- Opowiadanie: Łukasz Kuliński - Niesamowita Ginger Woman

Niesamowita Ginger Woman

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Niesamowita Ginger Woman

7. Laboratorium

Widzicie tę dziewczynę w lateksowym kostiumie?

To ja. Jessica Heller. I zanim zapytacie – tak, biegnę w kostiumie Ginger Woman. Tak, ten kłąb rudego futra obok mnie to orangutan. Dorosły samiec orangutana. I tak, trzymam w ręce blaster.

To naprawdę skomplikowana historia, okej?

Zanim zaczniemy, chcę naprostować jedną kwestię. Nie jestem cholerną cosplayerką. Na samą myśl o tym, że noszę te idiotyczne majtki amazonki-pizdowojowniczki, mam ochotę zrobić sobie przeszczep macicy. Robię to dla sprawy.

W porządku. A więc po kolei. Wszystko zaczęło się od koncertu Madonny.  

1.Mieszkanie

– Nie możesz mi tego zrobić, Jeff!

Jeff westchnął jak człowiek, który owszem, nie mógł tego zrobić i właśnie to sobie uświadomił. Ale trzeba mu przyznać, podjął walkę. To w końcu mój facet. Nie poszłabym do łóżka z pantoflem.

– Daj spokój, Jess. Co to w ogóle za laska? Gwiazdeczka jednego przeboju. Za rok nikt nie będzie o niej pamiętał. 

Uniosłam głowę znad talerza i wycelowałam upaćkany soją widelec w nos mojego chłopaka.

– Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Słuchasz, Jeff?

– Słucham, kochanie.

– Zabierzesz mnie na ten koncert. Chcę zobaczyć Madonnę. Chcę się upić i poszaleć, może nawet zdobyć autograf. Więc lepiej się skup i wymyśl, jak zdobyć forsę, albo będziesz musiał wyciąć sobie żebra, bo jeśli mnie zawiedziesz, sam będziesz sobie obciągał. Czy wyraziłam się jasno? 

Westchnął zrezygnowany.

– Ostatnią kasę wydałem na nowe deski. Nie znajdę roboty w trzy tygodnie.

Baza numer jeden. Nie zastanawiał się już, czy zdobędzie tę forsę. Zastanawiał się, jak ją zdobędzie.

– Może pozwolą ci wrócić do knajpy?

Błąd. Podniósł głowę i spojrzał na mnie gniewnie.

– Oni używają krowiego mleka, Jess! Nie przyłożę ręki do cierpienia zwierząt.

– W porządku, przepraszam.

– Jak mogłaś to w ogóle zaproponować?

– Oeezu, wymsknęło mi się, tak? Przeprosiłam przecież.

Pomilczeliśmy przez chwilę, grzebiąc w talerzach.

– A ta robota od Alexa? Coś z laboratorium? Mówiłeś wczoraj.

– No, nie wiem, Jess. Podejrzana sprawa.

– Mógłbyś spróbować. Dla mnie.

Zastanawiał się, mieszając kawę w kubku. Znałam ten ruch. Tak wierci się mucha w sieci.

– W zasadzie mógłbym. Póki nie testują niczego na niewinnych istotach. To nawet lepiej, że szukają ochotników. Przynajmniej nie wykorzystują zwierząt. Trzeba wspierać dobre inicjatywy, racja?

– No i dziewięćdziesiąt dolców, Jeff. Płacą dziewięćdziesiąt dolców.

– W porządku – westchnął. – Pójdę tam po śniadaniu.

***

Wrócił trzy godziny później i wysypał na stół kilkanaście opakowań leków o cudacznie brzmiących nazwach.

– Jezu, potrzebujemy forsy, ale nie chodziło mi o to, żebyś przerzucił się na dilerkę.

Jeff przeciągnął się i zdjął adidasy.

– Bardzo śmieszne. Mam tę robotę. I zaliczkę.

Widziałam, że jest zmęczony, ale też dumny. Wyjął dolary z tylnej kieszeni spodni i podał mi z miną zwycięzcy. Pocałowałam go w policzek.

– Dziękuję ci. Zaparzyć kawy? Siadaj i opowiadaj.

Usiadł przy stole i zaczął przeglądać opakowania. Wsypałam zbożówki do kubka i wyjęłam z lodówki roślinne mleko. Spojrzałam z ciekawością.

– Po co ci to wszystko?

– Maglowali mnie przez dwie godziny – zaczął wyjaśniać. – Historia chorób, przypadłości genetyczne, urazy w rodzinie, kontakty seksualne, zdrowie partnerki – wyliczał, pokazując na palcach. – Totalna inkwizycja, słowo daję. Po tym wywiadzie mogą odtworzyć mnie w słojach i klonować na potęgę.

– Ale płacą tak, jak obiecali?

– Lepiej – wyszczerzył się. – Powiedzieli, że jestem idealnym kandydatem. Brak chorób, czysty wywiad rodzinny, idealny wiek i dieta. Zaproponowali dodatkowe sto dolców i chcą mnie na tydzień. Będziesz oglądała tę całą Madonnę z pierwszego rzędu, Jess.

Trochę mi teraz głupio, ale wtedy naprawdę się ucieszyłam. Usiadłam mu na kolanach, objęłam i pocałowałam.

– To co właściwie będziesz tam robił, bohaterze?

– Mapowanie mózgu metodą radiomagnetyczną – wyjaśnił, robiąc mądrą minę. Oboje parsknęliśmy śmiechem.

– Nie mam pojęcia, serio. Chcą zobaczyć mój mózg, tak mi to wyjaśnili. Będą mnie prześwietlać i drukować obraz na monitorach. Odtwarzać ośrodki odpowiedzialne za umiejętności. Czy coś. Naprawdę niewiele rozumiem. Ten gość strasznie zawile to tłumaczył.

– Gość?

– No, w sensie, że lekarz. Profesor Gorski.

– Okej. To co jeszcze mówił?

– Mam przez tydzień brać leki, a później zgłosić się do ośrodka. Będę tam przez siedem dni.

– Ale będziesz pisał?

– Codziennie.

Przeczesałam mu włosy palcami i zbliżyłam usta do ucha.

– Nie chcę rozstawać się z tobą na tak długo.

– To w imię nauki, skarbie.

– W takim razie lepiej zacznijmy się żegnać już teraz.

Polizałam go i zaczęłam ruszać biodrami. Wstał i zaniósł mnie do łóżka.

2. Recepcja Ośrodka BioLabs

– Pierdoleni naziści! – wrzeszczałam. – Macie mnie tam wpuścić, albo pójdę prosto do prasy!

Wiem, słabo to brzmi, ale wtedy byłam naprawdę wściekła. Totalny szał jajników. Jeff zniknął. Jasne, taki był plan, ale on nie pojawił się w domu ani po siedmiu, ani po czternastu, ani nawet po trzydziestu dniach. Na początku się martwiłam, później denerwowałam, ale na końcu dosłownie odchodziłam od zmysłów.

Znajomi mówili, że wykorzystał okazję i dał nogę, ale ja wiedziałam swoje. Nie zrobiłby mi tego. Próbowałam pytać na policji, ale odesłali mnie z kwitkiem.

– Nie należy pani do rodziny – tłumaczył funkcjonariusz. – Naprawdę mi przykro, ale nic nie możemy zrobić. Próbowała pani kontaktować się z krewnymi? Może wrócił do domu?

Do domu, jasne. Tu był jego cholerny dom. Przy mnie. I nie potrzebowaliśmy do tego ślubu.

Jeffa poznałam rok temu. Znacie ten typ – długie włosy, deska surfingowa, cały dzień spędza na plaży. Można pomyśleć, że nie przejmuje się absolutnie niczym i nikim na świecie, ale to nieprawda. O nie, on był inny. I przejmował się wieloma rzeczami. Niesprawiedliwością, przemocą, okrucieństwem. Powiedział mi kiedyś, że za każdym razem, kiedy ogląda śmierć zwierzęcia, czuje się jakby krwawił od środka. Wierzyłam mu, Jeff taki był. Jego wielkie serce pulsowało miłością i ta miłość do świata krzywdziła jego samego, bo ludzie potrafią być cholernie okrutni. A on dobrze o tym wiedział.

Mieszkaliśmy w domku przy plaży. Kalifornia to naprawdę piękne miejsce. Raj marzycieli, chociaż z marzeń trudno wyżyć. Prowadziliśmy sklep, w którym sprzedawaliśmy i wynajmowaliśmy deski surfingowe. Dobry interes, ale i tak wygryzały nas duże firmy. Musieliśmy dorabiać.  

Jeff nie miał rodziny. To znaczy, miał, formalnie, ale totalnie się od nich odciął. Jego tata był właścicielem rzeźni. Przetwórnia śmierci. Jeff opowiadał, że był w środku jeden, jedyny raz i obiecał sobie wtedy, że nigdy nie stanie się taki jak ojciec. Nie dopytywałam, to było dla niego trudne. Matka podobno płakała, kiedy odchodził, ale ostatecznie przestali nawet do siebie pisać.

Na początku żył w drodze, jeździł od plaży do plaży w kupionym za ostatnie pieniądze, zdezelowanym kamperze. Potem dorobił się własnego sklepiku i osiedlił na stałe.

A potem poznał mnie. Jeff i Jess. Trochę jak Bonnie i Clyde, tylko że z kwiatami zamiast rewolwerów. A jeśli chcecie wiedzieć, co ma wspólnego długowłosy, przystojny romantyk z nudną absolwentką liceum technicznego, to odpowiem, że wielkie, cholerne nic. Ale mówią, że miłość nie wybiera i mają rację. Najpierw była impreza, plaża i ocean mojito. Później jego usta na moich piersiach i ciepłe dłonie na pośladkach. Następnego dnia, jeszcze na kacu, wprowadziłam się.

A teraz stałam w recepcji tego pierdolonego ośrodka i wrzeszczałam na ochroniarzy.

– Co z nim zrobiliście!? Chcę go zobaczyć! – Próbowałam bić faceta przede mną, ale trzymał mnie mocno za ręce.

– Proszę się uspokoić – tłumaczył cierpliwie ten drugi. – Niech pani zrozumie, że sekretarka sprawdzała już trzy razy. Nie ma i nigdy nie było u nas pacjenta o takim nazwisku. Musiała się pani pomylić.

– To wy się cholernie pomyliliście, jebane, szowinistyczne fiuty! Puść mnie, albo cię pozwę!

Westchnął ze znużeniem, czym podkurwił mnie jeszcze mocniej, ale puścił, lekko odpychając.

– Proszę opuścić teren ośrodka. Naprawdę nie powtórzę po raz kolejny.

Wycelowałam w niego palec i warknęłam:

– Pożałujecie tego. Gwarantuję, że cholernie tego pożałujecie, rozumiesz?

– Do widzenia – odpowiedział, otwierając szeroko drzwi.

Wyszłam. A kiedy przeszłam za róg i usiadłam na krawężniku, zaczęłam szlochać.

3. Bar Alexandria

Alex postawił przede mną talerz z jajecznicą, fasolką i bekonem. Byłam w dołku, więc jebać weganizm. Dolałam kawy z dzbanka i spojrzałam smętnie przez okno. Wiało, a niebo było tak zachmurzone, jak moje myśli.

Alexandria to knajpka naszego kumpla. Można tu zjeść śniadanie, napić się naprawdę dobrej kawy, a wieczorem strzelić piwko. Blisko plaży, więc imprezy są klawe. Tu się z Jeffem poznaliśmy. 

– Naprawdę, nie wiem już co robić – powiedziałam i schowałam głowę między łokcie. – Utknęłam.

Spojrzał na mnie i usiadł naprzeciwko.

– Serio, nie mam ochoty się w to mieszać, ale skoro zamawiasz u mnie bekon, to musi być źle. Co jest?

Spojrzałam na niego i rozpłakałam się jak dziecko. Zajęło mu chyba z kwadrans zanim uspokoił mnie na tyle, że zdołałam wyjaśnić, w czym rzecz. Wysmarkałam nos w serwetkę i mruknęłam:

– Jeff zniknął.

Alex popatrzył na mnie zakłopotany i podrapał się z tyłu głowy. Urodzony psycholog, nie ma co.

– Przykro mi – palnął wreszcie. – Nie wyglądał na takiego gościa.

– To moja wina. Namawiałam go na ten cholerny koncert, a później, żeby znów u ciebie pracował.

– To źle?

– Trochę się o ciebie spinamy. Wiesz, zwierzęta.

Machnęłam ręką w jakimś bezsensownym, niezrozumiałym geście. Kiwnął głową.

– W porządku. Rozumiem. Ale to chyba nie powód, żeby tak znikać bez słowa, co nie?

Wytarłam oczy i spojrzałam na niego.

– Myślisz, że nie powtarzam sobie tego codziennie? Cholera, ja naprawdę już nie wiem, co się dzieje. Poszłam do tego ośrodka, zrobiłam awanturę i wiesz co? Powiedzieli, że nigdy go tam nie było! Ale wiem, że musiał się zapisać, bo przecież brał te pieprzone leki.

– Poczekaj, zwolnij. Jakie leki?

Dźgnęłam jajka widelcem i oparłam czoło o dłoń.

– Brakowało nam forsy. Chciałam wyciągnąć Jeffa na taki jeden koncert, więc maglowałam go, żeby znalazł pracę na kilka dni i kupił bilety.

– Kumam. I znalazł?

– Tak, mówił, że wypatrzył ogłoszenie u ciebie. – Wskazałam tablicę korkową na ścianie przy wejściu. Alex pozwalał wieszać tam różne oferty za drobną opłatą. Przez knajpę przewija się mnóstwo ludzi, więc zawsze znajdzie się ktoś chętny na drobną pracę, albo żeby kupić używaną deskę.

– Laboratorium BioLabs, z jakimś profesorem Gorskim. Zapłacili prawie dwieście dolców za tydzień pracy. Umowa była taka, że spędzi w ośrodku siedem dni. Badania mózgu, czy coś.

Alex patrzył dziwnie.

– Cała sprawa nie daje mi spokoju. Wciąż o tym myślę. Coś tu jest nie tak, rozumiesz? To wszystko jest podejrzane. Dlaczego miałby ode mnie odejść? Nie pokłóciliśmy się nawet. Zostawił domek, sklep, wszystko! Boję się. Oni coś mu zrobili.

– Słuchaj, Jess… – zaczął mówić i uciekł wzrokiem. – Coś ci powiem. Tylko nie wariuj, dobra?

Wbiłam w niego wzrok. Naprawdę potrafię przyszpilić spojrzeniem.

– To nie jest tak, że Jeff znalazł to ogłoszenie na tablicy. On tak jakby… tak jakby dowiedział się ode mnie. Trochę się z Gorskim znamy.

Zagotowałam się koncertowo, podniosłam z krzesła i pochyliłam nad nim. To, że ciągle miałam w ręku widelec, zaostrzyło ogólny efekt.

– Skąd go, kurwa, znasz?

– Boże, mówiłem, żebyś nie wariowała.

– Gadaj.

– Okej, zluzuj. Gramy razem w erpegi, dobra? Gorski jest mistrzem podziemi.

***

Pokój Alexa był jaskinią nerda. Wszędzie walały się pudełka po pizzy, brudne naczynia, książki i znoszone skarpetki. Odłożyłam „Władcę Pierścieni” na półkę i usiadłam na krześle. 

– Siadaj.

Chociaż był u siebie, posłusznie wykonał polecenie.

– Tłumacz. Co to są te sesje, na które chodzicie?

Rozłożył ręce jak Merlin, który za chwilę będzie czarować i zaczął wyjaśniać:

– Erpegi to taka… gra. Jak planszówka, tylko bez planszy. No i wszystko dzieje się w wyobraźni.

– Znaczy się, że jak?

Pomasował skronie i skurczył się w sobie.

– Naprawdę trudno to wyjaśnić, kiedy tak na mnie naskakujesz.

– Albo wiesz, co to są te gry, albo nie wiesz. A jak wiesz, to wyjaśnij, do chuja.

– Jezu, zluzuj. No więc, to taka gra, okej? W odgrywanie ról. Udajemy fikcyjne postacie.

– Krasnale i tak dalej?

– Krasnoludy – poprawił. – Zresztą, to nieważne. Wszystko zależy od konwencji.

– Zaczynasz naprawdę mnie wkurwiać.

– Dobra, może tak. Wyobraź sobie, że oglądasz film, ale bohater robi coś głupiego. Na przykład, wchodzi na cmentarz, a wie, że tam się czają zombie.

– No…

– Myślisz sobie: ja bym tak nie zrobiła. Najpierw wróciłabym do domu po strzelbę i sprawdziła czy baterie w latarce na pewno wytrzymają. Plus może jakiś krucyfiks, albo lepiej, woda święcona. Nadążasz?

– Tak.

– No więc – ucieszył się – o to właśnie chodzi w erpegach. Tworzymy historie. Wymyślamy postacie, bohaterów, których później odgrywamy. A mistrz podziemi wymyśla fabułę. Opisuje świat. Jest takim… animatorem.

Starałam się być wyrozumiała, ale wszystko ma granice.

– Czyli siedzicie tu w kilka osób i udajecie bandę hobbitów?

– To naprawdę brzmi krzywdząco, kiedy tak to opisujesz.

Trochę się obraził, więc wstał i zaczął nerwowo ogarniać mieszkanie. Złapałam go za rękę.

– Alex, przepraszam, ale to naprawdę ważne. Więc Gorski gra razem z tobą?

Chyba dał się udobruchać, bo odłożył graty, które trzymał i znów na mnie spojrzał.

– Tak. W zasadzie to regularnie, w każdą sobotę. Ale teraz nie ma sesji, bo idziemy na konwent. Za dwa dni, w domu kultury.

– To też taka sesja?

– Nie, nie do końca. Znaczy, jasne, można pograć, jeśli ktoś chce, ale to raczej takie spotkanie. Zjeżdżają się rysownicy, autorzy, cosplayerzy. Można pogadać z ludźmi, którzy lubią te same rzeczy. No wiesz, taka impreza dla nerdów. Będzie pizza, piwo i mnóstwo fajnych ludzi.

I właśnie wtedy przyszedł mi do głowy plan.

– Alex, posłuchaj. Mam do ciebie prośbę.

– No, dajesz.

Wskazałam na plakat rudowłosej dziewczyny, ubranej w lateks, z czymś na kształt suszarki do włosów w dłoniach.

– Opowiedz mi dokładnie, kim jest ta laska.

4. Zjazd nerdów

Zaparkowałam samochód i wysiadłam. Czułam się jak idiotka. Kostium lepił mi się do tyłka, na włosy nałożyłam tyle lakieru, że mogłabym ścinać głowy fryzurą, a makijaż ważył chyba z tonę. Ale wyglądałam dokładnie jak cizia z plakatu.

Niesamowita Ginger Woman.

Alex pożyczył mi numery komiksu, które posiadał, a miał komplet, więc o postaci wiedziałam dosłownie wszystko, co dało się wyczytać. Zarwałam prawie dwie nocki. Gdyby nie adrenalina, padłabym na twarz.

Weszłam do budynku i natychmiast przestałam się czuć głupio. Powitała mnie gromada ludzi przebranych za kosmitów (Arachnonidów! – zbeształam się w myślach) i pryszczatych nastolatków w dżinsach i powyciąganych bluzach. Moje opięte cycki momentalnie zrobiły zamieszanie i poczułam się pewniej.

Stukając obcasami, weszłam po schodach do głównej sali. Spojrzeniem ogarnęłam miejsce. Stanowisko z grami planszowymi po lewej. Kilka osób przeglądało pozycje, sprzedawca gestykulował żywo, tłumacząc coś klientom. Mnóstwo stolików z ludźmi, którzy już coś sobie wybrali i testowali we własnym gronie. Wystawy rysowników po prawej, a za nimi wypożyczalnia kostiumów. Dalej już tylko automaty z napojami i metalowy śmietnik. Chociaż spotkanie zaczęło się godzinę temu, wysypywały się ze środka puszki po piwie i pudełka od pizzy.

Był też Gorski.

Wyglądał dokładnie tak, jak opisywał go Alex. Siwe włosy, wystylizowane w rozczochraną burzę szalonego naukowca. Biały kitel laboratoryjny, gogle lotnicze i steampunkowe rękawice. Lekko zarysowany brzuch. Przeglądał komiksy.

Chciałam, aby to on wykonał pierwszy krok, więc nie podchodziłam. Ustawiłam się przy stoisku z figurkami i – wystarczająco głośno, aby Gorski mnie usłyszał – zagaiłam do przechodzącego Arachnonida:

– Podobno ta nowa planszówka z „Uniwersum Kosmicznych Bram” jest całkiem niezła. Słyszałeś może? Przy okazji, jestem Jess.

Efekt był lepszy, niż mogłam zamarzyć. W przeciągu dziesięciu minut zleciało się do mnie z tuzin jego kolegów, którzy zabijali się o to, żeby wytłumaczyć mi zawiłości mechaniki gry. Rój owadów, bzyczący wokół królowej matki.

Minął co najmniej kwadrans, zanim Gorski zdecydował się interweniować. Widziałam, że jest zaintrygowany, ale wolał najpierw poobserwować. Rozmawiałam więc z kosmitami i co jakiś czas wtrącałam idiotyczny komentarz typu:

– Mam nadzieję, że naprawią system podróży. Ostatni naprawdę posysał.

Chłopakom tyle wystarczyło, żeby utrzymać emocje na poziomie temperatury wrzenia. Musiałam się naprawdę powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

– Za chwilę zjecie dziewczynę żywcem. – To Gorski wreszcie zdecydował się wkroczyć. – Dajcie jej trochę odsapnąć.

Byli trochę niepocieszeni, ale odeszli, podrygując czułkami. Mój wybawiciel uśmiechnął się i wyciągnął rękę.

– Jesteś Jess, tak? Stefan – przedstawił się.

– Miło mi. – Zmusiłam się do uśmiechu. – W samą porę. Często tak ratujesz dziewczyny?

– Nie tak często, jakbym chciał. – Zaśmiał się, a ja razem z nim. – Chociaż raczej to im powinienem przyjść z odsieczą. Ginger położyłaby taki rój jednym ciosem.

– Ale to profesor Zimmerman je stworzył. – Wskazałam na jego kostium. – Dobrze, że pilnujesz swoich pupilków.

– Fanka komiksów, co?

– Jak widać. – Znów się uśmiechnęłam i przejechałam dłońmi wzdłuż boków. – Jak ci się podobam?

– Zniewalająca. Zupełnie jak prawdziwa Ginger.

– Dziękuję. Ale ty też wyglądasz nieźle. Profesor, jak żywy. Skąd wziąłeś kostium?

– Powiem ci, jeśli nikomu nie wygadasz.

Przejechałam palcem po ustach i udałam, że przekręcam kluczyk.

– Milczę jak zaklęta. No więc?

– Wziąłem go z pracy.

Zdziwiłam się tak, jakby co najmniej wyjaśnił tajemnicę kręgów w zbożu i zapytałam:

– Tylko nie mów, że jesteś prawdziwym naukowcem.

Łyknął przynętę, jak pelikan rybkę.

– Prawdziwym profesorem – powiedział i wyprostował się z dumą. – Neurochirurgiem.

Przejechałam paznokciem po jego piersi i mrugnęłam figlarnie.

– Teraz ja muszę ci zdradzić jakąś tajemnicę, prawda?

– Cóż, zazwyczaj takie są zasady – uśmiechnął się.

– W porządku, ale obiecujesz milczeć?

– Jak zaklęty.

– Okej. W takim razie: podobasz mi się.

Wybełkotał coś nerwowo, ale był już mój. Czasem to zbyt proste.

– Słuchaj – zaczął i wytarł dłonie w kitel. – A może chciałabyś wyjść stąd i coś zjeść? Niedaleko podają naprawdę zajebiste hot dogi.

Nienawidzę się za to, ale odpowiedziałam:

– Żartujesz? Uwielbiam kawał solidnego mięsa w ustach. Prowadź.

5. Ulica

Mieliśmy płaszcze, więc, prócz idiotycznych fryzur, wyglądaliśmy normalnie. Szliśmy, jedząc i rozmawiając.

– Większość osób mówi, że Zimmerman to zła postać, ale to przecież nieprawda! Pomyśl tylko, jego projekty są tak naprawdę humanitarne. Jasne, odgrywa rolę szalonego naukowca, bo jest nieco świrnięty, ale moim zdaniem gość jest bohaterem. Weźmy Arachnonidy. Ich rolą jest wyżreć większość ludzkiej populacji, ale jeśli się nad tym zastanowić, to akt łaski. Jesteśmy na autostradzie zmierzającej do katastrofy. Konsumpcjonizm kiedyś nas zniszczy. Zasoby się kurczą, a ludzi przybywa. Co się stanie, kiedy zabraknie pożywienia? Rzucimy się sobie do gardeł, a w tej wojnie zostaną dwie strony: wygrani i głodni. Ale teraz mamy atom i w końcu ktoś nie wytrzyma. Wciśnie guzik, a wtedy spłoniemy w nuklearnym ogniu. Wspólny wróg w postaci kosmicznej plagi jest aktem miłosierdzia. Kiedy nadejdzie odpowiedzi czas, profesor wypuści wirus i usunie zagrożenie. Ale wtedy będzie nas już niewielki procent tego, co przed czystką. Znów będziemy mieli wystarczające zasoby.

Monolog był tak męczący, że zapomniałam potakiwać. Gorski spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Nudzi cię to?

– Skąd, to fascynujące! Nigdy nie myślałam w ten sposób. Zastanawiam się tylko, jak w tej perspektywie ocenić Ginger?

Znów się ożywił.

– Profesor reprezentuje męski pierwiastek. Analityczny, logiczny, ale również skłonny do radykalnych działań. Ginger jest pierwiastkiem żeńskim, przeciwieństwem. Boi się zmian i powstrzymuje Zimmermana. Tak naprawdę, to ona stoi w tej opowieści po stronie zła. Skutki jej działań będą katastrofalne.

– Nie wiedziałam, że można tak to rozumieć.

– Cóż, większość nie wie. Biorą Ginger za symbol odważnego, postępowego feminizmu, wyzwolenia kobiecej potęgi spod patriarchalnej dominacji. Ale to bzdury, uwierz mi. Prawdziwa interpretacja sięga głębiej, niż fantazje rozgoryczonych spódniczek.

– Nigdy tego nie kumałam. Każda kobieta lubi się podobać, prawda?

Kiwnął niepewnie głową. Niepotrzebnie zeszłam z wątku. Przyszedł czas na asa z rękawa.

– Cholera! Totalnie się upaćkałam! – powiedziałam, rozsmarowując keczup po cyckach. Gorski spojrzał i odpowiedział drżącym głosem:

– Mieszkam niedaleko. Może wejdziesz? Wyczyścisz się w łazience.

Uśmiechnęłam się zalotnie.

– Zgoda. Wróćmy tylko po moją furę. Nie chce jej zostawiać na tamtym parkingu.

6. Dom Gorskiego

Kiedy weszliśmy do niego, idiota był tak rozanielony, że nie domyśliłby się niczego, choćbym powiedziała mu to wprost.

Miał ładny i przestronny dom z piętrem. Zaniepokoiłam się, że ktoś może być w środku.

– Nie mieszkasz chyba z nikim, co? – zapytałam.

– Skąd! – odparował natychmiast. – Jesteśmy zupełnie sami. Tylko ty i ja. Rozumiesz.

Złączyłam dłonie za plecami i rozglądałam się uprzejmie. Gorski trochę spanikował i znowu zaczął nerwowo wycierać ręce.

– Może się czegoś napijesz? Mam gdzieś wino, na pewno. No i korkociąg, dam głowę, że miałem jeden…

Oglądanie tego sprawiało mi okrutną satysfakcję.

– A może coś mocniejszego? – zaproponowałam.

Rozpromienił się.

– Jasne, w porządku. Poczekasz tu? Usiądź, już nalewam.

– Słuchaj, Stefan, gdzie jest łazienka? Chciałabym się odświeżyć, zanim zaczniemy.

Dziesięciolatek, który złapał Mikołaja podrzucającego prezenty, nie byłby bardziej uszczęśliwiony, niż Gorski w tej chwili.

– Drzwi po prawej stronie, za rogiem. Będę czekał.

Mrugnęłam i, kręcąc tyłkiem, poszłam we wskazane miejsce. Łazienka miała kran z dużymi, okrągłymi kurkami. Odkręciłam jeden i upewniłam się, że Gorski nie podsłuchuje pod drzwiami. Dopiero wtedy sięgnęłam do torebki i wyjęłam blaster.

Pożyczyłam go od Alexa. Wyglądał zasadniczo jak suszarka do włosów, z wyjątkiem celownika i śmiesznych, odstających skrzydełek. Podobno kosztował trzydzieści pięć dolców. Słowo daję, pomyleńcy.

Wymontowanie ze środka części, które odpowiadały za głośne „bziuu” przy wciskaniu guzika, nie było trudne. Więcej zachodu miałam z włożeniem tam prawdziwego paralizatora, który kupiłam za niecałego piętnastaka w pobliskim lombardzie. Boże, błogosław Amerykę.

Sprawdziłam, czy wszystko działa. Satysfakcjonujący dźwięk przeskakującego łuku elektrycznego powiedział mi, że jestem gotowa.

Kiedy stukając obcasami wróciłam do salonu, Gorski stał już w samych bokserkach, trzymając w rękach dwie szklanki, wypełnione brązowym alkoholem. Wycelowałam.

– Ma pan poważne kłopoty, profesorze Zimmerman – powiedziałam, przykładając lufę blastera do jego spoconej piersi.

Zanim nacisnęłam spust, zdążył tylko błogo się uśmiechnąć. Potem padł nieprzytomny.

***

– Obudziłeś się wreszcie.

Gorski otworzył oczy i rozejrzał się bez zrozumienia. W czasie, kiedy leżał ogłuszony, zdążyłam sporo się napracować.

Po pierwsze, przykułam go kajdankami do kaloryfera. Godziny spędzone przy lodach i filmach akcji wreszcie przyniosły owoce. Biedak musiałby sobie odgryźć rękę, żeby się uwolnić. Kiedyś bawiłam się takimi kajdankami i przez przypadek zacisnęłam je sobie na przegubie. Posiałam gdzieś kluczyk, więc Jeff piłował je przez cztery godziny, zanim puściły.

Po drugie, pozasłaniałam okna i zamknęłam dom na cztery spusty. Gorskiemu zakneblowałam usta, więc gdyby ktoś niespodziewanie zadzwonił do drzwi, nie domyśliłby się, że jesteśmy w środku.

Stanęłam przed swoją ofiarą i uśmiechnęłam się złośliwie.

– Możesz się zastanawiać, skąd to pieczenie w odbycie, Stefanie. – Oczy rozszerzyły mu się z przerażenia. – To korek analny. Rozmiar dla doświadczonych, więc możesz czuć lekki dyskomfort.

Piszczał i próbował się wyrwać, ale jeszcze nie skończyłam.

– Pozwoliłam sobie strzelić kilka fotek. – Pokazałam aparat fotograficzny, który przyniosłam z samochodu. – Nazwijmy to moją lokatą na przyszłość. Zrobisz kiedyś coś, co mi się nie spodoba, a wszystkie czasopisma plotkarskie stąd aż po granicę z Meksykiem będą wiedziały, że dobrze zapowiadający się profesor lubi pikantnie się zabawić. Plus, wyślę to do twojej pracy i rodziców. Zawiedziesz mnie i możesz dołączyć te fotki do swojego CV.

Wyglądał jakby miał się rozpłakać.

– Teraz wyjmę ci gacie z ust i pogadamy. Nie wrzeszcz, bo znów cię porażę. Kiwnij głową, jeśli zrozumiałeś.

Kiwnął.

– W porządku.

Zerwałam taśmę i wyciągnęłam knebel, ale zaczął natychmiast wzywać pomocy. Musiałam zdzielić go kilka razy, zanim się uspokoił.

– Przymkniesz się wreszcie?

– Ty pierdolona wariatko! Co ty mi zrobiłaś?!

Pozwoliłam mu histeryzować jeszcze przez chwilę. Podstawiłam sobie krzesło i usiadłam przed nim.

– Gdzie jest Jeff Sanders?

Podniósł na mnie przerażone spojrzenie i zrozumiał.

– Boże! To ty jesteś tą nawiedzoną dziwką z recepcji!  

– Miło, że mnie kojarzysz. A teraz odpowiadaj. Co z nim zrobiliście?

– Posłuchaj – próbował uspokoić głos. – Szukasz chłopaka, rozumiem. Naprawdę mi przykro, okej? Ale przysięgam na Boga, że nigdy nie mieliśmy w ośrodku pacjenta o takim nazwisku. Recepcjonistka sprawdzała trzy razy, a po tym jak zrobiłaś awanturę, sam przejrzałem karty. Gdyby taka osoba pojawiła się u na… Co ty robisz?

Sięgnęłam do torby z narzędziami, którą przytargałam z samochodu. Wyjęłam długiego, czarnego dildosa. Największy rozmiar, jaki znalazłam w sklepie.

Potem podeszłam do szafki i wcisnęłam przycisk w nowiutkim kasetowcu Stefana. Z głośnika popłynęła muzyka:

 

Hoo! Like a virgin

Touched for the very first time.

Like a virgin

When your heart beats

next to mine.

 

Gorski zaczął szlochać. Błagał i zanosił się płaczem, ale pękł dopiero, kiedy posmarowałam zabawkę kremem i przyniosłam sól z kuchni.

– Kurwa, przestań! W porządku, przyznaję, był u nas twój facet! Wszystko ci wyjaśnię, tylko odłóż to!

– Słucham. – Usiadłam na krześle i założyłam nogę na nogę, bawiąc się główką penisa.

– Jeff zgłosił się do nas przed miesiącem. Około, nie pamiętam dokładnej daty. Zrobiliśmy wywiad i okazało się, że idealnie pasuje do programu. Kazaliśmy mu brać leki. Wrócił do nas tydzień później. Tylko nie wariuj, błagam, ale nie wszystko poszło dobrze.

– Co mu zrobiliście?

– Tomografię mózgu. To niegroźne badanie, słowo. Staraliśmy się wskazać ośrodki odpowiedzialne za umiejętności. Nic inwazyjnego, przysięgam.

– Więc co poszło nie tak?

– Jeff musiał być chory. Podejrzewam glejaka, ale nie potwierdziliśmy jeszcze diagnozy. Leży w śpiączce. Naprawdę bardzo mi przykro.

Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.

– Dlaczego kłamaliście?

– Zrozum, prowadzimy przełomowe badania. To będzie naprawdę coś. Jesteśmy o krok od uzyskania państwowych dofinansowań. Wiesz, ile możemy zdziałać z kwotami, które Wujek Sam przekazuje na najbardziej ambitne projekty? Gdyby przypadek Jeffa wyszedł na jaw, prasa nie zostawiłaby na nas suchej nitki. Przegralibyśmy w przedbiegach, przez coś, o czym nie mogliśmy wiedzieć.

– Więc te wasze badania zaostrzyły chorobę?

– Tak podejrzewam.

Zastanawiałam się przez dłuższą chwilę. W końcu wycelowałam w niego kutasem.

– Chcę go zobaczyć.

– To naprawdę nie jest dobry pomysł.

– Chcę zobaczyć mojego Jeffa. A jeśli kręcisz, przysięgam, że tego pożałujesz.

Przełknął ślinę.

– Jest środek nocy. Klinika jest pilnowana przez całą dobę. Ochroniarz cię rozpozna.

– Ty nie rozpoznałeś.

– Będą coś podejrzewać.

– Więc lepiej, żebyś dobrze grał, mistrzu podziemi.

7. Laboratorium

Wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się w stronę wejścia. W czasie jazdy Gorski prowadził,  ja siedziałam na fotelu pasażera, trzymając blaster wycelowany w jego krocze.

Teraz, kiedy zmierzaliśmy w stronę wejścia, szedł nieco kaczkowatym krokiem. Zwróciłam mu na to uwagę.

– Nie wyjęłaś mi z tyłka tego przeklętego korka.

– Niech ci przypomina, że nie jesteś bezpieczny.

Kiedy przeszliśmy przez drzwi, podszedł do nas ochroniarz. Ten sam, na którego wrzeszczałam miesiąc temu. Serce stanęło mi w gardle.

– Profesor Gorski? – zdziwił się. – Co pan tu robi? Czy wszystko w porządku?

Wziął się pod boki i spojrzał na nas podejrzliwie. Ale Stefan nie zawiódł. Gładko odpowiedział:

– To nowa docentka, Paul. Muszę wdrożyć ją w stan badań. Rozumiesz, nie można czekać.

Mrugnęłam do ochroniarza.

– Taaak, rozumiem – uśmiechnął się porozumiewawczo. – Nie ma sprawy, profesorze. – Wyjął klucze i otworzył nam drzwi. – A pani docent może zostawić swój numer, kiedy będzie już wychodzić.  

Przejechałam palcami po koszuli stróża i lekko pchnęłam Gorskiego. Weszliśmy do środka. Kiedy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi i stanęliśmy w ciemnym korytarzu, znów wyjęłam broń.

– Nieźle ci idzie. Trzymaj tak dalej i może wyjdziesz z tego obronną ręką. A teraz, gdzie jest Jeff?

– Pokój za moim gabinetem. Na końcu tego korytarza po lewej.

Poszliśmy. Jarzeniówki na suficie zapalały się, kiedy przechodziliśmy. Uświadomiłam sobie, że weszłam do jaskini lwa. Nerwowo ściskałam blaster.

Gorski wyjął własne klucze i otworzył drzwi. Zapaliło się światło i ukazał mi się najdziwniejszy widok tej nocy.

Na długim, laboratoryjnym fotelu siedział Jeff. Był potwornie blady i wychudzony, ale widziałam, że oddycha. Z odsłoniętego ramienia wystawał mu wenflon i długa rurka kroplówki. Obok fotela miarowo popiskiwała aparatura medyczna.

Na głowie miał hełm.

Z jego gładkiej powierzchni wystawało kilkanaście świecących purpurowo diod. Każda kończyła się malutkim kabelkiem, który znikał w tej samej aparaturze. Wyglądało to jak chory sen szalonego profesora Zimmermana.

Z kolei przy przeciwległej ścianie pokoju znajdowała się duża klatka. W niej zaś kulił się przeraźliwie smutny orangutan. Uniósł na mnie spojrzenie. Odwróciłam się i warknęłam:

– Co tu się wyprawia, do cholery?

Tyle zdążyłam zrobić, nim Gorski zamachnął się krzesłem i pochłonęła mnie ciemność. 

***

Obudziłam się w chwili, kiedy, ze spodniami przy kostkach, wyjmował korek. Odrzucił go z obrzydzeniem, podciągnął portki i odwrócił się gniewnie.

– Ty pierdolona dziwko – powiedział z mściwą satysfakcją. – Myślisz, że możesz ze mną pogrywać?

Zasłoniłam głowę rękami i zwinęłam się w kłębek. Mimo to ciosy były bolesne. Ryknęłam, kiedy but Stefana trafił mnie w krocze.

Małpa w klatce wpadła w szał. Zaczęła wariować i szarpać pręty.

– Przestań, albo znów ją kopnę! – krzyknął Stefan. O dziwo, poskutkowało. W pokoju zawisła cisza.

– Tak lepiej – ucieszył się. – A teraz, Jess, porozmawiamy sobie. Co ty na to?

Podszedł do biurka, wziął kubek i nalał sobie wody z kranu. Opróżnił naczynie jednym haustem i westchnął.

– Ty potworze – jęknęłam z podłogi. – Co ty mu zrobiłeś? Co mu zrobiłeś!?

– Och, z pewnością nie to, co ci się wydaje. Właściwie twój Jeff jest całkiem zdrowy. I pełen wigoru, jak widzę. Dawno nie widziałem go tak ożywionego. Może przydasz się na coś, mimo wszystko.

– O czym ty pieprzysz, Gorski? Czy on jest w śpiączce? Wyjaśnij mi!

– Mówisz o tym? – Podszedł do leżącego w fotelu i z całej siły uderzył go w brzuch. Nie wywołał najmniejszej  reakcji. – To tylko powłoka, Jess. Pusta, bezużyteczna skorupa. Twój chłoptaś siedzi tam – powiedział, wskazując na klatkę.

– Zwariowałeś. Pojebało ci się w głowie od tych komiksów.

– Tak sądzisz? – uśmiechnął się. – Może zaczniemy od początku.

Podszedł do dziwnej aparatury i nacisnął jeden z przycisków. Wysunęła się podłużna klawiatura. Stuknął parę razy, a z sufitu wyjechał projektor. Zgasło światło, usłyszałam charakterystyczny terkot, a na ścianie pojawił się obraz.

– Poznaj Parkera.

Zobaczyłam orangutana, zamkniętego w klatce. Obok niego stał Gorski, który pokazywał coś zwierzęciu i wskazywał na joystick z trzema guzikami. Małpa miała na sobie hełm Jeffa.

– Co to za gówno?

– To nagranie sprzed pół roku, Jess. Patrzysz na Parkera, jeden z naszych okazów. Naszą dumę. Widzisz, Parker jest pierwszym z obiektów projektu „Translokator”. Bardzo ambitny, uwierz mi. Prawdziwy postęp, przez duże pe.

– Pokazujesz mi małpę w kosmicznym hełmie, ty chory zjebie.

– Ten kosmiczny hełm, jak raczyłaś go opisać, jest moim najwspanialszym osiągnięciem. Dzięki niemu mogę zapisywać wiedzę na zewnętrznych nośnikach.

Wysunął szufladę i rzucił czymś w moją stronę. Podniosłam to i spojrzałam.

– Dyskietka?

– Nie, nie, nie. To nie jest zwykła dyskietka, Jess. Ona zawiera wiedzę Parkera. Widzisz, mój mądry małpiszon przez tydzień uczył się ode mnie kombinacji klawiszy na joysticku. Dwanaście uderzeń w guziki odpowiedniego koloru. Kombinacja prawie niemożliwa do odgadnięcia za pierwszym razem. Po jej wykonaniu otwierała się metalowa skrzynka, w której czekała kiść bananów. Parker nauczył się kodu, nosząc na głowie moje urządzenie. Wiedza o kombinacji, którą posiadł, została przekazana na dyskietkę, którą trzymasz w dłoniach.

Gorski wcisnął jakiś klawisz i obraz zmienił się. Tym razem przedstawiał innego orangutana.

– A oto Flojd. Flojd jest drugim obiektem w naszej skromnej menażerii. Jest wyjątkowy. Czy wiesz czemu, Jess?

– Jest podobny do ciebie?

– Zabawne. Po tym wszystkim wciąż masz siłę, żeby pyskować? Szybko to zmienimy, zapewniam cię. Nie, Flojd jest wyjątkowy z innego powodu. Tym powodem jest nasz prototyp „Odbiornika Myśli”.

– Tylko ty mogłeś wymyślić tę nazwę.

– Co w niej złego? – obruszył się. – Mniejsza. Nie wyprowadzisz mnie z równowagi. Trzymam cię w szachu, kotku.

– Nie nazywaj mnie kotkiem.

– Będę robił co chcę, bo jesteś w moim ręku. Zrozum to, dziwko!

Nie było mądrze go denerwować, ale jeśli przegrałam, chciałam mieć jeszcze trochę satysfakcji.

– Flojd posiada wmontowany odbiornik – podjął – dzięki któremu może odczytywać dane z dyskietki. Innymi słowy, może czerpać wiedzę Parkera.

Nagranie znów ruszyło i zobaczyłam, jak Gorski wkłada płaski prostokąt w dziwne urządzenie przymocowane do głowy Flojda. Małpą na początku wstrząsnął dreszcz i wydawało się, że wpadła w odrętwienie. Ale potem, ku mojemu zdziwieniu, złapała joystick i wklepała kombinację, by otwierzyć pojemnik z jedzeniem.

Przyznaję, byłam pod wrażeniem. Ale wciąż nie rozumiałam wszystkiego.

– Co to ma wspólnego z moim Jeffem?

– Wszystko – wybuchnął Gorski. – Nie rozumiesz jeszcze? Twój chłoptaś posłużył nam jako pierwszy ludzki obiekt „Translokatora”!  Stał się przełomem, Jess! Dosłownie! Uczyniłem z niego kamień milowy nauki i prawdziwego postępu.

Miałam ochotę puścić pawia, a nogi trzęsły mi się jak galaretowate sześciany z idiotycznych rysunków na konwencie, ale monolog „profesora Zło” tak mnie rozjuszył, że wstałam.

– Podłączyliście pod to mojego Jeffa?

Gorski wycelował we mnie blaster.

– Tylko nie podchodź, kochana. Paralizator, co? Bardzo sprytnie. Naprawdę, jestem pod wrażeniem. Ale niestety, niewystarczająco sprytnie.

Stałam więc i słuchałam dalej, opierając się o biurko.

– Niestety, nie wszystko poszło tak, jak zaplanowałem. Nieoczekiwana awaria. W trakcie procesu… cóż, zasilanie siadło. Fatalna sprawa, przyznaję. Dlatego tak bardzo potrzebujemy pieniędzy. Ale ostatecznie, wszystko wyszło wspaniale. Widzisz, program zapętlił się po tym, jak zasilanie zostało odcięte na kilka sekund. „Translokator” pobierał od Jeffa więcej, niż moja dyskietka była w stanie pomieścić. Nie miałem wiele czasu. Twój kochany chłopiec umierał, kiedy moje urządzenie czerpało od niego wiedzę. Dlatego postanowiłem zastąpić przenośny dysk jedynym obiektem, który byłby w stanie przyjąć takie zasoby danych. Pokaż jej, Flojd.

Orangutan w klatce pochylił głowę i wskazał na urządzenie zamontowane z tyłu czaszki.

– Dzięki jednej szczęśliwej pomyłce, Jess, udało mi się dokonać pierwszego w historii przeniesienia osobowości.

Gorski wypowiedział ostatnie zdanie z dumą i uśmiechnął się z parszywą satysfakcją wymalowaną na gadzim ryju.

Tu się zagotowałam ostatecznie. Facet pewnie wygrałby, gdyby nie to, że tak mnie drażnił. Więc wrzeszcząc, rzuciłam się na niego z pięściami.

Wcisnął spust paralizatora. Prąd natychmiast mnie ogłuszył, ale zdążyłam upaść na Stefana całym ciężarem ciała. Stracił równowagę, cofnął się i upadł na plecy.

Prosto we włochate ręce Flojda/Jeffa, który skręcił mu kark.

***

I tak wracamy do początku.

Oto ja. Jessica Heller. Biegnę przez korytarz, ubrana w strój Niesamowitej Ginger Woman. Ten kłąb rudego futra obok mnie, to dorosły samiec orangutana. Flojd. Mój ukochany Jeff.

Trzymam w ręku blaster. Kiedy przebiegamy obok stróżówki i zdziwiony ochroniarz Paul staje nam na drodze, porażam go, nie zatrzymując się. Pada na ziemię z włosami sterczącymi na wszystkie strony.

Potem drżącymi dłońmi otwieram drzwi samochodu i wskakujemy do środka. Kwadrans później jedziemy już do domu. Jest trochę dziwnie. Ale mimo wszystko – znów jesteśmy razem.

I czuję, że wszystko jakoś się ułoży.

Koniec

Komentarze

Zajrzałam, przeczytałam.

ninedin.home.blog

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wszystko zaczęło się od koncertu Madonny… a potem potoczyło się własnym życiem.

Barwnie i nieźle to opisałeś, Łukaszu, w dodatku na tyle obrazowo, że miałam wrażenie obcowania z komiksem. Historia może nie powala oryginalnością, ale zaciekawia i każe śledzić poczynania dziewczyny usiłującej dojść prawdy, co stało się z jej chłopakiem. Opowiadanie czytało się naprawdę dobrze, a finał zaskoczył.

 

Wes­tchnął ze zre­zy­gno­wa­niem –> Brak kropki na końcu zdania.

 

prysz­cza­tych na­sto­lat­ków w je­an­sach… –> …prysz­cza­tych na­sto­lat­ków w dżinsach

Używamy pisowni spolszczonej.

 

we­szłam po scho­dach na głów­ną salę. –> …we­szłam po scho­dach do głównej sali.

 

Wię­cej za­cho­du za­ję­ło mi włożenie… –> Wię­cej zachodu miałam z włożeniem… Lub: Wię­cej czasu za­ję­ło mi włożenie

 

Po­ka­za­łam na apa­rat fo­to­gra­ficz­ny… –> Po­ka­za­łam apa­rat fo­to­gra­ficz­ny

 

Za­czę­ła wa­rio­wać i szar­pać za pręty. –> Za­czę­ła wa­rio­wać i szar­pać pręty.

http://portalwiedzy.onet.pl/140056,,,,brac_sie_wziac_sie_do_czegos_brac_sie_wziac_sie_za_cos,haslo.html

 

zła­pa­ła za joy­stick i wkle­pa­ła kom­bi­na­cję… –> …zła­pa­ła joy­stick i wkle­pa­ła kom­bi­na­cję

 

słu­cha­łam dalej, pod­pie­ra­jąc się o biur­ko. –> …słu­cha­łam dalej, opie­ra­jąc się o biur­ko.

Podpieramy się czymś, np. laską; o coś można się opierać.

 

Prąd na­tych­miast mnie ogłu­szył, ale zdą­ży­łam upaść na niego cię­ża­rem ciała. –> Czy dobrze rozumiem, że Jess, ogłuszona, upadła na prąd?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Prąd natychmiast mnie ogłuszył, ale zdążyłam upaść na niego ciężarem ciała. –> Czy dobrze rozumiem, że Jess, ogłuszona, upadła na prąd?

heart

 

Błędy poprawiłem.

Dziękuję, Reg, za poświęcony czas i miłe słowa. Bardzo się cieszę, że uważasz opowiadanie za udane. 

 

P.S. Napisałaś, że tekst był obrazowy. Pisząc go, mówiąc otwarcie, chciałem stworzyć go takim, żeby można było zrobić dla niego dobrą ilustrację. Konkretnie, miałem w głowie pierwszą scenę, w której komiksowa dziewczyna z blasterem w dłoni biegnie u bogu orangutana. 

 

Miło mi, Łukaszu, że uwagi okazały się przydatne.

Scena otwierająca opowiadanie doskonale oddaje Twoje zamiary – czytając, widziałam ją. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jednocześnie ciepłe i dowcipne opowiadanie ze sprawnie poprowadzoną narracją.

Szczególnie urzekły mnie przekomarzanki młodej pary, a także umiejętne posługiwanie się kliszami, zwłaszcza estetyką sci-fi rodem z Doktora Who i wczesnych Star Treków, oraz fajne oddanie klimatu środowiska erpegowego.

Zgadzam się, że scena otwierająca aż krzyczy o ilustrację.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Komiksowe. Obrazowe. Dynamiczne. Barwne. Słowem, niezłe. 

Finałowy monolog trochę przydługi, osłabia siłę finału, choć klisza jak najbardziej na miejscu. 

Bohaterka bardzo dobra, choć nie całkiem oryginalna, dialogi na piątkę. Przy lekturze niejednokrotnie się uśmiechałem. 

Łuk elektryczny paralizatora raczej nie wywołuje utraty przytomności, a jedynie czasowe porażenie mięśni, ale to drobnostka.

Czep minimalny – jeżeli dobrze pamiętam lata 80 to czasy pierwszej edycji DnD, która nie wyglądała szczególnie podobnie do współczesnych RPGów, więc opis sesji nie całkiem oddaje realia. Ale też się nie upieram, raz, że to drobiazg, dwa, że nie jestem tego na 100% pewny.

 

Wisielcze, dziękuję za miłe słowa i klik.

 

None, zastanawiałem się nad tym, co napisałeś o ostatnim monologu. Wiem, że jest przydługi, ale taki właśnie miał być. Chciałem żeby był irytująco długi. Gorski mógł równie dobrze powiedzieć “Buahahaha, podmieniłem im mózgi”, ale przez to, że tak długo pieprzył, Jess się zirytowała i rzuciła na niego z pięściami. Na tym polegał dowcip. Doktor Zło wygrałby, gdyby nie skłonności do monologów ;). Wzięte zapewne z sesji. Dzięki, że przeczytałeś i zostawiłeś komentarz. Fajnie, że opowiadanie podeszło. 

 

P.S. choć klisza jak najbardziej na miejscu

Bardzo lubię operować kliszami.

Wiem, że jest przydługi, ale taki właśnie miał być.

Zdaję sobie z tego sprawę, tym niemniej trochę męczy. Ale tylko trochę.

Opowiadanie co prawda długie ale w konkursowym limicie znaków się mieści. Całkiem zgrabne i dobrze się czyta, zwłaszcza, kiedy oczami wyobraźni człowiek ogląda Ginger Women :D

 

Całkiem zgrabne i dobrze się czyta, zwłaszcza, kiedy oczami wyobraźni człowiek ogląda Ginger Women :D

Hy, hy.

Dzięki za komentarz!

Łukaszu – poruszyłeś odwieczny problem – jak sensownie wytłumaczyć osobie niezorientowanej czym są gry RPG :)

Opowiadanie lekkie, zabawne, sprytnie korzystające ze stereotypów, dobrze oddające klimat czasów. Scena otwierająca, jak dla mnie, kojarzy się nawet nie tyle z grafiką, co sekwencją animowanych ujęć z muzyką w stylu Dra Who albo seriali kryminalnych z lat 80tych :)

Mam wrażenie, że miejscami dialogi są odrobinę przydługie oraz zbyt nasączone mięchem. Nie jestem żadnym językowym purystą, po prostu wydało mi się, że było o jedną kurwę za daleko ;)

Ale ogólnie powiew lekkości i komiksowy klimat kupuję bez marudzenia.

XXI century is a fucking failure!

Caernie, cieszę się, że pozytywnie odebrałeś mój tekst. Dzięki serdeczne za pozostawiony komentarz. 

Co do wulgaryzmów, mając świadomość, że jest ich kilka, pozostawiłem odpowiedni tag. Dodam tylko, że wspomniane kurwy pojawiają się w miejscach, w których bohaterowie wpadają w napięte i stresujące sploty wydarzeń ;).

Przeczytałem.

W sumie dla mnie problemem jest to że opowiadanie jest za fajne, jakbyś chciał wstawić za dużo dobrych scenek do takiego tekstu.

Nie zrozum mnie źle czytało się dobrze, a w kilku momentach się uśmiałem. Dialogi również zostały dobrze rozpisane, jednak jakoś w tekście brakowało mi pewnej dozy spójności. Tu heheszki z sesji RPG, a później intryga złego doktora. Trochę dla mnie za bardzo skakałeś i nie mogłem wczuć się w ten chwalony klimat, a może po prostu stare sci-fi i komiksów do mnie nie trafia?

Tymczasowy lakoński król

OneTwo, nie zgodzę się z zarzutem o niespójność. Opowiadanie jest złożone ze scen, ale są one jak najbardziej spójne. Problem braku pieniędzy > zaginięcie chłopaka > śledztwo > porwanie doktora > rozwiązanie tajemnicy > zamiana porywającego w ofiarę > znów zamiana i ucieczka.

Intryga złego doktora, mówisz. Hm… Ale właśnie na tym polega psychologia tej postaci. Że on lubi komiksy i grać w erpegi, a równocześnie sam jest takim “złym doktorem”, który prowadzi eksperymenty. 

Dzięki za wizytę i komentarz ;).

No, mnie niestety nie porwało. Po trochu przez nadmiar wulgaryzmów (”stałam w recepcji tego pierdolonego ośrodka“ to nie jest wykrzykiwanie w nerwach, to jest narracja z dalszej perspektywy, czyli naturalny język bohaterki), ale bardziej chyba jednak przez kreację bohaterki. Konkretnie o to, że przemiana takiej dziewczyny w Ginger Woman wydaje mi się zbyt szybka i zbyt łatwa. Jess nie lubi fantastyki, nie lubi komiksów i erpegów, nie lubi tego wszystkiego – a wczuwa się w to idealnie za pierwszym podejściem. Desperacja i determinacja mogą dużo, ale to nie jest kwestia przebojowości, tylko bycia przekonującą.

Nie kupuję też motywu z korkiem analnym – mam wrażenie, że to nie takie łatwe, jeśli ktoś nie ma doświadczenia, a także mam wrażenie, że dla przeciętnej kobiety, niemającej doświadczeń BDSM, niekoniecznie bardzo eksperymentującej z seksem (a nic na to nie wskazuje, chyba że coś mi umknęło w lekturze na komórce), będzie to dość ostatnia pozycja na liście sposobów na upokorzenie i skompromitowanie faceta.

Fabuła jest dość sztampowa, ale sprawnie napisana, zakończenie ok, choć trochę opowieść kończy się tam, gdzie mogłaby się zaczynać…

 

No i jeszcze jedno: erpegi i Madonna to lata ‘80 XX w. – nie wiem, co jury na to, ale zasadniczo nie wchodzi to w zakres Retrowizji…

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, Drakaino!

 

No, mnie niestety nie porwało.

Szkoda, ale rozumiem. 

 

Po trochu przez nadmiar wulgaryzmów (”stałam w recepcji tego pierdolonego ośrodka“ to nie jest wykrzykiwanie w nerwach, to jest narracja z dalszej perspektywy, czyli naturalny język bohaterki)

Jess nie mówi o jakimś tam ośrodku – mówi o tym ośrodku, który zamienił jej chłopaka w orangutana. Pewna nerwowość, nawet z perspektywy czasu, jest więc zrozumiała. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że, gdyby patrzeć na to uczciwie, “ten pierdolony ośrodek” jest tu eufemizmem. 

 

ale bardziej chyba jednak przez kreację bohaterki. Konkretnie o to, że przemiana takiej dziewczyny w Ginger Woman wydaje mi się zbyt szybka i zbyt łatwa. Jess nie lubi fantastyki, nie lubi komiksów i erpegów, nie lubi tego wszystkiego – a wczuwa się w to idealnie za pierwszym podejściem. Desperacja i determinacja mogą dużo, ale to nie jest kwestia przebojowości, tylko bycia przekonującą.

Tu się nie zgodzę, ale zaraz do tego przejdę. 

 

Nie kupuję też motywu z korkiem analnym – mam wrażenie, że to nie takie łatwe, jeśli ktoś nie ma doświadczenia, a także mam wrażenie, że dla przeciętnej kobiety, niemającej doświadczeń BDSM, niekoniecznie bardzo eksperymentującej z seksem (a nic na to nie wskazuje, chyba że coś mi umknęło w lekturze na komórce)

Nie sądzę, na komórce wyświetla się ten sam tekst. 

Jess ma doświadczenie w BDSM i eksperymentuje z seksem. Jest to powiedziane w tekście – tylko po prostu nie wprost. Zauważ, że Jess często wspomina skąd wzięła pewne rzeczy – komiksy, paralizator, blaster. Milczy natomiast na temat tego skąd wytrzasnęła lateksowy kostium, korki, sztuczne penisy (hmm… powinienem otagować 18+), skąd wie, że akurat ten jest rozmiarem dla doświadczonych itd. 

Inna sprawa to jej łatwość do wczucia się w klimat. Raz, że jest dobra we wchodzeniu w odczucia drugiej osoby. Dwa, że tak naprawdę cały czas steruje sytuacją tak, aby poruszać się na znajomym terenie. Gdy wchodzi na konwent ubrana jako superbohaterka, czuje się głupio. Odzyskuje natomiast rezon, gdy całe otoczenie skupia się na jej cyckach. Narzuca chłopakom aurę dominacji. Tak samo w rozmowie z Gorskim. Jess nie musi się wysilać, to on ciągle gada. A gdy rozmowa wchodzi na tematy przy których nie czuje się dobrze, natychmiast kieruje uwagę Stefana na seks (rozmowa w czasie spaceru) i znów ma kontrolę.

 

Fabuła jest dość sztampowa

Co konkretnie wydało ci się sztampowe? 

 

ale sprawnie napisana, zakończenie ok, choć trochę opowieść kończy się tam, gdzie mogłaby się zaczynać…

Nie, w żadnym wypadku. Opowiadanie ma taki schemat, że zaczyna się w absurdalnym momencie (Hej, biegnę obok orangutana, ubrana jak superbohaterka i strzelam z blastera. Opowiem wam, jak do tego doszło) i nie ma żadnego znaczenia, co stało się potem. Może i można by opowiedzieć, ale to temat na zupełnie inną historię, ta jest poprowadzona od punktu A do B i koniec. 

 

No i jeszcze jedno: erpegi i Madonna to lata ‘80 XX w. – nie wiem, co jury na to, ale zasadniczo nie wchodzi to w zakres Retrowizji…

Prawda! Przyznam z ręką na sercu, że ten punkt, który mówi w jakich ramach czasowych ma się dziać opowieść całkowicie przeoczyłem. Sądzę, że to niewielki problem, ale gdyby okazało się, że jednak nie, to trudno, zostanę zdyskwalifikowany. Byłoby mi natomiast przykro, bo napisałem tekst specjalnie pod tę ilustrację.

 

 

 

Hmm, nie przekonałeś mnie tym milczeniem Jess i BDSM. Jako historyk rozumiem wagę argumentu ex silentio, ale mam wrażenie, że tu nie ma to zastosowania, a jeśli tłumaczy się w zamyśle autora i jego głowie, to jak dla mnie trochę mało. Podobnie – jej umiejętności wczuwania się itd. są narracyjnie deklarowane, nie pokazane. Jasne, w pierwszoosobowej to niełatwe, taka karma.

 

A co do kończy się tam, gdzie powinno się zacząć – źle mnie zrozumiałeś. Klamry narracyjno-fabularnej trudno nie zauważyć, wali przecież po oczach… Ale moim skromnym zdaniem ciekawsza byłaby dalsza historia Jess i Orangutana niż to, co opowiedziałeś. Bo tu była para “good guys” kontra "bad guy” i dość łatwe zwycięstwo bohaterki nad złolem (to jest ta sztampowa fabuła, detale to tylko ozdobniki). A prawdziwie ciekawa historia zaczyna się tam, gdzie skończyłeś – od Orangutana.

 

sądzę, że to niewielki problem

To trzydzieści lat i kilka epok, wcale nie tak niewiele. Po coś ten górny limit chronologiczny chyba jest… No i na tej zasadzie, skoro lata osiemdziesiąte tak, to czemu nie dziewięćdziesiąte i tak dojdziemy do dziś, a retro szlag trafi.

http://altronapoleone.home.blog

Ogólnie to uważam, że Drakaina nie ma racji, bo uniwersalna Rule of cool uchyla w moich oczach wspomniane zastrzeżenia, ale dalsza relacja Jess z orangutanem to rzeczywiście ciekawy temat, zwłaszcza zważywszy na otwarte i eksploracyjne usposobienie bohaterki.

Jokes aside, rzeczywiście jest tu potencjał na kontynuację.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Jak dla mnie rule of cool została tu solidnie przekroczona, niebezpiecznie w kierunku marysuizmu. Ale może to kwestia genderowa, bo mnie po prostu ta bohaterka nie kręci… (aluzja do wcześniejszej opinii o widzeniu oczyma wyobraźni GW) Więc może nie marysuizm, ale męskie fetysze.

http://altronapoleone.home.blog

Hmm, nie przekonałeś mnie tym milczeniem Jess i BDSM.

Nie spodziewałem się niczego innego ;). 

 

Kończąc, jeden z betujących, mężczyzna, zwrócił na to uwagę. Nie wiem na ile to kwestia płci, a na ile uważnego czytania, w końcu był betującym. 

 

Zarzut o marysuizm jest bez sensu, bo bohaterka najpierw się miota, histeryzuje i robi z siebie pośmiewisko przed strażnikami. Zaczyna działać z sensem dopiero, kiedy spada jej z nieba trop i wchodzi na swoje poletko. A na końcu i tak daje się zrobić. 

 

Tak czy inaczej – dzięki serdeczne za odwiedziny i komentarze. A kwestię regulaminu zostawmy jurkom, tutaj przy niczym się nie upieram. Obie decyzje zrozumiem.

What a wild ride!

Dobrze się bawiłam. Dużo się działo i komiksowy klimat zachowany. Bohaterowie są płytcy i nieskomplikowani, ale myślę, że sposób narracji to usprawiedliwia.

 

Historia trochę rozjeżdża się w szczegółach (moda na weganizm – oj, lata 80. to jeszcze długo nie te czasy, nie bardzo rozumiem, o co chodzi z surfingiem i gdzie jest akcja).

 

Zapłacili prawie dwieście dolców za tydzień pracy.

A wyżej było sto. I w ogóle myślałam, że to dniówka, bo sto dolarów za tydzień nawet w latach osiemdziesiątych… gdzie oni dokładnie są?

 

– Okej, zluzuj. Gramy razem w erpegi, dobra? Gorski jest mistrzem podziemi.

No i erpegi w latach osiemdziesiątych…

 

– Co z nim zrobiliście!? Chcę go zobaczyć! – próbowałam bić faceta przede mną, ale trzymał mnie mocno za ręce.

Całkiem sporo dialogów jest niepoprawnie zapisanych. Gdy po myślniku nie masz czynności gębowej, zaczynasz zdanie wielką literą.

 

– Będę robił co chcę, bo jesteś w moim ręku. Zrozum to, dziwko!

w ręku? 

 

Scena, w której bohaterka wiąże i gwałci analnie oprawcę wygląda jak tania kopia identycznej sceny z Dziewczyny z tatuażem.

 

Sztampy trochę jest – chociażby scena, w której czarny charakter tłumaczy komuś, kogo ma zamiar zaraz zabić, jak to wszystko działa.

 

Poza tymi drobiazgami – bawiłam się dobrze. Klik klik.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam_mod, dzięki serdeczne za klik. Bardzo mi miło, że dobrze się bawiłaś. 

 

Zapłacili prawie dwieście dolców za tydzień pracy.

A wyżej było sto. I w ogóle myślałam, że to dniówka, bo sto dolarów za tydzień nawet w latach osiemdziesiątych…

A później Jeff mówił, że jednak dostał więcej. Ale pewnie masz rację, że to i tak za mało, nie wiem ile wtedy płacili za podmienianie mózgów ;P

 

– Okej, zluzuj. Gramy razem w erpegi, dobra? Gorski jest mistrzem podziemi.

No i erpegi w latach osiemdziesiątych…

Zajrzałem do słownika rodzajów i gatunków literackich G. Gazdy i dowiedziałem się, że pierwsze gry fabularne powstały nawet w latach 70-tych. 

 

– Co z nim zrobiliście!? Chcę go zobaczyć! – próbowałam bić faceta przede mną, ale trzymał mnie mocno za ręce.

Całkiem sporo dialogów jest niepoprawnie zapisanych. Gdy po myślniku nie masz czynności gębowej, zaczynasz zdanie wielką literą.

Dzisiejsze bety. Tylko wziąć pieniądze, zrobić na odwal się i pójść. Teraz nie mam czasu, ale wrócę do dialogów w wolnej chwili i przejrzę wszystko :). 

 

Scena, w której bohaterka wiąże i gwałci analnie oprawcę wygląda jak tania kopia identycznej sceny z Dziewczyny z tatuażem.

Kiedyś oglądałem ten film, ale zupełnie go nie pamiętam. Jeśli wygląda na kopię, to przez przypadek. 

 

Misie. Wartka fabuła, krwiste dialogi.

Biedny Jeff, ale mógł trafić jeszcze gorzej. Gdyby tak został drapieżnikiem…

Nawet mnie, która nie oglądała doktora Who i nie słyszała wcześniej o Ginger Woman, scena ze złolem wyjaśniającym swoje pobudki wieje sztampą.

Komiksowość chyba dobrze oddałeś.

Babska logika rządzi!

Nawet mnie, która nie oglądała doktora Who i nie słyszała wcześniej o Ginger Woman

Też nie oglądałem, a Ginger Woman wymyśliłem, więc nie mogłaś słyszeć ;). Dzięki serdeczne za komentarz i klik, Finklo

Jeszcze wrócę do tej powracającej sztampy – to nie jest tak, że ona się tu pojawia przez niezręczność. Po prostu lubię korzystać z utartych klisz, to dla mnie atrakcyjne w opowieści. I dlatego chciałem np. żeby “doktor Zło” wyjaśniał w długim monologu, dlaczego zrobił, to co zrobił, i co się stanie zaraz itd. 

Aaaa, wymyśliłeś… A ja komentarz MPJ zrozumiałam tak, że on to naprawdę kiedyś czytał/ oglądał i teraz sobie przypomina. :-)

Babska logika rządzi!

Nie doceniasz męskiej wyobraźni :P

Kurtyzana, znowu nie zdążyłam przed biblioteką :)

 Słucham kochanie.

Słucham, kochanie.

 wymyśl jak

Wymyśl, jak.

 ze zrezygnowaniem

Lepiej brzmiałoby: zrezygnowany.

 Nie zastanawiał się już czy

Nie zastanawiał się już, czy. I później: Zastanawiał się, jak.

 No nie wiem

No, nie wiem.

 Mógłbyś dać temu szansę.

Anglicyzm.

 Tak wierci się mucha w sieci.

Good one!

 W zasadzie, mógłbym.

W zasadzie można by bez przecinka.

 przeciągnął się i ściągnął

Powtórzony dźwięk.

 Widziałam, że był zmęczony,

Że jest zmęczony – następstwo czasów.

I nie potrzebowaliśmy być do tego małżeństwem.

Trochę się rozjechała składnia – ja bym napisała: I nie potrzebowaliśmy do tego być małżeństwem. Albo: I nie potrzebowaliśmy do tego ślubu.

 czuje jakby

Czuje się, jakby.

 trudno jest wyżyć

Może być bez "jest".

 absolwentką liceum technicznego

Mają takie w Stanach?

 próbowałam

Dużą literą, bo to nie paszczą.

 Westchnął ze zmęczeniem

Może raczej ze znużeniem?

 puścił, lekko odpychając.

Jednocześnie?

 tak zachmurzone jak

Tak zachmurzone, jak. Czy myśli bywają zachmurzone?

 wyjaśnić w czym

Wyjaśnić, w czym.

 nie powód żeby

Nie powód, żeby.

 maglowałam go żeby

Maglowałam go, żeby.

 Wskazałam na tablicę korkową

Możesz skreślić "na", to się nie będzie powtarzać.

 róże

Literówka.

 zaostrzyło ogólny efekt

"Zaostrzyło"?

jak wiesz to

Jak wiesz, to.

 zaczął nerwowo ogarniać mieszkanie

Trochę skrótowe, ale bardzo nie razi.

 No dajesz.

No, dajesz.

 dziewczyny, ubranej w lateksowy strój, z dziwnie wyglądającą suszarką

Skróciłabym: dziewczyny ubranej w lateks, z czymś na kształt suszarki.

 numery komiksu, które posiadał,

Ojeju, miał. Co Wy wszyscy z tym "posiadał"?

 momentalnie

Powtórzenie. Zasadniczo im mniej używane słowo, tym rzadziej możesz je powtarzać, nie zwracając uwagi.

 przeglądało pozycje

Trochę zbyt formalne, jak z katalogu.

 Słyszałam, że (…). Słyszałeś może?

Powtórzenie. Może "słyszałam, że" zastąp "podobno"?

 Widziałam, że był

Następstwo czasów. Że jest.

to Gorski wreszcie zdecydował się wkroczyć.

"To" chyba dużą literą.

 ale podrygując czułkami, odeszli.

Przestawiłabym: ale odeszli, podrygując czułkami. (So cute!)

 jego projekty są tak naprawdę humanitarne

 nie domyśliłby się niczego, gdybym powiedziała mu to wprost.

Troszkę to nie brzmi, i "gdybym" zamieniłabym na "choćbym", żeby było mocniej i jaśniej.

 Słuchaj Stefan

Słuchaj, Stefan.

 za wyjątkiem

Raczej: z wyjątkiem.

 odpowiadały za głośne „bziuu”, kiedy wciskało się przycisk

Może bardziej: odpowiadały za głośne „bziuu” przy wciskaniu guzika? Wtedy nie będzie powtórki, a i gramatycznie ładniejsze.

 Satysfakcjonujący dźwięk przeskakującego

Ąc-ąc.

 W czasie kiedy

W czasie, kiedy.

 spędzone przy lodach

Lodach?

 Poczułam się jakby

Poczułam się, jakby.

lepiej żebyś

Lepiej, żebyś.

 Wziął się pod boki spojrzał

Wziął się pod boki, spojrzał.

 Zaczęłam się czuć niepewnie

To możesz wyciąć, dalej mówisz to samo.

 widziałam, że oddychał

Oddycha. (C.t.).

 miarowo piszczała

Jak miarowo, to popiskiwała.

 kilkanaście, świecących

Przecinek bez sensu, precz z nim.

 przeraźliwie smutny i przerażony

Naraz? I powtarzasz dźwięk.

 skuliłam się w embrionalną pozycję

Nienaturalne. Na moje oko, najlepiej pasowałoby po prostu "zwinęłam się w kłębek".

 Mimo tego

Mimo to.

 Właściwie, twój

Nie dałabym tu przecinka.

 nacisnął jeden z przycisków, wysuwając podłużną

Anglicyzm. Żeby wysunąć, albo rozdziel to.

 wraz z charakterystycznym terkotem na ścianie pojawił się

Terkot nie pojawia się na ścianie.

 A oto Flojd.

Understood this one, too. Doctor Floyd ;)

 Po tym wszystkim, wciąż

Tu bym nie dała przecinka.

 siłę żeby

Siłę, żeby.

 Flojd posiada wmontowany odbiornik

Normalnie bym się czepiała, ale taki sposób mówienia pasuje do tego gościa.

 podjął znów

Masło maślane. Podejmuje się z definicji znów.

 zobaczyłam jak

Zobaczyłam, jak.

 wklepała kombinację, otwierając

Anglicyzm (p. wyżej).

 Więc wrzeszcząc, rzuciłam się na niego z pięściami.

Rymuje się (nami-pięściami). Wtrącenie "wrzeszcząc" oddziel też z przodu.

 upaść na Stefana ciężarem ciała

Chyba "całym ciężarem ciała"?

 I czuję, że wszystko jakoś się ułoży.

I bloody love you.

 

Porządna kompozycja, dobre opisy, spójnie skonstruowane postacie (także wtedy, kiedy Jessica jest niekonsekwentna – jej niekonsekwencja ma sens i trzyma się kupy) – trochę dużo bluzgów, jak na mój gust, ale jeśli nie wygrasz konkursu, to chyba tylko dlatego, że ograniczenie było do połowy XX wieku, a tu są najwcześniej lata osiemdziesiąte (raczej później). Kurczę, chłopie, po prostu brak mi słów pochwały, więc masz obrazek, bo wart jest tysiąca słów :)

 Scena otwierająca opowiadanie doskonale oddaje Twoje zamiary – czytając, widziałam ją. :)

Właśnie tak.

 powinienem otagować 18+

Może dobrze by było.

 Nawet mnie, która nie oglądała doktora Who

Ej, w Doktorze Who (tym prawilnym, Moffat rozwalił wszystko, argh!) źli albo tego nie robią, albo robią w sposób tak rozkosznie campowy, że samo to jest zabawne :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dobra, nie znam ani tego prawilnego, ani rozwalonego. :-)

Babska logika rządzi!

Kurtyzana, znowu nie zdążyłam przed biblioteką :)

Tarnino, myślałem, że to ty. Wczoraj rano miałem jeszcze 4 punkty, a nikt się nie przyznał, że kliknął. Dobre skrzaty? 

Poprawiłem błędy, dzięki serdeczne za wyłapanie ich. Naprawdę doceniam.

 

Scena otwierająca opowiadanie doskonale oddaje Twoje zamiary – czytając, widziałam ją. :)

Właśnie tak.

Heh, cały tekst powstał dla tej ilustracji ;P.

 

Porządna kompozycja, dobre opisy, spójnie skonstruowane postacie (także wtedy, kiedy Jessica jest niekonsekwentna – jej niekonsekwencja ma sens i trzyma się kupy) – trochę dużo bluzgów, jak na mój gust, ale jeśli nie wygrasz konkursu, to chyba tylko dlatego, że ograniczenie było do połowy XX wieku, a tu są najwcześniej lata osiemdziesiąte (raczej później). Kurczę, chłopie, po prostu brak mi słów pochwały, więc masz obrazek, bo wart jest tysiąca słów :)

Cóż… Pozostaje mi tylko zrobić to:

 

 

 

Pewnie skrzaty :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Naprawdę niezłe! Chyba powinno być +18.  Spójne, rytmicznie napisane, przemyślane – pozostawiasz okruchy po drodze (jeśli chodzi o dominację i seks).  Mamy mocny szkielet, dobrze odżywione mięśnie postaci i nałożony komiksowy makijaż:D

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, dziękuję i polecam się na przyszłość ;).

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Znak jakości Anet :). Dziękuję bardzo!

Powinnam mieć jakieś A w kółeczku albo coś i stemplować ;)

Przynoszę radość :)

@? ;-)

Babska logika rządzi!

Nie, no, duże A, w końcu to duży stempel ;)))

Przynoszę radość :)

No to kółeczko musi być małe: Å. ;-)

Babska logika rządzi!

E tam, chcę mieć wszystko duże!

Przynoszę radość :)

Proszę bardzo:

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Anet, podobno rozmiar nie ma aż takiego znaczenia. ;-)

Babska logika rządzi!

Ech, Finkla…

Tarnina mnie rozumie ;)

Przynoszę radość :)

Łukaszu,

Mam zagwozdkę z oceną tego tekstu. Z jednej strony świetny tytuł, który podziałał na moją wyobraźnię, i wartka dynamiczna akcja, a z drugiej pewne rozczarowanie fabułą, a przede wszystkim osobowością głównej bohaterki.

To, co mi najbardziej przeszkadzało w Ginger Woman, to że myślała jak facet, mówiła jak facet i zachowywała się jak facet. Owszem, powłokę zewnętrzną dałeś jej kobiecą i atrakcyjną, ale to była tylko powłoka. Skorupa kobiety odgrywanej przez faceta.

I mógłbym wybaczyć Ci, że ruda klnie jak szewc, że ma język ostry jak brzytwa, że jej seksualność jest jakby wyjęta z szowinistycznych fantazji, że chociażby ocenia knajpę przez pryzmat strzelenia wieczorem piwka… wybaczyłbym Ci nawet te, jakże barwne i działające na wyobraźnię korki analne… ale brakło mi w tym wszystkim subtelnej nuty kobiecego polotu, bez którego wydawała mi jedynie lalką odgrywaną przez faceta.

Nie przeczę słowom Finkli, że dialogi są pełnokrwiste, bo są… i widzę w nich talent, którego Ci nie brakuje, ale ostatecznie całość mi nie zagrała.

Zakończenie też nieco rozczarowało. Nie wiem czego się spodziewałem, ale tekst wydawał się na tyle intrygujący, że liczyłem na coś więcej, niż najbardziej prawdopodobną wersję zdarzeń, którą niejako zdradzasz już w prologu.

 

Co do konkursu Retrowizji, to zastanawiam się, czy aby nie poszedłeś za bardzo w przyszłość.

Zachęcamy do tworzenia historii osadzonych w czasach od paleolitu do połowy XX wieku, z elementami boomu technologicznego, stanowiącymi co najmniej mocny akcent tła. 

Madonna urodziła się w 1958 roku, rozpoczęła karierę w 1982 r., więc ta połowa XX wieku jest bardzo dyskusyjna. 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko, serdeczne dzięki za komentarz. Nie pozostaje mi nic innego, jak przyjąć Twoje rozczarowanie i żywić nadzieję, że moje przyszłe teksty bardziej przypadną Ci do gustu. 

Zastanowię się nad uwagą o osobowości Jess. To ciekawe, co zauważyłeś. Na pewno się przyda. Dzięki!

Przybyłam tu zwabiona wskazaniem w wątku z najlepszymi opowiadaniami marca, ale po namyśle nie dodam swojej cegiełki. Myślę, że moje odczucia pokrywają się częściowo z odczuciami Chrosciska, niby czyta się nieźle, akcja jest wartka, cały czas coś się dzieje, ale… No właśnie, ale. Coś mi tu zgrzyta, czegoś brakuje. Bohaterka początkowo mnie zaciekawiła, jako taka twarda, otwarta kobietka, ale na dłuższą metę okazała się męcząca, nieco zbyt twarda i wulgarna, na dodatek zbyt łatwo adaptująca się do wyzwań. No i szkoda też trochę, że – choć scena otwierająca ma siłę – zdradza, do czego to wszystko zmierza. Lekturę uważam jednak za całkiem udaną, fajna jest ta komiksowa estetyka. Także imho opowiadanie jest dobre, ale nie bardzo dobre.

 

„Macie mnie tam wpuścić[-,] albo pójdę prosto do prasy!”

 

Wiem, słabo to brzmi, ale wtedy byłam naprawdę wściekła. Totalny szał jajników. Jeff zniknął. Jasne, taki był plan, ale on nie pojawił się w domu ani po siedmiu, ani po czternastu, ani nawet po trzydziestu dniach. Na początku się martwiłam, później denerwowałam, ale na końcu dosłownie odchodziłam od zmysłów.

Znajomi mówili, że wykorzystał okazję i dał nogę, ale ja wiedziałam swoje. Nie zrobiłby mi tego. Próbowałam pytać na policji, ale odesłali mnie z kwitkiem.

– Nie należy pani do rodziny – tłumaczył funkcjonariusz. – Naprawdę mi przykro, ale nic nie możemy zrobić.

(…)

Dobry interes, ale i tak wygryzały nas duże firmy. Musieliśmy dorabiać.  

Jeff nie miał rodziny. To znaczy, miał, formalnie, ale totalnie się od nich odciął. Jego tata był właścicielem rzeźni. Przetwórnia śmierci. Jeff opowiadał, że był w środku jeden, jedyny raz i obiecał sobie wtedy, że nigdy nie stanie się taki jak ojciec. Nie dopytywałam, to było dla niego trudne. Matka podobno płakała, kiedy odchodził, ale ostatecznie przestali nawet do siebie pisać.

 

I tych ale jest potem więcej.

 

„Puść mnie[-,] albo cię pozwę!”

 

„…różne oferty za drobną opłatą. Przez knajpę przewija się mnóstwo ludzi, więc zawsze znajdzie się ktoś chętny na drobną pracę[-,] albo żeby kupić używaną deskę.”

 

„Zagotowałam się koncertowo, podniosłam z krzesła i pochyliłam się nad nim.”

 

„– Za chwilę zjecie dziewczynę żywcem[+.] – To Gorski wreszcie zdecydował się wkroczyć.”

 

„– Miło mi[+.]zZmusiłam się do uśmiechu. – W samą porę. Często tak ratujesz dziewczyny?

– Nie tak często, jakbym chciał[+.]zZaśmiał się, a ja razem z nim.”

 

„– Ale to profesor Zimmerman je stworzył.” – Je?

 

„– Jak widać[+.]zZnów się uśmiechnęłam i przejechałam dłońmi wzdłuż boków.”

 

„Mieliśmy płaszcze, więc[+,] prócz idiotycznych fryzur, wyglądaliśmy normalnie.”

 

„Mrugnęłam i[+,] kręcąc tyłkiem, poszłam we wskazane miejsce.”

 

„Wymontowanie ze środka części, które odpowiadały za głośne „bziuu”[-,] przy wciskaniu guzika, nie było trudne.”

 

„Sprawdziłam[+,] czy wszystko działa. Satysfakcjonujący dźwięk przeskakującego łuku elektrycznego[-,] powiedział mi, że jestem gotowa.”

 

„Kiedy stukając obcasami[-,] wróciłam do salonu, Gorski stał już w samych bokserkach…” – Albo wtrącenie wydzielone przecinkami z obu stron.

 

„Godziny spędzone przy lodach i filmach akcji wreszcie przyniosły owoce.” – Przyznam, że nie rozumiem sensu tego zdania…

 

„…wszystkie czasopisma plotkarskie stąd[-,] aż po granicę z Meksykiem[-,] będą wiedziały,”

 

„– Przestań, albo znów ją kopnę[+!] – krzyknął Stefan. O dziwo, poskutkowało. W pokoju zawisła cisza.” – Zawisła cisza?

 

„A teraz[+,] Jess, porozmawiamy sobie.”

 

„Podszedł do biurka, wziął kubek i nalał sobie wody z kranu. Opróżnił zawartość jednym haustem i westchnął.” – Nie opróżnił zawartości, tylko naczynie.

 

„Ale niestety, niewystarczająco sprytnie.

Stałam więc i słuchałam dalej, opierając się o biurko.

Niestety, nie wszystko poszło tak, jak zaplanowałem.”

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Komiks :)!

Całkiem niezły, problem w tym, że ja nie przepadam za komiksami :/.

Jako opowiadanie broni się – i fabułą, i językiem, i nawiązaniami. Natomiast zabrakło mi jakiejś… głębi. Jest jak w RPG – misja, bohaterka ma przejść z punktu A do punktu B, ratując po drodze orangutana i zabijając złych.

Czepialstwo szczegółowe:

– Amerykanie na pewno nie mówią na sportowe obuwie “adidasy”; to – zdaje się – polski wymysł;

– “drukować obraz na monitorach” – monitory służą do drukowania?;

– “schowałam głowę między łokcie” – no niby się da, ale brzmi to strasznie kwadratowo; zwykłe “w dłonie” nie mogło być?;

– na zombie działa woda święcona??; od kiedy?; wszak to nie wampiry;

– “Niepotrzebnie zeszłam z wątku” – to brzmi kostropato;

– “Nie chce jej zostawiać” – ogonka zabrakło;

– “który kupiłam za niecałego piętnastaka” – piętnastaka? jest taki banknot czy moneta? coś za bardzo udziwniłeś;

– “Jarzeniówki na suficie zapalały się, kiedy przechodziliśmy” – niepraktyczne; jarzeniówki dość długo się zapalają, więc jeśli ktoś chciałby coś podobnego zrobić, to musiałyby się zapalać daleko przed idącymi;

– “Co mu zrobiłeś!?” – ten znak ekspresji wg mojej wiedzy wygląda tak “?!”;

– “Parker jest pierwszym z obiektów projektu „Translokator”. Bardzo ambitny, uwierz mi.” – Parker jest ambitny?;

– “Dzięki niemu mogę zapisywać wiedzę na zewnętrznych nośnikach” – bullshit ;)!; do zapisywania wiedzy na zewnętrznych nośnikach wystarczy wynalazek pisma.

 

Przeczytałem, lekko się uśmiechnąłem, za chwilę zapomę.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

– “schowałam głowę między łokcie” – no niby się da, ale brzmi to strasznie kwadratowo; zwykłe “w dłonie” nie mogło być?;

Kiedy ona właśnie schowała głowę między łokcie, a nie w dłonie. Też przystanąłem nad tym sformułowaniem i stwierdziłem, że dobrze oddaje tę właśnie pozycję, o którą chodziło autorowi.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Przeczytałem.

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki za nowe komentarze. 

Veni, vidi, legi.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przeczytałem.

Szkoda, że nie przeczytałeś uważnie regulaminu, bo przy takim wykonaniu mógłbyś walczyć o miejsce w antologii. A tymczasem ani nie wpisujesz się w ramy czasowe, ani właściwie – moim zdaniem – w klimat Retrowizji.

Tak czy inaczej opowiadanie mi się podobało. Przede wszystkim urzekł język. Lekki, dowcipny, płynny, na szczęście nie „przezroczysty”. Miałem przeczytać ze dwie sceny i iść spać, ale łyknąłem całość na raz.

Fabularnie bez fajerwerków. Fantastyka też z tych prostszych. Ogólnie bardzo przyzwoita rozrywka, ale obawiam się, że po czasie można wylecieć z głowy. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Fajny pomysł fabularny, dobrze skonstruowany. Początek i koniec ładnie się spinają, sama fabuła pulpowa/komiksowa, czym idealnie wstrzeliwuje się w klimat. Także sama bohaterka-narratorka jest niczego sobie – wyszczekana, wyraźna, na pewno zapadająca w pamięć. Tak więc od tej strony to bardzo silny tekst.

Trochę gorzej z samym światotwórstwem. Tutaj widzę nasz świat z pewnym elementem fantastycznym, nawet nie najistotniejszym. Takie "Stranger Things". Na samodzielną opowieść by to wystarczyło, ale w tym konkursie dla mnie to mało. Z początku miałem nadzieję na raypunka, ale ostatecznie wyszło bardziej superbohatersko. Też nieźle, ale nie aż tak.

Podsumowując: solidna koncert fajerwerków w klimatach pulpowo-komiksowych. Bardzo dobry od strony konstrukcyjnej, jednak trochę niedomaga od strony światotwórstwa.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Bardzo to fajne. Napisane z biglem i przede wszystkim bardzo konsekwentne w formie. Nie tylko język narracji, ale i bohaterowie (najbardziej ubawił mnie Jeff), ze swoimi śmiesznostkami, przydarzające się im sytuacje, ciepły, kalifornijski klimat – wszystko to kreuje spójny świat. Brawo za zręczne wykorzystanie motywów erotycznych – z lekka po bandzie, ale ani przez chwilę nie przeginając. Fajna, wyraźnie filmowa, klamra kompozycyjna. Do tego odrobina kpiny ze środowiska konwentowego. W moim odbiorze duży postęp od czasów „Pupca” – też oryginalnego, ale właśnie bez takiej konsekwencji.

Gorzej ze spełnieniem założeń konkursu. Już pal licho, że trochę za późno – bo ja lat osiemdziesiątych za retro uznać nie mogę, ale tu wystarczyłoby podmienić Madonnę na Janis Joplin. Większy problem w tym, że nie ma tu owego rozkwitu anachronicznej technologii – jest klasyczna opowieść o pojedynczym wynalazku szalonego naukowca, w skądinąd niezmienionym świecie – a to nie ten konkurs.

 

Dziękuję za udział w konkursie!

Napisane z pewnym rozmachem, ale jak na mój gust za bardzo przypominające komiksy i to te amerykańskie, kiczowate o „superbohaterach” (pewnie narażę się tu teraz wszystkim ich miłośnikom, ale nic nie poradzę, że nie lubię). Dla mnie to największy minus opowiadania. To też sprawia, że opowieść pod różnymi kątami jest mało oryginalna i nie porusza (przynajmniej mnie).

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nowa Fantastyka