- Opowiadanie: Tarnina - Wyprawa na smoka

Wyprawa na smoka

Smok i panna. Rzeczy nie zawsze są takie, jakimi je sobie wyobraziliśmy.
Ciastka za betę należą się Bailoutowi, sy i Deirdriu - bez nich ta historyjka byłaby mniej czytelna.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wyprawa na smoka

Mira z całej siły dociągnęła pasek naramiennika, ale, żeby zapiąć, znów musiała go rozluźnić. Zabrakło jej dziurki. Każda najmniejsza blaszka pancerza groziła obsunięciem. Gdyby tylko miała własny… zbroja ojca Miry, poległego przed dwudziestu laty, była za duża na córkę. Po prostu. Mimo watowanego kaftana dziewczyna była w zasadzie pewna, że za chwilę coś zgubi – a w dodatku słońce grzało mocno. Można by chyba smażyć jajka na płytach zbroi. Jeśli nie odpadną same, spłyną z falą potu. Aż do doliny.

Muł parsknął cicho i Mira pospieszyła sprawdzać, czy jest dobrze uwiązany, on i jej koń. Liczyła, że znajdzie tu dla nich wodę – koło ścieżki były widoczne ślady po spływającym potoku, głęboko wyżłobione w skale koryto – ale jeśli biło tu kiedyś źródełko, dawno wyschło. Zwierzaki wtaszczyły tutaj, w kurzu i spiekocie, ją samą, jej zbroję, miecz i tarczę, a jeśli wszystko dobrze pójdzie, miały znieść z wysokiej skalnej półki smoczy łeb. Może także część skarbu, ale wydawało jej się okrucieństwem zmuszać je do takiej pracy bez wody. Miała tylko mały bukłaczek, którego zawartość rozdzieliła sprawiedliwie między wierzchowca i jucznego muła.

– Tu stańcie, w cieniu – powiedziała. Muł zmierzył ją obojętnym spojrzeniem, zanim wycofał się w chłodniejsze miejsce. Koń zagrzebał nogą w pyle ścieżki.

Mira westchnęła. Sprawdziła, czy miecz lekko chodzi w pochwie, zdmuchnęła jakiś pyłek z hełmu. Po raz ostatni obróciła się, żeby spojrzeć na dolinę, morze zieleni przetykanej słonecznym złotem. Tu i ówdzie wystawał ułamek wieży, jak przetrącony palik wetknięty w dno. Stary trakt, którym tu dotarła, wiódł przez ruiny, zarosłe gęstym lasem. Ale ludzie nadal opowiadali sobie o smoku, który spalił te miasta.

Opowiadali, w każdym razie, po wioskach i w oddalonych od stolicy majątkach, takich jak posiadłość, w której wychowała się Mira. Matka, zajęta długami i dochodami, zauważyła ją dopiero, kiedy dziewczynka urosła na tyle, żeby ją posłać na dwór królewski – a wtedy Mira wiedziała już dokładnie, co chce tam robić.

Bronić słabych. Wyzwalać uciśnionych. Zwalczać potwory.

Lekce sobie ważyła uśmieszki dworzan, te pełne politowania i te znikające w chwili, kiedy rozmówca uświadamiał sobie, że Mira nie żartuje. Nie przeszkadzało jej, że ostatnie pojawienie się smoka w królestwie odnotował, jakieś dwieście lat wcześniej, kronikarz znany z przyjaznych stosunków z królewskim astronomem i sławnym browarnikiem w jednej osobie. Smok był. Może uśpiony, ale niewątpliwie istniał. Przestudiowała temat, robiąc dobry użytek z dworskiej biblioteki. Dotarła do pewnych źródeł. Przy okazji dowiedziała się, czego tylko mogła o smokach jako takich: wiedziała, że potrafią zapaść w grocie na dziesiątki lat, zanim znów wyjdą na łowy. Wiedziała, że im smok starszy, tym większy. W kwestii ziania ogniem autorytety się różniły – Mira była skłonna wierzyć, że owszem, zieją, ale na przykład mistrz Bodziej, w swoim zakurzonym tomiszczu „Drakoidów Kompendyum Pełne”, twierdził kategorycznie, że to przesąd prostaczków. Mira szanowała zarówno prostaczków, jak i Bodzieja, i unikała zajęcia stanowiska, dopóki sama się w sprawie nie rozpatrzy.

Tak czy owak, wyprawa na pewno zyskałaby aprobatę jej zmarłego ojca. I króla także – Mira nie mówiła nikomu, po co wyjeżdża, ale była pewna pochwały, kiedy wróci na dwór. Zresztą porządny rycerz sam potrafi zorganizować własną wyprawę, zwłaszcza solo. Wcale nie potrzebowała wiele, to, czego potrzebowała, mogła wziąć z domu, a król miał na głowie relacje dyplomatyczne i wyposażenie armii. Magowie znów się burzyli, tym razem przeciwko sprowadzaniu z dalekiego Kitaju jakichś tajemniczych wybuchowych proszków. Nie, Mira nie mogła przecież żądać dla siebie nawet chwilki królewskiego czasu.

Ale nie powinna też tracić własnego na bezproduktywne rozmyślania. Sięgnęła do juków, przypomniała sobie, że manierka jest pusta, i zamiast niej wyjęła magiczną kulkę zawieszoną na tasiemce. Włożyła ją na szyję. Podniosła rękę, żeby otrzeć pot z czoła, ale usłyszała chrzęst stalowej rękawicy i powstrzymała się, chichocząc. Cicho, skarciła samą siebie w myślach.

– Wrócę przed wieczorem – zapowiedziała. Koń przyjrzał jej się wielkimi oczami, muł zastrzygł jednym uchem, chyba przyjaźnie. Mira zrobiła głęboki wdech. Powoli włożyła na głowę hełm.

Stała przez chwilę, usiłując się zorientować w świecie widzianym przez wąską szparę, czyli ledwo, ledwo.

Potem odwróciła się od zielonych lasów i pól, w stronę ziejącego czernią otworu jaskini.

Miecz i mężne serce. Powoli ruszyła przed siebie, ściskając w palcach kuleczkę.

 

Magiczny wisiorek dawał akurat tyle światła, żeby podkreślić spękania i nierówności skalnej ściany gęstą siatką cieni. Każdemu krokowi Miry towarzyszył brzęk metalu o kamień, a potem cisza, jeszcze bardziej drażniąca nerwy. Rycerz się nie podkrada – ale dziewczyna czuła obecność smoka, czuła niemal jego zapach. Smoki bywają podstępne. W każdej chwili mogła go zobaczyć.

Za tym zakrętem? Za następnym? Cienie pogłębiły się, światło poszarzało. Mira zamarła, tylko wzrokiem śledziła spływanie poświaty po obłym kształcie smoczego pyska. Było jej teraz bardzo zimno.

Ale smok ani drgnął. I przy bliższym przyjrzeniu nie był taki ogromny, to znaczy, zajmował pół korytarza, ale to nie był duży korytarz…

To były tylko kamienie. Kilka dużych głazów odłączonych od ściany przez jakiś przeszły wstrząs. Gdyby nie sztywna zbroja, Mira pewnie by nie ustała.

Światło zgasło.

Trzęsącą się ręką Mira sięgnęła do magicznej kuleczki i ścisnęła ją w palcach, trochę za mocno. Blask przeciekł przez palce jak sok z owocu. Teraz, kiedy się dobrze przyjrzała, głazy nie przypominały już ani smoka, ani w ogóle niczego rozpoznawalnego, zagradzały tylko połowę tunelu, który za dziwną formacją najwyraźniej skręcał.

Mira ostrożnie przestąpiła nad mniejszym kamieniem. Blachy zazgrzytały, poczuła to nawet w zębach. Smok musiałby być stary jak świat i głuchy jak pień, żeby jej nie usłyszeć. Na pewno czaił się gdzieś…

Kwaśny zapach jej własnego przepoconego kaftana zatykał Mirze nos. Czy smoki posługują się na łowach węchem? Na pewno o tym czytała. Wyobraziła sobie minę smoka, kiedy ją zwęszy, jeśli ją zwęszy. Uch. Potem smoczy pysk w jej wyobraźni zaokrąglił się i płynnie zmienił w twarz królewskiego szambelana, wykrzywioną w grymasie niesmaku.

Potem zobaczyła tuż przed nosem iskierki miki w lśniącej tłusto kamiennej ścianie i cofnęła się o krok. Musiała się obrócić, żeby znaleźć zakręt. Korytarz wiódł teraz pod górę, dość łagodnie.

Szła powoli. Rozglądała się z uwagą, skupiona na zgrzytaniu i podzwanianiu stali, na ciemności przed sobą i magicznym świetle, które powoli nabierało złotawego odcienia. Raczej wyczuła, niż zauważyła przed sobą otwartą przestrzeń, w której powoli, powoli zamajaczyły niedookreślone kształty. Coś błysnęło. Mira zamarła. Podniosła wyżej świetlistą kulkę, a migotanie w głębi tunelu powtórzyło się. To było złoto. Złoto posłało „zajączka” prosto w oczy dziewczyny. Mira zrobiła krok do przodu i omal się nie pośliznęła na czymś małym i twardym. Potem na następnym – a po chwili dno korytarza, widoczne przez szparę hełmu, zmieniło się jakby w poszycie jesiennego lasu, pokryte grubą warstwą złotych liści. W mżącym świetle magicznej kuleczki wyglądały niemal na miękkie.

Chrzęściły jednak pod nogami, aż Mirę ściskało w żołądku. I przesuwały się, umykały jej spod nóg, cały czas była bliska upadku. Zataczała się, łapała równowagę, brnęła przez stosy monet, nie myśląc o niczym, tylko o następnym kroku. Przez brzęk i szczęk roztrącanego złota przebiło się głośniejsze dzwonienie. Zamarła. Coś uderzyło ją w kostkę, podcięło nogi i ani się obejrzała, a leżała na plecach, jak wywrócony żuk. Nie miała o co się oprzeć, monety uciekały, każdy ruch pogłębiał tylko dołek, w którym utkwiła. Jeszcze chwila, a zakopie się cała… spróbowała się przewrócić na bok szarpnięciem, ale nic z tego.

– No, doprawdy – Dystyngowany bas zagłuszył dzwonienie złota. – Eomundzie – Nagle coś przycisnęło jej ręce do boków i poderwało Mirę w powietrze. Krzyknęła.

– No, no – powiedział bas z dezaprobatą. Był teraz znacznie bliżej jej uszu. Za to ręce miała znowu swobodne, na ile galareta może być swobodna. Mira wiedziała, że siedzi na czymś znacznie stabilniejszym od monet, i że utrzymuje ją w pionie nie tylko zbroja, ale także oparcie za plecami i … podłokietniki?

– Mam nadzieję, że nie zrobiłeś sobie krzywdy – dodał jej wybawca.

– Chyba nie… – powiedziała. Cała była mokra: kilka pasm włosów wymknęło się spod przepaski i przylepiło do czoła i policzków, kaftan oblepiał ciało, poobijane jak jabłko w saku, w żołądku powoli topniała wielka bryła lodu. Ale Mira żyła. I powinna temu komuś podziękować. Przedstawić się, nawet, jeśli to był mag, człowiek bez zdolności honorowej i zainteresowany przede wszystkim zdolnością płatniczą. Ale nie miała nic przeciwko podzieleniu się łupem ze smoczego skarbca, o ile tylko mag nie będzie przeszkadzał we właściwej części pracy. Tak. Powinna się przedstawić. Więc najpierw wstać i zdjąć hełm. I otworzyć oczy.

Odchrząknęła, żeby zyskać na czasie.

– A co by było, gdybyś mnie nie obudził tym hałasem? – spytał bas i dodał – Pamiętasz, jak było ostatnio? Jak płakałeś, zanim zasnąłeś?

Palce w stalowych rękawicach ześliznęły się po blasze hełmu.

– Jak zupełne maleństwo, doprawdy. Pamiętam, kiedy się tu przyplątałeś, ha. Ile to jesieni temu? To chciałeś się bawić, to płakałeś za mamą, mój kochany. Ale nie znaleźliśmy jej…

Hełm wreszcie ustąpił i Mira mogła zobaczyć, co ma przed sobą.

A miała ścianę. Mieniącą się odcieniami ciepłego brązu, poznaczoną delikatnymi, falującymi liniami cieni. W centrum, naprzeciwko dziewczyny, tkwił pojedynczy kaboszon wielkości człowieka, mętnie złotawy z wąską ciemną pręgą pośrodku. Odbijał się w nim tron z siedzącym na nim rycerzem o dziewczęcej, rozczochranej główce. Wyglądało to trochę tak, jakby głowę Miry przyklejono do innego ciała.

Nagle, na mgnienie oka, klejnot zakryła brązowa zasłona.

– … i znów zacząłeś się kręcić po jaskini, jak gdyby nigdy nic. Rozumiesz chyba, że wolę, żebyś był w jednym miejscu. Nie mam siły za tobą biegać, nie to, co kiedyś… – mówił bas. – No, śpij już.

I ściana zsunęła się jak krata bramy, odsłaniając ciemność.

Mira siedziała przez chwilę z zupełną pustką w głowie. Potem wstała. Pod stopami miała skałę, urywającą się nagle o dwa małe kroki od nóżek fotela. A za krawędzią, w mroku, poruszało się coś, ledwo dostrzegalnym, wężowym ruchem. Potrącało stosy monet, które brzęczały cicho.

Dziewczyna zrobiła krok w tył, usiadła i przygryzła wargę, żeby stłumić chichot. Mówiła, że smok jest? I jest! Gdyby tamci mogli go zobaczyć!

Siedziała przez chwilę, napawając się triumfem, ale w końcu trzeba było coś zrobić. Znalazła smoka. Kilkanaście kroków od niej, lotem ptaka, w każdym razie. W pionie więcej.

Powtórzyła to sobie parę razy i wreszcie odechciało jej się śmiać. Zrobiła głęboki wdech, a potem wstała ostrożnie, z ręką na głowicy miecza. Duży krok w bok… zatoczyła za sobą łuk nogą i nie wyczuła większych nierówności, tylko bezpieczną skalną półkę. Cofnęła się o krok. Obróciła.

Ściana za fotelem była wgłębiona akurat na tyle, żeby wygodnie pomieścić rupieciarnię.

W mętnym świetle magicznego wisiorka czerniało zaśniedziałe srebro, złoto przypominało płynny miód, w rubinach błyskały czerwone iskierki. Mira podeszła bliżej. Z trudem rozróżniała w tej plątaninie obłażące z pozłoty krzesła, najrozmaitsze figurynki o skrytych w cieniu twarzach, misternie rzeźbione ucho dzbana. Tu błysnął szafir, tam zaświecił krwawnik. Piętrzyły się złote okładki ksiąg, zdobione kamieniami, poczerniałe srebrne puzderka, puchary ze złota, srebra i agatu. Wszystko przeplatały migocące sznury brylantów.

Jakbym trafiła do gniazda olbrzymiej sroki, pomyślała Mira, kładąc swój hełm na skale. A jeśli są w nim pisklęta, to na pewno nie pod tą stertą. Jejku, co za bałagan. Za jedną trzecią tego można by kupić nasz majątek, a leży jak… Czy to prawdziwy szmaragd?

Zza naszyjnika spojrzały na nią puste oczodoły. Mira z piskiem upadła na skałę. Był to idiotyczny dziewczyński odruch, bo w tej chwili nie bała się już niczego. Au, nie mogła nawet rozetrzeć potłuczonych części niewymownych przez te blachy.

Teraz, kiedy się przyjrzała, zobaczyła wyraźnie sylwetkę, ciemną w złotym śmieciowisku. Podniosła swój magiczny wisiorek. Tak, zdecydowanie była tam wplątana zbroja, okryta strzępem spłowiałej tuniki, beznadziejnie przywalona. Nie zdołałaby jej wydobyć, gdyby nawet miała na to czas.

To leże smoka, powtórzyła sobie Mira, dźwigając się niezgrabnie na nogi. Ale przecież gad nie był bezrozumny, rozmawiał z nią… tak jakby. Nie przywaliłby chyba człowieka stertą złota? Wyjrzała za krawędź skały.

Smok leżał na dole, widziała jego zarys. Powtórzyła to sobie parę razy, żeby uczynić gada bardziej rzeczywistym, ale udało jej się tylko odebrać słowom sens. Koniuszek smoczego ogona owijał się wokół stosu monet.

Może powinna podejść z tej strony? Wyzwać go, żeby bronił skarbu? Szkoda, pomyślała, że nie wzięłam żadnej liny – ale z drugiej strony, schodzenie z tej półki w zbroi nie mogło się dobrze skończyć. Trochę bezmyślnie zaczęła przekładać złote drobiazgi, uważając tylko, żeby nie potrącić niczego większego i nie naruszyć grobu zmarłego rycerza. Po co właściwie smok ją tu wywindował? Na później? Wzdrygnęła się. Ale tego biedaka zostawił w spokoju… zapomniał?

Może źle się do tego zabrałam, może smoka trzeba odpowiednio wyzwać, po rycersku. Po prostu nie potraktował mnie poważnie. Zresztą to oczywiste, że przerwałam mu drzemkę. Może powinnam zaczekać, aż się wyśpi?

Rozejrzała się za miejscem z dala od krawędzi, gdzie sama mogłaby tymczasem przysiąść i odpocząć. Pod ścianą leżało wywrócone karło o rzeźbionych nogach. Po ustawieniu do pionu okazało się wyściełane aksamitem barwy kurzu.

Ale ledwo Mira usiadła, już się zerwała. Zaczęła krążyć, szukając czegoś, czym mogłaby zrobić hałas, obudzić smoka. Przecież powinna go wyzwać, prawda? Rycerz przychodzi do groty smoka i wyzywa go do walki, nie czeka biernie. Miała prawo go zbudzić.

Wybrała ze stosu duży złoty półmisek i kilka talerzy i cisnęła je na dół. Łomot jeszcze nie wybrzmiał, kiedy Mira podniosła swój hełm i spiesznie wsadziła go sobie na głowę.

– Doprawdy – Westchnienie smoka zabrzmiało tak znajomo, że omal tego hełmu nie zdjęła i nie przeprosiła, że przeszkadza. – Nie możesz zasnąć?

Mira odchrząknęła. Wyszarpnęła miecz z pochwy i zawołała, jak mogła najgłośniej – Wyzywam cię na pojedynek!

Szparę hełmu wypełnił mętnozłoty kolor. Smok był za duży, żeby się tak cicho poruszać! Łapa, której każdy pazur był dłuższy od ramienia Miry, wysunęła się przez krawędź i „podreptała”, tupiąc szponami o skałę, w stronę osłupiałej dziewczyny, potem wstecz, i znowu w przód.

– Ojej – powiedział smok. – Ojejej, cóż to za straszny rycerz mnie napada. Ojej.

Mira z całej siły cisnęła w niego hełmem, który się odbił i poleciał gdzieś w bok, nie robiąc na wstrętnym gadzie wrażenia. Wtedy rzuciła się na łapę z bojowym okrzykiem. Tłukła na oślep, jakby nigdy się nie uczyła szermierki, jak chłop kijem.

W końcu padła na kolana, łapiąc powietrze. Przed oczami miała ciemność w czerwone plamki.

– Ach, ach! – jęknął smok teatralnie. Tańcząca przed Mirą łapa obróciła się wnętrzem do góry i uderzyła w kamień, aż brzęknęły bezużyteczne skarby. – Pokonał mnie dzielny Eomund! Ach!

Zaraz, kto? Mira przypomniała sobie, że się nie przedstawiła. Wypluła z ust pasmo włosów i, wstając, spojrzała w smocze oko. Czy taka pionowa źrenica nie powinna się zwężać i rozszerzać? Mira zamachała przed nią swoim świetlistym wisiorkiem, ale nie wywołała żadnej reakcji.

– Ty nie widzisz – powiedziała.

– Dziękuję, że mnie o tym powiadomiłeś – odparł smok z godnością.

– Nie, ja, przepraszam, ale…

– Eomundzie – westchnął smok. – Rozumiem, że rośniesz, ale czy nie mógłbyś jeszcze zaczekać na obiad?

– Yyy…

– Pamiętam, jak się tu zjawiłeś – ciągnął smok. – Taki malutki, a taki hałaśliwy, doprawdy. Co rusz o coś się potykałeś, a kiedy cię posadziłem na tej półce, potrwało parę dni, zanim usnąłeś. A ile narobiłeś rabanu! Dobrze, że tylko z początku…

– Ale…

– Bardzo grzeczne z ciebie dziecko, kiedy się nie nudzisz. Wiesz, ja broiłem o wiele bardziej, o wiele. Pamiętam, jak kiedyś…

– Ale ja nie jestem smoczątkiem…

– … zalałem całą jaskinię. Moja mama omal nie wybuchła, wyobrażasz sobie?

– Nie jestem smoczątkiem i nie mam na imię Eomund! – krzyknęła Mira.

– Oczywiście, oczywiście… tak czy owak, Eomundzie, na pewno nie puszczę cię samego na polowanie, o, nie. Na pewno sam widziałeś tę dziwną kamienną rzecz u stóp góry? Nie wiem, jak przeszedłeś tamtędy. Otóż w tych rzeczach, mój mały, żyją takie robaczki, no, nie większe od ciebie. One wydobywają spod ziemi złoto i kamuszki, o.

Pazurzasta łapa przesunęła się niespiesznie nad głową dziewczyny, jak wachlarz jakiejś olbrzymki.

– I mają sporo jedzenia, oczywiście, ale ty jeszcze nie dasz sobie z nimi rady. Jest ich tam sporo i nie lubią, żeby je niepokoić. Więc spróbuj pospać.

Smoczy łeb zaszedł za krawędź półki, pozostawiając Mirę samą.

Tego miasta dawno już nie ma, nie zawołała. Ani: naprawdę nie jestem smoczątkiem. Ani nawet: a co z tym biedakiem?

Westchnęła i usiadła na kamieniach.

– Ciebie też to spotkało? – spytała, ale jej poprzednik wymownie milczał. Ciekawe, czy ktoś tutaj trafił przed nim… nie, pomyślała Mira, wcale nie ciekawe, nie chcę wiedzieć. Ten biedak nie miał żadnych szans, i ona też nie. Czy tak umiera rycerz? Bez walki? Ale nawet gdyby zdołała jakoś smokowi przetłumaczyć, kim jest i czego chce, rycerzom przystoi uczciwość. A ta kazała Mirze przyznać, że smok, który nie wie nawet, co się dzieje u stóp jego własnej góry, raczej nie zagraża stolicy. Ani w ogóle nikomu, kto ma dość rozumu, żeby się nie pchać do smoczej jaskini. Dziewczyna prychnęła cicho, a potem przygryzła wargę. Sama była sobie winna i sama musiała się z tego wyplątać.

 

Łoskot omal nie rozsadził jej głowy, ale Mira zaparła się i nie spuściła wzroku ze smoka. Śledziła, jak dreszcz przebiega od ogona do głowy, jak wielki gad podnosi się ociężale.

– Dlaczego znów hałasujesz – mamrotał, doskonale słyszalnie. Mira obserwowała w napięciu, jak powolutku smok się cofa. Grota pomieściłaby chyba całe podgrodzie, ale była za wąska, żeby mógł się obrócić.

– No, co tam?

Kiedy wielka smocza głowa przysunęła się do krawędzi, Mira zrobiła dobry użytek z miesięcy ćwiczeń. Spadła na nią miękko jak kot.

Leżała, zdyszana, czując łuski pod kaftanem, kiedy smok wodził łapą po półce.

– Gdzie jesteś? – spytał. Dziewczyna rozpłaszczyła się na czubku jego głowy, usiłując być jak najlżejsza. Może uda się zaczepić o tę odstającą łuskę…

– Eomundzie?

Zagryzła wargi. Łuska miała ostrą krawędź.

– Eomundzie, doprawdy.

Smok opadł na cztery łapy tak nagle, że nie zdążyła się nawet przestraszyć. Ot, siup – i krawędź jej półki nagle stała się bladą kreseczką w mroku. Tylko żołądek Miry chyba został na poprzednim miejscu, uch.

– Eomundzie?

Słyszała posapywanie, kiedy gad nachylił się ku ziemi. Węszył. Jedna zagadka rozwiązana.

– A, jesteś!

Mira zerwała się na nogi i omal nie upadła, bo smok trącał właśnie nosem jej zbroję, leżącą wśród monet. Pobrzękiwały trzy czy cztery złote puchary, które do niej wrzuciła, żeby zrobić jak największy hałas.

– Bardzo zabawne. Przestań się wygłupiać, Eomundzie.

Zdążyła się zsunąć po jego szyi, zanim smok chwycił zbroję i stanął na nogi, żeby ją położyć na półce.

– Przecież wiem, że jesteś zmęczony – powiedział. – Śpij.

Opadł na dno jaskini, aż zadzwoniły skały i metal, i zęby Miry. Potem smok zwinął się wśród stosów monet, układając łeb na złożonych łapach.

– Śpij – powtórzył. Mira odczekała, aż uspokoi się jej kołaczące serce, zanim usiadła powoli, zagryzając wargi, żeby nie syknąć z bólu. Kaftan nie był pomyślany jako ochrona przed obijaniem się o kamienie.

Smok westchnął. Mira wstała chwiejnie. Powoli, omijając z dala stosy monet, ruszyła w kierunku, w którym spodziewała się wyjścia. Tak, ciągnęło stamtąd chłodem. Szybko znalazła korytarz. Wejście było o wiele za wąskie dla smoka. Na progu przypomniała sobie, że zostawiła na półce miecz, dziedzictwo po ojcu, ale nie zatrzymała się.

Koniec

Komentarze

Za chwilę pęknie dzban miodu. 

Było to miejscami zabawne, ale raczej nudnawe opowiadanie, Tarnino. 

Czy toto opowiadanie o smoku, co miałam interpretować?

 

“Sprawdziła, czy miecz lekko chodzi w pochwie(…)” – wyobraziłam sobie mieczy, który chodzi w pochwie, może nawet stepuje. Proponuję “czy miecz lekko wysuwa się z pochwy”.

 

“Włożyła ją na szyję.” – kulkę włożyła? Może: “założyła”.

 

Skradnie się w zbroi działa tylko w grach komputerowych i opowiadaniach Tarniny.

 

“Wyszarpnęła miecz z pochwy i zawołała, jak mogła najgłośniej – Wyzywam cię na pojedynek!” – Tu od nowego akapitu.

 

Najpierw myślałam, że Eomund to ojciec Miry, którego zbroja przywołała w smoczym umyśle wspomnienia, ale skoro Eomund był tylko smoczątkiem, które bawiło się rycerską zbroją i miało spać, kiedy się go położyło na półce, a wychodzi na to, że smoczątka nie ma, to należy zadać pytanie: gdzie jest smoczątko?

 

Gadzina urocza, jak Draco z Ostatniego Smoka. Szczególnie ta jego uprzejmość mi się kojarzy z brytyjskością Draco :>

Było to miejscami zabawne, ale raczej nudnawe opowiadanie, Tarnino.

Dziękuję za ten pomocny, choć niezrozumiały komentarz :P

 Czy toto opowiadanie o smoku, co miałam interpretować?

To jest to.

 wyobraziłam sobie mieczy, który chodzi w pochwie, może nawet stepuje.

XD To taka klisza językowa, nie widziałaś nigdzie? Czy właśnie widziałaś tyle razy, że już jej nie widzisz?

 kulkę włożyła? Może: “założyła”.

W uzusie są obie formy.

 Skradnie się w zbroi działa tylko w grach komputerowych i opowiadaniach Tarniny.

Nie działałoby, gdyby smok nie był przygłuchy :P

 gdzie jest smoczątko?

W wyobraźni starego smoka. Eomund to poprzedni śmiałek, który tu przylazł nie wiadomo po co i znalazł wieczne odpoczywanie, bo smok już wtedy był nieco oderwany od rzeczywistości.

No, tak. Kryzys formy, zaufania i wiary. Podobno wiosną będzie lepiej :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Łamanie schematów kocham, więc opowieść bardzo mi się podoba! Co więcej ufam autorowi, że nie zrobi mnie w konia i wiem, że warto czytać uważnie. Gdy zwracasz uwagę na waciak pod zbroją – muszę zapamiętać, gdyż ten szczegół się przyda. 

Niektóre konstrukcje składniowe bardzo wyszukane i co tu dużo gadać – przepiękne. Nie wiem, czy tak się to nazywa – składnia, lecz chodzi mi o budowę pojedynczego zdania (nie w sensie gramatycznym tj. pojedyncze złożone) i kilku po nim następujących. Wielokrotnie zatrzymywałam się i zdumiona wodziłam po niektórych fragmentach wzrokiem, a najchętniej robiłabym to dłonią – chciałam „tego" dotknąć. Dotknąć, aby uwierzyć. Miałam takiego kolegę, który sen spędzał z powiek strażnikom w muzeach. Ciągle przekraczał linie i zwiedzaliśmy w atmosferze pisków urządzeń i pokrzykiwań strażników. Kiedy pytaliśmy go, a z czasem strofowaliśmy odpowiadał ze smutkiem:

– Nie wierzę, muszę dotknąć. Przepraszam was.

Takie odczucie towarzyszyło mi w czasie czytania Twojej opowieści o Mirze i ślepym smoku na zawsze zagrzebanym w jaskini.

 

Spróbuję napisać, nieporadnie, z pozycji czytelnika, czego mi brakowało, albo co było słabszą stroną opki. Wydaje mi się, że koncept ginie w dookreślaniu. Czasem dopowiedzenie jest potrzebne, a czasem zabijasz (moim zdaniem) historię. Druga sprawa to rytm opowiadania. Jest taki sam na przestrzeni całego tekstu. Nie przyspiesza nawet w scenie błądzenia Miry w korytarzach jaskini i w trakcie rozmowy ze smokiem. A gdyby tak, niektóre fragmenty zdynamizować?

 

Z drobiazgów zauważyłam, że w trzech miejscach przechodzisz na narrację pierwszoosobową. Chyba trzeba byłoby dalej „ciągnąć” mową pozornie zależną: ona nie ja. Nie wiem? Poniżej te miejsca:

‚Jakbym trafiła do gniazda olbrzymiej sroki, pomyślała Mira – tu jest ok lecz ponieważ dalej jest już mowa pozornie zależna, czemu jej nie zastosować od razu?

‚Szkoda, pomyślała, że nie wzięłam żadnej liny – tu jak wyżej.

‚Może źle się do tego zabrałam, może smoka trzeba odpowiednio wyzwać, po rycersku. Po prostu nie potraktował mnie poważnie. Zresztą to oczywiste, że przerwałam mu drzemkę. Może powinnam zaczekać, aż się wyśpi? – tu znowu przechodzisz na „ja”. Co prawda jest to nowy akapit – więc nie wiem, lecz byłabym konsekwentna – stosowałaś mpz przez opowiadanie.

 

Moim zdaniem spadku formy nie ma i szkoda czekać na wiosnę :)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

wystawał ułamek wieży

Ułamek czy ułomek?

Blask przeciekł przez palce jak sok z owocu

Rzadko doradzam wydłużanie tekstu, ale żeby to porównanie wybrzmiało, ja bym je rozbudował: blask przeciekł przez palce jak sok wyciśnięty z owocu zgniecionego w pięści.

A miała ścianę. Mieniącą się odcieniami ciepłego brązu, poznaczoną delikatnymi, falującymi liniami cieni. W centrum, naprzeciwko dziewczyny, tkwił pojedynczy kaboszon wielkości człowieka, mętnie złotawy z wąską ciemną pręgą pośrodku. Odbijał się w nim tron z siedzącym na nim rycerzem o dziewczęcej, rozczochranej główce. Wyglądało to trochę tak, jakby głowę Miry przyklejono do innego ciała.

Ten opis jest świetny. Odkurza znaną kliszę wizualną w bardzo obrazowy i świeży sposób. Pięć plus.

Otóż w tych rzeczach, mój mały, żyją takie robaczki, no, nie większe od ciebie. One wydobywają spod ziemi złoto i kamuszki, o.

Śmieszne :)

Opowiadanie, niestety, jest dla mnie flegmatyczne, pełne niepotrzebnych opisów tła i działań bohaterki. Mira kręci się, postępuje o krok, cofa się o krok, przeciska, ma muła i konia i mały bukłaczek, naramiennik i miecz, a trakt wiódł przez ruiny zarośnięte lasem, a w skarbcu smoka były kamyki i krwawniki, i tak dalej, i owszem przytoczone szczegóły malują wprawdzie jakiś koloryt, ale jest to koloryt na tyle generyczny, że niewiele mi z tego zostanie w głowie.

Rytm opowiadania uśpił niestety moją ciekawość.

Szczegółowe opisy rutynowych działań bohatera nie są interesujące, “standardowy” krajobraz fantazy (lasy i pola) nie wymaga obszernego opisu, hasło “smoczy skarbiec” dla współczesnego czytelnika fantazy jest na tyle wymowne, że nie trzeba pisać o krwawnikach brylantach i kopcach złota.

Podczas opisu miejsca warto trzymać się zasady, by nie wymieniać przedmiotów i elementów wystroju, które zawierają się w definicji rzeczonej lokacji. Czyli, jeśli bohater wchodzi do sypialni, nie warto mówić, że jest tam łóżko, stolik i lampka nocna. Jak wchodzi do toalety publicznej, to nie warto wspominać, że są tam pisuary. Opłaca się wymieniać tylko takie obiekty, które wyróżniają rzeczoną toaletę na tle tysiąca innych toalet. Na przykład “Bartek wszedł do toalety, na podłodze leżał trup”.

Oceniając własny tekst i prace kolegów oraz koleżanek po piórze lubię zadawać sobie pytanie: czy po przeskoczeniu akapitu dalej wiadomo, o co chodzi? Czy akcja dalej ma sens mimo opuszczenia segmentu tekstu?

Jeśli tak, to zwykle oznacza, że materiał jest o wiele za długi na potrzeby historii, którą ma opowiedzieć.

Do oskarżenia o dłużyznę muszę dołożyć jeszcze jedno: brak satysfakcjonującej kulminacji. Humorystyczna opowiastka tego formatu woła o mocną puentę, której niestety zabrakło.

Z przykrością muszę zatem wyznać, że opowiadanie nie przypadło mi do gustu.

Doceniam jednak dwie wynotowane perełki literackie, muszę też przyznać, że smok mnie nieco rozczulił, a postać Miry wzbudziła moją sympatię.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Jejciu, Asylum, zaraz się zarumienię :)

 w trzech miejscach przechodzisz na narrację pierwszoosobową

W zasadzie można to i tak interpretować (nie pomyślałam o tym), ale chodziło mi o pokazanie myśli Miry. To jest ugruntowany zabieg literacki.

 Opowiadanie, niestety, jest dla mnie flegmatyczne

No, wiem. Jakoś nie chciało wyjść bardziej dynamiczne – częściowo dlatego, że tak naprawdę nic dynamicznego w nim nie ma. Cała akcja rozgrywa się w głowach.

 Podczas opisu miejsca warto trzymać się zasady, by nie wymieniać przedmiotów i elementów wystroju, które zawierają się w definicji rzeczonej lokacji.

Znam tę zasadę i sama ją ciągle przytaczam – ale zasady są po to, żeby je łamać ;) Chciałam, żeby ta grota była bardziej dotykalna.

 brak satysfakcjonującej kulminacji. Humorystyczna opowiastka tego formatu woła o mocną puentę, której niestety zabrakło.

Wiem, mnie też. Nic mi nie pasowało, aż w końcu machnęłam ręką i wrzuciłam bez. Eh.

 Ten opis jest świetny.

Jejciu, teraz to się na pewno zarumienię :)

 Ułamek czy ułomek?

Ułamek. Wygląda tak:

Ułomek to oderwany kawałek.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Od Mairi Campbell pozdrowienia dla przygłuchego smoka i Miry

https://www.youtube.com/watch?v=ZGBb7IbY56k

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

A mnie się spodobało. Sympatyczna opowiastka. Fajnie odwrócenie ról – nie rycerz, tylko dziewczyna, nie smok, tylko chyba smoczyca, nie groźny, tylko przygłuchy i nadopiekuńczy…

Zapewne można byłoby skrócić i nie zaszkodziłoby to historyjce, ale jest w porządku.

No i fajne jest to, że gdzie rycerz poległ na posterunku, tam zdeterminowana dziewucha dała radę. Baby rządzą! ;-)

Babska logika rządzi!

No i fajne jest to, że gdzie rycerz poległ na posterunku, tam zdeterminowana dziewucha dała radę. Baby rządzą! ;-)

Osobliwe kryterium oceny walorów literackich :/

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Jej, celtycka muzyczka ^^ me gusta!

Osobliwe kryterium oceny walorów literackich :/

Oj, wisielcze, zgubiłeś poczucie humoru :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wypadło mi, jak wisiałem :D

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Mira, Mira… wiedziałam, że skądś kojarzę to imię :D

Jeju, no dobra, ja też puszczam na smoka pannę o imieniu Mira, więc nie mogę się czepiać :P

A miała ścianę.(…)

Po pierwszych dwóch czytaniach tego akapitu kompletnie nie wiedziałam o co chodzi, jaki kaboszon i co to za klon bohaterki na tronie. Za trzecim razem:

AAA, WOOOOAAAHH, a że to ten smoookkk i on się patrzy, i to ONNN, a nie, jakieś kargipsy. NICE.

Podobają mi się takie małe językowe sformowania np. “Lekce sobie ważyła uśmieszki dworzan” <3 A chyba nawet bardziej wczucie się w świat i realizm np. “a jedną trzecią tego można by kupić nasz majątek, a leży jak… Czy to prawdziwy szmaragd?”

 

Koniec mnie zaskoczył, w takim sensie, że nie spodziewałam się tego napisu w takim momencie opowiadania. Z jednej strony wątek jest zamknięty, z drugiej… jak dla mnie za szybko się skończyło… No dobra, chyba po prostu zabrakło mi napychania kieszeni złotem :D

AAA, WOOOOAAAHH, a że to ten smoookkk i on się patrzy

Mission accomplished :)

No dobra, chyba po prostu zabrakło mi napychania kieszeni złotem :D

A tego właśnie nie mogłam zrobić. Podważyłoby mi całą koncepcję.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ciekawy twist. Spodziewałem się czegoś, bo prostolinijnej historii o smoku to dawno nigdzie nie widziałem, ale tutaj poszłaś ciekawym schematem. Dziewczyna to ciekawa postać, która zamiast walczyć z gadem, musi wykombinować ucieczkę z jego groty, gdzie grozi jej śmierć z nadopiekuńczości :) Rozwiązanie mnie trochę zaskoczyło – winszuję Mirze pomysłowości.

W niektórych momentach tekst się lekko dłuży – początek opisujesz zabawnym stylem, lecz gdy wchodzimy z bohaterką do smoczej groty, tam mniej już jest do śmiechu, a akapity nie krótsze. W efekcie środek, do czasu znalezienia rozwiązania, trochę nudzi.

Podsumowując: sympatyczna opowiastka z fajną bohaterką i rozwiązaniem problemu. Klik się należy.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

tam mniej już jest do śmiechu, a akapity nie krótsze.

Zanotowane. Dzięki!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ja też tym odrobinę poskracała, ale tak poza tym bardzo mi się podobało. Fajny pomysł na przedstawienie bajkowego świata tak na opak :) Parę razy nawet się uśmiechnęłam, co jak na mnie naprawdę dobrze świadczy o tekście :) I warsztat jak najbardziej na plus. Klikam.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sporo się spodziewałam po pani rycerce idącej na smoka, ale, co wyznaję z przykrością, srodze się zawiodłam wątłością zdarzeń, w dodatku wlekących się w ślimaczym tempie. Miejscami, mam wrażenie, rzecz starała się być zabawna, ale tak po prawdzie to nic mnie szczególnie nie rozweseliło, no bo co może być śmiesznego w ślepocie smoka, który gada do rycerza, bo nie wie, że ma do czynienia z dziewczyną.

 

Wcale nie po­trze­bo­wa­ła wiele, to, czego po­trze­bo­wa­ła, mogła wziąć z domu… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

ale także opar­cie za ple­ca­mi i … podłokietniki? –> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

kilka pasm wło­sów wy­mknę­ło się spod prze­pa­ski i przy­le­pi­ło do czoła i po­licz­ków, ka­ftan ob­le­piał ciało… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

– A co by było, gdy­byś mnie nie obu­dził tym ha­ła­sem? – spy­tał bas i dodał – Pa­mię­tasz, jak było ostat­nio? –> …spy­tał bas i dodał: – Pa­mię­tasz, jak było ostat­nio?

 

– … i znów za­czą­łeś się krę­cić po ja­ski­ni, jak gdyby nigdy nic. –> Zbędna spacja po wielokropku.

 

– … za­la­łem całą ja­ski­nię. –> Jak wyżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

no bo co może być śmiesznego w ślepocie smoka

To akurat śmieszne być nie miało. Miało być smutne. Tchnące beznadzieją ogólną. Przyznaję się bez bicia, że ten tekst to przepracowanie pewnych spraw z mojej smętnej egzystencji – czasami nie wytrzymam i takie napiszę i nie będę obiecywać, że już nie będę, bo najpewniej złamałabym tę obietnicę.

Wcale nie potrzebowała wiele, to, czego potrzebowała, mogła wziąć z domu… –> Czy to celowe powtórzenie?

Tak.

Co do wielokropków – wydawało mi się zupełnie szczerze, że po nich mają być spacje… ciekawe, muszę to bliżej zbadać.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zgadzam się, że opowiadaniu przydałoby się żywsze tempo (skrócenie), zwłaszcza w pierwszej połowie. Zwrot akcji ze smokiem całkiem udany. W ogóle smok jako postać naprawdę dobra, Mira zdecydowanie mniej ciekawa, wiele było już podobnych było w podobnych historiach.

Tarnino – ja właśnie ugrzązłem gdzieś na początku, ale niekoniecznie słuchaj Zygrfyda i mnie w sprawie dłużyzn. Ja chyba zbyt wiele tekstów ostatnio tu przeczytałem i mam przesyt :)

Jak są cztery “kliki”, to pewnie opko wpadnie jednak do jakże zacnej, wirtualnej biblioteki.

Ja zostawiam na wszelki wypadek “mklika”. Jak widać nie zawsze przyciąga on drakainę.

U mnie pod UFO też jeden “mklik” wisi, ale droga Lożowiczka pisała kiedyś, że struła się właśnie tym konkursem, więc sądzę, że po prostu radość z “mklika” i odraza do UFO zadziałały jak siły działające w przeciwnych kierunkach i zrównoważyły się.

Dzięki, panowie, za opinie i za łuskoskrzydłego :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie ma za co :) Spoko avatar. 

Przyjemne opowiadanie.

Kurcze, ludzie, dzięki. Nie trzeba było, naprawdę :)

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Było trzeba :)

Mam mieszane uczucia odnośnie tekstu. Z jednej strony czyta się dobrze. Opisy są humorystyczne, barwne i mające swój urok. Bohaterka bardzo sympatyczna, choć ciut zbyt naiwna. Sama na smoka? Tylu rycerzy przed nią poległo, gadzisko rozrabiało, paliło, ograbiało, równych sobie nie miało, a tu jedna śmiała, zuchwała dziewczyna idzie mu zrobić kuku? Pomimio tego, że tak oczytana w kwestii zachowań smoków. Hmmm…

I tak właściwie o co tu chodzi? Mamy dziewczynę, która chce udowodnić wszystkim jaka to z niej twardzielka. Ok, czaję. Idzie sama ubić gada. To już mniej czaję, ale no dobra, takich co próbowało też nie brakowało. Wchodzi do jaskini, trochę błądzi, wpada do groty pełnej błyskotek. Trafia na smoka, smyra go mieczykiem, odkrywa, że gadzina nieszkodliwa, wydostaje się z legowiska, po drodze zostawiając swój dobytek rycerski. Podsumowując bohaterka weszła, zwiedziła, wyszła żywa, ale uboższa niż na początku przygody. Ani chwały, ani głowy gada, ani skarbu, ani nawet swoich gratów ;) Zdecydowanie brakuje mi tu jakiejś zgrabnej puenty. 

Tylu rycerzy przed nią poległo, gadzisko rozrabiało, paliło, ograbiało, równych sobie nie miało

A może to antysmocza propaganda, hmm? ;)

uboższa niż na początku przygody

Zależy, w co :)

Zdecydowanie brakuje mi tu jakiejś zgrabnej puenty. 

Kurczę, wiem. Nic mi nie pasowało, zaćmienie mózgu po prostu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bardzo zgrabna historia, zwłaszcza smok, jego leże i cała oś fabuły związana ze swoistym qui pro quo. Opowiadanie wciągnęło mnie mniej więcej od połowy – kiedy wyżej wymienione elementy zaczęły się pojawiać. Trochę mi brakuje puenty, o czym już w komentarzach wspomniano, gdyby ona się pojawiła i dodatkowo, gdyby końcówka była lepiej skonstruowana, byłoby świetnie.

Opowiadanie wolno się rozkręca i tak naprawdę bardzo pobieżnie opisujesz ważne dla bohaterki i fabuły miejsca, które mogą być równie ciekawe, jak leże smoka – np. dwór króla, na którym pewnie niejednego gada można by znaleźć ;) Sama motywacja bohaterki do wyprawy na smoka dla mnie niejasna, czy to tylko chęć przygody i zwykła głupota? ;) Dużym plusem jest kobieca bohaterka, ale pytanie czy odpowiednio ją potraktowałaś i dałaś wystarczająco mocy i charakteru – moim zdaniem nie.

 

 

Poniżej jeszcze czepiam się konkretnych fragmentów tekstu:

 

Mira z całej siły dociągnęła pasek naramiennika, ale, żeby zapiąć, znów musiała go rozluźnić.

Zapiąć co? Pasek, naramiennik?

 

W pierwszym akapicie masz kilka takich zdań, które mogą “się kojarzyć”:

(…) żeby zapiąć, znów musiała go rozluźnić. Zabrakło jej dziurki. (…) Można by chyba smażyć jajka na płytach zbroi. Jeśli nie odpadną same, spłyną z falą potu.

Ten fragment z jajkami, szczególnie mnie ubawił.

 

Muł parsknął cicho i Mira pospieszyła sprawdzać, czy jest dobrze uwiązany, on i jej koń.

Co tutaj się stało? Skąd ten koń nagle? Dodatkowo: sprawdzić zamiast sprawdzać.

 

Masz strasznie długie zdania, a słowa jak dla mnie nie łączą się logicznie w całość i nie budują obrazu świata. Wiem, że wyżej niektórzy pozytywnie oceniali te długie zdania – ja wręcz przeciwnie, bardzo

Liczyła, że znajdzie tu dla nich wodę – koło ścieżki były widoczne ślady po spływającym potoku, głęboko wyżłobione w skale koryto – ale jeśli biło tu kiedyś źródełko, dawno wyschło.

Ja bym to ułożył np. tak: Zauważyła, że obok ścieżki biegnie głęboko wyżłobione w skale koryto – widoczny ślad po spływającym potoku. Założyła zatem, że znajdzie w pobliży wodę, ale po daremnych poszukiwaniach w końcu doszła do wniosku, że jeśli biło tutaj źródełko, dawno wyschło.

Dodatkowo: masz powtórzenie (“tu”) i “koło” zmieniłbym na “obok”.

 

Koń zagrzebał nogą w pyle ścieżki.

Kogo, co tam ten koń zagrzebał w pyle ścieżki? ;)

 

Matka, zajęta długami dochodami (….)

Hmmm… To trochę tak, jakby na równi były i długi i dochody. A czy nie było czasem tak, że matka próbowała nikłymi dochodami zasypać otchłań długów?

 

Lekce sobie ważyła uśmieszki dworzan, te pełne politowania i te znikające w chwili, kiedy rozmówca uświadamiał sobie, że Mira nie żartuje.

 

A czy te uśmieszki nie powinny, zamiast znikać, jeszcze się mnożyć, kiedy rozmówca stwierdził, że Mira nie żartuje? Chyba, że Mira pięścią by takie uśmieszki zmazywała z nalanych, dworskich twarzy, wtedy bym zrozumiał, że znikają ;)

 

Zresztą porządny rycerz sam potrafi zorganizować własną wyprawę, zwłaszcza solo.

Sam, własną, solo – takie masło, masełko trochę. No i słowo “solo” mi nie pasuje tutaj, w historii o smoku.

 

I przy bliższym przyjrzeniu nie był taki ogromny, to znaczy, zajmował pół korytarza, ale to nie był duży korytarz…

To były tylko kamienie.

Powtórzenia: był, były.

 

Au, nie mogła nawet rozetrzeć potłuczonych części niewymownych przez te blachy.

Niewymowne części?

 

 

 

 

 

Che mi sento di morir

Kurczę blade, qui pro quo… poczułam się doceniona :)

 pytanie czy odpowiednio ją potraktowałaś i dałaś wystarczająco mocy i charakteru – moim zdaniem nie.

Mógłbyś to kapinkę doprecyzować? Nie, żebym się nie zgadzała, tylko chcę wiedzieć, co dokładnie Ci nie zagrało.

 W pierwszym akapicie masz kilka takich zdań, które mogą “się kojarzyć”:

Tylko facetom :) serio, z moich trzech bet skojarzenia miał jedyny przedstawiciel płci odmiennej – dziewczyny nie.

 Dodatkowo: sprawdzić zamiast sprawdzać.

Obie formy są spotykane w takim kontekście, choć nie jestem na sto procent pewna, czy to już nie jest archaiczne.

 słowa jak dla mnie nie łączą się logicznie w całość i nie budują obrazu świata

Hmm. To już chyba kwestia gustu. Faktycznie, jak teraz pokazałeś palcem to wtrącenie, wydało mi się trochę kolanem upchnięte… no, zapamiętane na przyszłość.

 Dodatkowo: masz powtórzenie (“tu”) i “koło” zmieniłbym na “obok”.

Wrr, znowu przepuściłam.

 Kogo, co tam ten koń zagrzebał w pyle ścieżki? ;)

http://www.galopuje.pl/n/zachowanie-koni/17967

 A czy nie było czasem tak, że matka próbowała nikłymi dochodami zasypać otchłań długów?

Tak. Chodzi o to, że matka zajmuje się pieniędzmi, które córki nie obchodzą.

 A czy te uśmieszki nie powinny, zamiast znikać, jeszcze się mnożyć, kiedy rozmówca stwierdził, że Mira nie żartuje?

Miałam na myśli reakcję w stylu:

 No i słowo “solo” mi nie pasuje tutaj, w historii o smoku.

Hmm, faktycznie. Jakaś czkawka mózgu…

 Powtórzenia: był, były.

Argh, bety! Za co Wam płacę?

 Niewymowne części?

Części, o których damie rozmawiać nie wypada. Hem, hem.

 

Dzięki za szczegółowy komentarz!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mógłbyś to kapinkę doprecyzować? Nie, żebym się nie zgadzała, tylko chcę wiedzieć, co dokładnie Ci nie zagrało.

Tak jak pisałem: Dużym plusem jest kobieca bohaterka, ale pytanie czy odpowiednio ją potraktowałaś i dałaś wystarczająco mocy i charakteru – moim zdaniem nie. Nie widzę w bohaterce uzasadnionej motywacji do polowania na smoki, nie widzę konfliktów, które przezwycięża i które ją budują, nie wiem, co jest jej siłą (oprócz uporu). Ja odbieram ją raczej jako sentymentalną marzycielkę, która nieprzygotowana, w zbyt dużej zbroi, wybiera się na smoka, który okazuje się prawdziwym potworem. Marzy mi się bohaterka w stylu Starfire.

A potencjał w historii jest, bo Mira może np. brać udział w bijatykach na dworze; wykraść ojcowską zbroję, obić dłużników matki, którzy chcieliby przejąć resztki majątku; odnaleźć zaginione smocze księgi, opisujące zwyczaje tych potwornych gadów itd.

 

 W pierwszym akapicie masz kilka takich zdań, które mogą “się kojarzyć”:

“Tylko facetom :) serio, z moich trzech bet skojarzenia miał jedyny przedstawiciel płci odmiennej – dziewczyny nie.”

 

Uhm… A dla facetów nie piszesz? o To pewnie ok 50% czytelników, więc rozważ, czy nie warto wziąć pod uwagę takiej opinii. Tym bardziej, że się powtarza ;)

Che mi sento di morir

Nie widzę w bohaterce uzasadnionej motywacji do polowania na smoki, nie widzę konfliktów, które przezwycięża i które ją budują, nie wiem, co jest jej siłą (oprócz uporu).

Too right. Zanotowane.

 

Marzy mi się bohaterka w stylu Starfire.

Erm… what? Na superbohaterów możesz liczyć, ale jak się trochę ogarnę i odbuduję zapasy witaminy D, bo na razie mam kryzys formy, zaufania i wiary :)

A potencjał w historii jest, bo Mira może…

Hmm. Może i nie może. Przyznałam się już wyżej (bez bicia), że przepracowuję tutaj swoje problemy, między innymi z tzw. przez Lewisa “egotycznym budowaniem zamków” (nie tylko moich własnych – to znaczy, nie twierdzę, że ja tego nie robię, bo kłamać jest nieładnie, ale potrafię przestać).

Dziewczę miało być w pewien konkretny sposób niemożebnie durne. Ten efekt, jak widzę, osiągnęłam ;)

A dla facetów nie piszesz? o To pewnie ok 50% czytelników, więc rozważ, czy nie warto wziąć pod uwagę takiej opinii. Tym bardziej, że się powtarza ;)

Piszę, piszę. I oczywiście, że warto, po prostu jeden Bailout całego rodzaju męskiego nie czyni :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Mira to takie ładne imię.

Przeczytałem. Na razie nie dam komentarza :)

Jestem niepełnosprawny...

Podoba mi się i misię czytało z zainteresowaniem oraz uśmiechem. Relaksujące, a tego potrzeba. :)

Ojoj, Misiu, takie starocie wadliwe odkopujesz blush

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, nie wiem, dlaczego widzisz wady. Mnie ten tekst zrelaksował, więc go wyciągnąłem na wierzch. :) 

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka