- Opowiadanie: Realuc - Elf z oklapniętą czapką

Elf z oklapniętą czapką

Ktoś musi być pierwszy więc wrzucam. Trochę bajka, trochę nie. Ho ho ho! ;)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Elf z oklapniętą czapką

Dźwięk produkcyjnych taśm wypełniał całą halę.

Tysiące prezentów wędrowało bez ustanku, napotykając na swej drodze elfich pracowników. Jeden z pomocników Mikołaja ozdabiał pachnące, świeżo wypieczone pierniki kolorowym lukrem. Inny sprawdzał, czy najnowszy model wymarzonej zabawki aby na pewno spełnia wszelkie wymogi techniczne. Kolejny pakował świąteczny podarunek w piękny, ozdobny papier, aż w końcu ten na ostatnim stanowisku wieńczył cały proces czerwoną, błyszczącą kokardą.

Efi siedział z podkulonymi nogami za srebrną zasłoną w gwiazdki, za którą zwyczajowo odbywały się krótkie przerwy w pracy. Lecz wtenczas wcale nie było żadnej przerwy. Młody elf musiał jednak schować się gdzieś przed światem. Przytknął brodę do kolan i rozpłakał się rzewnie. Należał do Czerwonego Klanu. Jednego z dwóch największych w całej Krainie Wiecznej Zimy. Jak tatko, dziadek, pradziadek i cała elfia rodzina wiele pokoleń wstecz. Jednak Efi był inny. Inny od wszystkich elfów, z którymi miał kontakt w hali produkcyjnej.

Mówiąc wprost: był niezdarą. Pierniki kruszyły się w jego małych rączkach, zabawkom odpadały części, a ozdobne kokardy zawzięcie nie chciały prezentować się tak ładnie, jak te wiązane przez innych. Nie mógł pogodzić się z faktem, że nie dorównuje pracowitością swym przodkom. Że odstaje od reszty. Że jest tym, którego wytykają palcami, i tym, z którego śmieją się na każdym kroku.

Otarł mokre policzki czerwonym rękawem pasiastej koszulki i spostrzegł nagle, że ktoś nad nim stoi.

– Znowu się mazgaisz?

Siąknął głośno i odpowiedział posępnym głosem:

– Ach, idź sobie, Emi. Chcę być sam.

Elfka o długich, purpurowych warkoczach nie ruszyła się z miejsca.

– Wszystko już wiem. Trąbią dziś tylko o tym, jak to Efi niezdara upuścił całą skrzynię cukrowych lizaków a te zostały wessane przez maszynę drukującą skarpety. Wiesz, ja to nawet uznałam za niezły patent. Są teraz kleiste i słodkie. Dzieci z reguły dostają stopami do ust. Będą miały przy okazji co polizać. A i takie skarpetki, które skutecznie trzymają się na swoim miejscu i nie ślizgają się na parkiecie, to całkiem fajna rzecz! Nie sądzisz?

– Dzieci lubią się ślizgać na parkiecie! – wrzasnął Efi i rozpłakał się powtórnie.

Emi westchnęła i wzruszyła ramionami. Użalający się nad sobą elf był jej jedynym przyjacielem, zresztą tak jak ona była jego jedyną przyjaciółką. Nie mogła jednak pozwolić sobie na tak długą przerwę w pracy, poza wyznaczoną na to godziną.

– Słuchaj mnie uważnie bo muszę już iść! Podsłuchałam dziś jak kierownik Eti rozmawiał na twój temat z elfem brygadzistą. Ustalili, że jeśli jeszcze choć jeden raz zaliczysz jakąś wtopę, zostaniesz wygnany do… sam wiesz gdzie.

Efi wybałuszył idealnie okrągłe, jak to u każdego elfa, oczy. Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. 

– Weź się w garść! – rzuciła jeszcze Emi i zniknęła za zasłoną, tonąc w produkcyjnej gęstwinie.

Rozpaczający elf obiecał sobie w tamtej chwili, że zrobi wszystko, aby nie popełnić już żadnego błędu, gdyż nie mógł pozwolić sobie na taką hańbę, jaką było wygnanie. W tym samym momencie zadudnił róg oznajmiający koniec zmiany. Efi wytarł do reszty wilgotną twarz i przeszedł przez pełną rumoru halę, ignorując wszelkie zaczepki i śmiechy. Niegdyś zapachy świątecznych przysmaków były tymi, na które czekał cały rok. Odgłosy nieustająco pracujących maszyn i taśm należały do tych najprzyjemniejszych. Teraz jednak czuł, że to wszystko, co dawniej sprawiało mu radość, stało się czymś, przed czym najchętniej uciekłby raz na zawsze.

A przecież nie o to w tym wszystkim chodziło. Przecież miało to być spełnienie marzeń. Jedyna życiowa droga.

To wszystko nie miało jednak znaczenia. Musiał spełnić powinność względem rodu, więc twardo postanowił się nie poddawać, a aby dodać sobie odwagi, wracając do domu wykrzyczał na głos:

– Jutro będę pracownikiem idealnym!

Wiecznie padający śnieg w Krainie Wiecznej Zimy przykrywał białą pierzynką wiecznie ośnieżone drzewa.

 

 

*

 

 

– Miarka się przebrała! Zostajesz wygnany do Zapomnianego Lasu!

Słowa kierownika nieustannie świdrowały w głowie zrozpaczonego elfa. Efi powłóczył nogami po śniegu, usiłując wciągać przymrożone smarki. Gdy rankiem tego samego dnia urwał nogę plastikowemu szturmowcowi, był pewien, że musi to być sen. Przecież wszystko miało być już dobrze. Teraz jednak przemierzał ciemny i cichy las, a samotność i bezradność bolały go bardziej niż kiedykolwiek. Po długiej i bezcelowej wędrówce trafił nad zamarznięty staw, usiadł na oblodzonym brzegu i wpatrzył się we własne odbicie. Nie dość, że był gorszy od innych elfów, to jeszcze wyglądał jakoś marniej. Spiczaste uszy odstawały jak u skrzata, na dodatek jedno bardziej od drugiego. Czerwony strój miał zawsze czymś pobrudzony, a nawet schowana pod nim purpurowa skóra była bledsza niż u rówieśników. No i ta nieszczęsna czapka. Wiecznie oklapnięta, choćby dwoił się i troił aby postawić durny stożek na baczność. Inne elfy nie miały z tym problemu. Inne elfy nie miały problemu z niczym.

– Efi, czy to ty? Co tutaj robisz!?

Biała sowa siedząca na pozbawionej igieł gałęzi rozpostarła skrzydła i szeroko rozwarła powieki. Światło bijące z przenikliwie żółtych ślepi przegoniło mrok w jednej chwili.

– Śnieżynka! Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię spotkam…

Nocny łowca zaskrzeczał radośnie, lecz zaraz potem spuścił łebek.

– Gdy byłeś malutkim elfem, bawiliśmy się prawie każdego dnia, pamiętasz?

– Tak było – przyznał Efi.

– Jednak gdy zacząłeś pracować zupełnie o mnie zapomniałeś. Odeszłam w zapomnienie jak dziurawy but, który z dnia na dzień można zamienić na inny.

– To nie tak…

– Dlatego tutaj jestem, dawny przyjacielu. Tutaj trafiają wszystkie samotne istoty. Istoty, o których nikt już nie pamięta. Ale całe wieki nie widziałam w Zapomnianym Lesie elfa…

Efi wstał i schował zziębnięte ręce pod pachy. Wrodzona odporność na mróz nie działała w tym miejscu tak, jak do tej pory. Podszedł pod gałąź, na której siedziała biała sowa, i odezwał się drżącym głosem:

– Wybacz mi, Śnieżynko. Chyba całkiem się pogubiłem…

– Wybaczam. Tak czynią przyjaciele, a przecież każdy popełnia błędy. A teraz opowiedz mi lepiej coś ty najlepszego powyrabiał. Tutaj nie trafia się za byle co!

Wygnany elf opowiedział skrzydlatej przyjaciółce wszystko. Miał przy tym wrażenie, że dotkliwy ziąb zamroził w nim wszystkie emocje. Że już nigdy żadna łza nie spłynie po purpurowym policzku, który przyjął już ich tyle, że miara się przebrała. Gdy skończył, Śnieżynka wzbiła się w powietrze i rzekła:

– Miałeś szczęście, że trafiłeś tutaj właśnie dziś.

– Oszalałaś!? Czy ty mnie w ogóle słuchałaś? – Oburzony brakiem zrozumienia sowy, elf kopnął w śnieżną zaspę, rozbryzgując wokoło biały puch.

– Chodź za mną, pokażę ci coś.

Świst skrzydeł i skrzypiący śnieg były jedynymi odgłosami nocy, która w Zapomnianym Lesie zdawała się nie mieć końca.

 

 

*

 

 

Efi chciał zamknąć oczy, jednak powieki odmawiały posłuszeństwa, jakby ktoś wsadził pod nie niewidzialne zapałki.

Wielką polanę przykrywała czerwono-niebieska kołdra z purpurowymi wstęgami. Elfie ciała leżały jedno obok drugiego. Padający śnieg zasłonił już wykrzywione w ostatnim tchnieniu życia twarze, rany po złotych sztyletach czy brakujące części ciał będące efektem wybuchającego proszku. Nie zdołał ukryć jednak strug elfiej krwi, która była tak ciepła, że do tej pory nad ziemią unosiła się para. Efi nie wiedział dotąd, że krew ma ten sam kolor co skóra. Paradoksalnie, mimo swej niezdarności, nigdy się nawet nie skaleczył.

– To jakieś złudzenie, prawda? Jakiś kiepski żart, mam rację? – zagadywał milczącą sowę, usiłując za wszelką cenę odrzucić z głowy obraz, który podsuwały mu oczy.

– Niestety. Do bitwy doszło niedługo po twoim odejściu – odezwała się w końcu Śnieżynka, a w jej głosie było coś, co nie pozwalało elfowi wątpić w słowa przyjaciółki.

Byli na skraju pionowego urwiska, u podnóża którego wzburzona rzeka, za nic mająca starania lodu w celu jej zatrzymania, rozbijała się o wyżłobioną czasem skałę. Granica Zapomnianego Lasu.

– Niebieski Klan napadł na nas!? – dopytywał przejęty jak nigdy wygnaniec.

– Tak. Posądzili Czerwony o zakazane praktyki w celu szybszej i wydajniejszej produkcji. Mieli rację, choć sami też nie byli bez winy. Oba klany zagubiły się w wyścigu do podium. Myślisz, że dlaczego z roku na rok kazali wam pakować coraz to więcej prezentów? Wcale nie chodziło o dzieci.

Efi patrzył na pobojowisko i nie zadał Śnieżynce już żadnego pytania. Wszystkie pozostałe odpowiedzi miał przed oczami. Po dłuższej chwili ciszy i przemyśleniach, odezwał się niepewnie:

– Możesz… no wiesz… opuszczać Zapomniany Las?

– Teraz już tak – odpowiedziała bez zastanowienia sowa.

– Chciałbym cię o coś prosić. Za parę dni rozpoczną się święta, a ja nie wysłałem jeszcze listu do Mikołaja. Wiem, że priorytetem są ludzkie dzieci, ale czasem jego podopieczni ponoć też mogą na coś liczyć.

– Nie chcę cię martwić, ale Mikołaj w ostatnich latach, jakby to powiedzieć… przestał się interesować tym, co sam stworzył. Wypalił się. Tak, to jest dobre określenie.

– Za chwilę święta a na niebie nie ma żadnej czerwonej gwiazdy, która zwiastowałaby ich magię! A jeśli nie ma magii świąt w Krainie Wiecznej Zimy, to gdzież indziej miałaby być, skoro to tutaj wszystko się zaczyna? Nie zostawię tego tak! Nie wiem, czym się interesuje teraz Mikołaj, ale jestem pewien, że ostatnie czego by sobie życzył, to to. – Wskazał na polanę pełną martwych elfów.

Śnieżynka kiwnęła tylko smutno łebkiem a Efi wytrzepał z kieszeni resztki magicznego pyłu, który używał na produkcji, i wyczarował kartkę oraz pióro.

 

 

*

 

 

Na miejsce Wigilijnej kolacji wybrał niewielką polanę. Obok starego, pomarszczonego i powykręcanego czasem dębu zmajstrował prowizoryczny stół. Płaski kamień ciągnął po śniegu niemal godzinę, po czym z trudem ułożył go na niskim pniaku. Przytargał również drugi, mniejszy głaz, który miał zastąpić krzesło. Na kamiennym blacie było pusto, a Efi nerwowo kręcił młynki palcami. Co rusz patrzył w niebo, ale wciąż nie widział na nim ani jednej czerwonej gwiazdy. Nagle z ciemności wyłoniła się biała sowa, z gracją wylądowała na stole i wypuściła z dzioba martwą fretkę.

– Tylko tyle udało mi się upolować.

Efi pogłaskał przyjaciółkę po śnieżnobiałych piórach i odparł:

– Nic nie szkodzi. Przygotowałem wszystko na ognisko. Rozpalimy ogień, upieczemy gryzonia i zjemy pyszną, wigilijną kolację.

Sowa zatrzepotała skrzydłami i zrobiła pełny obrót puszystym łebkiem.

– Nie poznaję cię. Spędzamy wigilię w Zapomnianym Lesie, przy niemal pustym stole, całkiem sami, a ty jesteś radosny.

– Cieszę się, że jesteś tu ze mną, Śnieżynko – powiedział Efi bez głębszych wyjaśnień.

– Nie tak całkiem sami!

Oboje niemal podskoczyli. Zza nocnej zasłony wyłoniła się Emi.

– Co ty tutaj… – zaczął Efi, ale niedawna współpracowniczka rzuciła się w jego ramiona i mocnym uściskiem odebrała dech.

– Doszło do czegoś okropnego… – zaczęła.

– Wszystko już wiem… Jak mnie znalazłaś?

Przyjaciółki wygnanego elfa popatrzyły na siebie ukradkiem i zachichotały w jednym czasie.

– To dlatego tak długo cię nie było! Wiedziałem, że taki wyśmienity łowca jak ty musi coś kombinować! – Efi od razu przejrzał Śnieżynkę.

– To mój świąteczny prezent dla ciebie.

– Ale ja nic dla was nie mam…

Sowa rozpostarła skrzydła i objęła przyjaciela.

– Nic nie szkodzi. Sam widziałeś, do czego doprowadził szał prezentów. Ważne, że jesteśmy tu wszyscy razem. Jest coś cenniejszego od najwymyślniejszego podarunku.

Cała trójka radośnie rozpoczęła wigilię. Efi upiekł fretkę i podzielił na równe części. Kiedy zajadali się swoją jedyną świąteczną potrawą, nagle ciszę przerwał głośny świst. Chwilę później dołączyły zwierzęce ryki, a korony drzew zatańczyły pod wpływem niespodziewanego podmuchu. Tuż przed biesiadującymi wylądował Mikołaj. Nie wyglądał tak, jak myśleli o nim ludzie. Miał grube, białe futro, choć mimo tego na pierwszy rzut oka widać było, że jest lichej postury. Spiczasty, garbaty nos sterczał nad pokaźnymi wąsiskami, ale niżej nie widniała żadna broda. Mikołaj nie znosił brody. Zwyczajnie w jego fachu była niepraktyczna. Przyleciał nie w saniach ciągniętych przez renifery, lecz na grzbiecie trójgłowego, lodowego smoka.

Efi, podobnie jak jego towarzyszki, zamarł ze zdumienia. Mało kto miał szansę zobaczyć kiedykolwiek Mikołaja. Przełknął ślinę i odezwał się roztrzęsionym głosem:

– Mi… Mikołaju… otrzymałeś mój list?

– Oczywiście. Czytam wszystkie listy, choć… nie na wszystkie odpowiadam. Zasiedziałem się trochę w swojej norze, nie ukrywam, i zaszokowało mnie to, co napisałeś. Ale miałeś rację. Z krainy zniknęła magia świąt, a elfy rzuciły się sobie do gardeł…

Wąsaty staruszek zaczął grzebać w głębokiej kieszeni. W końcu wyciągnął z niej skórzany woreczek, rozsupłał rzemień i wysypał na otwartą dłoń kolorowy proszek. Takiego Efi nie widział jeszcze nigdy w życiu. Mikołaj dmuchnął, wypowiedział coś pod nosem i chwilę później przy starym dębie stała cała gromada elfów. Zarówno tych z Czerwonego, jak i z Niebieskiego Klanu. Tych, którzy nie ucierpieli w bitwie. Wszyscy klęknęli z pokorą przed łapami lodowego smoka. Jeździec trójgłowego zwierza przemówił:

– Zobaczcie, niesforne istoty, co liczy się w święta. Zapomnijcie o dawnych utarczkach i siądźcie do wspólnego stołu. Nie myślcie o prezentach a o uśmiechu i szacunku do tego, kto jest obok was.

Mikołaj pstryknął palcami a kamienny blat, przy którym siedziała trójka przyjaciół, w mgnieniu oka rozciągnął się niczym balonowa guma. Wzdłuż niego pojawiła się również cała masa pięknie rzeźbionych, drewnianych krzeseł. 

Wszystkie elfy zasiadły przy jednym stole. Do jedynej czerwonej gwiazdy, która zaświeciła już wcześniej nad głowami Efi, Emi i Śnieżynki, dołączyły teraz dziesiątki innych, rozświetlając wieczny mrok Zapomnianego Lasu. Mikołaj poderwał smoka lecz nim ten wzbił się nad korony drzew, staruszek rzucił jeszcze do nadawcy listu:

– Ach, widzę, że coś nie tak z twoją czapką. Daj mi chwilę a raz na zawsze postawię ją na baczność.

Efi uśmiechnął się i odparł z całkowitą pewnością:

– Nie trzeba, szlachetny Mikołaju. Polubiłem tę oklapniętą.

Władca Krainy Wiecznej Zimy wzruszył tylko ramionami. Lodowy smok pożegnał wszystkich potrójną salwą płomieni i poleciał w stronę czerwonych gwiazd.

 

Koniec

Komentarze

Hej!

Pierwszy tekst konkursowy, no i pierwszy komentujący!

Ogólnie bardzo lubię świąteczne bajki ;D Tu było milutko ( no nie licząc tej rzezi elfów), z morałem (naliczyłem trzy) i z innym Mikołajem, niż zazwyczaj jest przedstawiany. 

Tak się zastanawiam, czy elfy będą żyć ze sobą w zgodzie, czy jednak tak po ludzku – święta, święta i po świętach ;p 

Twoje opowiadanie wzbudziło we mnie również negatywne odczucia, a mianowicie: 

Przypomniałem sobie, jak w sumie już dosyć dawno, podjąłem się pierwszej pracy i miałem w pewien sposób podobny incydent, co elf ze szturmowcem – istny horror, ale całe szczęście już za mną :D 

Jak na te niespełna 15 tys znaków, całkiem sprawnie udało Ci się włączyć: wyścig szczurów, wartość przyjaźni i zatracenie prawdziwego sensu świąt → przynajmniej ja tak to odebrałem ;p 

15 tys znaków to trochę mało ( wiem, limit), więc z ciekawości… były cięcia, czy tak akurat wyszło? 

Pozdrawiam!

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Pierwsze świąteczne. Postanowiłem, wbrew swoim zwyczajom, przeczytać. Na ogół bowiem nie czytam opowiadań konkursowych, jeśli sam chcę wziąć udział. W tym świątecznym, nie wiedzieć czemu, nie mam takich uprzedzeń.

 

Miła opowiastka, której chyba brakuje jakiejś siły napędowej – odrobiny dynamiki, jakiegoś wyraźniejszego celu dla bohatera? Przesłanie równie piękne, co oczywiste, sceneria trochę sztampowa, uczucia piękne i autentyczne. Miłe w czytaniu, w pamięci nie pozostanie.

 

A teraz będę się czepiał:

Scena z martwymi elfami pojawia się tak niespodziewanie, że trudno mi było zrozumieć co przedstawia. Sowa bardzo szybko ją wyjaśnia, nie zmienia to jednak odczucia, że to wszystko jest jakieś “od czapy”. Cała tą “krwawą jatkę” można moim zdaniem pominąć bez szkody dla opowiadania.

Nie pasuje mi również zabicie i upieczenie fretki. To jest przecież zwierzątko niewiele różniące się od sowy. Sowa to przyjaciel, a fretka to pożywienie – jak dla mnie, niezbyt dobrze to wygląda w bajce.

Efi, podobnie zresztą jak jego towarzysze

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

NearDeath, na wstępie dzięki za pierwszy komentarz! I przechodzę do odpowiedzi:

 

z morałem (naliczyłem trzy)

Bardzo dobrze! To te główne, choć są jeszcze te mniej oczywiste. Starałem się wpleść jak najwięcej przesłań w tą ilość znaków oraz parę smaczków i ukrytych drobnostek, choć o tym może jeszcze nie teraz :)

 

Tak się zastanawiam, czy elfy będą żyć ze sobą w zgodzie, czy jednak tak po ludzku – święta, święta i po świętach ;p 

Moim zamysłem było przedstawienie elfów z ludzkiej strony, czyli, że każda żywa (inteligentna) istota ma te same pragnienia, słabości itd. Więc kto wie, co było dalej. W prawdziwej bajce pewnie byłoby: i żyli długo i szczęśliwie. Ale sceną pobojowiska chciałem zaznaczyć, że nie jest to do końca taki kolorowy, bajkowy świat. 

 

istny horror, ale całe szczęście już za mną :D 

Też mam podobne doświadczenia :D Dobrze, że są już za nami :)

 

Jak na te niespełna 15 tys znaków, całkiem sprawnie udało Ci się włączyć: wyścig szczurów, wartość przyjaźni i zatracenie prawdziwego sensu świąt → przynajmniej ja tak to odebrałem ;p 

Odebrałeś bezbłędnie. To główne sprawy, które chciałem poruszyć w tym tekście, choć nie jedyne. 

 

15 tys znaków to trochę mało ( wiem, limit), więc z ciekawości… były cięcia, czy tak akurat wyszło? 

Obyło się bez cięć, choć nie ukrywam, zawrzeć to wszystko w tej ilości znaków nie było takie łatwe :P

Pozdrawiam również!

 

Fizyku, cieszę się, że nie dotknęły Cię uprzedzenia i wbrew swym przyzwyczajeniom przeczytałeś!

 

Miła opowiastka, której chyba brakuje jakiejś siły napędowej – odrobiny dynamiki, jakiegoś wyraźniejszego celu dla bohatera?

Bohater nie od razu ma konkretny cel, fakt, ale czy zawsze musi mieć? Z czasem jednak wie co chciałby osiągnąć i w końcowym efekcie udaje mu się to. I to nie jedną, a kilka spraw rozwiązuje :)

 

Scena z martwymi elfami pojawia się tak niespodziewanie, że trudno mi było zrozumieć co przedstawia. Sowa bardzo szybko ją wyjaśnia, nie zmienia to jednak odczucia, że to wszystko jest jakieś “od czapy”. Cała tą “krwawą jatkę” można moim zdaniem pominąć bez szkody dla opowiadania.

No nie zgodzę się. W tym tekście nie ma jednego wątku, jednego przesłania. Jest tu poruszane trochę więcej kwestii i do niektórych z nich scena rzezi jest jak najbardziej uzasadniona. Przynajmniej w moim odczuciu i póki co będę go bronił. Co do niespodziewaności również zabieg umyślny. Zetknięcie bajkowej otoczki z szarą rzeczywistością. 

 

Nie pasuje mi również zabicie i upieczenie fretki. To jest przecież zwierzątko niewiele różniące się od sowy. Sowa to przyjaciel, a fretka to pożywienie – jak dla mnie, niezbyt dobrze to wygląda w bajce.

Nie jest to taka pełnokrwista bajka. Inaczej nie umieszczałbym w niej rozczłonkowanych ciał. A co do fretki, to przecież sowa musi coś jeść, prawda? Jest drapieżnikiem, nocnym łowcą. Nie może jeść wyłącznie jagód, nawet w bajce.

 

Dzięki za Twe uwagi! Trochę próbowałem się bronić, ale jeszcze je na spokojnie przemyślę nieco głębiej. 

Pozdrawiam!

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

gdyż nie mógł pozwolić sobie na taką hańbę, jaką było wygnanie

Imo, lepiej brzmiałoby na przykład: “nie mógł pozwolić sobie na hańbę wygnania”.

 

Nocny łowca zaskrzeczał radośnie lecz zaraz potem spuścił łebek

Przydałby się przecinek przed “lecz”.

 

Jakiś twój kiepski żart, mam rację?

Za parę dni rozpoczną się święta a ja nie wysłałem jeszcze listu do Mikołaja.

Przecinek przed “a”.

 

Polubiłem tą oklapniętą.

Tę.

 

Akurat mi się nudziło, to przeczytałam. Opowiadanko całkiem sympatyczne; taki miły zapełniacz czasu. Trochę mnie jednak kłuło lekkie moralizatorstwo, które wkrada się pod koniec tekstu – możnaby to ładniej zawoalować, bo na razie jest kawa na ławę. A przecież nie potrzeba aż takiej dosłowności w bajce, w której pojawiają się rozczłonkowane ciała. Tą sceną z opisem rzezi – wstrzemięźliwym co prawda, ale zawsze – automatycznie podniosłeś wiek targetu, do którego kierowany jest tekst, więc możnaby tu trochę ukrócić moralizatorskie zapędy bohaterów ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Bohater nie od razu ma konkretny cel, fakt, ale czy zawsze musi mieć?

Oczywiście, że nie – ale wpływa na coś, co pozwolę sobie nazwać “czytalnością”. Opowiadanie może wciągać klimatem, refleksją albo akcją – a najlepiej wszystkim naraz. I właśnie tej akcji trochę mi zabrakło. 

Jest tu poruszane trochę więcej kwestii i do niektórych z nich scena rzezi jest jak najbardziej uzasadniona.

Kupuję to tłumaczenie, ale może dało by się tę scenę przedstawić w sposób bardziej oczywisty dla czytelnika? To znaczy tak, żebym nie musiał się zastanawiać “ale o co chodzi”.

sowa musi coś jeść, prawda?

Prawda, ale Efi nie musi z tego robić wigilijnej kolacji.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Przeczytałam.

:)

 

gravel, dzięki za poprawki i komentarz. Nawet, jeśli został napisany z nudów :) O moralizatorstwie pomyślę :)

 

fizyku,

I właśnie tej akcji trochę mi zabrakło. 

W pierwotnej konwencji bitwa miała być opisana, a krew miała lać się gęsto i długo. Jednak z pewnych względów, przede wszystkim za sprawą limitu znaków, musiałem wkleić scenę już po rzezi

 

To znaczy tak, żebym nie musiał się zastanawiać “ale o co chodzi”..

Jak sam pisałeś, chwileczkę później jest wszystko przez sowę wyjaśnione. Czasami krótki element “ale o co chodzi” nie jest chyba szkodliwy dla tekstu. Pod warunkiem, że nie pozostajemy z tym pytaniem do końca.

 

Prawda, ale Efi nie musi z tego robić wigilijnej kolacji.

A z czegoż on biedny miał coś przygotować w Krainie Wiecznej Zimy w mrocznym, zapomnianym lesie? :( Resztki magicznego proszku wykorzystał niestety już wcześniej.

Sympatyczna bajka świąteczna, nienachalnie i pomysłowo komentująca to, co poszło nie tak ze świętami :). Szczerze mówiąc, chętnie bym ją przeczytała w święta rodzinnym dzieciakom. Są tam jakieś drobne zgrzyty stylistyczne po drodze, ale nic dramatycznego. Mnie osobiście fabuła wydała się jasna i konsekwentna, od charakterystyki bohatera w pierwszej scenie, przez jego los i to, że jako wyrzutek okazuje się ważniejszy dla swojego świata niż przodownicy pracy :)

Podobało mi się.

ninedin.home.blog

Przyjemne. Zaczęło się bardzo bajkowo, więc jak doszłam do drastycznej scenki, trochę się zdziwiłam, zwłaszcza że język opowiadania nie pasuje mi do takich dramatów. Czytało się płynnie. Jest i morał.

Powoli zaczynam odczuwać magię świąt! :D

ninedin,

bardzo się cieszę, że się podobało :) I jeśli podejmiesz taki krok, aby czytać to dzieciom, mam ogromną nadzieję, że im też się spodoba :o Dzięki za klik i pozdrawiam!

 

SaraWinter,

Ja już tak mam, że zwyczajnie lubię wprowadzić nagle do bajkowego/sielankowego świata trochę szarości i zderzenia z przykrą rzeczywistością. Taki sadysta ze mnie :(

Powoli zaczynam odczuwać magię świąt! :D

Super! Oby tylko magia się utrzymała i nic jej nie zakłócało :) Nie życzę jeszcze wesołych świąt bo trochę jednak za wcześnie, więc dzięki za komentarz i pozdrówka! :)

 

 

Podoba mi się. Nie przesłodziłeś, a jednak jest pewien pozytywno-świąteczny element. Zgadzam się z Ninedin, jest w tej historii konsekwncja, trupy i fretka pasują, nawet końcowe przyjęcie z Mikołajem, ale w cieniu rzezi, jakoś się wpisuje w konwencję.

No, zepsuliśmy święta, zepsuliśmy, aż normalnie przestaje je lubić.

Wyścig szczurów też zręcznie przedstawiony.

Ode mnie kliczek. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka, dziękuję bardzo za komentarz i kliczka :D

Fajnie, że się podobało. I fajnie, że uznałaś, że tekst nie jest przesłodzony, bo tego zazwyczaj najbardziej się boję pisząc taki tekst. 

No, zepsuliśmy święta, zepsuliśmy, aż normalnie przestaje je lubić.

Wydaję mi się, że wszystko zależy od nas samych. Jak wyłączyłem się już od tej medialnej strony świąt, nie biorę udziału w wyścigach po prezenty, szale zakupowym, gotowaniu tysiąca potraw. A to co miałem zrobić zrobiłem już wcześniej, aby nie biegać w tych tłumach i nie musieć słuchać setek świątecznych reklam i piosenek i przesycić się tym wszystkim zanim w ogóle zaczną się święta. Także dziś już potrafię cieszyć się tym czasem :)

Wyłączyć to ja się też wyłączyłam, przynajmniej na tyle, na ile się da, bo zwykłe zakupy robić, kurcze, muszę. Tak tylko marudzę, do świąt mi przejdzie. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

I mi się podobało:) Raz, że sowa to drapieżnik, dwa, że otwarte zakończenie, a trzy, że świąteczne. Fabularnie dobrze napisane.

Poskarżę się też o klika:) i lecę pisać swoje o chomiku.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, cieszę się i dzięki :) Ooo, o chomiku! :o (nie może się doczekać i nerwowo przebiera nogami)

Zaczęło się zachęcająco, podobało mi się sprawne zawiązanie akcji, w którym niemal natychmiast zostałem poinformowany o problemach głównego bohatera. Zgrzyty pojawiły się wraz sową.

– Gdy byłeś malutkim elfem, bawiliśmy się prawie każdego dnia, pamiętasz?

Nie trawię witających się w ten sposób postaci. Wprawdzie następująca później informacja o zerwaniu kontaktu przez Efiego (swoją drogą nie wyjaśniłeś chyba, dlaczego go zerwał) tłumaczy nieco wątpliwość sowy, ale na etapie pojawienia się zdania wygląda ono na pytanie o rzecz oczywistą, wprowadzone tylko w celu niezgrabnego infodumpu.

Wielką polanę przykrywała czerwononiebieska kołdra z purpurowymi wstęgami. Elfie ciała leżały jedno obok drugiego.

On widział to z jakiegoś wzgórza? Bo lasu, jak rozumiem, nie mógł opuścić?

 

Dalsza część nosi na sobie znamię owego wspomnianego wyżej, dość łopatologicznego “moralizatorstwa”, które sprawia, że dialogi między postaciami stają się trochę drewniane (przynajmniej w moim odczuciu). Zakończenie ratuje św. Mikołaj na lodowym smoku :)

Podsumowując, napisane na tyle sprawnie, że czytałem w miarę bezboleśnie, ale nie porwało.

 

PS. Rozumiem, że fretki nie są objęte magią świąt? :P

Ode mnie ostatni kliczek, bo mi też się spodobało, dla mnie to taka bajka, nie-bajka, i chyba z tego z tego względu wyrzuciłabym morały, ale tak czy inaczej na plus – dobrze napisane i dobrze się czytało :) 

Światowider, dzięki za wizytę i komentarz! Coś tam będę się spierał, acz nie ze wszystkim. Więc:

 

Nie trawię witających się w ten sposób postaci. Wprawdzie następująca później informacja o zerwaniu kontaktu przez Efiego (swoją drogą nie wyjaśniłeś chyba, dlaczego go zerwał) tłumaczy nieco wątpliwość sowy, ale na etapie pojawienia się zdania wygląda ono na pytanie o rzecz oczywistą, wprowadzone tylko w celu niezgrabnego infodumpu.

Myślę, że zerwanie kontaktu między tą dwójką jest sprawą kluczową, i zaznaczenie tego od początku jest potrzebne do zrozumienia ich relacji. A co do wyjaśnienia, owszem, jest ono w tekście chyba dość czytelne:

– Jednak gdy zacząłeś pracować zupełnie o mnie zapomniałeś. Odeszłam w zapomnienie jak dziurawy but, który z dnia na dzień można zamienić na inny.

Pochłonięty pracą i nowym życiem elf zapomniał o sowie, jest to chyba dość oczywiste, tak mi się przynajmniej wydaję.

 

On widział to z jakiegoś wzgórza? Bo lasu, jak rozumiem, nie mógł opuścić?

Tutaj jest odpowiedź:

Byli na skraju pionowego urwiska, u podnóża którego wzburzona rzeka, za nic mająca starania lodu w celu jej zatrzymania, rozbijała się o wyżłobioną czasem skałę. Granica Zapomnianego Lasu.

 

Co do moralizatorstwa, tutaj może i masz trochę racji. Mogłem nieco przesadzić w tę stronę…

I cieszę się, że mikołaj na smoku zdołał podnieść pozytywność odbioru! :D

P.S. A są, ale to zła fretka była :P Istny rozbójnik i złoczyńca wygnany do Zapomnianego Lasu za sprawą swych występków :P A tak całkiem poważnie to o fretkach pisałem już coś tam wyżej.

Dzięki raz jeszcze za uwagi!

 

Katia, cieszę się, że Ci się spodobało i dzięki za ostatni klik! Co do moralizatorstwa, jak pisałem wyżej, chyba rzeczywiście mogłem trochę za bardzo polecieć z tematem. Ale cóż, niech zostanie tak świątecznie i z dobitnymi morałami :)

 

Ja niestety nie dołączę do zachwytów, nie przekonał mnie ten tekst. Pewne ogólne założenia są niezłe – klany elfów rżnące się scyzorykami za to, ile normy zabawek który wyrabia czy Mikołaj jako surowy władca krainy zimy na lodowym smoku. Tylko no cóż, akurat te elementy nie są zbyt istotne dla tego tekstu, mocno spycha je na dalszy plan historia Efiego, która mnie w ogóle nie ruszyła. Jest napisana pospiesznie, nie mam czasu poznać się z bohaterami czy ich polubić, do tego sporo streszczasz, a nie pokazujesz (jak wypadki w pracy, które byłyby właśnie momentem żeby bohatera poznać). Rozumiem zamysł zestawienia pozornie bajkowego, cukierkowego świata krainy Mikołaja z wyskakującą potem brutalną rzeczywistością, ale moim zdaniem nie wybrzmiało to. Może to kwestia krótkiego tekstu, może czegoś innego, ale coś nie zagrało. Nie miałeś miejsca, żeby porządnie zbudować na początku pozór idealnego, bajkowego świata, okroiłeś potem całą tą brutalność, która pojawia się nagle i bez porządnego foreshadowingu. W rezultacie te elementy, które wydawałyby mi się najciekawsze (jak wcześniej mówiłem, walki klanów elfów czy te podejście do Mikołaja) są zarysowane powierzchownie i zgrzytają z całą resztą, niezbyt do opowiadania pasując. Zamiast tego mamy błąkającego się po lesie zapłakanego elfa i mówiącą sowę – ok, gdybyś chciał się skupić na bajce jako takiej, ale przez rzeź elfów piszesz raczej do starszego czytelnika i to już tam gorzej wypada. Tak jakbyś stał tym tekstem w rozkroku. No i, jak wspominałem, zupełnie nie stosujesz się do klasycznej zasady show, don’t tell – robisz praktycznie wszystko na odwrót. No i nachalne morały, o których już wspominano.

Do tego samo wykonanie pozostawia trochę do życzenia. Nie będę robił porządnej łapanki, bo się na tym nie znam. Ale kilka razy natrafiłem na dziwne zwroty, które mnie mocno wytrącały z rytmu, jak:

Lecz w ten czas wcale nie było żadnej przerwy.

Po pierwsze: “wtenczas”, nie “w ten czas”. Po drugie brzmi to przesadnie patetycznie, ale to już twoja decyzja.

Miał grube, białe skórzane futro…

Jak futro może być skórzane? 

Spiczasty, garbaty nos sterczał nad pokaźnymi wąsiskami, ale niżej nie widniała żadna broda. Mikołaj nie znosił brody. Zwyczajnie w jego fachu była niepraktyczna.

Jak wygląda nos jednocześnie spiczasty i garbaty? Nie mówię, że to błąd, tylko pytam. I czemu broda byłaby niepraktyczna, a wąsy nie?

 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Arnubisie, dzięki za obszerny komentarz. Większość poruszanych przez Ciebie kwestii jest związana bezpośrednio z konkursowym limitem. Być może chciałem zbyt dużo wpleść do takiej objętości, ale opisanie szerzej bohaterów, abyś zdążył ich polubić, opisanie sytuacji, miast tylko o nich wzmiankować, to wszystko zabiera dodatkowe znaki, więc musiałem z pewnych rzeczy rezygnować. Co do stania w rozkroku – chciałem połączyć ze sobą dwie formy, ale może i masz trochę racji i gdzieś po drodze rozjechałem się, zrobiłem szpagat i nie do końca się z niego podniosłem.

Jeśli chodzi o wspomnianą przez Ciebie zasadę, dobrze zdaję sobie sprawę, jakie to ważne, jednak przyjąłem taką a nie inną formę z różnych względów. Między innymi przez wspomniany wyżej limit oraz chęć zmieszczenia w nim wielu aspektów.

 

Jak wygląda nos jednocześnie spiczasty i garbaty? Nie mówię, że to błąd, tylko pytam. I czemu broda byłaby niepraktyczna, a wąsy nie?

Nie musi być spiczasty w linii prostej. Ma garba, po czym czubek jest spiczasty ale skierowany bardziej w dół. Czy jakoś tak :P

A co do brody: Wyobraź sobie latającego na ziejącym ogniem smoku gościa z metrową brodą. Raz, że może się przypalić, dwa, targana wiatrem zwyczajnie by przeszkadzała. Nie mówiąc o bardziej bajkowej wersji, czyli przepychaniu przez kominy itd. :)

 

Arnubisie, raz jeszcze dzięki za poświęcenie czasu na przeczytanie i napisanie tych wszystkich uwag. Takie jak Twoje też są potrzebne, i choć z częścią z nich mógłbym w pewien sposób bardziej wojować, to część okazała się pomocna i otwierająca oczy na pewne kwestie. Pozdrawiam

O ile Mikołaj kojarzy mi się ze starym dziadem, nie wiadomo w jakim celu rozdającym prezenty dzieciom (a podobno dzieci nie powinny rozmawiać z nieznajomymi o przyjmowaniu podarków nie wspominając) a elfy (te Mikołajowe oczywiście) są odrażającymi gnomami, to samo opowiadanie czytało się płynnie. Przedpiścy wskazali trafnie uwagi do tekstu, więc nic nie dodam.

Powodzenia w konkursie.

Peter Barton, fajnie, że czytało się płynnie, dzięki za wizytę! :)

 

No cóż, Realucu, przykro mi to pisać, ale tym razem Twoja opowieść/ bajka nie przypadła mi do gustu. Odniosłam wrażenie, że elfy pracujące w opisanej fabryce to jeszcze dzieci i to mi się nie zupełnie nie podoba.  

Jakoś tak niespecjalnie widzi mi się też elfia społeczność zasiadająca do wigilijnej kolacji, bo rozumiem, że bajka kończy się w przeddzień Bożego Narodzenia. Dzieci pewnie to kupią, ja, niestety, nie.

Zgadzam się też z wcześniej komentującymi, że morał jest tu wpisany zbyt nachalnie, wręcz łopatologicznie.

Zazwyczaj nie ruszają mnie opisy krwawych scen, które znajduję w czytanych opowiadaniach, ale Twoja wizja elfów poległych w starciu Czerwonych z Niebieskimi, w pewien sposób zszokowała mnie. Kruca fuks, przecież to bajka dla dzieci! Skoro już musiałeś wspomnieć o bitwie elfów, to czy niezbędny był opis pokotu okaleczonych, zbroczonych zwłok? Czy nie byłoby lepiej, gdybyś przedstawił poległe elfy jako duchy/ cienie unoszące się nad polaną, czy też snujące się między drzewami? Obyłoby się bez ran i krwi, i chyba byłoby to strawniejsze dla młodszych czytelników.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Otarł mokre po­licz­ki czer­wo­nym rę­ka­wem pa­sia­stej blu­zecz­ki… ―> Bluzeczki noszą dziewczynki, a tu ewidentnie mamy do czynienia z chłopcem, więc: Otarł mokre po­licz­ki czer­wo­nym rę­ka­wem pa­sia­stej koszulki/ koszuli/ wdzianka/ bluzy

 

Siorb­nął gło­śno i od­po­wie­dział po­sęp­nym gło­sem… ―> Czy Efi coś pił i dlatego siorbnął? A może, skoro płakał, pewnie był usmarkany i: Siąknął głośno i od­po­wie­dział po­sęp­nym gło­sem

 

Roz­pa­cza­ją­cy nad swym losem elf obie­cał sobie w tam­tej chwi­li… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Efi włó­czył no­ga­mi po śnie­gu… ―> Efi powłó­czył no­ga­mi po śnie­gu

 

tra­fił nad za­mar­z­nię­ty staw, usiadł na ob­lo­dzo­nym brze­gu i wpa­trzył się we wła­sne od­bi­cie. ―> Czy aby na pewno można się przejrzeć w zamarzniętym stawie?

 

Obu­rzo­ny bra­kiem zro­zu­mie­nia przez sowę… ―> Obu­rzo­ny bra­kiem zro­zu­mie­nia sowy

 

Wiel­ką po­la­nę przy­kry­wa­ła czer­wo­no­nie­bie­ska koł­dra… ―> Wiel­ką po­la­nę przy­kry­wa­ła czer­wo­no­-nie­bie­ska koł­dra

 

rzu­ci­ła się w jego ra­mio­na i moc­nym ści­skiem ode­bra­ła dech. ―> …rzu­ci­ła się w jego ra­mio­na i moc­nym uści­skiem ode­bra­ła dech.

 

Jest coś, co jest cen­niej­sze od naj­wy­myśl­niej­sze­go po­da­run­ku. ―> A może: Jest coś cen­niej­szego od naj­wy­myśl­niej­sze­go po­da­run­ku.

 

Efi, po­dob­nie jak jego to­wa­rzy­sze, za­marł ze zdu­mie­nia. ―> Efiemu towarzyszą dwie panie, więc: Efi, po­dob­nie jak jego to­wa­rzy­szki, za­marł ze zdu­mie­nia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No cóż, Reg, mi też przykro, że tym razem nie przypadło Ci do gustu. Ale nie można zawsze wszystkich zadowolić, prawda? :)

Elfy w fabryce to nie dzieci, choć u nich to dziwny temat, bo długo żyją, może nawet są nieśmiertelne, a przynajmniej mogą się nie starzeć, więc to skomplikowana sprawa…

No a co do Twych dalszych spostrzeżeń. Nie jest to do końca bajka dla dzieci. Jak pisałem w przedmowie, jak tłumaczyłem również we wcześniejszych komentarzach. Wszystko było tu zaplanowane i celowe, połączenie bajkowej otoczki z krawym opisem również. Brakło mi pewnie trochę znaków na opisanie i połączenie tego w taki sposób, aby było bardziej przyswajalne i zrozumiałe dla większości.

Dziękuję, że poświęciłaś czas na rozbudowany komentarz i łapankę. Błędy poprawiłem, Twoje słowa jak i rady jak zawsze wiele mi dały. 

P.S. następne teksty są już bardziej jednolite, więc mam nadzieję, że odkupię swe niecne czyny znęcania się nad biednymi elfami :(

Dzięki i pozdrawiam!

Realucu, jeśli zdołałam pomóc, to bardzo się cieszę i pozostaję z nadzieją, że kolejne opowiadanie okaże się szalenie satysfakcjonujące. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczny tekst, ciepły mimo zimy. Nie przeszkadzały mi morały. Niby krytykuje się konsumpcjonizm i wyścig szczurów do znudzenia, a ciągle to robimy.

Babska logika rządzi!

Finklo, miło, że zajrzałaś :) Co do ostatniego zdania to niestety, tak właśnie jest… I łatwo z tej machiny wysiąść nie będzie.

Przeczytałem i zrobiłem małą notatkę. Opowiadanie spodobało mi się, co prawda korzysta ze znanego schematu wartościującego relacje międzyludzkie ponad upominki, ale to żaden problem dla mnie. Jest konkurs i rozpocząłeś rywalizację niezłą historią. Miejscami ująłeś tekst w zgrabne obrazy i zdobyłeś się na wariację fabularną przedstawiając historię korporacyjnych elfów. Bohaterowie na potrzeby tej opowieści dają sobie radę, chociaż przy dłuższej formie byłoby fajnie rozbudować postaci, ponieważ nie wydały mi się wyraziste tutaj. Pewien problem pojawia się dla mnie w kompozycji. Chodzi mi to, że używasz baśniowego słownictwa typu: wtenczas, gdyż, albo że coś było piękne (taki epitet budzi rozmaite emocje, ale ja trzymam wersje, że daje to radę w baśniowej konwencji). Później natomiast wprowadzasz masakrę w lesie i pieczenie fretki przy ognisku. To samo w sobie nie musi być sprzeczne, ale brakowało mi przy tym narracji, która poprowadziłaby te wątki równolegle do reszty, w baśniowej konwencji. (Takie moje odczucie).

Przygotowałem dla Ciebie pewne uwagi i liczę, że rzucisz na nie okiem. Nie jestem specjalistą, więc potraktuj moje wskazania, jako znaki zapytania. Ciekaw jestem co pomyślisz.

 

 Lecz wtenczas wcale nie było żadnej przerwy.

Zastanawiam się czy takie krótkie i luźne zdanie potrzebuje “wtenczas”, które wydaje się silnym słowem, jakby narrator chciał powiedzieć zaraz coś istotnego.

 

Pierniki kruszyły się w jego małych rączkach, zabawkom odpadały części, a ozdobne kokardy zawzięcie nie chciały prezentować się tak ładnie, jak te wiązane przez innych.

Dokładnie chodzi mi o kokardy, które zawzięcie nie chciały. Nie wiem czy to błąd (że kokardy czegoś zawzięcie nie chcą), ale wydaje mi się niezgrabnym ujęciem. Co myślisz o czymś takim: Pierniki kruszyły się w jego małych rączkach, zabawkom odpadały części, a ozdobne kokardy wyglądały gorzej niż te wiązane przez innych, jakby swoim ułożeniem złośliwie dokuczały pracownikowi. (Wiem, bez szału XD)

 

Dzieci z reguły dostają stopami do ust.

Przepraszam, ale tutaj się zgubiłem i nie zrozumiałem.

 

Wiecznie padający śnieg w Krainie Wiecznej Zimy przykrywał białą pierzynką wiecznie ośnieżone drzewa.

To tylko powtórzenie.

 

Światło bijące z przenikliwie żółtych ślepi przegoniło mrok w jednej chwili.

Nie jestem pewien, czy nie jest to błąd logiczny. Sprawdzałeś to? Nie wiem czy światło bije ze ślepi. Księżycowe światło może się odbijać w ślepiach. Chyba że to po prostu taka sowa.

 

To jakieś złudzenie, prawda? Jakiś kiepski żart, mam rację? – zagadywał milczącą sowę, usiłując za wszelką cenę odrzucić z głowy obraz, który podsuwały mu oczy.

Tutaj zastanawiam się, czy to nie jest błąd stylistyczny, ponieważ w tamtej sytuacji wydaje się dziwnym luźno zagadać, żeby przerwać ciszę. Bardziej widziałbym tutaj nerwowe pytania przerywane atakiem histerii.

Jeździec trójgłowego zwierza przemówił:

Domyślam się, że chciałeś uniknąć powtórzenia, ale smok jako pospolity zwierz mi nie pasuje (ale to mi). Bardziej bestia, powiedziałbym.

Nie myślcie o prezentach a o uśmiechu i szacunku do tego, kto jest obok was.

Na koniec kwestia przecinków przed “a”, ponieważ widziałem że konsekwentnie, w większości wypadków, nie stosowałeś przecinka. Nie wiem jak to rozumiesz, dlatego przedstawiam mój punkt widzenia.

 

Nie myślcie o prezentach, a (myślcie o – to jest w domyśle, ale wyjaśnia w czym rzecz – pokazuje kolejne orzeczenie, czyli kolejne zdanie, które warto oddzielić od pierwszego) o uśmiechu i szacunku do tego, kto jest obok was.

Mikołaj pstryknął palcami a kamienny blat, przy którym siedziała trójka przyjaciół, w mgnieniu oka rozciągnął się niczym balonowa guma. Wzdłuż niego pojawiła się również cała masa pięknie rzeźbionych, drewnianych krzeseł.

Przecinek wstawiłbym wcześniej między palcami i a, zamiast wstawiać go później między blat oraz przy.

 

Napisz co myślisz o tych uwagach, bo sam jestem ciekaw czy miałem dobre oko i odrobinę wiedzy, żeby się wypowiedzieć. Jeśli nie, porzucam komentowanie XD Albo ograniczę się do “dobre”, bo “fajne” już zajęte. Mam nadzieję, że nie sprawiłem Tobie zawodu.

Mersayake, w skrócie powiem, że każde uwagi są cenne więc jestem Ci wdzięczny za tak treściwy komentarz. Z racji, że teraz mam dostęp jedynie do telefonu, pozwól, że odpiszę Ci szerzej i odniosę się do uwag dziś wieczorem jak siądę do laptopa :)

Dobra, Mersayake, odpowiadam zatem na spokojnie:

Cieszę się, że Ci się spodobało, mimo tego czy tamtego. Doceniam Twoją opinię, a teraz odniosę się do konkretnych uwag (sam prawie przy każdym tekście, który komentuję, staram się pisać wszystko to, co rzuca mi się w oczy lub jeśli na temat czegoś mam jakieś spostrzeżenia. Nie uważam się za kogoś, kto ma jakąś szczególną wiedzę w technicznych sprawach, ale robię tak, zawsze zaznaczajc, że to tylko moje zdanie. Jeden wypatrzy jedno, inny wypatrzy coś innego, każdy ma też swoje słabsze i gorsze strony w pisaniu, dlatego fajna jest taka wymiana. Jak komuś coś wypisuję to, broń boże, nie po to aby się wymądrzać, bo daleko mi do takiej wiedzy i umiejętności, ale żeby pokazać swój punkt widzenia, a fajnie, jak ktoś coś na tym zyska. Poza tym wyłapywanie błędów itp. w cudzych tekstach jest też dobrym ćwiczeniem):

 

Lecz wtenczas wcale nie było żadnej przerwy.

Umyślnie nakreśliłem, że akurat wtedy, kiedy Efi skrył się za kotarą, zrobił to trochę nielegalnie. Więc użyte świadomie, a czy fortunnie, nie wiem :P

 

Dokładnie chodzi mi o kokardy, które zawzięcie nie chciały.

Wiesz, sam zawsze borykam się z kwestiami na zasadzie określeń, gdy nadajemy ,,życia” martwym przedmiotom. Niby z pisarskiego punktu widzenia to źle, wiem, ale wydaję mi się, że w niektórych przypadkach jest to dopuszczalne. Jak jest w tym? Nie jestem przekonany, ale zostawię taką wersję, gdyż zazwyczaj słucham intuicji. Ale dzięki za przykład!

 

Dzieci z reguły dostają stopami do ust.

A więc: dzieci są bardziej elastyczne od dorosłych i bez problemu potrafią włożyć sobie palec u nogi do ust lub polizać stopę – to drugie robią mniejsze dzieci. Zważywszy, że skarpetki zostały połączone z cukrowymi lizakami, dla dzieci to plus. Mam nadzieję, że rozwiałem zagadkę :P

 

Wiecznie padający śnieg w Krainie Wiecznej Zimy przykrywał białą pierzynką wiecznie ośnieżone drzewa.

Całkowicie zamierzony zestaw powtórzeń :)

 

Chyba że to po prostu taka sowa.

Dokładnie tak. Takie magiczne reflektory w oczach :)

 

Bardziej widziałbym tutaj nerwowe pytania przerywane atakiem histerii.

Tutaj muszę przyznać Ci rację, w tym miejscu pasowałoby inne określenie.

 

Bardziej bestia, powiedziałbym.

Nie chciałem użyć słowa bestia bo to z kolei nacechowane jest negatywnie. Tzn. bestia jest z zasady raczej zła i straszna, a ów smok, mimo, iż do pluszowych misi nie należy, to raczej łagodne zwierzątko. W końcu przez samego mikołaja tresowany :P 

 

Co do przecinków to dyskutował nie będę, bo to jedna z moich Achillesowych pięt, a mam ich kilka :)

Dzięki za poświecony czas!

 

No i fajnie! Teraz życzę powodzenia w konkursie. Miło było pogadać i wymienić się przemyśleniami o tekście. Nawet rozumiem i podzielam Twoje pisarskie rozterki. Z chęcią zajrzę na kolejne opowiadanie od Ciebie.

Ładne :)

Przynoszę radość :)

:)

Hou hou hou! 

Z fantazją napisane i miejscami bardzo sugestywne z plastycznie przedstawionymi zimowymi klimatami. Chyba byłoby warto pokazać gdzieś wcześniej, na poczatku, że między klanami Elfów są animozje, że narasta tam jakiś konflikt. Bo scena ze zwłokami pomordowanych elfów, choć urocza, może zrobiłaby większe wrażenie, gdyby z czegoś wynikała? To mi jakoś tu nie daje spokoju. 

Aha, przypomniało mi się, jak fajnie zrobiłeś scenkę batalistyczną w Morderczym Instynkcie (i narzekałem, że książę nikomu nie przyłożył). Tutaj aż by się prosiło o taką jatkę, już widzę jak jeden Elf drugiemu… Rozmarzyłem się. 

Hou hou hou!

Łosiot, dzięki za komentarz! A wiesz, że chciałem wcześniej zaznaczyć ten konflikt? W zasadzie tak miało właśnie być, ale pierwsze zabrakło miejsca, potem była zmieniona koncepcja, no i tak wyszło :o

Co do jatki, ta również miała być opisana, ale limity i takie tam… Zresztą już dość elfów wszelakiej maści ze światów różnarakich się mordowało lub były mordowane, więc nie chciałem je tak męczyć :P

Pozdrówka!

Hej,

 

W sumie to miałem skomentować Twoje opowiadanie po zakończeniu konkursu, ale co mi tam :) 

Bez wątpienia “wysmażyłeś” całkiem interesujący i oryginalny tekst. Jedyny, spośród tych prac konkursowych, które przeczytałem, tak bezpośrednio eksploatujący temat konkursu. 

Są elfy (w tym jeden szczególny), jest Mikołaj (również szczególny) i jest magia Świąt Bożego Narodzenia.

 

Ciekawy wydał mi się motyw między-klanowej wojny elfów. Trupy poległych na polanie zrobiły na mnie dość szczególne wrażenie :) No i jeszcze Miki na smoku :) 

 

Ogólnie rzecz biorąc – podobało mi się :) 

 

Pozdrawiam

Cichy0

Cichy, dzięki w takim razie za wcześniejszy komentarz i bardzo się cieszę, że się podobało :)

Pozdrawiam!

Przyjemne, choć jak na moje zbyt słodkie, nawet pomimo elfiej wojenki – ale taki przecież urok bajek. ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Początek spodobał mi się i zachęcił do czytania. Nie pasuje mi tu rzeź elfów. Dla mnie podobny przekaz miałaby zwykła napaść niebieskich elfów (poniszczenie maszyn i zabawek, rozpędzenie czerwonego klanu). Ale to jedynie moje odczucia, bo jak czytałam w komentarzach, tak widziałeś to opowiadanie i tyle. Drażniło mnie również, że bohater nie zainteresował się losem Emi (czy przeżyła, a jeśli myślał, że nie to nie uronił nad nią nawet jednej łzy). Co prawda Efi stara się naprawić Święta, ale nie czuję tego u niego. Całościowo jednak jak najbardziej na plus :)

 

Powodzenia w konkursie :)

Dzięki za komentarze dziewczyny! ;) Tak to jest, że jak się robi pewne zabiegi, to jednym pasuje, innym nie. I tak jest z tym tekstem. Efi przejął się losem wszystkim elfów, w tym Emi, jeno dość już się wcześniej użalał więc nie chcąc przesadzić zostawiłem tę kwestię tylko lekko zarysowaną. No i zabrakło miejsca na poszerzenie tego i tamtego :( Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt! :)

Początkowo ładna baśń, która dostaje swój krwawy epizod w postaci wojenki. Nie powiem, z początku średnio mi się to podobało, ale potem przywykłem. Na końcu właściwie czułem, że przeczytałem klasyczną bajkę wigilijną z ciekawym elementem w środku.

Tak więc to ładny tekst, klasyczny z paroma ciekawymi dekoracjami. Ładny koncert fajerwerków do obiadu.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan, dziękuję za komentarz i cieszę się, że fajerwerki, chociaż do obiadu, odpaliły :)

Ten świąteczny duch musi być. Nawet dobre wrażenie zrobił motyw elfiej wojny, ponieważ był zaskakujący. A ten Mikołaj na smoku? Udało Ci się stworzyć historyjkę o tym co ważne w święta, ale podlane ciekawym sosem.

Deirdriu, cieszę się, że doceniłaś mój sos. Bałem się, że momentami sypnąłem za dużo przypraw ;) Dzięki za komentarz!

Potwierdzam, że sowy jedzą gryzonie. ;) Interesująca wizja świąt, zwłaszcza Mikołaj na smoku i skłócone klany elfów. Podobało mi się przemieszanie akcentów bajkowych i rodem z horroru. Myślę, że tekst wypadłby jeszcze lepiej, gdybyś umieścił w nim mniej wątków i morałów, wtedy zyskałbyś więcej miejsca na ich rozbudowanie. Ale w tej postaci ta świąteczna baśń również była ciekawą lekturą.

Ando, dzięki za pokonkursowy komentarz :) Mimo braku wyróżnienia dziękuję za fajny konkurs i cieszę się, że lektura była chociaż ciekawa :)

Przeczytałam opowiadanie bez przykrości, ale i bez wielkich zachwytów. Troszkę zmylił mnie początkowy ton tekstu, który wydawać by się mogło zmierza w kierunku lekkiej i przyjemnej bajki, a jednak jatka pod koniec nieco to zmieniła, z tego względu tekst zrobił paskudny twist, który zmienił jego bajkowy klimat i tak mi to jakoś nie podeszło, że nie mogłam być w pełni usatysfakcjonowana z lektury. Były jakieś potknięcia, których w momencie czytania nie zapisałam, ale generalnie one jakoś bardzo mi nie przeszkadzały.

Dziękuję za udział w konkursie.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Byłaby bajka dla dzieci, gdyby nie masakra elfia. Ale można przecież czytając dziecku trochę zmienić :). Więc w sumie sympatyczne. Lubię smoki i smok zamiast reniferów bardzo fajny. Całość: Fajne :) (na lic. Anet)

;)

Nowa Fantastyka