- Opowiadanie: Staruch - Czas milczenia i czas mówienia

Czas milczenia i czas mówienia

Wybuchy, pościgi, dynamiczna akcja, mrowie skomplikowanych psychologicznie bohaterów, płomienny romans, słowotryski – tego u mnie nie będzie. Za to oczywiście będą gadające głowy i trochę technobełkotu.  Jest i sukces – po raz pierwszy pojawiają się opisy przyrody :P.

Dziękuję Wybranietz za krytyczną lekturę. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Czas milczenia i czas mówienia

Miałem ciężką pracę. Wiem, wiem, każdy tak mówi. Ale my, pariasi współczesnego świata, my, którzy nie dajemy mu się wykoleić, my, służący Spójni, lepiej niż inni rozumiemy pojęcie „ciężkiej pracy”. Któż dzisiaj traktuje poważnie hasło: „Tolerancja, Wolność, Szczęście”? Któż kieruje się naszym mottem: „nie osądzać, tylko pomagać”? Któż docenia nasze poświęcenie służbie? Któż wreszcie rozumie cele, jakie nam przyświecają? A problemy, którymi się zajmujemy, dotyczą nierzadko całej ludzkości.

Taki problem pojawił się w Arzamasie-19. Ojczym Piotr Judasz II wysłał mnie, bym zbadał sprawę na miejscu i podjął właściwe działania. Co stało się w Arzamasie-19? Kluczem do wszystkiego tego, co tam zaszło, był Lichodiejew, mój gospodarz i przewodnik, a jednocześnie jedyny uczestnik badań nad „anomalią cyrkonową”.

Zaczęło się od wielogodzinnej podróży samolotem, który, jak się wydawało, tylko wisiał nad olbrzymimi połaciami lasu, skrytego wśród śniegu. Tajga. Majestatyczne drzewa, rachityczne krzaki i pustka. Nie skalana jeszcze śladami człowieka ani zwierząt. 

Gdy w końcu dotarłem na miejsce, pierwsze, co mnie uderzyło, to – pustka. Znowu. Ale tym razem tworzyły ją opuszczone budynki, wybite szyby, porzucone pojazdy. Arzamas-19. Jedno z sowieckich miast-widm (choć „miasto” to nazwa trochę na wyrost), które Putin przeksztacił w tajne stacje badawcze. Dziś, świetnie wyposażone i oddalone od wścibskich oczu, służą nauce. Z reguły każda stacja przeznaczona jest dla jednego tylko naukowca. Tak łatwiej kontrolować, co też jajogłowi tam pichcą. Resztę załatwiają sztuczne inteligencje oraz automaty.

 

***

 

Z Lichodiejewem spotkałem się w jego laboratorium. Akurat nalewał sobie coś z paskudnie wypalcowanej butelki do kubka.

– Czego? Po cholerę cię tu przyniosło? – Spojrzał na mnie z wyraźną wrogością. – Napijesz się, ciot… yyy, bracie?

Wyciągnął do mnie rękę z kubkiem, który ostatni kontakt ze zmywarką miał, zdaje się, w zeszłym stuleciu.

– Dziękuję – odparłem. – Ciotka nie przeszkadza.

Wszyscy przecież wiedzieli, że tak nazywa nas ulica. Potężni, tłuści, bezwłosi mężczyźni. Od razu widać, co za jedni!

– Zawsześ taki małomówny? Słów ci szkoda? – mruknął fizyk.

– Nie zawsze. Jeszcze się przekonasz. Obiecuję.

I tutaj zdziwił mnie po raz pierwszy. Zerknął na mnie spod tych swoich krzaczastych brwi, schylił się, otworzył dolną szufladę biurka (strasznie zaskrzypiała) i po dłuższych poszukiwaniach wyjął z niej styropianowy kubek. Zakurzony, ale czysty.

– No to zacznijmy od początku. Na przywitanie – zachrypiał, zamaszystym ruchem nalewając płyn z butelki do kubka. – Aby nam się dobrze współpracowało. I, klnę się na Ciołkowskiego i Kapicę, więcej cię ciotą nazywał nie będę! Twoje najlepsze!

Podniósł swój kubek, wychylił go do dna. Zrobiłem to samo – i świeczki stanęły mi w oczach. Gardło, przełyk i żołądek zaczęły palić żywym ogniem, a ja zwyczajnie się zakrztusiłem.

– Co, zimne? – zatroskał się szafarz trunku. – Dopiero ze śniegu wyjąłem.

– Ile… ile procent? – wychrypiałem.

– Aaa, nieprzyzwyczajony. Jakieś dziewięćdziesiąt. Chyba. Wiesz, ja tu hołduję starym rosyjskim zwyczajom, behemotowskim. Ale do pracy tylko wódka. Spiryt jest na specjalne okazje! – Mrugnął do mnie łobuzersko. I od tego mrugnięcia go polubiłem.

Lichodiejew był trudnym człowiekiem. Apodyktycznym, zwykle milczącym i zamkniętym w sobie, ale miewał chwile, gdy wybuchy nieopisanej aktywności, przeradzającej się w agresję, napędzały go przez całe dnie. Zdaje się, że tak manifestowało się jego uzależnienie od alkoholu. Ale, mimo alkoholizmu, Lichodiejew był chyba najgenialniejszym fizykiem naszego pokolenia. To on zapoczątkował doświadczenia z masą cząsteczek. Powtarzał mi to tyle razy, że zapamiętałem: „jeśli uda ci się zmniejszyć potencjał pola Higgsa, zmienisz także działanie boskiej cząstki; a to ona, ona nadaje masę wszystkiemu”. Dawno temu rozpoczął nawet doświadczenia z uzyskiwaniem masy ujemnej pod kątem podróży z prędkościami nadświetlnymi, ale pewnego razu upił się tak, że zarzygał caluśki mundur marszałka Związku Demokratycznych Republik Radzieckich, wizytującego ośrodek doświadczalny. I wylądował w Arzamasie. Co chyba sobie chwalił, bo pił już bez przeszkód, a swoje doświadczenia i tak prowadził dalej. Arzamas posiadał wszystko, czym dysponuje współczesna, zaawansowana nauka – miał nawet własny akcelerator cząstek. Co prawda tylko o obwodzie dwudziestu siedmiu kilometrów; maleńki, taki jak stareńki Wielki Zderzacz Hadronów. Zupełnie jednak Lichodiejewowi wystarczający.

Tak oto stacja stała się idealną wyspą Robinsona, na której i ja się znalazłem. Skoro miała już swego Crusoe, obsadziłem rolę Piętaszka.

 

***

 

Pobudka następnego dnia była nadzwyczaj ciężkim przeżyciem. Na szczęście koło łóżka znalazłem butelkę wody i w południe zdołałem zwlec się do stołówki. Tam już czekał na mnie Lichodiejew.

– Łupie, co? I suszy? – odezwał się lekko zachrypniętym głosem.

Zdołałem tylko skinąć głową.

– I helikoptery też są, nie?

Nie byłem w stanie poruszyć językiem, zeschłym na wiór.

– Masz, bracie. – Podetknął mi pod nos śmierdzącą etanolem, brudną szklankę. – Czym się strułeś, tym się lecz.

Poczułem dziwne, gwałtowne harce w brzuchu. Zdecydowanie nie były to motyle.

– No dawaj, dawaj. Chcesz tu ze mną zostać, musisz się nauczyć pić jak człowiek!

Z trudem przełknąłem haust płynu. Kiedy już trafił do żołądka, koniecznie zechciał wydostać się w szeroki świat i podjechał mi do gardła. Ostatkiem sił powstrzymałem wymioty i zapędziłem skubańca z powrotem. Po kilku takich kursach, jakby windą z parteru na poddasze i znów na parter, poczułem się, ku własnemu zaskoczeniu, znacznie lepiej.

Wyszarpnąłem mu szklankę z ręki i przechyliłem do dna.

– No, mołodiec! Nasz człowiek, bez aszybki! – uradował się Lichodiejew. – Mów mi: Nikołaju Osipowiczu.

Czemu tak się rozwodzę o tym, było nie było, gastronomicznym incydencie?

Bo, o dziwo, od tej chwili Lichodiejew nie miał przede mną żadnych tajemnic. Jak gdyby wspólne picie uczyniło nas członkami jednego stowarzyszenia, ba, nawet braćmi krwi. Wdzięczny mu jestem za to, że nigdy nie zająknął się o mojej aparycji. A było się o czym jąkać – sto pięćdziesiąt kilo żywej wagi, do tego twarz poczciwego imbecyla. Skutki terapii, którą musi przejść każdy wtapiający się w Spójnię. Z powodu błędów tych, po których przejęliśmy aktywa i część złej sławy, a których wiarę wyklęliśmy, każdy z nas musi przejść specyficzną terapię hormonalną. Jej główny cel to zlikwidowanie popędu płciowego. Wygląd akolitów jest nieplanowanym efektem ubocznym. 

I tak Arzamas (a raczej to, co ukrywał), stał się dla mnie kolejnym zadaniem. Okazało się, że ostatnim.

 

***

 

Następnego dnia wybraliśmy się na „poligon”. Tak Nikołaj Osipowicz nazywał szmat pustego terenu, rozciągającego się między drzewami tajgi, położonego tuż za szkieletami niewykończonych budynków. Zaskoczyło mnie to, co zobaczyłem. Jakby stado olbrzymich kretów wykopywało się tu na powierzchnię. Teren usiany był mniejszymi i większymi kraterami, obok których leżały sporej wielkości złomy skalne. Niektóre z nich musiały się niedawno topić, bo pozastygały w fantazyjne kształty. O panujących tu czasem temperaturach świadczył również kompletny brak śniegu. Całość otoczona była topornym ogrodzeniem, byle jak zbitym z bali. Niewysokim, sięgającym trochę ponad kolana.

– I co? – Podparł się pod boki, najwyraźniej dumny z pobojowiska.

– I nic. Co ma być?

Podrapał się stropiony po głowie.

– Ano tak, zapomniałem, że dopiero ja cię mam wprowadzić. To są próbki, które wyciągnąłem spod ziemi.

Wzruszyłem ramionami. Dalej nie rozumiałem.

– No, ze skorupy, a nawet z płaszcza.

– Po co?

– Widzisz, moi drodzy i szanowani koledzy z Instytutu Nauk o Ziemi Rosyjskiej Demokratycznej Republiki Radzieckiej – głos fizyka ociekał wręcz kpiną – dorwali się do nowych zabawek. I zamiast, jak prezydent przykazał, badać warstwy naszej planetki swoimi falami sejsmicznymi, wzięli się za neutrina. Sami nie wiedzieli, czego szukali, ale znaleźli!

– Co niby? – Udawałem znudzonego.

Lichodiejew wyraźnie się wtedy zaperzył.

 – A anomalię, na głębokości jakichś stu siedemdziesięciu kilometrów. Prawdopodobnie wielką koncentrację cyrkonu.

– Takie to dziwne? – Dalej nie rozumiałem.

– Ano tak. Bo we wnętrzu tej masy cyrkonu jest coś, co dla neutrin jest niepenetrowalne. A to przeczy znanej nam fizyce. Geolodzy sprzedali temat fizykom, fizycy wojsku, a wojsko mnie. I powoli staram się ten cyrkonowy dysk, bo taki ma kształt mniej więcej, wyciągnąć.

– Z takiej głębokości?

Lichodiejew spojrzał na mnie koso.

– Oj, niedowiarku ty jeden. Nie wierzysz widać w moc spirytu i ojczulka Lichodiejewa, co?

I tu wdał się w jeden z tych swoich licznych monologów, z których rozumiałem z reguły tylko spójniki. W każdym razie zapamiętałem pewne hasła, może się przydadzą towarzyszom mądrzejszym ode mnie: „energia pola Higgsa”, „morze Diraca”, „kontrolowana zmiana parametrów boskiej cząstki”, „nietypowa chiralność”, „podwójne łamanie symetrii”. Ten naukowy bełkot trwał czasem nawet kilka kwadransów. Z tego, co zrozumiałem, nadawał skałom w określonej precyzyjnie przestrzeni sferycznej – masę ujemną. Resztę robiła grawitacja, wypychając skały na powierzchnię, gdzie efekt „ujemnej masy” był usuwany. Ostatni, najmniejszy już problem, tkwił w tym, ile zewnętrznej warstwy takiego pakunku trzeba było przeznaczyć na zdarcie się podczas wędrówki przez warstwy skalne ku powierzchni. Stąd – ślady eksperymentów, które widziałem w tajdze.

 

***

 

Nudziłem się.

Lichodiejew wciąż przesiadywał na mostku. Mostkiem nazywał swoją pracownię, z której kierował wszystkimi badaniami. Mogłem mu tam co prawda towarzyszyć, ale cóż to za przyjemność gapić się w skaczące cyferki na ekranach, nie wiedząc, co znaczą?

Wybrałem się więc na spacer w tajgę. Ktoś widocznie pomyślał kiedyś o takich jak ja, bo w składziku stało kilka par miejscowych, „kamusnych” nart. Czym „kamusne” narty różniły się od zwyczajnych? „Kamusne” nigdy się nie ześlizgiwały na podjazdach. Ponadto były nadzwyczaj szerokie, co przy moim ciężarze znacząco pomagało w spacerze.

I tak, krok za krokiem, oddech za oddechem, zagłębiłem się w tajgę. Nic tak nie oczyszcza organizmu z resztek wódki, jak zmęczenie i mroźne powietrze.

 Po drodze, co oczywiste, najpierw rzucają się w oczy drzewa – olbrzymie limby, nieco mniejsze jodły. Przygięte ciężarem śniegu, czekają tęsknie na wiosnę. Później zaczyna się dostrzegać gałęzie, tu i ówdzie upstrzone kleksami szyszek. Aż w końcu fascynować poczynają kolory: zieleń igieł, czerwień brusznic, żółć zamarzniętych kapeluszy maślaków. Wszystko to przytłoczone bielą, bielą o tysiącu odcieni – błękitnawym, szarawym, srebrzystym i takimi, których nawet nie potrafię nazwać.

Dziewiczy, nietknięty przez człowieka las ma jedną upiorną właściwość – otwiera przed wędrowcem drogę, jednocześnie ją za nim zamykając. Gdyby nie ślady nart na śniegu, zabłądziłbym już pierwszego dnia.

Dostrzegłem w końcu pierwszą oznakę życia w tym, zdawałoby się, drzewnym pustkowiu. Trop jakby na sznurek nawleczonych, talerzykowatych śladów przecinał moją ścieżkę. Zrobiłem fotkę komórką i sprawdziłem w sieci – rosomak. Największy zbój tutejszej przyrody, miejscowy wicekról. Obchodzi swoje rewiry, nawet w tajdze zawsze potrafi wynaleźć coś jadalnego. Nie pogardzi niczym: wnętrznościami, sierścią czy rogami. Doskonały drapieżnik zawsze znajdzie sobie ofiarę.

 

***

 

Po kilkunastu dniach, kiedy już prawie przywykłem do trybu życia Lichodiejewa – szklanka wódki na czczo, przed obiadem i przed snem – pewnego pięknego, słonecznego poranka Nikołaj Osipowicz uroczyście oznajmił:

– Jutro pościmy! Ani kropelki!

Zaniepokoiłem się nie na żarty, bo to zwiastowało coś niecodziennego.

– Spróbujemy skurczybyka jutro wyciągnąć. Wszystkie dane sprawdzone wte i wewte, maszyneria przygotowana, to i wyciągniemy toto jak szczupaka z jeziora. Przyjdź rano na mostek!

Kiedy kornie zameldowałem się następnego poranka we wskazanym miejscu, Lichodiejew w napięciu obgryzał paznokcie.

– Na ten monitor patrz! – Wskazał palcem. – Tu się powinien wynurzyć. Za… jakieś dwadzieścia minut.

I rzeczywiście. Jeszcze przed upływem tego czasu ziemia we wskazanym miejscu zabulgotała, jakby w wielkim garnku zaczęło coś wrzeć. W końcu jarząca się jasnopomarańczowo kula skały zawisła nad powierzchnią gruntu, a potem delikatnie na niej osiadła.

– Mamy tego matkojebcę! – wrzasnął fizyk. – Chodź, zobaczymy go z bliska!

Z bliska „matkojebca” wyglądał nieefektownie. Ot, bryła stygnącej magmy o średnicy jakichś trzydziestu, góra pięćdziesięciu metrów. Na poligonie było sporo większych.

– Co, wrażenia nie robi? – Nikołaj Osipowicz mrugnął do mnie. – Zobaczymy co będzie, jak obstukamy to całe gówno, które go oblepia. Poczekaj tu na mnie momencik.

Wpadł z powrotem do budynku z mostkiem. Po chwili z kulą materii stało się coś dziwnego – poczęła drżeć jakby atakowana kolejnymi, coraz częstszymi mikrowstrząsami sejsmicznymi. Niewielkie łuski stygnącej skały zaczęły najpierw powoli, a potem coraz szybciej opadać na ziemię. Jakbyśmy obierali jajko ze skorupki, tarasującej drogę do żółtka.

Lichodiejew przybiegł z powrotem do mnie. Z niedowierzaniem przyglądał się temu, co wyłoniło się spod warstw skały. Wtem wciągnął ze świstem powietrze do ust i wyszeptał tylko:

– O Matko Przenajświętsza!

Przed nami, pyszniąc się błyszczącą w promieniach południowego słońca, złotawą skorupą, stało coś, co wyglądało jak latający spodek. UFO – znaczy się.

 

***

 

Lichodiejew odbył jedną, jak się okazało, kluczową rozmowę telefoniczną. Gadał ponad godzinę, a potem wyszedł do mnie blady, zlany potem, ale uśmiechnięty.

– Mam go tylko dla siebie! Na miesiąc! Ściśle tajny projekt wojskowy! – wrzasnął z triumfem.

I się zaczęło. Łaził koło naszej zdobyczy, macał, skrobał, brał próbki. Próbki i skorupy pojazdu, i skał, które się z nim wynurzyły. Do tego cmokał, bezustannie cmokał.

A potem nastąpił tydzień, w którym prawie go nie widziałem, a zapasy spirytusu pozostały niemal nieuszczuplone.

W końcu wezwał mnie na mostek.

– Wiem, że musisz Spójni składać swoje raporty. Obiecałem twoim szefom we wszystko cię wtajemniczać. A ja spłacam długi wdzięczności! – Huknął pięścią w biurko. – O wszystkim będę cię informował na bieżąco. No, w miarę. Z tym, że na razie milczy nasz spodeczek. Ale ja znam wypróbowane metody, co to je NKWD doprowadziło do perfekcji.

Roześmiał się na całe gardło, a mnie dreszcz przebiegł po plecach. Spójnia też miała swoje sposoby. Spójnia. Najpotężniejsza organizacja naszych czasów. Potęga i bogactwo. Ale przede wszystkim: wiedza.

Kto i kiedy pomógł Lichodiejewowi, tego nie wiem. Ale musiała to być pomoc konkretna, kluczowa, może nawet ratująca życie? Bo takie oddanie rzadko widywałem nawet w naszych szeregach. A i sam ZDRR odnosił się do Spójni wyjątkowo przyjaźnie, by nie rzec: wiernopoddańczo. Też najwidoczniej w czymś pomogliśmy.

Wychodziłem już, gdy Nikołaj Osipowicz zatrzymał mnie gestem i spojrzał jakoś koso.

– Jak to u was leci? Wolność, równość, eee…

– Wolność, tolerancja, szczęście – poprawiłem.

– Tak, tak. Wierzycie jeszcze w te głupoty?

Nie odpowiedziałem.

 

***

 

Coraz więcej śladów życia w tej wymarłej, zdawałoby się, tajdze dostrzegałem. Spotkałem się z łosiem. Przestraszył mnie śmiertelnie. Przemierzał polanę bezszelestnie, prawdziwy pancernik puszczy. Tylko ogromne łopaty przesuwały się majestatycznie na tle gałęzi. Sunął, nie śpiesząc się, po skorupie zmrożonego śniegu. Gdy potem próbowałem iść jego śladami – zapadłem się po pas.

 

***

 

Z następnego miesiąca pamiętam jakieś strzępy, migawki. Tyle się działo. A i odstawienie wódki nie pomagało na koncentrację.

Lichodiejew co i rusz przybiegał, rzucał sakramentalne: – Mało czasu, bladź, mało czasu – i relacjonował mi postępy badań.

– Słuchaj – mówił pewnego poranka nad talerzem jajecznicy ze szczypiorkiem. – Zbadałem te minerały, które opadły z naszej zdobyczy. To cyrkony. Krzemiany cyrkonu. Da się zbadać ich wiek, choć datowanie jest dosyć trudne i niepewne. Ale wychodzi na to, że mają około czterech miliardów lat. Ten spodek niemalże widział narodziny naszej Ziemi. Jak on wytrzymał cały ten czas w skorupie i płaszczu? Bo to, że znaleźliśmy go na głębokości prawie dwustu kilometrów, pozwala sądzić, że nurkował i głębiej. W końcu: Ziemia żyje, cały czas w jej wnętrzu coś płynie do góry, coś tonie. Powinno zgnieść ten talerzyk jak kartkę papieru. A jednak nie, obrósł tylko tymi kryształami i jakby… czekał. Powiedziałbyś, że może zbudowany jest z czegoś superwytrzymałego? Nieee, zwykły tytan i iryd z domieszkami miedzi oraz żelaza. Ale jest w tych próbkach coś dziwnego. Wiesz, wrzucę fragment do akceleratora i zobaczę, co wyjdzie. Niby jest zbudowany ze zwykłych metali, a wejść do środka mi się nie udało. Skąd wiem, że nie jest jednolity? To elementarne, drogi Watsonie. – Tu puścił do mnie perskie oko. – Zmierzyłem jego ciężar i objętość. Wychodzi, że musi być pusty w środku. Dobra, lecę na mostek, bo do zrobienia mnóstwo, a czasu nie przybywa. Już nawet prawie nie śpię, tylko podrzemuję przy instrumentach.

W pośpiechu, mając jeszcze pełne usta jajecznicy, wybiegł ze świetlicy.

 

***

 

Kiedy Lichodiejew znikał na całe dnie, ja wyruszałem na piesze wycieczki. Towarzystwo oprószonych śniegiem sosen wystarczało mi aż nadto. Wydawało mi się wcześniej, że tajga jest pusta i bezludna. Nic bardziej mylnego. Wystarczy przystanąć, posiedzieć chwilę w ciszy. Nagle nad głową pojawi się burunduk, jedna z syberyjskich wiewiórek. Zaaferowana pobiegnie gdzieś szukać nasion.

Raz widziałem nawet sobola. Piękne zwierzątko. O ślicznym, cieplutkim futerku. Jakoś kojąca była myśl, że w skórki zdarte z przodków mojego leśnego znajomka odziewali się Iwan Groźny, Piotr Wielki, Stalin, Władimir Władimirowicz, Ojczym. Kojące poczucie ciągłości.

Tak, tajga koiła rozedrgane nerwy.

 

***

 

Zmęczony spacerami w tajdze, zawsze sypiałem głęboko. Lichodiejew wyrwał mnie pewnego razu z takiego snu bez snów.

– Wstawaj! – Szarpał mnie za ramię. – I chodź! Już wiem!

Nie czekając na mnie, pobiegł na mostek. Narzuciłem na siebie jakieś cieplejsze ciuchy i, chcąc nie chcąc, powlokłem się za nim.

– Nic nie pomagało! Światło, prąd, nawet semteks – gorączkował się uczony. – Ale najprostsze rozwiązania są najlepsze, nie? Jak nasz talerz wyciągnęliśmy spod ziemi? Nadając mu ujemną masę! A gdyby tak nadać taką masę tylko górnej połowie spodka? Toż odleci, jak przykrywka z garnka. – Cieszył się jak dziecko.

Już wiedziałem, w który monitor patrzeć. Lichodiejew gmerał coś przy klawiaturze, nagle walnął z rozmachem w klawisz enter.

– Patrz teraz, na tego rosomaka w dupę ruchanego! – Aż zawył z radości.

Rzeczywiście, stało się, jak mówił. Górna połowa spodka delikatnie, jak na szynach, uniosła się i zawisła dwa metry nad tym, co pozostało na ziemi. Środek jarzył się słabo, skrzył delikatnie pastelowymi, bladymi kolorami. Lichodiejew ruszył biegiem do drzwi, zahaczył łokciem o futrynę, rzucił soczyste „job twoju mać” i już był przy spodku. Kiedy do niego dołączyłem, z otwartymi ustami patrzył do środka.

– Ładną perełkę połknęła nasza szczuka, co? – wykrztusił.

Spodek był pusty. Jego wnętrze przypominało trochę perłopław, bo lekko opalizowało. Ale nie tylko dlatego – w środku leżała lustrzana kula, wielkości głowy człowieka.

– Bladź! No i masz, matrioszka. Zagadka w zagadce, żeby tych ufoków piorun jebnął!

 

***

 

Dwa dni później rzucił do mnie przy śniadaniu:

– Wot, swołocz.

Teraz wódkę piłem wyłącznie rano, do towarzystwa. Czy Nikołaj Osipowicz pił zgodnie ze swoim zwyczajem także w południe i wieczorem, tego nie wiedziałem. Widywałem go tylko przy śniadaniach, zanim znikał na mostku zaaferowany badaniami.

– Swołocz kto? – Nie zrozumiałem.

– A nasza perełka. Też taka niedostępna. Nic jej nie przenika, nawet neutrina. Musiałem zadzwonić do jednego znajomka. Przyleci jutro ze swoim majdanem, a ty się masz zamknąć w swojej gawrze i nie wychodzić. Taki warunek!

– Bo?

– Bo nawet u nas nikt nie wie, czym się zajmuje Konstanty Pietrowicz. Czyli mój znajomek. Ale mogę ci powiedzieć w zaufaniu… Bo mogę, nie? – Spojrzał na mnie koso.

– Oczywiście.

– No, komsomolskaja dusza. Kostia przywiezie jakiś próbnik, działający na grawitonach. Nawet Amerykańcy i Kitajcy czegoś takiego nie mają. Jak Konstanty nam nic nie powie o mojej perełce, to już nikt. W każdym razie pamiętaj: jutro masz nawet szczać do umywalki! Żeby cię nikt nie zobaczył, bo podobno obstawa Kostii strasznie nerwowa jest!

Wypił do dna, zakąsił słoniną oraz cebulą i majestatycznie, bez zataczania, udał się na mostek.

Nie wychodziłem kilka dni. Nie musiałem. Opiekun Kostii z ramienia Spójni sam mnie znalazł. Nie potrzebowaliśmy długo konferować.

 

***

 

Kiedy pierwszy raz wyszedłem po wyjeździe tajemniczego gościa, oddaliłem się od ośrodka w nieco innym kierunku niż zwykle. Po dwugodzinnym marszu natknąłem się na olbrzymi wiatrołom. Leżały tu setki drzew, które zdawały się oddawać hołd jakiemuś wyimaginowanemu władcy, jak jeden pień powalone w tym samym kierunku. Wszystkie były chuderlawe, niby przewrócone tyki na chmielowsku. Nie dałem rady iść dalej: pnie były może i cienkie, ale masa splątanych korzeni, które ciągnęły za sobą – olbrzymia. Ziemia w tajdze nawet latem rozmarza tylko na kilka, kilkanaście centymetrów. Niżej jest wieczna zmarzlina. Toteż korzenie drzew nie rosną w głąb ziemi, ale jakby „wszerz”. A płytko zakorzenione drzewo przewróci nawet mocniejsze dmuchnięcie.

Musiałem zawrócić.

 

***

 

Nikołaj Osipowicz obudził mnie znów w środku którejś z następnych nocy. Zaczęło mu to chyba wchodzić w nawyk. Blady jak syberyjski śnieg, nalał mi szczodrze do szklanki. Musiał być już prawie kompletnie pijany, bo nie uronił ani kropli. Ręce mu drżały, ba, latały, tylko na trzeźwo.

– Już wiem, jak nam perełka chce coś powiedzieć. Tylko za bolca nie wiem, co! – Trochę bełkotał, ale jednak trzymał się dzielnie. – I, bladź, coraz bardziej mi się to nie podoba. Mówiłem ci, że wrzucę próbki stopu, z którego zbudowany jest szczupaczek, do akceleratora? I okazało się… – Splunął zamaszyście na ziemię. – Wiesz, że cząstki to są takie ministruny? No, tak jakby drżą, z określoną częstotliwością. A te atomy spodeczka, a raczej cząstki, z których są zbudowane, z inną. Inną niż nasze, ziemskie. Ba, co tam ziemskie, wszechświatowe! Niewiele, ale jednak inną. Jakby ktoś się ze mną bawił w kotka i myszkę. Mali, zieloni, ochujali jebańcy! A może wcale tak nie wyglądają?

Huknął pięścią w stolik i pociągnął solidny łyk prosto z butelki.

– Jeszcze coś?

– Jeszcze! Grawitony nam powiedziały, że nasza kulka to jedna wielka nitka RNA. Do tego utrzymywana w całości przez siły, których nie rozumiem. Jakieś oddziaływania grawitacyjno-silno-słabe? Ale to pikuś! Jeśli przypomnisz sobie cyrkony, a właściwie ich wiek, to wychodzi na to…

Lichodiejew zamarł na chwilę, jakby się zawiesił. Widziałem takie zachowanie już wcześniej. Człowiek tak zatapia się we własnych myślach, że dosłownie opuszcza ten świat. Widząc jego zmarszczone jak zaspy czoło domyśliłem się, że w świat, w którym bawił teraz, nigdy bym za nim nie podążył.

Trąciłem go kubkiem.

– Co dalej?

Nalał mi ponownie, sam łyknął z gwinta i ciągnął:

– Wychodzi na to, że to może być najstarsza cząsteczka RNA na Ziemi. Znaczy jej model. Menda! Wiesz, co to znaczy? – Ale, nie tłumacząc, perorował dalej: – Najpierw myśleliśmy z Kostią, że koduje jakieś monstrualne białko. Albo kilka. Ale nie, bo odkryliśmy, że kodony układają się w ten sam sposób, czy czytać je od jednego końca nitki do drugiego, czy wspak. Czyli to jakiś model, do tego zawierający zaszyfrowane przesłanie? Może w takim razie to jakaś liczba, zapisana w układzie trójkowym? W środku jeszcze większa niespodzianka. W każde wiązanie między zasadami jest wszyty jeden atom. Całe spektrum układu okresowego. A nawet i poza nam znany, bo jest tam sto trzydzieści pierwiastków. Co to za kalambury, do jasnej popierdolonej?!

Ostatnie zdanie wykrzyknął już w kierunku okna, za którym stał na poligonie, niewidoczny w mrokach nocy, spodek. Nagle wybiegł na zewnątrz.

– Widzisz? Widzisz? – Wskazywał ręką na niebo. Może to dlatego, że byłem prawie równie pijany jak on, zdawało mi się, że po niebie bezszelestnie przesuwa się latający talerz, zasłaniając gwiazdy. Do dziś myślę, że to były tylko omamy alkoholowe, jakieś początkowe stadium delirium.

Zdołał jeszcze tylko wykrzyknąć:

– Szpiegować przylecieliście, co?! Czego ode mnie chcecie, pojeby?!

Potem załkał tylko: – Grisza! Griszeńka!!!

I padł jak martwy w śnieg. Już to kiedyś widziałem. Na upojonych alkoholem gwałtowna zmiana temperatury wdychanego powietrza działa jak uderzenie obuchem w łeb. Zarzuciłem go sobie na ramię i zaniosłem do jego kwatery. Właściwie nie różniła się od mojej, za wyjątkiem zdjęcia wiszącego nad łóżkiem. Znacznie młodszy, szeroko uśmiechnięty Lichodiejew obejmował pulchną kobietę, a przy jego nogach stał kilkuletni szkrab. Prawie zrozumiałem, dlaczego wlewa w siebie litry alkoholu. Rzuciłem nieprzytomnego na posłanie i udałem się do siebie. Pogrzebałem w moim kuferku z narzędziami, zawierającym standardowe wyposażenie akolity Spójni. Skrzynka mieściła spory zestaw rupieci, mogących się przydać w różnych nieciekawych sytuacjach. Spomiędzy tabletów z wielojęzycznymi wersjami Tory, Biblii, Koranu, posążka Buddy, krzyża, gwiazdy Dawida i innych zakazanych śmieci, wyjąłem prawosławny krzyżyk, mniejszy od dłoni. Zaniosłem go do Lichodiejewa i położyłem obok niego na poduszce.

 

***

 

– Bardzo wyprawiałem? Wczoraj, po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy, urwał mi się film.

Jakoś dziwnie się we mnie wpatrywał. Od “zapoju” Nikołaja Osipowicza minęły już trzy dni, ale dopiero teraz pokazał mi się na oczy.

– Ujdzie. – O wzywaniu Griszeńki wolałem nie wspominać. A także o spodku-omamie.

– Ty to przyniosłeś? Po co? Przecież sami tego zakazaliście. – Wyciągnął do mnie dłoń z leżącym na niej krzyżykiem.

– Ja. Podobno czasem pomaga.

Nie skomentował. Zapatrzył się tylko w sosny za oknem i jakby nigdy nic rzucił:

– Na czym skończyliśmy?

– Na nitce. I pierwiastkach.

– A, tak. Pierdolone zgadywanki. Kostia pomógł. Na szczęście do obsługi aparatury z grawitonami potrzeba monstrualnej mocy obliczeniowej, więc ma do dyspozycji jedyne u nas liczydło na kubity. Bo doszliśmy do wniosku, że te pierwiastki muszą być jakimś kodem. Liczbą w systemie stutrzydziestkowym? Spróbowaliśmy. Choć to liczba-Lewiatan. Nasza nitka, gdyby ją rozwinąć, miałaby ponad tysiąc pięćset kilometrów długości. To daje ponad pięć biliardów zasad. Czyli pięć biliardów tych pojedynczych atomów, znaków, cyfr, upakowanych w wiązaniach zasad. A to w układzie stutrzydziestkowym…

Odbiło mi się poranną wódką. Lichodiejew zaśmiał się krótko, szczekliwie.

– Dobra, dobra. Będę się streszczał. No w każdym razie: to spora liczba. Wymyśliliśmy, że jak już się porozumiewać, to za pomocą liczb pierwszych. Ale nie byle jakich, tylko możliwie sporych, o największym iloczynie. Inaczej po cóż by ten Lewiatanik był taki gruby? I rzeczywiście, nasz cyfrowy potworek to suma dwóch takich liczb. Niezawodna hipoteza Goldbacha. Notabene, te liczby pierwsze były jeszcze przez nas, ludzi, nieodkryte. Bez liczydła Kostii rachowalibyśmy do usranej śmierci chyba. Co dalej? Mieliśmy trzy liczby…

– Trzy?

– No tak, jeszcze tę palindromiczną, zapisaną w kodonach RNA. Wymnożyliśmy i…

Tu słowotok zamarł w jednej chwili, jakby ktoś zatamował strumień wywrotką kamieni.

– I?

Lichodiejew otrząsnął się z zamyślenia, rzucił nerwowo głową.

– Dostaliśmy w wyniku coś, co, jak nam się wydaje, po odpowiednim przetworzeniu jest parą odczytów temperatury. Zapisaną w niesłychanie wymyślny sposób. Dwa i siedemset dwadzieścia sześć tysięcznych kelwina oraz trzy tysiące pięćdziesiąt siedem koma siedemset pięćdziesiąt trzy jednostki w tej skali.

– Tyle zachodu o przepis na jajko na miękko?

– O, widzę, że też cię to ruszyło. Rozgadałeś się. – Mrugnął do mnie, ale tym razem jakoś niepewnie, bez ikry. – Nie, nie, to nie takie temperatury. Ta pierwsza to temperatura promieniowania reliktowego obecnie. A druga: temperatura z takiego okresu istnienia Wszechświata, gdy to promieniowanie właśnie powstawało.

Wzruszyłem ramionami, co wyraźnie rozsierdziło Lichodiejewa.

– Jakby jebańcy mówili: dziś jest taka temperatura, i tu jesteśmy. Wtedy była owaka. I też tam byliśmy, mogliśmy ją precyzyjnie zmierzyć. Tylko że to nie ma sensu! Żadnego!

– Bo?

– Bo taka temperatura panowała wtedy, gdy Wszechświat miał trzysta tysięcy, góra pół miliona lat.

– Problem?

– A problem, problem, niedouczony ćwoku – rzucił ze złością. – Bo wtedy istniały tylko wodór i hel. O miedzi, żelazie, tytanie i innych materiałach budulcowych naszego talerzyka nikt jeszcze nie słyszał. Jeszcze nie zapaliły się supernowe, w których miały powstać. Zresztą w ogóle żadne gwiazdy jeszcze wtedy nie istniały. Jakieś jaja to są!

– Jaki z tego wniosek?

– No właśnie, na razie brak. A właściwie mnóstwo, ale żaden optymistyczny. Coś ufoki przeginają, tylko jeszcze nie wiem, dlaczego. Kojarzy mi się to z taką zabawką dla dzieci – kwadratowy otwór: wciskasz sześcian, okrągły: wpychasz walec. Za łatwo to wszystko, za prosto… Muszę trochę pomyśleć, zastanowić się. Aha, a ty pewnie chciałbyś coś zameldować temu swojemu Ojczymowi? Dobrze, daj mi dobę, zgoda? Jutro powiem ci, czego się domyślam, bo to, co wiem, ty też już wiesz.

W nocy przeprowadziłem długą rozmowę z Ojczymem. To znaczy – długą jak na moje standardy. Trzy minuty. Wszak wszystko było już jasne jak słońce.

 

***

 

Ostatni spacer w arzamasowym lesie? Brzmi to strasznie pompatycznie, ale czułem dziwny żal, żegnając się z tą obojętną, lodowatą, acz tak piękną puszczą. Szedłem przed siebie, nie patrząc. Pchnięty niespodziewanym odruchem, przytuliłem się do modrzewia i zamknąłem oczy. Otrzeźwił mnie cichy pisk.

Nad moją głową, na pniu, przycupnęła wiewiórka. Popielica „krasnochwostka”. Ciemnoszare futerko o popielatym odcieniu, z rdzawym pasem biegnącym przez cały grzbiet aż do końca rudawego ogona. Przepiękne zwierzątko. Przerażona wiewiórka nakryła się puszystym ogonkiem. Ciekawa strategia obrony: udawać, że świat dookoła nie istnieje – przemknęło mi przez głowę. Odwróciłem się i wolno odszedłem.

Kiedy dziś myślę o Arzamasie, pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to właśnie ta wiewiórka.

 

***

 

Do naszego umówionego spotkania nie doszło. A raczej – doszło wcześniej. Po śniadaniu, kiedy akurat brałem prysznic, Lichodiejew mało nie wykopał drzwi z zawiasów.

– Nie ma go, skurwysyna jednego! Wyparował! – wrzasnął tak głośno, że poważnie zacząłem martwić się o swoje bębenki. Był całkiem, zupełnie, krystalicznie trzeźwy. Już tyle wystarczyło, bym zrozumiał, że jest śmiertelnie przerażony.

– Ubieraj się! I chodź!

Ledwie zdążyłem zarzucić na grzbiet koszulę i puchową kurtkę, a Nikołaj Osipowicz złapał mnie za rękę i pociągnął jak dziecko w stronę poligonu. Stanął przy płotku, napierając na niego całym ciałem.

– Nie ma go, bladź! Nasza szczuka wyparowała!

– Zabrał ktoś?

Spojrzał na mnie koso.

– Taa, zielone ludziki zajebały! Nie, sprawdzałem na monitoringu. Był, był i nagle pstryk. Nie ma. Jak duch! Nie podoba mi się to. Strasznie nie podoba. – Uderzył pięścią w ogrodzenie. – Muszę coś sprawdzić. Poczekaj tu!

I pobiegł na mostek. Ja zaszedłem na chwilę do swojego pokoju, ale tajga wzywała – pyszniła się, kazała się podziwiać, chełpiła się swoją surowością. Wróciłem na poligon i gapiłem się w pokorze na zgarbione pod ciężarem grubej warstwy śniegu drzewa. Biały puch skrzył się w silnym świetle księżyca. I tylko ta cisza…

Walonki Lichodiejewa zachrzęściły na zmrożonym śniegu.

– Ja to jednak bałwan jestem…

Musiałem zrobić głupszą minę niż zwykle, bo Nikołaj Osipowicz chrząknął, splunął na ziemię, obrócił się w kierunku poligonu, biodra znów przyciskając do płotu, i zaczął tyradę:

– Pamiętasz, jak mówiłem, że coś mi tu nie pasuje? Bo tak… Pamiętasz o tych cząstkach, które wibrują z inną częstotliwością, niż nasze? Jakby pochodziły… Jakby pochodziły z innego Wszechświata. Dawały do zrozumienia, że szczupaczek powstał przed, po, obok, ale nie w naszym Kosmosie. Ktoś pokazuje palcem, że nasz spodek był przy powstaniu Wszechświata, stąd ten odczyt temperatury promieniowania tła. Do tego ta nitka RNA, pochodząca sprzed domniemanego czasu powstania życia na Ziemi… Toż to jakiś pierdolony pokaz siły! Patrzcie: byliśmy, wszędzie, wszystko widzieliśmy! Tacy jesteśmy zajebiści i mądrzy! Są i gorsze wieści. Nie zastanowiło cię, czemu to akurat jest spodek? Spodek taki jak te, które ludzie widywali przez tysiące lat? Z taką technologią, co to byłby za problem dla naszych ufoków stworzyć niewidzialne spodki? To znowu jakaś demonstracja! Puk, puk, patrzymy na was! Cały czas!

Nie chciałem wspominać mu o talerzu, który obserwował nasze pijackie wyczyny. Chyba. Może to jednak nie były alkoholowe zwidy? Lichodiejew ciągnął:

– Ale najgorsze jest to, że nasz gość zniknął. Powiedział wszystko, co miał do powiedzenia, i uciekł. Jak szpieg po misji zakończonej sukcesem. Tak po prostu. No, nie całkiem tak po prostu. Pytałem tych Japońców od Kamiokande-VII. Zarejestrowali, w czasie zniknięcia naszego gościa, śladową emisję neutrin. Śladową, rozumiesz?! To znaczy, że cała masa naszego spodka zamieniła się w jakiś sygnał, energię, która w przeważającej części jest nieznanej nam natury, bo prawie jej nie zauważyliśmy. Wydaje mi się, że to wcale nie był szczupak…

Ciężko westchnął, ale mówił dalej, coraz ciszej:

– To raczej była uklejka, wiesz, taka przynęta do łowienia szczupaków. Bo popatrz, czego się o budowniczych spodka dowiedzieliśmy? Że mają zaawansowaną technologię, że nas obserwują. Ale jak to robią, to już ni hu hu… Za to oni, oooo, oni dowiedzieli się sporo! Że umiemy manipulować masą, co może nam wkrótce dać prędkości nadświetlne. Że umiemy wykorzystywać grawitony, co może nam dać wkrótce panowanie nad czasoprzestrzenią. Że nasze możliwości obliczeniowe, przy wykorzystaniu kwantowych maszynek liczących, są niemal nieograniczone. Dużo, co? I zdaje mi się, że połknęliśmy naszą uklejkę, a tam, na końcu wędki, do której była przymocowana, rozdzwonił się właśnie dzwoneczek. I co dalej mam z tym całym kramem począć?

– Nie martw się. O to zadba Spójnia.

Podszedłem do Lichodiejewa, lewą ręką objąłem go od tyłu. Ludzie zawsze lekceważą takich potulnych miśków jak ja. Zupełnie niesłusznie. Fizyk szarpnął się, ale uwolnić nie mógł. Podniosłem prawą rękę i monomolekularnym ostrzem zrobiłem niewielkie cięcie w jego tętnicy szyjnej. Kiedyś używało się do takich rzeczy brzytwy czy żyletki, ale my się przecież nie golimy. Szkoda!

– Przyciśnij palcem rankę! – poleciłem Nikołajowi Osipowiczowi. Oczy mu mało z orbit nie wyszły, ale nic nie powiedział. Ulżyło mi. Zacisnął tylko lewą rękę w pięść, jakby chciał mnie uderzyć. – Zaszyć się jej już nie da, ale będziesz miał kilka chwil więcej. Polubiłem cię, więc stwierdziłem, że należą ci się wyjaśnienia. Co dalej, pytasz? Tym zajmie się Spójnia. To ani twoja, ani moja sprawa. Natomiast mogę ci powiedzieć, co pocznę z tym całym zamieszaniem.

Zatoczyłem dookoła ręką.

– Wszystko tu spłonie. Spłonie do szczętu, za kilka godzin. Aha, gdybyś był ciekawy. Samolot z twoim kumplem Kostią spadł do Bajkału parę dni temu. Nieszczęśliwy wypadek. A Bajkał głęboki. Bardzo! Bo widzisz, cóż jest ważniejszego dla Spójni niż “Tolerancja, Wolność, Szczęście”?

Milczałem dłuższą chwilę, w końcu spojrzałem na niego z czułością. Leżał na śniegu, osunąwszy się po słupku. Wpatrywał się we mnie zachłannie, drapieżnie. Krew wolno przesączała się przez rękawicę, którą uciskał szyję, i spływała pod kurtkę.

– Tolerancja. Wszak tolerowaliśmy twoje badania. Nie przerwaliśmy ich, ba, nawet pomagaliśmy. Ale… co zrobiliby zwykli ludzie, gdyby dowiedzieli się o istnieniu twórców tego… tej uklejki? Wszak to prawie istoty boskie. I może ludzkość zechciałaby wrócić do tych słusznie zapomnianych Allahów, Manitou, Jahwe? Nie możemy dopuścić, żeby powróciły czasy ciemnoty i obskurantyzmu. Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji. Co nas sprowadza do Wolności. Wszak byłeś wolny, zupełnie wolny w swych badaniach. Szkoda tylko, że ich wyniki wolne być nie mogą. Właśnie dlatego, by ludzie nie zniewolili się ponownie utopijnymi wizjami. Aby wszyscy byli zupełnie wolni, niektóre idee muszą być uwięzione, pogrzebane. By nie wiązać się, krępować niepotrzebnymi moralnymi, etycznymi, filozoficznymi czy jakimikolwiek innymi restrykcjami, ograniczeniami. Co daje każdemu osobiste Szczęście. Bo pomyśl, co stałoby się, gdybyś rozgłosił swe odkrycie? Ruchawki, zamieszki, może nawet jakieś rewolucje? Nie i jeszcze raz nie! Spójnia doskonale wie, jak zapewnić Szczęście ludzkości. Dla ciebie też wybraliśmy szczęście. Szczęście spokojnego odejścia, przedkładając je nad męki odosobnienia i bezczynności. To ja zaproponowałem Ojczymowi takie rozwiązanie, bo naprawdę cię polubiłem. Ale to, co tu odkryłeś, musi zostać gruntownie zapomniane. Wszak i tak nie zapobiegniemy temu, co ma nastąpić. A ja? Ja postanowiłem ci pomóc. Zauważ: nie osądzam, czy to, co zrobiłeś, co odkryłeś,  jest dobre czy złe. Takie pojęcia dla nas nie istnieją. Ale musiałem pomóc Spójni, pomóc ludzkości. I pomogłem.

 Krzyk agonii rozdarł nocną ciszę. To pewnie lis dopadł zająca bielaka. Nikołaj Osipowicz wpatrywał się w gwiazdy niewidzącym wzrokiem. Na jego twarzy malowała się jakby… ulga. Zaciśnięta wcześniej dłoń otwarła się, zalśnił na niej ściskany wcześniej kurczowo niewielki kawałek metalu.

Nie wiem, jak długo mówiłem do martwego człowieka.

 

***

 

Nie, nie, spodek nie był dowodem na istnienie boga. Co to za bóg, który zostawia materialne ślady swego istnienia? To jest dowód na to, że ktoś zapoczątkował ten eksperyment na Ziemi, a może i w tym Wszechświecie, i cały czas śledzi jego postępy. Brzmią mi w uszach zakazane, plugawe słowa: Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono. Na szczęście nikt już ich nie czyta.

Była jedna nitka RNA, teraz są miliardy miliardów. Jest życie. Dzika, rozbuchana, kwitnąca energia życiowa. Czyżby była komuś potrzebna? Nadchodzi czas żniw? Mam nadzieję, że kompletnie się mylę. Ale jakoś specjalnie na to nie liczę…

Ostatnio przebywam tylko we własnym towarzystwie i dużo rozmyślam. Za dużo. Toteż przeszedłem w „tryb Lichodiejewa” – szklanka wódki na czczo, szklanka po obiedzie i szklanka przed snem. Nie, żebym się potem nie bał. Ale przynajmniej chce mi się wtedy jeszcze oddychać. Cały czas trzymam kciuki za marskość wątroby.

 

I, tak na wszelki wypadek, zacząłem się modlić.

Koniec

Komentarze

Piórko. I podium. Kawał porządnej roboty.

Doskonale się czyta, widać zafascynowanie autora Bułyczowem ;). I Neverly’m przy okazji też.

Znaczy – pokrewna dusza, a może to z racji podobnego wieku?

Tak czy siak – gratulacje, Staruchu. Szczere. Pozdr.

Dzięki wielkie, Rybaku :)!

Z tymi zachwytami wstrzymałbym się znacznie. Młodsze pokolenie docenia zdecydowanie coś innego niż nasze, starsze pokolenie (tak przynajmniej zaobserwowałem na forum). 

A pokrewne dusze ciągnie do tego samego. Czyli do Bułyczowa :). A z jakimi konkretnie tekstami Ci się moje opko skojarzyło? Newerly’ego nic nie czytałem. Polecisz coś?

Tak czy siak – jeszcze raz dzięki.

Pzdr!

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bułyczow tak w klimacie bardziej. Jak jego opowiadania i powieści (wiekszość napisał takich) z przewodnią myslą – “wiedza szczęścia nie daje, pełna zaś wiedza najczęściej owo szczęście zabiera”.

 

Z Neverly’ego zaś zdecydowanie polecam Ci “Wzgórze Błękitnego Snu”. Jego ostatnia i chyba najlepsza książka. Książka którą (obok “Podręcznika budowy łodzi dla rozbitków” oraz “Roślin jadalnych” i Biblii) zabrałbym na wyspę bezludną. Gdybym miał taki wybór. ;)

Tak na marginesie – właśnie we “WBSnu” widać, co znaczy porządny research. I jak jest ważny. Mnie czapka sama z głowy przez IN zleciała, gdy przeczytałem, że on ten cały research to w PRL-owskich bibliotekach robił – i to aż do poziomu – ile kosztowało konkretnie to czy tamto w 1910 roku na Syberii…I to w dobie przedinternetowej!

A “WBSnu” to książka o losie polskich zesłańców na Syberię w Rosji carskiej, na przełomie XIX i XX wieku. Fabularna, ze zmyslonym bohaterem, ale obunóż osadzonym w ówczesnej rzeczywistości.

Tak na marginesie – oglądałeś krasnolesie syberyjskie naocznie?

Tak na marginesie – oglądałeś krasnolesie syberyjskie naocznie?

Nie, niestety. Kiedyś bardzo chciałem się BAMem przejechać, ale mi przeszło. Ja strasznie nie lubię ruszać się z domu. Za to czytałem o tych rejonach – “Roześmiana wyspa” Uspienskiego i jeszcze jedna książka, która była bezpośrednią inspiracją do opisów tajgi (bardzo sporą, muszę przyznać).

Oraz rozmawiałem z gościem, który polował w tych rejonach. Uciekał m.in. przed tygrysem na ambonę. Tak przynajmniej opowiadał. Ile w tym prawdy – nie wiem.

A za tym “Wzgórzem…” się rozejrzę.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bardzo dobry tekst, świetnie napisany (choć interpunkcja emfatyczna mnie męczyła, jest o tym sporo w uwagach poniżej…), w stylu Strugackich i Bułyczowa jednocześnie. Nawet wulgaryzmy rosyjskie łykam, choć dalibóg znam sporo Rosjan i jako żywo tak nie mówią, ale się taki styl przyjął… Dałabym ich pewnie mniej, ale jakiś tam urok pastiszowy mają.

Rozwiązanie zagadki jest chyba najmniej satysfakcjonujące, ale może po części dlatego, że przypomina nieco obecne tu niedawno “Illicium”, co odbiera mu nieco świeżości (choć brońcie wszyscy bogowie, nie zarzucam Ci świadomego zapożyczenia – to raczej taki klasyczny trop inaczej zrealizowany). Za to rozwiązanie fabuły – bardzo dobre.

 

Łapanka wygląda strasznie, ale tak naprawdę stylistycznie jest to bardzo dopracowane i tu są tylko drobiazgi:

 

“Wyciągnął do mnie kubek” – mógł wyciągnąć rękę z kubkiem, ale nie kubek; kubek mógł mu podać, podsunąć

 

“i[-,] po dłuższych poszukiwaniach[-,] wyjął z niej styropianowy kubek” – ewentualnie, jeśli chcesz koniecznie, żeby to było podkreślone wtrącenie to raczej między półpauzami

 

“Ale do pracy – tylko wódka.” – unikamy półpauz w obrębie wypowiedzi dialogowej

 

“Tak oto ośrodek stał się idealną wyspą Robinsona, na której i ja się znalazłem. Skoro miał już swego Crusoe, obsadziłem rolę Piętaszka.” – tu bym ośrodek zastąpiła np. stacją (zwłaszcza że tak się mówi o położonych daleko ośrodkach: stacja badawcza), bo inaczej trochę Ci się rodzaje kićkają. Ośrodek – wyspa – miał. A stacja – wyspa – miała i wszystko gra.

 

“Uradował się Lichodiejew.” → uradował się L. (jako odgłos paszczą). Albo: Lichodiejew się rozpromienił [lub coś podobnego, bo uradował w tym szyku średnio pasuje.] Czasownik na pierwszym miejscu tylko w przypadku paszczowych.

 

“ba, nawet braćmi krwi. Wdzięczny mu jestem za to, że nigdy nie zająknął się nawet o mojej aparycji.”

 

“( a raczej” – zbędna spacja po nawiasie

 

“Całość ogrodzona była topornym, byle jak zbitym z bali, ogrodzeniem.” – drugi przecinek raczej zbędny, bo to kolejne cechy ogrodzenia, a nie wtrącenie

 

“a wojsko – mnie.” – j.w. półpauza w dialogu. W ogóle troszkę nadużywasz półpauzy dla podkreślenia czegoś, takiej emfatycznej półpauzy (np. najbardziej chyba niepotrzebne: “Otrzeźwił mnie – cichy pisk!“ ale większość pozostałych też jest niedobra)

 

“Czym „kamusne” narty różnią się od zwyczajnych? „Kamusne” nigdy się nie ześlizgiwały na podjazdach.” – uzgodnij czasy w tym akapicie

 

“przy moim ciężarze” – a nie wadze? (nie wiem, pamiętam jakieś rozkminy zarówno fizyczki jak i polonistki w podstawówce na ten temat)

 

“jedną[-,] upiorną właściwość” – tak jak jest sugerujesz, że nie ma żadnych innych właściwości, tylko tę upiorną ;)

 

“Trop[-,] jakby na sznurek nawleczonych, talerzykowatych śladów”

 

“Kiedy kornie zameldowałem się” – mam wrażenie, że jednak chodzi Ci o posłusznie (ewentualnie: karnie), ale mogę się mylić ;)

korny «pełen pokory, szacunku; też: wyrażający pokorę, szacunek»

 

“Na poligonie sporo było większych.” – chyba raczej “Na poligonie było sporo większych.”

 

“Mrugnął do mnie Nikołaj Osipowicz.” → Nikołaj Osipowicz mrugnął do mnie.

 

zaczęło dziać się coś dziwnego – poczęła drżeć” – nieładne

 

“Jakbyśmy obierali jajko z tarasującej drogę do żółtka skorupki.” – jak dla mnie coś nie tak z tym porównaniem, bo skorupka jest na zewnątrz całego jajka, a więc tarasuje drogę do całego jajka, a nie tylko żółtka

 

“Lichodiejew wykonał jeden, ale jak się okazało, kluczowy telefon. Gadał ponad godzinę, a potem wyszedł do mnie blady, zlany potem, ale uśmiechnięty.”

 

“W końcu – Ziemia żyje” – j.w. półpauza w wypowiedzi

 

“Sugerujesz, że może zbudowany jest z czegoś superwytrzymałego?” – to mi trochę zgrzyta w monologu, w który narrator się nie wtrąca ani nic tego nie sugeruje, czyli to jest zapewne tylko chwyt retoryczny Lichodiejewa. Może raczej: “Pewnie powiesz, że…” lub coś w tym rodzaju

 

“To elementarne, drogi Watsonie – Tu puścił do mnie perskie oko.” → “To elementarne, drogi Watsonie. – Tu puścił do mnie perskie oko.”

 

“Czy Nikołaj Osipowicz pił zgodnie ze swoim zwyczajem także w południe i wieczorem, tego nie wiedziałem. Widywałem go tylko przy śniadaniach, zanim znikał na mostku zaaferowany swoimi badaniami.“

 

“Też taka niedostępna – nic jej nie przenika” – j.w. półpauza w wypowiedzi

 

“W każdym razie – przywiezie jakiś próbnik”, “W każdym razie pamiętaj – jutro masz nawet szczać do umywalki!“ – j.w.

 

“Leżały tu setki drzew, jakby oddając hołd jakiemuś wyimaginowanemu władcy, jak jeden pień powalone w tym samym kierunku. Wszystkie były jakieś chuderlawe, jakbyś tyki na chmielowsku przewrócił. (…) Toteż korzenie drzew nie rosną w głąb ziemi, ale jakby „wszerz”.“ – Akapit sponsorowany przez jaka ;)

 

Nikołaj Ostapowicz → Osipowicz

 

“Ba – co tam ziemskie,” “Znaczy – jej model.” – j.w. w kwestii półpauz

 

“– Wychodzi na to, że to może być najstarsza cząsteczka RNA na Ziemi. Znaczy – jej model. Menda! Wiesz, co to znaczy? – Ale, nie tłumacząc, ciągnął dalej:” – niepotrzebny nowy akapit, to jest jedna wypowiedź.

 

“W środku – jeszcze większa niespodzianka. W każde wiązanie między zasadami jest wszyty jeden atom – całe spektrum układu okresowego.” – j.w. w kwestii półpauz x2

 

“Wczoraj po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy – urwał mi się film.” – j.w.

 

“No w każdym razie – to spora liczba. Wymyśliliśmy, że jak już się porozumiewać, to za pomocą liczb pierwszych. I rzeczywiście – nasz Lewiatan to suma dwóch takich liczb.” – j.w.

 

“Wtedy była owaka – i też tam byliśmy” – j.w.

 

“-A problem, problem, niedouczony ćwoku. – Rzucił ze złością.” – brak spacji; → “…ćwoku” – rzucił ze złością. (bo to musimy potraktować jako paszczowy)

 

“Kojarzy mi się to z taką zabawką dla dzieci: kwadratowy otwór – wciskasz sześcian, okrągły – wpychasz walec.” – półpauzy

 

“Popielica „krasnochwostka”” – w guglu wychodzi tylko Twoje opowiadanie ;) A popielica to jednak nie wiewiórka, więc nie bardzo wiem, co masz tu na myśli. Wiewiórka powtarza się dwa razy w tym akapicie

 

“Wyparował! – Wrzasnął tak głośno” → wrzasnął. Skądinąd po poprzednim zdaniu wypowiedzi też dałabym wykrzyknik, bo on raczej cały czas się drze

 

“Był, był i nagle – pstryk.” – j.w. półpauza

 

“- Muszę coś sprawdzić.” – dywiz na półpauzę ;)

 

“Wróciłem tedy do poligonu” – dlaczego nagle taka stylizacja? Oraz raczej na poligon, bo to otwarta przestrzeń

 

W akapicie od “Bo tak – pamiętasz“ – masz mnóstwo półpauz w wypowiedzi

 

“s p r z e d” – chyba lepiej kursywą?

 

“Że umiemy manipulować masą” – w tym akapicie znów półpauzy w wypowiedzi

 

“A Bajkał – głęboki.” – j.w.

 

“niż: Tolerancja, Wolność, Szczęście?” – chyba lepiej bez dwukropka, za to hasło w cudzysłowie

 

W ostatniej wypowiedzi narratora znów półpauzy

 

“Co daje każdemu: osobiste Szczęście.” – dwukropek raczej zbędny. Taka emfaza za pomocą interpunkcji to dobra jest w poezji ;) Zwłaszcza młodopolskiej ;)

 

„Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono”. – albo kursywa, albo cudzysłów

 

“Ostatnio przebywam tylko we własnym towarzystwie i dużo rozmyślam. Za dużo. Toteż przeszedłem” – tu mi coś z czasami nie styka

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki, Drakaino, za łapankę.

Co do półpauz w wypowiedzi. Czasem tak mówię – zawieszam głos, żeby dalsza część zabrzmaiła dobitniej. Ale ok, poprawiłem. Mam taką manierę, i z nią walczę :). Mam jeszcze drugą, którą tępię równie zajadle, ale na szczęście nie zauważyłaś ;).

Z tym “uradował się ” i “rzucił”: miałem wrażenie, że nie są “paszczowe”, ale skoro tak twierdzisz…

Jajko i skoprupka – już się Wybranietz tego czepiała. Ale mnie właśnie chodziło o żółtko. Jak na kogel-mogel. Skorupka tarasuje, a białko jest niepotrzebnym dodatkiem, do wyrzucenia. A dla mnie cenne jest żółtko.

Popielica. Hm, inspirowałem się książką “Łowca w tajdze”. Scena z popielicą jest stamtąd właśnie. Autor tej książki nazywa popielice wiewiórkami. Czy to rzeczywiście popielice, czy jakiś rodzaj miejscowych wiewiórek zawanych tak przez lokalsów – nie wiem. Ale skoro gość na nie polował, to chyba wie, co mówi?

“Sprzed” też zmieniłem. Ale to już druga moja próba do wskazania, że w wypowiedzi ktoś z naciskiem wypowiada akurat to słowo. Najpierw walnąłem wielkimi literami, ale nie – to krzyk. Gdzieś znalazłem rozstrzelony druk, toteż go zastosowałem. Ok, teraz jest kursywa.

Czemu kursywa nie może być w cudzysłowie? To akurat cytat z Biblii.

I co nie gra z tym zdaniem pod koniec? Czasy? Nie wiem, jak to inaczej powiedzieć.

 

Dzięki wielkie za uwagi i klika:)! Usprawiedliwiając się trochę: to chyba moje czwarte opowiadanie z jaką taką fabułą :). Czyli prę do przodu!

 

EDIT:

Kojarzy się z “Illicium”? Mnie niespecjalnie, ale jeśli już, to całkiem nieświadomie. “Illicium” bardzo mi się podobało, to może gdzieś tam zapadło w pamięć?

Wulgaryzmy. No tak, Wybranietz też zwróciła uwagę. Pracowałem w przemyśle. I to jest wersja “very very very light” tego, co można usłyszeć przy wykonaniu trudnego zadania, kiedy termin goni :). Stąd jest też to “korne stawienie się”. Ciebie nigdy nie wzywał dyrektor na dywanik, szczęściaro ;P!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Czasem tak mówię – zawieszam głos, żeby dalsza część zabrzmaiła dobitniej.

Wszyscy tak mówimy i nawet czytając doskonale wiem, o co Ci chodzi. Ale wygląda to tak sobie.

 

Z tym “uradował się ” i “rzucił”: miałem wrażenie, że nie są “paszczowe”, ale skoro tak twierdzisz…

Uradował się jest rzeczywiście kontrowersyjne. Lepsze byłoby coś z odwrotną konstrukcją, bo nie możesz zaczynać niepaszczowego od czasownika… Może: “Lichodiejew był wyraźnie uradowany.”

 

Ale mnie właśnie chodziło o żółtko. Jak na kogel-mogel.

Tylko że skorupka jest na zewnątrz również białka. Jeżeli coś “tarasuje” drogę do żółtka, to właśnie białko ;) Skądinąd dla mnie kogel mogel wyłącznie z dodatkiem piany z białek!

 

Popielica… https://pl.wikipedia.org/wiki/Popielica_szara

Miałam skądinąd takiego uroczego lokatora w domku letnim :)

Co do książki – to było tłumaczenie (wygugalałam, że autor jest Czechem), więc tłumacz mógł się rąbnąć…

 

Czemu kursywa nie może być w cudzysłowie? To akurat cytat z Biblii?

Zauważyłam :P Ale zasadniczo stosuje się tylko jeden sposób wyróżnienia. Gdybyś to miał jako cytat w cytowanej (w cudzysłowie) myśli narratora, to kursywa wyróżniałaby cytat z dłuższego tekstu. Ale to masz w zwykłej narracji, więc jedno wyróżnienie wystarczy.

http://altronapoleone.home.blog

Oui, madame :D!

Trza słuchać młodszych i mądrzejszych!

Cytat poprawiony.

 

Te popielice już zostawię. Tak ten Jirzi Kozak napisał (czy też tłumacz przetłumaczył), to już niech będzie. Wiewiórka mi się bardziej podoba :).

Jajko też. Z pianą niezłe, ale prawdziwy kogel – tylko z żółtka!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Rewelacyjny tekst i w pełni podpisuję się pod słowami Rybaka. Przeczytałam z ogromną przyjemnością. Doskonały język, klimatyczne dialogi… Spodobały mi się też opisy przyrody i ogólnie pomysł na realizację tematu konkursowego. Klikam bibliotekę i nominuję do piórka :)

Bardzo dziękuję, Katiu :D!

Cieszę się, że się spodobało.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Na takie opowiadania czekam i chcę czytać.  Gdybym mogła klikać, nominować – zrobiłabym to.

Półpauzy mi nie przeszkadzały, to oddaje sposób mówienia bohatera. Postaci żywe psychologicznie i w dodatku nie przez przymiotniki i przysłówki w atrybucjach (to kocham). No i wreszcie fizyko-matematyka podana do stołu w strawnej formie.

A te popielice to wyglądają czasem jak wiewiórki, zostaw. Służący Spójni muszą koncentrować się na utrzymaniu świata bez wierzeń i ideologii, co ich obchodzą gatunki (a szkoda). Przypomniały mi się wiewiórki z zimowej sesji fotograficznej Vadima Trunova. Cholipciuś, nie mogę teraz znaleźć linku do tej sesji, ale kilkanaście zdjęć jest w jego ogólnodostępnym portfolio https://500px.com/vadimtrunov

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzom rad, Asylum, że tekścik przypadł do gustu :)!

Tym bardziej, że ja naprawdę na tym polu raczkuję – to chyba mój jedenasty napisany tekst. Kudy mi tam do setek Finkli…

Dzięki!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Liczba się nie liczy, chociaż ma znaczenie:). Ułć, tak Finkla, przyjazny duch  portalu, zapomniałam napisać i podziękować, więc zaraz tam popędzę.

Wracając do tematu, zmienną bezwzględną, nieubłaganą jest czas. Coraz częściej myślę, że jest spoza zbioru. Niezależny byt. Może jak UFO:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dobre, bardzo dobre.

Jest tu klimat rosyjski, jest parę tajemnic (UFO i Spójnia), są mnie osobiście ciekawiące rozważania naukowe. Takie rzeczy lubię, nie przeraża mnie nawet, że większość to rasowy infodump. Rozwiązanie zagadki dla mnie satysfakcjonujące. Nie muszę wiedzieć wszystkiego, a ty powiedziałeś tyle, ile potrzeba.

Definitywnie dobry koncert fajerwerków, choć szerokie stosowanie technobełkotu nie każdego musi zadowolić. Jednak wprowadzony klimat ze wschodu, okraszony aluzjami do czasów słusznie minionych, nadrabia to w zupełności. Toteż zasłużony klik.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki, Człeku Znikąd :)!

No tak, na razie moją bolączką jest właśnie “infodumpowanie”. Z tym, że takich badań jak w “Czasie…” nie dałoby się chyba przedstawić w postaci fabularnej, zdaje się? Ale jakoś tak się chwilowo przyzwyczaiłem (jak nadużywania półpauz i jeszcze jednej rzeczy), a oduczanie jest cholernie trudne i męczące. Staram się w każdym razie.

Aluzje są nie tylko do czasów minionych ;). Wyrzuciłem dość spory infodump o Spójni, choć Wybranietz twierdziła, że doświetla co nieco. Może jeszcze wrzucę gdzieś w komentarzach.

W każdym razie – dzienks za lekturę i klika!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Z tym, że takich badań jak w “Czasie…” nie dałoby się chyba przedstawić w postaci fabularnej, zdaje się?

Ja bym na pewno nie zdołał. Ale moim zdaniem ważniejsze jest zdecydowanie się na rozwiązanie i akceptację, że nie przypadnie ono do gustu każdemu. Olejesz infodump – ktoś będzie zawiedziony, bo nie dostanie wypisane kawa na ławę, inny będzie miał zdanie zgoła przeciwne. Co zrobić, nie dogodzisz wszystkim :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Staruchu, przeczytałam jednym tchem i, mimo że nie wszystko udało mi się zrozumieć, mocno zaciekawiona rozwojem wypadków. Zauważyłam, że w Arzamasie działy się rzeczy osobliwe, ale obawiam się, że chyba nie potrafię docenić wszystkiego, bo opisywane przez Ciebie sprawy, znalazłam, niestety, jako dość naukowe, w dodatku w stopniu wykraczającym poza moje zdolności ich pojmowania.

Za to bardzo chętnie odbywałam spacery w tajdze, a spotkania ze zwierzętami zaliczam do dużych przyjemności. ;)

 

prze­su­wał się nad ol­brzy­mi­mi po­ła­cia­mi lasu, skry­te­go wśród śnie­gu. Tajga. Ol­brzy­mie drze­wa… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

Ca­łość ogro­dzo­na była to­por­nym ogro­dze­niem… –> Brzmi to fatalnie.

Może: Ca­łość otoczona była to­por­nym ogro­dze­niem

 

Aż w końcu fa­scy­no­wać po­czy­na­ją ko­lo­ry: zie­leń igieł, czer­wień brusz­nic, żółć za­mar­z­nię­tych ka­pe­lu­szy ma­śla­ków. Wszyst­ko to przy­tło­czo­ne bielą, bielą o ty­siącu od­cie­ni… –> Bohater porusza się na nartach, więc tam musi tam być stosowna warstwa śniegu. Jak w takiej sytuacji można dostrzec czerwień borówek i zamarznięte grzyby, skoro są przysypane?

 

Wypił do dna, za­ką­sił sło­ni­ną oraz ce­bu­lą i ma­je­sta­tycz­nie, bez za­ta­cza­nia, udał na mo­stek. –> Chyba miało być: …bez za­ta­cza­nia, udał się na mo­stek.

 

i po­cią­gnął so­lid­ne­go łyka pro­sto z bu­tel­ki. –> …i po­cią­gnął so­lid­ny łyk pro­sto z bu­tel­ki.

 

Li­cho­die­jew za­marł chwi­lę, jakby się za­wie­sił. –> Chyba miało być: Li­cho­die­jew za­marł na chwi­lę, jakby się za­wie­sił.

 

– A pro­blem, pro­blem, nie­do­uczo­ny ćwoku. – rzu­cił ze zło­ścią. –> Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Ude­rzył pię­ścią w ogro­dze­nie. - Muszę coś spraw­dzić. –> Zamiast dywizu powinna być półpauza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Bogini. Poprawiłem.

Jagódki i grzyby. Opierałem się, jak już mówiłem powyżej, na “Łowcy w tajdze”. Skoro autor to opisał, to raczej widział na własne oczy. Ja to widzę na dwa sposoby: pod drzewami z wyjątkowo gęstymi gałęziami śniegu jest mniej, to i widać kolorowe roślinki. I dwa – zwierzęta też je jedzą, toteż rozgrzebują śnieg, wydobywając kolorki na światło dzienne.

W każdym razie – jest dobrze :). Nie stwierdziłaś, że nie rozumiesz, co poczytuję za osobisty sukces :).

Polecam się na przyszłość :D!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Istotnie, Staruchu, zapatrzyłam się na zwierzątka, a nie zauważyłam, że one grzebu, grzebu pazurkiem czy też kopytkiem, w poszukiwaniu smakołyków.

I ja się polecam takoż. ;D

 

edycja

Dokliknęłam! ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

<Staruch kłania się nisko>

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

No to cieszę się ogromnie, że Staruch, mimo wciąż podkreślanego podeszłego wieku, znajduje się w tak dobre kondycji fizycznej! ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ćwiczę regularnie ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Kłanianie się nisko może być w pewnym wieku, hmmm, jednokierunkowe, więc ostrożnie, Staruchu:D. Wiem cuś o tym..

 

Ja, jeśli trzeba, staram się ograniczać do uprzejmego skinięcia głową. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Bez wątpienia ciekawy tekst, ale mam pewne zastrzeżenia.

Trochę za dużo filozofii, a za mało fabuły. Ale być może tak mi się tylko wydaje.

Co się stało z wątkiem poprzewracanych drzew? Już się spodziewałam nawiązania do meteorytu tunguskiego, a tu nic.

Co się stało z narratorem? Znaczy, oprócz tego, że się nawrócił. To z tego powodu przestał pracować dla Spójni? Ona nie wygląda na firmę, z której łatwo się wypisać…

Ciekawy świat. Mocno nawiązuje do ZSRR, ale jednak trochę inny. Ciekawe, co takiego zrobił Władimir Władimirowicz, że go tak często wspominają.

Dobre są opisy tajgi i nawiązania do literatury. Robią robotę. Zwłaszcza behemotowskie zwyczaje mi się spodobały.

Wiesz, wrzucę fragment do akceleratora i zobaczę, co wyjdzie.

Hmmm. Nie znam się, ale co może wyjść z wrzucenia fragmentu UFO do akceleratora? Poleży sobie i tyle. Wydaje mi się, że rozpędzać w nim można lekkie cząstki.

Zmierzyłem jego ciężar i objętość.

Ale co to za miara, skoro nawet ludzie potrafią wytwarzać ujemną masę?

 

Ech, zostawić tekst na dobę bez dozoru, zaraz zaczynają człowieka obgadywać… ;-)

Babska logika rządzi!

mam pewne zastrzeżenia

No i o to chodzi w czytaniu, nie? Żeby zmuszało do myślenia i polemiki.

Trochę za dużo filozofii

Filozofii? Od filozofii to jest Szyszkowy, nie ja. Jakoś filozofia w ogóle mi na myśl nie przyszła przy pisaniu.

Co się stało z wątkiem poprzewracanych drzew?

A nic. To samo co z burundukiem czy popielicą. Był sobie. Acz pewne (choć mgliste) znaczenie mają. Np – co zrobiła popielica? A co Spójnia (czy ludzkość) po odkryciu obcej, potężnej cywilizacji?

Co się stało z narratorem?

To mi się wydało oczywiste. Jest w posiadaniu największej tajemnicy na świecie. Właściwie powinien zginąć, ale nie miałby tej historii kto opowiedzieć ;). A teraz “przebywa we własnym towarzystwie i dużo rozmyśla”. Wyspa If? Ale taka nowoczesna, z dostępem do wódki :).

o takiego zrobił Władimir Władimirowicz?

Nad tym się akurat wiele nie zastanawiałem, ale – dlaczego powstał Związek Demokratycznych Republik Radzieckich? Ktoś tu musiał mocno namieszać.

co może wyjść z wrzucenia fragmentu UFO do akceleratora?

Rozpędzać w nim można cząstki, owszem. Ale Nikołajowi Osipowiczowi właśnie te cząstki nie pasują. Coś mu się nie zgadza. A w akceleratorze wykrył, że “nie są z tego świata”.

co to za miara, skoro nawet ludzie potrafią wytwarzać ujemną masę?

Ano tak, ale UFO nie potrzebowało zmieniać masy, ani też nic nie wskazywało, że masą manipuluje. To, że pojazd Pana Samochodzika potrafi pływać, nie znaczy, że pływa na okrągło. Nie ma takiej potrzeby.

Taka mini brzytwa Ockhama. Po co?

zaraz zaczynają człowieka obgadywać… ;-)

Nikt nikogo nie obgaduje :). To były raczej wyrazy uznania!

 

Dzięki za lekturę i krytyczne uwagi!

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Filozofia w takim szerokim znaczeniu – w końcu facet zaczyna się modlić, czyli jakby światopogląd mu się zmienił. Ale wychodzi z tego zmiana bardzo osobista. Niby powinna dotyczyć całej ludzkości, ale… A może i to jest fajne.

Aha, drzewa to element tajgi, taki sam jak zwierzątka. No, OK, ale skojarzył mi się z czymś nadzwyczajnym, katastrofą i oczekiwałam rozwinięcia.

Akcelerator. No, ja bym obcy związek raczej badała pod wypasionym mikroskopem niż w akceleratorze. Chyba że chciałeś go koniecznie wykorzystać, bo to zdanie z malutkim LHC ma swój urok. :-)

UFO może manipulować masą, żeby mu się łatwiej latało. Najpierw odwracamy masę gratów w ładowni, a potem tak ustawiamy pokrętła, żeby statek spadał w kierunku umownego dziobu.

A, jeszcze chciałam zamarudzić, że branie cholernie dużej liczby (jeszcze w układzie stotrzydziestkowym), żeby zapisać dwie niezbyt duże liczby to marnotrawstwo. I w ogóle ten kawałek wydaje mi się naciągany prawie jak rozważania różnych Danikenów na temat wymiarów piramid – “stosunek przekątnej sufitu w komnacie do szerokości drzwi w przedsionku wynosi sześciokrotność pi z dokładnością do czterech miejsc po przecinku – jak dokładnie ją znali! To nie może być przypadek”. A przecież ileś musi wynosić i do każdej liczby da się coś znaleźć. Kelwiny jako miara mają jakieś tam wytłumaczenie, ale… Przecież temperatura wrzenia wody zależy od ciśnienia i wcale nie trzeba typowego u nas uznawać za normalne. Zwłaszcza, jeśli atomy są odrobinkę różne.

Taaa, zaczyna się od wyrazów uznania, a kończy na widłach. ;-)

Babska logika rządzi!

jakby światopogląd mu się zmienił

Aaa, w takim sensie filozofia. Taki był zamysł – co się stanie, jeśli staniemy przed czymś, co tak nas przerasta, że prawie jest Bogiem? Jedni chowają głowy w piasek, inni zwracają się do jeszcze większej potęgi (nawet, jeśli ta w ich mniemaniu nie istnieje, bo a nuż?).

badała pod wypasionym mikroskopem

Nikołaj próbki bada wszelako. Wszak te krzemiany cyrkonu to właśnie badania mikroskopowe i laboratoryjne. Ale on je bada na wszystkie strony (kto wie, co oni tam jeszcze wynajdą w przyszłości?), i kiedy mu się nie zgadza… coś, wrzuca próbki do akceleratora. Bo materia spodeczka jest inna, co budzi jego zaniepokojenie.

UFO może manipulować masą, żeby mu się łatwiej latało

Ależ jak najbardziej może. Ale ono w opku ani razu nie lata. I wrócę do tej “brzytewki” – po cholerę ma kombinować z masą, jak to do niczego niepotrzebne? Mógłbym ten komentarz pisać trzynastozgłoskowcem, ale po co?

żeby zapisać dwie niezbyt duże liczby to marnotrawstwo

A nie nie. To był test dla ludzkości – czy ma narzędzia, maszyny zdolne takie liczby odkodować. Bo jak nie ma, to po co się troglodytami przejmować?

temperatura wrzenia wody zależy od ciśnienia

Hm, ale temperatura promieniowania tła nie ma nic wspólnego ze zwykłą temperaturą. Ona zależy tylko od temperatury początkowej (tej przy powstaniu Wszechświata), i tegoż Wszechświata rozmiarów (co jest zależne od czasu, jaki od powstania Wszechświata upłynął). Bo temperatura promieniowania reliktowego jest specyficznym rodzajem promieniowania ciała doskonale czarnego (może spłycam, jakiś fizyk lepiej wyjasni?).

A ufoki chcą pokazać – “byliśmy tam! Zmierzyliśmy ile ta temperatura wtedy wynosiła! I co nam zrobicie?”.

Już jak to w szczegółach technicznie zrobić – tego akurat nie wiem. Ale matematyka ma takie narzędzia, że z łatwością potrafiłaby zakodować takie wartości. 

Taaa, zaczyna się od wyrazów uznania, a kończy na widłach. ;-)

Jakie tam widły – mikre szpileczki ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hm, ale temperatura promieniowania tła nie ma nic wspólnego ze zwykłą temperaturą.

Ale kelwiny mają coś wspólnego z wrzeniem wody. Kwestia jednostki. Jeśli zmierzysz odległość do okna w calach i w centymetrach, to wyjdą Ci różne liczby. Po czym poznać, że 235711 to ichnia liczba Avogadro czy najmniejsze liczby pierwsze?

Babska logika rządzi!

Kluczem do wszystkiego tego, co tam zaszło,

Ale po co te “tego”?

Tak oto stacja stała się idealną wyspą Robinsona, na której i ja się znalazłem. Skoro miał już swego Crusoe, obsadziłem rolę Piętaszka.

Po pierwszym zdaniu, drugie jest oczywiste, ale całość bardzo ładna.

Okazało się, że ostatnim.

Nie powinno być “miało okazać się ostatnim”?

Łaził koło naszej zdobyczy

Jak już wydobyta to nasza (sowiecko!). :D

Musiał być już prawie kompletnie pijany

Jakoś mi źle brzmi to “prawie kompletnie”.

 

Faktycznie jest trochę gadania. Momentami aż za dużo, ale jednak ciekawie i nastrojowo. Bardzo dobrze zarysowane realia i postaci, to wyszło świetnie. Prawdziwie, to chyba dobre słowo. Dużo bluzgów i technicznych zwrotów – domyślam się, że tak to wygląda w praktyce, jednak czyta się chwilami trudno. Moim zdaniem redukcja przekleństw wyszłaby na dobre. Poza tym, czy matkojebca nie jest bardziej z angielskiego niż z rosyjskiego?

Pomysł z neutrinami zainspirowany z jednego z ostatnich numerów NF? Kojarzę, że był o tym artykuł.

Bardzo dobrze się czytało, ciekawa mieszanka pomysłów i warsztatowo też bez zarzutu. Ostatni monolog wypadł nieco sztucznie (jak wszystkie ostatnie monologi), ale pasował do głównego bohatera i przypominał mi Nowy wspaniały świat, czy 1984.

Mam mały problem z opisami przyrody. Są świetne, ale bez nich historia na niczym by nie straciła. Przechadzki głównego bohatera, czy zwierzęta, które napotykał nie miały wpływu na nic. Liczyłem na jakieś nawiązanie. Ale z drugiej strony nie wszystko musi być użyte, chociaż w tym przypadku szkoda. Opisy natury na naprawdę wysokim poziomie, bardzo klimatyczne. Jak i całe opowiadanie zresztą przesiąknięte Rosją, tą sowiecką.

“prawie kompletnie”

“Prawie kompletnie” znaczy – ma jeszcze możliwość poruszania odnóżami i wydawania dźwięków. “Kompletnie” – leży w kącie nieprzytomny ;).

Dużo bluzgów i technicznych zwrotów

Tak to mniej więcej wygląda w praktyce (technicznej, bo żadnego zawodowego fizyka nie znam). Z tym że bluzgów jest o wiele, wiele więcej. Tutaj to przedszkole.

matkojebca nie jest bardziej z angielskiego niż z rosyjskiego?

Być może, ale mam kolegę z pracy, który z upodobaniem stosuje. Może Polak, to może i Rosjanin.

Pomysł z neutrinami zainspirowany z jednego z ostatnich numerów NF?

Raczej nie. Bardziej książkami o Higgsie i jego cząstce, które ostatnio czytałem.

Liczyłem na jakieś nawiązanie

A teraz to, czego Cobold tak bardzo nie lubi, czyli “co poeta miał na myśli”.

Przylatując do Arzamasu, narrator sądzi, że tajga jest pusta. Pusty jest i znany nam kosmos. Im dłużej siedzą, tym ślady życia (i tu, i tu) są wyraźniejsze.

Rosomak – perfekcyjny drapieżnik. Jak ufoki.

Popielica – zachowuje się jak Spójnia (czy ludzkość). Udaje, że świat zewnętrzny nie istnieje. Może to ją uratuje?

Głębszego sensu płytko zakorzenionego lasu już nie wyjaśniam. Jedynie łoś nie ma ukrytego znaczenia, ale może coś jeszcze wymyślę ;)?

 

Aha, i co do opisów przyrody – sytuacje (z rosomakiem, wiewiórką czy kolorowymi roślinami) są zaczerpnięte z “Łowcy w tajdze”. Przerobiłem je na swoją modłę, żeby pasowały do opowiadania.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Tak to mniej więcej wygląda w praktyce (technicznej, bo żadnego zawodowego fizyka nie znam). Z tym że bluzgów jest o wiele, wiele więcej. Tutaj to przedszkole.

Rozumiem, więc tylko się powtórzę:

domyślam się, że tak to wygląda w praktyce, jednak czyta się chwilami trudno. Moim zdaniem redukcja przekleństw wyszłaby na dobre.

Przylatując do Arzamasu, narrator sądzi, że tajga jest pusta. Pusty jest i znany nam kosmos. Im dłużej siedzą, tym ślady życia (i tu, i tu) są wyraźniejsze.

To całkiem satysfakcjonujące wyjaśnienie. :)

Ech, wypisałam sobie wcześniej na szybko, o czym chcę wspomnieć, i teraz nie wiem, od czego zacząć. Ну что ж, попробуем :)

Dobry tekst. Ładnie napisany, warsztatowo raczej nie można się do niczego przyczepić. Tempo akcji spokojne, może dla mnie aż za bardzo, ale z drugiej strony zawsze uważałam to za nieodłączny element wschodnich klimatów. Opisy przyrody mi się podobały, ale inaczej bym je rozmieściła. Na początku zabrakło mi dokładniejszego nakreślenia otoczenia, przeszkadzało trochę, że nie wiem, czy mam sobie wyobrażać tajgę latem czy zimą (albo to ja przegapiłam jakieś zdanie). No i późniejsze przeplatanie spacerów z głównym wątkiem błędnie sugeruje, że spacery też do czegoś zmierzają, więc chyba lepiej by było te opisy wcisnąć gdzieś mimochodem. A skoro już przy tym jesteśmy – symbol z popielicą fajny.

Z rosyjskich wstawek serducho się cieszy, rozum trochę mniej, ale to nie wina tekstu, po prostu zawsze miałam zastrzeżenia do tego rodzaju stylizacji, bo jest dla mnie nienaturalna.

Zakończenie podwójnie mnie zaskoczyło i oba plot twisty mi się podobały. Początkowo chciałam się doczepić do końcowego monologu, zaproponować, żeby go jakoś przedzielić, ale te dwa akapity po nim są tak ładne, że szkoda byłoby cokolwiek zmieniać.

Aha, moment, gdy wyciągają spodek, jak dla mnie równie dobrze pasowałby do konkursu “Mechy na strzechy”. Zobaczyłam tę scenę w stylu obrazów Różalskiego, zwłaszcza z tą dziką przyrodą dookoła :)

 

Do paru zdań nie jestem przekonana:

Tak oto stacja stała się idealną wyspą Robinsona, na której i ja się znalazłem. Skoro miał już swego Crusoe, obsadziłem rolę Piętaszka.

Pozostałość po poprzedniej wersji.

Zrobiłem fotkę komórką i sprawdziłem w sieci – rosomak.

Wiem, że technologia tutaj ma się dobrze, ale jakoś mi zgrzytnęła ta “fotka” w zestawieniu z opisami tajgi. Chyba po prostu za bardzo młodzieżowe to słowo. Staruchu ;)

Jakbyśmy obierali jajko z tarasującej drogę do żółtka skorupki.

Mało czytelne to zdanie, musiałam je przeczytać dwa razy, żeby upewnić się, że technicznie jest poprawne. Za długie wtrącenie pomiędzy “z” a “skorupki”.

Coraz więcej śladów życia w tej wymarłej, zdawałoby się, tajdze dostrzegałem.

Ten szyk mistrza Yody to specjalnie? Bo niby znajduję uzasadnienie dla akcentu na słowo “dostrzegałem”, ale wciąż brzmi dziwnie.

Widząc jego zmarszczone jak zaspy czoło domyśliłem się, że w świat, w którym bawił teraz, nigdy za nim nie podążyłbym.

Tu mi się rytm posypał. Bardziej naturalnie brzmi "nigdy bym za nim nie podążył".

Otrzeźwił mnie – cichy pisk!

Jest – życie.

Temat został już poruszony przez Drakainę i jeśli lubisz tak pisać, to nie chcę się za bardzo czepiać, ale też mi taki zapis trochę przeszkadzał. Co więcej, w drugim przykładzie półpauza zamiast podkreślić słowo “życie”, wybiła mnie z rytmu i przez to wręcz umniejszyła wydźwięk zdania.

Aleście się do – tych – półpauz – przypięły ;).

Poprawiłem (acz nie wszystko). 

Fotka – świat przyszłości przecież. Wszyscy (nawet ja) ogarniają robienie fotek i selfików.

czy mam sobie wyobrażać tajgę latem czy zimą

Wers 12 – “połaciami lasu, skrytego wśród śniegu”. To są właśnie efekty znienawidzonego przeze mnie czytania z monitora ;P.

 

Tak w sumie to nie wiem, czy Ci się podobało czy nie, Teyami. Ale uznam, że tak (będę wtedy lepiej spał) ;).

Oraz oczywiście – głębokie ukłony w podzięce :D!

 

PS. Nie wszystkie półpauzy w komentarzu były zamierzone. Tak mi po prostu wychodzi, no… 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Tak myślałam, że z tą zimą coś mi umknęło. Chociaż ta wzmianka to wciąż dla mnie trochę mało.

Podobało mi się, możesz spać spokojnie. Jakby się nie podobało, napisałabym pewnie “beznadziejne, nie doczytałam nawet do połowy” :p

Śnieg śniegiem, ale gdyby to była zima, to (prawie) cały czas byłoby ciemno i by sobie narrator zwierzątek nie pooglądał…

Babska logika rządzi!

Finklo, to nie jest za kołem polarnym. Skoro myśliwi sobie radzą, to nie jest tak źle. 

A Bajkał jest plus minus na szerokości geograficznej Gdańska.

Spokojna Twoja nieuczesana… ;P

 

@Teyami – ufff <”spadnięty” kamień turla się głośno>

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Byle tylko nie spadł na głębokość stu siedemdziesięciu kilometrów…

Staruchu, możesz spać dobrze, bo tekst nadzwyczajnej urody i klimatu! Charakterystyczny. 

Nie wiem, co tak wielu przeszkadza ta skorupka i jajko, przecież to dobre, naturalistyczne porównanie. 

Zastanawiam się też, czytając komentarze pod Twoim i innych tekstami, co poprawiać, gdzie leży granica. Dla mnie postaci mają charakterystyczny sposób wyrażania się i też myślenia, chyba właśnie to (?) pozwala nam je sobie wyobrazić i polubić lub znienawidzić (niuanse i zmiany też są mile widziane). 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Masz rację, Asylum. Ale mam kilka nawyków, które rzeczywiście mogą przeszkadzać. I o ile z wulgaryzmów nie zrezygnuję, to z półpauz mogę. A tak w ogóle – półpauzy? Kto to tak nazwał? Dla mnie to zawsze były myślniki ;).

I dziękuję za komplementy <rumieni się jak pensjonarka>.

 

@Teyami – nadam mu masę ujemną, to wystrzeli… gdzieś ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, Petersburg też leży poza kołem polarnym, ale ma białe noce. To i dla równowagi musi mieć ciemnawe dnie za pół roku. Myśliwi mają lata doświadczeń…

Babska logika rządzi!

A tak w ogóle – półpauzy? Kto to tak nazwał? Dla mnie to zawsze były myślniki ;).

Staruchu, półpauza ma połowę długości pauzy, czyli myślnika. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Taa, tylko ja dopiero na forum się dowiedziałem, że są jakieś dywizy, półpauzy, pauzy…

A to wszystko po prostu kreseczki :-O.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie zapominaj o minusach. ;-)

Babska logika rządzi!

Gdyby te, jak je nazywasz, kreseczki były tylko takie po prostu, nie byłoby z nimi tylu kłopotów. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No właśnie -/– zlikwidować kreseczki!

Przynajmniej nie będę ich musiał usuwać z tekstów! 

 

EDIT: O, o. Piszę równe kreseczki, a edytor zmienia na nierównej długości.

@Finkla – minusy też. Żeby już były tylko same plusy :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

@Regulatorzy, Finklo, Staruchu

O dywizach, pauzach i półpauzach dowiedziałam się jakieś dwa lata temu i ze zdumienia wyjść nie mogłam. Patrzyłam na te kreski, mierzyłam wzrokiem i widziałam, że krótsze, acz zasady stosowania trudno było pojąć, bo dziwnemu zapomnieniu zaraz podlegały i umysłu trzymać się nie chciały. Na razie zdaję się na narzędzia, niech algorytm zdecyduje, co poprawnym jest, bo on wie lepiej – zbudowany według reguł (chyba???). Minus jest konkretny.

Przyznam się, że tak myślę o początkach wypowiedzi – muszą być minusy, ale takie pojawiające się przez kliknięcie w aplikację, bo Ona wie (!). Czasem się im przyglądam i wydają się niejednakie. Wtedy drżę, lecz cóż poddaję się. Mam taki specjalny zeszyt, w którym zapisuję zagadki tej Ziemi tj. mowy pisanej. Regulatorzy – wyjaśniłaś nadzwyczajnie prosto :). Jest myślnik (o jakiej długości – nie wiemy lecz trudno), ten myślnik równa się pauza, a półpauza to połowa. Jasne. A dywiz to czym jest, w odniesieniu?

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nie ufaj algorytmom. One zazwyczaj głupie są. A programiści niekoniecznie muszą doskonale znać zasady języka. A polskiego – w ogóle rzadkość.

Myślnik teoretycznie ma długość litery m (po angielsku em dash).

Dywiz to ta najkrótsza kreska. Używana głównie przy przenoszeniu wyrazów, dzieleniu na sylaby, złączeniach (Dołęga-Mostowicz, żółto-czerwony) i takich tam…

Babska logika rządzi!

Asylum, dywiz, jak już wspomniała Finkla, jest najkrótszy i ma połowę długości półpauzy. Można go też nazywać łącznikiem.

Więcej tutaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Pauza_i_p%C3%B3%C5%82pauza

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy

Zapisuję, jedna czwarta myślnika równającego się pauzie. Jest dobrze. Zagłębię się jeszcze w wiki i jeśli niejasne pozwolę zapytanie skierować.

@finkla

A, czyli ten dywiz to zaledwie i aż łącznik, czyli mamy trzy figury pauzę, półpauzę i dywiz. Algorytmom nie ufam za grosz, konstruują je ludzie, a jeśli AI uczy się sama to pokarm (dane) decyduje, vide Tay, wpadka Googla z rozpoznawaniem tego, co jest na zdjęciach, oraz ostatnia, niekoniecznie zabawna historia z pewną czarną naukowczynią (ogromny dorobek) przypisaną przez algorytm do grupy niebezpiecznych (tak w skrócie). Z drugiej strony jest AlphaGo – ekscytujące. Z trzeciej to, ze nic nie rozumiemy z tego, co zachodzi w trakcie uczenia się maszynowego. A na dokładkę z czwartej mamy Big Brothera w Chinach.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

dotyczą nierzadko – całej ludzkości

Hmm. Ale to "nierzadko" to nie wtrącenie?

 Kluczem do wszystkiego tego, co tam zaszło, był Lichodiejew

Nie wiem, czy człowiek może być kluczem.

 który, jak się wydawało, prawie nie przesuwał się nad olbrzymimi połaciami lasu

Trzy "się" w jednym zdaniu.

 przeobraził w tajne stacje

Nie wiem, czy to właściwe słowo.

 przeznaczone są dla jednego tylko naukowca

Brzmi tak, jakby wszystkie były dla jednego naukowca, a chyba miałeś na myśli, że każda jest dla jednego.

 paskudnie wypalcowanej butelki

To chyba skrót myślowy?

 miał zdaje się w zeszłym stuleciu

Wtrącenie: miał, zdaje się, w zeszłym stuleciu.

 wiedzieli, że tak nazywała nas ulica

C.t. – nazywa.

 Zatroskał się szafarz trunku

Cute.

 chwile, gdy wybuchy nieopisanej aktywności, przeradzającej się w agresję, napędzały go przez całe dnie

Ojejuśku. Po pierwsze, to były chwile – czy dnie? Po drugie aktywność przechodząca w agresję to chyba zmiana jakościowa, nie ilościowa.

 Ale, pomimo bycia alkoholikiem, Lichodiejew był chyba najgenialniejszym fizykiem

Powtarzasz "być". Ja napisałabym: Ale, mimo alkoholizmu, Lichodiejew był chyba najgenialniejszym fizykiem.

 doświadczenia z uzyskiwaniem masy ujemnej pod kątem podróży

Doświadczenia – pod kątem?

 Pobudka następnego dnia po powitaniu

Hmm. Skasowałabym "po powitaniu", bo widać, że ma kaca, a trochę się na tym potknęłam.

 zdołałem zwlec się do stołówki.

Tylko, jeśli stołówka jest na dole.

 śmierdzącą etanolem

Hmm. Fakt, że etanol śmierdzi, ale może bardziej obrazowy byłby jakiś specyfik zawierający etanol? Np. mazaki alkoholowe?

 przejść specyficzną terapię hormonalną

W zasadzie "terapia" powinna coś leczyć, ale też nie wiem, czym bym to zastąpiła (bo z "kuracją" jest ten sam problem).

 pozastygały w fantazyjne kształty

Jeśli tylko się nadtopiły z wierzchu, to raczej nie.

 O panujących tu czasem temperaturach świadczył również kompletny brak śniegu.

Jakoś dziwnie to brzmi. Może wystarczy napisać, że nie było ani trochę śniegu, a czytelnik sam zgadnie, dlaczego?

 byle jak zbitym z bali. Niewysokim, sięgającym trochę ponad kolana.

Znaczy, jak leżą te bale? Poziomo?

 dla neutrin jest niepenetrowalne

Nieprzenikalne.

 wdał się w jeden z tych swoich licznych monologów

Wdał się? I “licznych” wydaje mi się nadmiarowe.

 ile trzeba było przeznaczyć zewnętrznej warstwy takiego pakunku

Przeorganizowałabym: ile zewnętrznej warstwy takiego pakunku trzeba było przeznaczyć.

 kilka miejscowych, „kamusnych” nart

Bardziej kilka par.

 przed idącym drogę, jednocześnie ją za wędrowcem zamykając

Dałabym tu zaimek zamiast drugiego określenia, bo to trochę tak, jakby idący i wędrowiec byli różnymi ludźmi.

zaczęła bulgotać, jakby w wielkim garnku z zupą zaczęło się coś gotować

Powtórzenie.

 W końcu, jarząca

Zbędny przecinek.

 pyszniąc się, błyszczącą

Jw.

 wykonał jeden, jak się okazało, kluczowy telefon

Wykonać telefon można tylko za pomocą lutownicy. Zadzwonił.

 pomoc konkretna, kluczowa

Co Ty z tą kluczowością? To anglicyzm, tak w sumie.

 nad talerzem jajecznicy ze szczypiorkiem

Skąd mają jajka?

 niemalże widział narodziny

Można widzieć albo nie, ale trudno widzieć prawie.

 w świat, w którym bawił teraz, nigdy za nim nie podążyłbym.

Coś to nienaturalne: do świata, w którym bawił teraz, nie mógłbym iść za nim.

 Czyli to jakiś model

Nie jest niemożliwe, żeby RNA było anagramem (tylko skrajnie nieprawdopodobne).

 W każde wiązanie między zasadami jest wszyty jeden atom.

Jak to, wszyty? I one tam tak sobie siedzą? Radioaktywne też? Czemu się nie rozpadły? Niezłą technikę mają te ufoki.

Dla upojonych alkoholem gwałtowna zmiana (…) działa

Bardziej "na upojonych".

 Prawie zrozumiałem jego wlewanie

Może raczej: dlaczego wlewa.

 Krew delikatnie przesączała się

Delikatnie?

 By nie wiązać się, krępować niepotrzebnymi moralnymi, etycznymi, filozoficznymi czy jakimikolwiek innymi restrykcjami, ograniczeniami.

Nie lubię tych gości – ale pomysł przedni.

 To jest dowód na to, że ktoś zapoczątkował ten eksperyment na Ziemi, a może i w tym Wszechświecie

W sumie nie, chociaż facet może i tak myśleć.

 

Nadmiar "się". Ale klimat jest, dobry, mroźny, syberyjski i staroguslarski, z mocnym zakończeniem. Fabuła trzyma się kupy i wywołuje dreszczyk, nie tylko z zimna. I tajga ładna. Masz znaczek jakości.

 Akcelerator. No, ja bym obcy związek raczej badała pod wypasionym mikroskopem niż w akceleratorze.

Ja też, szczerze mówiąc. Nie wiem, czy to w ogóle ma sens, wsadzać do akceleratora coś, co nie jest gazem czy pojedynczymi atomami, ale nie znam się na tym. Może ma.

 Jeśli zmierzysz odległość do okna w calach i w centymetrach, to wyjdą Ci różne liczby.

Niom – jednostki miary są umowne. Nie zostały dane z góry i nie mają uzasadnienia w teorii wszystkiego, więc nie ma sensu się ich doszukiwać przed ustanowieniem konkretnej skali.

 “Prawie kompletnie” znaczy – ma jeszcze możliwość poruszania odnóżami i wydawania dźwięków.

Ale to brzmi trochę tak, jakby to pijaństwo było dopełniane, czy miało być dopełniane, w jakiś sposób.

 Przylatując do Arzamasu, narrator sądzi, że tajga jest pusta. Pusty jest i znany nam kosmos. Im dłużej siedzą, tym ślady życia (i tu, i tu) są wyraźniejsze.

Hmm. Dobre, subtelne (innymi słowy, nie wpadłam na to, ale ładne).

 Rosomak – perfekcyjny drapieżnik. Jak ufoki.

A czemu ufoki mają być drapieznikami?

 Aleście się do – tych – półpauz – przypięły ;).

Bo – brzmisz – trochę – jak William Shatner :D

 Petersburg też leży poza kołem polarnym, ale ma białe noce.

Ale nie zauważyłam tu dat, więc to może być akurat pora roku z białymi nocami, nie?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Uff, dzięki Tarnino. Sporo poprawiłem, trochę nie, o trochę się kłócę ;).

 

Hmm. Ale to "nierzadko" to nie wtrącenie?

Kurde, wywalam te pólpauzy i wywalam, a wy się cały czas czepiacie ;(.

Nie wiem, czy człowiek może być kluczem.

Właściwie, czemu nie? Kluczem do czegoś może być wszystko. Tak mi się wydaje.

 przeobraził w tajne stacje – Nie wiem, czy to właściwe słowo.

Też nie, ale co innego? “Przekształcił”? Wszystkie są podobne.

 paskudnie wypalcowanej butelki – To chyba skrót myślowy?

Dlaczego? W moich stronach się tak mówi.

 chwile, gdy wybuchy nieopisanej aktywności, przeradzającej się w agresję, napędzały go przez całe dnie. – Ojejuśku. Po pierwsze, to były chwile – czy dnie? Po drugie aktywność przechodząca w agresję to chyba zmiana jakościowa, nie ilościowa.

A czy chwile to nie jest wrażenie subiektywne? Dla Lichodiejewa to były chwile, dla otoczenia dnie. A ze zmianą ilościową w jakościową nie łapię. Gość pił, co dawało mu napęd. A że napędu było czasem za dużo, to i wybuchał jak auto na nitrodopalaczach.

 doświadczenia z uzyskiwaniem masy ujemnej pod kątem podróży – Doświadczenia – pod kątem?

Pozostałości technicznego żargonu ;). Wszystko się robi “pod kątem”. Eksperymenty nad pszenicą pod kątem uzyskania 10 kwintali z hektara.

 zdołałem zwlec się do stołówki. – Tylko, jeśli stołówka jest na dole.

Może być. Ale największe wyzwanie to zwlec się z wyra.

 śmierdzącą etanolem – Hmm. Fakt, że etanol śmierdzi, ale może bardziej obrazowy byłby jakiś specyfik zawierający etanol? Np. mazaki alkoholowe?

Taa, a spożywający wąchają mazaki. Każdy wie, jak śmierdzi etanol (szczególnie ten bimbrowy). A mazaki – nie każdy (ja nie wiem).

 przejść specyficzną terapię hormonalną – W zasadzie "terapia" powinna coś leczyć, ale też nie wiem, czym bym to zastąpiła (bo z "kuracją" jest ten sam problem).

W sumie leczy. Potencjalne skłonności pedofilskie.

 pozastygały w fantazyjne kształty – Jeśli tylko się nadtopiły z wierzchu, to raczej nie.

Czemu tylko z wierzchu? To eksperymenty, być może niektóre były całkiem płynne po “wyłowieniu”.

 O panujących tu czasem temperaturach świadczył również kompletny brak śniegu. – Jakoś dziwnie to brzmi. Może wystarczy napisać, że nie było ani trochę śniegu, a czytelnik sam zgadnie, dlaczego?

Ale czemu dziwnie? Bywało gorąco, to i śniegu nie było. A z tą domyślnością czytelnika to bym nie przesadzał ;).

 byle jak zbitym z bali. Niewysokim, sięgającym trochę ponad kolana. – Znaczy, jak leżą te bale? Poziomo?

Krzywo :P.

 dla neutrin jest niepenetrowalne – Nieprzenikalne.

A co ci nie pasuje w penetracji? Takie ładne słowo.

 wdał się w jeden z tych swoich licznych monologów – Wdał się? I “licznych” wydaje mi się nadmiarowe.

Z twojego linku: wdać się – «zająć się czymś przez dłuższy czas». A ”liczne”, bo chciałem podkreślić, że facet plótł non stop. I narrator miał pełny obraz sytuacji.

zaczęła bulgotać, jakby w wielkim garnku z zupą zaczęło się coś gotować – Powtórzenie.

Ale jakie?

 wykonał jeden, jak się okazało, kluczowy telefon -Wykonać telefon można tylko za pomocą lutownicy. Zadzwonił.

 pomoc konkretna, kluczowa – Co Ty z tą kluczowością? To anglicyzm, tak w sumie.

Pozostałości technicznego żargonu ;/. Już zostawię.

 nad talerzem jajecznicy ze szczypiorkiem – Skąd mają jajka?

A jak działa Arzamas? Jakieś zapasy muszą dostawać. Dronami choćby. A jajka mogą być w proszku.

 niemalże widział narodziny – Można widzieć albo nie, ale trudno widzieć prawie.

“A świadek widział ten wypadek czy nie? Niemalże, bo jak obróciłem głowę, to facet już leciał w powietrzu.” Czyli ktoś był na tyle blisko, że tylko mrugnięcie oka w niewłaściwej chwili przeszkodziło mu zobaczyć.

 w świat, w którym bawił teraz, nigdy za nim nie podążyłbym. – Coś to nienaturalne: do świata, w którym bawił teraz, nie mógłbym iść za nim.

Nienaturalne? Ech, raz może być…

 Czyli to jakiś model – Nie jest niemożliwe, żeby RNA było anagramem (tylko skrajnie nieprawdopodobne).

I owszem. Ale już białko-monstrum anagramowe? Skrajnie nieprawdopodobne. Poza tym kolesie majątakie narzędzia, że mogą sobie wymodelować, czy taka cząsteczka mogłaby w ogóle istnieć. Widocznie nie.

 W każde wiązanie między zasadami jest wszyty jeden atom. – Jak to, wszyty? I one tam tak sobie siedzą? Radioaktywne też? Czemu się nie rozpadły? Niezłą technikę mają te ufoki.

Niezłą. Lichodiejew też nie rozumie. Wiązania elektro-silno-słabe?

 Krew delikatnie przesączała się – Delikatnie?

Hm, a jak? Wolno?

 To jest dowód na to, że ktoś zapoczątkował ten eksperyment na Ziemi, a może i w tym Wszechświecie – W sumie nie, chociaż facet może i tak myśleć.

No dobra, nie dowód, ale poszlaki są mocne :).

 Akcelerator. No, ja bym obcy związek raczej badała pod wypasionym mikroskopem niż w akceleratorze. – Ja też, szczerze mówiąc. Nie wiem, czy to w ogóle ma sens, wsadzać do akceleratora coś, co nie jest gazem czy pojedynczymi atomami, ale nie znam się na tym. Może ma.

Ale przecież nie wrzucał tam kilogramów materii spodka. Tylko właśnie atomy z niego pochodzące.

 “Prawie kompletnie” znaczy – ma jeszcze możliwość poruszania odnóżami i wydawania dźwięków. Ale to brzmi trochę tak, jakby to pijaństwo było dopełniane, czy miało być dopełniane, w jakiś sposób.

“Dopełnieniem” picia jest tzw. “zgon”. Wtedy ktośjest kompletnie pijany (dla mnie).

 Rosomak – perfekcyjny drapieżnik. Jak ufoki. A czemu ufoki mają być drapieznikami?

Bo dają takie znaki. Wędkę zarzuciły, wywiad robią, “zażyźniły” Ziemię. Po co?

 Aleście się do – tych – półpauz – przypięły ;).

 

A znaczek jakości dumnie przypinam do piersi :D!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

O kurcze, umknął mi komentarz Finkli

Ale kelwiny mają coś wspólnego z wrzeniem wody. Kwestia jednostki. Jeśli zmierzysz odległość do okna w calach i w centymetrach, to wyjdą Ci różne liczby. Po czym poznać, że 235711 to ichnia liczba Avogadro czy najmniejsze liczby pierwsze?

Dlatego napisałem, że po odpowiednich przekształceniach. Może ufoki posługują się skalą B’Ngotha? Nie wiem. Ale są trzy pewniki – jest zero absolutne, jest temperatura promieniowania reliktowego obecnie i jest matematyka opisująca świat. Jeśli matematyka nie jest uniwersalna (a wszystko wskazuje, że jest), to nie mają sensu badania naukowe itd.

Więc jeśli ktoś przekaże ci jakieś liczby (np. 32 stopnie i 212 stopni), mówiąc, że to coś ważnego, to chyba możesz wywnioskować, iż jest to 0 i 100 stopni Celsjusza, bo gość się posługuje skalą Fahrenheita. Zakładam, że to matematycznie możliwe.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

 Bardzo dobre opowiadanie, zasługuje na nominację. Udało ci się nawet umieścić w tekście warstwę religijną w nienachalny sposób, mimo że to tak oklepany i popularny zwłaszcza wśród amatorów motyw, że zazwyczaj mam na niego reakcję wprost alergiczną.

 

 pustka – nie skalana śladami człowieka ani zwierząt. 

“Nieskalana”.

 

pierwsze(+,) co mnie uderzyło, to – pustka.

 

Co, zimne? – Zatroskał się szafarz trunku.

“Zatroskał” małą literą, albo zmień szyk.

 

Lichodiejew był chyba najgenialniejszym fizykiem naszego pokolenia. To on zapoczątkował doświadczenia z masą cząsteczek. Powtarzał mi to tyle razy, że zapamiętałem: „jeśli uda ci się zmniejszyć potencjał pola Higgsa, zmienisz także działanie boskiej cząstki; a to ona, ona nadaje masę wszystkiemu”.

Wiem, że te słowa padają z ust postaci, nie twoich, ale “najgenialniejszy fizyk pokolenia” powinien chyba wiedzieć, że wcale nie jest to prawda.

 

– No, mołodiec! Nasz człowiek, bez aszybki! – uradował się Lichodiejew. – Mów mi – Nikołaj Osipowicz.

Zamieniłbym myślnik wewnątrz wypowiedzi na dwukropek bądź przecinek. Takie myślniki utrudniają błyskawiczne zdanie sobie sprawy z tego, co jest wypowiedzą, a co komentarzem.

 

Mostkiem nazywał swoją pracownię, z której kierował wszystkimi pracami.

Bo to, że znaleźliśmy go na głębokości prawie dwustu kilometrów(+,) pozwala sądzić, że nurkował i głębiej.

Ładna perełkę połknęła nasza szczuka, co?

Literówka.

 

Wnętrze spodka było puste. Przypominało trochę wnętrze perłopławu, bo lekko opalizowało.

W każdym razie pamiętaj – jutro masz nawet szczać do umywalki!

Kolejny myślnik wewnątrz wypowiedzi.

 

A te atomy spodeczka, a raczej cząstki(+,) z których są zbudowane,

Pogrzebałem w moim kuferku z narzędziami, zawierającym standardowe wyposażenie akolity Spójni. Skrzynka zawierała spory zestaw rupieci, mogących się przydać w różnych nieciekawych sytuacjach.

Wczoraj(+,) po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy, urwał mi się film.

Alternatywnie możesz też usunąć obecny przecinek, bo nie jest niezbędny (”pamiętam” nie jest orzeczeniem).

 

Od blackoutu Nikołaja Osipowicza minęły już trzy dni, ale dopiero teraz pokazał mi się na oczy.

Kłóci mi się to słowo z resztą stylizacji… Nie ma jakiegoś rosyjskiego odpowiednika?

 

Bo wtedy istniały tylko wodór i hel.

Znowu – taki super naukowiec powinien pamiętać o licie.

 

Kojarzy mi się to z taką zabawką dla dzieci: kwadratowy otwór: wciskasz sześcian, okrągły: wpychasz walec.

Masz wielokropki na różnych poziomach struktury zdania.

 

Dalej – ktoś pokazuje palcem, że nasz spodek był przy powstaniu Wszechświata,

Ponownie to samo.

 

Powiedział wszystko, co miał do powiedzenia(+,) i uciekł.

śladową emisję neutrino.

Dopełniacz liczby mnogiej to “neutrin”.

 

Ciężko, westchnął, ale mówił dalej, coraz ciszej:

Niepotrzebny pierwszy przecinek.

 

Ale… Co zrobiliby zwykli ludzie

“Co” powinno być małą literą.

 

Zauważ – nie osądzam, czy to, co zrobiłeś, co odkryłeś,  jest dobre czy złe.

Ponownie.

 

Nie, nie, spodek nie był dowodem na istnienie boga. Co to za bóg, który zostawia materialne ślady swego istnienia?

W takim znaczeniu powinna być raczej użyta wielka litera.

 

 

 

 

ironiczny podpis

Wierzę w uniwersalność matematyki.

No właśnie – ufoki mogą używać dowolnej skali. Bardzo trudno byłoby im przewidzieć 4 miliardy lat temu, że będziemy się posługiwać chociażby systemem dziesiątkowym (nawet jeśli nasza liczba palców była zakodowana w ich cząsteczce).

Jeśli ktoś mi mówi 32 i 212, sygnalizując, że to coś ważnego… Jeśli wiem, że to Amerykanin, mam cień szansy, że pomyślę o temperaturze. Dla mnie same liczby to za mało bez dalszych podpowiedzi. To może być hasło do jego sejfu z planami kluczowego wynalazku w środku, to może być czyjś adres, to może oznaczać, że transuranowiec 212 ma niezwykłe właściwości i kluczem do jego uzyskania jest german…

No, dałoby się to wszystko jakoś rozsądnie zaszyfrować. W końcu przekaz z Arecibo też można sprowadzić do jednej liczby. Ale żeby jedna osoba to odczytała w ciągu swojego życia… Obawiam się, że wątpię.

Ale ja bym to raczej robiła przy pomocy wielu obrazków, a nie jednego.

Babska logika rządzi!

Aleście się przypięli tych półpauz… Jak rzepy :(. Ile ich jeszcze jest? Nikt tak, kurka, nie mówi? I nie pisze (no, poza mną :))?

Dobra, większość poprawiłem.

 

pustka – nie skalana śladami człowieka ani zwierząt. – “Nieskalana”.

A widzisz, nad tym się długo zastanawiałem. Ale dla mnie ona jeszcze nie została skalana śladami życia. Stąd taka forma. 

Lichodiejew był chyba najgenialniejszym fizykiem naszego pokolenia. To on zapoczątkował doświadczenia z masą cząsteczek. Powtarzał mi to tyle razy, że zapamiętałem: „jeśli uda ci się zmniejszyć potencjał pola Higgsa, zmienisz także działanie boskiej cząstki; a to ona, ona nadaje masę wszystkiemu”. – Wiem, że te słowa padają z ust postaci, nie twoich, ale “najgenialniejszy fizyk pokolenia” powinien chyba wiedzieć, że wcale nie jest to prawda.

Okej, okej. Nie chciałem się wdawać w jakieś fizyczne zawiłości. Niech będzie, że to pole Higgsa, ale boska cząstka jest jego kwantem. A bez kwantów – nie ma pola. Dlatego przypisujemy grawitacji grawitony, nawet jeśli ich jeszcze nie odkryliśmy.

Od blackoutu Nikołaja Osipowicza minęły już trzy dni, ale dopiero teraz pokazał mi się na oczy. – Kłóci mi się to słowo z resztą stylizacji… Nie ma jakiegoś rosyjskiego odpowiednika?

Też mi to zgrzytało, ale znam jeszcze jedynie “urwał się film”. A ten już został użyty. Poszukam jeszcze!

Bo wtedy istniały tylko wodór i hel. – Znowu – taki super naukowiec powinien pamiętać o licie.

Tu też to takie dzielenie włosa na czworo – tworzył się jeszcze beryl. Ale to są takie śladowe ilości, że i o licie, i o berylu nie wspominałem.

Nie, nie, spodek nie był dowodem na istnienie boga. Co to za bóg, który zostawia materialne ślady swego istnienia? – W takim znaczeniu powinna być raczej użyta wielka litera.

A dlaczego? Mówi to zatwardziały ateista. Dlaczego miałby używać wielkiej litery?

w tekście warstwę religijną w nienachalny sposób, mimo że to tak oklepany i popularny

Temat oklepany i poularny? A miłość nie jest oklepana i popularna? A wciąż harlequny (i nie tylko) powstają. Widocznie coś jest ważnego dla niektórych w tych tematach.

 

Dzięki za krytyczną lekturę, Issanderze :)!

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A tak w ogóle – półpauzy? Kto to tak nazwał? Dla mnie to zawsze były myślniki ;).

> Staruchu, półpauza ma połowę długości pauzy, czyli myślnika. ;)

 

 

Się wtrącę: półpauzy jednak wolno nazywać myślnikami.

Kiedyś półpauza nie występowała w polskiej typografii, dlatego w słownikach pokutuje stara konwencja (myślnik = pauza).

Ale konwencja jest niejednolita:

 

Myślnik ma postać pauzy () lub półpauzy ().

Adam Wolański, Edycja tekstów, Wydawnictwo PWN, Warszawa 2006

 

W poradni PWN:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Myslnik-pauza-minus;16280.html

 

Zgodzicie się chyba, że to podejście jest bardziej przejrzyste. Lepiej porządkuje pojęcia. Dzięki niemu od razu widzimy, że co innego forma graficzna znaku, a co innego pełniona przezeń funkcja.

 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Bardzo trudno byłoby im przewidzieć 4 miliardy lat temu

Ale z jakiej paki mają to przewidywać? Majowie używali 260-dniowego kalendarza. Czy my się nim posługujemy, mówiąc o czasach Majów? Nie, przeliczamy na nasze. Lichodiejew podaje “przetransponowane”, przetłumaczone wartości temperatur. 

Czyżbyś Finklo się spodziewała, że zakodowany przekaz to będzie: “доброе утро”? Ufoki podały liczby, a wy się męczcie. Domyślcie się, co to!

Dla mnie same liczby to za mało bez dalszych podpowiedzi.

No nie wiem. O dekodowaniu szyfrów słyszałaś? Jest liczba, a po odkodowaniu wychodzi: “J-23 znowu nadaje”. Ufoki dały liczbę. Na pewno nie będzie to powyższy komunikat. To logiczne. To szukasz wśród danych “pewnych” – matematycznych czy fizycznych.

Ale żeby jedna osoba to odczytała w ciągu swojego życia…

A o “maszynce Kostii” przeczytałaś? Komputery kwantowe mają mieć niewyobrażalne dla nas moce obliczeniowe. Już dziś, jakbyś sama chciała liczyć to, co Twój smartfon, musiałabyś mieć z siedemset żyć. Wiesz, ile cyfr ma największa znana obecnie liczba pierwsza? Ponad 22 miliony! Przecież tu się już nic nie da policzyć “na piechotę”.

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

pustka – nie skalana śladami człowieka ani zwierząt. – “Nieskalana”.

A widzisz, nad tym siędługo zastanawiałem. Ale dla mnie ona jeszcze nie została skalana śladami życia. Stąd taka forma. 

Bronisz się starą zasadą, która wyszła z użycia. Od dwudziestu lat obowiązuje nowa zasada, wedle której wszystkie imiesłowy przymiotnikowe należy pisać z “nie” łącznie – nie licząc dwóch wyjątków, które nie mają tu zastosowania.

 

Okej, okej. Nie chciałem się wdawać w jakieś fizyczne zawiłości. Niech będzie, że to pole Higgsa, ale boska cząstka jest jego kwantem. A bez kwantów – nie ma pola. Dlatego przypisujemy grawitacji grawitony, nawet jeśli ich jeszcze nie odkryliśmy.

Nie chodziło mi o to, tylko dokładnie o fragment, który zaznaczyłem. Pole Higgsa nie nadaje masy wszystkiemu, tylko części cząsteczek elementarnych (a mówiąc jeszcze dokładniej, jest niezbędne w procesach tworzenia się masy tychże). Masa pozostałych cząsteczek elementarnych oraz ogromna większość masy cząsteczek złożonych, typu proton, neutron – czyli w efekcie również masy w skali makro – pochodzi z innych, niezwiązanych procesów.

 

Nie, nie, spodek nie był dowodem na istnienie boga. Co to za bóg, który zostawia materialne ślady swego istnienia? – W takim znaczeniu powinna być raczej użyta wielka litera.

A dlaczego? Mówi to zatwardziały ateista. Dlaczego miałby używać wielkiej litery?

 

Pisanie “Bóg” wielką literą w odniesieniu do Boga jako istoty absolutnej (nawet niezwiązanej bezpośrednio z wiarą chrześcijańską) nie jest kwestią, jak zdajesz się myśleć, szacunku, tylko nazwy własnej. Zresztą sam w swoim tekście piszesz “Allach” wielką literą, choć to słowo po arabsku to po prostu “Bóg”. “Allach” to nie jest “imię” Boga muzułmanów.

ironiczny podpis

Od blackoutu Nikołaja Osipowicza minęły już trzy dni, ale dopiero teraz pokazał mi się na oczy. – Kłóci mi się to słowo z resztą stylizacji… Nie ma jakiegoś rosyjskiego odpowiednika?

Też mi to zgrzytało, ale znam jeszcze jedynie “urwał się film”. A ten już został użyty. Poszukam jeszcze!

Może “zapoj”? Znaczy niezupełnie to samo, co urwanie filmu, ale za to jaki rosyjski!

Szyfry. Komputery szybko liczą, ale są głupie. Póki im nie postawisz dobrego pytania, nic mądrego Ci nie powiedzą. Ech, żebyś Ty wiedział, jak ja nie cierpię swojego smarkfona. Poprzednia komórka, zwyczajna, była o wiele lepsza. Tylko w kategorii “aparat fotograficzny” przegrywała.

O dekodowaniu szyfrów słyszałam, że jednorazowy (i jeszcze parę warunków) szyfr Vigenere’a jest nie do złamania. Więc i jedna wielka liczba wydaje mi się trudniejsza niż wiele małych.

Babska logika rządzi!

Kluczem do czegoś może być wszystko.

Niby tak, ale jakieś to anglosaskie.

 Też nie, ale co innego? “Przekształcił”? Wszystkie są podobne.

"Przekształcił" byłoby chyba lepsze.

 Dlaczego? W moich stronach się tak mówi.

A, znaczy się, regionalizm.

 Dla Lichodiejewa to były chwile, dla otoczenia dnie.

Ale cały czas siedzisz w jednym punkcie widzenia. Co to było dla narratora?

 Gość pił, co dawało mu napęd. A że napędu było czasem za dużo, to i wybuchał jak auto na nitrodopalaczach.

OK, to rozumiem – tylko sama maniakalna aktywność nie musi od razu być agresją.

 Ale największe wyzwanie to zwlec się z wyra.

W takim razie trochę za mocno skróciłeś.

 Każdy wie, jak śmierdzi etanol (szczególnie ten bimbrowy). A mazaki – nie każdy (ja nie wiem).

A ja – odwrotnie. Choć mazaki są na etanolu, więc pewnie właśnie tak śmierdzą.

 W sumie leczy. Potencjalne skłonności pedofilskie.

To trochę tak, jakby komuś zagipsowali nogę, bo mógłby ją złamać. Ale naprawdę nie mam pojęcia, jakie słowo byłoby tu lepsze.

 To eksperymenty, być może niektóre były całkiem płynne po “wyłowieniu”.

Nie zaznaczyłeś tego, więc się domyśliłam. Chyba nie do końca uprawnione były te domysły.

 Ale czemu dziwnie? Bywało gorąco, to i śniegu nie było.

Ale ja nie o treści, tylko o formie.

 A z tą domyślnością czytelnika to bym nie przesadzał ;).

Ee, tam :)

 A co ci nie pasuje w penetracji? Takie ładne słowo.

Nie odpowiem na tę szowinistyczną męską prowokację :P

 zaczęła bulgotać, jakby w wielkim garnku z zupą zaczęło się coś gotować

Powtarzasz "zaczęła/o". Issander wyłapał więcej takich powtórek (ja jestem rozkojarzona ostatnio).

 Pozostałości technicznego żargonu ;/. Już zostawię.

W sumie, to ten żargon nawet pasuje. Zostaw.

 A jajka mogą być w proszku.

Prawda.

 Czyli ktoś był na tyle blisko, że tylko mrugnięcie oka w niewłaściwej chwili przeszkodziło mu zobaczyć.

Noo… niech Ci będzie.

 Lichodiejew też nie rozumie. Wiązania elektro-silno-słabe?

No, właśnie.

 Hm, a jak? Wolno?

Może być "wolno".

 Wędkę zarzuciły, wywiad robią, “zażyźniły” Ziemię. Po co?

To jest jakaś interpretacja – ale można wykombinować inną. Np., że Ziemia jest pozostałością po ichnim pikniku (na skraju drogi ;P). Zgubiły ufokowy komiks (który Lichodiejew uznaje za komunikat), parę papierków po cukierkach (spodek), a latające spodki mogą być majakiem. Nie mówię, że Twój bohater nie powinien wyciągnąć wniosku, który jest spójny z jego charakterem i poglądami, bo powinien, zwracam tylko uwagę, że fakty dają się często rozmaicie interpretować.

 Jeśli matematyka nie jest uniwersalna (a wszystko wskazuje, że jest), to nie mają sensu badania naukowe itd.

Niekoniecznie – jeśli nie jest uniwersalna w sensie "obowiązująca w całym wszechświecie", a w naszym jego wycinku ma zastosowanie, to wystarczy pamiętać, że gdzie indziej jest inaczej.

 Dlatego napisałem, że po odpowiednich przekształceniach.

I oto sęk. Skąd wiesz, jak to przekształcić?

 Więc jeśli ktoś przekaże ci jakieś liczby (np. 32 stopnie i 212 stopni), mówiąc, że to coś ważnego, to chyba możesz wywnioskować, iż jest to 0 i 100 stopni Celsjusza, bo gość się posługuje skalą Fahrenheita. Zakładam, że to matematycznie możliwe.

Tak, ale musisz założyć, że chodzi o temperaturę. Matematyka nie jest tu problemem, jest nim semantyka. Patrz eksperyment myślowy p.t. mrówka Russella (jeśli mrówka wytupta na piasku podobiznę Churchilla, to czy to jest portret Churchilla?). Albo przykłady Finkli.

 Majowie używali 260-dniowego kalendarza. Czy my się nim posługujemy, mówiąc o czasach Majów? Nie, przeliczamy na nasze.

Ale żeby to przeliczyć, musieliśmy się sporo nagłowić.

 O dekodowaniu szyfrów słyszałaś? Jest liczba, a po odkodowaniu wychodzi: “J-23 znowu nadaje”.

To nie jest takie łatwe. Przykład – pismo minojskie A, jeśli się nie mylę, jeszcze nie odszyfrowane. Jeśli nie masz klucza, to musisz się nagłowić, p. wyżej.

 Kłóci mi się to słowo z resztą stylizacji

Mmm, w sumie mnie też.

 W takim znaczeniu powinna być raczej użyta wielka litera.

Nie wiem, czy chodzi o Boga wszechmocnego itp., czy jednak o boga bardzo potężnego, ale nie istotę najwyższą. Ale faktycznie dobrze by to było rozjaśnić.

 Mówi to zatwardziały ateista. Dlaczego miałby używać wielkiej litery?

Ale zapisuje…? Poza tym, jako się rzekło, wielka litera niesie tu znaczenie.

 Pisanie “Bóg” wielką literą w odniesieniu do Boga jako istoty absolutnej (nawet niezwiązanej bezpośrednio z wiarą chrześcijańską) nie jest kwestią, jak zdajesz się myśleć, szacunku, tylko nazwy własnej.

O.

 Ale dla mnie ona jeszcze nie została skalana śladami życia. Stąd taka forma.

Ale "nie" z przymiotnikami (imiesłowami przymiotnikowymi) pisze się razem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bronisz się starą zasadą, która wyszła z użycia.

No, nie całkiem. Chodzi ci o uchwałe Rady Języka Poskiego z 1997 roku? Doczytalem, że Rada tylko zaleca tylko taką pisownię. Nie jest to oblig. I obie formy są poprawne.

ogromna większość masy cząsteczek złożonych, typu proton, neutron – czyli w efekcie również masy w skali makro – pochodzi z innych, niezwiązanych procesów.

A to jest dla mnie jakaś nowość. Wydawało mi się, że pole Higgsa wprowadzono właśnie po to, by nazwać coś, co nadaje masę cząstkom elementarnym. Mógłbyś rozwinąć?

Pisanie “Bóg” wielką literą w odniesieniu do Boga jako istoty absolutnej (nawet niezwiązanej bezpośrednio z wiarą chrześcijańską) nie jest kwestią, jak zdajesz się myśleć, szacunku, tylko nazwy własnej.

Tu też bym polemizował. “Zapis literą wielką należy ograniczyć do wypadków, gdy mówimy o istocie najwyższej w religiach monoteistycznych, co w praktyce zwykle dotyczy judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. “ – Jan Grzenia, UŚl. Poza tym, napisałem: “Nie, nie, spodek nie był dowodem na istnienie boga. Co to za bóg, który zostawia materialne ślady swego istnienia?”. Dla narratora to żaden “Bóg”, jeno “bóg” właśnie.

 

@Finkla – “zapoj” dobry, zaraz zmienię :).

Szyfry. Komputery szybko liczą, ale są głupie. Póki im nie postawisz dobrego pytania, nic mądrego Ci nie powiedzą

Moja droga, a czym się obecnie zajmują komputery wszelakich armii? Głównie łamaniem kodów. Toteż odpowiednie algorytmy już są.

Nie ma szyfrów nie do złamania, to raz. 

 jedna wielka liczba wydaje mi się trudniejsza niż wiele małych.

A dwa – alienom wcale nie zależało na przesłaniu wiadomości nie do odkodowania. Wręcz przeciwnie – chcieli, by ją zrozumieć, ale dopiero po odpowiednio skomplikowanych obliczeniach.

 

EDIT: Uff, dajcie żyć ;)! Pół dnia odpisuję. Robię przerwę. Tarnino, odpowiem wieczorem, bo mi się makówka zagotowała.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

 O dekodowaniu szyfrów słyszałam, że jednorazowy (i jeszcze parę warunków) szyfr Vigenere’a jest nie do złamania.

No, w zasadzie, to Vigenere'a złamał Babbage. Jednorazowy nie jest szyfr, tylko klucz właśnie – możesz znać system szyfrowania, ale bez klucza nic nie odczytasz. Na tym poległa Enigma – niemieccy szyfranci powinni zmieniać klucze codziennie, ale im się nie chciało. W dodatku na urodziny szefa wszyscy naraz wysłali życzenia podobnej treści, co bardzo ułatwiło życie deszyfrantom.

 Moja droga, a czym się obecnie zajmują komputery wszelakich armii? Głównie łamaniem kodów. Toteż odpowiednie algorytmy już są.

Ale to nie jest takie łatwe. Chcesz obaczyć? Oto zadanie dla Ciebie. Zaszyfrowałam oto systemem Playfaira krótkie zdanie. Dla ułatwienia zaznaczam, że uwzględniłam polskie litery. Rozszyfruj je teraz :P albo wieczorem, jak się schłodzisz.

 

Szyfrogram: źhżgomjkózhźxrpnncnósmązpgszóźywbazśaż

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

ogromna większość masy cząsteczek złożonych, typu proton, neutron – czyli w efekcie również masy w skali makro – pochodzi z innych, niezwiązanych procesów.

A to jest dla mnie jakaś nowość. Wydawało mi się, że pole Higgsa wprowadzono właśnie po to, by nazwać coś, co nadaje masę cząstkom elementarnym. Mógłbyś rozwinąć?

Pole Higgsa nadaje masę większości, ale nie wszystkim cząsteczkom elementarnym, na przykład jego obecność nie tłumaczy masy neutrin, które mają masę tak małą (nawet w porównaniu do innych cząstek elementarnych), że długo nie było konsensusu, czy w ogóle tę masę mają.

Co do kwestii reszty masy, wytłumaczenie będzie skomplikowane, i weź też pod uwagę, że żaden ze mnie fizyk.

Zapewne wiesz – a przynajmniej jak ja chodziłem do liceum, to było to częścią programu nauczania – że masa cząsteczki jest zawsze odrobinę mniejsza, niż jej składowych atomów. Dzieje się tak ze względu na to, że energia niezbędna do wytworzenia wiązania musi zostać skądś pobrana – w tym przypadku z masy.

Zapewne wiesz też, że istnieją cztery fundamentalne siły we wszechświecie: elektromagnetyczna, słaba, silna oraz grawitacyjna. Kwarki uzyskują masę dzięki polu Higgsa, ale wiązane są w hadrony za pomocą oddziaływań silnych. Oddziaływanie silne jest… specyficzne. Na przykład ma taką cechę, że w przeciwieństwie do pozostałych trzech, im dalej od siebie znajdą się cząstki oddziaływujące na siebie silnie, tym mocniej będą na siebie oddziaływać. Pozostałe siły maleją wraz ze wzrostem odległości, oddziaływanie silne rośnie.

Z tego co potrafię zrozumieć, powiązana z tym jest kwestia masy hadronów: w przeciwieństwie do powiązania atomów w cząsteczkę, które wymaga energii i odbiera masę, powiązanie kwarków w hadron wyzwala energię i tym samym zwiększa masę.

W rzeczy samej, powstała w ten sposób masa stanowi około 99% masy hadronów, czyli tak jak napisałem, ogromnej większości masy w skali makro, z jaką spotykamy się na co dzień – a masa pochodząca od pola Higgsa stanowi ten pozostały 1%. Dlaczego tak mało? Otóż oddziaływanie silne, jak sama nazwa wskazuje, jest silne… wręcz niewyobrażalnie silne w stosunku do elektromagnetyzmu, który sam w sobie jest niewyobrażalnie silniejszy od grawitacji. Stąd też proporcjonalnie różnica w masie jest dużo większa.

 

Mam nadzieję, że moje wyjaśnienie pomogło.

ironiczny podpis

Uff, znowu coś poprawiłem. I zmusiliście mnie do grzebania na strychu. Ale o tym potem :

 

@Tarnina

 Gość pił, co dawało mu napęd. A że napędu było czasem za dużo, to i wybuchał jak auto na nitrodopalaczach. – OK, to rozumiem – tylko sama maniakalna aktywność nie musi od razu być agresją.

Z iloma alkoholikami miałaś do czynienia? W 99 procentach przypadków picie kończy się agresją. Mam doświadczenie, musisz mi uwierzyć na słowo.

 zaczęła bulgotać, jakby w wielkim garnku z zupą zaczęło się coś gotować – Powtarzasz "zaczęła/o". Issander wyłapał więcej takich powtórek (ja jestem rozkojarzona ostatnio).

Poprawiłem, ale jeszcze pomyślę, bo niespecjalnie mi się nowa forma podoba :/.

 Jeśli matematyka nie jest uniwersalna (a wszystko wskazuje, że jest), to nie mają sensu badania naukowe itd. – Niekoniecznie – jeśli nie jest uniwersalna w sensie "obowiązująca w całym wszechświecie", a w naszym jego wycinku ma zastosowanie, to wystarczy pamiętać, że gdzie indziej jest inaczej.

E nie, nie. Jeśli matematyka jest gdzieś inna, to i Wszechświat działa inaczej. A my tego nie obserwujemy. Ergo – matematyka jest uniwersalna dla całego Kosmosu wg współczesnej wiedzy.

 Dlatego napisałem, że po odpowiednich przekształceniach. – I oto sęk. Skąd wiesz, jak to przekształcić?

Wraca temat szyfrowania. Jeśli ktoś coś zakodował, to zakładam, że ma to sens. I szukam.

 Więc jeśli ktoś przekaże ci jakieś liczby (np. 32 stopnie i 212 stopni), mówiąc, że to coś ważnego, to chyba możesz wywnioskować, iż jest to 0 i 100 stopni Celsjusza, bo gość się posługuje skalą Fahrenheita. Zakładam, że to matematycznie możliwe. – Tak, ale musisz założyć, że chodzi o temperaturę. Matematyka nie jest tu problemem, jest nim semantyka. Patrz eksperyment myślowy p.t. mrówka Russella (jeśli mrówka wytupta na piasku podobiznę Churchilla, to czy to jest portret Churchilla?). Albo przykłady Finkli.

Ale stałe fizyczne (i pewne wartości) są uniwersalne. Prędkość światła jest stała, czy mierzona w centymetrach na sekundę, jardach na fajw’o’klok czy fughktach na qrapod. Jak sobie wyobrażasz dogadanie w obcych językach? Są pewne niezmienne – zaczynasz naukę pokazując na głowę i mówiąc “głowa”, a gośc odpowiada “head” czy “gołowa”. Głowa jest rzeczą uniwersalną, tylko języki inne. Tak i u mnie – temperatura promieniowania, widmo ciała doskonale czarnego, nie zależą od rasy czy języka. Są uniwersalne.

 Majowie używali 260-dniowego kalendarza. Czy my się nim posługujemy, mówiąc o czasach Majów? Nie, przeliczamy na nasze. – Ale żeby to przeliczyć, musieliśmy się sporo nagłowić.

Po to Lichodiejew ściągał komputer kwantowy.

 O dekodowaniu szyfrów słyszałaś? Jest liczba, a po odkodowaniu wychodzi: “J-23 znowu nadaje”. – To nie jest takie łatwe. Przykład – pismo minojskie A, jeśli się nie mylę, jeszcze nie odszyfrowane. Jeśli nie masz klucza, to musisz się nagłowić, p. wyżej.

Bo nie odnosi się do rzeczy uniwersalnych, a do języka właśnie. Czyli nie wiemy, o czym Minojczycy piszą. A alieni – musieli o rzeczach znanych wsiem, bo inaczej wyszedłby bełkot.

O Bogu i “nieskalanej” już pisałem. 

Następny do golenia ;).

 

@Issander

masa cząsteczki jest zawsze odrobinę mniejsza, niż jej składowych atomów

Owszem, ale te cząsteczki masę już mają. I żadne oddziaływanie nie da masy cząstkom, którym nie nada jej pole Higgsa.

Podeprę się książką, na bazie której częściowo osnułem swoje wywody: “Masy wszystkich cząstek, maszerujących przez czasoprzestrzeń w rytmie L-R-L-R (gdzie L i R to pewne skrętności, ważne dla prawa zachowań ładunków – przyp. mój), są wynikiem oscylacji między L i R, a za każdym razem kiedy L zmienia się w R, korzysta z pośrednictwa pola Higgsa, by pozbyć się swojego ładunku słabego, porzucając go w próżni. To jest źródło masy

I jeszcze o tym, że cząstka Higgsa nadaje masę: “W pewnym sensie [pole Higgsa] przypomina ono pole magnetyczne Ziemi, gdyż tak jak na pole magnetyczne Ziemi składają się działające kolektywnie fotony, na pole Higgsa składają się działające kolektywnie bozony Higgsa”.

Cytaty za – “Dalej niż boska cząstka”; Leon Lederman, Chrostopher Hill, Prószyński i s-ka, 2015, strony 181 i 186.

Czyli – owszem, za wielkość masy jednostek w jądrze atomowym odpowiada oddziaływanie silne, ale nie za sam efekt. Gdyby zapłatał się tam jakiś bozon czy foton, masą obdarzony nie zostanie.

 

@Finkla i Tarnina

Znowu książka – “Tajemne przekazy, szyfry, Enigma i karty chipowe”, Rudolf Kippenhahn, Prószyński i s-ka, 2000.

Rozdział 12 “Szyfrowanie na oczach wszystkich”. Od razu powiem, że nie wszystko zrozumiałem. Ale autor podaje metodę szyfrowania pn. RSA, która polega właśnie na posługiwaniu się jak największymi liczbami pierwszymi. Szkopuł w tym, aby te liczby znaleźć.

“Autorzy RSA oceniają, że trzeba by przeprowadzić około czternastu miliardów operacji obliczeniowych, żeby rozłożyć pięćdziesięciocyfrową liczbę N [czyli moją liczbę-Lewiatan] na liczby pierwsze. W przypadku liczby złożonej z dwustu cyfr komputer z 1978 roku potrzebowałby czasu odpowiadającego wiekowi Wszechświata” (str. 271).

Z uwagi na to, że są to gigantyczne obliczenia, dzwoniły mi w uszach książki (tu już bez cytatów): “Na skróty przez czas. Czy nadchodzi era komputerów kwantowych?” George’a Johnsona oraz “Kubity i kot Schrödingera. Od maszyny Turinga do komputerów kwantowych” johna Gribbina, skąd mgliście pamiętam, że komputery kwantowe liczyć będą “równolegle”, a nie “szeregowo”, co da nam niesamowitą moc obliczeniową.

Aha, i wyguglałem, ze największa znana liczba pierwsza ma ponad 22 miliony cyfr. Ale to już chyba mówiłem? Skleroza :/.

 

Ufff… Tarnino, wybacz, ale nie będę dekodował Twojego przesłania. Wszak to Lichodiejew, geniusz, dekodował, a nie ja.

Wymęczyliście mnie tą dyskusją, że hej!

Aha, co nie znaczy, że nie mogę dyskutować dalej :D!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Owszem, ale te cząsteczki masę już mają. I żadne oddziaływanie nie da masy cząstkom, którym nie nada jej pole Higgsa.

No właśnie nie, Staruchu, weźmy chociażby te neutrina. Cytat z książki jest zapewne o masie spoczynkowej, często skrótowo nazywanej po prostu masą. Nie mam teraz czasu na dłuższą odpowiedź ani lepsze źródła, zostawię tylko to: https://en.wikipedia.org/wiki/Quantum_chromodynamics_binding_energy

ironiczny podpis

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Mam doświadczenie, musisz mi uwierzyć na słowo.

OK. Ja nie mam.

 Jeśli matematyka jest gdzieś inna, to i Wszechświat działa inaczej. A my tego nie obserwujemy.

Jasne. Tylko czy moglibyśmy to zaobserwować? A może jesteśmy jak Płaszczaki i widzimy tylko naszą płaszczyznę? Poza tym – badania naukowe mają sens, nawet jeśli nasz kawałek wszechświata jest wyjątkowy, bo poznajemy przynajmniej ten kawałek, skoro całości nie możemy.

 Jeśli ktoś coś zakodował, to zakładam, że ma to sens.

Ha. Zakładasz po pierwsze, że tam w ogóle jest jakaś wiadomość – a to już duże założenie.

 Ale stałe fizyczne (i pewne wartości) są uniwersalne.

Tak – te bezwymiarowe. Stała struktury subtelnej zawsze wyniesie 1/137, bo jednostki się skracają. Ale nawet to 1/137 może być zapisane na 137 (tysięcy) sposobów. A prędkość światła jest stała, ale wynosi (z grubsza, za Wikipedią):

1080 mln km/h

671 mln mil/h

173 j.a./dzień

0.307 parseków/rok

bo jednostki są arbitralne. Ktoś kiedyś wymyślił, że obowiązującą w królestwie miarą będzie siedmiokrotność długości dużego palca u nogi króla – i tak zostało z przyzwyczajenia.

 Są pewne niezmienne – zaczynasz naukę pokazując na głowę i mówiąc “głowa”, a gośc odpowiada “head” czy “gołowa”.

Ale skąd on wie, że chodzi Ci właśnie o nazwę "głowy"? Może to równie dobrze zinterpretować jako "stuknij się w czoło", na przykład – zobacz tutaj. Znak jest arbitralny.

 Głowa jest rzeczą uniwersalną, tylko języki inne.

Antropocentryzm :) może ufoki głów nie mają?

 Po to Lichodiejew ściągał komputer kwantowy.

Sam komputer niewiele tu da. Żeby dopasować dwa systemy dat, musisz mieć w obu daty jakichś wydarzeń (np. astronomicznych) i rozpoznać, które jest które. To nie proces mechaniczny.

 Czyli nie wiemy, o czym Minojczycy piszą. A alieni – musieli o rzeczach znanych wsiem, bo inaczej wyszedłby bełkot.

Dlaczego? Minojczycy prawdopodobnie pisali o tym samym, co wszyscy wtedy: księgowość pałacowa, kroniki, listy, może jakieś teksty o astronomii czy ichniej religii. I dlaczego pisanie o czymś, czego nikt nie zna, miałoby skutkować bełkotem? Boli mnie noga – nikt nie może znać mojego bólu, ale jak napiszę, zrozumiesz. Owszem, zakładamy, że kosmici chcieli dotrzeć z przekazem do konkretnego rodzaju istot – ale to znowu założenie, przyjęte przez bohatera (co jest wiarygodne psychologicznie).

 “Tajemne przekazy, szyfry, Enigma i karty chipowe”, Rudolf Kippenhahn, Prószyński i s-ka, 2000.

Ja mam "Podstawy kryptologii" Marcina Karkowskiego, i tam też jest o RSA (bo to znany system). W skrócie: RSA polega na tym, że kluczem do szyfru są dwie duże liczny pierwsze, których iloczyn obliczamy i oznaczamy n, i trzecia liczba (o odpowiednich właściwościach) – m. Tekst jawny zamieniasz na liczbę (znowu – arbitralnie! czy kosmici muszą używać ASCII?), podnosisz do potęgi m i dzielisz modulo przez n – wynik jest szyfrogramem. Dzielenie modulo "gubi" część informacji i sprawdzanie wszystkich możliwych kluczy "na siłę" trwałoby bardzo, ale to bardzo długo. Ot, i wsio.

Poza tym – trzeba odróżnić szyfr od kodu. Szyfr przekształca tekst jawny w szyfrogram według jakiegoś algorytmu. Kod jest arbitralny (słowo dnia). Nie da się go mechanicznie złamać (szyfr też trudno). Nie możesz wiedzieć, że "Najlepsze kasztany są na placu Pigalle" oznacza "Wróg przejął kaczkę długodystansową – jesteśmy spaleni" – chyba, że masz książkę kodów.

 komputery kwantowe liczyć będą “równolegle”, a nie “szeregowo”, co da nam niesamowitą moc obliczeniową.

Ale największa moc obliczeniowa nie podoła każdemu problemowi. Są problemy nieprzeliczalne i niealgorytmizowalne.

 Tarnino, wybacz, ale nie będę dekodował Twojego przesłania.

Wybaczam – Twoja strata :D Podpowiem tylko, że kluczem jest tytuł Twojego opowiadania, gdyby ktoś jednak chciał spróbować.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Melduję, że przyjąłem do wiadomości, jurorze Wickedzie!

 

Dobra – do boju :)

@Issander

Umiejętność swobodnego używania języków obcych to coś, czego wam najbardziej zazdroszczę, szczawiki ;).

Ale postaram się w miarę możliwości:

Most of the mass of hadrons is actually QCD binding energy

Jak dobrze rozumiem, “most” to większość. Czyli podstawową, bazową masę te cząsteczki już mają. A na podstronie https://en.wikipedia.org/wiki/Chiral_symmetry_breaking stoi:

Chiral symmetry breaking is most apparent in the mass generation of nucleons. (…) It thus accounts for most of the mass of all visible matter.

“Łamanie symetrii” to jest to oscylacja chiralności L-R za pomocą oddziaływania słabego przy użyciu pola (cząstki Higgsa).

For example, in the proton, of mass mp ≈ 938 MeV, the valence quarks, two up quarks with mu ≈ 2.3 MeV and one down quark with md ≈ 4.8 MeV, only contribute about 9.4 MeV to the proton's mass

Czyli – kwarki budulcowe mają masę wielkości kilku megaelektronowoltów. Tę nadaje im pole Higgsa. Reszta tej “masy” to energia wiązania silnego. Ale to jak z rozpędzaniem protonów do prędkości bliskich prędkości światła – to, że mają energię wielkości teraelektronowoltów, nie znaczy, że tyle “ważą”. To tylko ich pęd powoduje, że osiagają takie “ciężary”.

A co do neutrin: “Przez wiele lat uważano, że neutrina są cząstkami bezmasowymi, że występują jedynie w odmianie lewoskrętnej (…) oraz że nie sprzęgają się z bozonem Higgsa. (…) Jednak w ostatnich kilkudziesięciu latach przekonaliśmy się, że neutrina w rzeczywistości mają masę, lecz tak znikomą, iż niezwykle trudno ją zmierzyć, wobec czego są równiez bardzo słabo sprzężone z bozonem Higgsa”. (wymieniona wyżej ksiązka, str. 278). Czyli neutrinom też nadaje masę pole Higgsa.

Tak ja to widzę.

 

@Tarnina

 Jeśli matematyka jest gdzieś inna, to i Wszechświat działa inaczej. A my tego nie obserwujemy. – Jasne. Tylko czy moglibyśmy to zaobserwować? A może jesteśmy jak Płaszczaki i widzimy tylko naszą płaszczyznę? Poza tym – badania naukowe mają sens, nawet jeśli nasz kawałek wszechświata jest wyjątkowy, bo poznajemy przynajmniej ten kawałek, skoro całości nie możemy.

Moglibyśmy. Jeśli matematyka działa inaczej, to inaczej działają znane nam prawa fizyki. I obserwowalibyśmy np. cząstki pędzące szybciej niż światło, gwiazdy o wielkości galaktyk itp itd. Skoro tego nie zauważamy, to świat działa zgodnie ze znaną nam matematyką (a raczej prawami fizyki, ujętymi w modele matematyczne).

I “nasz kawałek wszechświata” nie może być wyjątkowy, bo to też przeczy znanej nam fizyce.

 Jeśli ktoś coś zakodował, to zakładam, że ma to sens. – Ha. Zakładasz po pierwsze, że tam w ogóle jest jakaś wiadomość – a to już duże założenie.

Znajduję zapisaną kartkę w butelce. Zakładam, że ktoś napisał na niej list, bo prawdopodobieństwo, że jakieś cząstki ułożyły się we wzorki, jest pomijalnie małe.

 Ale stałe fizyczne (i pewne wartości) są uniwersalne. Tak – te bezwymiarowe. Stała struktury subtelnej zawsze wyniesie 1/137, bo jednostki się skracają. Ale nawet to 1/137 może być zapisane na 137 (tysięcy) sposobów. A prędkość światła jest stała, ale wynosi (z grubsza, za Wikipedią):

1080 mln km/h

671 mln mil/h

173 j.a./dzień

0.307 parseków/rok

bo jednostki są arbitralne. Ktoś kiedyś wymyślił, że obowiązującą w królestwie miarą będzie siedmiokrotność długości dużego palca u nogi króla – i tak zostało z przyzwyczajenia.

Kurcze, czyli wiadomość z Arecibo jest do d..y? Bo posłaliśmy im między innymi wymiary człowieka. Mój pogląd – wychodząc z uniwersalnych dla całego Kosmosu stałych, możemy przekazać informację o dowolnej innej wielkości fizycznej przy użyciu skończonej liczby przekształceń (przy odpowiednim kodowaniu ofc). 

 Są pewne niezmienne – zaczynasz naukę pokazując na głowę i mówiąc “głowa”, a gośc odpowiada “head” czy “gołowa”. Ale skąd on wie, że chodzi Ci właśnie o nazwę "głowy"? Może to równie dobrze zinterpretować jako "stuknij się w czoło", na przykład – zobacz tutaj. Znak jest arbitralny.

Ście się kurde wściekli z tym uczeniem mnie angielskiego ;)? Tak tak. Wiem co to komedie oparte na komunikacji niewerbalnej. Ale w matematyce słów nie można błędnie interpretować. Pi nie można wziąć za “e”.

 Głowa jest rzeczą uniwersalną, tylko języki inne. Antropocentryzm :) może ufoki głów nie mają?

Czepiasz się słówek. Mówiłem o ziemskich językach. W kontaktach międzyplanetarnych językiem uniwersalnym ma być matematyka (tak przynajmniej twierdzą uczeni).

 Po to Lichodiejew ściągał komputer kwantowy. Sam komputer niewiele tu da. Żeby dopasować dwa systemy dat, musisz mieć w obu daty jakichś wydarzeń (np. astronomicznych) i rozpoznać, które jest które. To nie proces mechaniczny.

Patrz wyżej komentarz o stałych fizycznych.

 Czyli nie wiemy, o czym Minojczycy piszą. A alieni – musieli o rzeczach znanych wsiem, bo inaczej wyszedłby bełkot. Dlaczego? Minojczycy prawdopodobnie pisali o tym samym, co wszyscy wtedy: księgowość pałacowa, kroniki, listy, może jakieś teksty o astronomii czy ichniej religii. I dlaczego pisanie o czymś, czego nikt nie zna, miałoby skutkować bełkotem? Boli mnie noga – nikt nie może znać mojego bólu, ale jak napiszę, zrozumiesz. Owszem, zakładamy, że kosmici chcieli dotrzeć z przekazem do konkretnego rodzaju istot – ale to znowu założenie, przyjęte przez bohatera (co jest wiarygodne psychologicznie).

Gdyby alieni pisali, że markoli ich 18 macka, zwana u nich bździągwą, to nam wyszedłby bełkot. Bo nie znamy pojęć dotyczących markolenia ani bździągw. I tak, alieni chcieli wiedzieć, czy opanowaliśmy sztukę liczenia na poziomie very high (komputery kwantowe). Może się boją konkurencji?

 

Dobra, na razie tyle, bo muszę po córkę się udać. Do konwersacji wrócę :).

 

EDiT: No i kontynuuję.

W skrócie: RSA polega na tym, że kluczem do szyfru są dwie duże liczny pierwsze, których iloczyn obliczamy i oznaczamy n, i trzecia liczba (o odpowiednich właściwościach) – m. Tekst jawny zamieniasz na liczbę (znowu – arbitralnie! czy kosmici muszą używać ASCII?), podnosisz do potęgi m i dzielisz modulo przez n – wynik jest szyfrogramem. Dzielenie modulo "gubi" część informacji i sprawdzanie wszystkich możliwych kluczy "na siłę" trwałoby bardzo, ale to bardzo długo. Ot, i wsio.

Bez przesady. Aż taki tępy nie jestem ;). Rozumiem zasady działania. Natomiast – alieni niekoniecznie posłużą się systemem RSA. Ale może czymś podobnym. Widziałaś, czytałs coś o kontakcie? Zwykle zaczyna się takimi sygnałami: 1, 3, 5, 7, 11…. Ktoś mówi: kurcze, to liczby pierwsze. Ktoś chce się z nami skontaktowac. Liczby pierwsze są fundamentem matematyki, niezależnie w jakim systemie zapisane.

Poza tym – trzeba odróżnić szyfr od kodu.

Może. Ale dla mnie to semantyka. Ktoś chce nam przekazać wiadomość. A czy ją szyfruje czy koduje – wsio ryba.

Ale największa moc obliczeniowa nie podoła każdemu problemowi. Są problemy nieprzeliczalne i niealgorytmizowalne.

A i owszem. Ale wynajdywanie kolejnych liczb pierwszych zależne jest jedynie od mocy obliczeniowej komputerów, bo jest właśnie “niealgorytmizowalne”, za to “przeliczalne”. Alieni nie będą przecież chcieli wzoru na trysekcję kąta.

 

Uff, to by było na razie na tyle :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Olaboga! Damn! Oh meine Gott!

Ogłoszenie

Uprasza się wszystkich, aby o matematyce i fizyce wyrażali swoje mniemania po podstawowym kursie fizyki kwantowej, na który obecnie składa się (opcje do wyboru: czytanie, słuchanie, oglądanie, co kto woli):

1/ Wysłuchanie (podcasty  RDC) lub jeśli ktoś woli to przeczytanie (Krytyka Polityczna) czterech wykładów/rozmów Chwedeńczuka ze Stawiszyńskim. Znajdziecie też obraz na YT z Pałacu.

2/ Finkli polecam szczególnie rozmowę na temat stałych (do wyboru RDC albo TOK FM).

3/ Dla zainteresowanych literatów polecam blog “Nie od razu naukę zbudowano” profesora Kierula.  Znajdziecie też tam smakowite opowieści o fizykach, matematykach, jest też trochę wzorów ale to można spokojnie pominąć, naukowcy prowadzą życie z równie wielką pasją jak grzebią w równaniach, dociekaniach, pomysłach.

4/ Można się nie ograniczać do podstaw i posłuchać ciut więcej.

 

Podpisano wespół zespół:

Kondensat Bosego-Einsteina (piękny)

Rozczarowana katastrofą w ultrafiolecie (cholernie zajmująca)

 

PS Dodaję już od siebie, z matematyką i fizyką w porządku Staruchu i przepraszam, że generuję kolejny tekst pod opowiadaniem.

Z masą byłabym ostrożna Issanderze, albowiem zanika przy splątaniu (pęd i masa), a Wiki, przy rozważaniach kwantowych, zupełnie bym sobie odpuściła. Słowa nie oddają rzeczywistości wynikającej z matematycznych równań.

Szukamy słów, lecz ich nie ma,  są przybliżenia, lecz opisowe, nie ujmują tego, co w matematyce widać – konsekwencje. Żuk ryjący twarz Picassa na piasku – nietrafione porównanie, humanistyka obecnie w większości “pływa”. Ostatni wielki to Foucault, no znalazło by się jeszcze kilka innych postaci. Puls humanistyki zamiera, staje się poprawna i nie chodzi tu o political correctness, aczkolwiek byłam/jestem jest jej zwolennikiem w formie nieprzerysowanej. 

Z walorami literackimi nie dyskutowałabym, bo czuję i odbieram jako zwykły czytelnik, choć pewne manierezmy, nawyki zostawiałabym, jeśli dotyczyłyby bohatera, bohaterów. Dla mnie liczy się przekaz i siła opowieści. A swoją drogą to ciekawe, ile błędów można byłoby znaleźć w “Drachu” albo w “Kotce na gorącym, blaszanym dachu”. 

Co do wulgaryzmów, ja podziwiałam, że jest ich tak mało i odebrałam to jako świadome kształtowanie narracji.

 

 

 

 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

O, Asylum, dobrze że jesteś. Da się splątać kwantowo cząsteczkę elementarną z jej dpowiednikiem po stronie antymaterii? Pytam i pytam, a tu cisza :/

Kurcze, czyli wiadomość z Arecibo jest do d..y? Bo posłaliśmy im między innymi wymiary człowieka.

Hmmm. Sama nie kumam, o co chodzi z tym “14”. Nie przekreśla to jednak reszty wiadomości. A w ogóle, jeśli wpadnie w inteligentne macki, to już będzie cud. :-)

Asylum, a masz może jakieś linki? Leniwa jestem…

Babska logika rządzi!

Szacun, Staruchu!

To jest dowód na to, że klasyka się nie starzeje. Oparcie opowiadania na modelu: tajemniczy ośrodek badawczy/gość z zewnątrz to chwyt, który zawsze wciąga czytelnika. Pod warunkiem, że autor umie pisać. A Ty, cholera, umisz!

Świetne są te interludia z tajgi – to właśnie wartość dodana do klasycznej konstrukcji. Myślę, że za kilka tygodni, będę je pamiętał najlepiej z całego opowiadania. Zaskoczony jestem też tym, że jak nie znoszę knajacko-pijackich klimatów, to u Ciebie w ogóle nie czułem się zażenowany. Trochę w tym zasługi duszoszczipatielnej stylizacji, a trochę tego, że trzymasz rękę na pulsie (“Czemu tak się rozpisuję o tym, było nie było, gastronomicznym incydencie?” – to najlepszy dowód, że wiesz kiedy zbliżasz się do granic). Wreszcie muszę pochwalić science wplecione tak, że robi wrażenie, a nie zamula.

Technicznie, drażniły mnie tylko momenty zmiany czasu narracji (np. w pierwszym epizodzie “Dziś, świetnie wyposażone i oddalone od wścibskich oczu, służą nauce.”).

Fabularnie, jak dla mnie, o jeden, dwa akapity za bardzo się pospieszyłeś przy wyciąganiu spodka spod ziemi. Nie czuć po prostu ciężaru tego przedsięwzięcia.

Spadek formy, moim zdaniem odnotowałeś przy tym megaRNA – ze 130 użytych pierwiastków, co najmniej ¼ nie miała prawa przetrwać więcej niż kilku minut (OK, one są inne, ale żeby aż tak?). Zupełnie nie przekonuje mnie posłużenie się, jako uniwersalnym przesłaniem, wartościami wyrażonymi w bardzo lokalnych jednostkach – tu trzeba było czegoś na miarę Adamsowej “42”.

Ale, ale, zaraz po tym przyszedł finał, z wyjaśnieniem sensu przekazu Obcych i, zaraz po tym, działania Spójni. Przyszedł w samą porę, żeby mnie udobruchać i sprawić, że będę na TAK.

To znowu ja, Naczelny Gaduła Forum! Ale przecież nie mogę przepuścić takiej okazji :).

 

@Asylum – bój się ufoków (albo boga, jak wolisz ;)). Wszystko z komputera? Nic z papieru? Apage satanas!

A wulgaryzmy są fajne, pod warunkiem, że się ich nie słuchało 8 godzin dziennie/5 dni w tygodniu :-/.

 

@Finkla

14? Bo to 14 x 21.6 cm = 176 cm. A te 21.6 cm to długość fali, na jakiej komunikat został wysłany. Wszystko się da dopasować :).

 

@cobold

Ależ się dumny poczułem :D. Więcej tego miodu, więcej…

Interludia z tajgi wpadły mi do głowy w ostatniej chwili, bo nie wiedziałem, jak “rozwodnić” infodumpowy charakter tego opka. Fajnie, że się podobały!

momenty zmiany czasu narracji

Widzisz, są rzeczy, których jeszcze nie zauważam. Jak te czasy, nadmiar półpauz i jeszcze jeden element, ktorego na razie nikt nie wytknął (ćśśś).

ze 130 użytych pierwiastków, co najmniej ¼ nie miała prawa przetrwać więcej niż kilku minut

Mówisz o rozpadzie połowicznym? Kurcze, może niespecjalnie dokładnie to wyraziłem. Moja wina! Pomysł był taki, że one były jak zastygłe w czasie, trzymane tym oddziaływaniem elektro-silno-słabym czy cokolwiek to było.

wartościami wyrażonymi w bardzo lokalnych jednostkach

No kurcze, gdzie ja napisałem, że to było w kelwinach? Że się zacytuję: “po odpowiednim przetworzeniu jest parą odczytów temperatury”. Alieny je mogły podać nawet w oomphorkach, ale Lichodiejew (czy też jego program), przetłumaczył je na wartości nam znane!

 

W każdym razie – serce mi rośnie, bo straszne miałem wątpliwości co do tego tekstu (Wybranietz świadkiem :)).

Dziękuję Państwu :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Filozofii? Od filozofii to jest Szyszkowy, nie ja.

Ja bym bardziej powiedział, ze od filozofii to tu jest Naz. ;)

 

Podoba mi się, ładne opisy tajgi współgrają z nastrojem opowiadania. Watki s-f w sam raz, w senie czytelne, nie przegięte ani w stronę totalnych czarów ani w stronę ciężkostrawnych technikaliów. Sam motyw obcego z innego Wszechświata może nie jest jakiś hiperoryginalny, ale za to ładnie rozegrany. Puenta z monologiem bohatera i wyjaśnieniem hasła "Tolerancja. Wolność. Szczęście" zacna.

 

I rzeczywiście, nasz Lewiatan to suma dwóch takich liczb. Niezawodna hipoteza Goldbacha. Notabene, te liczby pierwsze były jeszcze przez nas, ludzi, nieodkryte. Bez liczydła Kostii rachowalibyśmy do usranej śmierci chyba. Co dalej? Mieliśmy trzy liczby…

To, że da się ją zapisać jako sumę ok. Ale z tego opisu i dalszych wniosków wynika, jakby się dało ją zapisać w sposób jednoznaczny. Co jest dosyć mało prawdopodobne. Kometa Golbacha zdaje się zapieprzać do nieskończoności. Także wielgachna liczba parzysta, która ma dokładnie jeden sposób zapisu w postaci sumy dwóch liczb pierwszych brzmi dosyć nieprawdopodobne. Ale, że poruszasz się w rejonie hipotez, nie jest to niemożliwe…

Średnio kupuję ten cały opis z odkryciem zakodowanego kodu z temperaturami. Kolejne kroki wydają mi się za słabo uzasadnione, wręcz losowe. Dlaczego akurat te trzy liczby należy pomnożyć a nie zrobić co innego? Finkla pisała wyżej o skojarzeniu z Danikenem i piramidami. Podpisuję się pod tym.

Dostaliśmy w wyniku coś, co, jak nam się wydaje, po odpowiednim przetworzeniu jest parą odczytów temperatury. Zapisaną w niesłychanie wymyślny sposób.

Jak się ma jakąś wielgachną liczbę i robi się na niej wymyślne operacje, to można otrzymać w zasadzie co się chce. Brak mi tu jakiegoś wytłumaczenia, dlaczego akurat takie operacje a nie inne.

Ale o tym fragmencie widzę, że już była tutaj dyskusja o rozmiarze Lewiatana. ;)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Ja tam tekstu gratuluję wciąż :) i choćby cały świat był przeciw, on jest dobry, tak uważam. Dwie postaci, akcja i żadne tam rozważania filozoficzne, tylko konkrety.

Cała reszta to stylistyka, gramatyka.  Cholipciuś, na tym gruncie czuję się niepewnie, aczkolwiek mam swoje preferencje – prosto, kawa na ławę. Słowa są ważne, sama ciągle je poprawiam, aby przekaz był jasny i jest różnie. Jednak oczekiwałabym szacunku z drugiej strony i pewnego poziomu elastyczności.

W innych niż pisarskie sytuacjach, kiedy macham ręką wychodzi “na moje”. Intuicja, doświadczenie kłania się, może. Sądzę, że trzeba rozmawiać, non stop, i końca nie ma tej epopei. Dzisiaj, ten jeden, nie może być Kantem, który wyruszył się z Królewca w podróż życia, która nawiasem mówiąc, nie wniosła wiele nowego. Wiedział wszystko przedtem, bo przeczytał wszystkie książki ówczesnego świata. Teraz to  byłoby niemożliwe. Chciałabym żyć w jego świecie, lecz niestety trzeba byłoby być mężczyzną, inaczej amba. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No i kolejny (prawie) zadowlony czytelnik ;).

Liczba-Lewiatan:

„mocna” hipoteza Goldbacha, mówiąca że każda parzysta liczba naturalna większa od 4 jest sumą dwóch nieparzystych liczb pierwszych

Nie jestem jakimś wielkim znawcą matematyki, ale zdawało mi się, że ta hipoteza dość jednoznacznie określa szukane liczby.

Dlaczego akurat te trzy liczby należy pomnożyć a nie zrobić co innego?

Zerknij sobie do wiadomości z Arecibo. Dlaczego akurat trzeba pomnożyć 14 i 21.6, żeby otrzymać wzrost człowieka? Tak samo zakodowano informacje na płytce z sondy Pioneer.

Ktoś się po prostu musi domyślić, co i jak wymnożyć. Założyłem, że komputer Kostii, a i zakodowane liczby dają na tyle dużą pewność tego, że chodzi o temperatury, że inne rozwiązanie jest skrajnie malo prawdopodobne. Jeśli rzucasz np. liczbę 14 miliardów, to pierwsza wielkość, z którą ci się powinna skojarzyć, to wiek Wszechświata, a nie liczba gwiazd w Drodze Mlecznej (gruby ten przykład, ale już zmęczony dziś jestem intensywną dyskusją).

Tak to widziałem.

 

Dziękuję za lekturę i komentarz :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie jestem jakimś wielkim znawcą matematyki, ale zdawało mi się, że ta hipoteza dość jednoznacznie określa szukane liczby.

Hipoteza mówi, że taki rozkład zawsze istnieje, a nie, że jest jednoznaczny. Bo jednoznaczny to on nie jest nawet dla małych liczb. Przykładowo: 22=11+11=5+17=3+19. To jest ta kometa Goldbacha.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Nie jestem jakimś wielkim znawcą matematyki, ale zdawało mi się, że ta hipoteza dość jednoznacznie określa szukane liczby.

Nie może określać. Są liczby bliźniacze – pary pierwszych różniące się o 2. 5 i 7, 11 i 13. Być może jest ich nieskończenie wiele. W rezultacie wiele liczb można rozbić na różne sposoby: 18 = 5 + 13 = 7 + 11.

Babska logika rządzi!

No dobrze. Tu mnie macie :). Mogłem napisać, że dwie największe liczby pierwsze, i wtedy to będzie miało sens. Tak to jest ze skrótami myślowymi.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie kumam. Jeśli jedna z sumy jest największa z zestawu, to druga musi być najmniejsza.

Babska logika rządzi!

Dobra, już przeredagowałem. Może być?

Finklo chodzi o coś takiego (już nie mam siły się bawić z liczbami pierwszymi) – gdyby to było 15, należy wziąć 7 i 8, a nie 14 i 1. Pasuje?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Czyli z możliwych podziałów wybieramy ten, w którym obie liczby pierwsze dzieli najmniejsza różnica/ których iloczyn będzie największy?

OK, Twój tekst, Twoi kosmici, Twój kod. :-)

Babska logika rządzi!

Ufff – yes, yes, yes!

Tylko tak ładnie tego nie potrafiłem ująć :).

Dzięki.

 

EDIT: A skoro już jestem przy głosie. Liczba-Lewiatan to nie jest żaden komunikat z ichniego Arecibo czy wołanie do “braci w Rozumie”.

To jest test, czy odczytujący ma odpowiednie narzędzia, żeby obrobić tak wielkie liczby. Czy przeskoczył już pewien próg technologiczny. A spodeczek sobie to monitoruje (może czymś w rodzaju sofonów, jak u Cixina Liu?).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Tak, z tą najmniejszą różnicą będzie już jednoznacznie i git. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Kolejna matematyczna dyskusja, no raczej dywagacje o liczbach pierwszych. Nie mam na podorędziu żadnego podcastu. Niektóre dowody wymagają pochylenia się nad nimi i do treści, do szyfrowania nic nie wnoszą, a do opowiadania w ogóle. Są trafną intuicją, niekiedy dowiedzioną. 

Do ogólnej wiedzy tak, lecz Finklo, choć chwali Ci się Twój pociąg do wiedzy to proszę rozbierz też w taki sposób Lema, Le Guin, Dukaja, Pratchetta, Sapkowskiego i wielu innych. 

 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Rozbieram, rozbieram… Na kim to ja ostatnio psy wieszałam? Nie pamiętam szczegółów, ale na przykład Bradbury’ego zjechałam. Kilka razy walnął jak łysy grzywką o beton.

Babska logika rządzi!

Bradbury won, też psy wieszałam!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nie znacie się!

Bradbury nie nauką stoi, jeno klimatem. A ten – najprzedniejszy u niego!

(kurde, coś wyrażam się jak Yoda :P)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Zakładam, że ktoś napisał na niej list, bo prawdopodobieństwo, że jakieś cząstki ułożyły się we wzorki, jest pomijalnie małe.

Mrówka Russella. A może to jednak muchy napstrzyły? Ale faktycznie, list w butelce raczej jest listem – tylko Ty pisałeś o kuli RNA (nie wiem, czy taka wielka cząsteczka w ogóle jest możliwa, ale licentia), która nie musi być takowym.

 wiadomość z Arecibo jest do d..y

Ziemscy naukowcy mieli kłopot z odszyfrowaniem jej. Chyba jest.

 możemy przekazać informację o dowolnej innej wielkości fizycznej przy użyciu skończonej liczby przekształceń (przy odpowiednim kodowaniu ofc).

Pewnie tak, ale trzeba wiedzieć, w którą stronę przekształcać. Jak się uczyłeś całek, nigdy Ci się nie zdarzyło zapętlić? Tj. przekształcać równania w tę i z powrotem, bo coś przeoczyłeś?

 Ście się kurde wściekli z tym uczeniem mnie angielskiego ;)?

A Ty co, Himilsbach? :D

Ale w matematyce słów nie można błędnie interpretować. Pi nie można wziąć za “e”.

Można. Pi to tylko znaczek. Umówiliśmy się, że oznacza stosunek obwodu do średnicy okręgu, ale mógłby równie dobrze oznaczać coś innego. Możemy, oczywiście, narysować kółeczko ze średnicą i powiedzieć, że to znak naturalny, ale to też może zostać źle zinterpretowane. Na przykład kosmici mogą pomyśleć, że mieliśmy na myśli śrubkę :) dla której to też jest znak naturalny, nawet bardziej.

 Bo nie znamy pojęć dotyczących markolenia ani bździągw.

Tu masz rację, i to pełną. Ale zauważ, że teraz to Ty mówisz to, co ja mówiłam przedtem ;)

 Natomiast – alieni niekoniecznie posłużą się systemem RSA.

Nie, pewnie, że nie.

 Zwykle zaczyna się takimi sygnałami: 1, 3, 5, 7, 11…

Tak, w filmach. Liczby pierwsze są wygodne, bo niewiele zjawisk w przyrodzie je generuje (więc istnieje domniemanie, że ktoś to robi specjalnie). Ich matematyczna waga to dodatkowy plus.

 A czy ją szyfruje czy koduje – wsio ryba.

I tak musi ją zakodować. Język też jest kodem (arbitraryness of the sign).

 Żuk ryjący twarz Picassa na piasku – nietrafione porównanie, humanistyka obecnie w większości “pływa”.

Porównanie akurat pochodzi od Russella, który był ostry jak brzytwa, a kilku przyzwoitych humanistów by się znalazło, gdyby ich nie zagłuszały różne takie tego, panie dziejku, tegesy. O co chodzi z tą mrówką – żeby był przekaz, musi być intencja. Ktoś musiał przyjść i to napisać. Tyle. Samo się nie napisze, chociaż może samo z siebie wyglądać jak napis.

 14? Bo to 14 x 21.6 cm = 176 cm. A te 21.6 cm to długość fali, na jakiej komunikat został wysłany. Wszystko się da dopasować :).

Ale trzeba na to wpaść – i to właśnie próbuję Ci powiedzieć.

 Alieny je mogły podać nawet w oomphorkach, ale Lichodiejew (czy też jego program), przetłumaczył je na wartości nam znane!

A ile oomphorków wychodzi na kelwin? I skąd on to wie?

 Ktoś się po prostu musi domyślić, co i jak wymnożyć.

A domyśla się zawsze na jakiejś podstawie…

 Hipoteza mówi, że taki rozkład zawsze istnieje, a nie, że jest jednoznaczny. Bo jednoznaczny to on nie jest nawet dla małych liczb

No. I dzięki temu działa RSA.

 dwie największe liczby pierwsze

Bzz! Does-not-compute! Największa jest tylko jedna XD

 Bradbury won, też psy wieszałam!

Bradbury rulz!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 wiadomość z Arecibo jest do d..y – Ziemscy naukowcy mieli kłopot z odszyfrowaniem jej. Chyba jest.

Ten i parę następnych przypisów – Ty chcesz mi powiedzieć, że nie możemy się z nikim dogadać, bo aparat pojęciowo-kontekstowo-znakowy mamy inny. Że u nas cale, u nich oomphorki. U nas swędzenie, u nich markolenie.

Ale przykład z “pi” nietrafiony. Nieważne, czy to będzie “pi”, “grrdt” czy “#’&”. Sama liczba, u swej podstawy, to zawsze będzie 3,14…, niezależnie od miana.

I ten właśnie język, język matematyki, może być (i powinien być) językiem uniwersalnym przy prozumiewaniu się różnych “rozumów”. Bo świat jest własnie napędzany przez te “pi”, “e”. “i”.

Zdaje mi się, że bierzesz się do tego od strony hm, semantycznej, znaczeniowej, językowej. Tak się rzeczywiście nie da dogadać. Ale te właśnie stałe matematyczne są uniwersalne dla całego Wszechświata (świat jest liczbą – znasz to?), i one powinny się stać pierwszymi słowami w naszej rozmowie.

Inną sprawą jest, “jak” i “kiedy” się domyślimy. Ale jeśli czytałaś “Historię mojego życia” Teda Chianga, to wiesz, że można dogadać się nawet przy minimalnej płaszczyźnie wspólnej (muszę zajrzeć, czy oni też tam zaczynali od matematyki?).

 Ście się kurde wściekli z tym uczeniem mnie angielskiego ;)? -A Ty co, Himilsbach? :D

No prawie ;). Aż mam ochotę krzyknąć: “wszyscy inteligenci, wyp…lać” :P.

 14? Bo to 14 x 21.6 cm = 176 cm. A te 21.6 cm to długość fali, na jakiej komunikat został wysłany. Wszystko się da dopasować :). – Ale trzeba na to wpaść – i to właśnie próbuję Ci powiedzieć.

No ok. Ale to też usiłuję Ci powiedzieć – mając odpowiednie narzędzia i czas (w opku to mocno skróciłem), nic nie stoi na przeszkodzie, by takie przesłanie rozszyfrować. “Kontakt” Sagana czytałaś?

Nawet informacja w “Głosie Pana” Lema, niesie jakieś znaczenia (niezależnie od tego, czy ją rozszyfrowaliśmy, czy tylko nam się wydaje).

 Alieny je mogły podać nawet w oomphorkach, ale Lichodiejew (czy też jego program), przetłumaczył je na wartości nam znane! – A ile oomphorków wychodzi na kelwin? I skąd on to wie?

To już było, ale ok. Wystarczy wskazać pewną długość fali (niech to będzie ta długość fali, zależna od przejścia między dwoma stanami wodoru, jak w płytce z Pioneera). I zgodnie z prawem Wiena da się obliczyć temperaturę. Oni podają ją w oomphorkach, a my znamy ją w kelwinach. I już jest podstawa do przeliczeń. Pewnie rózne rzeczy da się jeszcze zaszyć i w liczbę-Lewiatana, i palindromiczną, ale to akurat nie było treścią mojego opowiadania. Mieli nam alieni coś przekazać, a Lichodiejew miał to zrozumieć. Ja tylko pokazuję, że się da. Szczególiki zna kompuer kwantowy ;).

 dwie największe liczby pierwsze – Bzz! Does-not-compute! Największa jest tylko jedna XD

Si, si seniora! Już zmieniłem.

 Bradbury won, też psy wieszałam! – Bradbury rulz!

Podpisuję się wszystkimi bździągwami!!!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ale przykład z “pi” nietrafiony. Nieważne, czy to będzie “pi”, “grrdt” czy “#’&”. Sama liczba, u swej podstawy, to zawsze będzie 3,14…, niezależnie od miana.

Tak, oczywiście. Ale to nie jest nietrafiony przykład, tylko nie trafiliśmy sobie nawzajem do zrozumienia. Wyjaśniam: sam znaczek "pi" jest nieważny. Ważne jest to, że stosunek obwodu do średnicy okręgu jest stały, i że to najwyraźniej wynika z samych podstaw geometrii wszechświata (powtarza się przecież wszędzie). I kosmici, o ile ich to interesuje (a to już jakaś cecha wspólna z nami!) pewnie to odkryli.

 świat jest liczbą – znasz to?

Pitagoras. Ale to też wymaga interpretacji.

 Zdaje mi się, że bierzesz się do tego od strony hm, semantycznej, znaczeniowej, językowej. Tak się rzeczywiście nie da dogadać.

Dobrze Ci się zdaje. Czy się nie da dogadać, hmm. Trzeba mieć jakiś wspólny punkt odniesienia, po prostu. Co sam przyznajesz, mówiąc:

 Ale te właśnie stałe matematyczne są uniwersalne dla całego Wszechświata (…), i one powinny się stać pierwszymi słowami w naszej rozmowie.

 “Kontakt” Sagana czytałaś?

Niestety, jeszcze nie. A "Fiasko" Lema czytałeś?

 mając odpowiednie narzędzia i czas (w opku to mocno skróciłem), nic nie stoi na przeszkodzie, by takie przesłanie rozszyfrować.

Pewnie, że skróciłeś, bo inaczej tekst byłby rozmiarów pancernika. Nie o to chodzi. Oczywiście, że możesz przypuszczać, co nadawca miał na myśli – ale nigdy nie będziesz tego wiedział z całkowitą pewnością. Nawet, jeśli mówicie tym samym językiem.

I zgodnie z prawem Wiena da się obliczyć temperaturę.

Ano, tak. I to pasuje do Twojego założenia, że kosmici Ziemian wypróbowują.

 Aż mam ochotę krzyknąć: “wszyscy inteligenci, wyp…lać” :P.

Nie wiem, jak państwo, ale ja sp…lam :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No. Teraz się chyba ze wszystkim zgadzam :).

To jeszcze w kwestii interpretacji – jasne, będziemy potrzebować takiego kamienia z Rosetty, jeśli się kiedyś spotkamy. U nas “oomphorki”, u was “kelwiny”, u nas “grrdt”, u was “pi”.

Ale w tym temacie akurat jestem optymistą, i uważam, że się da. Inna sprawa, czy ktoś będzie chciał.

“Fiasko” Lema czytałem. Niestety jesze pewnie wtedy Twoi rodzice na trzepaku się huśtali. I nic nie pamiętam. Muszę kiedyś wrócić. Na razie co jakiś czas przedzieram się przez “cegły”. Męczące są.

W temacie – “świat jest liczbą”, polecam “Nasz matematyczny Wszechświat” Tegmarka. Jak to mówią, “ryje beret”.

Nie wiem, jak państwo, ale ja sp…lam :D

No i jednak zostałem z tym angielskim…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Podobało mi się. Udatnie przedstawiłeś relację między narratorem i Lichodiejewem. Dobre tupnięcie w finale. Rewelacje po zniknięciu UFO, końcowe przemyślenia spójniaka – naprawdę ładnie to zaplanowałeś i przeprowadziłeś. Tajga jako metafora kosmosu też fajna. Dodatkowy punkcik za tytuł, zmyślnie sprzężony z treścią.

a to ona [cząstka Higgsa], ona nadaje masę wszystkiemu

No niestety, zgadzam się z Issanderem. Ten kawałek powinieneś zmienić. Zbyt jaskrawo stoi w sprzeczności z tym, co się wciąż powtarza. Fizycy wielokrotnie prostowali mit CMH (cała masa z higgsa), czy to w popnaukowych artykułach/książkach, czy to na popularnych wykładach [minuta 55. do 56.].

Oczywiście, zważywszy, że nie znamy teorii ostatecznej, a wywód Twojego narratora nie jest kompletny i nie musi być wierny, można na podobną drobiazgowość machnąć ręką. Ale nie warto, nie w tym przypadku. Weź po prostu pod uwagę, że wielu czytelników, którzy interesują się współczesną fizyką, pokręci głową. Naprawdę wielu, nie tylko ci, co to poszukują dziury w całym pod mikroskopem i na siłę.

 

W każdym razie: bardzo dobre opowiadanie. 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Dziękuję, Jerohu!

Ten kawałek powinieneś zmienić.

Powtórzę jeszcze raz – nie jestem fizykiem. Sprawa “nadania masy” nie jest jeszcze całkiem jasna (brakuje w niej Grawitacji). Ale będę się upierał (bo tak przeczytałem), że jednak to pole Higga nadaje masę cząsteczkom. Nawet wykład profesora Meissnera mnie w tym utwierdza. Jak już pisałem Issanderowi: Owszem, wiem, że większość masy protonu wynika z oddziaływania silnego. Jednak kwarki, ten proton budujące, swoje masy zawdzięczają właśnie polu Higgsa. I rozumiem to tak, że bez tych pary GeV oddziaływanie silne nie dodałoby tego efektu, bo działa tylko na cząstki już masą obdarzone.

Jeszcze raz cytat wcześniejszy – łamanie symetrii też wiąże się z polem Higgsa, jak to panowie opisali w swej książce.

“Masy wszystkich cząstek, maszerujących przez czasoprzestrzeń w rytmie L-R-L-R (gdzie L i R to pewne skrętności, ważne dla prawa zachowań ładunków – przyp. mój), są wynikiem oscylacji między L i R, a za każdym razem kiedy L zmienia się w R, korzysta z pośrednictwa pola Higgsa, by pozbyć się swojego ładunku słabego, porzucając go w próżni. To jest źródło masy”.

Moge się zgodzić, że to na razie nie w pęlni potwierdzone teorie. Ale do tego właśnie jest SF – ekstrapolowania teorii, czyż nie?

 

EDIT: Ja to widzę tak, jak w tym artykule – https://www.kwantowo.pl/2017/07/09/bozon-higgsa-czyli-dawca-masy-czasu/ 

“Pojedynczy elektron posiada masę przez sprzężenie z polem Higgsa, a jakże. Podobnie kwark, mion, taon czy neutrino”. To, że jest to jedynie ułamek masy cząstek nieelementarnych, jak proton, nie znaczy, że pole Higgsa im masy nie nadaje. Jest jedynie wstępem, zaczynem, na którym masywność buduje oddziaływanie silne.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A ja tylko z komentarzem do opowiadania, w dyskusje wszelkie nawet nie wnikam, bo ich tak dużo i nie ogarnę ;)

 

Muszę się przyznać do tego, że nie przepadam za rosyjskimi klimatami. Tak jak nie wchodzi mi do głowy w ogóle rosyjska fantastyka, to i opowiadania z wątkiem rosyjskim/radzieckim też spotykają się ze sporym oporem z mojej strony. Fabularnie wszystko pięknie, a główny bohater mnie zaintrygował. Podejście od strony kosmicznych kreatorów zawsze kupuję – taka moja mała słabość. Ale jak dla mnie, to było za mało. Jest stacja badawcza, pijani Rosjanie i tajemniczy obiekt w tajdze. Dwa punkty (pierwszy i trzeci) powodują, że ostrzę ząbki i mam ochotę czytać, ale pijani Rosjanie? Niech ktoś wreszcie opisze Rosjanina po terapii odwykowej jako trzeźwego alkoholika ;)

Staruchu, nie spieram się z Twoimi spekulacjami. Po prostu zwracam uwagę, że tamten fragment może być odebrany jako powielanie mitu. Jeśli Ci to nie przeszkadza, to OK.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

@Deirdriu

Dziękuję za komentarz!

opisze Rosjanina po terapii odwykowej jako trzeźwego alkoholika ;)

Tacy po prostu nie istnieją :). To, że Lichodiejewa uczyniłem Rosjaninem, nie wynika z tego, że on pije. Potrzebny był mi kraj, w którym badania naukowe mogą być ściśle strzeżoną tajemnicą. A że Korei Północnej nie znam, to został tylko ZDRR. A picie, jak i tajgę, wstawiłem tylko dla urozmaicenia infodumpowej gadaniny. Lichodiejew mógłby spokojnie być Polakiem – znam podobne typy osobiście.

 

@jeroh

tamten fragment może zostać odebrany jako powielanie mitu

No właśnie nie jestem przekonany, że to mit. Bo zdaje się mówimy o rzeczach podobnych, tylko inaczej. A pewnie należałoby zacząć od fundamentalnego – czym jest “masa”?

We wzmiankowanej przeze mnie książce jest cały rozdział, w którym autorzy niemal krzyczą: “masa nie jest energią”.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Czyli co, drążymy temat? ;)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

A widzisz, ile to opowiadanie ma komentarzy? Prawie co drugi mój ;). Mogę, ale nie żeby mi się specjalnie chciało.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Co to jest sto komentarzy… ;-)

Babska logika rządzi!

Też myślę, że powinniśmy już odpuścić. Argumentów padło całkiem sporo. Wystarczy.

Finkla, nie prowokuj ;)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Finklo, jak dojdę do Twojej biegłości, to dociągniemy do 666 komentów.

Ale to jest zdaje się moje jedenaste opowiadanie, z tego czwarte z jaką taką fabułą. Pomiłuj!

 

A w ramach żarciku – rozpoznałaś akronim nazwiska rosyjskiego fizyka ;)?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A nie, nie zwróciłam uwagi na akronim. A szkoda, bo fajny. :-)

Tylko nazwisko kojarzyło mi się z “Szybkorobiącym” i, bardziej odlegle, z Tichobzdziejewem (u Pilipiuka?).

Babska logika rządzi!

Pilipiuk wykluczony, bo nie czytałem. Gdzieś mi ten Lichodiejew mignąl, nie pamiętam gdzie. U Bułyczowa?

W wersji wstępnej było mu Izaakow, że niby taki złożony w ofierze. Ale zmieniłem, bo zdało mi się pretensjonalne.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ależ nie musiałeś czytać książki, z którą mi się nazwisko Twojego bohatera kojarzy, bo podobnie brzmi. Tym bardziej, że sama nie pamiętam, gdzie to było…

Babska logika rządzi!

Przychodzę nie z oceną opowiadania, a z zestawem czepów merytorycznych. Wiem, że to fikcja i nie matematyka jest tu najważniejsza, ale pewne rozwiązania z tekstu strasznie mnie drażniły. Przy czym muszę podkreślić – w fizyce jestem umiarkowanie biegły, więc może część tych problemów dostrzegłeś i jakoś sprytnie rozwiązałeś, tylko ja tego nie zrozumiałem.

 

Z tego, co zrozumiałem, nadawał skałom w określonej precyzyjnie przestrzeni sferycznej – masę ujemną. Resztę robiła grawitacja, wypychając skały na powierzchnię, gdzie efekt „ujemnej masy” był usuwany.

To jest dla mnie bolesny fragment. Z wielu powodów. 

Konwencjonalna fizyka nam się tu sypie, bo obiekt z ujemną masą siłą rzeczy powinien mieć też przy dowolnej prędkości ujemną energię kinetyczną. Ale to jestem skłonny zignorować, zrzucić na wyższy stopień nauki. 

Dalej – zakładając, że faktycznie coś pod powierzchnią dostaje ujemnej masy, wciąż siedzi w płaszczu Ziemi. Otaczające to coś skały są niesamowicie gęste i lepkie. Co oznacza, że poruszanie się w nich jest bardzo trudne. Wedle wikipedii, naturalny ruch płynnych skał w płaszczu to kilka milimetrów do kilku centymetrów rocznie. Jasne, tu działają zdecydowanie większe siły, ale wciąż mówimy prawdopodobnie o tygodniach, jeżeli nie miesiącach czasu, zanim toto dotrze na powierzchnię. 

Jeszcze dalej – zanim toto dotrze na powierzchnię, musi się przebić przez skorupę. To trochę tak, jakby uwolnić pod wodą balon z powietrzem i oczekiwać, że przebije się przez gruby (około 30-50km :P) lód na powierzchni. A nasz obiekt wciąż ma ujemną energię. Oczywiście można mówić, że grawitacja “przeciska” go przez skorupę. Ale: 

a) skały w płaszczu są płynne (choć bardzo gęste), a próbujemy je przepchnąć przez ciało stałe; 

b) gdyby grawitacja miała siłę zrobić coś takiego, to każdy duży kamień położony na powierzchni powinien się przebijać przez skorupę do płaszcza.

W końcu jarząca się jasnopomarańczowo kula skały zawisła nad powierzchnią gruntu, a potem delikatnie na niej osiadła.

Na czym osiadła, na dziurze, z której się właśnie wyłoniła? Efekt ujemnej masy nie pozwoli przesunąć ciała w bok. A założenie, że dziura wypełniona jest roztopioną skałą wcale nie poprawia nam obrazu sytuacji.

Z bliska „matkojebca” wyglądał nieefektownie. Ot, kula stygnącej skały o średnicy jakichś trzydziestu, góra pięćdziesięciu metrów. Na poligonie było sporo większych.

O termodynamiko droga. 

Kula o średnicy trzydziestu metrów ma około 14 000 m^3 objętości. Gęstość skał jest oczywiście różna, ale przyjmijmy optymistycznie 2,5 g/cm^3. Nasza kula waży więc około (14 000 * 1 000 000 * 2,5 /1 000 000 – przeliczenie gramów na tony i centymetrów sześciennych na metry sześcienne ładnie nam się skraca) 35 000 ton. 

35 000 ton rozgrzane do około 1000 stopni Celsjusza (temperatura skał w płaszczu) to bardzo dużo energii. Ciepło właściwe granitu (za wikipedią) to 0,79 J/(g*K). Obniżenie temperatury tony granitu o 800 K (zmniejszam wartość, bo nie musimy skały chłodzić do zera) wymaga wypromieniowania 6,3*10^8 dżuli, albo 630 megadżuli. Razy 35 ton to ponad 22 000 megadżuli. 

Jak wspominałem, to dużo. Oddanie takiej ilości energii zajmie sporo czasu. Nawet po “otrzepaniu” spodka z materii, co z pewnością zwiększy rozdrobnienie materiału, dzięki czemu przyspieszy oddawanie ciepła. Nawet zakładając, że sam spodek z jakiegoś powodu się nie nagrzewa (a zajmuje część objętości) i że kula trochę wystygła podczas podróży przez skorupę. Nawet pomimo syberyjskiej zimy. Marna szansa, by dało radę choćby się do niej zbliżyć w ciągu kilku kolejnych dni czy nawet tygodni. Nie wspominam już nawet o takich drobiazgach jak to, że tyle ciepła mogłoby wywołać zapłon okolicznej roślinności, spowodowałoby potężny prąd wznoszący, co prawdopodobnie wywołałoby nieduże tornado nad bryłą ani faktu, że stopiona skała wypuszcza gorące, trujące gazy.

Rzeczywiście, stało się, jak mówił. Górna połowa spodka delikatnie, jak na szynach, uniosła się i zawisła dwa metry nad tym, co pozostało na ziemi.

Wynikałoby z tego, że połówki nie były nijak połączone. Co wydaje się być mocno dziwne. I zmusza do zastanowienia, dlaczego połówki wcześniej się nie rozdzieliły.

Mówiłem ci, że wrzucę próbki stopu, z którego zbudowany jest szczupaczek, do akceleratora?

Akcelerator cząstek, jak sama nazwa wskazuje, służy do przyspieszania cząstek elementarnych. Jasne, można przepuścić przez niego uzyskane z UFO protony czy neutrony, ale nie próbki stopu.

Grawitony nam powiedziały, że nasza kulka to jedna wielka nitka RNA.

Dobra, jakaś nowa metoda analityczna. Brzmi dziwnie, bo grawitony odpowiadają za przenoszenie oddziaływań grawitacyjnych, co nie ma wiele wspólnego z analizą chemiczną, ale niech będzie, że łykam. Ale jak RNA (złożona cząsteczka organiczna) przetrwała temperatury płaszcza Ziemi i upływ czasu? Magiczna technika obcych? Dlaczego to w ogóle jest RNA, czyli coś typowego (prawdopodobnie) tylko dla naszego rodzaju życia? Cząsteczka, która jeszcze nie istniała, kiedy ten statek wbił się w Ziemię? Obcy przewidują przyszłość?

Może w takim razie to jakaś liczba, zapisana w układzie trójkowym?

Mini-czep. Zakładasz, że obcy używali trójek zasad do kodowania różnych cyfr. W RNA są cztery rodzaje zasad. 4^3=64. Czyli albo obcy posługują się systemem sześciesięcio-czwórkowym, albo większość kombinacji pozostaje nieprzypisana. Tak czy siak to dziwaczne.

W środku jeszcze większa niespodzianka. W każde wiązanie między zasadami jest wszyty jeden atom. Całe spektrum układu okresowego.

Spora część tych pierwiastków jest zbyt nietrwała, by wciąż istnieć po tak długim czasie. Inne mogą tworzyć tylko jedno wiązanie chemiczne, więc nie da się ich “wszyć” między zasady. Kolejne bardzo dziwne rozwiązanie.

No tak, jeszcze tę palindromiczną, zapisaną w kodonach RNA. Wymnożyliśmy i…

Tu słowotok zamarł w jednej chwili, jakby ktoś zatamował strumień wywrotką kamieni.

– I?

Lichodiejew otrząsnął się z zamyślenia, rzucił nerwowo głową.

– Dostaliśmy w wyniku coś, co, jak nam się wydaje, po odpowiednim przetworzeniu jest parą odczytów temperatury.

A sześć jest liczbą mocy, bo to liczba sutków, które miałby Jezus, gdyby miał o cztery więcej. Jeśli wziąć trzy dowolne liczby, przemnożyć, a potem jeszcze “przetworzyć”, to otrzymamy dowolną liczbę jaką sobie tylko wymarzymy. 

Taa, zielone ludziki zajebały! Nie, sprawdzałem na monitoringu. Był, był i nagle pstryk. Nie ma. Jak duch!

Mini-czep. Jeżeli był, a potem zniknął bez przemieszczania się w przestrzeni, to zostawił po sobie dziurę w powietrzu, gdzie panowała idealna próżnia. Zapadniecie się czegoś takiego w ułamku chwili wytworzyłoby huk słyszalny bardzo daleko.

 

Skrobnąłem po powierzchni. Można wymyślać tego więcej. 

Jasne, to opowiadanie, nie traktat naukowy. Nie musi ze stuprocentową wiernością oddawać rzeczywistości. Ale nadając mu taką a nie inną formę prowokujesz czytelnika do myślenia kategoriami naukowymi. Nie jestem fizykiem, ale każda z tych nieścisłości strasznie mnie drażniła, natychmiast wybijając z lektury. Jasne, część z nich można zrzucić na zaawansowanych obcych czy czego tam jeszcze chcesz. Ale to jak powiedzieć, że “to magia” albo “Bóg tak chciał”. Nic nie wyjaśnia, więc równie dobrze można sobie całkiem darować. 

Dlatego nie podejmę się oceny jakości samego opowiadania – nie potrafię na nie spojrzeć obiektywnie, dla mnie było jedynie źródłem frustracji.

Uff, no dobrze. 

“To magia i Bóg tak chciał”.

Dziękuję za tak obszerny i merytoryczny komentarz. Ja też fizykiem nie jestem, zapewne rozumienie pewnych rzeczy jest u mnie ułomne (vide powyższa dyskusja o masie i polu Higgsa). Na niektóre Twoje zarzuty nie mam odpowiedzi, z niektórymi postaram się polemizować.

 Oczywiście można mówić, że grawitacja “przeciska” go przez skorupę.

Tak to sobie wyobraziłem. I tyle. Pewnie, mógłbym dzielić włos na czworo i pisać: ”trwało miesiącami, aż spodek wynurzył się spod Ziemi”. Ale, jeśli jeszcze nikt nie zauważył, spodek interesował mnie najmniej, był pewnym narzędziem, podsuniętym Ziemianom przez alienów. Czyli wszelki zarzuty o “ujemną energię” biorę na klatę – to ordynarny skrót myślowy typu “prędkość warp” czy “teleporty”.

Na czym osiadła, na dziurze, z której się właśnie wyłoniła? Efekt ujemnej masy nie pozwoli przesunąć ciała w bok. A założenie, że dziura wypełniona jest roztopioną skałą wcale nie poprawia nam obrazu sytuacji.

Tu też mogłem snuć narrację, że najpierw efekt masy wyłączano, potem czekano na zastygnięcie skał. Wyobraziłem sobie, że po wciąganiu kolejnych porcji skał opracowano mechanizm, pozwalający “próbki” badać. A żeby je można badać, musiały swobodnie lądować. I to samo dotyczy stygnięcia czy tornada. “Bóg tak chciał”.

Wynikałoby z tego, że połówki nie były nijak połączone. Co wydaje się być mocno dziwne. I zmusza do zastanowienia, dlaczego połówki wcześniej się nie rozdzieliły.

Hm, a to wydawało mi się oczywiste. Ażeby otworzyć spodek, wystarczyło dysponować “technologią ujemnej masy”. Dopóki jej nie zastosowano, spodek trzymały w garści “magiczne oddziaływania” (jakiekolwiek by nie były). “Ujemna masa” była jak klucz do zamka. Bo przecież alieni testowali pewne ludzkie umiejętności.

Akcelerator cząstek, jak sama nazwa wskazuje, służy do przyspieszania cząstek elementarnych. Jasne, można przepuścić przez niego uzyskane z UFO protony czy neutrony, ale nie próbki stopu.

Tak tak, to już przerabialiśmy. Lichodiejewowi nie podobała się materia, z której zrobiony był spdek. I wrzucił do akceleratora chociażby jądra tytanu czy irydu, z których był zbudowany. Mój skrót myślowy.

Dobra, jakaś nowa metoda analityczna. Brzmi dziwnie, bo grawitony odpowiadają za przenoszenie oddziaływań grawitacyjnych, co nie ma wiele wspólnego z analizą chemiczną, ale niech będzie, że łykam. Ale jak RNA (złożona cząsteczka organiczna) przetrwała temperatury płaszcza Ziemi i upływ czasu? Magiczna technika obcych? Dlaczego to w ogóle jest RNA, czyli coś typowego (prawdopodobnie) tylko dla naszego rodzaju życia? Cząsteczka, która jeszcze nie istniała, kiedy ten statek wbił się w Ziemię? Obcy przewidują przyszłość?

Ano nowa. Skoro fotony służą nam w mikroskopach, mówi się o mikroskopach neutrinowych, to czemu nie grawitony w przyszłości? 

A ten wywód niestety dowodzi słuszności tezy, że drzewa zasłaniają las. Dlaczego przetrwała, wraz z atomami wbudowanymi? Bo została “zamrożona” przez alienów właśnie jako pokaz siły – my tak umiemy, a wy co? I dalej – wydawało mi się, że wyraźnie dałem do zrozumienia, że to obcy “zasiali” życie na Ziemi (jest czas sadzenia” itd.)

Może w takim razie to jakaś liczba, zapisana w układzie trójkowym?Mini-czep. Zakładasz, że obcy używali trójek zasad do kodowania różnych cyfr. W RNA są cztery rodzaje zasad. 4^3=64. Czyli albo obcy posługują się systemem sześciesięcio-czwórkowym, albo większość kombinacji pozostaje nieprzypisana. Tak czy siak to dziwaczne.

Dziwaczne, bo nawet się nad tym nie zastanawiałem.

Spora część tych pierwiastków jest zbyt nietrwała, by wciąż istnieć po tak długim czasie. Inne mogą tworzyć tylko jedno wiązanie chemiczne, więc nie da się ich “wszyć” między zasady. Kolejne bardzo dziwne rozwiązanie.

Patrz wyżej. Za pomocą “magicznych” (oddziaływanie elektro-silno-słabe czy mumbo jumbo) technik można zrobić wszystko. I zatrzymać atomy w czasie, i umieścić je tam gdzie chcemy, i nawet zapisać za pomocą atomów węgla IBM na ołowianej powierzcni.

A sześć jest liczbą mocy, bo to liczba sutków, które miałby Jezus, gdyby miał o cztery więcej. Jeśli wziąć trzy dowolne liczby, przemnożyć, a potem jeszcze “przetworzyć”, to otrzymamy dowolną liczbę jaką sobie tylko wymarzymy. 

To już też przerobiliśmy. Można pewne informacje przekazać tak, by mieć przynajmniej nadzieję, że zostaną odczytane. Sygnał z Arecibo, płytka na Pioneerze, cały “Kontakt” Sagana.

Mini-czep. Jeżeli był, a potem zniknął bez przemieszczania się w przestrzeni, to zostawił po sobie dziurę w powietrzu, gdzie panowała idealna próżnia. Zapadniecie się czegoś takiego w ułamku chwili wytworzyłoby huk słyszalny bardzo daleko.

”Bóg tak chciał” – widocznie Alieni mieli taką technologię. Parował powoli, zostawiając swój hologram? Albo mostek Lichodiejewa był tak dobrze akustycznie ekranowany?

Skrobnąłem po powierzchni. Można wymyślać tego więcej. 

A pewnie, że można :). Nie jestem matematykiem, fizykiem ani Duchem Świętym. Nie znam się na wszystkim.

dla mnie było jedynie źródłem frustracji.

A z tego wnoszę że Star Treka, ani Gwiezdnych Wojen nie oglądasz ;)?

 

 Za błędy i skróty myślowe przepraszam, tak moja ułomna natura. Sporo tu skrótów myślowych i niedopowiedzeń, ale to w końcu opowiadanie SF, a nie dysertacja doktorancka na wydział fizyki w Princeton. W twoim wypadku “zawieszenie niewiary” się nie udało. Mam nadzieję, że inni łyknęli.

Jedno tylko chciałem podkreślić – to nie jest opowiadanie o “kontakcie”. Tylko o reakcji ludzi na zetknięcie się z “quasiboską” obecnością.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A pewnie, że można :). Nie jestem matematykiem, fizykiem ani Duchem Świętym. Nie znam się na wszystkim.

Żaden argument. Ja też nie jestem i mi to nie przeszkodziło. Googlowałem na każdym etapie pisania poprzedniego komentarza. Przy współczesnym dostępie do informacji ignorancja nie jest wymówką. A reaserch jest ważny.

A z tego wnoszę że Star Treka, ani Gwiezdnych Wojen nie oglądasz ;)?

Prawda to. SW nie znoszę jak morowej zarazy (za wiele rzeczy, nie tylko przekłamania w fizyce), do ST nigdy nie podszedłem. 

Ale, jeśli jeszcze nikt nie zauważył, spodek interesował mnie najmniej, był pewnym narzędziem, podsuniętym Ziemianom przez alienów.

 Za błędy i skróty myślowe przepraszam, tak moja ułomna natura. Sporo tu skrótów myślowych i niedopowiedzeń, ale to w końcu opowiadanie SF, a nie dysertacja doktorancka na wydział fizyki w Princeton.

To jest bardzo niebezpieczna logika. “Tak, to jest w tekście, ale nie myślałem o tym i ty też nie powinieneś”.

Tylko, ze ja chcę o tym myśleć. Tak już moja ułomna natura. Myślę o każdym elemencie czytanego tekstu. O języku, fabule, bohaterach. O emocjach, jakie autor chciał wywołać, o przesłaniu, jakie miał na myśli. O stronie logicznej i naukowej też. A im więcej czegoś jest w danym tekście, tym ważniejsze się to zdaje. Im większa ekspozycja danej postaci, danego wątku, danego symbolu, tym bardziej kluczowy powinien on być dla tekstu. 

W twoim opowiadaniu jest cała masa gadania o nauce. A to, chciałeś tego czy nie, budzi w czytelniku (przynajmniej niektórym) oczekiwania, że owa nauka jest w tym tekście ważna. Więc myśli o niej. Analizuje ją. Dostrzega błędy. 

Nie wymagam, by twoje opisy były w 100% poprawne. Nie chodzi mi o drobnicę. Ale tu nic się za bardzo nie klei. Niemal co akapit trafiamy na jakąś anomalię. Na mały błąd od czasu do czasu machnąłbym ręką. Ale tu nie zdążę jeszcze ostygnąć po poprzednim, a już trafia mnie kolejny. 

Jeżeli nie chciałeś, żeby strona naukowa była ważna, to nie powinieneś jej tak bardzo rozbudowywać. Albo chociaż nie zatrzymywać się wpół drogi i uczynić swoja naukę całkiem “magiczną”. Nie wyciągaj tego ufa spod ziemi jakimiś wątpliwymi grawitacyjnymi sztuczkami – niech ono po prostu pojawi się znikąd na środku rosyjskiej bazy wojskowej. Nie używaj akceleratora cząstek, zastąp go gluonometrem skrętliwym. Olej RNA, niech kosmici kodują swoje wiadomości w wibracjach strun ósmego wymiaru. Jest w tym tyle samo sensu, brzmi to mniej więcej tak samo naukowo, ale od pierwszego rzutu oka widać, że to bełkot, że nie ma sensu o tym myśleć.

Albo, co byłoby nawet lepsze, całkiem olej naukę. Nie opowiadaj nam “jak”, bo to najczęściej nie wychodziło. Przejdź od razu do wniosków. Pisz o tym, jacy to ci obcy zaawansowani i niezrozumiali, jak to błądzimy po omacku, jak nie rozumiemy, o co chodzi. Tekst będzie klarowniejszy.

Ja to widzę inaczej. Ale nie jestem w stanie Cię do mojego punktu widzenia przekonać. Takie masz czytelnicze podejście – ok.

A uwagi wezmę do serca na przyszłość.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

@none

muszę podkreślić – w fizyce jestem umiarkowanie biegły

Konwencjonalna fizyka nam się tu sypie

“Czepy “ moim zdaniem nie są merytoryczne, ponieważ w opowiadaniu Starucha nie mamy do czynienia z konwencjonalną fizyką. Makroświat i kwantowy różnią się nie ilościowo ale jakościowo, nie wróć – tam świat staje (w tym kwantowym) na głowie.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Czepy “ moim zdaniem nie są merytoryczne, ponieważ w opowiadaniu Starucha nie mamy do czynienia z konwencjonalną fizyką. Makroświat i kwantowy różnią się nie ilościowo ale jakościowo, nie wróć – tam świat staje (w tym kwantowym) na głowie.

Przyznałbym rację, gdyby faktycznie chodziło o efekty kwantowe – ale dużo z zarzutów dotyczyło zwykłej termodynamiki i/lub kinetyki.

Ja to widzę inaczej. Ale nie jestem w stanie Cię do mojego punktu widzenia przekonać. Takie masz czytelnicze podejście – ok.

Już na spokojniej i bez ognia w oczach – bo boję się, że w poprzednich wpisach moja irytacja mogła przesłonić sedno, o które przecież chodzi – wskazane przeze mnie problemy mogą być dokuczliwe (dla ludzi upierdliwych), ale ważniejsze jest, że mówią nam coś niedobrego o strukturze tekstu, o nie do końca poprawnie położonych akcentach. Tu mocną stroną są dialogi, postać naukowca, tajemnica UFO – i są to strony naprawdę mocne. Szkoda więc, że to, co nie miało być gwiazdą tekstu (i nią nie było) otrzymało tyle uwagi, którą można było przeznaczyć na dodatkowe wyeksponowanie lepszych elementów.

 

Ok, nie odpuszczasz…

 

Czy jest możliwe wynalezienie ”psychohistorii”? Czy jest możliwe podróżowanie szybciej niż światło? Czy jest możliwa telepatia? Czy jest możliwe „wskrzeszenie” wampira? Czy jest możliwe istnienie „masy ujemnej”? Czy jest możliwe pogwałcenie prawa zachowania energii? Czy jest możliwa komunikacja „natychmiastowa”? Czy jest możliwe, by coś „poruszało się” szybciej niż światło?

Nie. Na pierwszy rzut oka. Bo na część z tych pytań nauka odpowiada – „nie można, ale… czasem jednak można”.

Jeśli uważasz, że wiesz, jak zachowuje się „masa ujemna” – wskaż opracowanie. Jeśli znasz podręcznik „Jak należy komunikować się z rasami pozaziemskimi” – wskaż. Twoje rozważania (przyznaję, imponujące) mają sens wtedy, jeśli „masa ujemna” zachowuje się zgodnie ze znanymi nam prawami fizyki. Masz rację, jeśli obcy zachowują się tak, jak się tobie wydaje. Czy tak być musi? Mnie wydaje się inaczej. Co, jeśli „masa ujemna” zamiast ciepło wytwarzać, ciepło „konsumuje” na przykład?

 

A skoro byłeś uprzejmy być złośliwy, radząc mi guglowanie, to ja mogę również:

Akcelerator cząstek, jak sama nazwa wskazuje, służy do przyspieszania cząstek elementarnych.

Nieprawda.

grawitony odpowiadają za przenoszenie oddziaływań grawitacyjnych

Nieprawda, bo istnienia grawitonów nie udowodniono. To tylko hipoteza. Zastosowałeś nieuprawniony skrót myślowy.

Tyle w temacie twojego guglania. 

Z kilku twoich uwag odniosłem wrażenie, że nie śledziłeś tekstu jako całości, a skupiłeś się na wynajdywaniu miejsc, które kłócą się z twoim rozumieniem nauki. Trudno, takie twoje prawo!

Ale… Istnieje coś takiego, jak „zawieszenie niewiary”. Dlatego pytałem cię o Star Treka czy Star Wars. SF w dużej części, a fantasy w całości, opiera się na mówieniu nieprawdy i udawaniu, że to prawda. Czasem, u początkujących (jak pewnie u mnie), takie zawieszenie się z pewnymi czytelnikami po prostu nie udaje. I dla nich jest rada – przestać czytać. Po co się męczyć, skoro lektura była jedynie źródłem frustracji”?

Z mojej strony – EOT!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Mam wrażenie, że odczytałeś moje komentarze jako złośliwość, czy też personalny atak. Nie było to moim zamiarem, uwagi dotyczyły wyłącznie aspektów tekstu, które – moim zdaniem – można było poprawić lub zrobić lepiej.

A skoro byłeś uprzejmy być złośliwy, radząc mi guglowanie, to ja mogę również:

To również nie była złośliwość, choć przyznaję, że mój ton mógł być ostrzejszy niż powinien.

 

W skrócie – nie czuję potrzeby konfliktu i nie chcę go eskalować. Wszelkie uwagi kierowane pod adresem tekstu miały pomóc szlifować warsztat, nie zaś obrażać. Jeżeli poczułeś się dotknięty, przepraszam.

A un, tyn talerz to un na pewno beł lity? Czy Panie, z blachy ode środka nadymanej, coby ciśnienie zrównoważyć, albo wręcz polem chroniony? Bo jak ze blachy, to se, Panie None, góra kilkaset ton ważył, ten tego. Abo i kilkadziesiąt, jak z barzo ciyenkiey. I nijakiego tornada nie byndzie.

„Ale my, pariasi współczesnego świata, my, którzy nie dajemy światu się wykoleić…”

 

Staruchu, na litość, skąd u Ciebie takie nagromadzenie półpauz w dziwnych, nieintuicyjnych miejscach? To wyimki tylko z początkowego akapitu:

A problemy, którymi się zajmujemy, dotyczą nierzadko – całej ludzkości.

jedyny uczestnik badań nad „anomalią cyrkonową” – mój gospodarz i przewodnik.

Majestatyczne drzewa, rachityczne krzaki, i pustka – nie skalana śladami człowieka ani zwierząt.

Gdy w końcu dotarłem na miejsce, pierwsze co mnie uderzyło, to – pustka.

Z reguły przeznaczone są dla jednego tylko naukowca – tak łatwiej kontrolować, co też jajogłowi tam pichcą.

 

O wiele za dużo tego, niemiodne, zgrzyta ; /

 

„…pustka – nie skalana śladami człowieka ani zwierząt. 

Gdy w końcu dotarłem na miejsce, pierwsze co mnie uderzyło, to – pustka. Znowu. Ale tym razem była to pustka opuszczonych budynków…”

 

„– Co, zimne? – Zatroskał się szafarz trunku.” – albo zatroskał małą literą, albo inny szyk: Szafarz trunku zatroskał się

„– Na ten monitor patrz! – Wskazał palcem[+.] – Tu się powinien wynurzyć.”

 

„…jakby w wielkim garnku z zupą zaczęło się coś gotować…” – Jak w garnku z zupą, to niewątpliwie zupa zaczęła się gotować ;)

 

„W końcu[-,] jarząca się jasnopomarańczowo kula skały zawisła nad powierzchnią gruntu…”

„…jasnopomarańczowo kula skały zawisła nad powierzchnią gruntu, a potem delikatnie na niej osiadła.

– Mamy tego matkojebcę! – wrzasnął fizyk. – Chodź, zobaczymy go z bliska!

Z bliska „matkojebca” wyglądał nieefektownie. Ot, kula stygnącej skały o średnicy…”

 

„Jakbyśmy obierali jajko ze skorupki, tarasującej drogę do żółtka.” – Wydaje mi się, że drogę do żółtka oprócz skorupki tarasuje również białko. Metafora mocno… przepraszam, ale bez sensu ;)

„Ale przede wszystkim – wiedza.

Kto i kiedy pomógł Lichodiejewowi, tego nie wiem. Ale musiała to być pomoc konkretna, kluczowa, może nawet – ratująca życie?”

Półpauzy!!!

 

„– Wolność, tolerancja, szczęście[-.]Ppoprawiłem.”

 

„– Nic nie pomagało! Światło, prąd, nawet semteks[-.]Ggorączkował się uczony.”

 

„Środek jarzył się słabo, skrzył się delikatnie pastelowymi, bladymi kolorami.” – Jak na mój gust przedobrzyłeś w tym zdaniu, dwa razy piszesz o efektach świetlnych, trzy razy o kolorach.

 

„Dwa dni później rzucił do mnie przy śniadaniu[-.+:]

– Wot, swołocz.”

 

„Teraz wódkę piłem tylko rano – do towarzystwa. Czy Nikołaj Osipowicz pił zgodnie ze swoim zwyczajem także w południe i wieczorem, tego nie wiedziałem. Widywałem go tylko przy śniadaniach…”

 

„Nie musiałem. Opiekun Kostii z ramienia Spójni sam mnie znalazł. Nie musieliśmy długo konferować.”

 

„…w świat, w którym bawił teraz, nigdy za nim nie podążyłbym.” – Bardzo nienaturalnie to brzmi. Nigdy bym za nim nie podążył.

 

„Nalał mi ponownie, sam pociągnął z gwinta i ciągnął:

– Wychodzi na to, że to może być najstarsza cząsteczka RNA na Ziemi. Znaczy jej model. Menda! Wiesz, co to znaczy? – Ale, nie tłumacząc, ciągnął dalej:”

 

„Co to za kalambury, do jasnej popierdolonej?

Ostatnie zdanie wykrzyknął już w kierunku okna…”

Skoro wykrzyknął, to potrzeba wykrzyknika.

 

„Zdołał jeszcze tylko wykrzyknąć:

– Szpiegować przylecieliście, co? Czego ode mnie chcecie, pojeby?”

– jw. Wykrzyknik!

 

„Pogrzebałem w moim kuferku z narzędziami, zawierającym standardowe wyposażenie akolity Spójni. Skrzynka zawierała spory zestaw…”

 

„Wczoraj[+,] po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy, urwał mi się film.”

 

„Kojarzy mi się to z taką zabawką dla dzieci: kwadratowy otwór: wciskasz sześcian, okrągły: wpychasz walec.” – Za dużo tych dwukropków

 

„Ostatni spacer w arzamasowym lesie?” – A nie w arzamaskim?

 

„Kiedy dziś myślę o Arzamasie, pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to właśnie – ta wiewiórka.”

Jaką rolę pełni tu ta półpauza?

 

„Biały puch skrzył się odbitym światłem księżyca.” – Nie wydaje mi się, by coś mogło się skrzyć światłem. Ale pewnie może skrzyć się w świetle.

„Pamiętasz o tych cząstkach, które wibrują z inną częstotliwością[-,] niż nasze?”

 

 

No dobrze, co by tu teraz… Generalnie czytało mi się dobrze. Warstwy naukowo-chemiczno-fizycznej nie tykam, bo się nie znam. Została przedstawiona w sposób, który łykam jako prawdopodobny. Miejscami gubiłam tok myślenia bohatera, ale na szczęście przedstawiłeś co cięższe fragmenty w sposób możliwy do przyjęcia przez laika, więc pod tym względem jest zdecydowanie na plus. Jeśli zaczynałam się nużyć, to nagle wywód się kończył, tak że utrzymałeś równowagę ;)

Dalej – czy jak jesteśmy w Rosji, to bohater musi być alkoholikiem? Czy nie dało się stworzyć Rosjanina, który by nie pił i który by nie rzucał co rusz ruskich wstawek? Pewnie się czepiam, ale stereotypizacja w tym miejscu wydała mi się męcząca. No ci Ruscy wszędzie są dosłownie tacy sami. Nieważne, czy to handlarze bronią, chłopi czy, jak u Ciebie, naukowcy, bez spirytusu ani rusz, nie? Dobrze chociaż, że niedźwiedzia żadnego nie ma…

Nie jestem pewna, jaką funkcję pełniły opisy przyrody. Same w sobie są ładne, ale… czy potrzebne? Można by je wszystkie wyciąć bez szkody dla fabuły. Przynajmniej moim zdaniem. Domyślam się, że to przerywniki, miały spowolnić akcję, ewentualnie pokazać, jak silny jest bohater który mimo sympatii do miejsca je potem niszczy, jednak… Podchodzi bohater do wiatrołomu i nic z tego nie wynika.

Nie kupuję za bardzo tej Spójni, świata pozbawionego religii i agentów pozbawionych płciowości. Może to tylko mój problem, ale wydaje mi się, że nawet jeśli pomysł jest przedni, to w tym konkretnym tekście nie został należycie wyjaśniony. Ledwo rysujesz to tło, które ma kluczowe znaczenie dla rozwiązania fabuły i motywacji bohatera. To mi bardzo zgrzytnęło, konstrukcja opowiadania moim zdaniem jest zachwiana. Coś, co nie jest dość mocno osadzone, decyduje o całej reszcie.

Podsumowując – jeszcze nie wiem, co sądzić pod kątem nominacji. Pomysł jest ciekawy, wykonanie jest niezłe, ale muszę się przespać z opowiadaniem jako całością ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki Joseheim!

Musiałaś robić łapankę do wczesnej wersji, bo już mi tu koleżanki nawytykały błędów, tom usunął trochę baboli wcześniej, a teraz resztę. Co do półpauz – biję się w piersi! Jakoś mi się tak dobrze pisało zx tymi półpauzami (i pisze, jak widać :)).

Mam problem z tymi gębowymi, które na gębowe nie wyglądają. “Zatroskał się”, “gorączkował” – to też gębowe? Ok, poprawiłem.

“Arzamasowy”. Hm, tu walnąłem na czuja. Jedyne podobne (fonetycznie) słowo, które mi przychodzi do głowy, to “prymas – prymasowy”. Ale to daleki strzał.

czy jak jesteśmy w Rosji, to bohater musi być alkoholikiem?

Nie musi :). Wezmę pod uwagę astereotypizację w przyszłości ;). Poza tym, to opowiadanie zdało mi się idealnym, by przemycić pewne osobiste przeżycia (ale nie ja jestem Lichodiejewem :)). I gdyby autor był, dajmy na to, Szkotem, też wlewałby w siebie litry whisky. Ale tu musiała być Rosja z uwagi na utajnianie badań, i stąd wyszło – Rosja+pijący naukowiec=Rosjanin-alkoholik. Trochę niechcący! Acz niedawno czytałem “Moskwę-Pietuszki” i pasowało mi idealnie. 

Nie jestem pewna, jaką funkcję pełniły opisy przyrody.

Ogólnie dawały odpoczynek od infodumpów. Ale miały też zakamuflowaną, symboliczną funkcję. Że się zacytuję:

Przylatując do Arzamasu, narrator sądzi, że tajga jest pusta. Pusty jest i znany nam kosmos. Im dłużej siedzą, tym ślady życia (i tu, i tu) są wyraźniejsze.

Rosomak – perfekcyjny drapieżnik. Jak ufoki.

Popielica – zachowuje się jak Spójnia (czy ludzkość). Udaje, że świat zewnętrzny nie istnieje. Może to ją uratuje?

to w tym konkretnym tekście nie został należycie wyjaśniony

A widzisz. Tu się zastanawiałem, czy walnąć kolejnego infodumpa, ale rozsiałem trochę poszlak w tekście i uznałem, że wystarczy. A infodump brzmi tak:

Nasza organizacja, Spójnia, powstała na gruzach kościołów, które w połowie XXI wieku przeżywały ostry kryzys. Kościołów o olbrzymim majątku, za to bez kadry. Dopiero Franciszek III odważył się odejść od przebrzmiałych dogmatów – zjednoczył resztki istniejących kościołów, zrezygnował z wypalonej koncepcji Boga, przegonił klechów, zajmujących się wyłącznie własnymi przyjemnościami.

Wytyczył jasno nowy cel: „nie osądzać, tylko pomagać!”. I pomagamy. Wszędzie tam, gdzie ludzkość może się potknąć, gdzie napotyka problemy, których nie można rozwiązać metodami naukowymi.

Też uważam, że Spójnia jest bardzo ważna, ale zdałem się na Tarninową domyślność czytelnika.

 

Dziękuję i śpij spokojnie. Oby Ci się Spójnia nie przyśniła ;P!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hej, Staruchu. To fakt, że łapałam parę dni temu, ino czasu przed wyjazdem weekendowym na wrzucenie komentarza nie starczyło ;)

 

“Zatroskał się”, “gorączkował” – to też gębowe? Ok, poprawiłem.

To gębowie nie jest, ale czasem trzeba działać na czuja. W tym wypadku “gorączkował” jest odpowiednikiem “mówił rozgorączkowany”, na przykład. Wszystko zależy od tego, jaki kształt przyjmuje zdanie opisu, które stawiasz po kwestii dialogowej. Jeśli masz, tak jak tu…

– Nic nie pomagało! Światło, prąd, nawet semteks – gorączkował się uczony.

…to “Gorączkował się uczony” nie stanowi samodzielnego zdania, prawda? Nie napisałbyś takiego zdania nigdzie indziej, gdzieś w normalnym opisie. Napisałbyś raczej, że “Uczony był rozgorączkowany” – i to jest samodzielne zdanie. Albo “Uczony zatroskał się”. Dlatego jeśli po dialogu piszesz coś, co bez dialogu nie ma sensu, to jest jego kontynuacja i jako taka zaczyna się małą literą. Mniej więcej ;)

 

Kurczę, za tępa jestem, by odczytaj w tajdze odniesienia do kosmosu ;) Jak pisałam, sądziłam właśnie, że to mają być a) przerywniki, b) coś w stylu, że potem mimo że bohater się przywiązał, to jednak to zniszczył. Zauważyłam przejście od “pustej” tajgi do tego, że pojawiają się tam kolejne formy życia, ale metafora do mnie nie dotarła. Ja zawsze z tych mniej domyślnych czytelników ; p

 

I jakkolwiek rozumiem wyjaśnienie dotyczące Spójni, to – dla mnie – odrobinę za mało było na jej temat, nie poczułam jej roli, wydała mi się tworem na tyle dziwnym i niecodziennym, że nie wydała mi się osadzona w sposób naturalny w fabule. Ale to tylko moje odczucia, oczywiście.

A, i nadal nie czaję, po co z nich robić Varysów ;)

 

Na szczęście Spójnia mi się nie śniła ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

O widzisz, i teraz “nibygębowe” stały się dla mnie jaśniejsze :). Mam nadzieję, że zapamiętam!

Nie jesteś mało domyślna ;). Te odniesienia czy też metafory “tajgowo-kosmiczne” wyłoniły się dopiero PO dodaniu do tekstu opisów przyrody (trochę zmieniłem kolejność). Toteż ich jasność czy wyrazistość jest bardzo słaba.

A, i nadal nie czaję, po co z nich robić Varysów ;)

A to mi się zdało oczywiste. Przecież jakie masz pierwsze (no, niemal) skojarzenie, gdy słyszysz “ksiądz”? Pedofil oczywiście. Co ma zrobić organizacja, który jednocześnie chce “wejść w buty” kościoła, a z drugiej strony od niego odciąć? Zrobić coś, co zapewni, że “błędy i wypaczenia” się nie powtórzą. Stąd ta chemiczna kastracja.

A Varys siedzial w głowie, gdy opisywałem narratora. Podobny, prawda :)?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Kurczę, ja wiem, że ostatnio dużo się o tym słyszy, ale jednak nie, jak słyszę “ksiądz”, to nie myślę od razu o molestowanych dzieciaczkach, serio ;) Ja w ogóle niewiele myślę o księżach, nawiasem mówiąc, bo ateistka od kołyski jestem ;p

 

Tak, tak, Varys jak żywy ;D

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dobre, klasyczne.

 

Okej, ja tam pojęcia o klasykach zbytniego nie mam, Bułyczowów czy innych nie czytałem, z technobełkotu, zrozumiałem na tyle, żeby zrozumieć o czym jest opko.

Bo to w zasadzie ślamazarna opowieść, ale wiedzie do konkretnego przesłania. Są ładne opisy, za każdym razem mamy jakieś zwierzątko i jego cechę i jest fajnie.

Czuć research i że wiesz o czym piszesz. A piszesz wprawnie. Może mnie nie porwało, ale byłem zaintrygowany i nie odczułem ciężaru prawie 40k znaków.

 

Tak więc, bardzo dobre, takie jak miało być, nawet jeśli na co dzień wolę coś żywszego :-)

 

A i ja także z tego tekstu najlepiej zapamiętałem tę wiewiórkę.

Przerażona wiewiórka nakryła się puszystym ogonkiem. Ciekawa strategia obrony: udawać, że świat dookoła nie istnieje – przemknęło mi przez głowę.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Thx, Mytrix. 

A wiewiórka to właściwie całe przesłanie mojego opka, czyli dobrze wybrałeś :P.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

sto pięćdziesiąt kilo żywej wagi, do tego twarz poczciwego imbecyla. Skutki terapii, którą musi przejść każdy wtapiający się w Spójnię. Z powodu błędów tych, po których przejęliśmy aktywa i część złej sławy, a których wiarę wyklęliśmy, każdy z nas musi przejść specyficzną terapię hormonalną. Jej główny cel to zlikwidowanie popędu płciowego. Wygląd akolitów jest nieplanowanym efektem ubocznym.

Z ciekawości przejrzałem działania niepożądane najczęściej stosowanych antyandrogenów służących do redukcji popędu płciowego np. u pedofili i wśród niektórych faktycznie, pojawiają się wahania wagi, ale w granicach kilku-kilkunastu kg. Jeśli bohater się doprowadził swoją masę do stanu 150kg, to powinien mniej żreć, a nie zwalać na terapię hormonalną. ;D

 

– Ano tak, zapomniałem, że dopiero ja cię mam wprowadzić. To są próbki, które wyciągnąłem spod ziemi.

Wzruszyłem ramionami. Dalej nie rozumiałem.

– No, ze skorupy, a nawet z płaszcza.

Miałem sugerować “z ziemi” zamiast “spod ziemi”, ale zaraz okazało się, że mowa o warstwach planety, a nie byle ziemi w pojęciu laika. Rozważyłbym więc zamienienie “ziemi” na bardziej profesjonalną nazwę wierzchniej części, której szczerze mówiąc już nie pamiętam. Skoro dalej stoi “skorupa” i “płaszcz”. Dialog bazujący na niezrozumieniu zostałby zachowany, bo Rosjanin może powiedzieć przecież “wyciągnąłem to z płaszcza”.

 

– Widzisz, moi drodzy i szanowani koledzy z Instytutu Nauk o Ziemi Rosyjskiej Demokratycznej Republiki Radzieckiej – głos fizyka ociekał wręcz kpiną – dorwali się do nowych zabawek.

Takie didaskalia są tutaj niepotrzebne, bo chociażby z samego doboru słów jasno wynika ton wypowiedzi.

 

Z tego, co zrozumiałem, nadawał skałom w określonej precyzyjnie przestrzeni sferycznejmasę ujemną.

Na cóż tu ta kreska?

 

I tu wdał się w jeden z tych swoich licznych monologów, z których rozumiałem z reguły tylko spójniki. W każdym razie zapamiętałem pewne hasła, może się przydadzą towarzyszom mądrzejszym ode mnie: „energia pola Higgsa”, „morze Diraca”, „kontrolowana zmiana parametrów boskiej cząstki”, „nietypowa chiralność”, „podwójne łamanie symetrii”.

Bardzo kiepsko to wygląda. Dajesz czytelnikowi mniej więcej taki sygnał: brak mi kompetencji w dywagowaniu na temat fizyki doświadczalnej, więc powymieniam trudne terminy gdzieś kiedyś zasłyszane i powiem, że postać nic nie zrozumiała. Cóż, nie jestem fizykiem i gdyby ktoś mi trzasnął wykład z tej dziedziny, z którego rozumiałbym tylko spójniki, jestem pewien, że nie wypisałbym z pamięci tylu terminów.

 

cóż to za przyjemność, gapić się w skaczące cyferki na ekranach

Zbędny przecinek

 

w składziku stało kilka par miejscowych, „kamusnych” nart

Tu też bym z przecinka zrezygnował.

 

co przy moim ciężarze znacząco pomagało mi w spacerze.

Komu innemu miało pomagać przy jego ciężarze?

 

Doskonały drapieżnik zawsze znajdzie swoją ofiarę.

Znajdzie sobie ofiarę?

 

Jeszcze przed upływem oznaczonego czasu ziemia we wskazanym miejscu zabulgotała i zawrzała, jakby w wielkim garnku zaczęło się coś gotować.

Jakieś nieporadne to zdanie. Spróbowałbym może tak: Jeszcze przed upływem tego czasu ziemia we wskazanym miejscu zabulgotała, jakby w wielkim garnku zaczęło wrzeć.

 

W końcu, jarząca się jasnopomarańczowo kula skały zawisła nad powierzchnią gruntu

Bez przecinka.

 

Jakbyśmy obierali jajko ze skorupki, tarasującej drogę do żółtka.

Między żółtkiem a skorupką jest jeszcze białko. Co w tej metaforze jest białkiem?

 

Lichodiejew co i rusz przybiegał, rzucał sakramentalne: – Mało czasu, bladź, mało czasu – i relacjonował mi postępy badań.

Pierwsze “i” zbędne.

 

choć datowanie jest dosyć trudne i niepewne.

Nie jestem przekonany, czy te określenia pasują do pojęcia “datowanie”. Datowanie może być na przykład dokładne. W tym konkretnym przypadku pasuje więcej precyzji, np. choć datowanie to proces trudny, a jego wynik jest obarczony dużą niepewnością.

 

Zmęczony spacerami w tajdze

A nie: po tajdze?

 

Środek jarzył się słabo, skrzył się delikatnie pastelowymi, bladymi kolorami.

 

W każde wiązanie między zasadami jest wszyty jeden atom. Całe spektrum układu okresowego. A nawet i poza nam znany, bo jest tam sto trzydzieści pierwiastków.

RNA jest jednoniciowym kwasem nukleinowym, z czego wynika, że zasada azotowa jest związana wiązaniem wyłącznie z rybozą. Kwas nukleoinowy, w którym zasady łączą się ze sobą wiązaniem, to DNA. Nie bardzo zatem rozumiem, gdzie są wszywane te atomy. Wszywanie jakiegokolwiek atomu to dość konkretna fikcja, bo pierwiastki różnią się “preferencjami” co do tworzenia wiązań. Nukleotydy, czyli monomery z których powstaje DNA, są oparte o pierwiastki tworzące wiązania kowalencyjne, a więc chętnie “wymieniają” się elektronami z podobnymi atomami, celem zapełnienia swoich elektronowych powłok. Zrozumiałbym zastępowanie pierwiastków w wiązaniach kowalencyjnych, ale jest spora grupa atomów tworzących wiązania jonowe – z takich, a nie innych względów. W żywej komórce wiązania jonowe nie występują przez obecność środowiska wodnego. Jeśli nie ma środowiska wodnego, to substancja jonowa przyjmie postać kryształu, a RNA ani nie jest kryształem, ani raczej nie zachowa struktury i funkcji w środowisku pozbawionym wody. Do tego odkrywanie pierwiastków współcześnie przystopowało, bo te o wielkich liczbach atomowych są potwornie niestabilne w ziemskich warunkach i wszystkie nowe pierwiastki dość że są sztuczne, to jeszcze zsyntetyzowano je na ułamki sekund.

Krótko mówiąc, bardzo to wszystko naciągane. Count śmiał się ze mnie, że jestem naukowym nazi, ale przecież otagowałeś tekst jako science fiction.

 

Potem załkał tylko: – Grisza! Griszeńka!!!

Zaciął się enter?

 

Na szczęście do obsługi aparatury z grawitonami potrzeba monstrualnej mocy obliczeniowej, więc ma do dyspozycji jedyne u nas liczydło na kubity.

Nie rozumiem tego zdania. Kto ma do dyspozycji liczydło?

 

Wymyśliliśmy, że jak już się porozumiewać, to za pomocą liczb pierwszych. Ale nie byle jakich, tylko możliwie sporych, o największym iloczynie. Inaczej po cóż by ten Lewiatanik był taki gruby? I rzeczywiście, nasz cyfrowy potworek to suma dwóch takich liczb. Niezawodna hipoteza Goldbacha. Notabene, te liczby pierwsze były jeszcze przez nas, ludzi, nieodkryte.

Czyli oni odkryli dwie nowe liczby pierwsze jakimś liczydłem Kostii? I chowają to przed światem? Za odkrycie sposobu wyznaczania liczb pierwszych jest chyba przewidziany Nobel, a na pewno jakaś nagroda. :p

 

 

Podobało mi się nawiązanie do cywilizacji o wysokim stopniu rozwinięcia w skali Kardaszewa i rozważania z samej końcówki na temat istnienia/nieistnienia bóstw. Nie podobało mi się prawie wszystko inne. :c

Odebrałem ten tekst jako bełkotliwy monolog rosyjskiego naukowca. Postać głównego bohatera przez 90% tekstu spełnia rolę zadawacza pytań, na które tamten odpowiada monologiem. Taka formuła mnie męczy, do tego same wypowiedzi Rosjanina były momentami niejasne, momentami niedorzeczne pod kątem przyswojonej mi dotąd wiedzy i wszystko to nie pomagało w brnięciu naprzód.

Wstawki o faunie tajgi były sympatyczne, ale nie wniosły absolutnie niczego do historii. Spodziewałem się, że te powalone drzewa odegrają jakąś rolę (katastrofa tunguska?), ale wątek został porzucony.

Nie rozumiem relacji, jaka nawiązała się między bohaterami. Spójnia zdaje się funkcjonować jak jakieś Archiwum X i wysyła agenta do tajgi – no dobra. Tylko czemu naukowiec, siedzący dotąd w samotności na końcu świata, tak ochoczo przyjmuje towarzysza. Wystarcza, że napili się razem spirytusu. Żadnej podejrzliwości. Nawet jeśli naukowiec ma świadomość, że Spójnia może przysłać kogo chce do obserwowania jego działań, to nadal nie wiem skąd ta wylewność w odkrywaniu wyników badań. Brak nieufności, okrutna naiwność, która doprowadza do tragicznej śmierci.

Finał mi się nie spodobał, bo postać, która całe opowiadanie nie robi dosłownie nic, prócz spacerowania po lesie i której rola jest do bólu służebna w stosunku do ekspozycji, nagle okazuje się być jakimś hitmanem, który wieńczy swój pokaz zajebistości efektowną, w swoim mniemaniu, tyradą.

Nie lubię pisać takich komentarzy, ale uważam, że nie ma co słodzić na siłę.

 

Trzymaj się! I nie bij na następnym piwie. ;_;

 

@MrB – przed odpowiedzią przeczytałem dwa razy wątek “Krytyka i jej konsekwencje”. W efekcie postanowiłem zostać Staruchem-Pancernikiem i przyznać sobie +30 do zajebistości i -50 do wrażliwości na krytykę.

Jak mówi MrMaras – “nie uważam, że kilka krytycznych spostrzeżeń, to zaraz jakaś trauma dla wrażliwego autora”.

Czyli – spoko! < teraz idę popłakać w kąciku>

 

A merytoryczna odpowiedź jutro, ok?

(Liga Mistrzów się sama nie obejrzy ani wódka sama nie wypije :P).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Uch, niezła masakra. Staruch popłakuje w kąciku, oglądając LM i żłopiąc gorzałę. Jednak skutki krytyki bywają nieprzewidywalne. ;-)

Babska logika rządzi!

Powiedz to MrMarasowi ;P

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Liga mistrzów kojarzy mi się tylko z kaszanką.

Brightside :D “I naasraaj! I naasraaj!”

Ech, Staruchu, można się załamać czytając Twoje opowiadania. Kiedy ja się nauczę tak pisać…

Bo napisane jest naprawdę pięknie. Rzeczywiście trochę mało akcji, ale pomimo tego i “gadających głów” opowiadanie jest wciągające.

Bardzo dobre postacie, zwłaszcza Lichodiejew, oraz dialogi. No i research.

Dodatkowy plusik za nawiązania do Mistrza i Małgorzaty. :)

Jeśli miałbym się czepiać, to wg mnie technikaliów było trochę więcej, niż wymagała tego fabuła, a akcji trochę mniej niż bym chciał. ;)

 

– Zabrał ktoś?

Spojrzał na mnie koso.

– Taa, zielone ludziki zajebały!

heart

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Tylko wcześniej umyj bidet. No ale nie roztrząsajmy logiki tekstu, ważne że jest rytmiczne!

@MrBrightsight

Cześć Jasna Strono.

No to pojechałeś! Nie będzie poprawie i grzecznie :(. Ostrzegam.

Gdybym mogła kląć na forum, to bym klęła, i zdziwiłbyś się, ile słów znam. Howgh. Bijemy się, rozkładam matę, ale są zasady, czyli fair.

 

Kuracja hormonalna przejrzana z ciekawości.

Wniosek – że powinien mniej żreć – wniosek nieuprawniony.

z warstwami Ziemi – czepiasz się.

ociekał kpiną

Dla mnie dopowiedzenie konieczne, a Ty – pokaż kpinę? Będzie zrozumiałe (?) – moim zdaniem niemożliwe. Może stoczmy wyzwanie w pojedynkach. Może przegram, ale frajda będzie nieziemska przy pisaniu. Ponadto po konkursie „Sów i skowronków” wstawię opkę i wtedy – hulaj dusza, piekła nie ma – dla Ciebie. Nie, nie będzie doskonałe, takie być nie może, jednak możemy pogwarzyć o tym – co i dlaczego. Najwyżej schudnę, biegając wokół stadionu, co dobrze mi robi na linię i zdrowie, przy ciągłym jeżdżeniu i siedzeniu.

kreska

To małostkowość, można zauważać, napisać o niej, lecz … czy jest clou?

Bardzo kiepsko to wygląda. Dajesz czytelnikowi mniej więcej taki sygnał: brak mi kompetencji w dywagowaniu na temat fizyki doświadczalnej, więc powymieniam trudne terminy gdzieś kiedyś zasłyszane i powiem, że postać nic nie zrozumiała.”

Nie, kochany! Kompetencji zwykle brakuje, a odnośnie fizyki kwantowej w szczególności [doświadczalna – co to jest, eksperymenty, doświadczenia, hipotezy dotyczące makroświata, nie będę złośliwa i nie dodam, że statystyczne. No, jednak nie powstrzymałam się:(]

co przy moim ciężarze znacząco pomagało mi w spacerze.” 

Na mój słuch powinno zostać, pewnie winien mój słuch. Złośliwości będę prawić, bowiem rozeźlona jestem okrutnie. Opowiadanie Starucha to jedno z najlepszych, które ostatnio czytałam. Cholerny realizm i jednocześnie fikcja. Będę bronić do upadłego, zwłaszcza kiedy czuję, że komentarze nie poprawiają, lecz są obok tekstu

Doskonały drapieżnik zawsze znajdzie swoją ofiarę.” 

Tak swoją drogą, przecież  to relacja, bez niej byłoby bez sensu, więc podkreślenie wskazane.

Spróbowałbym może tak: Jeszcze przed upływem tego czasu ziemia we wskazanym miejscu zabulgotała, jakby w wielkim garnku zaczęło wrzeć

Proponowane rozwiązanie dotyczy przejścia z – “oznaczone na wskazane”. To chyba bez znaczenia. Oj, nasze słówka.

Między żółtkiem a skorupką jest jeszcze białko. Co w tej metaforze jest białkiem?

Zaprawdę, nie rozumiem tego przywiązania do białka. Przez białko nie trzeba się przebijać, samo spływa, a przeszkody nie stanowi. Co jest kluczem i ziemią obiecaną – żółtko, w nim skupia się życie, kosmos. 

*W każde wiązanie między zasadami jest wszyty jeden atom. Całe spektrum układu okresowego. A nawet i poza nam znany, bo jest tam sto trzydzieści pierwiastków.

Jasna Strono, gratuluję pewności. Białka stają się kluczem, czy nim są – nie wiem, nie moja specjalizacja. Wiesz, że tak nie jest? Nie chce mi się prowadzić w tym momencie wstępnego rozpoznania. Zaproponuj rozwiązanie – jak to określić,  jeśli nie atom?

 

*Potem załkał tylko: – Grisza! Griszeńka!!! 

Zaciął się enter?

Nie rozumiesz? Łał! Ludzie zacinają się, czasami. Ty nigdy i nie? To przecież takie ludzkie. Chyba rzeczywiście nie odbierasz tego opowiadania.

 

Na szczęście do obsługi aparatury z grawitonami potrzeba monstrualnej mocy obliczeniowej, więc ma do dyspozycji jedyne u nas liczydło na kubity.  Nie rozumiem tego zdania. Kto ma do dyspozycji liczydło?

Nie rozumiem Twojego komentarza. Jasne jest, że nie – obecnie i dużo jeszcze w przyszłość wybiegając nie będziemy mieli potrzebnej mocy obliczeniowej. Liczydło to symbol, a nie konkret.

 

Czyli oni odkryli dwie nowe liczby pierwsze jakimś liczydłem Kostii? I chowają to przed światem? 

Tak, opisujemy to, co wiemy, a opka to wyobraźnia. Liczydło – metafora, dwie liczy pierwsze – wizja. Jeśli chcesz, to opowiedzmy sobie nawzajem o jajecznicy w kosmosie. Jeden warunek – musi być weekend, wolny. 

 

Na koniec.

do cywilizacji o wysokim stopniu rozwinięcia w skali Kardaszewa i rozważania z samej końcówki na temat istnienia/nieistnienia bóstw

Radam, że koniec końców Ci się podobało lecz :c – nie rozumiem. Wyjaśnij, bo nie znam, proszę.

Masz prawo do swojej opinii, odbioru, lecz na Twoim miejscu zawahałabym się przed użyciem słowa „bełkotliwe”. To, że Ciebie męczy – „kumam” lecz nie rozumiem dlaczego? Formułą zadawcza pytań – nie rozumiem? Fauna – jej zachowania pomagała zrozumieć o co chodzi (metaforycznie powiedziane, napisane). Będę złośliwa –  to nie promocja czy inne interesujące. Spójnia nie funkcjonuje tak, jak „Archiwum X”, oglądałam wiele razy, taki ze mnie świr. 

Pochopnie oceniłeś, nie przyłożyłeś swojej myśli, nie znam Ciebie lecz „pojechałeś bez sensu”, ani myśląc, ani czując lecz podług sama nie wiem czego. 

Wyzwanie?

Pewnie się naraziłam, ale ja już tak mam. Może karma;)

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

*Potem załkał tylko: – Grisza! Griszeńka!!! 

Zaciął się enter?

Nie rozumiesz? Łał! Ludzie zacinają się, czasami. Ty nigdy i nie? To przecież takie ludzkie. Chyba rzeczywiście nie odbierasz tego opowiadania.

Uwaga jest czysto techniczna; wypowiedź bohatera powinna znajdować się w nowym wersie.

 

Droga Asylum, wszystkie uwagi wypisane przeze mnie powyżej, są tylko luźnymi impresjami, które przyszły mi na myśl podczas lektury. Absolutnie nie należy ich odbierać arbitralnie; to jedynie sugestie, z których można, ale nie trzeba skorzystać.

 

Opowiadanie Starucha to jedno z najlepszych, które ostatnio czytałam.

Cieszę się, że Ci się podobało. Tylko że ja tu czytałem już ładnych parę lepszych tekstów. Moim zdaniem, rzecz jasna.

Do reszty komentarza, pozwól, że się nie odniosę. Poczekam, aż go sobie przeczytasz jutro raz jeszcze.

Panie i Panowie!

Apeluję o uspokojenie emocji!

To tylko tekst. Jednym się podoba, innym nie.

 

Dziękuję niezmiernie Asylum za gorącą obronę, miło, że Wilkowi się podobało.

JasnejStronie nie, jego prawo. Do niektórych zarzutów odniosę się jutro, acz i tak – liczy się pierwsze wrażenie. Jakoś będę z tym musiał żyć ;)!

Czyli – pax, pax między forumowiczami!!!

 

(A tak przy okazji, ponieważ jestem mocno rozluźniony. Jakże przydają sie forumowe piwa. Bo pewnie byłbym mocno rozeźlony takim komentarzem od nieznajomej osoby. Ale krytykuje MrB. I uwierzcie – jego się nie da nie lubić! Howgh!)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

No cóż, jeśli tylko chodziło o nowy wers, to jestem zupełnie bezradna. Masz rację, zapewne. Nie umiem tego zważyć, zmierzyć i przepraszam. 

Komentarz pewnie impulsywny był – ten mój, a Twój nie – napisany na zimno? Techniczny? 

Nie wiem, coraz bardziej nie rozumiem świata. Wiesz, Jasna Strono, najchętniej czasami wycięłabym sobie część mózgu, byłoby łatwiej. Jednakże c”est, la vie, można tylko rejestrować i rozumieć.

Dzisiaj, rankiem-nocą, słuchałam pewnego podcastu – rozmowy z jednym z moich idolów współczesnych (profesor Jacyno), nie, nie jestem studentką jej czy kogoś innego, ale lubię podążać za autorytetami i trochę żałuję, że nie jest mi to dane w tym momencie. Jednakże ad rem. Trochę mnie to kłuje – to przemyśl, aczkolwiek rozumiem – tyle się tutaj rozpisywałam o swojej impulsywności. 

Ok, czytałeś lepsze – to podaj, proszę:)

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ok, podeślę po południu na priv.

No to dobra, czyli do adremu, czyli byka za rogi :).

Z ciekawości przejrzałem działania niepożądane najczęściej stosowanych antyandrogenów

No bez przesady. Czytało się trochę o eunuchach w Bizancjum, czy o Varysie u Martina. Ale taki research uważam za trochę zbyt głęboki. Skutki uboczne antyandrogenów? Ufff.

(Drzewo pierwsze – do drzew później wrócę).

Rozważyłbym więc zamienienie “ziemi” na bardziej profesjonalną nazwę wierzchniej części

Tego zarzutu nie rozumiem. Lichodiejew mówi do laika. Ma mu powiedzieć: „wyciągnąłem ją z górnej warstwy astenosfery”? Ktoś to zrozumie?

Takie didaskalia są tutaj niepotrzebne, bo chociażby z samego doboru słów jasno wynika ton wypowiedzi.

A niekoniecznie, bo wyobrażam sobie, że ton mógłby być np. zrezygnowany. Typu: „co też oni znowu tam nawyprawiali?”.

Na cóż tu ta kreska?

Aaaargh! Po raz trzysetny powtarzam – zdarza mi się tak mówić. Polecam posłuchać tu:

http://www.proradio.pl/podcasty/2612-halasy-ze-strychu

Od minuty 54, sekundy 44. Ta kreska jest przed słowem „szczury”. I już jej nie usunę, pozostawię jako pomnik wszystkich półpauz, poległych w tym tekście za Starucha, a było ich niemało!

brak mi kompetencji w dywagowaniu na temat fizyki doświadczalnej

Obawiam się, że tu Ameryki nie odkryłeś. Jak pokazać „genialnego” fizyka, gdy samemu jest się daleko do geniuszu? Najlepszy sposób to ten Kuttnera z opowiadań o Gallegherze. Ale tu nie dało się go zastosować ;). Wobec tego wybrałem sposób mało finezyjny i toporny: niech się chłop popisze choć znajomością trudnego, fachowego słownictwa. Pewnie mogłem to zrobić lepiej, tylko nie wiedziałem, jak. A cały ten bełkot ma swoje całkiem konkretne znaczenie – tu odsyłam do wspomnianej przeze mnie książki „Dalej niż boska cząstka” Leona Ledermana i Chrostophera Hilla.

 powiem, że postać nic nie zrozumiała

Ok, to wrzucę kamyk do cudzego ogródka, jak już sobie wytykamy różne rzeczy. Czy uważasz, że zdanie „Oba gatunki zajmowały przecież różne nisze; oba były niezdolne do skolonizowania nieswojej.”, jest adekwatne do historii o podwodnej Julii i ziemskim Romeo? Czy nie wystarczyło: „jedni żyli na lądzie, drudzy w morzu”? To tyle, jeśli chodzi o stosowanie technobełkotu.

(drzewo drugie)

Między żółtkiem a skorupką jest jeszcze białko. Co w tej metaforze jest białkiem?

Następny co się uparł, że jak mówimy o żyrafie, to trzeba koniecznie powiedzieć, że ma cztery nogi, bo długa szyja ją za mało definiuje. Robiłeś kiedyś kogel-mogel? Przez skorupkę do żółtka, reszta to pierdoły.

Pierwsze “i” zbędne.

W temacie wyrażenia „co i rusz”

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/co-i-rusz;15853.html

Nie jestem przekonany, czy te określenia pasują do pojęcia “datowanie”.

https://zywaplaneta.pl/najstarsze-mineraly-na-ziemi-nowe-dane/

Pierwsze zdanie pod obrazkiem.

http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C404559%2Ccyrkon-moze-wywodzic-w-pole-badajacych-poczatki-ziemi.html

Wprowadzenie do artykułu tłustym drukiem.

A nie: po tajdze?

Tu pewien nie jestem. Ale spaceruje się „w lesie” czy „po lesie”?

Wszywanie jakiegokolwiek atomu to dość konkretna fikcja

A i owszem. Takie zresztą było założenie – nie da się, więc alieni pokażą, że umieją. Znasz to prawo Clarke’a „Każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii”? No właśnie. To miał być taki przykład.

Krótko mówiąc, bardzo to wszystko naciągane. Count śmiał się ze mnie, że jestem naukowym nazi, ale przecież otagowałeś tekst jako science fiction.

Yes. Tu wracamy do dyskusji o SF i zawieszeniu niewiary. Naciągane, owszem.

Co w takim razie myślisz o myślących minerałach? A o części naszego Wszechświata, zbudowanej z antymaterii? Jak te pomysły oceniasz jako “naukowy nazi”? Czy wobec tego mniej naciągane jest: oddziaływanie między materią i antymaterią w krysztale dwulitu, by otrzymać napęd nadświetlny (Star Trek), radosne hałasy i wybuchy w przestrzeni kosmicznej, o ostrych wirażach statków nie wspominając (Star Wars)? A już z całkiem poważnej SF: stworzenie wysoce zaawansowanego narzędzia, które z pomocą organizmów żywych ma stworzyć portale podprzestrzenne, ale zamiast trafić na Ziemię, utyka w rejonie Saturna (Expanse)?  Czy mój ulubiony przykład: wskrzeszenie wampira, bojącego się krzyża (Ślepowidzenie)? Czy to nie jest naciągane? Sam stosowałeś motyw wehikułu czasu. Jak się ma prawdopodobieństwo jego zaistnienia do wydarzeń z mojego opka?

I pamiętaj – ta literatura to science fiction. Nie podano w instrukcji obsługi, jakie proporcje stosować.

(drzewo trzecie)

Zaciął się enter?

Zdaje mi się, że gdzieś widziałem taki zabieg. Jak znajdę, to dam przykład. Zostawię.

Nie rozumiem tego zdania. Kto ma do dyspozycji liczydło?

Ty tak serio, czy czepiasz się, żeby czepiać? Kto jest podmiotem w poprzednim zdaniu?

(drzewo czwarte)

Za odkrycie sposobu wyznaczania liczb pierwszych jest chyba przewidziany Nobel

Z tego, co mi wiadomo, nie odkryto sposobu wyznaczania liczb pierwszych. U mnie też go nikt nie odkrywa. Robi się to „na piechotę” – bierze kolejne liczby nieparzyste i sprawdza, czy nie mają dzielnika. Taka żmudna dłubanina. Stąd „liczydło”. A ponieważ liczby są olbrzymie, to i liczydło misi być odpowiednie – kwantowe.

powalone drzewa odegrają jakąś rolę

Wcześniej już tłumaczyłem, że można je traktować jako metaforę. Chcesz, wytłumaczę łopatologicznie – coś, co się płytko zakorzenia, łatwo można obalić. Można to odnieść do kościołów przejętych przez Spójnię, a można i do ludzkości, która zamieszkuje dotąd tylko jedną planetę. Zadowolony?

Tylko czemu naukowiec, siedzący dotąd w samotności na końcu świata, tak ochoczo przyjmuje towarzysza.

Byłeś kiedyś sam? Długo? Lichodiejew pewnie już do soboli gadał, a tu naraz – człowiek z nieba spada. I pije do tego. Prezencik!

nadal nie wiem skąd ta wylewność w odkrywaniu wyników badań. Brak nieufności, okrutna naiwność, która doprowadza do tragicznej śmierci.

Wiesz, że dla naukowca (takiego z krwi i kości, żyjącego nauką) może być los gorszy od śmierci? Wystarczy mu kazać śmieci z Moskwy sortować. Lichodiejew wie, że nie może podskakiwać.

Spójnia zdaje się funkcjonować jak jakieś Archiwum X i wysyła agenta do tajgi – no dobra

Ech, o Związku Radzieckim czytałeś? Czytałeś, że byli specjalni osobnicy, czuwający, żeby wszędzie wszystko szło „zgodnie z wytyczonym kierunkiem i po bazie”?

Nie podobało mi się prawie wszystko inne

Czytałeś wątek o krytyce? Jak ja z tym teraz będę żył :P?

Resztę poprawiłem (za wyjątkiem jednego przecinka, który wydaje mi się właściwy).

 

A całkiem poważnie – w twoim przypadku mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie zrozumiałeś.

I mam pewną uwagę ogólną: tobie, Issanderowi, Darconowi, None – drzewa (tak, te przeze mnie ponumerowane) przesłoniły las. Skupiliście się na detalach, nie widząc sensu, który się zza nich wyłania.

Wymyśliłem taką kulawą historyjkę:

Przychodzi Staruch przedstawić swoje wypociny. I mówi:

– Dla potrzeb moich wymęczonych słów, zwanych dla niepoznaki opowiadaniem,  przyjmijmy w zaokrągleniu, że „pi” równa się trzy.

Na co wyskakuje Issander:

– Ależ nie, przecież „pi” to 3,14.

Na to None:

– Głupoty gadasz! Lepiej przyjąć, że „pi” to 3,141592.

– Panowie, ja was przebiję – odzywa się MrBrightside. – Przecież „pi” to 3,141592 653589 793238 462643 383279 502884 197169 399375 105820 974944 592307 816406 286208 998628 034825 342117 067982 148086 513282 306647 093844 609550 582231 725359 408128 481117 450284 102701 938521 105559 644622 948954 930381 964428…

Staruch, jąkając się i czerwieniąc:

– Chło.. chłopaki, ale nie o to mi chodziło!

Kurtyna!

 

Moja wina! Pisz jaśniej Staruchu!

 

PS. A co do propozycji bitki – nie odmówię :)! Ale najpierw mam obić Cienia Burzy, który ze strachu przede mną już dwa razy nie przyszedł na nowofantastyczne piwo. Toteż: ustaw się grzecznie w kolejce!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu,

Aż boję się pisać ten komentarz w obliczu tak pozytywnych opinii, bo troszkę Ci pomarudzę. 

Tekst ociera się o Hard SF, więc te nieścisłości naukowe w kilku miejscach mi przeszkodziły.

 

Odnośnie do kwestii geologicznych to po sposobie ich opisywania miałem wrażenie, że nie jesteś fachowcem na tym polu, ale jednocześnie dobrze się do przyłożyłeś researchu, co Ci się chwali.

Na plus kwestia cyrkonów. Ich datowania, to, że są bardzo stare, to, że potrafią przetrwać w formie krystalicznej w magmie. Duży plus też za wyjaśnienie, w jaki sposób spodek znalazł się tak głęboko. Wątpiłem, czy uda Ci się to sensownie wyjaśnić, ale sprostałeś zadaniu.

Na minus niekonsekwencja w stosowaniu pojęć. Raz jest magma, raz skała. Raz jest płaszcz, raz skorupa, ale to są detale, które troszeczkę gryzły, ale ogólnie poradziłeś sobie całkiem nieźle.

 

Poniżej kilka bezpośrednich uwag w odniesieniu do tekstu:

Ostatni, najmniejszy już problem, tkwił w tym, ile zewnętrznej warstwy takiego pakunku trzeba było przeznaczyć na zdarcie się podczas wędrówki przez warstwy skalne ku powierzchni.

To zdanie, choć poprawne, to kunsztem nie porywa.

 

Aż w końcu fascynować poczynają kolory: zieleń igieł, czerwień brusznic, żółć zamarzniętych kapeluszy maślaków.

Ładne te maślaki Ci wyszły. Wyobraziłem sobie i spodobało mi się to co ujrzałem.

 

Kiedy kornie zameldowałem się następnego poranka we wskazanym miejscu, Lichodiejew w napięciu obgryzał paznokcie.

Literówka

 

Ot, bryła stygnącej magmy o średnicy jakichś trzydziestu, góra pięćdziesięciu metrów.

Magma nie jest cialem stałem, więc słowo bryła niezbyt do niej pasuje. Poza tym, jak już jest na powierzchni, to się staje lawą, z definicji. Wiersz wyżej zaś nazywasz ją jeszcze “skałą”.

 

a niewielkie łuski stygnącej skały zaczęły najpierw powoli, a potem coraz szybciej opadać na ziemię. Jakbyśmy obierali jajko ze skorupki,

Czepiam się pierdół, Staruchu, wiem, wybacz.

Łuska i skorupka to nie to samo. A o tym, że skała stygnie wspominałeś już wcześniej.

 

Z tym, że na razie milczy nasz spodeczek. Ale ja znam wypróbowane metody, co to je NKWD doprowadziło do perfekcji.

:) – duży plus za to zdanie

 

– Jak to u was leci? Wolność, równość, eee…

– Wolność, tolerancja, szczęście – poprawiłem.

– Tak, tak. Wierzycie jeszcze w te głupoty?

Nie odpowiedziałem.

Ten dialog zupełnie nie pasuje do tamtej sceny. Bez kontekstu. Jakbyś wcisnął go tam na siłę, by mieć punkt zaczepienia przy zakończeniu. Gdzieś przy wódce taki tekst by bardziej pasował.

 

Jak on wytrzymał cały ten czas w skorupie i płaszczu?

To w skorupie czy w płaszczu? 170 km – to raczej już w płaszczu. Tym bardziej że 4 mld lat temu to skorupy mogło jeszcze nawet nie być.

 

– Wstawaj! – Szarpał mnie za ramię. – I chodź! Już wiem!

Czas niedokonany użyłeś celowo? W zdaniach przed i po jest dokonany.

 

 Jak nasz talerz wyciągnęliśmy spod ziemi? Nadając mu ujemną masę!

Cały czas mnie frapuje, w jaki sposób byli w stanie tak precyzyjnie nadać tę ujemną masę obiektowi na głębokości 170 km. W ogóle jak byli w stanie odnaleźć kulę/spodek o średnicy 50 m tak głęboko? Proporcjonalnie to jest jak odnalezienie kuleczki o średnicy 1 cm schowanej 34 m pod Ziemią. Rozumiem, że to SF, ale tak strasznie nierealne.

 

Górna połowa spodka delikatnie, jak na szynach, uniosła się i zawisła dwa metry nad tym, co pozostało na ziemi.

Dlaczego tak? Skoro ma ujemną masę, to nie powinna wystrzelić w kosmos?

 

Podsumowując

Z jednej strony tekst ciekawy, nietuzinkowy, z drugiej tych kwestii dyskusyjnych troszkę się nazbierało.

To wszechobecne pijaństwo. No rozumiem, że to sowiecka kultura, że tam tak właśnie jest. Ale wydawało mi się to przerysowane i stereotypowe. Skoro Rosjanin to od razu pijak. Po jednym kieliszku od razu pojawia się zaufanie do obcego, szemranego człowieka. Odnosiłem wrażenie, jakby ten alkohol strasznie Cię fascynował i ową fascynację przenosiłeś na papier. Czy tak jest, nie wiem, nie miałem okazji poznać się na tyle. Takie w każdym razie odniosłem wrażenie.

Druga kwestia to slang naukowy. Tu jest różnie. Kwestie bozonów Higgsa i ujemnej masy kupiłem. Wydawała się spójna i logiczna. Z geologią, jak już wspomniałem, było różnie. Natomiast już końcowe wyjaśnienia były bardzo chaotyczne i niezrozumiałe. Układ okresowe 130 pierwiastków? Jakiem cudem te najcięższe, które są bardzo nietrwałe, a w większości promieniotwórcze, miałby uchować się przez 4 mld lat? Do tego pijacki bełkot dodatkowo utrudniał zrozumienie, choć to akurat mógł być zabieg celowy.

Na koniec pozytywy, bo nie chciałbym, aby krytyczne uwagi przysłoniły to co było dobre.

Bardzo udane zakończenie. Wyważone. Spajające całość. Wyjaśniające wszelkie tajemnice. Swego rodzaju przemowa o Tolerancji, Szczęściu i Wolności, nieco przewrotna, ale napisana zgrabnie. Zwykle nie trawię takich filozoficznych wynurzeń bohaterów, bo są pompatyczne. Tobie udało się to napisać subtelnie i z kunsztem, tak że wywołało we mnie pozytywne doznania.

Również wstawki z opisami tajgi były mi miłe.

 

Jak zauważyłeś, są plusy i są minusy. Nie potrafię jednoznacznie tego tekstu ocenić. Natomiast sama objętość mojego komentarza, świadczy o opowiadaniu dobrze. Rzadko zdarza mi się napisać aż tyle na temat jednego tekstu.

 

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

@Chrościsko – o, i takie komentarze to ja lubię. Dwie łyżki miodu i beczka dziegciu :).

nie jesteś fachowcem na tym polu

Ano nie, co widać!

niekonsekwencja w stosowaniu pojęć. Raz jest magma, raz skała.

Kurcze, a to się wzięło z tego, że w dwóch zdaniach pod rząd miałem “skała”. Jose proponwała zmienić. Ok. Ale na co? Myślałem nad “lawą” czy “minerałami”, ale stanęlo na magmie. Nie jest to wyraz dobrze tam pasujący, pewnie. Ale może podpowiesz jakiś synonim do “skała” w tym kontekście? Bo ja nie znalazłem sensowniejszego niż ta nieszczęsna magma.

Kiedy kornie zameldowałem – literówka

Nie masz racji - https://sjp.pwn.pl/slowniki/kornie.html 

Ten dialog zupełnie nie pasuje do tamtej sceny.

Hm, może. Ale zdarzają się takie chwile, że coś ci nie daje spokoju, i nagle wypalasz ni z gruszki, ni z pietruszki? To miało być coś w tym stylu.

To w skorupie czy w płaszczu? 170 km – to raczej już w płaszczu.

Dziś – masz rację. Ale ja to sobie wyobraziłem tak: ufoki zasiewają życie na Ziemi i zarzucają wędkę, żeby to życie, jak już powstanie, dało im znać, ze można przygotowywać żniwa. Spodek był tu spławikiem. I te 4 mld la temu osiadł sobie na powierzchni, z nakazem, żeby możliwie trzymał się pod ziemią. Czy ustawił się w jakiejś stefie subdukcji, czy wleciał do komina wulkanicznego, nie wiem. Ale trafił pod powierzchnię, a że Ziemia żyje, i przez te 4 mld lat zwiedził Bóg wię jakie podziemne warstwy naszej planetki.

Cały czas mnie frapuje, w jaki sposób byli w stanie tak precyzyjnie nadać tę ujemną masę obiektowi na głębokości 170 km

Skoro da się przechwytywać niemal pojedyncze fotony w kosmicznych teleskopach, da się trafić sondą w przelatującą kometę, tunel podmorski przebija się z dokładnością do milimetrów, to nie da się namierzyć obiektu na głębokości 170 km? Więcej wiary w ludzi :)!

Dlaczego tak? Skoro ma ujemną masę, to nie powinna wystrzelić w kosmos?

Mój skrót myślowy. Bo skoro umiemy nadawać ujemną masę, to i umiemy ten efekt wyłączać.

To wszechobecne pijaństwo. (…) Ale wydawało mi się to przerysowane i stereotypowe.

Hm hm hm. Tu akurat pozwoliłem sobie na wątki niemal autobiograficzne. Pracowałem w takim przemyśle, że wódka była na porządku dziennym. I sam znam kilku takich Lichodiejewów. Czyli – dla jednych stereotyp, dla innych z życia wzięte.

Skoro Rosjanin to od razu pijak.

To wyszło trochę przypadkowo. Gdyby Lichodiejew był, dajmy na to, Szkotem, też wlewałby w siebie litry whisky. Scenografią musiała być Rosja z uwagi na utajnianie badań. Stąd wyszło – Rosja+pijący naukowiec=Rosjanin-alkoholik. Trochę niechcący! Acz niedawno czytałem “Moskwę-Pietuszki” i pasowało mi idealnie. 

Po jednym kieliszku od razu pojawia się zaufanie do obcego, szemranego człowieka

Na to mam odpowiedź. Lichodiejew był samotny jużnie wiadomo jak długo. Pewnie do soboli zaczynał gadać, a tu naraz – człowiek z nieba spada. I pije do tego. Prezencik!

Układ okresowe 130 pierwiastków? Jakiem cudem te najcięższe, które są bardzo nietrwałe, a w większości promieniotwórcze, miałby uchować się przez 4 mld lat?

To mogłem napisać jaśniej, ale – RNA też tak długo nie mogłoby istnieć. Jak i pierwiastki promieniotwórcze. Toteż sygnalizowałem: “(…)jedna wielka nitka RNA. Do tego utrzymywana w całości przez siły, których nie rozumiem. Jakieś oddziaływania grawitacyjno-silno-słabe?” Wg mojego konceptu to miał sugerować, że nitka jakby zastygła w czasie. Wraz z całą zawartością.

 

W każdym razie – miło że wpadłeś i podzieliłeś się fajnymi, krytycznymi uwagami. Polecam się :)!

 

PS. Czyta to mr None?

dobrze się do przyłożyłeś researchu, co Ci się chwali

Czyli jednak coś guglałem :P.

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

jego się nie da nie lubić!

Lovely, lovely! <3

 

Uwaga o antyandrogenach to tylko ciekawostka. Z samego początku tekstu, gdy nie wiedziałęm jeszcze z jakim bykiem mam do czynienia.

 

Lichodiejew mówi do laika?

– Ano tak, zapomniałem, że dopiero ja cię mam wprowadzić. To są próbki, które wyciągnąłem spod ziemi.

Wzruszyłem ramionami. Dalej nie rozumiałem.

– No, ze skorupy, a nawet z płaszcza.

Faktycznie, odezwał się jak do laika. Gdy rozmówca odpowiedział niezrozumieniem, wyjaśnił… fachowym terminem. Ja bym zastąpił ziemię skorupą, bo wtedy bohater faktycznie miałby prawo nie zrozumieć. I mógłby nie rozumieć też dalszych wyjaśnień, trzymając się konwencji lekko bełkotliwego wywodu Rosjanina. Tymczasem Twój bohater nie rozumie zdania “To są próbki, które wyciągnąłem spod ziemi”. To co i w jakim języku na ten temat mu trzeba powiedzieć, by zrozumiał?

 

Oszczędne didaskalia bardzo często robią swoje wystarczająco, jeśli w dialogu skorzystasz z zasady show, don’t tell. Nie wytykam błędu, a jedynie zauważam pewien kierunek.

 

Po raz trzysetny powtarzam – zdarza mi się tak mówić.

Uważam, że język pisany i mowa potoczna rozmijają się w pewnym momencie. Jeśli nie korzystasz ze stylizacji, a tutaj nie korzystasz, to według mnie to błąd. Nie napiszesz w niestylizowanej narracji “zjadł se kanapkę”, tylko dlatego, że zdarza Ci się tak mówić prywatnie.

 

Czy uważasz, że zdanie „Oba gatunki zajmowały przecież różne nisze; oba były niezdolne do skolonizowania nieswojej.”, jest adekwatne do historii o podwodnej Julii i ziemskim Romeo? Czy nie wystarczyło: „jedni żyli na lądzie, drudzy w morzu”? To tyle, jeśli chodzi o stosowanie technobełkotu.

O kurczaki, nadal pamiętasz to opowiadanie? Mam to nieszczęście, że ludzie zapamiętują te moje teksty, z których najmniej jestem zadowolony. Ale skoro pamiętasz, to i ja się odniosę: nie, nie wystarczyło, bo chyba nawet Ty określiłeś wtedy narrację mianem barokowej. Taki był mój cel. Natomiast porównywanie użycia w zdaniu słów “nisza”, “gatunek”, czy “skolonizować” do wymieniania po przecinku trudnych terminów bez żadnego kontekstu jest trochę niepoważne.

I zwrócę jeszcze uwagę, że moje opowiadanie powstało w mniej niż dobę, bo gonił termin, przez co jest bardzo, bardzo niedoskonałe. Ile powstawało Twoje?

 

Czy to nie jest naciągane? Sam stosowałeś motyw wehikułu czasu.

Stosowałem, ale o czym innym był mój tekst. Wehikuł był dekoracją, środkiem do pokazania ludzkiego dramatu. Lubię skupiać się na ludziach. Co mamy u Ciebie? Jeden wielki wywód, czasem naukowy, czasem paranaukowy. Oparłeś na nauce całe opowiadanie, może oprócz finału poruszającego wątki filozoficzne, no więc jak dla mnie ten tekst ma cechy hard sf. I jednocześnie mówisz, żebym zawiesił niewiarę. Jak zawieszę, to co mi zostanie? Zgłupiałem w tym momencie.

 

Kostia pomógł. Na szczęście do obsługi aparatury z grawitonami potrzeba monstrualnej mocy obliczeniowej, więc ma do dyspozycji jedyne u nas liczydło na kubity.

Ja tak na serio, Staruchu. Kolejność składowych długiego zdania sprawiła, że zaciąłem się na tym fragmencie. Ich odwrócenie mogłoby pomóc.

 

Chcesz, wytłumaczę łopatologicznie – coś, co się płytko zakorzenia, łatwo można obalić. Można to odnieść do kościołów przejętych przez Spójnię, a można i do ludzkości, która zamieszkuje dotąd tylko jedną planetę.

Wiara i religia są płytko zakorzenione w ludzką naturę i łatwo je obalić? Śmiała teoria, bardzo ulotna metafora.

 

Wiesz, że dla naukowca (takiego z krwi i kości, żyjącego nauką) może być los gorszy od śmierci? Wystarczy mu kazać śmieci z Moskwy sortować.

Mówisz o naukowcach, którzy zrobili wielką karierę i zarobili mnóstwo pieniędzy, czy o niepoprawnych idealistach bez rodzin, znajomych, nie wychodzących z laboratorium? To nie to samo.

 

Całą resztę Twoich wyjaśnień przyjmuję do wiadomości. Fajnie tak podyskutować. ;)

 

 

Ale może podpowiesz jakiś synonim do “skała” w tym kontekście? Bo ja nie znalazłem sensowniejszego niż ta nieszczęsna magma.

Synonimem potocznym słowa “skała” jest “kamień”, w tym przypadku mogłoby być “skorupa kamienna”. Mógłbyś użyć konkretnej nazwy skały, w przypadku skały z górnego płaszcza, to byłby pewnie jakiś perydotyt lub dunit. Mógłbyś użyć nazwy opisowej “ciemnozielona mineralna powłoka oblepiona pomarańczowymi smugami dymiącego stopu”. Słowo stop jest tutaj bezpieczniejsze, bo może być synonimem zarówno magmy i lawy.

 

Natomiast, pozwól, że się rozpiszę szerzej na ten temat, czy ta skała/skorupa jest tutaj w ogóle potrzebna. Załóżmy, że mamy sprzęt zdolny wykryć tę kuleczkę w stogu siana. Aby ją wydobyć, musimy najpierw usunąć nadkład. Walec o średnicy 50 m i długości 170 km. To jest olbrzymia hałda kamieni. Oblicz tego objętość. Kopiec kreta to, to nie będzie. Ja bym na miejscu szalonego naukowca wysłał to wszystko w kosmos, skoro nadkład dostanie już tę ujemną masę, to niech leci “w piździec”. Po usunięciu nadkładu analogicznie wyciągasz spodek. Ale w takim przypadku, czy on będzie miał na sobie skorupę skalistą? Raczej cała się zedrze, przeciskając się przez 170-kilometrowy otwór. Rozumiem, że potrzebujesz kryształki cyrkonów, do datowania. Mogłyby się gdzieś w zakamarkach uchować. Nie potrzeba dużo. Ot wystarczy kilka ziarenek, gdzieś w spoinach.

 

Kiedy kornie zameldowałem – literówka

Nie masz racji - https://sjp.pwn.pl/slowniki/kornie.html 

A widzisz. Nie znałem tego słowa. Zwracam honor.

 

Hm hm hm. Tu akurat pozwoliłem sobie na wątki niemal autobiograficzne.

Czułem to. Ta fascynacja nie mogła się wziąć znikąd ;)

 

Skoro da się przechwytywać niemal pojedyncze fotony w kosmicznych teleskopach, da się trafić sondą w przelatującą kometę, tunel podmorski przebija się z dokładnością do milimetrów, to nie da się namierzyć obiektu na głębokości 170 km? Więcej wiary w ludzi :)!

W moim przypadku ta wiara w ludzi ma jednak granice. O ile ujemną masę, która jest dla mnie zupełną abstrakcją, łykam bez szemrania. O tyle detekcją obiektów podziemnych zajmuję się zawodowo, stąd tu wiedza i doświadczenie mi przeszkadza w przełknięciu takich treści.

Przytoczone porównanie jest nietrafione. W kosmosie mamy próżnię, więc taki foton nie ma ograniczeń. Jest kwestią czystego przypadku czy akurat natkniemy się na niego.

W przypadku badań podziemnych mamy skały nadkładu, z których każda będzie zasłaniała widok, maskowała drogę dla sygnału, generowała szum i wchodziła w interakcje z wysyłanym sygnałem. Ta kuleczka musiałaby być z materiału o wyjątkowo unikalnych właściwościach, tak by on “świecił” w tłumie miliardów naturalnych fragmentów skalnych.

Nawet jeżeli zastosujemy, wspomnianą przez Ciebie “nową” metodę bazującą na neutrinach, to w dalszym ciągu nie potrafię sobie wyobrazić jak to miałoby działać. Tym bardziej że Putin jeszcze żyw, więc przyszłość nie aż tak odległa.

Ciekawostka. Czy wiesz, że współcześnie powierzchnia Marsa jest już lepiej rozpoznana, niż powierzchnia den Ziemskich oceanów? Dużo łatwiej jest nam wysłać sondę na Marsa i sfotografować planetę, niż badać nasze własne oceany. A w Twoim przypadku schodzisz nie tylko pod wodę, ale poniżej 170 km skał.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

O, kurcze!

No piękna dyskusja :). Ale poproszę o to co zwykle, panowie – jutro odpowiem, ok? Bo dziś pojawi się chyba trzeci amator do skrzyżowania pięści ze mną :P. 

A tu jeszcze jeść trzeba, dzieci płaczą i audycja za 75 minut. Odsapnąć dziś muszę!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Boziu, co ostatnio tak ostro na forum… :o

Staruchu, mogę też się zapisać na fighta z Tobą, skoro jest okazja? Przegram, ale w sumie zawsze chciałam dostać w mordę w celach literackich. Tylko lekko proszę!

To co? Jednak będą jakieś pojedynki? Czas odkurzyć temat… ;-)

Babska logika rządzi!

@Teyami, kobiet nie biję! Chyba, że masz zamiar zostać moją żoną, bo cały czas mam w głowie staropolskie przysłowie: “jak się kobiety nie bije, to jej wątroba gnije” ;P. Ale na razie – zastanawiam się!

A i gdzieś tam przeczytałem, że temat alkoholu w opowiadaniach Cię nuży. Sorry! Tak mi wyszło, bo sporo w moim opku wątków niemal autobiograficznych. Takie małe katharsis :).

 

@Finkla – ale na pojedynki to się umawiamy na piwie w Katowicach. To będzie chyba moje ostatnie…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

To będzie chyba moje ostatnie…

Przynajmniej podcasty po Tobie zostaną… Chlip :(

Edit: I teksty oczywiście!

 

Dopóki to jest opowiadanie, a nie cała książka/film, alkoholizm nie dotyczy (przynajmniej na starcie) głównego bohatera ani kogoś, kto jest detektywem, a całość dzieje się w Rosji, jestem w stanie przymknąć oko :) 

To co? Jed­nak będą ja­kieś po­je­dyn­ki? Czas od­ku­rzyć temat… ;-)

Finklo, ależ Cię rączki świerzbią ;) Na SB też już podjudzałaś.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

No, świerzbią. Lubię drable. :-)

I uważam, że to humanitarny sposób rozładowania emocji – wrogowie dają sobie po sto słów i rozchodzą się w pokoju. :-)

Babska logika rządzi!

@Finklo. Masz rację :DDD

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No dobra, czas się wziąć do orki na ugorze ;).

@MrBrightside

Twój bohater nie rozumie zdania “To są próbki, które wyciągnąłem spod ziemi”.

Nie, nie. Nie tak to widziałem. Przychodzi chłop na pole, na którym leży naście kamiennych kulek. “Co to niby jest?”. A tu mu Mr L. nawija makaron na uszy, że to próbki spod ziemi. Spod jakiej ziemi, jak tu ani szybu wydobywczego, ani odkrywki, ani większej (większej, bo są pewnie jakieś dołki po poprzednich próbach) dziury w ziemi nie ma? Czyli – “nie rozumiem”. A L., jak każdy zapatrzony w swoją pracę naukowiec, gna z wyjaśnieniami dalej. Z lekka się chłopaki nie zrozumieli.

Tak mi to jakoś się wymyśliło :).

Uważam, że język pisany i mowa potoczna rozmijają się w pewnym momencie.

W sumie słusznie uważasz. Z tym, że te pauzy w moim mówieniu to pewna afektacja, a nie błędy językowe. Ale jak już mówiłem kilka razy wyżej – postaram się poprawić.

Ile powstawało Twoje?

To zależy, jak zdefiniujesz “powstawało”. Samo pisanie z tydzień, ale potem miesiąc leżało. I prawie codziennie coś tam zmieniałem ;). A co do Twojego opka – “barokowe”, bo fajnie się czytało. Tylko z tym zakończeniem pojechałeś po bandzie :(.

mówisz, żebym zawiesił niewiarę. Jak zawieszę, to co mi zostanie?

No tu akurat najwidoczniej tak skonstruowałem tekst, że nie zawiesiłeś tej niewiary. Ale przecież w każdym tekście SF przechodzisz od prawdy naukowej do bajki, przebranej dla niepoznaki za prawdę. Gdzieś musisz tę niewiarę zawiesić w końcu.

Ale powiedz z ręką na sercu, że Wattsa i jego wampira też się tak w “Ślepowidzeniu” czepiałeś? Toż to bujda na resorach, ale Watts umiał ją ładnie sprzedać. Ja jeszcze nie.

Wiara i religia są płytko zakorzenione w ludzką naturę i łatwo je obalić? Śmiała teoria, bardzo ulotna metafora.

To jest temat na jeszcze dłuższą dyskusję, ale postaram się pokrótce. Wiara w Boga przeżywa kryzys, zgodzisz się? (wybuchających fanatyków nie liczę) Tradycyjne kościoły – jeszcze większy. Mnie to przypomina czasy Cesarstwa Rzymskiego z jego początków – są te Izydy, Jowisze, Junony, tylko nikt już w nie nie wierzy. Wszyscy czekają na nowy impuls. Taki się pojawia i starocie odsyła do kosza.

Dziś socjologia, socjotechnika są już tak rozwinięte (a raczej za chwilę będą), że da się to zaprognozować. A przecież wszelakie Kościoły to potęga i mnóstwo pieniędzy. Co za problem ukuć jakieś nośne hasła i zrobić “duchowy zamach stanu”?

A wiara – pozostanie. Czy w te “wolnościowe” hasła, czy w Boga w podziemiu. Nie przypadkiem w chwili największego zdumienia L. nie klnie, tylko mówi coś całkiem innego, nie przypadkiem bierze od narratora krzyżyk. On to chrześcijaństwo ma gdzieś pod skórą.

Tak to sobie mniej więcej wyobraziłem.

Mówisz o naukowcach, którzy zrobili wielką karierę i zarobili mnóstwo pieniędzy, czy o niepoprawnych idealistach bez rodzin, znajomych, nie wychodzących z laboratorium

O tych drugich. Którzy niezmiernie rzadko stają się tymi pierwszymi. W każdym razie – bywa, że czasem pójście na miałkie kompromisy czy nawet jakąś kolaborację jest jedynym wyjściem.

Fajnie tak podyskutować. ;)

Ano fajnie! Ileż to sobie można wyjaśnić, nie? Ileż to początkujący grafoman się może nauczyć :D.

 

@Chrościsko

jakiś perydotyt lub dunit

Walnę takie nazwy i w ogóle się wszyscy przestraszą:). Zostawię na razie tę “magmę”, wiedząc, że to niespecjalnie poprawne i specjalistę kłuje w oczy. A jak mi coś lepszego wpadnie do głowy, to zmienię.

Ja bym na miejscu szalonego naukowca wysłał to wszystko w kosmos,

Jak już wytknął None, to najsłabiej chyba przemyślany fragment mojego tekstu. Z grubsza wyobraziłem sobie to jak wejście asteroidy w atmosferę, tylko na odwyrtkę. Czyli – wchodzi, zewnętrzne warstwy się spalają, a reszta spada na ziemię.

Wywalenie całego cylindra skały w kosmos to byłaby chyba przesada, poza tym energia wtedy potrzebna jest znacznie większa. Poza problemami z ciepłem (by None), które można obejść pochłanianiem ciepła przez ujemną masę, jest jeszcze właśnie to “obdzieranie” warstw zewnętrznych. Muszę założyć, że jakieś urządzenia wstępne zmieniają masę przed spodkiem w coś rodzaju kisielu. Przez podgrzewanie? Skoro działa protonowe mogą niemal punktowo niszczyć komórki rakowe, i to coś takiego można sobie wyobrazić. Ciepło? “Masa ujemna” pochłania olbrzymie ilości ciepła. I “matkojebca” się przeciska po prostu do góry! 

W przypadku badań podziemnych mamy skały nadkładu, z których każda będzie zasłaniała widok, maskowała drogę dla sygnału, generowała szum i wchodziła w interakcje z wysyłanym sygnałem

Masz rację, ale…

Opierasz się cały czas na znanych nam metodach. Detekcja fal sejsmicznych, jakiś radar może? Nie wiem, Ty jesteś specjalistą :).

Z tym że cały ten wywód ma sens, jeśli przyjmiemy właśnie metody nam znane. Neutrina niemal bez przeszkód przeszywają Ziemię. Chyba nawet łatwiej niż fotony atmosferę. A zauważ, że nieprzypadkowo spodek jest dla neutrin zaporą, zwierciadłem może? Więc mając taki nośnik, który bez problemu przenika skały, zadanie sprowadza się do prostej trygonometrii – trzy bazy na górze (Arzamas i dwie jakieś automatyczne) plus czwarta do kontroli – i precyzyjnie mamy miejsce przebywania naszego spodka.

A mamy jeszcze w zapasie grawitony, które z materią reagują chyba znacznie słabiej, bo ich do tej pory nie odkryliśmy.

że Putin jeszcze żyw

A z tym się nie zgodzę. Sugeruję raczej coś wręcz przeciwnego – “odziewali się Iwan Groźny, Piotr Wielki, Stalin, Władimir Władimirowicz, Ojczym. Kojące poczucie ciągłości” . Jak ciągłość, to tylko ostatni może być żywy. Tak mi się to przynajmniej wymyśliło.

A ojczulka Putina wspomina siętu na zasadzie ojczulka Stalina – “zbrodniarz to może i był, ale za jego czasów Mateczka Rosja była potęgą”. Tak on tu miał funkcjonować.

A w Twoim przypadku schodzisz nie tylko pod wodę, ale poniżej 170 km skał.

No tak, ale nie batyskafem czy lądownikiem, a środkiem “zdalnym”, jak światło czy inne oddziaływania fizyczne. Sam sięgasz niemal do jądra sejsmiką, czyż nie?

 

Uff, chłopaki, ale się przez was gimnastykuję :). Może jeszcze wrócę do dyskusji z Darcomem o masie, jak się rozgrzeję :D.

 

PS. Jeszcze trochę, i pobijemy rekord AQQ ilości komentów pod opowiadaniem :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu,

Bronisz swego tekstu z uporem godnym lepszej sprawy. I dobrze :)

Neutrina niemal bez przeszkód przeszywają Ziemię.

A zauważ, że nieprzypadkowo spodek jest dla neutrin zaporą, zwierciadłem może?

I tutaj jestem skłonny dać się przekonać. Mamy hipotetyczne urządzenie pomiarowe zbudowane z działa neutrinowego i odbiornika, który wykrywa neutrina odbite. Ziemia jest dla neutrin “transparentna” wiec przechodzą przez nią jak przez powietrze, natomiast spodek odbija te neutrina, przez co można go wykryć. Wszystko super.

W dalszym jednak ciągu pozostaje problem niewielkiej wielkości obiektu w stosunku do głębokości. Rozdzielczość wszelkich metod detekcyjnych maleje wraz z głębokością, a 170 km to strasznie dużo. Po co ten spodek Ci aż tak głęboko? Na Syberii mamy tarczę archaiczną. Czyli bardzo stare skały granitoidowe. Niech tkwi sobie kilka km pod powierzchnią w takim gnejsie sprzed kilku milardów lat. Jego detekcja wtedy staje się bardziej realna, wydobycie na powierzchnię mniej problematyczne, i obecność cyrkonów uzasadniona (które występują właśnie w skałach kwaśnych, a w górnym płaszczu ich z zasady nie ma, bo tam są skały ultrazasadowe).

Przy okazji z tym cyrkonem też tu jest problem:

Prawdopodobnie wielką koncentrację cyrkonu.

Wielkość cyrkonowego kryształu też jest nierealna. Cyrkony są bardzo malutkie, bo sam pierwiastek Zr jest rzadki. Nie da się wyjaśnić, dlaczego spodek miałby akurat cały obrosnąć właśnie cyrkonem. Da się wyjaśnić małe kryształki cyrkonu w zastygłej magmie wokół spodka, ale wielki kryształ cyrkonu, to już bajki. (Chyba że jakoś uzasadnisz, że właśnie Zr był niezbędny UFO-kom do zapadnięcia w hibernację i świadomie podkoncentrowywali go wokół spodka. Wtedy również jestem skłonny dać się przekonać, ale to musi być wyjaśnione w tekście ).

 

„energia pola Higgsa”, „morze Diraca”, „kontrolowana zmiana parametrów boskiej cząstki”, „nietypowa chiralność”, „podwójne łamanie symetrii”

jakiś perydotyt lub dunit

Walnę takie nazwy i w ogóle się wszyscy przestraszą:).

Serio? ;)

 

a środkiem “zdalnym”, jak światło czy inne oddziaływania fizyczne. Sam sięgasz niemal do jądra sejsmiką, czyż nie?

Owszem, sięgasz. Ale rozdzielczość masz wtedy rzędu kilometrów.

 

Uff, chłopaki, ale się przez was gimnastykuję :)

Czy powinienem zdradzać, iż odczuwam pewną perwersyjną przyjemność, znęcając się nad Tobą?

Coś jak Finkla przy pojedynkach ;)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

A kto by nie bronił swojej ciężkiej pracy… :) ogrody wertykalne ciekawy art.

@Chrościsko

odczuwam pewną perwersyjną przyjemność, znęcając się nad Tobą?

Wiedziałem, że tkwi w tobie ukryty sadysta :). I jak na razie obaj się nie znęcacie, tylko staracie przyszpilić, a ja wiję się jak piskorz :D.

problem niewielkiej wielkości obiektu w stosunku do głębokości

Oj oj oj. A ja dalej będę stał na stanowisku, że nie takie rzeczy Lichodiejew ze szwagrem po pijaku robili. 

A poważnie – nie ma takiej dziedziny, w której nie dałoby się czegoś udoskonalić. To że dzisiaj mamy słabą dokładność, nie znaczy, że tak będzie wiecznie. Że wspomnę: teleskopy, mikroskopy, teodolity. To wszystko da się zrobić. I rozdzielczość także, nie będzie rzędu kilometrów :).

Ty mi usiłujesz wmówić, że się nie da, bo dziś nie umiemy. A ja odpieram, że da, bo jutro będziemy umieć.

Po co ten spodek Ci aż tak głęboko?

żeby go było trudno znaleźć :). Serio. Musi być głęboko, żeby tylko neutrina go znalazły. I żeby tylko “ujemną masą” dało się go wyciągnąć. Jakby był tylko kilka kilmetrów pod powierzchnią, to na upartego można by było z powierzchni się do niego dostać. Nie wiem, na jaką głębokość sięgają szyby w RPA, ale zakładam, że na jakieś 2km. To za dziesiąt lat nie zejdziemy do 10? 20? Jeśli będziemy czegoś bardzo potrzebowali, to jak najbardziej.

A nie po to go ufoki ukrywały, żeby byle jaki hajer kilofem wyciągnął :).

rzy okazji z tym cyrkonem też tu jest problem

Nie jestem geologiem, to wiesz. A potrzeba mi było minerału, który jak najdłużej mógłby przetrwać. No i tu akurat te artykuły o cyrkonach, które podlinkowałem MrB, wpadły na monitor jak zmalazł.

Wielkość cyrkonowego kryształu też jest nierealna.

Hm hm. To zdaje się też mój nieuprawniony skrót myślowy. Bo ja wcale nie zakładałem, że to jest JEDEN kryształ. Mówiąc “cyrkon” miałem na myśli skupisko minerału. 

Jak w tej definicji Wiki – https://pl.wikipedia.org/wiki/Cyrkon_(minerał) 

Serio? ;)

Ile możesz wytrzymać dziwnych słów w jednym opowiadaniu? Ty u siebie też przeginałeś czasem z tymi nazwami minerałów ;).

 

No, to na razie tyle :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu,

Przyjmuję Twoje wyjaśnienia, choć gdzieniegdzie marszczę nieco brwi ;)

 

Nie wiem, na jaką głębokość sięgają szyby w RPA, ale zakładam, że na jakieś 2km. To za dziesiąt lat nie zejdziemy do 10? 20? Jeśli będziemy czegoś bardzo potrzebowali, to jak najbardziej.

Najgłębiej, na razie zeszli Rosjanie. Wiercenie na Płw. Kola osiągnęło głębokość około 10 km. Prace trwały 24 lata (1970-1994). Od tamtej pory nikt się nawet to podobnej głębokości nie zbliżył, choć technologiczny postęp w innych dziedzinach dokonał się olbrzymi. To jest o wiele trudniejsze niż nam się wydaje.

Ty u siebie też przeginałeś czasem z tymi nazwami minerałów ;).

Przeginałem, masz rację.

U mnie problem polega na tym, że są to dla mnie słowa naturalne i nie zdaję sobie sprawy, kiedy przeginam.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Przyjmuję Twoje wyjaśnienia, choć gdzieniegdzie marszczę nieco brwi ;)

Uff, czyli mogę ogłosić remis ze wskazaniem na Chrościsko? Bo taki wynik mnie satysfakcjonuje ;).

Wiercenie na Płw. Kola

O wierceniach pamiętałem, że Ruscy. Ale wierceniem spodka nie wyciągniesz, nie? To musi być zwykła, górnicza robota. Szyby, chodniki, podziemny transport, wentylacja itp. Stąd wspomniałem o RPA.

U mnie problem polega na tym, że są to dla mnie słowa naturalne

No właśnie. A jak ja “naturalnie” używam półpauz, to wszyscy huzia na Starucha ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

O wierceniach pamiętałem, że Ruscy. Ale wierceniem spodka nie wyciągniesz, nie? To musi być zwykła, górnicza robota. Szyby, chodniki, podziemny transport, wentylacja itp. Stąd wspomniałem o RPA.

Otóż to. Skoro z samym odwiertem był już taki problem, to co dopiero z górnictwem.

 

Uff, czyli mogę ogłosić remis ze wskazaniem na Chrościsko? Bo taki wynik mnie satysfakcjonuje ;).

Nie postrzegałem naszej dyskusji w takich kategoriach, to też chyba nie ma potrzeby niczego ogłaszać.

Co dla mnie istotne, to że sprawiła mi dużą przyjemność, a i dzięki temu opowiadanie pewnie zapadnie w pamięć na dłużej.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Co dla mnie istotne, to że sprawiła mi dużą przyjemność, a i dzięki temu opowiadanie pewnie zapadnie w pamięć na dłużej.

O, i to mi się podoba :). Choć wiesz, że marzeniem każdego grafomana jest, by czytelnik padł przed tekstem na kolana i nie odzywał się w ogóle w niemym zachwycie :-D ;-P :-D ?

Skoro z samym odwiertem był już taki problem, to co dopiero z górnictwem

A ja cię cały czas przekonuję, że to stan na dziś. Co będzie w przyszłości?

Dziś nie mamy nawet bazy na Księżycu, a wierzę, że w miarę niedługo będziemy mieć na Plutonie :).

Nie postrzegałem naszej dyskusji w takich kategoriach

Ja właściwie też nie, ale w pewnej chwili poczułem się jak Muhammad Ali podczas “Rumble In The Jungle”…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Polubiłem fizyka, a Ty na koniec robisz mu takie coś… :(

 

Podobało mi się to opowiadanie, nawet bardzo. Uśmiechało. Sporo w nim naukowego monologu, ale czy ma sens, tego nie wiem, zbyt szczegółowe dla mnie. Opisy tajgi całkiem okej, ciekawe, ale wciąż jakby… dalekie? 

Ogulnie to jest kawał dobrej lektury. 

 

Kiedy kornie zameldowałem się następnego poranka we wskazanym miejscu, Lichodiejew w napięciu obgryzał paznokcie.

 

Edyta: nominowałbym do piórka, ale nominacja już jest, więc nie ma już sensu. 

 

No i fajnie :)!

Cieszy, że podeszło (no, prawie, ale nie będę drobiazgowy, bo się cieszę z ogólnej zadowoloności :)).

A fizyka to ja też polubiłem, ale przyspieszyłem tylko jego podróż na spotkanie z Griszą…

 

A co masz do słowa “kornie”?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Blackburnie, nominuj. Może i Twój głos niewiele zmieni, ale zawsze coś – choćby to, że wątek wyskoczy w ostatnio komentowanych i może kogoś zachęci. A kiedy za pół roku Staruch zajrzy do nominacji, będzie Mu o dodatkowego zachwyconego czytelnika milej. :-)

Babska logika rządzi!

Już tak z tym zachwyconym to Finkla nie przesadzaj…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

W Twoim wieku już powinieneś mieć taką sklerozę, żeby do nowego roku zapomnieć o krytycznych uwagach. ;-)

Babska logika rządzi!

Skleroza dotyczy niestety tylko rzeczy przyjemnych. Reszta jakoś nie chce się dać zapomnieć :P.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A to złośliwa suka! ;-)

Babska logika rządzi!

Hm, nie chcę broń Boże niczego sugerować, ale jakiego to ona jest rodzaju ;P?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przeciwnego niż ten cholerny szwab, Alzheimer. ;-p

Babska logika rządzi!

O masz, z jakiegoś powodu założyłem, że chciałeś użyć słowa karnie. W takim razie nieważne. A ogólnie podeszło, bardzo, a uwaga o opisach to tak na przyszłość, czytywałem  lepsze opisy. :P

 

No dobra, niech będzie, dorzucę głos do nominacji, żeby wątek podbić. Ale to już jutro, bo przez sen piszę. 

Blackburnie, zdradzę ci sekret – to pierwsze opisy przyrody, jakie w życiu napisałem :). Wobec tego uważam je za niezłe (bo są jedyne w moich opkach :P). Choć do opisów z “Nad Niemnem” jeszcze długa i wyboista droga.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Opisy z Nad Niemnem, hmm… no nie ma co przesadzać w drugą stronę. ;)

 

No tak. I to właśnie opowiadanie powinien przeczytać Stn, zamiast smęcić pod tekstem Cobolda… ;)

A wracając do Ciebie, Staruchu, to niezwykłe, jak wyrobiła się osoba, która swojego czasu wpadała na portal tylko po to, by umieścić recenzję nowego numeru NF ;)

 

Podobało mi się, choć nie bez zastrzeżeń.

Przede wszystkim w ciekawy i zajmujący sposób piszesz o fizyce kwantowej i fizyce cząstek. A do tego trochę biologii, trochę chemii… Super. Czytałeś może Boską Cząstkę Ledermana? Echa tej książki wracały do mnie przy każdym prawie zdaniu Czasu milczenia ;)

Co prawda w rozwinięciu tematu, gdy wyskoczyłeś z tymi kondomami kodonami (hehe, wciąż ze mnie zostało coś z gimnazjalisty XD), to trochę zacząłem w to wszystko wątpić i immersja spadła, ale dobre wrażenie i tak pozostało. Zawsze fajnie, jak autor próbuje wyjść z tego co znane i oczywiste, zgłębia nowe rejony…

Druga sprawa, to te przyrodnicze wstawki. Przy pierwszej i drugiej trochę się krzywiłem, ale później je doceniłem ;D W zestawieniu z potęgą nauki, nadają opowiadaniu taki charakterystyczny klimat noir.

Fabuła zapowiadała się ciekawie i odkrywczo, ale rozwiązanie trochę mnie jednak zawiodło. Taki nadzór istoty wyżej pojawiał się już niejednokrotnie, chociażby w Odysei. Ty po prostu doszedłeś inną ścieżką do podobnych wniosków.

Fajnie natomiast wypadł mikrokosmos, czyli relacja Lichodiejewa i tego tam… bohatera. Nadałeś Ty mu jakie imię, Staruchu? Jeśli nie, trochę szkoda. Bo to jednak tajemnicza postać, o której nic prawie nie wiemy, więc raczej nici z jakąś konkretniejszą identyfikacją z czytelnikiem… A bez imienia staje się zarazem nieco bardziej papierowy.

Końcówka – zawodzi w kwestii UFO (szkoda że nie było o nich więcej, że zakończenie ich wątku okazało się takie… bierne) i zaskakuje jeśli chodzi o akcję z Ruskiem-naukowcem. Fajnie to rozwiązałeś.

Tytuł – niczego sobie ;)

Warsztat poprawny, choć mogłeś nieco powściągnąć tę wódę. Nie wiem, czy jakkolwiek wzbogaciły treść, a poza tym wielce mnie poruszyły – wszak Count jest wielkim przeciwnikiem pijaństwa ;)

Poczekaj tu na mnie chwilę.

Wpadł z powrotem do budynku z mostkiem. Po chwili z kulą materii stało się coś dziwnego – poczęła drżeć jak w febrze, a niewielkie łuski stygnącej skały

“Jak w febrze”? Kula materii? XD

Przemyśl to jeszcze…

No i ta chwila trochę zalatuje powtórzeniem, dałoby się uniknąć.

 

Tyle ode mnie, trzymaj się.

 

 

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ooo, nawet Hrabiemu się (prawie) spodobało :).

Jestem z siebie więcej niż zadowolony!

A teraz tak – i owszem, w życiu nie myślałem, że coś własnego napiszę. Na to forum trafiłem trochę rozeźlony na NF. Potem chciałem pogadać o lekturach… A tu wszyscy piszo!!! To i ja zacząłem, acz pisarz ze mnie jak z Lichodiejewa łyżwiarz figurowy.

Dalej – tak jest, Councie :)! Cały pomysł to książki: “Peter Higgs – poszukiwania boskiej cząstki” Iana Sample’a i “Dalej niż boska cząstka” Leona Ledermana i Chrostophera Hilla. Reszta wyszła trochę kulawo (co już wyjątkowo złośliwie wypomniał None), ale – per aspera ad astra :).

Cała ta historyjka – właściwie to źle skonstruowałem. Bo nie chodzi o samo odkrycie, a o to, jak ludzie na nie zareagują. To chyba za bardzo schowałem.

Wóda – hm, jak już wcześniej wspomniałem: to trochę wątki z życia wzięte. Naprawdę znam kilku takich Lichodiejewów :). A chcąc nie chcąc, jest to jednak pewien element rzeczywistości. I nawet abstynenci się z nim stykają :P.

Co do reszty – skała się nie może trząść? I mówi to wyznawca teorii wszechmocnych kamieni?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Zbieram się do napisania Ci komentarza i zbieram… Bo zastanawiałem się, co mądrego tu napisać, ale też żadne ciekawe uwagi się nie nasunęły. 

Po kolei. Przedmowa zapaliła lampkę ostrzegawczą, ale już sam tekst pozytywnie zaskoczył. Jak Ty się pisarsko rozwinąłeś od tego tekstu z taksówką! I to w takim wieku! ;) Doceniłem dokładnie to zdanie, co Cobold:

Czemu tak się rozpisuję o tym, było nie było, gastronomicznym incydencie?

Świadomość własnego pióra, umiejętności, narracji – to jedna z ważniejszych rzeczy w naszym fachu. 

Ta cała “rosyjska” otoczka w niewprawnych rękach też mogła wyjść źle, a wyszła bardzo dobrze. Tekst nie jest zbyt hermetyczny, właśnie dzięki tym ludzkim wstawkom. Naukowy ciężar równoważysz piciem wódki i spacerami po tajdze. 

Poza tym udała Ci się wielka sztuka: niby działo się niewiele, a jednak… wiele! 

A przede wszystkim stworzyłeś tekst klasyczny, a przy tym wciąż atrakcyjny dla współczesnego czytelnika. Przedstawiłeś też wizję świata, ukazując ledwie jego ułamek. 

Samo UFO niby lekko rozczarowujące, ale z drugiej strony przyda się takie nieprzekombinowane do antologii. 

Z zarzutów, które zapamiętałem: trochę mi się dłużyło. 

Dobra robota. Ode mnie będzie TAK. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ooo, co za niespodzianka.

Taki pozytywny komentarz? No w szoku jestem.

A opka z taksówką będę bronił – było niezłe :P.

Dziękuję bardzo, Funie. Miło czytać takie słowa!!!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A co myślałeś? Że jak jest napisane nie tak, jak ja bym napisał, to od razu ma mi się nie podobać? ;D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wiesz, dlatego uważam, że siedzenie w Loży to bardzo niewdzięczne zajęcie.

Ja mam komfort – nie muszę się gimnastykować i wymyślać “obiektywizmów”. Albo mi się podoba, albo nie podoba! Sprawy techniczne (jeśli tylko tekst jest w miarę po polsku) są dla mnie na miejscu odległym. I dlatego na przykład teksty fantasy mają u mnie na starcie minus dziesięć punktów ;).

A u Lożownika to trzeba – “no właściwie, ale…”, “gdybyś tu dodał, to ja bym tam odjął..”, “dzieląc ten włos na sto, mogę uznać…” i tego typu czarowanie. 

Aha, no i… Poziom techniczny połowy portalu osiągnę gdzieś w przyszłym pięćdziesięcioleciu, więc tym bardziej nie mogę powiedzieć “a ja to bym tak napisał” :D.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

skała się nie może trząść? I mówi to wyznawca teorii wszechmocnych kamieni?

Ależ, Staruchu! Najpierw się zastanów, kto tu swymi insynuacjami obraża czcigodne kamienie, a później pisz ;)

Ja nie odbieram skale prawa do trzęsienia się! Ino wskazuję Ci, że dodatek “jak w febrze” jest, po pierwsze kolokwializmem, a po drugie – sugeruje, że szlachetna skała może zachorować na febrę. A to przecież nonsens, dla układu odpornościowego kamieni ta choroba to PIKUŚ!

Ufam, że już rozumiesz, jak zbłądziłeś ;)

 

Tak czy inaczej – dobra robota.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hrabio, w życiu nie ośmieliłbym się obrażać czcigodnych kamieni!

Wręcz przeciwnie, spacer z psem i dokładne spoglądanie pod nogi stało się teraz całkiem nowym doświadczeniem. I gdyby nie pogoda, chodziłbym boso, by nie brukać niegodnymi podeszwami Ich Czcigodności!

A co do febry – przecież to na pewno nie jest “ludzka” febra, tylko właśnie “kamienista” ;).

 

Ufam, że rozumiesz teraz, iż mówiąc, że zbłądziłem, to Ty jednak zbłądziłeś!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hrabia nie zwykł błądzić. Zbyt wielkie brzemię dźwiga prowadząc tych, którzy za nim podążają ;)

 

Skoro nie chcesz, to zostaw jak jest. Twoje opowiadanie, twój wybór.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przeczytane.

Hrabio, a teraz całkiem poważnie.

Uświadomiłeś mi mój błąd, tylko chwilowo nie mam pomysłu jak go w miarę zgrabnie poprawić. Jeśli na coś wpadnę – zmienię, jeśli nie – pozostanie pomnik topornego pisarstwa.

EDIT: Poprawiłem, ale żeby to ładniej brzmiało, to nie powiem :-/.

 

Jurorze Szandku, odwiedziny należy uczcić setką spirytusu ;). 

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Luz, Staruchu! To przecież drobnostka, błogosławieństwo i tak Cię nie ominie ;)

Szczerze mówiąc, myślałem raczej o pozostawieniu samego “drżeć”… Teraz też jest spoko, chociaż… czy przymiotnik “sejsmiczny” jest niezbędny? Hmm…

 

Sorry, że tak mącę XD

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Fajnie opowiadanie. Nie wszystko zrozumiałam (oczywiście), ale czytałam z przyjemnością. Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet, za rozbudowany komentarz ;)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Opowieść wciągnęła mnie, choć nie przepadam za wschodnim klimatem. Koniec zaskakujący, ale jakże pasujący do reszty.

Miło mi, droga Monique, że znalazłaś czas na lekturę :).

A wschodnie klimaty są (z reguły) lepsze niż zachodnie.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Inteligentne, ociekające ironią, interesujące od pierwszych wersów. Do ostatnich.

Bardzo mocno zapachniało Wielkim Guslarem, aż się łezka nostalgii w oku kręci.

 

Sprytne natychmiastowe zbudowanie więzi czytelnika z narratorem („my, pariasi”). W fabule fajne chwilowe odwrócenie perspektywy („Za to oni, oooo, oni dowiedzieli się sporo!”). W ogóle wiele zręcznych chwytów, które sprawiają, że całość czyta się z jeszcze większą przyjemnością. Poza tym bawi mnie retardacja przez opisy przyrody. Świetny zabieg w opowiadaniu i też przesycony ironią – spójność doskonała na każdym poziomie.

 

Język doskonały. Moje czepialskie drobiażdżki:

 

„Gdy w końcu dotarłem na miejsce, pierwsze, co mnie uderzyło, to – pustka”. Utrzymałbym całość w czasie przeszłym: „…pierwszym, co mnie uderzyło, była pustka”. Jakoś lepiej mi brzmi.

 

„Zakurzony, ale czysty” – wewnętrzny pedant podpowiada, że jak był zakurzony, to jednak nie był czysty, ale może tam mieli inne standardy czystości ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Dzięki, Marcinie_Maksymilianie (strasznie długi nick ;))!

Miło, że tak to opowiadanie odebrałeś. Co prawda świadomie do Guslaru nie nawiązywałem, ale akurat byłem w trakcie czytania i biografii tego pisarza, i ponownie “Podróży Alicji”, to pewnie gdzieś tym Bułyczowem nasiąkłem.

Co do pustki – na razie zostawię, mnie pasuje :).

Co do czystości – masz absolutną rację. Ale, jak już wspominałem, trochę zaczerpnąłem tu z własnej przeszłości. I pamiętam, że czyste naczynie było to takie, które nie dodawało nic od siebie do nalanego w nie, a potem wypitego płynu ;)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bardzo dobry tekst. Konkretne postacie. Opisy zaawansowanej fizyki niby skomplikowane, ale tak Ci to wyszło, że i tak łatwo się połapać, co i jak. Rosyjski klimat wylewa się cały czas. Napisane też porządnie, niezłe zakończenie.

No i proszę – pękam z dumy :).

Wielkie dzięki, Zygfrydzie!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Jurorko Tenszo – witam.

Sto gram się należy ;P!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Melduję przeczytanie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Melduję, że meldunek odebrany :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Wracam z komentarzem piórkowym.

Skorom nominował, to musiałem być na TAK :) Tekst zgodny z przedmową – nie ma tu akcji, dramatycznych zwrotów. Jest spokojna kontemplacja tak przyrody jak i tajemniczego obiektu. I w tym kręgów dwóch bohaterów, tak wyraźnie zarysowanych w osobowościach. Do tego wszystkiego przychodzi klimat z retro-radziecki, świat w tle (zarysowany na tyle mało by był tajemniczy, a zarazem nie powodował niedosytu) i samo zakończenie.

Tak więc dla mnie to bardzo wyraźny tekst o odpowiadającym klimacie i mocnym wydźwięku :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję Panu niezmiernie :D!

Puchnę z dumy! Świetnie się dla mnie ten 2019 rok zaczyna.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Cóż, przyjdzie mi zacytować samego siebie.

Większość poczytnych pisarzy jest w wieku od mniej więcej czterdziestolatków do siedemdziesięciolatków. Co oznacza, że w SF te “stare zamierzchłe czasy”, stare z przeszłości, to nie mniej i nie więcej jak lata 60-te, 70-te i 80-te poprzedniego wieku, czyli czasy tęsknej młodości autorów. Uważam to za pewnego rodzaju wadę, ułomność i nieumiejętność oderwania się od własnego dzieciństwa przy pisaniu SF i “dawnych czasów” poprzedzających przyszłość. I bez znaczenia jest, kiedy jest ta przyszłość. Czy to pisze Głuchowski osadzając akcję w roku 2399, czy Simmons o nieokreślonej przyszłości, to stare czasy muszą oznaczać te cholerne lata powyżej.

Nie mam nic do wymienionych lat, tylko ten sentyment często przesłania wszystko inne w opowiadaniu.

Twoje jest na przykład przegadane, akcja toczy się niewspółmiernie wolno do ładnych, co prawda, ale faktograficznie, niewiele znaczących opisów. Ani przez moment o nikogo się nie bałem, nie zastanawiałem się, czy bohaterowi coś się stanie. No, może jedynie czy się nie zapije 90% „wódką” przez przypadek. ;)

Nie sposób więc nie nawiązać do mojego wątku z hyde parku – skostniałe to, Staruchu, jak cholera, chociaż dobrze napisane. Nudne, ale sentymentalne. Świadczy to o Tobie, jako o dobrym człowieku. A to same w sobie jest dużą wartością.

Pozdrawiam.

Komplementy i zarzuty w jednym? Nie ma sprawy :).

sentyment często przesłania wszystko inne w opowiadaniu

Wydaje mi się, że nie da się stworzyć opowiadania kompletnie wypranego z “autorskości”. A im akcja opowiadania czy ksiązki bliżej czasów jego życia, tym autobiograficznych wątków – więcej.

Uważam to za pewnego rodzaju wadę, ułomność i nieumiejętność oderwania się od własnego dzieciństwa

Ciekaw jestem, czy jesteś w stanie osadzić fabułę swego dowolnego dzieła wśród Yanomani czy Mangyan? Toteż zarzut sentymentalności oddalam jako nietrafiony.

. Ani przez moment o nikogo się nie bałem, nie zastanawiałem się, czy bohaterowi coś się stanie

Nie bałeś się, a jednak się stało. Jeden z nich zginął. Czy to cię jednak trochę nie zaskoczyło :)?

akcja toczy się niewspółmiernie wolno

Co innego z powolnością akcji. Masz jak najbardziej rację, ale cóż może być siłą napędową akcji wyciągania czegoś spod ziemi, a potem gapienia się w monitory, wyrzucające jakieś odczyty z przeprowadzanych badań? W żadnym razie nie chodziło mi o epatowanie dynamiką, a właśnie takie kameralne wskazanie pewnych wątków do przemyśleń.

Skostniałe? Pewnie tak, z tym, że ja właśnie taką literaturę lubię. Nie odpowiadają mi współczesne eksperymenty z fabułą czy stylem. Jak wielokrotnie powtarzałem – dla mnie esencją SF jest pomysł. I sam, w miarę swoich niewielkich umiejętności, piszę to, co sam chciałbym czytać.

Miło, że przeczytałeś i podzieliłeś się ciekawymi uwagami!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie określiłbym mojego wskazania sentymentu w opowiadaniu, jako zarzutu. Ujmę to tak, nawiązania do klasyki, i „własnych” czasów czy to u Herberta, czy to u Simmonsa są wisienką na torcie, dodają smaku, to wysublimowany dodatek, ale jednak dodatek. Gdy wytniemy te autorskie nawiązania, jak je nazywasz, nadal ich powieści będą SF, nadal to będzie tort, być może tylko bez wisienki.

Gdyby wyciągnąć z Twojego opowiadania cały sentymentalizm i obyczajowość rodem z poprzedniego wieku, wyciągniemy cały krem i nic nie zostanie, suchy biszkopt w postaci kilku zagadnień naukowych. Dlatego też Twój utwór niezbyt silnie broni się w konwencji SF i samego tagu konkursowego, można wsadzić w ziemię dowolną stalową puszkę i obyczajówka pozostanie ta sama.

Ale uwaga, to nie oznacza wcale słabego opowiadania, nic takiego nie napisałem. Jak sam zauważyłeś, wspomniałem o kilku sprawach, które mi się podobały, a całe opowiadania uznaję za dobre.

Co zaś do bohatera i jego śmierci, to nie jest argument. To, że ktoś ginie, nie oznacza automatycznie, że czytelnik się o niego bał. Ba, znajdź mi proszę na portalu dobre, dramatyczne opowiadanie, w którym nikt nie ginie. :) Zobaczysz, że wcale nie ma tego tak dużo. To jedno z podstawowych narzędzi dramatycznych – śmierć. Na tyle mnie to jednak zmęczyło, że sam napisałem bodajże 3 lub 4 opowiadania dramatyczne po kolei, w których nikt nie ginie. Czy się udało? Cóż, byli tacy, którym się podobało i tacy, którym nie bardzo. Chociaż piórko dostałem właśnie za takie bez epatowania śmiercią.

Cieszę się, że lubisz „skostniałą” literaturę SF. ;) Ja też czasem po nią sięgam i w żadnym wypadku nie jest moim celem hamowanie Cię w takiej twórczości.

No i tu jednak polemizowałbym.

“Co autor miał na myśli” – czyli dlaczego UFO i po co śmierć?

 

[uwaga: łopatologia mode on]

Chodziło mi nie o żadne UFO i nie o żadne epatowanie śmiercią. Chodziło mi raczej o coś takiego: jak zareagujemy, gdy spotkamy się z nieuchronnym zagrożeniem, z którym nie możemy się nawet mierzyć? Co się stanie?

To coś w stylu – Papuas kontra czołg, tylko tysiąc razy bardziej.

I konkluzja jest taka – zawsze znajdą się tacy, którzy w imię swych krótkowzrocznych, partykularnych interesów wybiorą strategię strusia. A że (być może), “jest jeszcze czas, bracie”? Niech się martwią przyszłe pokolenia. Ważne jest tylko “tu i teraz”, nasz dzisiejszy kawior, cygara i króliczki Playboya.

Dlatego też i UFO, i śmierć, są w tym opowiadaniu koniecznie potrzebne! 

I zdaje mi się, że inaczej niż konwencji SF można taką historię opowiedzieć chyba tylko jako horror metafizyczny ;).

[łopatologia mode off]

 

Ciekawe jest prowadzenie takich dyskusji o różnych aspektach, a właściwie o jednostkowym odbiorze takich aspektów przez czytelników. Bo, jak widzę, kwestia pewnego odczytania sensów może dość znacznie różnić się w intencjach autora, jak i w odbiorze czytelnika.

Wydaje mi się, że wybrzmiewa tu jednak pewna różnica pokoleniowa – na co innego zwracają uwagę stulatkowie (:P) jak ja, a na co innego młodzieńcy jak Ty, Darconie ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dziękuję za młodzieńca, w moim wieku uznaję to już za komplement. :)

Po dobre argumenty sięgnąłeś, te bronią się lepiej.

Ciekawie się z Tobą dyskutuje.

Pozdrawiam.

Jak już pisałam w pierwszym komentarzu, tekst jest ciekawy.

Owszem, miałam zastrzeżenia, ale coś tam wyjaśniłeś, do czegoś tam mnie przekonałeś, coś tam może zostać po Twojemu. W końcu jesteś Autorem. I nie będę już powtarzać, co mi nie zażarło.

Na plus opisy tajgi.

Widać rosyjskość – w tajdze, Bułhakowie, bohaterze-alkoholiku. Nie czepiałabym się tego. Jeden ostro tankujący na dwóch Rosjan to i tak grzeczna średnia.

Poruszasz ciekawy problem. Acz chowanie łba w piasek jest starsze niż ludzkość.

Podobały mi się również rozwiązania techniczne. Choć nie wszystkie. ;-)

Fabuła nic mi nie urwała, ale pewnie nie można mieć wszystkiego.

Jestem na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

Znaczy się – zdrowie wasze w gardło nasze?

Dziękuję, lożanko Finklo :). Następnym razem będzie lepiej!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

No to powodzenia z tym następnym razem. Nie żeby teraz było jakoś źle…

Babska logika rządzi!

Ja wiem, że znów późno, po czasie, i krótko. Jeszcze raz gratuluję piórka i już wiesz, że byłam na tak. Głównie kupiłeś mnie (poza oczywistą sprawnością warsztatową) klimatem. Ja, zimnolub i miłośniczka północy, czułam się w swoim żywiole w wykreowanej i plastycznie opisanej scenerii. I opisy przyrody – miodzio. No dobrze, ale pozostaje jeszcze pomysł i fabuła. Wyjątkowo spokojna, ale dzięki temu zgrywająca się z miejscem akcji. A i sam pomysł na organizację, chociaż nie rewolucyjny, moim zdaniem ładnie pokazuje ludzkie asekuranctwo i lęki – nie tylko przed obcym, ale i przed samymi sobą.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Miło, że Ci się spodobało, Śniąca :)!

 

Od razu też powtórzę jeszcze raz – opisy przyrody sporo zawdzięczają książce “Łowca w tajdze”.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruszku, Kingu Ty mój, co ja mam z Tobą zrobić? Świetnie napisałeś świetne, bardzo interesujące opowiadanie poruszające ważne, wiecznie – w przeciwieństwie do większości bogów – aktualne tematy w sposób bardzo przyjemny… I wszystko to praktycznie poszło się yebać na rzecz zupełnie nieprzekonującego, nielogicznego zakończenia, które sprawia wrażenie wymyślonego albo na siłę, albo na odpieprz się – czyli wzorowy S. King.

Mówiąc krótko, nie zgadzam się z wystosowanym przez narratora konceptem, jakoby odkrycie, że gdzieś tam istnieją inne, starsze i potężniejsze, ale zupełnie realne i namacalne siły, miało prowadzić do nawrotu wiary w jakiego bądź boga. Moim zdaniem – wręcz przeciwnie. Przecież wszystko to, co odkrył Nikołaj Osipowicz jest udokumentowaniem faktu, że nie ma żadnego boga, jest tylko technologia – wciąż przekraczająca ludzie pojęcie, ale jednak – i istoty rozumne, które nią dysponują i które, być może, pełniły kreacyjną rolę bóstw na Ziemi, ale bóstwami nie są. A że rzecz dzieje się w „oświeconej”, technologicznie dojebanej przyszłości, jakoś nie wyobrażam sobie, żeby żyjący w takim świecie ludzie nagle pieprznęli rozumami (szczególnie zindoktrynowanymi na wiarę w nie-boga) i uznali, że kosmici to właśnie bogowie. Paskudnie trąci to średniowieczem albo konkwistadorami i ni jak nie pasuje do przedstawionych realiów. Dlatego właśnie motyw z zabójstwem Lichodiejewa i całą tą polityką Spójni odnajduję jako zwyczajnie nielogiczny. I nie wiem tylko, co mnie bardziej w tym razi: zlikwidowanie jednostki tak, bądź co bądź, wybitnej (zwykły idiotyzm, szczególnie w tak przełomowej chwili i przy sprośnie wręcz logicznym założeniu, że byliby w stanie izolować gościa totalnie, uniemożliwiając mu rozpowszechnianie posiadanej wiedzy, nie marnując przy tym jego potencjału intelektualnego) czy jednak monolog bohatera, który miał to morderstwo usprawiedliwić – szczególnie część o tolerancji, wolności i czymś tam – bo to, wybacz, stek totalnych bzdur, w które, jak przypuszczam, w realu nie uwierzyłby nawet ich autor. Cała ta pogadanka wydaje mi się więc wymyślona jakby na siłę, może w pośpiechu, byle tylko coś tam było i wypełniało lukę w fabule, jakoś – jakkolwiek – uzasadniając zabojstwo. Przy tym zaznaczyć jednak trzeba, że sama scena – rewelacja. Szczególnie kończące ją zdanie. Poza tym potrafię zrozumieć strach „ciotki” przed ufokami, czy są oni boscy czy nie, i potrafię też wyobrazić sobie odbicie tego strachu w oczach tłumu, więc nie boli i nie razi mnie to wszystko aż tak bardzo, jak by pewnie mogło. Tyle, że po prostu rozegrałbym to inaczej; jakoś inaczej.

Sam pomysł na UFO, szczególnie że przedstawiony bardzo przekonująco, z nieodpartym urokiem naukowej logiki i wrażeniem znawstwa tematu, też świetny. Chyba właśnie pod tym względem opowiadanie podobało mi się najbardziej, a wieńczący je epilog naprawdę w punkt podsumowuje cały tekst.

Co dalej? Jakkolwiek całą tę Twoją Spójnię odbieram jako tako trochę jednak tandetną wersję Ilmuminatuch, zmieszaną z połączonym sztabem wszystkich mniej lub bardziej tajnych organizacji wywiadowczych i wszelakich służb innych, od Mosadu poprzez MI6 aż po Milicję Obywatelską, sam pomysł na organizację tej Organizacji do mnie ładnie trafia. Jeszcze bardziej trafia do mnie ichni agent; mimo że na końcu okazuje się zdeczka popieprzonym takisynem i zwykłą kanalią, nie tylko trudno gu nie lubić, ale też trudno nie pochwalić Cię za jego kreację. Za profesorka tym bardziej, bo wyszedł Ci rewelacyjny stereotyp na wpół nawiedzonego geniusza, który radzi sobie z własnymi demonami, ale z pewnością też i z samotnością, przytłaczającą pustką otaczającego go świata oraz, zapewne, własnym hiperaktywnym umysłem, którego jedna część zdaje się nie nadążać za drugą (a może też trzecią, czwartą i każdą kolejną) w sposób jedynie prawidłowy. Mówiąc krótko, wyszedł Ci świetny nawiedzony doktorek, a przy tym naprawdę ciekawy facet.

Generalnie bardzo mi się to wszystko podobało… Minus naciągany motyw zabójstwa, dosyć liczne i moim zdaniem niekonieczne dłużyzny, które często nie służyły właściwie niczemu – osobliwie motyw wędrówki po tajdze; klimatyczny, na swój sposób ciekawy, ale czy naprawdę konieczny? – może niepotrzebnie aż tak… ekspresywny język Nikołaja, przedstawianie wykreowanego świata głównie za pośrednictwem (skądinąd świetnych) dialogów, zamiast pokazywania go czytelnikowi, co trochę jednak trąci infodumpami (przy czym nie twierdzę, że wygląda to jakoś źle; po prostu brak mi tu zachowania rozsądnych proporcji) i wreszcie… cholera, uciekło.^^ Może jeszcze sobie przypomnę, względnie doznam olśnienia , bo to było coś wartego odnotowania – ale nie, niestety – tymczasem jednak lecę dalej.

Generalnie, choć tekst ma jakieś tam mankamenty, tak naprawdę tylko jeden z nich jest faktycznie poważny. Nie na tyle jednak, by przekreślać jak dla mnie bardzo – bardzo – satysfakcjonującą całość.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Zgadzam się niemal ze wszystkim, ale z jednym gorąco nie!

Otóż:

miało prowadzić do nawrotu wiary w jakiego bądź boga

Absolutnie (moim zdaniem) nic w treści tekstu tego nie sugeruje. Myślę, że zasugerowałeś się tym zdaniem – “I, tak na wszelki wypadek, zacząłem się modlić”.

Wyklaruję Ci więc, jak ja to wykoncypowałem. Otóż chłopcy znaleźli ślady czegoś tak starego, tak potężnego, że na upartego mogliby nazwać to bogiem (choć nim oczywiście nie jest, co zaznaczam wyraźnie). I mój sympatyczny agencik Spójni jest tym przytłoczony. Obrazowo wyobraziłem to sobie tak:

Stoi facet na plaży. Jakieś 30-50 metrów przed sobą widzi olbrzymią falę tsunami. To co ma zrobić? Na ucieczkę za późno, na samobójstwo nie jest gotów. Co wobec tego? Myśli sobie – “jak trwoga, to do Boga. W mojej sytuacji już mi nic k… nie zaszkodzi. Spróbuję!”

Jeśłi beznadzieja jest absolutna, niektórzy chwytają się nawet ułomka brzytwy!

 

EDIT: Chyba, że chodziło Ci o to:

I może ludzkość zechciałaby wrócić do tych słusznie zapomnianych Allahów, Manitou, Jahwe?

Na to też jest odpowiedź. W obliczu nieuchronnej katastrofy ludzie zwracają się właśnie ku rozwiązaniom irracjonalnym, bo na racjonalne nie mają już co liczyć. Z przykładów przypomina mi się na razie tylko chrześcijańska histeria roku tysiącznego, ale jak coś mi jeszcze zaświta, to wrzucę.

 

Tyle! A za to wiadro miodu, jakie na mnie wylałeś, obiecuję być miły na katowickim piwie ;P!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Trafiłam tu tropem pochlebnych komentarzy Cienia. :)

Opowiadanie napisane tak, że samo się czyta. Przyznam, że z tego całego technobełkotu niewiele załapałam, ale to nie było tu najważniejsze. Chyba wszyscy mamy świadomość, albo przynajmniej przeczucie, że “gdześ tam” jest coś, jakaś siła sprawcza, kontrolująca, jakiś bóg, UFO, czy inne chujwico, coś potężnego, z czym nie możemy się mierzyć. Może nawet lepiej nie powinniśmy próbować.

Sam Lichodiejew wydaje mi się dość stereotypowy – Rusek, którego przy życiu trzyma spirytus. Miałam nawet luźne skojarzenie z Borysem Charovem z Syberii. :)

Ładne, kontrastujące z resztą przerywniki w postacie opisów spacerów po tajdze .

Poza tym rozbawił mnie Związek Demokratycznych Republik Radzieckich. :D

No i gratuluję piórka!

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Dzięki wielkie, AQQ :D!

Rusek, którego przy życiu trzyma spirytus

Właściwie tak, ale bardziej – pomaga mu zapomnieć. I praca pomaga mu zapomnieć.

Miałam nawet luźne skojarzenie z Borysem Charovem z Syberii. :)

Nie znam gościa. To z gry?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie znam gościa. To z gry?

Tak, z gry Syberia, chyba z drugiej część. Taki kosmonauta-alkoholik, który wciąż marzy o podróży w kosmos. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

 

EDIT: Chyba, że chodziło Ci o to:

“I może ludzkość zechciałaby wrócić do tych słusznie zapomnianych Allahów, Manitou, Jahwe?”

 

Na to też jest odpowiedź. W obliczu nieuchronnej katastrofy ludzie zwracają się właśnie ku rozwiązaniom irracjonalnym, bo na racjonalne nie mają już co liczyć. Z przykładów przypomina mi się na razie tylko chrześcijańska histeria roku tysiącznego, ale jak coś mi jeszcze zaświta, to wrzucę.

Tak, zdecydowanie bardziej chodziło mi o to, tylko chyba trochę nieprecyzyjnie się wyraziłem.

Ten aspekt – jak trwoga to do Boga – też wziąłem pod uwagę (Poza tym potrafię zrozumieć strach „ciotki” przed ufokami, czy są oni boscy czy nie, i potrafię też wyobrazić sobie odbicie tego strachu w oczach tłumu), ale w ogólności chodziło mi o to, że taki statek kosmiczny, będący dowodem (niechby trochę spreparowanym – byłby to pierwszy raz?), na brak boga, mógłby się o wiele bardziej przysłużyć sprawie Spójni, niż jej zaszkodzić. Wystarczyłoby zatuszować domysły Lichodiejewa i przedstawić sprawę w innym nieco świetle, by odkrycie posłużyło wyłącznie za dowód na brak boga.

Natomiast jeśli naukowiec miał rację, to cała kwestia i tak nie będzie już miała dla nikogo znaczenia.

Właśnie, przypomniałem sobie, co mi tam jeszcze doskwierało, w tym opowiadaniu: brak jakiegoś naprawdę przekonującego stanowiska Spójni względem wiary i jej szkodliwości dla kogokolwiek, a przy instytucji posiadającej taką władzę i z taką mocą dążącą do tego, by osiągnąć jakiś efekt, miło byłoby wiedzieć, dlaczego konkretnie, bo ogólniki typu “wiara szkodzi” mnie nie przekonują, szczególnie że Spójnia to zdecydowanie nie jest twór działający wyłącznie w myśl interesu publicznego, więc za jej ideałami – które zresztą sam odarłeś z pachnącej, różowej skórki – powinno kryć się coś więcej, zapewne polityka.

 

Tyle! A za to wiadro miodu, jakie na mnie wylałeś, obiecuję być miły na katowickim piwie ;P!

I tak byś był.^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

brak jakiegoś naprawdę przekonującego stanowiska Spójni względem wiary i jej szkodliwości dla kogokolwiek

Hm, nie wiem, czy to Ci coś wyklaruje, ale wywaliłem z tekstu takiego infodumpa, bo stwierdziłem, że jest zbyt dosłowny:

Nasza organizacja, Spójnia, powstała na gruzach kościołów, które w końcu XXI wieku przeżywały ostry kryzys. Kościołów o olbrzymim majątku, za to bez kadry. Dopiero Franciszek III odważył się odejść od przebrzmiałych dogmatów – zjednoczył resztki istniejących kościołów, zrezygnował z wypalonej koncepcji Boga, przegonił klechów, zajmujących się wyłącznie własnymi przyjemnościami.

Wytyczył jasno nowy cel: „nie osądzać, tylko pomagać!”. I pomagamy. Wszędzie tam, gdzie ludzkość może się potknąć, gdzie napotyka problemy, których nie można rozwiązać metodami naukowymi.

 

I tak byś był.^^

Takiś pewny :P?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Takiś pewny :P?

A jużci!

Człowiek w wieku matuzalemowym na dobre już kostnieje w swoich obyczajach, kulturze osobistej, przymiotach oraz przywarach charakteru, etc; więc nic od naszego ostatniego spotkania zmienić się nie miało prawa.^^ A tamto wspominam bardzo dobrze.

 

Szczerze mówiąc nie wiem, czy taki infodump jakoś specjalnie by zaszkodził opowiadaniu, bo raz, że to ciekawa koncepcja, ładnie uzupełniająca pewne luki, a dwa, że tego typu informacje, podane w taki sposób, i tak się w tekście znajdują, więc nie zgrzytałby za bardzo. Inna rzecz, że od idei do efektów wciąż daleka droga mroczną, jak tuszę, doliną. Może warto by to kiedyś pociągnąć, w jakimś innym tekście traktującym o Spójni?

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Może warto by to kiedyś pociągnąć, w jakimś innym tekście traktującym o Spójni?

Może i tak, ale przy moim tempie tworzenia istnieje spore prawdopodobieństwo, że Ty i ja tego nie doczekamy ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Tekstu jeszcze nie czytałem, ale postaram się nadrobić zaległości. Widzę, że ruch w interesie masz spory, Staruchu. Gratuluję więc imponującego dyskursu tekstualnego, biblioteki i piórka! :)

Dziękuję Piotrze!

No tak, brać forumowa wytykała byki i nielogiczności, a ja poprawiałem i wiłem się jak piskorz pod obstrzałem :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przeczytane. A zatem, niechaj i mnie, dane będzie się wreszcie do czegoś przyczepić… ;)

Opowiadanie jest: szalenie ambitne, pomysłowe, bardzo ciekawe i super dopracowane.

Ogólnie rzecz biorąc: chapeau bas. Ale i tak Ci coś znalazłem…

 

Jednoosobowo obsługujący 27 kilometrowy zderzacz Lichodiejew… A lotnisko Moskwa-Szeremietiewo też przy okazji sam obsługiwał? Wydaje mi się, że warto by “dopisać” mu jednak jakiś pomocników. Chociaż te, minimum, tysiąc osób. Ponieważ, jeżeli mam uwierzyć w przełomowe technologie i zadziwiające badania jakie prowadzi ta postać, to warsztat jej pracy, powinien być choćby minimalnie wiarygodny.

O miedzi, żelazie, tytanie i innych materiałach budulcowych naszego talerzyka nikt jeszcze nie słyszał. Jeszcze nie zapaliły się supernowe, w których miały powstać.

Lichodiejew ma przestarzałe dane. Miedź nie powstaje podczas eksplozji supernowych. Supernowe mają niewystarczającą energię. Miejsce powstawania miedzi to zewnętrzne warstwy czerwony nadolbrzymów. Wymieniany wśród “materiałów budulcowych” iryd, to również nie supernowe, lecz fuzja dwóch gwiazd neutronowych.

 

Zauważyłem też, że wypominasz innym autorom poddawanie się stereotypom, np: cyt.

Nie spodobało mi się. Jedziesz na takich stereotypach, że aż trzeszczy: Żydzi, prymitywni wieśniacy, chciwi Polacy, morderczy katolicy… Zabrakło tylko homofobii i wycinania puszczy.

Z tego też powodu, dziwię się i pytam: dlaczego postać na której opiera się całe Twoje opowiadanie musi być tak beznadziejnie stereotypowa? Zamiast ogranej sztampy w postaci „zapijaczonego Ruska”, mogło być przecież coś ciekawszego. Świeższego. Lichodiejew jako abstynent i zagorzały przeciwnik alkoholu albo ćpun-wegetarianin, mógłby być znacznie bardziej interesujący.

Konkludując, w mojej ocenie, pospolity nałóg tej postaci w połączeniu z jej narodowością, opisami “chlańska” oraz mocy alkoholu i schorzeń przez niego wywoływanych, szkodzi. Gdyby Lichodiejew nie był aż tak stereotypowy, to Twój tekst byłby jeszcze lepszy.

Dzięki, że wpadłeś, mitr. No to jadziem.

Wydaje mi się, że warto by “dopisać” mu jednak jakiś pomocników.

Napisałem – “Resztę załatwiają sztuczne inteligencje oraz automaty”. Czyli tak sam tego całego kramu nie obsługuje.

Miedź nie powstaje podczas eksplozji supernowych.

O widzisz, tego nie wiedziałem. Przydatna informacja na przyszłość.

dlaczego postać na której opiera się całe Twoje opowiadanie musi być tak beznadziejnie stereotypowa?

A to już też tłumaczyłem. Jego stereotypowość wynika z dwóch przesłanek: chciałem się trochę pozmagać z pewnymi demonami, stąd bohater alkoholik. Druga – potrzeba mi było państwa, w którym tajne może być wszystko i nade wszystko. Ponieważ Korei Północnej nie znam, wyszła mi Rosja. Stąd wyskoczył Rosjanin– alkoholik. Trochę tak samo wyszło. Ale być może, że wpływ miała na to niedawna lektura Jerofiejewa. Ten to jechał po stereotypach :P.

Zauważyłem też, że wypominasz innym autorom poddawanie się stereotypom

Aż tak śledzisz moje komentarze? Szacun, że ci się chce. Z tym, że tamto wzmiankowane opowiadanie to nie był jeden stereotyp, a naście na kupie. Niewielka różnica.

 

Fajnie, że przeczytałeś i miałeś takie merytoryczne uwagi. Miedź zapamiętam!

 

EDIT: Choć jak się wydaje z lektury tej strony – https://pl.wikipedia.org/wiki/Historia_pierwiastków_chemicznych, to jednak podczas wybuchu supernowej?

Tak, wiem, że Wiki jest pełna przekłamań. Podrzucisz link?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

 Jak mam czas to wpadam. Zostało mi jeszcze trochę tekstów i komentarzy do przeczytania – bo konkurs ciekawy.

Napisałem – “Resztę załatwiają sztuczne inteligencje oraz automaty”. Czyli tak sam tego całego kramu nie obsługuje.

Pewnie masz rację. Może czas już porzucić skostniałe poglądy i zaufać sztucznej inteligencji oraz zdać się na radzieckie automaty? ;)

O widzisz, tego nie wiedziałem. Przydatna informacja na przyszłość.

Dokładnie. Nigdy nie wiadomo co w przyszłości może się przydać. Cieszę się, że mogłem w czymś pomóc.

Aż tak śledzisz moje komentarze? Szacun, że ci się chce. Z tym, że tamto wzmiankowane opowiadanie to nie był jeden stereotyp, a naście na kupie…

Twoje komentarze są b. ciekawe. Dlaczego miałbym ich nie śledzić?

(…) Niewielka różnica.

… cyt. “Zaś nieżywa mucha, powiada Eklezjastes, zepsuje naczynie wonnego olejku.”

Z klasyka. Nie z Biblii, rzecz jasna ;)

Tak, wiem, że Wiki jest pełna przekłamań.

W istocie. Koledzy tracą tam czas, głównie, na forsowanie własnych przekonań… polityczno-religijnych. Zapał do aktualizowania mają już mniejszy.

Podrzucisz link?

 https://academic.oup.com/mnrasl/article/378/1/L59/1061154

Cholerka, trza się było uczyć języków obcych.

Zdaje się, że jednak nie byłem aż tak bardzo niemerytoryczny ;) Jeśli dobrze zrozumiałem, w początkach Wszechświata, a przecież z “wtedy” moje UFO pochodzi, dominuje jednak ścieżka tworzenia miedzi w supernowych – “After a short phase in which the primary contribution from explosive nucleosynthesis in core-collapse SNe dominates”. Dopiero potem zaczyna przeważać droga tworzenia miedzi w gwiazdach masywnych.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Wybacz opóźnienie. Wracając do dyskusji…

Niestety, władowałem się tutaj w pułapkę i czas się do tego przyznać. Ponieważ, żeby móc uznać, że cytowana wypowiedź Lichodiejewa zawiera błąd rzeczowy. To logicznie rzecz biorąc, należałoby jednak udowodnić, że supernowe nie wyprodukowały żadnej miedzi. Gdyż wypowiedź Lichodiejewa dotyczy miedzi samej w sobie, a nie podstawowego źródła pochodzenia tego pierwiastka. Jak słusznie zauważyłeś, modele Romano-Matteucci z 2007r. zakładają jednak minimalną produkcję w supernowych, o czym dziś już się nawet nie wspomina. Ale fakt pozostaje faktem. Dowodów że jest inaczej, nie jestem w stanie podać.

Dlatego też, niniejszym zwracam honor Tobie oraz Lichodiejewowi i gratuluję skutecznej obrony tekstu :)

:D

Spoko spoko! Wiesz, ile tu się nadzwyczaj merytorycznych dyskusji pod tym tekstem przetoczyło? Jestem circa 1.32 raza mądrzejszy w dniu dzisiejszym, niż przed napisaniem tego opowiadania ;).

A z drugiej strony – widzisz, cały czas byłem przekonany, że wszystkie ciężkie pierwiastki rodzą się w wybuchach supernowych, a tu nie! Czysty zysk dla mnie :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Pisałem Ci już, że opowiadanie jest szalenie ambitne. Chodzi mi tu głównie o “ujemną masę”. Temat wybitnie trzepiący po mózgu. Dlatego też, szeroko zakrojonym dyskusjom się nie dziwię. Choć przyznaję, że przy ponad dwustu komentarzach, to ja już wymiękam i dokładnego przebiegu debaty nie znam ;) Ale wyobrażam sobie że było o czym pogadać…

 

Ciężkie pierwiastki…? Wszyscy tak myśleliśmy, bo nie było lepszych teorii. Teraz już są i to ( wreszcie ) potwierdzone badaniami widma. Szczególnie ciekawe są gwiazdy neutronowe, np. tu fajny art. – https://www.rp.pl/Kosmos/310179896-Skutki-zderzenia-gwiazd.html

Wiesz, ujemna masa to koncept typu nadprzestrzeń czy podróże w czasie. Zapewne nie istnieje, ale czasem dobrze pogdybać :).

Widzisz, gdybym nie napisał tego opka, w życiu nie dowiedziałbym się tylu ciekawych rzeczy. Zapewne teraz już napisałbym ten tekst ciutkę inaczej, choć w sumie to nie nauka jest w nim najważniejsza.

A ten artykuł bardzo fajny! Gdzieś zapiszę :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Wiesz, ujemna masa to koncept typu nadprzestrzeń czy podróże w czasie. Zapewne nie istnieje, ale czasem dobrze pogdybać :)

Właśnie o to w tym chodzi. O to chodzi w SF. Zmusić do myślenia, bo jakoś trzeba to sobie wyobrazić. Ja poszperałem trochę w teorii i… włos mi się na plecach zjeżył. Powiem tak: błogosławieni CI, którzy wyobrażają sobie Twoje UFO jako balonik z helem, albowiem nie dostaną oni permanentnego bólu głowy. Stworzyłeś teoretycznego potwora… ;)

Stworzyłeś teoretycznego potwora… ;)

No bez przesady. Robienie profesury z zaawansowanej fizyki dla trzech zdań w opowiadaniu to może sobie Watts robić, a nie ja :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Znakomity warsztat i świetny gawędziarski styl, dzięki którym opowiadanie czyta się płynnie i z ciekawością; rosyjskie klimaty prekrasno oddane. W komentarzach mignęło mi Twoje wyjaśnienie o dodatkowej funkcji opisów tajgi – również doceniam. Momentami miałam trochę poczucie infodumpu w wątku naukowym, ale prawdopodobnie ciężko byłoby go uniknąć, zresztą poza tym tenże wątek jest interesująco pomyślany.

Zakończenie samo w sobie mocne, katartyczne, mimo że skręca w zupełnie innym (choć w gruncie rzeczy zrozumiałym i uzasadnionym) kierunku. Udany epilog pogłębiający znaczenie relacji narrator – Lichodiejew.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Bardzo miłe słowa, Black Cape :)!

Infodumpów niestety nie dało się uniknąć, ale za to ileż sięnauczyłem dzięki dyskusji pod tym opkiem.

Dziękuję bardzo :D!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Twoje nowe opowiadanie przypomniało mi, że zachowałem się bardzo wrednie, bo przeczytałem ten tekst, a nie zostawiłem po sobie żadnego śladu (takie efekty czytania w podróży na telefonie :().

Ponieważ po tylu komentarzach raczej nie napiszę niczego nowego, ograniczę się tylko do stwierdzenia, że bardzo mi się podobało. Świadczy o tym dobitnie fakt, iż, mimo że czytałem to opowiadanie już dosyć dawno, nadal nieźle pamiętam fabułę ;)

No to super!

Wdzięczny jestem, Światowiderze!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Fabuła: Plus za dwuwątkową konstrukcję opartą na rozmowach narratora z Lichodiejewem, a z drugiej strony na jego wędrówkach po lesie – to dało intrygujący efekt. Historia jest raczej mało dynamiczna, opiera się głównie na odkrywaniu kolejnych faktów na temat tajemniczego zjawiska, lecz mimo to potrafi mocno przykuć uwagę czytelnika, do samego końca byłem zainteresowany tym, jaka jest prawdziwa natura wykopanego z głębin dysku. Postać Lichodiejewa została oddana w bardzo naturalny sposób. Mam natomiast zastrzeżenia co do zakończenia i zachowania narratora właśnie w końcowej części utworu – wydało mi się dość niewyszukanym rozwiązaniem fabularnym. Ot, kolejna Mroczna Organizacja, która działa na szkodę rozwoju w imię zasady „ignorancja to szczęście” i bohater, który w słuszność celów tej organizacji powątpiewa.

 

Oryginalność: Porządnie wysnuta wizja Rosji w przyszłości (a może też w alternatywnej rzeczywistości?) Początkowo spodobał mi się pomysł na Spójnię i jej akolitów, lecz w dalszej części opowiadania się zawiodłem – Spójnia okazała być się kolejną Mroczną Organizacją (jak to określiłem wcześniej), wydaje mi się, że trochę czerpiąca inspirację z orwellowskiej Partii czy innych struktur ingerujących w wolność w imię wykoślawionego pojęcia dobra. Znów mamy środowisko naukowe (tym razem rosyjskie), w dodatku naukowca-alkoholika, co jest dość powszechnym tropem. W tym przypadku kosmici występują w roli praprzyczyny ludzkiego istnienia/Obserwatorów Eksperymentu zwanego Wszechświatem – to też już było. Warstwa naukowa przygotowana w porządny sposób, ale mam pewne zastrzeżenia. Co to znaczy, że „w każde wiązanie między zasadami jest wszyty jeden atom”? To coś w rodzaju struktury klatratu? Co więcej, niektóre pierwiastki w postaci atomowej, na przykład tlen czy chlor, są bardzo reaktywne i niemal natychmiast tworzą związki chemiczne przy kontakcie z innymi substancjami. Nie mniej jednak wcześniej wspomniana została wcześniej tajemniczą siłą spajająca, więc w ramach konwencji daleko idące zmiany w fizyce czy w chemii są dla mnie akceptowalne.

 

Język: Naturalne wypowiedzi, narracja prowadzona w przystępny sposób. Większych błędów nie zauważyłem, nie spodobało mi się natomiast nietypowe użycie półpauz w niektórych miejscach np.: „Któż docenia nasze poświęcenie służbie? Któż wreszcie rozumie cele, jakie nam przyświecają? A problemy, którymi się zajmujemy, dotyczą nierzadko – całej ludzkości”. Półpauza wydziela części zdania wyraźniej niż przecinek, a już przy przecinku ten fragment brzmiałby bardzo dziwnie, o ile nie zupełnie błędnie: „dotyczą nierzadko, całej ludzkości”. Ze dwa razy nie zagrał mi też podział tekstu na akapity np.: „Lichodiejew co i rusz przybiegał, rzucał sakramentalne: – Mało czasu, bladź, mało czasu – i relacjonował mi postępy badań.” – według mnie w tym przypadku wypowiedź powinna być przeniesiona do nowego wiersza.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Fajnie się czyta takie słowa, Jurorze Wickedzie!

 

Ale odpowiem na parę zarzutów:

bohater, który w słuszność celów tej organizacji powątpiewa.

Tak to zrozumiałeś? Ja raczej myślałem, że trzyma się kurczowo jej celów, a czy wierzy czy nie, to sprawa otwarta.

Można jednak i tak interpretować.

kolejna Mroczna Organizacja

Zastanowię się jeszcze wspólnie z redaktorem/redaktorką, czy wrzucić infodumpa o Spójni. Bo ona jednak jest dość konkretna wbrew pozorom.

Co to znaczy, że „w każde wiązanie między zasadami jest wszyty jeden atom”

To znaczy, że (niezgodnie ze stanem współczesnej fizyki) obcy atom znajduje się “pomiędzy” atomami wiązanymi. Zastanowię się, jak to jaśniej napisać.

Nie mniej jednak wcześniej wspomniana została wcześniej tajemniczą siłą spajająca

Tak jest, tu użyłem czegoś w rodzaju “pola stazy”, gdzie czas nie płynie. Co wydało mi się oczywiste, gdy wspomniałem o wszystkich pierwiastkach z układu okresowego (a nawet spoza niego) i wieku spodka. W normalnych warunkach nie mogłaby moja kuleczka tak wyglądać, ergo – musi być coś “spjającego”.

nie spodobało mi się natomiast nietypowe użycie półpauz

Ech, nie tylko Tobie :(. Mam nadzieję, że liczbę półpauz sprowadziłem do akceptowalnego poziomu.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Z wielkim opóźnieniem, ale przeczytałam i podobało mi się :) Gratuluję miejsca w finałowej dziesiątce, zasłużone.

Dziękuję, Kadah :)!

Tobie również gratuluję!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Podobało mi się. Fajnie, że jest science w twoim science fiction. Choć parę razy musiałam udać się z pytaniami do wujcia Gugla, nie przeszkadza mi to, przynajmniej paru nowych rzeczy się dowiedziałam. Dobre opisy tajgi. Niezły rosyjski naukowiec, choć trochę stereotypowy. Dlaczego oni zawsze bimber piją? I zawsze w szklankach?

Spójnia wygląda interesująco, chętnie bym się o niej czegoś więcej dowiedziała. Biedny ten agent Spójni, chyba już spoecjalnie nie wierzy, ale co ma biedy zrobić, skoro go tak spreparowali. ;)

Infodumpy mi nie przeszkadzają, bo jestem dinozaurem.

Słowem fajny tekst i zasłużone piórko. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki, Irka :)!

Stereotyp naukowca… Nie byłem może naukowcem, ale pracowałem w przemyśle, w którym alkohol był na porządku dziennym. I trochę własnych doświadczeń tu się przebiło. A skoro alkohol, to musiał być Rosjanin. Wyobrażasz sobie jakiegoś Johna z Tennessee, który łyka whisky na szklanki? To by było kuriozum ;). Dodatkowo byłem dość świeżo po lekturze “Moskwy-Pietuszek” i tak jakoś wyszło…

Spójnia – z tekstu wyleciał krótki infodump o niej, ale gdzieś go chyba przytoczyłem w komentarzu.

Fajnie, że fajne :D! 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ale z czego łyka łychę John z Tennessee, jeśli nie ze szklanki do whisky?

Babska logika rządzi!

Ja się tak zastanawiałam nie w odniesieniu do Lichodiejewa, ale tak ogólnie. Nie mają w tej Rosji kieliszków czy co? ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Finkla

John z Tennessee jeśli ze szklanki, to łyczkami. Większe ilości – to z gwinta. A Rosjanin i Polak to wyższa kultura picia: nigdy nie z gwinta! No chyba, że piątą flaszkę ;P!

@Irka

Hmm, tak jak mówię – reminiscencje z pracy. Kieliszki od razu podpadają kierownictwu. Szklanki – nie :P!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A widzisz, o tym nie pomyślałam. Może dlatego, że moi szefowie (w Polsce oczywiście) sami lubili sobie golnąć, a że nie byli jeszcze na etapie lustra, to kieliszki stały sobie spokojnie w kuchence i były często używane. :D

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

U nas oficjalnie się nie piło i ścigało. Ale nieoficjalnie… :)

Poza tym pomyślałem, że ze szklanki można więcej łyknąć. To też niebagatelna sprawa. Kieliszkiem się człowiek namęczy, namacha, a szklanką – trzy naczynia i już jest dobrze ;P!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jak nigdy, jak sama kiedyś zrobiłam hejnał? Ale może jestem niekulturalna jak jaki Jankes… ;-)

Babska logika rządzi!

Finkla, z całym szacunkiem – my tu mówimy o zawodowcach, nie amatorach ;P.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

To ja przepraszam.

;-)

Babska logika rządzi!

No, Rosjanina w akcji z bimberkiem i szklanką miałam okazję obserwować. Przez krótką chwilę, dopóki mnie nie poczęstował, bo potem to już niczego nie byłam w stanie obserwować. ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Przybyłem tutaj zachęcony przez NWM, ktory pod moją “Muzyką Sfer Niebieskich” chciał mi pokazać jak można zrobić “brak akcji, przemyślenia, dialogi dwóch postaci” (bo i “Muzyce” cechy te towarzyszą). Przybyłem, zobaczyłem i… poległem! Szapoba! Oto jak ubiera się pomysł w fabułę!

Nic więcej nie powiem, bo po tej bezkresnej jak syberyjska tajga połaci komentarzy byłoby to nieprzyzwoitością. Zatem tylko nieśmiało zaproszę do lektury “Muzyki”, świadom, że od “Czasu milczenia i czasu mówienia” dzielą ją lata świetlne jakości wykonania (jeśli coś może mnie choć częściowo usprawiedliwić to fakt, że “Muzyka” jest na dobrą sprawę drugim moim opowiadaniem).

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

O…o…o…

Tsole, nie pomyliłeś tekstów? Na pewno przeczytałeś właściwy?

W każdym razie – zostałem przytłoczony masą pozytywnego feedbacku. Dzięki wielkie!!!

Do “Muzyki…” dotrę, acz czy to będzie w tej pięciolatce, nie obiecuję, bo przytłoczony jestem pracą zawodową. Kolejkuję w każdym razie!

I….

Dla takich komentarzy człowiek składa te literki.

<tu Staruch po kryjomu ociera łzy wzruszenia>

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

No, nie wiem czy dożyję (nie każdy jest tak długowieczny jak Ty), ale “Muzyka” raczej dotrwa – chyba że starcza demencja i dezorientacja każą mi ją skatiować :)

A skoro już tu jestem, to zadedykuję Ci wiersz pod tytułem Twojego nicka:

 

Starzec

 

Na kamiennych schodach siedzę

i liczę pieniądze.

Sprzedałem całą swą wiedzę,

pozbyłem się żądzy.

 

Wybrzmiałem swoją melodię,

jestem jak flet głuchy,

bez ustnika. I cóż zrobię

ze swym sercem suchym?

 

I marzenia zmarkotniały,

choć kiedyś jak charty

przez skwer życia żwawo gnały

ku bramom otwartym.

 

Moje ciało to futerał

już bez instrumentu.

Duszę wicher grzechu zżerał

a chciała być świętą.

 

Już noc. Głowę w ciemność włożę

i będę się łudził,

że ktoś gdzieś prowadzi może

skup zużytych ludzi.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

A wiersz czyj? Twój?

Mam pomysł (odległy) na wykorzystanie.

W każdym razie – dzięki!!!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Mój. Ale na laurkę urodzinową raczej się nie nadaje :) Niemniej możesz dysponować nim do woli :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

yesyesyes

Dzięki :D!!!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzień dybry,

 

na początku muszę Cię poinformować, że po raz pierwszy stykam się z tekstem Twojego autorstwa. Z tego, co widzę w komentarzach, jesteś dość znaną tu osobą, która od dłuższego czasu bryluje na portalu. Zresztą, nazwa profilu zobowiązuje :) Ale ja dołączyłam tu dość niedawno: niespełna dwa lata temu? Więc wybacz moją ignorancję w kwestiach Twoich stylów i preferencji czytelniczych. Mogę pewnych rzeczy nie załapać. Z drugiej strony masz pewność, że otrzymasz całkowicie bezstronny i obiektywny feedback :)

 

Muszę zapytać, czym są

słowotryski

? ;p

zaintrygowało mnie to słowo, ale też serio chciałabym wiedzieć, co się pod tym kryje :)

 

 

Po pierwszych zdaniach widzę, żeś doświadczony i zdolny pisarz, więc się poprzyczepiam trochę z zazdrości:

 

Zerknął na mnie spod tych swoich krzaczastych brwi, schylił się, otworzył dolną szufladę biurka (strasznie zaskrzypiała) i po dłuższych poszukiwaniach wyjął z niej styropianowy kubek.

A to jest taka konieczna ta informacja (pogrubiona)?

 

Zakurzony, ale czysty.

Hę? No to chyba jednak nie jest czysty?

 

Zdaje się, że tak manifestowało się jego uzależnienie od alkoholu

Zastąpiłabym pierwszy czasownik zwrotny na przykład wyrażeniem: Najwyraźniej.

Najwyraźniej w taki sposób manifestowało się jego uzależnienie od alkoholu.

 

– Spróbujemy skurczybyka jutro wyciągnąć. Wszystkie dane sprawdzone wte i wewte, maszyneria przygotowana, to i wyciągniemy toto jak szczupaka z jeziora. Przyjdź rano na mostek!

Kiedy kornie zameldowałem się następnego poranka we wskazanym miejscu, Lichodiejew w napięciu obgryzał paznokcie.

(…)

Wpadł z powrotem do budynku z mostkiem.

Myślałam, że cały czas są na mostku. Mam lekki dysonans. 

 

Lichodiejew wyrwał mnie pewnego razu z takiego snu bez snów.

To celowy zabieg?

 

– Patrz teraz, na tego rosomaka w dupę ruchanego! – Aż zawył z radości.

Ahahah, podoba mi się, uśmiechnęło ;p

 

 

Co do samego opowiadania, to wszystkie zastrzeżenia. Zaglądnęłam jeszcze do komentarzy:

Co się stało z wątkiem poprzewracanych drzew? Już się spodziewałam nawiązania do meteorytu tunguskiego, a tu nic.

Podzielam uczucie Finkli. Ja też myślałam, że to nawiązanie do katastrofy tunguskiej, ale nie rozwiązałeś już tej zagadki. Lekki niedosyt odczuwam.

 

Dobra, trochę tych komentarzy jest, nie chce mi się wszystkich czytać ;p

 

Jakie są moje ogólne odczucia? Cóż, mieszane.

Podoba mi się niekonwencjonalny pomysł umieszczenia UFO w skorupie ziemskiej. Widać wprawną rękę i oczytanie. Ale czy to wystarczy, by historia wciągnęła?

Jak dla mnie faktycznie za dużo było tego technobełkotu, a za mało emocji. Ani razu nie było momentu, który zaparłby mi przysłowiowy dech w piersiach. Zakończenie dość łatwe do przewidzenia, powiedziałabym nawet, klasyczne: wybitny naukowiec, który dokonał przełomowego odkrycia, został zgładzony, by jego odkrycie nie zaburzyło porządku świata. No i etykietka alkoholika doczepiona do rosyjskiego naukowca też jednak zmusza już do ziewania.

Opowiadanie dość ciekawe, ale nie porywające. Nie zostanie ze mną na dłużej.

Ale wiesz co? Przynajmniej sprawiło, że mam ochotę poczytać inne Twoje teksty. W tym bełkocie jest metoda.

Pozdrawiam serdecznie i gratuluję Piórka :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Dybry dybry :)

 

Poczułem się chwilę jak szacowny Damokles – człek, o którym sporo osób mówi, ale nikt nie wie, kto zacz :D

Na początku muszę Cię poinformować, że płody mej kulawej weny pochodzą sprzed lat kilku, bo obecnie na skrobanie brak mi czasu, niestety.

 

A teraz, przechodząc do konkretów.

Słowotryski. Neologizm tu i ówdzie dość popularny, dla mnie oznaczający niepotrzebne pompowanie, rozpulchnianie i zaciemnianie tekstu ;). Bo ja lubię krótko i treściwie. Ze swych tekstów najbardziej lubię TO, bo jest maksymalnie skondensowane, a trochę treści niesie.

 

Stąd też, czasem, staram się postępować jak znani i uznani, i wrzucam informacje niepotrzebne. Jak ta o skrzypiącej szufladzie. Można? Można. A dla mnie to… (patrz niżej – alkohol).

 

Czysty. Hm, jak zdefiniujesz czystość? Czy pyłki roślinne, roztocza, drobiny niewidoczne gołym okiem – są brudem? Czy czyścisz je aż do upadłego? A dla mnie to… (patrz niżej – alkohol).

 

“Się” i “mostek” – to już pewnie zostało poprawione w wersji fantazmatowej. Tutaj zostawię jako pomnik swej pisarskiej kulawości ;).

 

Sen bez snów? Celowy, choć chyba nie mój. Sen, twardy, czarny, w którym nie ma marzeń sennych? Skądś to chyba ściągnąłem.

 

Wątki “przyrodnicze”? W sumie podoczepiałem dla objętości, ale pisałem gdzieś wyżej, że można do każdego z nich jakieś sensy doczepić

można je traktować jako metaforę. (…) coś, co się płytko zakorzenia, łatwo można obalić. Można to odnieść do kościołów przejętych przez Spójnię, a można i do ludzkości, która zamieszkuje dotąd tylko jedną planetę.

 

Mało emocji? No cóż, to nie jest powieść o Jamesie Bondzie ;). Emocje mają się wzbudzić w czytelniku (choć u Ciebie, jak widzę, mi się nie udało).

 

I teraz – Lichodiejew i alkohol.

Jego stereotypowość wynika z dwóch przesłanek: chciałem się trochę pozmagać z pewnymi demonami, stąd bohater alkoholik. Druga – potrzeba mi było państwa, w którym tajne może być wszystko i nade wszystko. Ponieważ Korei Północnej nie znam, wyszła mi Rosja. Stąd wyskoczył Rosjanin– alkoholik. Trochę tak samo wyszło. Ale być może, że wpływ miała na to niedawna lektura Jerofiejewa. Ten to jechał po stereotypach :P.

A moje demony? Pracowałem w takim zakładzie, że każde naczynie, jeśli tylko nie było zaolejone, nadawało się na kieliszek. Stąd – “zakurzony, ale czysty”. Na wódkę w sam raz.

A wódkę wyjmowało się (między innymi) ze skrzypiącej strasznie szafki. Więc skrzypienie ma dla mnie wartość sentymentalną!

 

Zadowolona :D?

To zapraszam do innych opowiadań.

Lubię dyskutować!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ze swych tekstów najbardziej lubię TO, bo jest maksymalnie skondensowane, a trochę treści niesie.

Yy, ale to link do tego właśnie opowiadania…

 

Dziękuję za wszystkie wyjaśnienia.

 

Jego stereotypowość wynika z dwóch przesłanek: chciałem się trochę pozmagać z pewnymi demonami, stąd bohater alkoholik.

Acha, więc to już inna sprawa. A wyszedł z tego stereotyp :)

 

Ponieważ Korei Północnej nie znam, wyszła mi Rosja.

Rozumiem. A kto ją zna? Swoją drogą, Koreą jaram się strasznie, czytam i oglądam mnóstwo materiałów na jej temat, marzy mi się kiedyś napisanie jakiegoś wątku o niej. Już coś tam nawet kiedyś próbowałam, ale jest to “dzieło” do tego stopnia nieopierzone, że póki co nie nadaje się do publikacji ;p

 

Mało emocji? No cóż, to nie jest powieść o Jamesie Bondzie ;). Emocje mają się wzbudzić w czytelniku (choć u Ciebie, jak widzę, mi się nie udało).

No, nie udało się, ale ja bardzo rzadko odczuwam satysfakcję z lektury, co jest w sumie dziwne. Może ze mną jest coś nie tak?

 

Zadowolona :D?

To zapraszam do innych opowiadań.

Z wyjaśnień tak.

Właśnie to zamierzam robić. Wypatruj mojego komentarza pod “NIE NALEŻY SŁUCHAĆ RÓŻ” bo właśnie tam się teraz wybieram.

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Wciągające. Interesujące, realizm i fikcja. Zasłużone piórko. Pouczające komentarze, za które przyznałbym chętnie dodatkowe piórko zbiorowi komentujących. :)

Heloł Państwu :)

Wrócę jeszcze z kolejnymi wpisami, ale na razie przepraszam HollyHell – właściwe “opowiadanie” to “Tygodniowy wypad w plener”.

 

EDIT

@HollyHell

Marudź sobie, marudź ;). Uwielbiam dyskusje pod tekstami!

 

@Misiu

Dziękuję Panu niezmiernie :)

I jak pisałem wyżej – dyskusje to coś, co staruchy lubią najbardziej.

Choć akurat przy tym opku zostałem ostrzelany z ciężkiej artylerii :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Wrócę jeszcze z kolejnymi wpisami, ale na razie przepraszam HollyHell – właściwe “opowiadanie” to “Tygodniowy wypad w plener”.

Dzięki, dodane do kolejki :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Nowa Fantastyka