Co za stary, zapluty bałwan!
Jak tak można, przecież to nieludzkie. Tylu skazańców zmarnować. I choć to tylko ci upierdliwi Brytowie, cały czas podszczypujący naszych wojaków w tej zabitej dechami, zapomnianej przez bogów krainie, mimo wszystko szkoda. Ten nierozgarnięty dziadyga wypuścił ich na siebie z maczugami. Nie chcieli się bić, udawali, że walą z całej siły, a nawet kropla krwi się nie polała. W końcu lwy trzeba było wypuścić. I gdzie tu artyzm, gdzie tu wzniosłość?
Ja zrobiłbym to inaczej: ukrzyżowałbym ich na ulicach Rzymu, a każdy prawy obywatel mógłby takiego buntownika opluć, rzucić w niego kamieniem, szturchnąć patykiem. To dopiero byłoby widowisko. A potem… a potem podpaliłbym je. Te drewniane pale z tymi odrażającymi złoczyńcami. To dopiero byłby piękny widok – ulice Rzymu pełne płonących krzyży. Czyż to nie prawdziwa sztuka? A ten stetryczały kretyn tak ich zmarnował.
Gdy ja w końcu zostanę panem świata, to…
Ech.
***
No przecież muszę tej idiotki cały czas pilnować!
Że nie powinienem się tak o mamci wyrażać? Trochę to dziwne mówić o tej zimnej suce, która nie chciała mnie widzieć przez lata – mamcia. No cóż, rodziców się nie wybiera. A mamcia jeszcze mi się przyda. Szkoda tylko, że odkąd skumała się z tym parszywym Pallasem i myśli… no, wszystkim, tylko nie głową, nie można jej powierzyć pieczy nad niczym. Zlekceważy, zapomni, bo musi pobiec gzić się z tym, z tym… niewolniczym pomiotem. A on… Doczeka się, arogancki cham. Mnie próbuje pouczać! MNIE! Jeszcze będzie skomlał u moich stóp.
Czemu się na nią tak rozzłościłem?
Bo nie pilnuje tak, jak powinna, obu tych psów łańcuchowych, tych niewolniczych wypierdków – Narcyza i Pallasa. No, niby Pallasa pilnuje, ale tylko jego pewnej, strasznie ostatnio zapracowanej, części ciała.
Gdybym dziś przypadkiem nie był u tego zaplutego durnia (jeszcze muszę mu mówić: tatku, bo tak sobie życzy, tfu, obrzydliwość), nigdy nie zauważyłbym tego zwoju. Chociaż nie, pewnie dostrzegłbym, bo był tak zapluty, że litery się zaczynały rozmazywać od śliny tego jąkały. Zauważyłbym, ale nie zwróciłbym uwagi. A tu, proszę – sprawdza się wynalazek tego greckiego aroganta, literki widzę wyraźnie nawet z pięciu kroków. Jak on to nazywa? Hialoi? Wolę nasze swojskie perspicillum. Co prawda noszę je tylko w pałacu, bo to wstyd.
Choć tyle pożytku z tego bubka.
Bo te jego siedmiomuły… Ech, gdyby to dziadzio widział… Zawsze mawiał: „Wiesz, co to legionista? Legionista to puste miejsce pomiędzy podkutymi sandałami a hełmem. I cały pożytek tylko w tym, co na grzbiecie nosi”. A teraz? Wożą wszystko za legionistami jak niewolników za tatkiem. Rozleniwili nam się wojacy. I co z tego, że Germanię podbili, do Indów doszli? Gdyby tam były dziadzia wiarusy, to już w Kitaju by się zameldowały albo i dalej.
Ale do jajka: w piśmie stało, że ktoś naszego Heronka śledzi, ktoś mu chce brzydki numerek wyciąć. Muszę uruchomić Afraniusza, niech trochę powęszy. I po nowe ostrygi go muszę wysłać.
Skoro mowa o ostryżkach… Ech, moje kochane! A może by tak tę grubą Germankę dziś? Ta to ma dupsko, pięknie na nim literki moim pejczykiem wytnę. Albo nie, tę chudą Syryjkę. Chude głośniej krzyczą. Cóż to za niebiańska muzyka…
Czemu ostrygi? Hm, bo całe piękno kryją pod tą grubą, nieestetyczną skórą. Dopiero jak się tę skorupę rozetnie, ukazują swe cudowne piękno. Posiekanego mięsa, cieknącej krwi. Otwierają się dla mnie. Cud natury!
Raz tatko zaproponował mi swoją rozrywkę. Kazał przyprowadzić dwóch chłopaczków, blondasków niedużych. Jednego zadusił sam. Mówił, że nie ma nic piękniejszego niż widok oczu zasnuwanych przez śmierć. Widać, kiedy przychodzi – źrenice rosną i rosną, pojawiają się czerwone żyłki, żyłki pękają. A potem cichy trzask (to łamie się jakaś kosteczka w gardle) i już. Tatko mówi, że nie ma dla niego nic piękniejszego na tym ponurym padole, pełnym bezinteresownej zazdrości i zawiści.
Skąd znam te wszystkie szczególiki? Bo drugi chłopaczek był dla mnie. Nie powiem, oczy też mi się podobały. Ale jak już blondynek poszedł na spotkanie z Plutonem, sfajdał się pod siebie. Co za smród! I jak paskudnie to truchło wyglądało. Dla mnie, urodzonego estety, obsrany trup to coś wyjątkowo odpychającego. Te ohydne plamy na białej tunice…
Białej? Dziś obstawiam białych.
***
Cymbał cymbałem pozostanie na zawsze!
Po co on mi każe przychodzić na te narady, nudne jak pisanina Kolumelli o baranach? Przecież mnie nie cierpi? Wystarczyłby Brytanik… Ale podobno taka jest „cesarska sprawiedliwość i łaskawość”. W dupie go mam. Przecież tam gadają same bzdury: „legionowi debili brakuje czarnych kamieni”, „legionowi pajaców dostarczono zepsute ziarno, bunt wisiał w powietrzu”, „burza zatopiła pięć zbutwiałych trirem na Pontus Euxinus”. Po co słuchać o tych błahostkach? Gdy zostanę cezarem, nie będzie takich narad. Wydam rozkaz: zdobyć Kitaj w przyszłym miesiącu. I już! Koniec dyskusji! Ostrzegę, że gdyby się żołnierze nie postarali, ukrzyżuje się kilku centurionów i zdziesiątkuje co drugi oddział. Nic tak nie poprawia waleczności, jak dyscyplina.
Musiałem się w końcu wymówić bólem głowy od tej narady, bo przecież dziś na arenie mają wygrać niebiescy. Sam oglądałem te piękne konie, które dziś popędzą przed kwadrygą, na którą postawiłem. A oni nudzili i nudzili…
***
Niewdzięczna niedojda!
To już przechodzi wszelkie pojęcie! Jak ta oferma mogła zabryzgać mi krwią ulubioną roboczą tunikę, szkiełka, złośliwie zamilknąć i wyzionąć ducha?
Z czego teraz zrobione są te niewolnice? Z wosku? Kiedyś mogłem smagać taką całą noc i nic. A teraz, ledwie posiekałem ostryżce plecy i zszedłem do pośladków (dopiero trzy smagnięcia, a tylko po dwóch pękła skóra), ta przestała krzyczeć – ech, jak ja nie cierpię pracować pejczykiem w ciszy – i na złość zdechła. Całą przyjemność fauny porwały, ledwie krew zaczęła ciurkać po udach. Tak się zdenerwowałem, że kazałem przyprowadzić następną, wziąłem flagrum i zasmagałem Germankę na śmierć! Muszę wysłać Afraniusza na targ niewolników już w sobotę, bo moje ostrygi zastraszająco szybko się kończą.
Nie ma teraz takich niewolnic jak kiedyś. Pamiętam taką Etiopkę, która miałem chyba rok. Nawet skóra na tyłku zdążyła jej się zagoić i potem po moim pejczyku zostawała taka śmieszna szachownica. Brakuje takich zabaweczek na rynku. Jedyny plus to to, że już ich nie trzeba taszczyć w lektykach na śmietnik amfor przy Horrea Sulpicia. Jakichże to ciekawych rzeczy się czasem dowiaduję przy okazji. Bo podobno stamtąd najszybciej znikają trupy. Zjada je ktoś czy co?
Na siedmiomuła można zapakować choćby dziesięć zepsutych ostryg, przykryć plandeką i niepotrzebnego zdziwienia w przechodniach nie budzić. Nie, żeby mieli czelność protestować, ale plotki to też zła rzecz. Tyle się teraz plotkuje o mamci, złe języki paskudne. Każę wyrywać! No i mówią, że Rzymianie mamci nie lubią. A to czasem pomaga, takie lubienie. Głupie, bo co motłoch może dla nas znaczyć? Ale podobno tak jest. Tatko zawsze cytuje Eurypidesa: „język jest potężniejszy od miecza”.
Nie mogę na przykład pojąć, co te prostaki w tym Auguście widzą. Ołtarze wznoszą, ofiary składają, modlą się o pomyślność. Tatko opowiadał, że wcale Auguścik taki święty nie był. I żeby nie te figi, co mu Liwia na drzewie, hm… posłodziła, to jeszcze byśmy zobaczyli. Ciekawe, cóż takiego?
A jak będę już cezarem, to rozkażę, żeby w miejsce Augusta moje posążki wstawiali. Będę znacznie lepszym bogiem niż on. Podobno w ogóle nie znał się na poezji, a fałszował nawet nucąc żołnierskie przyśpiewki. Wierzyć się nie chce. Co za nieokrzesany gbur!
Ale koniec końców dupa tej grubej germańskiej świni się do czegoś przydała.
Jutro obstawiam czerwonych!
***
No nie, jakiż z niego bufon!
Ten stetryczały palant każdą ucztę musi zepsuć. Nie dość, że jąka się i pluje, to gości tak dobiera, że pożal się Jowiszu i komu tam jeszcze.
Dzisiaj zaprosił tego aroganckiego Greka i jeszcze Megasem go kazał tytułować. Ten gębę miał całą w czarnych kropkach (podobno „nauka wymaga ofiar”) i patrz tu cały czas na takiego paskudę. Do tego cały czas mamrotał: „odkryłem to”, „wynalazłem siamto”, „bez moich siedmiomułów” i cały czas o sobie tylko. Już mu chciałem powiedzieć, że bez tego jego zakichanego wynalazku to już bylibyśmy pewnie w Kitaju. Przez te cholerne czarne kamienie, które siedmiomuły zżerają jak woły świeżą trawę, cały czas bunty w Brytanii. Podłe łachudry nie chcą pracować na chwałę Rzymu. Widziano kiedyś takich durni? Ileż się to trzeba nakrzyżować, żeby ład i cywilizację u dzikich zaprowadzić.
A do tego ten patafian Grek zauważył, że noszę perspicillum. I dawaj mnie nagabywać: „jak widzę?”, „czy druciki wygodne?”, „czym przecieram?”. Cały Rzym od jutra się będzie śmiał z mojego kalectwa. Już jak patrzyłem przez szmaragd, to złośliwe piosneczki śpiewali. Ja tego ćwoka jeszcze załatwię. Afraniusz o tym spisku coś mówił, muszę nakazać, żeby przypadkowo ktoś zamachowcom nie przeszkodził. Co za tępak! Heron znaczy, a nie Afraniusz.
Wyraźnie widać, że to profan i cham. Najciszej klaskał, kiedy, akompaniując sobie cytrą, wykonałem moją najnowszą pieśń o urokach chłostania. Ignorant!
Nie ma jednak tego dobrego, co by na złe nie wyszło. Tatko podarował temu Megasowi puchar wina, że to niby takie wyróżnienie, że z rąk cezara, i takie tam błe błe błe. Ale swoim zwyczajem za dużo gadał i tak do kielicha napluł, że aż wylewało się z niego. A Grek to musiał wypić. Wszak zaszczyt!
Żebyście widzieli jego minę!
***
Lafirynda o wielkich oczach, cnotka zatracona!
Mnie odmówić? Mnie, przyszłemu cezarowi Rzymu?
Przychodzi na ucztę wystrojona jak jakaś prostybula (zabrakło tylko zielonych sandałów i ceny na szyi), a potem westalkę udaje.
Już kiedy zdjęła tę białą, podbitą szkarłatem togę, a niewolnik mył jej stopy przed ucztą, zwróciłem uwagę na kształtne łydki. A kiedy się odwróciła – bogowie, cóż to za oszałamiający tyłek. Wprost stworzony dla mojego pejczyka. Nie wyglądał jak ta decha mojej żony, Oktawii, z której podkpiwają, że gdyby nie nos, to nie wiadomo by było, gdzie ma przód, a gdzie tył.
Ale ten zadek, godny Wenus… Trochę się nawet przestraszyłem, czy nie jestem jakiś wynaturzony, bo to przecież stare próchno jest. Ile ona ma lat? Czterdzieści? Więcej? Nie szkodzi, krew po łydkach pewnie spływa jej tak samo jak ostrygom.
Już przy jajkach nadziewanych językami drozdów spróbowałem ją delikatnie zagadnąć. Ale ta grubianka udawała, że mnie nie słyszy. Kiedy przy ślimakach tuczonych mlekiem posłałem jej kielich mojego najlepszego falerneńskiego, to udając bogobojną złożyła go na ofiarę Bachusowi. Musiałem wstać i, idąc do vomitorium, szepnąłem jej elegancko do ucha: „będziesz moja”! A ta prostaczka dalej nic. Jakby wciąż była w Judei z tym jej mężem, prokuratorem nieudacznikiem. Na szczęście żyły sobie już dawno podciął. Tyle przynajmniej, że wywarła na niej piorunujące wrażenie moja oda do tyłeczka. Aż się zarumieniła z upodobania. Uradowało mnie to! Bardzo!
Ileż razy można dawać tym prowincjuszkom do zrozumienia, że i tak nie mają wyjścia? Czy chce, czy nie – w końcu spotka się z moim pejczykiem. I to wkrótce!
Do tego denerwował mnie jej towarzysz, jakiś Paulus. Pewnie kolejny parweniusz, który wzbogacił się na handlu garum albo świńskim łajnem. Jakże to trzeba się czasem poniżać, żeby uzyskać to, czego się chce.
Ten Paulus wciąż gdakał i gdakał. Do tego grdyka pod brodą skakała mu jak szczur w klatce. Co za nieapetyczny widok. Za to życie miał ciekawe, podobno trzy razy był sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie był rozbitkiem na morzu. Jakiś obwieś straszny. Ale skoro tatko go zaprasza, i jeszcze z tą cnotką przychodzi…
Jedno mi się spodobało w tym, co mówił: że narodził się już ten, który będzie ponad wszelką zwierzchnością i władzą, i mocą, i panowaniem, i ponad wszelkim innym imieniem wzywanym nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym. Czyżby to było o mnie? Tak mi się wydaje. Co tam wydaje – pewny jestem.
Czas wysłać niewolnika do tej starej prukwy. Może poślę jej przy okazji zielone sandały?
Tak jest: pora obstawić zielonych.
***
Co za ciężka idiotka!
Zrobić mi taki afront. Co ja teraz powiem przyjaciołom? Przez te uszczypliwości tego matoła Petroniusza rzucę sie chyba na miecz. Że jestem taki szpetny, że na samą myśl o mnie kobieta otwiera sobie żyły? Czy ta cholerna Klaudia Prokula pomyślała o kimś innym, zamiast tylko o sobie? Jak ja się teraz w Rzymie pokażę? Zhańbiony przez latawicę, która wolała udawać przywiązanie do cnoty, niż poddać się woli przyszłego cezara.
Jej niewolnicy, po tym, jak zajął się nimi Afraniusz, zeznali, że ta wariatka uczyniła to za namową tego pokurcza, Paulusa. Podobno potajemnie czczą jakąś rybę z tej zapchlonej Judei. Krysta czy jakaś inna potwora. Też ją sobie na przyszłość zapamiętam. Kto ośmiela się niweczyć me plany, gorzko tego pożałuje. Ale nie teraz, bo przeklęty karzeł gdzieś zniknął. Wyczuł pismo nosem, zdaje się.
Przy okazji: nigdy nie zrozumiem kobiet! Są czasem tak bezmyślne, tak bezdennie głupie!
***
Co za podła żmija ten Pallas!
Oby więcej takich. Powiedział mi, gdzie tatko trzyma swój pamiętnik. Pisze podobno dla potomności, żeby go fałszywie nie osądziła. Dureń!
Za to lektura intersująca. Na przykład o moim ojcu (tym prawdziwym, rodzonym) napisał, że miał opinię najbardziej krwiożerczego człowieka w Rzymie. To też było ciekawe:
„Kiedy znajomi winszowali Domicjuszowi potomka, odparł: Oszczędźcie sobie trudu, barany. Gdyby w którymś z was tliła się choć iskra patriotycznego uczucia, udusiłby bachora w kołysce”.
Widzę, że ojciec kochał mnie równie mocno jak matka. O, o mamci też ciekawie ten staruch pisze:
„Wdała się swoją prababkę Liwię – chodziło jej tylko o władzę. Do łóżka brała tylko tych mężczyzn, którzy mogli się okazać użyteczni w jej planach politycznych”.
Hm, to są inni niż tatko i Pallas? Trzeba się temu uważniej przyjrzeć!
***
Ludzie to jednak kretyni!
Szarpią się codziennie, o chleb, o kobiety, o sestercje. Jakież to miałkie, jakież to marne. Ja chcę czegoś więcej, czegoś, co sprawi, że pamięć o mnie będzie wieczna.
Już mam pomysł, jak to zrobić, jak zostać tym nadbóstwem, o którym opowiadała ta kreatura, Paulus. Przyszedł mi na myśl jeszcze wtedy, gdy oglądałem Rzym ze wzgórza przez szmaragd. Coś tam widziałem, ale dopiero perspicilllum to jest coś! Miasto przez szkiełka wygląda, jakby już nie mogło się doczekać. Powietrze aż drży nad nim z niecierpliwości i uciechy. Bo czyż może być coś piękniejszego, niż ta wielka kloaka, ten zwierzyniec pełny pawianów, to gniazdo próżności i złośliwości, gdzie nie docenia się prawdziwej sztuki – zniszczona do gołej ziemi?
Już wy się staniecie aktorami, Rzymianie. To będzie cudowny spektakl! Szalejące płomienie, tratujące wszystko oszalałe zwierzęta, pędzący tam i z powrotem ludzie, wszyscy w panice, machający rękami, przewracający się, tratujący wzajemnie. Niektórzy będą już ogarnięci płomyczkami, ślicznymi rudymi, czerwonymi, żółtymi, białymi językami ognia. Będę was widział dokładnie: każdą ludzką pochodnię, każde zwęglone truchło. A te wspaniałe krzyki. Nikt tak cudownie nie wrzeszczy, jak człowiek palący się żywcem. Wiem coś o tym, ja też przeprowadzałem badania naukowe.
I jakież to będzie doskonałe estetycznie. Podobno ruda broda, którą zacząłem zapuszczać specjalnie w tym celu, idealnie komponuje się na tle płomieni. To będzie prawdziwie wiekopomne dzieło, wspominane z nabożną czcią przez wieki.
Jedno jest jasne jak Słońce – cóż artysta się we mnie narodził!
Na razie jeszcze tego zrobić nie mogę, bo ci tatkowi podsłuchiwacze zaraz by mnie upupili. Wszak każdy by chciał wcisnąć Brytanika na moje miejsce. Niedoczekanie. Ale mamcia zrobi, co trzeba. Ta wiedźma, Lokusta, nazbierała już grzybów. Muszę się pilnować, by nigdy ich nie brać do ust.
Potem… Potem przyjdzie kolej na nią. Wszak wyczytałem w tatkowych pamiętnikach:
„On zabije swoją matkę. Miał to przepowiedziane po urodzeniu”.
Czyż można się sprzeciwiać woli gwiazd?
I już wkrótce ja, JA będę tu bogiem.
A bogowie mogą wszystko, nie?
Proszę, takie małe kawałki szkła, parę drucików, a jak mogą być znaczące dla wielkiej sztuki.
Perspicillum!
Coś ci się, Heronie, jednak w życiu udało. Może jeszcze i ja zobaczę, jak płoniesz?