- Opowiadanie: Issander - Pic na wodę

Pic na wodę

Tekst miał być na konkurs, ale jako że wróciłem po dłuższej nieobecności i przeczytałem o nim dopiero w ostatni dzień terminu, to się niestety nie wyrobiłem.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pic na wodę

Na podwórku panuje szarość.

Szare jest niebo. Mokra trawa – co najwyżej szarozielona.

Za parę lat bloki zostaną ocieplone i komuś przyjdzie do głowy pomysł, by z tej okazji pomalować je na różowo i brzoskwiniowo, ale jak na razie wciąż straszą naturalną szarością wielkiej płyty.

Po asfaltowej powierzchni boiska odbija się piłka – również szara, bo białe gumowe płaty dawno już poodpadały. Kolory z ubrań biegających chłopców też już zdążyły się sprać.

– Zagrajmy w jedynki – zarządza szczerbaty.

– Ale nie na kopane!

– Jasne, że na kopane!

– No weź…

– Moja piłka, moje zasady.

Protestujący chłopiec garbi się nieco. Tak jak się spodziewał, szybko trafia na bramkę. Pozostali są dobrze zgrani i bezlitośni, raz za razem posyłają piłkę do siatki. A jednak wreszcie się udaje. Następuje mocny, ale nieuważny strzał; obrońca zamyka oczy, spodziewając się uderzenia, ale kolano jakimś cudem ma na właściwym miejscu; rozlega się huk i piłka wysokim łukiem trafia na drugi koniec boiska, aż za linię, po drodze otarłszy się o strzelca.

– Kto wykopał, ten leci. – Bramkarz wcale nie daje po sobie poznać, że boli go noga. – I stoisz!

Drugi chłopiec wygląda, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale tylko spluwa i rusza żwawym tempem. Zasady to zasady. A im szybciej wróci, tym szybciej pośle go z powrotem na bramkę.

Jednak kiedy przychodzi z piłką, głowę zaprząta mu już coś innego niż zemsta.

– Ej, Maciek – zwraca się do chłopca, którego zastąpił na przegranej pozycji – widziałem twojego starego. Jest na garażach…

Maciek nie słucha dalej. Wyrywa się do przodu poprzez boisko, mija róg bloku, skąd widać już połać blachy falistej, truchta na drugą stronę ulicy i dalej przez zryty oponami żwirowy plac, który tylko wtedy nie pokrywa samochodów warstwą wzbijającego się w górę pyłu, gdy rozryte oponami kratery wypełnią się deszczem. Do tego jednego, jedynego otwartego garażu…

– Tata! – woła chłopak. – Tata, jesteś!

Mężczyzna w dżinsach i brudnej, niechlujnie rozpiętej, na wpół wystającej ze spodni koszuli w kratę wstaje z ziemi. Patrzy najpierw na auto, przy którym pracował, a potem na chłopca.

– O, Maciuś. – Przeczesuje synowi włosy, zostawiając na nich cienką smugę smaru, jednocześnie rozglądając się ponad jego głową. – Mama cię przysłała?

– Nie, nic nie mówiła. – Chłopak robi przerwę, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że brakuje mu oddechu. – Pytałem rano, kiedy będziesz, i mówiła, że nie wie. Wczoraj też pytałem.

– To dobrze.

– Jak chcesz, to pójdę jej powiedzieć – oferuje ochoczo.

– Ee, nie trzeba, później z nią porozmawiam. – Mężczyzna jeszcze raz wygląda na ulicę. – Słuchaj, nie chcesz mi pomóc w pracy? Po co masz wracać do domu…

– No jasne!

 

***

 

– Mama nie jedzie z nami?

Maciek po raz pierwszy w życiu wybiera się na kolonie, szykował się od ponad tygodnia. Udało mu się nawet przemycić na dnie plecaka kilka petard, które zwinął starszym chłopakom przed Nowym Rokiem.

– Nie może… – odpowiada jego ojciec. – Ma pracę. Chodź, idziemy. Wrzuć rzeczy do bagażnika.

Chłopiec szykuje się do wymarszu, ale zanim udaje mu się postawić pierwszy krok za progiem, mieszkanie przeszywa brzdęk uderzonego dłonią stolika ze szklanym blatem.

– A może dasz mu się, kurwa, najpierw pożegnać?!

Maciek podchodzi do matki, ta wtula się w niego mocno, głęboko wdychając zapach jego karku.

– A co ty taki spięty? – Chłopiec nie powiedziałby, że jest spięty, raczej zdziwiony. Dorośli tak się przecież nie zachowują. – Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć. Baw się dobrze. I bądź ostrożny.

Jazda czerwonym samochodem ojca to najlepsza rzecz na świecie. Pozwala szybko zapomnieć o innych, dziwnych wydarzeniach.

– Tato…

– Tak?

– A dlaczego żadne auto, które mijamy po drodze, nie wygląda tak samo?

– Bo nie ma takiego drugiego! – Maciek lubi słuchać ojca, kiedy ten opowiada o pojeździe. Zawsze tak fajnie rozświetlają mu się wtedy oczy. – Nie ma takiego drugiego…

– To dlatego, że sam je zbudowałeś?

– Tak. Ale pamiętaj, synu, że liczy się to, co pod maską.

Mężczyzna grzebie ręką w stercie śmieci między fotelami. Wreszcie udaje mu się wydobyć to, czego szuka: białą, nieprzezroczystą plastikową butelkę. Rzuca ją chłopakowi na kolana, ale zaraz potem jego uwagę przyciąga coś w tylnym lusterku. „Woda destylowana” – głosi etykieta. Maciek wie, że destyluje się wódkę, ale nie ma pojęcia, co ma jedno do drugiego. Traci jednak okazję, by zapytać.

– Słuchaj, nie wydaje ci się, że tamta czarna mazda coś tak jedzie od pewnego czasu za nami? – pyta ojciec i atmosfera staje się napięta. – Zapnij pasy, przyśpieszę trochę. I pojedziemy trochę inną trasą…

 

***

 

Maćkowi nie podoba się stan mieszkania, do którego wrócił. Brakuje wielu rzeczy i śmierdzi tytoniem. Mama, owszem, pali, ale dotąd nigdy aż tyle.

– I jak się jechało pociągiem? – pyta kobieta.

– Nie tak fajnie jak z tatą – odpowiada chłopiec, ale widząc coś w jej oczach, zaraz dodaje: – Ale też fajnie.

– Chodź na chwilę. – Kobieta poważnieje, a po tym, jak chłopak odkłada plecak i podchodzi, zaczyna wyjaśniać: – Twój tata… zajmował się pracą nad przełomowym wynalazkiem. Wielu ludziom nie podobają się takie rzeczy. Posłuchaj uważnie, od teraz nie wolno ci nikomu mówić ani o nim, ani o jego samochodzie. Gdyby ktoś zaczepiał cię na ulicy, nie odpowiadaj.

Maćkowi staje gula w gardle. Czuje, że to, co mówi mama, brzmi nieszczerze i jest jakby wyuczone na pamięć.

– Ale co z tatą?! – woła.

Kobieta waha się przez chwilę.

– Zabrali go źli panowie – przyznaje wreszcie. – Przez najbliższy czas go nie ujrzysz.

 

***

 

Maurycy Wieniawski ma wszystkiego dość. Interes, który pozwolił mu wyrwać się z biedy po przemianie ustrojowej, teraz zaczyna przynosić straty. Mały ciągle nie daje im spać, Basia chodzi wiecznie naburmuszona, a przecież wcale jeszcze nie powiedział jej o najgorszym: jednego z jego kierowców zatrzymali na granicy i chyba będą musieli wziąć dodatkowy kredyt.

– Aniechbytocholerajasnajapierdolejebałpies!

Nawet papierosa nie da się normalnie odpalić, bo na tym zasranym blokowisku wiecznie pada, ciągle są kałuże, w które da się wdepnąć po kostkę, i jeszcze wszystko jest zasyfione styropianowym śniegiem, i…

– …szam! Elo! – Mężczyzna dopiero teraz zwraca uwagę, że zaczepia go jakiś dresiarz. – Poczęstuj petem, co?

Młodzieniec może mieć co najwyżej szesnaście lat. Maurycy nie ma czasu na takie pierdoły.

– A ty co, nie masz rodziców, żeby ci dali? Zmiataj do domu.

– Nie mogę. – W głosie chłopaka jest coś, co przykuwa uwagę mężczyzny. – Matka każe mi wychodzić, kiedy kłóci się z gachem. Albo kiedy mają seks. Wolę, jak mają seks, bo gdy się kłócą, to pali, a tak to mógłbym zwędzić parę szlugów i by się nie zorientowała. To jak, kopsniesz pan jednego?

Ostatecznie Maurycy Wieniawski kieruje się do domu nieco spokojniejszy – z przeświadczeniem, że przecież nie tylko on jeden ma w życiu źle, oraz paczką cameli lżejszą o dwie sztuki. Maciek zaś zabiera się do wykonanie planu.

Krok pierwszy jest banalnie prosty. Jeśli akurat ulicę patrolowałaby suka albo w oknie czaiła się jakaś babcia, to lepiej żeby psy spisały go za jaranie niż za włam, nie?

Krok drugi jest już nieco trudniejszy, ale Maciek nauczył się tego i owego, odkąd zaczął chodzić do zawodówki – nie zawsze na lekcjach. Bez większego problemu pokonuje prosty zamek zabezpieczający garaż.

 

***

 

– Muszę ci coś powiedzieć – rzuca dziewczyna, nerwowo zaciągając się papierosem.

– Mhm.

Myślami Maciek jest zupełnie gdzie indziej. Wciąż ma przed oczami garaż, po którym co prawda walało się trochę narzędzi, ale nie było tam ani śladu po samochodzie. Brakowało też jakichkolwiek planów, schematów, czegokolwiek namacalnego.

A jednak jakaś wskazówka została: w powietrzu unosiła się delikatna woń benzyny. Taka sama, jaką czuł w dzieciństwie.

Maciek przeczytał kiedyś, że z zapachami związane są najsilniejsze wspomnienia. I również, że wspomnienia z czasem są przekłamywane przez mózg na podstawie nowych informacji. Czy faktycznie przypomniał sobie oleisty zapach, bo poczuł go wczoraj w podobnych okolicznościach? Czy raczej ten detal został tylko dopowiedziany przez jego umysł?

– Spóźnia mi się okres.

Takie zdanie potrafi momentalnie sprowadzić kogoś na ziemię.

– Co?

– To, co słyszysz!

– Ej, ale serio mówisz? – Dziewczyna nie odpowiada, ale minę ma jednoznaczną. – Ee… Co zamierzasz zrobić? Znaczy, cokolwiek postanowisz, postaram ci się pomóc, nie?

– Naprawdę?

Maciek boi się, ujrzawszy rozpromienioną nagle twarz dziewczyny. W odruchu powiedział, co powinien był powiedzieć. Bo przecież powinien, prawda? Tylko czemu w takim razie chciałby móc cofnąć te słowa? Czemu ma wrażenie, że skłamał?

– Chociaż wiesz co? – Chłopak odwraca wzrok. – Raczej lepiej będzie się go pozbyć. Jeszcze z nas gówniarze, nie poradzimy sobie. Chyba nie chcesz w ten sposób zaczynać życia?

– Ale skąd wziąć pieniądze na aborcję? Jeśli poproszę rodziców, nie zgodzą się. Każą mi zatrzymać. A o twoich to w ogóle nie ma co wspominać.

– Jest sposób. Możemy zrobić to, co Zalewski.

– Czyli?

– On… – Część umysłu Maćka próbuje go zatrzymać. Na próżno. – Żaneta kazała mu walić się po brzuchu, dopóki nie poroni. Pójdę się go spy…

– To jest ten twój pomysł?! – wybuchnęła dziewczyna. – Bić, aż przejdzie?! Nie – rzuca niedopałkiem na ziemię i depcze – to ja stąd idę! A pomyśleć, że dałam ci szansę! Zastanów się, co jest z tobą nie tak!

Może to, że za bardzo wdałem się w ojca, przelatuje przez głowę Maćkowi, ale nie było mu dane długo bić się z myślami.

– Sprzeczka kochasiów? – drwi jeden z kolegów z klasy, którzy właśnie też przyszli zapalić.

– Uważaj, jak będziesz wracać – ostrzega drugi. – Jacyś dziwni faceci szwendają się przy wejściu do budy.

 

***

 

– Podsumowując – ciągnie nauczyciel ku uciesze rozbawionej klasy – nie ma i nigdy nie będzie samochodów jeżdżących na wodę. A teraz, jeśli można, wróćmy do sensownych zagadnień, których omawianie nie stanowi straty czasu.

Maciek jest zdesperowany. W Internecie znalazł tylko niepełne informacje, a ich źródła zaczynają się kończyć. Wie, że rówieśnicy go nie lubią i wykorzystają każdą okazję, żeby mu dopiec, ale nie ma wyboru.

W głębi ducha pogodził się z takim traktowaniem. Nie wie nawet, czy sam siebie lubi. Nie wydaje mu się jedynie, że zasłużył na bicie.

Chłopak jest wiecznie zmęczony. Ze szkoły przeważnie idzie do warsztatu, z warsztatu do garażu, dopiero potem kieruje się do domu. Ma nadzieję, że matka śpi, wtedy on sam też może zasnąć. Jeśli nie, będzie kłótnia.

Nie lubi przebywać w domu, ale chciałby lubić.

„Nie boisz się, że ciebie też dopadną, tak jak twojego ojca?” – zapytał go niedawno na forum Zgfryd74.

„Wszystko mi jedno – napisał w odpowiedzi – chcę po prostu wiedzieć”.

 

***

 

Wszystko jest gotowe. A nawet jeśli nie – w głowie młodego mężczyzny mości się przekonanie – to już nie będzie. Pracował przez weekend, wreszcie połączył ze sobą elementy niekompletnej całości.

Różowe oraz brzoskwiniowe elewacje okolicznych bloków błyskawicznie poszarzały i wszystko jest jak wtedy. Nawet narzędzia są porozrzucane po garażu w podobny sposób wokół czerwonego auta. Tylko sylwetka pojazdu jest inna, ze względu na nadwozie sklecone z powypadkowych części. No i tym razem brama jest zamknięta.

Krótki rozruch silnika benzyną – o ile wszystko się udało – a potem już wszystko pójdzie głównie na wodę.

Pozostaje tylko przekręcić kluczyk w stacyjce i dać się ukołysać wibracjom. Maćkowi tak bardzo chce się spać. Jeśli wstanie, będzie znał odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania.

Koniec

Komentarze

Początek przywodzi na myśl odległe wspomnienia, gdzie dźwięk odbijającej się piłki był głównym sygnałem, że trzeba biec na boisko, bo któryś z kolegów już tam jest. Oczywiście zasady : ‘’kto wybije ten idzie’’, ‘’kto ma piłkę ten rządzi’’ i szeroko rozumiana ‘’gra na kopane’’ zakorzeniły się w pamięci na stałe.

Samochód na wodę? Więc ci ‘’źli panowie’’ niechybnie wysłannicy koncernów naftowych?

Bohater nigdy nie miał łatwo w życiu, ale kiedy wstanie…

Jeśli chodzi o mnie – czapki z głów!

Pozdrawiam.

Mama, owszem, pali, ale nigdy aż tyle. – Tu mi czegoś brakuje. Np. ale nigdy dotąd aż tyle.

 

Nawet papierosa nie da się normalnie odpalić, bo na tym zasranym blokowisku wiecznie pada, ciągle są kałuże, w które da się wdepnąć po kostkę, i jeszcze wszystko jest zasyfione styropianowym śniegiem, i… – To zapisałeś normalnie jak wypowiedź narratora a zdaje się, że są to bardziej myśli czy coś, bo wcześniej sam narrator nie wypowiada się w taki sposób, więc może warto dać choćby kursywę?

 

– Spóźnia mi się okres.

Takie zdanie potrafi momentalnie sprowadzić kogoś na ziemię. – xD

 

Ze szkoły przeważnie idzie do warsztatu, z warsztatu do garażu, dopiero potem kieruje do domu. – kieruje się do domu?

 

Cześć!

O cholibka, ale wspomnienia we mnie wywołałeś! Doskonale udało Ci się opisać klimat młodzieńczych lat poprzedniego wieku. I to od pierwszych zdań. Poczułem, jakbym cofnął się w czasie o te dwadzieścia lat i znowu stał na osiedlowym boisku. Za to największy plus. Wykonanie niemal bezbłędne, więc czytało się gładziutko. Bardzo naturalne dialogi.

Generalnie, wszystko na plus, jedynie… Trochę za szybko jak dla mnie wszystko się działo w tym opowiadaniu. Przeskoki czasowe, krótkie fragmenty, szybki koniec. Nie mówię, że to źle, ale wciągnąłem się w losy Maćka i miałem chrapkę na trochę więcej, może na rozbudowanie wątku śledzących go ludzi, wplecenie jakiejś akcji, może na wyraźniejszy koniec, z większym boom.

Tak czy siak, podróż do młodzieńczych lat za sprawą Twojego opowiadania wielce uprzyjemniła mi poranek a lektura okazała się bardzo przyjemna.

Pozdrawiam

Opowiadanie mi się podobało. Fajnie zbudowane napięcie i powolne rozwijanie przed czytelnikiem tajemnicy. Przez dłuższy czas w trakcie czytania zastanawiałam się, gdzie i kiedy pojawi się element fantastyczny. Podobała mi się subtelność, z jaką go wprowadziłeś. Jedyne, co tutaj rozczarowało to zakończenie, które było jak gwałtowne spuszczenie powietrza ze stabilnie i stopniowo napompowanego balonu. Mimo tego jednak, całość tekstu na plus. Dla mnie dobrze, że nie był zbyt długi. Nie jestem pewna czy taki spokojny klimat zaciekawiłby mnie na dłużej, a tak było w sam raz :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Napisane bardzo sprawnie, wierne oddane polskie realia z przełomu tysiącleci, scenerię w tekście w zasadzie czuje się tak, jakby oglądało się film znaleziony na starej kamerze. Postaci w tekście, mimo że jest krótki, wyraźnie pokazują szeroką paletę emocji. Zaprezentowana fabuła jednak nie do końca mnie przekonała. Historia polskiego Stanleya Meyera jak dla mnie stanowi tu raczej pewien symbol niż rzeczywistą alt-historyczną refleksję na temat samochodu “na wodę” – za mało tutaj detali, wyjaśnienia są pomijane, a szkoda, bo można byłoby wpleść nieco więcej fantastyki. Dostrzegam tutaj metaforyczną próbę przedstawienia idealizacji postaci ojca oraz prób poradzenia sobie z jego zniknięciem na wczesnym etapie życia, z traumą rzutującą na przyszłe decyzje – główny bohater w końcu sam potem niejako porzuca nienarodzonego jeszcze potomka. Ogólny koncept jest dobry, ale dla mnie raczej nie była to wyjątkowo ciekawa lektura. Na bibliotekę OK, do piórka to moim zdaniem za mało.

 

Sugestie poprawek:

 

– A może dasz mu się[+,] kurwa[+,] najpierw pożegnać?!

Przecinki wydzielające wulgaryzm.

 

Zaś Maciek zabiera się za wykonanie planu.

Unikamy stawiania “zaś” na początku zdania. “Maciek zaś zabiera się za wykonanie planu.” https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/spojnik-na-poczatku-zdania;2552.html

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Czytało mi się niełatwo. Może dlatego, że wiele problemów społecznych i chyba też ponury cień historii przebijało materię tekstu i właśnie one stały się dla mnie bohaterami tego opowiadania. Zarówno samochód na wodę, jak i Maciek zdają mi się pretekstowi wobec rzeczywistości, którą opisujesz, scena po scenie. Brakowało mi silnej nici spajającej poszczególne sceny. 

Ciekawa narracja, w czasie teraźniejszym, lecz rozciągnięta na przestrzeni lat. Może to za jej przyczyną pojawiło się u mnie to poczucie nieciągłości i chyba utrudnia czytanie.

Problemy są ledwie muśnięte, a jest ich sporo na taką liczbę znaków, duszą się w niej, moim zdaniem.

 

Miałam jedno poważniejsze zatrzymanie związane z początkiem. Zrozumiałam, że Maciek był stawiany na bramce (tak się zwykle dzieje) to dlaczego nazywasz go obrońcą, to przecież inna pozycja? Druga rzecz to odbicie od kolana Maćka-bramkarza, chyba że to kolano obrońcy, a Maciek tylko się temu przygląda. Niejasne, zwłaszcza w kontekście tego, że po piłkę leci kolega i ma zmienić Maćka na bramce, więc to było Maćka kolano.

Zadziwia mnie huk – zwykle go nie ma, raczej uderzenie, tępe, odgłos kopnięcia. Wyrzut piłki kolanem na drugi koniec boiska (?), gdyby wykopał, albo była główka – w porządku, ale kolanem, nieprawdopodobne, chyba że boisko było małe, ale piszesz, że na drugą połowę?

Pomijając powyższe podziwiam Ciebie za sprawność zapisu!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Pewnie dlatego, że nigdy nie byłam chłopcem grającym w piłkę na osiedlowym boisku, a samochody zawsze były mi obojętne, nie odczułam atmosfery, którą zachwycili się wcześniej komentujący i obawiam się, że chyba nie wszystko zrozumiałam, bo nie bardzo wiem, co tu zostało opowiedziane. Czytało się jednak całkiem dobrze.  

 

ale tylko splu­wa i rusza wart­kim tem­pem. ―> Wartkość nie bardzo mi tu pasuje.

Może: …ale tylko splu­wa i rusza szybkim tem­pem/ żwawo.

Za SJP PWN: wartki  1. «szybko płynący» 2. «szybko się toczący»

 

Ma­ciek po raz pierw­szy w życiu wy­bie­ra się na ko­lo­nię… ―> Ma­ciek po raz pierw­szy w życiu wy­bie­ra się na ko­lo­nie

Wakacyjny wypoczynek młodzieży poza miejscem zamieszkania ma tylko liczbę mnogą.

 

Zaś Ma­ciek za­bie­ra się za wy­ko­na­nie planu. ―> Zaś Ma­ciek za­bie­ra się do wykonania planu.

 

– To jest ten twój po­mysł?! – wy­bu­chła dziew­czy­na. ―> – To jest ten twój po­mysł?! – wy­bu­chnęła dziew­czy­na.

 

Nie boisz się, że cie­bie też do­pad­ną, tak jak two­je­go ojca? – za­py­tał go nie­daw­no na forum Zgfry­d74. ―> Albo kursywa, albo cudzysłów.

 

Wszyst­ko mi jedno” – na­pi­sał w od­po­wie­dzi – „chcę po pro­stu wie­dzieć.” ―> Jak wyżej.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie do końca moje klimaty, więc jakkolwiek jak zawsze u Ciebie napisane sprawnie i wciągająco, nie porwało mnie tak jak inne Twoje teksty. Ogólny pomysł dobry, napięcie budujesz nieźle, tekst niewątpliwie biblioteczny, ale czegoś tu do końca nie chwytam w atmosferze, trochę też w bohaterach.

 

Drobiazgi:

 

– A może dasz mu się[+,] kurwa[+,] najpierw pożegnać?!

Zaś Maciek zabiera się za wykonanie planu.

→ Maciek zaś zabiera się za wykonanie planu.

 

Spójniki “zaś” i “bowiem” powinny stać na dalszym miejscu w zdaniu. W przeciwieństwie do “a” i “albowiem” – od nich możesz zaczynać zdanie.

 

Ale skąd wziąć pieniądze na aborcję?

Aborcja brzmi mi tu nienaturalnie technicznie, aczkolwiek nie wiem – może już weszła do potocznego języka ludzi mówiących raczej prosto? Bo kojarzyłaby mi się w takim kontekście raczej skrobanka.

http://altronapoleone.home.blog

Fajnie, że raczej się wam podobało. Jakiś rok praktycznie nic nie pisałem, więc spodziewałem się, że szału nie będzie. Zastosowałem się do uwag.

 

@Realuc:

 

– Spóźnia mi się okres.

Takie zdanie potrafi momentalnie sprowadzić kogoś na ziemię. – xD

Specjalnie dałem przed tym zdaniem nieco przydługawy opis, żeby czytelnik mógł to poczuć na własnej skórze.

 

Wykonanie niemal bezbłędne, więc czytało się gładziutko.

Nawet mało błędów to za dużo błędów :(

 

Nie mówię, że to źle, ale wciągnąłem się w losy Maćka i miałem chrapkę na trochę więcej, może na rozbudowanie wątku śledzących go ludzi, wplecenie jakiejś akcji, może na wyraźniejszy koniec, z większym boom.

Na początku mieli być i smutni panowie, i trochę akcji, ale nie wpadłem na to, jak to zrobić, pozostawiając opowiadanie tak dwuznaczne, jak jest teraz. Napisałem je w ten sposób, by równie dobrze wydarzenia mogły potoczyć się tak, jak są opisane, ale równie dobrze ojciec Maćka mógł po prostu zostawić rodzinę, matka – zmyślić historię, a ludzie szwendający pod szkołą są efektem faktu, że w okolicy doszło do włamania, a na miejscu zdarzenia chwilę przed był widziany na oko szesnastoletni młodzieniec (przez Maurycego). Obie te wersje mają uzasadnienie w tekście i żadna nie jest zaprzeczona, czytelnik się nie dowiaduje, która jest prawdziwa. Maciek się dowie, ale znowu, możliwe, że tylko w pewnym sensie – zależy od przyjętej wersji wydarzeń.

Rozbudowując obecność tajemniczych postaci wykluczyłbym tę drugą interpretację.

 

Wicked G:

Na bibliotekę OK, do piórka to moim zdaniem za mało.

To super, bo nie pisałem tego z myślą o piórku :D

 

Asylum:

Zrozumiałam, że Maciek był stawiany na bramce (tak się zwykle dzieje) to dlaczego nazywasz go obrońcą, to przecież inna pozycja?

Ale chłopaki nie grają w piłkę nożną, więc tam nie ma mowy o pozycjach. Stąd oczywiście obrońca nie ma tutaj tego bardzo szczególnego znaczenia, tylko ogólniejsze (ktoś, kto coś broni, w tym przypadku bramkę).

 

Zadziwia mnie huk – zwykle go nie ma, raczej uderzenie, tępe, odgłos kopnięcia. Wyrzut piłki kolanem na drugi koniec boiska (?), gdyby wykopał, albo była główka – w porządku, ale kolanem, nieprawdopodobne, chyba że boisko było małe, ale piszesz, że na drugą połowę?

Myślę, że to kwestia subiektywna tego, co nazywamy hukiem. Maciek nie wykopał piłki, tylko odbiła się ona od jego kolana. “Boisko” osiedlowe to wylany asfaltem placyk pomiędzy blokami.

 

drakaina:

Ale skąd wziąć pieniądze na aborcję?

Aborcja brzmi mi tu nienaturalnie technicznie, aczkolwiek nie wiem – może już weszła do potocznego języka ludzi mówiących raczej prosto? Bo kojarzyłaby mi się w takim kontekście raczej skrobanka.

Taki był zamysł, że dziewczyna Maćka wyraża się nieco lepszym językiem niż on sam. Skoro – jak rozumiem – nie było tego widać, zmieniłem nieco dialog, ale w drugą stronę – uładniłem nieco inne jej kwestie.

ironiczny podpis

– Nie może… – odpowiada jego ojciec.

Niepotrzebny zaimek

I pojedziemy trochę inną trasą…

Trasa jest albo inna, albo ta sama. Trochę inna? No niby może być, ale jakoś mnie to zakłuło.

 

Podobało mi się. Dobry język, dobry styl, wierne oddanie klimatu blokowiska. A pośród szarości czerwony samochód, niemal jak symbol wolności.

Bardzo umiejętnie wprowadzasz czytelnika w przedstawiony świat, dozując informację tak, by zachować nutkę tajemnicy. Czy ojciec jest kryminalistą, czy porzucił dzieciaka? Z początku nie wiadomo.

Końcówkę musiałem przeczytać dwukrotnie by zrozumieć.

 

Ocena 5/6.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Trasa jest albo inna, albo ta sama.

Na twardą “matematyczną” logikę tak, ale życiowo jednak nie. Załóżmy, że zawsze jeżdżę z Krakowa do Warszawy przez Miechów, Kielce i Radom – jeśli wyjątkowo pojadę “gierkówką” na Częstochowę i potem autostradą łódzką, to będzie zupełnie inna trasa – ani jeden kilometr nie pokryje się z tą poprzednią. Ale jeśli nawet na wylotówkę pojadę z domu inaczej niż zwykle, a potem na Miechów, Kielce, Radom, to będzie tylko trochę inna. Mogę też np. postanowić zrobić sobie małe urozmaicenie i do Miechowa pojechać bardziej widokową trasą na Skałę, zamiast na Słomniki. To też ciągle nieduża zmiana i w makroskali trasy do Warszawy mało istotna – podstawowe punkty zostają te same. Oczywiście im trasa krótsza, tym każdy drobiazg bardziej zbliża się do “zupełnie innej trasy”, ale jednak pojechanie gdzieś ulicą równoległą do tej, którą się jeździ zazwyczaj, a np. obwodnicą miasta, to dwie różne zmiany.

 

OT związany ze zmianą tras: gdyby 28 czerwca roku 1914 arcyksiążę Franz Ferdynand pojechał wyznaczoną trasą, to może zginąłby zgodnie z planem zamachowców. Miał jednak wielkie szanse w tej sytuacji nie zginąć, bo zamachowcowi zaciął się pistolet. Pojechał trasą trochę inną i zginął przypadkiem. Ale gdyby nawet nie zginął, niezależnie od trasy, wojna by i tak wybuchła, więc w makroskali nic to nie zmieniało :D

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, Twoje wyjaśnienie przyjmuję i nie czepiam się więcej.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Przede wszystkim podoba mi się język, którym opowiedziałeś swoją historię :) Poza tym dobrze oddajesz atmosferę blokowisk, które gdzieś tam majaczą we wspomnieniach sprzed lat. Samochód na wodę też na plus. Ode mnie kolejny kliczek.

Zgadzam się pod przedpiścami, którym tekst przypadł do gustu.

Podoba mi się klimat i te krótkie akapity z różnych okresów życia Maćka też. Ale nie wiem, czy nie za daleko posunęłam się w interpretacji tekstu, bo dla mnie ten ostatni fragment tekstu wygląda na samobójstwo bohatera. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ale nie wiem, czy nie za daleko posunęłam się w interpretacji tekstu, bo dla mnie ten ostatni fragment tekstu wygląda na samobójstwo bohatera. 

bemik, absolutnie nie za daleko. Cytując z mojego poprzedniego komentarza:

Na początku mieli być i smutni panowie, i trochę akcji, ale nie wpadłem na to, jak to zrobić, pozostawiając opowiadanie tak dwuznaczne, jak jest teraz. Napisałem je w ten sposób, by równie dobrze wydarzenia mogły potoczyć się tak, jak są opisane, ale równie dobrze ojciec Maćka mógł po prostu zostawić rodzinę, matka – zmyślić historię, a ludzie szwendający pod szkołą są efektem faktu, że w okolicy doszło do włamania, a na miejscu zdarzenia chwilę przed był widziany na oko szesnastoletni młodzieniec (przez Maurycego). Obie te wersje mają uzasadnienie w tekście i żadna nie jest zaprzeczona, czytelnik się nie dowiaduje, która jest prawdziwa. Maciek się dowie, ale znowu, możliwe, że tylko w pewnym sensie – zależy od przyjętej wersji wydarzeń.

Podsumowując, jeśli auto faktycznie chodzi na wodę, to Maciek przeżyje, bo powyżej 100% wilgotności woda po prostu zacznie się z powietrza skraplać. Jeśli nie, to cóż… Interpretacja wydarzeń jest w stu procentach w przemyślany sposób pozostawiona czytelnikowi.

ironiczny podpis

Też uznałam ostatnią scenę za próbę samobójczą

http://altronapoleone.home.blog

Tak, tylko niestety jeśli samochód na wodę, to mamy problem?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

A ja uznałem, że ten samochód na wodę to wehikuł czasu, serio. A wszystko przez ostatnią scenę:

Różowe oraz brzoskwiniowe elewacje okolicznych bloków błyskawicznie poszarzały i wszystko jest jak wtedy.

Analogia do upływu czasu.

Nawet narzędzia są porozrzucane po garażu w podobny sposób wokół czerwonego auta. Tylko sylwetka pojazdu jest inna, ze względu na nadwozie sklecone z powypadkowych części.

Wspomnienie widoku warsztatu ojca, zanim ten się nie ulotnił w przyszłość/przeszłość. 

No i tym razem brama jest zamknięta.

Nie musi być otwarta.

 Krótki rozruch silnika benzyną – o ile wszystko się udało – a potem już wszystko pójdzie głównie na wodę.

Na benzynę jest rozruch mechanizmu, na wodę podróż w czasie. 

Pozostaje tylko przekręcić kluczyk w stacyjce i dać się ukołysać wibracjom.

Maćkowi tak bardzo chce się spać.

Skutek uboczny podróży w czasie

Jeśli wstanie, będzie znał odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania.

Spotka ojca.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko, to jest równie ciekawa, ale już niezamierzona przez autora interpretacja :D Przyznam, że jak to wszystko opisałeś, to ma to sens, ale nie pasuje gatunkowo: wehikuł czasu to wynalazek godny amerykańskiego cul-de-sacu na przedmieściach megalopolis, a nie biednego polskiego blokowiska i patologicznej rodziny (chyba że w parodii, oczywiście :) ).

ironiczny podpis

Issanderze, a czy samochody na wodę (i to takie bez reaktorów termojądrowych) to niby klasyka gatunku?

 

Co do niezamierzonej interpretacji, pogratuluję Ci również pięknej klamry, bo już pierwsze zdania na to wskazują:

Za parę lat bloki zostaną ocieplone i komuś przyjdzie do głowy pomysł, by z tej okazji pomalować je na różowo i brzoskwiniowo, ale jak na razie wciąż straszą naturalną szarością wielkiej płyty.m

Zdanie napisane w czasie teraźniejszym, ale zdradza przyszłość. Od razu widać, że coś z czasem będzie się działo. ;)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Klamra jest już jak najbardziej zamierzona, tylko w założeniu miała symbolizować co innego: że (w świecie opowiadania) nic się nie zmienia, nawet jak wydaje się, że będzie lepiej, to nie jest, a ludzie nieuchronnie powtarzają błędy tych, co przed nimi.

Nawiasem mówiąc, jest też zaznaczony w tekście czas, kiedy bloki są ocieplane i malowane:

Nawet papierosa nie da się normalnie odpalić, bo na tym zasranym blokowisku wiecznie pada, ciągle są kałuże, w które da się wdepnąć po kostkę, i jeszcze wszystko jest zasyfione styropianowym śniegiem, i…

Dzieje się to w środkowym etapie opowieści. Dzień później Maciek ma szansę przestać obsesyjnie myśleć o ojcu i jego samochodzie, przestać powtarzać te błędy, i przez parę zdań wydaje się, że może nawet tak się stanie…

ironiczny podpis

No ja właśnie przeczytałam ten tekst jako “realistyczny”, taki, w którym fantastyki, tak naprawdę, nie ma: w którym i ojciec, i matka, maskują rozpad rodziny udawaniem, że ojciec jest czymś w rodzaju skrzyżowania genialnego uczonego z Panem Samochodzikiem ściganym przez Facetów w Czerni. Co, poniekąd, rujnuje życie bohaterowi, któremu nigdy nie uda się wyjść poza tamto doświadczenie i który jakoś tam ten beznadziejny model powtórzy. Przy czym nie twierdzę, że to jedyne możliwe odczytanie, mnie się takie narzuciło.

Bardzo mi się podobało, tak w ogóle. Bardzo “filmowe” to było, te podwórka, garaże, piłka, oddane przy pomocy trafnie dobranych detali. Kliknęłabym bibliotekę, ale już nie ma takiej potrzeby :)

ninedin.home.blog

Fajnie oddałeś realia, które pewnie towarzyszyły dzieciństwu większości z nas. Opowiadanie jest dobrze napisane, powiedziałbym naturalnie. Jednak jakoś nie podeszło mi zakończenie. Wydaje się zbyt pospieszne, choć dostrzegam zamysł klamry fabularnej jaki Tobą kierował.

Ogólnie, czytało mi się bardzo przyjemnie.

To opowiadanie było jak film, ale w pozytywnym sensie. Na początku, kiedy mały Maciek podchodzi do ojca, a ten jest jakiś taki rozkojarzony, a potem ta śledząca ich mazda – to odtworzyłam sobie dokładnie w głowie, czując pewien niepokój. Jak początek horroru. Potem ten niepokój gdzieś zanikł, ale nie szkodzi. Całość mi się spodobała. Zazgrzytał mi tylko ten dialog, kiedy dziewczyna mówi, że jest w ciąży – był za szybki i za sztuczny, za mało w nim było refleksji bohatera, który w tej sytuacji powinien mieć głowę pełną myśli, a on tylko powiedział o tej aborcji, a nie pomyślał.

Żeby nie rozwodzić, solidaryzuję się ze zdaniem Wicked G.

Hmmm. Bardzo ponury ten tekst. Nie mogłam wczuć się w klimat. Może za mało grałam w piłkę, a może dlatego, że myśmy to robili dla przyjemności.

Tak właściwie nie rozumiem bohatera. Ale samochód na wodę byłby fajny.

Babska logika rządzi!

Bardzo sprawnie napisany tekst, klimat też niczego sobie. Zgadzam się jednak z tymi, którzy zwrócili uwagą na zbyt szybkie przeskoki. Miałam wrażenie pewnego chaosu i zastanawiałam się, do czego te wszystkie krótkie, rozedrgane nici poprowadzą. Bo zasugerowałeś mnóstwo problemów i wątków, które w końcu jednak doprowadziły do rozczarowującego dla mnie finału. Waga wszystkiego, co poruszyłeś w tym opowiadaniu, wydaje mi się niewspółmiernie wysoka w porównaniu z wagą zakończenia.

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka