- Opowiadanie: Rossa - Złośliwiec

Złośliwiec

Wiem, że bardzo dawno mnie tu nie było. Obiecuję, że spróbuję się poprawić.

Poniższe opowiadanie miało być w założeniu metaforyczne i mam nadzieję, że Czytelnicy wyłapią moje zamiary. :-)

Dałam kategorię "inne” chociaż historia zawiera (a przynajmniej mam taką nadzieję) elementy horroru. Życzę miłej lektury!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Złośliwiec

Nigdy nie lubiła mężczyzny spod czwórki, chociaż bardzo długo nikomu o tym nie powiedziała. Ostatecznie, to że ktoś nie odpowiadał na jej „dzień dobry”, mogło świadczyć równie dobrze o tym, że niedosłyszał. Cóż, matka zawsze twierdziła, że ma zbyt wybujałą wyobraźnię. I tej myśli Magda się trzymała, przynajmniej dopóki ojciec nie poruszył tematu sąsiada przy niedzielnym obiedzie.

Wówczas dziewczynka poczuła się tak, jakby zdjęto z niej zaklęcie.

– Okropny typ. Daj spokój, dwa razy bym się zastanowił, zanim wsiadłbym z takim do windy – rzekł ojciec i obrócił łyżkę w palcach.

Matka skrzywiła się. Magda podejrzewała, że nie zrobiła tego z powodu sąsiada, a przez wzmiankę o windzie. W kamienicy, do której się przeprowadzili, były jedynie schody, stare i skrzypiące.

– On jest poparzony, prawda?

– Nie, Madziu. Też tak kiedyś myślałam, ale nie – powiedziała chłodno babcia i zawiesiła wzrok na zięciu. Patrzyła na niego tak, by wyczytać tajemnice, skrywane w rozbieganych oczach i drgających kącikach ust.

– To co mu się stało?

– Chyba jakaś choroba, bo co innego? Jak się tu wprowadziliśmy… kiedy to było? Sześćdziesiąty drugi rok… Wtedy chodziłam do szkoły i on też, ale był dwa lata młodszy… No i już wtedy miał coś na buzi. Pani Kozień… Opowiadałam ci już o pani Kozień? Lała dzieci linijką, jak się z niego śmiały. Ale to było rzadko, bo nikt się z nim nie bawił.

– Przez twarz, tak?

– Tak. Przez twarz – powtórzyła staruszka i zamyśliła się. – Nie sądzę, żeby on był niebezpieczny, naprawdę. Jest dziwny, ale chyba nic by nikomu nie zrobił.

– Chyba! – prychnął ojciec.

Magda dokończyła zupę w milczeniu. Wreszcie poczuła ulgę. Nie tylko ona odczuwała niepokój, ilekroć widziała sąsiada. I to wcale nie z powodu jego twarzy, zapewniła się w duchu. On był po prostu niemiły. I bardzo, bardzo dziwny.

 

***

 

Kamienica, w której mieszkali, także była dziwna. Wyrastała ze starego placu, niczym szara bryła, przysadzista i paskudna. Okna jednego z mieszkań zostały zamurowane. Ktoś planował gruntowny remont, lecz nigdy go nie dokończył. Z tego powodu, jeśli patrzyło się na budynek od frontu, można było ulec iluzji i doszukać się w nim zarysu twarzy. Ot, klasyczny przykład pareidolii. Zdaniem matki, twarz była szydercza, lecz Magda tego nie dostrzegała. Stara kamienica należała do niewielu miejsc, które bez oporu nazywała domem.

Przeprowadzali się już wiele razy. Zaczęło się od pięknego dworku nieopodal rzeki – Magda zupełnie go nie pamiętała, lecz zdjęcia, które się zachowały, świadczyły o tym, że była to naprawdę wspaniała siedziba. Później przenieśli się do peerelowskiego „kwadraciaka”, szarego i zimnego, gdzie podłogi skrzypiały przy każdym kroku, a woda ze starych rur miała dziwny posmak. Tamten dom miał być tylko na trochę, lecz żyli w nim przez ponad trzy lata. Któregoś dnia ojciec wrócił niezwykle szczęśliwy i obwieścił, że teraz wszystko się zmieni. I rzeczywiście tak się stało. Nie minęło kilka tygodni, a przenieśli się do nowego, dużego mieszkania w centrum miasta. Było tam jasno i przyjemnie. Strzeżone osiedle okazało się ich fragmentem nieba.

Magda je uwielbiała. Uwielbiała śmieszne, purpurowe drzewka, rosnące po obu stronach ścieżek wysypanych białym żwirem. Uwielbiała swoich rówieśników, którzy zawsze mieli czas i ochotę na zabawy. Uważała, że ona i jej rodzina zostaną tam na zawsze, dlatego bardzo przeżyła fakt, że mieszkanie okazało się kolejnym miejscem „na trochę”.

Tym razem wszystko zaczęło się niewinnie. Ojciec wychodził wieczorami, a matka coraz rzadziej z nim rozmawiała. Ale nie krzyczeli na siebie zbyt często, jeszcze nie. Mimo wszystko, Magda wiedziała, że coś jest nie w porządku. Bardzo nie w porządku.

– Zapamiętaj, Madziu. Kto gra w karty, ten ma łeb obdarty – powiedziała matka któregoś popołudnia. Była przeraźliwie blada i tylko oczy miała zaczerwienione.

Nastąpił początek końca. Najpierw zniknął telewizor, później kino domowe. I dwa obrazy z przedpokoju. Ostatecznie, musieli zniknąć i oni.

 

***

 

Życie w starym mieszkaniu babci nie było takie złe. Trwały wakacje i wszyscy gdzieś powyjeżdżali, dlatego trudno było o nowe znajomości. Początkowo Magdzie doskwierała samotność, jednak nie minęło wiele czasu, a przyzwyczaiła się do braku dzieci. Ostatecznie, miała towarzystwo staruszki i mogła słuchać jej opowieści. Babcia pochodziła ze wsi, która nie była ani spokojna, ani wesoła, jednak to właśnie tam wykiełkowały najbardziej niezwykłe historie. Magda rzadko powtarzała je matce, w obawie, że zabroni babci tych krótkich chwil, które poświęcała na przywoływanie dalekich wspomnień.

Dziewczynka byłaby właściwie zupełnie beztroska, gdyby nie mężczyzna spod czwórki. Na szczęście, nie mijali się często. A nawet jeśli już się spotykali, Magda zwykle nie była sama. Wówczas wystarczało powiedzieć zdawkowe „dzień dobry”. Starzec nigdy na nie nie odpowiadał. Ale dziewczynka miała czyste sumienie, była grzeczną sąsiadką, przynajmniej do czasu, gdy babcia nie zdjęła z niej kolejnego zaklęcia.

– Nie musisz się z nim witać – powiedziała tylko. – On chyba i tak nie słyszy.

Wniosły zakupy do mieszkania. Babcia usiadła ciężko na starej, podniszczonej kanapie i spojrzała na wnuczkę.

– W tej szafce są stare albumy. Weź ten w brązowej skórze.

– Ten w listki?

– Ten. Właśnie ten. Chodź no tu, Madziu. Pokazywałam ci już te zdjęcia?

Dziewczynka pokręciła głową, usiadła przy staruszce i przytuliła się do niej.

– Wiesz, że jak byłam mała, to rzadko było tak, żeby do szkoły przyjechał fotograf? Wam robią zdjęcia co roku, a nam zrobili tylko na zakończenie… O, tu je mam.

Magda spojrzała na fotografię. Tłum dziwacznie ubranych dzieci patrzył prosto w obiektyw. Zdjęcie było czarno-białe i zdążyło mocno wyblaknąć, przez co część twarzy przypominała raczej plamy niż ludzkie oblicza.

– Tu jestem ja, tu Jaśka… Znasz panią Chmielną? To ta z parteru. No, a tu jest… Fotograf był głupi, że ustawił go tak na widoku. Daliby go z tyłu, to może…

Magda przełknęła ślinę. Gdy już dostrzegła upiorną twarz, reszta fotografii w ogóle przestała się liczyć. Sąsiad wcale się nie zmienił. I właśnie to było najgorsze. Był dzieckiem o twarzy starca, pomarszczonej i suchej jak pergamin. Zdjęcie zapewne i tak nie zdołało oddać całej okropności zeszpecenia.

– Babciu, jak on się nazywa?

– Kopiec. Stasiek Kopiec. A tu Asia Makowska. Umarła w siedemdziesiątym trzecim…

Magda była na tyle bystra, by zauważyć, że dziewczynki, które stały po obu stronach Staśka Kopca, trzymały ręce złożone w ten sposób, by przypadkiem go nie dotknąć. Im dłużej przyglądała się chłopcu, tym silniejsze miała wrażenie, że uśmiech na jego twarzy jest sztuczny… albo złośliwy. A może nie mógł uśmiechać się inaczej?

– Biedny był ten Stasiek. Wiesz, jakie są dzieci – powiedziała babcia, jakby czytała jej w myślach. – O, widzisz nasze fartuszki? Paskudne, co?

Magda nie odpowiedziała. Czuła, że znów przepełniają ją wyrzuty sumienia.

 

***

 

Wyobraźnia przydawała się wówczas, gdy brakowało pomysłów na kolejne zabawy. Czasem była zupełnie niewinna; tak, jak wtedy, gdy Magda uzmysłowiła sobie, że fasada kamienicy to uśmiechnięta twarz. Zdarzało się jednak, że przynosiła więcej szkody niż pożytku.

Bywały noce, gdy sen długo nie przychodził. Wówczas dziewczynka przytulała twarz do poduszki i liczyła do stu i z powrotem, byleby skutecznie wypełnić rozszalałe myśli. Liczby były pewne. Bezpieczne. Przynajmniej dopóki Magda nie odwracała głowy i nie zaczynała zastanawiać się, co takiego skrywa jej pokój.

Jeśli zapominała o zamknięciu szafy, musiała patrzeć na płaszcze, które noc przeobraziła w armię wisielców. Czasem miała wrażenie, że tkaniny przesuwają się delikatnie, zupełnie jakby poruszał nimi wiatr.

Gorsze były tylko walizy, które przywieźli ze sobą, gdy się przeprowadzali. Trudno było znaleźć im miejsce i ostatecznie musiały zostać w pokoju Magdy. Niedopięte zamki połyskiwały delikatnie w ciemności, niczym zęby drapieżnika, który tylko czeka na naiwną, nieostrożną dłoń.

Gdy po wielu godzinach ukrywania się pod poduszką, wreszcie przychodził sen, dziewczynka przenosiła się do odległych krain. Nie wszystkie były przyjazne. Niektóre z nich zamieszkiwały stwory z pergaminowymi twarzami.

 

***

 

Któregoś wieczoru, ojciec nie wrócił do domu. Babcia i matka zamknęły się w kuchni i rozmawiały przyciszonymi głosami. Magda nie miała pewności, lecz w którymś momencie wydawało się jej, że słyszy stłumiony szloch. I trzaśnięcie ręką w ciężki, drewniany stół.

Minęło wiele czasu, nim zaszurały krzesła. Babcia wyszła pierwsza i badawczo spojrzała na wnuczkę.

– Chyba trzeba już iść spać – powiedziała. Nie siliła się na uśmiech, ani beztroskę.

– Idź się wykąpać – dodała mama i potarła zaczerwienione oczy. Chociaż był wieczór, trzymała kubek z kawą.

Gdy Magda się wykąpała, mama i babcia siedziały przed telewizorem. Już nie rozmawiały. Patrzyły na ekran, lecz z głośników nie wydobywał się żaden dźwięk. Nadsłuchiwały w pełnym napięcia milczeniu.

Magda już miała udać się do pokoju, gdy dosłyszała skrzypnięcia schodów. Ktoś kroczył bardzo powoli, tak, jakby zmagał się z obciążeniem.

– Wraca…? – zapytała szeptem matka i poderwała się z kanapy.

Babcia, bez słowa, otworzyła drzwi na oścież.

Magda zadrżała, gdy odezwał się cichy, chrapliwy głos. Słyszała go po raz pierwszy, lecz irracjonalnie wyczuła, do kogo należy.

– No, to chyba wszystko…

– Tak, dziękuję panu – mruknął ojciec, a głośniej dodał: – Miałem okropny wypadek.

Magda poderwała się i zobaczyła, że starzec o pergaminowej twarzy klepie ojca po ramieniu. Jego chuda, szponiasta rękę dotknęła kurtki trzy razy. Dziewczynka nie mogła oprzeć się wrażeniu, że dłoń pociemniała. Cóż, światło lubiło robić psikusy.

– Miałeś wypadek w kasynie, Michał? – zapytała matka lodowatym tonem.

– Co? Nie, jak możesz! Gdyby nie nasz sąsiad, może nawet był umarł!

Babcia uniosła brwi.

– To znaczy?

– Zamknąłem się w piwniczce! Drzwiczki się zatrzasnęły!

– Co?

– To, co mama słyszy. Zatrzasnąłem się w piwniczce. I, cholera, siedziałbym tam do rana, bo, oczywiście, telefon nie łapał zasięgu! Czułem się jak w horrorze. – Ojciec wybuchnął nerwowym śmiechem. – Pieprzona technologia! Jak przychodzi co do czego… Anka, co ty robisz?

– Sprawdzam stan konta. – Matka zmarszczyła brwi i pochyliła się nad telefonem. – Dlaczego nie mogę się zalogować?! Michał, ty…

– Co? Nic nie zrobiłem!

– Michał, natychmiast podaj mi hasło!

– Mówię, że nic nie zrobiłem!

– Posłuchaj – warknęła babcia. – Anka może będzie mieć opory, ale wiedz, że to moje mieszkanie i wyrzucę cię z niego, kiedy będę chciała! Zagrasz raz i wylatujesz, dociera to do ciebie?

– Nie grałem! Nie było mnie w kasynie od czterech miesięcy!

Magda uznała, że ma już dość. Dorośli najwyraźniej zapomnieli o jej obecności, bo tylko patrzyli na siebie z furią. Nozdrza babci drgały niebezpiecznie, oczy ojca były jeszcze bardziej rozbiegane niż zwykle, a matka sprawiała wrażenie jakby lada moment miała wybuchnąć płaczem.

Dziewczynka przemknęła do swojego pokoju. Nikt jej nie zatrzymywał. Zasnęła, wspominając słowa, które dawno temu usłyszała od matki.

Kto gra w karty, ten ma łeb obdarty…

 

***

 

Babcia usiadła, przyciszyła stare radio i zapatrzyła się w ścianę. Przez chwilę jeździła paznokciem po stole, tam i z powrotem.

– I co? Sprawdziłaś to konto? Znowu zaczął grać?

– Nie. Nie wiem. Dalej nie mogę się zalogować – szepnęła matka. Ciągle była w piżamie. – Madzia, a ty co? Może włączysz sobie bajki? O ósmej będzie „Tabaluga”.

– O ósmej są „Muminki”. Nie cierpię Buki, nie chcę tego oglądać – jęknęła dziewczynka i rozciągnęła się na kanapie. Udawała przez chwilę, że jest znaną akrobatką, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.

– Może nie będzie Buki. A jak będzie, to przełączysz na coś innego – powiedziała babcia, nawet nie patrząc na wnuczkę. – Anka, a ty się obudź! Jeżeli nie możesz włączyć tego konta, to znaczy tylko jedno! Sama powinnaś już to wiedzieć!

– No, niekoniecznie. Może rzeczywiście coś się zepsuło? Albo robią jakieś aktualizacje. Naprawdę, mamo, może akurat…

– Anka, zdajesz sobie sprawę, że jeśli on znowu narobi długów…

– Nie narobi. On… on już stracił wszystko. Był na dnie. To go musiało czegoś nauczyć.

– Jeśli go nie nauczyło, to wszyscy na tym stracimy! Mam wyglądać komornika? Komornika! Będziemy modlić się, żeby to był tylko komornik, a nie mafia! Normalny bank nic mu nie da, zostaną mu tylko…

– Mamo, jeszcze nic się nie stało, a…

– Ale się stanie! Mówiłam ci, jak Madzia była malutka! Bierz ją i uciekaj, bo z hazardzisty już nic będzie. To jak pijak, uspokoi się na kilka lat, ale później znowu polezie na wódkę…

– Mamo, ale ja muszę mu pomóc! Kto, jak nie ja? Michał nie ma innej rodziny i nikt nie poda mu ręki. To… to jest mój mąż!

– A to jest moje mieszkanie. I nie ma w nim miejsca dla nałogowców! Dzwoń do banku! Jeśli czegoś nie zmieniali, to znaczy, że twój mężulek znowu szaleje. No, dziecko, na co czekasz? Jak chcesz wiedzieć…

Dalsze jej słowa utonęły w przeraźliwym krzyku Magdy.

Obie kobiety spojrzały na dziewczynkę w tym samym momencie. Telewizor śnieżył i trzeszczał.

– Co się stało?! – krzyknęła babcia.

– On… on tam był – wybełkotała Magda. – Zdzierał sobie… suchą…

– Dziecko!

Babcia doskoczyła do niej pierwsza i złapała ją za ramiona. Dziewczynka trzęsła się przeraźliwie i z trudem łapała powietrze.

– Co się dzieje?

– On… na… nas patrzy! I… zdzierał sobie skórę! I… i… i się śmiał!

Magda wybuchnęła płaczem.

– No już, już. Włączyłaś coś dla dorosłych? – Babcia pozwoliła, by dziewczynka przylgnęła do niej całym ciałem.

– Nie! Telewizor mi go pokazał. Pana… Kopca.

– Co?! Kochanie, jak to jego? Był w telewizji?

Ale Magda nie zdołała powiedzieć niczego więcej. Pokręciła głową, a po jej policzkach płynęły coraz gorętsze łzy.

 

***

 

– Zasnęła i coś jej się przywidziało – osądziła babcia. – Ciągle słyszę, jak rzuca się po łóżku. Nie śpi w nocy, to musi odreagować. Zresztą… wcale się jej nie dziwię. Anka…?

– Co?

– Wiesz, dlaczego ona się denerwuje. Przez tatusia.

– Mamo, wiem, że to nie jest dla niej łatwe, ale…

– Sprawdziłaś już chociaż czy on grał?

Anka pokręciła głową i wbiła wzrok w ścianę. Patrzyła z irytacją na złuszczoną farbę. Ile lat nikt tego nie malował?

– Dzwoniłam do banku. Mają jakieś problemy. Do południa wszystko ma działać – wyrecytowała. Czuła się jak dziecko. Jak kontrolowana nastolatka, choć przecież w niczym nie zawiniła.

– Nie zdziwię się, jak Madzia skończy u psychologa. Może nawet lepiej już ją zapisać? Skoro są dorosłe dzieci alkoholików, to hazardzistów pewnie też. Słyszałam, jak mówili w telewizji…

– Mamo! Ona nawet nie jest dorosła!

Magda zwinęła się w kłębek na łóżku. Wszyscy myśleli, że zasnęła, lecz słyszała każde słowo. Czuła, że stara kamienica będzie kolejnym domem „na trochę”.

 

***

 

Bardzo rzadko wychodziła sama. Ale sklep był po drugiej stronie placu, z dala od ruchliwych ulic, czy innych zagrożeń czyhających w biały dzień. Zresztą babcia i tak stała w oknie i nie spuszczała jej z oczu.

Magda wyszła z kamienicy i upewniła się, czy zabrała pieniądze.

Reklamówka i portmonetka, wszystko masz, możesz iść. Pamiętaj, seler i pietruszka. Sprawdź, czy na ławce nie ma pijaków, a jeśli są, to wróć. Pójdziesz później. Nikogo nie ma? Bardzo dobrze. Seler i pietruszka, seler i pietruszka.

Szła, powtarzając sobie w duchu słowa babci. Dzień był cichy i spokojny, lecz jak na koniec sierpnia było dość zimno. Odrapana sklepowa witryna raczej nie zachęcała do zakupów, lecz warzywniak dobrze się trzymał. W okolicy nie miał żadnej konkurencji. Magda pchnęła ciężkie drzwi.

I zamarła.

– Dzień dobry – pisnęła, zapominając o słowach babci.

– Dzień dobry – odrzekł pan Kopiec i podrapał się po żółtawym policzku. – Proszę jeszcze czerwoną kapustę. Mniejszą. Tak, ta będzie akurat. Jak tam tatuś?

Minęła dłuższa chwila, nim do dziewczynki dotarło, że to do niej kierowane są te słowa.

– Dobrze… Bardzo dobrze – wyszeptała.

– Cieszę się. Pamiętaj, dziecko, kto gra w karty, ten ma łeb obdarty. Wie pani, może jeszcze wezmę cytrynę. Tak, ta może być.

Sprzedawczyni spojrzała na niego zniecierpliwiona, jednak nic nie powiedziała.

Magda była ciekawa, jak czuje się w towarzystwie sąsiada. Czy również przepełnia ją niewytłumaczalny niepokój.

– Co się panu stało w twarz? – wypaliła dziewczynka. Słowa same wypłynęły z jej ust, nim zdążyła ugryźć się w język.

Na szczęście, pan Kopiec, miał chyba atak głuchoty, bo nawet na nią nie spojrzał. Położył na ladzie odliczoną kwotę i zabrał reklamówkę, z której wyglądał soczyście zielony por.

– Dziękuję pani bardzo. Do widzenia – rzekł i już miał położyć rękę na metalowej klamce, gdy nagle odwrócił się do Magdy. – Kiedy byłem bardzo mały, chorowałem. I matka zabrała mnie do znachorki. Odebrała mi chorobę, a w zamian dała coś nowego. Wiesz, jak to mówią, dziewczynko. Coś za coś. Złośliwiec za złośliwca.

Z wrażenia Magda zapomniała, po co przyszła do sklepu.

 

***

 

– Co to jest „złośliwiec”, babciu?

– Nie „co”, tylko „kto”. To ktoś złośliwy. Wiesz, ktoś kto ciągle się denerwuje i przez niego wybuchają awantury – odrzekła staruszka i przyciszała telewizor. Spojrzała badawczo na wnuczkę i pokręciła głową. – Madziu, śpisz w nocy?

– Tak, babciu. A znachorka?

– Taka pani, która zna się na chorobach… to znaczy, tak się mówi. Tak naprawdę, to nie wiadomo, czy rzeczywiście pomaga. Wiesz, pewnie nie szkodzi, ani nie robi niczego złego – mruknęła babcia. – U nas we wsi też taka była… Kazia miała na imię.

– I ludzie do niej chodzili, tak?

– Ja nie – odrzekła szybko staruszka. – Ale byli tacy, którzy często do niej zaglądali. Jak już nic im nie pomagało, to szli do Kazi…

– I co ona im robiła?

– Modliła się. Czasem rozbijała jajka… Dziecko, nie znam się na tym! Jak chcesz wiedzieć, w życiu bym tam nie poszła!

Magda pokiwała głową, udając, że rozumie nagły wybuch gniewu staruszki.

– Skąd w ogóle znasz to słowo? – zapytała babcia odrobinę łagodniej i wyciągnęła chudą rękę w stronę dzbanka z herbatą.

– Mama miała w krzyżówce. Trzeba było wpisać coś innego.

– Pamiętasz na ile liter?

– Nie.

– Cóż, ja spróbowałabym z „czarownicą” – rzekła cierpko babcia i głośno przełknęła łyk słabej herbaty.

 

***

 

Na początku zadzwonił telefon. Później zapanował chaos.

Trupia dłoń matki zacisnęła się na aparacie, a pogryzione do krwi usta niemal bezgłośnie wypowiadały kolejne słowa. Mimo że wyrazy nie były ze sobą związane, Magda bez problemu zrozumiała, co właśnie się wydarzyło. Babcia też.

– Pakuj go – powiedziała tylko i poszła do kuchni. Po chwili, w mieszkaniu rozległ się cichy gwizd czajnika.

Matka usiadła na kanapie i zakryła twarz dłońmi.

– Boże, ktoś od nich może tu przyjechać.

– Co on dokładnie zrobił? – odkrzyknęła babcia.

– Ten facet, z którym rozmawiałam, mówił, że potrzebuje mojej zgody na dużą płatność. Mówił też, że za trzy dni będzie mógł sprzedać rzeczy, które Michał zastawił. Rozumiesz! Powiedział, że mówi mi to z uprzejmości! Widział moje zdjęcie w portfelu i… i… Michał zostawił nasze numery, gdyby kiedyś zgubił… On… – Matka wybuchnęła płaczem.

Magda bez słowa przemknęła do swojego pokoju. Kolejnego miejsca „na trochę”? A może jednak nie? Rozejrzała się niepewnie. Farba na ścianach łuszczyła się całymi płatami. Jak sucha skóra.

Dziewczynka wzdrygnęła się i wpełzła pod kołdrę. Czuła, że jest zmęczona, bardzo zmęczona.

Wiedziałaś, że tak będzie.

Wcale nie.

Tak.

Nie.

Magda czuła, że jest jej zimno. Z oddali dobiegał podniesiony głos babci. I szloch matki.

– Jeśli on znowu przegra…

– Dzwoń do niego!

– Mówię ci, że nie odbiera! Boże, żeby tylko nikt tu nie przyjechał! Tego już nie wytrzymam!

– Anka! Uspokój się wreszcie i zacznij myśleć! Trzeba go spakować. Znał zasady.

– Mamo, dokąd on pójdzie?!

– Gówno mnie to obchodzi – sapnęła babcia i wpadła do pokoju wnuczki.

Magda patrzyła z niepokojem na siwe, rozwiane włosy i dłoń wędrującą w okolice serca. Staruszka wyglądała tak, jakby w każdej chwili mogła dostać zawału. Mimo to, wspięła się na krzesło i ściągnęła z szafy jedną z przywiezionych waliz. Tym razem, nie trzeba było nocy, by stwierdzić, że zapięcie przypomina zębiska potwora.

 

***

 

Fortuna toczyła się kołem. Nadeszła wygrana. Ostatecznie, ojciec został w domu. Sam rozpakował walizki. Gdy mocował się z zamkiem, przyciął sobie palec. Krople krwi zaprowadziły Magdę do kuchni.

Stał nad zlewem, obficie spłukując zranioną dłoń. Oczy miał mniej rozbiegane niż zwykle, usta w ogóle mu nie drgały. Ze zdumiewającym spokojem patrzył, jak woda miesza się z krwią.

– Wiedziałem, że wreszcie się odegram. Nie zostaniemy tu długo, Madziu. Będziesz miała większy pokój. Cieszysz się? Rozgryzłem ich. Ruletka to nic innego jak liczby… A liczby są pewne. Jeśli wiesz na którą postawić… A ja już wiem. Głupi mechanizm. Wszystko jest ustawione, dlatego… – Ojciec mówił coś jeszcze, ale Magda już go nie słuchała. Czuła, że słowa nie są już kierowane do niej. Pospiesznie wycofała się z kuchni.

– Krupierka mi to powiedziała! Rozumiesz? Ktoś od nich! – dosłyszała jeszcze.

Babcia spędzała ranek w przychodni. Matka nie opuszczała łóżka. Jej ciche pochrapywanie roznosiło się echem po mieszkaniu. W nocy zapewne nie mogła zmrużyć oka. Nie ona jedna.

Ojciec chodził po kuchni jak nakręcony. Trzaskał drzwiczkami od szafek, otwierał i zamykał szuflady. Był w ekstazie. Magda pamiętała podobne sceny. Zawsze poprzedzały wielodniowe milczenie i ukrywanie się przed światem. Później nastąpi panika. Będzie obwiniał wszystkich, z którymi grał. Ale nie przestanie, z pewnością nie. Dopiero pokaże, na co go stać. Odegra się. Udowodni, że nie ma planu doskonałego. W każdym oszustwie (wiedz, dziecko, że tam są sami oszuści, że to jeden, wielki spisek…) kryje się szczelina. Wystarczy ją odnaleźć. Później trzeba tylko zagrać, jeszcze raz, ostatni raz. Odegrać się za wszystkie czasy i pokazać wszystkim, kto tu jest głupcem.

Magda poczuła, że ją mdli. Sylwetka ojca wyłoniła się z ciemności.

– Wychodzisz gdzieś? – zapytał.

– Wyjdę po babcię – odparła i zawiązała różowe adidasy. – Wrócimy razem.

Wyszła z mieszkania. Zbiegła schodami przy kakofonii przeraźliwych skrzypnięć i jęków. Zatrzymała się przed mieszkaniem numer cztery.

I modląc się, by nie opuściła jej odwaga, zapukała do drzwi.

 

***

 

Wiedział, że przyjdzie. Wyczuła to w chwili, gdy spojrzała na jego pergaminową, zadowoloną twarz. Nie, ona wcale nie była zadowolona. Raczej zmartwiona. Tak, to na pewno zmartwienie, pokrzepiła się w duchu Magda i przestąpiła przez próg.

– Zagrał, co? – zapytał sąsiad. – Cóż, ważne, że nie przegrał. Jeszcze nie tym razem, prawda?

Mieszkanie było zaskakująco jasne. I czyste. W ogóle nie pasowało do dziwnego staruszka, przypominało raczej ekspozycję ze sklepu meblowego.

– Chodź tu, dziecko. Usiądź sobie – dodał, wskazując na kanapę. Jego sękaty palec dotknął ramienia dziewczynki i, choć było to ewidentnie przypadkowe, ta aż się wzdrygnęła.

– Przyszłam tylko o coś zapytać.

– O co?

– O znachorkę. Jak już nic nie pomaga, idzie się do znachorki, prawda?

W odpowiedzi podrapał się po brodzie. Milczał. Jego twarz, żółta i pergaminowa, przez krótki moment zdawała się jaśnieć osobliwym blaskiem. Nagle Magda poczuła, jak bardzo jest niziutka. Starzec za to wydawał się ogromny, tak, jakby w jednej chwili urósł o kilkadziesiąt centymetrów. Dziewczynka zamrugała gwałtownie i dziwne wrażenie minęło. Znów stała przed poskurczanym, zeszpeconym jakąś dziwną chorobą mężczyzną, który usilnie się nad czymś zastanawiał.

– Dziecko, nie mam pojęcia. Ja zupełnie tego nie pamiętam! Wiem tyle, co z opowieści matki… Poza tym… myślisz, że twojemu ojcu pomoże znachorka? – zapytał i uniósł dłoń do nosa. Podrapał się tak, jakby ukłuł go komar.

– Swędzi pana skóra?

Nie odpowiedział i Magda spłonęła rumieńcem. Czuła, że nie powinna o to pytać. Tymczasem, starzec ciągle się drapał, jakby zupełnie chciał pozbyć się skóry, która porastała jego twarz. Gdy syknął z bólu, dziewczynka aż się wzdrygnęła. Coś zmieniło się w jego wyglądzie, ale nie potrafiła powiedzieć, co takiego.

– Idź już sobie. Złośliwiec chce się wydostać – rzekł cicho mężczyzna i przerył policzek paznokciami.

 

***

 

Magda wróciła do mieszkania z poczuciem klęski. Gdy dostrzegła, że ojciec gdzieś zniknął, poszła obudzić mamę. Delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu i wyszeptała kilka słów, lecz kobieta poderwała się na równe nogi i z trudem stłumiła krzyk.

– Boże, Madzia…! Aleś mnie nastraszyła!

– Tata wyszedł – powiedziała cicho dziewczynka.

– Co?!

– Nie ma go w mieszkaniu. Ale nie wiem, kiedy sobie poszedł, bo chciałam wyjść po babcię…

Matka potarła twarz zaczerwienionymi dłońmi i pokręciła głową.

– A babcia… gdzie ona poszła?

– No, do lekarza. Tak jak mówiła.

– Co? Nie, przecież miała iść dopiero za tydzień. Mówiła mi, że zostaje, bo się pomyliła i wizytę ma w przyszły czwartek. Ale… kiedy ona wyszła? – Matka zarzuciła bluzę na piżamę.

– No, rano. Było chyba po ósmej…

– Madzia, jeśli żartujesz, to wcale nie jest śmieszne! Przecież… przecież była tu i powiedziała, żebym spała. Miała cię przypilnować. Boże, boże! Madzia, czy on szukał czegoś w kuchni? Gdzie właściwie jest mój telefon?!

Kobieta wybiegła z niewielkiej sypialni. Jedna chwila wystarczyła, by rozbudziła się całkowicie. Wpadła do saloniku jak burza i zrzuciła kartki z niskiego, okrągłego stołu.

– Boże, boże… – powtórzyła.

Odetchnęła głośno na widok telefonu. Drżącymi rękami wybrała numer. Minę miała taką, jakby lada moment miała wybuchnąć płaczem.

– Halo? Mamo, gdzie ty poszłaś…? Miałaś… Co? Co? Jak… – mówiła coraz ciszej, a jej dłoń z obgryzionymi do krwi paznokciami, jak zawsze w stresujących chwilach, powędrowała do ust. – Nie. Nie rób ze mnie wariatki! Co, może mi się przyśniło? No pewnie, że wyszedł. Hm? Dobra, zaraz to sprawdzę…

Matka odłożyła telefon na stolik i spojrzała na córkę. Objęła ją.

– Musimy poszukać w kuchni czegoś ważnego – szepnęła. – Pomożesz mi?

 

***

 

Wieś, z której pochodziła babcia, nie była ani spokojna, ani wesoła, lecz uczyła zaradności. I sprytu. Spryt ten objawiał się wstawieniem drugiego dna do niepozornej szuflady, czy wywierceniem nogi od krzesła. Niekiedy był jak iskra, powodująca wybuch awantury, innym razem stawał się podstawą do oskarżeń o brak zaufania. Ale zazwyczaj oznaczał ratunek i nie pozwalał na zupełne zburzenie znanego świata.

Matka otworzyła jedną z szuflad i wysypała pokrywki na posadzkę. Upadały z okropnym brzękiem, który rozniósł się echem po pomieszczeniu.

Po chwili wybuchnęła płaczem. Tym razem z ulgi.

– Jest… jest – wyszeptała i uniosła szeroką listwę udającą dno szuflady. – Pamiętaj, Madziu, że nie wolno ci o tym mówić. Zwłaszcza tacie. Dobrze? Jesteś już duża i wiesz, że czasem trzeba mieć sekrety, prawda?

Dziewczynka kiwnęła głową i zajrzała do wnętrza szuflady. Leżała tam wypchana koperta. Nim Magda zdążyła się jej dobrze przyjrzeć, zniknęła pod szeroką listwą i mebel znów stał się zupełnie zwyczajny.

Nie minęło wiele czasu, a babcia wróciła. Początkowo mama była na nią wściekła. Później jednak porozmawiały i przez chwilę było dobrze. Spokój został zburzony, gdy babcia otworzyła torebkę i położyła na stole wizytówkę jednej z kancelarii adwokackich.

Tego, co dokładnie powiedziała mama, Magda nigdy się nie dowiedziała. Właśnie wtedy niebo przecięła pierwsza błyskawica, a grzmot aż zatrząsł kamienicą. Tak rozpoczęła się burza, najgwałtowniejsza od wielu tygodni.

 

***

 

Wrócił nad ranem, przesiąknięty tytoniowym dymem i słodkawą wonią taniego alkoholu. Matka akurat przysnęła na kanapie i przegapiła moment, w którym kaptur zsunął mu się z czoła.

Ojciec przyłożył rękę do skroni. Krew zdążyła już zaschnąć, ucho prawie przestało boleć. Gdy Magda dostrzegła twarz odbijającą się w lustrze w przedpokoju, natychmiast wpełzła pod kołdrę. Kiedyś lubiła, gdy ojciec całował ją na dobranoc. Teraz modliła się, by do niej nie wszedł.

Ale jego kroki skierowały się do sypialni. Podłoga jęczała cicho, dopóki nie stanął na dywanie. Skrzypnęła drewniana komoda, do Magdy doszedł dźwięk wertowania papierów. Coś upadło z głuchym łoskotem, coś przesunęło się ciężko.

Obudź się, mamo, wyszeptała w duchu, lecz nie odważyła się wydusić z siebie słowa

Zapadła cisza, lecz nie na długo. Po chwili, Magda znów usłyszała kroki w korytarzu. Lekkie, tak jakby stawiało je dziecko.

Ojciec już nie hałasował. Odsunął się od komody i podszedł z powrotem do drzwi.

– Moja dobra córeczka – wyszeptał po chwili. – Nie powiesz nic mamusi, prawda?

Magda nadstawiła uszu. Tupot nóg znów wypełnił wąski korytarz. Dziewczynka zebrała w sobie całą odwagę i odwróciła się tak, by zobaczyć, co odbija się w lustrze.

Patrzyła na samą siebie, siebie w różowych adidasach i miękkiej, polarowej bluzie. Wrzasnęła na cały głos, lecz tamta Magda skorzystała z otwartych drzwi i wymknęła się z mieszkania.

 

***

 

Tego dnia kamienica była szydercza. Zamurowane okna przypominały nozdrza potwora, a szary tynk odpadał niczym płaty złuszczonej skóry.

Matka wyciągnęła Magdę na skwer. Przez chwilę patrzyły w milczeniu na budynek. Tym razem obie widziały w nim to samo.

– Powiedziałaś mu, gdzie babcia trzyma pieniądze? – Dziewczynka nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to wcale nie jest pytanie.

– Nie.

– Na pewno?

– Na pewno.

Nie uwierzyła jej, lecz tylko kiwnęła głową.

Magda spojrzała na ciężkie drzwi kamienicy. Otworzyły się powoli.

– Babcia?

Staruszka, ubrana tak, jakby właśnie wybierała się do kościoła, przywołała ją gestem.

– No idź – mruknęła mama.

 

***

 

Nie było jej w korytarzu, ani na schodach. Magda nie wierzyła, że babcia dałaby radę pójść do mieszkania tak szybko. Rozejrzała się. Ciężkie drzwi wróciły na swoje miejsce i nagle owinęła ją ciemność.

– Dzień dobry.

Nie dosłyszała własnej odpowiedzi. Czuła, że serce lada moment wyskoczy jej z piersi. Był tu, oczywiście, że tu był. I choć go nie widziała, czuła, że znów stał się ogromny, tak, jakby karmił się mrokiem.

– Twój tata znowu wyszedł, prawda?

Nie odpowiedziała.

– Mama jest na ciebie zła. – Nie było to pytanie. – Wiesz, że babcia bardzo długo oszczędzała? Odkładała pieniądze na czarną godzinę. Rozumiesz, co to znaczy.

– Przecież nic nie powiedziałam.

Starzec odetchnął ciężko.

– Oczywiście, że powiedziałaś. Byłaś tam, zdradziłaś tacie sekret.

– Nie!

– Nie? No to kto odbijał się w lustrze?

Magda przełknęła ślinę.

– Nie można być w dwóch miejscach naraz – wyszeptała.

– Można. Oczywiście, że można. Babcia przed chwilą cię zawołała, prawda? Ale jednocześnie nie wyszła z mieszkania. Jeśli mi nie wierzysz, możesz pójść na górę i przekonać się, że naprawdę tam jest.

Magda nie odpowiedziała. Coś mówiło jej, by zacząć krzyczeć i natychmiast wybiec z klatki, ale jednocześnie nie mogła się poruszyć. To głos starca zdawał się ją hipnotyzować.

– Posłuchaj, dziewczynko. Jeszcze możesz to wszystko odkręcić. Pamiętaj, złośliwiec za złośliwca.

– C-co?

– To, co słyszysz. Możemy się wymienić. Bardzo uczciwie. Nie będziesz już bezbronna. Właściwie, zyskasz całe mnóstwo możliwości. Ale musisz się zgodzić. Nie martw się, dziecko. Nie jestem oszustem. Wszystko ci opowiem.

 

***

 

– Marnie skończył – powiedziała później babcia, patrząc na sanitariuszy wychodzących z kamienicy.

Matka milczała. Nie była pewna, o kogo chodzi staruszce. Michał od dwóch dni nie pojawiał się w mieszkaniu. Przepadł jak kamień w wodę.

– Magda! Dziecko, popatrz na mnie. Bardzo dobrze się zachowałaś, słyszysz? Mądra z ciebie dziewczynka. – Staruszka pogłaskała wnuczkę po głowie.

– Ale mu to nie pomogło. Przyjechali za późno, prawda?

– Nie, Madziu. On prawdopodobnie umarł jeszcze w nocy.

– Co ty w ogóle tam robiłaś? – zapytała szeptem matka.

– Chciałam wyjść do sklepu po jabłka i zobaczyłam, że drzwi są otwarte – skłamała Magda, wytrwale jednak patrząc kobiecie w oczy.

Matka jakoś przetrawiła tę wiadomość, bo tylko kiwnęła głową. Myślami była daleko stąd. Dziewczynka przytuliła się do niej. Miała ochotę rozpłakać się ze strachu. Chciała powiedzieć panu Kopcowi, że się wycofała, że babcia wcale nie jest na nią zła, jednak nie zdążyła. Znalazła go martwego.

Leżał na kanapie z dziwacznie odchyloną głową. Magda, zanim jeszcze do niego podeszła, zapragnęła wybiec z mieszkania. Wyczuła irracjonalnie, że wcale nie są sami. Coś czaiło się w ciemnych kątach, rysowało się delikatnie tam, gdzie nie docierała nawet odrobina światła. I rosło, ciągle rosło. Z pewnością miało kły i pazury. Magda niemal czuła oddech bestii na karku.

Właśnie wtedy starzec, mimo że od wielu godzin martwy, otworzył oczy i parsknął śmiechem.

 

***

 

Ojciec odnalazł się dzień przed pogrzebem.

Gdy tylko wszedł do mieszkania, Magda wyczuła, że coś się wydarzyło. Słyszała, jak powoli wlecze za sobą nogi. Fotel stęknął przeraźliwie, zabrzęczało szkło, jakiś płyn osiadł w szklance z cichym bulgotem. Ojciec czknął i jęknął cienko, jakby zbierało mu się na płacz.

 

***

 

– Kawał dobrej roboty – powiedziała babcia. – Ciekawe, czym mu to wygładzili? Woskiem pewnie. Właśnie mówiłam Janinie, że bardzo dbają w tym Styksie, bardzo… Anka, słuchasz mnie?

– Słucham. I zastanawiam się, dlaczego tak chciałaś go obejrzeć. Nie jesteś przecież z rodziny, mamo.

– On nie miał bliskiej rodziny. Poza tym, nikt nie miał problemu z tym, że tam poszłam. Trzeba sprawdzić, czy dobrze go ubrali, umyli… Ale mówię ci, Anka, naprawdę się postarali. Wyglądał lepiej niż za życia, miał zupełnie zwyczajną twarz.

– Co?

– No mówię ci, nie miał nawet śladu. Zwykły, starszy człowiek! W pierwszej chwili go nie poznałam!

Matka kiwnęła głową. Powrót z pogrzebu był okropny. Sąsiedzi, choć nie przejmowali się panem Kopcem, gdy jeszcze żył, nagle poczuli się w obowiązku, by ciepło go wspominać. Ktoś pochwalił odwagę Magdy, lecz dziewczynka wybuchnęła tak przeraźliwym płaczem, że nawet najbardziej wścibskie z sąsiadek nie próbowały jej pocieszać. Opowiadały za to, jak miłym staruszkiem był pan Kopiec. Małomównym i skrytym co prawda, lecz przecież dobrze mu z oczu patrzyło. Żadna z nich nie zwróciła uwagi, że rumień pozostały po płaczu, utrzymał się na twarzy Magdy zdecydowanie zbyt długo. Nikt też nie dociekał, dlaczego dziewczynka ciągle się drapie.

Ojciec, będący pod wpływem leków na uspokojenie, został w mieszkaniu. Od rana przebąkiwał coś o odwyku. Matka była myślami obok niego. Magda nie miała co do tego wątpliwości. W przeciwnym razie kobieta na pewno zauważyłaby coś, co wypełzło spod progu mieszkania pana Kopca i ruszyło za nimi na cmentarz. Powarkiwało cicho, lecz znikało za każdym razem, gdy Magda się odwracała.

Koniec

Komentarze

Owszem, można dopatrzeć się tutaj cech horroru – jest specyficzna atmosfera, zagadkowe sytuacje, niedopowiedzenia, osobliwy sąsiad… A wszystko to wplecione w życie rodziny, może nie do końca zwyczajnej, bo mamy w niej uzależnionego od hazardu ojca, ale okazało się, że tyle wystarczy, by opowiadanie było zajmujące.

Podoba mi się przedstawienie tej historii widzianej i odczuwanej z pozycji Magdy.

Magda jest dla mnie największą zagadką – jest na tyle duża (z tego co piszesz o przeprowadzkach, wnoszę że pewnie ma jakieś dziesięć lat), że można ją wysłać po małe zakupy, ale całe dnie spędza z babcią, nie zauważyłam, by chodziła do szkoły. Czy Magda jest chora?

Rosso, mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo nie chciałabym cofać Biblioteki.

 

za­wie­si­ła wzrok na swoim zię­ciu. Pa­trzy­ła na niego tak, jakby chcia­ła wy­czy­tać z jego twa­rzy… –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

jeśli pa­trzy­ło się na bu­dy­nek od fron­tu, można było ulec ilu­zji i do­pa­trzeć się… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

za­mie­sza­li w nowym, dużym miesz­ka­niu w cen­trum mia­sta. –> Jak wyżej.

 

Magda była na tyle by­stra, by za­uwa­żyć, że dziew­czyn­ki, które stały po obu stro­nach pana Kopca… –> Na zdjęciu nie było pana Kopca. Było dziecko – Stasiek Kopiec.

 

Spoj­rza­ła ba­daw­czo na na wnucz­kę i po­krę­ci­ła głową. –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Wyjdę przed bab­cię – od­par­ła i za­wią­za­ła ró­żo­we adi­da­sy. –> Co to znaczy?

A może miało być: Wyjdę po bab­cię – od­par­ła i za­wią­za­ła ró­żo­we adi­da­sy.

 

Spryt ten od­zna­czał się wsta­wie­niem dru­gie­go dna… –> Nie wydaje mi się, aby spryt mógł się odznaczać.

Proponuję: Spryt ten objawiał się wsta­wie­niem dru­gie­go dna

 

do­strze­gła twarz od­bi­ja­ją­cą się w lu­strze na przed­po­ko­ju… –> …do­strze­gła twarz od­bi­ja­ją­cą się w lu­strze w przed­po­ko­ju

 

ru­mień po­zo­sta­ły po po pła­czu… –> Dwa grzybki w barszczyku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wooow, biblioteka od Reg! Bardzo dziękuję, zawsze po cichu o tym marzyłam. :D

 

Bardzo się cieszę, że lektura okazała się zajmująca. A jeszcze bardziej, że udało mi się przemycić trochę horroru, bo to było chyba największym wyzwaniem.

Dziękuję za komentarz i wskazanie błędów. Poprawiłam. :D

 

Edyta: a co do Magdy. Szczerze mówiąc, w założeniu akcja działa się podczas wakacji i widzę, że trochę zapędziłam się z wycinaniem niektórych scen. Zaraz dodam kilka zdań, żeby dało się to odczytać. :)

Jakże mi miło, Rosso, że pełniło się Twoje marzenie. :D

A horror jest z gatunku tych, które lubię najbardziej – bez krwi, rozwłóczonych bebechów, potworów i innych zombie, a jednak czytelnik czuje, że dzieje się tu coś szczególnego, coś, z czym sam nie chciałby mieć do czynienia. 

Uważam też, że bardzo przyda się kilka dodatkowych słów/ zdań, poświęconych Magdzie, tak aby jej postać stała się jasna, czytelna i nie budziła wątpliwości. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zdania zostały dodane i można wyczytać, że akcja toczy się podczas wakacji. Mam nadzieję, że niewielkie wzmianki okażą się wystarczające. :)

 

Mnie wystarcza zdanie: Trwały wakacje i wszyscy gdzieś powyjeżdżali, dlatego trudno było o nowe znajomości. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajny tekst, ma klimat starej kamienicy i dziwacznego sąsiada. Podobało mi się, czytałam z zainteresowaniem.

Dość dużo się zdarzyło w te wakacje, ale niech Ci będzie.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Finklo :)

 

Aha, i jeszcze pomysł na zdobycie klątwy mi się spodobał. Coś za coś jest dobre, życiowe.

Babska logika rządzi!

Podoba mi się pierwsze zdanie, które działa jak przynęta, zapowiadając tajemnicę. I jest jeszcze parę zdań w tekście, które są szczególnie ładne (”Ostatecznie, musieli zniknąć i oni.” i to z końca, gdzie sąsiad parsknął śmiechem).

Fajne są mieszane uczucia Magdy w stosunku do sąsiada, zupełnie niezrozumiałe, dlaczego dziewczynka czuje się winna.

Problem nałogu ojca wydawał mi się lekko odrealniony, a przynajmniej nie rezonował tak jak powinien (nie spotkałam się osobiście z uzależnieniem od hazardu w Polsce, więc immersja się kolebała). Natomiast samo odzwierciedlenie tego, jak nałóg (w pojęciu ogólnym) oddziałowuje na resztę rodziny było już w porządku. Ładnie pokazana opozycja babki-matki. Podobało mi się, że wplotłaś także objawy fizyczne.

Szkoda, że sąsiada było koniec końców tak mało – chciałabym poznać jego backstory.

No i skończyło się tak, jak podejrzewałam, co nie odebrało mi przyjemności z lektury. To jest dobry tekst, Rosso.

 

Później przenieśli się do peerelowskiego „kwadraciaka”, szarego i zimnego

Serio na południu tak się mówi? Jakie kanciaste słowo!

 

obwieścił [+,]że teraz wszystko się zmieni

Maga pchnęła ciężkie drzwi.

Obudź się[+,] mamo, wyszeptała w duchu

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dziękuję za przeczytanie i klika, kam_mod :D

 

Później przenieśli się do peerelowskiego „kwadraciaka”, szarego i zimnego

Serio na południu tak się mówi? Jakie kanciaste słowo!

Mój dziadek (Ślązak) mówił “kwadrociok”, ale sama najczęściej spotykam się z “kwadraciakiem”. Trudno mi jednak powiedzieć, czy to słowo jest jakoś silnie związane z regionem. Dla mnie było najnaturalniejsze na świecie :)

 

Myślę, że poczucie winy Magdy wynikało stąd, że rozumiała, iż odrzucanie kogoś z powodu odmiennego wyglądu jest złe. Jednocześnie sąsiad budził jej podświadomą niechęć.

 

A co do hazardu. Sama słyszałam o jednej osobie uzależnionej, natomiast reaserch wykonany na potrzeby opowiadania powiedział mi, że jednak trochę takich ludzi jest.

 

Idę wstawiać przecinki :D

To też było fajne. Zawsze jakieś urozmaicenie po policjantach-alkoholikach.

Babska logika rządzi!

Finklo, przyznaję, że temat hazardu wydaje mi się o wiele ciekawszy. Może właśnie dlatego, że nie jest tak hmm… oswojony jak alkoholizm? 

 

Któregoś wieczoru, ojciec nie wrócił domu.

do domu

– Nie ma go w mieszkaniu. Ale nie wiem, kiedy sobie poszedł, bo chciałam wyjść przed babcię…

przed?

 

Na pewno technicznie jest w porządku. Gdzieś w tle historii czai się zło, które pojawia się i znika, by ponownie wrócić, co jest dobrym zabiegiem. Mimo to opowiadanie nie urzekło, momentami zaczęło nawet trochę nużyć. Dialogi według mnie można by jeszcze podrasować, bo chwilami lekko sztywne. Ogólnie jest ok, ale od horroru oczekuję znacznie więcej.

Pozdrawiam i życzę powodzenia :)

Dziękuję, wojowniku, za uważną lekturę. Zaraz wprowadzę poprawki.

 

No właśnie trochę się obawiałam, że obyczajowa część (która raczej nie zaciekawi wszystkich czytelników) może przeważyć. Niby w jakimś stopniu moim założeniem miało być miksowanie gatunków, ale liczyłam, że nie zrobi się nudno. Na pewno “Złośliwiec” nie miał być typowym horrorem. 

Dziękuję za radę, w następnym opku na pewno postaram się podrasować dialogi. :))

Pozdrawiam i dziękuję :)

Podobało mi się. Mignęło mi kilka baboli językowych, ale nie popsuły one wrażenia z lektury. Tak jak Regulatorzy miałam też trochę problem z wiekiem bohaterki (czasem zachowuje się jak sześciolatka, czasem jak dziesięciolatka), najbardziej zazgrzytało mi wyrażenie “pareidolia”, jako że tekst narracyjnie prowadzony jest z pozycji dziecka.

Poza tym ładnie poprowadzony jest wątek grozy oczami dziecka i zmiksowanie go z trudną sytuacją w domu, dobre dialogi matka-babcia i osobno wnuczka, która jest najczęściej ich niemym świadkiem. Opowiadanie mnie wciągnęło, napisane dobrze, pojawiają się trafne zdania-puenty, choć w pewnym momencie wydało mi się odrobinę za dużo tych krótkich wyrażeń podsumowujących podrozdział. Jakkolwiek nadal były one ładne, to trochę zbyt “rytmicznie” mi to wtedy zabrzmiało.

Odrobinę przyjemność zabrały mi też końcowe zdania, bo w moim odczuciu “złośliwiec za złośliwca” – oprócz oczywistego wątku ze skórą twarzy – polegał tu na zmianie jednego nałogu ojca na drugi (alkohol, co sugeruje ten wąski akapit – jak to zobaczyłam, to pomyślałam, że super pomysł), a mam wrażenie że odebrałaś tam taką możliwość interpretacji (przebąkiwanie o odwyku – no, choć to tylko przebąkiwanie w sumie). Ale i tak wyszło dobrze, a ja pewnie poszybowałam ;)

Dobry, sprawnie napisany tekst. Klikam bibliotekę.

Pozdrawiam!

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Dziękuję za komentarz i klika, Minuskuło!

Trudność w ocenieniu wieku Magdy może brać się stąd, że dziewczynka dorastała w bardzo specyficznych warunkach. Z pierwotnej wersji wywaliłam scenę, gdzie matka mówi jej, by zachowywała się adekwatnie do wieku. Może nie był to najlepszy pomysł, ale, niestety, potrafię bardzo zapędzić się w wycinaniu scen z moich opowiadań XD

Kiedyś miałam (i pewnie nadal mam) tendencję do tego, że pisałam zbyt łopatologicznie i chcąc się tego pozbyć, niekiedy trochę przesadzę. 

 

Bardzo podoba mi się Twoja interpretacja z nałogami. Jest jak najbardziej prawidłowa. No, jak sama zauważyłaś, przebąkiwanie to tylko przebąkiwanie. ;)

Dziękuję za wizytę i również pozdrawiam!

Niezły tekst. Trochę atmosfery horroru poczułem, postać sąsiada także mnie zaintrygowała. Ukazanie świata oczami dziecka także niczego sobie. Choć powiem też, że czytałem rano i teraz, kiedy piszę komentarz, ciężko mi sobie przypomnieć coś naprawdę szczególnego, co by mnie zaintrygowało.

Przyzwoity więc koncert fajerwerków, ale koniec końców – ni ziębił, ni grzał.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Kamienica, w której mieszkali[+,] także była dziwna.

Ktoś planował gruntowany remont,

Gruntowany? ;)

Któregoś dnia[-,] ojciec wrócił niezwykle szczęśliwy i obwieścił, że teraz wszystko się zmieni.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

NoWhereManie, szkoda, że wyszło średnio, ale bardzo dziękuję za klika :) Może mój następny tekst bardziej zapadnie Ci w pamięć? :)

 

Anet, wielkie dzięki :) Wstawię te przecinki wieczorem :)

Nowa Fantastyka