- Opowiadanie: Filip - Nieznani sprawcy

Nieznani sprawcy

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Nieznani sprawcy

Okrągła twarz księżyca wisiała nad Gopłem, ze zdziwieniem przyglądając się światu. Każdej innej nocy jej blask wydawałby się zapewne oślepiający. Dziś jednak musiał ustąpić łunie pożogi. Kruszwica płonęła. Kłęby gęstego dymu, czerwonego od ognia, wzbijały się w niebo coraz wyżej i wyżej. Okoliczne rody rozbiły się obozem wokół grodu, teraz już zdobytego. Wojowie, kmiecie i oboźni, jak w ukropie, kręcili się wśród wozów, szałasów i namiotów. Było słychać rżenie koni, buczenie wołów. Psy ujadały, udając się na żer, jaki dziś przypadnie im w udziale. Wszystko było ogarnięte wojenną gorączką. Po latach ucisku i upokorzeń, po śmierci wielu szanowanych głów rodów, nadszedł czas odpłaty. Wszyscy szli na Gopło i Kruszwicę z jednym pragnieniem: dostać kniazia Pąpyla w swoje ręce i sprawić, by odpowiedział za swoje zbrodnie. Za zdradziecko potrutych ojców, za porwane dzieci, spalone obejścia, złamane żywoty.

 

Naprzeciw tej rozedrganej, rozemocjonowanej gorączki stała kamienna wieża. W oddali, na wyspie. Światło płomieni delikatnie tylko muskało jej podstawę. Szczyt zaś odznaczał się na tle nocnego nieba, czarniejszy od nocy, spokojny i niewzruszony. Gotowy by czekać ile trzeba na odsiecz, o którą Pąpyl się zatroszczył. Dawno już pchnął posłów do braci swojej żony, Gerdy. A gdy przybędą ze swoimi żelaznymi zastępami, buntowników spotka los jeszcze gorszy, niż za jego panowania. Był więc stosunkowo spokojny. Tylko gryzący dym i okrzyki dobiegające ze strony Kruszwicy, okrzyki żądne zemsty za przelaną krew, mąciły nieco jego umysł.

 

A nie tylko ludzie chcieli rozliczyć się z Pąpylem.

 

Na skraju obozowiska stał szeroki, niski wóz. Jego osie uginały się pod ciężarem złożonego na nim zboża. Gdyby ktoś znalazł się w pobliżu i miał słuch dość bystry, by nie przeszkodziła mu wojenna wrzawa i płonący gród, usłyszałby cichutkie pochrapywanie. Pomiędzy workami bowiem spał owinnik. Niewielka istota, mająca wygląd zasuszonego staruszka o spiczastej, łysej na czubku głowie, wypukłym brzuchu i chudych rękach i nogach. Chudych, lecz mocnych jak powrozy.

Stworek mierzył trochę ponad łokieć. Odziany był, jak na owinnika, niezwykle. Bowiem zamiast zwyczajowej chłopskiej siermięgi, miał na sobie istną mieszaninę najróżniejszego rynsztunku. Zamiast łapci z wierzbowych witek, nosił porządne drewniane chodaki. Zbroję swoją złożył z rozmaitych elementów pogubionych przez prawdziwych, dużych wojów. Tu skrawek kolczugi, tam kilka skórzanych lamelek, czy pikowany rękaw. Przepasał się zaś nie sznurkiem, lecz splecionym rzemieniem, zapewne podwędzonym z jakiegoś karwasza, czy kołczanu. Przy boku zaś, zamiast olszynowego kijaszka, miał żelazne szydło! Ostra i niebezpieczna była to broń, dopełniająca osobliwego obrazu, całkiem niezwykłego dla pokojowych w gruncie rzeczy i nieśmiałych owinników. 

 

Coś zaszurało o koło wozu, budząc Oskomę (tak bowiem miał na imię). Otworzył oczy, które zalśniły kocio w mroku i zerwał się na równe nogi. Zmarszczył krzaczaste, siwe brwi i chwycił za swoje szydełko. Znów usłyszał chrobot, tym razem od strony dyszla. I jeszcze jeden, z przeciwnej. W świetle płonącego grodu doskonale wszystko widział, choć człowiek miałby z tym problemy. Uchwycił ruch na burcie wozu. Trzy niewielkie istotki przemknęły do środka szybko i sprawnie, nim zdążył zareagować. Usłyszał popiskiwanie. Ujął szydło oburącz, jak krótką włócznię i ruszył między worki.

Nagle obok błysnęły żółte zęby, gdy zwierzę wściekle zaatakowało. Pazury zachrzęściły o kółka kolczugi, a mocne siekacze niebezpiecznie kłapnęły tuż przy szyi. Owinnik sapnął, wytężył siły i odepchnął od siebie wielką, szarą mysz o czerwonych oczach. Obok niej wyskoczyła druga i kolejna. Wpatrywały się w Oskomę, który stał pomiędzy nimi a workami z ziarnem.

Jeden z gryzoni zapiszczał donośnie i pozostałe zaatakowały, z lewej i prawej strony, jak na umówiony sygnał. Dziadek fechtował zręcznie, odgryzając się wrogowi. Czuł uderzenia długich mysich ogonów, drapnięcia pazurów. Jeden z nich wszedł między skórzane lamelki i rozciął skórę na boku. Owinnik cofał się, odpierając tylko kolejne ciosy i próby dostania się mu do gardła. Krok za krokiem, myszy spychały go w róg. W końcu poczuł na plecach worek z ziarnem. Zimny pot wystąpił mu na czoło.

”Więc to tak?” – pomyślał. – “Więc przyjdzie mi zginąć tak blisko celu?”

Wtem usłyszał jeszcze jeden pisk. Nad sobą! Spojrzał w górę w ostatniej chwili, by dostrzec spadającą ku niemu na tle księżyca mysz, z zębami przygotowanymi do zatopienia w szyi duszka, z rozpostartymi łapami uzbrojonymi w ostre szpony. Zareagował błyskawicznie, instynktownie kuląc się i nadstawiając szydło w stronę nadlatującej zguby. 

 

Poczuł gwałtowny wstrząs, gdy mysz nabiła się na ostrze szydła. Tym posunięciem prawdopodobnie uratował swoje życie. Usłyszał pisk. Spojrzał. Mysz znieruchomiała i tylko ostre pazury zwisających łap przypominały o zagrożeniu. Owinnik przeniósł wzrok na pozostałych napastników, zmarszczył brwi, powstał, zrzucając martwą mysz z ostrza.

– No, która kolejna?! Chcecie zboża?! To je sobie weźcie! – wykrzyknął wciąż nieco drgającym głosem i zatrząsł groźnie szydłem. – Dalej! – Zamarkował sztych w stronę najbliższej myszy. – Wrr! – warknął jak pies (owinniki to potrafią), zamachnąwszy się w kierunku drugiej. Gryzonie spojrzały po sobie czerwonymi oczami i uciekły w wysoką trawę, popiskując.

 

– Uff, uff… – Owinnik stał, wsparty o szydło. Zdał sobie sprawę, że jego nogi całe drżą, serce łomoce jak młot, a po plecach spływa zimny pot. Usiadł ostrożnie na worku ze zbożem, zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać, starając się uspokoić po ciężkiej walce. Przez dłuższą chwilę czuł jeszcze, jakby miał w gardle ciężką, żelazną kulę. W głowie mu wirowało, w uszach słyszał szum. Kiedy ostatnio się tak czuł?

”To musiało być wtedy, gdy ludzie Pąpyla spalili mój dom” – rozmyślał. Chodziło mu, rzecz jasna, o dom, w którym troszczył się o zboże. Takie jest bowiem zadanie i w ogóle dola owinników. Opiekują się one spichlerzami. Pilnują, żeby zboże nie zawilgotniało, by nie zjadały go szkodniki, nie niszczył mróz. Rzecz jasna, gdy są dobrze traktowane.

Jakiś miesiąc temu jednak nasz owinnik stracił wszystko. Rodzina, z którą żył, mieszkała w wiosce, którą Pąpylowa drużyna złupiła i spaliła. Przepadły nie tylko domostwo i obejście, ale też prawie wszystkie zwierzęta, gospodarz, gospodyni i ich dzieci. Nawet mała Miłka o złotych warkoczach, która zawsze stanowiła oczko w głowie Oskomy. Czasem nawet jej się ukazywał. Małym dziewczynkom i tak nikt do końca nie wierzył w opowieści o owinniku. A teraz jej nie ma. Poczuł, jak po jego pooranych zmarszczkami policzkach płyną łzy. Zaszlochał. Na tyle cicho jednak, by nie zwrócić na siebie uwagi dużych ludzi.

Gdy już się nieco uspokoił, usiadł i spojrzał na stojącą w mroku wieżę, w której wnętrzu skrywał się Pąpyl. Owinnik zacisnął pięści i zmarszczył krzaczaste brwi, snując wcale niewesołe myśli.

 

– Nie dostaniemy się prędko do tej wieżycy – ozwał się głos. To jeden z wojów, którzy siedzieli przy ognisku nieopodal. Owinnik schował się lepiej i nastawił uszu. – Mury na dziesięć piędzi grube, wyższe od najwyższych drzew. Furta dębowa, okuta. Nie zmożemy.

– Od tego siekiera, żeby dęby ścinać. Od tego młot, by giąć żelazo – rzekł z pewnością siebie odziany w kożuch, niedźwiedziowaty mężczyzna o splątanych, czarnych kudłach.

– Ha! Nim zdążysz to uczynić, niechybnie sięgnie cię strzała Pąpylowych żołdaków.

– Więc będziemy tu siedzieć tak długo, aż sami się pożrą, plugawe plemię.

– A to być może – zgodził się pierwszy, kiwając głową i popił miodu z bukłaka.

– Nie. Głodem ich nie weźmiecie – rzekł słabym głosem siwy starzec, ślepy na jedno oko. – Prędzej obaczycie nad goplańskim brzegiem niemieckie żelazo.

– A skąd wy to wiecie, dziadku? – spytał podejrzliwie niedźwiedziowaty. Starzec odchrząknął.

– Służyłem Pąpylowemu ojcu. Tu na tej wieży. Gdy zmarł, przeszedłem na Pąpylową służbę. Razu pewnego sprosił swoich stryjów na ucztę. Znacie pewno tę sprawę. Zaprosił i powytruwał wszystkich. Umierając, stryjowie przeklinali go najgorszymi klątwy. "Oby twój ród wyginął!" wołali. "Oby wojna nie opuściła twego progu, obyś z głodu sam się pożarł, jako wąż zdradziecki, którym jesteś!". A on im powiada, że prędzej Gopło wyschnie, niż go głód chwyci, nim mu zapasów zabraknie, co w piwnicach pod wieżą zgromadzone.

– Hmpf – żachnął się mężczyzna o czarnych kudłach. – No to poczekamy i obaczym, czy i tym razem Pąpyl nie łgał. A na twoim miejscu, starcze, nie chwaliłbym się tak Pąpylową służbą. Nie wszystkim w smak może być taki towarzysz.

I tak rozmawiali i rozprawiali jeszcze długie godziny, aż zmorzył ich sen.

 

Usłyszawszy chrapanie wojów, owinnik ostrożnie uniósł głowę znad burty wozu. Zerknął to w lewo, to w prawo, nastawiając uszu. Nasłuchiwał tak przez chwilę, chcąc się upewnić, że żaden człowiek nie najdzie go niespodziewanie.

Zerknął na worki z ziarnem, zmarszczył brwi i przygryzł wargę ze zgryzoty. Bił się z myślami. Zwabienie myszy do wieży, żeby pożarły zapasy obrońców. To mogło przypieczętować los Pąpyla. Z drugiej strony… miał strzec powierzonego sobie ziarna. To cel życia i dola owinników. Coś w nim głęboko buntowało się przeciw takiemu pomysłowi. Oddychał ciężko, prowadząc wewnętrzne zmagania. W końcu sięgnął sękatą ręką w stronę najbliższego worka, aby go rozsupłać. Dłoń mu nieco drżała, gdy zbliżył ją do sznurka, zawiązującego worek.

– Fuj, fuj, nieładnie. – Oskoma cofnął dłoń, spłoszony. Odskoczył też od worka i rozejrzał się przestraszonym wzrokiem. – Nieładnie. – Powtórzył głos.

Owinnik zmarszczył brwi i nad burtą wozu ujrzał łyskające biało oczy i wyszczerzone, równie białe zęby.

– Kto ty? – zapytał ostro, starając się gniewem zamaskować zawstydzenie. – No?

– Jestem licho – odrzekł zadowolony z siebie stworek. Był sporo większy od owinnika, cały pokryty czarnym futerkiem. Usta miał wciąż szelmowsko uśmiechnięte.

– Licho… – powtórzył owinnik, krzywiąc się z niesmakiem.

– Niedogodek! – przedstawił się z dumą. – Miałem podkraść trochę ziarna, ale zauważyłem, że świetnie ci idzie beze mnie, więc…

– Nic ci do tego, jak mi idzie z ziarnem! – Oskoma zdenerwował się wyraźnie, poczerwieniał na twarzy, a ręce zaczęły mu drgać. Widząc to, licho fiknęło kozła z radości.

– Hoho, oczywiście, nic. To stanowczo zadanie dla owinnika, nie dla licha! Kto by tam pilnował ziarna, skoro można je skubnąć. Jak jakiś kurak, o!

– Idź sobie, Niedogodek!

– Nie. – Licho pokręciło głową. – Chcę zobaczyć, co zrobisz.

Oskoma popatrzył jeszcze na nie przez chwilę ciężkim wzrokiem, oddychając głęboko. Wzruszył w końcu ramionami. Podenerwowany przerzucił przez ramię mały worek, nasypał do niego ziaren i zeskoczył z wozu, po czym gniewnym krokiem ruszył w stronę jeziora.

– A patrz sobie! – krzyknął jeszcze na odchodnym owinnik.

Licho patrzyło na niego zaskoczone i zaintrygowane. – No, no. – Zacmokało. – Owinnik z charakterem, coś podobnego!

 

Księżyc przebył już połowę swojej wędrówki po nocnym niebie. Ognie powoli się dopalały, odgłosy cichły. Owinnik powoli i ostrożnie stawiał stopy po zwęglonej poręczy mostu prowadzącego na wyspę. Omijał tlący się tu i ówdzie żar, przeskakiwał wyjątkowo wątłe fragmenty. Posuwał się naprzód powoli i z mozołem, wyszukując w miarę bezpieczną drogę. Było to tym trudniejsze, że na plecach dźwigał pękaty worek, do którego sięgał co jakiś czas i… rozsypywał nieco ziarna. Przystanął. Pociągnął wodę z bukłaka i odsapnął, spoglądając na jezioro.

W pewnym momencie uświadomił sobie, że znad tafli wody spoglądają na niego wielkie, jakby żabie oczy. Zimne i obce. Wzdrygnął się na ten widok i wypuścił głośno powietrze.

– Wodnik – szepnął do siebie.

Obecność tego stworzenia zwykle nie wróżyła niczego dobrego. Wodnika łatwo było rozgniewać i z zazdrością strzegł swojego akwenu. Wtem Oskoma usłyszał za sobą chrobot i popiskiwanie.

“Udało się” – pomyślał. – “Poszły za mną”.

Wstał i ruszył raźno. Musiał się teraz pośpieszyć, jeśli nie chciał spotkać się z ostrymi pazurami i twardymi zębami myszy, które z pewnością rozpoznałyby w nim naturalnego wroga. Biegł teraz, z trudem odnajdując drogę przez na wpół spalony most. Popiskiwanie zbliżało się i owinnik zaczął się denerwować. Jego krok stał się niepewny, oddech krótki. Nagle zachwiał się i poślizgnął! Most uciekł mu spod nóg, zobaczył nocne niebo i wpadł w zimną toń jeziora! 

 

Minęła chwila, nim zorientował się, co się stało. Z trudem wynurzył się powierzchnię, dojrzał wyspę i zaczął płynąć. Powoli i z mozołem. Usłyszał plusk. Przypomniał sobie o wodniku i myśl o okropnej śmierci w głębinach dodała mu sił. Przyśpieszył ruchy i ile tylko miał sił, starał się dotrzeć na ląd.

Szarpnęło nim. Zimne, mocne jak szczypce palce chwyciły go za kostkę! Zaczął w panice uderzać rękami w taflę wody. Utopiec miał na swoim terenie przewagę tak ogromną, że owinnik zaczął się żegnać z życiem. Gdyby spotkali się w jego spichlerzyku, sprawy mogły przybrać inny obrót, ale tak… Zaczęło brakować mu powietrza. W płucach poczuł jakby lodowe igiełki, głowa rozpaczliwie domagała się oddechu.

Zaczął sobie przypominać różne wydarzenia z życia. Szczęśliwe i smutne. W pewnym momencie pomyślał o Miłce. O tym, jak jej rodzina została potraktowana przez Pąpylowych żołdaków. Gniew, jaki w nim zawrzał, dodał owinnikowi sił. Wierzgnął silnie i wyswobodził się na chwilę. Odbił się od żabiej głowy wodnika i ruszył ku powierzchni. Na ostrów było już całkiem niedaleko. Zrzucił z siebie worek z ziarnem, który, jak przypuszczał, stał się przez chwilę obiektem ataku wodnika, zamiast jego samego.

Po kilku pełnych wysiłku i przerażenia chwilach, jego stopy dotknęły piaszczystego dna. Zobaczył jednak linię bąbelków na powierzchni wody, zbliżającą się szybko. Wyciągnął szydełko i uniósł jak oszczep. Gdy tylko łeb wodnika wynurzył się z wody, Oskoma rzucił bronią w jego stronę, odwrócił się na pięcie i popędził do wieży. Wepchnął się w szczelinę w murze w ostatniej chwili. Wodnik szczęśliwie był nieco większy i owinnik słyszał tylko, jak bulgoce wściekle, starając się przecisnąć za nim. Nie udało się.

 

Początkowo niewiele widział, jednak jego kocie oczy wkrótce przyzwyczaiły się do ciemności. Znajdował się w niewielkiej izbie, wyglądającej jak jadalnia dla służby, ciasna i skromnie urządzona. W środku nie było nikogo. Gdzieś w oddali słyszał popiskiwanie myszy. Przyturlał drewniany pieniek pod drzwi, stanął na nim i ostrożnie sięgnął do klamki. Nasłuchiwał przez chwilę kroków po drugiej stronie. Powoli, z drżeniem otworzył drzwi. Wyjrzał na korytarz. Kręte schody z prawej strony prowadziły w dół, do piwnic. Zapewne tam zgromadzono zapasy, bo odgłosy gryzoni stawały się coraz donośniejsze. Zamarł, usłyszawszy ciężkie kroki i pomstowanie. Ktoś schodził z góry. Kilku Pąpylowych wojów, zaniepokojonych odgłosami, zbiegło do piwnic. Wkrótce rozległy się krzyki i przekleństwa. Rojowisko myszy wybuchło na nowo piskami i drapaniem pazurków. Owinnik, chcąc się przekonać, czy jego plan jest skuteczny, ruszył śladem głosów. Ostrożnie, tuż przy ścianie, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Dotarł w końcu do uchylonych drzwi spiżarni.

 

W środku ujrzał setki, tysiące gryzoni, buszujących wśród worków z zapasami. Przegryzały się przez nie i pożerały wysypujące się ziarno. Trzech wojów w kolczugach bezskutecznie próbowało je powstrzymać. Usiłowali je deptać, rąbać toporami, dźgać włóczniami, jednak nie mogli sobie poradzić z ich masą. Zapasy topniały w oczach a wraz z nimi, nadzieja na przetrwanie oblężenia. 

 

Na półkach stały gliniane garnce z miodem, piwem, a nawet winem sprowadzanym z daleka. Obok na ścianie wisiały zioła. Dość osobliwe. Owinnik, prócz czosnku i gorczycy, jałowca i macierzanki, rozpoznawał tojad o czarnych płatkach, drobne kwiatki wilczomleczu, szalej i wilcze jagody. Każde zdolne przyprawić człowieka o chorobę, pomieszanie zmysłów, lub śmierć, z czego zapewne chętnie korzystał Pąpyl w ostatnich latach. Tymczasem wojów ogarniała coraz większa niemoc i idąca za nią wściekłość.

Zaczęli ciskać w myszy czym popadnie. Leciały garnce, półki, a nawet but. Jeden z wojów, najmłodszy, mający jeszcze mleko pod nosem, zaczął rzucać w gryzonie trującymi ziołami, zapewne z nadzieją, że pożerające zapasy gryzonie rzucą się i na nie. Nie omylił się. Szkodniki zaczęły pożerać śmiercionośne rośliny.

Niektóre ginęły dość szybko. Inne jednak… zaczynały szaleć. W ich małych, czerwonych oczkach pojawiła się gorączka i żądza mordu. Oderwały się od zboża i rzuciły w stronę swoich prześladowców! Dotkliwie drapały i kąsały, właziły pod kolczugi, masą niemal przewracały wojów. Ci zaczęli krzyczeć z bólu i przerażenia, pożerani żywcem przez niezliczone gryzonie. Owinnikowi zrobiło się słabo na ten widok. Ruszył w stronę schodów, rzucając się do ucieczki.

Myszy tymczasem rozbiegły się po wieży. Po ścianach, krokwiach i korytarzach. Wciskały się w każdą dziurę i nigdzie nie było przed nimi ucieczki. Wieża zaczęła rozbrzmiewać okrzykami trwogi. Owinnik biegł co sił w nogach ku wyjściu, przeklinając swoją ciekawość i lekkomyślność. Wspinał się na kolejne z kamiennych schodów, walcząc z rosnącym zmęczeniem. Tyle już przeżył tej nocy.

Nagle stanął twarzą w twarz z wyjątkowo wielką i wściekłą myszą. Sięgnął po swoje szydło i pobladł, kiedy jego ręka trafiła w pustkę. Stracił je przecież w walce z wodnikiem! Wyciągnął ręce w obronnym geście i ugiął kolana, chcąc obniżyć środek ciężkości. Zaczął cofać się przed myszą, patrząc jej w oczy. Zauważył w jej oku błysk, kiedy szykowała się do skoku i runął przed siebie, kiedy skoczyła. Zwierzę chybiło celu o włos. Przeturlał się przez bok i rzucił do ucieczki. Szczęśliwie schody były niedogodnością także i dla myszy. Już tylko kilka kroków dzieliło go do dziury, przez którą wszedł do wnętrza wieży. I wtedy to usłyszał.

 

Płacz. Rozdzierający płacz niemowlęcia. Krew odpłynęła Oskomie z twarzy. Zawahał się i zamrugał.

“Ja przecież nie chciałem” – przeszło mu przez myśl. – “To nie moja wina”.

Stał przed wejściem, o krok od wolności i względnego bezpieczeństwa… i nie mógł postąpić kroku. Drewniane chodaki ciążyły mu, jak ołów. Przerażony, jakby oglądając wszystko z zewnątrz, odwrócił się i spojrzał w stronę, z której dobiegał płacz.

Ujrzał drzwi, nieco powyżej miejsca, w którym stał. Jednocześnie widział mysz wdrapującą się na schodek tuż obok. Nie panując do końca nad tym, co robi, popędził w jej stronę i kopniakiem posłał w dół schodów. Ruszył na górę. Momentami brakowało mu tchu, przed oczami pojawiały się czarne plamy. Wokół niego przebiegały myszy, po schodach, krokwiach, parapetach, wszędzie. Starał się zręcznie je wymijać, jednak w pewnym momencie zwrócił na siebie uwagę gryzoni.

Skoczyły na niego. Jedna, druga, potem kolejne. Rozejrzał się, szukając jakiejś broni. Trącił stopą kamień, w sam raz do ręki. Chwycił go i jął się bronić, wymierzając razy myszom. Kolejne jednak i kolejne rzucały się owinnikowi do gardła. Poczuł w pewnym momencie, jak na jego udzie zaciskają się z wielką siłą zęby. Sapnął z bólu. Oczy zaszły mu mgłą, gdy ciepła krew rozlała się po udzie. Wypuścił z ręki kamień. Ostatkiem sił starał się bronić. Szukał wzrokiem drzwi, zza których wciąż jeszcze dochodził płacz dziecka.

”Przepraszam” – pomyślał z żałością o Miłce, jej złotych włosach. – “Nie chciałem, by tak się skończyło”.

Słabł. Poczuł, jak mysia masa przygniata go do ziemi. I wtedy ponad ogólny harmider wzniósł się dziki, szalony okrzyk.

– Figle i psoty! – zawyło przeciągle licho i skoczyło w stronę owinnika z płonącą żagwią w dłoni.

– Miauu! – Naśladując kocie odgłosy, licho stanęło do rozprawy z myszami. Machało pochodnią to w tę to we w tę, rozpędzając gryzonie. W nozdrza owinnika wkrótce uderzył swąd palonego futra, choć nie mógł dociec, czy to futro myszy, czy licha. Oskoma przez chwilę miał jeszcze ciemno przed oczami, ale równie dobrze mogła to być po prostu czerń stojącego nieopodal Niedogodka. Rzeczony roześmiał się głośno i pomógł owinnikowi wstać.

– No! Zaimponowałeś mi. Kto by pomyślał, że wy owinniki jesteście zdolne do takich rzeczy. Zazwyczaj jesteście dość… nudne.

– Aua! Teraz chyba wolałbym być nudny. – Oskoma jęknął z bólu. Nastawił uszu, usłyszawszy ponownie płacz. – A teraz prędko! – I utykając, rzucił się w stronę drzwi. W ślad za nim ruszyło licho, kręcąc z niedowierzaniem głową i rechocząc dziko.

 

Wpadli do izby. Pierwsze, co rzuciło im się w oczy, to rojowisko myszy, tworzących istny dywan w odcieniach szarości, popiskujący i groźny. Licho rzuciło się między nie, torując sobie drogę płonącą żagwią. Za nim ruszył owinnik. W izbie nie było wiele, poza wąskimi, niskimi łóżkami. Widać był to pokój służebnych. Na jednym z łóżek dostrzegli poruszające się zawiniątko. To z niego właśnie dobiegał płacz.

Licho, jako większe i silniejsze, podsadziło owinnika, który dotarł akurat na czas, by strącić z łóżka gryzonie, próbujące dostać się do dziecka. Chwycił mocno niemowlę i zeskoczył na podłogę. Zerknął porozumiewawczo na Niedogodka. Skinęli do siebie głowami i pędem ruszyli w stronę wyjścia. Okrzyki w wieży pobrzmiewały już coraz słabiej, za to skrzeczenie i piski myszy nasilały się. Huczało jak w środku olbrzymiego ula. Ucieczka nie wydawała się prostą sprawą i byłaby się zapewne nie udała, gdyby nie pochodnia licha, przed którą ogarnięte amokiem gryzonie rozpierzchały się. Być może miało to coś wspólnego z gęstym, kopcącym dymem, jaki wydzielała. Oskoma pomyślał, że to rzeczywiście sierść licha. Wypadli na dwór. Owinnik spojrzał na twarz niemowlęcia. dziewczynki o jasnych włosach i okrągłej twarzyczce. Miała zamknięte oczy i kwiliła cicho, choć i tak znacznie już spokojniej. Pomyślał o Miłce. Bardzo ją przypominała.

 

– Chodź owinniku, nie ma czasu! – Wyrwał go z zamyślenia wysoki głos licha. Wieża zaczynała płonąć. Języki ognia i kłęby dymu wydostawały się ze szczelin okien. Ludzie na brzegu wznosili okrzyki zdumienia i zadzierali głowy, spoglądając na płonącą warownię Pąpyla. Gdy zrozumieli, co się stało, zaczęli wznosić okrzyki radości, powsiadali do łodzi i poczęli płynąć na ostrów. Pąpyl był pokonany, co do tego nie było wątpliwości. Owinnik z dziewczynką i lichem przyczaili się w zaroślach. Nie minęło wiele czasu, a łodzie dopłynęły na wyspę. Zaczęli wysypywać się z nich ludzie. Niedawno jeszcze uciemiężeni pod kniaziowskim butem, teraz ze zdumieniem przyglądali się wieży, która tak niespodziewanie, bez szturmów, prawie bez oblężenia, padła. Korzystając z zamieszania, owinnik i licho niepostrzeżenie wkradli się na najmniejszą dłubankę i z pewnym trudem odbili od brzegu. Zachrzęściły kamienie, chlupnęło wiosło i popłynęli w stronę centrum jeziora, gdzie byli widoczni tylko dla oczu świecącego nisko nad horyzontem księżyca. 

 

Gdy odpłynęli już daleko, licho odłożyło wiosło. Obaj odetchnęli głęboko. Kołysanie dłubanki uśpiło dziecko. Okrągła twarz księżyca wisiała nad Gopłem, ze zdziwieniem przyglądając się światu. I tylko pąpylowa wieża stała w ogniu, rzucając krwawe blaski na jezioro. Licho spojrzało na owinnika.

– Co zamierzasz teraz?

Oskoma kołysał w rękach niemowlę.

– Chyba musimy oddać je ludziom, co?

– Tak. Chyba tak. Choć pewnie wychowałbyś ją na dobrego owinnika. – Uśmiechnął się.

Owinnik zerknął na dziewczynkę i zachichotał.

– Biorąc pod uwagę tę noc? Chyba jednak na licho.

Koniec

Komentarze

Ładna historia, ukazująca kulisy podania o Popielu. Wiarygodnie zbudowałeś postać owinnika Oskomy, który z charakteru trochę przypominał mi hobbita. Pojawiła się też przemiana bohatera, wiarygodnie uzasadniona i kontrastująca z Oskomą postać licha. Opowiadanie dobrze się czyta, a sceny walki owinnika z myszami są plastyczne oraz wiarygodne. I te gryzonie z czerwonymi oczami, prawdziwy horror ;)

Zauważyłam trochę błędów. Proponuję je poprawić, zanim zjawią się następni czytelnicy:

Wiele razy powtarza się słowo “być” – warto je zastąpić innymi wyrazami.

Tytuł jest wpisany dwa razy. W tekście się go nie dodaje, jest generowany z pola tytułowego.

Podziel długie bloki tekstu na mniejsze akapity, będzie się je lepiej czytało.

Dialogi powinny zaczynać się od nowej linijki. Myśli zapisujemy kursywą lub w cudzysłowach.

Przykładowo:

Oczy zaszły mu mgłą, gdy ciepła krew rozlała się mu po udzie. Wypuścił z ręki kamień. Ostatkiem sił starał się odepchnąć od siebie myszy. Szukał wzrokiem drzwi, zza których wciąż jeszcze dochodził płacz dziecka. – Przepraszam. – Pomyślał z żałością o Miłce, jej złotych włosach. – Nie chciałem, by tak się skończyło. – Słabł. Poczuł, jak mysia masa przygniata go do ziemi. I wtedy ponad ogólny harmider wzniósł się dziki, szalony okrzyk.

Proponuję zamienić na:

 

Oczy zaszły mu mgłą, gdy ciepła krew rozlała się mu po udzie. Wypuścił z ręki kamień.

Ostatkiem sił starał się odepchnąć od siebie myszy. Szukał wzrokiem drzwi, zza których wciąż jeszcze dochodził płacz dziecka.

“Przepraszam” – pomyślał z żałością o Miłce, jej złotych włosach. – “Nie chciałem, by tak się skończyło”.

Słabł. Poczuł, jak mysia masa przygniata go do ziemi. I wtedy ponad ogólny harmider wzniósł się dziki, szalony okrzyk.

Opowieść mi się spodobała, daję Ci klika do biblioteki na zachętę :)

Dzięki za komentarz. :) Postarałem się poprawić wymienione błędy. Zastanawiam się tylko: jak przenieść tekst do nowej linijki, żeby nie robić wcięcia? Shift + enter wydawał się działać, a po dodaniu wcięcia znowu się pojawiły. W dziale “Poradniki” dział “Poprawne formatowanie tekstów” jest pusty, stąd pytanie.

Edytor automatycznie formatuje tekst. Myślę, że można zostawić wcięcia i rozdzielać akapity zwykłym enterem. Zobacz w innych tekstach, też są wcięcia.

Ładne to, zręcznie nawiązałeś do mitu o Popielu, zgrabnie wprowadziłeś do akcji owinnika, licho i utopca. Wszystkie postacie działają logicznie, a ich decyzje mają wyraźne przyczyny. Do tego nieźle napisane, czyta się naprawdę przyjemnie.

Kliczek. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Zacny to pomysł, aby ― nie odbiegając od głównych motywów podania ― ukazać nieznane nikomu okoliczności wydarzeń sprzed wieków, a przy tym wpleść w opowieść wątki przypominające postaci, jakże licznie zamieszkujące kiedyś domostwa Słowian.

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwą przykrością, pozostawia sporo do życzenia. Mam jednak nadzieję, Filipie, że Twoje przyszłe opowiadania będą równie zajmujące i znacznie lepiej napisane.

Jeśli poprawisz błędy, kliknę Bibliotekę. ;)

 

Ro­jo­wi­sko wozów, sza­ła­sów i na­mio­tów, po któ­rym jak w ukro­pie krę­ci­li się wo­jo­wie, kmie­cie, oboź­ni. ―> Rzeczone wozy, szałasy i namioty tworzyły chyba obozowisko ― nie mogły się roić, bo nie były w ruchu.

Za SJP PWN: rojowisko «ruchliwe zbiorowisko ludzi lub zwierząt»

Proponuję: Wojowie, kmiecie i oboźni, jak w ukropie, kręcili się wśród wozów, szałasów i namiotów.

 

do­stać knia­zia Pą­py­la w swoje ręce i spra­wić, by od­po­wie­dział za swoje zbrod­nie. ―> nie brzmi to najlepiej.

Może: …do­stać knia­zia Pą­py­la w swoje ręce i spra­wić, by od­po­wie­dział za popełnione zbrod­nie.

 

spa­lo­ne obej­ścia, zła­ma­ne życia. ―> Życie nie ma liczby mnogiej.

Proponuję: …spa­lo­ne obej­ścia, zła­ma­ne żywoty.

 

Stwo­rek miał tro­chę ponad pół metra. ―> W czasach, o których piszesz metry nie były jeszcze znane, więc musisz w inny sposób określić wzrost owinnika.

http://www.plastyczniak.opole.pl/static/upload/dokumenty/comenius-jednostki-miar-w-sredniowieczu.pdf

https://polskiedzieje.pl/tablice-historyczne/miary-w-dawnej-polsce.html

 

Zmru­żył krza­cza­ste, siwe brwi i chwy­cił za swoje szy­deł­ko. ―> Zmrużyć można powieki/ oczy, ale nie brwi. Brwi można zmarszczyć.

Proponuję: Zmarszczył krza­cza­ste, siwe brwi i chwy­cił swoje szy­deł­ko.

 

rzu­ci­ło się na niego. Pa­zu­ry za­chrzę­ści­ły o kółka kol­czu­gi, a mocne sie­ka­cze nie­bez­piecz­nie zbli­ża­ły się do szyi. Owin­nik sap­nął, wy­tę­żył się i ode­pchnął od sie­bie wiel­ką, szarą mysz o czer­wo­nych oczach. Obok niej po­ja­wi­ła się druga i ko­lej­na. Wpa­try­wa­ły się w Osko­mę… ―> Lekka siękoza.

 

Pół­me­tro­wy dzia­dek fech­to­wał zręcz­nie… ―> Dziadek nie mógł być półmetrowy.

 

nad­sta­wia­jąc szy­dło w stro­nę nad­la­tu­ją­cej zguby. ―> Dlaczego ta mysz była zgubą? Komu zginęła?

 

Spoj­rzał. Mysz znie­ru­cho­mia­ła i tylko ostre pa­zu­ry zwi­sa­ją­cych łap przy­po­mi­na­ły o za­gro­że­niu. Owin­nik spoj­rzał na… ―> Powtórzenie.

 

w wio­sce, którą pą­py­lo­wa dru­ży­na… ―> …w wio­sce, którą Pą­py­lo­wa dru­ży­na

Przymiotniki dzierżawcze piszemy wielką literą: 18.12. Przymiotniki dzierżawcze zakończone na -owski, -owy, -in, -yn, -ów (…)

 

Prze­pa­dły nie tylko do­mo­stwo i obej­ście, gumno i obora… ―> Wystarczy: Prze­pa­dły nie tylko do­mo­stwo i obej­ście

Za SJP PWN: obejście  «dom z podwórzem i zabudowaniami gospodarskimi»

 

ale tez pra­wie wszyst­kie zwie­rzę­ta… ―> Literówka.

 

Owin­nik scho­wał się le­piej i nad­sta­wił uszu… ―> Owin­nik scho­wał się le­piej i na­sta­wił uszu

 

się­gnie cię strza­ła pą­py­lo­wych żoł­da­ków. ―> …się­gnie cię strza­ła Pą­py­lo­wych żoł­da­ków.

 

– Słu­ży­łem pą­py­lo­we­mu ojcu. ―> – Słu­ży­łem Pą­py­lo­we­mu ojcu.

 

prze­sze­dłem na pą­py­lo­wą służ­bę. ―> …prze­sze­dłem na Pą­py­lo­wą służ­bę.

 

nie chwa­lił­bym się tak pą­py­lo­wą służ­bą. ―> …nie chwa­lił­bym się tak Pą­py­lo­wą służ­bą.

 

Zer­k­nął to w lewo, to w prawo, nad­sta­wia­jąc uszu. ―> Zer­k­nął to w lewo, to w prawo, nasta­wia­jąc uszu.

 

zmarsz­czył brwi i ze zgry­zo­tą przy­gryzł wargę. ―> Zgryzota to wielkie zmartwienie. Nie wydaje mi się, aby można przygryzać wargę ze zmartwieniem.

 

Dłoń mu nieco drża­ła, gdy zbli­żył ją do sznur­ka, jakim był za­wią­za­ny. ―> Ze zdania wynika, że sznurkiem związany był owinnik.

Proponuję: Dłoń mu nieco drża­ła, gdy zbli­żył ją do sznur­ka, zawiązującego worek.

 

Osko­ma cof­nął dłoń, prze­stra­szo­ny. Od­sko­czył też od worka i ro­zej­rzał się prze­stra­szo­nym wzro­kiem. ―> Powtórzenie.

 

– Kto ty? – za­py­tał ob­ru­szo­ny, sta­ra­jąc się gnie­wem za­ma­sko­wać za­wsty­dze­nie. ―> Czy owinnik na pewno pytał obruszony?

Za SJP PWN: obruszyć się «wyrazić niezadowolenie, sprzeciw»

 

Wzdry­gnął się na ten widok i wy­pu­ścił gło­śno po­wie­trze. – Wod­nik – szep­nął do sie­bie. Obec­ność tego stwo­rze­nia zwy­kle nie wró­ży­ła ni­cze­go do­bre­go. ―> Dialogi zapisujemy od nowego wiersza.

Wzdry­gnął się na ten widok i wy­pu­ścił gło­śno po­wie­trze.

– Wod­nik – szep­nął do sie­bie.

Obec­ność tego stwo­rze­nia zwy­kle nie wró­ży­ła ni­cze­go do­bre­go.

 

“Udało się” – po­my­ślał. “Po­szły za mną.” ―> “Udało się” – po­my­ślał. “Po­szły za mną”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Wstał i ru­szył, przy­śpie­sza­jąc tempa. Mu­siał się teraz po­śpie­szyć… ―> Powtórzenie.

 

Z tru­dem wy­pły­nął na po­wierzch­nię, zlo­ka­li­zo­wał wyspę i za­czął pły­nąć. ―> Powtórzenie.

Może: Z tru­dem wynurzył się na po­wierzch­nię, dojrzał wyspę i za­czął pły­nąć.

 

Zimne, mocne jak ima­dło palce chwy­ci­ły go za kost­kę! ―> Czy w czasach kiedy dzieje się ta opowieść, wiedziano co to imadło?

 

W płu­cach po­czuł jakby lo­do­we igieł­ki, głowa roz­pacz­li­wie do­ma­ga­ła się od­de­chu. ―> Oddychał głową?

 

W pew­nym mo­men­cie po­my­ślał o Miłce. O tym, jak jego ro­dzi­na zo­sta­ła po­trak­to­wa­na przez pą­py­lo­wych żoł­da­ków. ―> Rozumiem, że piszesz o Miłce, a to przecież dziewczynka, więc w drugim zdaniu: O tym, jak jej ro­dzi­na zo­sta­ła po­trak­to­wa­na przez Pą­py­lo­wych żoł­da­ków.

 

Wierz­gnął no­ga­mi i wy­swo­bo­dził się na chwi­lę. ―> Masło maślane ― wierzgać można wyłącznie nogami.

Wystarczy: Wierz­gnął i wy­swo­bo­dził się na chwi­lę.

Za SJP PWN: wierzgnąć 1. «o zwierzęciu: wyrzucić do tyłu obie tylne nogi» 2. pot. «o człowieku: machnąć gwałtownie nogami»

 

Po kilku peł­nych wy­sił­ku i prze­ra­że­nia chwil… ―> Po kilku peł­nych wy­sił­ku i prze­ra­że­nia chwilach

 

Osko­ma ci­snął bro­nią w jego stro­nę, od­wró­cił się na pię­cie i po­pę­dził do wieży. Wci­snął sięszczelinę […] sta­ra­jąc się prze­ci­snąć za nim. Nie prze­ci­snął się. ―> Czy wszystkie powtórzenia są celowe?

Proponuję: …Osko­ma rzucił broń w jego stro­nę, od­wró­cił się na pię­cie i po­pę­dził do wieży. Wsunął/ Wepchnął/ Wemknął się w szczelinę […] sta­ra­jąc się prze­ci­snąć za nim. Nie udało się.

 

Kilku pą­py­lo­wych wojów… ―> Kilku Pą­py­lo­wych wojów

 

„To nie moja wina.” ―> Kropka po cudzysłowie.

 

Oczy za­szły mu mgłą, gdy cie­pła krew roz­la­ła się mu po udzie. ―> Czy te zaimki są konieczne?

 

“Nie chcia­łem, by tak się skoń­czy­ło” ―> Brak kropki.

 

Ma­cha­ło po­chod­nią to w te to we wte… ―> Ma­cha­ło po­chod­nią to w tę to we w tę

 

Nad­sta­wił uszu, usły­szaw­szy po­now­nie płacz. ―> Na­sta­wił uszu, usły­szaw­szy po­now­nie płacz.

 

Było gło­śno jak w środ­ku ol­brzy­mie­go ula. Uciecz­ka nie była pro­stą spra­wą i by­ła­by się za­pew­ne nie udała, gdyby nie po­chod­nia licha, przed którą ogar­nię­te amo­kiem myszy roz­pierz­cha­ły się. Być może miało to coś wspól­ne­go z gę­stym, kop­cą­cym dymem, jaki wy­dzie­la­ła. Osko­ma po­my­ślał, że to fak­tycz­nie musi być sierść licha. Wy­pa­dli na dwór. Owin­nik spoj­rzał na twarz nie­mow­lę­cia. Była to dziew­czyn­ka o ja­snych wło­sach i okrą­głej twa­rzycz­ce. Miała za­mknię­te oczy i kwi­li­ła cicho, choć i tak znacz­nie już spo­koj­niej. Po­my­ślał o Miłce. Była to niej bar­dzo po­dob­na. ―> Byłoza.

 

I tylko pą­py­lo­wa wieża stała w ogniu… ―> I tylko Pą­py­lo­wa wieża stała w ogniu

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo ładne tło wybrałeś do swej opowieści. Do tego przerzucenie ciężaru na stwory fantastyczne – i ukazanie, jak spowodowały zgubę Popiela – wyszło opowieści na dobre. Tekst ma dobry rytm oraz konstrukcję. Trochę może mi nie grał skrócona końcówka, jednak w sumie pasuje ona do tak przygodowej opowieści.

Od strony technicznej jest sporo do poprawienia. Błędy chroboczą jak myszy po nocy. Warto je poprawić. A ode mnie – przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Podsumowując: ładny koncert fajerwerków. Powodzenia w dalszych próbach pisania!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Wielkie dzięki za komentarze i sugestie. Z większością się zgadzam i przystępuję do poprawek. W dwóch miejscach jednak myślę, że zostanę przy swoim.

 

1) “…nadstawiając szydło w stronę nadlatującej zguby. ―> Dlaczego ta mysz była zgubą? Komu zginęła?”

 

Za Słownikiem Języka Polskiego: “Zguba (…) 2. «klęska, nieszczęście»”, czyli nadlatująca (nadchodząca) klęska w tej walce.

 

2) “W płucach poczuł jakby lodowe igiełki, głowa rozpaczliwie domagała się oddechu. ―> Oddychał głową?”

 

Nie, ale w głowie jest bardzo wrażliwy na niedotlenienie (spersonifikowany ;) mózg, który pierwszy zaczął wołać.

 

Pozdrawiam.

Filipie, cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. No i dziękuję za wyjaśnienia. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rzuciło mi się jeszcze w oczy kilka błędów – literówek głównie – to podrzucam:

 

“szałasów i namiotów.Było słychać” – Spacji zabrakło.

 

miał na sobie istną mieszaninę najróżniejszego rynsztunku. Zamiast łapci z wierzbowych witek, miał porządne drewniane chodaki” – A tu powtórzenie.

 

“nie chwaliłbym się tak pPąpylową służbą.” – No a tu chyba wiadomo.

 

Mam nadzieję, że nikogo nie powieliłam, ale regulatorzy jak zwykle wyłapała taką ilość rzeczy, że głowy sobie za to uciąć nie dam.

Co do samego opowiadania, dobrze się czytało. Tak owinnik, jak i licho to ciekawie stworzeni bohaterowie – chociaż przyznam, wolę licho, chyba przez charakterek. Całość na plus, a i interesujące odświeżenie legendy. ;) 

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hisyoria przyjemna w czytaniu, pomysłowa, ciekawi bohaterowie, podobało mi się.dwie uwagi: Łokieć to ok 35-40 cm. Myszy mają (nawet wyjątkowo duże) – jakieś 5-6 cm bez ogona. Szczuru – o tak, te byłyby na miarę owinnika. Ale myszy nie bardzo. Podobnie żyjące w Polsce nietoperze… Ale zmniejszyć go nie możesz, bo jakże by uniósł niemowlę? Sugeruję przeróbkę początkowej sceny walki, spróbuj zaatakować owinnika masą mniejszych… Coś jak ptaki u hitchocka.I druga sprawa, ale już koniecznie: POWTÓRZENIA! MYSZY. za dużo raz za razem. Zredukujesz na rzecz innych słów zastępczych?;). A poza tym, na dobry początek – kliczek domykający:)

 

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Bardzo dziękuję za komentarze i kliczek domykający. Zabieram się za kolejne szlify zatem. 

edit: ale olbrzymie myszy traktuję jako kolejny element fantastyczny. ;)

Bardzo przyjemnie się czyta mimo tego, że wiemy jak cała draka się skończy. Podoba mi się to, jak została wykreowana postać owinnika, jego oryginalny strój i sama natura. Przez cały czas działa wbrew zasadom, którymi powinien się kierować, a mimo to dalej brnie do przodu. Faktycznie przypomina to trochę Bilbo Bagginsa z Hobbita, szczególnie przez te przejawy heroizmu. Dlatego bohater wzbudził u mnie taką sympatię. Miła, ciepła historia z bądź co bądź makabrycznym (dla niektórych) zakończeniem.

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Ładna wersja starej legendy. Zbudowałeś sympatycznego bohatera, rzuciłeś mu pod nogi prawdziwe kłody. Dobrze się czytało.

Psy ujadały, udając się na żer,

To psy szczekają w takiej sytuacji? Po co – żeby przyciągnąć konkurencję do żarcia?

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarz. Hm… w sumie nie znam się na psach. Wydawało się klimatyczne. ;) A żarcia tej nocy chyba im nie zabrakło. ;)

Nowa Fantastyka