Daleko, daleko w przyszłości, za siedmioma wynalazkami, za pięcioma wojnami, żył sobie Tomasz Sadzowski. Od siedemnastu lat pracował w fabryce części do robotów jako konserwator. Gdyby zapytać go, co robił wcześniej, jedynie wzruszyłby ramionami. Coś tam porabiał.
Wieczór był ponury jak zgrzyt źle naoliwionej maszyny. Słońce chowało się za horyzontem, rzucając cienie, które pokryły budynki Siódmej Strefy niczym tłuste plamy oleju. Tomasz wyszedł z fabryki i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnął jednego ustami prosto z opakowania, jakby nieużywanie do tego brudnych rąk mogło uczynić nałóg zdrowszym. Odpalił i zaciągnął się głęboko.
To nie był dobry dzień. Był paskudny. Tomasz pojawił się w robocie jak zwykle, o szóstej pięćdziesiąt, by przez następnych dwanaście godzin czuwać nad maszynami. Poza nim było jeszcze trzech konserwatorów – więcej nie było potrzeba. Roboty produkcyjne szwankowały rzadko, a niedawno nauczono je samodzielnie naprawiać najprostsze usterki.
Zbliżał się fajrant, kiedy nadajnik na nadgarstku Tomasza zapikał i zamrugał na czerwono, wzywając go do biura przełożonego.
Siedemnaście lat pracy przekreślone w trzy minuty. Redukujemy etaty. Maszyny są już niemal samowystarczalne. Nie musisz jutro przychodzić.
Skrzywił się na wspomnienie dzisiejszych wydarzeń i wyrzucił pet do kałuży. W myślach przeliczył, ile oszczędności mu pozostało. Nie było tego za wiele, ale jeśli szybko znajdzie nową pracę, jakoś da radę.
Chyba.
Wbił ręce w kieszenie znoszonych dresów i ruszył do mieszkania.
Wynajmował ciasną klitkę na ósmym piętrze bloku, w którym winda przestała działać wiele miesięcy temu. Każdego dnia pokonywał ponad setkę schodów w jedną i w drugą stronę. Każdego ranka czuł na klatce odór moczu i wilgoci, każdego wieczoru jego nozdrza uderzały zapachy przypalonych obiadów u sąsiadów.
Ale przynajmniej miał gdzie mieszkać.
Skręcił w wąską uliczkę, by jak zwykle przeskoczyć przez ogrodzenie i zaoszczędzić kilka minut drogi. Akurat zadzierał nogę na płot, kiedy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Wzdrygnął się.
– Nie jesteś stąd.
Kobieta była stara. Grube zmarszczki otaczały jej oczy i wargi, przywodząc na myśl okablowanie. Dłoń, którą trzymała na ramieniu Tomasza, była żółta, z kilkoma brązowymi plamami na wierzchu.
– Nie jesteś stąd, Tomaszu Sadzowski. Musisz wrócić. – W jej głosie pobrzmiewał ciężar wielu dziesiątek lat.
– O czym pani gada?
– Weź to. Ale nie wierz. Prawda jest inna.
Zanim zdążył zareagować, wcisnęła mu w rękę wygniecioną kartkę. Potem odwróciła się na pięcie. Wołał za nią, kiedy odchodziła, ale nie obejrzała się.
Sadzowski schował papier do kieszeni. Ogrodzenie zabrzęczało, kiedy przez nie przeskakiwał.
***
Przydzielono mu mieszkanie w jednym z najwyższych budynków w okolicy. Stąd doskonale widział potężny mur, oddzielający Siódmą Strefę od Szóstej i górujące nad nim wieżowce po drugiej stronie.
Kawalerka wyglądała dokładnie tak, jak ją zostawił, kiedy wychodził do fabryki. Odwiesił płaszcz na ten sam krzywy wieszak, przejrzał się w tym samym upalcowanym lustrze i usiadł na tej samej zarwanej kanapie, co każdego dnia po powrocie z pracy. Wetknął do ust kolejnego papierosa. Pięćdziesiąt dwa lata na karku, a człowiek wciąż nie wyhodował w sobie na tyle rozsądku, by rzucić, pomyślał ponuro.
Powiódł wzrokiem po grzybie na suficie i po ścianach, od których odłaziła niedokładnie przyklejona tapeta. Skrzywił się na widok dyni, którą przytaszczył do mieszkania w październiku i w przypływie lepszego humoru wyciął w niej posępną twarz. Już dawno powinien był ją wyrzucić.
Miał kilka możliwości, umiał to i owo. Do znalezienia nowej fuchy mógł dorabiać jako złota rączka. W tym bloku wiecznie coś się psuło, a fachowcy byli drodzy. Sąsiedzi pewnie by się ucieszyli, gdyby zaproponował im pomoc za pół ceny. A potem coś się znajdzie, coś się wymyśli. W najgorszym wypadku spróbuje sił za barem. Tam robot nigdy nie zastąpi człowieka. Nikt nie chciałby zwierzać się maszynie.
Zakasłał i wrzucił pet do zalanej wodą miseczki, w której już unosiły się inne, niby miniaturowe okręty z bronią biologiczną.
Z szafki w kuchni wyjął aluminiowy pojemnik. Obok stała butelka z resztką bimbru. Nie zastanawiał się długo i przelał całość do szklanki. Wrócił na kanapę, otworzył pudełeczko i wysypał na blat pieniądze. Oszczędności niemal dwóch ostatnich dekad.
Cholernie mało. Za mało, żeby móc pozwolić sobie na szukanie pracy dłużej niż dwa miesiące. Nie wyglądało to dobrze.
Pociągnął ze szklanki, skrzywił się i wyjął z kieszeni kartkę, którą dostał od staruchy. Rozprostował ją i zrozumiał, że ma przed sobą wycinek z gazety. Nieco tekstu i zdjęcie.
Zamarł. Ze zdjęcia wpatrywało się w niego trzech młodych mężczyzn. W jednym z nich rozpoznał siebie samego. W dużo młodszej, bardziej eleganckiej i zadbanej wersji, ale Tomasz nie miał wątpliwości. Był na tym zdjęciu.
Skandal w firmie Sadzowski, Sterczyński i Zioło. Tomasz Sadzowski (pierwszy z lewej, zdj.), jeden z partnerów spółki, oskarżony o malwersacje finansowe.
Tomasz poczuł pieczenie w gardle, kiedy dwoma dużymi łykami opróżnił szklankę z alkoholu.
Sadzowski, Sterczyński i Zioło to dziś jedna z trzech najbogatszych firm w Pierwszej Strefie. Obecnie ma jednak poważne kłopoty. Kilka dni temu do opinii publicznej dotarły informacje o wykrytych w spółce przestępstwach finansowych. Wczoraj wieczorem Tomasz Sadzowski przyznał się do wszystkich zarzucanych czynów, zaznaczając jednocześnie, że ani Robert Sterczyński, ani Andrzej Zioło nie mieli o niczym pojęcia.
Postępowanie trwa. Najprawdopodobniej jednak dni Tomasza Sadzowskiego w Jedynce są już policzone.
Oskar Moszyn
Przeczytał artykuł jeszcze dwukrotnie. Czuł się dziwnie. Jakby jednocześnie czytał o sobie i o kimś zupełnie innym. Nigdy nie był w Jedynce, nigdy nie stał na czele firmy. Nie znał tamtych dwóch gości. Ale z drugiej strony… chociaż imię i nazwisko mogło być zbiegiem okoliczności, zdjęcie nie pozostawiało złudzeń.
To on.
Ale to niemożliwe. Odkąd sięgał pamięcią, mieszkał tutaj, w Strefie Siódmej. Tu budził się, chodził do pracy i jadł. Tu miał jeden nieudany związek, tu poznał kilku kolegów od kielicha.
I nagle dotarło do niego, że wcześniej nie było zupełnie nic. Do tej pory zupełnie o tym nie myślał. Nie czuł potrzeby, by wspominać dzieciństwo, by sięgać pamięcią dalej niż kilkanaście lat wstecz. Siedemnaście lat wstecz.
Artykuł, który czytał, znajdował się na pierwszej stronie. Odwrócił kartkę i spojrzał na okładkę. Odczytał datę wydrukowaną ponad tytułem dziennika i zaklął cicho. Siedemnaście lat wstecz.
A potem zobaczył jeszcze coś. Drobny tekst, napisany prostymi, równymi literami, na samej górze strony. U Szybkiego. Codziennie od 19. Oskar.
Oskar Moszyn. To nazwisko było w tej chwil wszystkim, co mogło połączyć go z wydarzeniami z przeszłości. Koniecznie powinien się z nim spotkać.
Ale najpierw musiał się napić. A potem trochę przespać.
***
Chociaż Tomasz nigdy wcześnie nie był w tym miejscu, czuł się jak stały bywalec. U Szybkiego wyglądało dokładnie tak samo jak reszta knajp w Siódemce. Krzywe krzesła, brudne stoły i rząd butelek na ścianie za barem, który czasy swojej świetności miał dawno za sobą.
Oskar wstał, kiedy Tomasz zbliżył się do jego stolika.
– Jak mnie poznałeś?
– Wyglądasz jak dziennikarz, w tej koszuli i okularach. I zupełnie tu nie pasujesz.
Uścisnęli sobie dłonie. Oskar był sporo młodszy. Dobrze ubrany, zadbany i z fryzurą, jakby dopiero co wyszedł od fryzjera. Tomasz poczuł ukłucie wstydu i zazdrości, kiedy pomyślał o swoich tłustych włosach i spranej bluzie.
Usiedli. Oskar zamówił piwo, tłumacząc że wolałby nie próbować tutejszej kuchni. Tomasz wzruszył tylko ramionami. Czuł, że tego wieczoru najbardziej potrzebować będzie alkoholu.
– Mów. – Pierwszą kolejkę Tomasz wypił niemal duszkiem. Piwo, choć smakiem przywodziło na myśl wylany asfalt, miało moc. Sadzowski otarł usta wierzchem dłoni. – Jak mnie znalazłeś, o co w tym wszystkim chodzi, czego chcesz?
– Spokojnie. – Oskar odsłonił w uśmiechu szereg białych zębów. – Wszystko po kolei. Jak cię znalazłem? Nie było łatwo i trochę mnie to kosztowało. Zaangażowałem chyba połowę kloszardów z Siódemki. Na szczęście nie cenią się jakoś szczególnie, inaczej poszedłbym z torbami. Dostali kopie tego artykułu i informację, jak wyglądasz. Mieli wręczać gazetę każdemu, kto pasował do opisu.
Tomasz uśmiechnął się krzywo.
– Bezdomni, menele… nieźle. Przez chwilę prawie uwierzyłem, że ta baba była jakąś wróżką czy wiedźmą…
– To niestety wykracza poza mój budżet. – Oskar również się uśmiechnął. – Zamieszanie z twoją spółką wyszło, kiedy byłem na ostatnim roku studiów. Zaczynałem pracę w gazecie i szukałem tematu, który pozwoliłby mi się wybić. Od zawsze wiedziałem, że będę celował w pierwsze strony. Ale niełatwo jest dzieciakowi bez nazwiska dostawać tematy na jedynkę. Sam musiałem coś znaleźć. Okazałeś się strzałem w dziesiątkę.
– Nic nie pamiętam. Jeśli ten artykuł to prawda, czemu nic o tym nie wiem?
– Dojdę do tego, tylko daj mi dokończyć. Czułem, że dzięki tej sprawie mam szansę zaistnieć. Nie zadowoliłem się więc jednym tekstem. Kiedy wszyscy stracili już zainteresowanie, ja kopałem dalej. I dokopałem się naprawdę głęboko. Zrobili cię na szaro, chłopie. Zioło i ten drugi, Sterczyński. Potrzebowali kozła ofiarnego. Nie udało mi się ustalić, czym cię przekonali, ale plan był taki, że weźmiesz wszystko na siebie. Firma nie przetrwałaby bez całej trójki, ale jednego można było poświęcić. Potem, kiedy sprawa przycichnie, mieli uruchomić swoje kanały, żeby cię ze wszystkiego wyplątać i po cichu przywrócić na stanowisko.
Sadzowski parsknął. Jeśli to wszystko prawda, był cholernie naiwnym facetem. Jeśli.
– Dlaczego nic nie pamiętam? – zapytał ponownie.
– No właśnie. Ze względu na to, że się przyznałeś, sąd nie miał problemu z wydaniem wyroku. Eksmisja do Siódmej Strefy i zakaz powrotu. Mogliście się odwoływać, a firmę było stać na adwokatów, którzy by cię z tego wyciągnęli. Ale twoi przyjaciele wpadli na inny pomysł. Woleli się całkowicie odciąć. A tobie zafundowali blokadę w pamięci.
– Co takiego?
– Tabletki w jedzeniu. W areszcie szprycowano cię chemią. Krok po kroku, aż w końcu wystarczyło, żeby zrestartować ci pamięć. Potem trafiłeś tutaj, przestałeś łykać to gówno i mogłeś zacząć tworzyć nowego Tomasza. Majstra, który od zawsze tu pracował.
– I skąd niby mam wiedzieć, że to wszystko prawda?
– A z jakiego innego powodu nie pamiętałbyś niczego wcześniej?
– Miałem wypadek, uderzyłem się w głowę. Operowali mi mózg przez guza. Cokolwiek.
– A czy to cokolwiek wyjaśni także, co robisz na zdjęciu z tamtymi dwoma? Zastanów się nad tym, a ja skoczę po drugą kolejkę.
Tomasz chwilę patrzył za odchodzącym Oskarem. To wszystko brzmiało tak absurdalnie, tak niewiarygodnie. Ktoś odebrał mu całe życie, zesłał do pracy na najniższym szczeblu, zabawił się jego kosztem. To przecież niemożliwe. Ale przecież… zdjęcie, artykuł, brak wspomnień.
Musiał być sposób, żeby się tego dowiedzieć.
Wrócił Oskar. W rękach niósł flaszkę wódki i dwa kieliszki.
– Pomyślałem, że przyda ci się coś mocniejszego.
– Żebyś wiedział.
Polał. Wypili. Alkohol palił w gardło.
– Czemu to robisz? – zapytał Sadzowski. – Dlaczego próbujesz mi pomóc?
– Media lubią sensację, a mnie ostatnio brak dobrego tematu. Twój powrót, tylko sobie wyobraź, to byłby materiał. – Dziennikarz puścił do niego oko.
– Załóżmy, że to, co mówisz, jest prawdą. Co mogę z tym zrobić?
Oskar Moszyn uśmiechnął się, nalewając do kieliszków następną kolejkę. Wyglądał, jakby od początku czekał na to pytanie.
– Słyszałeś o Pantofelku?
***
Budynek zajmowany przez Program Pantofelek robił wrażenie już z zewnątrz. Zbudowany z rozmachem tak nietypowym dla Siódmej Strefy, przyciągał wzrok z daleka. Reprezentował sobą wszystko to, czego brakowało w szarej rzeczywistości Siódemki. I tylko tym nielicznym, którzy zjawiali się tu z kieszeniami pełnymi kredytów, dawał obietnicę przygody.
Fasada nie mogła się jednak równać z tym, co Tomasz zastał wewnątrz. Białe, wylane żywicą podłogi, jasne ściany i rozświetlone sufity. Ekrany, z których uśmiechały się twarze pięknych kobiet, reklamujących Program. Spokojna muzyka i gwar rozmów.
– Program Pantofelek zapewni ci niesamowite doznania…
– …opcja C przeniesie cię do Strefy Trzeciej już za pięćset kredytów…
– …człowieku, jak się nawalimy…
– …zasmakuj świata elit…
– …a może tym razem w kobietę…
– …i przekonaj się sam!
Tomasz stanął przy recepcji. Uczesana w schludny kok młoda dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
– Dzień dobry. W czym możemy panu pomóc?
– Chciałbym… skorzystać z programu – powiedział, a jego głos zdradzał, że tej nocy nie spał najlepiej. – Z pakietu A, z Jedynki.
– Oczywiście. Naszym klientom zapewniamy najlepsze warunki. Upowłokowienie w Strefie Pierwszej kosztuje dokładnie tysiąc kredytów, z których dwieście zostanie przetransferowane razem z panem, na drobne przyjemności. Jeśli pan sobie życzy, może zdecydować się zabrać więcej kredytów.
Tomaszowi stanął przed oczami widok rozsypanych na blacie kilkunastu banknotów. Oszczędności całego życia.
– Dwieście jest w porządku. Zapłacę tysiąc.
Dziewczyna przyjęła opłatę i podsunęła mu kilka dokumentów do uzupełnienia.
– Dodam, że każdy z naszych pakietów trwa równo sześć godzin. W Strefie Pierwszej znajdzie się pan dokładnie o wybranej przez siebie porze. Program przeniesie pana tutaj z powrotem sześć godzin później. Powłoką proszę się nie martwić, zadbamy o nią, gdziekolwiek ją pan pozostawi. Którą godzinę mam wpisać na formularzu?
– Osiemnastą.
Z recepcji Tomasz został odesłany prosto do gabinetu czternastego na pierwszym piętrze.
Plan, który zaproponował Moszyn, był naprawdę dobry. Pantofelek od kilku lat oferował mieszkańcom dalszych rejonów transfer do Trójki, Dwójki lub Jedynki. Mogli tam czuć się jak królowie, w obcych ciałach, korzystając ze wszystkiego, co pozostawało dla nich niedostępne w szarej codzienności. Swoje to kosztowało, ale było warto.
Tomasz jednak nie chciał się zabawić. Pragnął poznać prawdę i jeśli będzie trzeba, odzyskać to, co mu odebrano. Dziś wieczorem. Na bankiecie organizowanym z okazji dwudziestolecia spółki Sterczyński i Zioło.
W gabinecie czekał na niego pracownik w szarym kitlu. Plakietka na piersi informowała, że nazywał się Maksymilian Kownacki. Poprosił Tomasza, by się rozebrał i ustawił przy aparaturze pomiarowej.
– Pozwoli nam to dobrać najlepiej dopasowaną powłokę – wyjaśnił spokojnym głosem. – Początkowy szok i dyskomfort będą mniejsze, jeśli znajdzie się pan w ciele o parametrach zbliżonych do własnego. Raz upowłokowiliśmy faceta, miał prawie dwa metry, w ciele na metr sześćdziesiąt. Kiedy wrócił, chciał nas zaskarżyć. Zupełnie nie skorzystał z programu, nie wyszedł z apartamentu, bo nie był w stanie skoordynować ruchów w dużo mniejszym ciele.
Tomasz skwitował tę rewelację uprzejmym parsknięciem i zaczął się ubierać.
– Gdzie mnie upowłokujecie? – zapytał, kiedy Kownacki odczytywał dane z ekranu tabletu.
– Dla korzystających z opcji A mamy przygotowany specjalny hotel niedaleko centrum Pierwszej Strefy. Odzyska pan świadomość w jednym z pokoi. Proszę wykorzystać chociaż kilka pierwszych minut na pobyt tam i przyzwyczajenie się do nowych warunków. Potem może pan pójść, gdzie tylko zechce.
– I mam czas do północy, tak?
Kownacki zerknął na formularz.
– Dokładnie. Gwarantuję, że minutę później będzie pan już siedział tutaj, na tym łóżku i planował kolejną wizytę w Pantofelku.
Pracownik uniósł głowę znad wydruku, popatrzył przez chwilę na Tomasza i uśmiechnął się szeroko.
– Mamy dla pana coś idealnego. Będzie pasować jak ulał. Proszę się położyć. Pełny transfer świadomości trwa godzinę, powinniśmy zaczynać.
– Mogę tam coś ze sobą zabrać?
– Co kwadrans wysyłamy kuriera. Przedmioty, które będzie chciał pan mieć na miejscu, proszę położyć na tej szafce. Będą na pana czekały w apartamencie. Oczywiście w grę nie wchodzi broń ani nic nielegalnego. Na miejscu znajdzie pan również komplet dopasowanych ubrań i dwieście kredytów do wydania. Życzę udanej zabawy.
Tomasz sięgnął do kieszeni i położył na szafce wycięty z gazety artykuł. Obok ułożył legitymację prasową i dokument, które na pożegnanie wcisnął mu Oskar.
Moment później poczuł ukłucie w prawe przedramię. Po chwili laborant cofnął rękę ze strzykawką.
Obraz rozmył się, zawęził.
Coś kliknęło cicho.
***
Obudził się nagle i gwałtownie, jakby siłą wypchnięty z głębokiego snu. Oczy zaszły mu łzami od światła wpadającego przez zajmujące całą ścianę okno. Zamrugał kilka razy i wstał powoli, czując nieprzyjemne mrowienie w całym ciele. Jakby ścierpł aż po końcówki włosów.
Wszystko dookoła wyglądało tak, jak uprzedził go Kownacki. Przestronny, elegancki apartament. Na białym wieszaku rozwieszony granatowy garnitur, na szafce idealnie gładki banknot dwustukredytowy. Ale nigdzie… a nie, jest, tutaj, na stole. Wymięty wycinek z gazety, legitymacja na nazwisko Marka Kubłowskiego i notarialny dokument z trzema podpisami.
Pierwszych parę kroków postawił chwiejnie i niepewnie. Był nagi, pod stopami czuł chłód posadzki. Minął wieszak, by znaleźć się przed ogromnym lustrem.
Patrzył na mniej więcej czterdziestoletniego, zadbanego i wysportowanego mężczyznę. Gęste, jasne włosy, kilka zmarszczek wokół zielonych oczu, szeroka klatka piersiowa i umięśniony brzuch. Cholera, nawet penis tej powłoki robił wrażenie.
Pomyślał, że tak mógłby wyglądać, gdyby było mu dane żyć w Jedynce. Byłoby go stać na zdrowe jedzenie, miałby czas na siłownię i basen. Drobne operacje plastyczne byłyby na wyciągnięcie ręki. Penisa też by nieco powiększył.
Rozejrzał się po apartamencie. Jeśli faktycznie mógł mieć to wszystko, jeśli ktoś postanowił mu to odebrać…
Powłoka, choć w zdecydowanie lepszej formie, faktycznie była zbliżona do jego rzeczywistej postury. Wzrost mniej więcej się zgadzał, proporcje tułowia do rąk i nóg także, a kiedy zapinał zegarek, zdał sobie sprawę, że wzięto pod uwagę nawet jego leworęczność.
Gdy kończył wiązać krawat, niemal nie czuł już mrowienia w palcach.
Zegar na ścianie wskazywał osiemnastą dwadzieścia. Bankiet z okazji dwudziestolecia firmy Sterczyński, Zioło i Partnerzy rozpoczynał się o dwudziestej pierwszej. Tomasz wcisnął banknot do kieszeni i pokiwał głową. Wciąż pozostawało jeszcze trochę czasu, a on nie pamiętał, kiedy ostatnio mógł pozwolić sobie na prawdziwego burgera.
***
Sala bankietowa była pełna bogatych, świetnie ubranych ludzi. Tomasz co rusz mijał twarze, które przez blisko dwie dekady mógł oglądać wyłącznie w mediach. Zebrała się tu sama śmietanka. Prawdziwa wisienka na torcie społeczności Pierwszej Strefy.
Stał w narożniku sali, przy stoliku z alkoholami, skąd miał doskonały widok na gości. Po raz kolejny tego wieczoru napełnił szklankę rumem i wypił duszkiem. Czuł, że zaczyna mu szumieć w głowie. Trudno. Albo rausz, albo stres i miękkie nogi. Do tego pierwszego był bardziej przyzwyczajony.
– Trudny dzień, co? – Facet z aparatem na szyi pojawił się znikąd. Mrugnął do Tomasza i podstawił mu swoją szklankę. – Dla kogo pracujesz? Chyba jeszcze się nie znamy.
– Aaa… dla Twojej Strefy. Od niedawna.
– Ja robię zdjęcia dla Stylu Elit. Robert Nowicki.
– Marek Kubłowski.
– Coś taki spięty? Sama elita dookoła, człowieku, rozluźnij się i chłoń atmosferę. A materiał sam się zrobi. Wystarczy trochę popatrzeć, zajrzeć do kibla. Skandale na każdym kroku.
– A jednak jakoś wciąż trzymają się na szczycie. Sterczyński i Zioło.
– Gówno nie tonie, człowieku. – Nowicki wzniósł szklankę do toastu. – Obyśmy zawsze też płynęli z nurtem.
– Obyśmy.
Wypili. Tomaszowi nieco kręciło się już w głowie. Alkohol działał. Zastanowił się chwilę i postanowił zaryzykować. Właściwie i tak nie miał wiele do stracenia.
– Dwadzieścia lat w branży, co? A mogło skończyć się już po trzech. Co myślisz o całej tej historii z Sadzowskim?
Niech się dzieje, co ma się dziać. Jeśli Oskar kłamał, lepiej dowiedzieć się o wszystkim już teraz.
– Z kim? Sadzowskim?
Czyżby? Ty gnoju. Tomasz przełknął ślinę i poczuł, że robi mu się gorąco. Postanowił jednak jeszcze zaryzykować.
– Trzeci wspólnik w firmie, razem rozkręcili biznes. Potem wyciekły te wszystkie informacje o miganiu się od podatków i nielegalnej działalności, Sadzowski wziął wszystko na siebie…
– Kojarzę – przerwał mu Nowicki. – Rzeczywiście, było coś takiego. Co mam myśleć? Albo faktycznie był za wszystko odpowiedzialny i postanowił się przyznać, albo dał się wydymać jak ostatni kretyn.
Tomasz ścisnął mocniej szklankę. A więc Moszyn mówił prawdę. Niech to szlag. Ostatni kretyn…
– Może po prostu zaufał komuś, komu nie powinien. Może mieli wspólnie to rozwiązać, a jego przyznanie się było tylko zasłoną dymną, żeby zyskać nieco na czasie.
– Może. Jeśli tak, nieźle go przewieźli. Zresztą pewnie nie tylko jego. Szósty rok z rzędu są w pierwszej piątce najbogatszych ludzi Układu. Człowieku, do tego nie można dojść, nie brudząc się trochę.
– Albo kogoś.
– Albo kogoś. Ale to było lata temu. Ten Sadzowski pewnie przekręcił się już gdzieś w Siódmej albo w ogóle wyjechał z Układu. Ciesz się chwilą, człowieku, tu i teraz. Oho, Różalska idzie do kibla z Deszczyńskim. Muszę to mieć. Miło było poznać, do zobaczenia przy tej czy innej okazji!
Odstawił szklankę i odszedł, chwytając aparat. Tomasz patrzył za nim chwilę. Kątem oka dostrzegł Oskara Moszyna, który kręcił się po drugiej stronie sali. No tak, pomyślał Tomasz, nie mogło go tu zabraknąć.
***
Dochodziła jedenasta czterdzieści. Chociaż nowa powłoka znosiła alkohol zdecydowanie lepiej niż Tomasz, po kilku drinkach był już mocno wstawiony.
Odstawił szklankę i ruszył przez zatłoczoną salę, by dostać się do toalety. Nie powinien był tyle wypić. Za kwadrans rozpoczyna się przemówienie Sterczyńskiego i Zioła. Musi być wtedy w stu procentach gotowy. Obnażyć prawdę tak, jak sobie to zaplanował. Do tej pory nie wiedział, czy to działanie pozwoli mu odzyskać utracone życie, czy tylko pogrąży firmę. W tej chwili obie opcje wydawały mu się satysfakcjonujące.
Spojrzał na podwyższenie, na którym mieli pojawić się jego dawni przyjaciele. Do tej pory nie trafił na nich w tłumie. Domyślał się, że są gdzieś w pobliżu, odcięci od wszystkich gości, w towarzystwie największych i najważniejszych osobistości. Piją szampany, za których cenę Tomasz mógłby w Siódmej wynająć całą kamienicę i otaczają się kobietami, których makijaż kosztuje więcej niż zdołałby kiedykolwiek odłożyć ze swoich marnych tygodniówek.
Nagle, prowadzony raczej przez złość, smutek i alkohol niż przez rozsądek i plan, ruszył przed siebie, w stronę sceny.
– O, tu jesteś. – Nagle znikąd obok pojawił Nowicki. – Co za impreza, człowieku.
Tomasz nawet na niego nie spojrzał. Chwiejnym krokiem przepchnął się przez tłum i już po chwili był na scenie. Zdjął mikrofon ze statywu i włączył go. Przez salę przetoczył się głośny pisk.
Wszystkie rozmowy ucichły. Lepszego sposobu na zwrócenie na siebie uwagi wszystkich nie mógł sobie wmarzyć.
Ochroniarze pod ścianą wymienili spojrzenia. Dwóch ruszyło w jego kierunku. Miał mało czasu.
– Dobry wieczór państwu – powiedział do mikrofonu. Publika zawirowała mu przed oczami. – Już za chwilę na tej scenie pojawią się prawdziwe gwiazdy tego wydarzenia. Zanim jednak to nastąpi, pragnę powiedzieć kilka słów. Drodzy panowie ochroniarze, proszę o dosłownie trzy minuty. Potem sam się stąd wyrzucę. – Głos miał bełkotliwy. Chciało mu się wymiotować.
Pracownicy ochrony, wyraźnie zdziwieni, zatrzymali się pod sceną. Żaden z nich nie zdecydował się jednak ściągnąć z niej Tomasza. Zdziwił się, jak łatwo poszło.
No, to do dzieła. Czas na wielki powrót.
– Kiedy dwadzieścia lat temu trójka przyjaciół zdecydowała się na wspólny biznes, chyba żaden z nich nie przypuszczał, jak wielki to sukces. Mieli plany, marzenia, ambicje, ale nawet oczami wyobraźni nie widzieli się aż tu, na samym szczycie.
Zatoczył ręką półokrąg.
– Spójrzcie tylko. Wszyscy tu zebraliście się, by świętować dwudziestolecie firmy. Tego małego, studenckiego projektu, który rozrósł się do niebotycznych rozmiarów. Panowie, którzy za chwilę wyjdą na tę scenę, żyją życiem jak sen, a dzięki okazjom takim jak ta, każde z was może na chwilę go skosztować.
Sięgnął do kieszeni marynarki. Ochroniarze poruszyli się nerwowo. Spojrzał na nich i spokojnym gestem wyciągnął fragment gazety.
– Ale nie wszyscy mają to szczęście. Nawet w Pierwszej Strefie tylko garstka zasłużyła na to, by otrzymać zaproszenie. O pozostałych Strefach nie warto wspominać. Nie to jest jednak problemem. Jest nim fakt, że zaproszenia nie otrzymała jedyna osoba, której należało się ono najbardziej. Człowiek, który dla dobra tej firmy oddał absolutnie najwięcej, bo całego siebie.
Przez salę poniósł się pomruk. Ludzie szeptali między sobą, patrząc na Tomasza ze zdziwieniem.
Uniósł artykuł na wysokość twarzy
– Ta kartka to coś więcej niż zwykły arkusz. To dowód na to, że już najwyższy czas, by panowie Sterczyński i Zioło obudzili się ze swojego snu. Firmę założyło trzech studentów. Dziś logo zdobią nazwiska wyłącznie dwóch. Czy ktokolwiek z was zastanawiał się, co stało się z trzecim?
– Został wyrzucony z Pierwszej Strefy za malwersacje, których się dopuścił. – Spokojny głos dochodził z końca sali.
W końcu się pojawili. Sterczyński i Zioło. Doskonale uczesani, w szytych na zamówienie garniturach. Tłum rozstępował się przed nimi, kiedy powoli szli w kierunku sceny.
Tomasz z trudem koncentrował na nich spojrzenie.
– To wersja, która trafiła do opinii publicznej. Ale prawda jest inna! Wrobiliście Sadzowskiego. Wrobiliście mnie, sukinsyny! Nie tak to miało wyglądać. Nie tak!
Błysnął flesz, na chwilę oślepiając Tomasza. Oskar Moszyn stał w pierwszym rzędzie, w dłoniach ściskając aparat.
Sterczyński i Zioło przyspieszyli. Nie biegli, ale szli już zdecydowanie szybciej. Sterczyński uniósł dłoń, na co ochroniarze wskoczyli na scenę.
– Siedemnaście lat! Siedemnaście lat w zasranej, cuchnącej Siódemce. W imię czego?!
Sadzowski rzucił się w bok, wyminął obu idących po niego ochroniarzy i zeskoczył ze sceny. Potknął się i tylko cudem nie upadł, wspierając się na ramieniu jakiegoś brodacza. Ludzie przesuwali się, by zrobić mu miejsce. Przechodząc obok kompletnie zdziwionego Nowickiego, wcisnął mu do ręki dokument z trzema nazwiskami u dołu. Sadzowski, Sterczyński, Zioło.
– Puść to do mediów. Przypomnij o mnie! – krzyknął, po czym rzucił się biegiem do drzwi.
Był już w progu, kiedy potężna dłoń zacisnęła się na jego ramieniu niczym imadło. Zabolało. Odwrócił się i stanął przed wyższym od siebie o głowę, łysym osiłkiem.
– Nie rzucaj się – rozkazał mężczyzna. – Nigdzie nie pójdziesz.
Tomasz ani myślał go posłuchać. Zamachnął się wolną ręką i spróbował uderzyć ochroniarza w twarz. Nie trafił, ale przynajmniej osłabił uścisk tamtego i zdołał się wyrwać. Rzucił się do ucieczki, potknął się jednak i runął na posadzkę. Próbował wstać, kiedy poczuł, że ochroniarz chwycił go za nogę.
Wierzgnął kilka razy, próbując się uwolnić. But spadł mu ze stopy, ale potężnie zbudowany mężczyzna już trzymał go za łydkę i ciągnął ku sobie.
– Mówiłem, żebyś…
Zegar wybił dwunastą.
***
Sadzowski siedział w swojej kawalerce na siódmym piętrze i palił papierosa. Głowę miał ciężką jak ramię robota produkcyjnego. W prasie, nawet tej szmatławej, jaka pojawiała się w Siódemce, wszystkie nagłówki były poświęcone wydarzeniom z poprzedniej nocy.
Odłożył na bok gazetę i zaciągnął się. Nowicki zrobił, co do niego należało. Dokument trafił do szerokiego obiegu. Grafolodzy bez trudu potwierdzili autentyczność podpisów. Sterczyński i Zioło byli skończeni.
Moszyn nie chciał wyjaśnić, jak wszedł w posiadanie tej umowy. Podpisanej przez całą trójkę deklaracji, że Tomasz weźmie winę na siebie, a pozostali dwaj wkrótce zajmą się wyciągnięciem go z kłopotów. Sadzowski nie mógł uwierzyć, że był wtedy tak głupi, by na szali naprzeciw kawałka papieru położyć całe swoje dotychczasowe życie. Całego siebie.
Gasił pet, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wyszedł do przedpokoju, mijając telewizor, z którego szczerzył się nieskazitelnie piękny Oskar Moszyn. Dziennikarz miał najlepsze zdjęcia i artykuł gotowy na kilka minut po całym zajściu. Teraz pojawiał się wszędzie, jako najlepiej poinformowany i dysponujący niedostępnymi dla innych faktami.
Tomasz położył rękę na klamce.
Dziennikarze na wywiad? Ktoś z mocą, by przywrócić go do Jedynki? Fanki?
Otworzył drzwi. Zbladł. Wczorajsze przekąski podeszły mu do gardła.
– Czy to twój bucik?
Tomasz przełknął ślinę. Do mieszkania wszedł facet, który wczoraj omal nie zmiażdżył ramienia jego powłoce. W lewej dłoni trzymał elegancki but.
– Sterczyński i Zioło są skończeni. Pójdą na dno, a ty razem z nimi – wyjąkał Sadzowski, cofając się o krok.
Mężczyzna spojrzał na niego z politowaniem, zakładając ciemne rękawiczki.
– Są na to za bogaci.
Silne pchnięcie wrzuciło Tomasza z powrotem do pokoju. Ostatnim, co widział, zanim stracił przytomność, była uśmiechająca się z telewizora twarz Oskara Moszyna.