- Opowiadanie: BasementKey - Koniec innego świata

Koniec innego świata

Nie ma tu muszelek, nie ma również Fapcia.

Jest koniec świata i moja babcia.

 

Za betę bardzo dziękuję: Edwardowi Pitowskiemu, krarowi85, Olciatce, oidrin oraz kolodziejowi3012 (powodzenia, gdziekolwiek jesteś!). Dzięki, Kochani!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Koniec innego świata

Otworzyłem oczy i uniosłem się na łokciu. Czerwone cyfry zegara, stojącego na komodzie, naprzeciw łóżka, wskazywały trzecią pięćdziesiąt cztery. Śniłem, że nie mogę się obudzić.

Odchyliłem kołdrę i stanąłem na cienkiej, chłodnej wykładzinie. Chwilę patrzyłem za okno, na puste skrzyżowanie z mrugającymi, żółtymi jak płomienie wybuchu, światłami. Potem wyszedłem z sypialni, żeby zaraz do niej wrócić ze szklanką wody w drżących, spoconych dłoniach. W moim śnie nie mogłem się obudzić, bo byłem martwy. Zerknąłem ponownie na zegarek, zrobiła się trzecia pięćdziesiąt osiem. Usiadłem na łóżku i dotknąłem ramienia śpiącej Alicji. Poruszyła się niespokojnie i otworzyła oczy.

– Jaki mamy dziś dzień? – wypowiedziane przeze mnie słowa z ledwością wymknęły się zza zaciśniętych zębów.

– Nie wiem, chyba wtorek.

– Jaka data?

Cisza, chyba zasnęła ponownie. Zrzuciłem kołdrę na podłogę i chwyciłem Alicję za nadgarstek lekko wysunięty z rękawa różowej piżamy. Poczułem się tak jakbym złapał za poręcz chroniącą mnie przed upadkiem w przepaść szaleństwa.

– Jaka data?! – krzyknąłem. – Powiedz mi, jaką mamy dziś datę?

 Szarpnęła się przestraszona, jej ciało zadrżało, jakby strząsając z siebie resztki snu.

– Dziesiątego maja, dziś mamy dziesiątego maja! Tak, dziesiątego – powtarzała, jeszcze na wpół zaspana.

Czułem, że tracę oddech, panika zaciskała mi płuca w żelaznym imadle. Potrząsnąłem drobnym ciałem mojej dziewczyny, aż zafalowały długie włosy, które, jeszcze przed chwilą, spoczywały na poduszce.

– Na miłość boską, którego roku!? 

– Dwa tysiące dziewiętnastego.

Puściłem ją. Obróciłem głowę w stronę zegara, na którego ekranie pojawiła się właśnie piątka. Była czwarta zero pięć, nic się nie stało. Alicja niepewnie mnie przytuliła, a ja zacząłem płakać z ulgi. 

 

Pierwszej dziewczynie, z którą zamieszkałem, niczego nie powiedziałem. Sam nie wiem dlaczego, może myślałem, że to przejdzie, że mając kogoś u boku, będzie inaczej. Czułem się lepiej, od niemal roku brałem lekarstwa, nic nie zapowiadało, że paniczny strach powróci. Zresztą po prostu ją kochałem, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, i nie chciałem, żeby wzięła mnie za wariata.

Aż przyszedł ranek dziesiątego maja. Najpierw śniłem, że wrzeszczę, a kiedy się obudziłem, okazało się, że wrzeszczałem naprawdę. Ona się przestraszyła, nie rozumiała pytań o datę; panika, która wyzierała z jej sarnich oczu, napędzała moje własne przerażenie. To tak jakby próbować gasić ogień benzyną. Szarpaliśmy się i krzyczeliśmy na przemian, miotając się po kawalerce, którą wspólnie wynajmowaliśmy. Po upłynięciu mniej więcej pół godziny, w końcu doszedłem do siebie, sprawdziłem, która godzina, zerknąłem na datę w kalendarzu.

Chciałem jej wszystko wytłumaczyć, ale nie słuchała. Zresztą jak ubrać w słowa, jak w kilku zdaniach zamknąć te wszystkie lata przeżywania grozy? Nie potrafiłem tego zrobić. Następnego dnia spakowała swoje rzeczy i zostawiła mnie, na odchodne nazywając jeszcze pojebem. To chyba nie była miłość.

Pamiętając poprzednią sytuację, kolejnej dziewczynie powiedziałem o fobii, która mnie prześladuje. Wyznałem, że bardzo się boję jednego, określonego dnia, mam niezwykle silne przekonanie, że dziesiątego maja dwa tysiące dwudziestego roku, o czwartej nad ranem, cała ludzkość zginie. Dlatego mój mózg budzi się każdego dziesiątego maja od kilku lat, pobudzony, zdezorientowany, oszalały ze strachu.

Zapamiętałem bardzo dokładnie tę chwilę, moja dziewczyna pogłaskała mnie po twarzy i zapewniła, że mogę liczyć na jej wsparcie. Dużo później powziąłem podejrzenie, że już wtedy myślała o tym, jak zażartuje sobie z mojego przerażenia. A może wcale nie chodziło jej o rozrywkę, może po prostu nie wierzyła i chciała zobaczyć, co się stanie?

Tak czy inaczej, dziesiątego maja dwa tysiące osiemnastego roku, tuż przed godziną czwartą, uszkodziłem obręcz barkową ówczesnej partnerki, wlokąc ją do kuchni, w której nieomal została przebita przeze mnie nożem do filetowania. Uważałem, że okażę jej łaskę, że taka śmierć będzie mniej bolesna niż rozerwanie ciała przez wybuch. Na szczęście uciekła i zgarbiona niczym Quasimodo, jęcząc z bólu, wybiegła na korytarz, żeby schować się u sąsiadów. Ci bardzo szybko wezwali policję. Wstrętni kapusie, nigdy nie miałem o nich dobrego zdania.

Skończyło się na wyroku w zawieszeniu, ponieważ sąd uznał moją chwilową niepoczytalność. Musiałem także pójść na terapię, a na niej opowiedziałem, jak to omal nie zabiłem swojej dziewczyny, która, chcąc zakpić z mojego największego strachu, zażartowała, że mamy dziesiątego maja dwa tysiące dwudziestego roku.

Rok później, dziesiątego maja dwa tysiące dziewiętnastego roku, łkając w rękaw różowej piżamy Alicji, cieszyłem się, że powiedziałem jej wcześniej całą prawdę. To było zaraz po tym, jak ustaliliśmy, że chcemy razem zamieszkać. Pamiętam, jak Alicja poważnie wtedy na mnie spojrzała, odgarnęła niesforne, złote pasemko włosów i wsadziła je za ucho, a następnie poprosiła, żebym wszystko jej wyznał jak na spowiedzi. Wszystko od samego początku. A ja się zgodziłem.

 

Choroba. Mówiąc to, właściwie zacząłem od końca, ale co innego miałem powiedzieć? Chciałem dać Alicji wytłumaczenie, tak po prostu i od razu. Chociaż sam przecież w to zwykłe wytłumaczenie nie wierzyłem. Ona w nie uwierzyła, przynajmniej na samym początku.

 Pewnego dnia wróciłem po szkole do domu, a babcia przygotowywała obiad w pustych garnkach. Pokrywki podskakiwały na parze z wody, którą podlewała wymyślone potrawy, w całym domu unosił się swąd przypalanego metalu. Choroba.

Czasem mnie poznawała, jednak najczęściej nie. Byłem za to Staszkiem, Ziutkiem, Krzysiem. Najczęściej jednak po prostu patrzyła przed siebie nie zauważając mnie, jak przez szybę.

Zwracała się bardzo często do lustra, nawet kiedy nie potrafiła już składnie artykułować słów. Ruchami rąk zapraszała wówczas swoje odbicie, żeby przeszło do niej, na drugą stronę. W lustrze widziała też niekiedy mnie lub moją mamę, mimo że naszych odbić wcale tam nie było. Krzyczała do nas, wołała, żebyśmy przyszli i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie chcemy. Niekiedy pojawiały się tam także zwierzęta jak pies Kajtek czy suka Perła, na poły legendarne stworzenia z sielskiego obrazu jej dzieciństwa, który malowała przede mną lata temu, gdy byłem ledwo odrośniętym od ziemi smykiem.

Nawet cieszyłbym się z tego, że babcia znów znalazła się w czasach swojej młodości, gdyby nie to, że zawsze napotykała granicę w postaci zwierciadła. Lustro było jak anioł z ognistym mieczem broniący dostępu do raju z przeszłości.

W niektóre dni siedziała tylko na łóżku i gapiła się bezmyślnie na swoje ręce, jakby zastanawiała się, do czego służą. Kiedy wchodziłem do pokoju, wyciągała poznaczone plamami dłonie i skrzeczała coś niezrozumiale, prosząc o pomoc, sam nie wiem w czym, choć po latach doszedłem do wniosku, że być może w przekazaniu jakiegoś ważnego komunikatu. Nie rozumiałem tego wówczas, więc po prostu siadałem obok niej, delikatnie obejmowałem jej szczupłe ciało i cicho płakałem ze smutku. Nie wiem, czy uspokajała się pod wpływem dotyku, czy kapiących z mojej twarzy łez, które gromadząc się na ciemnej podłodze pokoju, tworzyły niewielkie lustro.

Mama ją przeklinała. Czasami, kiedy musiała umyć stare pomarszczone ciało, innym razem, kiedy musiała po nim posprzątać. I zawsze na koniec dnia, gdy zamykała się w pokoju, żeby w ciszy i samotności płakać. Nawet mimo tych łez, a może właśnie z ich powodu, mama przeklinała i lżyła babcię. Dziś myślę, że to właśnie ten potok przekleństw powstrzymywał mnie przed pocieszaniem jej. Nie mogłem jej przytulić, tak jak przytulałem babcię, bo szeptane z bezsilności i frustracji słowa raniły, sprawiały, że nie byłem w stanie przejść przez próg sypialni matki, tak jak babcia nie mogła przejść na drugą stronę lustra. Choroba.

To babcia przepowiedziała, co się stanie. Nagle pewnego ranka ponownie zaczęła mówić i zwracać uwagę na ludzi wokół siebie, po długim okresie chorobowego, intelektualnego bezwładu. To było tak, jakby dopiero co nauczyła się formułować słowa i budować z nich zdania, cieszyła się jak ludzie, którzy przyswoili właśnie podstawy obcego języka. Przekazała nam wszystkim łamaną polszczyzną, że świat czeka wielka katastrofa, opisywała zamach w Bydgoszczy, o czwartej nad ranem, dziesiątego maja dwa tysiące dwudziestego roku. Mówiła, że niemal cała ludzkość przestanie wówczas istnieć, cała ludzkość i wszelkie rozumne życie. Bomba silniejsza niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Wybuch, który będzie powracał do mnie w snach przez kolejne lata. Z jakiegoś powodu jej uwierzyłem. Mimo że jeszcze tego samego dnia przyznała, że nie jest tą samą babcią, którą wszyscy znamy, że przybywa zza srebrnych drzwi, niosąc przesłanie od duchów istot, które nie przeżyły tej największej katastrofy w dziejach Ziemi; duchów błąkających się przez wypalone, zdeformowane tereny i niemogących znaleźć ukojenia. Choroba.

Zaraz potem umarła. Sama, w ośrodku, do którego oddała ją mama. Śmierć – naturalna konsekwencja choroby. Tak jak mój strach był naturalną konsekwencją przepowiedzianego przez babcię końca świata.

Mama nigdy nie przestała płakać i przeklinać. Codziennie zamykała się w pokoju i zalewając się łzami, przeklinała samą siebie, za to, że pozwoliła babci umrzeć w samotności. A ja wyprowadziłem się z domu, żeby zamieszkać z moją pierwszą dziewczyną, bo nie mogłem już dłużej tego słuchać.

 

Niedługo po śmierci babci nastąpiła seria nietypowych epizodów, która wzmocniła mnie w wierze w przepowiednię o armagedonie. Najdziwniejsze było spotkanie z dzieciakami z Bydgoszczy, mniej więcej w połowie kwietnia kilka lat temu.

Wiosna była piękna tego roku jak nie wiem co. Ziemia pękała od skwaru, a w małomiasteczkowym powietrzu nieustannie unosił się zapach grilla oraz dźwięki skwierczącego mięsa, przeplatane chichotami członków klasy średniej oraz ich pociech.

Odniosłem wrażenie, że czekali na coś przy naszej ulicy, tuż przed bramą domu rodziców. Trzech chłopców, ubranych w dresy Polonii Bydgoszcz, czy też innego klubu sportowego z Kujaw. Na pewno jednak nie był to żaden klub z Torunia.

Pierwszy z nich, wysoki, szczupły brunet, ściskał w ręku sadzonkę wierzby, zapewne wyrwaną z pobliskiego pasa zieleni. Miasto rewitalizowało w tym czasie te niewielkie oazy wciśnięte pomiędzy betonowe pustynie, co przypominało kładzenie listków rukoli na spaloną pizzę. Brunet zdobycznym wierzbowym kijkiem odbijał zamaszyste ciosy, wymierzane w niego za pomocą kawałka sztachety, którym nacierał na niego drugi dzieciak, dla odmiany niski i gruby, o brązowych włosach. Mieli po jakieś sześć lat. Trzeci, trochę młodszy od nich, drobny blondyn, biegał wokół pozostałej dwójki i wściekle się darł, wykonując jedynie krótkie przerwy na robienie balonów z przeżuwanej równocześnie gumy. Doprawdy można było zwariować. Zadziałałem instynktownie, złapałem najmłodszego za rękę i potrząsnąłem.

– Nie wrzeszcz tak.

Zamknął się momentalnie, przestał przeżuwać gumę i stanął w miejscu, jakby trochę zawstydzony. Dobrze. Ruszyłem do pozostałych dwóch, którzy, o dziwo, jeszcze nie zdążyli zauważyć mojej obecności. Wysokiemu wyrwałem młode drzewko z ręki, natychmiast otrzymał cios w głowę sztachetą od grubasa, był jednak tak zaaferowany moją interwencją, że prawie nie zwrócił na to uwagi. Spojrzałem na wszystkich trzech groźnie i uniosłem palec wskazujący w górę, przygotowując się do wygłoszenia tyrady na temat upadku dzisiejszych obyczajów wśród wyrostków, co okazało się ostatecznie zupełnie niepotrzebne. Dzieciaki już uciekały z wrzaskiem w górę ulicy, znikając po chwili za zakrętem.

– Niech robią harmider komuś innemu pod oknem – mruknąłem.

Wierzbę zabrałem z ulicy i posadziłem przed domem. 

Dziesiątego maja dwa tysiące dziesiątego roku, mniej więcej godzinę przed czwartą rano, przypomniałem sobie o nadchodzącej katastrofie i zrozumiałem, że muszę natychmiast pozbyć się wierzby. Węszyłem bydgoski spisek, zmierzający do rozstawienia sprzętu wzmacniającego wybuch w ogródkach w całej Polsce. Grille sąsiadów nagle zaczęły mi śmierdzieć nie tylko w dosłownym znaczeniu tego słowa. Byłem nawet skłonny wziąć dzieci, robiące hałas przed domem, za przebrane karły, tajnych wysłanników twórców bomby, mającej przynieść zagładę wszelkim formom życia. 

Włożyłem szlafrok i szybko wyszedłem przed dom. Na trawniku, w miejscu wkopanego drzewka, zamiast sprzętu wzmacniającego potencjalny wybuch, czyli wierzby lub ewentualnie grilla, zobaczyłem jednak jeszcze coś innego. W ziemi tkwił lśniący miecz, obok niego zaś leżała czarna zbroja. Podrapałem się po głowie z zakłopotaniem, czyżbym się pomylił?

Nagle z zadumy wytrącił mnie hałas. Odwróciłem się i przy śmietnikach zobaczyłem czarne bestie, zwinnie przemykające pomiędzy kubłami, poruszające się wyłącznie w plamach mroku. Któż mógłby opisać te straszne potwory, te groteskowe kształty wylewające się z mroku jak dzieci samego diabła? Być może jakaś osoba posiadająca noktowizyjne gogle, bo, jak już wspomniałem, bestie poruszały się w miejscach pozbawionych światła i były czarne. Dostrzegłem jednak wyraźnie, że nadchodziły z północnego zachodu, niezaprzeczalnie od strony Bydgoszczy. Przyszły po wierzbę i grille sąsiadów; tak jak podejrzewałem, były to ważne elementy nadchodzącego końca świata. Wiedziałem, że nie mogę się wahać, musiałem zaatakować pierwszy i liczyć na efekt zaskoczenia. Zrzuciłem szlafrok, przywdziałem pośpiesznie zbroję i chwyciłem za miecz. Wydałem mrożący krew w żyłach okrzyk, kiedy ruszałem na wrogów.

 

Gdy kończyłem opowiadać tę historię, zobaczyłem współczucie w niebieskich oczach Alicji, w których dostrzegałem jednocześnie odbicie własnej twarzy. Piękna, mądra i dobra, taka właśnie była moja ukochana. Drżącym ze wzruszenia głosem kontynuowałem:

– Mniej więcej o godzinie czwartej dziesięć, ocknąłem się nagi i ochrypnięty, z zapiaszczonym badylem w jednej ręce i czarnym kotem sąsiada w drugiej. Moje okrzyki słyszało pewnie pół osiedla, na szczęście nikt nie wezwał policji.

Alicja przytuliła mnie i trzymała przez chwilę w objęciach.

– Już dobrze – szeptała. – Jestem przy tobie. Już nie masz się czego bać.

 

Majówkę dwa tysiące dwudziestego roku spędzaliśmy w Bydgoszczy. Ja i Alicja. Rodzice pojechali do Kanady, tchórze. Być może liczyli, że przed armagedonem ochroni ich odległość czy wody oceanu. Marna kalkulacja, jeśli by mnie ktoś spytał.

 Alicja powiedziała, że w przypadku katastrofy prowadzącej do unicestwienia całej ludzkości, tak naprawdę nie jest istotne, gdzie będziemy się znajdować. Pół żartem dodała, że jeśli faktycznie straszliwy wybuch będzie w Bydgoszczy, to sobie popatrzymy na niego tuż przed śmiercią, niczym na ostatnie fajerwerki. Kochałem ją najmocniej na świecie i nie chciałem umierać.

Wynajęliśmy małe mieszkanie przy ulicy Gdyńskiej, z wielkim lustrem w przedpokoju i żyrandolem zwisającym jak potężny stalaktyt nad łóżkiem w sypialni. Tego dnia nie spałem, włóczyliśmy się razem ulicami Bydgoszczy. Chodziliśmy po Starym Rynku, z ulicy Mostowej obserwowaliśmy Brdę, leniwie płynącą na północ, upajaliśmy się nieco duszącym zapachem kwiatów, dochodzącym z ustawionych w pobliżu kwietników. Smakowaliśmy ten dzień, tę noc. Na Wyspie Młyńskiej wznieśliśmy toast tanim winem, kupionym w pobliskim sklepie całodobowym. Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie płynąć wpław na Wyspę św. Barbary, ale daliśmy sobie spokój i wróciliśmy do mieszkania. Była druga trzydzieści.

Siedziałem w fotelu, a na moich kolanach drzemała zwinięta w kłębek Alicja. Nie spać, jakie to proste rozwiązanie. Recepta na strachy i senne koszmary, które gnębiły mnie przez lata, przyszła sama, w ostatniej chwili. Tuż przed… śmiercią? Spojrzałem na zegarek, a potem na spokojną twarz śpiącej Alicji. Przytuliłem ją jeszcze mocniej, tak że poczułem bicie jej serca. Bałem się, ale byłem także szczęśliwy; po chwili usnąłem.

Nad ranem dał się słyszeć donośny trzask. Zerwaliśmy się wspólnie z Alicją z fotela. Była czwarta, skoczyłem w panice do okna, pewny najgorszego, jednak Bydgoszcz spała spokojnie, w oczekiwaniu na kolejny dzień, który nie miał się wiele różnić od poprzedniego. To tylko lustro w przedpokoju spadło ze ściany i z głośnym hukiem roztrzaskało się na kawałki, niszcząc przy okazji część kafli. Alicja poszła do kuchni po zmiotkę i szufelkę, a ja przyjrzałem się okruchom szkła, drobnym jak łzy kapiące z dziecięcej twarzy. Fragmenty szkła były przydymione i lekko stopione, jakby jakiś silny wybuch roztrzaskał je od środka. Posprzątaliśmy bałagan i dość szybko położyliśmy się spać, wyczerpani całym dniem włóczenia się po Bydgoszczy oraz emocjami związanymi z niedoszłym końcem świata.

Gdy się obudziłem, Alicji nie było obok mnie. Zawołałem ją, lecz nie odpowiedziała. Nieco zaspany przeszukiwałem kolejne pomieszczenia, aż trafiłem do kuchni. Wszystkie palniki były włączone zaś na gazowych płomieniach, niebieskich jak oczy Alicji, puste garnki podskakiwały leciutko od nagromadzonej wewnątrz pary.

Koniec

Komentarze

Kolejkuję, niebawem wrócę wojować ;)

Zapraszam :)

 

Che mi sento di morir

Soon

Known some call is air am

Che mi sento di morir

Bardzo fajne i klimatyczne opowiadanie. Nie ma w nim grozy, którą mógłbym odczuć, ale są za to obrazy zwyczajnego życia – bliskiego większości z nas – doprawione brzemieniem czającego się za plecami fatum. Dla mnie to własnie te obrazy są mocną stroną Twojego opowiadania, bo pozwalają czytelnikowi utożsamić się z głównym bohaterem. Zabieg z innym światem istniejącym po drugiej stronie lustra niby ograny, ale podszedłeś do niego bardzo ostrożnie i zachowawczo, co pozwoliło zachować autentyzm wydarzeń i tylko podskórnie odczuć chowającą się w tekście fantastykę.

Stłuczone lustro na końcu koresponduje z tytułem i dopiero ono daje do zrozumienia, że za lustrem jest inna rzeczywistość. Ale czy aby na pewno? Skoro brakuje Alicji i pokrywki na garnkach wesoło podskakują jak w babcinym domu, to może wszystko jest jednym wielkim urojeniem głównego bohatera?

Fajny zabieg. Polecam do biblio. Tylko poniżej garść drobnych uwag ;)

 

Czerwone cyfry zegara, stojącego na komodzie, naprzeciw łóżka, wskazywały trzecią pięćdziesiąt.

Zerknąłem ponownie na zegarek, zrobiła się trzecia pięćdziesiąt cztery.

Obróciłem głowę w stronę zegara, na którego ekranie pojawiła się właśnie piątka. Była czwarta zero pięć.

Chcesz mi, BK, powiedzieć, że ta krótka scenka zamknęła się między 03:50 a 04:05? Piętnaście minut to trwało? Jeszcze do tej pojawiającej się piątki się przyczepię :P 03:50 – piątka będzie widoczna jeszcze przez dziewięć minut i pięćdziesiąt dziewięc sekund, ba!, przez minutę będą nawet dwie piątki. Wcześniej piszesz, że zrobiła się 03:54, potem mamy tę krótką scenkę, potem piszesz, że pojawiła się piątka, czyli oczekiwałem 03:55 – a Ty mi wyskakujesz z 04:05.

 

panika, którą wyzierała z jej sarnich oczu, napędzała moje własne przerażenie.

Literówka.

 

Często wołała mnie innym imieniem lub patrzyła na mnie zupełnie mnie nie zauważając, jak przez szybę.

Nie podoba mnie się to zdanie. Wiesz czemu ;)

 

Nawet bym się cieszył z tego, że babcia znów znalazła się w czasach swojej młodości, gdyby nie to, że zawsze napotykała na granicę w postaci zwierciadła.

 

Nie lepiej “Nawet cieszyłbym się z tego…”?

 

Kiedy wchodziłem do pokoju, wyciągała prosząco dłonie i skrzeczała coś niezrozumiale, prosząc o pomoc, sam nie wiem w czym, choć po latach doszedłem do wniosku,

Wiesz o co kaman :)

 

czy kapiących z mojej twarzy łez, które gromadząc się na ciemnej podłodze pokoju, tworzyły niewielkie lustro.

A tutaj nie podoba mi się tworzenie się lustra z łez.

 

Wiosna była piękna tego roku jak nie wiem co. ziemia pękała od skwaru

Brakuje dużej litery.

 

co przypominało kładzenie listków rukoli na spaloną pizzę.

Podoba mi się to porównanie :)

 

PS. No i pozostaje pytanie, czy to ma coś wspólnego z Lovecraftem. Dla mnie ma, ale tylko trochę ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

 

Known some call is air am

Wielkie dzięki za wizytę, Outta! Cieszę się z tak pozytywnego odbioru ;)

 

Poprawiłem zgłoszone literówki i zgrzyty. Oprócz czasu – muszę to przemyśleć.

Ogólnie klikam z telefonu, więc trochę trudno poprawiać, przejrzę wszystko raz jeszcze, gdy wrócę do mojej piwnicy ;)

 

A lustro z łez dlaczego nie teges? Że mało prawdopodobne?

 

Pozdro!

Che mi sento di morir

Poprawiaj na spokojnie, z pwinicy, bo z telefonu to się dzwoni a nie nanosi poprawki ;)

 

A lustro z łez mi się nie podoba z kilku powodów. Po pierwsze, aż tak płakał, że zebrała się spora kałuża? A po drugie słowo “lustro” kojarzy mi się z przedmiotem, jasne, można zobaczyć lustrzaną powierzchnię albo dać nura w lustro wody, ale lustro z łez? Jakoś mi się nie klei. Kałuża z łez, której lustrzana powierzchnia odbijała babciną twarz → coś takiego bardziej by mi pasowało.

Ale to moje zdanie, a opowiadanie jest Twoje :)

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Nie ma tu muszelek, nie ma również Fapcia.

→ ja i tak znajdę coś dla siebie ;>

 

Nie czytam poprzednich komentarzy, by sobie nie spoilować, ale widzę, że wszyscy się odgrażają z wizytą, także: hasta la vista baby!

Witaj BasementKey, tym razem na Twojej ziemi.

 

Opowiadanie dobrze się czyta. Masz lekki styl, który niesie czytelnika (może z małymi wyjątkami, ale zawsze coś zgrzytnie, zwłaszcza temu, kto sam pisze).

Dam Ci kilka nieśmiałych uwag i podzielę się wrażeniami.

Na początku, podobnie jak Q, miałem problem czasowy. Jeśli scena jest ciągła, to nie możliwe, że w trakcie tej krótkiej rozmowy minęło jedenaście minut. Jeśli nie, to czytelnik (przynajmniej ja) nie potrafi wychwycić momentów, w których upływa czas.

Szarpaliśmy się i krzyczeliśmy na przemian, miotając się po kawalerce, którą wspólnie wynajmowaliśmy.

Dla mnie cały akapit brzmi lepiej, kiedy usunie się ten fragment. Jest bardzo dynamiczny, a ta wstawka go wyhamowuje, choć być może zostawiłeś ją celowo. To jedynie sugestia.

Tak czy inaczej, dziesiątego maja dwa tysiące osiemnastego roku, tuż przed godziną czwartą, uszkodziłem obręcz barkową ówczesnej partnerki, wlokąc ją do kuchni, w której nieomal została przebita przeze mnie nożem do filetowania. Uważałem, że okażę jej łaskę, że taka śmierć będzie mniej bolesna niż rozerwanie ciała przez wybuch. Na szczęście uciekła i zgarbiona niczym Quasimodo, jęcząc z bólu, wybiegła na korytarz, żeby schować się u sąsiadów. Ci bardzo szybko wezwali policję. Wstrętni kapusie, nigdy nie miałem o nich dobrego zdania.

Po tym fragmencie pryskają resztki sympatii, którą miałem do głównego bohatera. Uznaje go za niebezpiecznego świra. Widać, że nie żałuje tego, co zrobił. Od tego fragmentu zaczynam się go bać i w odróżnieniu od Q nie potrafię się z nim utożsamić. Nie wiem, czy to celowe, ale jeśli tak, to dobrze Ci wyszło.

Mama nigdy nie przestała płakać i przeklinać. Codziennie zamykała się w pokoju i zalewając się łzami, przeklinała samą siebie, za to, że pozwoliła babci umrzeć w samotności. A ja wyprowadziłem się z domu, żeby zamieszkać z moją pierwszą dziewczyną, bo nie mogłem już dłużej tego słuchać.

Chyba kiedyś, na moment, przestawała płakać i przeklinać. )) Usunąłbym również jedno z przeklinań.

To kolejny fragment, w którym bohater traci w moich oczach. W sumie, to on też pozwolił babci umrzeć w samotności, a nie widzę, żeby miał jakąś autorefleksję. Mama codziennie płacze(to codziennie jest ważne, bo jeśli ktoś codziennie płacze z jednego powodu, to musi być w rozpaczy), a on jedyne co robi, to się wyprowadza.

Przekazała nam wszystkim łamaną polszczyzną, że świat czeka wielka katastrofa, opisywała zamach w Bydgoszczy, o czwartej nad ranem, dziesiątego maja dwa tysiące dwudziestego roku.

Wszystkim, czyli bohaterowi i jego mamie? Jeśli tak, to moim zdaniem niepotrzebne (jest chyba jeszcze ojciec). Nie lepiej między katastrofa a opisywała dać kropkę?

Mówiła, że niemal cała ludzkość przestanie wówczas istnieć, cała ludzkość i wszelkie rozumne życie.

Czyżby jednak fantastyka, a nie sen wariata? ))

Niedługo po śmierci babci nastąpiła seria nietypowych epizodów, która wzmocniła mnie w wierze w przepowiednię o armagedonie.

Lepiej mi brzmi wzmocniła we mnie wiarę albo umocniła mnie w wierze.

Odniosłem wrażenie, że czekali na coś przy naszej ulicy, tuż przed bramą domu rodziców. Trzech chłopców, ubranych w dresy Polonii Bydgoszcz, czy też innego klubu sportowego z Kujaw. Na pewno jednak nie był to żaden klub z Torunia.

Czy to dowcip? Nie łapię.

Wydałem mrożący krew w żyłach okrzyk, kiedy ruszałem na wrogów.

Znowu tylko luźna sugestia i moje subiektywne ucho. Lepiej mi brzmi:

Ruszyłem na wrogów w mrożącym krew w żyłach okrzyku.

Gdy kończyłem opowiadać tę historię, zobaczyłem współczucie w niebieskich oczach Alicji, w których dostrzegałem jednocześnie odbicie własnej twarzy.

Te zdanie też mi nie pasuje. Wolałbym tak:

Gdy skończyłem opowiadać tę historię, zobaczyłem w niebieskich oczach Alicji współczucie i odbicie własnej twarzy.

Tego dnia nie spałem, włóczyliśmy się razem ulicami Bydgoszczy.

Zrobiłbym z tego dwa zdania:

Tego dnia nie spałem. Włóczyliśmy się z Alicją ulicami Bydgoszczy.

Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie płynąć wpław na Wyspę św. Barbary, ale daliśmy sobie spokój i wróciliśmy do mieszkania.

Tanie wino uderzyło do głowy? ))

Przytuliłem ją jeszcze mocniej, tak że poczułem bicie jej serca. Bałem się, ale byłem także szczęśliwy; po chwili usnąłem.

Nad ranem dał się słyszeć donośny trzask. Zerwaliśmy się wspólnie z Alicją z fotela.

Co myślisz o tym:

Przytuliłem ją jeszcze mocniej, tak że poczułem bicie jej serca. Bałem się, ale byłem także szczęśliwy…

Nad ranem obudził mnie donośny trzask. Zerwaliśmy się wspólnie z Alicją z fotela.

 

Posprzątaliśmy bałagan i dość szybko położyliśmy się spać, wyczerpani całym dniem włóczenia się po Bydgoszczy oraz emocjami związanymi z niedoszłym końcem świata.

Czy nie lepiej:

Posprzątaliśmy bałagan i dość szybko położyliśmy się spać. Byliśmy wyczerpani całym dniem włóczenia się po Bydgoszczy oraz emocjami związanymi z niedoszłym końcem świata.

 

Tak jak wspomniałem, czytało się dobrze. Podobał mi się motyw z Bydgoszczą, zabawny. Bohater jest dla mnie kompletnym wariatem i tag – choroba jest w mojej opinii na miejscu. Nie wiem co jest w prawdą, co chorobą, a co Twoją grą z czytelnikiem. Jeśli chciałeś osiągnąć taki efekt, to Ci się udało i gratuluję. Ja jednak nie przepadam za takimi tekstami, są dla mnie trudne w odbiorze, zwyczajnie ich nie rozumiem.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie.

 

 

 

@Koi

 

Che mi sento di morir

Dzięki, Pop!

Świetnie, że podzieliłeś się wrażeniami, potrzebuję chwili, żeby przetrawić wszystkie Twoje uwagi.

Myślę, że dobrze odebrałeś ten tekst, miał być dziwny – trochę straszny, trochę zabawny, niezrozumiały. Cieszę się, że dobrze Ci się czytało, przykro mi, że nie trafiłem w Twój gust.

 

Che mi sento di morir

Wracam do Twojego komentarz Pop Lab, wybacz zwłokę ;)

 

Na początku, podobnie jak Q, miałem problem czasowy. Jeśli scena jest ciągła, to nie możliwe, że w trakcie tej krótkiej rozmowy minęło jedenaście minut. Jeśli nie, to czytelnik (przynajmniej ja) nie potrafi wychwycić momentów, w których upływa czas.

Nadal to procesuję ;)

 

 

 

Dla mnie cały akapit brzmi lepiej, kiedy usunie się ten fragment. Jest bardzo dynamiczny, a ta wstawka go wyhamowuje, choć być może zostawiłeś ją celowo. To jedynie sugestia.

Po pewnych wahaniach, usunąłem ten fragment, zgodnie z sugestią. Chyba faktycznie lepszy rytm.

 

Po tym fragmencie pryskają resztki sympatii, którą miałem do głównego bohatera. Uznaje go za niebezpiecznego świra. Widać, że nie żałuje tego, co zrobił. Od tego fragmentu zaczynam się go bać i w odróżnieniu od Q nie potrafię się z nim utożsamić. Nie wiem, czy to celowe, ale jeśli tak, to dobrze Ci wyszło.

Heeeej, należało jej się ;) Żartuję, masz wszelkie prawo do takiego odbioru bohatera. <Robi nieprzeniknioną minę.>

 

Chyba kiedyś, na moment, przestawała płakać i przeklinać. )) Usunąłbym również jedno z przeklinań.

To kolejny fragment, w którym bohater traci w moich oczach. W sumie, to on też pozwolił babci umrzeć w samotności, a nie widzę, żeby miał jakąś autorefleksję. Mama codziennie płacze(to codziennie jest ważne, bo jeśli ktoś codziennie płacze z jednego powodu, to musi być w rozpaczy), a on jedyne co robi, to się wyprowadza.

To Twoja interpretacja i dobrze ją argumentujesz. Zwróciłbym tylko uwagę na wiek bohatera i brak ojca, czy dziadka w tej historii.

 

Wszystkim, czyli bohaterowi i jego mamie? Jeśli tak, to moim zdaniem niepotrzebne (jest chyba jeszcze ojciec). Nie lepiej między katastrofa a opisywała dać kropkę?

Zgoda, dałem ;)

 

Czyżby jednak fantastyka, a nie sen wariata? ))

 

Lepiej mi brzmi wzmocniła we mnie wiarę albo umocniła mnie w wierze.

Trochę kościelnie, ale niech będzie :)

 

Czy to dowcip? Nie łapię.

Taki dowcip, że Bydgoszcz żre się z Toruniem, jak Gorzów Wielkopolski z Zieloną Górą, Kalisz z Ostrowem Wielkopolskim.

 

Znowu tylko luźna sugestia i moje subiektywne ucho. Lepiej mi brzmi:

Ruszyłem na wrogów w mrożącym krew w żyłach okrzyku.

Dzięki, pozostanę w tym wypadku przy swojej wersji.

 

Te zdanie też mi nie pasuje. Wolałbym tak:

Gdy skończyłem opowiadać tę historię, zobaczyłem w niebieskich oczach Alicji współczucie i odbicie własnej twarzy.

Rozumiem, co masz na myśli, ale Twoja wersja nie brzmi mi. Pomyślę nad tym jeszcze.

 

Zrobiłbym z tego dwa zdania:

Tego dnia nie spałem. Włóczyliśmy się z Alicją ulicami Bydgoszczy.

Myślałem również o tym wcześniej. Trochę zmieniłem to zdanie, ale jednak pozostawiłem jako jedno.

Tanie wino uderzyło do głowy? ))

Jakbyś nie pił Komandosa nigdy :P

 

Co myślisz o tym:

Przytuliłem ją jeszcze mocniej, tak że poczułem bicie jej serca. Bałem się, ale byłem także szczęśliwy…

Nad ranem obudził mnie donośny trzask. Zerwaliśmy się wspólnie z Alicją z fotela.

Coś może być nie teges tutaj, pomyślę jeszcze. Na ten moment, Twoja wersja też mi nie pasuje,a le dzięki za uwagę.

 

Czy nie lepiej:

Posprzątaliśmy bałagan i dość szybko położyliśmy się spać. Byliśmy wyczerpani całym dniem włóczenia się po Bydgoszczy oraz emocjami związanymi z niedoszłym końcem świata.

IMO – nie ;) Ja tam lubię czasem takie lekko dłuższe zdania. Ale fajnie, że zwracasz na takie sprawy uwagę.

 

Podsumowując: dzięki raz jeszcze za wyczerpujący komentarz. Dałeś mi do myślenia :)

Che mi sento di morir

Nie ma za co. Będzie po blisko 80k znaków piły, podobnej do mojej.

Sugestie były na moje ucho, a jak wiesz, nie zawsze słyszę, kiedy sam fałszuję. Cieszę się, że niektóre były przydatne. )

 

“Ale że coooo?” ;) 

Taka była moja reakcja na koniec. Uznaj to za komplement, bo udało Ci się mnie zaskoczyć, kompletnie nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji, po prostu niesiona tekstem, nie zastanawiałam się, jak to się skończy. 

Ładne to opowiadanie. Dobrze się czytało, mimo długich zdań (ale w tym konkursie to akurat chyba wskazane). Bohaterowie przyzwoici, subtelnie ich wykreowałeś, z wyczuciem, ale tutaj tyle wsytarczy. Bardzo dobrze to wyszło. Zwróciłam też uwagę na opis Bydgoszczy. Nigdy nie byłam w tym mieście. Przedstawiłeś je obrazowo, wręcz czułam zapach tych przydrożnych kwiatów. Ładnie.

 

Dwa razy coś tam mi zgrzytnęło, np. tu: 

 

wypowiedziane przeze mnie słowa z ledwością wymknęły się zza zaciśniętych zębów. → słowa mogą się tak same wymknąć? ;) Ja osobiście niespecjalnie lubię takie zabiegi.

 

Zrzuciłem kołdrę na podłogę i chwyciłem ją za rękę w różowej piżamie, tak jakbym złapał się poręczy chroniącej mnie przed upadkiem w przepaść szaleństwa. → Tu się zatrzymałam, bo po pierwszym czytaniu zrozumiałam, że to ręka jest w różowej piżamie, a nie cała dziewczyna :)

 

Ale to drobnostki. Dalej już nic mi się w oczy nie rzuciło. 

 

 

Przyjemnie się czytało, sporo obrazowych porównań. Nigdy nie czytałem Lovecrafta (nie bijcie), ale mogę za to powiedzieć, że Twoje opowiadanie miejscami przywodzi mi na myśl styl Marqueza, szczególnie fragment o babci. To jest, rzecz jasna, komplement ;)

 

W oczy rzuciło mi się:

Byłem za to Staszkiem, Ziutkiem, Krzysiem. Najczęściej jednak po prostu patrzyła przed siebie nie zauważając mnie, jak przez szybę. Zwracała się za to często do lustra

zawsze napotykała na granicę w postaci zwierciadła

bez tego “na” byłoby chyba zgrabniej

 

A zamiast “kapusie” użyłbym “konfidenci”, ale to już kwestia wyboru. W każdym razie powodzenia w konkursie :))

Cześć Saro :) Dzięki za wizytę i miłe słowa.

 

Cieszę się, że udało mi się Ciebie zaskoczyć :D

 

 

Że ładnie, że obrazowo? Ach – dziękuję, jestem szczęśliwy, że tak odbierasz tę historię.

 

Zwróciłam też uwagę na opis Bydgoszczy. Nigdy nie byłam w tym mieście. Przedstawiłeś je obrazowo, wręcz czułam zapach tych przydrożnych kwiatów.

 

wypowiedziane przeze mnie słowa z ledwością wymknęły się zza zaciśniętych zębów. → słowa mogą się tak same wymknąć? ;) Ja osobiście niespecjalnie lubię takie zabiegi.

Zostałem zmotywowany do poszukania bardziej obrazowego języka przy opisach paniki bohatera. Może warto poprawić, pomyślę. dzięx :)

 

Zrzuciłem kołdrę na podłogę i chwyciłem ją za rękę w różowej piżamie, tak jakbym złapał się poręczy chroniącej mnie przed upadkiem w przepaść szaleństwa. → Tu się zatrzymałam, bo po pierwszym czytaniu zrozumiałam, że to ręka jest w różowej piżamie, a nie cała dziewczyna :)

W sumie, to wyszło jakby ręka w piżamie należała do kołdry :D Poprawiłem, nie wiem czy na lepsze ;)

 

Kłaniam się i życzę miłego wieczoru :)

 

Edit: dziękuję także za klika :)

Che mi sento di morir

Cześć Helmucie :)

 

Dzięki za wizytę, lekturę i pozostawiony komentarz yes

 

Twoje opowiadanie miejscami przywodzi mi na myśl styl Marqueza, szczególnie fragment o babci. To jest, rzecz jasna, komplement ;)

Jasna rzecz ;) Chyba “Sto lat samotności” miało takie motywy rodzinne, czy coś jeszcze masz na myśli?

 

Poprawiłem te dwa wskazane powtórzenia, nie wiem, gdzie miałem oczy :)

 

 

A zamiast “kapusie” użyłbym “konfidenci”, ale to już kwestia wyboru. W każdym razie powodzenia w konkursie :))

“Konfidenci”, to chyba na konkurs rapowy cheeky Podoba mi się “kapusie”, zostawiam tę wersję. To słowo jest dla mnie takie śmieszne, dziecinne nieco. I tak właśnie jest mój zamysł, żeby tak to brzmiało.

 

Dobrego wieczoru!

Che mi sento di morir

Dokładnie, jak czytałem to pomyślałem “kapusie to takie dziecinne słowo”. Ale jeżeli taki był zamiar to szafa gra. 

 

Również życzę miłego wieczoru :)

Haha, no popatrz, jaki mamy podobny odbiór tego słowa laugh Wow.

Che mi sento di morir

Wiosna była piękna tego roku jak nie wiem co.

Fakt, mówi się tak, ale dla pisarza to kiepski opis uroków wiosny. :P

 

Ja i Alicja

Alicja i ja

 

Od czego by tu zacząć… niby nie ma w tym tekście nic strasznego, jednak uchwyciłeś grozę. Jak przeczytałem ostatni akapit to dreszcz mi przeszedł po plecach.

Świetny pomysł z tym światem po drugiej stronie lustra, w którym nastąpiła katastrofa, z szaleństwem babci, która zaraziła szaleństwem bohatera.

Co mi się najbardziej podoba w tym opowiadaniu?

Że nie wyjaśniasz, co się wydarzyło. Może bohater jest szalony, a może dzieją się wokół niego rzeczy niewytłumaczalne. I właśnie te rzeczy niewytłumaczalne, które opisujesz, te spadające lustro, które spadło akurat tego dnia, który wiele lat temu przewidziała babka, jest tak bliskie dziwnym historiom krążącym w zamkniętych kręgach rodziny i bliskich, że aż przekonywujące. 

Podobało mi się.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

No proszę, fajny tekst. Bardzo płynnie się go czyta, niesiesz czytelnika. Fajnie skonstruowany, jest puenta na koniec, jest klimat, jest dziwnie, jest nietypowy pomysł, jest nietypowy bohater. 

Nie ma natomiast Ktulu, a i fantastyka taka, no, jeśli spojrzeć przychylnie to jest.

Klikam.

Hej, dzięki za wizytę, komentarze i kliki Geki i Łukaszu :)

 

@Geki

 

Fakt, mówi się tak, ale dla pisarza to kiepski opis uroków wiosny. :P

Wiem, że Ty piszesz ładniej ;) Celowo stosuję ten i kilka podobnych zwrotów w celach prześmiewczych. Być może nie jest to wystarczająco wyczuwalne.

 

Alicja i ja

Ależ właśnie o to chodzi, że “ja i Alicja” :P

 

Jak przeczytałem ostatni akapit to dreszcz mi przeszedł po plecach.

Sam sobie gratuluję zatem, nie spodziewałem się chyba takiego efektu :)

 

Świetny pomysł z tym światem po drugiej stronie lustra, w którym nastąpiła katastrofa, z szaleństwem babci, która zaraziła szaleństwem bohatera.

Dziękuję pięknie. Lustro, wiesz, nie jest nowym pomysłem, tym bardziej mnie cieszy, że nie przeszkadzało a wręcz przeciwnie :)

 

I właśnie te rzeczy niewytłumaczalne, które opisujesz, te spadające lustro, które spadło akurat tego dnia, który wiele lat temu przewidziała babka, jest tak bliskie dziwnym historiom krążącym w zamkniętych kręgach rodziny i bliskich, że aż przekonywujące. 

Mogę Ci zdradzić w sekrecie, że to jest taka trochę historia rodzinna, czy raczej na motywach historii rodzinnej. Trafiłeś zatem w dychę!

 

 

 

@Łukaszu Kuliński

 

No proszę, fajny tekst. Bardzo płynnie się go czyta, niesiesz czytelnika. Fajnie skonstruowany, jest puenta na koniec, jest klimat, jest dziwnie, jest nietypowy pomysł, jest nietypowy bohater. 

Bardzo się cieszę, że tak uważasz.

 

 

Nie ma natomiast Ktulu, a i fantastyka taka, no, jeśli spojrzeć przychylnie to jest.

Trochę tak a trochę nie ;) Ktulu nie ma, fakt, HPL oraz fantatystyki, przychylne oko – jako rzekłeś, może się pewnie doszukać. Mam taką nadzieję ;)

 

Pozdrawiam Was serdecznie!

Che mi sento di morir

Wiem, że Ty piszesz ładniej ;) Celowo stosuję ten i kilka podobnych zwrotów w celach prześmiewczych. Być może nie jest to wystarczająco wyczuwalne.

Szczerze, to odebrałem je jako osobliwości i niewielkie zgrzytnięcia, ale nie psuły ogólnego odbioru tekstu. Zaś co do ładnego pisania, to nie wiem, są i tacy, którym moje pisanie się nie podoba (choćby Łukasz :P). Poza tym nie oceniałbym cię po tym jednym opowiadaniu – To nie jest miasto dla starej magii jest genialne, zapłaciłbym nawet, żeby je drukiem przeczytać, jakbyś je rozbudował.

 

Dziękuję pięknie. Lustro, wiesz, nie jest nowym pomysłem, tym bardziej mnie cieszy, że nie przeszkadzało a wręcz przeciwnie :)

Wiem, że istnieje tendencja, do poszukiwania nowości i stawiania na nowości… ale ja się w nią nie wpisuję. Może dlatego moje teksty nie są mocno zaskakujące, bo na zupełnie inne elementy stawiam. I, co za tym idzie, wykorzystanie znanych motywów wcale mi nie przeszkadza. :)

 

Mogę Ci zdradzić w sekrecie, że to jest taka trochę historia rodzinna, czy raczej na motywach historii rodzinnej. Trafiłeś zatem w dychę!

Ma się to wyczucie. :D

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

To nie jest miasto dla starej magii jest genialne, zapłaciłbym nawet, żeby je drukiem przeczytać, jakbyś je rozbudował.

Dzięki, miło mi bardzo heartyes

No i słowa kluczowe: “jakbyś je rozbudował”. smiley

Edit: być może kiedyś rozbuduję, albo stworzę choć kolejną część.

Che mi sento di morir

O mój borze zieloniutki jak sam Cthulhu, od czego tu zacząć?!

 

Nie wiem jak długo będę pisać ten komentarz , bo chce się odnieść do wszystkiego, i do treści, i do komentarzy :D W ogóle nie macie dla mnie litości, taki cthulaczo-horrorowy czas nastał tej jesieni, a ja tak kocham jesień, wcale nie kojarzy mi się z zagładą wszystkiego… Dobra, jedziemy. 

 

To zacznę może od tego, czego nie ma, a chyba miało być, ale czego brak mnie ucieszył, czyli dobrze, że nie ma, choć chyba to nie powinno być dobrze, że dobrze, że nie ma, skoro powinno to tu być, a tego nie ma – czyli Lovecraft:

Wiesz, że nie znam, nic nie czytałam (High five Helmut! Nie stoisz sam pod pręgierzem! :D), wyobrażenie o tym świecie mam nikłe (dzięki konkursowi portalowemu coraz większe, choć pewnie nie do końca spójne z oryginałem ;)). Po tekstach Realuca i Gekiego, u Ciebie też spodziewałam się tej potworzastej grozy a tu… cisza. Spokój. Żadnych przedwiecznych glutów. I tu mnie zaskoczyłeś, na plus.

Od razu wyjaśniam – tamte bardziej lovecraftowe opowiadania są świetnie i wg mnie dobrze wykorzystują klimat horroru, po prostu ciekawie było przeczytać coś innego. W szczególności, że ja idei Cthualkowej nie mogę kupić jakoś, więc miło, że u Ciebie tego nie ma. Szukasz napięcia gdzie indziej. Fajnie.

Równocześnie boje się, że dla jury możesz być zbyt daleko od Lovecrafta (obawiam się, że słowo “groteskowy” nie załatwia sprawy, chociaż wedle punktacji NearDada dodaje +10 do lovecraftowości :P), ale to już niech się grono konkursowe martwi. 

Podpowiedz niezorientowanej mnie – lustro nawiązuje do Lovecrafta? Czy jakieś zagięcie czasoprzestrzeni? Po prostu ciekawa jestem jak to połączyłeś z tematyką konkursową, a z racji mojego nieobycia w temacie, nie wiem. 

 

Temat drugi, czyli no weź:

To może szybko wyrzucę z siebie co mi się nie podobało, żeby później radośnie jechać dalej: no, potknęłam się tak samo Pop Lab na reakcji bohatera na głupią dziewczynę. No weź no! :D Owszem, jest tempą dzidą, że się tak zachowała i kpiła z niego, ale jak piszesz, że gość się na nią rzucił z nożem, a później nawet nie żałował, że go poniosło w nerwach, to coś zgrzyta. Ok, rozumiem, że się wściekł, nawet pobił, ale świadomie chciał zaciukać?

Pomijając utraconą sympatię do bohatera, ten fragment mocno sugeruje, że chłopak zaczyna wariować czy jest opętany przez potwory (Uważałem, że okażę jej łaskę, że taka śmierć będzie mniej bolesna niż rozerwanie ciała przez wybuch.). Gdyby może później był komentarz, że zdaje sobie sprawę, że zaczyna reagować jak nie on, że to wpływ potężnej paniki, obsesji, cokolwiek – byłoby to bardziej wiarygodne. A tu nic, nie ma kontynuacji szaleństwa (przynajmniej tak wyraźniej). To jedyny moment, gdy zachowuje się aż tak ostro. O, reakcja na upierdliwe dzieciaki była odpowiednia, wkurzył się i im pogroził. A w akcji z dziewczyną coś poszło nie tak. Później i wcześniej wydaje się wystraszony, przytłoczony, osaczony, no w pozostałych fragmentach mi go żal, a tu mam takie mmm kto z niego wyskoczył? Jeśli Cthulhu, czy inny Shoggoth to spoko, ale jakoś tego nie widzę. 

 

(Uwaga tu są spoilery spoilerów w spoilerach, nie czytać jakżeście nie czytali!) 

Nieładnie to tak przyrównywać do innych opowiadań, ale widzę, że macie z Realuciem wesoły pojedynek, więc skorzystam, może mi obaj wybaczycie (Realuc, mogę?): u niego w “Glistach” też chłop się rzuca (skutecznie) na partnerkę – ale tam to szaleństwo jest bardziej uzasadnione i widoczne, spójne z ogólnym zachowaniem i charakterem bohatera. Do Twojego chłopaka ta scena mi po prostu nie pasuje. 

 

Choroba. Mówiąc to, właściwie zacząłem od końca, ale co innego miałem powiedzieć? Chciałem dać Alicji wytłumaczenie, tak po prostu i od razu. Chociaż sam przecież w to zwykłe wytłumaczenie nie wierzyłem. Ona w nie uwierzyła, przynajmniej na samym początku.

→ chyba, że bohater też jest chory. Wtedy mamy inny trop interpretacyjny, który mógłby się bronić, ale nie jest to jak dla mnie jasne. 

 

<Robi nieprzeniknioną minę.>

→ :> czyli jaką? Nie wiem jak wyglądasz, ale i tak bardzo usilnie próbuję sobie zwizualizować tę minę, za którą się tu chowasz ;D 

 

 

Język i tempo:

Czyta się fajnie, chociaż ja wolę jak jedziesz szybciej, takim tempem i akcją (mówiłam, że bardzo podobała mi się dynamika “To nie jest miasto dla starej magii”? Nie? To mówię, bardzo lubię tamto opowiadanie :)) 

Ale dobra, tutaj mamy opowieść snutą jak taki strumień wspomnień, więc gra. Piszesz ładnie, tak obrazowo, ja tam lubię takie zdania (ani długie mi nie przeszkadzały jak niektórym, ani zbyt kolokwialne zwroty, mnie to wszystko pasi ;))). 

 

Wiosna była piękna tego roku jak nie wiem co. Ziemia pękała od skwaru, a w małomiasteczkowym powietrzu nieustannie unosił się zapach grilla oraz dźwięki skwierczącego mięsa, przeplatane chichotami członków klasy średniej oraz ich pociech.

→ oj śmiechłam tu :D faktycznie piękna wiosna haha 

 

Pytanie na marginesie: to w ogóle nie jest uwaga, tylko serio pytanie, bo nauka interpunkcji poprawnej ciągle u mnie w powijakach, ale po prostu czasem nie rozumiem, czemu gdzieś stawiasz przecinki albo tak konstruujesz zdania. Jak czytam takie zdanie na głos, to się zacinam, bo jakoś każdy przecinek to przystanek i czasami mam tych przystanków, uh, za dużo, stoję i stoję, paczaj tu:

 

Po upłynięciu mniej więcej pół godziny, w końcu doszedłem do siebiesprawdziłem, która godzina, zerknąłem na datę w kalendarzu.

 

Tak ma być? Może tak, a ja czegoś nie kumam :D

 

Bydgoski setting:

Bardzo podobał mi się opis miasta, swoją droga dzisiaj rano ni z tego, ni z owego wspominałam, że Bydgoszcz to jedno z niewielu miast w Polsce, które mnie pozytywnie zaskoczyło i mi się bardzo podobało i w ogóle miało klimat, ta wysepka i oh i ah. Odpalam Twój tekst, a tu: Bydgoszcz. O_O Well, nie powinno mnie to już dziwić, witamy w Solusie.

 

 

Fabuła:

Dobra jest, jeden motyw dla mnie super, ale zostawiam sobie największe pochwały na koniec, bo wiadomo, człowieka poznaje się po tym jak kończy, więc daj mi jeszcze moment. 

Sama zamota z pogubionym bohaterem jest dobra (z wyjątkiem nieuzasadnionego epizodu agresji, ale tu Ci już głowę wystarczająco trułam :P). Smutne to, że ukrywał swoje lęki przed partnerkami, fajnie, że na końcu znalazł Alicję, ich majówka mi się podobała i tym bardziej boli zakończenie, chociaż jest fajnie zagrane – czy Alicję wciągnęło do świata lustrzanego? Czy ona istniała w ogóle? Czy stała się zjawą? No, otwarte, smutne zakończenie. 

Rodzina – zachowanie matki opisane dobrze, poczucie winy, ucieczka młodego od problemu, który go przerósł i go nie rozumiał – to wszystko jest świetnie opisane. Tu przechodzę do najciekawszego dla mnie wątku, czyli babci

Szczerze? Jak dla mnie to o niej jest to opowiadanie. W tle mam jakieś dzieciaki w dresach, wierzbę (czemu wierzba i wybuch, nie pokumałam tego?), jakieś nieudane związki, zagubionego bohatera, ładną Bydgoszcz, koniec świata… ale w tle. W centrum jest ta babcia, pochodząca z innego świata / odchodząca do innego świata? Babcia-Wyrocznia, Babcia-Zwierciadło. 

Na początku chciałam pytać czemu wybrałeś taką, a nie inną datę z tym majem, ale widzę przedmowę i Twoje komentarze, także już nie pytam :)

Naprawdę świetnie to przedstawiłeś. Bardzo emocjonalnie wyszło i mnie wzruszyło. Ta choroba, te garnki, to gadanie do siebie, ta uciekająca pamięć, przytłoczona tym rodzina… 

Pokrywki podskakiwały na parze z wody, którą podlewała wymyślone potrawy, w całym domu unosił się swąd spalonego metalu.

→ widzę to.

W niektóre dni siedziała tylko na łóżku i gapiła się bezmyślnie na swoje ręce, jakby zastanawiała się, do czego służą.

→ :( to niestety też.

Niekiedy pojawiały się tam także zwierzęta jak pies Kajtek czy suka Perła, na poły legendarne stworzenia z sielskiego obrazu jej dzieciństwa, który malowała przede mną lata temu, gdy byłem ledwo odrośniętym od ziemi smykiem.

→ ładne!

 

a ja przyjrzałem się okruchom szkła, drobnym jak łzy kapiące z dziecięcej twarzy. Fragmenty szkła były przydymione i lekko stopione, jakby jakiś silny wybuch roztrzaskał je od środkaa ja przyjrzałem się okruchom szkła, drobnym jak łzy kapiące z dziecięcej twarzy

→ mnie się bardzo podoba ta metafora. 

 

Mogę Ci zdradzić w sekrecie, że to jest taka trochę historia rodzinna, czy raczej na motywach historii rodzinnej. Trafiłeś zat dychę!Mogę Ci zdradzić w sekrecie, że to jest taka trochę historia rodzinna, czy raczej na motywach historii rodzinnej. Trafiłeś zatem w dychę!

→ aż chcę zapytać o rodzinną legendę! 

 

A motyw lustra – niby oklepany, ale bardzo tu pasuje i ładnie gra z historią. Masz coś z tymi lustrami, widziałam, że u Kelinowej Twardowskiej też zwróciłeś na to uwagę ;) W pełni rozumiem, odbicie nas i naszego świata jest fascynującym tematem. 

 

Och. Chyba skończyłam wreszcie, idę klikać.

 

Dziękuję! I powodzenia konkursowo, trzymam kciuki! :)))

 

EDIT:

 

@GEKI, ejże! :D

Wiem, że istnieje tendencja, do poszukiwania nowości i stawiania na nowości… ale ja się w nią nie wpisuję.

A kto, jak kiedyś broniłam tego, że nie zawsze trzeba być mega oryginalnym, to mi odpowiedział, że “fakt, że my nie jesteśmy w stanie wymyślić czegoś oryginalnego, nie oznacza, że ktoś mądrzejszy od nas tego nie zrobi” (parafrazuję, nie jest to cytat dosłowny ;)) 

 

 

@GEKI, ejże! :D

Wiem, że istnieje tendencja, do poszukiwania nowości i stawiania na nowości… ale ja się w nią nie wpisuję.

A kto, jak kiedyś broniłam tego, że nie zawsze trzeba być mega oryginalnym, to mi odpowiedział, że “fakt, że my nie jesteśmy w stanie wymyślić czegoś oryginalnego, nie oznacza, że ktoś mądrzejszy od nas tego nie zrobi” (parafrazuję, nie jest do cytat dosłowny ;)) 

No, to był cytat, którego użyłem, kiedy rozmawialiśmy o braku możliwości napisania czegoś nowego, bo jakoby wszystko już zostało napisane. Nie twierdziłem, że pisarski kunszt definiuje w głównej mierze jak największa oryginalność i niecodzienność pomysłu. :P

…zaraz, a kto krytykował mnie za używanie zgranych motywów? xD

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Cześć!

Kierowniku, czy to czasem nie jest tak, że komuś tu się napisał za krótki tekst i trzeba go było dopompowywać do limitu? ;-)

Bo niektóre fragmenty skłaniają do takiej refleksji. Zwłaszcza początek, napakowany przymiotnikami jak pks do Lichenia. ;-)

Początek trochę zniechęcał. Jakiś taki leniwy. Przepełniony bardzo szczegółowymi opisami. Myślę tu głównie o jednym akapicie, bo dalej już znajdujesz właściwy rytm. I tak już sobie płyniesz tym właściwym tempem do końca.

Tekst bez szaleństw. Raczej stawiający na osobliwość i tajemnicę niż grozę. I takie spokojne, osobliwie opowiadanie czytało się całkiem fajnie. I wcale nie oczekiwałem po nim grozy. Przeciwnie, byłem bardzo zadowolony, że wybrałeś taki, a nie inny kierunek.

Tekst jak pisałem bez szaleństw i sam główny motyw dość oszczędny. Budowany wokół paranoi związanej z konkretną datą. Niby proste, niby nic szczególnego, ale jednocześnie pasuje i do długości tekstu (tej planowanej, nie tej napompowanej :D) i do sposobu wykonania.

Bo tutaj z kilku, zdawać by się mogło, prostych, niepozornych składników powstaje wcale ciekawe danie. Pierwsza część trochę leniwa, (nazwijmy ją przystawką). Leniwa głównie dlatego, że nie odkrywasz jeszcze wszystkich kart. Dostajemy opis poszczególnych relacji z dziewczynami, gdzieś tam pojawia się już wzmianka o fobii. Natomiast to danie główne – przyczynę fobii i jej “ekspozycję” podajesz nieco później. I w tym momencie to zainteresowanie tekstem rośnie.

Pomysł na osobliwość, jak pisałem, może i niepozorny, ale wypada bardzo ciekawie. Bo to jest taka osobliwość bardzo, że tak to ujmę, swojska. Nie ma szukania przedwiecznych, tajemniczych sił pochodzących z odległych zakątków. Budujesz weird na osobliwości zamkniętej w danej rodzinie, nie pchasz się daleko z miejscem akcji. I taki “swojski weird” wydaje się być interesującym pomysłem. W każdym razie czytałem z zainteresowaniem.

Styl miejscami wydaje się nawiązywać do Lovecrafta. Jasne, nie ma tu “uwielbianych” przez wszystkich zdań na pół strony (i chwała Ci za to!). Natomiast widać w tych pojedynczych zdaniach jakiś element (niezbyt mocno eksponowany, ale wyczuwalny) Lovecraftowego stylu. Akurat tyle, żeby go zauważyć, ale też zaadaptowany do Twojego stylu, dzięki czemu nie męczy.

Pewne elementy tekstu budzą wątpliwości. Chodzi przede wszystkim o zachowanie bohatera. Jest przepełniony fobią do konkretnej daty, ale kiedy się budzi, ma wątpliwości, który jest rok. Myślę, że bohater z taką fobią nie tyle budził by się z drżeniem każdego dziesiątego maja, ale raczej odliczał te dni do “sądnego” dnia i roku. W każdym razie ten motyw budził trochę moje zawahanie.

Podobnie rzecz ma się z postawą bohatera wobec dziewczyn i tego konsekwencjami. Gość rzuca się z nożem, ale dość szybko wraca do w miarę normalnego życia, w dodatku buduje kolejny związek. Może to moja wyobraźnia jest trochę ograniczona, ale ten element tekstu szybko wylądował w przegródce: czepy i wątpliwości. ;-)

Tempo tekstu takie półLovecraftowe. Niezbyt szybkie, ale jednak szybsze. Z jednej strony nawet pasuje do historii, z drugiej nadaje mu trochę wspomnianej leniwości, gdzie bohater sporo opowiada, wiele rzeczy znamy z relacji, mało przeżywamy bezpośrednio. Właściwie dopiero od tego momentu:

 

Niedługo po śmierci babci nastąpiła seria nietypowych epizodów, która wzmocniła mnie w wierze w przepowiednię o armagedonie. Najdziwniejsze było spotkanie z dzieciakami z Bydgoszczy, mniej więcej w połowie kwietnia kilka lat temu.

czułem, że jestem bliżej bohatera. Że dajesz mi się zetknąć z jego chorobą bardziej wprost, poprzez bezpośrednie ukazanie pewnych zachowań i paranoi. Wcześniej znałem to głównie z opowieści.

Tego chyba trochę mi brakło. Bo jednak spora część historii to pewna relacja, wspomnienia, opisy. A kiedy dostajemy w końcu bezpośrednie zetknięcie z osobliwością, tekst powoli zbliża się do końca. I przez to nie wszystko wybrzmiewa tak, jak mogłoby. Co nie znaczy, że wybrzmiewa słabo.

A nie znaczy, bo akurat zakończenie, w mojej opinii, bardzo Ci się udało. Właściwie mocno podnosi ono ocenę tekstu. Nie jest jednoznaczne, skąpisz wyjaśnień, ale jednocześnie jest w pewien sposób zaskakujące i osobliwe, a zarazem, choć niedopowiedziane jak szlag, ładnie zamyka tę historię. I każe stwierdzić, że przeczytałem całkiem dobry, interesujący tekst.

Mimo dobrej oceny trochę, jak widzisz, marudzę> Nie traktowałbym tego jednak w kategorii czepów, ale raczej jakiegoś materiału poglądowego do pracy na przyszłość. Z wyraźną adnotacją, że to odczucia jednego tylko czytelnika. I że trzeba to mieć na uwadze.

Wiesz, jakoś tak się składa, że najwięcej marudzę przy tych wcale dobrych tekstach. Bo gdzieś tam wtedy widzę, że autor ma na czym pracować, więc doceniając niejako ten fakt, szukam dla niego możliwości rozwoju. Jasne, w ogólnym spojrzeniu taki komentarz wydaje się być trochę zachwiany, bo gość opowiada Ci o pozytywnych wrażenia z lektury, a potem zaczyna jęczeć. Ważne jednak są motywacje tego jęczenia. Zalety tekstu doskonale znasz: częściowo wymieniłem je ja, wcześniej sporo pisali o nich inni czytelnicy. A rzucić materiał do dalszej pracy zawsze warto, bo w końcu taki komentarz i tak należy do Ciebie. I spożytkujesz go tak, jak uznasz za stosowne. W każdym razie, sporo się udzielasz na portalu, więc należy Ci się pełniejszy komentarz jak mało komu.

Dobra, tyle.

Pozdrowił i poszedł.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

…zaraz, a kto krytykował mnie za używanie zgranych motywów? xD

laugh <szczerze się najpiękniej jak umiem, bo lepiej tego nie skomentuję> 

 

Ooo ale na pewno nie powiedziałam, że wszystko zostało już napisane, zawsze chodziło mi tylko o to, żeby nie stawiać sobie hiper mega oryginalności światotwórstwa jako priorytetu, bo się często można zafiksować, tracąc przy tym to co najważniejsze, czyli fabułę, jakieś przesłanie, emocje itd. 

Co do tych motywów – no krytykowałam, ale to dlatego, że horrorowatościowo były już wyświechtane, a przez to traciły na sile straszenia. Widzisz np. w Twoim “Kiedy po nasz przyszli” w ogóle mi popularne motywy nie przeszkadzały (że elfy, że indianie itd.), wręcz służyły tekstowi :) 

 

BK – nie masz nam za złe offtopu, prawda? :> 

 

BK – nie masz nam za złe offtopu, prawda? :> 

Offtop to moje drugię imię :P

 

Na razie jestem przytłoczony, bo spadły dwie komentarzowe bomby atomowe na ten tekst :D Będę odpowiadał teraz cały dzień ;) Dajcie mi proszę chwilę.

 

 

 

Che mi sento di morir

@Koi

 

taki cthulaczo-horrorowy czas nastał tej jesieni, a ja tak kocham jesień, wcale nie kojarzy mi się z zagładą wszystkiego

Wolałabyś zagładę Nietzschego? :D

 

To zacznę może od tego, czego nie ma, a chyba miało być, ale czego brak mnie ucieszył, czyli dobrze, że nie ma, choć chyba to nie powinno być dobrze, że dobrze, że nie ma, skoro powinno to tu być, a tego nie ma – czyli Lovecraft:

Równocześnie boje się, że dla jury możesz być zbyt daleko od Lovecrafta (obawiam się, że słowo “groteskowy” nie załatwia sprawy, chociaż wedle punktacji NearDada dodaje +1 do lovecraftowości :P), ale to już niech się grono konkursowe martwi. 

 

Gdyby ND sprawdzał konkursowe teksty, to miałbym to jak w banku ;) Szczerze mówiąc dodałem to słowo specjalnie dla niego :) Fajnie, że to wyłapałaś, ach jaka Ty jesteś spostrzegawcza :)

Nie no serio, jest inspiracja HLP’em, będę się najwyżej tłumaczył przed jury ;)

 

I tu mnie zaskoczyłeś, na plus.

No i świetnie, cieszę się, że na plus :)

 

W szczególności, że ja idei Cthualkowej nie mogę kupić jakoś, więc miło, że u Ciebie tego nie ma. Szukasz napięcia gdzie indziej.

HPL to nie tylko Cthulu, nie zawsze wszystko sprowadza się do zewu przedwiecznych istot.

 

 

 

Podpowiedz niezorientowanej mnie – lustro nawiązuje do Lovecrafta? Czy jakieś zagięcie czasoprzestrzeni? Po prostu ciekawa jestem jak to połączyłeś z tematyką konkursową, a z racji mojego nieobycia w temacie, nie wiem. 

Trochę tak, a trochę nie. Skoro pytasz, zdradzę, że moją bezpośrednią inspiracją był tekst HPL “Cień spoza czasu (The Sha­dow Out of Time, 1935)”.

 

No weź no! :D Owszem, jest tempą dzidą, że się tak zachowała i kpiła z niego, ale jak piszesz, że gość się na nią rzucił z nożem, a później nawet nie żałował, że go poniosło w nerwach, to coś zgrzyta. Ok, rozumiem, że się wściekł, nawet pobił, ale świadomie chciał zaciukać?

Ale jak to pobił? Dopuszczasz tego rodzaju przemoc? Bo ja nie :P

Bohater zrobił to przez swoją fobię, myślał, że armagedon się zbliża i chciał ulżyć ukochanej w niedalekim cierpieniu związanym z rozerwaniem ciała przez wybuch. A że później nie żałował… No to już kwestia interpretacji dlaczego. To nieżałowanie jest trochę przesadzone, ale celowo.

 

Gdyby może później był komentarz, że zdaje sobie sprawę, że zaczyna reagować jak nie on, że to wpływ potężnej paniki, obsesji, cokolwiek – byłoby to bardziej wiarygodne.

Wiarygodność jest chyba tutaj kwestią interpretacji. Celowo pozostawiam pole do niej, chciałem też zrobić tak, żeby nie wszystkie klocki do siebie pasowały – tak jak z komentarzem odnośnie sąsiadów i policji. Szkoda, że nie zagrało, liczyłem się z tym.

 

(Uwaga tu są spoilery spoilerów w spoilerach, nie czytać jakżeście nie czytali!) 

Bardzo przydatna uwaga :)

 

macie z Realuciem wesoły pojedynek, więc skorzystam, może mi oboje wybaczycie 

Realucowi do ręki dajesz tak po prostu ten komentarz, żeby mnie mógł nim wyfiletować? ;)

 

→ :> czyli jaką? Nie wiem jak wyglądasz, ale i tak bardzo usilnie próbuję sobie zwizualizować tę minę, za którą się tu chowasz ;D 

Chowam się i nie wyjdę. Pozostawiam interpretację czytelnikom, dlaczego moja ma być lepsza?

 

Czyta się fajnie, chociaż ja wolę jak jedziesz szybciej, takim tempem i akcją (mówiłam, że bardzo podobała mi się dynamika “To nie jest miasto dla starej magii”? Nie? To mówię, bardzo lubię tamto opowiadanie :)) 

No cieszę się, chyba. Bo tamto przynajmniej jest okej, tak? :D

 

→ oj śmiechłam tu :D faktycznie piękna wiosna haha 

I super, o to chodzi :)

 

Tak ma być? Może tak, a ja czegoś nie kumam :D

Tak mnie się zdaje, staram się wtrącenia obwarowywać tymi przecinkami, przyjdzie Reg albo Tarnina, to się pewnie dowiemy :D

 

Bardzo podobał mi się opis miasta, swoją droga dzisiaj rano ni z tego, ni z owego wspominałam, że Bydgoszcz to jedno z niewielu miast w Polsce, które mnie pozytywnie zaskoczyło i mi się bardzo podobało i w ogóle miało klimat, ta wysepka i oh i ah. Odpalam Twój tekst, a tu: Bydgoszcz. O_O Well, nie powinno mnie to już dziwić, witamy w Solusie.

Świetnie :) Jeszcze chciałem podkręcić trochę jakimiś opisami w stylu “Wenecja Północy”, ale nie chciałem aż tak śmieszkować ;)

 

Dobra jest, jeden motyw dla mnie super, ale zostawiam sobie największe pochwały na koniec, bo wiadomo, człowieka poznaje się po tym jak kończy, więc daj mi jeszcze moment. 

Ależ prolog, czekam ze zniecierpliwieniem zatem :)

 

 

 

Szczerze? Jak dla mnie to o niej jest to opowiadanie.

Masz absolutną rację i widzę, że już dużo sama pokumałaś. Nic się nie ukryje ;)

 

 

A motyw lustra – niby oklepany, ale bardzo tu pasuje i ładnie gra z historią. Masz coś z tymi lustrami, widziałam, że u Kelinowej Twardowskiej też zwróciłeś na to uwagę ;) Rozumie, odbicie nas i naszego świata jest fascynującym tematem. 

Niezmiernie mi miło :) Cóż mogę powiedzieć, mam tę zajawkę na lustra właśnie przez moją babcię.

 

Dziękuję również za klika i życzenia powodzenia. Dzięki, że zajrzałaś i poświęciłaś tyle swojego czasu, żeby napisać ten komentarz. Wow!

 

<Notatka do siebie: jeszcze oszczędniejsze komentarze, albo ukrywać teksty przed Koi. Ona za dużo o mnie wie.>

 

Che mi sento di morir

Ale Wy ze mnie bomberkę robicie! :D

Geki u siebie pisze, że mu pierwszą wersję opka zbombardowałam, a Ty teraz o atomówce?! Panowie, ja się tak miło staram krytykować, a przez Was znowu się w muszli schowam i tylko koić i koić i koić będę… 

(do reszty się zaraz odniosę, tylko do jakiego kompa siądę, jak Wy możecie na telefonach pisać?! :O ) 

@CMie, cześć! Dzięki za Twój czas i tak rozbudowany komentarz.

 

Zwłaszcza początek, napakowany przymiotnikami jak pks do Lichenia. ;-)

Po tonie wnoszę, że do tego mojego literackiego Lichenia, to raczej na klęczkach dotarłeś a nie wygodnie pks’em ;)

Masz trochę racji, w becie chcieli wincy opisów. Z czym się zgodziłem, bo mam pewną tendencję do narratorskiej bezduszności. Więc coś tam dołożyłem, żeby zaspokoić gusta czytelnicze, jak widać nie wszystkie.

 

I takie spokojne, osobliwie opowiadanie czytało się całkiem fajnie. I wcale nie oczekiwałem po nim grozy. Przeciwnie, byłem bardzo zadowolony, że wybrałeś taki, a nie inny kierunek.

Bo tutaj z kilku, zdawać by się mogło, prostych, niepozornych składników powstaje wcale ciekawe danie.

 

CM pochwalił? Kurde, dziękuję heart

 

Natomiast widać w tych pojedynczych zdaniach jakiś element (niezbyt mocno eksponowany, ale wyczuwalny) Lovecraftowego stylu. Akurat tyle, żeby go zauważyć, ale też zaadaptowany do Twojego stylu, dzięki czemu nie męczy.

Świetnie, że to zauważyłeś. Moim zamysłem było stworzenie takiej małej hybrydy mojego stylu z elementami HPL, żeby wyszła z tego nie groza, a coś w rodzaju groteski ;)

 

 

 

Chodzi przede wszystkim o zachowanie bohatera. Jest przepełniony fobią do konkretnej daty, ale kiedy się budzi, ma wątpliwości, który jest rok. Myślę, że bohater z taką fobią nie tyle budził by się z drżeniem każdego dziesiątego maja, ale raczej odliczał te dni do “sądnego” dnia i roku. W każdym razie ten motyw budził trochę moje zawahanie.

To ciekawa interpretacja i interesujące czepialstwo. Ja raczej nie szedłem w stronę logiczności działań bohatera, ani w tłumaczenie ich, bo wyszło by bardzo kiepsko, IMO, gdybym na końcu historii odsłonił “wyjaśnienie”. Stawiam więc na czytelnika, niech on się domyśla, choć jest faktycznie ryzyko, że pójdzie w kierunku prawdopodobieństwa.

 

Gość rzuca się z nożem, ale dość szybko wraca do w miarę normalnego życia, w dodatku buduje kolejny związek. Może to moja wyobraźnia jest trochę ograniczona, ale ten element tekstu szybko wylądował w przegródce: czepy i wątpliwości. ;-)

Tak, tak, nie Ty pierwszy podnosisz tę kwestię. Końcówka historii powinna rzucić nieco światła na ten związek i na samego bohatera. Jest tutaj tajemnica, która nie zostaje jednoznacznie odkryta, znów jest to pole do interpretacji.

 

Tempo tekstu takie półLovecraftowe. Niezbyt szybkie, ale jednak szybsze. Z jednej strony nawet pasuje do historii, z drugiej nadaje mu trochę wspomnianej leniwości, gdzie bohater sporo opowiada, wiele rzeczy znamy z relacji, mało przeżywamy bezpośrednio.

No troszkę chciałem, żeby HPL’em zadzwoniło komuś. Cieszę się yes

 

A nie znaczy, bo akurat zakończenie, w mojej opinii, bardzo Ci się udało. Właściwie mocno podnosi ono ocenę tekstu. Nie jest jednoznaczne, skąpisz wyjaśnień, ale jednocześnie jest w pewien sposób zaskakujące i osobliwe, a zarazem, choć niedopowiedziane jak szlag, ładnie zamyka tę historię. I każe stwierdzić, że przeczytałem całkiem dobry, interesujący tekst.

 

Twoja opinia CM’ie jest dla mnie bardzo istotna, dziękuję. Myślę, że jesteś tutaj znawcą tego rodzaju miksów czy stylistycznych kogli-mogli, sam z dużym powodzeniem je tworzysz.

 

 

Jasne, w ogólnym spojrzeniu taki komentarz wydaje się być trochę zachwiany, bo gość opowiada Ci o pozytywnych wrażenia z lektury, a potem zaczyna jęczeć. Ważne jednak są motywacje tego jęczenia. Zalety tekstu doskonale znasz: częściowo wymieniłem je ja, wcześniej sporo pisali o nich inni czytelnicy. A rzucić materiał do dalszej pracy zawsze warto, bo w końcu taki komentarz i tak należy do Ciebie. I spożytkujesz go tak, jak uznasz za stosowne.

Właśnie tak to odbieram, dzięki laugh

 

W każdym razie, sporo się udzielasz na portalu, więc należy Ci się pełniejszy komentarz jak mało komu.

Oooo, a to miłe bardzo. I niespodziewane :)

 

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

Che mi sento di morir

@Koi, bomberka jak ta kurtka?

 

a przez Was znowu się w muszli schowam

Byle nie w czarnej :)

Che mi sento di morir

No to jestem z powrotem, bez atomowych eksplozji tym razem (chyba?)

 

Wolałabyś zagładę Nietzschego? :D

→ nie, niczego nie wolę! :P Jesień to spokój, cisza, magia, liście fajnie kruszące się pod stopami, przemijanie, śmierć, życie, takie tam. Super pora. 

 

HPL to nie tylko Cthulu, nie zawsze wszystko sprowadza się do zewu przedwiecznych istot.HPL to nie tylko Cthulu, nie zawsze wszystko sprowadza się do zewu przedwiecznych istot

→ wiem, dlatego dopytuje, dzięki za podanie tekstu który był inspiracją. Widzę też w Twojej odpowiedzi do CM’a, że samym stylem, taką płynącą, trochę senną narracją nawiązujesz do Lovecrafta – i takie nawiązanie jest super, na pewno docenią to ci, co znają oryginał (mnie jak widzisz przeszkodziło tutaj moje nieobycie w temacie).

Ale jak to pobił? Dopuszczasz tego rodzaju przemoc? Bo ja nie :P

 

… chodziło mi tylko o to, że to by jeszcze jakoś uszło jako reakcja w pokręconej, chorej panice, ale z nożem to się zaglopował. Chyba, że jest opętany, chory – to by się broniło, ale wg mnie tego nie ma w tekście. 

Fajnie, że to wyłapałaś, ach jaka Ty jesteś spostrzegawcza :)

→ miło mi, ale przez te niezrozumienia to raczej czuję się jak głupek :D Bo błądzę trochę w tych interpretacjach, tak, wiem, że tak chciałeś mnie w mgłę wprowadzić, ale jak dla mnie trochę ona za gęsta, bo przez to nie wiem do końca co chciałeś mi tym wątkiem powiedzieć. 

Tak, tak, nie Ty pierwszy podnosisz tę kwestię. Końcówka historii powinna rzucić nieco światła na ten związek i na samego bohatera.

→ na ten związek, masz na myśli związek z Alicją czy tą dzidą, co z niego kpiła? Widzisz, ja staram się dojść do tego światła we mgla, ale chyba jeszcze potrzebuję podpowiedzi :D 

 

~ Małe wtrącenie: Wiesz co to znaczy, że tak drążę? Wiesz, prawda? Myślisz, że jakby mi się generalnie tekst nie podobał to bym drążyła? :> ~

 

Realucowi do ręki dajesz tak po prostu ten komentarz, żeby mnie mógł nim wyfiletować? ;)

→ Realuc, weź go nie filetuj! Szkoda go, nie należy mu się wcale, a jeszcze na koniec będzie na mnie! 

 

Świetnie :) Jeszcze chciałem podkręcić trochę jakimiś opisami w stylu “Wenecja Północy”, ale nie chciałem aż tak śmieszkować ;)

→ :D mnie by pasowało, ale faktycznie dla niektórych mogłoby zaburzyć nastrój. Dobrze zrobiłeś. 

 

A teraz proszę mi powiedzieć co się stało pomiędzy moim komunikatem o treści: Mówiłam, że bardzo podobała mi się dynamika “To nie jest miasto dla starej magii”? Nie? To mówię, bardzo lubię tamto opowiadanie :) a jego interpretacją: No cieszę się, chyba. Bo tamto przynajmniej jest okej, tak? :D

Kiedy mówię, że bardzo lubię tamto opowiadanie, to chcę powiedzieć, że bardzo lubię tamto opowiadanie. Nie że jest “chyba”, że jest “okej”, nie że “ujdzie”, nie że “przynajmniej”. Lubię, bardzo. Jedno z moich ulubionych “zamianowych”, chociaż zamiany tam było mało – czy teraz wyraziłam się jaśniej ;))? 

Albo o, podpisze się pod słowami Gekiego – płaciłabym :D

 

Masz absolutną rację i widzę, że już dużo sama pokumałaś. Nic się nie ukryje ;) <Notatka do siebie: jeszcze oszczędniejsze komentarze, albo ukrywać teksty przed Koi. Ona za dużo o mnie wie.>

→ sorry, przed wiedźmą się nie ukryjesz, powróżyć? :D 

 

Dzięki, że zajrzałaś i poświęciłaś tyle swojego czasu, żeby napisać ten komentarz. Wow!

→ a na to odpowiem cytatem:

W każdym razie, sporo się udzielasz na portalu, więc należy Ci się pełniejszy komentarz jak mało komu. 

:)))

 

Byle nie w czarnej :)

→ a to zależy czy muszli czy muszelce (btw czytam widząc komentarze u Gekiego, stwierdzam, że to z nami jednak jest coś nie tak. Inni myślą normalnie :,)) 

… chodziło mi tylko o to, że to by jeszcze jakoś uszło jako reakcja w pokręconej, chorej panice, ale z nożem to się zaglopował. Chyba, że jest opętany, chory – to by się broniło, ale wg mnie tego nie ma w tekście.

No widzisz, a ja mam odwrotnie. Próba zasztyletowania okej – bo to jest już gruba afera i wiadomo, że coś jest nie tak. A bicie jest dla mnie czymś strasznym, bo właśnie teoretycznie wytłumaczalnym.

 

→ miło mi, ale przez te niezrozumienia to raczej czuję się jak głupek :D Bo błądzę trochę w tych interpretacjach, tak, wiem, że tak chciałeś mnie w mgłę wprowadzić, ale jak dla mnie trochę ona za gęsta, bo przez to nie wiem do końca co chciałeś mi tym wątkiem powiedzieć. 

Może chciałem powiedzieć: przeczytaj i powiedz, co myślisz ;)

→ na ten związek, masz na myśli związek z Alicją czy tą dzidą, co z niego kpiła? Widzisz, ja staram się dojść do tego światła we mgla, ale chyba jeszcze potrzebuję podpowiedzi :D 

Ale dlaczego zaraz “dzidą”? I ja nie podpowiem, nie ma tutaj jednoznacznej odpowiedzi.

 

~ Małe wtrącenie: Wiesz co to znaczy, że tak drążę? Wiesz, prawda? Myślisz, że jakby mi się generalnie tekst nie podobał to bym drążyła? :> ~

Kurde, no nie wiem, myślę, że też lubisz drążyć po prostu. Ale dzięki! Ja bardzo lubię z Tobą rozmawiać :)

 

→ Realuc, weź go nie filetuj! Szkoda go, nie należy mu się wcale, a jeszcze na koniec będzie na mnie! 

Hehe, no zobaczymy ;) Sam sobie w sumie nagrabiłem pod jego tekstem ;)

 

→ :D mnie by pasowało, ale faktycznie dla niektórych mogłoby zaburzyć nastrój. Dobrze zrobiłeś. 

Uznałem, że Bydgoszcz sama w sobie jest dosyć śmieszna. No wybuch, który ma zniszczyć całą ludzkość, w Bydgoszczy, czy to może być na serio?

 

Albo o, podpisze się pod słowami Gekiego – płaciłabym :D

Dobrze, przyjmuję tę pozytywną opinię, już bez uwag. Dziękuję heart

 

 

→ a na to odpowiem cytatem:

W każdym razie, sporo się udzielasz na portalu, więc należy Ci się pełniejszy komentarz jak mało komu. 

:)))

Rumienię się blush

 

→ a to zależy czy muszli czy muszelce (btw czytam widząc komentarze u Gekiego, stwierdzam, że to z nami jednak jest coś nie tak. Inni myślą normalnie :,)) 

Jesteśmy oryginalni :)

Che mi sento di morir

No widzisz, a ja mam odwrotnie. Próba zasztyletowania okej – bo to jest już gruba afera i wiadomo, że coś jest nie tak. A bicie jest dla mnie czymś strasznym, bo właśnie teoretycznie wytłumaczalnym.

→ ależ ja nie mam odwrotnie. Mówiąc “broniłaby się” miałam na myśli w logice tekstu, nie mojej, tak samo jak Ciebie nie posądzałam o poglądy choćby zbliżone do tych bohatera, just to be clear here ;) Tak samo jak mówię “dzida” na tamtą dziewczynę – to było uproszczenie, (boś jej nawet imienia nie dał) sam pisałeś, że jej się “należało”, w takim kontekście to używam. Kończę ów wątek, przyjmuję pokornie jego wieloznaczność :) 

 

Kurde, no nie wiem, myślę, że też lubisz drążyć po prostu. 

→ no i masz mnie. Przepraszam. Stopuj jak będę zbyt drążąca. I serio robię to tylko wtedy, gdy mi zależy, jak mnie tekst nie interesuję, to szybko odpuszczam.

Ale dzięki! Ja bardzo lubię z Tobą rozmawiać :)

→ uf, to może jednak nie przesadziłam :) 

 

No wybuch, który ma zniszczyć całą ludzkość, w Bydgoszczy, czy to może być na serio?

→ oczywiście! :D 

 

Jesteśmy oryginalni :)

→ no, i tak mogę kończyć rozmowę! :D heart

Wstyd się nie pojawić pod świeżym opkiem jednego z moich pierwszych komentujących na forum :D. Błędów Ci nie wytknę, bo raz – żadnego potknięcia nie zaliczyłem, dwa – reszta już to zrobiła. No, ale do rzeczy…

Bardzo lubię opowiadania fantastyczne, w których równie dobrze tej fantastyki mogłoby wcale nie być. Możliwe przecież, że zawiniła “choroba” i kilka zbiegów okoliczności ;). Motyw z lustrzanym wymiarem zdecydowanie na plus. Szczerze mówiąc, aż tak często się z nim we współczesnej literaturze nie spotykam (możliwe, że czytam nie te książki). Czytało się lekko, aż do zakończenia, które przyznam, wzbudziło emocje. Moim zdaniem końcówka jest najmocniejszą częścią opowiadania.

 

Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie płynąć wpław na Wyspę św. Barbary, ale daliśmy sobie spokój i wróciliśmy do mieszkania.

That made me chuckle.

 

Pozdrawiam pierzaście i powodzenia w konkursie!

Interesująca historia. Podobało mi się, bo nie widzę specjalnie nawiązań do Lovecrafta. Nie przepadam za twórczością gościa, więc to komplement. Ale nie czytałam wszystkiego, zatem mogłam coś przeoczyć.

Końcówka robi wrażenie.

Fajnie, że skojarzyłeś Alicję z lustrem.

Cóż, nie umiem pisać długich komentarzy.

Ubrałem szlafrok

Ubrań się nie ubiera. Popraw, zanim tu wparuje Reg.

Babska logika rządzi!

Witaj Sokolniku, fajnie, że wpadłeś i zostawiłeś komentarz! Cieszę się, że masz pozytywne wrażenia :)

 

Wstyd się nie pojawić pod świeżym opkiem jednego z moich pierwszych komentujących na forum :D

No tak wyszło, cieszę się bardzo na tę rewizytę :)

 

Bardzo lubię opowiadania fantastyczne, w których równie dobrze tej fantastyki mogłoby wcale nie być.

Miło mi. Tutaj różnie z tym bywa, czasem również ja gromko krzyczę pod opowiadaniami: a fantastyka tutaj gdzie? ;)

 

Motyw z lustrzanym wymiarem zdecydowanie na plus. Szczerze mówiąc, aż tak często się z nim we współczesnej literaturze nie spotykam (możliwe, że czytam nie te książki). Czytało się lekko, aż do zakończenia, które przyznam, wzbudziło emocje. Moim zdaniem końcówka jest najmocniejszą częścią opowiadania.

 

 

That made me chuckle.

Hihi laugh

 

Pozdrawiam pierzaście i powodzenia w konkursie!

Dziękuję, pozdrawiam również :)

 

Che mi sento di morir

Heeej Finklo! Miło mi, że wpadłaś :)

 

Interesująca historia. Podobało mi się, bo nie widzę specjalnie nawiązań do Lovecrafta. Nie przepadam za twórczością gościa, więc to komplement. Ale nie czytałam wszystkiego, zatem mogłam coś przeoczyć.

Fajnie, choć pod kątem konkursu nie wróży najlepiej ;)

 

Końcówka robi wrażenie.

Dziękuję. Znam końcówki, które na mnie zrobiły większe (np. końcówka pewnego ogona). Przepraszam za skojarzenie :P

 

 

Fajnie, że skojarzyłeś Alicję z lustrem.

Nie było to trudne. Ale dzięki :)

 

Cóż, nie umiem pisać długich komentarzy.

Ale jakie fajne :) I pewnie na jednym się nie skończy (mam nadzieję).

 

Ubrałem szlafrok

Ubrań się nie ubiera. Popraw, zanim tu wparuje Reg.

Pewnie, dzięki. Zawsze to jedna pozycja mniej na liście grzechów :D

 

Miłego wieczoru :)

Che mi sento di morir

Ale jakie fajne :) I pewnie na jednym się nie skończy (mam nadzieję).

Dzięki. Skoro nalegasz…

Zapomniałam dopisać, że w dacie 10 maja jest coś złowieszczego. Kiedyś leciałam samolotem dokładnie w piątą rocznicę katastrofy. W końcu nic poważnego się nikomu nie stało, ale… Podróż zaczęła się od tego, że budzik w nowym smartfonie nie zadzwonił (a trzeba było dotrzeć na lotnisko pod Warszawą na jakąś koszmarnie wczesną godzinę, od tego czasu nienawidzę swojego telefonu) i obudził mnie telefon kumpla, że już jest pod moim blokiem i mam wychodzić. Skończyła się na tym, że człowiek, który odwoził nas z lotniska za granicą do domu mojej przyjaciółki, upuścił klucze do studzienki kanalizacyjnej.

Babska logika rządzi!

Zapomniałam dopisać, że w dacie 10 maja jest coś złowieszczego.

Zgadzam się, usunąłbym najchętniej z kalendarza.

Kiedyś leciałam samolotem dokładnie w piątą rocznicę katastrofy.

W sensie 10 maja to było? Co za katastrofy?

Katastrofa prawie jak apostrofa. Można by napisać “Apostrofę do katastrofy”. Oczywiście wierszem, czyli strofami. A bohater liryczny mógłby kogoś strofować :)

i obudził mnie telefon kumpla, że już jest pod moim blokiem i mam wychodzić

Czyli ostatecznie obudził Cię Twój telefon :P

upuścił klucze do studzienki kanalizacyjnej.

A mi raz klucze wpadły do takiej śmiesznej przerwy pomiędzy windą a piętrem. Nie polecam wyciągać kluczy z torebki czy z kieszeni w windzie, ten zyskany czas nie jest wart ryzyka :)

Che mi sento di morir

the Katastrofa była 10 ale kwietnia, jeśli dobrze kumam o co cho…

Aaaa, ta katastrofa…

 

Che mi sento di morir

Tak, 10 maja, w piątą rocznicę katastrofy smoleńskiej.

Niby obudził mnie telefon, ale nie budzik. A gdyby kumplowi chciało się ruszyć zza kierownicy, to obudziłby mnie domofon. ;-p

Kiedyś niedokładnie wstawiłam rower do windy. A potem na którymś piętrze coś tam odrobinę wystawało, zahaczyło o kierownicę i zaczęło mi ciskać rowerem po całej kabinie. A taka winda trochę siły ma. Widelec miałam do wymiany i cieszyłam się, że sama nie oberwałam.

Babska logika rządzi!

10 kwietnia? Cholera, możliwe… Pomyliło mi się. No to 10 kwietnia jest jeszcze gorszy niż 10 maja.

Babska logika rządzi!

Pod Wawelem ciężko zapomnieć o tej dacie, już o niej myślałam tutaj w kontekście wierzby (ekhm, brzozy) ale nie chciałam przywoływać takich tematów. 

No to dopiero interpretacja :D Taki prawie tekst polityczny się robi.

Che mi sento di morir

Hej BasementKey :) dzisiaj ja goszczę u Ciebie!

 

Cóż ja mogę powiedzieć? Nie znam się na pisaniu (jeszcze nie). Przyjemnie się czytało, spoko.

 

Pozdrawiam!!!! :)

Jestem niepełnosprawny...

Chciałbym zatem zobaczyć tę nieprzychylną ;)

Pamiętasz? Jak to mówią, uważaj, czego sobie życzysz.

 

Rozczarowałem się.

 

Pojawia się motyw szaleństwa. Pojawia się inny świat po drugiej stronie lustra. Ale to już szybciej Carroll. A koniec świata? To motyw tak uniwersalny, że można przypisać go każdemu. Zupełnie nie czuję tu inspiracji Lovecraftem.

 

Jeżeli chodzi o fabułę, rozczarowałem się, co było nieuniknioną konsekwencją pomysłu na to opowiadanie. Skonstruowane jest ono w taki sposób, że prowadzi czytelnika do oczywistego, nieuchronnego finału. Podczas lektury byłem więc w pełni świadom, że albo faktycznie nadejdzie katastrofa, co uczyni tekst przewidywalnym, albo nie – a wtedy całe to budowanie napięcia na darmo. Z takiej sytuacji nie ma dobrego wyjścia.

Oczywiście próbujesz wybrnąć i to sprytnie. Katastrofa się zdarzyła, ale gdzieś indziej. Pomysłowe. Mimo oczywistego spojlera w tytule, dałem się zaskoczyć. Ale ten finał nie dał mi satysfakcji – bo oznacza, że wydarzenia opowiadania pozbawione są znaczenia. Do tego dochodzi finałowa, tajemnicza scena, w której Alicja (nota bene – trochę bijemy tu czytelnika szpadlem po głowie, co?) znika, pojawiają się zaś garnki, która nie mówi mi zupełnie nic. Nie istniała? Porwano ją? Wróciła do siebie? Nie wiem.

Do tego dochodzi niejednorodny ton opowiadania. Niby ma być poważnie, niby obłęd i wizja zagłady, ale psuje to wszystko scena z młodzieżą, z grillami i wierzbą. Kpiarska, humorystyczna. Całkiem wybiła mnie z nastroju, jaki wykreowałeś wcześniej. A potem już nie zdołałem się wczuć, nie byłem pewien, czy oczekujesz, że będę się bał czy chichotał.

 

Jeżeli chodzi o postacie… Bohater ma coś w sobie. Niestety, nie jest tego czegoś za dużo. Poza jego jednym lękiem, nie wiemy o nim zbyt wiele. Miewa epizody halucynacji, patologiczne porywy emocjonalne, ataki paranoi. Skonstruowany jest na stereotypach dotyczących osób chorych psychicznie, nie mogę powiedzieć, by poprawiało to mój odbiór tekstu. Poza tym jednak próbujesz odmalować jego problemy z dopasowaniem się, reakcje innych na jego dolegliwość. Są tu jaśniejsze punkty. Kreacja matki i babki, choć bardzo proste, też mogą się podobać.

 

Światotwórczo… Cóż, nie ma o czym mówić. Świat po drugiej stronie lustra to pomysł bardzo stary.

 

Językowo tekst jest dość sprawny, choć przecinki w nim szaleją. Czytało się go gładko. Snujesz swoja opowieść sprawnie, szybko, bez większych dłużyzn. Potknąłem się aby kilka razy na różnych drobiazgach. Poza tym jednak w zasadzie prześlizgnąłem się przez opowiadanie.

 

Podsumowując, to tekst sprawny technicznie. Widać, że miałeś na niego pomysł i sprawnie go zrealizowałeś. Ma taki kształt, jaki miało mieć. Ale mnie ten pomysł zwyczajnie nie kupił. Z początku udało ci się mnie zaangażować w tę historię, potem z niej wybić, na koniec zaś pozostało mi wzruszyć ramionami. Nie mogę powiedzieć, że to zły tekst – pozostaję jednak rozczarowany.

 

Czepy konkretne: 

w całym domu unosił się swąd spalonego metalu

Metalu nie da się spalić, nie jest palny. Da się ewentualnie przypalić emalię na garnkach lub jedzenie w nich.

kapiących z mojej twarzy łez, które gromadząc się na ciemnej podłodze pokoju, tworzyły niewielkie lustro

Nawet nie wyobrażam sobie, ile trzeba by płakać, żeby uzyskać dość wilgoci na choćby niewielką kałużę, biorąc pod uwagę, że to pojedyncze krople, a życie to nie kreskówka, łzy nie ciekną z oczu jak ze słuchawki prysznica.

Ziemia pękała od skwaru, a w małomiasteczkowym powietrzu

Bydgoszcz małomiasteczkowa?

Witajcie, Kochani! Cieszę się, że zawitaliście do mnie :)

 

Cóż ja mogę powiedzieć? Nie znam się na pisaniu (jeszcze nie). Przyjemnie się czytało, spoko.

Dawidiqu150 już trochę tekstów napisałeś, więc coś tam się znasz. I robisz postępy, to najważniejsze ;) Dzięki za miłe słowa.

 

None – no siema :)

 

Pamiętasz? Jak to mówią, uważaj, czego sobie życzysz.

 

Rozczarowałem się.

Podejrzewałem, że tekst nie trafi w Twój gust. Fajnie jednak, że napisałeś swoją opinię ;)

 

Pojawia się motyw szaleństwa. Pojawia się inny świat po drugiej stronie lustra. Ale to już szybciej Carroll. A koniec świata? To motyw tak uniwersalny, że można przypisać go każdemu. Zupełnie nie czuję tu inspiracji Lovecraftem.

Nooo tak, motyw trochę zgrany, cóż mogę Ci powiedzieć. Co do inspiracji, to już się wyżej wygadałem, głównie opowiadanie: “Cień spoza czasu” (”The Shadow Out of Time”, 1935). Trochę też narracją, którą tu i ówdzie spowolniłem.

 

Jeżeli chodzi o fabułę, rozczarowałem się, co było nieuniknioną konsekwencją pomysłu na to opowiadanie. Skonstruowane jest ono w taki sposób, że prowadzi czytelnika do oczywistego, nieuchronnego finału. Podczas lektury byłem więc w pełni świadom, że albo faktycznie nadejdzie katastrofa, co uczyni tekst przewidywalnym, albo nie – a wtedy całe to budowanie napięcia na darmo. Z takiej sytuacji nie ma dobrego wyjścia.

Kombinowałem jeszcze z dziewczyną bohatera. Niektórym się spodobało :P

 

Mimo oczywistego spojlera w tytule, dałem się zaskoczyć.

A widzisz ;) Nieodżałowany Kołodziej, w becie sugerował, że tytuł jest zbyt “spoilerowaty”, ale postanowiłem jednak taki tytuł zachować.

 

Ale ten finał nie dał mi satysfakcji – bo oznacza, że wydarzenia opowiadania pozbawione są znaczenia.

Zależy od interpretacji. Mogą takie być.

Do tego dochodzi finałowa, tajemnicza scena, w której Alicja (nota bene – trochę bijemy tu czytelnika szpadlem po głowie, co?) znika, pojawiają się zaś garnki, która nie mówi mi zupełnie nic. Nie istniała? Porwano ją? Wróciła do siebie? Nie wiem.

Bijemy, bijemy. No ale sam przyznałeś, że tytuł Cię zaskoczył , a był podobnego rodzaju zabiegiem :P

Pozostawiam pole do interpretacji celowo, otwarte zakończenie. No i widzę, że masz całkiem fajne domysły, więc nie zgodzę się, że zakończenie niczego Ci nie powiedziało. Chyba wręcz przeciwnie :D

 

Do tego dochodzi niejednorodny ton opowiadania. Niby ma być poważnie, niby obłęd i wizja zagłady, ale psuje to wszystko scena z młodzieżą, z grillami i wierzbą. Kpiarska, humorystyczna. Całkiem wybiła mnie z nastroju, jaki wykreowałeś wcześniej. A potem już nie zdołałem się wczuć, nie byłem pewien, czy oczekujesz, że będę się bał czy chichotał.

No wreszcie ktoś zwrócił na to uwagę. Dzięki!

 

 

Przykro mi, że Ci nie podeszło.

 

Jeżeli chodzi o postacie… Bohater ma coś w sobie. Niestety, nie jest tego czegoś za dużo. Poza jego jednym lękiem, nie wiemy o nim zbyt wiele. Miewa epizody halucynacji, patologiczne porywy emocjonalne, ataki paranoi. Skonstruowany jest na stereotypach dotyczących osób chorych psychicznie, nie mogę powiedzieć, by poprawiało to mój odbiór tekstu. Poza tym jednak próbujesz odmalować jego problemy z dopasowaniem się, reakcje innych na jego dolegliwość. Są tu jaśniejsze punkty. Kreacja matki i babki, choć bardzo proste, też mogą się podobać.

Ciekawe uwagi, dzięki. Ja bym jeszcze dodał dwa słowa o brakach – nie ma ojca, dziadka, rodzeństwa. Nikt nie ma imion, oprócz Alicji, która nie wiadomo czy istnieje. To taki trochę świat przedstawiony z dziwnej perspektywy.

 

Światotwórczo… Cóż, nie ma o czym mówić. Świat po drugiej stronie lustra to pomysł bardzo stary.

 

Trochę jak szafa Gekikary z jego konkursowego opowiadania :) Możemy sobie podać ręce.

 

Językowo tekst jest dość sprawny, choć przecinki w nim szaleją. Czytało się go gładko. Snujesz swoja opowieść sprawnie, szybko, bez większych dłużyzn. Potknąłem się aby kilka razy na różnych drobiazgach. Poza tym jednak w zasadzie prześlizgnąłem się przez opowiadanie.

Cieszę się.

 

Podsumowując, to tekst sprawny technicznie. Widać, że miałeś na niego pomysł i sprawnie go zrealizowałeś. Ma taki kształt, jaki miało mieć. Ale mnie ten pomysł zwyczajnie nie kupił. Z początku udało ci się mnie zaangażować w tę historię, potem z niej wybić, na koniec zaś pozostało mi wzruszyć ramionami. Nie mogę powiedzieć, że to zły tekst – pozostaję jednak rozczarowany.

No nie no – nie jest nieprzychylnie. Czego tak straszysz na wstępie? :)

 

Metalu nie da się spalić, nie jest palny. Da się ewentualnie przypalić emalię na garnkach lub jedzenie w nich.

Racja, poprawiam.

 

Nawet nie wyobrażam sobie, ile trzeba by płakać, żeby uzyskać dość wilgoci na choćby niewielką kałużę, biorąc pod uwagę, że to pojedyncze krople, a życie to nie kreskówka, łzy nie ciekną z oczu jak ze słuchawki prysznica.

Taaak, już inni zwracali uwagę. Muszę to przemyśleć, żeby nie wyszło gorzej niż jest ;)

 

Bydgoszcz małomiasteczkowa?

Myślę, że tak. Aczkolwiek akcja dzieje się nie w Bydgoszczy tylko w małej miejscowości znajdującej się na północny zachód od Bydgoszczy, zgodnie z tym zdaniem:

 

Dostrzegłem jednak wyraźnie, że nadchodziły z północnego zachodu, niezaprzeczalnie od strony Bydgoszczy.

 

None – jeszcze raz dzięki za wizytę i cenne uwagi.

BTW, a Ty będziesz wstawiał opko na konkurs?

Che mi sento di morir

Cześć BK ;)

Otworzyłem oczy i uniosłem się na łokciu. Czerwone cyfry zegara, stojącego na komodzie, naprzeciw łóżka, wskazywały trzecią pięćdziesiąt cztery. Śniłem, że nie mogę się obudzić.

To od początku. Zaczyna się jak dla mnie całkiem całkiem.

 z mrugającymi, żółtymi jak płomienie wybuchu, światłami

Metafora trochę na wyrost moim zdaniem. Światło sygnalizacji jest mocno statyczne.

 

Pamiętając poprzednią sytuację, kolejnej dziewczynie powiedziałem o fobii, która mnie prześladuje. Wyznałem, że bardzo się boję jednego, określonego dnia, mam niezwykle silne przekonanie, że dziesiątego maja dwa tysiące dwudziestego roku, o czwartej nad ranem, cała ludzkość zginie. Dlatego mój mózg budzi się każdego dziesiątego maja od kilku lat, pobudzony, zdezorientowany, oszalały ze strachu.

Trochę nierealnym wydaje mi się fakt przeżywania przyszłego wydarzenia równie mocno przez tyle lat przed.

I tutaj ten biedny mózg jest traktowany jak jakiś osobny, niezależny byt.

Na szczęście uciekła i zgarbiona niczym Quasimodo, jęcząc z bólu, wybiegła na korytarz, żeby schować się u sąsiadów. 

I straszno i śmieszno zarazem. Lubię postać Quasimodo, ale tutaj reprezentuje coś, z czego go nie znałem.

Zabija grozę. :P

 Pewnego dnia wróciłem po szkole do domu, a babcia przygotowywała obiad w pustych garnkach. 

Czekaj, to już nie mieszka z dziewczyną? Czy mieszka z dziewczyną i babcią zarazem?

Pokrywki podskakiwały na parze z wody, którą podlewała wymyślone potrawy

Są pary różnych cieczy, ale zakładam, że nikt nie gotuje na acetonie lub metanolu, więc wyciąłbym tę wodę, zbędne dopowiedzenie.

w całym domu unosił się swąd przypalanego metalu

Nigdy nie spotkałem się z wonią przypalanego metalu. Z potrawą tak, ale nie z metalem.

Najczęściej jednak po prostu patrzyła przed siebie nie zauważając mnie, jak przez szybę.

To dziwny, zamotany zwrot.

Patrzy tak jakby mnie nie zauważała. Patrzy jak przez szybę (przez którą wszystko przecież widać).

Nawet cieszyłbym się z tego, że babcia znów znalazła się w czasach swojej młodości, gdyby nie to, że zawsze napotykała granicę w postaci zwierciadła. Lustro było jak anioł z ognistym mieczem broniący dostępu do raju z przeszłości.

Lustro nie zawaha się użyć broni przed dostępem do raju? Jak dla mnie trochę na wyrost, opis zwykłego lustra.

Dopiero tutaj ogarnąłem skąd babcia w domu i dziewczyna. Zrobiłbym osobną część z tego, jakoś to rozdzielił, by chronologia mogła być sensownie zaburzona.

Miasto rewitalizowało w tym czasie te niewielkie oazy wciśnięte pomiędzy betonowe pustynie, co przypominało kładzenie listków rukoli na spaloną pizzę. 

Dwie przenośnie na to samo to też trochę za dużo, a klimat cierpi przez tę rukolę na pizzy.

Wysokiemu wyrwałem młode drzewko z ręki, natychmiast otrzymał cios w głowę sztachetą od grubasa, był jednak tak zaaferowany moją interwencją, że prawie nie zwrócił na to uwagi. 

Sześciolatek oberwał sztachetą i nie zwrócił na to uwagi? Jak na moje to by się z marszu rozpłakał.

 

Ładna scena rozkoszowania się ostatnimi chwilami życia. Bardzo mi przypadła. Jednocześnie był wyjątkowo spokojny w dziwny sposób, przed nadchodzącym końcem, który przeżywał przez tyle lat. 

 

Ogólnie to nie jest zły tekst, ale kilka z powyższych rzeczy powodują, że nie czuję tu grozy. Tajemnica, jakiś mistycyzm, niewyjaśnione zjawiska, tak. Jak na taki tekst jest dla mnie zbyt mało wstawek dialogowych przez co fragment opisujący życie narratora za czasów babci dłużyło mi się. Na plus jest pomysł i poplątanie w niektórych miejscach, przez co w sumie nie byłem pewien, co wydarzy się na końcu.

Także podsumowując, jak dla mnie tekst może być, ale w rankingu Twoich tekstów, które czytałem, zajmuje miejsce poza podium. :P 

Pomarudziłem i idę. 

Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Kombinowałem jeszcze z dziewczyną bohatera. Niektórym się spodobało :P

Kombinowanie z cudzą dziewczyną nie ma prawa się podobać, drogi panie! :P 

No wreszcie ktoś zwrócił na to uwagę. Dzięki!

To było celowe? But why?

No nie no – nie jest nieprzychylnie. Czego tak straszysz na wstępie? :)

Tekst ma i zalety. Ale początkowe sceny naprawdę obiecywały więcej, niż ostatecznie dostałem.

BTW, a Ty będziesz wstawiał opko na konkurs?

Taki jest plan. Ale z góry uprzedzam, że krytykować najłatwiej, a napisać coś swojego to już nie tak hop-siup. ;)

Taki jest plan. Ale z góry uprzedzam, że krytykować najłatwiej, a napisać coś swojego to już nie tak hop-siup. ;)

Oj tak, w komentarzach jest łatwo. Też coś tam piszę na ten sam konkurs, ale mam obawy, że tekst się nie przyjmie. :P

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Hej Sagitcie (dobra odmiana?) :) Dobrze Cię widzieć, dziękuję za komentarz.

 

Metafora trochę na wyrost moim zdaniem. Światło sygnalizacji jest mocno statyczne.

Mruga w nocy na żółto i dodatkowo może się odbijać od mokrego, ciemnego asfaltu. Mieszkam przy skrzyżowaniu ;)

 

Trochę nierealnym wydaje mi się fakt przeżywania przyszłego wydarzenia równie mocno przez tyle lat przed.

Trochę tak. Kto powiedział, że będzie realnie? :P

I tutaj ten biedny mózg jest traktowany jak jakiś osobny, niezależny byt.

Racja, no tak to napisałem. Chciałem zaznaczyć sam nie wiem, dwoistość zachowania bohatera, właśnie ten niezależny jakby byt w nim, o którym piszesz.

 

I straszno i śmieszno zarazem. Lubię postać Quasimodo, ale tutaj reprezentuje coś, z czego go nie znałem.

Zabija grozę. :P

Cieszę się, tak właśnie ma być :)

 

Nigdy nie spotkałem się z wonią przypalanego metalu. Z potrawą tak, ale nie z metalem.

Nooo, jak przypalisz garnki na gazie, to jest taka woń spalenizny właśnie. Jestem otwarty na sugestie, żeby jakoś inaczej to ująć.

 

Są pary różnych cieczy, ale zakładam, że nikt nie gotuje na acetonie lub metanolu, więc wyciąłbym tę wodę, zbędne dopowiedzenie.

Tylko to nie jest takie gotowanie, że woda na ziemniaki czy na zupę, tylko podlewanie wodą potraw, żeby się nie przypaliły.

 

To dziwny, zamotany zwrot.

Patrzy tak jakby mnie nie zauważała. Patrzy jak przez szybę (przez którą wszystko przecież widać).

Nie wiem jak to inaczej ująć. Pomyślę.

 

Lustro nie zawaha się użyć broni przed dostępem do raju? Jak dla mnie trochę na wyrost, opis zwykłego lustra.

:D No takie porównanie, przykro mi, że Ci zgrzyta, ale lepszego nie znajduję. W sumie nie słyszałem żadnych historii, żeby anioł zaszlachtował kogoś, kto chciał się dostać do raju, więc uważam, że ten miecz jest taki bardziej symboliczny ;)

 

Dopiero tutaj ogarnąłem skąd babcia w domu i dziewczyna. Zrobiłbym osobną część z tego, jakoś to rozdzielił, by chronologia mogła być sensownie zaburzona.

No jest to niby osobna część. Bardziej tego nie będę raczej eksponował.

 

Dwie przenośnie na to samo to też trochę za dużo, a klimat cierpi przez tę rukolę na pizzy.

Podobny zabieg jak z garbuskiem wyżej. Niektórym się podoba ;)

 

Sześciolatek oberwał sztachetą i nie zwrócił na to uwagi? Jak na moje to by się z marszu rozpłakał.

Bo to byli agenci z Bydgoszczy.

 

Ładna scena rozkoszowania się ostatnimi chwilami życia. Bardzo mi przypadła. Jednocześnie był wyjątkowo spokojny w dziwny sposób, przed nadchodzącym końcem, który przeżywał przez tyle lat. 

Fajnie, że podeszło. Tak był spokojny, można się jedynie domyślać dlaczego (może przez Alicję, a może zawsze był spokojny, tylko się budził i szalał przed tą czwartą rano?)

 

Także podsumowując, jak dla mnie tekst może być, ale w rankingu Twoich tekstów, które czytałem, zajmuje miejsce poza podium. :P 

Okej, dzięki (chyba). Może te inne choć lepsze są w Twoich oczach.

 

Cieszę się bardzo, że wyraziłeś swoją opinię, zapraszam do ponownych marudzeń w przyszłości :)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Hej Sagitcie (dobra odmiana?) :)

Chyba dobra, ja taką przyjmuję. :D

No wyrażam swoje zdanie, ale ostatecznie kwestia zmiany lub nie zostawiam Tobie. ;)

Nooo, jak przypalisz garnki na gazie, to jest taka woń spalenizny właśnie. Jestem otwarty na sugestie, żeby jakoś inaczej to ująć.

Wówczas dalej śmierdzi to, co zostało w nim spalone.

Tylko to nie jest takie gotowanie, że woda na ziemniaki czy na zupę, tylko podlewanie wodą potraw, żeby się nie przypaliły.

Jasne, wszystko się zgadza z tym podlewaniem, ale dalej uważam, że para (domyślnie wodna) by wystarczyła w tym zdaniu.

:D No takie porównanie, przykro mi, że Ci zgrzyta, ale lepszego nie znajduję. W sumie nie słyszałem żadnych historii, żeby anioł zaszlachtował kogoś, kto chciał się dostać do raju, więc uważam, że ten miecz jest taki bardziej symboliczny ;)

Jak chcesz. :D

 No jest to niby osobna część. Bardziej tego nie będę raczej eksponował.

Sam w takiej sytuacji dałbym enter i trzy gwiazdki.

Dwie przenośnie na to samo to też trochę za dużo, a klimat cierpi przez tę rukolę na pizzy.

Podobny zabieg jak z garbuskiem wyżej. Niektórym się podoba ;)

Rozumiem.

Fajnie, że podeszło. Tak był spokojny, można się jedynie domyślać dlaczego (może przez Alicję, a może zawsze był spokojny, tylko się budził i szalał przed tą czwartą rano?)

Jak dla mnie to dobry wpływ odpowiedniej kobiety, z którą był.

Okej, dzięki (chyba). Może te inne choć lepsze są w Twoich oczach.

Są. :)

Cieszę się bardzo, że wyraziłeś swoją opinię, zapraszam do ponownych marudzeń w przyszłości :)

Koniecznie będę wpadał. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

@none

To było celowe? But why

Tak sobie umyśliłam, że zrobię taką mieszankę, pisałem o tym wyżej też. Zamiast grozy chciałem uzyskać groteskę, przez wymieszanie tajemnicy, humoru i strachu. Rezultat dosyć mi się podoba :)

 

Czekam zatem na Twój i Sagitta teksty :)

 

Powodzenia!

Che mi sento di morir

Cześć BasementKey,

betowałam Twoje opowiadanie z przyjemnością:-) Piszesz lekko i swobodnie, w swoim stylu. Ciekawy pomysł na bohatera przerażonego wizją końca świata, którą wpoiła mu babcia. Bardzo dobrze przedstawiłeś postać babci, chorej i zgubionej. Oczywiście najbardziej podoba mi się końcowa scena, czyli nawiązanie do tych pustych, podskakujących garnków. Bardzo fajnie to wyszło:-) 

No i to te scena, kiedy zrzuca szlafrok i wydaje bojowy okrzyk!:-) Świetne!:-)

pozdrawiam serdecznie!

 

Cześć Olciatko, dziękuje za komentarz i miłe słowa. A także, ponownie, za celne uwagi w becie. 

Dziwnie i śmieszne się potoczyła ta historia i to między innymi Twoja zasługa yes

 

Dziękuję i pozdrawiam smiley

 

Che mi sento di morir

Dziwnie i śmieszne się potoczyła ta historia i to między innymi Twoja zasługa yes

 

heart

Cześć BasementKey,

 

Pokazujesz tą historią, że początkowo nieoczywiste inspiracje potrafią nieźle wpasować się w motyw. Plus za utrzymanie konsekwentnego, Twojego stylu narracji i nakreślenie bohaterów z krwii i kości– chodzi o babcię i narratora, bo reszta była z tu raczej zmyślonawink.

Resztę znasz w szczególe z bety, więc nie będę się dalej rozwodzić.

Pozdrawiam.

Dzięki za ponowne pochylenie się nad tekstem i podzielenie się tą, jakże pozytywną, opinią smiley

Doceniam i dziękuję (za betę również) yes

bo reszta była z tu raczej zmyślona

 

Che mi sento di morir

To krótkie podsumowanie z mojej strony :)

Napisane sprawnie i płynnie, przepłynąłem gładko przez tekst. Myślę, że udało Ci się wywołać pewien niepokój, który gdzieś tam się czai za rogiem (choć może tak naprawdę nic tam nie ma?). Podobał mi się też balans między grozą sytuacji, a osobistą tragedią bohatera, który popada w obłęd.

Przy drugim czytaniu naszła mnie jeszcze myśl, że bardzo dobrze nakreśliłeś chorobę i zagubienie babci oraz reakcję jej córki (a matki bohatera). To realne sceny, które dobrze równoważą i współgrają z warstwą fantastyczną tekstu.

Edwardzie, dziękuję za komentarz :)

 

Myślę, że udało Ci się wywołać pewien niepokój, który gdzieś tam się czai za rogiem (choć może tak naprawdę nic tam nie ma?). Podobał mi się też balans między grozą sytuacji, a osobistą tragedią bohatera, który popada w obłęd.

smiley Jeszcze nieśmiało próbowałem dodać szczyptę humoru. I ostatecznie nie wiem, czy nieco nie przesadziłem i nie dodałem do tego dania zbyt wielu składników <Bierze pejcz i uderza się lekko po nagich plecach>.

 

Przy drugim czytaniu naszła mnie jeszcze myśl, że bardzo dobrze nakreśliłeś chorobę i zagubienie babci oraz reakcję jej córki (a matki bohatera). To realne sceny, które dobrze równoważą i współgrają z warstwą fantastyczną tekstu.

Dzięki heart

 

Jeszcze raz dziękuję również za betę yes

Che mi sento di morir

Mam ambiwalentne odczucia wobec tego tekstu. Z jednej strony masz tutaj całe fragmenty dobrze napisanej, gęstej prozy, pełnej emocji i niepokoju. Z drugiej strony tekst jakby niedomaga kompozycyjnie i wygląda na rozchwiany w swej konwencji oraz narracji.

Zaczynamy serio, mocno, poważnie i ja wierzę, że bohater to facet po przejściach, z problemami. Potem nagle wyczuwam jakieś pęknięcie, rozłam i mamy heheszki jakieś i słabe dowcipkowanie w stylu niedojrzałego nastolatka. Albo inaczej – zaczynasz jak w kinie moralnego niepokoju a potem niestety dryfujesz w jakąś słabą groteskę z przmrużeniem oka. A finał/koniec z kolei znów nam odjeżdża w siną dal z odrealnioną powagą.

Podobnie jest z samym bohaterem. Niedopracowany albo skrzywdzony przez aktora/narratora. Piszesz o facecie, który nie mieszka z rodzicami, jest na tyle dorosły żeby żyć i sypiać z kobietami, a w wielu fragmentach zachowuje się i myśli jak jakiś dzieciak.

Ale wracamy do kompozycji, która to kompozycja kuleje trochę także na innej płaszczyźnie. Mamy obszerny wstęp pisany w czasie rzeczywistym, pełen detali budujących nastrój. A potem wbijasz w jakąś opowieść i wspominki o kolejnych dziewczynach bohatera, która ma nam przybliżyć jego przypadłość a robi to dosyć niejasno. Dlaczego niejasno? Bo dopiero po chwili wyskakuje z kolei rozbudowany i drobiazgowo opisany wątek babci i okazuje się, że to od niej wszystko się zaczęło… i trochę to z d.. wyskakuje. Wygląda to tak, jakbyś posklejał swoją opowieść z nieco nieprzystających i odmiennie skonstruowanych (na kilku poziomach ) kawałków. Lub pozbierał do kupy jakieś fragmenty i sklecił z nich opowiadanie.

Kuleje również rozkład akcentów. Zachwiane są proporcje i w sumie opowiadanie nie ma swojego punktu ciężkości. Albo jest on źle rozłożony/umieszczony. Daj nam wprowadzenie, rozwinięcie i zakończenie, daj nam jakiś punkt kulminacyjny. Powiedz o czym ta opowieść jest i dokąd zmierza, bo ja nie wiem. To tekst o babci? O apokalipsie w świecie za lustrem? O relacjach z dziewczynami, które psuje przypadłość bohatera? Dlaczego ważnym wątkom poświęcasz mniej miejsca niż detalicznym opisom wydarzeń nieistotnych?

Przez większość opowiadania czytamy suchą relację narratora/bohatera, w której pojawia się niby jakaś klątwa, przepowiednia, obrazy z przeszłości i przeszłości, ale to wszystko jest nieco nieskładne, mało wyraźne i z trudem przebija się do czytelnika. O wiele lepiej wyglądają te fragmenty tekstu, które prowadzisz w “czasie rzeczywistym”, które piszesz na serio, i do których nie wciskasz swoich dowcipasów i odautorskich komentarzy rzeczywistości.

I w sumie nie wiem, czy chciałeś napisać poważny tekst z elementami grozy, czy pisałeś na raty w różnych nastrojach, ale kiedy Twój bohater dostrzega bestię i chwyta za wyimaginowany miecz, robi się totalny chaos i groteska. I nie wiadomo, czy autor sobie robi z nas jaja, czy to tekst o zwidach wariata (czyli żadna fantastyka) czy BasementKey tak na serio… Po chwili okazuje się również, że to to część opowieści, jaką bohater snuje przed Alicją. Co zresztą też wyszło dosyć niezgrabnie, bo z narracji wynikało, że jest to część historii skierowana bezpośrednio do czytelnika.

A już za chwilę czytamy: „Majówkę dwa tysiące dwudziestego roku spędzaliśmy w Bydgoszczy. Ja i Alicja. Rodzice pojechali do Kanady, tchórze. Być może liczyli, że przed armagedonem ochroni ich odległość czy wody oceanu. Marna kalkulacja, jeśli by mnie ktoś spytał". I jest to pisanie młodzieńcze, pseudozabawne, z nieuzasadnionym zwrotem do czytelnika. I w żaden sposób nie pasujące do tych poważnych i klimatycznych fragmentów pisanych na serio.

Z kolei zakończenie wyskakuje znienacka, urywa opowieść i niby coś tam nam uświadamia, odwraca perspektywę i jakby zaskakuje, a tak naprawdę chyba większości odbiorców wydaje się urwane i pozostawiające sporo niedokończonych wątków.

Podczas lektury natrafiłem także na kilka momentów, w których narracja (moim zdaniem) została poprowadzona niezgrabnie. Podam przykłady: 

 

Już na wstępie czytamy: „Otworzyłem oczy i uniosłem się na łokciu. Czerwone cyfry zegara, stojącego na komodzie, naprzeciw łóżka, wskazywały trzecią pięćdziesiąt cztery. Śniłem, że nie mogę się obudzić. Odchyliłem kołdrę i stanąłem na cienkiej, chłodnej wykładzinie". 

– I jako czytelnik nie wiem, czy chcesz mi powiedzieć, że on opowiada mi teraz swój sen czy pierwsze zdania były we śnie, czy śnił, że nie może się obudzić i się nie obudził, albo obudził i… itd.

 

Albo w innym miejscu:

„Wszystko od samego początku. A ja się zgodziłem.

Choroba. Mówiąc to, właściwie zacząłem od końca, ale co innego miałem powiedzieć? Chciałem dać Alicji wytłumaczenie, tak po prostu i od razu. Chociaż sam przecież w to zwykłe wytłumaczenie nie wierzyłem. Ona w nie uwierzyła, przynajmniej na samym początku.

Pewnego dnia wróciłem po szkole do domu, a babcia przygotowywała obiad w pustych garnkach".

– Nie wiem, czy to czasem nie wina błędnego zapisu, ale ja czuje się skołowany. Bohater zapowiada Alicji, że jej wszystko opowie (bo teraz do niej się zwraca, a nie do mnie). Po chwili mówi „Choroba” ale nie ma po tym myślnika tylko on znów nam gada, że jej zaraz opowie jak to było. A za moment mamy go jako dziecko, które wraca do domu babci. WTF!?

 

Inny fragment:

"Najdziwniejsze było spotkanie z dzieciakami z Bydgoszczy, mniej więcej w połowie kwietnia kilka lat temu."

 – ???? Czy to naprawdę było „najdziwniejsze wydarzenie”? Niby co w nim było takiego niezwykłego? Zapowiadasz coś niezywkłego, a potem piszesz o spotkaniu z bandą małolatów, w którym tak naprawdę nie ma niczego nadzwyczajnego. Ale to nie wszystko. Zaczynasz ich opisywać tak, że ja myślę z automatu o niemal dorosłych, niebezpiecznych małoletnich kolesiach: „Trzech chłopców, ubranych w dresy Polonii Bydgoszcz, czy też innego klubu sportowego z Kujaw. Na pewno jednak nie był to żaden klub z Torunia. Pierwszy z nich, wysoki, szczupły brunet, ściskał w ręku sadzonkę wierzby, zapewne wyrwaną z pobliskiego pasa zieleni". A po chwili dowiaduję się, że: „Mieli po jakieś sześć lat. Trzeci, trochę młodszy od nich, drobny blondyn […]". 

I parsknąłem śmiechem.

 

Idźmy dalej:

„Wiosna była piękna tego roku jak nie wiem co. Ziemia pękała od skwaru, a w małomiasteczkowym powietrzu nieustannie unosił się zapach grilla oraz dźwięki skwierczącego mięsa, przeplatane chichotami członków klasy średniej oraz ich pociech".

– Silisz się tutaj na jakąś niepasującą do reszty analizę i ocenę społeczną i do tego walisz mi tekstem o dźwiękach skwierczącego mięsa rozchodzących się w powietrzu (po ulicach?), w które nie jestem w stanie uwierzyć.

 

O tym fragmencie, w którym z poważnego bohatera prześladowanego przez przerażającą wizję nieuchronnej apokalipsy, robisz jakiegoś niepoważnego kretyna i uderzasz w absurdy nie będę się rozwodził:

„Węszyłem bydgoski spisek, zmierzający do rozstawienia sprzętu wzmacniającego wybuch w ogródkach w całej Polsce. Grille sąsiadów nagle zaczęły mi śmierdzieć nie tylko w dosłownym znaczeniu tego słowa. Byłem nawet skłonny wziąć dzieci, robiące hałas przed domem, za przebrane karły, tajnych wysłanników twórców bomby, mającej przynieść zagładę wszelkim formom życia".

 

Po prostu szkoda. Zacząłeś bardzo dobrze, zakończyłeś z niedopowiedzeniem po oderwanej i urwanej, ale niepokojącej scenie, lecz po drodze przeciągnąłeś mnie jako czytelnika po jakichś wertepach, kabaretach i mieliznach.

I dlatego uważam, że jest to tekst ze zmarnowanym potencjałem i chyba niestety… niedojrzały. Albo inaczej, dojrzały tylko w kilku fragmentach, prezentujących możliwy potencjał autora. Albo poziom, do którego powinien równać w kolejnych tekstach.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cześć, mr.marasie,

 

dzięki wielkie za wizytę i wnikliwy komentarz, doceniam poświęcony czas.

 

Zamysł, który miałem, polegał właśnie na rozchwianiu tekstu i pomieszaniu stylów i konwencji. Wziąłem nieco wydarzeń ze swojego życia, wspomnień; dodałem nieco marzeń i wyobrażeń; wszystko starałem się przyprawić nieco humorem, czy raczej groteską, bo o prawdziwym humorze, pewnie nie może tutaj być mowy. Moim zdaniem takie właśnie jest życie – wydarzenia ważne, czasem bolesne przeplatają się z marzeniami, które często okazują się płonne. A bez odrobiny humoru dodanej do tego wszystkiego, nawet takiego humoru na siłę, można zwariować.

Jednocześnie chciałem również nawiązać nieco do Lovecrafta stylem, czy raczej takim lekkim sparodiowaniem jego stylu. Zarówno na gruncie językowym jak i fabularnym. Piszesz o pewnej niedojrzałości mojego tekstu, wg mnie HPL jest za to aż “przejrzały”. Chciałem stanąć w opozycji do tak ocenianej przeze mnie narracji.

Czy uważam, że to wszystko mi się udało? Myślę, że nie. Albo inaczej – udało mi się na tyle, na ile w tym momencie jestem w stanie przelać na papier to, co mam w głowie i sercu. I w tym kontekście jestem z tekstu zadowolony. Myślę, że będę jeszcze wracał do prób opowiedzenia tej historii w inny sposób, bo ważne historie mają to do siebie, że wracają, nawet sami nie wiemy kiedy. Podjąłem próbę i jestem z niej zadowolony.

Cieszę się również, że zwróciłeś uwagę na niedostatki techniczne w prowadzeniu narracji, zwrócę na to baczniejszą uwagę. Być może pomysł na tę historię zbytnio zdominował sposób jej poprowadzenia.

Dzięki za szczerość w komentarzu, mr.marasie i zwrócenie uwagi na minusy i plusy tej historii z Twojej perspektywy. W niektórych komentarzach tylko znacząca cisza, brak opinii o pewnych aspektach tekstu, pozwoliły mi wywnioskować, jakie zdanie na ten temat ma komentujący ;)

Gdybym czytał ten tekst, napisany przez kogoś innego, na pewno miałbym mnóstwo uwag. Jest to tekst niejasny, splątany fabularnie, z narracją prowadzoną z różnych perspektyw i w różnych odstępach czasu. No i nie wiadomo, o co w nim chodzi i gdzie jest w nim fantastyka. Napisanie i opublikowanie takiego tekstu dało mi nową perspektywę w ocenianiu tekstów innych. Często piszę w komentarzach, że mam prosty umysł i lubię proste historie. Tak, właśnie widać to w tym tekście ;)

 

Che mi sento di morir

Lekkie opowiadanie z bardzo fajnym motywem lustra, babci i garnków. W ogóle fajne połączenie różnych elementów takich jak choroba (babci i wnuczka), Alicji z krainy czarów i niechybnej apokalipsy. Ciekawie się to wszystko miesza :)

Hej, kasjopejatales :)

 

Bardzo się cieszę z takiej interpretacji. Jeżeli choć trochę rozerwało i gładko weszło, to zapisuję sobie to jako sukces.

Ciekawie się to wszystko miesza :)

Można by rzec, że miesza się, jak w tych babcinych garnkach, choć w sumie one były puste, więc może jednak inaczej :)

 

Dzięki za wizytę i zostawienie komentarza yes

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Czyta się dobrze. Zakończeniem udało Ci się mnie zaskoczyć, ale nie do końca pozytywnie. Z przepowiednią, jako materiałem wyjściowym trudno uniknąć przewidyalności; albo się spełni, albo nie. Można kombinować z tym, w jaki sposób się spełni i to właśnie zrobiłeś. Ale IMO trochę przekombinowałeś. Bo właściwie nie wiadomo, co się stało.

Na plus opisy choroby babci, sam pomysł na fobię, choć nie jestem do końca przekonana, czy to jeszcze można nazwać fobią.

Bohater wyrazisty. Nie mam problemów ze zrozumieniem ataku nożem na kobietę numer dwa. Igranie z osobą z problemami psychicznymi jest głupie i może się bardzo źle skończyć, czego panienka doświadczyła na własnej skórze.

Interesująca opowieść o reakcjach matki. I tu mnie trochę zadziwiłeś, bo widzisz, piszesz stale o matce, a potem nagle: rodzice polecieli do Kanady. Rodzice, czyli mama i tata. To gdzie był ojciec, gdy matka zmagała się z chorobą babci? Trochę mi tu refleksji bohatera już jako osoby dorosłej na sytuacje z dzieciństwa brakuje. Sam zmaga się ze schedą po babci, ale jednocześnie nie próbuje przyjrzeć się temu, co się faktycznie w jego domu działo.

Szczypta humoru nie zadziałała w moim przypadku najlepiej. Po pierwsze nie zajarzyłam żartu z koszulkami. Po drugie, piszesz o chłopcach i wyobraziłam sobie nastoletnich kiboli. Zachowanie nawet pasowało, a nagle czytam, że to sześciolatki. Sorry, ale to nie było zabawne, już raczej przerażające.

Trochę mmi zabrakło jakiegoś wyzwalacza tej fobii, bo same dzieciaki to trochę mało. Coś musiałoby się jeszcze zdarzyć. Wierzba i tłukące się dzieciaki nijak ma się do lęku przed końcem świata. Musi być coś związanego z problemem.

Generalnie mam mieszane uczucia. Z jednej strony czytało mi się naprawdę dobrze, napięcie stopniujesz umiejętnie, z drugiej – zakończenie pozostawiło niedosyt, no i to, o czym pisałam wyżej. Do tego sama nie wiem, czy to jeszcze fantastyka, czy bohater zwyczajnie jest chory.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Początek opowiadania bardzo dobry, niezłe wprowadzenie w klimat, pojawia się niepokój, pojawiają zajawki tajemnicy. W ogóle sprawnie napisana opowieść i w dużej mierze ciekawa. Tylko…

To miała być opowieść grozy. I ta groza na początku jest ładnie sygnalizowana, ale w końcówce niknie. Chyba, a nawet na pewno, zabrakło ostatniego, finalnego rozdziału, w którym nagle sytuacja się odwraca. Oczywiście, nie jest łatwo wykoncypować, czemu, ale należało o tym pomyśleć. Są różne możliwości.

Trochę za dużo w tekście szczegółów regionalnych i przymiotników. Przymiotnik i przysłówek nie są przyjaciółmi autora.

Ale, w sumie, dobry kawałek prozatorskiej roboty, szkoda tylko, że nie został doprowadzony do zaskakującego końca.

Pozdrówka.

Witajcie Kochani :)

 

Irko, dzięki za komentarz, na ciekawe kwestie zwróciłaś uwagę.

 

Ale IMO trochę przekombinowałeś. Bo właściwie nie wiadomo, co się stało.

Może tak być. Być może za mocno pozostawiłem to zakończenie otwarte, aż się przeciąg zrobił ;)

 

Na plus opisy choroby babci, sam pomysł na fobię, choć nie jestem do końca przekonana, czy to jeszcze można nazwać fobią.

Bohater wyrazisty. Nie mam problemów ze zrozumieniem ataku nożem na kobietę numer dwa. Igranie z osobą z problemami psychicznymi jest głupie i może się bardzo źle skończyć, czego panienka doświadczyła na własnej skórze.

Dzięki, cieszę się, że Tobie to zagrało :) Kwestia ataku nożem jest nieco kontrowersyjna, przemoc wobec kobiety, próba zabójstwa w sumie. Starałem się dodatkowo wpleść nieco innego stylu/humoru w tę sytuację, co może zostać różnie odebrane.

 

Interesująca opowieść o reakcjach matki. I tu mnie trochę zadziwiłeś, bo widzisz, piszesz stale o matce, a potem nagle: rodzice polecieli do Kanady. Rodzice, czyli mama i tata. To gdzie był ojciec, gdy matka zmagała się z chorobą babci? Trochę mi tu refleksji bohatera już jako osoby dorosłej na sytuacje z dzieciństwa brakuje. Sam zmaga się ze schedą po babci, ale jednocześnie nie próbuje przyjrzeć się temu, co się faktycznie w jego domu działo.

Właściwie w tekście nie ma ojca, nie ma dziadka i nie ma też imion, z jednym wyjątkiem. Taki mój zamysł i kolejna niejasność.

 

Szczypta humoru nie zadziałała w moim przypadku najlepiej. Po pierwsze nie zajarzyłam żartu z koszulkami. Po drugie, piszesz o chłopcach i wyobraziłam sobie nastoletnich kiboli. Zachowanie nawet pasowało, a nagle czytam, że to sześciolatki. Sorry, ale to nie było zabawne, już raczej przerażające.

Przykro mi. A pościg za kotami z gołym tyłkiem nie wywołał choćby delikatnego uśmiechu? ;)

 

Trochę mmi zabrakło jakiegoś wyzwalacza tej fobii, bo same dzieciaki to trochę mało. Coś musiałoby się jeszcze zdarzyć. Wierzba i tłukące się dzieciaki nijak ma się do lęku przed końcem świata. Musi być coś związanego z problemem.

Takim wyzwalaczem miały być choćby te dresy Polonii Bydgoszcz.

 

Generalnie mam mieszane uczucia. Z jednej strony czytało mi się naprawdę dobrze, napięcie stopniujesz umiejętnie, z drugiej – zakończenie pozostawiło niedosyt, no i to, o czym pisałam wyżej.

Rozumiem, dzięki za opinię.

 

Do tego sama nie wiem, czy to jeszcze fantastyka, czy bohater zwyczajnie jest chory.

Sam bym się czepiał jako czytelnik. Choć jako autor gdzieś tę fantastykę starałem się sprzedać.

 

Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam!

 

Rogerze, miło, że wpadłeś :)

 

Początek opowiadania bardzo dobry, niezłe wprowadzenie w klimat, pojawia się niepokój, pojawiają zajawki tajemnicy. W ogóle sprawnie napisana opowieść i w dużej mierze ciekawa.

Dzięki, trochę masz podobne odczucia jak @mr.maras.

 

To miała być opowieść grozy. I ta groza na początku jest ładnie sygnalizowana, ale w końcówce niknie.

Masz rację, że miała to być opowieść grozy, ale ostatecznie bardziej wyszła z tego groteska. I z tej ostatecznej wersji jestem zadowolony, mimo kilku niewątpliwych niedociągnięć. Bo umieściłem w tej historii trochę emocji o trochę humoru, które są mi bardzo bliskie.

 

Chyba, a nawet na pewno, zabrakło ostatniego, finalnego rozdziału, w którym nagle sytuacja się odwraca. Oczywiście, nie jest łatwo wykoncypować, czemu, ale należało o tym pomyśleć. Są różne możliwości.

Zastanawiałem się nad tym przez chwilę, ale odrzuciłem ten pomysł, bo, wg mnie spłyciłoby to historię. Chciałem uczynić ją otwartą, być może nieco przesadziłem.

 

Trochę za dużo w tekście szczegółów regionalnych i przymiotników. Przymiotnik i przysłówek nie są przyjaciółmi autora.

Ciekawa, warsztatowa uwaga, dzięki. Postaram się poprawić.

 

Ale, w sumie, dobry kawałek prozatorskiej roboty, szkoda tylko, że nie został doprowadzony do zaskakującego końca.

Dzięki!

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Służę uprzejmie…

Jeden przykład, ale jest ich więcej: “Potrząsnąłem drobnym ciałem mojej dziewczyny, aż zafalowały długie, proste blond włosy, które, jeszcze przed chwilą, spoczywały na poduszce.”

Czy włosy dziewczyny są długie i proste i jeszcze do tego blond, nie ma znaczenia dla fabuły. Gdyby miało, czemu nie, można opisać, ale tutaj nie ma. A zbędne opisywanie powoduje spadek napięcia i rozwadnia tekst, przynajmniej ja tak sądzę. 

Podobnie jest z innymi szczegółami, które każdy autor stosuje w opisie. Należy na to uważać, wystarczy kilka, żeby oddać wygląd postaci albo jej istotne cechy, i chwatiit. Trzeba pamiętać, że tekst rozwlekły źle się czyta. Po prostu zaczyna nieco nudzić, no bo nic się nie dzieje.

Miło było.

Pozdrówka.

Czy włosy dziewczyny są długie i proste i jeszcze do tego blond, nie ma znaczenia dla fabuły. Gdyby miało, czemu nie, można opisać, ale tutaj nie ma. A zbędne opisywanie powoduje spadek napięcia i rozwadnia tekst, przynajmniej ja tak sądzę. 

Racja, zostawiłem, że są długie, bo to mi jest potrzebne do pokazania kobiecości i gra z kolejnym stwierdzeniem, że jeszcze przed chwilą te włosy spoczywały na poduszce.

Che mi sento di morir

Opowiadanie pewnie po wielu poprawkach, i cóż, czyta się nieźle, gładko i bez bólu. A jednak wydało mi się trochę nieprzekonujące, środkowe partie tekstu o trzech małolatach zupełnie zbyteczne, rozbijające nastrój. Najbardziej udane, myślę, jest zakończenie. No i w moim odczuciu zupełnie nie ma w tym Lovecrafta, równie dobrze mogłoby to być inspirowane jakimś innym klasykiem grozy, np: Arthurem Machenem albo Walterem De La Mare, może nawet bardziej, Oczywiście dla mnie to bez znaczenia, ale nie jestem jurorem.

Jeszcze dwie uwagi techniczne:

“…żeby zaraz do niej wracać ze szklanką wody w spoconych, drżących dłoniach.” – raczej – 

“…w drżących, spoconych dłoniach.”

Przymiotnik czasownikowy najpierw, lepiej to brzmi.

 

Druga kwestia to liczebniki, wiem, że na tym forum obowiązuje prikaz, by za wszelką cenę liczebniki pisać słownie, ale jak z każdymi autorytarnymi nakazami jest w tym pewna doza przesady. Godziny i daty można spokojnie pisać cyframi, po prostu jak tutaj – “10 maja 2010 roku” Natłok liczebników pisanych słownie też może brzmieć trochę dziwacznie… Ale to tylko taka moja uwaga, nic więcej.

Witaj, Agroelingu, dziękuję za wizytę :)

 

Opowiadanie pewnie po wielu poprawkach

Oj tam w becie nawet 100 komentarzy nie nabliliśmy, to co to za poprawki :D

Cieszę się, że lektura nie boli (już) :)

 

środkowe partie tekstu o trzech małolatach zupełnie zbyteczne, rozbijające nastrój.

Przyznaję rację i zdradzę, że o to właśnie chodzi. Rozumiem, że czytelnik może źle się z tym czuć.

 

Najbardziej udane, myślę, jest zakończenie.

Cieszę się, dziękuję :)

 

No i w moim odczuciu zupełnie nie ma w tym Lovecrafta, równie dobrze mogłoby to być inspirowane jakimś innym klasykiem grozy, np: Arthurem Machenem albo Walterem De La Mare, może nawet bardziej.

Już wyżej zdradziłem, że inspirowałem się zwłaszcza jednym opowiadaniem Lovecrafta “Cieniem spoza czasu” (”The Sha­dow Out of Time”, 1935). No i językowo próbowałem nawiązać, a momentami nawet trochę wyśmiać styl HPL’a. Próba, która pewnie nie wyszła tak dobrze jak by mogła, ale jak na moje skromne siły, uważam ją za udaną.

 

Oczywiście dla mnie to bez znaczenia, ale nie jestem jurorem.

Czyż każdy z czytelników nie jest po trosze jurorem? ;)

 

“…żeby zaraz do niej wracać ze szklanką wody w spoconych, drżących dłoniach.” – raczej – 

“…w drżących, spoconych dłoniach.”

Przymiotnik czasownikowy najpierw, lepiej to brzmi.

Jasne, czemu nie, kolejna poprawka ;)

 

Druga kwestia to liczebniki, wiem, że na tym forum obowiązuje prikaz, by za wszelką cenę liczebniki pisać słownie, ale jak z każdymi autorytarnymi nakazami jest w tym pewna doza przesady. Godziny i daty można spokojnie pisać cyframi, po prostu jak tutaj – “10 maja 2010 roku” Natłok liczebników pisanych słownie też może brzmieć trochę dziwacznie… Ale to tylko taka moja uwaga, nic więcej.

Mi to jednak jakoś dziwnie wygląda, poza tym za bardzo się boję Reg i Tarniny :P

 

Dzięki raz jeszcze za uwagi! Zdrówka życzę!

Che mi sento di morir

Hmmmm. 

Z jednej strony widać, że w tekst włożono dużo pracy, z drugiej jednak – jakby za dużo :) Wydaje mi się, że – w szczególności na początku – zdania są zbyt oprzecinkowane, przez co tracą na płynności (tak jakby od zbyt częstego przerabiania straciły naturalny ton). Narracja dość sprawnie idzie naprzód, ale styl jest mocno opisowy, jakby trochę brakuje atrakcyjności środków stylistycznych. Klimat historii generalnie się udał – aczkolwiek przyłączę się do stanowiska pozostałych komentujących, że scenka z dresiarnią, drzewkiem i zbroją zupełnie nie pasuje do opowiadania.

Jeżeli zaś chodzi o fabułę, to odniosłem wrażenie, że scena z garnkami w finale (jakkolwiek fajna i całkiem zaskakująca) nie jest dostatecznie spleciona ze sceną z garnkami babki. Jakby brakuje pójścia o krok dalej i wskazania związku przyczynowego między tymi scenami. Aczkolwiek wiadomo – to nie jest do końca zarzut, ja generalnie lubię jak wątki spinają się w logiczną całość, ale są czytelnicy, którzy preferują daleko idącą niedookreśloność :) 

I po co to było?

Hej,

 

dzięki za wizytę :)

 

– zdania są zbyt oprzecinkowane, przez co tracą na płynności

No wiesz, trochę przecinków może zniknąć, tylko ktoś może się potem tym zainteresować ;)

Może masz rację, w pierwszej wersji ten początek został odebrany przez beta czytaczy jako nieco “bezbarwny”, może zbyt dużo tam dołożyłem.

 

ale styl jest mocno opisowy, jakby trochę brakuje atrakcyjności środków stylistycznych.

Miejscami próbowałem uderzyć w lovecraftowski ton. Pewnie to dlatego takie wrażenie. A może nie ;) Bo chyba nie do końca mi się to udało i wyszło, można by rzec, jak zwykle.

 

przyłączę się do stanowiska pozostałych komentujących, że scenka z dresiarnią, drzewkiem i zbroją zupełnie nie pasuje do opowiadania.

Uhm, okej. Podejrzewam, że przesadziłem (notabene) z tym drzewkiem, nie zakorzeniłem tej sceny dostatecznie w historii ;)

 

Jeżeli zaś chodzi o fabułę, to odniosłem wrażenie, że scena z garnkami w finale (jakkolwiek fajna i całkiem zaskakująca) nie jest dostatecznie spleciona ze sceną z garnkami babki. Jakby brakuje pójścia o krok dalej i wskazania związku przyczynowego między tymi scenami.

Racja, jest tutaj dość duże pole do interpretacji. Znaczenie samej tej sceny, pewnie mogłoby być lepiej wyłożone.

 

Dzięki za lekturę i wszystkie uwagi.

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

Całkiem przynajmne opowiadanie. Muszę się zgodzić, że postać babci i cały ten wątek robi klimat tekstu. Początkowo nie załapałam rozwiązania, dopiero po chwili dotarło do mnie co się stało. Może tekst nie wywołał fajerwerków, ale wątek lustra i Alicji ładnie zamknął całość.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Witaj Morgiano89 :)

 Cieszę się, że przyjemnie spędziłaś chwilę z moim tekstem. Jestem także zadowolony, że doceniasz klimat i babciny wątek oraz że końcówka ładnie spięła dla Ciebie całość. Taki był plan ;)

Fajerwerków nie ma, podobnie jak bunkrów w filmie Chłopaki nie płaczą. Jednak fajnie, że historia cieszy.

Che mi sento di morir

Cześć, Base! Mi się opowiadanie bardzo podobało, niemniej mam

do niego zastrzeżenia, podobne do irkowych – te dzieci ni to małe, ni to nastoletnie;  na grozę czy horror dla mnie za mało groźne czy straszne. I chociaż przez opowiadanie płynęłam, zakończenie było niejasne, tzn. musiałam przeczytać dwa razy, żeby powiedzieć aha;) tak, wiem, że to pewnie moja wina, jednak dla mnie lepiej byłoby, gdyby było dłuższe i nieco klarowniejsze, jakieś jedno– dwa zdania więcej o garnkach i lustrze by wystarczyło. Nawiązanie do Bydgoszczy na tak – jesteś Brzydgoszczaninem?:) Ale suma summarum fajnie się czytało, lekko, groteska jest świetna. Także ja pozwolę sobie zaznaczyć w tym wypadku #irkateam

Cześć, Adelajdo :)

 

Jeżeli Ci się  podoba, to ja się bardzo cieszę. Poziom niejasności jest spory, przyznaję, nie wszystkie wątki łączą się ze sobą i zupełnie nie jest to Twoja wina, jeżeli coś było dla Ciebie niezrozumiałe.

Nie jestem z Bydgoszczy, ale zrobiłem risercz, jeżeli gra, to jest mi bardzo miło :)

Dziękuję także za docenienie tej mojej groteski zmiksowanej z dziwnością.

 

Pozdrawiam  ciepło i zdrowia życzę!

Che mi sento di morir

Tekst łapie za twarz i nie puszcza, czytałem z dużą ciekawością, w jaki sposób rozwiążesz kwestię końca świata. Nie zawiodłem się, oj nie – finał jest naprawdę dobry, wypada pogratulować pomysłu.

Nie ma u Ciebie bezpośredniej inspiracji Lovecraftem, ale tekst na tym nie traci.

Pozdrawiam!

Witaj Adamie, dzięki za odwiedziny i komentarz.

Dziękuję za dobre słowo :) Miło mi, że historia zaciekawiła i że się nie zawiodłeś – ani końcówką, ani brakiem wyraźnej inspiracji Lovecraftem.

Służę Loveraftowym gifem, żeby nieco zrekompensować brak wyraźnego nawiązania ;)

 

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Przeczytane, komentarz później.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Tak, gra, spodobała mi się twoja Bydgoszcz:) 

Dziękuję, Adelajdo :)

 

Naz, czekam zatem ;)

Che mi sento di morir

Jak dla mnie postaci nie zachowują się wiarygodnie, wyrok sądu też niewiarygodny, opowiadanie przegadane, brak mi show, brak poczucia grozy czy egzystencjalnego lęku/zadumy. Problemy przecinkowe i problemy kompozycyjne. To tylko szkic. W tym wszystkim udało się zakończenie, ale samo zakończenie bez opowiadania niestety się nie broni, a co ciekawe bardzo wielu twórców ma problem właśnie z zakończeniami, a tutaj na odwrót ;) No ale być może mam odczucie, że się udało, tylko dlatego, że właściwie nie spojrzałam początkowo na tytuł. 

 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki za opinię smiley

opowiadanie przegadane, brak mi show, brak poczucia grozy czy egzystencjalnego lęku/zadumy.

Przegadane i bez show celowo, próbowałem tutaj nawiązać do stylu HPL. Nie twierdzę, że była to próba bardzo udana, ale mam do niej pewien sentyment.

Co do grozy i zadumy, zamieniłem na groteskę i bezwolne poddanie się strachowi – taka koncepcja.

 

Końcówka nie wszystkim podeszła, więc cieszę się, że coś tam uratowała ;)

No ale być może mam odczucie, że się udało, tylko dlatego, że właściwie nie spojrzałam początkowo na tytuł. 

Zastanawiałem się na zmianą tytułu, ale zauważyłem, że nikt nie zwracał na niego uwagi dopóki nie zapoznał się z końcówką, więc zostawiłem.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Rewelacyjnie, bardzo mnie to cieszy :)

Che mi sento di morir

BasementKey,

 

dla mnie genialne ubrałeś w słowa rozterki ludzkie, i stany psychiczne, które towarzyszą długoterminowym okresom wzmożonego stresu (matka, babcia, chłopak). 

 

Czytałam na wdechu, czułam się żywa w tej historii…

 

 

Generalnie jestem pod dużym wrażeniem talentu do przekazu ludzkich słabości.

 

 

Pozdrawiam – Goch.:))

 

 

P.s. moje ulubione miejsce w Bydgoszczy, z czasów studiów to Eljazz.:)))

 

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Cześć, Gochaw :)

 

dla mnie genialne ubrałeś w słowa rozterki ludzkie, i stany psychiczne, które towarzyszą długoterminowym okresom wzmożonego stresu (matka, babcia, chłopak). 

Taki był plan, próbowałem też nieco abstrakcji i humor wpleść – jak to w życiu, taki śmiech przez łzy trochę…

 

Czytałam na wdechu, czułam się żywa w tej historii…

Cieszę się. Trochę bazowałem na prawdziwych wydarzeniach/wspomnieniach, jeżeli tę prawdziwość można poczuć w tekście, to bardzo dobrze.

 

Generalnie jestem pod dużym wrażeniem talentu do przekazu ludzkich słabości.

Dziękuję :)

 

P.s. moje ulubione miejsce w Bydgoszczy, z czasów studiów to Eljazz.:)))

Przyznam się bez bicia, że słabo znam Bydgoszcz, widzę w Google, że to miejsce jeszcze działa, może po pandemii odwiedzę, skoro polecasz. Dzięki!

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka