Chata w lesie
Pustelnik wstał skoro świt i mimo chłodu poranka, wyszedł na dwór w samej piżamie. Pierwsze promienie słońca przebiły się przez gałęzie i nieśmiało zajrzały na polanę. Mężczyzna przeczesał palcami siwą brodę i zmrużył bystre, jasnobłękitne oczy.
– Udała mi się dzisiaj pogoda – mruknął pod nosem. – W sam raz na długi spacer – dodał z zadowoleniem.
Delikatna mgiełka rozproszyła się, ukazując światu starą drewnianą chatę, z dachem porośniętym mchem, pranie rozwieszone na sznurze i niewielką grządkę z mizernymi warzywami.
– Witaj przyjacielu! – zawołał wesoło pustelnik na widok małego dzwońca. Ptaszek przysiadł na kamieniu, strosząc piórka. – Za długo siedziałem na tym odludziu, muszę sprawdzić co się dzieje w okolicy.
Starzec obmył twarz w pobliskim potoku, ściągnął z linki pocerowane skarpety i zniknął w chacie.
Dolna stacja wyciągu na Kasprowy
Słońce przypiekało coraz mocniej, a wielobarwny tłum czekał w długiej kolejce do wyciągu. Większość turystów była doskonale przygotowana do warunków. Panowie ubrali się w przewiewne sandały, szorty i koszulki, panie miały na sobie lekkie baleriny i zwiewne sukienki. W modnych torebkach spoczywały niezbędne kosmetyki i, sądząc po ich rozmiarach… nic więcej. Nieodzownym elementem wyposażenia, bez względu na płeć, były modne okulary przeciwsłoneczne. Gdyby na kolejkę spojrzał ktoś zupełnie niezorientowany w sytuacji, pomyślałby, że to wejście na plażę, do kina, albo nawet pokaz mody. Nic bardziej mylnego, bo przecież to dzielni zdobywcy Tatr wyruszali na wyprawę.
– Anka, masz krem do opalania? – Chłopak w conversach zwrócił się do wysokiej blondynki. – Zjaramy się w tym słońcu na węgiel.
– Oj, Piter. Zginąłbyś beze mnie – odparła dziewczyna i wygrzebała z torebki żółtą tubkę.
– Dzięki, jesteś nieoceniona. – Cmoknął ją w policzek. – To co? Dzisiaj Orla Perć? – spytał, uśmiechając się zawadiacko.
– No pewnie! I jeszcze Rysy – zaśmiał się niski brunet w okularach. – Mamy dużo czasu, dzisiaj nie będzie padać – stwierdził, spoglądając na prognozę pogody w smartfonie.
– Seba, możesz sprawdzić, do której jeżdżą busy? Nie mam zamiaru iść z buta do Zakopanego – spytała atrakcyjna brunetka, krytycznie przyglądając się pomalowanym na zielono paznokciom.
– Iwonko, dla ciebie wszystko. – Chłopak uśmiechnął się szeroko.
– Dajcie spokój! – Piter machnął lekceważąco ręką. – Najpóźniej o piątej będziemy z powrotem na dole.
– O ile uda się wjechać na górę. – Ania skrzywiła się z niezadowoleniem. – Wygląda na to, że jeszcze z godzinkę poczekamy…
Niewielki dzwoniec przyglądał się wszystkiemu, z zaciekawieniem przekrzywiając łebek. Spojrzenie czarnych, paciorkowatych oczu zdawało się niepokojąco inteligentne.
Dolina Pięciu Stawów
Para turystów wczesnym rankiem opuściła schronisko w Dolinie Pięciu Stawów. Wokół było jeszcze cicho i spokojnie. Pierwsze promienie słońca mieniły się na błękitnej tafli wody. Ludzie zrobili kilka obowiązkowych zdjęć i ruszyli w kierunku Morskiego Oka. Nie uszli daleko; kiedy tylko przedarli się przez gęstą kosodrzewinę, ich oczom ukazał się widok na malownicze rumowisko skalne. Postanowili przysiąść i zrobić kolejne zdjęcia.
– Jeszcze w tę stronę, tak żebyś uchwycił trochę tamtej góry. – Kobieta wskazała upatrzony krajobraz. Mężczyzna przyłożył oko do wizjera i pstrykał zapamiętale. Nagle przestał i zamarł w bezruchu. – Co się stało? – spytała zaniepokojona towarzyszka.
– Słyszysz?
– Nie… Co takiego?
– Bądź cicho i słuchaj. – Przez chwilę panowała niemal zupełna cisza. Kobieta skrzywiła się z niezadowolenia i już chciała coś powiedzieć, ale nagle usłyszała. W szum wiatru wdarło się rytmiczne pogwizdywanie.
– Spójrz tam! – Mężczyzna z podnieceniem machnął ręką. – To świstak! Jest tam, w kamieniach! – Szybko wymierzył aparat i pstrykał z jeszcze większym zapałem niż wcześniej. – Jest za daleko! Muszę podejść bliżej. – Turysta nie zważając na osuwające się kamienie, zaczął brnąć w stronę zdziwionego gryzonia.
– Stój, to niebezpieczne – krzyknęła kobieta. – Jeszcze zsuniesz się na dół.
– Prawie go miałem – jęknął rozczarowany fotograf. – Schował się za tamtym głazem. Poczekaj, spróbuję go wypłoszyć. – Mężczyzna schylił się po kamyk i cisnął w stronę kryjówki świstaka. Nic to nie dało, więc podniósł następny pocisk…
– Żebym ja ciebie zaraz nie przepłoszył kamieniami! – Silny męski głos odbił się echem od górskich szczytów. Fotograf aż podskoczył z wrażenia i wypuścił kamień. Kilka metrów dalej, na szlaku stał starszy mężczyzna w starej zielonej kurtce. Nieznajomy oparł ręce na biodrach, na jego twarzy niedowierzanie walczyło z oburzeniem.
– Kim pan niby jest, żeby mnie pouczać? – Turysta otrząsnął się z pierwszego wrażenia.
– Kimś, kto nie toleruje znęcania się nad zwierzętami.
– Jakiego znęcania, ja tylko… zresztą, nie muszę się panu tłumaczyć. – Fotograf zmierzył wzrokiem intruza. Długa, siwa broda, niemodne ubranie i stare, znoszone buty. – Idź pan stąd i nie zaczepiaj porządnych ludzi – warknął, krzywiąc się z pogardą.
– Porządnych ludzi? – Starzec wydął wargi. – Jeżeli porządni ludzie zachowują się teraz w ten sposób, to strach pomyśleć, co robią ci drudzy.
– Chodźmy stąd kochanie – mężczyzna zwrócił się do żony. – Ten człowiek się nie odczepi, nie zamierzam z nim dyskutować. – Małżeństwo zaczęło się pośpiesznie oddalać.
– To może chcesz porzucać kamieniami? – krzyknął jeszcze starzec. Turyści przyspieszyli kroku, nie oglądając się. Siwobrody patrzył za nimi, marszcząc czoło. W dolinie zerwał się nieprzyjemny, chłodny wiatr.
Górna stacja wyciągu na Kasprowy Wierch
Wagonik wjechał na górę i powoli się zatrzymał. Ze środka wysypała się kolejna grupka spragnionych wrażeń turystów. Duża przejrzystość powietrza zapewniała wspaniałe widoki.
– Nareszcie – westchnęła Iwona. – Już myślałam, że dzisiaj nie dojedziemy.
– Spójrzcie, jak tu pięknie! – Ania zawołała z zachwytem.
– Popatrzcie na tego dziadka – szepnął konspiracyjnie Piotr. – Ja pierdzielę, normalnie Gandalf! – Na kamieniach nieopodal siedział starszy człowiek. Długa, siwa broda i włosy powiewały mu na wietrze. Ubrany był bardzo skromnie, w starą bawełnianą kurtkę, szare spodnie i podniszczone skórzane buty. Reprezentował ten szczególny rodzaj ludzi, którzy osiągnąwszy pewien wiek, przestawali się starzeć. Mężczyzna mógł mieć sześćdziesiąt, siedemdziesiąt, a może nawet więcej lat. Było w nim coś dziwnego. Wszyscy wokół podziwiali krajobrazy, on patrzył na wysiadających z wagonika turystów. W zamyśleniu przeżuwał kawałek owczego sera. Wyglądał na strapionego.
– Faktycznie. – Seba aż parsknął. – Gandalf, jak żywy! Brakuje mu tylko laski.
– Ciszej chłopaki, przecież on może nas usłyszeć – Ania zaniepokoiła się i ukradkiem zerknęła w stronę staruszka. Przez moment wydawało jej się, że patrzy prosto na nią. – Chodźmy już lepiej, wcale nie mamy tak dużo czasu – rzuciła.
– Czasu mamy, aż nadto – stwierdził Piotr. – Do Giewontu śmigniemy szybko szczytami, a potem już z górki.
– Stąd do Giewontu droga jest daleka i wcale nie taka łatwa – rozległ się dźwięczny męski głos. Czwórka turystów przystanęła i ze zdziwieniem spojrzała na siedzącego nieopodal staruszka. – Chyba nie jesteście dobrze przygotowani – dodał siwowłosy, wskazując na różowe trampki jednej z dziewczyn.
– Spoko dziadku. – Po chwilowej konsternacji, jako pierwszy głos odzyskał Seba. – To tylko sześć kilometrów – mówił wpatrując się w ekran smartfona – a suma podejść niewiele ponad pięćset metrów. Obrócimy w niecałe trzy godziny – dodał uśmiechając się szelmowsko.
– Bezpiecznej drogi zatem – odparł starzec, cmokając z dezaprobatą. Obserwował, jak czwórka przyjaciół oddala się. W pewnym momencie wszyscy parsknęli głośnym śmiechem.
Szlak do Doliny Strążyńskiej
Grupka kolegów szybkim tempem schodziła z Giewontu. Byli w doskonałych nastrojach. Wakacje trwały w najlepsze, żadnych planów, żadnych zmartwień. Wolność szumiała w głowach i mąciła wzrok. W tej chwili cały świat należał do nich, a jeśli nie świat, to przynajmniej droga którą szli.
– Dalej, dalej, chłopaki! – krzyczał któryś. – Na dole czeka zimne piwko!
– Ja to bym zjadł gofra – powiedział drugi, wzbudzając śmiech pozostałych.
– Jesteśmy w górach, nie nad morzem. Tutaj się je oscypki…
– A daleko nad morze?
– Nie wiem, nie było drogowskazu…
– Ej, to trzeba to naprawić. Przemo, masz spray?
– No jasne, nie ruszam się bez niego z domu. – Od pomysłu, do działania minęło zaledwie kilka sekund. Skalne zbocze zostało przyozdobione niebieską farbą, przy akompaniamencie żartów i chichotów. Napis głosił „Sopot”, była też strzałka wskazująca właściwą drogę. Towarzystwo przez chwilę podziwiało dzieło swojego kolegi, po czym ruszyło przed siebie.
Chwilę później tą samą drogą przechodził starszy turysta z gęstą, siwą brodą. Spojrzał na naskalne bohomazy i ze smutkiem pokręcił głową. Nagle na ramieniu staruszka wylądował żółtobrzuchy dzwoniec. Siwowłosy sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Marszczył w zamyśleniu czoło, patrząc nieobecnym wzrokiem. Ptaszek zaczął się wiercić i ćwierkać, jakby domagał się uwagi. – Tak, przyjacielu – mruknął starzec. – Miarka się przebrała – kontynuował, nie wiadomo do siebie, czy do ptaka. – Obawiam się, że czasy, kiedy ludzie bali się przyrody już nigdy nie powrócą. Stali się zarozumiali i pewni siebie. Zostaliśmy zepchnięci do najdzikszych i najbardziej niedostępnych zakamarków gór. Oni mają teraz telefony, latarki i samochody. Nie boją się ciemności, nie zabłądzą w lesie, prawie wszędzie mogą dojechać bez wysiłku. – Siwowłosy zacisnął ręce na drewnianym kosturze. – Jestem stary i widziałem już wiele. Z bólem serca obserwowałem, jak padają kolejne lasy, a w nocną ciszę wdziera się warkot silników i blask reflektorów. Nie mogę zatrzymać postępu, ale chyba już czas przypomnieć ludziom, że przyrodzie należy się poszanowanie. – Starzec pokręcił głową, uniósł kostur i zaczął recytować cichym, spokojnym głosem. Jego mowa była w szumie liści i szemrzącym potoku. Szept stopniowo przybierał na sile, odbijał się echem od skalnych ścian, wspinał się na granie i opadał w doliny. Wokół pustelnika zaczęła kłębić się mgła, gęstniejąc z każdą chwilą. Jego sylwetka stawała się coraz mniej wyraźna. Opar zdawał się ciągnąć do niego ze wszystkich stron. Szept zamienił się w krzyk, płaszcz siwowłosego załopotał na wietrze. Starzec przemienił się w ciemną, burzową chmurę i z nieludzkim wyciem wzniósł się nad korony drzew.
Potężny wicher uderzył w grupkę graficiarzy, zbiegających szlakiem. Ulewny deszcz zamienił ścieżkę w rwący potok, zmywając nieszczęśników razem z błotem i gałęziami kilkanaście metrów w dół zbocza. Błyskawica rozświetliła granatowe niebo, chwilę później powietrze rozdarł zwielokrotniony echem huk gromu.
W tym samym czasie, czwórka przyjaciół skuliła się w szczelinie, nieopodal szczytu Giewontu. Byli zziębnięci i przemoczeni, z przerażeniem słuchali piorunów, raz za razem uderzających w metalowy krzyż na wierzchołku.
Małżeństwo z aparatem pędziło ile sił w nogach z powrotem do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Deszcz i wichura rozszalały się już na dobre. Jakby tego było mało, nagle z nieba runął grad. Pociski wielkości ziaren grochu bezlitośnie siekły po twarzy i ramionach, przejmując lodowatym chłodem. Zrozpaczeni turyści przystanęli, żeby osłonić się plecakami.
Karczma, Krupówki
Na dworze było już zupełnie ciemno. Wichura się uspokoiła, deszcz miarowo bębnił o parapety. W środku było bardzo niewielu klientów. Przy barze siedział starszy człowiek, pogryzał orzeszki ziemne i popijał piwem z kufla. W dużym telewizorze leciały właśnie wieczorne wiadomości. Prezenter mówił coś o anomaliach pogodowych i ociepleniu klimatu. Materiał dotyczył gwałtownej burzy w Tatrach, która zaskoczyła turystów. Ratownicy musieli interweniować wiele razy, na szczęście obyło się bez ofiar śmiertelnych.
– Tatry pokazały dzisiaj swoje prawdziwe oblicze – powiedział barman. – Zapowiadał się piękny dzień, a tu nagle taka burza. Zupełnie jakby duch gór się rozeźlił.
– Bardzo dobrze to ująłeś, młody człowieku.
Barman, który był już dawno po pięćdziesiątce, spojrzał na staruszka z rozbawieniem i podał mu kolejny kufel piwa. – Od firmy – rzucił uśmiechając się.
– Dziękuję. – Starzec odwzajemnił uśmiech i zapatrzył się w ekran telewizora. – Mam nadzieję, że to ludziom da do myślenia, bo następnym razem ktoś zginie. – Barman nie wiedział, co odpowiedzieć. Spojrzał tylko z niepokojem na zaciętą twarz klienta.