawet gdy powinni być szczęśliwi jak bohaterowie świeżo po zaręczynach), niespełnieni, pragnący poczuć, doznać, zwyczajnie szukający czegoś więcej, albo (jak zdaje się Twój bohater) szukający ucieczki, spokoju, zdjęcia z pleców ciężaru życia w świecie współczesnym – dobrowolnie, świadomie i z radością decydują się na „udostępnienie” swoich ciał/umysłów obcej świadomości. Pewnie i z ciekawości, być może licząc na jakieś kosmiczne oświecenie. Zastanawiałem się, czy w prawdziwym świecie ludzie odważyliby się na taki krok. Czy strach przed taką ingerencją (kosmitów) nie okazałby się zbyt wielki? Ale odpowiedź pojawiała się sama – w świecie, w którym ludzie znając konsekwencje sięgają po ciężkie narkotyki, szybko degenerujące życie i szybko zabijające, to jest możliwe, jacyś chętni zawsze się znajdą na największe szaleństwo i głupotę. W świecie, w którym kobiety świadomie wprowadzają do swojego organizmu obrzydliwego tasiemca, tylko po to, żeby schudnąć, wszystko jest możliwe. Tym bardziej że jak rozumiem, to dzielenie się z obcym swoim umysłem, przynieść miało (co prawda na krótki dystans) wymierne korzyści w postaci wzmocnienia talentów, wyniesienia umiejętności na wyższy level, krótkotrwałej sławy i splendorów.

Po lekturze miałem jednak sporo pytań i wątpliwości. Czy taka w zasadzie jawna inwazja, która zaczyna się od kilku tysięcy osób w kilkumiliardowej populacji, ma szansę powodzenia? Na ilu takich „odważnych/zdesperowanych” i wystarczająco znudzonych swoim życiem "wolontariuszy" mogli liczyć intruzi (wszak ludzie mają ukochane dzieci, ukochanych rodziców, rodzeństwo, małżonków, przyjaciół itd. i te więzi, obok strachu przed czymś obcym i nieznanym, to chyba jednak jest potężna siła powstrzymująca ich przed dobrowolnym „zaproszeniem” obcego do swojej głowy?). A skoro „nosiciele” tak szybko przeszli kolejne fazy: przyjęcie obcej „duszy” → faza afirmacji/eksplozja zachwytu i talentów → poczucie „nieważności wszystkiego” → umowna przemiana w dole z czarną mazią/oddanie inicjatywy obcemu/wpakowanie się w szare mundurki i budowanie obcych konstrukcji (tak mniej więcej rozszyfrowuję opisany proces), to jakim cudem świat nie reaguje i nie powstrzymuje takiego otwartego już ataku na człowieczeństwo? I jak mam rozumieć ostatnią scenę tej historii? To już? Wszyscy ludzie (lub większość) poddali się obcym? Dali nabrać? Uwierzyli, że ich dusza jest intruzem w ich własnym ciele? Czy to nadal jakieś partyzanckie działania w lasach i na uboczach wyjściowej, kilkutysięcznej grupy przemienionych? Takich różnego rodzaju wątpliwości miałem więcej.

Ale i pytań dotyczących drobiazgów zawartych w tekście było sporo. Dusza dobrze w brzmi w tytule i i jest ładnym, dodającym uroku i poetyckości słowem. Ale czy obcy użyliby takiego określenia chcąc przekonać do swojej opowieści inny gatunek? Czy wszyscy wierzymy w duszę? Czy nie nazwalibyśmy tego raczej jaźnią, świadomością, osobowością itp.? Idźmy dalej. Co to za czytanie słów nad/za głowa? Co to za umiejętność? Zupełnie nie rozumiem tej koncepcji. Skoro obcy dysponują nadprzyrodzonymi mocami i potrafią „znikać” ludzi (użyłeś słowa zdezintegrować, co brzmi dosyć ostatecznie, by potem ich niejako przywrócić do życia po kilku chwilach), to po co bawią się w jakieś podchody i cichą inwazję? Po co ten etap sławy i sukcesów u ludzi, którzy zaraz mają oddać swoje ciała/życie na usługi obcych i to wszystko z radością odrzucić?

Dlaczego bohater raz zbiera kilka tysięcy ludzi, a za chwilę jest ich kilkadziesiąt tysięcy na stadionie i dopiero wtedy interweniuje policja? Kilkudziesięciotysięczny tłum zebrał się ukradkiem i w tajemnicy na stadionie??? Itd. itd.

To był tekst, nad którym się długo wahałem. Głosowałem jako ostatni i wiedziałem, że mój głos nie będzie miał wpływu na werdykt, ale jako że Loża głosuje bez oglądania się na innych (także innych członków Loży) zdecydowałem się dać NIE, bo nie mógłbym dać TAK-a z pełnym przekonaniem. Bo nie tylko o wspomniane wątpliwości chodziło. Z jakichś powodów opowiadanie mnie nie zachwyciło na miarę piórka, nie porwało na wagę TAK-a (o tym, że pomysł nie jest nowy już wspominałem), nie wyrwało z butów. A nawet leciuto zmęczyło podczas lektury. Co mi jeszcze nie zagrało? Myślę, że w pewnym stopniu zamotanie tekstu, skoki czasowe, retrospekcje, które moim zdaniem niepotrzebnie rozbijają fabułę i wprowadzają pewne zamieszanie. Moim zdaniem ten zabieg nie wyszedł tutaj najlepiej i zwyczajnie utrudnia przyswajanie Twojej historii. 

Jeśli miałbym wskazać jakieś inne słabsze momenty w tekście, to byłoby może dziwne, nieprzystające do reszty i jakby wyciągnięte z Archiwum X czarne coś – maź, substancja, w której obcy przeprowadzają jakąś tam transformację. Po co to, skoro bohater chyba nadal wygląda jak wyglądał (potrzebuje ubrań więc chyba jest nadal człowiekiem), a jego prawdziwa przemiana (czyli oddanie „kierownicy” intruzowi) dokonuje się wewnątrz?

Ryzykowne jest również obdarowywanie bohatera nadprzyrodzoną niemal mocą słowa (poruszania, porywania za sobą tłumów) i prezentowanie tej mocy przez Autora w próbce takiej przemowy, która zdecydowanie nie porusza i nie skłania do ruszeniu za bohaterem. To tak, jak z pokazywaniem w literaturze geniusza i jego genialnych myśli, które zazwyczaj okazują się tylko niegenialnymi myślami autora tekstu. Podobnie jest ze wstawkami z “telepetycznymi” odzywkami obcej świadomości w głowie bohatera. Skoro się odzywają, to dlaczego “słyszymy” tylko kilka słów? Akurat w takich momentach? I dlaczego obcy mówi i rozumuje właściwie jak człowiek i rzuca tylko sporadycznie pojedyncze słowa? I dlaczego bohater nie reaguje zupełnie na to, że to coś w jego głowie nagle gada do niego ograniczając się do takich wrzutek? Bohater nie ma pytań? Wątpliwości? Ciekawości? Żadnych obaw? Jest totalnie bezwolnym idiotą (takie wrażenie towarzyszy mi przez sporą część opowiadania)?

To na pewno bardzo dobre opowiadanie, Edwardzie. Skłania do myślenia, oferuje kilka zdań perełek i świetnych fragmentów czy pomysłów (Matematykom objawiali się w liczbach, pisarzom w zdaniach, inżynierom w konceptach. Programiści widzieli dodatkowe linijki kodu, które, mimo wszystko, nadal dały się kompilować. Kompozytorzy słyszeli linie dźwięków, których jeszcze nie wymyślono). Warsztatowo i językowo również może się podobać. Nie dostało mojego TAK-a, bo jednak jako całość nie dało mi kopa i nie wszystko w nim zagrało tak jak powinno w moim odczuciu.

Gratuluję piórka. Bardzo mnie cieszy takie mocne wejście na portal autora (dwa wygrane konkursy i piórko), który debiutował u nas z sukcesem w konkursie Czwartkowych :).

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzięki serdeczne za niezwykle rozbudowany komentarz.

Nie znam wszystkich wymienionych dzieł, ale nie da się ukryć, że temat przejmowania kontroli nad ciałem/umysłem człowieka przez obcych nie jest nowy. Starałem się jednak nadać mu trochę inną perspektywę, podejść do tego z innej strony i wykorzystać fakt inwazji by rozwinąć kilka przemyśleń, które gdzieś tam kłębią mi się w głowie. Z pewnością jednak może ona być do jakiegoś stopnia wtórna i podobna do tego co zostało już napisane.

Zdaję sobie również doskonale sprawę z tego, że opowiadanie dalekie jest od ideału. Mimo to postaram się odnieść do niektórych uwag.

Czy taka w zasadzie jawna inwazja, która zaczyna się od kilku tysięcy osób w kilkumiliardowej populacji, ma szansę powodzenia?

Zgadzam się, że to może budzić wątpliwości. Jednak pozostawiam otwartą sprawę tego co naprawdę chcieli osiągnąć obcy. Może wcale nie chcieli przejąć władzy nad całą ludzkością? Może wystarczy im tylko jakaś jej część? Oczywiście sugeruję, że będą kontynuować dalej, ale wcale nie oznacza, że mają zamiar przejąć wszystkich. Nie mówię też, że nie chcą, po prostu założyłem, że ich motywacje są poza ludzkimi możliwościami percepcji.

Dusza dobrze w brzmi w tytule i i jest ładnym, dodającym uroku i poetyckości słowem.

Zgadzam się również, że użycie słowa dusza może być pewnym literackim nadużyciem z mojej strony. Jednak nie ukrywam, że to ten tytuł i właśnie ta terminologia zmusiła mnie by do opowiadania wrócić i w końcu je skończyć. Intrygował mnie fakt umieszczenia obcej duszy w człowieku, cokolwiek pod słowem dusza możemy rozumieć.

Po co ten etap sławy i sukcesów u ludzi, którzy zaraz mają oddać swoje ciała/życie na usługi obcych i to wszystko z radością odrzucić?

Obcy postanowili dokonać do jakiegoś stopnia humanitarnej inwazji. Dlatego też ich celem było ukazania, że nawet osiągnięcia tego o czym człowiek marzył jest ostatecznie nieistotne gdy w końcu się to osiągnie. Że jest bez znaczenia podobnie jak wszystko inne. Że prawdziwa wolność to wolność od wszystkiego nawet spełnionych marzeń.

Jeśli miałbym wskazać jakieś inne słabsze momenty w tekście, to byłoby może dziwne, nieprzystające do reszty i jakby wyciągnięte z Archiwum X czarne coś – maź, substancja, w której obcy przeprowadzają jakąś tam transformację. Po co to, skoro bohater chyba nadal wygląda jak wyglądał (potrzebuje ubrań więc chyba jest nadal człowiekiem), a jego prawdziwa przemiana (czyli oddanie „kierownicy” intruzowi) dokonuje się wewnątrz?

Już kilka osób o tym wspomniało, więc z pewnością coś w tym jest. Ten moment miał być symbolem ostatecznego poddania się i rezygnacji z siebie samego. W sensie wchodzę do mazi i choć nie wiem jakie są konsekwencje, niech się dzieje co chce, poddaję się temu rytuałowi, jakkolwiek się on nie skończy. Na początku miało to być nawet wykopanie własnego grobu, ale czytałem o czymś podobnym przynajmniej w jednym miejscu ostatnio, więc ostatecznie wymyśliłem coś alternatywnego.

Ryzykowne jest również obdarowywanie bohatera nadprzyrodzoną niemal mocą słowa (poruszania, porywania za sobą tłumów) i prezentowanie tej mocy przez Autora w próbce takiej przemowy, która zdecydowanie nie porusza i nie skłania do ruszeniu za bohaterem. To tak, jak z pokazywaniem w literaturze geniusza i jego genialnych myśli, które zazwyczaj okazują się tylko niegenialnymi myślami autora tekstu.

Wiem, że myśli przedstawione przez mnie w tekście są dalekie od geniuszu :). Niemniej jednak z tego co zaobserwowałem by porwać tłumy niekoniecznie potrzeba osoby wybitnej. Myślę, że jest sporo osób, które nimi nie są, a jednak są śledzone przez tysiące czy miliony ludzi na serwisach społecznościowych. Można by również zaryzykować stwierdzenie, że niektóre z tych osób nie mają nic znaczącego do powiedzenia, a jednak są słuchane i przekazywane dalej. Wiadomo, że śledzić kogoś w mediach społecznościowych, a pójść na spotkanie z nim to co innego, ale jednak pozwoliłem sobie wykorzystać to zjawisko.

Podobnie jest ze wstawkami z “telepetycznymi” odzywkami obcej świadomości w głowie bohatera. Skoro się odzywają, to dlaczego “słyszymy” tylko kilka słów? Akurat w takich momentach? I dlaczego obcy mówi i rozumuje właściwie jak człowiek i rzuca tylko sporadycznie pojedyncze słowa? I dlaczego bohater nie reaguje zupełnie na to, że to coś w jego głowie nagle gada do niego ograniczając się do takich wrzutek? Bohater nie ma pytań? Wątpliwości? Ciekawości? Żadnych obaw? Jest totalnie bezwolnym idiotą (takie wrażenie towarzyszy mi przez sporą część opowiadania)?

Nie da się ukryć, że tą relacją musiałem ubrać w pewne ramy i z pewnością jej przedstawieniu można wiele zarzucić. W którejś z poprzednich wersji tekstu było może nieco więcej tej rozmowy, pewne rzeczy również się śniły bohaterowi, co mogłoby sugerować, że Obcy działali na jego podświadomość. I to powolne sączenie do mózgu jakiegoś światopoglądu (może nie tylko słowami) miało oddziaływać na bohatera i wpływać na jego decyzje (lub ich brak) oraz ostateczne poddanie się bez walki.

 

Dziękuję bardzo za przekazanie decyzji i szerokie uargumentowanie tejże.

Dzięki serdecznie również za gratulacje :)

Totalnie się nie dziwię, że to opowiadanie zgarnęło piórko. Jest świetne, klimatyczne, porządnie trzyma w napięciu, a sam pomysł wydaje mi się idealnie abstrakcyjny. ;) Patrzę na poprzednie komentarze i mam wrażenie, że mój będzie w porównaniu do nich bardzo krótki, bo co mogę powiedzieć poza tym, że zrobiło na mnie niesamowite wrażenie? Podoba mi się też, jak bawisz się narracją, jak wtrącasz obce myśli w nawiasach. W końcu gdzieś w trakcie nawet dotarło do mnie, kto wypowiada pierwsze zdanie w opowiadaniu. Naprawdę dobry, porządny tekst.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

@Verus: Dzięki piękne za komentarz. Cieszę się, że opowiadanie się podobało, że doceniłaś klimat, pomysł i wykonanie :)

Świetny tekst i mój jedyny pewny TAK w tym miesiącu. Nie będę zostawiał ci komentarza-kobyły dogłębnie analizującego tekst, z jednej strony parę ich tu już masz, z drugiej nie bardzo chcę rozkładać na kawałki opowiadanie i zrozumieć dlaczego mi się podobało, bo chcę zostać z samym uczuciem ogólnego zachwytu. Podobał mi się sam pomysł, podobało spokojne tempo opowieści, język momentami oczarowywał. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić (a akurat nie bardzo jestem a nastroju), to chyba ponarzekałbym nieco na dialogi, które wymagają trochę szlifu w porównaniu do reszty tekstu.

Strasznie cieszy mnie twoja obecność na portalu i czekam na więcej twoich tekstów. Nie tylko tutaj, bo tym opowiadaniem spokojnie pokazujesz poziom, który bez wstydu może ukazywać się w papierowym NF. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

@Arnubis: Dzięki wielkie za komentarz i TAK-a. Bardzo się cieszę, że podobał się pomysł, język i ogólnie cały tekst :)

I ja też bardzo się cieszę, że jestem na tym portalu :)

Dzięki!

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Anet, przyniosłaś radość :)

Witaj.

Tekst przyjęłam jako mocno przygnębiający, dołujący człowieka, odbierający mu radość życia.

Najbardziej w pamięci utkwił mi fragment:

W tym pojeździe o imieniu homo sapiens nie było miejsca dla drugiego pasażera.

Świetnie opisałeś odbieranie człowieczeństwa, zastępowanie go, wyrywanie.

Oczywiście ten przygnębiający nastrój jest celowym zabiegiem, aby podkreślić doskonałe i – jakże skuteczne metody działania ICH. :)

Gratuluję pomysłu i niebanalnej wizji.

 

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Witaj

Dzięki wielkie za lekturę i cieszę się, że się podobało, mimo przygnębiającego klimatu :)

Witaj.

Dołujące teksty także mają MOC. :) Twój na pewno ma. 

Dziękuję, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Dzięki piękne, cieszę się. Pozdrawiam :)

Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję, gratuluję serdecznie nagrodzenia tekstu. :)

Pecunia non olet

Straszące. Bezkrwawy horror dobrze napisany. Fikcja, która może się urzeczywistnić. Ciekawy pomysł.

Dziękuję bardzo za przeczytanie i komentarz!

Hej!

A teraz czas na ten tekst :) Bardzo, ale to bardzo mi się podobał. Dziwny, smutny, ale i piękny. Skłaniający do myślenia i właśnie dlatego bardzo dobry. Bardzo ładny język, momentami piękny. Świetny klimat. Gratuluję.

Hej!

Dzięki piękne za dobre słowa. Bardzo się cieszę że tekst się podobał :)

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka