Stary, mosiężny dzwonek zabrzęczał mu nad głową, gdy Piotr otworzył drzwi. Obejrzał się zupełnie nieprzyzwyczajony do takich powitań. Był zaskoczony, ale miło i w sposób budzący dobre wspomnienia. Czemu dziś nie korzysta się już z tak urokliwych rozwiązań? Interkom i domofony to nie ta liga, choć nie można odmówić im praktyczności, to chyba nie tylko o nią chodzi, prawda?
Przysłonił dłonią usta, czując jak z każdym oddechem wciąga w płuca wiadro kurzu i wspomnień. Po chwili przyzwyczaił się i zapach antycznych rupieci rozbudził wyobraźnię. Magia starych antykwariatów była niepodważalna. Zastanowił się jak to możliwe, że nie zaglądał w podobne miejsca częściej.
Słońce wpadało do pomieszczenia smukłymi smugami, w których leniwie tańczyły drobinki kurzu. Jasne promienie zamiast oświetlać wnętrze, tylko kontrastowały z odwiecznymi kontuarami i kredensami tonącymi w mroku. Ciszę, która zalegała w tym miejscu, jakby przygniecioną skondensowaną przeszłością, można by kroić nożem.
Piotr przypomniał sobie wszystkie opowieści z dzieciństwa o dawnych domokrążcach, sprzedawcach pamiątek i artefaktów, którzy zawsze cenę wyrażali w liczbie dusz i uczynków. Weź to, a ja kiedyś zgłoszę się do ciebie po zapłatę. Tak, to przywracało wspomnieniom barwy.
Antykwariaty to zdecydowanie brama do innego wymiaru.
– Mogę w czymś pomóc? – Piotr aż podskoczył, wyrwany z tych rozważań. Zapomniał, że takie miejsca również mają pracowników.
Z cienia wyłonił się, a jakże, przygarbiony staruszek z wiankiem siwych włosów. Miał łagodny uśmiech, który mógł umknąć przed wzrokiem rozmówcy i skryć się pod przepastnym przykryciem sumiastych wąsów. Ciemne, niczym węgle, oczy skierował na Piotra.
– Przepraszam – chrząknął, poprawiając garnitur. Przygładził włosy, jakby tym prostym ruchem chciał uwolnić się od kłębiących myśli. – Dzień dobry panu. Wspaniały sklep.
– Dzień dobry. Dziękuję – odparł starzec, zaciskając sękate palce na krawędzi kontuaru. – Szuka pan czegoś?
Piotr omiótł wzrokiem wnętrze i widząc zniszczone tomiszcza na regałach, lub starannie ułożone w równe stosy na podłodze, czy modele statków w butelkach, instrumenty, na których zręczne palce dawnych muzyków odgrywały znajome nuty, czuł, że tak naprawdę po prostu szukał tego miejsca. Niczego więcej.
Jednak tego dnia potrzebował konkretnej rzeczy, choć jeszcze nie wiedział, czym była.
– Owszem – odpowiedział, odwzajemniając uśmiech. – Właściwie, to szukam prezentu dla córki i szczerze mówiąc, myślałem o skrzypcach…
– Instrumenty to zawsze piękny prezent – przytaknął mu sprzedawca. – Zapraszam, kącik muzyczny jest nieco dalej.
– Stainer wydaje mi się rozsądnym rozwiązaniem, Stradivariusy są dla mnie zbyt pretensjonalne – zaczął Piotr, rozglądając się wokół, starając wyłapać każdy szczegół dawnych historii. Niegdyś był miłośnikiem staroci, lecz chyba o tym zapomniał, pogrążając się w pracy i w codziennym życiu. – Zresztą trudno o oryginał. Natomiast… Dobry Boże!
Piotr stanął jak wryty, gdy jego oczom ukazał się zajmujący niemal całą ścianę za ladą olbrzymi gobelin. Wcześniej, skryty w mroku, chował się przed jego wzrokiem, lecz gdy oczy mężczyzny przyzwyczaiły się do ciemności mógł przyjrzeć się niezwykłemu znalezisku.
– Potknął się pan? Przepraszam, muszę tu posprzątać. Pełno tu tego cholerstwa…
– Nie, nie, w porządku – odparł Piotr, nie odrywając oczu od tkaniny. – Czy to jest na sprzedaż?
Arras był, w sposób oczywisty, bardzo stary. Gdzieniegdzie podgryzły go mole, a w niektórych miejscach zwyczajnie pleśniał, lub miał dziury. Jeden z dolnych rogów był niemal w całości czarny, lata wcześniej strawiony przez ogień.
– Co? – zdziwił się staruszek, który widocznie myślami był już przy skrzypcach. – Ach, to. Nie. To tylko ozdoba.
– Jak to tylko? – zdziwił się Piotr, którego gobelin wręcz onieśmielał. Liczne zniszczenia nie tylko niczego mu nie ujmowały, a wręcz nadawały mu wyglądu groźnego wojownika, który na stare lata schronił się w swym zamku, w chwale i niepokonany.
Przedstawiał olbrzymie drzewo, utkane złotymi nićmi, gdzie na końcu każdej z licznych gałęzi zapisane zostało pięknymi, bogato zdobionymi literami, imię i nazwisko. Niektóre zostały zatarte przez czas lub obfite zniszczenia, ale cały, łącznie z bajecznym błękitnym niebem w tle, był wykonany tak misternie, że nie można było oderwać od niego oczu.
– No może nie tylko – przyznał sprzedawca, przyglądając się gobelinowi. – To pamiątka. Osobista.
– Naprawdę? – zachwycił się Piotr, zupełnie zapominając o skrzypcach, za to w pełni przypominając sobie o dawnych pasjach. – Mógłby mi pan coś o nim opowiedzieć?
Starzec spojrzał swymi węgielnymi oczami na niedoszłego kupca instrumentu i po chwili wzruszył ramionami, jakby stwierdził: czemu nie?
– Dobrze, tylko przypominam, że nie jest na sprzedaż – mruknął, ale widząc, że Piotr kiwa głową ożywił się. – Jest w naszej rodzinie od pokoleń. Był oczywiście uzupełniany przez te lata, można zauważyć, w których miejscach są świeższe kolory.
– Magiczny – mruknął Piotr, urzeczony, choć nigdy by nie pomyślał, że kawałek tkaniny może w nim wywołać takie uczucia.
– Dziwne, że użył pan akurat tego słowa.
– Naprawdę? Dlaczego? – Mężczyzna w końcu odwrócił wzrok od ściany i spojrzał na starego antykwariusza, który wyglądał jakby przeszłość, którą gromadził tu latami, ciążyła i jemu.
– Widzi pan te uszkodzenia? Są liczne, bardzo rzadko występują tam, gdzie nie ma nazwisk. Natomiast ten zwęglony fragment, to niemal pół pokolenia ze strony mojej babki.
– To drzewo genealogiczne, tu niemal wszędzie są nazwiska – stwierdził Piotr, oglądając wskazane mu punkty. – Co w tym dziwnego?
– To, że nazwiska zachowane w całości należą tylko do tych moich krewnych, którzy jeszcze żyją – szepnął staruszek, teraz już przestraszony, choć w ciemnych oczach czaił się dziwny blask. – A rodzina mojej babki zginęła w wielkim pożarze pod Warszawą, jakieś sześćdziesiąt lat temu. Musiał pan słyszeć.
Piotr żachnął się. Nie był przygotowany na to, że w tak cudownym miejscu miły starszy pan będzie starał się wcisnąć mu taką bajeczkę. Owszem, był pod wrażeniem samego gobelinu i był gotowy sporo za niego zapłacić, ale straszna w zamyśle historyjka tylko zmiotła cały jego sentymentalny nastrój. Prawdopodobnie pod dywan, gdzie miał leżeć razem z kurzem, aż ktoś w końcu nie zajrzy tam rurą od odkurzacza.
Był nieco rozeźlony, że antykwariusz poświęcił tyle trudu, by zrobić z niego idiotę i już miał przypomnieć o tych nieszczęsnych skrzypcach, bo urodziny córki nie mogły poczekać aż będzie miał lepszy humor, gdy dzwonek nad drzwiami ponownie obwieścił swym urokliwym dźwiękiem nadejście klienta.
Piotr i stary sprzedawca jednocześnie zwrócili na niego wzrok. I obaj w tym samym momencie wstrzymali oddech.
– Wyskakiwać z kasy, ale już! – wrzasnął przytłumionym przez kominiarkę głosem.
– Człowieku, uspokój się – wystękał Piotr, dzwoniąc zębami, które mogły teraz skutecznie zastąpić dzwonek nad drzwiami. – Powoli, to antykwariat, tu nie ma pie…
Rabuś sięgnął dłonią w zanadrze sztruksowej kurtki i przez krótką chwilę nawet się z nią szamotał. Na tyle długo, by Piotrowi przeszło przez myśl, by spróbować go teraz obezwładnić. Widok rewolweru skutecznie odegnał ten pomysł.
– Morda w kubeł – warknął. – Ja nie żartuję.
I jakby na dowód własnych słów wyciągnął w bok rękę z pistoletem i strzelił. Huk, który roztoczył się po antykwariacie uniósł kurz i wydawał się ożywić duchy tego miejsca. Do uszu Piotra, w których ogłuszająco dzwoniło, dobiegł drugi dźwięk. Przypominało stuknięcie, odgłos czegoś spadającego, uderzającego o podłogę. Odwrócił się, by zobaczyć nogi staruszka wystające zza kontuaru.
Mężczyzna w kominiarce rzucił się ku starej kasie i wyszarpnął z niej raptem parę banknotów. Klnąc na czym świat stoi, uciekł, nie oglądając się nawet.
Piotr na klęczkach podszedł do leżącego sprzedawcy. Zbladł i poczuł, że chyba zaraz zemdleje, gdy tuż nad przypiętą do pulowera, na wysokości piersi, plakietką z napisem „Pan Władek” zobaczył szybko rosnącą plamę krwi. Nie mógł pojąć, jak kula mogła tak zrykoszetować, by trafić starca prosto w serce. Przecież złodziej nawet nie celował w tę stronę. Skierował lufę gdzieś w ścianę. Szeroko otwarte oczy pana Władka świadczyły o tym, że jego samego nie ciekawiło to już ani trochę.
Piotr odwrócił się, chowając twarz w dłoniach. Przez zdrętwiałe palce, jak we śnie, zobaczył, że na gobelinie pojawiło się nowe uszkodzenie, z którego wciąż jeszcze sączyła się siwa wstążka dymu. Dziura rozdzielała dokładnie imię i nazwisko.
Władysław Starlecki.