- Opowiadanie: Marcin_Maksymilian - Wezwanie

Wezwanie

Opowiadanie celowo lekko męczące – dla czytelników wymagających i potrafiących docierać do celu ;) 

 

Pozdrawiam wszystkich i życzę ciekawej (niekoniecznie miłej) lektury.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wezwanie

(dla Gabrieli)

 

 

To było wiele lat po tym, gdy pojawiło się pierwsze UFO. Teraz na obiekty latające obcych prawie nikt nie zwraca uwagi, choć do dziś nie wiemy, po co przylecieli. W każdym razie nie muszą już porywać ludzi z łóżek w środku nocy, sami do nich przychodzimy. Jak my w historii, którą zamierzam wam opowiedzieć.

 

Budynek wcale nie przypominał kosmicznego doku statku-matki, a i tak nie zachęcał do wejścia. Wyglądał jak jeden z wielu nowoczesnych wieżowców, jak stalowo-szklana bryła, której górne piętra ginęły w chmurach. Szklane drzwi prowadziły nie tylko do siedziby obcych, ale i do świata biznesu z najwyższej półki, drogich garniturów, własnych platform latających, biletów klasy VIP; do świata, który nie toleruje intruzów.

Nie pasowaliśmy tam z naszymi wełnianymi czapkami i szalikami domowej roboty. Musieliśmy jednak wejść, bo ona została wezwana. Pocieszałem się, że najwyżej nas wyrzucą, lecz biorąc pod uwagę fakt, że wieżowiec należał do nich, wyrzucenie było opcją nader optymistyczną.

Wezwanie zawieruszyło się gdzieś po drodze, ponieważ instytucja wyposażona w najnowocześniejszą wirtualną technologię, przy rozsyłaniu listów decydujących o życiu i śmierci – choć trudno w to uwierzyć – wciąż korzystała z usług tradycyjnej, zawodnej poczty. Data zjazdu poborowego dla naszego okręgu dawno minęła. Nie podano danych kontaktowych, a na kopercie widniał tylko smutny kleks po rozmazanej pieczątce. Zgłoszenie się w ich najbliższej głównej siedzibie było jedynym rozwiązaniem, które przyszło nam na myśl. Niestawiennictwo na wezwanie zawsze oznaczało śmierć. Nie liczyliśmy szczególnie na to, że dadzą nam szansę wytłumaczenia spóźnienia, że pozwolą zachować życie, lecz alternatywą było czekanie na bezdźwięczny przylot jednego z ich UFO i publiczną egzekucję. I żeby było jasne – to ona tkwiła w gównie po uszy. Ja na własne życzenie dopiero zanurzałem w nim buty.

 

Drzwi z przyciemnionego szkła rozsunęły się przed nami, nie wydając dźwięku, odsłaniając zapierającą dech w piersiach galerię, obłędnie rozległą przestrzeń każącą niemal zapomnieć o konieczności istnienia ścian i sufitów; bogactwo wyczuwalne w powietrzu i widoczne w każdym centymetrze kwadratowym dywanów.

Tam gdzie czuć nadmiar forsy, pojawia się zaraz jej nieodłączny kompan – biomodyfikacje. Właściwie to chyba – obok obecności UFO – można je uznać za znak naszych czasów. Od kiedy, dzięki pozaziemskim nowinkom, koszty standardowych operacji plastycznych spadły niemal do poziomu cen zabiegów pielęgnacyjnych, prawie każdego stać na poprawienie ust, korektę uszu, nosa czy czego tam jeszcze. Idealny wygląd od dłuższego czasu jest już w zasięgu ręki przeciętnie zasobnego człowieka. Szybko zrodziła się więc nowa moda wśród tych zasobnych nieprzeciętnie. Zaczęło się – jak nietrudno zgadnąć – od gwiazd show-biznesu i różnej maści celebrytów wyznających religię „wyróżnij się albo zgiń”. I zaczęli się wyróżniać.

Następnie fala zabiegów rozlała się na wszystkie środowiska, które nie musiały co miesiąc przeliczać drobniaków w portfelach. Początek był całkiem niewinny, nawet zabawny. Rogi, ogony, elfie uszy, wampirze kły, drobne wzmocnienia mięśni, pamięci, wzroku. A potem puściły hamulce i ruszył wyścig zbrojeń. Dodatkowe kończyny, głowy zwierząt lub wymyślonych stworzeń, pompowanie mięśni, wspomaganie wzrostu, rozrostu, zmian kształtu. Oczywiście nadal istniało wiele ograniczeń, ale medycyna w parze z biotechnologią wciąż i wciąż pokonywały kolejne.

Przed naszymi oczami roztoczył się zatem świat niebywałych przestrzeni i niesamowitych istot. W tym tłumie nie rozpoznalibyśmy kosmity, nawet gdybyśmy przydepnęli mu czułki (może właśnie o to twórcom mody chodziło). Rozumiecie więc, że nie tylko nasze ubrania tu nie pasowały. Na szczęście nie wszyscy zamożni tego świata poddali się owej swoistej epidemii, toteż mieliśmy szansę wtopić się w tłum i dotrzeć na górne piętra. Byle jak najwyżej. Byle jak najbliżej ich siedziby.

 

Na parterze poszło gładko. Minąłem część handlowo-hotelową krokiem „doskonale wiem, gdzie jestem i dokąd zmierzam”. Zlokalizowałem windy szybkim rzutem oka na plan pomieszczeń, koniecznie bez zatrzymywania się. Nie patrzyłem przez ramię, by sprawdzić, czy ona nadąża za mną. Żadnego zagubienia. Żadnej zdradliwej niepewności, gapienia się na półludzkie istoty. Zdecydowany krok w myśl zasady mówiącej, że jeżeli jesteś dostatecznie pewny siebie, jeśli nie zdradzi cię spłoszone spojrzenie, to w świecie bogaczy nikt się nie zorientuje, że wszedłeś kuchennymi drzwiami. Znoszony płaszcz i wełniany szalik potrafią z wyznacznika zasobności portfela zmienić się w wyraz ekscentryzmu.

Minęliśmy bez przeszkód pierwsze sklepy witające holosprzedawcami, zawieszone w powietrzu kafejki i skrzydlate hostessy nadskakujące milionerom. Dopiero windziarz, pełniący równocześnie rolę ochroniarza, oszacował nas bardziej wnikliwie.

– Dokąd to? – Rozprostował gigantyczne ramiona, a jego szyja wydała klasyczne chrupnięcie. Olbrzym spojrzał na mnie z góry, co akurat nie było trudne. Metaliczny błysk oczu zdradzał średniej jakości implant nagrywający. Pracując w tym miejscu, mógłby sobie pozwolić na lepszy, ale zapewne wszystko wydawał na biomodyfikacje. Takich balonów mięśni nie można było osiągnąć nawet przez szprycowanie końskimi dawkami sterydów, zresztą sterydy dawno wyszły z mody.

– Po pierwsze, „dzień dobry”. – Zmierzyłem go wzrokiem, kwitując spokojem zaczepny ton. To, że musiałem zadrzeć głowę, nie speszyło mnie ani nie pozbawiło krztyny pozorowanej godności. Gdy przełączę się na odpowiedni tryb, to umiem działać ludziom na nerwy samym tylko spojrzeniem. Byłem milionem euroimpulsów opakowanym w ekscentryczny płaszcz, lustrującym z pogardą przerośniętego sługusa. – Po drugie, czterdzieste piętro. Jeśli boli cię palec, idź na zwolnienie.

Nie mogłem widzieć wyrazu jego twarzy, bo wszedłem do windy i w połowie zdania odwróciłem się twarzą do drzwi. Ona stanęła tuż przy mnie. Spodziewałem się uścisku mięsistej łapy na karku, fachowego chwytu za ramiona lub rozkazu opuszczenia budynku. Drzwi windy zasunęły się jednak, a wesołe plumknięcia zaczęły sygnalizować kolejne piętra. „Plum-plum” – szóste, „plum-plum” – jedenaste. Windą można było wjechać tylko na czterdzieste, czyli ostatnie dostępne dla osób niezwiązanych służbowo z nimi. Do szczytu budynku i statku-matki – naszego celu – było jeszcze daleko. Na dwudziestym piętrze kobiecy głos poinformował, że na kolejne poziomy mają wstęp tylko osoby podłączone do sieci. Za chwilę mieliśmy znaleźć się w strefie, gdzie realna rzeczywistość miesza się z wirtualną. Wkroczyć do wymarzonego świata nieskończonych możliwości, niewyobrażalnie drogiego i dostępnego tylko dla wybranych.

 

Sama rzeczywistość wirtualna nie jest droga, można w niej spędzić nawet całe życie, o ile komuś nie przeszkadza robienie przerw na zaspokajanie potrzeb fizjologicznych albo robienie pod siebie. Jednak zgranie wirtualu z realem – teraz idealne dzięki ich technologii – to dopiero coś. Wiedzieliśmy, że po wyjściu z windy nie będziemy w stanie odróżnić tego, co jest materialne, od tego, co stanowi wytwór komputera. Nie będziemy wiedzieli, co jest biomodyfikacją, a co nakładką sieciową. Sami będziemy wyglądali jak stworzone na nasz użytek awatary. Pełna symbioza wirtualu z realem. Niektórzy ponoć mieszkali stale w takich strefach i zapominali jak wyglądają naprawdę (choć słowo „naprawdę” pewnie zmieniło już dla nich znaczenie).

Nie chodzi tu o klasyczny świat internetowy, w którym można wirtualnie spotkać się ze wspólnikami, wygłaszać referaty na konferencjach, walczyć ze smokami albo wirować w walcu na sali balowej, podczas gdy ciało pozostaje w domu pod okiem robotów pielęgnujących lub rodziny. Wchodziliśmy do strefy, gdzie mieliśmy poruszać się rzeczywiście, ale z wirtualnymi nakładkami na zmysły. Można w takim miejscu pójść do restauracji i zamówić danie o dowolnym wyglądzie i smaku, lecz zawierające tak naprawdę listę składników odżywczych, przepisanych przez lekarza. Warzywa idealnie udające kotlet? Żaden problem. Natka pietruszki o zapachu i smaku najprawdziwszej czekolady – proszę bardzo. Wystarczy tylko odpowiednio oszukać mózg i wydaje nam się, że jemy jedno, podczas gdy w żołądku ląduje drugie (mimo to trzeba uważać, bo wirtualna czekolada z niewyjaśnionych przyczyn też potrafi pójść w biodra). W tym świecie kiedy tańczysz walca, to dostajesz zadyszki (fakt – nie wszystkich to cieszy), a kiedy idziesz się odlać, to oddajesz mocz do fantazyjnego pisuaru nad wyimaginowaną przepaścią. I może przepaść naprawdę nie istnieje, ale pisuar tak. A to akurat bezdyskusyjnie lepsze niż lanie w pieluchę. Kiedy uprawiasz seks, to masz do tego partnera. Mniejsza z tym czy kogoś żywego, skrytego za awatarem, czy androida, ważne, że fizyczne doznania niczym nie różnią się od realnych, a niektórzy nawet uważają wirtualne za lepsze. W takim miejscu możesz wejść na dowolną górę, na przykład na wirtualny Mont Blanc. Doznać chłodu, poczuć wiatr, śnieg, wysokość i zmianę ciśnienia. Diabli wiedzą, na co się tak naprawdę wspinasz, ale cała wycieczka jest hiperrealna i co najważniejsze – bezpieczna.

Tylko że nasza wycieczka akurat bezpieczna nie była.

 

Wcześniej byłem zdeterminowany doprowadzić ją tutaj, ochraniać podczas podróży. Koncentrowałem się na przeżyciu. Dopiero teraz dopuściłem do siebie pytanie: co się z nią stanie, jeśli się uda? Czy będzie musiała tu pozostać? Dla wielu to miejsce było spełnieniem marzeń. Ludzie masowo wysyłali do ich wieżowców prośby o zatrudnienie z kilogramami listów motywacyjnych. Sam znałem chyba z kilkadziesiąt osób, które marzyły o pracy w budynku kosmitów. Było to całkiem zrozumiałe, bo kto by nie chciał żyć w świecie, który będzie do niego dostrojony? Który zostanie zaprojektowany wedle życzenia? Z tym że jej położenie było zupełnie inne – ona została wezwana.

A wezwani nie wracali.

 

Przynajmniej ja nigdy nie spotkałem kogoś, kto by wrócił. Nie słyszałem też o kimś takim. Nie słyszałem też o kimś, kto by chociaż znał kogoś, kto wrócił. Za to o tych, którzy nie wrócili, słyszało się nieraz. Ale ludzie różne rzeczy gadają. Tak czy inaczej otrzymanie wezwania było jedynym sposobem, by się dostać na najwyższe piętra. Oni nigdy nie odpowiadali na listy i prośby, wzywali tylko tych, których uznali za godnych. Ewidentnie wyłuskiwali perły. Sprowadzali najlepszych, lecz kryteria doboru były tajemnicą. Na pewno w grę wchodzili najinteligentniejsi, zapewne i najpiękniejsi. Tylko po co im byli wszyscy wybrani, skoro w tej półrzeczywistości dało się stworzyć wszystko? Może musieli się na czymś wzorować? Najpopularniejsza z plotek głosiła, że obcy są kolekcjonerami, pragnącymi ocalić to, co najlepsze z naszego chylącego się ku upadkowi świata, chroniącymi najbardziej wartościowe okazy w czymś w rodzaju kosmicznego rajskiego rezerwatu. Mnie kojarzyło się to raczej z prywatnym zoo albo słoikami z formaliną, ale znaczna część ludzkości zamieniła wiarę w Niebo po śmierci na niebo w kosmosie. Skojarzenia z rajem podsycano pogłoskami, że na najwyższym piętrze, po wejściu do statku-matki, wkracza się w czysty wirtual. Przenosi się do miejsca, w którym do istnienia nie jest już potrzebne ciało. Między innymi taką bezcielesnością tłumaczono fakt, że – jak do tej pory – nikt nigdy kosmitów nie widział… Zresztą, co wam będę powtarzał plotki. Wracając do naszej historii: my do najwyższego piętra mieliśmy jeszcze bardzo daleko.

 

Usłyszałem ciche kliknięcie łącza i dźwięk zalogowania do systemu. Drzwi windy wyświetliły jeszcze kilka komunikatów, po czym zmieniły się w taflę szkła. Ludzie lubili patrzeć na siebie tuż po zalogowaniu. Nic w tym dziwnego, skoro każdy mógł wyglądać prawie jak chciał. Prawie, bo system, w przeciwieństwie do czystego wirtualu, miał swoje ograniczenia. Można było sobie dodać pół metra wzrostu czy odjąć pięćdziesiąt kilo, ale kolosalna zmiana rozmiarów (jeszcze) nie wchodziła w grę. Ludzie ocierali się o siebie, dotykali, korytarze i drzwi miały określone wymiary. Przeistoczenie się w smoka czy jakiegoś mastodonta nie było możliwe.

Zerknąłem dyskretnie na odbicie windziarza. Stał za nami olbrzymi, pokryty mchem troll. Jakoś się nie zdziwiłem. Za to on zdziwił się wyraźnie i podejrzliwie łypał na nasze odbicia, bo w świecie, w którym każdy mógł być tym, czym tylko sobie wymarzył, nasze wizerunki nie uległy zmianie. Ja jedynie zapomniałem, że ostatnio logowałem się na wykładzie i nie zmieniłem ustawień. Komputer zwizualizował więc białą koszulę i staromodny, ekscentryczny krawat, sprytnie okrywając całość płaszczem, który teraz miałem na sobie.

Niezupełnie umiem wytłumaczyć, dlaczego w wirtualu wyglądam tak, jak w realu. Jestem całkiem przystojny, ale daleko mi do ideału i znalazłoby się sporo do poprawienia. Nieraz kusiło mnie, by przejść biomodyfikacje (nie jestem szczególnie zamożny, ale dałbym radę odłożyć na to i owo). Zresztą kogo nie kusiło? Nie mówię zaraz o najmodniejszych radykalnych zmianach. Lecz kto z was z czystym sumieniem przyzna, że nie chciałby być choć trochę wyższy albo choć trochę szczuplejszy? Nie chciałby wygładzić tej czy tamtej zmarszczki, podciągnąć kącików ust, wyrównać zębów? Który z was nigdy nie myślał o wydłużeniu penisa? Która oparłaby się pokusie poprawienia piersi? Każdy ma jakieś kompleksy, każdy chce coś w sobie zmienić. A teraz za odpowiednią sumę można było zrobić z ciałem niemal wszystko. Ci, którzy nie mieli pieniędzy lub obawiali się radykalnych ingerencji, mogli realizować się w wirtualu. Czasem tak bardzo kochali swe awatary, że unikali realnego życia i w miarę możliwości pozostawali w sieci (większość z nich miała oczywiście tylko dostęp do zwykłego łącza, a ich ciała fizycznie pozostawały w łóżkach).

Biorąc pod uwagę wszystkie możliwości, uważam, że najoryginalniejszym wyjściem jest… nie robić ze sobą nic. Nie będę wam wciskać, że chodzi mi tylko o oryginalność. W dużym stopniu pewnie i o przekorę. Ale tak do końca to sam nie wiem. Podejrzewam, że niechęć do poprawy wyglądu wiąże się u mnie z nadmierną dumą, a zmiana wizerunku w sieci dodatkowo z lękiem przed okazaniem słabości. Nawet jeśli nie do końca czuję się świetnie sam ze sobą, nie chciałbym, żeby inni o tym wiedzieli. Gdybym zbudował sobie jakiś cudowny awatar, to przy każdym spotkaniu w realu paliłbym się ze wstydu.

Ona miała bardzo zbliżone podejście do tych spraw. Inna rzecz, że właściwie niewiele mogłaby w sobie ulepszyć. Przeniosłem spojrzenie na jej odbicie. Nie wybrała sieciowej nakładki ubioru na tę okazję, ani nie pozostawiła niczego w pamięci. Komputer zatem domyślnie pobrał obraz z kamery i ustawił ubranie, jakie miała na sobie. Niewiele się zmieniła. Znikły niektóre znamiona z twarzy, piersi minimalnie się podniosły. Takie tam duperele. Ktoś, kto nie znał jej tak dobrze jak ja, nawet by się nie zorientował. Była piękna i wiedziała o tym. Nie musiała się ulepszać w sieci, a o biomodyfikacjach w jej przypadku nie było nawet sensu myśleć. Nie oparła się tylko jednej pokusie, będącej wyrazem jej fascynacji literackich – dała sobie zrobić szpiczaste elfie uszy. Wyglądały pięknie i bardzo jej pasowały. Jakoś jednak nie umiałem trzymać na wodzy wrednego charakteru i szydziłem z nich przy każdej okazji, dlatego w mojej obecności zasłaniała je zazwyczaj włosami. A jakie miała włosy! Nie było człowieka, który nie zwróciłby na nie uwagi. Rzucały się w oczy do tego stopnia, że gdyby nie atrakcyjność reszty ciała, stanowiłaby tylko dodatek do warkocza. Ale reszta była równie imponująca. Od ideału dzieliły ją tylko zbyt pełne uda i masywne łydki, które nadawały sylwetce trochę ciężkości. Podobały się za to facetom lubiącym solidniej zbudowane kobiety, zamiast anorektycznych wieszaków. Bez zdziwienia zauważyłem, że windziarz lustruje ją łakomym wzrokiem.

 

Opuściliśmy windę i ruszyliśmy korytarzami przechodzącymi w mosty nad rzekami, przepaściami, w podziemne i podwodne tunele. Szliśmy długo poprzez fantazyjne przestrzenie, aż zacząłem momentami podejrzewać, że chodniki są bieżniami i tak naprawdę drepczemy w miejscu. Spotykaliśmy jednak innych drepczących w różne strony i to dodawało nadziei.

Nie będę wam przedstawiać półrealnego świata. W opisie to nie byłoby nic szczególnego – dokładnie to samo, co znany wszystkim wirtual, tyle że można go dotknąć, powąchać, polizać. Nie ma potrzeby opowiadać, jak przeszliśmy większą część drogi. Podejrzewam, że nikt tak naprawdę nie chciał nas zatrzymać. Bo i po co? Dwie muchy w pajęczej sieci same proszące o widzenie z pająkiem. Mówiąc pokrótce, wystarczyło nam trochę sprytu, trochę bezczelności. Czasami musiałem sięgnąć do głębszych pokładów elokwencji, czasami do wspomnianej już umiejętności działania ludziom na nerwy. Tłumaczyłem potrzebę wizyty, wyjaśniałem opóźnienie, pomstowałem na wysłanie przez technologicznego giganta ważnych dokumentów w przedpotopowych kopertach. Radziłem zakup żwawszych osiołków do przewozu poczty. Wpadałem w prawniczy żargon lub proszący ton zależnie od okoliczności. Nie było tak źle. Kilka razy musieliśmy poczekać dłużej niż godzinę. Pozwolono nam jednak skorzystać z toalety (kabina imitująca skocznię narciarską – niespecjalnie zabawne). Raz czy drugi poczęstowano kawą. Ktoś odebrał od nas płaszcze i plecaki. W każdym razie brnęliśmy do przodu.

A ona dreptała przy mnie, cicha, gotowa skryć się pokornie w blasku potencjalnego męża. Piękna, inteligentna, zaradna, właściwie idealna, czyli posiadająca wystarczający pakiet, by odstraszyć od siebie większość mężczyzn. Takie jak ona dostawały zazwyczaj od życia jedynie towarzystwo dwudziestu kotów na starość. A jeśli miały szczęście, to po drodze do kociego przytułku, czekała je co najwyżej przyjaźń z tym czy innym gejem, odpornym na kobiecy urok. No chyba że zdarzał się cud, gwałcący prawa przyrody, i kobieta jedna na milion trafiła na mężczyznę jednego na milion. I żeby było jasne, ja tym facetem nie byłem.

 

Nie dziwiłem się, że – jak napisali w wezwaniu – osiągnęła nieprzyzwoicie wysoki wynik testu. Pewnie podeszła do niego szczerze, z całkowitym skupieniem i oddaniem, jak do wszystkiego, co robiła. Jak już mówiłem, nie wiadomo, jakie cechy brali pod uwagę. Co więcej, nie było nawet wiadomo, kiedy je badali, bo regularne testy były stałym elementem edukacji i życia zawodowego.

– Dziwisz się, że cię nie wezwali – stwierdziła raczej, niż zapytała.

– Nie, zastanawiam się tylko, co to był za test.

– Wiesz, że to mógł być każdy. Mało ich pisaliśmy w życiu? Mogli przeanalizować wszystkie.

Miała rację. Rządzili siecią. Mieli dostęp do wszystkiego. Myliła się jednak, sądząc, że dziwił mnie brak własnego wezwania, bo nigdy nie chciałem uczestniczyć w ich grze. Nie chodziło tylko o skojarzenia z zoo i słoikami formaliny, zwyczajnie nie znosiłem grzebania w głowie i rozwiązywania testów, zatem na wszystkie pytania starałem się udzielać drwiących odpowiedzi. Nie zawsze miewałem natchnienie, często więc wychodziły z tego najżałośniejsze głupoty, choć nie sądzę, żeby dali się na to nabrać. Już pierwszy lepszy psycholog rozpoznałby proste mechanizmy obronne. Nie byłem tylko pewien, co chroniłem: moją prywatność przed testującymi, czy prawdę o sobie przed sobą samym. W nieoficjalnych, niewystandaryzowanych testach, wypełnianych w domu na kolanie, osiągałem obłędne wyniki. I czułem się z tym na tyle dobrze, że nie chciałem ich weryfikować. Kosmitów chyba nie można było nabrać na kpiny. Jeśli byli choć w połowie takimi bogami, za jakich chcieli uchodzić, pewnie potrafili z czystej kartki ocenić poziom tego, co też tam badali. Najwyraźniej nie zostałem wezwany, bo nie byłem tak wybitny, jak mi się wydawało. Można uznać zatem, że ostatecznie skonfrontowałem się z rzeczywistością. I szczerze mówiąc – wisiało mi to.

– Powinieneś dostać wezwanie i to się na pewno jeszcze okaże.

Ona i ta jej absolutna wiara we mnie! Może to właśnie była jej cecha szczególna? Intuicja. Umiejętność dostrzegania w ludziach pozytywów?

– Może – odmruknąłem, nie chcąc ciągnąć tematu.

Żeby było jasne, nie pojechałem z nią, żeby załapać się na krzywy ryj na jakieś dodatkowe badania. Nie miałem też ani nadziei, ani ochoty na ewentualne otwarcie wrót raju. Ona zresztą też chyba na to nie liczyła. Pojawiła się tu, bo została wezwana. A ja jej towarzyszyłem, bo chciałem, żeby dotarła na miejsce żywa, żeby już po dotarciu nie zabito jej za spóźnienie, żeby nie ponosiła odpowiedzialności za winę poczty i miała szansę być potraktowana jak ktoś, kto zgłasza się na wezwanie zgodnie z zasadami. Oczywiście nie łudziłem się, że moja obecność zdoła czemukolwiek zapobiec, gdyby sprawa faktycznie była z góry przegrana. Miałem jednak poczucie, że ze mną ma trochę większe szanse niż sama. Poza tym zwyczajnie nie zamierzałem zostawić jej w tym gównie. Nie myślcie, że było to bohaterstwo. Żaden tam ze mnie bohater. Po prostu nie miałem nic do stracenia.

 

Od dłuższego czasu szliśmy w scenerii stylizowanej na zamczysko. Wzdłuż korytarza ciągnęły się kamienne ściany, kobierce, pochodnie, aż do wąskich, krętych schodów, które sugerowały, iż czeka nas wejście na wieżę. Rozpoczęliśmy wspinaczkę, lecz na pierwszym półpiętrze zagrodził nam drogę postawny mężczyzna. Nie dorównywał ogromem większości strażników, których tu spotkaliśmy, ale był całkiem wysoki i barczysty. Był również tak piękny, że od patrzenia na niego mogły rozboleć oczy. Silna, ale nieprzerysowana szczęka, złote włosy, spływające falami na ramiona, szafirowe oczy, pasujące barwą do kaftana. Wypisz, wymaluj, sir Lancelot w służbie jego królewskiej mości.

Pokonałem ostatnie stopnie i zatrzymałem się przed nim. Moja dama, której ze względów bezpieczeństwa nie puściłem przodem, stanęła tuż obok. Wtedy skłonił się lekko przed nią.

– Witajcie.

– Witaj i ty, panie – na wszelki wypadek uderzyłem w ton stosowny do epoki i wyciągnąłem do niego dłoń.

Zawahał się, ale podał mi rękę, co było dobrym znakiem. Uścisk dłoni miał miękki, niebudzący respektu, niepasujący do wyniosłej postawy.

– Dotarliście daleko – skrzyżował ręce na piersi – w tym miejscu musicie podjąć ostateczną decyzję. Jeśli chcecie iść dalej, musicie przystąpić do gry. Wiedzcie jednak, że przegrana oznacza śmierć.

Cały czas brałem na siebie rozmowy z ochroniarzami, tym razem odezwała się ona.

– Pójdziemy dalej, jeśli pozwolisz.

– W pani przypadku to zrozumiałe, bo nie ma pani nic do stracenia. Formalnie jest pani martwa, ale pan? – w jego tonie zabrzmiała irytująca nuta w stylu „a panu już dziękujemy”.

– A ja jestem jej rycerzem w lśniącej zbroi na białym koniu. Tylko zaparkowałem go za rogiem – również skrzyżowałem ręce na piersi. Spod podwiniętych rękawów wyjrzały napięte przedramiona. Może nie były tak imponujące jak jego, ale za to prawdziwe.

Nie odrzekł nic. Odwrócił się na pięcie, ruszając schodami w górę. Poszliśmy za nim i po kilku zakrętasach wieży znaleźliśmy się w całkiem przytulnej sali. Ogień trzaskał na kominku, skórzane fotele rozstawione wokół niskiego stołu zachęcały do chwili relaksu. Nasz przewodnik skwapliwie skorzystał z tej możliwości, wskazując nam miejsca po przeciwnej stronie blatu.

– Możecie wybrać dowolną grę.

Odniosłem wrażenie, że jego głos nieco zadrżał, jakby mężczyzna był lekko zdyszany, choć pokonaliśmy zaledwie ze trzydzieści stopni w umiarkowanym tempie. Wspomniałem dziwną miękkość dłoni i nabrałem podejrzeń, że nasz gospodarz, skryty pod płaszczykiem awatara, może być otyły.

– Wybieramy wyścigi, panie.

– Nie ma takiej możliwości – odparł poirytowany.

– Na pewno macie tu bieżnie, które mogą pomóc imitować bieg wokół dziedzińca – nie odpuszczałem, widząc, że zmagania fizyczne nie są mu na rękę. – Jeśli kosmiczny sprzęt nie jest tak doskonały, jak głoszą wieści, to może chociaż porządny rycerski pojedynek?

– Nie ma takiej możliwości – powtórzył, wskazując na blat stołu, na którym ukazały się szachy, karty, Go, Gra Wiggina, agresywne transportery i masa różnych pudełek – do wyboru są tylko gry umysłowe.

Może mam nie najgorsze zdanie o własnej inteligencji, ale wiem, kiedy odpuścić. Mieliśmy do czynienia z intelektualistą, który pracował u obcych, a może nawet jednym z kosmitów. Tak czy siak nie miałem z nim szans.

– Wybieram kółko i krzyżyk.

– Liczyłem na coś bardziej ambitnego – tym razem był wyraźnie zniesmaczony.

– Przykro mi panie, iż cię zawodzę, jednak w tych okolicznościach odpowiada mi gra dla idiotów.

Nie był idiotą, więc od razu zrozumiał. Wybrałem grę, w której nikt nie może wygrać, o ile obaj przeciwnicy są minimalnie rozgarnięci. Co za tym idzie, nikt nie może też przegrać, a on tylko taki warunek postawił. To przegrana oznaczała śmierć, zatem remis powinien pozwolić zachować życie.

– Dobrze więc, rycerzu w lśniącej zbroi na białym koniu, będziesz miał swój pojedynek. Wyzywam cię. Wedle zwyczaju jednakże mam prawo wybrać reprezentanta.

Bez względu na to, na który zwyczaj się powoływał – na średniowieczne zasady czy reguły nałogowych graczy – taki obrót spraw przestał mi się podobać. Otoczenie rozmazało się, a gdy powróciło do poprzedniej ostrości, dalej siedzieliśmy w fotelach przy stole, ale zza pleców naszego rozmówcy znikła ściana z kominkiem. Sala powiększyła się o dużą, pozbawioną mebli powierzchnię, na jej środku, na gołych deskach stał rycerz w pełnej zbroi. No to było po mnie.

– Wedle zwyczaju – usłyszałem jej spokojny głos – jeśli kogoś wyzywasz, panie, to on ma prawo wybrać broń.

Nadzieja wlała się we mnie wraz z uderzeniem adrenaliny. Nie zaprotestował, więc rozwiązałem i odrzuciłem na stół krawat, wstałem, wyrównałem oddech, rozluźniłem lekko mięśnie, skoncentrowałem się na przeciwniku.

– Wybieram ręce i nogi. Żadnej broni.

Rycerz odwrócił głowę w stronę mocodawcy. Gdy ten wzruszył ramionami, wojak odrzucił z brzękiem miecz oraz tarczę. Czekałem na ciąg dalszy, ale najwyraźniej rycerz nie zamierzał robić niczego innego. Chciał przystąpić do walki wręcz w pełnej zbroi? Albo miał jakieś super wspomaganie, albo za dużo czasu spędzał łupiąc w gry komputerowe. Może to, co pokazywała sieć, nie było prawdziwą zbroją, ale skoro przed chwilą mieliśmy naparzać się mieczami zakładałem, że jakiś pancerz tam ma. A to znaczyło, że będzie powolny.

– No dobrze, ustalmy jeszcze zasady… – Zrobiłem krok w jego stronę, nie wierząc, że nabierze się na ten stary uliczny numer, a on zrobił krok w moją. Wtedy skróciłem dystans i wyrżnąłem go kopnięciem w okolice żołądka. Kiedyś kopnąłbym w głowę, lecz cóż – starość nie radość. Normalnie po takim kopnięciu wyleciałby w powietrze, ale był za ciężki w tej swojej konserwie. Zwalił się na plecy mało widowiskowo i huknął potylicą w ziemię, aż zabrzęczało.

– Poddajesz się paladynie level sto pięćdziesiąt? – Podszedłem do niego, wiedząc, że nawet jeśli nie jest ogłuszony upadkiem, to nie zdoła od razu poderwać się na nogi. Zgubiła mnie pycha. Skubaniec przetoczył się na bok i rąbnął mnie okutą rękawicą w kolano. Cios był mocny i celny. Tym razem ja zwaliłem się na deski, natychmiast przetaczając, by wyjść z jego zasięgu. Noga bolała paskudnie, ale wiedziałem, że zdołam wstać. Tym razem byłem zdecydowany roznieść go, nawet ryzykując, że zabiję. Trudno. Zasady były jasne – albo on albo ja.

– Dość! – Nasz gospodarz zerwał się z fotela. – Remis!

– Jaki remis? – warknąłem. – Ogłaszaj drugą rundę.

– Wystarczy walki. – Stanął między nami. Paladyn za nim niezdarnie podniósł się z kolan. Najwyraźniej obaj zdążyli zorientować się, że nie spędziłem całego życia głosząc wykłady w wirtualnym garniturze i pod staromodnym krawatem. – Chciałeś się ścigać. Będziesz się ścigać. Wybierz dowolny dystans i rodzaj trasy. Stadion, góry, pustynia, co chcesz.

Był wyraźnie zdenerwowany, ale to nie przeszkadzało mu szybko myśleć. Umiałem walczyć z rozwalonym kolanem, lecz nie nadawałem się do wyścigu. Pokuśtykałem do fotela i rozparłem się w nim z pogodnym uśmiechem. Lancelot patrzył na mnie, niczego nie rozumiejąc.

– W porządku, niech będzie. Zgodzisz się jednak, panie, że i ja mam prawo wybrać reprezentanta.

Dalej nie rozumiał. Przerzucił spojrzenie na nią. Stłumiła uśmiech. Bo widzicie… zdaje się, że wspominałem o jej nogach? Rzecz w tym, że były masywne nie bez przyczyny. Mówi się czasem o powierzaniu losu w czyjeś ręce. Ja bym się na to nie zdecydował. Nie zawahałbym się jednak przed powierzeniem życia jej nogom.

Wyścig był farsą. Paladyn, po wyłuskaniu ze zbroi, okazał się smukłym wysportowanym mężczyzną (o ile nakładka wirtualna znów nie przekłamywała), nie miał jednak szans. Zdystansowała go na pierwszym okrążeniu, a każde kolejne było dla niego coraz bardziej upokarzające. Gospodarz przyjął porażkę z rezygnacją. Wykazał się nawet klasą, gratulując zwycięstwa, gdy komputer na powrót przeniósł nas do realiów zamkowej komnaty.

– Możecie iść dalej, ale nie gwarantuję sukcesu. – Pochylił się i podniósł porzucony przez rycerza miecz. – Weź go. Może się jeszcze przydać.

Bez przekonania przyjąłem oręż i podreptaliśmy dalej. Bolało mnie kolano. Wiedziałem, że ona jest zmęczona po biegu, choć nie chce się do tego przyznać. Oboje byliśmy spragnieni i głodni. Miałem nadzieję, że nasza wędrówka nie potrwa już długo. Droga tym razem pięła się łagodnie pod górę, korytarz przestał nawiązywać do zamkowej scenerii. Właściwie stał się nijaki, tylko miałem wrażenie, że z każdym krokiem robi się ciemniejszy. Faktycznie, wkrótce zaczęło brakować światła. Nie było bardzo ciemno, ale lekki półmrok budził niepokój. Instynktownie przestaliśmy się odzywać i ostrożniej stawialiśmy kroki, jakby skradając się, by nie obudzić licha.

 

A licho czekało tuż za zakrętem w postaci kilku zadziwiających stworzeń. Stały wzdłuż ścian niemal bez ruchu, tylko lekko się kołysząc. Nie było w ich ruchach żadnej synchronizacji, żadnego rytmu, jakby każda z istot słyszała inną muzykę. Nie umiałem stwierdzić, czy to ludzie. Miały ludzkie sylwetki o przesadnie cienkich, wydłużonych członkach. Ich naga skóra była zupełnie biała, odznaczały się na niej tylko czerwone wargi. Istoty nie miały oczu. Nie miały nawet oczodołów. Nie posiadały też uszu, a w każdym razie małżowin usznych, tylko przerażająco gładkie, białe twarze z nosami w zaniku i poprzecznym pęknięciem ust. Z tej odległości i w słabym świetle nie mogłem dostrzec wszystkich szczegółów. Słyszałem o modyfikacjach celowo tłumiących zmysły dla tych, co chcieli poświęcić się medytacjom, ale te stwory nie wyglądały na mędrców czy mnichów. Wydłużone palce zakończone pazurami zdawały się pasować do rozszarpywania ciał, a nie składania w modlitwie.

Najwyraźniej jeszcze istoty nie zorientowały się, że nadeszliśmy. Mocniej ścisnąłem miecz. Mogłem spróbować ranić dwa najbliższe stwory, zanim pozostałe trzy się zorientują, a potem improwizować, wykorzystując zaskoczenie. Jednakże nie byłem pewien, czy atak jest słusznym rozwiązaniem. Wyglądały ohydnie, sprawiały wrażenie niebezpiecznych, niemniej faktycznie mogły być jakimiś celowo zdeformowanymi mędrcami. Tylko co robiły w tym ciemnym korytarzu? Spojrzałem na nią, bezradny. Wzruszyła ramionami, ale zerknęła na miecz i nieznacznie pokręciła głową. Wtedy przypomniałem sobie, że dał mi go człowiek, którego zadaniem było utrudnianie, a nie ułatwianie nam drogi. Pomstując w myślach na bolące kolano, przykucnąłem i położyłem miecz na posadzce. Na brzęk odkładanej stali istoty momentalnie znieruchomiały i jak zaprogramowane, zgodnym ruchem odwróciły głowy w naszym kierunku.

– Dzień dobry – odezwała się tonem tak serdecznym, że aż mnie zatkało. Wiedziałem, iż ta kobieta posiada zdumiewającą umiejętność koncentrowania się na ludzkim wnętrzu, nie zwracając uwagi na powierzchowność, ale tym razem chyba przesadziła.

– Staramy się dotrzeć do statku-matki – ciągnęła płynnie, bez cienia niepokoju. – Czy byliby państwo uprzejmi wskazać nam drogę?

Pytanie zabrzmiało tak absurdalnie, że może bym się roześmiał, gdyby nie dominujący strach. Tymczasem istoty zbliżyły się wolno, otaczając nas w nieregularnych podrygach. Z suchymi, obrzydliwymi trzaskami kręgosłupów zaczęły pochylać się nad nami i muskać pazurzastymi palcami nasze twarze. Nie otwierały ust, ale słyszałem niewyraźne szepty.

– Gniew, przemoc, zgorzknienie… – wychwytywałem pojedyncze słowa ginące w świstach i szumie.

– Dotarliście do statku-matki – odezwała się jedna z istot, tym razem poruszając wargami. A potem poczułem coś jakby uderzenie w głowę, silny ucisk na czole i skroniach. Wraz z nim pojawił się natłok cudzych myśli i zrozumienie. To już tu. Jej odpowiedź na wezwanie została zaakceptowana. Moja rola się kończy. Świat zawirował, straciłem równowagę i poleciałem do tyłu, lądując w skórzanym fotelu. Rozejrzałem się oszołomiony. Była to ta sama sala kominkowa, z której jakiś czas temu wyszliśmy. Ani śladu istot. Ani śladu jej. Nawet nie mieliśmy możliwości pożegnania. Przekaz był jednak jasny – ona dotarła, ja jestem zbędny i mogę wracać do domu.

Siedziałem wyczerpany w fotelu, zastanawiając się, co dalej. Stwierdziłem, że właściwie nigdzie mi się nie śpieszy. Oparłem nogi na stole, skrzyżowałem ręce na piersi i nawet nie wiedziałem, kiedy zasnąłem.

 

Obudził mnie chłód. Nawet jeśli ogień w kominku nie był prawdziwy, to dostosował się do realiów i zgasł. Po drugiej stronie stołu w fotelu z czerwonej skóry siedział wielki, czarny facet. Twarz miał bez wyrazu, oczy skrył za przeciwsłonecznymi okularami. Uśmiechnąłem się. Ten, kto wybrał taki awatar, miał kiepskie poczucie humoru.

– Ona nie potrafi podjąć decyzji – przeszedł od razu do rzeczy, a ja, nie wiedzieć czemu, od razu nabrałem pewności, że rozmawiam z jednym z nich. Czując, jak uśmiech spełza mi z twarzy, zdjąłem nogi ze stołu, bo jakoś tak nie wypadało…

– Przykro mi, ale nie umiem pomóc – stwierdziłem z ostentacyjnym smutkiem, podejrzewając, do czego zmierza ta rozmowa.

– Możesz. Oddaj nam ją!

– Nie mogę oddać czegoś, co nie jest moje.

Zacisnął zęby. Potem wycedził:

– Zatem ci ją odbiorę.

– Nie możesz z tego samego powodu. Nie jest moja – rozłożyłem ręce w bezradnym geście. Odczekałem chwilę i oparłem dłonie na stole pochylając się ku niemu. – Zresztą wtedy nie byłoby gry, a wy lubicie grać.

Zamilkł na chwilę i świdrował mnie wzrokiem. Nie widziałem jego oczu zza ciemnych okularów, ale czułem siłę tego spojrzenia.

– Dobrze. Zagrajmy więc ostatni raz. – Wyciągnął wielką dłoń, na której leżały dwie tabletki i powiedział dokładnie to, czego należało się spodziewać. – Jeśli połkniesz czerwoną, wrócicie razem do realu, a ja nie będę was już niepokoił. Jeśli niebieską – otworzy się przed wami pozaziemski wirtualny raj.

Bez zastanowienia zgarnąłem obie, wrzuciłem do ust i połknąłem. W tym miejscu wirtual synchronizował się z realem, więc – tak jak podejrzewałem – po zażyciu pigułek nic się nie stało. Tkwiliśmy w punkcie wyjścia. Mój rozmówca sapnął z irytacją.

– Próbujesz zmusić mnie, bym tak czy inaczej zdecydował za nią – wyjaśniłem. – Nie zrobię tego.

– Możemy spełnić twoje marzenia – najwyraźniej gra toczyła się dalej. Nadszedł czas na kuszenie.

– Nie możecie. Ja nie mam marzeń.

– Każdy czegoś pragnie.

– Nie ja. Już nie.

– Możemy ci zwrócić to, co straciłeś.

Nie dziwiło, że posiada moje szczegółowe dane i wie, co zaoferować.

– Był już taki jeden, co wskrzeszał zmarłych i nawet zapowiedział, że powróci. Chyba nie jesteś jego wcieleniem?

– Jeśli tak chcesz to nazwać, to jestem. Jestem… jesteśmy bogami. Możemy wszystko. Wszystko, co tu stworzymy, istnieje. Czego tylko zapragniesz – zobaczysz, usłyszysz, dotkniesz. Nasz świat jest ziszczeniem marzeń o zmartwychwstaniu – zrobił pauzę, by powrócić do sedna sprawy. – Możemy dokonać cudu. Wskrzesić z twoich wspomnień…

– Nie wskrzesić – przerwałem. – Zaprojektować. – Nie było sensu ciągnąć tej dyskusji. – Kto nie żyje, ten nie żyje. Nie ma powrotu. Jeśli jesteś bogiem, to ja ateistą.

Tym razem porządnie się zezłościł i gwałtownie przechylił w fotelu.

– Odbiorę ci wszystko – wyszeptał, a jego pozorny spokój podkreślał groźbę. Doszliśmy do kolejnego obowiązkowego etapu.

– Proszę bardzo. Nie mam już niczego, na czym by mi zależało.

Najwyraźniej zgodził się ze mną, bo sięgnął do innej pogróżki.

– Mogę sprawić ci ból.

– Tak, ale nie zrobisz tego. – Byłem już spokojny, bo wiedziałem, że mam rację. – Uważacie się za bogów. Kochacie gry. Rozstawiacie nas na swojej planszy, ale pozwalacie dokonywać wyborów. Wolna wola i te sprawy… Do niczego mnie nie zmusisz.

Milczał. Oczywiście mógł uświadomić mi, że jestem w błędzie i przejść do spełniania gróźb, lecz znów zmienił taktykę.

– Doprowadziliście wasz świat na skraj zniszczenia, my zaś możemy ocalić z niego to, co cenne, w tym i ją. Poza tym teraz jest, jak mawiacie, perłą wśród wieprzy, a wśród innych wezwanych – i tylko z nimi – ma szansę być szczęśliwa. Chcesz jej to odebrać?

– Nie. Po prostu wybór nie należy do mnie.

– Od lat wtrącasz się w jej życie. Nawet tu przyszedłeś z nią. Wybieraj!

– Może i się wtrącam, ale są takie decyzje, które trzeba podjąć samodzielnie.

– Zostań tu razem z nią. Czy nie po to przyszedłeś?

– Nie. Chcę wracać. – Nawet jeśli wcześniej powątpiewałem w czystość własnych intencji, teraz doznałem niejakiej ulgi, uzyskując pewność.

– Do czego chcesz wracać? Do pustego domu? – Cios był celny, lecz wbrew oczekiwaniom, mało bolesny. Tęsknota stała się już moim stanem naturalnym, a samotność nigdy mnie nie przerażała.

– Tak, właśnie tego chcę.

– To twoje ostatnie słowo?

– Ostatnie.

I wierzcie albo nie, powróciłem do domu. Przecież gdybym nie wrócił, nie mógłbym wam tego opowiedzieć.

A ona w końcu podjęła decyzję. Nieistotne jaką. Ważne, że to był jej wybór.

Możecie się ze mną nie zgadzać. Możecie chcieć poznać pełne zakończenie. Ale chyba wspominałem, że niekiedy działam ludziom na nerwy?

Koniec

Komentarze

Przeczytane. Początek mocno dziwny, no raczej nie moja bajka. Styl też jakiś nie dla mnie ale może dzisiaj mocno marudzę, bo zamiast pisać opko odgarniam śnieg i robię milion innych rzeczy. Opowiadanie takie … deliryczne. Opisy do poprawki ale dialogi … w sumie mało ich i po pierwszych miałem nadzieję, że w nich znajdę plusy ale chodzi o to żeby plusy nie przesłoniły minusów. Gra w kółko i krzyżyk przypomniała mi film “Gry wojenne” … stare dzieje … pewnie niewielu pamięta. Taki obrazek Salvadora Dali. Mocno abstrakcyjne opowiadanie i … gdyby dodać opisy, dobre wprowadzenie … mogłoby chwycić. Nawet nie wiem gdzie “zgubiłeś te ponad 3700 znaków” – a to chyba dobrze. Jeśli chodzi o styl, to nic mi nie przeszkadzało, nic nie drażniło. Powodzenia w kolejnych opowiadaniach.

 

Bardzo ciekawe. Mocno nietypowe. Z tym, że do połowy mniej więcej czyta się strasznie ciężko, bo to niemal same infodumpy nie przedzielone dialogami czy jakąś szczątkową akcją. Za to zakończenie (a właściwie oba) pierwsza klasa.

Widać, że słowem operujesz nad wyraz sprawnie, to mam wyjątkowo mało uwag:

– “stalowo-szklana, prostokątna bryła” – bryła nie może być prostokątna, a tylko prostopadłościenna;

– “mógł być tym, co tylko sobie wymarzył” – czym sobie wymarzył;

– “Szliśmy dugo” – literówka;

każda z istot (…) Nie umiałem stwierdzić, czy byli to ludzie. Mieli ludzkie sylwetki” – sam sobie tu przeczysz: skoro to nie ludzie, a istoty, to “miały sylwetki”.

 

Bardzo interesujące! Gdyby przycisnął cię jakiś dobry redaktor, kazał ci tu coś przyciąć, a ówdzie dodać – mogłaby być prawdziwa perełka!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Peterze Bartonie, dziękuję, że zechciałeś poświęcić czas na przeczytanie. Choć mając jako alternatywę odgarnianie śniegu sam pewnie czytałbym choćby etykiety na butelkach ;)

Miało być trochę oniryczno-deliryczno-surrealistyczne, więc Twoje skojarzenia mnie cieszą.

A “Gry wojenne” przypomniałem sobie dopiero, kiedy do nich nawiązałeś (nawet emocje, jakie kiedyś wzbudziły). Kto wie czy właśnie stamtąd podświadomie nie podkradłem tego pomysłu.

 

Staruchu, dziękuję za konstruktywne uwagi. Chyba racja, że trochę podmęczyłem bułę na początku. Niektórych takie opisy wciągają, innych (ze mną włącznie) – nudzą. Może trzeba było trochę lepiej wyważyć.

“Prostokątna bryła” – ależ wtopiłem! ;)

“Nie umiałem stwierdzić, czy byli to ludzie.” – idealnie wyłapałeś zdanie wtrącone już po napisaniu całości. Nie upilnowałem gramatyki przy ostatnim czytaniu.

Dzięki za małą lekcję pokory ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Interesujący tekst.

Środek trochę mi się dłużył – zapachniało opisem gry komputerowej – ale końcówka dużo wynagrodziła. Bohater mimo wszystko sympatyczny. Nie ma to jak szlachetny rycerz na białym koniu.

Przydałoby się, IMO, podzielić jakoś to opowiadanie. Jeśli nie na rozdziały, to chociaż pusta linijka między scenami. Dla higieny czytania, żeby czytelnik wiedział, kiedy może sobie zrobić kanapkę albo coś do picia.

Babska logika rządzi!

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Finklo, a jak już nie wróci po zjedzeniu tej kanapki? ;) Dziękuję za słuszną uwagę – już dzielę. Faktycznie będzie “higieniczniej”.

 

Wicked G – dzieki ;)

 

(Nie wiem, czy to zgodne z zasadami portalu – przepraszam, jakby co – zedytowałem jeszcze i dodałem mały żarcik przy grach. Dopiero dziś pod prysznicem na niego wpadłem;))

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Wiesz, jest również ryzyko, że jednak będzie musiał przerwać na chwilę, a potem nie wróci, bo nie będzie pamiętał, na czym skończył. ;-)

Niepisane zasady portalu mówią, że teksty konkursowe można edytować aż do terminu publikowania tekstów, a potem po ogłoszeniu wyników. Pozakonkursowe – zawsze.

Babska logika rządzi!

Dziękuje za wyjaśnienie. Idę zrobić kanapkę ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Teraz na ich obiekty latające prawie nikt nie zwraca uwagi, choć do dziś nie wiemy, po co przylecieli.

Tak dla ścisłości – UFO to Unidentified Flying Object. Nie jego załoga.

 sami do nich przychodzimy. Jak my

Widzę, o co Ci chodzi, ale "my" nie jest potrzebne – bez niego byłoby równie jasno.

 wcale nie przypominał kosmicznego doku statku-matki, a i tak nie zachęcał do wejścia.

Hmm. Czy ja wiem.

 podłużna bryła

Podłużność jest raczej w osi horyzontalnej.

 Szklane drzwi prowadziły nie tylko do ich siedziby,

Chmur? Ja napisałabym: do siedziby tamtych.

 wyrzucenie było opcją nader optymistyczną

Nie sądzę, żeby opcja mogła być optymistyczna.

 Należało zakładać i gorsze możliwości.

Chyba obeszłoby się bez tego zdania.

technologię, przy

Nie jestem pewna tego przecinka.

 Niestawiennictwo

Raczej: niestawienie się.

 przed nami nie wydając

Przed nami, nie wydając. Za dużo w tym zdaniu imiesłowów, za to jest takie… zdyszane, jakby komuś dech zaparło na niezwykły widok, co liczę na plus.

jej nieodłączny kompan

Forsy?

 Szybko zrodziła się więc nowa moda

To "więc" trochę mi nie leży, ale to może być kwestia gustu.

 Rozpoczęło się

Zaczęło się. "Rozpoczęło" nie może stać samo.

 środowiska, które nie musiały co miesiąc przeliczać drobniaków

Środowiska liczą drobniaki?

 drobne wzmacniacze

Wzmacniacze – czy wzmocnienia?

 zwierząt lub wymyślonych stworzeń

Ale wymyślone stwory to też zasadniczo zwierzęta. Może: zwierząt prawdziwych i fikcyjnych?

 wspomaganie wzrostu, rozrostu

Rozrostu?

 stale istniało wiele ograniczeń

Jeśli istniało stale, to nie zanikało. Lepiej: nadal.

 wciąż i wciąż

Anglicyzm – ale ujdzie.

 Szczęśliwie

Lepiej brzmi: Na szczęście. Ponadto – zdecyduj, czy bardzo się wyróżniają, czy mogą się jednak wtopić w tłum.

 Nie oglądałem się

Gdybyś dał "nie patrzyłem przez ramię", uniknąłbyś "się".

 zdradliwej niepewności

Zdradliwej?

 w myśl zasady mówiącej, że

To bym wycięła i zastąpiła myślnikiem. Less is more.

 witające holosprzedawcami

Czy sklep wita sprzedawcami?

 oszacował nas bardziej wnikliwie

Musiałam sprawdzić, czy to nie oksymoron. Okazuje się, że nie, ale trochę tak wygląda.

 Spojrzał na mnie

Kark?

 Zmierzyłem go wzrokiem kwitując spokojem

Przecinki: zmierzyłem go wzrokiem, kwitując spokojem. Poza tym trochę nieładny schemat zdania.

 nie speszyło mnie ani, nie pozbawiło

Bez przecinka.

 ekscentryczny płaszcz

Peleryna doktora Strange'a? :D

 Nie mogłem widzieć

Troszkę anglicyzm. Znośny, ale zwykle mówi się "nie zobaczyłem".

 niezwiązanych służbowo z nimi

Hmm. Może gdybyś pisał zaimki odnoszące się do nich dużą literą… chociaż nie wiem. Tak pomyślałam.

 ewentualne

Czemu "ewentualne"? Poza tym powtarza się dźwięk (trochę dalej jest "idealne").

 wytwór komputerowy

Po polsku lepiej to załatwić grupą: wytwór komputera.

 Nie będziemy wiedzieć

Mój mózg uparcie próbuje przeczytać "wiedzieli".

 choć słowo „naprawdę” pewnie zmieniło już dla nich znaczenie

Offtop filozoficzny – w jaki sposób? Prawdą jest powiedzieć o tym, co jest, że jest, a o tym, czego nie ma, że go nie ma. Nawet w najgłębszym mateczniku dżungli Meinonga :P

 Wchodziliśmy do strefy, gdzie mieliśmy poruszać się rzeczywiście

Hmm.

 wirtualna czekolada z niewyjaśnionych przyczyn też potrafi pójść w biodra

Placebo :)

 W tym świecie kiedy tańczysz

W tym świecie, kiedy tańczysz.

 byłem zdeterminowany

Ja napisałabym: zdecydowany.

 tysiącami wysyłali do ich wieżowców prośby o zatrudnienie z kilogramami

Ami-ami.

 Było to całkiem zrozumiałe, bo kto by nie chciał żyć w świecie, który będzie do niego dostrojony?

Oo, obserwacja! Plus!

 Nie słyszałem też o kimś takim.

Raczej o nikim takim – w polszczyźnie mamy podwójne przeczenia.

 Za to o tych, którzy nie wrócili słyszało się nie raz.

Za to o tych, którzy nie wrócili, słyszało się nieraz.

 im byli wszyscy wybrani

To bym wycięła, rozmywa (choć niewiele masz takich niepotrzebnych fragmentów).

 głosiła, że byli

Że są (c.t.).

 zamieniła wiarę w Niebo po śmierci na niebo w kosmosie

Smutne, ale wiarygodne.

 dla istnienia

Do istnienia.

 Zresztą co wam

Zresztą, co wam.

 płynną szklaną taflę

Płynną? I raczej taflę szkła.

 Przeistoczenie się więc w smoka

Znowu to "więc" trochę nie takie. Może: Dlatego przeistoczenie… ?

 Ja jedynie zapomniałem

Czemu "jedynie"?

 aktualnym płaszczem

Chyba jednak "płaszczem, który miałem na sobie".

 wytłumaczyć dlaczego

Wytłumaczyć, dlaczego.

 Nie raz

Łącznie.

 dodatek do warkocza

Jak warkoczem ukryć uszy? Chyba, że takim bardzo luźnym.

 Szliśmy długo mijając

Szliśmy długo, mijając.

 fantazyjne miejsca i krajobrazy

Mijając krajobrazy?

 Nie ma potrzeby też, by opowiadać,

Składnia: Nie ma też potrzeby opowiadać…

 że nikt nie chciał nas naprawdę zatrzymać

Raczej: że nikt tak naprawdę nie chciał nas zatrzymać.

 Radziłem zakup bardziej żwawych osiołków do przewozu poczty.

Żwawszych. Cute.

 posiadająca wystarczający pakiet

Powtarza się dźwięk. Sama nie wiem, jak to poprawić, poza tym, że “posiadać” jest pretensjonalne.

 No chyba że zdarzał się cud

No, chyba, że zdarzył się cud.

 wszystkiego co robiła

Wszystkiego, co robiła.

 nie wiadomo jakie cechy

Nie wiadomo, jakie cechy.

 wiadomo kiedy

Wiadomo, kiedy.

 Myliła się jednak sądząc

Myliła się jednak, sądząc.

 brak własnego wezwania

Sam się nie wezwał. Brak wezwania dla mnie.

 nie chciałem ich weryfikować z rzeczywistością.

Po prostu: weryfikować. W tym słowie "rzeczywistość" jest już zawarta.

 pewnie potrafili z czystej kartki ocenić poziom tego, co też tam badali.

Offtop filozoficzny – wątpliwe. I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu.

 odmruknąłem nie chcąc

Odmruknąłem, nie chcąc.

 nie pojechałem z nią, żeby

Może być, ale byłoby jaśniej tak: nie pojechałem z nią po to, żeby.

 Wypisz wymaluj sir

Wypisz, wymaluj, sir.

 napięte przedramiona

Hmm.

 po kilku zakrętasach wieży

Wieża zakręca?

podirytowany

Poirytowany.

 nie odpuszczałem widząc

Nie odpuszczałem, widząc.

 powtórzył wskazując

Powtórzył, wskazując.

 nie najgorsze

Łącznie.

 wiem kiedy

Wiem, kiedy. Powtarzasz "odpuścić" – chyba nie celowo. I "dowolna gra" powinna obejmować też te fizyczne, ale w końcu to kasyno ma przewagę.

 Nie mieliśmy przegrać, by zachować życie.

Coś tu się pogubiło. O co chodzi?

 Dobrze więc rycerzu

Dobrze więc, rycerzu.

 Wedle zwyczaju wszak mam prawo

Wszak?

 gdy powróciło do poprzedniej ostrości dalej siedzieliśmy

Gdy powróciło do poprzedniej ostrości, dalej siedzieliśmy.

 dużą pozbawioną mebli powierzchnię

Dużą, pozbawioną mebli powierzchnię. Coś mi ta powierzchnia nie ryksztosuje.

 No to było po mnie.

No, to było po mnie.

 rozluźniłem lekko mięśnie

Lekko?

 spędzał łupiąc

Spędzał, łupiąc.

 to, co pokazywała sieć nie było

To, co pokazywała sieć, nie było.

 krok w jego stronę nie wierząc

Krok w jego stronę, nie wierząc.

 wyrżnąłem go kopnięciem

Nie wiem, czy tak można.

 w ziemię aż zabrzęczało.

W ziemię, aż zabrzęczało.

 Wtedy zgubiła mnie pycha.

"Wtedy" jest zbędne – jasne z kontekstu.

 okutą rękawicą

Jak to – okutą?

 nami. Paladyn za jego plecami

Ami-ami.

 głosząc wykłady

Wykłady się wygłasza, głosi się kazania.

 patrzył na mnie nie rozumiejąc.

Patrzył na mnie, niczego nie rozumiejąc.

nijaki tylko

Nijaki, tylko.

 delikatny półmrok

"Delikatny" ma konotacje niewłaściwe w tym miejscu.

 Nie umiałem stwierdzić

Hmm.

 czy byli to ludzie

Czy są (c.t.).

 nie mogłem dostrzec szczegółów

Ale je opisałeś?

 zdawały się pasować

Hmm.

 improwizować wykorzystując

Improwizować, wykorzystując.

 Spojrzałem na nią bezradny

Dałabym przecinek: Spojrzałem na nią, bezradny.

 Na brzęk odkładanej stali

Za dużo "na". Może: słysząc brzęk?

 ciągnęła płynnie bez cienia niepokoju

Ciągnęła płynnie, bez cienia niepokoju. Powtarza się dźwięk ("ci").

 dominujący strach

Dominujący nad czym?

 zbliżyły się wolno, otaczając nas w nieregularnych podrygach

W podrygach chyba się zbliżyły?

 uderzenie w głowę, silny ucisk

To nie to samo.

 została zaakceptowana

Może lepiej zabrzmiałoby: przyjęta.

 poleciałem do tyłu lądując

Poleciałem do tyłu, lądując – ale to nie są czynności jednoczesne. Najpierw poleciał, potem wylądował.

 zastanawiając się co dalej

Zastanawiając się, co dalej.

 Czując jak

Czując, jak.

bezradnym geście

Czy gest może być bezradny?

 Możemy wszystko.

Offtop filozoficzny – terefere :D

 się zezłościł i gwałtownie przechylił

Czynność fizyczna i emocjonalna zbite w jedno zdanie – lepiej nie.

 a jego pozorny spokój podkreślał groźbę.

Nie tłumacz tego, tylko pokaż.

 kolejnego obowiązkowego etapu

Wystarczy: kolejnego etapu.

 Wolna wola i te sprawy

Hmm. Grać można też z komputerem. W żywym przeciwniku cenna jest właśnie nieprzewidywalność. O tym myślałeś?

 Możecie się ze mną nie zgadzać.

Ja akurat się zgadzam.

 

Podoba mi się Twoja wizja i Twoi bohaterowie. Sposób jej przekazania też jest niczego sobie – klarowny, logiczny i jasny, ale bez łopaty (w kwestiach dużych, w drobiazgach zaznaczałam). Zdecydowanie dobrze się zapowiadasz.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Początek do połowy straszy infodumpami. Mnie to nie przeraża, ale są tacy, co mogą nie łykać takich dawek. Z drugiej strony opisujesz je ciekawie pod względem narracji, a to mnie dla przykładu wciąga.

Ale potem rozkręcasz tekst, dajesz bardzo ciekawe wyzwania bohaterom, a na koniec serwujesz interesujące zakończenie. Ta połowa jest zdecydowanie lepsza i choćby za nią należy się klik :)

Podsumowując: nierówny, ale bardzo interesujący koncert fajerwerków. Mi przypadł do gustu :)

Natomiast na nierówności techniczne chwytaj przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan – dziękuję za opinię. I za to, że udało Ci się dotrzeć do drugiej połowy ;).

Część linków już przejrzałem, ale dzięki za resztę, w weekend sobie na spokojnie poczytam.

 

Tarnino, dziękuję bardzo, że znalazłaś czas i pokłady dobrej woli, by aż tak dokładnie przejrzeć mój tekst (nawet przecinki!). Doceniam, chylę głowę z szacunkiem i wdzięcznością. Część uwag wprowadziłem, a opowiadanie dzięki nim zyskuje (wprowadzam zmiany tuż przed północą, zmieniając Kopciuszka w księżniczkę*). Poniżej wyjaśniam te miejsca, które zdecydowałem się zostawić w poprzednim kształcie.

 

Nie sądzę, żeby opcja mogła być optymistyczna. – To jedna z możliwości, może być optymistyczna, pesymistyczna, pewnie też neutralna. Chyba, że wątpliwość dotyczy tego, że optymizm to cecha ludzka. To też jest moim zdaniem ok – taki narracyjny hypallage. Narrator przenosi własny pesymizm na ewentualne możliwości.

 

 jej nieodłączny kompan – Forsy? – tak, celowa personifikacja, narracja jest stylizowana na przekaz mówiony, myślę więc, że można dopuścić skróty myślowe

 

 środowiska, które nie musiały co miesiąc przeliczać drobniaków – Środowiska liczą drobniaki? (Tak, zamierzona synekdocha)

 

witające holosprzedawcami – Czy sklep wita sprzedawcami? – Tak, ponownie celowy hypallage (nie sklep wita ale jego właściciel, czy ktoś tam)

 

Hmm. Może gdybyś pisał zaimki odnoszące się do nich dużą literą… chociaż nie wiem. Tak pomyślałam. – Też tak pomyślałem. I też nie wiem… Z jednej strony łatwiej uniknąć pozornych gramatycznych niejasności, z drugiej jakoś pretensjonalnie. Nie wiem…

 

Ja jedynie zapomniałem – Czemu "jedynie"? – Bo jego wizerunek nie uległ zmianie poza tym krawatem i koszulą z konferencji.

 

No, chyba, że zdarzył się cud. – Tutaj „chyba że” jest połączeniem wyrazowym, zatem przecinek wyjątkowo nie przed „że”, a przed całością.

 

 pewnie potrafili z czystej kartki ocenić poziom tego, co też tam badali. – Offtop filozoficzny – wątpliwe. I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu. – wiadomo, że ironia ;)

 

po kilku zakrętasach wieży – Wieża zakręca? – zakręcają schody, które są we wieży (hypallage)

 

 nie najgorsze – Łącznie. – stopniowanie, więc chyba jednak nie

 

 Nie mieliśmy przegrać, by zachować życie. – Coś tu się pogubiło. O co chodzi? – Zmieniłem na: „To przegrana oznaczała śmierć, zatem remis powinien pozwolić zachować życie.” (i teraz „po-po” no trudno)

 

Wedle zwyczaju wszak mam prawo – Wszak? – Tak, wejście w realia epoki ;)

 

No to było po mnie. – No, to było po mnie. – W tym przypadku widzę to na jednym oddechu, bez pauz.

 

 rozluźniłem lekko mięśnie – Lekko? – Tak, tak się robi przed walką. Za mocno = za wolna reakcja. Za słabo/znaczne napięcie = jeszcze wolniejsza reakcja.

 

 okutą rękawicą – Jak to – okutą? – okutą metalem, w sensie, że nie w pełni metalową, taką do walki na lżejsze miecze

 

głosząc wykłady – Wykłady się wygłasza, głosi się kazania. – ironia, narrator jest narcyzem, lubi „głosić” (chociaż faktycznie to może wyglądać jak błąd, to jednak zostawię)

 

 dominujący strach – Dominujący nad czym? – nad innymi odczuciami

 

bezradnym geście – Czy gest może być bezradny? – Chyba tak, jak bezradne rozłożenie rąk albo wzruszenie ramionami.

 

kolejnego obowiązkowego etapu – Wystarczy: kolejnego etapu. – Właściwie zgoda. Tu się wcześniej wahałem, ale zdecydowałem się jednak na łopatologię ;)

 

 Wolna wola i te sprawy – Hmm. Grać można też z komputerem. W żywym przeciwniku cenna jest właśnie nieprzewidywalność. O tym myślałeś? – Myślałem. Gdyby nie niedocenianie wolnej woli, dopuszczającej nieprzewidywalność i to, że coś pójdzie nie po Ich myśli, nie pozwoliliby mu odejść.

 

 Możecie się ze mną nie zgadzać. – Ja akurat się zgadzam. – Miło ;)

----------

*szit ;) To chyba było w bajce odwrotnie ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Za dużo pustego gawędziarstwa na początku – idziemy, gadamy, idziemy, gadamy, winda, gadamy. Nie dzieje się nic. W tym czasie zdążyłem już wypić kawę, zjeść bułkę, pogadać ze współpracownikami, a ona nadal nie opuszczała korytarza/windy.

Chodzi mi o to, że ludzie czytają, by przeżyć to, co dzieje się w tekście. Natrafiwszy fragment o bieganiu, aktywowane są te same fragmenty, które pracują podczas prawdziwego biegania – mózg wirtualizuje to wszystko, więc niejako żyje “wirtualem” i fantazją tak samo, jak prawdziwymi doznaniami. Szkoda więc, że zacząłes od stawiania zapory z tekstu, która dość skutecznie zatrzymać może co bardziej niecierpliwych czytelników. Jest taka zasada – "pokazuj, nie mów" – zgodnie z którą opowieść powinna toczyć się przez akcję, a narracja bohatera raczej ją uzupełniać.

Dalsze części tekstu jak najbardziej na plus. U Ciebie jest zdecydowanie więcej VR-u, niż snów i zwichrowanej psychiki. Ale opowiadanie stoi klimatem, dziwnym niepokojem, delirium, zdecydowanie fajnie zamazałeś granicę realu i wirtualu. Końcówka nietypowa, mi się podobało – szczególnie pewien szczątkowy nihilizm narratora, zmęczenie całą sprawą i taka zwykła ludzka upartość.

Winszuję pomysłu i fantazji, ale… ech, gdybyś tylko inaczej poprowadził ten początek.

Stn dzięki za wizytę i uwagi :)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Melduję, że na razie utknęłam w infodumpach, zwłaszcza że VR itepe to nie moja bajka. Ale zachęcona komentarzem i bibliotecznym zgłoszeniem stn postaram się dotrzeć do końca, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście po kilku akapitach coś się zaczyna dziać :)

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino trzymam kciuki za Twą cierpliwość;) Po początkowych komentarzach zastanawiałem się czy i gdzie by trochę przerobić lub przyciąć. Jednak zrezygnowałem w obawie o zepsucie całego zamysłu. Narracja jest prowadzona z punktu widzenia człowieka zmęczonego. Jeśli czytelnik nie poczuje odrobiny tego zmęczenia, może zignorować też wydźwięk końcówki (o ile do niej dotrze, jako i bohaterowie do celu;)).

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Tarnino, dziękuję bardzo

Ależ proszę :) i odpowiadam, gdzie potrzeba:

 To jedna z możliwości, może być optymistyczna, pesymistyczna, pewnie też neutralna.

No, właśnie tej kolokacji nie jestem pewna. Czy jest na sali Bralczyk?

 Bo jego wizerunek nie uległ zmianie poza tym krawatem i koszulą z konferencji.

Jak wyżej – zgrzytająca kolokacja.

stopniowanie, więc chyba jednak nie

PWN przyznaje Ci rację.

 Wszak? – Tak, wejście w realia epoki ;)

To dobrze, ale chodziło mi o znaczenie. "Wszak" to takie "przecież" i to mi nie pasowało.

 Lekko? – Tak, tak się robi przed walką.

Bardzo możliwe, ale znowu nie zagrała mi kolokacja.

 okutą metalem, w sensie, że nie w pełni metalową, taką do walki na lżejsze miecze

Nie wiem, jak to się nazywa, ale na pewno nie tak.

Dominujący nad czym? – nad innymi odczuciami

Trzeba zaznaczyć, nad czym on dominuje.

 Czy gest może być bezradny? – Chyba tak, jak bezradne rozłożenie rąk albo wzruszenie ramionami.

Chyba nie, bo nie jest osobą :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, dziękuję raz jeszcze. 

Tego “bezradnego gestu” jestem pewien (coś mój narrator lubi hypallage). Bezradność mówiącego przenosi się na jego gest, w związku z czym gest uzyskuje cechę, której normalnie mieć nie powinien (jak szybkie picie kawy przenosi się na kawę i otrzymujemy szybką kawkę).

Co do reszty, to teraz chyba nie można wprowadzać zmian, ale uwagi przydadzą się mi na przyszłość (po rozstrzygnięciu konkursu?).

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

otrzymujemy szybką kawkę

Hmm. To jest argument, ale wywołuje u mnie podobne odczucie, jak McTaggarta argument o nieistnieniu czasu – wiem, że coś tu jest nie tak, tylko nie wiem, co. Wcale niełatwo wpaść na to, co skopał McTaggart, i wcale nie jestem pewna, czy zrobiłam to dobrze.

No, trudno, wszechświat od tego nie imploduje, nie?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

“No, trudno, wszechświat od tego nie imploduje, nie?” – oby ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Od chwili gdy przystąpiłam do lektury, miałam wrażenie, że obserwuję jakąś grę. Nie spodobało mi się to, bo na grach się nie znam i pewnie nigdy ich nie polubię. Mam jednak zwyczaj kończyć zaczęte opowiadania, więc brnęłam przez początkowe akapity i ani się spostrzegłam, a Twoje Wezwanie, Marcinie, wciągnęło mnie na tyle, że nagle zorientowałam się, że czytam je z coraz większą ciekawością. Co tu dużo mówić, zainteresowanie nie opuściło mnie aż do bardzo satysfakcjonującego końca. :)

Nie mogę też nie zauważyć, że opowiadanie jest napisane bardzo porządnie i zasługuje na miejsce w Bibliotece. :)

 

a jego kark wydał kla­sycz­ne chrup­nię­cie. –> Kark to tylna część szyi, kark nie chrupie. Chrupnąć mogą chyba kręgi szyjne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za komentarz i decydujący punkt przenoszący mnie do biblioteki (dopiero ogarnąłem, że niektórzy inni komentujący też mi coś przyznawali – dzięki!).

Ogólnie w opowiadaniu (między innymi) cały czas chodzi o granie (życiem, o życie, losem…) zatem całość celowo przypomina grę. Sam też nie jestem wielkim fanem, ale zakładam, że sporo osób lubi takie klimaty.

Co do karku to oczywiście masz rację. Posłużyłem się rozumieniem potocznym nawiązującym też do tego, że na przerośniętych facetów mówi się “karki”, lecz faktycznie z punktu widzenia medycyny średni oto wypadło ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

No cóż, Marcinie, napisałeś opowiadanie, którego początek czytałam bez entuzjazmu, a które w miarę rozwoju akcji zdołało mnie nie tylko zainteresować, ale zaintrygować i przykuć uwagę. Nie mogłam nie kliknąć. ;)

Udany debiut masz za sobą, mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą równie zajmujące i dobrze napisane. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

Jeśli jesteś bogiem, to ja ateistą.

Poprawiłeś mi tym tekstem wieczorny humor :)

 

Poza tym, opowiadanie bardzo mi się podobało. Nie odczułem też żadnego, początkowego natłoku informacji. Jak dla mnie, tematykę VR opisałeś plastycznie i z pomysłem. Ogólnie, całe opowiadanie jest świetnym pomysłem.

 

Z mojej strony, jedna tylko porada:

…nawet przez szprycowanie końskimi sterydami, zresztą sterydy dawno wyszły z mody.

Zapewniam Cię, że ewentualny nieposiadający szyi czytelnik, uśmiechnie się drwiąco po przeczytaniu tego zdania. Bo to trochę tak, jakby mocą pierdzącej poduszki, chcieć zaimponować mieszkańcowi Hiroszimy. Zmieniłbym na: …szprycowanie końskimi dawkami sterydów, (..) To już ujdzie.

 

Reasumując, gratuluję świetnego tekstu.

 

 

A mnie nie zachwyciło.

Bohater towarzyszy koleżance, która dostała jakieś wezwanie – nie wiadomo, jakie, ale wiadomo, że jak się nie zgłosi, to umrze. Ok. Idą do miejsca, do którego praktycznie nie można się dostać – wchodzą bez większego problemu. Na tej samej zasadzie pokonują kolejne piętra – nie wiem, w czym tkwi owa trudność. Dostają się tam, gdzie chcieli, pani dokonuje jakiegoś wyboru. Nie przeszkadza mi, że nie jest jasno powiedziane, jakiego. I zostaję z pytaniem: o co chodziło?

Widocznie mi coś umknęło, bo widzę, że sporo osób poczuło się zainteresowanych.

W paru miejscach wpadły mi w oko przecinki, ale nie zaznaczyłam tego od razu, więc tak mniej więcej:

Wyglądał jak jeden z wielu nowoczesnych wieżowców, jak stalowo-szklana[-,] bryła, której górne piętra ginęły w chmurach.

Za to o tych, którzy nie wrócili[+,] słyszało się nieraz.

stwierdziłem ze smutkiem, choć podejrzewałem[+,] do czego zmierza ta rozmowa.

Ale czytało się całkiem nieźle :)

Przynoszę radość :)

Mitrze, cieszę się, że Ci się podobało. I nie dziwię, że się nie zmęczyłeś, bo Twój tekst sugeruje, iż lubisz opisy świata przedstawionego. Odniosłem też wrażenie, że takie budowanie świata przychodzi Ci z łatwością (jak te opisy „serduszka”), czego akurat trochę zazdroszczę, bo sam się męczę pisząc i czytając o przestrzeni, przedmiotach, itp. Postacie to co innego ;)

 

Dzięki za „końskie dawki” – dowód na to, że każde opowiadanie można poprawiać w nieskończoność.

 

 Anet dziękuję za opinię (i przecinki ;)). Początkowo chciałem wyjaśniać, ale potem ugryzłem się w klawiaturę – opowiadanie powinno bronić się samo, a autor (raczej) nie interpretować i zostawić to czytelnikom. Cieszę się, że mimo wszystko czytało Ci się całkiem nieźle ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

niestety, mam jak Anet – nie zachwyciło i mam wrażenie, że umknęło mi coś, co dostrzegli inni, więc nie będę zbyt marudzić , chyba, że masz ochotę podrzucić swoją interpretację – to wtedy się dowiem, czy to ja zaziemniaczyłam, czy nie zagrało coś innego ^^

 

i jestem pod wrażeniem konsekwentnego przedzierania się przez teksty konkursowe ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Wybranietz (Wybrańtze? Nie mam pojęcia, jak to odmienić), dziękuję za lekturę i komentarz. Też prowokujący, bo ponownie (jak z Anet) już zacząłem pisać wyjaśnienie. Jednak nie. Sądzę, że moment, w którym autor zaczyna interpretować własny tekst jest chwilą, w której odbiera możliwość czytelnikom, by uczynili go własnym. Odkryli po swojemu (jestem ze starej szkoły Ingardena, wyznającej współtworzenie dzieła literackiego przez czytelnika). Będę zatem konsekwentnie milczał. Ale… żeby nie było, że tak tylko gadam, bo nie miałem żadnej własnej koncepcji, tylko sobie pisałem, co mi tam się akurat uplotło, to – jeśli masz ochotę – mogę Ci skrobnąć własną interpretację na priv (jeśli uznasz, że szkoda czasu i zachodu – to ok, żadna obraza, w końcu nie nad każdym przeczytanym opowiadaniem trzeba się pochylać:)).

 

Co do przedzierania – ano walczę dzielnie :) Trzeba wiedzieć co u konkurencji!

A poważnie, to jest to bardzo fajne doświadczenie. Takie czytanie tekstów, po których kompletnie nie wiadomo czego się spodziewać. Odświeżające.

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Odmiana dowolna, doceniam kreatywność ^^

 

A interpretację podeślij, chętnie się zapoznam ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

No to wedle życzenia – poszło :)

Nie postrzegam tej interpretacji jako prawidłowej czy jedynej słusznej. Wyłuszczyłem tylko, co mi przyświecało, kiedy pisałem (celowo niejasny) tekst. Na pewno nie da się też idealnie tak poskładać całości, jak ją Ci wypisałem, zakładam, że czytający będą wyłapywać tylko pojedyncze aspekty. A jeśli jakiś czytelnik znajdzie w tekście coś zupełnie innego, niż założyłem (przefiltruje go trochę przez siebie) to tym lepiej.

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Bardzo dobry tekst. Zakończenie mnie pasuje, jest bardzo satysfakcjonująco niesatysfakcjonujące. Ciekawe zarówno postacie, jak i enigmatyczny świat przedstawiony.

Zygfrydzie89, dziękuję za doczytanie do niesatysfakcjonującego zakończenia i satysfakcjonujący komentarz ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Przyszedłem tu pałając chęcią okrutnej zemsty. Nno ale to jest niestety całkiem fajne! Po pierwsze, wciąga. Po drugie – podoba mi się nastawienie głównego bohatera do świata. Co mi nie gra? Chyba początek. Wstęp mnie zniechecił do dalszego czytania, jednak zemsta, to zemsta i nie mogłem odpuścić. Zakończenie natomiast – świetne, bo wedlug mnie pasuje do tego bohatera. Dzięki, dobre to było.

Przeczytane.

Szandeku, dzięki za wizytę.

 

Łosiocie (?), “niestety całkiem fajne!” – to mnie rozwaliło. Chyba najlepsza możliwa recenzja :)

Trochę czekałem na tę okrutną, krwawą zemstę, ale miałem prawo z Twojego tekstu i komentarzy ostrożnie wnioskować, że podzielasz moje złośliwe poczucie humoru i akurat Tobie opowiadanie się spodoba. Toteż spałem spokojnie ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Interesujący tekst, Marcinie, chociaż nie pozbawiony wad. Największą jest upchnięcie pomysłu w tej ilości znaków. Stworzyłeś ciekawy świat, ale przez to tekst w dużej mierze jest, może nie dosłownym, ale jednak infodumpem. I trochę irytująca jest ta narracja nijakiego gościa, jak starasz się przedstawić głównego bohatera, a jednocześnie wszystko wiedzącego. Chyba więcej nawet niż ludzie i kosmici razem wzięci. Trochę mnie to irytowało.

Poza tym, to świetny materiał na coś większego. Masz lekką rękę do pisania, dopracowany pomysł, imponujący wręcz w niektórych miejscach dojrzałością i wizją przyszłości. Powiem Ci, że czytało mi się to dużo lepiej, niż na przykład Future Głuchowskiego. Gdzie główny bohater żył w roku 2399 bodajże, a miał mentalność porucznika Borewicza. U Ciebie nie jest może doskonale, ale znacznie lepiej, z mentalnością, pewnym pogodzeniem się z faktami. I to bardzo mi się podobało.

Myślę tylko, że wskoczyłeś za wysoko, jeśli chodzi o opowiadanie na 40 tys. znaków. Co nie zmienia faktu, że to kawał dobrej roboty.

Pozdrawiam.

Draco, bardzo dziękuję za budujący komentarz i wnikliwą analizę.

 

Co do wad, to moim zamierzeniem było własnie tak nawytkać informacji, żeby trochę zmęczyć czytelnika (i oddać zmęczenie samego narratora), ale czytając komentarze – w tym i Twój – waham się, czy nie przesadziłem. Chyba faktycznie rozbicie narracji dialogiem lub szczątkową akcją byłoby zdrowsze.

 

Jeśli zaś chodzi o irytowanie się głównym bohaterem – taki był mój zamiar ;). To on sam przedstawia siebie. I właśnie chodziło o to, żeby popadał momentami w narcyzm, a momentami w pozę “taki ze mnie przeciętniak”. Tak, żeby czytelnik sam nie mógł z pewnością określić jaki ten bohater jest, bo bohater sam tego do końca nie wie. Taki tam wyświechtany chwyt z powieści psychologicznych ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Melduję przeczytanie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

 Fabuła: Początek umiejętnie wprowadził w błąd, sugerując stereotypową historię; potem jako czytelnik poczułem się zaskoczony, gdy została mi zaserwowana refleksyjna, tajemnicza opowieść o podróży do statku-matki z niedodefiniowanymi, intrygującymi bohaterami. Nie została ona jednak poprowadzona w najlepszy sposób – ciężkie bloki refleksji głównego bohatera są pętlami truizmów wygłaszanych na różne tematy: wirtualnej rzeczywistości, ludzkiej próżności i tak dalej. W drugiej części utworu kolejne wyzwania podejmowane w wirtualu wydają się jedynie niepotrzebnie wydłużać przejście do meritum.

 

Oryginalność: Na pewien sposób tajemniczość i niedopowiedzenia w opowiadaniu spełniły swoją funkcję, tworząc wrażenie wyjątkowości. Jednak w pewnym momencie struna została przeciągnięta; został osiągnięty punkt, w którym „wiem, ale nie powiem” ze strony narratora stało się tożsame z „nie wiem”, przez co poziom zainteresowania opadł. Dużo motywów wirtualu, modyfikacji ciała i innej zaawansowanej technologii to typowe sci-fi'owe klisze.

 

Język: Sprawne złożone zdania, ale akapity momentami były stanowczo za długie, co utrudniało lekturę. Raził nagminny brak przecinków w zdaniach złożonych z imiesłowami przysłówkowymi.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziękuję za komentarz – bardzo ciekawy, bo prezentujący odbiór częściowo odmienny od tego, który deklarowali poprzedni komentujący. O ile “ciężkie bloki refleksji” okazały się przyciężkawe dla większości (pewnie należałoby odchudzić), o tyle część fabularna właśnie się podobała. Ty zaś stwierdzasz, że dalsze wydarzenia “wydają się jedynie niepotrzebnie wydłużać przejście do meritum”, co pokazuje jak bardzo różne mogą być oczekiwania co do tekstu. Hm… muszę nad tym trochę pomyśleć ;)

 

Dodatkowe podziękowania za uwagi językowe. Nie mam pojęcia, o co chodzi z tym nagminnym brakiem przecinków w zdaniach z imiesłowami, a to znaczy, że mam jakąś ewidentną lukę w wiedzy i muszę się dokształcić.

 

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Marcinie_Maksymilianie,

 

oto przykładowe zdanie, w którym pojawił się taki błąd:

 

“Pracując w tym miejscu[+,] mógłby sobie pozwolić na lepszy, ale zapewne wszystko wydawał na biomodyfikacje.”

 

Po “miejscu” powinien stać przecinek. Po szczegółowe objaśniania odsyłam tutaj:

 

http://www.jezykowedylematy.pl/2011/01/czy-imieslowy-typu-jadac-stanawszy-zawsze-oddzielamy-przecinkami/

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/przecinek-a-imieslow-przyslowkowy;8895.html

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/imieslow-przyslowkowy-a-przecinki;11460.html

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Już siedzę od godziny w necie i czytam na ten temat (i kilka innych), ale jeszcze raz dzięki za pomoc i linki.

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Ja jeszcze w ramach nadrabiania tekstów konkursowych. ;)

Opowiadanie z potencjałem, chociaż moim zdaniem nie do końca wykorzystanym. Najlepiej wypada ostatnia scena dzięki swojej intertekstualności i wciągająco poprowadzonemu dialogowi. I takich scen chciałabym widzieć tutaj więcej.

Zaintrygowało mnie uniwersum opowiadania (rzeczywistość przeplatająca się z VR, wpływ UFO na podziały społeczne), natomiast miałabym zastrzeżenia do sposobu, w jaki zostało przedstawione. We wstępie dostajemy zbyt dużo informacji, kiedy jeszcze niewiele się dzieje – tekst na pewno wiele by skorzystał, gdyby wpleść to całe tło fabularne w akcję czy dialogi.

Nie jestem pewna, czy do końca zrozumiałam zamysł. (Ogólnie też bym poprosiła o te wskazówki interpretacyjne na PW, jeśli można. :P) Dużo tutaj znaków zapytania. Przede wszystkim jest dla mnie niejasne, czy towarzyszka narratora faktycznie dokonała wyboru, skoro wezwanie było z góry narzucone; chyba że miał to być kontrast dla postawy narratora, który symbolicznie wybiera obie pigułki, albo swego rodzaju metafora jej przejścia do innego świata.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Black_cape, dziękuje za przeczytanie i komentarz. Fajnie, że podkreśliłaś intertekstualność.

Co do sposobu prowadzenia narracji – jak już wspominałem w komentarzach – chciałem, żeby opowiadanie było męczące, po to by czytelnik sam odczuł zmęczenie narratora. W związku z zastrzeżeniami czytających, w które wpisują się i Twoje, kilka razy się wahałem, ale postanowiłem nic nie zmieniać, skoro zamierzony efekt został ewidentnie osiągnięty.

Myślę, że towarzyszka narratora faktycznie dokonała jakiegoś wyboru. Wezwanie dotyczyło obowiązku stawienia się i rozważenia “ich” propozycji, a wynik tego rozważenia (prawdopodobnie) zależał od niej. Gdyby tak nie było “on” nie zaprzątałby sobie głowy rozmową z narratorem.

Jeśli chodzi o interpretację odautorską, to zaraz pchnę na PW, choć Twoje pomysły (efekt kontrastu, metafora przejścia) są bardzo intrygujące.

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Nowa Fantastyka