- Opowiadanie: Żongler - Gwiazd wieczny ogień

Gwiazd wieczny ogień

Tekst nawiązuje do paru tematów, które mogą być obrzydliwe.

 

Luźno powiązane z tym.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Gwiazd wieczny ogień

Hoga podjechał pod okno, za którym Bynni wieszał pranie. Poczekał, aż przypnie spinaczami mokre skarpetki, po czym korbką zsunął wąskie policyjne okno.

– Jedziemy palić gwiazdy – powiedział.

 

 

Kabura słabo odbierała miastowe radio, więc Hoga postanowił samodzielnie wypełnić przerwy między głosem a trzaskami.

– Jest kolejny protest nad rzeką. Będziemy musieli pojechać wybrzeżem.

Bynni pokiwał bez zainteresowania głową. Było mu zimno. W pośpiechu ubierania nie zdołał znaleźć żadnych czystych skarpet, był więc zmuszony włożyć mokre, te same, które dopiero co powiesił. Ziąb kleił się do palców stóp, w dodatku Bynniego wściekało, że jechali tak wolno, chociaż chwilę temu Hoga akompaniował mu zapętlonym: „Nie mamy całej nocy, wiesz o tym, Bynni?”. Szyby zdążyły zaparować już od wewnątrz, a zalana cieniem okolica zaglądała do pojazdu sunącymi kształtami. Grad rozbijał się o dach, był to ledwo dosłyszalny szum, ale doprowadzał Bynniego do szału.

Hoga nie przestawał mówić. Prowadził audycję wespół z radiem.

– ...będziemy nosić kaptury przez najbliższy tydzień, jeśli wcześniej coś nie oczyści miasta…

– Mówią, że im odjebało, ale nie mogli zrobić lepszej reklamy, ludzie lubią odjebanych, przychodzą wtedy popatrzeć.

– ...grad zawiera ten sam pył, który znajduje się w niepuszkowanych płynach…

– Popatrzeć na kukiełki nienarodzonych dzieci płynące sobie rzeką.

– ...zalecane jest pozostawanie w środku, jeśli wyjścia nie wymaga praca…

– Ulepione z różowej i czerwonej plasteliny figurki płodów, które można bez problemu zgnieść w dłoni. – Hoga popukał małym palcem w światełko na wyświetlaczu, które nagle zgasło. Gdy poskrobał je paznokciem, wróciło do życia. – To jest chore, co się z nami stało – zawyrokował. Hoga wydawał wiele wyroków w małych odstępach czasowych. – A ty, Bynni? – spytał nagle. – Co o tym myślisz?

– Jestem głodny – odparł mruknięciem.

 

 

Zamówił to, co wydawało się mieć najdłuższy czas oczekiwania. Groch na parze z wątróbką. Powiedział Hodze, że przydałoby się zatankować Kaburę, a potem, że on może to zrobić, ale ktoś musi odebrać zamówienie, gdy już zawołają. Hoga powiedział: dobra. Bynni zamknął drzwi, ucinając promieniste światło latarni rozświetlających stację, i wyszedł w gęstą ciemność świata poza nią. W betonowej zatoce postojowej wył wiatr. W dole, na stujezdniowych drogach szybkostrzałów, płynęły sznury wybrzuszonych świateł. Wszystko wydawało się odległe i małoznaczne, a Bynni był zły, że jest taki sam.

Obok niego krótko ostrzyżona kobieta usiłowała zapłacić za tankowanie, podnosząc i opuszczając rękę z ekranem. Bynniemu wydawało się, że cofała przedramię tuż przed zakończeniem transakcji, celowo ją zrywając, napawając się tym hipnotyzującym procesem. Gdy dostrzegła, że Bynni na nią patrzy, przestała.

– Czy to przestępstwo? – spytała beznamiętnie. – Aresztuje mnie pan?

Miała wyzywający wzrok i rozmazany tusz do rzęs. Bynni spojrzał na nie i zrobiło mu się przykro, chociaż chwilę temu chciał przeleźć przez barierkę i pograć na wrzaski z echem. Zdał sobie sprawę, że jest w pancerzu zmiany środkowonocnej z eleganckim podświetleniem ramion. To musiało wyglądać groźnie w ziarnistym mroku.

– Nie – odparł. – Nie, ależ skąd.

– Och, może innym razem.

Drzwi stacji rozsunęły się i wróciły na swoje miejsce ze zgrzytem, a Bynni pomyślał o Hodze, ale kroki spieszącego były zbyt sprężyste. Wysoki mężczyzna niósł butelkę dusiciela, do szyjki którego wciąż była przyczepiona rolka sklepowych holoreklam. Ich różowy kolor zostawiał równie różowe iskierki. Gość wsiadł na miejsce kierowcy, odcinając drzwiami przesuwające się wściekle oferty, położył sobie alkohol między kolanami, a potem wychylił się ku kobiecie.

– Zina – powiedział. Spojrzał na Bynniego. – Przyszedł pan mnie aresztować? Jebana butelka jest zamknięta, geku. Będziecie teraz czekać za drzwiami lodówek, żeby zobaczyć, czy ktoś nie gotuje sobie na obiad ludzkiego mięska?

– Dan – powiedziała Zina, ale nie wyglądała na przejętą. Wsiadła do środka. – Danladi, daj spokój.

Dan zapiął jej pas.

– Zajęlibyście się tym, co dzieje się nad rzeką! Jest kryzys! – wrzasnął tak, jakby oczywistym było, że kryzys jest winą Bynniego. – Czy ludzie mają zacząć wrzucać tam prawdziwe dzieci, żeby w końcu ktoś zareagował?

– Nie ma już dzieci. – Zina zaczepiła podbródek o łokieć, wyglądając przez okno.

Danladi wyglądał tak, jakby chciał ją uderzyć, a jedynie gniew na Bynniego odwracał jego uwagę.

– I zróbcie coś z tym gradem – warknął, włączając silnik.

Gdy odjeżdżali, Hoga zawołał ze środka, że wątroba Bynniego się przypaliła, ale jest zjadliwa, a na pewno miększa od grochu, który wciąż pozostaje, nie chcę ci kłamać, Bynni, mrożony. Wyszedł, niosąc torbę z jedzeniem, podpisaną: ZJEDZ MNIE W ŚRODKU.

– Słuchaj się torebki – rozkazał starszy mężczyzna, wsiadając do Kabury.

Kabura miała takie imię, że była przeznaczona do pracy w EG1D-zie, po prostu idealnie się nadawała. Tak przynajmniej twierdził Hoga. Bynni nie wiedział nawet, że istnieją ludzie, którzy nadają imiona maszynom. Kabura była rozbijaczem, połączeniem starego samochodu terenowego i pojazdu sunącego, utkwiła na granicy dwóch światów, trochę jak Hoga, który starał się na takiego wyglądać. Obaj byli starzy, dwóch starców, których odmłodzono tak nieudolnie, że nikt nie mógł się na to nabrać. Starość miała swoje granice, Bynni był tego pewien. Przypuszczał, że to Hoga przeszedł charakterem Kabury, nie odwrotnie. Rozbijacz nigdzie się nie spieszył, a dzięki temu Hoga nauczył się ględzenia o niczym. Nawet jego głos był rozlazły. Ludzie z wydziału mówili, że Hoga uśpi każdego, ale Bynni wiedział, że wcale tak nie jest – głos był zbyt irytujący, żeby przy nim zasnąć. A skoro stary policjant mówił o niczym, mówił też o wszystkim, więc Hoga stał się wszechstronnym, monologującym dupkiem. Bynni żył w przekonaniu, że człowiek na starość łagodnieje, ale okazało się, że z wiekiem traci tylko zainteresowanie innymi ludźmi. Hogę absolutnie nie obchodziło, co się o nim myśli.

Przykleił figurkę płaczącego noworodka do trójkątnego telewizorka na desce rozdzielczej, po czym włączył mecz w rzutki. Powiedział, że powinni z każdego patrolu wybierać coś, czym udekorują wnętrze Kabury. Nie powinna być tylko pokrowcem na dwa policyjne straszaki.

– Ustaw swój ekran na odprawę – polecił Bynniemu. – W Ibinie było morderstwo. Kiedy czekaliśmy na twój groszek.

Bynni wrzucił torbę z jedzeniem na tylną kanapę, wywołał ekran i zaczął słuchać. Hoga pogwizdywał do monotonnego głosu kobiety, opisującej dokładnie rany ofiary.

– To nie moja wina – powiedział Bynni.

– To wina groszku – zgodził się uspokajająco Hoga.

 

 

Płonące wieże świetlne wyglądały, jakby były częścią obrazu, którego ramy wyznacza horyzont. Ich śmierć byłaby czymś, z czego zwyczajowo żartował Hoga, ale mężczyzna milczał, niosąc przyrządy z powrotem do Kabury. Bynni siedział na jej dachu, butami wspierając się o maskę. Zawsze dokładnie je wycierał, choć nie było na nich brudu – pustkowie miało tylko piasek, zbyt drobny, żeby zostawiał ślady, brunatny, w świetle płomieni lekko fioletowy. Pachniał czymś, czego Bynni nie mógł odgadnąć, jednak niewiedza mu nie przeszkadzała; zapach był przyjemny i niemal ciepły, żar płynął falami po piasku ze szczytów płonących wież. Ogień był zupełnie cichy. Tylko podpalacze wiedzieli, że coś płonie. Płomienie były szarożółte i Bynni przesunął przedramieniem przed twarzą, żeby aktywować maskę. Słyszał stłumiony głos Hogi, rozmawiającego z Resortem przez odbiornik w Kaburze.

– Nie chcą zgasnąć, płoną już drugą godzinę. Zostawić?

– Poczekajcie jeszcze trochę. Ile ich jest? Mówiłeś, trzy, ale w corocznej rozpisce wpisali cztery.

– Są cztery, ale podpaliliśmy trzy. Czwarta się nie daje. Iskry ją dopadną, potrzebują tylko czasu. Ja sam niekoniecznie go mam, ale Bynni chętnie zostanie, żeby tego dopilnować.

– Jaki dym?

Bynni słyszał, jak Hoga wyciąga się na siedzeniu. Zwykle narzekał na sztywne plecy, sztywną szyję i ogólną starczą sztywność.

– Płaski – mruknął. – Ześlizguje się po piasku do nas.

Bynni czuł się tak, jakby lizał coś zardzewiałego. Smak był szorstki i metalowy, a język zdawał się krwawić.

– Może stopić wam koła, więc lepiej je schowaj. Hoga, powiedz Bynniemu, że są już jego wyniki przesiewowe. Musi przyjść i je odebrać.

– Nie możecie ich po prostu wysłać? To ja miałem być tym przestarzałym.

– Nie. Chcą… Chcą mu coś powiedzieć.

Hoga nachylił się ku głośnikowi. Bynni słyszał, jak zakręca okno. Szept był krzykiem, kiedy pozostawało cicho, a cisza wypełniała dolinę po same brzegi. Grad tutaj nie padał, noc była szara.

– Chyba nie chcą go zastąpić? Powiedz im, żeby żarli gówno.

– Daj spokój, Hoga. Po prostu powiedz Bynniemu, żeby postarał się być efektywniejszy. Od dwóch godzin ma wygaszony ekran. Kto będzie wiedział, jeśli coś się stanie? Jeżeli go postrzelą?

– Palimy ruiny wieży z zeszłego wieku na pustkowiu nigdzie. Kto miałby strzelać?

– Nie wiem, ty? – Głos był zirytowany, że rozmowa jeszcze się nie skończyła. – Przynajmniej daj mu prowadzić, niech chociaż odbije się w systemie. Inaczej nie wyrobi dziennej normy. Będę musiał wypełnić ten świstek o podejrzenie defektywa.

– Dobrze wiesz, że Bynni nie przejdzie żadnego testu. Nie róbcie mu tego. Nie dość przeżył? Ja pierdolę, czy zawsze musicie być najlepsi? Mogę za niego poręczyć. Posłuchaj, mogę…

– Rozmontują jego ekran, a tobie odbiorą Kaburę. Tego chcesz?

Góra najbliższej płonącej wieży runęła nagle. Piasek przyjął cios z gracją, rozstępując się przed kulą ognia i metalu. Bynni miał zatkane uszy. Zsunął maskę na podbródek, żeby kaszlnąć. Siedział z zamkniętymi oczami i zadartą głową, oddychając gasnącymi na piasku iskrami. Nie musiał na nie patrzeć, płynęły ku niemu na ekranach pod powiekami. Zwymiotował, w ostatniej chwili obracając głowę w bok.

Hoga otworzył drzwi i uderzył stopami o piasek.

– Co jest, Bynni?

– Nic. – Otarł usta. – Jedźmy stąd.

– Co się dzisiaj z tobą dzieje?

Bynni przeszedł parę kroków, piasek był grząski i lodowaty, czuł go przez podeszwy zbrojonych butów. Zapragnął, żeby któraś wieża zawaliła się na Kaburę, a potem przeraził się tego widoku.

– Nic. Jestem zmęczony.

– Jasne. Ile ty masz lat, co? Naprawdę mówisz staremu człowiekowi, że jesteś zmęczony? Wiesz co, masz rację, jedźmy. To tylko głupie gwiazdy, tak samo głupie, jak głupie płody w rzece.

Hoga trzasnął drzwiami i wsunął kartę zapłonu w szczelinę nad głową. Kabura włączyła blade światła. Pustkowie nie miało końca, promienie reflektorów ślizgały się po zimnym piachu, fatamorgana cielesnego zimna. Bynni chciał pomyśleć, że Hoga go tutaj zostawi, ale niezbyt w to wierzył. Wsiadł dokładnie wtedy, kiedy Kabura wzniosła się w powietrze. Rozbijacz wył, skarżąc się na zaniedbanie bezpieczeństwa pasażera przedniego prawego. Bynni zapiął pas.

– Chcesz nas zabić, Hoga?

– Po co? – odburknął starzec. – Nigdzie nam się nie spieszy.

Gdy wracali, Resort kazał im zajrzeć do niedawnego morderstwa.

 

 

Hoga stwierdził, że nie ma zamiaru wychodzić na grad, i wysłał Bynniego do czekających przed domem egiedeków. Ich para nie była ubrana w pancerne stroje, właściwie wcale nie wyglądali na aktywny patrol. To niedbalstwo było kolejną rzeczą, która tej nocy rozwścieczyła Bynniego, i również ponownie zdusił złość w gardle.

– Jesteśmy tutaj od wpół do drugiej – oświadczył w ramach powitania wyższy z policjantów EG1D-y. – To wasza godzina, środkowonocnych. Wy powinniście w tym grzebać, nie my.

– Byliśmy palić gwiazdy.

– A ja byłem w łóżku z żoną, i co z tego?

Jeżeli zdarzało się to tak rzadko, jak wzywano do gwiazd – raz do roku – Bynni mógł nawet mu współczuć.

– Wciąż je palicie? – Hełm niższego był wysunięty tylko do połowy, osłaniał prawą część twarzy, żeby gość mógł trzymać w kąciku ust odpalony labirynt, długą słomkę nabijaną otumaniającym światłem. – Po co to robić? Nie działają. Od lat się nie przenosiły, niczego nie ładowały. Same w końcu się rozpadną.

Bynni przygryzł dolną wargę. Ktoś powiedział mu kiedyś, że robi tak, gdy o coś się obwinia.

– A jeśli zaczną działać? – spytał. – Jeżeli przeniosą się nagle na dno oceanu, albo połączą się w jedną instalację i…

Wyższy egiedek prychnął pogardliwie.

– Nasłuchałeś się bzdur z zeszłego wieku. Za dużo czasu spędzasz ze staruchem. To są spadłogwiazdy. Nie spadło-i-kiedyś-wstaną-gwiazdy. Odbij się i idź do środka. – Zerknął w dół i skrzywił się. – Wytrzyj te buciory z piachu, zanim zrobisz piaskownicę z miejsca zbrodni. Co jest z tobą, Bynni?

Bynni zerknął za siebie, ale Hoga kręcił gałką dostrajającą obraz meczu w rzutki. Zaciskał przy tym szczękę tak mocno, jakby uczestnicy celowali w niego.

– Po co nas tu chcą?

– Macie odwieźć matkę zamordowanego dzieciaka do Resortu.

– Dzieciaka? – Bynni prawie zapomniał, jak wypowiadać to słowo. – Jakiego…

– W kuchni śpi Oken. Znaczy, wiesz, zbiera dowody. Czeka na kogoś z k-nadzoru. Jego sobie podręcz, my jedziemy pić.

– Czy…

– Na razie, Bynni.

Odchodząc, wyższy policjant udawał, że skrobie łokciem po drzwiach Kabury. Niższy uległ żartowi i strzepnął trochę popiołu na zderzak, chichocząc. Hoga patrzył na to w lusterku. Uderzył pięścią telewizorek, a potem wyszedł, trzaskając drzwiami. Bynni pomyślał, żeby go zawołać, ale Hoga zniknął w lepkim gradzie. Chciał za nim wrzasnąć, żądać, żeby wrócił. Skoro wysłali ich tutaj razem, mieli podzielić się winą. Bynni nie miał tyle sił, żeby dźwigać wszystko samemu, szczególnie teraz, kiedy tak nagle został sam. Dzisiaj było jeszcze gorzej. Po każdej spalonej wieży czuł się chory, wiecznie brudny, wściekły na ten uparty, nieistniejący brud, którego nie potrafił z siebie zeskrobać.

Dom przypominał jego własny, blaszaną budę, którą postawiono z zamiarem trzymania w środku łodzi. Z boku i na dachu dodano po kontenerze, a śladem tego pomysłu postawiono siedem takich konstrukcji, każda zwrócona tyłem do zatoki. Bynni widział światełka miasta dryfujące we mgle po drugiej stronie wody. Poczuł się tak, jakby znalazł się w jakimś świętym miejscu, jednak rudera była zbyt obskurna, żeby w to uwierzył. Na progu zastygła plama rzygowin, a w ciemnym korytarzu cuchnęło spalenizną. Bynni błądził dłonią po ścianie, szukając światła, ale natrafił tylko na zdjęcie. Rozświetlił swój przedramienny ekran. Ramka była zbita w miejscu, gdzie wysoki mężczyzna miał głowę. Trzymał kobietę, mocno wbijając jej palce w ramię, z kolei kobieta kładła dłonie na głowie jasnowłosego chłopca. Ich twarze były rozmazane, choć może to Bynni nie mógł skupić wzroku. Korytarz zlewał się z kuchnią, na panelu kuchennym stał kipiący, podskakujący garnek. Na błyszczących kafelkach rozścielono pikowany policyjny stelaż. Za nim mruczały maszyny mierzące, Bynni słyszał rytmiczne pikanie. Gdy przeszedł nad resztkami czegoś strzaskanego, żeby wyłączyć panel, zobaczył bladą dłoń, leżącą jak coś rozbitego między byle jak rozrzuconym szkłem.

Dysk mierzący k-nadzoru uznał obecność Bynniego za wtargnięcie. Podleciał do niego, zawodząc ostrzegawczo.

– Twój numer przedramiennego ekranu został zarejestrowany i przesłany do Resortu Kontroli. Pozostań na miejscu do czasu przyjazdu strażnika porządkowego. Przydzielony strażnik porządkowy ze względu na lokalizację: Prim Hoga, Kiab, numer…

– Arentyn Bynni, osiemnaście dziewięć. Pracuję dla ciebie, złomie.

– Rejestruję. Użyte przez ciebie słowo podlega pod karę obrazy służby porządkowej. Słowo: „złom”. Wykroczenie: „nieuszanowanie”. Patrol: „w drodze”.

Bynni użył ekranu, żeby wyłączyć dysk, co wygasiło jednocześnie wszelkie urządzenia mierzące, miarowo pełzające po kuchni. Odsunął stelaż, żeby zobaczyć ciało. Zdawało się świecić w półmroku, powoli dogasać. Bynni patrzył na jasnowłosego chłopca przez chwilę, a potem się odwrócił.

Na blacie, tuż koło pełnego zlewu, z założonymi nogami siedziała kobieta. Miała krótko obcięte włosy, rozerwaną wargę, i słomkę labiryntu w drżącej dłoni.

– Czy teraz mnie pan aresztuje? – spytała.

Spotkał ją na stacji, w zatoce, przy jezdni szybkiego ruchu.

– Co pani tu robi?

Zaciągnęła się.

– Mieszkam. Czekam na pracownika k-nadzoru, tak mi powiedzieli. Ten miły policjant dał mi słomkę, specjalnie do czekania. Podobno w przypadku dzieci trzeba pobrać mózg do prześwietleń, a to trochę trwa. Co oni chcą tam prześwietlać? Mój Lome nie robił wiele. Lubił patrzeć na deszcz. Po co wam wspomnienia chłopca, który godzinami wlepiał się w deszcz?

Bynni ścisnął mocno powieki. Chciał jej odpowiedzieć, ale w głowie miał pustkę. Czuł swąd spalonego garnka, połączony z rozrzedzoną mgiełką jagodowo pachnącej słomki.

– Muszę zawieźć panią do Resortu. Proszę… niczego nie dotykać.

– To już moje mieszkanie. Mogę dotykać, czego chcę.

– Dlaczego nie wyłączyła pani zupy?

– Jeszcze nie jest gotowa. Muszę dodać do niej imbiru.

– Proszę wyjść ze mną na zewnątrz. Muszę zabrać panią do Resortu.

Zamrugała.

– Czy macie tam imbir? Potrzebuję go do zupy.

Bynni słyszał grad oblepiający blaszany dach.

– Tak, mamy. Oczywiście, że mamy. – Wyciągnął do niej rękę. Kobieta ścisnęła ją słabo i zsunęła się z blatu. Skuliła się na podłodze. Bynni czuł, jak drżała. – Powoli. Proszę się nie spieszyć. Proszę tam nie patrzeć.

Posłuchała go. Wczepiała się w jego przedramię jak facet ze zdjęcia. Bynni błagał w myślach, żeby Hogi nie było w rozbijaczu, ale stary policjant stał z odbezpieczonym duro za pojazdem. Chudy, zarośnięty, w niepodświetlonym mundurze, wyglądał jak jakiś zabiedzony duch. Kiedy zobaczył kobietę, zawahał się i schował broń. Otworzył tylne drzwi.

– Niech pani nie płacze – powiedział. – Mąż panią pobił? Nie warto płakać dla takiego gnoja.

– Ja nie płaczę – odparła. Łzy sprawiły, że jej twarz zaświeciła. Wciąż lśniła, nawet w ciemności wnętrza Kabury. – To przez zupę. Jest pikantna.

– Proszę mi o niej opowiedzieć. – Hoga delikatnie zamknął drzwi kierowcy i spokojnym ruchem aktywował kartę zapłonu. Spojrzał czujnie na Bynniego, który wsiadł bez słowa obok. – To jakiś specjalny przepis?

Polecieli ponad miastem, słuchając kolejnych kroków przygotowywania zupy o smaku kaczki. Odgradzały je łagodne potakiwania Hogi, który brzmiał na bardzo zainteresowanego. Bynni widział światła poza granicami Ibinu. Pomyślał, że mogły należeć do gwiazd, chociaż gwiazdy spłonęły, nie mogły już świecić. Coś, co jednak tam było, migotało, gasło jak martwy chłopiec. Bynni nie potrafił oderwać od tego wzroku. Dokąd szło takie światło, gdy już zgasło?

 

 

Hoga pozwolił mu zaparkować Kaburę, co Bynni zrobił w pośpiechu. Grad zalepiał światła i uparcie wciskał się do środka, zmieniał się w szarą papkę, chłostając Bynniego po plecach. Na płaskim dachu Resortu tężały odciski butów. W rozsuwanych drzwiach spotkał Okena, niskiego, wiecznie załzawionego człowieka od dziecięcych morderstw.

– Cześć, Bynni – powiedział, oglądając coś na swoim ekranie.

– Nie powinieneś być teraz w Ibinie?

– Och. Byłem. Idę już do domu. Trochę straciłeś poczucie czasu, co? – Uśmiechnął się współczująco. – Zaraz będzie świtać.

– Na co umarł chłopak?

Oken roześmiał się nerwowo. Brzmiało to tak, jakby połknął gwizdek, który stanął mu w gardle.

– Po co ci to wiedzieć?

– Powiedz mi.

– Och. Udusił się. Bawił się w gradzie. W zeszłym tygodniu mieliśmy akurat taką prezentację, że dzieci lubią bawić się w kałużach, skakać w nich. Wystawiać języki, żeby złapać krople. Głupota, nie? Kto wychodzi na zewnątrz w taką pogodę? Mój płaszcz jest zniszczony, a dopiero odebrałem go z pralni. Jechałem po niego na drugi koniec miasta.

Bynni chciał cisnąć nim ponad balustradą i patrzeć, jak spada.

– Myślałem, że to było morderstwo.

– Tak nam zgłoszono, ale… Wiesz, w przypadku dzieci to zawsze jest morderstwo. Nie ma już wiele dzieci, nie? Jeśli system zapisze „morderstwo”, przyślą nam lepszy sprzęt. Wszyscy wcześniej pójdą do domu.

„Nie ma już dzieci”, powiedziała kobieta na stacji.

– Dlaczego pozwoliłeś jego matce czekać obok ciała?

– Co? – Oken podniósł głowę. – Bynni, nie było żadnej matki. Nie było nikogo. Chłopak był sam w domu, wyszedł się pobawić, źle się poczuł, wrócił do środka i umarł w kuchni. Spisaliśmy wszystko, zostawiliśmy dysk. Tyle. Sprzęt blokuje dom i wzywa kontrolnych.

– Wezwano nas. W środku była matka. Dunlaj dał jej słomkę…

– Dunlaj rzucił palenie pół roku temu. Trzymaj się, Bynni, co? I odbierz swoje wyniki przesiewowe.

W korytarzu zobaczył Hogę, który szedł sam w stronę poczekalni. Gdy go dogonił, ten pokazał mu swoją dłoń. Pomarszczona i pokryta cętkami, drżała jak szalona. Hoga wpatrywał się w nią ze szczerą uwagą, nie mówiąc ani słowa. Nie przestawała dygotać, nawet kiedy złapał ją drugą ręką. Bynni nigdy nie widział, żeby stary dek się bał. Nigdy nie słyszał, żeby milczał.

– Co się stało? – spytał.

Hoga usiadł. Rozpiął kołnierzyk, uwalniając żylastą szyję. Westchnął.

– Ona jest w ciąży.

Bicie serca zalepiało Bynniemu uszy. Wpatrywał się w holoplakat wyświetlany jaskrawymi kolorami nad głową Hogi. „Jeśli nie chcesz mówić, co cię dręczy, użyj rejestratora: doradzi ci dziewięćdziesiąt dziewięć najlogiczniejszych rozwiązań”.

– Muszę iść odebrać swoje wyniki przesiewowe.

– Bynni…

Hoga wydał mu się stary. Ten widok go zaskoczył, choć przecież Hoga był starym człowiekiem.

– Do jutra.

– Przyznano mi pozwolenie do strzału, kiedy byłeś w tamtym domu. – Hoga wziął oddech i ochrypł. – Ekran wskazał, że mój cel jest w środku. Myślałem, że ktoś cię zaskoczył i chciałem strzelać w tego, kto pierwszy otworzy drzwi. O mało cię nie zabiłem. – Patrzył na Bynniego, rozczarowany nim lub sobą, osaczał go dużymi, pożółkłymi oczami, jakby prawdziwy Bynni zginął na kafelkach tamtego przedpokoju. – Mogłem cię zabić. Wiesz, co się dzieje z tymi, którzy nie są wystarczająco efektywni? Wiesz, co się z tobą stanie?

– Nie obchodzi mnie to.

Hoga chwycił go za przedramię, ścisnął przedramienny ekran.

– Mogę ci ulżyć. – W drugiej ręce miał duro, Bynni widział rękojeść krótkiego straszaka, migającego na znak zakotwiczenia celu. – Mogę ci pomóc.

Był niższy od niego o głowę, stary Hoga, żylasty, wychudzony, o białej brodzie i białych, byle jak związanych włosach.

– Zostaw mnie – powiedział Bynni. – Nie mogę cię dłużej słuchać, Hoga. Słucham cię od tak dawna, że już nie mogę.

– Skończysz jak gwiazdy, nie rozumiesz? Jak coś niepotrzebnego, czego trzeba się pozbyć! Co musi zginąć w płomieniach, bo inaczej…

Ale Bynni był już w pokoju obok. Został sam z własnymi myślami, pomyślał, że oszalał; pomyślał, że jest na coś chory, a wszystko wokół to majaczenia umierającego; pomyślał, że go odbito, podmieniono na kopię, a świat tracił sens, ponieważ nie był dłużej jego. Zjechał głuchą windą na piętro komór naświetleńczych, przypominających trochę butelki z filtrem. Człowiek w stróżówce podniósł wzrok znad meczu w rzutki, kiedy tylko ostatnia pacnęła o tarczę. Skrzywił się z powodu wyniku rzutu albo na widok Bynniego.

– Bynni. Jak tam?

– Jakoś.

– Przydzielono ci test regulacyjny. To tylko zwykła rozmowa, dobra?

– Dobra.

– Zaczynasz za sześć minut.

– Hej, Unger? Skąd wiedzieliście, że przyjdę?

Dolał sobie tego, co pił, nie odrywając wzroku od rzutek.

– My, w porównaniu do ciebie, jesteśmy bardzo efektywni.

Bynni przeczekał na kanciastym krześle sześć minut, a każda była gorsza od poprzedniej. W komorze był tylko on i bicie jego serca. Gdy dołączył do nich głos, Bynni był niemal wdzięczny, że nie musi słuchać, że żyje. Głos zaczął od ziewnięcia, widocznie zbudzono go tylko po to, żeby w środku nocy gadał z Bynnim.

– Przepraszam. Długa noc. Jak się pan czuje, panie Bynni?

– Niedobrze.

– Proszę określić.

Wyświetlono mu skalę. Wybrał. Głos namyślał się bezgłośnie.

– Czy ma to związek z niedawnym wypadkiem?

– Nie wiem, z czym ma to związek.

– Z pewną martwą osobą. Wie pan, o kim mówię?

– Tak.

– Proszę powiedzieć. Rejestrator jest z prawej strony.

– Chodzi o moją żonę.

– Czy mam pana skonfrontować z tamtym wspomnieniem, żeby zestawić pańskie reakcje?

– Nie życzę sobie tego.

– Porozmawiajmy w takim razie o tym, co dzieje się na świecie. Opowiada się pan po stronie protestujących? Ludzi, którzy chcą wstrząsnąć gwiazdami? Tak mówi się na tych, którzy za wszelką cenę muszą wrzeszczeć. Czy mój ton głosu pana obraża? A może obraża pańskie poglądy?

– Nie dbam o protesty. To nie moja część miasta.

– „Palić gwiazdy” znaczy bezpowrotnie odejść. Wiedział pan? Gdy pali się mosty, pozbywa się tylko drogi ucieczki, jednak kiedy wypalą się gwiazdy, zniknie wszelkie światło. Rozmyślał pan kiedyś nad tym powiedzeniem?

– Niespecjalnie.

– Lubi pan dzieci?

– Nie znam żadnego dziecka.

– Jaki jest pański stosunek do martwych dzieci?

– To martwi ludzie.

– W takim razie czas na pracę. Czy wierzy pan, że gwiazdy wyznaczają mapę następnej podróży ludzkości? Jak portal z jakiegoś komiksu? Podróże są w końcu międzygwiezdne, prawda?

– Nie znam się na międzygwiezdnych podróżach.

– Czy gnębi pana sumienie, gdy gasi pan gwiazdy?

– Nie gaszę ich, one same gasną.

– Wyobraża pan sobie papierosy zgaszone czubkiem buta?

– Nie palę.

Głos nie miał głowy, którą mógłby pokręcić, ale Bynni słyszał jego dezaprobatę.

– Czy popełnił pan dzisiaj wykroczenie?

– Nie.

– Popełnił pan. Dlaczego wysłano pański przedramienny numer do bazy alarmowej?

– To była pomyłka.

– Oczywiście. Jest pan nieefektywny. Przykro mi. Podejrzenie wysyłam do Resortu Kontroli. W czasie zawieszenia proszę nie opuszczać komórki mieszkalnej. Potrzebuję też próbki śliny, proszę wziąć sobie patyczek. Da pan radę sam?

– Jestem nieefektywny, tak? Nie głupi.

– Nie ma powodu się unosić – skrytykował go głos. – Po co się pan złości?

Gdy Bynni wyszedł na dach budynku Resortu, za balustradą stała kobieta. Jej włosy wydawały się dłuższe, kiedy muskał je wiatr. Płaszcz miała oblepiony topniejącym gradem. Usłyszała kroki i obejrzała na Bynniego, jakby na niego czekała. Uśmiechnęła się, a gdy jej nie wyszło, starła grymas wierzchem dłoni.

– Nie mieli imbiru – powiedziała.

– Przykro mi – odparł Bynni.

Był gotów przeprosić ją, że skłamał, ale kobieta nie wyglądała na rozwścieczoną. Zdawała się być tutaj tylko częścią siebie. Reszta mogła być poza balustradą, gdzieś w dole. Bynni przystanął obok, zazdrosny.

Musiała dostrzec, że szuka w niej kogoś innego.

– Mam na imię Zina.

– Wiem.

– Ten mężczyzna, z którym wtedy byłam, już do mnie nie wróci. Był moim mężem i odszedł na zawsze.

– Z moją żoną jest tak samo. Przykro mi – powtórzył. Zbyt często było mu przykro, ale wypadało tak powiedzieć i Bynni podświadomie chciał to robić, choć przecież dłużej nie musiał. – Pozwolili ci iść?

Przecież miała być symbolem nadziei, mogła podnieść z kolan ludzi, którzy coraz częściej grzebali dzieci, którzy topili kukły w rzece, by porody nie były tylko głosami polityków, za lub przeciw przyszłości świata.

Symbol wzruszył ramionami.

– Kazali mi się zastanowić. Powiedzieli, że mogą mnie odsiać, że mogą zabrać całą noc i wszystko, co się stało. Dadzą mi nową komórkę mieszkalną, gdzie będę mogła zacząć od nowa. Cały czas się uśmiechali. Mówili, że nie ma co się martwić, takie rzeczy się dzieją. – Urwała. Zamrugała tak, jakby nagle zdała sobie z czegoś sprawę. – Jeździ pan do starych wież świetlnych, prawda? Myślałam, że one nie działają.

– Ma pani rację. Kiedyś działały, teraz już nie. Niszczymy ich wraki.

– Przecież to niewdzięczne. Te gwiazdy spadły na ziemię, żeby dać ludziom światło. Postawiono wieże, by zasilać nimi miasta, a gdy przestały działać, tak po prostu się je pali? Dlaczego?

– Nie wiem – odparł Bynni, bardzo chcąc wiedzieć. – Wszyscy boją się, że mogłyby coś zrobić. Dlatego muszą zostać spalone. Dlatego ktoś musi…

– Dlaczego?

– Żeby… żeby chronić…

– Kogo?

– Tych, co będą po nas.

– A jeśli nikogo po nas nie będzie? – Złapała się za brzuch, zupełnie płaski, zupełnie zwyczajny. – Co wtedy?

Bynni sądził, że to nie on powinien z nią rozmawiać, nie on powinien stać ponad miastem z kobietą, która postradała zmysły, choć powinna być waleczna i szczęśliwa, powinna być efektywna, bo jest przyszłością umierającego na jałowość świata. Komu mieli przekazać wydajność, jeśli nikogo nie będzie? Dlaczego ta kobieta nie mogła po prostu nie sprawiać problemów? Dlaczego Bynni nie mógł po prostu przestać myśleć i tylko robić, co do niego należy?

Ciepły blask rozlał się wzdłuż horyzontu. Trwał tylko przez chwilę, natychmiast przysłoniły go sunące w powietrzu blaszane kontenery, ponadmiastowe jezdnie oświetlone mętnymi światłami, tankowce ospale rozgradzające chmury gradu. Widok był warty zapamiętania, ta jedna samotna chwila.

Zorientował się, że ma w kieszeni kartę zapłonu Kabury. Wiedział, że Hoga nie zniesie tego, że mu ją odbiorą. Była wszystkim, co miał. Była nim. Zawsze powtarzał, że jeśli przyjdzie mu umrzeć, to tylko za jej sterem. Bynni zazdrościł mu tego uporządkowanego życia, ale potem przyszło mu do głowy, że może przecież je zniszczyć. Łyknął otuchę jak alkohol.

– Zina?

– Tak?

– Chcesz stąd odlecieć? Zostawić to wszystko?

– Dokąd mielibyśmy pójść?

– Możemy zobaczyć gwiazdy. Potem odwiozę cię z powrotem tutaj, żeby odsiali z ciebie całą noc. Będzie tak, jakby nic się nie wydarzyło. Zapomnisz o wszystkim.

– Myślę, że nie da się zapomnieć widoku płonących gwiazd – odpowiedziała.

 

 

Krater, w którym wcześniej stała Kabura, wciąż tam był; grad nie zapuszczał się tak daleko donikąd. Bynni wylądował nieefektywnie, celowo burząc zeszłą kompozycję. Podobało mu się, że psuje ten kawałek świata.

Szkielet najbliższej konstrukcji klęczał w ogniu, ucięte upadkiem drągi sterczały z płomieni. Nie ubyło ich. Dalsze wieże stały niewzruszone, były jak kanciaste pochodnie wbite w piasek nasączony czymś, co żywiło płomień. Ogień nie był spektakularny, a jego kolor zlewał się z kolorem pustyni, ale był najbardziej niezwykłą rzeczą, jaką Bynni widział w życiu, mimo tego, że patrzył na to drugi raz. Jak mógł uwierzyć, że one gasną? Najdalej stała ostatnia wieża, ta, której nie zdołał odpalić Hoga. Na miękkim piasku wciąż wił się wężowy ślad, pozostałość po drodze, którą stary mężczyzna ciągnął kable.

Zina przeszła się po piasku bosymi stopami. Jest ciepły, przyjemny, powiedziała. Przesypała trochę z ręki do ręki, a potem oparła się o zniszczone drzwi Kabury. Na dachu siedział Bynni, ze skrzyżowanymi nogami i głową opartą o złączone dłonie. Patrzył na Zinę.

– Nie wygląda, jakby miały zgasnąć – powiedziała, patrząc na wieże.

– Poprzednie gasły.

Założyła za ucho kosmyk jasnych włosów.

– Skąd wiesz? Nigdy nie wracaliście, żeby sprawdzić. Wydaje mi się, że wciąż płoną, to trochę jak spokojny sen, miałeś kiedyś taki? Spokojny i cichy. Nie pamiętam, o czym śniłam, ale budzę się wyspana. Czuję się wtedy tak, jak teraz, kiedy na nie patrzę. Gdybyśmy polecieli dalej, na pewno byśmy je zobaczyli, te wszystkie płonące gwiazdy. Inaczej nie byłoby tutaj tak spokojnie. Czujesz to, Bynni?

Bynni pomyślał, że Zina zamordowała własnego syna.

Był sam z tą myślą i widokiem płomieni. Mógł zapytać, ale co miał zrobić z odpowiedzią? Oboje byli nieefektywni, tak samo jak wieże, które nie ustępowały, choć powinny działać zgodnie z harmonogramem: zapalić się, płonąć przez chwilę, a potem zgasnąć. Zina wybrała dla siebie odpowiednią ucieczkę, Hoga również, chociaż Bynni okradł swojego partnera, a pomógł tej obcej kobiecie; polazł bezmyślnie za światłem. Byłby zły, tutaj mógłby krzyczeć, jak długo chciał, lecz nagle zorientował się, że wcale nie jest wściekły.

– Czuję – odparł. – Jest spokojnie.

Zsunął się na piasek i wsiadł na miejsce kierowcy. Zina zdjęła swój oblepiony gradem płaszcz. Położyła go obok trójkątnego telewizorka z figurką noworodka.

– Co teraz? – spytała. – Chcesz wracać?

Kabura przeciągnęła się ospale, kiedy Bynni uruchomił silnik. Nigdzie im się nie spieszyło.

– Wrócimy, kiedy tylko zgasną.

Polecieli prosto między gwiazdy.

Koniec

Komentarze

Nastrój na 6. Jest ta blejdranerowa (książka) atmosfera rozkładu. Pod tym względem super. Nie złapałem do końca, o co tu chodzi, historia jest chyba zbyt mocno przykryta barokową (w pozytywnym rozumieniu) scenografią. Po prostu, jako czytelnik, trochę się w tym pogubiłem, dla mnie jest tu chyba trochę za dużo wszystkiego. Nie zmienia to faktu, że to, co wynioslem z tekstu, bardzo mi się podoba i będę nominowal do biblioteki. I pewnie jeszcze raz przeczytam, bo lektura w skupieniu zwyczajnie się temu opowiadaniu należy.

Bynni pokiwał bez zainteresowania głową. – Jakoś lepiej by chyba brzmiało: Bynni bez zainteresowania pokiwał głową lub Bynni pokiwał głową bez zainteresowania.

 

W pospiechu ubierania – literówka.

 

Powiedział Hodze, że przydałoby się zatankować Kaburę, a potem, że on może to zrobić, ale ktoś musi odebrać zamówienie, gdy już zawołają. Hoga powiedział: dobra.Po co w taki sposób opisywać mało znaczące czynności? Nie wystarczyłoby coś ala: Poprosił Hogę o odebranie jedzenia a sam poszedł zatankować Kaburę.

 

Miała wyzywające oczy i rozmazane rzęsy. Tutaj mogę się mylić, ale bardziej mi pasuje wyzywające spojrzenie chociażby. A rozmazany to mogła mieć prędzej tusz do rzęs czy coś, a nie same rzęsy :)

 

Gdy odjeżdżali, Hoga zawołał ze środka, że wątroba Bynniego się przypaliła, ale jest zjadliwa, a na pewno miększa od grochu, który wciąż pozostaje, nie chcę cię kłamać, Bynni, mrożony. – Tutaj jakieś dziwne przejście od narratora do bezpośrednich słów Hoga.

 

Hoga otworzył drzwi i uderzył stopami o piasek. – Jakoś nie pasuje mi zestawienie uderzyć stopami o piasek, gdyż piasek jest raczej z definicji sypki i miękki. Uderzenie o coś kojarzy mi się również z towarzyszącym temu wyraźnym dźwiękiem, a w tej sytuacji na próżno byłoby takowego szukać. Ale to może tylko moje widzimisię :P

 

Ich para nie była ubrana w pancerne stroje, właściwie wcale nie wyglądali na aktywny patrol. Ich niedbalstwo było… – Jedno Ich może dałoby się na coś zamienić.

 

Coś, co jednak tam było, migotało, gasło jak martwy chłopiec. Bynni nie potrafił oderwać od niego wzroku. – Piszesz o świetle ale zdanie wcześniej o czymś. Więc w kolejnym chyba oderwać od tego.

 

Hoga pozwolił mu zaparkować Kaburę, co Bynni zrobił w pospiechu. – Literówka.

 

Człowiek w stróżówce podniósł wzrok znak meczu w rzutki, – Literówka.

 

– Jestem nieefektywny, tak? Nie głupi. – coś tu nie gra z tym stwierdzeniem. Brakuje przecinka albo czegoś?

 

Zina przeszła się po pisaku bosymi stopami. – Literówka, chyba, że Zina trafiła nagle do krainy kredek :P

 

Gdyśmy polecieli dalej, na pewno byśmy je zobaczyli, te wszystkie płonące gwiazdy. – Gdybyśmy?

 

Tyle rzuciło mi się w oczy. Co do treści: Może przez to, że czytałem Twój tekst na raty, ale nie wszystko do końca pojąłem. Pogubiłem się trochę w zależnościach między wieżami, gwiazdami a noworodkami. Generalnie więc nie wiem o co z tymi biednymi dziećmi chodziło :( Ale może przeczytam na spokojnie raz jeszcze i się dowiem :) Napisane wyśmienicie. Dialogi wiarygodne, niektóre zdania świetne i ogólnie czytałem z przyjemnością :)

Pozdrawiam!

Nie moja bajka, za dużo cyberpunka i dystopii, ale skoro już zdecydowałem się przeczytać tekst legendarnej Żongler, to parę uwag rzucę.

 

Najpierw mankamenty:

Bynniego wściekało, że jechali tak wolno

O ile można byłoby tu użyć konstrukcji “denerwowało”, o tyle mam spore wątpliwości, czy “wściekało” również.

Skrzywił się, z wyniku rzutu

Nieprawidłowa konstrukcja.

 

Opowiada się pan po stronie protestujących? Ludźmi, którzy chcą wstrząsnąć gwiazdami?

Literówka.

 

rozścielono pikowany policyjny stelaż

Jestem w stanie sobie wyobrazić rozścielenie czegoś lub coś pikowanego, ale nie rozścielanie (gdzie konotacje są z płaską powierzchnią) stelażu (czyli raczej czegoś bardziej horyzontalnego (wiem, wiem, są też np. stelaże łóżek, but still…))

 

Teraz pozytywy:

 

Palić gwiazdy” znaczy bezpowrotnie odejść. Wiedział pan?

Fajne.

 

Zgodzę się z Łosiotem, że mamy tu porządny i spójnie utrzymany na przestrzeni tekstu klimat. Na plus też postacie i ich imiona. Jeśli chodzi o przedstawiony świat i fabułę, nie wszystko zrozumiałem, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało. Zapewne pomogłaby lektura wspomnianego przez Ciebie we wstępie opowiadania, ale, jak pisałem, mam słabą tolerancję na cyberdystopię. W fabule, jak dla mnie, trochę mało “fajerwerków”, bardziej w przenośni, niż dosłownie. To tyle ode mnie, zapewne bardziej się rozpiszę, pod jakimś Twoim tekstem w innej konwencji :).

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Przeczytane ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Melduję, że bilet został skasowany.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo Żonglerowe…

Czyli pięknie i sugestywnie opisane, ale ja ni w ząb nie rozumiem, o co chodzi :(.

Z drobiazgów:

– “Oboje byli starzy, dwóch starców” – jakiś dżender ;P? który jest innej płci?;

– “który godzinami wlepiał się w deszcz?” – można się wlepiać w deszcz? można wlepiać wzrok, zdaje mi się;

– “przeszła się po pisaku” – a ta literówka nawet Żonglerowo zabrzmiała ;).

 

Za to to mi się spodobało : “Za dużo czasu spędzasz ze staruchem” :D.

 

Wstrzymam się od oceny do czasu, aż mi ktoś wyjaśni, o co tu biega.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hm. Hmmmm.

Nastój w stu procentach stworzony i to ciężką warstwą narzucony na czytelnika. Działa. Mocno, mrocznie, ponuro, gasnące społeczeństwo.

Za to prawie do końca nie wiadomo o co chodzi ;-) Końcówka daje pewne wskazówki, ale też nie do końca jasne. W trakcie czytania nawet zastanawiałem się, czy porządkowi są ludźmi (choć końcówka sugeruje, ze tak – a przynajmniej, że byli). gdzieś po drodze pojawia się też myśl, czy to się dzieje na Ziemi, czy nie do końca. Jest jakiś lekki narzut “Ludzkich dzieci”, ale to akurat bardzo ledwo wyczuwalne. Za to finał przez moment każe się zastanowić, czy w grę nie weszło tez szaleństwo. No ale tak czy inaczej nie do końca zrozumiałem, za to emocje wypalenia widać.

Są drobne błędy: pisak zamiast piasku, wyzywające oczy (tu się zastanawiam czy nie celowo zamiast spojrzenia, ale nawet jako zwolennik wyrażeń potocznych bym to jednak zmodyfikował). No i groch i groszek to nie to samo ;-)

Fajne stwierdzenie o tym, że pojazd Kabura (o ile to pojazd?) jest pokrowcem na straszaki (porządkowych).

“Nigdy nie słyszał, żeby milczał.” – to zdanie bardzo mi się spodobało. Swoją droga ciekawie zderza się z późniejszym fragmentem o ludziach, którzy muszą krzyczeć (a którzy są po innej stronie barykady).

 

Kurczę, świat, klimat, detale są super. Przemawia do mnie Twój sposób obrazowania i zasysa do stworzonej przez Ciebie rzeczywistości. Jakie słowa, wyrażenia zapadły mi w pamięć?Jest tego sporo. Z przykładowych: palenie gwiazd (naturalnie!), spływające rzeką laleczki, które można zgnieść jakby były z plasteliny.

A teraz, dlaczego zaczęłam od „kurcze”. Następnym razem, kurka wodna! poświęć trochę więcej uwagi postaciom. Bohaterowie też ludzie, nie traktuj ich tak po macoszemu, mają przecież swoje cechy charakteru, jacyś są i przydałoby się, abyś pilnowała ich trochę bardziej niż z grubsza. W jednym fragmencie pogubiłam się zupełnie: kto, co robi, mówi, gdyż cechy i zachowania się mieszały i usposobienie też.

Wyraźnie, dużo bardziej interesuje Cię wykreowana wizja, w tym pojedyncze sceny, które ją intensyfikują a postaci niekoniecznie. Przestawiasz je na planszy świata i w gruncie rzeczy nie ma znaczenia, kto stoi, wsiada, gada, podaje – niepodaje, komentuje, bądź milczy.  Traktujesz je jak sylwetki wycięte z kartonu. Przy czym, to nie tak, że nie są z krwi i kości. Są! lecz autor co rusz traci ich z oczu, bo co innego jest ważniejsze (słowa, wyrażenia, obraz, dźwięk) i w związku z tym czytelnik, taki jak ja, frustruje się. Rozkminia te postaci, wraca do początku opowiadania, po czym czyta dalej, znowu wraca, bo coś mu się nie zgadza: sprawdza, który z nich został w środku, jest starszy. I tak w koło Macieju.

Potem było lepiej, chociaż pomimo emocji generowanych przez postaci i sytuacje, pozostałam z wrażeniem ich pretekstowości, ich zadaniem jest zbudowanie tła, świata.

 

Jeszcze pozostawię kilka zatrzymań do rozważenia:

,audycję na wespół z radiem.

Bez na?

,odparł mruknięciem.

Może tylko mruknął, jakby za dużo?

,Bynni uciął mętne, promieniste światło rozświetlonej stacji

Uciął? – niejasne. Domyślam się, potem, dalej jest odcięcie, lecz inaczej bym to zaznaczyła.

,nie chcę cię kłamać, Bynni, mrożony. Wyszedł, niosąc torbę z jedzeniem, podpisaną: ZJEDZ MNIE W ŚRODKU.

– Słuchaj się torebki – rozkazał starszy mężczyzna, wsiadając do Kabury

Trochę to pierwsze wyrażenie dziecinne i chyba nie pasuje. Starszy mężczyzna to – Hoga?

 

,Kabura miała takie imię, że była przeznaczona do pracy w EG1D-zie, po prostu idealnie się nadawała. Tak przynajmniej twierdził Hoga. Bynni nie wiedział nawet, że istnieją ludzie, którzy nadają imiona maszynom. Kabura była rozbijaczem, połączeniem starego samochodu terenowego i pojazdu sunącego, utkwiła na granicy dwóch światów, trochę jak Hoga, który starał się na takiego wyglądać. Oboje byli starzy, dwóch starców, których odmłodzono tak nieudolnie, że nikt nie mógł się na to nabrać. Starość miała swoje granice, Bynni był tego pewien. Przypuszczał, że to Hoga przeszedł charakterem Kabury, nie odwrotnie. Rozbijacz nigdzie się nie spieszył, a dzięki temu Hoga nauczył się ględzenia o niczym. Nawet jego głos był rozlazły. Ludzie z wydziału mówili, że Hoga uśpi każdego, ale Bynni wiedział, że wcale tak nie jest – głos był zbyt irytujący, żeby przy nim zasnąć. A skoro stary policjant mówił o niczym, mówił też o wszystkim, więc Hoga stał się wszechstronnym, monologującym dupkiem. Bynni żył w przekonaniu, że człowiek na starość łagodnieje, ale okazało się, że z wiekiem traci tylko zainteresowanie innymi ludźmi. Hogę absolutnie nie obchodziło, co się o nim myśli.

Ten fragment zdaje mi się do przeredagowania.

,podlega pod karę obrazy służby porządkowej

Podlega karze za obrazę?

 

Czy zrozumiałam? Troszkę. Świat ginie, dramat Hoga, Bynniego, dzieci, Ziny. Dzieci nie ma.

 

Pzd srd :)a 

Zwrócę się o klika za świat, niech trafi do biblio. Te wieże, czym są, czym były? Intryguje!)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Kurczę

kurka wodn

Wow. Asylum przeklina! :D 

 

Ty mnie, Wilku, nie zawstydzaj:D w pracy ostatnio postawiliśmy sobie świnkę-skarbonkę, aby się pilnować. Pięćdziesiąt groszy za przekleństwo. Prawie pełna, jednak postępy widzimy, nawet jeśli ktoś wrzuca dwa złote od razu i mówi: to ja teraz kilka razy.

A umiem przeklinać, nawet gwarą. Jeśli chcesz, to zajrzyj do mojego opka przyjaciołach, od razu do sceny drugiej od końca (bo szkoda czasu na resztę, gdyż jest długie).

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ustalić, że za każdym razem, gdy skarbonka się napełni, kupowana jest pizza – i wszyscy zadbają o częste wrzucanie monet XD 

:DDD, tylko Margharitę.

Żonglerze, wybacz offtopic :)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Oj tam, można vegetarianę bez sera lub z wegańskim “serem”/zamiennikiem :D 

 

Trochę to trwało, ale przybywam. Interstellar police is here, gdzie jest Tarnina z gifami, gdy jej trzeba?

 

poświęć trochę więcej uwagi postaciom.

To jest tekst o jednej postaci, o Bynnim. Reszta to tylko i wyłącznie tło jego dramatu o braku efektywności, świat jest zlepką kolorów kształtów i dźwięków, które dla Bynniego zlewają się w niezrozumiałą i zbędną masę, bo nie potrafi oraz nie chce jej zrozumieć. Bynni nie przywiązuje uwagi do postaci, rejestruje tylko niektóre rzeczy, jest nieustannie zły (co cały czas podkreślam). To nie jest podręcznikowa historia z rozwinięciem, środkiem i zakończeniem oraz odpowiednimi proporcjami; takie pisanie jest dla mnie za proste i przyznaję, nudzi mnie. Jeśli mogę zostawić za sobą obraz albo konkretną emocję, jest to moim zdaniem ciekawsze i wartościowsze niż zabawny dialog czy infodump (choć nie twierdzę, żeby tego nie robić, po prostu nie zawsze to pasuje; nad humorem nieustannie pracuję, proszę mnie nie bić).

 

Moim celem było pokazanie życie człowieka nieefektywnego w efektywnym świecie, bezradnego w dominującym postępie: trochę jak historia kogoś chorego psychicznie, którego społeczeństwo pasywnie odtrąca (może nawet jak nowy Joker? A, przyszedł mi do głowy, chwilę temu wyszłam z kina ;) Nie mam powodu przywiązywać większej uwagi reszcie, mogłam, ale nie znalazłam ku temu powodu. Bynniego to nie obchodzi, a to jego perspektywa. Jedyne “rzeczywiste”, emocjonalne opisy to te, które Bynni poświęca gwiazdom – tu faktycznie jest symbolika, ale jak nie użyć symbolu umierającej gwiazdy, szczególnie gdy jest ona tak ponura (lubię ponure rzeczy) i piękne (piękno plus ponurość to już chyba fetysz).

 

trochę się w tym pogubiłem

 

nie wszystko zrozumiałem

 

ja ni w ząb nie rozumiem, o co chodzi

 

nie wiadomo o co chodzi

 

 

 

Te fragmenty powinnam wytłuścić :>

 

“Oboje byli nieefektywni, tak samo jak wieże, które nie ustępowały, choć powinny działać zgodnie z harmonogramem: zapalić się, płonąć przez chwilę, a potem zgasnąć.”

 

“Bynni sądził, że to nie on powinien z nią rozmawiać, nie on powinien stać ponad miastem z kobietą, która postradała zmysły, choć powinna być waleczna i szczęśliwa, powinna być efektywna, bo jest przyszłością umierającego na jałowość świata. Komu mieli przekazać wydajność, jeśli nikogo nie będzie? Dlaczego ta kobieta nie mogła po prostu nie sprawiać problemów? Dlaczego Bynni nie mógł po prostu przestać myśleć i tylko robić, co do niego należy?”

 

Tutaj naprawdę nie ma nic zakopane, moi niezrozumialcy :) 

 

Bynni i Zina są nieefektywni.

Bynni nie wyrabia dziennych norm, jest nieobecny, ma wyrzuty sumienia, nie może się skupić. Niefajnie jak na policjanta, który przecież reprezentuje porządek.

(SPOILER) Zina zamordowała własnego syna. Dziecko, które w świecie prawie bez dzieci jest na wagę złota.

Oboje uciekają od efektywnego świata, bo nie chcą w nim żyć.

Gwiazdy (przestarzałe formy zasilania) zestarzały się i są do wyrzucenia. Z jakiegoś powodu nie chcą zgasnąć, chociaż powinny. Są niepotrzebne, ale mimo tego płoną. Tu jest symbolika, ale już bez przesady, palenie gwiazd to dobrze płatny zawód w tym moim wymyślonym świecie – niszczy się to, czego się nie używa. 

Koniec.

 

 

Cieszę się, że klimat przyniósł wam trochę frajdy, no i oczywiście dziękuję za przeczytanie i krytykę – oraz wskazanie pisaków D: – wszelkie zdziecinniałe lub dziwnie brzmiące rzeczy (zdania z wtrąceniami albo szalonymi podmiotami) są całkowicie celowe. Czy nie byłoby nudno, gdyby wszystko było uporządkowane? 

Żonglerko, bardzo się rozwinęłaś pisarsko. Pamiętam, jak betowałam kiedyś Twój tekst fantasy i miałam ileś zastrzeżeń; teraz nadal trzymasz swój styl (ponure piękno to coś, co uwielbiam i ja, także opowiadanie jak najbardziej w moim guście), ale ujarzmiłaś słowa, warsztat trzyma je w ryzach. Może zabrzmię jak dziad, ale bardzo fajnie się taki rozkwit umiejętności ogląda :)

Też wyczułam klimat Blade Runnera, pewnie przez protagonistę, który chowa emocje w sobie, jest policjantem i spędza czas z kobietą (w BR jest to Joi, tu mamy Zinę) i test efektywności. Językowo i stylistycznie naprawdę dobrze, było parę drobnych bubli, które wychwyciłam na początku, ale nie ma to znaczenia, bo czuć wprawę i czytając nie boję się już, że gdzieś się potkniesz o frazę. Podoba mi się ta piękna beznadzieja, ten brak dokładnego tłumaczenia świata, a jedynie wrzucenie nas w środek, bo Ciebie jako autorkę nie interesuje opis uniwersum, tylko emocje i relacje (jak i mnie).

Metaforyzacja jest dobra, mnie się bardzo podobało, ale wobec powyższych głosów niezrozumienia jedyna porada, jaka przychodzi mi na myśl, to może warto spróbować zawężyć pole zagadek. Mam na myśli to, że mamy metaforyczne światła, dzieci (nadzieja), ale potem pojawia się Zina i żona bohatera i jako czytelnik zostajemy z wątpliwością, czy ona jest wizją tej żony, czy ona jest prawdziwa, czy jest tylko wymysłem itd. (tak sugeruje scena na policji, choć potem sprawa się rozjaśnia). Gdybyś ograniczyła się tylko do paru “niedowyjaśnionych” rzeczy, pewnie czytelnik podjąłby rękawicę interpretacji, a tak może czuć się zagubiony wobec nadmiaru tropów interpretacyjnych. Zbudować oś główną, która może zostać zawieszona w próżni, a resztę dopiąć agrafkami. Taka luźna myśl, która nie zmienia faktu, że opowiadanie bardzo mi siadło.

Naprawdę ładnie napisane, z dobrym klimatem, warsztatem, zarysowanym w tle światem. Kurczę, dobrze panujesz nad słowem i malujesz poruszające obrazy odpowiednim do narracji, pozbawionym emocji głosem. Rozmowa testu efektywności baardzo udana (naturalność dialogu i odpowiedzi).

Gratuluję i klikam.

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Przeczytałam i stwierdziłam, że nie rozumiem. Przeczytałam Twoje wyjaśnienia i zastygłam z rodziawioną gębunią. I to wszystko? Opisujesz dramat nieefektywnego faceta w świecie, który nade wszystko ceni efektywność, to i ja pojęłam, ale co, u licha, stało się z tym światem, czym jest grad, co dzieje się nad rzeką, czym są wieże? Skąd umiłowanie efektywności w świecie, który jej na dobrą sprawę nie potrzebuje. I co w ogóle znaczy efektywność. Daj mu poprowadzić, niech będzie zarejestrowane, że gość coś robi. To nie efektywność, to zabijanie czasu. Czy o to chodzi w tym świecie? Czy jest on tak beznadziejny, że trzeba zmuszać ludzi do ciągłego ruchu, aby o tym nie myśleli?

Pokazujesz mi maleńki wycinek tego świata, faceta, który do niego nie pasuje, a potem mówisz, że to nie jest podręcznikowa historia, bo takie pisanie Cię nudzi.

Wybacz, ja jestem dinozaurem, lubię opowieści, historie, przy których siedzę z rozdziawioną, od których nie potrafię się oderwać. Lubię zwiedzać światy, poznawać ludzi, uczyć się – także na poziomie emocjonalnym. Muszą oczywiści być emocje. Opowieść bez emocji nie jest dobrą opowieścią, ale emocje bez historii mi po prostu nie pasują.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Żonglerze, dobry wieczór:)

Dziękuję za wyjaśnienia!, nie spodziewałam się ich. Chciałam dać Ci po prostu swój odbiór tekstu i tyle. Widocznie ciągle jeszcze nie umiem poruszać się na forum i pisać komentarzy.

Chyba nie powinnam była napisać tego, co napisałam. Szlus. Rozumiem.

„Jokera” też widziałam, chociaż tak bardzo nie chciałam. 

Efektywność jasna – genialny koncept i to „łapałam”, problem polegał jedynie na tym albo aż, że wszystko nie funkcjonowało, a Hoga i kobieta byli równie ciekawymi postaciami, dodam opisanymi też jako interesujący, a nie tło. Dlaczego tak ich odebrałam, nie skupiając się na Bynnim? – nie wiem, ale nie ma to już znaczenia. Co mogłam – wyartykułowałam.

Tak, klimat przyniósł mi dużo frajdy. Bynni nie zachowuje się jak dziecko i nie ma wyrzutów sumienia, przynajmniej tego nie widać w tekście, ale zaznaczam – to dla mnie. Czułam, że to Twój świadomy zabieg z „kłamaniem”, zwłaszcza że struktura była typowo dziecięca i tylko dlatego o tym wspomniałam. Mogę nie znać się na przecinkach, lecz na ludziach i procesach – chyba, niestety, trochę tak, chociaż wolałabym nie.

I również – drugie tak – tak, świat nie musi być uporządkowany, co poniekąd jest i moją dewizą. Chaos jest lepszy niż porządek, dlatego bliskie są mi mity sumeryjsko– akadyjskie.

 

pzd srd:) a

PS Czytasz trochę poczucia winy w moim komentarzu? Jest obecne, choć zmieszane z czymś innym.

PS2 Też zmagam się z niezrozumieniem swoich tekstów, więc rozumiem, może… bo pewnie inaczej.

PS3 A poza tym, czekam na Twoje teksty, chociaż teraz będę obawiała się je komentować, ale i tak będę czekała i przeczytam:) “Wróć”, tak mówią czasami żołnierze, kiedy coś palną, a ja powielam to teraz w warstwie pisemnej. Jednak jeśli nie chcesz (to do tego czytania i komentowania) – nie będę. 

pzd srd, a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Pozwolę sobie, nieproszona, stanąć w obronie tekstu, bo czuję, że jestem po tej samej stronie barykady co Żonglerka ;) Ja akurat bardzo lubię teksty, w których świat jest jedynie tłem zdarzeń, a jako że patrzymy na niego przez pryzmat bohatera, to rzadko jest on tłumaczony. Autorka ma w głowie pewnie o wiele więcej informacji, ale w tekście użyty jest ten wycinek świata, który jest potrzebny do opowiedzenia tej konkretnej historii. W takich przypadkach zazwyczaj pojawia się niedosyt czytelnika, próbującego objąć percepcją całość kreacji, ale szafowanie tymi informacjami to jeden z zabiegów twórczych, których używa się – tak jak i innych – wedle potrzeb. Mnie akurat przypadło do gustu powyższe opowiadanie i nie przeszkadzają mi luki w wiedzy, bo czuję, że autorka wie, co robi.

Trochę off, ale popłynę dalej na fali tej refleksji.

Przecież i np. Irka pisze bardzo dobrze, i Żonglerka, tylko obie inaczej (dlatego czasami niedobrana beta choć jest świetnym pisarzem, może zadeptać tekst, zamiast pomóc). Po przejściu pewnej bariery warsztatowej, każdy twórca wybiera to, co go interesuje w tworzeniu. Dla znacznej części fantastów (także i tu na forum – dlatego to piszę) będzie to historia, ewentualnie idea/świat. Zdaje się, że fantastyce panuje pewien wyścig ku oryginalności, a tzw. mainstream (tak zwanym, bo pojęcie jest śliskie) często kręci się wciąż wokół tych samych tematów, ale dotyka ich inną formą, stylem, językiem, narracją, środkiem wyrazu. Mnie kręci opowiadanie o relacjach postaci, Żonglerkę – bohaterowie, a Irkę – fabuła. Kogoś rajcuje świat, jeszcze kogoś – społeczeństwo lub technologia. No i super. I tak to się kręci ;)

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Fajnie, że stanęłaś, Minuskuło:), przynajmniej dla mnie. Tekst jest dobry i nie musisz go bronić! Chyba stawiam poprzeczki dla Autora, i w dodatku zupełnie nieuprawnione, ponieważ wynikające z jednostkowego odczucia. Nie wiem.

Świat ważny, lecz czytelnik podąży za bohaterem, chyba że to będzie gra. Chciałabym (bardzo), aby i im – postaciom Autorka poświęciła część swojej uwagi, aby byli z krwi i kości, każdy inny. Wiem, to cholernie trudne. 

Wiem, trochę się rozmijamy w komentarzach. Dla mnie postaci nie są wykreowane, problem – dużo lepiej, za to świat super!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Faktycznie, Asylum się rozmijamy, a dziwne to, bo często podzielam Twoje zdanie, ale jak to mówią – wyjątek podkreśla regułę, a przecież i tak nadal swoje opinie – jak myślę – szanujemy :) Dla mnie bohaterowie byli akurat stworzeni w sposób dobry, ale wydaje mi się, że wiem, co mogło nas tu poróżnić – Bynni jest trochę jak K w Blade Runnerze 2049, a jeśli spojrzymy na Ryana Goslinga w tym filmie, to możemy dojść do dwóch wzajemnie wykluczających się wniosków: albo Gosling gra rewelacyjnie te tłumione za jedną miną emocje, albo że nie umie grać. Ja jestem w drużynie nr 1 ;)

A i dodam, że jasne, tekst nie potrzebuje obrony. Raczej broniłam po prostu swojego punktu widzenia, bo ostatnio o tym myślałam i Wasze komentarze wzbudziły moją refleksję na temat roli fantastyki i fantastycznego świata w tekście. Ale z dobrymi dyskutantami to i miło pogawędzić.

 

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Nie mówię, że historii nie ma, tylko że głównego bohatera mało to obchodzi. Ja coś tam zawsze jednak lubię zostawić: protesty są związane z polityką, gwiazdy pali się regularnie co rok, Bynniemu niedawno zginęła żona, motyw kryminalny z zabójstwem/śmiercią niewinnego dziecka; strzępki fabuły są. Interpretowałabym nawet, że historia idzie dalej – kumpel protagonisty chciał “pomóc mu odejść” z bronią w łapie, potem protagonista zwiał z jego ulubioną furą – no ja bym chociaż rozważyła zemstę i pościg. Gdzie podział się partner Ziny, gość ze stacji?

Jest również wzmianka, że grad przestanie padać, kiedy ktoś w końcu oczyści miasto, a na pustyniach z gwiazdami nie ma śladu gradu, dlaczego? Jeśli komuś zależy na symbolice, to na pewno u mnie znajdzie. Idealnych proporcji nie zachowam, bo zwyczajnie nie umiem. Mam też bardzo rozbieżne komentarze pod moimi tekstami, więc nigdy nie wiem, gdzie postawić granicę tego “zrozumienia” (jak sobie scrolluję przez te wszelkie: “nie rozumiem”, to mam ochotę rysować na ścianie więzienne kreski i co pięć skreślonych wrzucać piątkę do skarbonki), także raz przesadzam, innym razem opko jest niedożywione. 

 

Choć frustracja pasuje przecież do tego tekstu, sama byłam sfrustrowana w pewnym momencie pisania, zwłaszcza kiedy niemal przekroczyłam limit ;)

Hej, no, dla mnie jest w sam raz, narysuj na ścianie naprzeciw kreskę zrozumienia od Minuskuły, bo ja tu bardzo staram się wesprzeć tekst, który zasługuje na uznanie :’)

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Bardzo Ci dziękuję, Minuskuło, za cały Twój udział w tej międzygwiezdnej sprawie (i za miłe słowa <3), przydałby się mi teraz jakiś klimatyczny cyberpunkowy gif :)

Musiałam jeszcze raz zalogować się, kiedy zobaczyłam gwiazdkę.

W kolejności, spróbuję wyjaśnić.

Żonglerze, chcę abyś się rozwijała! To po pierwsze. A po drugie to “wrzucam” swoje odczucia i chciałabym, abyś rosła, czyli dwa w jednym. Moje uwagi mogą być głupio-mądre i w gruncie rzeczy bez sensu. Historia jest, a że świat bohatera nie obchodzi to niekoniecznie wiadomo, kurcze: że gwiazdy pali się rokrocznie – nie zauważyłam; że stracił żonę – Ty to wiesz, ja nie:(; śmierć niewinnego dziecka – tu bym się zastanawiała, tego nie można tak szybko potraktować, boli jeśli szybko, bardzo; ucieczki partnera też nie zauważyłam, ok było jego odejście i zastanawiało dlaczego – nie zrozumiałam i irytowało, w końcu pomyślałam, że miał partnera – w gruncie rzeczy w głębokim poważaniu, w końcu był głównie zainteresowany, ten Hoga, swoim monologowaniem.

Z gradem nie “złapałam”, dla mnie padał nonstop. Czasami, na boku to powiem/napiszę zdaje mi się, że czytelnika warto prowadzić za rękę. Wiem, wiem, zaraz pojawią się w odpowiedzi te straszliwe infodumpy i pewnie inne takie. Nie mam na to odpowiedzi, nie wiem.

Symboliki u Ciebie w bród, Twojej, ja – niekoniecznie rozumiem, ale Minuskuła “złapała”, więc może to ze mną coś nie tak.

Z tym zrozumieniem jesteśmy po tej samej stronie,  mierzę się z tym samym:D Odpowiem jeszcze Minuskule, bo to takie czytelnicze gadanie o recepcji tekstu, utworu.

Jasne, Gosling gra  rewelacyjnie, jednakże tu nie ma tego faceta. Podstawiasz go, a ja próbuję powiedzieć, że jest niewystarczająco zarysowany. Kontur jest, ale… wolałabym bardziej. Nie chcę kalek (w sensie kopii), lecz tego, którego Żongler ma w swojej głowie, chociaż trochę więcej.

Dobranocka

 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum:

 

Nie, nie, to zupełnie nie tak, że ja jakoś błyszczę geniuszem, po prostu mnie kręcą takie niedopowiedzenia i klimaty. Wyłuskałam tyle, że mi wystarczyło i ukontentowało. Ale każdy ma swoje oczekiwania wobec tekstu i próg, który go satysfakcjonuje. Rozumiem też, o co Ci chodzi z bohaterem, mam inne zdanie, ale grunt, że zgadzamy się co do Goslinga. A teraz uciekaj spać! :D

 

Żonglerko:

 

 

Listopad i cyberpunk w jednym ;)

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Ja wiem, Asylum, że celowo dajesz mi te poprzeczki, pamiętam, że byłaś cheerlederką “stn-żonglerowego stylu”, który przyprawia forum o migotanie przedsionków ;) Przyjemne czy nie, krytyka jest dobra. Doceniam waszą (i Irki, i wilka, i Baila), pokazuje mi fakty, uzmysławia błędy, pogłębia perspektywę. Ten tekst jest świeży, nie leżał długo – właściwie nie leżał wcale – i gdy spojrzę na niego za jakiś czas, możliwe, że sama skrzywię się nad paroma rzeczami. Asylum, tym razem nie, to nie był Twój kufel piwa. Skoro mnie tak namawiasz, na słuchanie głosów w głowie, to może następnym razem to zrobię… tylko jeśli faktycznie popłynę, to nie będzie wtedy zmiłuj :D Może czas organizować konkurs z tematem przewodnim “co autor miał na myśli”? Do wygrania symbol nagrody pieniężnej albo rebus z gratulacjami ;)

 

 

Ciekawie dla odmiany poczytać Cię w odsłonie cyberpunkowej. Do mnie opowiadanie trafiło, zresztą w ogóle trafiają do mnie Twoje teksty i jak dotąd każdy z nich mnie zachwycił. Ale nawet tak czysto obiektywnie to po prostu świetna proza.

Bardzo skutecznie budujesz nastrój kolejnych scen, wydobywając z ponurego, apatycznego tła barwne, unikalne szczegóły – opisy są celne, przykuwają uwagę, oddziałują na zmysły i zapadają w pamięć. Czasem można się trochę zgubić w realiach (prawdopodobnie też wszystkiego nie zrozumiałam, ale po prostu dalej płynęłam z tekstem), nie ma za to poczucia infodumpu czy przegadania. Cały czas mamy przy tym z tyłu głowy powracający obraz płonących “gwiazd”. Dużo tu też błyskotliwych dialogów i zdań-perełek (co zresztą zapowiada już pierwszy akapit). Zgadzam się z Minuskułą, że ta narracja wydaje się bardziej kontrolowana i powściągliwa w porównaniu do wcześniejszych tekstów – i w tym settingu to się sprawdza.

Gdybym miała się do czegoś przyczepić, to może ewentualnie do tego, jak szybko zawiązuje się relacja (a w każdym razie więź) między Ziną a Bynnim, czuję tu pewien przeskok. Niemniej zakończenie samo w sobie ładne.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Upadłe gwiazdy będące wieżami świetlnymi.

Umierające społeczeństwo.

Bohater, który jest tym wszystkim zmęczony i nie potrafi dłużej pasować do schematu.

Pierwsze skojarzenia: Blade Runner, Interstellar, Fahrenheit 451…

Świetnie się czytało, klimat przenika aż do kości, niektóre wątki w tle aż proszą się o rozwinięcie lub jakiekolwiek wyjaśnienie (co spowodowało obecną sytuacje? te gwiazdy – mają związek z istotami pozaziemskimi? o co chodziło z tym morderstwem?), ale tak naprawdę wcale nie potrzebuję mieć ich przed sobą w formie tekstu, aby z ukontentowaniem zakończyć lekturę. To wszystko – te tzw. trochę niewdzięcznie “infodumpy”, można podświadomie uzupełnić we własnym zakresie, a mnie kupił w stu procentach główny bohater, ta nieefektywność – również Ziny.

Szalenie satysfakcjonująca lektura. I ode mnie ostatni klik :)

O, ludzie, czy Wy w ogóle sypiacie? Poszłam spać, a tu się dyskusja rozbujała.

Maniskuło, Żonglerko, ależ świat jest ważny, bo świat w pewien sposób kształtuje bohatera. Historia nieefektywnego faceta mogłaby się rozegrać i w naszych czasach, ale byłyby wówczas inna. Jak mam zrozumieć Bynniego, skoro nie widzę świata, w którym on żyje.

Żonglerko, na poziomie emocji, wizji mnie się Twoje teksty bardzo podobają, ale gubię się w tych Twoich światach i to jest dla mnie frustrujące.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nie śpimy, bo się kłócimy :D

 

O, no widzisz, Irko, to ciekawy temat, bo ja mam ten “problem”, że wymyślam historie i w zasadzie jest mi wszystko jedno, gdzie ona się będzie odbywać. Świat jest u mnie wtórny do relacji i emocji, choć kreuję go tak, by do nich pasował. 

Za to u Żonglerki świat jest rozbudowany i ciekawy, ale wyciągnęła na wierzch tylko te elementy, które były fabularnie potrzebne, resztę zostawiając na drugim planie do interpretacji własnej. Mnie to pasuje, niemniej rozumiem, Irko, co masz na myśli. Nie wiem, co odpowiedzieć. Ciekawa myśl osoby patrzącej na sprawę z innej perspektywy ;)

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Maniskuło, ten świat można interpretować na kilka sposobów.

Ludzkość umiera, bo ludzie są bezpłodni. Ludzi jest coraz mniej, zanika przedsiębiorczość, innowacyjność, nie ma naukowców, lekarzy, inżynierów, a to oznacza kłopoty we wszystkich dziedzinach życia. Nie ma komu przekazywać wiedzy, a więc to, co kiedyś funkcjonowało, teraz już tylko straszy (wieże). I nie ma nadziei.

Albo jak wyżej, ale jest nadzieja, bo rząd coś wymyślił, bo grad da się uprzątnąć, bo coś tam. Trzeba tylko walczyć.

Albo inaczej, ludzkość umiera, bo ludzie nie chcą dzieci, zrobili się zbyt wygodni. Masz kobietę, która zabiła dziecko, jakiś kryzys nad rzeką, z dużym prawdopodobieństwem jakoś związany z dziećmi. Jako ślad po jednym ze śledztw, gliniarze mają w aucie płód z plasteliny.

W każdym z tych przypadków ta bierność bohatera będzie oznaczała co innego. Inaczej będę patrzyła na Bynniego, jeśli żyje w świecie, w którym nie ma nadziei, a efektywność ogranicza się do zmuszania ludzi, żeby się czymś zajęli i nie myśleli o tym, w jakiej sytuacji się znajdują. Inaczej zaś, jeśli świat trzeba odbudować i potrzeba do tego zaangażowania każdego człowieka.

Przypuszczam, że w tym wypadku chodzi o tę pierwszą możliwość, ale pewna nie jestem. Nie potrafię zrozumieć bohatera, ani ocenić jego postawy, a co za tym idzie, nie potrafię się z nim zżyć. Jest dla mnie obcy. I właśnie ta niemożność ogarnięcia sytuacji budzi moją frustrację.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Żonglerze:) 

Kufel piwa był mój i nie dam sobie go odebrać, o, nie!:D Słuchanie głosów – to brzmi ciekawie:D

Tak, styl stn-żonglera. Każden z Was ma własny, lecz są podobne, może dlatego, że są cholernie mocne, poruszające i bardzo indywidualne.

Dawno, dawno temu… kiedy dopiero co stałam się użyszkodnikiem forum, przyglądałam się, i czytałam opowiadania, a żadne nie wydawało mi się pociągające. Stałam się smerfem-marudą łażącym po Empiku. Polecono mi kilka najlepszych piórkowych opowiadań. Miałam wolny dzień, więc zaczęłam je czytać. Wszystkie były na swój sposób dobre, ale nie tego szukałam – szukam w książkach opowiadaniach. Wszystkie, nie powiem, poprawne, ale nudne, typowe.

Przy drugim, zaczęłam już zapisać na bieżąco swoje wrażenia z lektury, ponieważ musiałam studzić swoją irytację. Przy piątym – poddałam się. “To bez sensu” - pomyślałam i zajrzałam do przesłanej listy, chcąc zobaczyć, ile mi tam ich jeszcze pozostało, a wtedy zobaczyłam dopisek pod koniec maila – trzy lub dwa tytuły (musiałabym sprawdzić ile) z komentarzem: „Nie dostały piórka, ale mi się podobały”. Otworzyłam pierwsze z brzegu, a było to „Kwantowego serca ostinato”. Od pierwszych słów zmarłam, a potem długo mnie nie było z samą sobą. Tamtego dnia nie przeczytałam już żadnego innego. Potem weszłam w komentarze, no – a to, spróbuj sobie wyobrazić xd

Niedługo potem, chyba w tym samym czasie trwał konkurs na UFO, przeczytałam Twoje opko – „Siewcy szklanych kwiatów” i również zamarłam. Kurcze, to jest świetne, pomyślałam. Niewiarygodne. Chcę tu być, chcę poznać tych ludzi, czytać ich opowiadania, wspólnie z nimi pisać. Potem było już z górki, choć z przejściami i trwa do tej pory. 

Tak więc, potraktuj proszę mój głos jako jedną z czytelniczych opinii, nie przejmuj się nią zanadto i pisz :DDD I dodam, że będę się wystrzegać wypominek, czyli to nie jest takie jak siewcy. Polny wianek też był niezły:), a kolejne takimi będą.

Co do konkursu – Co autor miał na myśli?. O to, to:DDD , zwłaszcza, że mogłabym też startować:)

I ja Ci poszukam gifu:) ale dopiero  jutro.Już się ciesze na te łowy.

 

Minuskuło, Irko, biegnę do Waszych opowiadań konkursowych. Pętla zaciekawiła mnie już od pierwszej chwili, a brud – no, no ciekawe:) Nie mogłam czytać póki swojego nie napisałam, znowu kolejna “cholerna” reguła (aby się nie inspirować). 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Black Cape, Aryo, niezmiernie wam dziękuję. Cudownie miło zobaczyć fanów takiej narracji, jaką sama bardzo lubię czytać (btw, polecam teksty locomotywnikowe Asylum i Małego Słowika). 

 

Światy są potrzebne, Irko, całkowicie się zgadzam, światotworzenie to jedna z najbardziej satysfakcjonujących (i wkurzających) rozrywek pisarskich – mnóstwo z tym roboty, i to jakiej. Z tym moim dystopijnym światem to fakt, mogłam go całkowicie wyciągnąć, ale bałam się, że przysłoni to resztę. Musiałabym używać infodumpów, ale znowu limity… Okroiłam. Postawiłam tylko na gwiazdy, żeby podsumowały przestarzałą technologię i podkreśliły klimat “umierania”. Skupiłam się na tematyce konkursu: polecieli “między gwiazdy”.

Frustracja to nie wina braku świata, ale braku bohatera – w końcu spotykamy go… no cóż, na końcu. Nie wszystkim spodoba się ostatni odcinek, szczególnie jeśli ogląda tylko ostatni. Rozumiem. Napiszę pozostałe. Może ;)

 

Asylum, oczywiście, że będę się przejmować Twoją opinią! jest dla mnie super cenna – to porządny, konstruktywny komentarz. I bardzo mi miło, jeśli chodzi o “Siewców”. ^^ Dziękuję. Dawaj gifa!

Zmartwiłam się, kiedy przeczytałam w przedmowie, że opowiadanie jest związane z tekstem, którego nie zrozumiałam, ale też ucieszyłam się, że jest związany lekko, bo narodziła się nadzieja, że może tym razem coś w końcu do mnie dotrze. Niestety, nadzieja okazała się płonna, a Gwiazd wieczny ogień okazał się Twoim kolejnym dziełem, którego nie rozumiem. :(

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

nie zdo­łał zna­leźć żad­nych czy­stych skar­pet, był więc zmu­szo­ny ubrać mokre… ―> W co Bynni ubrał mokre skarpety???

Skarpety można włożyć, założyć, przywdziać, wdziać, wciągnąć, ale skarpet, jak żadnej innej odzieży, nie można ubrać!!!

Za ubieranie skarpet grozi sroga kara ― trzy godziny klęczenia na grochu w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i rękami w górze!

 

Bynni uciął mętne, pro­mie­ni­ste świa­tło roz­świe­tlo­nej sta­cji i wy­szedł w gęstą ciem­ność świa­ta poza nią. ―> Brzmi to fatalnie.

Skoro światło było mętne, stacja nie mogła być rozświetlona.

W jaki sposób ucina się światło?

 

Obok niego krót­ko ob­cię­ta ko­bie­ta usi­ło­wa­ła… ―> Obok niego krót­ko ostrzyżona ko­bie­ta usi­ło­wa­ła

 

Miała wy­zy­wa­ją­ce oczyroz­ma­za­ne rzęsy. ―> Można patrzeć wyzywająco, mieć wyzywający wzrok, ale nie wydaje mi się, żeby można mieć wyzywające oczy.

Można mieć rozmazany tusz do rzęs, ale rzęs rozmazać się nie da.

 

nie chcę cię kła­mać, Bynni… ―> …nie chcę ci kła­mać, Bynni

Można kłamać komuś, ale nie można kłamać kogoś.

 

Szept był krzy­kiem, kiedy było cicho, a do­li­na była wy­peł­nio­na ciszą po same brze­gi. Grad tutaj nie padał, noc była szara. ―> Byłoza.

 

Bynni prze­żuł dolną wargę. ―> To chyba, kiedy przeżuł dolną wargę, została mu już tylko górna.

 

Na błysz­czą­cych ka­fel­kach roz­ście­lo­no pi­ko­wa­ny po­li­cyj­ny ste­laż. ―> Na czym polega pikowanie stelaża?

 

zmie­niał się w szarą papkę, chlu­sta­jąc Byn­nie­go po ple­cach. ―> Chyba miało być: …zmie­niał się w szarą papkę, chłostając Byn­nie­go po ple­cach.

 

Skrzy­wił się, z wy­ni­ku rzutu albo wi­do­ku Byn­nie­go. ―> Raczej: Skrzy­wił się z powodu wy­ni­ku rzutu albo na widok Byn­nie­go.

 

Opo­wia­da się pan po stro­nie pro­te­stu­ją­cych? Ludź­mi, któ­rzy chcą wstrzą­snąć gwiaz­da­mi? ―> Ludzi, któ­rzy chcą wstrzą­snąć gwiaz­da­mi?

 

Gdzie mie­li­by­śmy pójść? ―> Dokąd mie­li­by­śmy pójść?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Proszę:)

 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Reg, to ubieranie skarpet D: Za karę będę nosić mokre skarpety! Nie ma gorszej tortury ;) Jak zwykle dziękuję za Twój poświęcony czas, wszystko zostanie wyszlifowane!

Żonglerko, czy to znaczy, że chcesz klęczeć na grochu w mokrych skarpetach???

No i ciesze się, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czym jest spiżowy byk w porównaniu do klęczenia na grochu w mokrych skarpetach? Błahostką ;)

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chciałbym zauwazyć, że założenie mokrych skarpet jako pierwszej warstwy i zaraz na to drugiej (najlepiej grubej) pary skarpet, tym razem suchych przed położeniem się pod kocami działa o dziwo wypotnie :) 

Dobrze wiedzieć, Wilku. Kiedyś ta wiedza może się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

ninedin.home.blog

Fabuła: Wyrzut na głęboką wodę. W początkowej części utworu często zawieszałem się przy lekturze, bo nie do końca wiedziałem, w jakim kierunku ma zmierzać prezentowana historia. Widać było, że to tekst osadzony w świecie, który został już opisany w innym utworze. Z jednej strony pozbawienie jasnego wstępu sprawiło, że czułem się zagubiony, z drugiej jednak ogólny klimat utworu raczej sprzyjał tajemniczości i niedopowiedzeniom. Rytm utworowi nadawały powtarzające się wątki: balustrada, gotowanie, efektywność. Dopiero przy rozmowie głosu z Bynnim obraz całości zaczął się klarować, mam jednak wrażenie, że opowiadanie zyskałoby na zawarciu większej ilości ekspozycji.

Oryginalność: Przedstawiony świat trochę skojarzył mi się z filmem "Ludzkie dzieci" (głównie przez wątek braku nowych urodzeń), trochę z "FUTU.RE" Glukhovskiego. Całość odbieram jako refleksję nad utraconą szansą na przyszłość – gwiazdy dla mnie może były statkami, które miały wynieść ludzkość poza Ziemię, lecz ostatecznie im się to nie udało, może jakimś źródłem energii lub po prostu znakiem z kosmosu. To ponura, brudna wizja, a narrator serwuje ja nam przez zamglony filtr, trochę jakby nie mógł zmierzyć się wprost z problemami, które trapią ludzkość.

Styl: Zdecydowanie najmocniejszy element utworu, bardzo pomysłowe określenia (choćby "gra na wrzaski z echem"), widać, że podchodzisz do języka dynamicznie, nie boisz się przekraczać ustandardyzowanych ram. Ciekawe porównania, umiejętne iterowanie słowami-kluczami przez tekst, świetne opisy płonących gwiazd.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Świat mroczny i uwodzący jednocześnie. Snujesz opowieść w sposób bardzo “gęsty” – rzucasz czytelnika na głęboką wodę, nie opowiadasz świata ani go nie pokazujesz, pozwalasz po prostu w nim być i widzieć go oczami bohaterów, którzy świetnie go znają – choć niekoniecznie świetnie się w nim odnajdują. To powoduje nieco dezorientacji, ale również angażuje. Zbliża do postaci i ich emocji. Nie jestem pewna, czy wszystko tutaj zrozumiałam, ale to opowiadanie tego typu, że mi to nie przeszkadza – wystarczy że poczułam i że zobaczyłam ten świat, na poziomie doznań jestem absolutnie usatysfakcjonowana.

Bardzo podoba mi się Twój styl, czuć wprawne pióro i dobry warsztat. Dialogi, zwłaszcza wypowiedzi Bynniego – świetne.

Dziękuję serdecznie, Wickedzie i Werweno, zadziwiające, że najmocniejszą warstwą opowiadania okazuje się być język, choć ostatnio dostałam pozaportalową informację zwrotną, że piszę do bólu "akademicko poprawnie” ;)

 

Całość odbieram jako refleksję nad utraconą szansą na przyszłość – gwiazdy dla mnie może były statkami, które miały wynieść ludzkość poza Ziemię, lecz ostatecznie im się to nie udało, może jakimś źródłem energii lub po prostu znakiem z kosmosu.

Piękna interpretacja, Wickedzie. Dziękuję.

Nie zrozumiałam :(

Ale czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za wizytę oraz zbalansowane emotki, Anet :)

Bo jak nie rozumiem, to mi smutno, a jak przyjemnie, to wesoło ;)

Mam zmienne nastroje ;)

Przynoszę radość :)

Anetowe ying i yang ;-)

Bynni przeżuł dolną wargę. Ktoś powiedział mu kiedyś, że robi tak, gdy o coś się obwiniał.

Czas nie gra.

Ale Bynni był już w pokoju obok. Pomyślał, że oszalał. Pomyślał, że jest na coś chory, a wszystko wokół to majaczenia umierającego.

Niejasne kto jest podmiotem. Czy Bynni, czy wspomniany wcześniej Hoga?

Opowiada się pan po stronie protestujących? Ludźmi, którzy chcą wstrząsnąć gwiazdami?

Odmiana nie gra w tym zdaniu.

 

Z takich subiektywnych odczuć. Przez większość tekstu mylił mi się Hoga z Bynnim. Nie pamiętałem który, jest który. Warto by gdzieś na początku tekstu bardziej wyeksponować ich cechy charakterystyczne. Być może to zrobiłaś, ale przy tak dużym natłoku informacji jak na początku, po prostu ta informacja ginie.

 

Poza tym bardzo satysfakcjonująca lektura. Świetnie oddany klimat, tajemniczy świat, który odkrywasz bardzo powoli. Rewelacyjny dialog Bynniego z maszyną, zarówno pierwszy, na miejscu zbrodni, jak i drugi podczas testów.

 

Nie ukrywam, że nie wszystko zrozumiałem. Zapewne po drugim czytaniu więcej by mi się rozjaśniło, ale też nie jest to wielki problem. Lubię jak pewne rzeczy pozostają niedopowiedziane.

 

Moja ocena 5.15/6. Niechaj Loża się nad Tobą znęca.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Szlag, Chruściku, dzięki. Jestem w porządnym szoku, zarówno z powodu piątki, jak i nominacji (Minuskuło, na Ciebie również patrzę)… Czy to znaczy, że będę musiała serio-serio usiąść i wszystko porządnie poprawić? Odpowiem sobie sama: kajam się i siadam poprawiać, zaraz wróci Reg i załamie się, widząc niepoprawione ubieranie skarpet. Naprawdę, bardzo się cieszę. To jest jedyny tekst powstały w tym roku, z którego jestem zadowolona.

 

Przez większość tekstu mylił mi się Hoga z Bynnim.

 

Mea culpa, oszczędziłam opisów postaci. Głównie z tego powodu, że sama ich nie lubię. Pamiętam, że nawet się nad tym zastanawiałam, czy nie okaleczam jedynych (właściwych) bohaterów, ale koniec końców uznałam, że ważne jest co innego, a jakbym jeszcze zaczęła podkreślać i zaznaczać, z pewnością przekroczyłabym limit. Ze mną to nigdy nie wiadomo.

 

Niechaj Loża się nad Tobą znęca.

Albo ja nad Lożą… *zadziorna emotka z uniesioną brwią*

Mea culpa, oszczędziłam opisów postaci. Głównie z tego powodu, że sama ich nie lubię. Pamiętam, że nawet się nad tym zastanawiałam, czy nie okaleczam jedynych (właściwych) bohaterów

W pewnym momencie, ale już pod koniec, opisujesz jednego z nich jako białobrodego starca. Ten opis jest krótki i dobry. Wystarczy go przenieść nieco bliżej początku.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

…zaraz wróci Reg i załamie się, widząc niepoprawione ubieranie skarpet.

W takich okolicznościach Reg się nie załamuje, raczej zaczyna wątpić w sens łapanek. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie martw się, Reg, Twoje łapanki to dla mnie świętość, po prostu zawodzi wolny czas na wprowadzenie poprawek. Dzisiaj powinno już wszystko lśnić, słowo prestidigitatora!

Wierzę, Żonglerko. ;D

I dobrze wiem, że chyba wszystkim brakuje czasu na chyba wszystko…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Minuskuło, na Ciebie również patrzę

 

Mój pierwszy głos w wątku piórkowym, wcześniej nie ogarniałam, że w ogóle mogę zgłaszać :’) Warto było się ruszyć.

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Zgrzyty poprawione: dziękuję Realucowi, Bailoutowi, Staruchowi, Asylum, Reg i Chrościsko za ich wskazanie.

 

Chrościsko, z tym “starczym” opisem, znalazł się tam głównie dlatego, że Bynni zdał sobie nagle sprawę, że jego kompan jest (i od jakiegoś czasu z pewnością był) starym, zmęczonym człowiekiem. Oświeciło go, więc to zaznaczyłam. Ale masz rację, wizja w mojej głowie – początek opowiadania był dla mnie obrazkiem starego człowieka podjeżdżającego bez entuzjazmu pod mieszkanie młodszego, ubierającego wieszającego skarpetki – wyszła trochę inaczej na papierze/klawiaturze, bo niepotrzebnie zabrałam się za wycinanie.

 

Minuskuło, skoro pierwszy, to jestem podwójnie zaszczycona :)

 

 

Wracam z jurorskim komentarzem.

 

Znakomity tekst. Opowiadanie przepiękne językowo i stylistycznie, efektowne, pełne zdań do zapamiętania (jak to "jedziemy palić gwiazdy” z samego początku). Intrygujący, powoli odsłaniany przed czytelnikami świat przedstawiony, dystopijny i zaskakujący. Dobierać się do niego trzeba powoli, bo autorka nie wyjaśnia i nie mówi wprost, ale zupełnie mi te niedopowiedzenia – czym jest grad, jak działają gwiazdy, co się stało ze światem – nie przeszkadzały. Fantastycznie wykreowany nastrój, wizja świata niezwykle przy tym malarska, albo filmowa. Nagrodowe, jak dla mnie.

ninedin.home.blog

Spełnienie podstawowego założenia – fantastyczny środek transportu – jak dla mnie trudno dostrzegalny. 

Szczerze mówiąc, nie do końca połapałam się w tym dystopijnym, brudnym świecie. Pewnie dlatego, że dawka niedopowiedzeń była dla mnie za duża, co powodowało, że w ostateczności bardziej uwierały mnie braki wyjaśnień kilku kwestii niż satysfakcjonowała lektura. 

Za to nie można absolutnie odmówić Ci sprawności pióra. Ciekawy styl i żywe opisy, bardzo plastyczne sceny.

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję obu jurorkom, za podobanie i niepodobanie :) Ninedin, bardzo mi miło, ale na nagrodę to chyba jednak za mało, bo.. hmm, za mało mnie w wątku piórkowym :D

Jakkolwiek to opowiadanie jest w większości ładne na poziomie zdania, tak odbiór przekazywanej mi treści balansował między kakofonią, a niestety bełkotem. Albo nie nadążałem za zastosowaną logiką i skrótami, zwłaszcza w dialogach, albo przekaz jest tutaj tak mętny, że nawet przy najlepszych chęciach pozostaje tylko poruszać się na oślep. Bardzo możliwe, że winne są oba te aspekty na raz.

Ostatecznie rozłożył mnie ten fragment:

W korytarzu zobaczył Hogę, który szedł sam w stronę poczekalni. Gdy go dogonił, ten pokazał mu swoją dłoń. Pomarszczona i pokryta cętkami, drżała jak szalona. Hoga wpatrywał się w nią ze szczerą uwagą, nie mówiąc ani słowa. Nie przestawała dygotać, nawet kiedy złapał ją drugą ręką. Bynni nigdy nie widział, żeby stary dek się bał. Nigdy nie słyszał, żeby milczał.

– Co się stało? – spytał.

Hoga usiadł. Rozpiął kołnierzyk, uwalniając żylastą szyję. Westchnął.

Ona jest w ciąży.

Dopiero co się okazało, że jedyna żeńska postać jest tylko przywidzeniem (chyba), stąd też zostało mi się zastanowić, czy w ciąży jest dłoń, czy żylasta szyja…

 

Jest jakaś dystopia, jest główny bohater, którego wszyscy pytają jak się czuje, a ten, nadąsany, odpowiada, że świetnie, choć ewidentnie czuje się źle. Jest kilka ciekawych elementów, jak płody rodem z Death Stranding, jest toksyczny grad, płonące wieże. Jest cała masa interesujących motywów, zdaje się, że kompletnie olanych i sprowadzonych wyłącznie do roli dekoracji, nie zasługujących na dwa zdania wyjaśnień. Nie wiem, o czym jest to opowiadanie. I przyznam szczerze, że gdyby nie piórkowa nominacja, nie doczytałbym do końca. Okrutny rozdźwięk między tym, a piórkowym Wiankiem. :c

Rzutem na taśmę, Żonglo! ;)

 

Przeczytałem i z niejakim żalem stwierdzam, że na błędach uczysz się tak średnio. Albo po prostu jesteś zbyt przywiązana do swojego stylu, by zastanowić się i jakoś w niego ingerować.

A szkoda, by masz ładną poetykę i ciekawe pomysły.

Podobnie to opowiadanie – w trakcie czytania wydawało się, że jest w jakimś stopniu sci-fi. Że sięga dalej i głębiej, niż jest to w rzeczywistości, którą wykreowałaś dopiero w komentarzu wyjaśniającym.

Nie zrozum mnie źle – czułem, że opowiadanie dotyczy efektywności, czy raczej jej braku, i jest opowieścią bardziej o Bynnim, niż o świecie.

Ale powinnaś przy gwiazdach i wieżach (i tu, i tu, dwa razy!) napisać prosto z mostu czym są. Nie byłby to infodump, szczególnie że sprawa nie jest skomplikowana. Zaznaczasz to i czytelnik przestaje szukać dziury w całym.

Nie zaszkodziłoby dodać też więcej o dzieciakach. Dlaczego się nie rodzą? Tu nie chodzi nawet o nudny schemat wstęp/rozwinięcie/zakończenie, tylko sprawienie, by czytelnik nie błądził po omacku.

Przez to wszystko czytałem z pewnymi oporami, choć piszesz przecież dobrze.

Natomiast najładniejszym fragmentem pozostaje dla mnie:

– „Palić gwiazdy” znaczy bezpowrotnie odejść. Wiedział pan? Gdy pali się mosty, pozbywa się tylko drogi ucieczki, jednak kiedy wypalą się gwiazdy, zniknie wszelkie światło. Rozmyślał pan kiedyś nad tym powiedzeniem?

To Ci się udało :)

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No to karty na stół: chcesz pisać dla czytelników, czy dla siebie?

Bo na razie to jest świetne, tak na 80%.

Klimat przepotężny. Robi na mnie wrażenie koncept płonących, upadłych gwiazd, przejmują te widoczne w tle zamieszki z plastelinowymi nienarodzonymi, podoba mi się nawet ten grad. Fajnie z tym współgrają dialogi, momentami o niczym, a jednak współtworzące świat. Gubię się przy zamordowanym dziecku – ale wciąż jest dobrze. Zupełnie tracę rezon przy wspomnieniu żony i kolejnej ciąży Ziny.

Piszesz, że proste pisanie Cię nudzi, ale też sama wynotowujesz z komentarzy zdania o braku zrozumienia ze strony czytelników. Trzeba by wybrać. To jest prosta kwestia ograniczenia własnej ambicji, włączenia pokory.

Z drobnych uwag – jeśli Bynni jest głównym bohaterem, to on powinien być podmiotem w otwierającym zdaniu. W scenie przy płonących gwiazdach, gdy Bynni słucha rozmowy Hogi, brak didaskaliów powoduje, że nie wiadomo z początku, czy słyszymy tylko wypowiedzi policjanta, czy cały dialog.

I w kwestii ogólnej: piszesz gdzieś w komentarzu, że perspektywa Bynniego to perspektywa osoby tracącej kontakt z rzeczywistością. To jest bardzo śliski pomysł narracyjny – zbyt wiele widziałem prób tłumaczenia błędów autora szaleństwem bohatera.

Przy czym – żeby nie było niespodzianki – 80% to jednak więcej niż połowa ;)

Klimat gęsty, tylko pozazdrościć. Tworzysz go przez narrację, dialogi. Od tej strony jest bez zarzutu.

Do Twojej zagadkowości zdążyłem się przyzwyczaić. Opowiadanie trzeba czytać dokładnie, ale mimo to i mi zdarzyło się parę razy wylecieć podczas ostrzejszego zakrętu. Szczególnie problematyczne są tu motywy wspomnień żony i te o Zinie.

Z kolei przesłuchanie fajne, choć tu też o zagubienie łatwo. Jednak przypominało mi ono scenę z pierwszego odcinka serialu Watchmen.

Tak więc koncert fajerwerków w Twoim stylu. Mocny klimatycznie, jednak o ostrych zakrętach, z których nawet uważny czytelnik może wypaść.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zostałam chyba zrozumiana na opak.

Absolutnie nie chodzi o to, że ja wyniosłam się na wyżyny pisania, a wszystko inne jest proste i głupie. Nudzi mnie pisanie – MOJE WŁASNE pisanie – o czymś bardziej przyziemnym, osadzonym, zwyczajnym: mój "Wianek" jest tekstem za którym nie przepadam, do którego musiałam wpleść elementy obce, kręte, kuglarskie, bo tekst wydawał mi się nudny, zbyt przyziemny. Fabuła jest stosunkowo prosta, wszystko się kończy – jest dosłowny, zamknięty koniec. Przyjęło się, podobało? Cieszę się, ale chciałabym zostać zapamiętana z powodu innego tekstu. Jest taki Wianek, i są takie Gwiazdy. I tak, nawet najprostsza historia może być niekonwencjonalna i zapadająca w pamięć, jeśli jest właściwie napisana. Chciałabym umieć pisać tak, żeby tekst bronił się sam, wiem, że tak nie jest, to mnie irytuje, i chcę przestać być tym irytowaną, ale jednocześnie… chcę wciąż pozostać czytana. Piszę głównie to, co z dozą tego samego dziwactwa układa mi się w głowie, z czego sama czerpię frajdę, ta frajda powinna przekładać się na czytelnika, bardzo, bardzo bym tego chciała. Chciałabym, ale nie umiem przekazać wszystkiego – przecież wiem ;)

Przecież nie chodzi o to, żeby pisać niezrozumiale, tylko żeby było "mądrzej", a w rzeczywistości nie wiadomo o chu chodzi, bo nie chodzi o nic. Powinnam temperować, ryzykować, analizować z perspektywy czytelnika – to jest cholernie trudne. Tekst powinien też swoje odleżeć, a nie odleżał wcale. Pewnie powinien zostać zbetowany, ale nie został. Następnym razem spróbuję spojrzeć z trochę innej strony, chyba że kompletnie zawiodę, wtedy wyjdzie mi najpewniej absurd. Ale o tym kiedy indziej.

 

Bardzo się cieszę, że przeczytaliście :) Serio.

Kurde, coboldzie, jeśli kiedykolwiek napiszę coś o 20% więcej, mam nadzieję, że mi o tym powiesz (liczę na Ciebie) – też serio.

Panowie, tak, te dekoracje. Mają pozostać dekoracjami. Ruszyłabym, ale jeszcze coś zbiję i będzie jeszcze gorzej. Spróbuję w czymś następnym, może długometrażowym, żeby się rozpychać łokciami i kolanami bez limitu. Może uda się nawet wszystko wytłumaczyć :) Albo nie…

NWM, mam nadzieję, że nie wypadłeś z tych zakrętów ;_; Jestem bardzo zadowolona, że można o mnie powiedzieć, że mam “styl”, dziękuję.

No to ja przecież o tym samym. Pisanie jest w równej mierze sztuką kreacji, co samoograniczania.

Kiedy poczuję, że zluzowałaś o te 20%, na pewno się tym odczuciem podzielę ;)

Bardzo mi się dobrze czytało, choć też nie do końca załapałam fabułę. Ale nastrój, kreacja świata, ale także bohaterów – rany, jakie to jest dobre. Wianek może jeszcze bardziej do mnie trafił, ale to jest świetne. Solidny kawał naprawdę dobrej prozy. A że nie do końca jasny? Przynajmniej skłania do refleksji.

No i udało Ci się coś jeszcze: tu jest materiał na przerysowanie emocjonalne, nawet na wyciskacz łez, a ani przez chwilę nie miałam poczucia, że mnie emocjonalnie szantażujesz, każesz współczuć bohaterom. Pozostawiasz czytelnikowi wolną rękę w interpretacji tego, co się dzieje, tego, co się stało w tym świecie – i w ocenie tego, co robią bohaterowie.

No i detale. Fantastycznie traktujesz drobiazgi. Jak ten imbir.

A koncepcja z gwiazdami – znakomita.

http://altronapoleone.home.blog

Sorry, Winnetou, jestem na NIE.

Przede wszystkim – nie zrozumiałam. I nie będę zakładać, że tekst mnie przerósł. Może jestem za głupia, może z opowiadaniem coś nie tak, a może po prostu się nie spotkaliśmy w jednym punkcie.

Wiem, czym są gwiazdy – coś tam słyszałam o rodzajach, o procesach termojądrowych w nich zachodzących… Obiły mi się o uszy gwiazdy estrady itp., chociaż one nie świecą, tylko błyszczą. Ale Twoje gwiazdy? Mam tylko różne koncepcje – satelity, które spadły na ziemię (eee, przecież spaliłyby się w atmosferze), latarnie morskie (eee, przecież one nie dają energii), stare elektrownie (eee, przecież to by nie płonęło), szyby naftowe (eee, co za kretyn by je podpalał?), wiatraki (eee, te współczesne raczej niepalne)… I tak sobie obalam jedną koncepcję za drugą, coraz bardziej sfrustrowana. Może lepiej byłoby stworzyć sobie neologizm sugerujący zastosowanie, zamiast używać słowa o znanym i innym znaczeniu?

O co chodzi z tą kobietą, której nie było w domu, chociaż była? Skąd wiadomo, że zabiła dziecko?

Piszesz w komentarzach, że to dramat bohatera. Cóż, odniosłam wrażenie, że do zwiększenia efektywności wystarczy włączyć tajemniczy ekran. Nie wygląda na zbyt trudne. W efekcie – trochę tak, jakby bohater godzinami biadolił, że ma problem, bo go kamyk w bucie uwiera. Zamiast zdjąć but i pozbyć się kamyka.

No, czuję się, jakbym łaziła po labiryncie z zawiązanymi oczami. Tylko obijam się o ściany, żadnej frajdy.

Ludzie pisali o nastroju, ale do mnie takie rzeczy nie trafiają.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, drakaino, niezmiernie mi miło! Gwiazdy są fascynujące, więc dlaczego by ich nie zniszczyć? Tak przynajmniej wyglądał mój tok myślenia…

 

Finklo, dziękuję za przeczytanie i opinię.

 

“Gwiazda” to celowo nieokreślone słowo. W tak produktywnym świecie na pewno mają swoją dokładną, naukową nazwę, jednak w takiej percepcji fabuły jest ona zbędna. W dodatku gwiazdy są obce, niezrozumiałe, niekiedy znienawidzone. Różne zastosowania słowa “gwiazdy” może odnosić się równie do dowolności ich celu, jak i do ich spłycenia – to “aż” gwiazdy albo “tylko” gwiazdy. W głowach ludzi obserwujących ich “upadek” na pewno były to spadające gwiazdy. Oniryczne, ale nie takie nielogiczne, tak przynajmniej bym to wytłumaczyła.

 

O co chodzi z tą kobietą, której nie było w domu, chociaż była?

Najpierw była z kolegą na stacji (benzynowej), potem Bynni i Hoga polecieli do gwiazd, kobieta z kolegą polecieli do domu. Była w domu do przyjazdu Bynniego.

 

Skąd wiadomo, że zabiła dziecko?

Nikt nie mówi tego wprost, bohater to podejrzewa. Można zestawić jego osąd z tym, co mówi kobieta, jak wypowiada się o dzieciach, plus jej powtórzone pytanie: “Czy mnie pan aresztuje?”; jednakże wątek jest otwarty do interpretacji.

 

Cóż, odniosłam wrażenie, że do zwiększenia efektywności wystarczy włączyć tajemniczy ekran.

Jest dokładnie przeciwnie. Wyłączenie ekranu spowodowałoby, hmm…. wyłączenie życia. ;)

 

 

Z byciem-niebyciem chodziło mi o ten fragment:

– Dlaczego pozwoliłeś jego matce czekać obok ciała?

– Co? – Oken podniósł głowę. – Bynni, nie było żadnej matki. Nie było nikogo. Chłopak był sam w domu, wyszedł się pobawić, źle się poczuł, wrócił do środka i umarł w kuchni. Spisaliśmy wszystko, zostawiliśmy dysk. Tyle. Sprzęt blokuje dom i wzywa kontrolnych.

– Wezwano nas. W środku była matka. Dunlaj dał jej słomkę…

To w końcu była czy nie? Przy zablokowanym domu nie powinna chyba wejść, a już raczej nie niezauważona.

Skutków włączenia ekranu też nie rozkminiłam z tekstu. Nie potrafiłam się dostać do Twojego świata.

Babska logika rządzi!

Wynika, że system jest mylny i nie do końca taki perfekcyjnie efektywny. Pasuje do karykatury społeczeństwa. Co do ekranu… nie sądzę, żeby konieczne było dokładnie wyjaśnianie tego, co czeka po jego odebraniu/zniszczeniu. Moim zdaniem wystarczają reakcje bohatera – jest zestresowany, ma myśli samobójcze, z czasem zupełnie obojętnieje – widmo czegoś wiszącego nad głową stopniowo niszczy czekającego.

Tutaj protagonista jest tożsamy z narratorem, wiedzą tyle samo, a Bynni nie ma najmniejszego powodu myśleć o tym, co go przeraża. Pod koniec opowiadania zaczyna coraz odważniej analizować nieefektywność, no i podejmuje dość nieefektywną decyzję. Czy bohater przezwyciężył super-strach i jest męczennikiem, czy jednak okazuje się, że nie było to takie trudne, wystarczyło po prostu rzucić regułami w cholerę? Ekran jest na tym samym poziomie dowolności, co gwiazdy: można je postrzegać w różnych wymiarach, pod kątem znaczenia lub/i pod kątem wielofunkcyjności. Właściwie, jeśli się uprzeć, wcale nie trzeba poświęcać mu uwagi.

 

Nie potrafiłam się dostać do Twojego świata.

Zobaczymy, może uda się w następnym? :)

 

Troszkę czasu od publikacji i od głosowania piórkowego minęło, mój komentarz to zatem… właściwie nie tyle musztarda po obiedzie, tylko to, w co ów obiad zmienia się po kilku godzinach… Ale nic to, niezałatwionych spraw nie zostawiam, jak Rambo. 

Będzie jednak krótko, bo właśnie chyba udaje mi się nadrabiać resztę zaległości i zacząć portalową działalność na czysto. Zatem:

Są teksty, których nie trzeba do końca rozumieć, gdzie nie trzeba wplatać mechanicznych, precyzyjnych trybów logiki. Wystarczy klimat, żywy język sprawnie budujący ciekawe metafory, oryginalna wizja, emocje. Pal sześć, ze nie wiem czym dokładnie są spadłe gwiazdy. I dlaczego muszą bezpowrotnie odejść w płomieniach. Chromolę szerszy kontekst i obraz świata. Olewam przystępność historii. I wiem, że być może, gdyby tekst ściślej i logiczniej trzymał się konkretnie ustalonych zasad prowadzenia fabuły, konstruowania akcji i budowania bohaterów, to zapewne byłby lepszy. Ale mimo, ze nie przystaje do… nie, nie tyle czytelniczych oczekiwań, co do powszechnych zasad przystępności i nawet na poziomie języka zdarzają się czasem drobne wpadki, to jestem pewien, że zapamiętam go na długo.

Trudno będzie mi wyjaśnić dlaczego, ale uważam ten tekst za piórkowy. Zapewne dałbym radę ukuć jakieś konkretne argumenty, gdyby ktoś zaczął polemikę (bo bez tego trudno się zmotywować) Więc powiem tylko – Cholernie dobry tekst. Żonglerowi gratuluję. 

Aha – i jest zdecydowanie lepszy od tego o wianku, byku i czarownicach. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone! Cieszy mnie, że chromolisz tło, bo ja sama go chromoliłam. Nie ukrywam, że lubię ten tekst, o taka moja mała odautorska stronniczość – dobrze mi się go pisało i dobrze mi się go czyta, po prostu. Wiem, że wadzi tło, zasady, mądra metafizyka, poprawność, “no ale dlaczego??”, jednak nie uważam, że jest to tekst wydmuszka, w którym są tylko szkice. Nie chcę strzyc tych odstających gałązek do jakiejś ogólnie przyjętej formy; niech będzie sobie dziwaczny, jeśli dziwacznym się wydaje. Co do błędów, to… eh, słabe tłumaczenie, ale z racji profesji myślę w dwóch językach i czasami wychodzą mi monstra.

 

Lubię sobie czasami tak popłynąć, ot, po prostu, jak Bynni popłynął ku Gwiazdom. Co tu począć? Bukowski radzi, żeby nie próbować udawać kogoś, kim się nie jest. Przecież gdyby wszyscy pisali tak samo…. o Boże :)

 

jestem pewien, że zapamiętam go na długo.

I o to chodzi, no nie? Bardzo, bardzo się cieszę.

 

Aha – i jest zdecydowanie lepszy od tego o wianku, byku i czarownicach. 

Serce roście, słysząc to! Gdzie jest Cierpka Śliwka z gifami, ja się pytam?

 

Nowa Fantastyka