- Opowiadanie: czarna adelajda - Krótka historia o łowieniu potworów

Krótka historia o łowieniu potworów

Z lekka absurdalna, pastiszowa historia o łowieniu potworów i władzy wszelakiej. Napisana kilka miesięcy temu, chyba wciąż aktualna. Chyba? //wyedytowane.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Krótka historia o łowieniu potworów

– W rzyć chędożony Bratek!

Łowca splunął dyskretnie kawałkiem skóry, która pływała w jego skądinąd smacznej zupie. Dopiero po chwili przypomniało mu się, że nie musi tego robić z dyskrecją. A nawet wskazana byłaby pewna niedyskrecja. Poprawił się i splunął po raz drugi, odprowadzając tęsknie wzrokiem kawałek mięsa, który pacnął obok błyszczącej cholewy burmistrza Addrana. 

– Bratek w śpiewie lepszy – powiedział krótko łowca potworów, zastanawiając się cały czas, co właściwie robi w tej karczmie z daniami dla wysublimowanych podniebień. 

– Jak ci na imię, panie? – zapytał raz jeszcze Addran. Wyglądał na poczciwego chłopaka, z tych, co starzeją się, wyprowadzając pieski na spacer, a i krowę wydoją choremu sąsiadowi. Co on robił na tym stanowisku? Ciekawostka. 

– Mihav – powtórzył cierpliwie, odsuwając talerz. Spojrzał głęboko w oczy burmistrzowi. Oceniająco. Bard śpiewał rzewnie, odbierając chęć do jedzenia. Burmistrz poruszył się niespokojnie. Coś ma na sumieniu, pomyślał łowca, mrużąc szare oczy. To dobrze. Będzie można się potargować.

– Chodzi, mości łowco – burmistrz nachylił się nad lakierowanym stołem, wciąż z chłopięcym, chociaż nieco przestraszonym uśmiechem – o wybory.

– Wybory – powtórzył za nim Mihav. Chwila milczenia przeciągnęła się do tego stopnia, że przestała być chwilą. Mihav odchrząknął. – Ale jakie wybory? Zabić czy ocalić strzygę? 

Burmistrz zachichotał.

– Wybory. Gminne wybory – dodał ściszonym głosem. 

Łowca uniósł brwi, czekając.

Burmistrz również czekał. Tak sobie chwilę czekali, a bard wreszcie zmienił repertuar. 

– No, nie słyszał, waść łowca, co się u nas dzieje? W Von Vonovii?

Von Vonovia. Prawdziwe demokratyczne państewko, w którym w pozornej harmonii żyły różne rasy ludzi i nieludzi; w istocie przy każdym możliwym temacie nie zgadzając się ze sobą i kłócąc zażarcie, przeważnie do pierwszej krwi. Mściwie tam panujący Najwyższy Król Kwak, którego twardy charakter przewyższał wielokrotnie jego wzrost, trzymał wszystkich podwładnych w garści. Nikt w Vonovii nie mógł puścić bąka bez jego pozwolenia. 

– Macie krasnoludzkiego władcę – zaczął ostrożnie Mihav.

– Niech nam miłościwie włada sto lat! – Addran wzniósł oczy ku niebu, splatając pobożnie ręce.

Stanowczo ma coś na sumieniu, pomyślał Mihav. 

– Ale ja nie zabijam nieludzi – powiedział stanowczo. – W razie jeśli chcielibyście waszmości skrócić jego kadencję.

Addran przeraził się.

– Nie, co to, to nie! – rozejrzał się szybko, czy kto usłyszał te słowa, jakby już spodziewał się królewskich skrytobójców, wyskakujących zza zasłon.

Mihav rozparł się wygodniej na siedzeniu, ćmiąc fajkę.

– A zatem, o co chodzi. Krótko i na temat, bo ciężko haruję. I czasu nie marnuję, jakby to Bratek zarymował.

Addran wziął głęboki wdech.

– Organizujemy-wybory-za-trzy-dni-w-okręgu -ludzkim-ale -mamy-wysyp-wąpierzy-i-południc-epidemia-istna-nie-można-bezpiecznie-z-chaty-wyjść! Ratuj!

Wszystko na jednym oddechu. Desperat, psia jucha.

– Przełóżcie wybory – odparł łowca, wzruszając ramionami – W trzy dni to ja się nie uwinę. A za to jesienią południcom za zimno, chowają się w grotach; wtedy wezmę się za leże wąpierzy i po sprawie.

Burmistrzowi zalśniły łzy w oczach. Prawdziwe, nieudawane łzy.

– Kiedy ja muszę teraz – powiedział błagalnie.

– A co, kochanka brzuchata?

– Król postanowił mnie wesprzeć! W tej chwili mam najwyższe poparcie! Jeśli tylko to odłożę…

Mihav pokiwał głową. 

– Zrobię, co w mojej mocy – rzekł wielkodusznie – Płatne sto dukatów od każdej głowy, plus dodatkowe dwieście, jeśli w trzy dni będzie u ciebie spokój. 

– Skórę mi z grzbietu zdzierasz! – sapnął burmistrz, ale, o zgrozo, nie targował się. Sytuacja musiała być naprawdę poważna. Mihav głęboko zaciągnął się dymem, zastanawiając się, w jaką to kabałę tym razem się pakuje. 

 

 

***

 

Prowincjonalne miasteczko Vonovija znane było z tego, że nie było z niczego szczególnego znane. Ot, taka brunatna plama na papierze; osobom eleganckim przypominająca ślad po kawie. Osobom mniej eleganckim, do których należał Mihav, przypominała coś zgoła innego. Jednak nic nie mogło go przygotować na widok, który go uraczył na powitanie. Nic.

Nie wiedział, co było gorsze.

Wielkie, kolorowe transparenty, wywieszone na kamienicach, z napisami: „Bezpieczne wybory z łowcą”, „Łowca nasz przyjaciel”, „Witamy pogromcę potworów, zbawiciela wolnych wyborów”?  Krwawe smugi, ciągnące się po bruku; zachlapane na czerwono mury domów? Czy też radni, którzy przywitali go serdecznie i wylewnie, zza zasieków oferując herbatę i ciasto. Wielka skrzynia, która miała służyć do oddawania głosów, stała porzucona na środku rynku. Najodważniejsi mieszczanie przemykali chyłkiem, poubierani w naprędce wykute kolczugi czy zardzewiałe zbroje po przodkach; Mihava witały przerażone, wygłodzone twarze w oknach, wpatrujące się w niego jak porwane przez smoka dziewice w młodego herosa z mitów. 

Przegryzł kawałek ciasta, i natychmiast pożałował. Najwyraźniej cukiernicy wzięli sobie wolne i żony bogaczy same wzięły się za pieczenie. Skutki były adekwatne do doświadczenia. 

Po jakiejś godzinie z jednej z bocznych uliczek przyszedł rudy mężczyzna, zarośnięty jak rozbójnik. Przynajmniej golić się sam nie próbował.

– Jestem – powiedział ciężko, trąc podkrążone oczy – lokalnym magikiem i znachorem. Zostałem wybrany przez władze do uporania się z problemem nadmiernej umieralności mieszczan.

Frajer, pomyślał Mihav, ale frajer uczciwy. 

– Gratuluję nominacji – pogratulował.

– Dziękuję – powiedział nieobecnym głosem rudzielec. – Moje imię Szaławiła. To co, wdrożę pana, panie łowco, w naszą sytuację, pomysły nasze przedstawię, podyskutujemy, co można zrobić…

– Wprowadzaj waszmość, wprowadzaj – przyzwolił szlachetnie Mihav – ale dyskutować nie będziemy, bo ja nie dyskutuję.

Rudzielec zamilkł. Widać było, że ostatnio miał głównie do czynienia z dyskutantami i teoretykami. Na szczęście klapka rychło przeskoczyła mu w głowie i z werwą, jakiej się Mihav po nim nie spodziewał, jął go oprowadzać po miasteczku. Jak się okazało, trup ścielił się gęsto, o każdej godzinie dnia i nocy, i to bez ładu i składu. Na ulicy Garncarskiej potwór oderwał jednemu nogę, na Szewskiej zadowolił się ręką; na Ptasiej zaś postanowił wypróbować flaczki. Tu trochę posmakował, tam znowu wybebeszył i zniknął, jak kot po zabawie z myszą.

Zatrzymali się nagle, w okolicy Barbakanu. 

– O – pokazał rudzielec palcem – A tu na świeżo. Musiał tu być przed chwilką. Proszę spojrzeć tylko, jak są kończyny charakterystycznie rozrzucone. I jak nabrudził dookoła.

Łowca chrząknął, zbliżając się do ofiary. 

– Ale on dycha jeszcze! Medyka!

– Kiej medyka tu znajdziesz – odparł boleściwie Szaławiła – Toć wyjechali wszyscy, jak tylko się zaczęło. Medyk nie kowal, torbę zapakuje i rusza w drogę. Tylko ja zostałem. Zresztą, na takie obrażenia to i mag by nie pomógł.

Stanął nad rzężącym, tłustym sprzedawcą kiełbasek, i uniósł pobożnie oczy ku górze.

– Niech bogowie mają jego duszę w opiece.

– Ja jeszszcze żyję… – wychrypiał oburzony kiełbasiarz, i wyciągnął nogi. 

Rudy popatrzył na niego z wyższością, która wypływała z doświadczenia.

– No, wszyscy tak mówią. 

Łowca chrząknął. Czuł się, delikatnie rzecz mówiąc, nieswojo. Pochylił się nad denatem, oglądając rany. Dotknął brzegów, rozchylił ubranie, polizał czubkiem języka coś, co wyglądało na zaschniętą ślinę, a okazało się tłuszczem z kiełbasek.

– Na południce zbyt krwawo – myślał na głos – Wąpierze w dzień nie polują. Wilkołak… śliny by zostawił dużo, i one dla pożywienia atakują, nie dla frajdy. Kikimora? A w ogóle skąd wziął się pomysł, że to wąpierze, albo południce?! Widział kto?

– To bajka dla ludu – wyjaśnił cierpliwie Szaławiła – Tak naprawdę nie mamy pojęcia, co tu się dzieje. Ale to tak między nami, waszmość łowco.

– Między nami, to tu jest grubo, waszmość znachorze. Naprawdę, żadnych podejrzeń?

Odpowiedziało mu spojrzenie tyleż zmęczone, co puste.

– I wybory za trzy dni?

Cóż, nie było co gdybać, trza się było do roboty zabierać. Mihav zauważył, że jego amulet z kości przodków nawet nie drgnął. Jakby nie potwór. Ale jak nie potwór, to niby co? Rany wyglądały na zadane pazurami. Pokręcił głową. Trzeba było żądać tysiąca dukatów. Połowa płatna z góry.

Chuda jak szkielet mieszczka przebiegła chyłkiem wzdłuż kamienicy. Miała na sobie całe kuchenne wyposażenie, poczynając od rondla na głowie, blachy do pieczenia na klatce, a kończąc na wałku w ręce.

– A ty, znachorze, tak bez zbroi chadzasz?

– E, nie ma dowodów, że działa. 

Mihav powstrzymał się od komentarza.

– Zresztą, tak unikamy siania paniki wśród ludzi.

Mihav odwrócił się, patrząc na leżącego na ulicy trupa.

– I co, mniej panikują?

 

 

***

 

Mihav studiował mapę, pogryzając ciepłymi bułeczkami od piekarza. Z dużym pietyzmem i dawką odwagi obywatelskiej naniesiono na nią większość ofiar domniemanej zgrai potworów. Pomysł, że potworów jest więcej, był skądinąd logiczny; jakie samotne monstrum byłoby zdolne do takiej hekatomby? Sęk w tym, że mimo wszystko wyglądało to na jakieś szaleństwo, a nie zaplanowane czy spontaniczne działanie. Chadzał więc po ulicach, stukając od niechcenia rękawicą w mury, drzwi i okna. Wołając. Wabiąc. Chodź tu, paskudo, nie boję się ciebie. Chodź do tatusia, szalona bestio! 

Aż do wieczora nie napotkał ani kawalątka potwora, za to mieszkańcy wychodzili na balkony i bili mu brawo. Pomachał im z mądrą miną, chociaż w istocie był coraz bardziej zdesperowany. Monstrum najwyraźniej nie było głupie. Wiedziało, że łowca po nie przyszedł. I postanowiło go unikać. Coś mu śmierdziało w tym wszystkim. Za to jednego był pewien. Za mało pieniędzy zażądał za tę robotę. W końcu wrócił do rudego znachora Szaławiły. 

– Czy ostatnio ktoś rozkopywał groby? Jakieś problemy z cmentarzem?

Szaławiła wzruszył ramionami.

– Cmentarz jest za bramami miejskimi.

– Które są otwarte – zauważył sucho łowca. – Czy jest ktoś, kto może coś wiedzieć?

Szaławiła zaznaczył na mapie dom grabarza, po czym wrócił do ucierania maści na nagniotki. Wszak ludzie wciąż chorują, monstra czy nie monstra. Mihav wziął pochodnię, miecz do drugiej ręki i otworzył drzwi. Stał przez chwilę na progu, wdychając zadziwiająco czyste jak na miasto powietrze. Nawet ataki potworów na coś się przydawały. Po czym ruszył w mrok, w poszukiwaniu człowieka, który mógł być ojcem potworów.

Ojciec potworów uchylił drzwi po mniej więcej godzinie walenia w nie rękami i nogami. Miał zapijaczone oczy i widać było, że poświęcił resztki swoich zasobów życiowych na dotarcie do wejścia. Oparł się o framugę, obłapiając ją jak uciekającą pannę młodą, i trzymał się niej kurczowo, mierząc wzrokiem dziwo, które stanęło na progu.

– Czczo?

– Nie, już jadłem, dziękuję – odpowiedział Mihav, wzdychając. Będzie ciężko.

– Czczo tu robiszsz?!

Mihav chwycił chwiejącego się mężczyznę wpół, i wepchnął do środka, zatrzaskując drzwi za plecami. Rzucił go na posłanie, i wylał na głowę zawartość wiadra, które stało w kuchni. Szczęśliwie dla grabarza okazało się być wodą. 

Ojciec potworów minimalnie otrzeźwiał. Mihav stanął nad nim z założonymi rękami.

– Czy ktoś rozkopuje groby? 

Grabarz zamrugał. Trzeba było mu dać chwilę.

– Nie – rzekł oburzony. – Jest stróż na cmentarzu. Z psem. W ziemi kopię tylko ja!

Stróż. Hmm. 

– I nikt żadnych ciał nie podebrał?

Grabarz odwrócił wzrok. Ojj, chłopaczku.

– Nikt ciał nie ruszał?! 

Grabarz przełknął ślinę. 

– Długi mam – wyznał wstydliwie. 

Długi. Długi. A nekromanta buszuje.

– Kto i gdzie mieszka.

– Nie powiedz nikomu… – popłakał się grabarz, obejmując kolana łowcy. Nawet próbował cmoknąć, szczęśliwie Mihav odsunął się i mężczyzna rymnął nosem o podłogę.– Aaaalchemiiiik… Taka niedorajda, magiem chciał kiedyś był, leczyć chciał. Ino mu nie wychodziło. I anatomii chciał liznąć trochę…

– I co, liznął? Słyszałeś kiedyś hasło nekrofilia?

– Nnnie, panie, on bakałarz… 

– Od kiedy zaczął lizać anatomię?

– A z rok przeszło. Ale ostatnio coś przestał przychodzić. Pewnie boi się potworów…

Z pewnością. Czyli się dolizał. Mihav zaznaczył na mapie miejsce pobytu alchemika i znowu ruszył w ciemność. Przez jakiś czas słyszał szuranie dobiegające z bram, ale czy to ożywione truposze, czy zaciekawieni mieszczanie? Najpierw chciał wyjaśnić sprawę u alchemika. Noc była ciepła i przyjemna, księżyc wisiał na niebie, zaglądając mu przez ramię jak ciekawska sąsiadka. Nic nie wskazywało na to, że zębiaste i upazurzone monstra właśnie rozrywały komuś tętnice szyjne. 

Rudera, w której mieszkał alchemik, znajdowała się zupełnie pod murami obronnymi, w najbardziej parszywym miejscu, gdzie słońce nigdy nie dochodziło. Malutkie okienka zabite były deskami. Sukces się go nie imał. Rzyć nie alchemik. Ci najlepsi, chociaż równie daleko od wynalezienia kamienia filozoficznego, jak ten tutaj, aktorzyli z mniejszym bądź większym powodzeniem na królewskich dworach, okrywając się tajemniczością i gronostajami, wróżąc z gwiazd i przelewając dziwnie pachnące substancje z większych dzbaneczków do mniejszych. Nikomu krzywdy nie robiąc, nie czynili też nic dobrego; to i tak lepiej, niż politycy. 

Mihav chrząknął i zapukał. Donośne stukanie rękawicy rozchodziło się w panującej nocnej ciszy niczym bekanie podczas audiencji królewskiej. 

– Otwieraj, waszmość, bo jak nie, to inaczej rozmawiać będziemy.

Szur, szur, szur. Alchemik skradał się do odeskowanego okna. Gdyby po drodze nie zbił jakiegoś naczynia, może nawet by mu się to udało. 

– Wiem, że tam jesteś. Otwieraj. 

Jasne oko łypnęło na niego spomiędzy desek. 

– Łowca – sapnął głos z niedowierzaniem.

– No, łowca. A ty alchemik. Już się sobie przedstawiliśmy, to teraz otwieraj.

– Ale dlaczego do mnie żeś przyszedł, mordo paskudna? 

Mordo paskudna? Ha! Podszedł do okna i zaparł się mocno. Drewno, na wpół zmurszałe, trzasnęło jak gałązki. Alchemik kwiknął i uciekł w głąb domu. Łowca uśmiechnął się pod nosem i podszedł do drzwi, splatając prosty czar. Wypadły z framug tak łatwo, że pożałował, że ich po prostu nie kopnął. Ale mały pokaz siły przyda się temu alchemikowi od siedmiu boleści, typowanemu przez Mihava na ojca potworów numer dwa. Wszedł pewnym krokiem do chałupy i zamarł. 

W najśmielszych snach nie spodziewał się, że ujrzy coś takiego.

Wszystko było złote. Od cholernego nocnika, stojącego tuż za progiem, przez krzywe krzesło, rozklekotany stół, pod którego nóżki wciśnięta była – złota – książka, aż po część ścian. A to ci chędożony alchemik. I to jeszcze jaki bezgustny. Całe szczęście, że w pomieszczeniu paliła się tylko jedna lampka, bo oślepłby od tego bogactwa. Zapukał w ścianę. Wydała metaliczny odgłos. 

– Bierz, co chcesz, i odejdź!

– Mnie nie przekupisz – zaśmiał się Mihav, który już zdążył chyłkiem schować do kieszeni złote jabłko. – Ty lepiej mi wyjaśnij, jak to się dzieje, że przez rok wykradasz trupy z cmentarza, a potem nagle na ulicach pojawiają się nieumarli! 

– Przypadek? 

Mihav wziął głęboki wdech.

– Wyjdź no do mnie, pogadajmy twarzą w twarz! Z mojej strony nic ci nie grozi. – Co innego ze strony mieszkańców miasta, ale o tym Mihav nie czuł się zobowiązany wspominać w tej chwili – Zostałem opłacony, żeby zabić potwory przed wyborami!

Jęknięcie zza ściany.

– W rzyci im się poprzewracało z tymi wyborami – odpowiedział alchemik żałośnie – Sytuacja mi się trochę wymknęła spod kontroli, ale gdybym miał więcej czasu, słońce świadkiem, opanowałbym to! A ci to tylko wybory i wybory…

Mihav chrząknął. Nie miał zamiaru tego komentować. Niezależnie od jasności umysłu możnowładców, robotę trzeba było wykonać tak samo. 

– Czyli jednak maczało się paluszki nie tam, gdzie trzeba, co? Flaczki, móżdżki, pęcherzyki żółciowe? Nekromancja, kolego alchemiku, to groźna sprawa. 

Alchemik zdecydował się wyściubić kawałek nosa. Stanął na samym początku korytarza, w rozkroku, jakby wciąż nie był pewien, czy z powrotem się nie zabarykadować. Na jego widok Mihav przeżył kolejny wstrząs tego dnia. I nie, nie dlatego, że alchemik miał na każdej stopie fantazyjnie zakręconą tęczową ciżemkę, a biała koszula nocna przepasana była złotym szlafroczkiem. Po prostu był młody. Teoretycznie Mihav zdawał sobie sprawę, że alchemicy też musieli być kiedyś młodzi, ale ten nie miał nawet brody. Ciemny wąsik sypał mu nad górną wargą jak pacholęciu. Szlafmyca opadała na długie włosy, upodabniając alchemika do wyjątkowo nieurodziwej księżniczki. 

– Żadna nekromancja. Masz mnie chyba za idiotę.

Nie, w ogóle. 

– Czyli usiłujesz mi powiedzieć, że to nie nieumarli buszują po ulicach Vonoviji? – Mihav się zmartwił. Wiedział, jak postępować z nieumarłymi. Były to istoty szpetne, ale ograniczone. Ktoś odpowiednio szybki – jak on – mógłby je załatwić zwykłym szpadlem. 

Alchemik zwalił się na kwiecistą otomanę.

– Lepiej usiądź, mości łowco. Muszę ci pokrótce opowiedzieć ostatnie sto lat mojego życia.

Mihav usiadł na złotym krzesełku, które niebezpiecznie skrzypnęło pod masą jego, jego zbroi i mieczy. W swoim zawodzie wysłuchał już tylu podobnych opowieści, że zachciało mu się pić. 

– Wina? – zaproponował alchemik domyślnie. Pstryknął palcami. Po chwili z ciemności wyłonił się potwór, wielki jak szafa, a brzydki jak … Mihav nie zdążył dokończyć porównania, bo strzelił mu czarem prosto w bezkształtną gębę, po czym rzucił się z mieczem, tnąc i siekając. 

Potwór popatrzył na niego krzywymi oczami, po czym spokojnie i bez emocji nalał wina do pucharu, i podał łowcy pod nos.

– I to ja mam szpetną mordę? – powiedział Mihav, cofając się pod ścianę. Z winem w jednej i mieczem w drugiej ręce. Teraz to naprawdę musiał się napić. – Dlaczego to nie umiera?

– Bo nigdy nie żyło – alchemik wziął drugi puchar – Dziękuję, Szyszuniu. Możesz już iść.

Potwór, przypominający skrzyżowanie kopca termitów, gnoma i młodego wieprzka w jednym, odszedł do drugiego pokoju. Mimo braku nóg poruszał się nadzwyczaj sprawnie, wywołując u patrzącego objawy choroby morskiej. 

– Błędy mojej młodości sprawiły…

Mihav ocknął się gwałtownie.

– Może jednak zacznij od ostatniego roku, mości nekromanto.

– Nie jestem nekromantą! Ale dobrze, jeszcze ci opowiem moje życie, ale to później. Co tu dużo gadać, udało mi się wynaleźć kamień filozoficzny. Nie jest do końca kamieniem, i trzeba go zjeść, żeby działał, ale można dzięki niemu żyć wiecznie. I zamieniać w złoto, co się tylko chce. Jednak okazało się, że jak zawsze w magii, tu też kryje się pewien haczyk. Byłem mężczyzną w kwiecie wieku, kiedym połączył moje ciało z tym cudem nieśmiertelności. Pięćdziesiąt lat później przypominałem suszoną śliwkę, w kościach mi łupało, zgaga łapała po wszystkim, co zjadłem, siku chodziłem…

– Do rzeczy.

– A tak, tak… Słowem, dopadła mnie starość, a umrzeć nie mogłem. I nie chciałem! A co to, tyle się namęczyłem, żeby się w wieku stu lat na suchej gałęzi powiesić? A figa! Miałem mnóstwo czasu, trzeba było wymyślić jakiś eliksir! Kupowałem najstarsze zwoje, najrzadsze księgi, szperałem po grobach szacownych alchemików, magów się radziłem… Za wszystko najszczerszym złotem płaciłem, do woli. I wreszcie, wreszcie, w prastarej grocie elfiej, w sarkofagu z jadeitu, odnalazłem receptariusz. Eliksir wiecznej młodości. 

– Szczenięcej młodości – zauważył Mihav, osuszając puchar. Kopiec termitów bezszelestnie przypełzł doń i ponownie napełnił kielich. 

Alchemik podrapał się po bezwłosej brodzie z zadowoleniem.

– Ja tak wyglądałem do czterdziestki, a potem posiwiałem – odpowiedział z dumą – Wracając do historii… Eliksir wymagał niesłychanie rzadkich składników, a na dodatek – ha – musiał być sporządzony przez kogoś, kto nigdy nie żył, a powstał z życia samego. 

– I stąd kopiec termitów – powiedział słabo Mihav. Robiło się coraz ciekawiej.

– To nie kopiec termitów. To – alchemik zawiesił głos – golem.

– Widać, że goły.

– GOLEM. GOLEM. Stworzony z mułu rzecznego, ścieków, a także fragmentów, echem…

– Trupów, które dostawałeś od grabarza. Nieumarły, jednym słowem.

Alchemik zagotował się w sobie.

– GOLEM to nie to samo co NIEUMARŁY. To coś więcej! To nowe życie, ciało z ciała, ciało z matki natury, które nie żyje. Nie wiem, jak mam ci wyjaśnić ten paradoks egzystencjalny, wszak jesteś tylko wykwalifikowanym do zabijania prostakiem, ale zrozum po prostu, że to nie to samo. I, dochodząc do sedna sprawy, GOLEM -

– Dobrze, dobrze, zapamiętałem już tę nazwę -

– Ma w głowie zwój. Taki z literkami w starożytnym alfabecie. Którego nie przeczytasz.

– Ponieważ jestem niewykwalifikowanym prostakiem? 

– Wykwalifikowanym. Ponieważ jakbyś chciał mu go wyjąć z głowy, to byś go zabił; więc golem za nic nie pozwoli się do niego zbliżyć. 

Zapadła cisza. W oddali szczekały psy, wiatr wdzierał się do izby przez okno. 

– Ale twój golem przed chwilą nalał mi wina. Nie wyglądał, jakby się wściekł na ludzkość. 

– To mój pierwszy golem – przyznał ze wstydem alchemik, spuszczając oczy. – Drugiego stworzyłem dla bliskiej mi osoby… Która, zobaczywszy go, uciekła z krzykiem. Nie każdy jest gotowy na wieczną młodość. Niestety, golem ma w sobie trochę krwi tej osoby, jest z nią związany… I ten golem… Oszalał. 

– Czyli jeszcze raz. Żeby go zabić, trzeba mu wyjąć zwój z głowy. A jak to zrobić, żeby mnie przy tym nie rozszarpał?

– Nie wiem.

– Czyli stworzyłeś potwora, którego nie da się zabić? Gratuluję.

– Dziękuję – alchemik przymknął oczy – Mam od tygodnia niekończącą się migrenę. 

Mihav zgarbił się nad pucharem. Z wypolerowanego stolika spoglądała nań własna, wymęczona twarz. I co teraz? Jak wyjść z tego impasu? 

– Magia?

– Nie działa na golemy. Wynająłem już maga. Nie znalazłem jeszcze jego szczątków, ale…

Mihav uniósł dłoń. 

– Głośno myślę. Czego może chcieć taki golem? 

– One niczego nie chcą, nic nie potrzebują, nie jedzą, nie śpią, nie…

– A gdzie ta twoja bliska osoba? Może to jej golem szuka?

Alchemik skurczył się w sobie. Spłonił. 

– Podejrzewam – powiedział – że właśnie to jej szuka, żeby ją zabić. Za to, że go odtrąciła.

Mihav klasnął w uda.

– Cudownie! To pierwszą część zadania mamy rozwiązaną.

– To znaczy? 

– Jak zwabić potwora – roześmiał się Mihav – Teraz jeszcze musimy wymyślić, jak się dostać do środka golemiej głowy. I z głowy. A może tobie da wyjąć te zwoje, skoro je mu tam włożyłeś, co, wykwalifikowany erudyto? 

Alchemik aż się zatrząsł. Tak to bywało z erudytami. W obliczu naprawiania swoich błędów robili się zielonkawi.

 

 

***

 

– Ach, to waszmość – Szaławiła melancholijnie pokiwał głową, gdy Mihav przedstawił mu ojca potworów, trzymając go mocno za chachły celem uniemożliwienia schowania się w szafie. Szczęśliwie golem został w domu architekta, bo nie wyglądałoby to tak różowo.

– Potrzebuję pomocy – rzekł Mihav. – Musimy zrobić zasadzkę na morderczy kopiec termitów, otworzyć mu czachę, i wyjąć magiczne słowa. Niestety, drań jest niepodatny na magię, tudzież na broń białą. 

Szaławiła westchnął ciężko, podparł głowę rękami i podkrążonymi oczami jął wodzić po pokoju. 

– I jak wam pomóc – zasępił się. – Mogę kilku zmusić, żeby w zbrojach wyszli, to może od razu ich nie zaciuka… Maść jakąś śmierdzącą uwarzę, odstraszy trochę…

– Każda pomoc będzie dobra – rzekł twardo Mihav. – Alchemik, czy golemy mają nosy?

Alchemik burknął coś, co mogło być równie dobrze potaknięciem, jak negacją.

– Nie wiemy – przetłumaczył Mihav. – Ten kto chce, niech się smaruje śmierdzidłem. Ja zostanę przy naturalnym zapachu niemytego od kilku dni łowcy potworów. Da radę. To proszę po południu skrzyknąć wojów na róg Zacisznej i Spokojnej. Tam będzie przynęta. 

Szaławiła uśmiechnął się blado. Nie takie akcje widział. Czy osoba łowcy coś zmieni? Hem, hem, hem. Może golem się wymęczy i sam da sobie spokój? W końcu ile tak można krążyć po ulicach i atakować, kogo popadnie?

 

***

 

Nachodzili się za przynętą po połowie Vonoviji. Mihav był już skłonny pomyśleć, że alchemik mu nakłamał w zemście za ujawnienie jego osoby władzom miasta. Wreszcie weszli do bożnicy, gdzie kilkoro dzielnych staruszków, mimo zakazu wychodzenia z domów, kontemplowało widok palącej się świeczki. Wszak każdy dostatecznie pobożny człek wie, że kontemplacja świeczek w bożnicy oczyszcza ducha, podczas gdy palenie tych samych świeczek w domu li i jedynie zasmradza pokój. 

Alchemik na trzęsących się nogach podszedł do zasuszonej starowinki, skrytej pod kwietną chustką i pochyliwszy się do jej ucha, zaczął głośno tłumaczyć się z zakłócenia spokoju.

Dostojna staruszka zmierzyła Mihava wzrokiem.

– Cóżeś mi znowu przyprowadził, nicponiu? Bogów nie znasz! Kiedy ostatni raz świeczkę w bożnicy paliłeś! Nie, tego człyka też nie chcę do zamiatania domu! Mówiłam ci, że chcę miłą panią, a nie takiego łachudrę, co mu z oczu źle patrzy! Choć może i lepszy, niż ten poprzedni. 

Mihav założył ręce na piersiach, cierpliwie czekając. 

Po jakimś kwadransie starowinka wreszcie zrozumiała wagę sytuacji.

– To przez to brzydactwo nie mogę kupić moich ulubionych bułeczek? Przez niego pogaństwo się szerzy?! Ja mu dam!

Wstała, i opierając się na laseczce, podeszła do Mihava. Pomachała paluszkiem. Nachylił się do niej, nadstawiając ucha. Od gromkiego trzaśnięcia w policzek aż mu w uszach zahuczało.

– Żebyś ty na takie głupie pomysły nie wpadał, chłopczyku! A teraz już, idziemy! 

Alchemik ze skwaszoną miną ruszył za dziarską mamą. Mihav ruszył za nimi, trzymając się w bezpiecznej odległości trzech kroków i dwóch lasek. 

Róg Zacisznej i Spokojnej został wybrany przez Mihava nie ze względu na urokliwy parkan na końcu Zacisznej, czy też drzewko pomarańczowe z gniazdami gołębi na ulicy Spokojnej, ale bramę, która, cofnięta w głąb kamienicy numer dwanaście, stanowiła przeszkodę nie do przebycia; a przed nią istniało jeszcze małe wejście, drobne drzwiczki do stróżówki. Idealne jako miejsce ucieczki dla staruszki. Co prawda starsza pani była w nastroju demonobójczym, ale mimo wszystko Mihav liczył na jej zdrowy rozsądek. Nadeszło południe. Tuzin przebierańców w rycerskich strojach uderzało włóczniami o bruk, snując się dychawicznie i pocąc w pełnym słońcu. Szaławiła obserwował wszystko z okna kamienicy naprzeciw, z kajecikiem w ręku czyniąc stosowne notatki. Alchemik z nieszczęśliwą miną schronił się za metalową ławką, odziany w rynsztunek bojowy – złoty garniec na głowie i złotą kolczugą na torsie.

– Mamo, krzycz! – zawołał przytłumionym głosem.

– Taś, taś, taś! 

– Może głośniej? – zawołał Szaławiła z pierwszego piętra.

– TAŚ, TAŚ! Chodź tu, NIEGRZECZNY POTWORZE!

Zastukała laską w bramę. Po chwili znudzeni rycerze zerwali się ze schodków kamienic i zaczęli wrzeszczeć, uciekając w stronę ulicy Zacisznej. Parkan się przydał, pomyślał Mihav. Na tych bez etyki zawodowej. Kopiec termitów – pardon, golem – sunął Spokojną, zostawiając za sobą brunatną smugę. Na bezkształtnej twarzy wirowały dziko oczy. Jedno skierowało się na tupiącą staruszkę, drugie zaś na krzyczących rycerzy, którzy właśnie zawrócili z ulicy Zacisznej, i przebiegali w drugą stronę pod nosem Szaławiły, zagrzewającego ich do boju zachęcającymi okrzykami. 

– Ty! Ty! Łachudro! Nicponiu! POGANINIE! – krzyczała staruszka.

Golem zaburczał i zogniskował na niej rozbiegany wzrok. Zaczął sunąć, przyspieszając tak bardzo, że Mihav przestraszył się, że nie zdąży. Golem zbliżył się do staruszki, w ostatniej chwili stając – znacząco – na odległość laski. Mihav skoczył z okna i wylądował mu na plecach, wbijając nóż w szyję. Golem zawył bulgocząco, długie ręce wysunęły się po łowcę, usiłując rozszarpać go metalowymi pazurami. Mihav był szybszy; wdrapał się po śliskim cielsku, co przypominało trochę wędrówkę po glinianym stoku; objął nogami krępą szyję potwora i ścisnął z całej siły głowę w miejscu wskazanym dzień wcześniej przez Szyszunię, golema alchemika. 

Golem wściekł się i szarpnął do tyłu. Pazury ślizgały się po zbroi łowcy, szukając zaczepienia. Mihav, spocony jak szczur, zaczął odchylać wieko głowy… 

Gdy potwór niespodziewanie przycisnął go do bramy.

– Puść go, brzydalu! – oburzona staruszka zaczęła okładać golema laską. 

– Mamo, schowaj się!

Gdyby Mihav mógł oddychać, też by pewnie na nią krzyknął. Rozpierające ciśnienie w uszach oraz walka o powietrze utrudniły mu wszak wydawanie ostrzeżeń. Gdy tylko puścił szyję golema, potwór odsunął się od bramy. Łowca spadł na bruk jak worek kartofli. A raczej, sądząc po kolorystyce, worek buraków. Golem szybko zatrzasnął wieko głowy, po czym podszedł do staruszki, otworzył szeroko usta – baaardzo szeroko – i połknął ją razem z laską. Z głębi brzucha zaczęły dobiegać oburzone wrzaski. On sam wydawał się przez chwilę zdziwiony swoim postępkiem. Obrócił bezkształtną głowę na lewo, na prawo; w końcu wypluł na bruk kwiecistą chustę staruszki i zniknął, przez nikogo nie zatrzymywany. 

– Mama! – wrzasnął alchemik, chociaż żal w jego głosie podejrzanie przypominał ulgę. 

Mihav wydobył z gardła niezrozumiały charkot. Szaławiła, który już zdążył zbiec z piętra, stanął nad nim z męczeńską miną. 

– Niech…

– Nic nie mów! – wycharczał Mihav, z trudem się podnosząc.

– Niech ktoś mu da wody – dokończył Szaławiła obrażony. – Co, wody nie chcesz?

– Chcę – powiedział Mihav z zamkniętymi oczami – wina. 

 

***

 

Do wyborów pozostał jeden dzień. Burmistrz Addran na przemian klął i płakał; mieszkańcy już nie bili braw łowcy, natomiast co złośliwsi wylewali zawartość nocników i obrzucali wyzwiskami, gdy przechodził ulicą. Słowem, sytuacja wróciła do tego, co Mihav znał od lat. Golem co prawda nie atakował już kogo popadnie, ograniczył się do jednego, w porywach dwóch wypadów dziennie; starowinka musiała leżeć mu na żołądku. Omijał łowcę szerokim łukiem i w gruncie rzeczy sytuacja, jakby nie patrzeć, poprawiła się. Jednak pracodawcy nie byli skłonni uznać tego za częściowy sukces. Alchemik wraz ze swoim golemem zniknęli, podobno zamknięci w lochach. Łowca podejrzewał, że mężczyzna w istocie zamieszkał u burmistrza, gdzie przemieniał kiełbasę wyborczą w złoto.

Szaławiła poklepywał Mihava po plecach.

– Robiliśmy, co w naszej mocy – pocieszał go. – Ten golem jest niezniszczalny. Wyobraź sobie, że laska tej staruszki utkwiła mu pod pachą. I nic!

– To znaczy?

– No, babcia się rozpycha w jego brzuchu, i przedziabała go laską na wylot.

– Szaławiła! – wyszeptał Mihav, chwytając rudzielca za szaty – Jesteś geniuszem!

Znachor spłonił się. 

– Ale że ja?

Łowcy już nie było. 

 

***

 

Choćby nie wiem, jak głupio to brzmiało, stał, rozdziany ze zbroi i oręża, w samych gaciach jeno, i wołał potwora, machając kwiecistą chustą.

– TAŚ, TAŚ, TAŚ!

To nie mogło zadziałać. 

A jednak.

Po chwili na drugim końcu placu pojawił się golem. Sunął niepewnie, z jedną ręką wykręconą pod dziwnym kątem. Laska pod pachą musiała mu mocno przeszkadzać. Brzuch cały mu się trząsł, a z trzewi dobiegały stłumione okrzyki.

Mihav starał się wyglądać niewinnie. W drugiej ręce trzymał świeże bułeczki.

– Mam coś, co uciszy babcię – zawołał do potwora. – Otwórz tylko paszczę!

Golem przystanął naprzeciwko, zrezygnowany. Zaledwie cień golema, jakim był wcześniej. Pazury od niechcenia rozorały zdobne malowidło na froncie kamienicy, a z gardła dobył się bulgot i odległe nawoływania starowinki. Dalej, pomyślał Mihav. 

Stwór rozwarł szczęki. 

– Jak ja mam niby z tej odległości wycelować? – Mihav obruszył się. – Szerzej, mości golemie!

Golem kłapnął zębami. Węszył podstęp. Jak tak, to tak. Łowca obrócił się na pięcie, zamierzając odejść.

– Neeeeeee – zabulgotał wściekle potwór. Rzucił się za nim, otwierając usta; Mihav odwrócił się w porę, by ujrzeć, jak usta obejmują najpierw całą głowę – potem rosną aż na tułów – ziejąca dziura obramowana zębiskami. Krok w przód – Mihav skoczył w ciemność, a zębiska kłapnęły, zdzierając mu buta ze stopy. 

– Bleeeee – zabulgotało wokół niego. 

Ja ci dam blee. Mihav zmrużył oczy. Wnętrze golema było zaskakująco duże. Niezaskakująco mokre. Ale najbardziej przypominało… bo ja wiem… kąpiel w błocie? Zapadał się trochę w miękkiej, bulgocącej mazi, ale nie tonął. Na plus, nie śmierdziało. 

– Pani starsza? – zawołał.

Odpowiedziała mu cisza. Najwyraźniej nie zdążył już na ratunek starowince. Mógł więc spokojnie zabrać się za ratowanie siebie. Bułeczki i chustka zniknęły gdzieś we wszechobecnym błocie. Mihav sięgnął po krótki sztylet, przywiązany bandażami do nogi i usiłował stanąć. Podłoże przesunęło mu się między nogami. Upadł z plaskiem na siedzenie, gubiąc nóż. O, nie, nie, nie.

Zaczął macać dookoła. Twarde, długie, znajome w dotyku… Z plaskiem wyciągnął kość piszczelową. Następnie ciżemkę. Kapelusz. Garnek. Patelnię. Szlafmycę. Gdy powoli tracił już nadzieję, jego palce zacisnęły się na rękojeści jakiejś broni. Zaczął ciągnąć. Nie miał pojęcia jak, ale w brzuchu golema zmieściła się cała kopia! Być może jakby dłużej poszperał, to i rycerz by się znalazł. Chwycił ją w ręce. Poprawił chwyt. Raz kozie śmierć.

Podniósł się na kolana, odbił od podłoża i wbił kopię w górną część swojego więzienia. Golem zatrzymał się gwałtownie, a Mihav poleciał do tyłu, zakrywając się nogami. Kopia wciąż wisiała wbita w sufit. Jeszcze raz! Zerwał się i tym razem korzystając z bezruchu potwora, podskoczył, wbijając kopię jeszcze mocniej. Kolejny raz, obok. Dalej, dalej, dalej! Potwór zaczął się cały trząść, podskakiwać i buczeć. Odkrył, co się święci. I nie miał zamiaru ułatwiać łowcy pracy. Tymczasem Mihav metodycznie rozwalał sufit, z którego powoli zaczęły spadać zaschnięte kawałki błota. Nagle do wnętrza ciemni dostało się światło. Kawałek błękitnego nieba, prześwitujący zza zębisk. Jednak Mihav nie napatrzył się na niebo, bo w dziurze pojawiła się ręka z długimi pazurami.

Nie przewidział, że golem może sobie włożyć rękę do brzucha. Zaklął. Zaczął zajadle walić kopią w sufit, przeskakując z miejsca na miejsce, podczas gdy długa ręka machała na oślep, ryjąc pazurami w poszukiwaniu intruza.

 

***

Zaniepokojeni zielarze pobiegli po Szaławiłę. Potwór zachowywał się niecodziennie. Po pierwsze, kiwał się w miejscu. Po drugie, buczał wniebogłosy. Po trzecie, pożerał własną rękę, kręcąc oczami. Z trzewi dobiegały męskie okrzyki. Szaławiła wraz ze zbieraniną rycerzy stanął w bezpiecznej odległości, obserwując, co będzie działo się dalej. Mieszczanie w oknach obżerali się czereśniami, komentując głośno zachowania golema. Co odważniejsi pluli pestkami. Jedna z nich trafiła potwora w głowę. Golem zamarł, a jego oczy znieruchomiały.

– O, udało ci się – powiedział jeden mały ulicznik do drugiego.

I wtedy golem wybuchł. Kawałki błota opryskały ściany kamienic, rycerzy, mieszczan w oknach i Szaławiłę. Drobne ciało staruszki przekoziołkowało w powietrzu i wylądowało na trawie. 

Z pozostałości brzucha golema wyszła chwiejnie szara istota, ściskając coś w ręku.

– Potwór! – wrzasnął cherlawy rycerz, dobywając miecza. Odwagi dodawał mu fakt, że nowy potwór był znacznie mniejszy od poprzedniego, nie miał pazurów i wyglądem przypominał Mihava.

– Stój, stój. – Szaławiła ścisnął zapalczywca za ramię. 

Szara istota, która przy bliższej inspekcji okazała się utytłanym łowcą, warczała coś pod nosem.

– Wody! Wody dla bohatera! – zakrzyknął Szaławiła. 

Mihav napił się wody. Splunął. Przetarł twarz szmatką. 

– Jak dorwę tego alchemika… Tego idiotę… – Wyciągnął rękę, w której ściskał zwitek papieru. – Patrz! Co on tu napisał!

Pochylili się nad ubłoconym zwojem.

Po serii dziwnych wyrazów i obrazków, zapisanych niecodziennym alfabetem, widniało zdanie: „ Rzyć wiecznie w młodości.” 

– I jak ten golem miał być normalny? – zapytał Mihav. – Jak, ja się pytam?

Szaławiła delikatnie wyłuskał papier spomiędzy jego zaciśniętych palców.

– Odpocznij trochę, a napij się wina, zaraz kto ci jadło przyniesie. Chyżo, jadło dla bohatera! Mości Mihavie, przysiądź sobie na ławeczce, a ja podejdę do starowinki, na ostatnią drogę jej duszę wyślę…

Rycerze już przynieśli ciało staruszki. Miała wpół przymknięte oczy.

– Nie wygląda, jakby cierpiała. – Znikąd zjawił się alchemik w towarzystwie szacownego burmistrza. 

– Jak ja ci nogi… – Mihav rzucił się w jego kierunku. Rycerze stanęli między nimi, zagradzając drogę.

– Nie przystoi nad ciałem takie zachowanie – uniósł palec Szaławiła. – A babinka istotnie, wygląda, jakby spała… Niech bogowie mają…

– Co, bogowie?! – Staruszka poderwała się do góry, wesolutka jak skowronek. – Czas na modlitwę? A KTO WZIĄŁ MOJĄ CHUSTĘ?! NIE PATRZEĆ!

Wszyscy odwrócili wzrok, podczas gdy babinka zasłaniała dłońmi rzadziutką siwiznę. Ktoś zrzucił z piętra zapasową chustkę w polne maki.

– Może być – powiedziała łaskawie babinka, zawiązując chustę pod brodą. Małe niebieskie oczka strzeliły w lewo i w prawo, zawieszając wzrok na łowcy potworów. Mihav cofnął się o krok. 

– A ciebie, brudasie, do pracy nie przyjmę, i to moje ostatnie słowo! Nie chodź już za mną!

– Nie będę – przyrzekł grobowym głosem łowca. 

 

***

Naładowane złotem kieszenie ciążyły przyjemnie na drodze z Vonoviji. Mihav mógłby się wykłócać o większą stawkę, zwłaszcza że przy urnie wyborczej stał burmistrz, wydając każdemu głosującemu na niego po złotym winogronku, a dodatkowo obiecując złotą czeresienkę na każde dziecię. Co bardziej przedsiębiorczy mieszkańcy ciągnęli już rozwrzeszczanych, bezdomnych uliczników za uszy. Kontrkandydat burmistrza Addrana siedział na schodach kamienicy i wydłubywał tynk ze ściany. Wobec gorączki złota jego skądinąd słuszne postulaty, wypisane krzywymi literkami na białym prześcieradle, straciły na mocy rażenia. Nawet „oszuści” i „wybory po trupach” nie mogły się równać z magicznym przyciąganiem bogactwa. 

Mihav postanowił, że gdy tylko minie granice Von Vonovii, wymieni złoto na jakąś stabilną walutę czy klejnoty; przy nadprodukcji kruszcu przez alchemika niebawem straci on na wartości. Gwiżdżąc wesoło, minął miejską bramę.

– Brzydal! Paskud! – rozwrzeszczało się za nim pacholę, plując pestkami czereśni. 

Mihav wziął głęboki wdech. Świat powrócił do normalności. 

Póki co.

Koniec

Komentarze

Czarna Adelajdo, miałem mnóstwo przyjemności z lektury tego tekstu, podobnie jak i poprzedniego (tamten trafił już do biblioteki). Zazwyczaj bardzo do mnie przemawiają wszelkie mariaże fantasy i służby zdrowia, prawdopodobnie sam wkrótce spróbuję wytworzyć coś w tym stylu. Myślę, że po tym pozytywnym wstępie ucieszy Cię także trochę konstruktywnej krytyki. Pierwsza uwaga nastąpi w formie znanego cytatu (salon literatów):

Naprzód, jest to wyraźny, święty przepis sztuki,

że poecie potrzeba czekać aż – aż… – Póki?

Wieleż lat czekać trzeba, nim się przedmiot świeży

jak tytuń ucukruje, jak figa uleży?

– Nie ma wyraźnych reguł. – Ze sto lat? – To mało.

Tysiąc, parę tysięcy… – A mnie by się zdało,

że to wcale nie szkodzi, że przedmiot jest nowy;

szkoda tylko, że nie jest polski, narodowy.

Nasz naród się spokojem, gościnnością chlubi,

nasz naród scen okropnych, gwałtownych nie lubi.

Śpiewać, na przykład, wiejskich chłopców zalecanki,

trzody, cienie – Sławianie, my lubim sielanki.

Oczywiście, nie traktuj tego jako poważnego zarzutu – bardziej z przymrużeniem oka. Zwracam jedynie uwagę na to, że komentarz do bieżących wydarzeń zawsze pozostanie komentarzem do bieżących wydarzeń, trudno mu będzie aspirować do najwyższych, ponadczasowych wartości literackich, chociaż oczywiście nie twierdzę, że to niemożliwe. Nawet kiedy w szkole omawia się Wesele, trzeba sporo powiedzieć o literackim Krakowie przełomu wieków, aby w ogóle cokolwiek było zrozumiałe. A i już wcześniej Norwid ironicznie pisał o Danta piekle narodowym, więcej toskańskim niż stara Florencja.

Druga kwestia będzie tyczyła się następującego fragmentu:

Chuda jak szkielet mieszczka przebiegła chyłkiem wzdłuż kamienicy. Miała na sobie całe kuchenne wyposażenie, poczynając od rondla na głowie, blachy do pieczenia na klatce, a kończąc na wałku w ręce.

– A ty, znachorze, tak bez zbroi chadzasz?

– E, nie ma dowodów, że działa. 

Mihav powstrzymał się od komentarza.

Wiem, oczywiście, do czego pijesz. A jednak… zachowanie znachora jest tu przedstawione jako przykład skrajnej lekkomyślności. Tymczasem ja bym także oczekiwał dowodów, że opakowanie się w blachę kuchenną jest w jakimkolwiek sensie pomocne przeciw istocie zdolnej połknąć rycerza w całości, wraz z kopią. Swoją drogą, kopia jest bronią typowo przeznaczoną do walki z konia i nie ma żadnego sensownego zastosowania w obrębie murów miejskich. Może to powinna być włócznia?

Mihav postanowił, że gdy tylko minie granice Von Vonovii, wymieni złoto na jakąś stabilną, krasnoludzką walutę; przy nadprodukcji kruszcu przez alchemika niebawem straci on na wartości.

We wczesnych nowożytnych realiach ze szczyptą magii, w których osadzona jest ta historyjka, wszystkie waluty byłyby oparte na złocie i nie miałyby prawa utrzymać stabilności w obliczu poważnej nadprodukcji (obserwowaliśmy zresztą coś podobnego w Europie po odkryciu Nowego Świata). Jeżeli Mihav ma odrobinę rozsądku, stanowczo powinien zainwestować w dobro, które nie straci na wartości, czyli najprawdopodobniej ziemię, ewentualnie zakupić dom publiczny albo udziały w kopalni diamentów.

Mihav studiował mapę, zagryzając ciepłymi bułeczkami od piekarza.

Zagryza się wyłącznie coś jadalnego. Taka fraza sugeruje, że studiowanie mapy wiąże się z jej konsumpcją. Może …pogryzając ciepłe bułeczki?

i trzymał się niej kurczowo

Jej. Niej wyłącznie po przyimkach. Oprócz tego wydaje mi się, że tu i ówdzie widziałem parę nie bardzo potrzebnych przecinków przed “i”.

Ja ci dam blee. Wiedźmin zmrużył oczy.

Słowo “wiedźmin” występuje tutaj jedyny raz w całym opowiadaniu i nie jest dobrze uzasadnione – to określenie łowcy potworów w jednym konkretnym uniwersum.

 

Chyba wspominałem już, że miałem prawdziwą przyjemność z lektury, ale powtórzę to jeszcze, aby wyliczenie uchybień, które udało mi się spostrzec, nie przytłoczyło całości. Plastyka opisów nadzwyczajna.

 

Pozdrawiam

Ś

Bardzo dziękuję, Ślimaku, za komentarz. Wieczorem przysiądę do edycji błędów – bardzo, bardzo dziękuję za konkretne spostrzeżenia i uwagi! Ha, ha, masz rację, oczywiście, z kopią i ze złotem.  Muszę podszepnąć Mihavovi, żeby zainwestował w udziały jakiegoś znamienitego zamtuza. Co do wiedźmina – tekst pisałam mojemu mężowi na prezent wielkanocny, a on wielkim fanem wiedźmina jest… pierwotnie łowca był po prostu wiedźminem; przy poprawkach na to forum NF  umknęło to mojej uwadze! Zaraz wyedytuję. Jeśli chodzi o temat, a raczej jego świeżość, zgadzam się absolutnie z Tobą, niemniej ten tekst powstał z mojej wielkiej irytacji, frustracji i poczucia znalezienia się w skeczu Monthy Python. Czasem albo człowiek walnie głową o ścianę, albo coś napisze.  Wybrałam to drugie. Oczywiście nie aspiruję tu do wielkości i geniuszu! Oraz złotych gaci wieszcza narodu. Nie miałam też zamiaru, jak to się mówi, wybijać się na modnym temacie. Po prostu musiałam przelać swoją złość. Ponarzekać na świat. I ludzi. I jaśnie nam panujących. Wątki medyczne – przyznaję bez bicia – snuję, ze względu na złotà zasadę „pisz o tym, co znasz”. Pozdrawiam, Ślimaku! I cieszę się, że poprzednie opowiadanie też Ci podeszło. 

Cześć :)

Fajnie podsumowujesz to, co się u nas wyprawia. Poza tym jestem pod wrażeniem, jak zgrabnie łączysz ze sobą poszczególne wydarzenia. Nawet te momenty, co od których byłam pewna, że to tylko taka wstawka będąca aluzją do polityki i nie mająca nic wspólnego z fabułą, sporo do niej wnosiły.

Czytało się przyjemnie, ale moim zdaniem mogłoby być trochę krócej. Jak na opowiadanie sporej długości brakuje mu  powagi, czegoś, co sprawiłoby, że przejmowałabym się losami bohatera. Rozumiem, jaki był zamysł, ale moim zdaniem to zamysł na trochę mniej znaków.

Golem co prawda nie atakował już kogo popadnie, ograniczył się do jednego – dwóch wypadów dziennie;

To zdanie trochę się gryzie. Niby ograniczył się do jednego, a jednak do dwóch.

Mihav wyciągnął krótki sztylet, obwiązany bandażami wokół nogi, i usiłował stanąć.

A tutaj sztylet ma nogę obwiązaną bandażami. Dziwny ten sztylet ;)

 Pozdrawiam :)

Sympatyczny tekst. Spodobała mi się metoda rozbrajania golema od środka. Niezniszczalna staruszka też w porządku. A odwołania do obecnej sytuacji politycznej też nie gryzły. No tak, na Wielkanoc tekst był jeszcze aktualniejszy. ;-)

Lekki ironiczny styl, obrazowe porównania – to też na plus.

Czasem zdarza Ci się jakaś drobna wpadka. Rzeczy podobne do wymienionych wyżej – nagle okazuje się, że jakiś sprzęt ma ludzkie części. Chyba warto więc zwrócić uwagę na zaimki i konstrukcje zdań.

Babska logika rządzi!

Oluta, Finkla, bardzo dziękuję za komentarze, przysiądę jeszcze do sztyletów z nogami;)  dziękuję Finklo za klika.  Hmm, pewnie masz rację, Oluto. Jakoś te teksty mi płyną z ilością znaków. Znowu naładowałam akcji, natomiast rzeczywiście Mihav jest raczej zarysowany, czy też przerysowany. Niemniej to opowiadanie jest raczej absurdocentryczne, niż bohaterocentryczne – tak się będę bronić;) jestem kiepska z redakcji, trudno mi się odnieść po napisaniu tekstu, co powinnam skrócić… 

Cześć, Czarna Adelajdo. :-)

Przepiszę swoją zwyczajową formułkę, marny ze mnie amator na fantasy, a kiedy jeszcze widzę 36k, zaczynają się we mnie budować wiry wielu lat rozczarowań. Tag – humoru i absurdu przydusił je, więc zobaczymy, ale na wszelki wypadek nie traktuj mojej opinii jako wiążącej.

 

 Podobało mi się, nieźle napisana golemowa historia! Z kolei nawiązania do bieżączki, nawet jeśli była inspiracją, wydały mi się niepotrzebne i mieszały. Humor jest, lecz wybrzmiewałby silniej (IMHO), gdybyś czasami z niego zrezygnowała z używania go wprost i wszędzie.

Pytanie, które mnie nurtowało przez cały czas i zepsuło początek – kim jest Bratek, ale początek – w ogóle – bym dopracowała. 

Tytuł – przez łowienie skojarzył mi się z wodą i rybami, ale ja tak mam, wszystko kojarzy mi się z wodą. Abstrahując od tej przypadłości, chyba jednak dałabym inny tytuł.

 

Wypisane po drodze, różnorakie drobiazgi z szuflady:

przydrożonej karczmie z daniami dla wysublimowanych podniebień

– Jak ci na imię, panie? – zapytał raz jeszcze Addran. Wyglądał na poczciwego chłopaka, z tych, co starzeją się, wyprowadzając pieski na spacer, a i krowę wydoją choremu sąsiadowi. Co on robił na tym stanowisku? Ciekawostka. 

Tu się zgubiłam, bo:

*przydrożna karczma z wysublimowanymi daniami?

*Kto wyglądał na poczciwego chłopaka: burmistrz czy łowca, który wypluł mu na buty kawałek mięsa?

*wyprowadzając pieski na spacer – hmm, toć to praca dla licealistów, czasami studentów obecnie?

stanowisko? O kogo chodzi, bo burmistrz miał stanowisko, sprawował funkcję, a łowca miał profesję/zawód.

*ciekawostka – bardzo współczesne, czy tak chcesz?

uporem mógłby przewiercić się na wylot przez kopalnię diamentów

Kopalnia diamentów nie wygląda raczej jak jeden olbrzymi diament przez którego się przewierca. ;-)

W trzy dni ja się nie uwinę

Ja, do usunięcia?

ślad po kawie. 

stosunkowo współczesne, ale wszystko zależy od Twojego świata. Trochę jest w Twoim “zbicia” współczesności” z realiami Twojego świata, pytanie czy są świadome?

Niech bogowie mają jego duszę w opiece.

Jeśli stał przed rzężącym może lepiej, aby „twoją”.

kwiecistą otomanę

Pierwsze wrażenie łowcy było – wszystko jest ze złota, a tu nagle kwiecista otomana?

Niestety, golem, który ma w sobie trochę krwi osoby, dla której tworzy eliksir, jest z nią związany…

Powtórzenie niepotrzebne.

Rozpierające ciśnienie w twarzy i uszach

Rozpierające, w twarzy?

 

Gdybym miała coś więcej dopisać, pewnie po swojemu próbowałabym Ci doradzić kasowanie zbędnych wersów, zwrócenie uwagi na słówko „to”, ale ze spraw poważniejszych byłoby zwrócenie baczniejszej uwagi na bohatera. W gruncie rzeczy on nie był w opałach, jego sytuacja przez cały czas wyglądała na stabilną, bezpieczną, nawet wtedy, gdy znalazł się w „czarnym miejscu”. Dalej podążając za tą myślą, brakuje mi silniejszego węzła dramatycznego. Naszemu łowcy idzie jak po maśle.

Nie oznacza to, że oczekuję jako czytelnik dramatu i cierpienia, ale jakiegoś przeciwstawienia, budowania napięcia i kulminacji już chyba tak. Jakiejś zmiany, „nerwu”, bo pomimo przygód miałam wrażenie statyczności, że nie za wiele się dzieje. 

 

Pzd srd :-)

piątkowa asylum komentująca w niedzielę.

 

PS. A poza tym, fajnie że jesteś. :-) Drużyna humoru i absurdu zwiększyła się! Wiwat Akademia i wszyscy poddani wielkiego Cthulu i przerażającej Klamry. Któż się za nią ukrywa? Nie wiadomo, ciągle jeszcze. Możeśmy nie mieli prawdziwego Łowcy i wreszcie zapolujemy na Klamrę. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, bardzo dziękuję i jakże się cieszę, że cię tu zwabiłam… :>  Przyjmuję pokornie Twoje zdanie, podziela je też Oluta – że zabrakło wam w historii tego czegoś, co sprawia, że przejmujemy się bohaterem.  Kurczę, miałam nadzieję, że chociaż cień napięcia był, a tu klops. Cóż, muszę to wziąć pod uwagę w przyszłych opowiadaniach! Jeżeli chodzi o miszmasz czasowo-kulturowy (kawa itp.) to generalnie podchodzę do tego luźno, tym bardziej, że to opowiadanie humorystyczne. Zdaje mi się, że Pratchett, którego humor zawsze uwielbiałam, też szalał z tego typu detalami. Taaak, wycinanie wersów, wycinanie słów… Ach, redakcja, redakcja, moja pięta achillesowa… Jeszcze raz bardzo wam dziękuję Asylum i Oluto, że zwracacie mi uwagę na to, że brak tu porządniejszego kopnięcia. 

– Niech bogowie mają jego duszę w opiece.

Jeśli stał przed rzężącym może lepiej, aby „twoją”.”

W powyższym zdaniu chciałam zaznaczyć brak empatii Szaławiły, który zwraca się bezpośrednio do Mihava nad ciałem dogorywającej ofiary. Pewnie, że lepiej by było, jakby powiedział “twoją duszę”, ale Szaławiła już pana leżącego odfajkował. 

A. I tytuł to ja już raz zmieniałam… Usiłuję wymyślić coś bardziej chwytliwego niż Łowca i pandemia potworów (mój tytuł nr1), a ty mi piszesz, że druga wersja brzmi jak wersja dla niedzielnego wędkarza. Ratunku! 

PS. Dziękuję za przyjęcie do Drużyny Absurdu! ;) 

Ajj, a ten Bratek… No, Jaskier, Jaskier to… Takie miało być, o, nawiązanie… Do innych dzieł kultury. Hue hue. 

Zwabiać mnie nie potrzebowałaś, piątkową dyżurną do lutego 2021 się stałam, jako żem sobie obiecała, chyba że potop nastanie. :-)

Pokorność, wyrzuć na śmietnisko, acz wcześniej starannie rozważ po swojemu. Z tym napięciem chodzi mi o budowanie scen. Twój bohater nie ma dylematów, lecz leci po “humorze”, nic go nie zaskakuje, dziwi, niepokoi, przeraża. Żadne ze zdarzeń w opku, za wyjątkiem lekko złota. 

Misz-masz kupuję, ale z dystansem, nawet jeśli opko humorystyczne. Ty masz coś na myśli, ja oddaję się Tobie i nie wiem, o co chodzi. Tak, Prachetta kupuję w pełni, zwłaszcza “ Mort”, choć inne też.

w powyższym zdaniu chciałam zaznaczyć brak empatii Szaławiły, który zwraca się bezpośrednio do Mihava nad ciałem dogorywającej ofiary.

Dla mnie nie wybrzmiało. Wznosi oczy do nieba.

 

Z tytułami problemy się zdarzają notorycznie, zmieniają się w trakcie, ewoluują. KIedy będziesz betować, ogłoś konkurs, zobaczysz jaki jest rozstrzał. :-)

 

Do drużyny Absurdu i Humoru

srd :-)

jeszcze piątkowa a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Rozważę, do serca wezmę i w wolnej chwili jeszcze tzw. fałdów przysiądę :) Hmm, jeszcze nie próbowałam opcji betowania, wszystko przede mną! 

Pozdrawiam Piątkowo-Niedzielną Dyżurną w Poniedziałek!

Fajne :) Najczęściej opka nawiązujące do bieżącej sytuacji po prostu mnie irytują. Za dużo w nich biadolenia, albo autorzy za bardzo starają się przekonać do jakiś racji. Tobie udało się skomentować polską rzeczywistość zabawnie, ironicznie i ze sporym dystansem. Cholera, naprawdę się to dobrze czytało :)

Do tego spora garść świeżych pomysłów, perlisty język, choć czasem zdażają Ci się wpadki i fajny bohater. Dobre opko, aż się dziwię, że jeszcze nie w Bibliotece :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Adelajdo!

Jakoś tak mam, że kiedy wokół zło, stres i inne pandemie to uciekam w satyrę i czarny humor. Dzięki, że naskrobałaś coś do czego mogłem sobie uciec ;) Uwag technicznych nie mam, bo poprzedni komentujący temat wyczerpali. Nawiązania do naszej “wspaniałej”, niefantastycznej rzeczywistości moim zdaniem nie były w żaden sposób nachalne i nie męczyły czytelnika. Może trochę za dużo wszechobecnego absurdu. Czasem im mniej humoru, tym więcej humoru :D. Po lekturze pojawiła mi się przed oczami wizja ilustrowanego zbioru takich “polskich baśni z przymrużeniem oka” i mówiąc szczerze, chyba bym się na takowy pokusił ;). Dałbym głos na bibliotekę, ale niestety nie mam jeszcze stałego obywatelstwa nowofantazmowicza :c 

Pierzaście pozdrawiam!

Irka_Luz, Sokolniku – bardzo Wam dziękuję za wizytę i komentarze! Cieszę się, że się Wam podobało! Irko, Asylum, dziękuję za kliki – powolnym tempem może dobrnę do Biblioteki;D  i mam jak Ty, Sokolniku – czarny humor jak znalazł na pandemię. Przy innych tekstach postaram się trzymać zasady nieprzedobrzenia z humorem, tu miałam ochotę pojechać po bandzie. Niemniej oczywiście wiem, o co Tobie chodzi! Ciekawa jestem, czy to nie długość tekstu tak odstrasza innych NForumowiczów… pozdrawiam :)

Hej :)

 

Ciekawa historia opowiedziana interesującym i zabawnym językiem. Dostrzegam inspiracje Piekarą i Sapkowskim, nie wiem czy słusznie ;)

 

Nagromadzenie humoru, mimo jego świetnej jakości, czasem jednak mi nieco przeszkadzało, o czym trochę poniżej. Fajnie byłoby także dowiedzieć się więcej o Łowcy, a być może dodać to tej historii więcej postaci drugoplanowych. Myślę, że nieźle to robi Sapkowski różnicując postacie w swoich historiach – w Wiedźminie mamy ponurego Geralta i dowcipnego, kochającego życie Jaskra.

 

Nawiązania do polskiej rzeczywistości bardzo na plus.

Generalnie podoba mi się Twój tekst :) A dlaczego on jeszcze nie w bibliotece?

 

Jeszcze kilka uwag:

 

Wyglądał na poczciwego chłopaka, z tych, co starzeją się, wyprowadzając pieski na spacer, a i krowę wydoją choremu sąsiadowi.

Dobre :)

 

– Ale jakie wybory? Zabić czy ocalić strzygę? 

 

Von Vonovia.

Prawie jak Hez Hezron, jakieś inspiracje Piekarą?

 

Mściwie tam panujący Najwyższy Król Kwak, którego twardy charakter przewyższał wielokrotnie jego wzrost, a uporem mógłby przewiercić się na wylot przez kopalnię diamentów, trzymał wszystkich podwładnych w garści. Nikt w Vonovii nie mógł puścić bąka bez jego pozwolenia. 

Chyba za grubo pojechałaś :) Nagromadzenie żartów jak na Mazurskiej Nocy Kabaretowej :P

 

zarośnięty jak Rumcajs.

Rumcajsa tam znajo? :)

 

Stanął nad rzężącym, tłustym sprzedawcą kiełbasek, [-,] i uniósł pobożnie oczy ku górze.

W kilku miejscach masz przecinki przed “i”, zobacz proszę.

 

Pochylił się nad denatem, oglądając rany. Dotknął brzegów, rozchylił ubranie, polizał czubkiem języka coś, co wyglądało na zaschniętą ślinę, a okazało się tłuszczem z kiełbasek.

– Na południce zbyt krwawo – myślał na głos – Wąpierze w dzień nie polują. Wilkołak… śliny by zostawił dużo, i one dla pożywienia atakują, nie dla frajdy. Kikimora? A w ogóle skąd wziął się pomysł, że to wąpierze, albo południce?! Widział kto?

Wiedźminem zapachniało ;)

 

Mihav zauważył, że jego amulet z kości przodków nawet nie drgnął.

Amulet mu drży? Skąd my to znamy…

 

– Czczo?

– Nie, już jadłem, dziękuję – odpowiedział Mihav, wzdychając. Będzie ciężko.

O kurde, ale to dobre :D

 

– Od kiedy zaczął lizać anatomię?

A to zboczeniec jeden ;)

 

Mihav zaznaczył na mapie miejsce pobytu alchemika i znowu ruszył w ciemność.

Pani, czyżby zwyczaj oznaczania questów na mapie zaczerpnięty z Wiedźmina 3?

 

– To mój pierwszy golem – przyznał ze wstydem alchemik, spuszczając oczy. – Drugiego stworzyłem dla bliskiej mi osoby… Która, zobaczywszy go, uciekła z krzykiem. Nie każdy jest gotowy na wieczną młodość. Niestety, golem, który ma w sobie trochę krwi osoby, dla której tworzy eliksir, jest z nią związany… I ten golem… Oszalał. 

Trochę naciągane. Czy golem mógłby oszaleć? Chyba potrzebowałby mieć myśli, uczucia, itd. IMO, raczej pogoniłby za tą osobą i mimo wszystko służył jej, zgodnie z misją dla której został stworzony.

 

Wszak każdy dostatecznie pobożny człek wie, że kontemplacja świeczek w bożnicy oczyszcza ducha, podczas gdy palenie tych samych świeczek w domu li i jedynie zasmradza pokój. 

Celne spostrzeżenie :)

 

Mihav, spocony jak szczur, zaczął odchylać wieko głowy - 

gdy potwór niespodziewanie przycisnął Mihava do bramy.

Coś tutaj się popsuło ;)

 

a dodatkowo obiecując złotą czeresienkę na każde dziecię.

Oj, bo już mnie brzuch boli od śmiechu :)

 

Che mi sento di morir

Cześć, Adelajdo! Kolejny udany mariaż fantastyki z lekkim humorem. Właściwie przedpiścy powiedzieli już większość tego, co można, gdyż nie jest to tekst mający potrzebę wielkich zmian, ani taki wzbudzający filozoficzne refleksje(w tym kontekście to komplement), jednak pozwolę sobie dorzucić swoje trzy grosze.

Po pierwsze popracowałabym nad podziałem długich akapitów na nieco krótsze, co potęguje poczucie dynamiki w tekście. Nie masz tu wiele takich momentów, ale to taka sztuczka, która imho pomaga przykuć uwagę odbiorcy na dłużej lub zafrapować tego, który ma obniżoną czujność.

Po drugie troszkę zgodzę się z Asylum, że refleksje i przemyślenia bohatera pomagają wczuć się nam w jego postać. Wcale nie muszą też być śmiertelnie poważne. Może więc trochę ich dodasz następnym razem.

Po trzecie często akcję dominują dialogi, co w tym konkretnym wypadku jest w dużej mierze dobrym pomysłem, ale ostrożnie z tym. Pogadanki nawet śmieszne powinny zawsze mieć swój cel i miejsce w konstrukcji.

Ponieważ mi się, to kliknę.

I pozdrawiam.

Bardzo dobrze się czytało! Jak w normalnym, z księgarni, papierowym zbiorku opowiadań, praktycznie bez potknięć. I interesująco napisane, i z dużym humorem ( “mściwie panujący” – perełka! :D) .

Fajne opowiadanie, naprawdę fajne.

Nawet nawiązania do naszej rzeczywistości wplecione tak, że nie raziły. ;).

Jedno mi tylko ostro zazgrzytało jak drewienko po lodzie w zębach – ten Rumcajs. Niby nieistotna szczegóła ;), ale… To przecież postać z naszej rzeczywistości i mitologii. Niepotrzebnie zakłóca poza tym klarowną i spójną tamtą rzeczywistość i jej odbiór.

pozdr.

P.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Ooo, uśmiałam się! Trzeba mi było takiego tekstu teraz, także dzięki Ci wielkie za rozrywkową i przyjemną lekturę :) 

Bardzo lubię takie absurdalne i zabawne komentowanie rzeczywistości. Karuzela śmiechu kręci się bez przystanków, w pewnym momencie zastanawiałam się czy nie za mocno kręci mi się w głowie od tego wirowania, ale w sumie… dlaczego nie? Od początku do końca jest to tekst humorystyczny, nie musisz w niego ładować jakiś głębszych refleksji, a i tak skłania gdzieś tam do myślenia. Podobało mi się. 

No i język, jak to Irka ślicznie nazwała, perlisty heart O tak, świetnie bawisz się słowami! 

 

– W rzyć chędożony Bratek!

→ scena otwierająca super :D załapałam, że Jaskier, ale… czemu później łowca mówi, że “Bratek lepszy”? Nie skumałam czegoś :x Do czego on tutaj pije, a raczej pluje? 

 

Chwila milczenia przeciągnęła się do tego stopnia, że przestała być chwilą. Mihav odchrząknął. 

Tak sobie chwilę czekali, a bard wreszcie zmienił repertuar. 

→ bardzo lubię takie budowanie scen :) 

 

– Ale jakie wybory? Zabić czy ocalić strzygę? 

Burmistrz zachichotał.

→ hi hi hi wszyscy z tobą chichoczemy, burmistrzu :P 

 

Mściwie tam panujący Najwyższy Król Kwak, którego twardy charakter przewyższał wielokrotnie jego wzrost, a uporem mógłby przewiercić się na wylot przez kopalnię diamentów, trzymał wszystkich podwładnych w garści.

→ wiadomka do czego pijesz, ale ja i tak widzę tylko: 

 

 

Stał przez chwilę na progu, wdychając zadziwiająco czyste jak na miasto powietrze. Nawet ataki potworów na coś się przydawały.

→ this <3

 

Co odważniejsi pluli pestkami. Jedna z nich trafiła potwora w głowę. Golem zamarł, a jego oczy znieruchomiały

– O, udało ci się – powiedział jeden mały ulicznik do drugiego.

 

jak ja lubię takie scenki dziejące się gdzieś tam w tle, ukradkiem, z boku, niepozorne, a nadające smaku! 

 

Na koniec wyłapałam z komentarza Twoje słowa, Adelajdo: 

 Hmm, jeszcze nie próbowałam opcji betowania, wszystko przede mną! 

→ jakbyś miała ochotę na ten pierwszy raz betowania, to niecnie zapraszam do mnie :D przy czym uczciwie uprzedzam, że mój tekst jest długi. A, no i może Cię to zainteresuje, że gdzieś tam koreluje z Twoim kamieniem filozoficznym ;)

 

Dzięki jeszcze raz, z biblio nie zdążyłam, ale klikałabym bardzo! :)) 

 

Dziękuję za Wasze komentarze! Za nieśmiertelność Biblioteki;) Przysiadłam, stylistyczne błędy i Rumcajsa wyedytowałam, przecinki zdaje się też… Basement, tak, Łowca jest inspirowany Wiedźminem, ale książkami, w gry nie grałam, a serial… Dla mnie serial to taki trzykropek. Piekary natomiast nie czytałam. Jako literacką inspirację jeszcze dodałabym Prachetta, bo lubię jego poczucie humoru. Jeśli chodzi o szaleństwo golema, cóż,  zasłaniam się licentia poetica :) i tak, wiem, że trochę popłynęłam z dowcipami… (ale mnie korciło). Jeśli chodzi o rozbudowę postaci drugoplanowych, to racja, nie skupiałam się na nich aż tak bardzo, jak powinnam.

Oidrin, dziękuję bardzo za uwagi dot. akapitów, bohaterów i dialogów – zgadzam się z Tobą, spróbuję  wdrożyć przy następnym tekście (w tym kilka akapitów rozbiłam po twoim komentarzu), natomiast jeśli chodzi o dialogi, chciałam, żeby były to takie utarczki słowne, w moim zamyśle Łowca, choć lekko gburowaty, lubi się z ludźmi przekomarzać.

Rrybaku… jak mi miło!!!! (aj, połechtałeś moją próżność!). Marzenie ściętej głowy – własny tekst na papierze, ale jak miło przeczytać Twoje słowa…

Koi – wyedytowałam Bratka:) chodziło mi o to, że Bratek (vel Jakskier), do którego pił burmistrz, lepiej śpiewa niż tamtejszy bard w knajpie, ale zamotałam… Poza tym dziękuję Tobie <3 Bardzo się cieszę, że już drugi raz mi się udało wstrzelić w Twój gust. I – bardzo proszę o dodanie mnie jako bety do twojego opowiadania (czy jak to działa, bo jeszcze nie wiem!). 

 

Aaa to o śpiew chodziło :D Widzisz, nie usłyszałam go, a scena mi się podobała więc dopytywałam o co tam się Łowca pluje, dzięki!

 

Bardzo się cieszę, że już drugi raz mi się udało wstrzelić w Twój gust.

→ tak, widzę, że się dogadamy i dlatego zachciało mi się Cię do bety namawiać :) 

 

a serial… Dla mnie serial to taki trzykropek.

→ ojjjj i tu też bardzo trafiasz w mój gust ;D poza kilkoma scenami chciałabym ten serial odzobaczyć. 

Tagi zapowiadają i humor, i absurd, więc nie były one dla mnie zaskoczeniem, ale nie ukrywam, że ten rodzaj dowcipu, bazujący na towarzyszącej nam rzeczywistości, nie zawsze do mnie trafia. Jak na mój gust, zbyt wiele czerpiesz z tego, co się wokół dzieje, bo, moim zdaniem, to czego doświadczamy i nad czym boleję, niestety, zabawne nie jest.

Żałuję też, że łowca, postać, jak by na to nie patrzeć, dość ważna, nie wyróżnia się niczym specjalnym, a zadanie którego się podjął okazuje się dość łatwe, w dodatku wszystko idzie mu jak z płatka. A ja bym chciała, Czarna Adelajdo, żebyś rzuciła mu pod nogi kilka kłód, żeby sprawy nie toczyły się lekko, łatwo i przyjemnie – chciałabym, aby Mi­ha­v musiał zmierzyć się z przeciwnościami losu, żeby musiał się bardziej natężać i wykazać więcej inicjatywy.

Opowiadanie zdało mi się też dość przegadane i przypuszczam, ze niewielkie cięcia dobrze by mu zrobiły.

Niezależnie od tego, co napisałam, Krótką historię o łowieniu potworów czytało się nieźle, a mogłoby być jeszcze lepiej, gdyby wykonanie nie pozostawiało tak wiele do życzenia. Szkoda, że nie poprawiłaś wszystkich usterek, które wskazali wcześniej komentujący.

Mam nadzieję, Czarna Adelajdo, że Twoje przyszłe opowiadania będą jeszcze ciekawsze i znacznie lepiej napisane.

 

Coś ma na su­mie­niu, po­my­ślał łowca, mru­żąc szare oczy. To do­brze. Bę­dzie można się po­tar­go­wać. ―> A może: Coś ma na su­mie­niu – po­my­ślał łowca, mru­żąc szare oczy. To do­brze. Bę­dzie można się po­tar­go­wać.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

– Or­ga­ni­zu­je­my-wy­bo­ry-za-trzy-dni-w-okrę­gu -ludz­kim-ale -ma­my-wy­syp-wą­pie­rzy-i-po­łu­dnic-epi­de­mia-ist­na-nie-moż­na-bez­piecz­nie-z-cha­ty-wyjść! ―> Mam wrażenie, że dwie spacje. które się tu wkradły, są zbędne.

 

– Prze­łóż­cie wy­bo­ry – od­parł łowca, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi – W trzy dni to ja się nie uwinę. ―> Brak kropki po didaskaliach.

Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

oso­bom ele­ganc­kim przy­po­mi­na­ją­ca ślad po kawie. ―> Skąd w tym opowiadaniu wiadomo, co to kawa?

 

Jed­nak nic nie mogło go przy­go­to­wać na widok, który go ura­czył na po­wi­ta­nie. ―> Obawiam się, że widoki raczej nikogo niczym nie uraczą.

Proponuję: Jed­nak nic nie mogło go przy­go­to­wać na widok, który zastał.

Za SJP PWN: uraczyć «poczęstować kogoś czymś ulubionym przez niego, przyjąć kogoś obfitym, smacznym jedzeniem»

 

Wiel­kie, ko­lo­ro­we trans­pa­ren­ty, wy­wie­szo­ne na ka­mie­ni­cach, z na­pi­sa­mi: „Bez­piecz­ne wy­bo­ry z łowcą”, „Łowca nasz przy­ja­ciel”, „Wi­ta­my po­grom­cę po­two­rów, zba­wi­cie­la wol­nych wy­bo­rów”? ―> Jakoś mi nie brzmi to zdanie. I dlaczego na końcu jest pytajnik?

Proponuję: Na ka­mie­ni­cach wywieszono wielkie, kolorowe transparenty z na­pi­sa­mi: „Bez­piecz­ne wy­bo­ry z łowcą”, „Łowca nasz przy­ja­ciel”, „Wi­ta­my po­grom­cę po­two­rów, zba­wi­cie­la wol­nych wy­bo­rów”.

 

– Je­stem – po­wie­dział cięż­ko… ―> Na czym polega ciężar jego wypowiedzi?

 

Za­trzy­ma­li się nagle, w oko­li­cy Bar­ba­ka­nu. ―> Dlaczego wielka litera?

 

Mihav wziął po­chod­nię, miecz do dru­giej ręki i otwo­rzył drzwi. ―> Jak otworzył drzwi, skoro miał obie ręce zajęte?

 

Nawet ataki po­two­rów na coś się przy­da­wa­ły. Po czym ru­szył w mrok, w po­szu­ki­wa­niu czło­wie­ka, który mógł być ojcem po­two­rów.

Oj­ciec po­two­rów… ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

Oj­ciec po­two­rów uchy­lił drzwi po mniej wię­cej go­dzi­nie wa­le­nia w nie rę­ka­mi i no­ga­mi. –> Czy dobrze rozumiem, że ojciec potworów przez jakąś godzinę walił w drzwi rękami i nogami, a potem je uchylił?

 

i trzy­mał się niej kur­czo­wo… ―> …i trzy­mał się jej kur­czo­wo

 

Bę­dzie cięż­ko. ―> Raczej: Łatwo nie będzie.

 

i wylał na głowę za­war­tość wia­dra, które stało w kuch­ni. Szczę­śli­wie dla gra­ba­rza oka­za­ło się być wodą. ―> Czy dobrze rozumiem, że wiadro okazało się być wodą?

 

pod­szedł do drzwi, spla­ta­jąc pro­sty czar. Wy­pa­dły z fra­mug tak łatwo… ―> Jedne drzwi mają jedną framugę.

 

wiel­ki jak szafa, a brzyd­ki jak … ―> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

I, do­cho­dząc do sedna spra­wy, GOLEM - ―> Czemu służy dywiz na końcu zdania? Gdzie jest kropka?

 

– Do­brze, do­brze, za­pa­mię­ta­łem już tę nazwę – ―> Jak wyżej.

 

trzy­ma­jąc go mocno za cha­chły… ―> Co to są chachły?

 

Nie, tego czły­ka też nie chcę… ―> Literówka.

 

Mihav za­ło­żył ręce na pier­siach, cier­pli­wie cze­ka­jąc. ―> Mihav za­ło­żył ręce na pier­si, cier­pli­wie cze­ka­jąc.

Bo nie przypuszczam, żeby Mihav, jak każdy mężczyzna, miał więcej niż jedną pierś.

 

zdzie­ra­jąc mu buta ze stopy. ―> …zdzie­ra­jąc mu but ze stopy

 

Mógł więc spo­koj­nie za­brać się za ra­to­wa­nie sie­bie. ―> Mógł więc spo­koj­nie za­brać się do ratowania sie­bie.

 

Mihav po­le­ciał do tyłu, za­kry­wa­jąc się no­ga­mi. ―> …Mihav po­le­ciał do tyłu, na­kry­wa­jąc się no­ga­mi.

 

Rzyć wiecz­nie w mło­do­ści.” ―> Rzyć wiecz­nie w mło­do­ści”.

Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu. Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

zaraz kto ci jadło przy­nie­sie. ―> …zaraz ktoś ci jadło przy­nie­sie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szanowna Reg! Bardzo dziękuję za wizytę, przysiądę w tak zwanej bliskiej przyszłości do poprawek. Natomiast do trzech rzeczy (poza wymienianymi przez Ciebie i przedmówców rzeczami typu fabuła, konstrukcja bohatera, przegadanie i przesycenie humorem, kornie chylę głowę) chciałabym się odnieść:

1) pierś męska :) otóż, wedle wszelkich prawideł anatomii, mężczyzna, jak kobieta, piersi ma dwie, zwane również gruczołami sutkowymi. Tak, wiem, o co chodzi, słownik PWN podaje, że piersi mają kobiety, a pierś (jako tułów) to reszta, ale na obronę powiem, że słownik PWN de facto się myli (przynajmniej jeśli chodzi o fakty). Natomiast rzeczywiście, literacko, bijąc się w pierś brzmiałoby lepiej, co przeoczyłam, bo… cóż, przyzwyczajenie.

2)chachły – jak przeczytałam właśnie w internecie, źle przeze mnie użyty regionalizm. Myślałam, że znaczy UBRANIE, a znaczy KARK. https://pl.wiktionary.org/wiki/chachoł . Lubię regionalizmy:) 

3) zaraz kto ci jadło przyniesie – zamierzone, miała być lekka stylizacja na mowę potoczną/ staropolską? j.w. – lubię mowę potoczną:)

Dywizy to przeoczone przy kopiowaniu tekstu pomyłki, nawet mi pierwotnie powcinało półpauzy w niektórych miejscach, nie zauważyłam wszystkiego, przepraszam. Zapiski myśli bohaterów muszę odświeżyć, dziękuję za zwrócenie uwagi! Co do niektórych zapisów dialogów, żyłam w błędnym przekonaniu, że jeśli jest niedokończone zdanie, kończone dopiero po wtrąceniu typu “– Słońce – powiedział – świeci dziś mocno” to nie stawiam kropki (ale nie wiem, idę czytać :).

Generalnie to zdaję sobie sprawę z niedoborów warsztatowych, bardzo się cieszę, że wypunktowujesz co i jak Tobie nie gra!  Natomiast mam pytanie – i to jakie bezczelne – czy nie chciałabyś również lekko zmasakrować mojego opowiadania Kryształ i Róża, które, choć na portalu starsze, było pisane niedawno? Niestety, jest długie (no, jest). 

Ach, chciałam tylko już na zakończenie dodać jedną rzecz. Uważam, że śmiech jest równie dobrym narzędziem walki jak ostrze; malutcy udający wielkich są na wyśmianie szczególnie wrażliwi. Tak myślę. Oczywiście, nie mam zamiaru odnieść się tutaj do jakości mojego tekstu czy dowcipów, tylko generalnie do… rzeczywistości. Tak po prostu sądzę, ale rozumiem, że innych może to razić. I tak, zgadzam się z tym, że to, co się teraz dzieje – i będzie działo – jest bardzo ważne, tragiczne, ale ja w pisaniu i komentowaniu rzeczywistości jestem zwolenniczką tragikomedii. Chociaż, tak, Orwell miałby tu więcej do powiedzenia, albo Kafka. Po prostu chciałam zaznaczyć, że HUMOR nie zawsze jest równy NIEPOWADZE. Zaznaczam, nie odnoszę się tu bezpośrednio do jakości mojego opowiadania, jeśli wiesz, o co mi chodzi, Reg.

 

Czarna Adelajdo, dziękuję za wyjaśnienia i cieszę się, że uznałaś uwagi za przydatne. ;)

 

pierś męska :) otóż, wedle wszel­kich pra­wi­deł ana­to­mii, męż­czy­zna, jak ko­bie­ta, pier­si ma dwie, zwane rów­nież gru­czo­ła­mi sut­ko­wy­mi.

Rozumiem Twój punkt widzenia, Adelajdo, ale w tym przypadku pierś męską widzę bardziej jako tors, nie ograniczając się do gruczołów, u kobiet zwanych biustem, dlatego w Twoim zdaniu zasugerowałam by użyć piersi w liczbie pojedynczej.

Dodam jeszcze, że o mężczyźnie osłaniającym kogoś/ coś z wielkim poświęceniem, mówi się, że broni tego własną piersią.

 

Lubię re­gio­na­li­zmy:) 

I ja je lubię, bo dodają opowieści kolorytu, ale pod warunkiem, że ich użycie jest uzasadnione. Nie mam nic przeciw regionalizmom użytym w rozmowie bohaterów, mieszkańców opisywanego regionu, ale już w narracji, jeśli nie jest ona stylizowana, stosowałabym regionalizmy z dużą ostrożnością.

 

…czy nie chcia­ła­byś rów­nież lekko zma­sa­kro­wać mo­je­go opo­wia­da­nia Krysz­tał i Róża…

Adelajdo, w pierwszej kolejności czytam opowiadania dodane w dniach mojego dyżuru, a do pozostałych staram się zaglądać w kolejności ukazania się w poczekalni. Opowiadania konkursowe czekają w dłuższej kolejce. Jak zaznaczyłam staram się, bo mam zaćmę i nie zawsze mogę poświęcić na lekturę tyle czasu, ile bym chciała. Skoro jednak zapraszasz, postaram się przeczytać i przeczochrać polecone opowiadanie, jednakowoż nie obiecuję, że stanie się to jutro czy pojutrze. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, cudownie!!! I podziwiam cię za twoje poświęcenie, nie wiedziałam o zaćmie… Dziękuję:)

Cieszę się Twoją radością, Adelajdo.  ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem zgrabna opowieść. Nie będę ukrywać, podchodziłem do niej raczej z rezerwą – nie dość, że absurd, za którym nie przepadam, to jeszcze zaczyna się w karczmie (znowu) i do tego z dość bezpośrednim nawiązaniem do polskiej polityki. Czyli początek raczej odpycha. A tu proszę, niespodzianka. Opowiadanie nie dość, że dobrze napisane, to jeszcze ma świetne postacie, ciekawą fabułę, naprawdę wciąga i (to w ogóle możliwe?!) nie wali nas po głowie boleśnie oczywistymi komentarzami na temat polskiej władzy. Jest z czego się cieszyć.

 

Zauważyłem też sporą inspirację pewną dobrze nam znaną białowłosą postacią, ale to bynajmniej nie przeszkadza, a mnie się wręcz podoba. Miałem sporo frajdy doszukując się wszelakich nawiązań.

 

Jeśli mam za coś zganić, to byłyby to opisy tego golema. Mihav opisuje go jako kopiec termitów, a narrator stwierdza, że ma on ponoć głowę, ręce i żołądek. Jak te dwa połączyć? Ja nie miałem pojęcia.

Ale poza tym, świetny tekst. Gratuluję trafienia z nim do biblioteki!

 

Abaddon, bardzo mi miło, cóż, początek w karczmie jakoś też był inspirowany pewnym białowłosym, który w karczmach i przybytkach bywał często:) Cieszę się, że tobie podeszło i że mimo początku nie przerwałeś lektury. Jeśli chodzi o opis golema, to wyobrażam go sobie jako taką błotną kupę z niekształtną głową i niekształtnymi rękami; ale rozumiem, że mogłam trochę zaszaleć z kopcem termitów:) 

Pozdrawiam!

Tekst stoi humorem i nawiązaniem do chyba wszystkiego, co ostatnio się wydarzyło (lub leciało w telewizji). Ma to swoje zalety i wady. Nad tym pierwszym nie będę się rozwodził, jest mocno subiektywny. Część żartów trafiła do mnie, część nie. Natomiast z lekka czułem, że absurd w pewnym momencie przekracza granicę “zainteresowania”, a wchodzi mi w “zmęczenie”. To cienkie, subtelne i subiektywne, więc też nie ma co się nim sugerować.

Technicznie czasem coś zaskrzypiało, ale czytało się dobrze. Tak więc koncert fajerwerków na plus :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

nowhereman, dziękuję bardzo! :) i pozdrawiam!

"Mściwie tam panujący"

O jak prychnąłem XD

 

"Mihav wziął pochodnię, miecz do drugiej ręki i otworzył drzwi"

Wykonalne, ale mało praktyczne.

 

Od pierwszego zdania dynamika. a potem to już idzie z górki, początkowo wygląda na satyrę, ostatecznie to po prostu humorystyczne, komediowe fantasy, ale jednak z satyrą przeplecione. Co ważne – wątki humorystyczne trzymasz w naprawdę solidnym natężeniu, bez słabych momentów. No konkret.

Gdzieś tam po drodze zdarzały się brakujące spacje po myślniku, ale to już drobiazgi. Całość naprawdę pozwala dobrze się bawić i to przy płynnym czytaniu, przy którym nie czuć długości tekstu (a ja tu słynę z kręcenia nosem na teksty dłuższe od 10-20K). Nawiązania do świata realnego wyraźne, ale nienachalne. Co najwyżej część z nich może być za rok już mniej czytelna, ale czy wszystko musi być ponadczasowe?

Solidnie napisane, na pewno widać, że trzeba wypatrywać innych Twoich opowiadań.

 

Nawiasem mówiąc tylko czekałem, czy na końcu łowca nie będzie miał problemu ze statusem wykonania pracy – toż moment rozpadu golema zwiastował, ze ludzie mogli założyć, iż przyczyną zniszczenia potwora było trafienie pestki czereśni w jakiś słaby punkt ;-)

 

Wilku, bardzo mi miło, polecam się na przyszłość!  Jeśli chodzi o aluzje, mam nadzieję, że aluzje aluzjami, ale absurd jest nieśmiertelny.  I masz rację, podejrzewam, że w Von Vonovii z pewnością krąży legenda o chłopcu, co Golema czereśnią znokautował.  Może trzeba było tak zakończyć historię?:)  Pozdrawiam! 

Cześć! Nie lubię wątków politycznych, ale to opko bardzo przypadło mi do gustu. Z jednej strony mamy tu “klasyczną, jakby wiedźmińską historię”, a z drugiej subtelne i z pomysłem wrzucone nawiązania do świata za oknem. Dobrze wyważone, wątki polityczne są tłem, i nie przytłaczają reszty, całość pokazana z humorem i zachętą do refleksji. Bez wątków politycznych byłoby klasycznie, a tak jest ze smaczkiem, i to jak dla mnie na plus. Błędów nawet nie szukałem, bo tekścik wciągnął, że hej. A drugi raz nie przeczytam, bo muszę iść liczyć barany.

Więcej takich opowiadań!

(…) osobom eleganckim przypominająca ślad po kawie. Osobom mniej eleganckim, do których należał Mihav, przypominała coś zgoła innego.

Dobre.

Sukces się go nie imał. Rzyć nie alchemik.

Jeszcze lepsze.

Rzyć wiecznie w młodości.

Jeszcze jeszcze lepsze. Pasuje do klimatu łowcy potworów.

 

Pozdrawiam i polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

To już jest w Biblio, nie ma co polecać.

Babska logika rządzi!

Cześć, faktycznie jest, musiałem coś wczoraj przesadzić z multitaskingiem. Skasowałem polecenie w wątku, by nie robić bałaganu, ale rekomendacje jak najbardziej podtrzymuję. Dzięki za uważność Finkla!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Zabawne. Uśmiechło. :) Na właściwej półce w Bibliotece. Polecam

Nowa Fantastyka