- Opowiadanie: rosebelle - Skazany na półwieczność

Skazany na półwieczność

Coś troszkę innego, niż rzeczy, które piszę zwykle. Okazało się takim wyzwaniem, że rodziło się długo i w bólach, ale w końcu powstało i teraz ciekawa jestem waszych uwag. Bądźcie litościwi ;)

*crackers – pogardliwe określenie używane przez niewolników w odniesieniu do białych stróżów. Określenie pochodzi od słowa “crack”, onomatopei opisującej dźwięk wydawany przez uderzający bat, jak również czasownika opisującego uderzenie batem “to crack a whip”

Ghede – bóstwa zaświatów w religiach północnoafrykańskich 

Papa Legba – bóg skrzyżowań, jego błogosławieństwo jest potrzebne do odprawienia jakichkolwiek rutuałów, gdyż tylko on może otworzyć przejście pomiędzy światem duchów i bogów, a światem ludzi

Papa Ghede i Baron Samedi – dwa oblicza jednego bóstwa. Papa Ghede to “przełożony” dobrej strony zaświatów, a Baron Samedi – złej

Madam Brigitte – żona Barona Samedi, synkretycznym odpowiednikiem jest Św. Brygida Szwedzka. 

 

W swoim opowiadaniu posiłkowałam się zarówno informacjami, które dostałam od kolegi, wyznającego Ghede, jak i własną wyobraźnią więc jest tu dużo pomieszania z poplątaniem, ale mam nadzieję, że mimo to lektura będzie... Znośna :)

Podziękowania dla Ochy oraz El Lobo Muymalo i Wilka Zimowego za betę – bez was ten tekst pewnie nigdy by się nigdzie nie ukazał i pewnie wyglądałby znacznie gorzej. 

Opowiadanie zostało opublikowane przez magazyn “Biały Kruk” w grudniu ubiegłego roku. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Skazany na półwieczność

Znajdował się poza czasem i przestrzenią. Zamknięty pomiędzy światami sprawował funkcję, której istoty nie sposób określić. Czy był jedynie pionkiem w boskiej grze? Czarny liczył, że wraz z odrzuceniem ludzkiej formy, znikną pytania natury egzystencjalnej, ale jak się okazuje, zadawał je sobie częściej niż miał ochotę. 

Cały stwór był koloru sadzy, nie posiadał oczu, nosa ani nawet uszu. Ze swoimi długimi, cienkimi kończynami przypominał cień. Przerwy w jego pracy nie zdarzały się często, ale ponieważ nie dawały możliwości rzeczywistego odpoczynku, dręczyły chyba bardziej niż obowiązki, które musiał spełniać w swojej niegodziwej roli. Zakręcił się na biurowym krześle. Białe pomieszczenie zawirowało.

Wszystko, co go otaczało było barwy śniegu. Krzesełka ustawione pod prawą ścianą przeznaczono dla petentów, podobnie jak jedno przystawione do biurka urzędnika. Mebel, przy którym Czarny spędzał większość swojego czasu, zaliczał się do tych niewyszukanych, wyposażony jedynie w szufladę i małą szafkę. Wyjątek w monotonnym wystroju stanowiły metalowe drzwi do windy.

Na moment zatrzymał się frontem do nich, powstrzymując chęć naciśnięcia pojedynczego przycisku, ze strzałką wskazującą w dół. Pragnąc skoncentrować się na czymś innym, odwrócił się znów przodem do biurka, wyjął z szuflady srebrny zegarek kieszonkowy. Rozchylił blaszkę i spojrzał na wskazywaną godzinę: piąta pięćdziesiąt dziewięć. Jeszcze tylko minuta – pomyślał. Następnie znów rozejrzał się po pomieszczeniu. Zgodnie ze wskazówkami czasomierza, spędził tutaj zaledwie dwadzieścia dziewięć minut.

W tym czasie jednak wpierw pióro i papier zostały zastąpione przez kolejne modele maszyn do pisania i komputerów, aż w końcu w rogu biurka pojawił się biały laptop. Całość ongiś papierkowej roboty zastępowały te wymyślne urządzenia. Najnowszym dodatkiem była maszyna wydająca petentom bileciki z numerkami.

Nie podobały mu się te zmiany, ale niewiele mógł zrobić. Drewniane niegdyś meble wykonane były teraz z jakiegoś nowego tworzywa, którego nazwy nie znał, ale było śliskie i sprawiało wrażenie sztucznego. Wyłącznie te elementy wystroju pojawiające się nie wiadomo, kiedy i skąd, pozwalały mu uświadomić sobie, że pół godziny, na które został skazany, rozciągnęło się na stulecia. Westchnął ciężko, jednak czas na przygnębiające przemyślenia właśnie dobiegł końca.

Ekran komputera rozbłysnął i wyświetlił wizerunek oraz dokumentację petenta, który miał za chwilę pojawić się w Pomiędzy. Ciało potępieńca przeszyła fala paraliżującego bólu. Zanim pojawi się gość, Czarny musiał przeistoczyć się w uosobienie erotycznej fantazji przybywającego. W tym wypadku postać seksownej księżniczki-wojowniczki. Piekielna magia zajęła się wszystkim. Upadł na posadzkę i wił się konwulsyjnie, gdy z jego nijakiej formy wykształcały się wymagane elementy. Po zakończeniu transformacji ból minął, a on usiadł z powrotem na fotelu jako dziewczyna o nieludzko wąskiej talii i olbrzymich, jędrnych piersiach. Jakie to nieoryginalne – pomyślał z niesmakiem. Strój przypominał raczej ubiór egzotycznej tancerki niż zbroję. Czarny odgarnął kosmyk ciemnych włosów i wbił spojrzenie w środek przeciwległej ściany. Już po chwili pojawiły się w niej drzwi, a do środka wkroczył mizerny, młody mężczyzna.

 

***

 

Blondyn średniego wzrostu wydawał się zagubiony. Nowicjusz – prychnął w myślach Czarny.

– Gdzie… – chłopak zaczął nieśmiało bąkać pytanie, które utwierdziło urzędnika we wcześniej uformowanej opinii.

– W Pomiędzy. Weź numerek – odparł szorstkim kontraltem. Przynajmniej księżniczka-wojowniczka pasowała do odgrywanej roli. Gdyby miał wcielić się znowu w jakąś piskliwą cizię, pewnie puściłby pawia. Trudno było spełniać przypisane mu zadanie, jeśli brzmiał jak idiota.

Chłopaczek, zamiast od razu wykonać polecenie, wlepił niedowierzające spojrzenie w kobietę, która je wydała. Rzeczywistość, tudzież nierzeczywistość, ewidentnie wciąż nie przedarła się przez mury zaprzeczeń, które często powstawały w umysłach gości.

– Głuchy jesteś? Numerek! – Rozgniewany już urzędnik wstał z krzesła i wskazał palcem na maszynę, która stała tuż obok upierdliwego młokosa. Podziałało jak terapia szokowa. Petent wcisnął guzik i otrzymał niedużą karteczkę z niewyraźnie nadrukowanym na niej numerkiem.

– Sześć – odczytał z trudem, po czym rozejrzał się raz jeszcze, przybierając coraz bardziej głupkowaty wyraz twarzy. – Tu nikogo nie ma – zauważył nieśmiało, idąc w kierunku biurka.

– I co? Myślisz, że dostaniesz taryfę ulgową za spostrzegawczość? Siadaj tam – mówiąc to, Czarny wskazał mu krzesła ustawione pod ścianą. – I czekaj, aż cię zawołam.

Potępieniec zerknął na wyświetlaną przez monitor kartę petenta: Michał. 

Michał, wyraźnie wystraszony i zagubiony, zrezygnował z dalszej dyskusji i posłusznie usiadł na wskazanym miejscu. Komputer wyświetlił obok imienia chłopaka czerwoną jedynkę. Zatem rozpoczął się etap pierwszy. Niby najniższy poziom, a jednak z obserwacji Czarnego wynikało, że wszyscy jednakowo źle go znosili. Ludzie zawsze się śpieszą, czas jest dla nich cenny. Bezsensowne czekanie na nieokreślony bliżej moment doprowadzało ich do szaleństwa. Jakby nie wiedzieli, że do tego sprowadza się całe ich życie. Czekanie na Godota.

Przyglądał się chłopakowi z uwagą. Nie trzeba było długo czekać, aż zaczął się wiercić, tupać nogą, stukać palcami o sąsiednie krzesło, a przede wszystkim coraz częściej, ukradkiem zerkać w stronę pięknej, półnagiej kobiety. Przynajmniej na nastoletnie hormony wciąż można było liczyć.

Po upływie czasu, który poza czasem można było określić sekundą lub wiecznością, komputer w końcu zmienił wyświetlaną cyferkę na dwójkę i Czarny-księżniczka podniósł się z siedziska.

– No dobrze… – zaczął ponętnym tonem, aż Michałek zerwał się na równe nogi.

– Już mogę? – zapytał, wyraźnie wykończony czekaniem.

– Aż tak ci się śpieszy, żeby mnie opuścić? – Kobieta uwodzicielsko przejechała dłonią po kształtnym ciele, a jej rozmówca zmienił kolor na buraczany i wbił oczy w posadzkę.

– Nie… Skąd… Ja… Tylko… No… – Nie był w stanie niczego sensownego z siebie wykrztusić. Czarny wykorzystał ten moment słabości i bez zbędnej zwłoki podszedł bliżej. Przysunął się na tyle, że poczuł, jak chłopak dygocze, a potem bezceremonialnie pchnął go na krzesło. Usiadł na nim okrakiem i przejechał ciepłym językiem po szyi. Etap uwodzenia był dla Czarnego najbardziej upokarzający, ale pocieszał się myślą, że nie potrwa zbyt długo. Rzeczywiście, nie trzeba było czekać na erekcję, napierającą na rozporek spodni chłopaka. Seksowna kobieta uśmiechnęła się kusicielsko. Patrząc Michałowi głęboko w oczy, ścisnęła jego jądra z dużą siłą, aż  zajęczał. Oczy wypełniły mu się łzami.

– Nic z tego! – rzekł władczym tonem kat, podnosząc się i patrząc z góry na zgiętego w bólu delikwenta. 

Michał podniósł smutny wzrok na swojego oprawcę. Wiedział, że zasłużył na karę, ale jednak się jej nie spodziewał, a z pewnością nie w takiej formie.

– Przepraszam… – wyjęczał. – Ja już pójdę. – I ruszył w stronę drzwi. Wypadł na zewnątrz, a Czarny, już znudzony, podążył za nim nieśpiesznie. W zasadzie nie lubił zadawać cierpienia. Tak przynajmniej sobie mówił, ale ile w tym było prawdy? Czasami, gdy siedział sam w swoim ciasnym świecie, zadawał sobie to pytanie, jednak nigdy nie odnajdywał jednoznacznej odpowiedzi.

Wyszli na zatłoczony, szkolny korytarz. Michał z błyskiem szaleństwa w oku usiłował pojąć, co się działo, a Czarny mimowolnie zachichotał. Chwilę  zajęło ofierze zorientowanie się w sytuacji. Pomogły w tym śmiechy i wskazywanie palcami czekających na dzwonek uczniów. Michał stał pośród znajomych twarzy belfrów i rówieśników całkiem nagi.

– To twój koszmar? – spytał pogardliwie Czarny, wciąż pod postacią pięknej wojowniczki, krzyżując ręce na piersiach. – Jesteś królem oryginałów, co? – prychnął, ale Michał go nie słuchał.

Gdy minął pierwszy szok, chłopak ruszył pędem w stronę wyjścia ze szkoły, zakrywając głowę rękoma. Odprowadziły go chichoty i szepty, a nawet krzyki nauczycieli. Po ich skonsternowanych minach, można było odgadnąć, że zastanawiali się, czy powinni go wysłać do dyrektora, wpisać naganę, czy wykonać telefon do rodziców. Golas w końcu dopadł do drzwi, niemiłosiernie upokorzony, ale zamiast wydostać się z koszmaru, wkroczył z powrotem do białego pomieszczenia, które zdążył już poznać zbyt dobrze.

Faza czwarta – pomyślał Czarny. Niewidoczny dla wszystkich świadków upokorzenia Michała, spokojnie pospacerował z powrotem do swego biura kołysząc biodrami.

– Czy… To jest sen? – wyjęczał zapłakany, skulony na podłodze licealista. – To musi być sen!

– Co jest snem, a co jawą, tutaj w miejscu pomiędzy jednym i drugim? Jeśli pytasz, czy naprawdę wykonałeś sprint korytarzem na golasa? Tak. Naprawdę. Naprawdę widziała cię Magda z pierwszej C. Jednak… To się skończy, bo choć nie śpisz, to nie umarłeś, za co właściwie powinieneś być wdzięczny.

– Wolałbym umrzeć! Wolałbym przestać istnieć! 

Czarny zmarszczył czoło, bo te słowa drażniły go zawsze, jak zsuwająca się w bucie skarpetka.

– Doprawdy? Nie ma opcji “nie istnieć”. Jest tylko opcja istnieć zawsze, bez celu… – Znów poczuł pokusę zawołania windy. Pokazałby szczylowi, co oznacza wieczność i potępienie, ale… Tego jednego nie mógł zrobić. – No już, uspokój się, twoja kolej, ustalimy z czym przyszedłeś i wrócisz do domu – powiedział łagodniejszym tonem. Michał podniósł oszpeconą płaczem twarz.

– N… Naprawdę? Będę mógł wrócić do domu?

– Tak. – Czarny usiadł za biurkiem i uśmiechnął się przyjacielsko. Nieco pocieszony chłopaczek, powstał z klęczek i podszedł do kobiety. Zanim jednak zdążył usiąść na krześle, piekielny urzędnik wyrzekł słowa, które sprawiły, że chłopak pobladł i przybrał kolor otaczających go ścian.

– Poproszę twój numerek. – Uśmiech wyeksponował śliczne zęby dziewyczyny, a Michał uświadomił sobie, że nie ma przy sobie karteczki. Przepadła, wyparowała wraz z ubiorem.

– N… Nie… Nie mam go! Nie mam! Ale miałem sześć! Numer sześć, błagam! – padł na kolana, ale urzędnik pozostał nieugięty.

– Bez numerka nie pomogę. Proszę wziąć numerek.

– Proszę, tylko nie to, ja chcę do domu! – To mówiąc, desperat rzucił się do drzwi, ale te zniknęły, tak jak wcześniej się pojawiły, więc zaczął bezmyślnie walić pięściami w ścianę. Wreszcie poddał się i wziął numerek: sześć.

Cykl powtórzył się kilka razy, z każdą sekwencją bardziej zagłębiając się w psychikę nastolatka. Wreszcie kara dobiegła końca i roztrzęsiony chłopak podał urzędnikowi zakrwawiony papierek. Pokaleczył się, próbując wyskrobać  drogę do wolności w miejscu, gdzie zniknęły drzwi.

– No dobrze. Widzę, że zostałeś do mnie wysłany po przywołaniu demona. Ponoć byłeś niezadowolony. W czym problem?

– Już w niczym. Proszę. Chcę do domu.

– W czym problem? – powtórzył z irytacją w pięknym głosie Czarny.

– No bo… No bo to chochlik wyszedł jakiś mizerny. Znalazłem rytuał na blackmagic.com i… Nawet nie spodziewałem się, że cokolwiek z tego wyjdzie. Taki tam, głupi akt desperacji. A jak już zaczęły strzelać iskry, świece pogasły i wypełzło takie… Małe mizerne… Nic. To mi mnie przypominało. Takie nic, tylko z piekła, a ja tak bardzo chciałem prawdziwego demona, który by wszystkim pokazał, że ze mną nie można zadzierać. Szydzą ze mnie wszyscy, podtapiają w kiblu na przerwach… A rodzice wolą siostrę i ja to dobrze wiem, chociaż udają, że niby wszystko w porządku, ale odkąd urodziło im się własne dziecko, mnie mają w dupie. Chciałem wszystkim pokazać. Zamknąłem chochlika w klatce po kocie i chciałem uciec, ale zamiast na zewnątrz, wszedłem tutaj. – Głos mu się trząsł, słowa co jakiś czas przerywała erupcja gorzkiego płaczu. Głupi smarkacz, zadarł z siłami, których nie rozumiał, a teraz… Ech, szkoda dzieciaka.

– Przyjęłam. Niestety, nie pojmujesz elementarnych zasad magii. Po pierwsze, w ofierze złożyłeś kota swojej siostry, do którego zwracałeś się per “popieprzony zesrus” więc raczej nie miałeś z nim emocjonalnej więzi. Ghede w ofierze przyjmą jedynie coś bardzo cennego. W dodatku niemożliwym jest przywołanie istoty o mocy większej, niż moc duchowa przyzywającego. Właściwie powiodło ci się tylko dlatego, że Papa Legba lubi koty w sosie własnym.

– Ale dlaczego znalazłem się tutaj?! Powiedziałaś, że żyję, ale przecież jestem w piekle, to znaczy, że umarłem!

– Jesteś w Pomiędzy – poprawił go urzędnik. – Zostałeś tutaj wysłany, bo Ghede mieli takie widzimisię. Powinieneś być wdzięczny, najwyraźniej uznali, że zasługujesz na szansę, by się oczyścić.

– Już dobrze! Będę grzeczny! Obiecuję! Tylko wypuść mnie już.

– To, jak postąpisz dalej, nie bardzo mnie obchodzi, ale chochlika klatka nie utrzyma. Chowaniec jest do ciebie przywiązany, jest uformowany z energii twoich najskrytszych pragnień, odszuka cię… Nie martw się, to już nie potrwa zbyt długo. Myśl o tym, co naprawdę cię uszczęśliwi. Staraj się nie myśleć o śmierci, bo… – Chciał jeszcze coś dodać, ale drzwi pojawiły się ponownie, a gdy się otworzyły, potężne ssanie zabrało chłopca z powrotem do świata ludzi. Czarny westchnął, a postać księżniczki rozpłynęła się, pozostawiając go w zwykłej, cienistej formie. Na szczęście transformacja wtórna nie była tak bolesna jak pierwotna.

Niczym na zawołanie, ekran komputera wyświetlił wiadomości. Zdążył już do tego przywyknąć. Zgrabna reporterka z poważną miną relacjonowała historię „Z ostatniej chwili”:

Nastoletni Michał Sielski ofiarą tragicznego pożaru, który strawił jego rodzinny dom. Strażacy nie ustalili jeszcze przyczyny tragedii, ale podejrzewają podpalenie. Sąsiedzi mówią, że nie widzieli nikogo podejrzanego, jedynie cień jakiegoś kilkuletniego dziecka. Rodzina chłopca przeżyła szok, gdy po powrocie z poszukiwań zaginionego wcześniej kota małej Matyldy – młodszej siostry ofiary – zastali dom w płomieniach. Policja usiłuje ustalić, czy jakiś kilkulatek może być odpowiedzialny za ten dramatyczny wypadek.

Ekran zgasł, a Czarny zasępił się. Wykonał obrót na krześle i spojrzał na windę, która samoistnie ruszyła. Życzenie Michała zostało spełnione. Ghede zawsze się wywiązywali, w przeciwieństwie do bóstw milczących. Szkoda tylko, że byli tacy sadystyczni. Choć właściwie ucięcie wieczności i ograniczenie cierpienia skazańca tylko do jej ułamka, można było uznać za łaskę. 

Czarny łypnął na swój zegarek, ale wskazówki stały w miejscu. Więc to jeszcze nie koniec – pomyślał ze zgrozą. A zaczęło się tak dawno temu…

 

***

 

Było już późne popołudnie, gdy pozwolono im zakończyć pracę i wrócić do chatek. Sambene wszedł do wnętrza lichej, drewnianej konstrukcji, zlany potem, wykończony całodniową harówką i nieznośnym upałem. Sierpniowe słońce w stanie Luizjana nie znało litości. Dodatkowo potworna wilgoć i komary utrudniały życie nawet białym mieszkańcom plantacji, którzy wychodzili z domu tylko, jeśli musieli. Muskularny niewolnik zabił owada, który przysiadł mu na ramieniu. Mężczyzna wytarł się szmatą i uśmiechnął do żony, kołyszącej na ramionach niemowlę. Wyraz jej twarzy był nieobecny. Dziecko płakało, ale ona nie przystawiła go do piersi, by mogło się najeść.

– Kochanie… – zaczął Sambene, podchodząc ostrożnie do swojej małżonki. – Kochanie, czy ona nie jest głodna? – Żona spojrzała na niego tak, jakby jego głos przywołał ją z odległych krain.

– Nie wiem. Nie chce jeść. Cały czas płacze. Nie mogę już jej znieść. Weź ją. – Wcisnęła mu w ramiona kilkudniowe dzieciątko i usiadła na pryczy.

Mężczyzna utulił maleństwo i zaczął nim kołysać. Patrzył na jego jasną, brązową skórę. W niczym nie przypominało swym kolorem hebanowej czerni, dziedzictwa przodków Sambene i Ayo, ale było niewinne.

Niewolnik nie potrafił znienawidzić tej nieszczęsnej, zapłakanej istotki, nawet jeśli była owocem regularnych gwałtów, dokonywanych na Ayo przez ich właściciela. Monstre (jak go po cichu przezywali) najpierw promował kobietę do służby domowej, a wkrótce zaszła w ciążę. Mąż i żona błagali Ghede, żeby dziecko przyszło na świat czarne jak wulkaniczna skała, ale ich modlitwy nie zostały wysłuchane. Ayo nadal była w połogu, jednak obawiali się, że gdy tylko dojdzie do siebie, Monstre znów zacznie ją wykorzystywać. Nie interesował się dzieckiem, dla niego było kolejną własnością – niewolnikiem, którego będzie wyzyskiwał aż do śmierci. Młoda, piękna kobieta, której imię oznaczało “pełna radości”, przygasła i coraz częściej traciła kontakt z rzeczywistością. Wieczorami Sambene słyszał jak szepcze modlitwy, ale robiła to tak cicho, że nie był pewien do kogo się zwraca i o co prosi.

– Ayo… – zaczął nieśmiało, gdy wciąż bezimienne maleństwo wreszcie przestało krzyczeć. – Porozmawiaj ze mną. Wiem, że ci ciężko, ale…

Nie pozwoliła mu skończyć.

– Co ty możesz wiedzieć, Sambene?! – warknęła, jednak na tyle cicho, że dziewczynka się nie zbudziła. – Wiesz jak to jest, gdy Monstre zakrada się do ciebie w nocy, gdy wchodzi w ciebie, zasłaniając ci usta, a ty możesz tylko leżeć, drżeć, płakać i czekać na koniec? Wzywać imiona wszystkich Ghede, którzy milczą, a może nawet patrzą na ciebie drwiąco? Z nich wszystkich tylko jeden zna litość!

– Nie wiem jak to jest, Ayo, ale wiem jak to jest być mężem żony, której co noc dzieje się krzywda i być kompletnie wobec tego bezsilnym. Moim obowiązkiem jest cię chronić, ale nic nie mogę! Zabiją nas, jeśli się sprzeciwimy. Musimy… Zaraz. O kim mówisz? Kto ma litość? – Przyjrzał się badawczo swojej kobiecie, która spuściła wzrok i przygryzła wargę.

– Nie zrozumiesz – stwierdziła. Oparła się o ścianę i unikała spojrzenia męża, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.

– Jeśli mi nie wyjaśnisz, z pewnością. Z kim rozmawiałaś? Kto do ciebie przyszedł? – Niepokój wyrywał się z piersi Sambene wraz z kołataniem serca. Bał się, że dudnienie dobywające się z jego wnętrza, dotrze do uszu wreszcie uśpionej dziewczynki i zbudzi ją.

– Baron Samedi… – wypowiedziała imię bardzo cicho, jakby lękała się, że Ghede zjawi się nagle i zdradzi wszystkie powierzone mu tajemnice.

Sambene zamarł i długo trwali oboje w ciszy.

– Czego zażądał? – zapytał w końcu, choć nie był pewny, czy chciał się dowiedzieć.

Ayo nie odpowiedziała. Spojrzała jedynie na trzymane przez męża maleństwo.

 

***

 

Po zmroku Sambene, upewniwszy się, że Ayo i dziecko śpią, wymknął się z chatki. Serce waliło mu jak młotem. Gdyby któryś ze stróżów zobaczył teraz niewolnika, z pewnością zostałby uznany za zbiega.

Do jego uszu doszły śmiechy i donośne pijane głosy. Grupa crackers pełniąca nocną wartę grała w karty, popijając bimber. Skulił się i skradał jak kot, unikając okręgu światła rzucanego przez lampę naftową, którą pokerzyści ustawili na niewielkim stoliczku pomiędzy sobą. Dziękował bogom za kolor swojej skóry, który pozwolił mu stać się niemalże niewidocznym w gęstym mroku.

Gdy oddalił się na tyle, że awanturnicze okrzyki przegranego przycichły, puścił się biegiem w stronę roztaczającego się nieopodal granic plantacji bagna. Wpadł pomiędzy nisko pochylone wierzby. Kołysane wiatrem witki zamiatały podmokłą glebę. Z komarami było tutaj jeszcze gorzej niż na polach bawełnianych, ale nie krwiopijcami się teraz przejmował. Padł na kolana i palcem narysował w błocie dwa symbole: wpierw Papy Legby, później Barona Samedi.

– Papo Legbo – wyszeptał. – Nie mam dla ciebie słodkości, ani rumu, które tak lubisz. Nie posiadam nic, co mogłoby skłonić cię do przybycia w to nieprzyjemne miejsce. Jeśli jednak mnie słyszysz: błagam, otwórz portal do zaświatów i niech Baron Samedi stanie przede mną, niech wysłucha mojej propozycji, jeśli mu to miłe. Błagam was ja, bezwartościowy, zdesperowany, ale usłużny Sambene. – Po tych słowach uniósł głowę i ugryzł czubek kciuka, aż skóra na opuszku pękła. Wycisnął kilka kropli krwi na oba symbole. – To moja jedyna ofiara. Błagam… Błagam przyjmijcie ją. – Głos mu drżał niczym uderzona struna.

Gdy po upływie dłuższej chwili wciąż nic się nie działo, zaczął szlochać. Krople łez rosłego Afrykańczyka spadały na podmokłą ziemię, natychmiast w nią wsiąkając. Wtedy spomiędzy drzew wyłoniła się smukła, wysoka postać w eleganckim fraku i cylindrze. Spacerowym krokiem posuwała się do przodu, w prawej ręce trzymając długą laskę.

– Już dobrze, jestem – powiedział dudniącym basem jegomość.

Sambene zadygotał. Nie ośmielił się podnieść wzroku na przybysza. Widział tylko, jak czubki jego wypolerowanych butów zbliżają się, nie pozostawiając na błocie odcisków.

– Cóż jest tak ważnego, że ronisz krew i łzy? – Baron Samedi końcem laski zadarł brodę Sambene i zmusił niewolnika do podniesienia spojrzenia.

Wizerunek najwyższego Ghede strwożyłby niejednego śmiałka. Jego oblicze stanowiło połączenie cech ludzkiej twarzy i nagiej czaszki. Przez cienką jak papier, czarną skórę przebijała biel kości, a źrenice płonęły karmazynem. Nie sposób było rozpoznać, kiedy boski władca uśmiechał się, a kiedy srożył. Oczy zaś były czeluścią i otchłanią, która spoglądała w głąb człowieka, wydobywając na powierzchnię wszystkie sekrety.

– P… Panie… – wyjąkał nieśmiało Sambene.

– Och, nudzisz mnie, śmiertelniku! – westchnął baron i wsparł się na lasce. – Wezwałeś Papę Legbę i mnie. Przybyłem, więc mów czego chcesz. Lepiej też, by twoja propozycja była warta zachodu.

– T… Tak. – Niewolnik całą siłą woli stłumił lęk i przełknął ściskającą gardło kulę strachu, pozwalając by zaległa ciężko w żołądku. – Chodzi o moją żonę, Ayo. Podobno… Ona również złożyła tobie, o najwyższy z wysokich, propozycję kontraktu.

– Ach tak. Na życie tego białego prostaka. Owszem. Jego życie, w zamian za życie dziewczynki. Dałem już twojej kobiecie słowo, a ja nigdy nie wycofuję się z umowy. Czego więc chcesz?

– Mój panie, chcę zmienić ten kontrakt. Błagam, weź mnie. Weź mnie zamiast dziewczynki.

Baron Samedi zamyślił się chwilę, a może po prostu udawał. Odparł jednak:

– Nie mogę. – Wzruszył nonszalancko ramionami. – To znaczy, mogę co zechcę, ale nie chcę. Obiecałem już dziewczynkę Maman Brigitte. Ona lubi dzieci. Będzie jej z nami dobrze. Lepiej niż tutaj w każdym razie. – Machnął dłonią w geście pełnym niesmaku i odrazy. Zwrócił spojrzenie na skulonego u swoich stóp mężczyznę. – Mam jednak dla ciebie inną propozycję.

Sambene, który usłyszawszy odmowę skrył twarz w dłoniach i gotów był utonąć w odmętach rozpaczy, podniósł na bóstwo oczy pełne nadziei.

– T… Tak? – spytał piskliwie, jak gdyby strach i smutek zmieniły go w mysz.

– Kochasz żonę – stwierdził Baron. – Wiedz, że pakt który zawarła skazuje ją na potępienie. Dokonywanie morderstwa za moim pośrednictwem nie jest może karalne z karmicznego punktu widzenia… – Przerwał gdy spostrzegł zagubienie w oczach słuchacza. – Nieważne. Po śmierci trafi do piekła. Do ciemnej strony zaświatów, mojej domeny. Jeśli chcesz, by przyjął ją Papa Ghede… – Zawiesił głos dla dramatycznego efektu. – Oddaj mi swoją duszę, a jej zostanie oczyszczona. – Cynobrowe źrenice błysnęły. – Zgoda?

Sambene ucisnął dłońmi skronie. Wszystkie te informacje wlewały się do jego głowy zbyt wartkim strumieniem, by zdołał wszystko pojąć. Chciał uciec, zapomnieć o tym spotkaniu i wrócić do niewolniczego życia, które nagle zdało mu się wcale niezłe.

– Myślisz o ucieczce? – prychnął Baron Samedi. – Twoja żona ma wyjątkowego pecha. Nie ma gorszej rzeczy od tchórzliwego męża. Może winisz ją za to, co zrobiła, ale skoro nie miałeś odwagi jej bronić…

– Zgoda. – Przerwał przemowę nagle ośmielony Afrykańczyk.

– Doskonale! Zatem wszystko ustalone. – Najstarszy Ghede wyciągnął dłoń do swej ofiary. Uścisk przypieczętował umowę. – Papa Legba przyjdzie po ciebie i wyjaśni ci twoje nowe powołanie. Do zobaczenia.

Zjawa rozpłynęła się we mgle, pozostawiając Sambene samotnego pośród cichych, płaczących wierzb i bzyczących chmar komarów. Księżyc wysunął się zza kotary chmur, nadając  swym blaskiem błękitny odcień plecom skulonego nieszczęśnika.

 

***

 

Musiał zasnąć, nie wiedząc nawet kiedy, bo obudził go kopniak w brzuch. Ze świstem wykrztusił powietrze i zwinął się w kłębek. Zaraz jednak silne ramiona szarpnęły nim i skrępowano mu ręce. Crackers. Znaleźli go.

Nie stawiał oporu, gdy zaczęli go wlec z powrotem w stronę plantacji. Zarzucona na szyję lina podduszała go, więc wspierał się na nogach, próbując złapać powietrze. Związane za plecami ręce nie mogły stanowić ratunku. Droga, którą nocą pokonał w kilka minut, dłużyła się teraz w nieskończoność. W końcu jednak dotarli przed biały dworek. Niewolnika przywiązano do drewnianego słupa, nie omieszkując jeszcze wymierzyć w jego twarz ciosu pięścią. Dla zasady.

Monstre – szczupły, elegancki mężczyzna koło czterdziestki w białej, luźnej koszuli z bajronowsko postawionym, wygniecionym kołnierzykiem siedział w wygodnym fotelu na werandzie i od niechcenia studiował jakiś papier. Na siedzisku obok spoczywała żona plantatora wyprostowana jak struna w eleganckiej białej kreacji z miną sugerującą, że zdecydowanie wolałaby teraz odpoczywać w chłodnym wnętrzu rezydencji. Co rusz ponaglała wachlującą ją niewolnicę.

– Najdroższy. Racz proszę uporać się z tym jak najszybciej – wysapała porcelanowa dama z niemałym trudem. Mężczyzna leniwie uniósł spojrzenie znad pisma i przeniósł wzrok na skrępowanego niewolnika.

Foreman – zaczął znużonym głosem. – Czy twoim zadaniem nie jest pilnować, by bydło pozostawało w swoich zagrodach? Za to, chyba, tobie płacę.

Niewysoki, acz barczysty chłop, zdjął z głowy słomkowy kapelusz i skinął głową.

– Tak jest panie, ale… W nocy ich nie widać. Patrolujemy teren… Regularnie, jednak… Ten nieomal się wymsknął. Na szczęście tępy czarnuch postanowił się zdrzemnąć. – Po ostatnich słowach tej, z wysiłkiem ułożonej tyrady, zarechotał. Pracodawca nie był jednak rozbawiony.

– Cóż z tego, że go znaleźliście?! – wrzasnął niespodziewanie, aż jego małżonka podskoczyła w fotelu. – Zdajesz sobie sprawę, ile taki niewolnik kosztuje? Młody i zdrowy?! A teraz, przez Twoją niekompetencję, muszę go ukarać, żeby innym nie przyszło do głowy uciekać! – Zerwał się z fotela i rzucił papiery gorejąc furią. Chwycił palcat, który leżał obok niego i zbliżył się. Sambene odruchowo zacisnął powieki, spodziewając się ciosu, ale bacik świsnął i wylądował na twarzy foremana. Uderzenie powaliło mężczyznę, a ten splunął krwią i otarł policzek wierzchem dłoni. – Zajmij się tym, bez fuszerki. Niech się smaży na słońcu aż pozostali skończą pracę. Żadnej wody i jedzenia. Potem zbierz wszystkich czarnuchów przy dębie i niech sobie przypomną, co ich czeka, jeśli spróbują uciekać. Czy wyrażam się jasno?

– Tak, panie – odparł nie bez wysiłku podwładny.

– Jeśli to się powtórzy, foreman, wyrzucę cię na bruk razem z żoną i czwórką twoich bachorów. Dopilnuję też, byś nigdzie nie znalazł zatrudnienia. Rozumiesz?

Skarcony mężczyzna skinął głową. Monstre uspokoił się nieco, splunął w twarz Sambene i wrócił do domu trzaskając drzwiami. Zmieszana małżonka podążyła za nim.

Dzień był długi i upalny. Gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, związany pośrodku pustego placu niewolnik z ledwością zachowywał przytomność. Wreszcie poczuł jak go rozwiązują i ciągną w stronę dużego drzewa. Jego bracia i siostry zebrali się wokół, zagonieni przez uzbrojonych w baty i kije stróżów. Ostatkami świadomości szukał wśród tłumu twarzy Ayo, ale nie udało mu się wypatrzeć ukochanej. Foreman wystąpił naprzód z liną i zaczął coś wykrzykiwać w stronę przerażonych niewolników. Dwaj biali utrzymujący Sambene w pionie pchnęli go w stronę kata, który zarzucił pętlę na jego szyję. Lina zatrzeszczała pod napięciem i ciężarem. Łkania i westchnienia utonęły w nagłej ciszy. Cały świat przewrócił się jakby i zawirował, szczegóły zaczęły się zamazywać, aż w końcu pozostały jedynie kolorowe plamy.

Wisząc bezwładnie Sambene obserwował teatr cieni i konturów. Spektakl, z którego został nagle wyrwany. Świat wyglądał teraz tak, jak gdyby ktoś zalał wodą olejny malunek.

– Z tej perspektywy to nic takiego, nie uważasz? – Głos dochodził z góry, ale wciąż skrępowany mężczyzna nie mógł zadrzeć głowy, by poszukać jego źródła. – Ach, no tak, wciąż jesteś po części tam, poczekaj. – Postać zeskoczyła z gałęzi, na której do tej pory była przycupnięta i wylądowała na ziemi z kocią gracją. Papa Legba uśmiechnął się. Przypominał starca o ciemnych, burgundowych źrenicach i był jedynym wyrazistym rysem w nowym surrealistycznym świecie. Miał na sobie wyłącznie przykrótkie spodnie w czerwono-czarne paski oraz kapelusz ozdobiony barwnymi piórami i kocią czaszką. – Chodź no tutaj. – Schylił się i szarpnął, odrywając duszę zmarłego od ciała.

Wyswobodzony mężczyzna przyjrzał się swoim dłoniom. Przypominały cień, gdyby cień mógł tak zgęstnieć, by stać się formą, a nie jedynie grą światła.

– I co teraz? – zapytał zmarły.

– Idziesz ze mną – odparł Papa Legba wzruszając ramionami. Sięgnął po pęk kluczy rozmaitych rozmiarów i kształtów. Niektóre były ogromne i ciężkie, inne znów małe i niepozorne. – Przy okazji. Od teraz nazywasz się Czarny.

– Jak? – obruszył się były niewolnik. Dość nasłuchał się wyzwisk na tle swojego koloru skóry.

– Ot, takie poczucie humoru z zaświatów. Przyzwyczaisz się. Tak jak mówię, z naszej perspektywy większość waszych spraw jest po prostu… Śmieszna. Sam zrozumiesz. – Legba wciąż przeglądał klucze. Naraz panujący spokój przerwał przeraźliwy lament kobiecy, który zdawał się wypełniać cały obraz i wprawiać w drganie wszystko wkoło, w tym samego Czarnego.

– Co to?

– Baron Samedi właśnie wypełnił swój kontrakt z Ayo. To co słyszysz to echo rozpaczy, której doświadcza obecnie małżonka twojego poprzedniego właściciela. Chodźmy już.

Papa Legba odnalazł w końcu niewielki klucz wykonany z kości. Był tak charakterystyczny, z wieloma skomplikowanymi załamaniami i zagięciami na całej długości, że Czarny podejrzewał, iż bóg tylko zgrywał się, udając poszukiwania. Uśmiech, który posłał mu patron skrzyżowań i bram, potwierdził to przypuszczenie.

– Tu nie ma żadnych drzwi – zauważył Czarny, ale grymas bóstwa tylko się poszerzył.

– Z tym kluczem wszystko jest drzwiami – oświadczył bożek i gdy wyciągnął kostur przed siebie, Czarnego oślepiło jaskrawe światło sączące się z krawędzi niewidzialnego portalu. Gdy znów otworzył oczy, znajdował się w śnieżnobiałym pomieszczeniu. Po przeciwległej stronie, za biurkiem, znajdowała się jeszcze osobna mała przestrzeń, która o tyleż zafascynowała niewolnika, że nie potrafił ustalić, do czego mogła służyć. Może do wypróżniania? Niewielki kącik za toporną kratą niepokojąco żółciło światło naftowej lampy. – Witaj w Pomiędzy. – Papa Legba gestem obu rąk wskazał na całość niewielkiego pokoju.

– Pomiędzy?

– Tak. Miejsce pomiędzy dwoma polarnymi biegunami zaświatów. Tutaj trafiają ludzie jeszcze nie ocenieni, których trzeba… Popchnąć. W takim, czy innym kierunku. Będziesz zajmował się jednostkami, które ci przekażemy. Nigdy nie kwestionuj naszych wyroków, nie próbuj oceniać ludzi, których tu spotkasz i nie podejmuj samodzielnych decyzji. Wszystko, co będzie ci potrzebne do wykonania pracy znajdzie się w dokumentacji interesanta. Dowiesz się tam w jakiej postaci go przyjąć, jakie wyegzekwować tortury…

– W jakiej postaci? Tortury? – Spodziewał się czegoś zupełnie innego: ciemnego miejsca, w którym będzie odczuwał nieskończony smutek. Czuł się natomiast całkiem normalnie, nie licząc zawrotu głowy, o który przyprawił go monolog Ghede.

– Jesteś teraz zmiennokształtnym. Ani człowiekiem, ani bogiem, ani potępioną, ani zbawioną duszą. Jeśli zaś chodzi o tortury… Żeby ktoś zrozumiał, jaką ścieżką chce podążyć, trzeba go skrzywdzić. To nawet zabawne, zwłaszcza, że większości z nich nie pozostaje dużo czasu. Trafiają tutaj tuż przed śmiercią, choć rzadko o tym wiedzą. Czasami dajemy im szansę jej uniknąć, dając wskazówki, czego nie robić, ale wiesz jacy są ludzie. Powiesz im, by nie myśleli o różowych słoniach i właśnie o nich zaczynają myśleć. Zawsze wydaje im się, że próbujemy ich oszukać. Rozumiesz, co masz robić? – Czarny skinął w odpowiedzi. – I najważniejsze. Nigdy, przenigdy nie wołaj windy. – Papa Legba wskazał na mały pokoik. Czarny nadal nie wiedział jednak, do czego mógł służyć. – I nie wpuszczaj do niej nikogo. To portal do niebios, czy piekieł, ale zarządzanie duszami jest wyłącznie naszym obowiązkiem. Masz. – Ghede wręczył Czarnemu srebrny zegarek kieszonkowy. Zmarły chwycił przedmiot i otworzył klapkę.

–To zegarek, jest godzina piąta trzydzieści. Gdy pokaże szóstą, wypełnisz swój kontrakt i będziesz wolny. Ostatnia rzecz. – Legba dotknął trzema środkowymi palcami czoła Czarnego. – Teraz umiesz też czytać i pisać we wszystkich językach. Do zobaczenia.

Po tych słowach, Papa Legba udał się do windy. Zasunął za sobą kratę i uśmiechnął się raz jeszcze, by za moment rozpłynąć się w obłoku dymu, choć grymas wisiał w powietrzu jeszcze przez jakiś czas, niczym zbliżający się do nowiu księżyc. Czarny pozostał sam, z węzłem gordyjskim pytań w głowie. Do dziś nie udało mu się go rozciąć mieczem jednoznacznej odpowiedzi.

 

***

 

Z potoku wspomnień wyrwał go sygnał komputera. Kolejna dusza, którą trzeba będzie naprowadzić na właściwy tor. Naraz jednak stało się coś dziwnego. Drzwi pojawiły się, zanim Czarny został poddany przemianie, co nie zdarzyło się nigdy wcześniej. Do pomieszczenia weszło… Maksymalnie dwuletnie dziecko. Dziewczynka, co można było rozpoznać po różowym śpioszku i związanych kokardką, cienkich blond włosach.

Rozejrzała się po pomieszczeniu z ciekawością i zaczęła stąpać chwiejnie w stronę biurka. Oszołomiony urzędnik spojrzał na ekran i zaraz wszystko stało się jasne. No, prawie. Poderwał się z krzesła i podszedł do malucha. Chwycił ją i podniósł, niepewny, co powinien zrobić. O dziwo, nie wyrywała się i nie zaczęła płakać, choć patrzyła przecież na potwora. Wielkimi oczami przyglądała się pozbawionej rysów twarzy i, zamiast wpaść w panikę, zachichotała. Ciepły, radosny dźwięk wypełnił pomieszczenie i wnętrze stwora.

Teraz też zaświtała mu nowa myśl. Postanowił ukryć dziecko, ale musiał się pospieszyć. W panice dreptał przez chwilę w miejscu, zastanawiając się gdzie może podziać dziewczynkę. Szafka! Przypomniał sobie o wnęce w biurku i błyskawicznie ruszył do celu. Mała istotka zmieściła się, ale nie chciała siedzieć spokojnie. Przestała się wiercić dopiero, gdy jej nowy przyjaciel padł na podłogę w konwulsjach. Resztkami sił Czarny zdołał wyciągnąć rękę i zatrzasnąć drzwiczki. Podniósł się, będąc już pod postacią muskularnego mężczyzny. Długimi włosami niemal zamiatał podłogę. Wbił przeszywające spojrzenie jasnych źrenic w drzwi i czekał w napięciu, którego od dawna nie odczuwał. Gdyby miał serce, nie wątpił, że waliłoby mu o piersi jak oszalałe.

Do pomieszczenia wkroczyła kobieta w cienkiej jedwabnej koszuli nocnej, wyraźnie poplamionej krwią. Wzrok przybyłej był obłąkańczy, a rozczochrane włosy sterczały na wszystkie strony. Rozglądała się niepewnie po nowym pomieszczeniu, drżąc na całym ciele. Z wieloma przypadkami miał dawny niewolnik do czynienia na swej służbie u bogów, ale tym razem tak go pochłonęła dziwność zdarzeń i tak poruszyły wyczytane z monitora informacje, że nie potrafił drgnąć ani przemówić. Patrzył więc tylko, jak na wpół przytomna kobieta sunie błędnym wzrokiem po ścianach, mamrocząc:

– Kruk nawet ochrypł… Nie! – Spojrzała nagle na urzędnika. – Nie to! By nóż nie dojrzał rany, którą zada, by przez zasłonę nie przejrzało niebo… Gdzie ona? – Czarny wzdrygnął się i chrząknął. Nie widział cienia pożądania w oczach kobiety. Magia Ghede nie działała tak, jak powinna. Czy to był jakiś test? Jakaś próba, której został poddany tuż przed końcem swej kary? 

– Proszę wziąć numerek – odparł, gdy wreszcie przypomniał sobie kwestię, którą wypowiadał już tysiące razy.

– Gdzie? – powtórzyła kobieta ignorując polecenie. – Należy mi się moja rola, gdzie? Gdzie jestem? – Jej wzrok wydał się jakby mniej zamglony, gdy artykułowała ostatnie pytanie.

– W Pomiędzy. Numerek. – Wskazał palcem maszynę, ale kobieta nie usłuchała.

– Prawda, że mi się należy? Złożyłam… I moje ręce… – Spuściła wzrok na pokryte szkarłatem dłonie. – Mają twoich farbę. – Zadygotała i przez moment jakby miała zalać się łzami, za chwilę jednak zaśmiała się w szaleńczym zachwycie. – Będę wspaniała! Wszyscy będą o mnie mówić, aż bruk Broadwayu zacznie skandować me imię! Zostanę nową Meryl Streep, prawda? Zapomną o poprzedniej gafie, jakżeby mogło być inaczej? Warto było, nie mam wątpliwości. Powiedziałam mu: bierz, cokolwiek. On powiedział “dziecko”, odparłam: daj mi sztylety. Stałam się nią! Ostateczne poświęcenie, ale warto było. Ale gdzie ona jest? – Czarny tracił powoli cierpliwość. Nawet nie spostrzegł, kiedy zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Walczył z chęcią wysłania tej kobiety w bezpowrotną podróż do jedynego miejsca, na które zasłużyła. 

– Gdzie jest kto? – zapytał.

– Nie przyszedł po nią, zgubiła się… Pamiętam tylko, że wzięłam nóż kuchenny i… Krew. A potem nic. Potem tutaj. Czy już ją zabrał? 

Cierpliwość sługi Ghede była już na wyczerpaniu, gdy z szafki rozległ się dziecięcy płacz. Zamarł i wbił wzrok w kobietę, jednak ona również nie ruszyła się z miejsca. Wsłuchiwała się w znajomy dźwięk, poruszając wargami, jakby próbowała przypomnieć sobie właściwe słowa. 

– Nigdyż te ręce nie będą czyste? – zapytała w końcu.

Rozejrzała się znów po pomieszczeniu i usiadła na krześle. Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać, jednak widok ten nie wzbudził litości w Czarnym. Zamiast tego, przed oczyma stanęła mu Ayo i jej bezimienna córeczka. Czy Ayo też przeszła podobną próbę? Czy może zabiła niewinne dziecko bez zaliczania boskich testów? Czekała z niecierpliwością na śmierć Monstre, gdy on – Sambene – wisiał na drzewie, zaprzedawszy swoją własną duszę… Niewolnik poczuł jak wzbiera w nim gniew pogrzebany przed laty, stłumiony przekonaniem, że to co stracił, poświęcił w imię miłości. Czyżby przyczynił się po prostu do ocalenia samolubnej duszy?

– Zaprowadzę cię do niej, jeśli chcesz – powiedział.

Kobieta drgnęła i uniosła na niego załzawione spojrzenie.

– Naprawdę? – spytała, a on skinął i wskazał dłonią w stronę windy.

Kobieta podniosła się i ruszyła w kierunku, który wyznaczył jej muskularny mężczyzna. On sam też się zbliżył. Nie potrafił powstrzymać drżenia dłoni, miał wrażenie, że głowa zaraz mu pęknie, jak gdyby duchowa forma odczuwała fantomiczne dudnienie serca i pęd krwi do skroni. Kierowany wyłącznie chęcią wyrównania jakiegoś rachunku, którego jeszcze nie potrafił ułożyć w głowie, wcisnął przycisk, budząc maszynę.

Drzwi otworzyły się powoli i ze zgrzytem. Ze szpary wylał się gęsty, czarny dym, który błyskawicznie wypełnił całe pomieszczenie. Urzędnik zaświatów instynktownie zacisnął powieki.

Gęsta mgła wpychała się we wszystkie szczeliny częściowo ludzkiej formy sługi Ghede. Nie mógł wydać okrzyku i nie słyszał też kobiety, ale zaraz przypomniał sobie o ukrytym w biurku dziecku. Chciał doczołgać się do małej, ale nie widząc niczego, nie mógł mieć pojęcia, czy w ogóle przemieszcza się we właściwym kierunku. Gdy znalazł się na granicy świadomości, wszystko nagle wróciło do normy. Chaos, panika i ból zniknęły, tak samo jak się pojawiły – niespodziewanie.

Coś jednak się zmieniło. Zniknęła nie tylko pokryta krwią, obłąkana kobieta. Przepadły też wszystkie meble. Umarły znalazł się samotnie w pustej, białej przestrzeni. Przed sobą spostrzegł tylko srebrny kieszonkowy zegarek. Sięgnął po niego i odczytał godzinę. Wskazówka drgnęła i wybiła szóstą. W tej samej chwili pojawiły się przed nim drzwi. Drewniany portal pośrodku nicości. Cały rozdygotany podniósł się z podłogi, zaciskając długie, szponiaste palce na prezencie od Papy Legby. Nacisnął klamkę i wkroczył do pomieszczenia, które znał aż za dobrze. Tyle tylko, że nie on siedział tym razem za biurkiem.

Z przeciwległego końca uśmiechała się do niego Ayo, piękna jak w dniu, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy.

– Proszę wziąć numerek. – Uśmiechnęła się, pokazując szereg perłowych zębów.

Koniec

Komentarze

Bardzo mi się spodobał ten model zarządzania duszami. Zwłaszcza że opisany interesująco i plastycznie. Akcja poprowadzona zgrabnie, chwilami wręcz brawurowo, więc czyta się gładko, rzekłbym, że miejscami bez tchu. Ode mnie klik zasłużony.

Jeśli dobrze zrozumiałem, “opowieść oparta jest na faktach” – to znaczy na rzeczywiście występujących wierzeniach. Można w nich odnaleźć wspólne cechy choćby z tymi głównymi religiami w naszej strefie kulturowej. Czytałem kiedyś dzieło Fenomenologia religii Gerardusa van der Leeuw'a, książkę niezwykle frapującą przede wszystkim dlatego, że pokazuje korelację zjawisk i pojęć w najróżniejszych religiach świata. Van der Leeuw zadał sobie trud zestawienia religii właśnie w optyce zjawiskowej, kategoryzując podobieństwa i pokazując niezbicie, jak wiele jest cech wspólnych łączących religie funkcjonujące w nawet całkiem niezależnych od siebie kulturach. Są to motywy Ojca, Matki, Syna Bożego, Wcielenia, Odkupienia, Sacrum, etc. Szczególnie zapamiętałem motyw Ojca, widoczny w wielu religiach, które rozwijały się niezależnie od siebie, często do tego stopnia, że można wykluczyć tezę o dyfundowaniu kultur. Czasem przybiera on inne formy, np. w starożytnym Babilonie wuja (sic!), w prastarym Egipcie byka, a na Wyspach Triobriandzkich zaciera się różnica między ojcem i synem. Oczywiście, motyw Ojca najwyraźniej widoczny jest w wierze Izraela, choć tu właśnie pojęcie to zupełnie nie ma związku z płcią. Zatem mnogość religii wcale nie musi być argumentem za ateizmem, jakby to chcieli widzieć choćby marksiści, którzy twierdzili, że religie to bajeczka. Niby oczywiste: bo jeśli ich tak wiele, to który Bóg jest prawdziwy? Jak widać, nie do końca oczywiste, skoro pewne religijne motywy, choć w sposób zjawiskowo odmienny, powtarzają się w antropogenezie jak muzyczne frazy w fugach Bacha. Można to uważać, za rezultat Objawienia, które jest immamentne w noosferze. Objawienie to, w zderzeniu z ludzką, a więc ułomną świadomością owocuje zróżnicowanymi formami kultur religijnych w antropogenezie. Zróżnicowanymi, lecz wykazującymi powtarzalność w wielu cechach.

 

I jeszcze kilka drobnych uwag formalnych:

wpierw pióro i papier zastąpiły kolejne modele

Myląca składnia, lepiej „zostały zastąpione przez”

niewiadomo, kiedy i skąd

nie wiadomo

– Sześć – oznajmił

skoro był niewyraźny to może „odczytał z trudem”

Michał tymczasem już bez dalszej dyskusji, wyraźnie wystraszony i zagubiony, posłusznie usiadł na wskazanym miejscu.

Zaproponowałbym tak:

Michał, wyraźnie wystraszony i zagubiony, zrezygnował z dalszej dyskusji i posłusznie usiadł na wskazanym miejscu.

nawet wrzaski nauczycieli

No już się nad nimi tak nie znęcaj :) może wystarczą „krzyki”?

Schylił się i szarpnął, odrywając duszę zmarłego od ciała

Super! To właśnie miałem na myśli, pisząc o plastycznym obrazowaniu :)

Pozdrawiam serdecznie!

 

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Bardzo dziękuję za komentarz i klika.

Co do religii, to owszem, inspirowałam się rzeczywistymi wierzeniami, o których miałam przyjemność dowiedzieć się więcej dzięki znajomemu. Zgadzam się z Twoimi przemyśleniami odnośnie religii. Bardzo ciekawie wygląda sprawa w przypadku właśnie wierzeń ludów skolonizowanych, gdyż narzucone im chrześcijaństwo zostało w pewien sposób zaadaptowane i kult bóstw przeistoczył się w kult odpowiednich świętych. Stąd, gdy odwiedził mnie rzeczony znajomy i odwiedziliśmy Kościół Farny w Poznaniu z zaskoczeniem skomentował obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i poinformował mnie, że w jego wierze, jest to portret jakiejś bogini, której imienia teraz niestety nie pamiętam. Innym ciekawym objawem synkretyzmu religijnego jest choćby praktyka Santorii, gdzie modlitwy do świętych przybierają formę  magicznych obrzędów i mogą mieć na celu zarówno pobłogosławienie kogoś, jak i przeklęcie go. 

Poprawki rzeczywiście trafne, więc w wolnej chwili na pewno naniosę je na tekst. Jeszcze raz dziękuję za wizytę i miłe słowa. :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Rosebelle, bardzo dobry tekst. Przeczytałam bez najmniejszych zgrzytów, ładnie zbudowane zdania, zgrabne przejścia między akapitami, obrazowe opisy. Podoba mi się zarówno akcja jak i pomysł, na którym została oparta. Czuję w Twoim tekście jakąś taką magię i emocjonalną głębię. 

Ode mnie kliczek i nominacja :)

Wow! Katio, bardzo dziękuję za nominację! To dla mnie naprawdę dużo znaczy! Tym bardziej, że to właśnie Twoje opowiadania zainspirowały mnie do napisania tego tutaj. Nie wiem, czy pamiętasz, ale bardzo dawno temu wrzuciłaś tutaj takie opowiadanie o kobiecie uwięzionej w swego rodzaju piekle… Był tam też jakiś goblin… Nie wiem dokładnie i niestety nie pamiętam tytułu, ale właśnie po lekturze tego opowiadania, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie, bo tak bardzo różniło się od większości rzeczy, które zwykle czytam, postanowiłam napisać ten tekst. W procesie twórczym uległ licznym przemianom, ale nie zmienia to faktu, że powstał między innymi dzięki Tobie i Twojej naprawdę niezwykłej twórczości. :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Rosebelle – jesteś dla mnie za miła :) A ten tekst… Też tytułu nie pamiętam, ale karzeł chyba miał na imię Brobobulak :) Tak czy inaczej, bardzo się cieszę, że podoba Ci się moja “niezrównoważona” twórczość :)

 

Zaintrygowała mnie pierwsza część, druga nieco zdezorientowała, ponieważ nie bardzo widziałam jej związek z historią Michała i zastanawiałam się, o co tu chodzi, ale nie trwało to długo, albowiem całą opowieść została przestawiona w sposób nad wyraz interesujący, a przy tym niezwykle jasny i barwny.

Jestem pewna, że to szalenie satysfakcjonujące opowiadanie zostanie ze mną na dłużej.

 

Ze swo­imi dłu­gi­mi, cien­ki­mi koń­czy­na­mi przy­po­mi­nał cień. Prze­rwy w jego pracy nie zda­rza­ły się czę­sto, ale po­nie­waż nie da­wa­ły moż­li­wo­ści rze­czy­wi­ste­go od­po­czyn­ku, drę­czy­ły chyba bar­dziej niż obo­wiąz­ki, które mu­siał speł­niać w swo­jej nie­go­dzi­wej roli. […] Wszyst­ko, co go ota­cza­ło było barwy śnie­gu. […] Mebel, przy któ­rym Czar­ny spę­dzał więk­szość swo­je­go czasu… –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

wyjął z szu­fla­dy srebr­ny ze­ga­rek kie­szon­ko­wy. Roz­chy­lił blasz­kę i spoj­rzał na wska­zy­wa­ną go­dzi­nę… –> Ta blaszka, zdaje mi się, nazywa się chyba koperta.

 

czy wy­ko­nać te­le­fon do ro­dzi­ców. –> …czy zadzwonić/ zatelefonować do ro­dzi­ców.

Telefony wykonuje się w fabryce produkującej telefony.

 

Uśmiech wy­eks­po­no­wał ślicz­ne zęby dzie­wy­czy­ny… –> Literówka.

 

i prze­łknął ści­ska­ją­cą gar­dło kulę stra­chu… –> Czy kula może ściskać gardło?

A może: …i prze­łknął wypełniającą  gar­dło kulę stra­chu

 

–To ze­ga­rek, jest go­dzi­na piąta trzy­dzie­ści. –> Brak spacji po półpauzie.

 

Dziew­czyn­ka, co można było roz­po­znać po ró­żo­wym śpiosz­ku… –> Śpioszki występują w liczbie mnogiej, więc: Dziew­czyn­ka, co można było roz­po­znać po ró­żo­wych śpiosz­kach

 

jak gdyby du­cho­wa forma od­czu­wa­ła fan­to­micz­ne dud­nie­nie serca… –> …jak gdyby du­cho­wa forma od­czu­wa­ła fan­to­mowe dud­nie­nie serca

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, jak zwykle dziękuję za łapankę. Poprawki naniosę jutro, lub w niedzielę. Ogromnie się cieszę, że opowiadanie przypadło Ci do gustu! 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Tak zacne opowiadanie nie mogło się nie spodobać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo, bardzo mi się podobało. Nigdy nie miałam okazji zgłębić tematu afroamerykańskich wierzeń i bóstw oraz w ogóle rzeczy związanych z voodoo, ale po tym opowiadaniu chyba w końcu się za to zabiorę.

Najbardziej spodobał mi się fragment opisujący przeszłość Czarnego – miejsca było stosunkowo niedużo, a udało Ci się oddać klimat niewolniczego południa. Chociaż w tym temacie również specjalistką nie jestem. Co prawda od razu wiedziałam, że jest to retrospekcja z życia sługi Ghede, ale tym więcej satysfakcji przyniosło mi odpakowanie jego historii.

No i ta końcówka. Lubię takie końcówki :D

Nir, bardzo się cieszę, że opowiadanie Ci się spodobało i dziękuję Ci za serdeczny komentarz. Zawsze miło przeczytać takie słowa. :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Rosebelle,

zjawiłem się tu, by nie pozbawiać Cię szansy na piórko, do którego kilka osób ten tekst zgłosiło.

Przeczytałem tekst z zaciekawieniem. Warsztatowo jest dobrze napisany, choć uczciwie muszę przyznać, że jak na tekst już publikowany, znalazło się w nim o kilka potknięć zbyt wiele.

 

Czy historia mnie ujęła? Po części.

Na duży plus wydobycie z niebytu nieznanych afrykańskich wierzeń i oparcie na nich fabuły.

Na minus zbyt wiele ogranych motywów i stereotypów.

Czy zawsze ten świat pomiędzy musi kojarzyć się z piekłem, czernią, poczekalnią i biurokracją? Zbyt wiele razy natknąłem się ostatnio na podobny motyw, by go docenić.

Podobnie bohaterowie, zwłaszcza drugoplanowi, zbyt stereotypowi, przewidywali, czarno-biali.

Czy nastolatek musi zawsze marzyć o cycatej wojowniczce o talii jak osa? Nastolatkiem już od dawna nie jestem, ale nie przypominam sobie, bym miewał akurat takie fantazje. Ta jego koleżanka z 1C by się lepiej nadała, bo tu było jakieś prawdziwie uczucie, cycata wojowniczka zaś to jedynie „mięcho”. Owszem nastolatki lubią „mięcho”, ale na pewno lubią bardziej koleżanki, w których się kochają.

Podobnie jego zakłopotanie i kompleksy w scenie z wojowniczką były zbyt sztampowe.

No i ta scena z wywołaniem wzwodu, a potem ściśnięciu za jądra… Rozumiem każdą z tych spraw z osobna, wzbudzić pożądanie i porzucić, lub zadać ból, ale dwie na raz wywołują niepotrzebną konfuzję.

Do sprawienia bólu wzwód jest niepotrzebny, natomiast „rozbudzenie nadziei i niespełnienie” by odniosło pożądany skutek, musi być długofalowe. W tym przypadku chłopaczek byłby raczej tak przestraszony i zdominowany, że nawet mimo wzwodu, trudno by mu było czerpać z tego przyjemność, bo działo się to wszystko zbyt szybko, zbyt nagle, on zaś był zbyt zakompleksiony, by mieć z tego podjarkę.

Nagość wśród rówieśników, czy to największy koszmar? Trudno powiedzieć, tu jednak czepiać się nie będę.

 

Kolejny stereotyp – dobry czarny niewolnik i zły biały pan.

Do tego opisujesz go jako „Afrykańczyka”, co zalatuje nieco zbyt dużą poprawnością polityczną. Nie rozumiem, dlaczego nie użyć słowa „murzyn”, który funkcjonuje w naszym języku od wieków, i o ile mi wiadomo, nie ma zabarwienia pejoratywnego. Choć na Twoją obronę jest fakt, że fabuła kręci się wokół jednej z religii afrykańskich, więc mógł Twój bohater urodzić się jeszcze w Afryce i być w istocie rdzennym Afrykańczykiem.

 

Z innych szczegółów:

 

Twoi XVIII-XIX wieczni bohaterowie zwracają się do swych bliskich per „Kochanie”, czy „Najdroższy”. Nie pasuje mi to do realiów epoki, IMHO zbyt czułe jak na tamte czasy. Trzeba by to sprawdzić w literaturze anglojęzycznej jak się do siebie wówczas zwracano.

 

Miejsce pomiędzy dwoma polarnymi biegunami zaświatów

Biegun polarny – masło maślane. „Pole” to po angielsku „biegun”, więc „polarny” to znaczy „biegunowy”.

 

Jeżeli chodzi o główny wątek:

 

<spoiler>

Bezsilny niewolnik, którego żona jest powielokroć gwałcona i rodzi mu nieswoje dziecko, poświęca się, by ją ratować. W wyniku owego poświęcenia z ofiary staje się „katem” na usługach dziwacznych bogów. Mamy tu więc odwrócenie ról, a potem finał, w którym przechodzi ostateczny test… ale czym ten test miał być? Sprawdzianem na to ile ma w sobie jeszcze człowieczeństwa, czy może lojalności w stosunku do bogów, wszak dwuletnia dziewczynka pojawia się tam nie bez przyczyny.

Na koniec ponowna zmiana ról i urzędnik staje się petentem, a jego największym marzeniem okazuje się jego własna żona.

</spoiler>

 

Podsumowując, tekst jest dobry. Nawet to całe moje powyższe czepialstwo nie zmienia faktu, że warsztatowo i fabularnie jest to kawałek przyzwoitej prozy.

Czy to już poziom piórkowy? W mojej opinii jest blisko, ale jednak zabrakło mi tu jakiegoś błysku geniuszu, który przechyliłby szalę. A może po prostu stałem się ostatnio bardziej wybredny? Kto wie?

Klika bibliotecznego jednak ofiaruję Ci bez wahania. Moja ocena 5/6.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko, dziękuję za wizytę i rozbudowany, merytoryczny komentarz. 

Jeśli chodzi o pierwsze zastrzeżenie, to nie wiem, czy zawsze tak musi być, ja miałam taki pomysł i postanowiłam tak to napisać. 

Jeśli chodzi o nastolatka, to cóż, nie wiem, jak to jest być nastoletnim chłopcem i z tego powodu mogę przyznać Ci rację, że nie pomyślałam o tym i pewnie wyszłoby to z korzyścią dla opowiadania, gdyby zamiast seksownej wojowniczki zobaczył koleżankę. Inna sprawa, że lżej żyje mi się ze świadomością, że rówieśnicy w klasach jednak wolą fantazjować o bohaterkach z gier wideo niż o swoich koleżankach, skoro miałam okazję być koleżanką, ale to już osobna kwestia. 

W przypadku tortur erotycznych, będę ich bronić, bo jestem zdania, że to kwestia indywidualna, zależna od posiadanych doświadczeń i osobowości. 

Nie używam słowa Murzyn, ponieważ Sambene jest Afrykańczykiem i nie rozumiem dlaczego miałabym go określać inaczej. O tym, czy słowo “Murzyn” ma zabarwienie pejoratywne nie wiem, ale gdybym miała je tłumaczyć na angielski, to jedyny odpowiednik, jaki przychodzi mi do głowy to “Negro” i jest to słowo postrzegane raczej nieprzychylnie. W ogóle wszelkie określenia bazujące na kolorze skóry są w Stanach niemile postrzegane przez społeczność Afroamerykańską, więc… Cóż. Możliwe, że stąd wzięła się moja niechęć do tego określenia, za którym nie przepadam i które i tak mi tutaj nie pasowało. 

Co do stereotypu złego białego Pana. Na pewno zdarzały się wypadki, gdzie biały pan nie był aż taki zły, aczkolwiek akurat w tym przypadku po prostu tak nie było. Poza tym, moim zdaniem opisywanie jakiegokolwiek innego układu byłoby kontrowersyjne, a celem opowiadania nie było skłonić czytelnika do zastanowienia się nad tym, czy niewolnictwo można jakoś moralnie obronić. Jestem zdania, że jeżeli coś jest wiarygodne, to nawet fakt, że to stereotyp nie powinno tego dyskwalifikować, jako czegoś o czym się mówi i pisze. Stereotypem jest Polak, który pije. Czy w związku z tym, nie powinny już powstać żadne książki i opowiadania, w których bohaterowie są Polakami i piją? Nie wydaje mi się. Stereotypy mimo wszystko w jakiś sposób odzwierciedlają rzeczywistość i skądś się biorą. 

Zwroty wydają mi się jak najbardziej okej. Wprawdzie jeśli chodzi o literaturę, to kojarzy mi się tylko “Przeminęło z wiatrem”, gdzie pojawiają się określenia “my dear” i “my darling”. 

Termin “biegun polarny” zawsze kojarzył mi się, jako po prostu coś najbardziej skrajnego, ale nie sprawdziłam tego i spojrzawszy w sieć widzę teraz, że faktycznie nie ma takiego określenia, więc rzeczywiście jest to błąd, który muszę poprawić. 

Podsumowując, zgadzam się z częścią Twoich zastrzeżeń. Raz jeszcze dziękuję za wizytę i komentarz. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Całkiem ładnie się wybroniłaś :)

 

Inna sprawa, że lżej żyje mi się ze świadomością, że rówieśnicy w klasach jednak wolą fantazjować o bohaterkach z gier wideo niż o swoich koleżankach, skoro miałam okazję być koleżanką, ale to już osobna kwestia. 

Ale co w tym złego? Skoro miłość jest dobra, to dlaczego fantazje mają być złe? Jest to jednak jakiś skryty wyraz aprecjacji.

 

W ogóle wszelkie określenia bazujące na kolorze skóry są w Stanach niemile postrzegane przez społeczność Afroamerykańską, więc… Cóż. Możliwe, że stąd wzięła się moja niechęć do tego określenia, za którym nie przepadam i które i tak mi tutaj nie pasowało. 

Piszesz jednak w polskim języku, gdzie na tym tle akurat nie mamy zaszłości historycznych. 

 

“my dear” i “my darling”.

Trzeba by to skonsultować z dobrym anglistą, jednak dla mnie powyższe zwroty brzmią jednak bardziej formalnie niż raczej współczesne “kochanie”.

“Mój drogi/moja droga” brzmiałoby lepiej.

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

 

Ale “kochanie” to słowo, którego używali w opowiadaniu niewolnicy. Nie wiem, dlaczego mieliby mówić bardziej formalnie, a słowo “kochanie” akurat jest bardzo polskie i w zasadzie nie znam żadnego odpowiednika angielskiego 1:1. Może “my love”. Może stąd zgrzyt? “Najdroższy” jest moim zdaniem okej.

Ale co w tym złego? Skoro miłość jest dobra, to dlaczego fantazje mają być złe? Jest to jednak jakiś skryty wyraz aprecjacji.

Myślę, że to bardzo zależy od tego, jakie to są fantazje i sądzę też, że zwłaszcza w wieku nastoletnim, rzadko mają coś wspólnego z miłością. 

Piszesz jednak w polskim języku, gdzie na tym tle akurat nie mamy zaszłości historycznych. 

Prawda, ale mam pewne doświadczenia, które sprawiają, że nie lubię używać takich określeń, no i w tym opowiadaniu akurat zupełnie nie uważałam, że jest to konieczne. “Murzyn” jako polskie słowo brzmiałby tutaj (moim zdaniem) jeszcze bardziej zgrzytliwie niż “kochanie”. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

"Myślę, że to bardzo zależy od tego, jakie to są fantazje i sądzę też, że zwłaszcza w wieku nastoletnim, rzadko mają coś wspólnego z miłością. " Ale fantazje są zwykle skryte i znane tylko samemu fantaście. Obiekt fantazji żyje zaś w blogiej nieświadomości. Jak więc może się złościć o coś, o czym nie wie? O ile oczywiście fantasta zachowuje je dla siebie. Chyba, że się z nimi publicznie obnosi, ale to już zupełnie inna kwestia.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

O to właśnie mi chodziło, gdy mówiłam, że wolę żyć w błogiej nieświadomości ;) Na czym niestety ucierpiała moja praca twórcza T^T

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Przybywam trochę pomarudzić. :< Chrościsko wypunktował wiele kwestii, do których mam zastrzeżenia, więc może uda mi się krótko.

 

Nie wierzę Twoim bohaterom. Za dużo dla mnie tu opierania się na stereotypach, by odebrać ich psychologię jako wiarygodną, a nie przerysowaną. Postać Michała uważam niestety za szczególnie nieudaną. Jeżeli siedzi sam na sam z obiektem swojego pożądania w pustym pokoju, to co miałoby go powstrzymywać przed mniej lub bardziej bezczelnym wgapianiem się w roznegliżowane cycki wojowniczki? Dlaczego nie spróbował wstać, być może nawet podejść, dotknąć, na co Czarny musiałby jakoś zareagować? Przecież nikogo tam nie było, a wstyd w takiej sytuacji wynika z tego, że ktoś zobaczy chciwe spojrzenia i wyjdzie na jaw tożsamość obiektu westchnień delikwenta. Jeśli jednak Twoim wytłumaczeniem będzie fakt, że przeniesienie do Pomiędzy to wybitnie stresujące doświadczenie, to nie rozumiem sensu umieszczania za biurkiem seksbomby, jeśli w pierwszej kolejności ma ona wprowadzać jedynie nerwową atmosferę. Stres nie zniknie, jeśli panienka nagle zmieni ton i zacznie się wić Michałowi na kolanach, bo otoczenie nadal jest obce i niebezpieczne. Fizjologia męskiego podniecenia jest nieskomplikowana, ale nie aż tak. Zwróćmy jeszcze uwagę, że odnoszę się cały czas do osobowości postaci, którą wykreowałaś – wystraszonego, nieśmiałego chłopaka. Gdybyś go pokazała jako pewnego siebie, niezrażonego obcością Pomiędzy, to zaprezentowany ciąg zdarzeń wypadłby o wiele wiarygodniej.

Kwestia największego lęku Michała też mnie okrutnie razi. Dziecko rozwijające się prawidłowo rozwija poczucie wstydu w wieku 6-7 lat. Taki bohater miałby pełne prawo najbardziej obawiać się tego, że trafi nagi pomiędzy rówieśników w szkole. Ale to wynika z niedojrzałości jego umysłu. Licealista myśli już innymi kategoriami, jego umysł funkcjonuje podobnie do umysłu dorosłego i bazuje na pojęciach abstrakcyjnych. Innymi słowy, nie wierzę, że osoba w wieku lat 17 najbardziej obawia się swojej nagości, bo jest już na tyle dojrzała, by obawiać się mniej przyziemnych rzeczy, jak chociażby własna przyszłosć. Inna sprawa, gdyby Michał miał kompleks z powodu na przykład blizn po oparzeniach, śladach przemocy domowej, czy cokolwiek – wtedy Twoja wersja wydarzeń miałaby dużo sensu. Ale nawet nie sugerujesz niczego takiego.

Do postaci Sambene również mam kilka “ale”. Przedstawiasz go jako rosłego, muskularnego niewolnika. Idąc tym tropem, mój umysł rozwija tę wizję i dopowiada sobie, że bohater zapewne zajmuje się pracą fizyczną i jest analfabetą. I ten obraz nijak ma się do scen, które zastaję dalej w tekście, gdy Sambene wysławia się kwieciście i nawet z troską sugerującą romantyczne uczucie, do żony. Nota bene ze wszystkich postaci to żona wypadła, jak dla mnie, najlepiej. Ona i jej poporodowa depresja, wymieszana z PTSD. Znowu: sceny w Afryce wypadłyby IMO wiarygodniej, gdyby z Sambene zrobić jakiegoś wątłego np. nauczyciela dzieci właściciela. Gdyby nie był obciążony fizyczną pracą, na co dzień przebywał w towarzystwie wykształconych, miałby pełne prawo rozwinąć swoją elokwencję.

Do tego inne drobiazgi. Pod koniec bóstwo daje Czarnemu zdolność pisania, mówienia i czytania we wszystkich językach, zaś nie wspomina nic o korzystaniu z zegara, na który jednak też się za chwilę powołuje. Taka umiejętność była powszechna wśród fizycznych niewolników?

Właściciel ziemski chłoszcze strażnika i grozi jemu i jego rodzinie za nieupilnowanie wartego olbrzymie pieniądze młodego i zdrowego mężczyzny. Po czym każe go powiesić na drugi dzień.

Ja wiem, że to, o czym mówię, to detale, niemniej uważam, że opowiadanie tego typu detalami stoi. I jeśli nie przywiązuje się do nich wagi, to trudno przykuć uwagę czytelnika.

Najciekawsze jest tutaj przedstawienie egzotycznych wierzeń. Tutaj należą się brawa. Pytanie tylko, na ile Tobie; ile jest tutaj wartości dodanej, a na ile skorzystałaś z uprzejmości znajomego. Jedna ze scen bliżej końca, gdy bóstwo wyjaśnia Sambene istotę Pomiędzy i charakter obowiązków Czarnego, nosi niestety znamiona infodumpu.

 

Podsumowując: czytadło przyzwoite i klikam bibliotekę, bo dziwię się, że jeszcze tam nie trafiło. Natomiast jeśli chodzi o piórko, to jak dla mnie to jeszcze nie to.

 

No i jednak nie wyszło krótko. :p

Coś mi tu cały czas nie grało z narracją, zwłaszcza we fragmentach z Pomiędzy. Zdecydowałaś się na trzecioosobową, a ta posiada kilka odmian, między którymi, przynajmniej w obrębie jednego fragmentu, trzeba dokonać konsekwentnego wyboru. Spektrum możliwości rozciąga się od narratora zewnętrznego, wszystkowiedzącego, równo zdystansowanego wobec wszystkich bohaterów po przyjęcie punktu widzenia jednej z postaci (tzw. POV). Dokonany wybór ma konsekwencje, tak fabularne, czy dotyczące możliwości stosowania introspekcji, ale również czysto techniczne. Wybór POV-u umożliwia częste stosowanie podmiotów domyślnych (bo wiadomo, kto jest głównym podmiotem), czy zastępowanie imienia bohatera zaimkami. Z drugiej strony, mniej naturalne jest wtedy stosowanie, jako zamienników imienia głównego bohatera, innych synonimów, szczególnie tych nacechowanych.

Pierwszy akapit sugeruje, że wybrałaś właśnie ten typ narracji – pokazujesz świat z perspektywy Czarnego, czytelnik wie o nim tylko tyle, co sam bohater. Zaczynasz od zdania z podmiotem domyślnym – i dobrze. W drugim akapicie patrzysz już jednak na bohatera z boku i to z wyraźnym dystansem. I później cały czas przeskakujesz między tymi dwiema perspektywami, co rodzi problemy techniczne, jak np. we fragmencie:

Przyglądał się chłopakowi z uwagą. Nie trzeba było długo czekać, aż zaczął się wiercić, tupać nogą, stukać palcami o sąsiednie krzesło, a przede wszystkim coraz częściej, ukradkiem zerkać w stronę pięknej, półnagiej kobiety.

Pierwsze zdanie z podmiotem domyślnym, jak w POV. W drugim masz dalej podmiot domyślny, ale już inny (teraz to Michał), co samo w sobie jest błędem. Wreszcie podmiot z pierwszego zdania staje się w drugim dopełnieniem i to ze zmianą płci.

Tych pomylonych podmiotów masz więcej, również w drugim (skądinąd lepszym, napisanym z większą konsekwencją) wątku:

Po zmroku Sambene, upewniwszy się, że Ayo i dziecko śpią, wymknął się z chatki. Serce waliło mu jak młotem. Gdyby któryś ze stróżów zobaczył teraz niewolnika, z pewnością zostałby uznany za zbiega.

Budowa zdania wskazuje, że za zbiega zostałby uznany „któryś ze stróżów” – najprostszym rozwiązaniem byłoby dodanie po przecinku nowego podmiotu, choćby słowa „ten”.

Zwróciłem również uwagę na pewne anachronizmy. Chwyt z cudownym obdarzeniem Sambene zdolnością mówienia językami rozwiązuje wiele problemów, ale mimo wszystko do kogoś, kto w środku jest czarnym Afrykańczykiem nie pasuje mi fragment:

Czarny pozostał sam, z węzłem gordyjskim pytań w głowie. Do dziś nie udało mu się go rozciąć mieczem jednoznacznej odpowiedzi.

Zacznę od tego, co dobre, nawet bardzo. To pokazywanie emocji postaci oraz użycie tak mało znanych nam wierzeń afrykańskich. W moim osobistym rankingu “show, do not tell” tekst stanie wysoko – zawsze wiedziałem narracyjnie, co kto czyni i dlaczego. Jest jasno i emocjonalnie.

Jednak zarazem te powyższe punkty wypadły by jeszcze lepiej, gdyby czymś urozmaicić standardowe motywy fabularne z Pomiędzy czy stereotypy postaci. Wybija się tu wręcz motyw z numerkiem czy ostatnia próba na koniec – to mnie zaskoczyło pozytywnie. Jednak poniekąd wynika to z faktu, że zwłaszcza do końcówki spodziewałem się oklepanego schematu. Osobiście zastanawiam się też, jak fajnie musiałoby się czytać emocje postaci, gdyby nie szły oklepanymi stereotypami.

Tak więc to dobry koncert fajerwerków. Do świetnego zabrakło mu uwolnienia się od tak mocnego polegania na powielanych wielokrotnie schematach. Ale i tak jestem zadowolony.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Tak się zastanawiałem… Nie można było napisać tego “po bożemu”, zaczynając od fragmentu afrykańskiego? – taka była moja pierwsza myśl, po zakończeniu lektury.

No bo właśnie, próg wejścia w to opowiadanie był niepotrzebnie podwyższony. Najpierw całkiem ciekawy, tajemniczy opis, który jednak nie daje czytelnikowi zbyt wielu wskazówek, co się dzieje i nie pozwala wejść w skórę Czarnego, bo ten jest zbyt obcy. Cel niby określiłaś, ale zwrócenie uwagi na zegar, który po prostu tyka za wolno, zmniejsza napięcie tej sceny.

Później pojawia się Michał. Pomyślałem sobie – no i mamy głównego bohatera. Ale jednak nie. Chłopina wraca do siebie, a my cofamy się do przeszłości. Trochę za dużo chaosu. Stąd wydaje mi się, że wrzucenie fragmentu Sambene trochę by to wszystko uporządkowała.

Szczególnie że opowiadanie jest niczego sobie. Ma fajny, orientalny element, niezłą postać i aspekt emocjonalny, który w afrykańskich scenach pokazuje swój prawdziwy urok. Napisałaś też to-to dobrze, czyta się bardzo przyjemnie. Zadbałaś o tempo, więc nie nudzi.

Słowem – dla mnie zgrzyty głównie kompozycyjne. No i przydałoby się więcej kultowości ;)

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hmm. Trochę zgadzam się z zarzutami Chrościska (tymi o stereotypie złego pana i dobrego, biednego niewolnika), ale nie do końca. Żona musiała mieć jakiś powód, żeby wchodzić w konszachty z Baronem, przy wspaniałym właścicielu, który prowadziłby szkółkę niedzielną dla dzieci swoich niewolników, nic ciekawego by się nie wydarzyło i nie byłoby opowiadania.

Fabuła interesująca. Acz miło byłoby wiedzieć, czy bohater na końcu zdał swój test, czy zawiódł na całej linii.

Postacie jak dla mnie satysfakcjonujące.

Plus za egzotyczne wątki i religie. Dotychczas jako tako kojarzyłam Barona, kult voodoo i bardzo słabo zombiaki.

Warsztat. Jak na tyle osób sprawdzających tekst, to szału nie ma. Gdzieś tam brakuje przecinka, gdzieś atak byłozy, gdzieś tam rozwalona konstrukcja zdania…

A teraz, przez Twoją niekompetencję,

Dlaczego dużą literą?

 

Jednak, koniec końców jestem na TAK.

Babska logika rządzi!

Zastanawiam się, co mogłabym napisać jeszcze po tym, co opisali Jasna Strona, Chrościsko i Coboldini. W twoim świecie wiele rzeczy nie wzbudza wiarygodności, to już wiesz, co prowadzi do tego, że nie wzbudziło też we mnie emocji, które zostałyby na jakiś czas. Chciałabym, żeby piórkowy tekst mnie porwał i zdruzgotał, albo chociaż przedstawił nową, spójną wizję, która mnie zaskoczy. Napisałaś, ze tekst rodził się w bólach, i to niestety da się odczuć; mam wrażenie, że nie czułaś tego tekstu do końca, dlatego nie do końca się udał.

Nie wiem czy to ci się do czegokolwiek przyda, ale jeśli z jakiegoś powodu męczysz się przy jakimś tekście, a chcesz go dokończyć, zacznij podobnie męczyć bohatera, niech czuje to co ty, niech przestanie być workiem kości i stanie się tobą w kwestii witalnej – po prostu stanie się autentyczny.

Nie chcę się pastwić, więc napiszę, co mi się podobało: nawiązanie do osobliwych, nieznanych mi bóstw i Pomiędzy (mimo że schematyczne, to miłe).

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Skoro trafiłam tutaj akurat po komentarzach – jak widzę przedpiórkowych – Loży, to za wiele od siebie nie dodam. Po przeczytaniu tekstu czułam satysfakcję z lektury. I jest to dla mnie najważniejszy element składający się na szerszą opinię. Podobało mi się, mimo że fabularnie trochę błądziłaś, kręciłaś meandry i nie bardzo można było wywnioskować dokąd ta historia prowadzi. To moje pierwsze wrażenie, zanim zerknęłam na komentarze innych. Z którymi jednak nie mogę się nie zgodzić, chociaż sama bym nie zwróciła na takie rzeczy uwagi.

Umiejętność używania chronometru, Michał jako główny bohater (którym ostatecznie nie został), MrB też ma nieco racji w kwestii lęków chłopaka, itd..

Motyw afrykańskiej mitologii wyszedł bardzo fajnie. Swoją drogą niedawno już pojawił się tekst konkursowy w “Mitologii” z wykorzystaniem Barona Samedi i w sumie tylko dlatego wiedziałam, kim jest :D

Niemniej jednak była to satysfakcjonująca lektura :)

Właśnie się zorientowałem, że mój wczorajszy komentarz, zamiast po Bożemu trafić pod Twój tekst, przepadł gdzieś w Pomiędzy. Cóż, trzeba go jakoś reanimować. 

Jest to bardzo dobry tekst. I warsztatowo i fabularnie. Być może istotnie zdarzały się jakieś drobne pomyłki, ale kompletnie nie psuły przyjemności. Mówię o technikaliach, bo do stylu nie mogę się przyczepić. Wyważony; bogaty, ale bez przesądy, bez prób popisywania się i sadzenia na siłę zdań-perełek. Historia też satysfakcjonująca, wciągająca, a pomysł rozpoczęcia od opisu owych zaświatów (tudzież międzyświatów) uważam za udany – mnie zassało. Bo mimo raczej typowego settingu – biurokracja, potwór za biurkiem, stereotypowi do bólu "petenci" – rzecz opisana jest tak obrazowo, plastycznie i sugestywnie, że wyobraźnia czuje się jak Gargamel w wiosce tłustych Smerfów. Część luizjańska również klimatycznie i opisowo bardzo zacna – czuć duszną, gorącą, przytłaczającą atmosferę beznadziei.

I byłoby znakomicie, gdybym nie owe nieszczęsne, wytykane przez innych, stereotypy. To znaczy nie jest tak, że potępiam stosowanie ogranych motywów, typowych sytuacji czy stereotypowych postaci. Bardzo często jest tak, że użycie takich rzeczy to najlepszy sposób na wywołanie u czytelnika konkretnych skojarzeń, zagranie na odpowiednich emocjach, bez potrzeby rozpisywania się i długiego wprowadzania czytacza w świat i psychikę postaci. I w Twoim tekście trochę tak właśnie jest. Żeby opowiadanie miało jak największą siłę emocjonalnego rażenia, Sambene musiał być piękny i bezwarunkowo dobry, Monstre musiał być skrajnym obskurwialcem, Ayo stłamszona i zagubiona, a Baron Samedi… no Baronem Samedi, dokładnie takim, jakim znamy go z setek innych odsłon. 

Tyle, że uważam, iż opowiadanie byłoby lepsze, gdybyś nie przedstawiła takiego czarno-białego świata, ale pobawiła się trochę odcieniami. Gdyby Sambene miał to i owo za uszami. Gdyby właściciel miał jakąś jasną stronę, a przynajmniej nie był tak groteskowo zły. 

(to, poza szeroko już komentowanym nastolatkiem, który urwał się z komedii dla nastolatków, najsłabszy punkt programu. Monstre jest tak paskudny, że traci autentyczność. Po co miałby pozbywać się niezwykle drogiego niewolnika? Bo inni będą chcieli uciekać? Nie będą chcieli. Nie mieli dokąd uciekać. Nie znali świata innego, niż plantacja. Drut kolczasty i łańcuchy nie były potrzebne) 

Gdyby Twoi bohaterowie nie byli tacy moralnie jednoznaczni… Głosowałbym są piórkiem. Choć i tak długo się zastanawiałem. Bo tekst naprawdę mi się podobał. 

Tak na marginesie, nie bardzo zrozumiałem ostatnią scenę. Fakt, niezwykle efektowna, zapewne sprawą mackbethańskiej psychopatki. Ale czy to miał być jakiś test? Kto kogo testował i po co? Dlaczego Sambene musiał stanąć po drugie stronie, że tak powiem, biurka? Czy chodziło o chęć pomocy dziecku? 

Ech, to bardzo dobry tekst. Ale do piórka troszkę mi zabrakło. 

Pozdrawiam! 

 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przepraszam was, że dopiero teraz odnoszę się do waszych komentarzy – byłam za granicą i nie bardzo miałam dostęp do internetu. 

W pierwszej kolejności, chciałam wam podziękować za to, że chciało wam się tak obszernie opisać, co wam się w tekście podobało, a co nie. Nie wszystkie uwagi są konstruktywne, ale wiele z nich pomoże mi w przyszłości pisać lepsze teksty. 

Dziękuję Regulatorom za nominowanie mojego tekstu i wszystkim oceniającym, którzy byli na Tak – nie spodziewałam się nominacji i mimo iż ostatecznie piórko poszło do Szyszkowego Dziadka (zasłużenie zresztą, bo jego tekst naprawdę był świetny) to sama nominacja bardzo dużo dla mnie znaczy. 

Pozwolę sobie odnieść się do kilku uwag, które w jakiś szczególny sposób mnie dotknęły i zacznę od posta Mr. Brightside:

Nie do końca zgadzam się z tym, co napisałeś o Michale. To znaczy – tak, on jest stereotypowy i taki właśnie miał być. Chciałam pokazać, że praca Czarnego w pomiędzy jest powtarzalna i nużąca, o czym on sam nawet mówi. Zgoda, to nie usprawiedliwia, że chłopiec nie jest wiarygodny, bo nadal powinien być, także przykro mi, że dla Ciebie sprawiał wrażenie papierowego, ale też nie wiem, czy dodałoby mu wiarygodności, gdybym poszła w stronę, którą proponujesz – napaleńca, który tylko czeka na okazję, by kogoś obmacać, gdy nikt nie patrzy. Z mojego punktu widzenia to byłby po prostu inny stereotyp i czy byłby lepszy czy nie, jest wyłącznie kwestią gustu. Co do lęku, to zgoda, mógł być inny, ale też nie zgadzam się, że koniecznie musiałby być spowodowany traumą, że taki lęk u nastolatka jest ZUPEŁNIE niewiarygodny. Sądzę, że dostatecznie zaznaczyłam w tekście, że jest to dziecko zakompleksione i borykające się z problemami powodowanymi traumą, więc… Cóż, znów uważam to za kwestię opinii. 

Najciekawsze jest tutaj przedstawienie egzotycznych wierzeń. Tutaj należą się brawa. Pytanie tylko, na ile Tobie; ile jest tutaj wartości dodanej, a na ile skorzystałaś z uprzejmości znajomego.

A tych słów zupełnie nie rozumiem. Czy sugerujesz, że mój znajomy ze Stanów napisał za mnie ten tekst? Albo jego fragmenty? Od kiedy korzystanie z mitologii jest jakąś autorską zbrodnią i czym różni się to, że ktoś mi o tych bóstwach opowiedział od przeczytania o nich w książce czy w internecie? A jeśli to także świadczy o braku inwencji, to obawiam się, że literatura jest przynajmniej w połowie godna wyrzucenia do śmieci. 

Coboldzie – dziękuję za bardzo merytoryczne uwagi. Z narracją rzeczywiście miałam trochę kłopot. Kwestia do doszlifowania w kolejnych tekstach. 

Jeśli chodzi o stereotyp złego pana i dobrego niewolnika – starałam się zaznaczyć, choć może nie wyszło to tak dobrze, że choć Monstre był bezwzględny dla swoich niewolników, to jednak był ukochanym mężem swojej żony (stąd jej rozpacz). Nie chciałam, żeby było do końca czarno-biało, ale najwyraźniej mi nie wyszło. Zresztą odnosiłam się już do tego, dlaczego Monstre miał być zły i Finkla też dobrze to ujęła. 

Po co miałby pozbywać się niezwykle drogiego niewolnika? Bo inni będą chcieli uciekać? Nie będą chcieli. Nie mieli dokąd uciekać. Nie znali świata innego, niż plantacja. Drut kolczasty i łańcuchy nie były potrzebne

Tak mogłoby się wydawać, a jednak rzeczywistość (o ile mi wiadomo z filmów i książek z tego okresu) wyglądała inaczej. Były łańcuchy, ludzie próbowali uciekać i byli nagminnie zabijani za nieposłuszeństwo. W mojej głowie bardziej jednak opłaca się stracić jednego drogiego niewolnika niż okazać słabość. Nie wydaje mi się, by było to nieautentyczne, ale też rozumiem zarzut. 

Jeszcze raz dziękuję za komentarze. Postaram się wyciągnąć wnioski i pisać lepsze teksty w przyszłości. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Szkoda, że nie ma piórka. Ale może już następnym razem… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Intrygująca wizja i bardzo plastycznie przedstawiona. Udany tekst :)

Miło, że wpadłeś, Zygfrydzie, dziękuję. :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Podobnie jak arya, znałam już Barona Samedi z opowiadania yantri z konkursu mitologicznego i z przyjemnością przeczytałam kolejny tekst traktujący o loa. W bardzo udany sposób połączyłaś tę tematykę z dramatycznymi realiami. To zdecydowanie najbardziej zajmująca (i przejmująca) część opowiadania, chociaż ciekawie rozegrałaś też trzymające w napięciu zakończenie. Nie jestem tylko do końca przekonana do pierwszej części, bo zapowiadała jakby zupełnie inną historię i większą rolę postaci Michała.

Z takich technicznych spraw to może czasami pojawiało się za dużo określeń odnoszących się do głównego bohatera (Sambene, Afrykańczyk, sługa Ghede…). Tutaj chyba najlepiej wypada pierwsza część, gdzie mamy jedno określenie i przewagę zdań bezpodmiotowych.

Dla mnie tekst stoi raczej fabułą (i tłem wydarzeń) niż postaciami, więc do tych drugich nie miałabym większych zarzutów – zwracałam uwagę raczej na udział bohaterów w fabule niż niuanse, które lepiej sprawdziłyby się w innym typie opowiadania. No, ewentualnie mogłoby być więcej Barona Samedi i Papy Legby, ale to nadal barwnie wykreowane postacie. ;)

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Black_cape – dziękuję bardzo za wizytę i komentarz. Cieszę się, że tekst Ci się spodobał i z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że część o Michale trzeba było albo pominąć, albo skrócić, bo faktycznie wyszły trochę dwa opowiadania w jednym i brakuje spójności…

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Zajmujące :)

Nowa Fantastyka