- Opowiadanie: barniusz - Pantofelek

Pantofelek

No to stało się – mam coś, co można z powodzeniem nazwać już opowiadaniem, a nie krótkim dowcipem. A skoro mam, to wrzucam, choć z duszą na ramieniu. W krótkiej formie czuję się jednak nieco pewniej. 

Bardzo dziękuję Acowi za uczciwe zjechanie pierwszej wersji i dobre wskazówki odnośnie drugiej. 

PS. Jeśli ktoś czytał “Sowę”, zrozumie, jak bardzo zaśmiałem się, kiedy w trakcie pisania zaczął szwankować mi klawisz “i”. ;) Ale mam nadzieję, że wyłapałem wszystkie miejsca, w których zabrakło tej litery.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Pantofelek

Daleko, daleko w przyszłości, za siedmioma wynalazkami, za pięcioma wojnami, żył sobie Tomasz Sadzowski. Od siedemnastu lat pracował w fabryce części do robotów jako konserwator. Gdyby zapytać go, co robił wcześniej, jedynie wzruszyłby ramionami. Coś tam porabiał.

Wieczór był ponury jak zgrzyt źle naoliwionej maszyny. Słońce chowało się za horyzontem, rzucając cienie, które pokryły budynki Siódmej Strefy niczym tłuste plamy oleju. Tomasz wyszedł z fabryki i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnął jednego ustami prosto z opakowania, jakby nieużywanie do tego brudnych rąk mogło uczynić nałóg zdrowszym. Odpalił i zaciągnął się głęboko.

To nie był dobry dzień. Był paskudny. Tomasz pojawił się w robocie jak zwykle, o szóstej pięćdziesiąt, by przez następnych dwanaście godzin czuwać nad maszynami. Poza nim było jeszcze trzech konserwatorów – więcej nie było potrzeba. Roboty produkcyjne szwankowały rzadko, a niedawno nauczono je samodzielnie naprawiać najprostsze usterki.

Zbliżał się fajrant, kiedy nadajnik na nadgarstku Tomasza zapikał i zamrugał na czerwono, wzywając go do biura przełożonego.

Siedemnaście lat pracy przekreślone w trzy minuty. Redukujemy etaty. Maszyny są już niemal samowystarczalne. Nie musisz jutro przychodzić.

Skrzywił się na wspomnienie dzisiejszych wydarzeń i wyrzucił pet do kałuży. W myślach przeliczył, ile oszczędności mu pozostało. Nie było tego za wiele, ale jeśli szybko znajdzie nową pracę, jakoś da radę.

Chyba.

Wbił ręce w kieszenie znoszonych dresów i ruszył do mieszkania.

Wynajmował ciasną klitkę na ósmym piętrze bloku, w którym winda przestała działać wiele miesięcy temu. Każdego dnia pokonywał ponad setkę schodów w jedną i w drugą stronę. Każdego ranka czuł na klatce odór moczu i wilgoci, każdego wieczoru jego nozdrza uderzały zapachy przypalonych obiadów u sąsiadów.

Ale przynajmniej miał gdzie mieszkać.

Skręcił w wąską uliczkę, by jak zwykle przeskoczyć przez ogrodzenie i zaoszczędzić kilka minut drogi. Akurat zadzierał nogę na płot, kiedy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Wzdrygnął się.

– Nie jesteś stąd.

Kobieta była stara. Grube zmarszczki otaczały jej oczy i wargi, przywodząc na myśl okablowanie. Dłoń, którą trzymała na ramieniu Tomasza, była żółta, z kilkoma brązowymi plamami na wierzchu.

– Nie jesteś stąd, Tomaszu Sadzowski. Musisz wrócić. – W jej głosie pobrzmiewał ciężar wielu dziesiątek lat.

– O czym pani gada?

– Weź to. Ale nie wierz. Prawda jest inna.

Zanim zdążył zareagować, wcisnęła mu w rękę wygniecioną kartkę. Potem odwróciła się na pięcie. Wołał za nią, kiedy odchodziła, ale nie obejrzała się.

Sadzowski schował papier do kieszeni. Ogrodzenie zabrzęczało, kiedy przez nie przeskakiwał.

 

***

 

Przydzielono mu mieszkanie w jednym z najwyższych budynków w okolicy. Stąd doskonale widział potężny mur, oddzielający Siódmą Strefę od Szóstej i górujące nad nim wieżowce po drugiej stronie.

Kawalerka wyglądała dokładnie tak, jak ją zostawił, kiedy wychodził do fabryki. Odwiesił płaszcz na ten sam krzywy wieszak, przejrzał się w tym samym upalcowanym lustrze i usiadł na tej samej zarwanej kanapie, co każdego dnia po powrocie z pracy. Wetknął do ust kolejnego papierosa. Pięćdziesiąt dwa lata na karku, a człowiek wciąż nie wyhodował w sobie na tyle rozsądku, by rzucić, pomyślał ponuro.

Powiódł wzrokiem po grzybie na suficie i po ścianach, od których odłaziła niedokładnie przyklejona tapeta. Skrzywił się na widok dyni, którą przytaszczył do mieszkania w październiku i w przypływie lepszego humoru wyciął w niej posępną twarz. Już dawno powinien był ją wyrzucić.

Miał kilka możliwości, umiał to i owo. Do znalezienia nowej fuchy mógł dorabiać jako złota rączka. W tym bloku wiecznie coś się psuło, a fachowcy byli drodzy. Sąsiedzi pewnie by się ucieszyli, gdyby zaproponował im pomoc za pół ceny. A potem coś się znajdzie, coś się wymyśli. W najgorszym wypadku spróbuje sił za barem. Tam robot nigdy nie zastąpi człowieka. Nikt nie chciałby zwierzać się maszynie.

Zakasłał i wrzucił pet do zalanej wodą miseczki, w której już unosiły się inne, niby miniaturowe okręty z bronią biologiczną.

Z szafki w kuchni wyjął aluminiowy pojemnik. Obok stała butelka z resztką bimbru. Nie zastanawiał się długo i przelał całość do szklanki. Wrócił na kanapę, otworzył pudełeczko i wysypał na blat pieniądze. Oszczędności niemal dwóch ostatnich dekad.

Cholernie mało. Za mało, żeby móc pozwolić sobie na szukanie pracy dłużej niż dwa miesiące. Nie wyglądało to dobrze.

Pociągnął ze szklanki, skrzywił się i wyjął z kieszeni kartkę, którą dostał od staruchy. Rozprostował ją i zrozumiał, że ma przed sobą wycinek z gazety. Nieco tekstu i zdjęcie.

Zamarł. Ze zdjęcia wpatrywało się w niego trzech młodych mężczyzn. W jednym z nich rozpoznał siebie samego. W dużo młodszej, bardziej eleganckiej i zadbanej wersji, ale Tomasz nie miał wątpliwości. Był na tym zdjęciu.

Skandal w firmie Sadzowski, Sterczyński i Zioło. Tomasz Sadzowski (pierwszy z lewej, zdj.), jeden z partnerów spółki, oskarżony o malwersacje finansowe.

Tomasz poczuł pieczenie w gardle, kiedy dwoma dużymi łykami opróżnił szklankę z alkoholu.

Sadzowski, Sterczyński i Zioło to dziś jedna z trzech najbogatszych firm w Pierwszej Strefie. Obecnie ma jednak poważne kłopoty. Kilka dni temu do opinii publicznej dotarły informacje o wykrytych w spółce przestępstwach finansowych. Wczoraj wieczorem Tomasz Sadzowski przyznał się do wszystkich zarzucanych czynów, zaznaczając jednocześnie, że ani Robert Sterczyński, ani Andrzej Zioło nie mieli o niczym pojęcia.

Postępowanie trwa. Najprawdopodobniej jednak dni Tomasza Sadzowskiego w Jedynce są już policzone.

 Oskar Moszyn

Przeczytał artykuł jeszcze dwukrotnie. Czuł się dziwnie. Jakby jednocześnie czytał o sobie i o kimś zupełnie innym. Nigdy nie był w Jedynce, nigdy nie stał na czele firmy. Nie znał tamtych dwóch gości. Ale z drugiej strony… chociaż imię i nazwisko mogło być zbiegiem okoliczności, zdjęcie nie pozostawiało złudzeń.

To on.

Ale to niemożliwe. Odkąd sięgał pamięcią, mieszkał tutaj, w Strefie Siódmej. Tu budził się, chodził do pracy i jadł. Tu miał jeden nieudany związek, tu poznał kilku kolegów od kielicha.

I nagle dotarło do niego, że wcześniej nie było zupełnie nic. Do tej pory zupełnie o tym nie myślał. Nie czuł potrzeby, by wspominać dzieciństwo, by sięgać pamięcią dalej niż kilkanaście lat wstecz. Siedemnaście lat wstecz.

Artykuł, który czytał, znajdował się na pierwszej stronie. Odwrócił kartkę i spojrzał na okładkę. Odczytał datę wydrukowaną ponad tytułem dziennika i zaklął cicho. Siedemnaście lat wstecz.

A potem zobaczył jeszcze coś. Drobny tekst, napisany prostymi, równymi literami, na samej górze strony. U Szybkiego. Codziennie od 19. Oskar.

Oskar Moszyn. To nazwisko było w tej chwil wszystkim, co mogło połączyć go z wydarzeniami z przeszłości. Koniecznie powinien się z nim spotkać.

Ale najpierw musiał się napić. A potem trochę przespać.

 

***

 

Chociaż Tomasz nigdy wcześnie nie był w tym miejscu, czuł się jak stały bywalec. U Szybkiego wyglądało dokładnie tak samo jak reszta knajp w Siódemce. Krzywe krzesła, brudne stoły i rząd butelek na ścianie za barem, który czasy swojej świetności miał dawno za sobą.

Oskar wstał, kiedy Tomasz zbliżył się do jego stolika.

– Jak mnie poznałeś?

– Wyglądasz jak dziennikarz, w tej koszuli i okularach. I zupełnie tu nie pasujesz.

Uścisnęli sobie dłonie. Oskar był sporo młodszy. Dobrze ubrany, zadbany i z fryzurą, jakby dopiero co wyszedł od fryzjera. Tomasz poczuł ukłucie wstydu i zazdrości, kiedy pomyślał o swoich tłustych włosach i spranej bluzie.

Usiedli. Oskar zamówił piwo, tłumacząc że wolałby nie próbować tutejszej kuchni. Tomasz wzruszył tylko ramionami. Czuł, że tego wieczoru najbardziej potrzebować będzie alkoholu.

– Mów. – Pierwszą kolejkę Tomasz wypił niemal duszkiem. Piwo, choć smakiem przywodziło na myśl wylany asfalt, miało moc. Sadzowski otarł usta wierzchem dłoni. – Jak mnie znalazłeś, o co w tym wszystkim chodzi, czego chcesz?

– Spokojnie. – Oskar odsłonił w uśmiechu szereg białych zębów. – Wszystko po kolei. Jak cię znalazłem? Nie było łatwo i trochę mnie to kosztowało. Zaangażowałem chyba połowę kloszardów z Siódemki. Na szczęście nie cenią się jakoś szczególnie, inaczej poszedłbym z torbami. Dostali kopie tego artykułu i informację, jak wyglądasz. Mieli wręczać gazetę każdemu, kto pasował do opisu.

Tomasz uśmiechnął się krzywo.

– Bezdomni, menele… nieźle. Przez chwilę prawie uwierzyłem, że ta baba była jakąś wróżką czy wiedźmą…

– To niestety wykracza poza mój budżet. – Oskar również się uśmiechnął. – Zamieszanie z twoją spółką wyszło, kiedy byłem na ostatnim roku studiów. Zaczynałem pracę w gazecie i szukałem tematu, który pozwoliłby mi się wybić. Od zawsze wiedziałem, że będę celował w pierwsze strony. Ale niełatwo jest dzieciakowi bez nazwiska dostawać tematy na jedynkę. Sam musiałem coś znaleźć. Okazałeś się strzałem w dziesiątkę.

– Nic nie pamiętam. Jeśli ten artykuł to prawda, czemu nic o tym nie wiem?

– Dojdę do tego, tylko daj mi dokończyć. Czułem, że dzięki tej sprawie mam szansę zaistnieć. Nie zadowoliłem się więc jednym tekstem. Kiedy wszyscy stracili już zainteresowanie, ja kopałem dalej. I dokopałem się naprawdę głęboko. Zrobili cię na szaro, chłopie. Zioło i ten drugi, Sterczyński. Potrzebowali kozła ofiarnego. Nie udało mi się ustalić, czym cię przekonali, ale plan był taki, że weźmiesz wszystko na siebie. Firma nie przetrwałaby bez całej trójki, ale jednego można było poświęcić. Potem, kiedy sprawa przycichnie, mieli uruchomić swoje kanały, żeby cię ze wszystkiego wyplątać i po cichu przywrócić na stanowisko.

Sadzowski parsknął. Jeśli to wszystko prawda, był cholernie naiwnym facetem. Jeśli.

– Dlaczego nic nie pamiętam? – zapytał ponownie.

– No właśnie. Ze względu na to, że się przyznałeś, sąd nie miał problemu z wydaniem wyroku. Eksmisja do Siódmej Strefy i zakaz powrotu. Mogliście się odwoływać, a firmę było stać na adwokatów, którzy by cię z tego wyciągnęli. Ale twoi przyjaciele wpadli na inny pomysł. Woleli się całkowicie odciąć. A tobie zafundowali blokadę w pamięci.

– Co takiego?

– Tabletki w jedzeniu. W areszcie szprycowano cię chemią. Krok po kroku, aż w końcu wystarczyło, żeby zrestartować ci pamięć. Potem trafiłeś tutaj, przestałeś łykać to gówno i mogłeś zacząć tworzyć nowego Tomasza. Majstra, który od zawsze tu pracował.

– I skąd niby mam wiedzieć, że to wszystko prawda?

– A z jakiego innego powodu nie pamiętałbyś niczego wcześniej?

– Miałem wypadek, uderzyłem się w głowę. Operowali mi mózg przez guza. Cokolwiek.

– A czy to cokolwiek wyjaśni także, co robisz na zdjęciu z tamtymi dwoma? Zastanów się nad tym, a ja skoczę po drugą kolejkę.

Tomasz chwilę patrzył za odchodzącym Oskarem. To wszystko brzmiało tak absurdalnie, tak niewiarygodnie. Ktoś odebrał mu całe życie, zesłał do pracy na najniższym szczeblu, zabawił się jego kosztem. To przecież niemożliwe. Ale przecież… zdjęcie, artykuł, brak wspomnień.

Musiał być sposób, żeby się tego dowiedzieć.

Wrócił Oskar. W rękach niósł flaszkę wódki i dwa kieliszki.

– Pomyślałem, że przyda ci się coś mocniejszego.

– Żebyś wiedział.

Polał. Wypili. Alkohol palił w gardło.

– Czemu to robisz? – zapytał Sadzowski. – Dlaczego próbujesz mi pomóc?

– Media lubią sensację, a mnie ostatnio brak dobrego tematu. Twój powrót, tylko sobie wyobraź, to byłby materiał. – Dziennikarz puścił do niego oko.

– Załóżmy, że to, co mówisz, jest prawdą. Co mogę z tym zrobić?

Oskar Moszyn uśmiechnął się, nalewając do kieliszków następną kolejkę. Wyglądał, jakby od początku czekał na to pytanie.

– Słyszałeś o Pantofelku?

 

***

 

Budynek zajmowany przez Program Pantofelek robił wrażenie już z zewnątrz. Zbudowany z rozmachem tak nietypowym dla Siódmej Strefy, przyciągał wzrok z daleka. Reprezentował sobą wszystko to, czego brakowało w szarej rzeczywistości Siódemki. I tylko tym nielicznym, którzy zjawiali się tu z kieszeniami pełnymi kredytów, dawał obietnicę przygody.

Fasada nie mogła się jednak równać z tym, co Tomasz zastał wewnątrz. Białe, wylane żywicą podłogi, jasne ściany i rozświetlone sufity. Ekrany, z których uśmiechały się twarze pięknych kobiet, reklamujących Program. Spokojna muzyka i gwar rozmów.

– Program Pantofelek zapewni ci niesamowite doznania…

– …opcja C przeniesie cię do Strefy Trzeciej już za pięćset kredytów…

– …człowieku, jak się nawalimy…

– …zasmakuj świata elit…

– …a może tym razem w kobietę…

– …i przekonaj się sam!

Tomasz stanął przy recepcji. Uczesana w schludny kok młoda dziewczyna uśmiechnęła się do niego.

– Dzień dobry. W czym możemy panu pomóc?

– Chciałbym… skorzystać z programu – powiedział, a jego głos zdradzał, że tej nocy nie spał najlepiej. – Z pakietu A, z Jedynki.

– Oczywiście. Naszym klientom zapewniamy najlepsze warunki. Upowłokowienie w Strefie Pierwszej kosztuje dokładnie tysiąc kredytów, z których dwieście zostanie przetransferowane razem z panem, na drobne przyjemności. Jeśli pan sobie życzy, może zdecydować się zabrać więcej kredytów.

Tomaszowi stanął przed oczami widok rozsypanych na blacie kilkunastu banknotów. Oszczędności całego życia.

– Dwieście jest w porządku. Zapłacę tysiąc.

Dziewczyna przyjęła opłatę i podsunęła mu kilka dokumentów do uzupełnienia.

– Dodam, że każdy z naszych pakietów trwa równo sześć godzin. W Strefie Pierwszej znajdzie się pan dokładnie o wybranej przez siebie porze. Program przeniesie pana tutaj z powrotem sześć godzin później. Powłoką proszę się nie martwić, zadbamy o nią, gdziekolwiek ją pan pozostawi. Którą godzinę mam wpisać na formularzu?

– Osiemnastą.

Z recepcji Tomasz został odesłany prosto do gabinetu czternastego na pierwszym piętrze.

Plan, który zaproponował Moszyn, był naprawdę dobry. Pantofelek od kilku lat oferował mieszkańcom dalszych rejonów transfer do Trójki, Dwójki lub Jedynki. Mogli tam czuć się jak królowie, w obcych ciałach, korzystając ze wszystkiego, co pozostawało dla nich niedostępne w szarej codzienności. Swoje to kosztowało, ale było warto.

Tomasz jednak nie chciał się zabawić. Pragnął poznać prawdę i jeśli będzie trzeba, odzyskać to, co mu odebrano. Dziś wieczorem. Na bankiecie organizowanym z okazji dwudziestolecia spółki Sterczyński i Zioło.

W gabinecie czekał na niego pracownik w szarym kitlu. Plakietka na piersi informowała, że nazywał się Maksymilian Kownacki. Poprosił Tomasza, by się rozebrał i ustawił przy aparaturze pomiarowej.

– Pozwoli nam to dobrać najlepiej dopasowaną powłokę – wyjaśnił spokojnym głosem. – Początkowy szok i dyskomfort będą mniejsze, jeśli znajdzie się pan w ciele o parametrach zbliżonych do własnego. Raz upowłokowiliśmy faceta, miał prawie dwa metry, w ciele na metr sześćdziesiąt. Kiedy wrócił, chciał nas zaskarżyć. Zupełnie nie skorzystał z programu, nie wyszedł z apartamentu, bo nie był w stanie skoordynować ruchów w dużo mniejszym ciele.

Tomasz skwitował tę rewelację uprzejmym parsknięciem i zaczął się ubierać.

– Gdzie mnie upowłokujecie? – zapytał, kiedy Kownacki odczytywał dane z ekranu tabletu.

– Dla korzystających z opcji A mamy przygotowany specjalny hotel niedaleko centrum Pierwszej Strefy. Odzyska pan świadomość w jednym z pokoi. Proszę wykorzystać chociaż kilka pierwszych minut na pobyt tam i przyzwyczajenie się do nowych warunków. Potem może pan pójść, gdzie tylko zechce.

– I mam czas do północy, tak?

Kownacki zerknął na formularz.

– Dokładnie. Gwarantuję, że minutę później będzie pan już siedział tutaj, na tym łóżku i planował kolejną wizytę w Pantofelku.

Pracownik uniósł głowę znad wydruku, popatrzył przez chwilę na Tomasza i uśmiechnął się szeroko.

– Mamy dla pana coś idealnego. Będzie pasować jak ulał. Proszę się położyć. Pełny transfer świadomości trwa godzinę, powinniśmy zaczynać.

– Mogę tam coś ze sobą zabrać?

– Co kwadrans wysyłamy kuriera. Przedmioty, które będzie chciał pan mieć na miejscu, proszę położyć na tej szafce. Będą na pana czekały w apartamencie. Oczywiście w grę nie wchodzi broń ani nic nielegalnego. Na miejscu znajdzie pan również komplet dopasowanych ubrań i dwieście kredytów do wydania. Życzę udanej zabawy.

Tomasz sięgnął do kieszeni i położył na szafce wycięty z gazety artykuł. Obok ułożył legitymację prasową i dokument, które na pożegnanie wcisnął mu Oskar.

Moment później poczuł ukłucie w prawe przedramię. Po chwili laborant cofnął rękę ze strzykawką.

Obraz rozmył się, zawęził.

Coś kliknęło cicho.

 

***

 

Obudził się nagle i gwałtownie, jakby siłą wypchnięty z głębokiego snu. Oczy zaszły mu łzami od światła wpadającego przez zajmujące całą ścianę okno. Zamrugał kilka razy i wstał powoli, czując nieprzyjemne mrowienie w całym ciele. Jakby ścierpł aż po końcówki włosów.

Wszystko dookoła wyglądało tak, jak uprzedził go Kownacki. Przestronny, elegancki apartament. Na białym wieszaku rozwieszony granatowy garnitur, na szafce idealnie gładki banknot dwustukredytowy. Ale nigdzie… a nie, jest, tutaj, na stole. Wymięty wycinek z gazety, legitymacja na nazwisko Marka Kubłowskiego i notarialny dokument z trzema podpisami.

Pierwszych parę kroków postawił chwiejnie i niepewnie. Był nagi, pod stopami czuł chłód posadzki. Minął wieszak, by znaleźć się przed ogromnym lustrem.

Patrzył na mniej więcej czterdziestoletniego, zadbanego i wysportowanego mężczyznę. Gęste, jasne włosy, kilka zmarszczek wokół zielonych oczu, szeroka klatka piersiowa i umięśniony brzuch. Cholera, nawet penis tej powłoki robił wrażenie.

Pomyślał, że tak mógłby wyglądać, gdyby było mu dane żyć w Jedynce. Byłoby go stać na zdrowe jedzenie, miałby czas na siłownię i basen. Drobne operacje plastyczne byłyby na wyciągnięcie ręki. Penisa też by nieco powiększył.

Rozejrzał się po apartamencie. Jeśli faktycznie mógł mieć to wszystko, jeśli ktoś postanowił mu to odebrać…

Powłoka, choć w zdecydowanie lepszej formie, faktycznie była zbliżona do jego rzeczywistej postury. Wzrost mniej więcej się zgadzał, proporcje tułowia do rąk i nóg także, a kiedy zapinał zegarek, zdał sobie sprawę, że wzięto pod uwagę nawet jego leworęczność.

Gdy kończył wiązać krawat, niemal nie czuł już mrowienia w palcach.

Zegar na ścianie wskazywał osiemnastą dwadzieścia. Bankiet z okazji dwudziestolecia firmy Sterczyński, Zioło i Partnerzy rozpoczynał się o dwudziestej pierwszej. Tomasz wcisnął banknot do kieszeni i pokiwał głową. Wciąż pozostawało jeszcze trochę czasu, a on nie pamiętał, kiedy ostatnio mógł pozwolić sobie na prawdziwego burgera.

 

***

 

Sala bankietowa była pełna bogatych, świetnie ubranych ludzi. Tomasz co rusz mijał twarze, które przez blisko dwie dekady mógł oglądać wyłącznie w mediach. Zebrała się tu sama śmietanka. Prawdziwa wisienka na torcie społeczności Pierwszej Strefy.

Stał w narożniku sali, przy stoliku z alkoholami, skąd miał doskonały widok na gości. Po raz kolejny tego wieczoru napełnił szklankę rumem i wypił duszkiem. Czuł, że zaczyna mu szumieć w głowie. Trudno. Albo rausz, albo stres i miękkie nogi. Do tego pierwszego był bardziej przyzwyczajony.

– Trudny dzień, co? – Facet z aparatem na szyi pojawił się znikąd. Mrugnął do Tomasza i podstawił mu swoją szklankę. – Dla kogo pracujesz? Chyba jeszcze się nie znamy.

– Aaa… dla Twojej Strefy. Od niedawna.

– Ja robię zdjęcia dla Stylu Elit. Robert Nowicki.

– Marek Kubłowski.

– Coś taki spięty? Sama elita dookoła, człowieku, rozluźnij się i chłoń atmosferę. A materiał sam się zrobi. Wystarczy trochę popatrzeć, zajrzeć do kibla. Skandale na każdym kroku.

– A jednak jakoś wciąż trzymają się na szczycie. Sterczyński i Zioło.

– Gówno nie tonie, człowieku. – Nowicki wzniósł szklankę do toastu. – Obyśmy zawsze też płynęli z nurtem.

– Obyśmy.

Wypili. Tomaszowi nieco kręciło się już w głowie. Alkohol działał. Zastanowił się chwilę i postanowił zaryzykować. Właściwie i tak nie miał wiele do stracenia.

– Dwadzieścia lat w branży, co? A mogło skończyć się już po trzech. Co myślisz o całej tej historii z Sadzowskim?

Niech się dzieje, co ma się dziać. Jeśli Oskar kłamał, lepiej dowiedzieć się o wszystkim już teraz.

– Z kim? Sadzowskim?

Czyżby? Ty gnoju. Tomasz przełknął ślinę i poczuł, że robi mu się gorąco. Postanowił jednak jeszcze zaryzykować.

– Trzeci wspólnik w firmie, razem rozkręcili biznes. Potem wyciekły te wszystkie informacje o miganiu się od podatków i nielegalnej działalności, Sadzowski wziął wszystko na siebie…

– Kojarzę – przerwał mu Nowicki. – Rzeczywiście, było coś takiego. Co mam myśleć? Albo faktycznie był za wszystko odpowiedzialny i postanowił się przyznać, albo dał się wydymać jak ostatni kretyn.

Tomasz ścisnął mocniej szklankę. A więc Moszyn mówił prawdę. Niech to szlag. Ostatni kretyn…

– Może po prostu zaufał komuś, komu nie powinien. Może mieli wspólnie to rozwiązać, a jego przyznanie się było tylko zasłoną dymną, żeby zyskać nieco na czasie.

 – Może. Jeśli tak, nieźle go przewieźli. Zresztą pewnie nie tylko jego. Szósty rok z rzędu są w pierwszej piątce najbogatszych ludzi Układu. Człowieku, do tego nie można dojść, nie brudząc się trochę.

– Albo kogoś.

– Albo kogoś. Ale to było lata temu. Ten Sadzowski pewnie przekręcił się już gdzieś w Siódmej albo w ogóle wyjechał z Układu. Ciesz się chwilą, człowieku, tu i teraz. Oho, Różalska idzie do kibla z Deszczyńskim. Muszę to mieć. Miło było poznać, do zobaczenia przy tej czy innej okazji!

Odstawił szklankę i odszedł, chwytając aparat. Tomasz patrzył za nim chwilę. Kątem oka dostrzegł Oskara Moszyna, który kręcił się po drugiej stronie sali. No tak, pomyślał Tomasz, nie mogło go tu zabraknąć.

 

***

 

Dochodziła jedenasta czterdzieści. Chociaż nowa powłoka znosiła alkohol zdecydowanie lepiej niż Tomasz, po kilku drinkach był już mocno wstawiony.

Odstawił szklankę i ruszył przez zatłoczoną salę, by dostać się do toalety. Nie powinien był tyle wypić. Za kwadrans rozpoczyna się przemówienie Sterczyńskiego i Zioła. Musi być wtedy w stu procentach gotowy. Obnażyć prawdę tak, jak sobie to zaplanował. Do tej pory nie wiedział, czy to działanie pozwoli mu odzyskać utracone życie, czy tylko pogrąży firmę. W tej chwili obie opcje wydawały mu się satysfakcjonujące.

Spojrzał na podwyższenie, na którym mieli pojawić się jego dawni przyjaciele. Do tej pory nie trafił na nich w tłumie. Domyślał się, że są gdzieś w pobliżu, odcięci od wszystkich gości, w towarzystwie największych i najważniejszych osobistości. Piją szampany, za których cenę Tomasz mógłby w Siódmej wynająć całą kamienicę i otaczają się kobietami, których makijaż kosztuje więcej niż zdołałby kiedykolwiek odłożyć ze swoich marnych tygodniówek.

Nagle, prowadzony raczej przez złość, smutek i alkohol niż przez rozsądek i plan, ruszył przed siebie, w stronę sceny.

– O, tu jesteś. – Nagle znikąd obok pojawił Nowicki. – Co za impreza, człowieku.

Tomasz nawet na niego nie spojrzał. Chwiejnym krokiem  przepchnął się przez tłum i już po chwili był na scenie. Zdjął mikrofon ze statywu i włączył go. Przez salę przetoczył się głośny pisk.

Wszystkie rozmowy ucichły. Lepszego sposobu na zwrócenie na siebie uwagi wszystkich nie mógł sobie wmarzyć.

Ochroniarze pod ścianą wymienili spojrzenia. Dwóch ruszyło w jego kierunku. Miał mało czasu.

– Dobry wieczór państwu – powiedział do mikrofonu. Publika zawirowała mu przed oczami. – Już za chwilę na tej scenie pojawią się prawdziwe gwiazdy tego wydarzenia. Zanim jednak to nastąpi, pragnę powiedzieć kilka słów. Drodzy panowie ochroniarze, proszę o dosłownie trzy minuty. Potem sam się stąd wyrzucę. – Głos miał bełkotliwy. Chciało mu się wymiotować.

Pracownicy ochrony, wyraźnie zdziwieni, zatrzymali się pod sceną. Żaden z nich nie zdecydował się jednak ściągnąć z niej Tomasza. Zdziwił się, jak łatwo poszło.

No, to do dzieła. Czas na wielki powrót.

– Kiedy dwadzieścia lat temu trójka przyjaciół zdecydowała się na wspólny biznes, chyba żaden z nich nie przypuszczał, jak wielki to sukces. Mieli plany, marzenia, ambicje, ale nawet oczami wyobraźni nie widzieli się aż tu, na samym szczycie.

Zatoczył ręką półokrąg.

– Spójrzcie tylko. Wszyscy tu zebraliście się, by świętować dwudziestolecie firmy. Tego małego, studenckiego projektu, który rozrósł się do niebotycznych rozmiarów. Panowie, którzy za chwilę wyjdą na tę scenę, żyją życiem jak sen, a dzięki okazjom takim jak ta, każde z was może na chwilę go skosztować.

 Sięgnął do kieszeni marynarki. Ochroniarze poruszyli się nerwowo. Spojrzał na nich i spokojnym gestem wyciągnął fragment gazety.

– Ale nie wszyscy mają to szczęście. Nawet w Pierwszej Strefie tylko garstka zasłużyła na to, by otrzymać zaproszenie. O pozostałych Strefach nie warto wspominać. Nie to jest jednak problemem. Jest nim fakt, że zaproszenia nie otrzymała jedyna osoba, której należało się ono najbardziej. Człowiek, który dla dobra tej firmy oddał absolutnie najwięcej, bo całego siebie.

Przez salę poniósł się pomruk. Ludzie szeptali między sobą, patrząc na Tomasza ze zdziwieniem.

Uniósł artykuł na wysokość twarzy

– Ta kartka to coś więcej niż zwykły arkusz. To dowód na to, że już najwyższy czas, by panowie Sterczyński i Zioło obudzili się ze swojego snu. Firmę założyło trzech studentów. Dziś logo zdobią nazwiska wyłącznie dwóch. Czy ktokolwiek z was zastanawiał się, co stało się z trzecim?

– Został wyrzucony z Pierwszej Strefy za malwersacje, których się dopuścił. – Spokojny głos dochodził z końca sali.

W końcu się pojawili. Sterczyński i Zioło. Doskonale uczesani, w szytych na zamówienie garniturach. Tłum rozstępował się przed nimi, kiedy powoli szli w kierunku sceny.

Tomasz z trudem koncentrował na nich spojrzenie.

– To wersja, która trafiła do opinii publicznej. Ale prawda jest inna! Wrobiliście Sadzowskiego. Wrobiliście mnie, sukinsyny! Nie tak to miało wyglądać. Nie tak!

Błysnął flesz, na chwilę oślepiając Tomasza. Oskar Moszyn stał w pierwszym rzędzie, w dłoniach ściskając aparat.

Sterczyński i Zioło przyspieszyli. Nie biegli, ale szli już zdecydowanie szybciej. Sterczyński uniósł dłoń, na co ochroniarze wskoczyli na scenę.

– Siedemnaście lat! Siedemnaście lat w zasranej, cuchnącej Siódemce. W imię czego?!

Sadzowski rzucił się w bok, wyminął obu idących po niego ochroniarzy i zeskoczył ze sceny. Potknął się i tylko cudem nie upadł, wspierając się na ramieniu jakiegoś brodacza. Ludzie przesuwali się, by zrobić mu miejsce. Przechodząc obok kompletnie zdziwionego Nowickiego, wcisnął mu do ręki dokument z trzema nazwiskami u dołu. Sadzowski, Sterczyński, Zioło.

– Puść to do mediów. Przypomnij o mnie! – krzyknął, po czym rzucił się biegiem do drzwi.

Był już w progu, kiedy potężna dłoń zacisnęła się na jego ramieniu niczym imadło. Zabolało. Odwrócił się i stanął przed wyższym od siebie o głowę, łysym osiłkiem.

– Nie rzucaj się – rozkazał mężczyzna. – Nigdzie nie pójdziesz.

Tomasz ani myślał go posłuchać. Zamachnął się wolną ręką i spróbował uderzyć ochroniarza w twarz. Nie trafił, ale przynajmniej osłabił uścisk tamtego i zdołał się wyrwać. Rzucił się do ucieczki, potknął się jednak i runął na posadzkę. Próbował wstać, kiedy poczuł, że ochroniarz chwycił go za nogę.

Wierzgnął kilka razy, próbując się uwolnić. But spadł mu ze stopy, ale potężnie zbudowany mężczyzna już trzymał go za łydkę i ciągnął ku sobie.

– Mówiłem, żebyś…

Zegar wybił dwunastą.

 

***

 

Sadzowski siedział w swojej kawalerce na siódmym piętrze i palił papierosa. Głowę miał ciężką jak ramię robota produkcyjnego. W prasie, nawet tej szmatławej, jaka pojawiała się w Siódemce, wszystkie nagłówki były poświęcone wydarzeniom z poprzedniej nocy.

Odłożył na bok gazetę i zaciągnął się. Nowicki zrobił, co do niego należało. Dokument trafił do szerokiego obiegu. Grafolodzy bez trudu potwierdzili autentyczność podpisów. Sterczyński i Zioło byli skończeni.

Moszyn nie chciał wyjaśnić, jak wszedł w posiadanie tej umowy. Podpisanej przez całą trójkę deklaracji, że Tomasz weźmie winę na siebie, a pozostali dwaj wkrótce zajmą się wyciągnięciem go z kłopotów. Sadzowski nie mógł uwierzyć, że był wtedy tak głupi, by na szali naprzeciw kawałka papieru położyć całe swoje dotychczasowe życie. Całego siebie.

Gasił pet, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wyszedł do przedpokoju, mijając telewizor, z którego szczerzył się nieskazitelnie piękny Oskar Moszyn. Dziennikarz miał najlepsze zdjęcia i artykuł gotowy na kilka minut po całym zajściu. Teraz pojawiał się wszędzie, jako najlepiej poinformowany i dysponujący niedostępnymi dla innych faktami.

Tomasz położył rękę na klamce.

Dziennikarze na wywiad? Ktoś z mocą, by przywrócić go do Jedynki? Fanki?

Otworzył drzwi. Zbladł. Wczorajsze przekąski podeszły mu do gardła.

– Czy to twój bucik?

Tomasz przełknął ślinę. Do mieszkania wszedł facet, który wczoraj omal nie zmiażdżył ramienia jego powłoce. W lewej dłoni trzymał elegancki but.

– Sterczyński i Zioło są skończeni. Pójdą na dno, a ty razem z nimi – wyjąkał Sadzowski, cofając się o krok.

Mężczyzna spojrzał na niego z politowaniem, zakładając ciemne rękawiczki.

– Są na to za bogaci.

Silne pchnięcie wrzuciło Tomasza z powrotem do pokoju. Ostatnim, co widział, zanim stracił przytomność, była uśmiechająca się z telewizora twarz Oskara Moszyna.

Koniec

Komentarze

Takeshi Kovacs oraz Edmund Dantes? W roli drugoplanowej Zła Macocha. A właściwe dwie. Brakuje tylko powozu z dyni :).

Czytało mi się dobrze, z tym że logika mocno w tym tekście zgrzyta: byle łachudra może wejść na przyjęcie dla śmietanki śmietanek? Ochronie to za co płacą? Gość nie w grafiku, to wypad sprzed mikrofonu. Tanio też coś wychodzi bycie burżujem, nawet przez sześć godzin. I takie tam.

Ale napisane bardzo sprawnie. Uwagi mam tylko dwie: “… i przekonaj się na sam!”. Tu wiadomo, czegoś za dużo. druga uwaga – słowo “pet” się chyba odmienia? Ale nie chciało mi się guglać.

 

Reasumując – solidne rzemiosło, ale jednak nie we wszystko uwierzyłem.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzięki, Staruchu! Skrobię odpowiedź na szybko, więc tylko jedna sprawa, bardziej odniosę się po pracy: pet, jako nieżywotny, biernik ma równy z mianownikiem. Przynajmniej tak mnie uczono, choć też na co dzień odmieniam. ;) 

 

Edit:

Ok, mam chwilę po pracy – odnoszę się szerzej. :)

Jeśli chodzi o to, że byle łachudra może wejść na przyjęcie. Moszyn załatwił Tomaszowi legitymację prasową – a Moszyn to dziennikarz z Jedynki, więc pewnie też ma swoje sposoby i dojścia. Nie jest więc tak, że taka możliwość leży w zasięgu pierwszego lepszego mieszkańca niższych stref.

Podobnie z tym, że bawienie się jak król jest dość tanie. Te tysiąc kredytów, które kosztował Pantofelek, starałem się podkreślić jako oszczędności ciułane przez siedemnaście lat. Owszem, sporo pewnie szło w międzyczasie na wódę, owszem, nie jest to nieosiągalna kwota, ale Tomek naprawdę wpakował w tę akcję całą swoją świnkę skarbonkę. Możliwe, że za mało dałem temu wybrzmieć.

Ochrona się nie wykazała – tutaj pozostaje mi się zgodzić. Pewnie więcej ich nie zatrudnią. ;)

 

Gdybym ostatnio nie oglądał “Altered carbon”, to może może ; )

 

Dlaczego nie przeczytał kartki od razu?

Miejscami robi się niewiarygodnie przez takie wpadki – czy też “zgrzytnięcia logiczne”, jak to Staruch określił. Chociaż mi najbardziej ciążyło to, co wzięte wprost ze świata serialu. Jakoś nie mogłem się przemóc, żeby przeczytać na poważnie.

 

Ale, gdyby Tomasz powiedział gdzieś w tekście, że ma wujka w Ameryce … 

; D

 

Pisz więcej! ; D

 

Haha ;) Ja oglądałem zaraz po premierze, ale kończyłem czytać jakoś w grudniu. Więc możliwe, że opcja z powłokami silnie inspirowana – choć podświadomie – właśnie tym. 

Kartkę mógł przeczytać od razu, ale skąd miałby pewność, że nie jest fejkiem?

Dzięki za wizytę! ;)

Dobry tekst. Zgadzam się ze Staruchem – zmieszałeś “Modyfikowany węgiel” z “Hrabią Monte Christo” i “Kopciuszkiem”. Uważam, ze to udany miks.

Dobrze ustawiłeś sympatię czytelnika. Potem ładnie grałeś suspensem – jeszcze tylko 20 minut w jedynce, a tu bohater nic nie zrobił, tylko chla…

Nie bardzo rozumiem, jak ochroniarz go odnalazł po bucie. DNA było obce. Chyba że przez firmę wynajmującą ciała doszedł…

To nie był dobry dzień. Był paskudny. Pojawił się w robocie jak zwykle,

Co/ kto jest podmiotem w ostatnim zdaniu i dlaczego dzień?

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarz i za poświęcony czas! ;) Cieszę się, że uznajesz tekst za dobry i że mimo dopatrzenia się inspiracji (choć Hrabiego Monte Christo, głupio się przyznać, nie znam z lektury, a jedynie ogólnikowo), nadal jesteś w stanie ocenić go jako udany. 

Znalazł go po wypożyczalni. A przynajmniej taki miałem zamysł, choć chyba nie dałem mu należycie wybrzmieć, skoro pojawiła się u Ciebie taka wątpliwość. But był tylko żarcikiem – moim autorskim albo wyjątkowo oczytanego w baśniach sprzed setek lat ochroniarza. ;)

Swoją szosą, ciekawe, co działo się z ciałem po tym, jak bohater zniknął.

A “Hrabiego MC” polecam. W postaci książkowej, oczywiście. Mam wrażenie, że film straszliwie spłyca motywy – z czynienia sprawiedliwości zostaje zemsta.

Babska logika rządzi!

To może czytałeś Bestera “Gwiazdy moim przeznaczeniem”?

Bo to taki hrabia Monte Christo, tylko w sztafażu SF.

A Dumasa oczywiście polecam! Wsysa!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Kurczę, tego też nie. No cóż, kolejne książki do listy zabiorę się, jak skończę z półką wstydu. ;)

Inspiracje szalenie czytelne, ale nie odbierają przyjemności z lektury, wręcz przeciwnie – uatrakcyjniają opowiadanie.

Zastanawiam się tylko, dlaczego Moszyn odszukał Tomasza dopiero po siedemnastu latach? Bo zdaje mi się, że mógł wcześniej. Czy czekał do jubileuszu firmy, aby tym jaskrawiej błysnąć jako dziennikarz? Dlaczego program, z którego skorzystał Tomasz nazywał się Pantofelek?

 

mur, od­dzie­la­ją­cy Siód­mą Stre­fę od Szó­stej i i gó­ru­ją­ce… –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

od któ­rych odła­zi­ła krzy­wo przy­kle­jo­na ta­pe­ta Skrzy­wił się… –> Nie brzmi to najlepiej.

Brak kropki na końcu zdania.

 

Dzien­ni­karz pu­ścił mu oko. –> Dzien­ni­karz pu­ścił oko. Lub: Dzien­ni­karz pu­ścił do niego oko.

Oko puszczamy do kogoś, nie komuś.

 

– …  opcja C prze­nie­sie cię do Stre­fy Trze­ciej już za pięć­set kre­dy­tów… –> Zbędna spacja po wielokropku. Ten błąd pojawia się wielokrotnie.

 

do­ci­snął tłok strzy­kaw­ki, koń­cząc pierw­szy za­strzyk. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

To­masz wci­snął bank­not w kie­sze­ni i po­ki­wał głową. –> Literówka.

 

– Trud­ny dzień, co? – Facet z apa­ra­tem… –> Po pytajniku, zamiast dywizu, powinna być półpauza.

 

Od­sta­wił szklan­kę i od­szedł, chwy­ta­jąc za apa­rat. –> Od­sta­wił szklan­kę i od­szedł, chwy­ta­jąc apa­rat.

 

Chwiej­nym kro­kiem prze­pchnął się przez tłum i już za chwi­lę był na sce­nie. –> Chwiej­nym kro­kiem prze­pchnął się przez tłum i już po chwili był na sce­nie.

 

Czy któ­re­kol­wiek z was za­sta­na­wia­ło się… –> Zwracając się do tłumu, powiedziałabym raczej: Czy kto­kol­wiek z was za­sta­na­wia­ł się

 

Silne pchnię­cie wrzu­ci­ło To­ma­sza z po­wro­tem do sa­lo­nu. –> Tomasz mieszkał w lichej kawalerce, więc wątpię, aby tam był salon, zwłaszcza że kawalerka jest mieszkaniem jednopokojowym.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, dzięki za wskazanie błędów i poświęcony czas. Już poprawiłem. Ogromnie szanuję wypatrzenie dywizu :) No i niezła siara z tym salonem.

Chciałem dopytać o te wielokropki – czy brak spacji po nich tylko na początku zdania? Bo wydaje mi się, że np. w sytuacji O rany… niech będzie spacja jest ok? Ale mogę się mylić.

 

Śmiesznie z tymi inspiracjami, bo zupełnie poważnie siadałem do tekstu z tylko jedną – Kopciuszkiem. I chęcią zeswatania go z transhumanizmem. 

 

Program nazywał się Pantofelek, bo… hm. Bo spece od marketingu szukali dobrej nazwy do hasła reklamowego Wejdź w buty elity. Tak, to jest ten powód.

Chcia­łem do­py­tać o te wie­lo­krop­ki – czy brak spa­cji po nich tylko na po­cząt­ku zda­nia? Bo wy­da­je mi się, że np. w sy­tu­acji O rany… niech bę­dzie spa­cja jest ok? Ale mogę się mylić.

W podanym przykładzie, istotnie, jest OK.

Natomiast w zdaniach, którym „urwało” początek, tak jak w szeregu zdań w Twoim opowiadaniu, wielokropek winien być „przyklejony” do pierwszej litery pierwszego wyrazu; tam spacje były zbędne. Zbędna spacja po wielokropku pozostała jeszcze w tym zdaniu: – … opcja C prze­nie­sie cię do Stre­fy Trze­ciej już za pięć­set kre­dy­tów…

 

Bardzo się cieszę, Barniuszu, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak przypuszczałem, ale miło mieć potwierdzenie. Jeszcze raz dzięki!

Bardzo proszę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Ja tutaj zamiast hrabiego Monte Christo, widzę nawiązania do “Pamięci Absolutnej”. No i “Altered Carbon” – wiadomo ;) Mimo wszystko, wg mnie są to inspiracje, a nie zapożyczenia, więc jest okej.

Zgrabnie napisane, bogaty język (np. porównania robotowe). Twist kopciuszkowy na końcu – dobry pomysł. Ogólne wrażenie bardzo pozytywne, historia mi się podoba i dobrze, gładko się czyta.

Mam nieco problem z tą “zemstą” Sadzowskiego, to mi się wydaje zbyt proste – bez problemy dostał się na bankiet dla elit, wszedł na scenę, powiedział kilka słów i zamachał umową. To mnie nie przekonuje.

 

Kilka uwag do tekstu:

Daleko, daleko w przyszłości, za siedmioma wynalazkami, za pięcioma wojnami, żył sobie Tomasz Sadzowski

Przyszłości – Sadzowski → nie czuję, że rymuję? Czy specjalnie tak?

 

I tylko tym nielicznym, którzy zjawiali się tu z kieszeniami pełnym kredytów,

Pełnymi.

 

Penis też by nieco powiększył.

Penisa.

Che mi sento di morir

Przyszłam tu z przyspieszeniem ze względu na nominację, no i tak… Jesteś z całą pewnością bardzo obiecującym narybkiem, szanowny Barniuszu, niemniej do tego tekstu mam sporo zastrzeżeń.

 Najmniej istotne jest to, że średnio tu widzę “Hrabiego Monte Christo” (który oprócz bycia klasyką i mustem popkulfurowym, jest też jedną z moich absolutnie ulubionych powieści) – trudno zresztą, żeby tu był mocno obecny, skoro Ty nie znasz książki. Ale nie piszę o tym dla przyjemności pisania o ulubionej powieści. Tylko dlatego, że Twoja historyjka prosiłaby się o powieściowy rozmach. Moim głównym zarzutem jest to, że w niecałych 30k postanowiłeś upchnąć historię, która zasługiwałaby na kilka razy tyle.

Leniwy wstęp bardzo dobrze rokuje, scena ze staruszką jest przednia, potem jeszcze napięcie trzyma, choć już scena z Oskarem zaczyna niebezpiecznie przyspieszać., a kołek, na którym wisi moja niewiara zaczyna się zachowywać, jakby go przeżarły korniki. Potem niestety jest zjazd, wynikający nie z braku pomysłu, ale z przyspieszenia. Nie przemawia do mnie to, że bohater postanowił całą tę vendettę przeprowadzić na jednej imprze. To się prosi o kilka wizyt w Jedynce, o powolne śledztwo, o mnóstwo przygód po drodze i w końcu ostatni akt, w którym wszystko zostaje ujawnione. Zakończenie może nawet zostać, czemu nie, choć coś mi w nim nie zagrało.

W związku z tym przyspieszeniem nie przemawia do mnie ani motywacja bohatera, ani jego plan działania. A przede wszystkim to, co już ktoś wcześniej zauważał: że sypie się logika. Skoro Tomasz wszystko zapomniał, skoro go karrnie pamięci pozbawiono, to zbyt łatwo wierzy w rewelacje, a zwłaszcza zbyt łatwo wchodzi w rolę mściciela i dawnego siebie. Nie mówiąc już o tym, że w tego typu antyutopii ci bogaci i wpływowi przyjaciele zadbaliby o to, żeby koleś zesłany do Siódemki nie nazywał się tak, jak ich dawny wspólnik…

No i jeszcze taki drobiazg. Po co te rozkminy o penisie? Nawet jeśli dla sporego procentu populacji męskiej jest to rzeczywiście tak ważny aspekt to tu sprawia wrażenie elementu wrzuconego, żeby było bardziej edgy. Nie jest.

 

Wykonanie bardzo dobre, gratki.

 

Swoją drogą byłam przekonana, że pantofelek wziął się w każdym wymiarze (autorskim i wewnątrzświatowym) od Kopciuszka…

http://altronapoleone.home.blog

@BasementKey

Cieszę się, że tekst się spodobał i dziękuję za Twój czas na lekturę i komentarz. Miło, że doceniłeś porównania, bo w pierwszych zdaniach faktycznie najbardziej zależało mi na tym, żeby za ich pomocą wprowadzić w klimat i realia. Choć teraz mam wrażenia, że im dalej w tekst, tym bardziej o tym zapominałem. 

Literówki za chwilę poprawię.

A z penisem, uwaga, uwaga, mam problem. I tutaj bardzo przepraszam, Drakaino, ale pozwolę sobie na ciąg dalszy rozważań na jego temat. Choć tym razem wierzę, że powód będzie dla Ciebie w pełni usprawiedliwiał zdarzenie. 

Penis to rzeczownik. Męski, nieżywotny. Więc, zgodnie z paradygmatem odmiany takowych, powinien mieć biernik równy z mianownikiem. Tak jak wzmiankowany wyżej w komentarzach pet, tak jak widzę stółkupuję samochód czy – bliżej tematycznie – uderzyłem się w łokieć

Biernik równy z dopełniaczem to cecha męskoosobowych, żywotnych – a więc widzę psapoluję na ptaka.

No i tu pojawia się kłopotliwa kwestia. Penis, jak łokieć, to część ciała i sama w sobie powinna pozostać nieżywotną. A więc skoro uderzyłem się w łokieć, to uderzyłem się w penis. Tymczasem dla wielu – dla mnie też! – brzmi to dość nienaturalnie. Pewnie ze względu na przyzwyczajenia językowe. I tu zagadka. Czy penis, z przyczyn dość oczywistych, jest powszechnie traktowany jako dobry ziomek, przyjaciel i towarzysz, co rzutuje na jego traktowanie jako żywotnego? ;)

Nigdzie nie znalazłem dobrego opracowania i jasnej odpowiedzi, a bardzo chętnie bym się z takową zapoznał. Wydaje mi się też znamienne, że w wypowiedziach medycznych penis odmienia się już zgodnie z regułą i tam często słyszy się, że trzeba zoperować penis. Ale trudno, żeby lekarz traktował go jako ziomeczka – dla niego to po prosu część ciała, element do operacji, co dość mocno… pozbawia duszy. :D

Rozważania te snuję w dużej mierze z przymrużeniem oka, ale gdyby ktoś miał jakąś konkretną wiedzę i bibliografię, to bardzo chętnie doczytam! 

 

@Drakaina

Tobie również bardzo dziękuję za wizytę. Cieszę się, że tekst się spodobał i z pokorą przyjmuję uwagi. Z pokorą i w sumie również z radością bo skoro uwagi sprowadzają się przede wszystkim do szkoda, że nie napisałeś więcej, to dla mnie to dobry znak. Znak, że byłabyś w stanie przeczytać więcej mojej pisaniny i nie uznałabyś tego za stratę czasu. A to miłe.

Przyznaję, temat potraktowany może nazbyt pobieżnie. Może rzeczywiście, gdyby na przykład dać więcej miejsca na podkreślenie tragicznej sytuacji życiowej w Siódemce, decyzja Tomasza o wyruszeniu do Jedynki byłaby bardziej czytelna. Uwierzył czy nie, dostał szansę, by się wyrwać, więc w to poszedł. Wierzyłem, że strata pracy, zagrzybiała kawalerka i alkoholizm jakoś to zarysują, ale widocznie trzeba było więcej.

Tekst ma takie rozmiary, jakie ma, ponieważ… nie dojrzałem jeszcze do pisania dłuższych rzeczy. Planowanie obszernych opowiadań zawsze kończy się na planowaniu. Im więcej pomysłów i wątków po drodze, tym większa szansa, że gdzieś to porzucę. A nie lubię porzucać tekstów, dlatego staram się małymi kroczkami zbliżać do coraz większych objętości. Niestety wygląda na to, że tym razem trochę za bardzo wszystko upchałem.

Rozkminami o penisie nie chciałem szokować i wywoływać emocji. Jeśli zniesmaczyłem, przykro mi. Po prostu zastanowiłem się, na co może zwrócić uwagę nagi facet w obcym ciele i akurat członek wydał mi się jednym z najbardziej oczywistych elementów. A że był większy, to wzbudził zazdrość, a zazdrość przyniosła kolejną myśl – mógłby takiego mieć. Celowałem w prawdę postaci, nie w sensację. :)

I na koniec – kiedy przeczytałem o nominacji, przeszukałem forum, by zrozumieć, o czym piszesz. Znalazłem post o propozycji Finkli, który nie do końca rozjaśnił mi, do czego zostałem nominowany i jakie są tego konsekwencje, ale skoro jedną z nich jest Twoje pojawienie się pod moim tekstem, to ja ogromnie dziękuję i w ogóle!

A znalazłeś taki temat w Hyde Parku “Najlepsze opowiadania lutego”? NWM coś się spóźnia z aktualizacjami, ale trochę wyjaśnień powinno tam być.

Babska logika rządzi!

Znalazłem, dziękuję! :)

Bardzo ciekawe opowiadanie. Wziąłeś znaną wszystkim baśń i uplotłeś bardzo ciekawą intrygę, wykorzystując do tego motyw transferu osobowości. Zakończenie też mi przypadło do gustu – sprowadzające na ziemię, odzierającą baśń z “magiczności”. Także na froncie fabularnym tekst się trzyma.

Konstrukcyjnie trochę przeszkadzał początek, kładący kawę na ławę w rozmowie z Oskarem. Późniejsza scena z powłoką zaciera to wrażenie, więc nie psuło to przyjemności. Tempo później rozwija się dobrze, akcja nie biegła do przodu ani nie spowalniała za mocno.

Językowo jest okej.

Podsumowując: bardzo fajny koncert fajerwerków, bawiący się treścią baśni i kontrastujący ją z brutalną rzeczywistością. Dla mnie wart klika.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Barniuszu, poprawiłeś usterki, więc naprawiam własne zaniedbanie i klikam. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@barniuszu, szczerze mnie rozbawiłeś rozważaniami o penisie :)

 

jest powszechnie traktowany jako dobry ziomek, przyjaciel i towarzysz, co rzutuje na jego traktowanie jako żywotnego

:D

 

Trochę poszukałem w necie i mam takie dodatkowe wnioski:

– na stronie wiki w odmianie w bierniku zapisane obie formy + przykład użycia zw bierniku z “-a”: Penisa mają nie tylko mężczyźni, ale też większość ssaków i struś.

w korpusie tekstów PWN pojawiają się również obie formy. Z tego co widzę, forma penis jest bardziej typowa dla tekstów naukowych lub pseudonaukowych, a forma penisa dla teksów literackich lub pseudoliterackich.

 

Sprawa pewnie nie jest taka prosta, ale ja bym się oparł na intuicji językowej, a ta mi podpowiada odmianę z “-a”. Decyzja Twoja ;)

 

Che mi sento di morir

,,Majstra(+, )który od zawsze tu pracował. "– przecinek.

,,Chwilę potem poczuł ukłucie w prawe przedramię. Po chwili laborant cofnął rękę ze strzykawką."

 

Wiesz co, Barniuszu, tytuł opowiadania za nic w świecie nie skojarzył mi się z ,,Kopciuszkiem” ani nawet z rodzajem obuwia. A z czym?

Z prostistem zwierzęcym. XD

<kaszle>

…w każdym razie opko podobało mi się. Akcja była płynna, sceny nie dłużyły mi się, pomysł z przenoszeniem osobowości też przypadł do gustu. 

Dzięki za umilenie dnia. ^^

@NoWhereMan

Dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że tekst się spodobał. :) W pierwszej wersji tekstu akcja w ogóle szła jak po sznurku, w taki sposób, że czytelnik od pierwszej sceny wiedział, czego spodziewać się na końcu. Cieszę się, że tutaj tylko jedna scena daje takie wrażenie, które potem jest zacierane. ;)

 

@regulatorzy

Milutko, dzięki!

 

@BasementKey

Dzięki za zgłębienie tematu. W takim razie chyba zmienię na formę, która mnie też bardziej odpowiada.

 

@Draconis

Cała przyjemność po mojej stronie! A skojarzenia, cóż… nie wkuwasz przed maturą z biologii? ;)

Maturka ,,dopiero” za rok, a odnośnie wkuwania: i tak lecę hurtem z tematami z biolki, bo istnieje zagrożenie, że z materiałem wyrobimy się jakoś tydzień przed egzaminem (to jest optymistyczna wersja, bardziej prawdopodobne, że skończymy jak poprzedni maturzyści XD), poza tym, są plany z olimpiadą, także ten… 

 

Dobijam bibliotekę, bo tekst na to zasługuje – podoba mi się stylistycznie, a i pomysł niczego sobie; nie mam nic przeciwko wyraźnym i czytelnym inspiracjom, zwłaszcza, gdy fajnie użyte. 

Jeśli chodzi o fabułę, to trochę pokręcę nosem, ale to później. Na razie praca, a póki co moje maszyny nie potrafią się same naprawiać, ani nawet obsługiwać ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki! :)

A właściwe, to pies drapał kręcenie nosem. Tekst fajnie napisany, z fajnym pomysłem, nie rzucającym wprawdzie na kolana świeżością, ale fabuła nie dres, nie musi zawsze być oryginalna. Grunt, że czytało sie nieźle. Czepiać sie więc nie będę. 

Największy minus– za krótko. Taka historia, taka intryga, zasługuje na rozbudowanie, poplątanie wątków, mylenie tropów, na zabawę z czytelnikiem. Tutaj nie było na to miejsca. A szkoda. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone, nawet nie wiesz, jak szanuję, że z braku czasu w pracy piszesz komentarze o 6:22. :)

Miło mi, że tekst nie był na tyle zły, żeby nie dało się pominąć kręcenia nosem. Z zarzutem o to, że za krótki – i przez to nie wykorzystałem w pełni potencjału historii – godziłem się już wcześniej, więc teraz pozostaje mi tylko z pokorą skinąć głową. 

Dzięki za powrót z drugim komentarzem. :)

Dzięki! U mnie była 5.22 :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dołączam do grona zadowolonych czytelników. Poniekąd zgadzam się z Drakainą, że był tu potencjał na dłuższą formę, ale jeśli nie chce się pisać powieści, a krótkie opowiadanie, to też można. Ja mam zwykle taki problem, że jak wpadam na pomysł to on mi się nagle rozrasta i w gruncie rzeczy wielu tekstów nie kończę… Inną kwestią jest kompletny brak czasu, ale to pomińmy i wróćmy do Twojego opowiadania. 

Fajnie nawiązujesz do znanej baśni, przerabiając ją w bardzo (moim zdaniem) oryginalny sposób. Klimat opowiadania budujesz sprawnie i dobrze posługujesz się językiem. Nie wiem dlaczego zapadł mi w pamięć fragment, w którym opisujesz wygląd “powłoki” Tomasza. Może dlatego, że poradziłeś sobie z tym bardzo sprawnie, jako żywy stanął mi przed oczami, a sama często mam problem z tym, kiedy dobrze jest wpleść opis wyglądu postaci. Zakończenie nie zaskoczyło niestety i to trochę mnie zmartwiło, liczyłam jednak na jakiegoś… Twista? Niby twistem może być, że kopciuszek jednak nie został księżniczką, ale właśnie tego się spodziewałam…

Podsumowując jednak, tekst na bardzo dobry. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

@thargone, tym bardziej szanuję, szalony człowieku!

 

@rosebelle, dołączasz jednocześnie do grona osób, których opinia mega mnie cieszy. Dziękuję za miłe słowa! 

Zakończenie faktycznie może nie być szalenie zaskakujące, ale z drugiej strony – czy uwierzyłabyś, gdyby jednak skończyło się happy endem? Taki pijany, wariacki plan?

Całkiem nieźle.

O inspiracjach nie będę się wypowiadał, bo z tego co widzę, niejeden (i niejedna) zrobiło to przede mną.

Początek opowiadania spokojny i uporządkowany – w opowiadanie nie wsiąkłem, ale i się od niego nie odbiłem. Scena z kloszardką (?) mało wiarygodna. Gdyby mnie ktoś taki wręczył jakiś papiór, pewnie bym go wyrzucił. A wcześniej, niewykluczone,  upewnił się, co to jest.

Drobny element, ale moim zdaniem poprawiłby immersję.

Pochwały z pewnością należą się do tempo i lekkość narracji – czyta się świetnie.

Worldbuilding kontrowersyjny. Z jednej strony udanie zarysowywałeś ważne dla treści opowiadania elementy świata, z drugiej zabrakło mi trochę (akapitu, dwóch) o tym podziale na strefy. Gdy Tomasz wspomina, że Oskar jest jego jedynym tropem, pomyślałem sobie: “a tych dwóch kolesi z gazety, to niby co?”. Później oczywiście wszystko stało się zrozumiałe i logiczne.

Główny bohater mocno nijaki. Bardziej rekwizyt do opowiedzenia historii, niż postać z krwi i kości. Szczególnie przeszkadzało mi jego niewzruszone, beznamiętne podejście do całej sprawy. Niby niczego nie pamięta, ale… jednak trochę za mało się w to wszystko zaangażował moim zdaniem.

Pomysł na powłoki – wiadomo skąd ;)

To wszystko jednak drobne niedogodności, które w sumie nie zmniejszały mi przyjemności z lektury. Ta wciąż była duża. Z zainteresowaniem oczekiwałem gali i cóż… zawiodłem się. Poszedłeś po linii najmniejszego oporu – nawrzeszczał na byłych współpracowników ze sceny i tyle. Skandal, wizyta w strefie Siódmej i koniec.

Jakbyś dodał emocji bohaterowi i wymyślił jakiś fajny plan zemsty… paaanie! ;D Czytałoby się to równie przyjemnie, za to z większą satysfakcją ;)

Warsztatowi nie mam nic do zarzucenia.

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

@barniusz – zależy, jak byś to rozwiązał ;) na pewno byłabym bardziej zaskoczona :P

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

@CountPrimagen

Cieszę się, że mimo sporej liczby zarzutów (z którymi właściwie się zgadzam), tekst i tak wywarł na Tobie raczej pozytywne wrażenie. Miło wiedzieć, że jest potencjał – i na co zwrócić uwagę, żeby go rozwinąć. Wezmę Twoje sugestie pod uwagę. przy konstrukcji kolejnych tekstów.

 

@rosebelle

No cóż, brakło mi pary i oleju w głowie na zaskakujący, ale wiarygodny twist. Zresztą bardzo chciałem sceny, w której do drzwi puka facet z butem, a nie miałem pomysłu, jak ją inaczej ugryźć. :)

Przeczytałem z zainteresowaniem, czytało się dobrze i jest to rzecz napisana ciekawie i przejrzyście. (dla mnie duży plus jako dla osoby cierpiącej częste problemy z koncentracją, nie mam tu na myśli prostoty fabuły tylko taką, hmm, “czytliwość”?). 

Poza tym, dołączę się do paru głosów gdzieś powyżej – po akcji na przyjęciu ma się wrażenie, że akcja dopiero się rozkręca, a tu nagle historia, choć w sposób wiarygodny, dosyć szybko się kończy. No ale ten niedosyt też jest na plus.

 

 

@Zauroxor, wielkie dzięki za wizytę i poświęcony czas. ;) Cieszę się, że tekst się spodobał i że przykuł uwagę na tyle, żebyś się nie rozproszył. Miło mi. Kiedyś miałem wrażenie, że zdarza mi się pisać chaotycznie i nie do końca obrazowo. Twój i wcześniejsze komentarze pokazują mi, że pod tym kątem jest już lepiej. Dobrze to wiedzieć. ;) Jeszcze raz dzięki za opinię!

Bardzo fajne opowiadanie. Podoba mi się pomysł na strefy, nieszczęśliwe zakończenie. Dobrze mi się czytało. Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet! Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu. ;)

Komentarz będzie krótki, bo też nie chcę powtarzać tych samych wniosków za przedpiścami.

Świetny pomysł na opowiadanie. Czytałem z naprawdę dużą przyjemnością…

i absolutnym przekonaniem, że trochę to jednak za krótkie. :)

Nie wiem, czy w konkursowym limicie znaków dałbyś radę odpowiednio rozwinąć ten pomysł. Sam pewnie ocenisz to najlepiej. Ważne jednak, że nawet w tej wersji opowiadanie prezentuje się naprawdę przyzwoicie.

A że są w nim pewne rezerwy…

To chyba dobrze. Rezerwy wskazują w końcu na pewien potencjał (którego ciężko Ci odmówić).

Pozdrawiam.

 

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Ahoj! Przejrzałem komentarze pod kątem nawiązań, które mi się nasunęły, jednak powtarzał się “Hrabia MC”, którego nie czytałem, “Węgiel”, którego oryginału nie znam, a serial wynudził mnie okrutnie po jednym odcinku i gdzieś przewinęła się też “Pamięć absolutna”, której to, szczęśliwie, widziałem obie wersje. Cóż, z motywów skorzystałeś już raczej nie pierwszej świeżości, bo i podzielony na strefy świat (”Igrzyska śmierci”) i wchodzenie w cudzą tożsamość (np. “Assassin’s Creed”), mam wrażenie, przewijają się w fantastyce w takiej czy innej formie często. Mimo to Twoja historia znajduje sposób, by zaciekawić, a drobne wyboistości w warsztacie nie przeszkadzają – przynajmniej mnie. Muszę tutaj zwrócić uwagę na rozsądną konstrukcję postaci, które nie są przerysowane, mają swoje charaktery, swoje interesy. Są jacyś, odebrałem ich jako naturalnych. Choć i tu nie ustrzegłeś się rys – bo czemu bohater upija się i zatacza, gdy na szali jest całe jego życie i ryzykuje wyrzuceniem z bankietu i fiaskiem całego przedsięwzięcia? Jego naiwność, jako cecha charakteru, jest do przełknięcia, ale gość bezrefleksyjnie daje się manipulować, bazując na skrawku gazety. Mają tabletki do wymazywania pamięci, a nie mają photoshopa? Da się gościa polubić, ale jego zachowanie IMO momentami wymyka się logice.

Fabularnie jednak dopatrzyłem się dziur, które nie dały mi spokoju. Kim są ciała, w które można się wcielić w strefach z wyższych sfer? Zasmakowanie luksusu jest z pewnością kuszące dla osób z niskich warstw społecznych, ale jaki interes w użyczaniu samych siebie mają te pojemniki na świadomość? Do tego 1000 kredytów za najwyższą klasę brzmi jak śmieszna cena.

Co z ciałami, gdy klient nie zdąży wrócić do hotelu, tak jak główny bohater? Dlaczego nie niesie to żadnego ryzyka, a umowa nie jest obwarowana obostrzeniami na taki wypadek? Przecież to żywe ciała, a nie żadne projekcje.

Technologia blokowania pamięci i transferu umysłu to bardzo potężne narzędzia. Biorąc pod uwagę łatwość, z jaką wylany z pracy robotnik mógł dostać się na przyjęcie śmietanki w najwyższej strefie używając wyłącznie swoich zaskórniaków, niepojętym dla mnie jest na przykład fakt zaistnienia rozmowy między głównym bohaterem a dziennikarzem. Przecież na tym przyjęciu mógł pojawić się każdy, zatem gdzie dyskrecja, gdzie podejrzliwość? Znowu: firma udostępniająca usługę nijak nie kontroluje poczynań klientów; bohater wszedł na przyjęcie z prawdopodobnie wieloma szychami najwyższego dystryktu i nikt go nie powstrzymał.

Godzina transferu została wybrana nie wiem według jakiego kryterium. Istnieje limit sześciu godzin, a wiadomo, że o 18-19 bankiety się dopiero ledwie co zaczynają i mało kogo można spotkać, mało co załatwić. Dodatkowo przez te wszystkie godziny nic się nie dzieje. Prócz rozmowy z dziennikarzem mamy tu jeden wielki timeskip do dramatycznego wyścigu z czasem w końcówce.

Znalazłoby się pewnie jeszcze parę kwestii, na które mógłbym pokręcić nosem, ale chcę przez to zwrócić Twoją uwagę na jedną rzecz: powinieneś dyskretniej markować fakty, które są istotne dla rozwoju fabuły, tak, bym jako czytelnik, uznawał je za splot wydarzeń, żebym czuł zaskoczenie, a nie służy temu wprowadzanie elementów będących szczęśliwym/pechowym przypadkiem. Bo to nie daje satysfakcji. Zdecydowałeś się tutaj na dość powierzchowne prowadzenie historii – z pewnością wygodne dla autora, ale mniej atrakcyjne dla czytelnika.

Finał wydał mi się pospieszny i zabrakło nieco wyjaśnień. Jasne, Oskarem kierowała chęć popchnięcia swojej kariery na wyższy poziom, ale dlaczego zwlekał aż siedemnaście lat? Mnóstwo niedomówień dot. Pantofelka pozostało nieokreślonych do końca. Nie wiem wreszcie, czy cała ta historia powstania firmy, to prawda i bohater został paskudnie wrobiony, czy to tylko fake news spreparowany przez Oskara, by zyskać atencję. Pole do rozwoju tej historii uważam za całkiem spore i szkoda, że historia urywa się, gdy zaczyna się robić ciekawie.

Rozpisałem się okrutnie, ale może uznasz coś z tej mojej gadaniny za przydatne. Jestem ciekaw Twoich przyszłych tekstów. ;)

Trzymaj się!

@CM, dzięki wielkie za komentarz. Po raz kolejny mogę tylko pokiwać głową i – tak jak przedmówcom – przyznać, że może faktycznie można było wyciągnąć z tego więcej. Zastrzegam jednak, że tekst jest takiej długości nie przez ograniczenia konkursowe, a przez moje ograniczenia – dłuższy pewnie nigdy nie zostałby dokończony albo rozsypałby mi się w rękach gdzieś w połowie, a potem do końca bezradnie próbowałbym go kleić.

 

@MrBrighside, wow, tutaj to już w ogóle stokrotne dzięki za wnikliwe czytanie i podzielenie się przemyśleniami w tak obszerny sposób. Za wszystkie miłe słowa również uprzejmie dziękuję, a do Twoich wątpliwości postaram się odnieść – lub, tam gdzie zabraknie mi wyjaśnień, posypać głowę popiołem. ;)

 

Kim są ciała, w które można się wcielić w strefach z wyższych sfer? Zasmakowanie luksusu jest z pewnością kuszące dla osób z niskich warstw społecznych, ale jaki interes w użyczaniu samych siebie mają te pojemniki na świadomość? Do tego 1000 kredytów za najwyższą klasę brzmi jak śmieszna cena.

W moim wyobrażeniu nie były to ciała rzeczywistych ludzi, a sztuczne syntetyki. Ewentualnie ciała ludzi zmarłych, pośmiertnie podrasowane i czekające na “tchnienie w nie życia”. Przyznaję bez bicia, że nie przygotowałem odpowiednio tła projektu, więc teraz możemy tylko wspólnie pogdybać.

Jeśli natomiast chodzi o niską cenę – zależy od wartości 1 kredytu, prawda? Uzbierał, ale przeznaczył na to całe oszczędności. To jak, nie wiem, wyprawa dookoła świata. Teoretycznie większość z nas, gdyby przeznaczyli oszczędności całego życia, byłoby na to stać. W praktyce prawie nikt tego nie robi, bo zawsze jest więcej rzeczy do ogarnięcia tu i teraz.

 

Co z ciałami, gdy klient nie zdąży wrócić do hotelu, tak jak główny bohater? Dlaczego nie niesie to żadnego ryzyka, a umowa nie jest obwarowana obostrzeniami na taki wypadek? Przecież to żywe ciała, a nie żadne projekcje.

Ze względu na moje wyobrażenie na temat pozyskiwania powłok, ja widzę to po prostu jako pozostawienie pustej łupiny. Oczywiście zaraz pojawiają się pracownicy Pantofelka, żeby posprzątać. Choć to rodzi kilka problemów, bo co, jeśli dwunasta wybije przerywając scenę łóżkową albo jazdę samochodem z zawrotną prędkością. Zdecydowanie powinni to jakoś rozwiązać, prawnicy projektu na pewno już nad tym pracują. ;)

 

Technologia blokowania pamięci i transferu umysłu to bardzo potężne narzędzia. Biorąc pod uwagę łatwość, z jaką wylany z pracy robotnik mógł dostać się na przyjęcie śmietanki w najwyższej strefie używając wyłącznie swoich zaskórniaków, niepojętym dla mnie jest na przykład fakt zaistnienia rozmowy między głównym bohaterem a dziennikarzem. Przecież na tym przyjęciu mógł pojawić się każdy, zatem gdzie dyskrecja, gdzie podejrzliwość? Znowu: firma udostępniająca usługę nijak nie kontroluje poczynań klientów; bohater wszedł na przyjęcie z prawdopodobnie wieloma szychami najwyższego dystryktu i nikt go nie powstrzymał.

Tutaj założyłem, że przepustka otrzymana od Oskara jest wystarczającym argumentem. Może nienależycie podkreśliłem, że było mu ogromnie trudno ją zdobyć i to niesamowite szczęście, że ją mają. Ale ogólnie spostrzeżenie, że za mało prawnych regulacji ubezpiecza ludzi w dobie Pantofelka to fakt i moje niedopracowanie. Tutaj nie pozostaje mi nic, jak przyznać Ci (i pozostałym) rację i się pokajać. ;)

 

Godzina transferu została wybrana nie wiem według jakiego kryterium. Istnieje limit sześciu godzin, a wiadomo, że o 18-19 bankiety się dopiero ledwie co zaczynają i mało kogo można spotkać, mało co załatwić. Dodatkowo przez te wszystkie godziny nic się nie dzieje. Prócz rozmowy z dziennikarzem mamy tu jeden wielki timeskip do dramatycznego wyścigu z czasem w końcówce.

True. Zastanawiałem się, jak to ugryźć, żeby nie robić dłużyzn. W końcu uznałem, żeby po prostu przeskoczyć, sugerując, że cały czas drinkował i jakoś to zeszło. Choć w sumie pewnie gdyby podrążył swoje prywatne śledztwo, mógłbym wpleść więcej smaczków. 

 

Jasne, Oskarem kierowała chęć popchnięcia swojej kariery na wyższy poziom, ale dlaczego zwlekał aż siedemnaście lat?

Przez ostatnie lata miał materiały i jakoś trzymał się dobrze. Teraz zaczął cierpieć na brak dobrego tematu, a to nałożyło się w czasie z jubileuszem firmy i masz – temat marzenie na wyciągnięcie ręki, w idealnym momencie.

 

Podsumowując – wiem, że trochę rzeczy kuleje, ale i tak bardzo dziękuję za zwrócenie na nie uwagi. Ogólne przesłanie też wezmę sobie do serca i spróbuję nad tym pracować, choć to niestety znacznie większy trud niż ogarnięcie, nie wiem, interpunkcji. Bo wymaga wyrobienia w sobie totalnie innego podejścia do pisania i odejścia od załatwiania rzeczy na łatwiznę. No ale w sumie o to chyba chodzi w rozwoju. Więc dzięki! ;)

 

Barniuszu, tak jak już wspominali inni, bohater tekstu to wypisz, wymaluj Arnold Schwarzenegger alias polski Douglas Quaid. Z tego co pamiętam, w nowszej wersji “Pamięci Absolutnej” protagonista również zajmował się pracą nad robotami w fabryce. W każdym razie, po przeczytaniu wstępu miałem nadzieję, że dalej historia potoczy się inaczej, a tu Tomasz udaje się do “Pantofelka”, bardzo podobnie do Douglasa odwiedzającego “Rekall”, żeby wcielić się w kogoś innego i przeżyć przygodę życia.

Na plus jest to, iż w większości opowiadanie trzyma dobry poziom oraz przyjemnie się czyta. Najbardziej spodobała mi się bajkowa idea agencji, osadzonej w na wskroś kapitalistycznych realiach. Bardzo chętnie przeczytałbym jakieś porządne rozwinięcie tego pomysłu. Powodzenia w dalszej twórczości :)

Krikosie, właśnie przywoływanie Pamięci Absolutnej jest dla mnie największym zaskoczeniem (no, może obok Hrabiego MC), bo chociaż i czytałem i oglądałem obie wersje, to podczas pisania kompletnie nie miałem tego w głowie. Jeśli inspiracja, to całkowicie nieuświadomiona. Ale nie ma co się obruszać na skojarzenie z nią, bo ja Pamięć bardzo lubię.

Dzięki za ocenę, miło wiedzieć, że również należysz do grona osób, którym poziom opowiadania wydaje się niezły. Wierzę, że w przyszłości nie rozczaruję! ;)

W ramach akcji oczyszczania kolejki :)

 zadzierał nogę na płot

Hmm? Tak się mówi?

 zmarszczki otaczały jej oczy i wargi, przywodząc na myśl okablowanie

Nie bardzo mnie przekonuje ten obraz.

 Dłoń, którą trzymała na ramieniu Tomasza, była żółta

Jak on to widzi?

 Przydzielono mu mieszkanie

Zaraz, zaraz – przydzielono, czy wynajmował?

 mur, oddzielający Siódmą Strefę od Szóstej i górujące

Albo bez przecinka, albo potraktuj "oddzielający Siódmą Strefę od Szóstej" jako wtrącenie.

 upalcowanym lustrze

Hmm.

 wyhodował w sobie na tyle rozsądku

Tyle rozsądku.

 wrzucił pet do zalanej wodą miseczki

A nie "wypełnionej"? I zwykle biernik od peta brzmi "peta" – może to nie całkiem poprawnie, ale taki jest uzus.

 okręty z bronią biologiczną

Fajne, ale raczej chemiczną.

opróżnił szklankę z alkoholu.

Kapkę to nienaturalne, ale przejdzie. Styl artykułu trocheęza bardzo staccatto – prasa używa bardziej złożonych zdań.

 spojrzał na okładkę

Dzienniki mają okładki?

 Drobny tekst

Hmm. Jakoś dziwnie to wygląda. "Wiadomość" może?

blokadę w pamięci

Chyba jednak " blokadę pamięci".

 że nazywał się

Nazywa (następstwo czasów jest tu anglicyzmem).

 Obraz rozmył się, zawęził.

Obraz się zawęził? Wykombinowałam, o co chodzi, ale potknęłam się.

 wpadającego przez zajmujące

Dwa "ące" – bardzo nie rażą, ale zaznaczam.

 mógł pozwolić sobie

Naturalniej byłoby: mógł sobie pozwolić.

 więcej niż

Więcej, niż.

 But spadł mu ze stopy

 Podpisanej przez całą trójkę deklaracji, że Tomasz weźmie winę na siebie

No, weź, coś takiego załatwiliby na piśmie? Strąciłeś z haka moje zawieszenie niewiary, a szkoda, kurczę.

Bo to jest całkiem dobry tekst. Główną jego słabość wyłapał od razu Staruch, a reszta to rzemieślnicza robota. Jest wesoło, jest smutno, jest niepewność, co będzie dalej.

No, nie zasypiaj gruszek w popiele – do roboty :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wracam z komentarzem piórkowym.

Co więc tu mamy? Sprawną intrygę i ciekawie poprowadzony wątek głównego bohatera. Z obowiązkowym twistem na koniec. Sama forma też poprawna.

Jednak jeśli czegoś mi zabrakło w tekście – to większego światotwórstwa i bardziej wyrazistego bohatera. To pierwsze ma podstawowe elementy, ale np. skąpi mi wytłumaczeń, czemu świat dzieli się na strefy. To drugie to trochę kwestia gustu, ale jednak – postać wyszła dla mnie za łatwowierna. Zaufał dziennikarzowi i dał się zrobić w bambuko na koniec. Być może zemsta przesłoniła mu oczy, ale nie potrafiłem odgadnąć tego jego trybu myślenia.

Jest to więc dobry tekst, który u mnie ociera się o piórko. Jednak tym razem jestem na NIE. Tym niemniej – czekam na następne Twoje pozycje :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Sprawnie opowiedziana historia z dziurami logicznymi.

System segregacji kastowej zaskakująco dziurawy – z jednej strony mury między strefami, z drugiej każdy może odwiedzić wyższy poziom i to nie jako turysta, ale incognito – toż to prowokowanie rewolucji!

Dokument z podpisami to rekwizyt wyciągnięty z kapelusza – i w sensie ogólnym, i poprzez sposób wprowadzenia do tekstu (“Moszyn nie chciał wyjaśnić, jak wszedł w posiadanie tej umowy”).

Językowo bez większych potknięć. Zgrzytnął początek drugiego akapitu (ten wieczór ni z tego, ni z owego).

Poza nim było jeszcze trzech konserwatorów – więcej nie było potrzeba.

tu powtórzenie nie wygląda na celowe.

No widzisz, obawiałeś się dłuższej formy, a tu większość czytelników chciałaby jeszcze więcej ;)

Powodzenia w dalszym pisaniu!

Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze. Obiecuję odnieść się do nich i przysiąść do poprawek w przyszłym tygodniu – ten mam nieco wyjęty z życia. 

Jest jakiś pomysł, całkiem fajny zresztą, ale kładzie go – choć może nie nokautuje – raz, że wykonanie, dwa, że uproszczenia fabularne, które mocno okroiły tekst z logiki.

Moje zastrzeżenia do wykonania brzmią mniej więcej tak: Masz w ręku narzędzie, i to dobre narzędzie, takie z wyższej półki, ale jeszcze nie potrafisz nim operować na satysfakcjonującym (przynajmniej mnie) poziomie. Pod tym względem prym wiedzie przede wszystkim początek, który jest napisany, wybacz dosadność, po prostu topornie, niemniej przez całą lekturę miałem wrażenie, że “można było lepiej”; że jest w tym – w Tobie – iskra, ale nie udało Ci się rozdmuchać jej w prawdziwy ogień (odniosłem wrażenie, że momentami wręcz siliłeś się na lekkość i dowcip). Albo, jeśli pominąć dziwne metafory, po prostu nie wykorzystałeś potencjału, który w sobie masz. Nie znaczy to, że opowiadanie jest napisane źle czy choćby nijako, bo ma swoje momenty. I to całkiem sporo. Ale – jak mówię – można było lepiej. A nawet dużo lepiej. I to wyraźnie czuć, przez co jednak tylko wzrasta poczucie niedosytu.

Fabularnie – no cóż, fajne ogranie motywów Kopciuszka i świetny finał, chyba najlepszy z możliwych (choć dało się poprowadzić go lepiej i chyba należy przemyśleć, czy dla byłych wspólników bohatera mordowanie tegoż, gdy znów znalazł się w centrum uwagi i patrzy nań cały świat, jest faktycznie najlepszym rozwiązaniem; osobiście jestem doskonale przeciwnego zdania), z cudownie gorzką puentą w postaci Moszyna. To mi się w opowiadaniu podobało chyba najbardziej.

Gorzej, że cała prowadząca do tego finału historia już mi nie gra. Jest fajna, ciekawa, zbudowana na chwytliwym pomyśle – z którego mógłby powstać zupełnie niezły scenariusz całkiem fajnego filmu – ale jednak dość mocno niedopracowana. A ściślej, to o ile wszystko jako tako trzyma się kupy aż do momentu, gdy w tle pojawia się Pantofelek – swoją drogą, bardzo mało wysublimowana nazwa – to później już z górki (choć nie na rympał). Samo istnienie instytucji, która umożliwia różnego rodzaju “odpadom” i “zesłańcom”, jak Tomasz, dostanie się do lepszych stref, choćby czasowe i niepełne, ale anonimowe i bez żadnego nadzoru, jest gotową receptą na katastrofę. Wystarczy odrobina sprytu, dobry plan – a przy takich możliwościach raczej nietrudno o taki – i albo komuś zaraz zaczną ginąć miliony, albo jakiś wkurzony na system, ale bardziej ogarnięty i zdeterminowany niż Sadzowski koleś zrobi totalną rozpierduchę, zamieniając Strefę Pierwszą w Pierwszy Krąg Piekła. Opisany przez Ciebie przykład tylko pokazuje, jakie to łatwe i oczywiste. Generalnie Pantofelek jest sztandarowym przykładem imperatywu narracyjnego – instytucja, która raczej nie ma racji bytu w wymyślonym przez Ciebie świecie, ale która jest, bo pasuje do zamysłu Autora.

Nie brak w tekście również innych tego rodzaju smaczków, jak choćby chemia, która doprowadziła do tego, że Tomasz stracił pamięć. Tyle, że tu nie chodzi nawet o to, że trochę zbyt wygodne, a trochę zbyt naciągane i dziwnie pasujące do założeń fabuły to wszystko (choć może i niekoniecznie; nie w świecie, w którym ludzie potrafią przenosić własne świadomości/dusze do innych ciał – a propos; przydałoby się rozwinięcie tematu, bom ciekaw, czy to były tylko puste powłoki, czy po prostu istnieje fach ludzi, którzy wynajmują swoje ciała Pantofelkowi? Skałaniałbym się raczej ku tej pierwszej opcji – zwłaszcza że druga dość niebezpiecznie ociera się o jeden z moich pomysłów do zrealizowania na kiedyś^^ – ale pewności nie mam. Inna rzecz, że taki “nośnik” – sztucznie stworzone ciało bez duszy, świadomości i umysłu, które jednak trzeba utrzymać przy życiu i o nie dbać – wydaje się strasznie drogą i skomplikowaną zabawką, więc tym bardziej dziwi brak jakiegokolwiek nadzoru nad użytkownikiem), a o to głównie, że Tomek nawet nie próbował uświadomić sobie, że coś z jego pamięcią jest mocno nie ten teges. Nie wyobrażam sobie przejść nad czymś takim do porządku dziennego, nie mówiąc już o tym, że miałbym żyć przez tyle lat i nawet nie pomyśleć, że czegoś mi brakuje. To, jako totalna dla mnie abstrakcja, jest chyba największym defektem całej historii. A fakt, że Sadzowki na bankiecie zdaje się już w pełni władać swoimi wspomnieniami, choć nie wiadomo kiedy i w jaki sposób je odzyskał, wcale sprawy nie ułatwia.

Kolejna kwestia, to ten nieszczęsny dokument, który nie dość, że bierze się zasadniczo z powietrza, co jest po prostu słabe, to powoduje fabularny zgrzyt innego jeszcze rodzaju. Otóż nie rozumiem i nie mogę sobie wyobrazić, jak do tego doszło, że Moszyn pozwolił, by to Nowickiemu Tomasz oddał dokument do opublikowania. Gość musiał się naprawdę sporo natrudzić by go zdobyć (kolejna sprawa – dziwne, że Zioło i Sterczyński nie postarali się w ogóle, by go zdobyć i zniszczyć, co byłoby posunięciem tyleż oczywistym co i raczej banalnym przy ich wpływach i możliwościach) więc powinien zadbać, by to jego nazwisko z owym papierkiem kojarzono. Bo tak, jak jest, jest tak, że gość naprawdę sporo stracił na tym niedopatrzeniu. Można by te moje zarzuty odbić argumentem, że Moszyn nie chciał afiszować swoich koneksji z Sadzowkim i całą sprawą, bo to mogłoby być niebezpieczne, ale gotowy na “pięć po dwunastej” artykuł, w którym musiało znaleźć się sporo pikantnych szczegółów, zdradzał owe powiązania o wiele bardziej niż zrobiłby to papierek wręczony “losowo wybranemu” dziennikarzowi.

Jakichś tam niedociągnięć fabularnych można by pewnie znaleźć jeszcze z kilka, ale nadgorliwość, podobno, jest gorsza od faszyzmu, a ja, jak wierzę, już i bez tego dostatecznie uargumentowałem, dlaczego opowiadanie mi się… Nie no, nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobało, bo wciągnęło, bo czytało się przyjemnie, bo skłoniło do refleksji, bo fajny pomysł i wykonanie z iskierką. Niemniej mogło być lepiej.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Kupiłeś mnie ciekawą akcją i interesującym przerobieniem Kopciuszka. Bardzo ładnie ograłeś analogie – konieczność zniknięcia z balu o północy, zgubienie kapcia, znalezienie osoby… Sama próbowałam kiedyś pisać tekst na podstawie tej bajki, więc żywię pewien sentyment. A i bohaterów czyniących sprawiedliwość lubię.

Już wspominałam o suspensie – sama niecierpliwie czekałam, aż protagonista wreszcie coś zrobi, kiedy mu zostawało coraz mniej czasu.

Byłam na TAK, czyli, ale to już dawno wiadomo.

Babska logika rządzi!

Wracam z komentarzem piórkowym, którego z przyczyn losowych nie dałam rady napisać wcześniej.

 

Całkiem przyjemnie wspominam lekturę tego opowiadania, ale wtłoczenie powieściowej fabuły w niezbyt duży limit znaków zdecydowanie mi przeszkadzało. Z doklikaniem tego tekstu do biblioteki nie miałabym wątpliwości, ale o ile bibliotekę można kliknąć “na zachętę”, mimo nawet dość poważnych zastrzeżeń wobec jakiegoś elementu tekstu, o tyle Piórko to trochę poważniejsza sprawa i w związku z tym zagłosowałam na NIE. Jednakowoż na pewno będę śledzić Twoje dalsze poczynania na forum, bo “Sowa” było jednym z najciekawszych debiutów ostatnio, a i “Pantofelek” ma spory potencjał.

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka