Stary Charon stał nad brzegiem Lete, rysując wiosłem koślawe wzory w mokrym piachu. Prawie wszystkie plaże podziemnego świata pokryte były płytkimi, wątpliwej jakości bohomazami, cierpliwie kreślonymi od ponad tysiąca lat. Nudził się.
***
Ten dzień byłby jak każdy inny, chociaż określenie “dzień” w podziemiu, nie bardzo pasowało do tego… dnia? Ważne, że nie był, bo ktoś podeptał piaskowe malunki.
– Witaj, Charonie! Kopę lat! – wykrzyknął ktoś. – Nie powinieneś siedzieć nad Styksem? Trochę się nachodziłem, zanim cię znalazłem.
Ktoś był około trzydziestoletnim, przystojnym mężczyzną z bródką. We fraku, z cylindrem na głowie, krótką laseczką w urękawiczonych dłoniach i granatową pelerynką magika spiętą złotymi klipsami.
– Coś za jeden? – syknął starzec.
– No, jak to? Starych kumpli nie poznajesz? – oburzył się ktoś – Ach! Już wiem. Kwestia stylizacji. Zaraz to naprawimy.
Mężczyzna złapał pelerynę i zawinął nią wokół siebie w krótkim piruecie. Pelerynka przestała być granatowa, zmieniając barwę na czerwoną. Frak zmienił się w zbroję rzymskiego legionisty, cylinder w hełm. Zamiast laski młodzieniec trzymał oszczep.
– Lepiej? – Uniósł obutą w sandał stopę i przyjrzał jej się krytycznie. Poruszał palcami. – Już zapomniałem, jakie to było cholernie niewygodne.
– Lucyfer. No bo któż inny mógłby mnie odwiedzić w tej pustej krainie? Podeptałeś mi rysunki, chłopcze.
– Niby to szkaradztwo na piasku? Myślałem, że to naturalnie występuje w Hadesie, żeby sprawiać ból posiadaczom oczu i jakiegokolwiek poczucia estetyki. Ale nieważne. Przychodzę w interesach. – Strój rzymskiego legionisty zamienił się z powrotem w szaty magika. Tym razem obyło się bez piruetu. – Mam pomysł jak dopiec Bogu i byłbyś mi potrzebny. Zawrzemy układ, podpiszemy umowę, wszystko na cacy.
– Układ z diabłem. Na tym można dobrze wyjść? I czemu miałbym chcieć ci pomóc? Starzec odwrócił się plecami do Lucyfera i od nowa zaczął gryzmolić końcówką wiosła.
– No, ludzie to nie bardzo wychodzą na układach ze mną – przyznał szatan – Ale przecież nie jesteś człowiekiem, tylko demiurgiem. Chyba nawet ostatnim. Możesz na tym tylko skorzystać. Siedzisz tutaj w Hadesie, nudzisz się od czasu kiedy ludzie przestali wierzyć w twoje dzieła, trochę rozrywki ci się przyda – przekonywał diabeł. – Zawrzemy spółkę, stworzymy tu u ciebie park rozrywki, zapełnimy klientelą. Będzie super.
– Czy dobrze rozumiem, że chcesz zamienić tę krainę w drugie piekło? – Tym razem oburzył się Charon, ale nie przerwał bazgrolenia.
– Filię raczej. Wiesz, że anioły zajęły Olimp? Mają do niego blisko z nieba, imprezy tam robią. A ja, drogi Charonie, mam z piekła blisko do Hadesu i pomyślałem, że taki masz fajny przestronny pustostan. Jak by go zagospodarować? Czytałeś Dantego? – Lucyfer umilkł i uniósł brwi. – Dobra, nieważne. Wymyśliłem jak rozkręcić tutaj biznes, ale bez ciebie to nie przejdzie.
– Eh. Dobrze. Zapytam. Dlaczego beze mnie to nie przejdzie? – Zrezygnowany starzec wiedział, że diabeł nie odpuści i trzeba dać mu się wygadać.
– Ludziom żyje się tam, w ich świecie, coraz lepiej. A to powoduje, że nie są skorzy do zła na tyle dużego, które kwalifikowałoby ich do piekła. Ale dobrzy też nie są. Na każdego świętoszka, którego Piotruś wpuszcza do nieba, przypada kilkudziesięciu trafiających do czyśćca. Do mnie to już mało kto przychodzi. – Zrobił smutną minę, śmierdzącą na kilometr teatralnością – A w czyśćcu, mówię ci, już prawie nie ma miejsca. Ostatnio wysłałem tam jednego demona, żeby wybadał nastroje, pokręcił się. I wiesz, co się stało?
– Mmm? Co takiego?
– Prawie go zadeptali! I to nawet nie specjalnie! Taka chudzina, karzełek i do tego niewyględny z tego Themogorotha, a prawie zginął. Tak jest tam ciasno. Strach pomyśleć, jak by się to skończyło, gdybym wysłał Legion.
– Ale co to ma wspólnego ze mną i twoim planem? – Niezadowolony z najnowszego dzieła przestał kreślić, pokręcił głową z dezaprobatą i odwrócił się z powrotem do szatana.
– Te dusze są do zgarnięcia. Tylko musiałby je zgarnąć jakiś pomniejszy bóg, bo do piekła nie da rady ich ściągnąć.
– No to po co ci one? Skoro nie możesz ich zabrać do swojej krainy i nie tobie będą służyć?
– Po nic. Ale w ten sposób Bóg ich też nie dostanie. – Wyczarował szklankę wody i upił z niej niewielki łyk. – Teraz sytuacja wygląda tak, że On sobie tam ułaskawia co jakiś czas większą ilość duszyczek, które naprawdę żałują. I zasila sobie niebiosa. Czyściec to zbiornik retencyjny nieba. A jakby mu spuścić z tego zbiornika duszyczki, żeby poszły w grunt, znaczy tutaj, do ciebie? – Wylał zawartość naczynia na piasek, co miało najwyraźniej podkreślić jego słowa. – Pomniejszy bóg jest odpowiedzią.
– Chcesz żebym stworzył nowego boga? W którego uwierzą dusze, które już umarły i są w czyśćcu? – zapytał z niedowierzaniem Charon. – Przecież one już wiedzą że Bóg istnieje, więc ich wiara zamienia się w pewność, idioto. Jak mają uwierzyć w innego?
– Tylko nie idioto – ostrzegł Lucyfer zimno. Po chwili na jego ustach ponownie wykwitł zwodniczy uśmiech. – Ale wybaczę ci, bo nie wiesz najfajniejszego. Tym czyśćcowym duszom nie pozwolono wejść do królestwa niebieskiego, bo wiarę przysłonił im pieniądz. W zasadzie to mamonę traktowali jak boga.
– I ja mam stworzyć pomniejszego boga pieniędzy? Dać mu moją domenę, żeby mógł tu ściągnąć dusze z czyśćca i patrzeć na to z boku, zadowolony, że dopiekłem Bogu? Nie widzę korzyści.
– Kiedy zaczną przybywać tutaj dusze, będziesz miał się do kogo odezwać. Jak długo jesteś tu sam? Półtora tysiąca lat. Nie doskwiera ci to? Wiem, że tak. Mam tutaj swoich szpiegów, którzy obserwują cię od dawna. Tylko muszę ich wymieniać co jakiś czas, bo cholery opijają się wody ze Styksu i potem trzeba ich izolować. Wiedziałeś, że w piekle jest czarny rynek wód z twoich rzek? Ale nieważne, wróćmy do meritum: jesteś mi potrzebny. Stwórz pomniejszego boga. Pięknie proszę – poprosił najładniej jak się dało. A kiedy prosi cię o coś szatan, to ładniej niż on to robi się nie da.
– Ehh. – Przewoźnik westchnął, usiadł na burym piasku w pozycji lotosu, złożył wiosło na kolanach i spojrzał na Lucyfera z dołu. – Dlaczego sam go nie stworzysz?
– Powiedzmy, że nie potrafię wyprodukować cegieł, ale mogę mieć wpływ na budowlę która z nich powstanie. – Stworzył iluzję muru, w którym zaczął przestawiać cegły, nadając mu nowy kształt. – Rozumiesz?
– To chyba ty nie rozumiesz, że proces nie jest taki prosty. Trzeba dać coś od siebie, żeby stworzyć nową istotę – cierpliwie tłumaczył Charon – Kiedy tworzyłem każdego z greckich bogów, oddawałem kawałek siebie przedmiotom, które stawały się zalążkami. Piórku oddałem mądrość i stworzyłem Atenę. Muszli moją miłość, powołując do istnienia Afrodytę. I tak dalej. Potem pozwalałem im wzrastać, podlewając odpowiednią mieszanką wód rzek Hadesu, aby nadać im charakter. Oddałem wszystko, co mogłem, zostawiając sobie niewiele. A kiedy starzy bogowie umarli, razem z nimi przepadło to, czym ich obdarowałem.
– E, tam. Coś ci jeszcze zostało. Na przykład chciwość – stwierdził fakt szatan – Mógłbyś nią napełnić obol. A wtedy idea posiadania pieniądza, która już urosła u ludzi do rangi wiary, zakiełkuje realną formą. Potem będzie już z górki. To jak? Zgadzasz się?
– Kiedy oddam tę resztkę, nie wiem co się stanie. Nie wiem, czym ja się stanę. Jeszcze raz zapytam: gdzie moja korzyść?
– To Bóg odebrał ci wiernych, doprowadzając twój panteon do śmierci. Nie chcesz się zemścić? – Lucyfer kusił. Sukces był blisko, o czym świadczył sam fakt, że staruszek chciał rozmawiać, zamiast posłać go w… anioły? Potrzebny był jeszcze ostatni gwóźdź. – Poza tym, co to za demiurg, który niczego nie tworzy? Daję ci receptę na samotność i gorycz porażki, jaką poniosłeś ponad milenium temu. Miałeś kilka dobrych momentów, ale działałeś zbyt lokalnie. A tutaj trzeba globalnie, Charonie. Nie wielu bogów dla wielu ludzi, ale jeden bóg dla wszystkich. Pieniądz. To będzie nasz wspólny sukces. To jak?
Gdyby dawno temu Charon nie oddał pewności siebie tarczy, która była zalążkiem Zeusa, prawdopodobnie nie zgodziłby się z szatanem. Ale oddał.
***
Charon dreptał po piasku zacierając bohomazy, które ktoś wyrysował na wszystkich plażach tego dziwnego, podziemnego świata. Nie wiedział, kto i po co je nagryzmolił. Ale nie wiedział też, po co je zaciera. Przynajmniej miał zajęcie. Nie nudził się.
Rysunki nie były piękne, ale przewoźnik pomyślał, że chciałby móc rysować chociaż tak. Była w nim pewność, że nie jest zdolny do stworzenia czegokolwiek.
Kiedy zmazywał stopą wyjątkowo nieudany rysunek pingwina, choć równie dobrze mógł to być fortepian, poczuł, że coś się zmieniło. Nagle wszędzie wokół niego zaczęły pojawiać się dusze. Błyszczały delikatną, złotą poświatą. Początkowo tylko stały, skonfundowane zmianą otoczenia. Potem zaczęły ze sobą rozmawiać i dociekać, gdzie mogą być. Charon przyglądał im się zaskoczony.
Jedna z dusz – czterdziestokilkuletni mężczyzna w nienagannie leżącym garniturze, z tygodniowym zarostem i starannie wypielęgnowaną grzywką – podeszła do niego i zadała serię pytań.
– Pan nie jest jednym z nas, prawda? Jest pan tutejszy? Czy to jest piekło?
– Tak. Tak. I nie. Chociaż mogę się mylić.
– A nie wie pan, czy można stąd się dostać do nieba?
– Gdzie? – zapytał, autentycznie zdziwiony.
– Do miejsca w którym czekają na nas bogactwo i wieczne szczęście.
Przypomniał sobie, że po drugiej stronie Styksu jest jakieś królestwo. Ocieka złotem i zbytkiem, a w jego centrum znajduje się pałac zamieszkany przez młodego boga. I jest tam jeszcze ten jego zabawny przyjaciel, magik. Chyba był tam jeden raz.
Charon uznał, że pewnie o to miejsce chodzi elegantowi. W starej czaszce pojawiła się jaśniejsza myśl.
– Wiem gdzie to jest. To niebo. Mam łódź. Mogę was przewieźć na drugą stronę rzeki. Czym zamierzacie zapłacić?
Mężczyzna uśmiechnął się z ulgą i sięgnął do kieszeni marynarki. Wyciągnął z niej niewielki, plastikowy prostokąt. Podsunął go przewoźnikowi i zapytał:
– Można kartą?
***
Łódka posuwała się szybko wskroś nurtu Styksu. Stojący w niej przewoźnik wiosłował żwawo, zanurzając wiosło to z prawej, to z lewej burty. Wracał na swoje nabrzeże, by podjąć kolejne dusze chętne przeprawić się do złotego królestwa. Wiele kursów było za nim, a jeszcze więcej przed nim. Strumień umarłych przybywających do Hadesu zdawał się nie mieć końca.
Ze zdziwieniem zauważył, że na deskach pomostu nie czeka na niego zwyczajowy tłum. Umarli trzymali się ubitego gruntu, jakby obawiając się podejść do samotnego mężczyzny stojącego na samym końcu mola. Charon ucieszył się na widok magika, którego kojarzył jako miłego i zabawnego człowieka. Chciał go zapytać czy wie, czym jest zagadkowy „terminal”, o który coraz częściej pytają pasażerowie.
– Witaj, przyjacielu! Czy chcesz przeprawić się na drugą stronę?
Pochmurny Lucyfer nie odpowiedział na pozdrowienie, tylko od razu przeszedł do konkretów.
– Jest problem, Charonie. I to poważny. Musisz zabić boga pieniądza.
– Jak to? – zdziwił się przewoźnik – Już nie jesteś jego przyjacielem?
– Skup się, starcze. Nasz plan częściowo się powiódł. Dusze z czyśćca trafiły tutaj, tak jak chcieliśmy. Problem w tym, że od momentu w którym pieniądz stał się prawdziwą wiarą, z bogiem istniejącym jako istota a nie tylko idea, do nieba i piekła praktycznie nikt już nie trafia. Bóg się, delikatnie ujmując, wściekł. – Lucyfer podrapał się po głowie i rozejrzał dokoła. Jakby bał się że Bóg stoi gdzieś obok i podsłuchuje. I pewnie tak było. – Dał mi ultimatum: albo naprawię bajzel, który sam spowodowałem, albo on zaczyna apokalipsę. A to nie jest mi na rękę, bo jeszcze nie zakończyłem przygotowań do dnia sądu. On zresztą też nie. Ale nieważne. Musisz odebrać młodemu tę część siebie, którą napełniłeś zalążek, powołując go do życia.
– Nie wiem, o czym mówisz. – Charon naprawdę nie wiedział. Szatan zdążył to wywnioskować po jego bezmyślnym wyrazie twarzy. – Jestem tylko przewoźnikiem, a nie żadnym stwórcą. Chociaż przypominam sobie, że kiedyś mogłem nim być. Ale… coś chyba zgubiłem. Nie wiesz, co to mogło być?
Przerażony szatan pokręcił głową. Zrozumiał, że Charon wraz z ostatnią częścią siebie, oddał finalnemu dziełu wszystkie, pozostałe mu moce i umiejętności. Zostały mu tylko łódź i kilka niejasnych wspomnień.
– Może chodzi o ten tajemniczy terminal? Może to on jest tym, co zgubiłem? Jak myślisz, magiku?
Z oddali dobiegł ich głos pierwszej trąby.